E-book
3.68
drukowana A5
19.56
Niespłacony dług

Bezpłatny fragment - Niespłacony dług

Objętość:
73 str.
ISBN:
978-83-8273-208-5
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 19.56

1. Wspomnienia z dzieciństwa

Pewnego dnia zwróciłam się do mojej teściowej Janiny Serdecznej z domu Kuprowskiej, aby opowiedziała mi ciekawe zdarzenia ze swojego życia. Poznałam jej matkę Karolinę Kuprowską z domu Szarek, która okazała się osobą szlachetną i wielkoduszną. Teściowa zwróciła mi uwagę na szczególnie kilka wyróżniających się historii. Przedtem jednak opowiem, w jakich czasach żyła i jak upływało jej dzieciństwo i młodość.


*


Cała rodzina Kuprowskich mieszkała wówczas w Felsztynie, powiat Sambor województwo lwowskie.


Felsztyn, to obecnie ukraińska wieś Скелівка (Skieliwka). Do 1772 roku było to jednak polskie miasteczko administracyjnie należące do województwa ruskiego, powiatu przemyskiego, natomiast w latach 1918 — 1939 do województwa lwowskiego, powiatu samborskiego.


W latach 30-tych ubiegłego stulecia w Felsztynie mieszkało prawie 1600 Polaków, niespełna 200 Rusinów i około 600 Żydów. W miasteczku znajdowała się synagoga oraz kościół katolicki, należący zarówno do parafii obrządku łacińskiego, jak i greckiego. Ludność polska tych terenów była bardzo silnie uświadomiona patriotycznie i kulturalnie. Przyczynili się do tego sami możni Herburtowie, Tarłowie, a później również wiele ziemiańskich rodzin, mieszkających w licznych okolicznych dworach (m.in. Grodowice, Wojutycze, Wykoty, Słochynie).


Co do życia gospodarczego to szczególnie w drugiej połowie XIX wieku Felsztyn (jak i okolice) ogarnęła bieda, a nawet nędza. Przed I wojną światową i w parę lat po niej, wielu mieszkańców miasteczka wyemigrowało do Ameryki. Przemysł małomiasteczkowy nie miał się w pierwszej połowie XX wieku najlepiej, a polskim rzemieślnikom trudno było się utrzymać, głównie z powodu fabryk i tańszych wyrobów żydowskich. Jeśli chodzi o Felsztyn, który przed II wojną światową był małym zagłębiem tkackim, to Polacy trzymali się jednak dość dobrze. Były tu cztery zakłady krawieckie, z których tylko jeden należał do Żyda, pozostałych trzech właścicielami byli Polacy.


Z rodziny Karoliny Kuprowskiej (z domu Szarek) wyemigrowało także jej rodzeństwo: siostra i brat. Karolina po wojnie odwiedziła ich. Wiodło im się bardzo dobrze. Teda, (właściwie Tadeusz Zbiegień), siostrzeńca babci Karoliny poznaliśmy z Januszem, synem Janki, a moim mężem, osobiście w Hotelu Europejskim w Warszawie w 1979 roku. Ted przyjechał w sierpniu tego roku na sympozjum prawników polskiego pochodzenia. Z tej okazji zwiedzali większe miasta Polski, a w międzyczasie spotkał się z nami. Na to spotkanie miała pojechać Janka, moja teściowa, ale miała już wykupione bilety na wczasy do Bułgarii, więc pojechaliśmy w jej imieniu.


Ted okazał się przystojnym i pogodnym mężczyzną. Przy okazji poznaliśmy jego przyjaciela, pana Benklewskiego, który czekał na niego w hotelu Europejskim razem z nami, nie wiedząc, że oczekujemy na tę samą osobę.

