E-book
22.05
drukowana A5
47.06
Niepewność

Bezpłatny fragment - Niepewność


5
Objętość:
215 str.
ISBN:
978-83-8369-585-3
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 47.06

Rozdział I

To był słoneczny, wiosenny dzień. W powietrzu czuć było zapach budzącej się do życia przyrody. Ewa niemal biegła wydeptaną ścieżką przez niewielki skwer na obrzeżach miasta. Dopiero co przyjechała na kilka dni do Krakowa. Jej syn Mateusz, zwany przez nią Mateo, niedawno zaczął pierwszy rok studiów. Właśnie wrócił na kilka dni do domu. Przyjechała ogarnąć mieszkanie, które Mateo zostawił w stanie nienadającym się do dalszego użytku. Wiadomo: student. Właśnie wyszła na zakupy, bo w mieszkaniu zastała tylko pól papieru toaletowego, zupkę chińską i trzy kostki rosołowe.

Nie przypominała czterdziestoletniej kobiety. Była średniego wzrostu, miała pełną, kobiecą figurę. Duże piersi, wyraźnie zarysowaną talię i pełne biodra. Typowa klepsydra. Zawsze miała kompleksy z powodu swojej figury. Jak niemal każda kobieta uważała, że jest za gruba. Z tego powodu sądziła, że nie podoba się mężczyznom. Mimo, że często spotykała się z komplementami ze strony mężczyzn, uznawała je za objaw jakiegoś niezrozumiałego szaleństwa. Nie była w stanie uwierzyć, że ktoś może uznać ją za atrakcyjną. Alabastrowa skóra kontrastująca z jej ciemnymi włosami, delikatna buzia dodawały jej młodzieńczego uroku, który w połączeniu z jej radosnym usposobieniem sprawiał, że zawsze ludzie do niej lgnęli jak muchy do miodu. Zarażała innych niezwykłym poczuciem humoru. Jednak pod tą maską wesołej, radosnej kobiety krył się smutek i tęsknota za szczęściem. Nie miała łatwego życia. Była jedną z tych kobiet, o którym mówiło się, że ma wszystko: kochającego męża, wspaniałego syna, własny dom, dobrą pracę. Jednak na tym idealnym obrazie było wiele rys. Od dziecka przeżywała swój osobisty dramat. Była jedynaczką. Ojciec nie był dla niej zły, ale pił, żył we własnym świecie, nie interesował się nią. Matka traktowała ją jak rzecz, bagaż, który musi znosić z najwyższym poświeceniem. Nigdy nie okazywała jej matczynej troski. Nieustannie dawała jej do zrozumienia, że jest dla niej ciężarem. Zawsze się bała się swojej matki. Kiedy skończyła liceum marzyła o studiach. Jednak matka postanowiła wydać ją za mąż. Ewa czuła, że po prostu chce się jej już pozbyć. Kandydatem na męża został Piotr, oczywiście wybrany przez matkę. Kiedy jej koleżanki pakowały plecaki szykując się do wyjazdu na studia, ona przymierzała suknię ślubną i przeżywała awantury jakie urządzała jej matka, kiedy powiedziała, że nie chce wychodzić za mąż, że woli dalej się uczyć. Wiedziała, że Piotr ją bardzo kocha. Ona jednak — mimo, że mocno się starała — nie potrafiła go pokochać. Był dla niej dobrym mężem, takim rozsądnym, zapobiegliwym człowiekiem, który jednak nie miał w sobie tego żaru, którego ona tak pragnęła. Miała szczerą nadzieję, że kiedyś obdarzy go uczuciem, na jakie zasługiwał. Czasem nawet wydawało jej się, że go kocha. Jednak to, co brała za miłość, tak naprawdę było wdzięcznością. Z czasem coraz bardziej tęskniła za prawdziwą miłością. Najgorsze były noce, kiedy natrętne myśli odbierały spokojny sen. W dzień było trochę lepiej: dom, dziecko, studia — na które w końcu poszła dzięki swojej determinacji — nie pozwalały myśleć o problemach. Tak mijały lata. Ona i Piotr byli zgodnym małżeństwem, ale nie było w ich związku żaru. Nawet kłócić się nie potrafili porządnie, czasem tylko pojawiały się tzw. ciche dni. Ich życie łóżkowe też mocno odbiegło od ideału. Ostatnio nie kochali się już wcale. Kiedy zbliżał się do niej czuła strach, wymyślała przeróżne wymówki, aby uniknąć zbliżenia. Miała wrażenie, że jej życie to wegetacja, że nie żyje naprawdę, że patrzy na życie z boku. Z czasem przestali się dotykać, rozmawiali tylko o bieżących sprawach dnia codziennego, najważniejszym tematem ich rozmów było ustalenie jakie zrobić zakupy, co ugotować na obiad lub kto pojedzie z psem do weterynarza. On już jej nie przytulał, nie całował na powitanie, a ona o to nie zabiegała. Gest po geście, malutkimi kroczkami przesuwali granicę obojętności wobec siebie. Z czasem nauczyła się cieszyć tym co ma. Odsunęła od siebie marzenia o własnym szczęściu. Klatka, w której była zamknięta nie dawała się otworzyć. Jej największą dumą i szczęściem był Mateo. Wysoki, przystojny, zdolny. Był jej jedyną radością. Kiedy mieszkał z nimi to troska o niego zajmowała jej cały wolny czas. Kiedy jednak wyprowadził się do swojego mieszkania czuła, że nie jest nikomu potrzebna. Mateo był bardzo samodzielny i ambitny. Chciał żyć swoim życiem. W zasadzie te jej wizyty w jego mieszkaniu to była taka ich cicha umowa: on pozwalał się czasem sobą opiekować, choć doskonale radził sobie sam, a ona na kilka dni odrywała się od swojego monotonnego, nudnego życia.