Ted z Januszem w Pałacu Wilanowskim — 1979rok


Ja z Tedem i Januszem na pożegnalnej kolacji w Hotelu „Europejskim” — 1979 rok


Janusz z panem Benklewskim, gościem Teda, na proszonym obiedzie w Hotelu Europejskim — 1979 rok

Ted miał czwórkę dzieci, jedno z nich, Michael, studiował w Krakowie, prawdopodobnie — Prawo. Odwiedził Polskę ze swoim przyjacielem, również prawnikiem. Gościliśmy go jeszcze za czasów PRL-owskich na Lotnisku w domu mojej teściowej, oczywiście incognito. Przyjęliśmy go dobrym obiadem i smacznym deserem. Najzabawniejszy był fakt, że Ted przyjechał do Polski w przeświadczeniu, że w Polsce nadal panuje bieda, i jemy solone ziemniaki z mlekiem. Był mile zaskoczony. My też byliśmy zaskoczeni ich brakiem wiedzy o nas, jako Polakach. Ciężko było za czasów komuny i rządów PRL, ale nikt z głodu nie przymierał.

W kilka lat potem Ted zaprosił Jankę (była dla niego cioteczną siostrą) do USA. Przebywała tam 6 miesięcy. Ted załatwił jej lukratywną pracę. Opiekowała się starszą, chorą panią. Kiedy wróciła do kraju, miała na koncie dolarowym nieco ich więcej, które potem i tak rozdała dzieciom, wnukom i prawnukom, przeważnie z okazji św. Mikołaja.


*


Nie kontaktujemy się z rodziną zza oceanu. A szkoda. Z pewnością poszerzylibyśmy ich wiedzę o nas, jako Polakach, naszych pięknych zwyczajach i historii naszego kraju, i naszych rodzin.


*


Wracając do rodziny Kuprowskich:


Ojciec, Władysław był poborcą podatkowym (jest na fotografii rodzinnej). Matka, Karolina była gospodynią domową i wykwalifikowaną akuszerką. Do pomocy przychodziła młoda dziewczyna imieniem Marysia. Mieli troje dzieci. Najstarsza z nich była: Jadwiga, na którą zdrobniale wszyscy mówili Jadwisia, a właściwie: Wisia. Drugą była Janina, na którą wołali Janka (moja teściowa). Zaś najmłodszą latoroślą rodziny Kuprowskich był ich brat: Zbigniew, którego z racji wieku, nazywali po prostu Zbyszkiem.

Mieli niewielki dom, kawałek pola i sad. Pole oddali w dzierżawę sąsiadowi, który był Polakiem. Za wynajem pola, oddawał im pewną część zbiorów, jak ziemniaki i zboże. Dobrze im się wiodło. Ojciec nieźle zarabiał, Karolina była zaradną gospodynią. Starsza córka była dowożona przez pracownika, którego zatrudnili do pracy w polu, na stację o 4.00 rano wozem konnym, gdzie uczęszczała do gimnazjum w Samborze. Latem było przyjemnie, ale, gdy nadeszła zima i na dworze panował siarczysty mróz, Wisia często zapadała na zdrowiu. Rodzice więc postanowili, aby zamieszkała na stancji w Samborze. Janka wówczas uczęszczała do szkoły podstawowej w Felsztynie, do szóstej klasy, Zbyszek o dwie klasy niżej.

*

Janka zapamiętała jedno szczególne zdarzenie ze swojego dzieciństwa. Była wtedy w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Dzieci miały przedstawić w szkole jasełka z narodzin Pana Jezusa. Janka otrzymała rolę Matki Boskiej. Na którejś z prób, nauczycielka zauważyła, że Janka ma wysoką temperaturę. Już przed wyjściem z domu czuła się źle, ale nie przyznała się matce. Miała szczęście, że byli z nią jej rodzice i siostra. Wrócili czym prędzej do domu. Szli piechotą. Na dworze panował siarczysty mróz i śnieg chrzęścił mile pod nogami. Gdy tylko wrócili do domu, Janka położyła się do łóżka i zapadła w niezdrowy sen. Następnego dnia poczuła się jeszcze gorzej. Wezwano do niej lekarza. Doktor Biber, który był Żydem, postawił diagnozę: zapalenie oskrzeli. Jankę nie opuszczała wysoka gorączka, była wciąż nieprzytomna i majaczyła. Wydawało się jej, że obok niej jest dużo kotów.

Lekarz powiedział do matki:

— Ja zrobiłem wszystko co w mojej mocy, pani pozostała jedynie modlitwa. I Karolina gorliwie się modliła, siedząc przy jej łóżku, czasem zastąpiła ją siostra jej męża, która powiedziała Jance, że kiedy tylko wyzdrowieje uszyje jej śliczną lalkę.

Zrozpaczona Karolina napisała do klasztoru w Lourdes z prośbą o przysłanie święconej wody. Przysłali ją w trzy tygodnie później.

Z tej okazji przyszedł też ksiądz z olejami świętymi i relikwiami świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Położył ją na ciele Janki. Po kilku tygodniach odzyskała w pełni świadomość. Wtedy zobaczyła na jednej ścianie obraz św. Antoniego z Panem Jezusem na ręku, a obok niego wiszący krzyż. W pewnym momencie Pan Jezus zdjął ręce z krzyża, a potem nogi. Spojrzała na relikwię św. Teresy, który był zaledwie rąbkiem jej sukni, potem na Pana Jezusa.

— Wstań. Jesteś uzdrowiona — powiedział do niej Pan Jezus.

Wtedy Janka wstała. A na widok matki powiedziała, że jest bardzo głodna.

— A co byś zjadła, dziecko? — zapytała ją zdziwiona matka.

— Chleb z masłem i jajko smażone — odparła córka.

Po pewnym czasie matka spotkała pana Bibera i powiedziała mu, że Janka wyzdrowiała na dobre.

— To dobrze, że już pani ją ma — odparł dosłownie z pogodnym uśmiechem.

Widać było, że jest z tej wiadomości bardzo zadowolony, bo był blisko z rodziną Kuprowskich.

Pewnego dnia kiedy Janka już wróciła do zdrowia, poszła do miasteczka, ludzie dziwili się na jej widok.

— To ty żyjesz? — pytali ze zdziwieniem.

Ojciec nadal pracował jako poborca podatkowy i gdy tylko dowiedział się o chorobie córki, przyjechał z podróży wcześniej.

Odtąd Janka żywiła specjalny kult do świętej Tereni od Dzieciątka Jezus i do Świętego Antoniego.


*

W tamtych czasach we wsi mieszkali Ukraińcy, którzy zazdrościli im stopy życiowej. Niektórzy z nich nazywali ich nawet kułakami.

Wójt zarządził, że ojca miał dowozić chłop z danej wsi, do której zamierzał jechać po pieniądze z podatków, w celu jego ochrony. Pewnego dnia chłopi z pobliskiej wsi odmówili mu pomocy, więc ojciec zwrócił się do miejscowego Żyda, by go podwiózł do danej wsi. Ukraińcy za tę przysługę z zemsty podpalili jego gospodarstwo.


Przed wybuchem wojny, Ukraińcy nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni do Polaków. W podstępny sposób zatruwali im życie, a nawet dopuszczali się do mordów. Dlatego też ojciec chciał przenieść się z rodziną z Felsztyna do Brzozowa. I przy zezwoleniu ówczesnych władz wyprowadził się stamtąd i zamieszkał w Brzozowie u swojej ciotki, w województwie rzeszowskim. Przez krótki okres ojciec mieszkał sam w Brzozowie, dopóki Wisia i Janka nie ukończyły roku szkolnego w swoich szkołach. Potem przenieśli się do Brzozowa wszyscy. Zamieszkali w domu ciotki Marii Orłowskiej, która miała wtedy dwoje dzieci i jeden pokój z kuchnią, jak i Kuprowscy. Nie było im lekko, ale żyli w zgodzie. Ojciec, jako poborca podatkowy zarabiał wtedy 180 zł.

Uprawa przydomowego warzywniaka również przynosiła im korzyść.