Zamyślona prawie biegła przez skwer, układając sobie w głowie plan prac na najbliższe trzy dni. Nagle w pobliskich zaroślach usłyszała szelest i coś jakby jęknięcie — kurczę komuś w ten upał zachciało się seksu, czy co? — pomyślała z właściwym jej poczuciem humoru i przyśpieszyła kroku, aby nie zostać przypadkowym świadkiem miłosnych uniesień. Już zamierzała dyskretnie oddalić się z miejsca domniemanych erotycznych doznań, kiedy usłyszała ciche jęknięcie:

— Pomóż mi.

— Cholera potrzebują trzeciej osoby do trójkąta, czy co? — Pomyślała.

Nieśmiało obejrzała się, aby sprawdzić czy na pewno była to odezwa skierowana do niej i wtedy zobaczyła wychodzącego

z krzaków mężczyznę. Słaniał się na nogach, miał podrapaną twarz, wybrudzone ubranie, które nawiasem mówiąc jeszcze kilka dni temu mogło uchodzić za dość eleganckie gdyby nie zapach i jakieś półtora kilo błota na nim.

— Pomóż mi — powtórzył ledwo słyszalnym szeptem i osunął się na trawę.

Miał zagubiony wzrok, nieobecne oczy i sprawiał wrażenie mocno oszołomionego.

— No tym razem to na pewno do mnie — pomyślała — Czy coś się panu stało? Ktoś pana napadł?

— Nie wiem.

— Źle się pan czuje, coś pana boli?

— Nie… Nie wiem — mężczyzna odpowiedział niepewnie wodząc rozbieganym wzrokiem.

— Może wezwiemy pogotowie, bo nie najlepiej pan wygląda?

— Nie, nie… nie trzeba — zawahał się.

— To jak mam panu pomóc, czegoś pan potrzebuje?

— Nie wiem… — powiedział skołowany.

— Rany boskie, facet, czy jest jakaś rzecz, którą wiesz! Pomyślała poirytowana.

— Masz może wodę? — Zapytał niepewnie.

— Będzie się teraz mył czy co? Pomyślała — choć z drugiej strony przydałoby się.

— Niestety nie mam — odpowiedziała — ale tu obok jest stacja benzynowa, tam możemy kupić. Może pan chodzić? Pomogę panu — wyrzucała z siebie potok słów.

Wyciągnęła do niego rękę, by pomóc mu wstać. W tym samym momencie on wyciągnął swoją i jednocześnie spojrzał jej prosto w oczy. Zrobiło się jej dziwnie gorąco. Jego głębokie spojrzenie mocno ją onieśmieliło, mimo zewnętrznego, niezbyt zachęcającego wyglądu miał w sobie coś dziwnie przyciągającego.

— Kurcze — pomyślała — czyżby zaczęli mnie podniecać menele? Aż tak ze mną źle? Co prawda moje życie erotyczne odbiega od ideału, ale żeby aż tak nisko upaść?