Wtedy koszt 1 kg cukru kosztował 1,03 gr, zaś 1 bułka 5 groszy. Matkę stać było, aby dawać Jance codziennie na jedną bułkę do szkoły, ale ona nigdy jej nie kupiła, tylko te pieniądze wrzucała do glinianej skarbonki w kształcie gruszki.

Ukradkiem, kiedy nikogo nie było w kuchni, smarowała kilka kromek chleba z masłem, czasem z białym serem i zabierała ze sobą do szkoły jako drugie śniadanie. Po szóstej klasie Janka dostała się do gimnazjum, które rozpoczęła już w Brzozowie, ale go w końcu nie ukończyła.

Zanim jednak wyszła do szkoły, musiała rozpalić w piecu i pilnować mleka, aby nie wykipiało. Biała kawa miała być na śniadanie dla wszystkich. Każdy miał jakiś powierzony swój obowiązek i musiał z niego się wywiązać.

Sobota była dniem wolnym od pracy. I wtedy po zakończonych zajęciach, dzieci mogły spędzać wolny czas każde na swój sposób. Ulubioną zabawą Janki była zabawa w chowanego w sadzie z rodzeństwem albo ubieranie lalki w ubranka z gazetowej wycinanki.


*

Ojciec jako poborca podatkowy miał mundur i oficerki, które musiały przykładnie błyszczeć nie tylko z uwagi na powagę noszonego munduru, ale także dlatego że przykładał wielką wagę do czystości. Gdy zapytał swoje dzieci, które z nich mogłoby go wyręczyć w czyszczeniu butów, żadne nie wyraziło chęci, aby mu pomóc, ale, gdy zaproponował, że zapłaci za tę czynność 1,50 zł, wtedy zgłosiła się Janka.


Po 15-tym tego samego miesiąca, kiedy Karolinie zabrakło pieniędzy na życie, pożyczała na procent od swojej córki Janki. Już wtedy przejawiała się u niej przedsiębiorczość i umiejętne rozporządzanie pieniędzmi. Już wtedy umiała docenić jego wartość.


*

Czasy były jednak niepewne. Prasa i radio podawało do wiadomości informacje, które zaniepokoiły nie tylko rodzinę Kuprowskich, ale i wszystkich Polaków. Karolina postanowiła wraz z córką Janką pojechać autobusem z Brzozowa do Felsztyna, aby zbadać swoją sytuację. Po dziesięciu dniach pobytu wybuchła wojna. Wsadziła więc Jankę do pociągu, a sama została w Felsztynie. Janka wysiadła dopiero w Sanoku, stamtąd autobusem było już tylko 25 km do Brzozowa, ale ledwie do niego weszła, a z nią inni pasażerowie, gdy jakiś żołnierz kazał im wysiadać. Autobus został zarekwirowany na potrzeby wojska. Wszyscy posłusznie z niego wysiedli i każdy szukał środka lokomocji na własną rękę. Janka i kilku pasażerów załapało się na podwózkę furmanką. Jechali przez 3 godziny. Pamięta do dziś, jak ją wtedy porządnie wytrzęsło na tym wozie, bo gdy z niego wysiadła, zauważyła, że podeszwa od sznurowanego buta odkleiła się jej od tego trzęsienia.


Matka będąc w Felsztynie sprzedała swój dom, pole, zebrane plony z pola, zboże, ziemniaki, owoce z sadu i dopiero po paru dniach przyjechała do Brzozowa. Stojąc na peronie, widziała całe tłumy ludzi wraz z ich dobytkiem całego życia, gdy wsiadali do pociągów i żegnali się ze swoimi bliskimi, którzy zamierzali pozostać tam na stałe, ze względu na nowo założone rodziny. A może ze strachu przed nowym losem, bo go nie znali? Aż żal było patrzeć na tych wysiedleńców, którzy zabierali swój dobytek, zostawiając tu rozdarte serca, ale niektórzy nie mieli innego wyjścia, tylko ucieczkę w nieznane.