— Chodźmy, kupimy tą wodę — powiedziała zdecydowanym głosem, aby ukryć zakłopotanie.

Spojrzał na nią z zakłopotaniem, poklepał się po kieszeniach i wyznał szczerze:

— Ale ja nie mam pieniędzy…

Stanęła jak wryta.

— No proszę, chce mi zapłacić!!! — Krzyknęła w duchu.

— No na wodę… dokończył swoją wypowiedź.

— Nie no spoko, ja mam, nie jestem jeszcze na liście najbogatszych Polaków, ale na wodę mnie stać. Chodźmy — powiedziała pomagając mu ruszyć w stronę stacji benzynowej.


W drodze zapadła jakaś krępująca cisza. Całe szczęście do stacji było tylko kilkadziesiąt metrów. Pomagała mu iść, podtrzymując go. Bliskość jego ciała dziwnie wprawiała ją w zakłopotanie. Ewa cały czas zastanawiała się jak ma wybrnąć z tej sytuacji. Przecież nie zostawi człowieka w potrzebie i nie ucieknie, ale do domu też go wszak nie weźmie. W końcu nie wiedziała kim on jest, a jeśli to jakiś gangster, albo zboczeniec?

— Jak ma pan na imię — zapytała, aby przerwać krępującą ciszę.

— Nie wiem — odpowiedział.

Stanęła i popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Jaja sobie facet robi czy co? Nie wie jak ma na imię? A może umie tylko mówić „nie wiem”? — Pomyślała.

Zauważył jej minę i cicho wyjaśnił:

— Nie wiem, nie pamiętam, boli mnie głowa, nie wiem co się ze mną dzieje, nie wiem skąd się tu wziąłem, nie wiem gdzie mam iść… Wyrzucał z siebie kolejne słowa.

Zrobiło jej się go żal. Nagle poczuła, że ma ochotę go przytulić. — Ewa! Przywołała się do porządku w myślach — meneli będziesz przytulać! Ogarnij się idiotko.

Weszli na stację. Zauważyła, że pracownik stacji bacznie im się przygląda — no nic dziwnego pomyślała — idiotka z menelem — fajny widok, nie ma co.

Usiedli przy stoliku. Kupiła wodę. Napił się. Zobaczyła w jego oczach zakłopotanie.

— Jest pan głodny? Może coś zjemy? Ja stawiam.

— Nie, chyba nie, ale mam ochotę się umyć, nie mogę już wytrzymać w tych brudnych ubraniach…

— No proszę czyścioszek — pomyślała złośliwie — Najpierw się szlaja po krzakach, a teraz czuję nieodpartą potrzebę kąpieli.

— Może pan się odświeżyć w toalecie. Ja w tym czasie może zamówię kawę i coś do zjedzenia.

— Dobrze, chętnie to zrobię.

Skierował się do toalety i nagle gwałtownie się odwrócił do niej:

— Ale nie zostawi mnie pani tu samego? Zapytał z niepokojem.

Wyraz jego przestraszonych, nieobecnych oczu sprawił, że bez wahania odpowiedziała:

— Proszę się nie obawiać, nie zostawię pana…


Kiedy wrócił, po raz pierwszy zobaczyła, że naprawdę jest przystojnym mężczyzną, wysoki, dobrze zbudowany brunet, z leciutko, niemal niedostrzegalnie posrebrzonymi skroniami, które tak naprawdę dodawały mu uroku. W jego oczach był jakiś dziwny smutek, taki który wywoływał u niej potrzebę opieki nad tym zagubionym, zdezorientowanym mężczyzną.

— Proszę niech pan coś zje — powiedziała podsuwając mu posiłek przyniesiony w czasie jego nieobecności.

— Dzięki, jak masz na imię?

— Ewa.

— Piękne imię, podoba mi się — uroczo się uśmiechnął.

— No proszę menel mnie podrywa — pomyślała rozbawiona. Nagle przy stoliku wyrósł pracownik stacji:

— Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale czy pan nie nazywa się Wiktor Halitowski?

Domniemany Wiktor spojrzał na chłopaka jak wryty i wyjąkał:

— Nie wiem…

— O, a ten znowu swoje: „nie wiem” — pomyślała z rozbawieniem Ewa.

— Przepraszam, pan zna tego pana — zapytała rzeczowo.