Kuprowscy w porę wyjechali z Brzozowa. Znajomy uprzedził ich, aby natychmiast się spakowali i wyjechali, bo w przeciwnym razie groziło im zesłanie na Sybir. Byli trzeci na liście do zsyłki.

Rodzina Kuprowskich wyjechała z Brzozowa, zapakowawszy na dwa wozy meble, pościel, porcelanę i inne rzeczy, które uważały, że opłacało się zabrać, bo przedstawiało wartość nie tylko sentymentalną, ale i materialną. Wtedy handel wymienny był naturalną i powszechną rzeczą.

Dom, który wynajęli, stał przy głównym trakcie do Sanoka i Krosna. I tam zaczęli nowe życie. Ponieważ byli ludźmi pracowitymi i zapobiegliwymi, wiodło im się nie najgorzej.


*

Podczas okupacji przyszedł do nich w odwiedziny wuj z Felsztyna. Przeszedł 100 km tylko z plecakiem na ramieniu, przekraczając granicę ukraińską. Od niebezpieczeństwa na które się naraził, silniejszy był głód, który zmusił go do tego ryzykownego marszu. W domu zostawił żonę i dwoje dzieci. Karolina wyekwipowała go w mąkę, cukier i ziemniaki. Od tego czasu przechodził przez granicę jeden raz w miesiącu. W końcu zdecydowali się uciec. Osiedlili się w Krośnie. Wujek zatrudnił się w rafinerii naftowej w Jedliczu koło Krosna.


W tamtym okresie Karolina otworzyła cukiernię, w której sprzedawali według przepisu jej mamy mazurki, które sprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Dzięki temu mazurkowemu biznesowi przetrwali okupację.

Potem do Brzozowa przyjechała siostra Karoliny i jej szwagierka. Kuzyni ze strony matki, wujek z ciocią i dwoma synami mieszkali w Łozach obok Felsztyna. NKWD wywiozło ich na Sybir, tylko dlatego że wybudował sobie altanę, zrobiono z niego wielkiego kułaka.


Ciocia była bardzo chorowita, piekarz specjalnie piekł dla niej chleb z ospy i prosa. Wróciła do Polski z mężem i jednym synem.


Przepis na Mazurek babci Karoliny:


Składniki na ciasto:


30 dag mąki

15 dag masła

2 jaja

2 łyżki śmietany gęstej

15 dag cukru

1 zapach pomarańczowy

½ torebki proszku do pieczenia (mała)


Składniki na masę:


1 litr mleka

70 dag cukru

1 dag kakao

cukier waniliowy

15 dag orzechów włoskich


Sposób użycia:


Z mąki, masła i utartych jaj z cukrem, ubitych białek, proszku i zapachu wyrobić ciasto. Wyłożyć blachę papierem i włożyć ciasto.

Niech trochę urośnie.


Do 1 litra zimnego mleka wsypać 70 dag cukru, gdy się zagotuje, odstawić na brzeg kuchni, ciągle mieszając, aż zgęstnieje. Gdy jest odpowiednia gęstość (sprawdzić z 1 kropli), dodać 15 dag masła.


Pod koniec 3—4 łyżeczki cukru opalić, by powstał karmel i wlać do masy.

Potem dodać trochę kakao i gdy uzyska się odpowiednią gęstość dodać 15 dag masła, odstawić z większego gazu, aby się nie zagotowała masa.

Cała tajemnica tkwi w tym, aby w odpowiednim momencie dodać śmietanę.

Ucieramy masę a przed dodaniem masła, włożyć masę na dużą łyżkę i z góry lać do garnka, i patrzeć czy powstają kręgi. Jeśli tak, włożyć masło i dobrze ją wymieszać.

Masę wlewamy na ostudzone ciasto.


Jadłam je osobiście, jest pyszne, że palce lizać!


Dzięki tym mazurkom, trzy rodziny przetrwały wojnę.

2. Spotkanie z Austriakiem

Pewnego dnia przed domem zatrzymał się ciężarowy samochód, z którego wysiadł niemiecki żołnierz. Zapukał i poprosił gospodynię o zapałki. W dzisiejszych czasach zdawałoby się nam, że to, co najmniej dziwna prośba, ale to było w innych czasach, więc mu je dała. Następnego dnia w podziękowaniu przywiózł mydło, sznurówki, pastę do zębów, które kupił w kantynie żołnierskiej, jak później sam wyznał, ale w zamian chciał ser, masło i jaja, które były wówczas na wagę złota.


I tak zaczął się między nimi handel wymienny i coraz częściej zaczął ich odwiedzać. Pewnego dnia przyniósł im biały, wełniany koc, z którego Karolina uszyła dla Janki płaszcz, aby siostra nie była zazdrosna, przyniósł drugi, identyczny. Teraz obie siostry były zadowolone, bo nie tylko było im w nich ciepło, ale bardzo ładnie w nich wyglądały. Po jakimś czasie żołnierz przywiózł mundur z zielonego sukna i tym razem Karolina dała miejscowemu krawcowi, aby uszył kurtkę dla syna.


Po zdobyciu zaufania rodziny Kuprowskich, żołnierz ten poprosił Karolinę, aby czasem wynajęła mu pokój na godzinę, bo chciał napisać listy do rodziny. Karolina niczego nie świadoma, pozwoliła mu na to. Czasem siadał z nimi wspólnie do stołu i opowiadał o sobie, i swojej rodzinie. Był Austriakiem. Miał sentyment do Janki, bo miał córkę w jej wieku. Po wyglądzie i wymowie widać było, że pochodził z bogatej rodziny.


Kiedyś zajrzała do jego pokoju, chcąc wyjąć coś z szafy do przebrania się i mimo woli zajrzała mu przez ramię. Pisał coś w swoim notatniku, tak jakoś inaczej, jakby w skrócie. Wyjęła z szafy bluzkę i pośpiesznie wyszła z pokoju, aby mu nie przeszkadzać.


Czasem siadali razem do stołu i grali z Karoliną w karty.


Pewnego razu Janka siedziała w pokoju i czytała podziemną gazetkę i wtedy wszedł Austriak. Był zbyt spostrzegawczy, by nie zauważyć rodzaju lektury, którą w pośpiechu schowała pod poduszkę. On ją wyciągnął, popatrzył i pokiwał tylko głową, po czym powiedział:


— Janka, Janka, uważaj!


Była zbyt przestraszona, aby w jakikolwiek sposób zaprotestować czy się usprawiedliwiać. Obawiała się konsekwencji z jego strony, ale minęło wiele czasu, a odzewu z jego strony nie było, więc i Janka przestała się bać. Potem starała się nie przynosić gazetek do domu, tylko czytała ją w ukryciu, aby nikt jej nie widział. Czasem nawet otrzymała od niego jakiś prezent w postaci apaszki lub rękawiczek.


Partyzanci widząc zażyłość między nią a Austriakiem, grozili jej, że obetną jej włosy, jak to czynili z dziewczynami, które spoufalały się z Niemcami. Z tego powodu często płakała nocą w poduszkę, by nikt jej nie słyszał, ale matka jakimś sposobem dowiedziała się o problemie córki. Kiedy następnym razem Austriak ich odwiedził, zastał Jankę płaczącą, właśnie z tego powodu. Ale nie mógł jej nic na to poradzić. Dopiero Lopek, chłopak jej siostry przyszedł którejś soboty i gdy matka opowiedziała o tym, odparł, że on decyduje komu obciąć włosy.


Austriak któregoś dnia, siedząc przy kartach wyznał im, że gdyby coś złego przytrafiło się jego rodzinie, w ciągu trzech dni znalazłby się w Londynie, a z Berlina nie zostałoby śladu. Nie rozumieli do końca, kim był i dlaczego właśnie to powiedział. Powtarzał kilka razy:


— Hitler kaput! Hitler kaput!