— Tak, wszyscy go znają. To pan Halitowski — znany biznesman, który zaginął jakiś tydzień temu. Słyszałem w radiu, w telewizji, czytałem w gazetach, że szuka go policja. To bardzo głośna sprawa. Jego zdjęcia są wszędzie.

Oczy Wiktora robiły się coraz większe.

— Ja nic nie pamiętam — jęknął.

— No cóż skoro szuka pana policja to zadzwońmy tam — może odstawią pana do domu.

— Ja chyba nie chcę… — powiedział niepewnie.

— Jak to pan nie chce? Nie chce pan wracać do domu? To gdzie pan pójdzie?

— Nie wiem…

Kurcze ten face nie zna innych słów — irytowała się w myślach Ewa — przecież nie wezmę go do domu, musi wracać do siebie, nie będę tu siedziała do wieczora.

— Myślę, że musimy to sprawdzić, na pewno rodzina się o pana zamartwia.

— No dobrze — odpowiedział niepewnie.

Niebawem na stacji zaroiło się od policji. Dwóch napakowanych osiłków z minami „ja tu rządzę” wpadło do restauracji, w której Wiktor i Ewa czekali na nich.

— Pan Wiktor Halitowski? — Zapytał jeden z nich.

— Nie wiem — powtórzył Wiktor po raz kolejny jak mantrę.

Reakcja policjanta była bezcenna. Tak głupiej miny Ewa jeszcze nie widziała. Ogarnął ją śmiech. Policjant rzucił jej srogie spojrzenie.

— Pozwoli pan, że wyjaśnię. Ten pan nic nie pamięta. Tak mi powiedział. Spotkałam go tu w pobliżu, na tym skwerku obok, chyba ktoś go napadł — wyjaśniła Ewa.

— Rozumiem, wezwiemy pogotowie, a panią poproszę o dowód osobisty. Jest pani świadkiem w tej sprawie więc musimy panią przesłuchać.


Nagle w całej restauracji rozległ się piskliwy kobiecy głos:

— Kochanie!, Wiktorze! To ty! Dzięki Bogu odnalazłam cię! Nic ci nie jest?

Wszyscy odwrócili głowy w kierunku, z którego dobiegał ten nieco irytujący dźwięk. Do Wiktora podbiegła wysoka, szczupła blondynka, wyglądała jakby dopiero co zeszła z wybiegu dla modelek. Idealna figura, idealny strój, idealny makijaż, usta a‘la glonojad z wyraźnymi śladami wypełnienia botoksem. Cały ten wizerunek dopełniał drogi zapach perfum tak mocno wdzierający się w nozdrza, że Ewa aż kichnęła. Poczuła się przy piskliwej blondynce jak kopciuszek. Niedoskonały makijaż, ciuchy też jakieś takie marne, a figura? Szkoda gadać. Jej pełne piersi i biodra przy tej eleganckiej kobiecie wyglądały jakby mogły pomieścić w sobie ze dwie takie blondynki.

Nowoprzybyła kobieta nagle zaprzestała obściskiwania oszołomionego Wiktora i z irytacją odwróciła głowę w stronę Ewy.

— Kim pani jest? — Zapytała niemal z agresją.

— Spotkałam pana Wiktora w pobliżu, zadzwoniliśmy na policję…

Ewa zobaczyła w oczach tej kobiety jakąś dziwną, niczym nieuzasadnioną wściekłość.

— A kim pani jest? — Wtrącił się do rozmowy policjant kierując pytanie do nowoprzybyłej blondynki.

— Elwira Słupska — odpowiedziała kobieta — jestem narzeczoną Wiktora Halitowskiego.


Policjant przesłuchiwał Elwirę dopóki ich rozmowy nie przerwał lekarz pogotowia, który właśnie zjawił się na miejscu. Zajął się Wiktorem. Wiktorowi ciężko było się odnaleźć w tej sytuacji. To zamieszanie wokół niego, policja, pogotowie, ci wszyscy ludzie i absolutny brak pamięci wywoływały u niego poczucie zagubienia i niepokoju. Nie wiedział kim jest, skąd się tu wziął i co mu się stało. Jedyny moment, kiedy czuł się spokojny i bezpieczny był wtedy gdy była przy nim ta urocza kobieta, która go znalazła. Mówiła, że ma na imię Ewa. Piękne imię — pomyślał. W jej obecności czuł się jakoś dziwnie spokojnie i dobrze. Siedząc w karetce i poddając się zabiegom lekarza szukał jej wzrokiem, ale ona stała dość daleko i rozmawiała z tą krzykliwą blondynką, której imienia nie mógł sobie przypomnieć.

— Myślę, że nie jest pani już tu potrzebna — wypaliła nagle blondynka do Ewy.

Ewie zrobiło się naprawdę przykro.

— Też chętnie bym sobie poszła, jednak policjant powiedział, że muszę poczekać — odpowiedziała Ewa.

— Na co pani chce czekać, chce pani dostać znaleźne czy co? — Warknęła blondyna z napompowanymi ustami.

W tym samym momencie wyjęła z torebki dwieście złotych i skierowała w stronę Ewy swoją smukłą, wypielęgnowaną dłoń. Ewa odruchowo cofnęła się. Była tak zszokowana zachowaniem kobiety, że słowa uwięzły jej w gardle, a do oczu napłynęły łzy.

— Nie chcę pani pieniędzy — wydusiła z siebie z gniewem.

Nie mogła powstrzymać łez. Odwróciła się i odeszła. Policjantowi zostawiła swój numer telefonu i umówiła się z nim na spotkanie w komendzie policji. Zrezygnowała z zakupów, nie była w stanie pokazać się ludziom na oczy. Postanowiła wrócić do domu. Idąc łykała łzy. Czuła żal i wściekłość. Nic przecież złego nie zrobiła, chciała pomóc człowiekowi, a została potraktowana jak jakaś cyniczna wyłudzaczka cudzej kasy.

Wiktor był oszołomiony tym co się z nim dzieje, nie wiedział kim jest. Ktoś powiedział, że ma na imię Wiktor, ktoś inny twierdził, że jest biznesmenem, a jeszcze inni twierdzili, że zaginął i szuka go cała policja. Irytował go ten tłok ludzi wokół niego, policja, pogotowie, pracownicy stacji, nagle jak z pod ziemi pojawili się dziennikarze, którzy niemiłosiernie pstrykali miliony zdjęć oślepiając go fleszami aparatów. Na dodatek ta dziwna i głośna blondynka, która skakała wokół niego jak jakaś pchła.

— Kim pani jest? — Zapytał ją cicho Wiktor kiedy podeszła do karetki zapytać lekarza o jego stan zdrowia.

— Jak to kochanie nie poznajesz mnie? — Zapytała wyraźnie obrażona blondynka — Jestem Elwira twoja narzeczona, szukałam cię tak długo, a ty mnie nie poznajesz?

Wiktor nic nie odpowiedział. Szukał wzrokiem Ewy, nie wiedział dlaczego, ale ta przecież dopiero co poznana miła kobieta, była dla niego jedyną stabilną gwarancją bezpieczeństwa w tym chaosie.

— Gdzie jest Ewa? — Zapytał Wiktor.

Wyraźnie zirytowana Elwira odpowiedziała:

— Poszła sobie, nie myśl o niej. Nie wiadomo kim ona jest, może miała coś wspólnego z twoim zaginięciem, a teraz chce wyłudzić jakieś znaleźne… W końcu jesteś bardzo bogaty, to przyciąga takie oszustki…

— Nie mów tak o niej, uratowała mnie — zdenerwował się Wiktor.

Elwira wydęła swoje napompowane usta i zamilkła.


Jadąc do szpitala w uszach Wiktora dźwięczał sygnał karetki, a przed oczami miał cały czas obraz Ewy, jej serdeczny uśmiech i wesołe, piękne ciemne oczy, w których błyszczały małe diabliki. Jeszcze czuł na skórze jej delikatny dotyk kiedy podawała mu rękę, i ciepło jej ciała kiedy pomagała mu iść. Była taka naturalna i prawdziwa. Nie potrafił się skupić na niczym innym. Ogarnęła go niepewność, w jego głowie krążyła tylko jedna natrętna myśl: jak ja ją teraz odnajdę…

Rozdział II

Ewa siedziała za swoim biurkiem w pracy przeglądając stosy dokumentów. Sezon urlopowy dawał się jej we znaki. Połowa pracowników odpoczywała, druga połowa i ona — ich szefowa — musieli wziąć na siebie wszystkie zadania.