Pod koniec 1943 roku przyszedł, mówiąc, że chciał się pożegnać. Zostawił Jance swoje zdjęcie. Janka miała wtedy 19 lat. Była piękną dziewczyną. Najpierw pożegnał się z Karoliną, potem z Janką. Powiedział, że to zdjęcie otworzy jej niejedne drzwi. Nie wiedziała, co to znaczy i po co to jej mówi. Dlatego wrzuciła je do pieca i spaliła.


Po jego wyjeździe dowiedziała się od Lopka, że był konfidentem, angielskim szpiegiem.


Polskiej partyzantce, do której należał Lopek, zostawił dużo amunicji i broni. Gdy wyjechał, nigdy do nich się nie odezwał. Janka była pewna, że zginął, bo w przeciwnym razie dałby znak, jeśli nie osobiście, to przez kogoś z partyzantki.


*


Kiedy Niemcy wycofali się, Lopek zamieszkał u swojej matki. Janka z Lopkiem założyli sklep, sprzedawali w nim bułki drożdżowe z kruszonką, które cieszyły się wielkim powodzeniem. W krótkim czasie potem zachorował na płuca i zmarł w szpitalu pod Krakowem, gdzie Janka go odwiedzała. Miał zaledwie 30 lat.


Ojciec nadal pracował jako poborca podatkowy. Janka i Wisia przerwały szkołę. Janka chcąc, wspomóc budżet domowy zatrudniła się jako ekspedientka w Spółdzielni „Rolnik”, w którym sprzedawano towar za talony: wódkę, papierosy i mydło. Zatrudnieni byli w niej kierownik, dwóch ekspedientów i kasjer.


Wójt wyznaczał poszczególnych rolników, aby oddawali do spółdzielni kontyngent w postaci zboża, krów lub trzody chlewnej. Wtedy rolnicy otrzymywali według przydziału talony.


Pewnego razu Janka wracała do domu z kolegą Wieśkiem, który pracował w w spółdzielni jako pracownik fizyczny i wyznaczał dziewczęta, i chłopców do pracy w Niemczech. Zaprzyjaźniła się z nim i zawsze dostawała od niego cynk, kto następny miał wyjechać. Nie przyszło długo im czekać, aby i ona mogła skorzystać z tej znajomości, a ściślej mówiąc, siostra jej matki, ciotka Waleria, która mieszkała w Jasienicy i ze szlochem wyznała, że jej córka otrzymała wezwanie na wyjazd do pracy w Niemczech. Janka szybko skontaktowała się z Wieśkiem i on to wezwanie po prostu podarł, jak czynił to już wcześniej, i na jej miejsce wysłał kogoś innego, gdzie było w domu więcej dorosłych dzieci.


Kiedy Niemcy wycofali się z Brzozowa, weszli Rosjanie. Od strony Jasła słychać było strzały i wybuchy. Polacy, szabrownicy, rozbili sklep i Spółdzielnię „Rolnik”, wynieśli wszystkie rzeczy z magazynu, nawet osobiste przedmioty Janki.

3. Spotkanie z rosyjskim żołnierzem

Jej bliska koleżanka, Stasia Mrozek, prowadziła do spółki z ojcem sklep z materiałami i galanterią. Mimo że w Brzozowie nie było toczonych walk, słychać było je z oddali. Nikt z mieszkańców nie zginął, oprócz ojca Stasi, którego trafił odłamek na jego własnym podwórku. Miejscowy lekarz musiał mu amputować dwie nogi w jego własnym domu. Niestety, wkrótce zmarł. Sklepem zajęła się jego córka. Zaproponowała Jance, aby pojechała do Przemyśla w celu załatwienia dla niej bardzo ważnej sprawy. Janka miała chłopaka imieniem Dziunek, który mieszkał w Przemyślu, więc skwapliwie wyraziła na to zgodę.


Stasia dała jej materiał na trzy komplety ubraniowe, które miała sprzedać pod wskazanym adresem, a za które Janka miała otrzymać 300 złotych. Oczywiście używając swojej perswazji i osobistego uroku, wzięła od adresata więcej pieniędzy. Po dolary pojechała również pod drugi wskazany adres i kupiła nie 300, ale 500 dolarów.