Odkąd wróciła do domu nie myślała już o swojej przygodzie w Krakowie. Złożyła zeznania na policji i zapomniała o niemiłym zdarzeniu. Miała w końcu swoje nudne uporządkowane życie mamy, żony, szefowej działu dużej firmy. Czasem marzyła o wielkim świecie, chciała robić coś więcej niż tylko wydawać decyzje i odpowiadać na służbową korespondencję. Marzyła, aby robić coś twórczego, pragnęła zwiedzać świat. Niestety obowiązki, i niezbyt długi urlop na jak mogła sobie pozwolić zamykały ją w niewidzialnej klatce, z której nie mogła się wydostać. Na dodatek jej małżeństwo nie było zbyt udane. Piotr był dobrym człowiekiem, kochał ją, ale już dawno zapomnieli oboje o uniesieniach. Czasem myślała, aby odejść, ale wiedziała, że skrzywdziłaby tym syna, dla którego rodzice byli jednością, nie chciała burzyć jego świata. Dla znajomych i rodziny byli bardzo zgodnym małżeństwem, idealnym wręcz, może nie byli najbogatsi, ale mieli swój własny dom na wsi, oboje pracowali, stać ich było na kupno mieszkania dla syna, nie cierpieli biedy. Dla ludzi z zewnątrz ich życie było idyllą. Ewa jednak potrzebowała czegoś więcej, nie chciała spokojnego życia, chciała emocji, uniesień, satysfakcji. Często miała wrażenie, że stoi po drugiej stronie życia, tej szarej i nudnej, i tylko przez niewidzialną szybę może oglądać prawdziwe, kolorowe i pełne wrażeń życie.

Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi.

— Proszę.

— Czy mogę pani przeszkodzić? — Zapytał jakiś zdecydowany głos.

W jej nozdrza uderzył zapach męskiej, drogiej wody kolońskiej. Podniosła wzrok znad swojego laptopa i jej oczom ukazał się stojący w drzwiach wysoki, przystojny mężczyzna, ubrany w idealnie skrojoną białą koszulę i ciemne spodnie z pękatym bukietem róż. Ciepło się uśmiechał. Skądś znała ten uśmiech… Tak, to przecież jest Wiktor, facet którego — mówiąc krótko — poznała w krzakach na krakowskim skwerku. Ledwo go poznała. Wtedy wyglądał jak siedem nieszczęść, a dziś w niczym nie przypominał tamtego rozkojarzonego faceta. Stał przed nią prawdziwy mężczyzna, pewny siebie, wyprostowany, męski. Nieco zaskoczona odpowiedziała:

— Proszę wejść, w czym mogę panu pomóc?

— Czemu tak oficjalnie? Przecież już się poznaliśmy — odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem.

— No tak, to prawdą, ale chyba nie przeszliśmy na ty?

— Musimy więc naprawić to niedopatrzenie — podszedł do niej i stanowczym ruchem ujął jej rękę i pocałował — Wiktor jestem, mogę ci mówić po imieniu?

— Tak — wyjąkała Ewa oszołomiona odczuciami jakie wywołało w niej śmiałe zachowanie Wiktora. Poczuła dziwnie onieśmielenie pomieszane z uczuciem jakiegoś nieznanego dotąd przyjemnego dreszczyku.

Wiktor wyciągnął w jej stronę piękny bukiet kwiatów.

— Chciałem ci podziękować za to, że mi pomogłaś i — dodał ciszej — przeprosić za zachowanie Elwiry.

— Nie przesadzaj nie zrobiłam niczego niezwykłego, każdy by zrobił to samo, a jeśli chodzi o Elwirę to nie wiem o czym mówisz…

— Po pierwsze: uratowałaś mi życie. Lekarze powiedzieli, że jeszcze trochę bym tam poleżał i nie skończyłoby się to dobrze. Miałem wiele obrażeń wewnętrznych, przeszedłem poważną operację. Dlatego pojawiam się dopiero teraz, po kilku miesiącach. Po drugie nikt inny nie pomógł mi, a przechodziło tam wiele osób. Tylko ty zdobyłaś się na ten gest. A jeśli chodzi o Elwirę, to od pracownika stacji dowiedziałem się jak cię potraktowała, i za to chcę cię przeprosić.