Po załatwieniu sprawy Stasi, pojechała do rodziny Dziuńka i zatrzymała się tam na trzy dni. W Przemyślu kupiła 5 kg drożdży, kilka setek papierosów i parę kilogramów tytoniu. Dziunek odprowadził ją na drogę do Dynowa. Złapali okazję rosyjskim samochodem. Była 12.00 w południe, gdy wyjechała z Przemyśla.


W samochodzie był kierowca, żołnierz rosyjski i jeszcze jeden mężczyzna, również w mundurze żołnierza. Po przejechaniu 20 km kierowca oznajmił im, że musi pozostać w tym miejscu 4 godziny, nie mówiąc im w jakim celu. Ale zaproponował, że pomoże złapać jej następną okazję, swojego kolegę, który będzie jechał tą drogą. Janka nie miała innego wyjścia i wyraziła zgodę. Nieznajomy zatrzymał samochód, do którego się przesiadła. Z samochodu wyjęła walizkę z osobistą bielizną i zakupami, które zrobiła w Przemyślu. Ciężka była, że ledwie mogła ją udźwignąć. Kiedy ujechali parę kilometrów, zorientowała się, że w poprzednim samochodzie zostawiła swoją torebkę, w której miała zaszyte 500 dolarów i papierosy. Zszokowana poprosiła kierowcę, aby natychmiast się zatrzymał, mówiąc mu, że pozostawiła w nim torebkę, w której miała swoje dokumenty. Kierowca widząc przerażenie na jej twarzy, wysadził ją na najbliższym postoju. Współczuł dziewczynie, ale nie mógł nic na to poradzić. Służba nie drużba, on musiał jechać dalej.


Nie musiała długo czekać, kiedy tylko skinęła ręką, zatrzymał się samochód wojskowy, podobny do poprzedniego. W parę minut później wysiadła w miejscu, z którego złapała pierwszą okazję. Zaczęła się rozglądać, ale nigdzie nie widziała samochodu, ani jego kierowcy. Doszła do rynku i tam zapytała stojącego żołnierza, czy nie wie, gdzie jest ten samochód, który miał mieć postój przez 4 godziny. Żołnierz potwierdził jej domysły. Odjechał. Tak, po prostu. W tej chwili chciała zapaść się ze wstydu pod ziemię. Co powie Stasi? Przecież nie uwierzy jej, że ot tak po prostu zostawiła torebkę w ciężarowym samochodzie, którego kierowcą był nieznany rosyjski żołnierz, którego widziała po raz pierwszy w życiu. Podczas ich rozmowy, wydał się jej porządnym człowiekiem, inaczej nie wsiadłaby do jego samochodu. Był przystojny. Miał miłą i uczciwą twarz. Dobrze patrzyło mu z oczu. Ale co z tego, gdy nie znała nawet jego imienia, nie mówiąc już o nazwisku albo gdzie stacjonował. Dopiero teraz poczuła zmęczenie i przerażenie, które dało znać o sobie. Była jak bezwolna kukła. Stała przy drodze i bezmyślnie patrzyła przed siebie, nie czując nic oprócz zmęczenia i paraliżującego wstydu, a zarazem wściekłość za własną naiwność i głupotę.


Nadjechał samochód, jak poprzednie, duży, ciężarowy. Dopiero jego głośny warkot przywrócił ją do życia. Nie zastanawiając się, machnęła ręką. Mężczyzna widząc przed sobą młodą i piękną dziewczynę zatrzymał się tuż przy niej.


— Jadę do Dynowa, do szkoły powszechnej. Trochę potrwa, zanim załatwię wszystkie tam sprawy. Później mogę panią podwieźć do samego domu — zaproponował żołnierz.


— W porządku, niech tak będzie. Ja tymczasem wstąpię do ciotki, która mieszka w pobliżu — skłamała.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 19.56