— Daj spokój, nie ma o czym mówić…

— Długo cię szukałem, nie było to łatwe, ale w końcu cię znalazłem, z czego bardzo się cieszę — dodał z uroczym uśmiechem — Wiem, że teraz jesteś w pracy i nie chcę ci przeszkadzać, ale chciałbym zaprosić cię na kolację dziś wieczorem i podziękować ci za to wszystko co dla mnie zrobiłaś, tak jak na to zasługujesz — dodał stanowczo.

— Posłuchaj jest mi bardzo miło, że zadałeś sobie tyle trudu, aby mnie odszukać i podziękować. To bardzo dużo, ale naprawdę nie musisz….

— Nie chcę tego słuchać — przerwał jej stanowczo — jesteśmy umówieni, przyjadę po ciebie o 18.00. Powiedz tylko gdzie…

Przeraziła ją nieco ta perspektywa. Co powie swojemu mężowi, przecież nie może mu powiedzieć, że umówiła się na kolację z obcym mężczyzną. On tego nie zrozumie. Wiedziała, że sprawiłaby mu tym ogromną przykrość.

— Ewa, co ty na to? Będziesz gotowa? — Dopytywał się.

— Nie odpuści — pomyślała.

— Dobrze, ale przyjadę sama. Gdzie się spotkamy? — Odpowiedziała szybko, trochę zawstydzona, że za plecami męża umawia się z innym mężczyzną.

— Zatrzymałem się w hotelu Europa, będę na ciebie czekał — uśmiechną się uroczo — do zobaczenia.

Podszedł do niej bliżej. Patrząc jej w oczy z dziwnym uśmiechem ujął jej rękę i pocałował. Jego zapach ją odurzył. Oszołomiona bez słowa patrzyła jak odwraca się i wychodzi. Czuła jakieś dziwne podniecenie, chciała jeszcze spotkać Wiktora. Jakaś niewidzialna nić przyciągała ją do niego. Nagle pojawiło się poczucie winy — daj spokój Ewa — beształa się w myślach. To tylko kolacja, taki facet na pewno nie jest zainteresowany kimś takim jak ty, nie musisz mieć wyrzutów sumienia, nic poza kolacją się nie stanie.


— Jadę na służbową kolację, nie wiem kiedy wrócę… — rzuciła niby obojętnie do męża, mimo, że w środku wypełniało ją dziwne podniecenie.

— Taka wystrojona? A z kim ta kolacja? — Zapytał Piotr.

— Jakiś ważniak z ministerstwa, szef jest na urlopie więc ja muszę iść, mimo, że w ogóle nie mam ochoty — kłamała jak z nut.


Ledwo wysiadała ze swojego auta obok niej nie wiadomo skąd pojawił się Wiktor.

— Czekałem na ciebie — powiedział ciepło.

— Więc jestem — uśmiechnęła się do niego.

— Pięknie wyglądasz.

— Dziękuję — odpowiedziała speszona.

Wskazał jej ręką drogę:

— Chodźmy.

Do restauracji weszła pierwsza, jak na prawdziwego dżentelmena przystało — przepuścił ją w drzwiach. Na wprost wejścia jej oczom ukazała się hotelowa restauracja, gdzie skierowała swoje kroki. Wtedy poczuła lekki uścisk na swojej ręce, od którego przeszły ją dreszcze od stóp do głów.

— Nie tędy — powiedział Wiktor kierując ją w stronę windy — zjemy na tarasie w moim apartamencie.

— Wolałabym w restauracji — odpowiedziała niepewnie.

— Z tego co zdążyłem się już zorientować dużo osób cię zna w tym środowisku, nie chciałbym, aby z mojego powodu krążyły jakieś plotki na twój temat. Poza tym będziemy się czuć bardziej swobodnie — szepnął jej do ucha.

Była tak oszołomiona jego ciepłym oddechem na swojej szyi pomieszanym z seksownym zapachem jego wody kolońskiej, że nic nie odpowiedziała i pozwoliła się poprowadzić do windy.

Kiedy weszła do luksusowego apartamentu nagle ogarnął ją strach. Co ja tu robię — pomyślała. Powinnaś natychmiast wracać — podpowiadał jej głos rozsądku. Nagle gdzieś z wnętrza jej głowy pojawiła się myśl: — Daj spokój, przecież nie uciekniesz teraz jak mała dziewczynka, zjesz kolację, wrócisz do domu i już nigdy go nie spotkasz. Dalej będziesz prowadzić ten twój nudny, pozbawiony emocji styl życia. Ta myśl ją uspokoiła.

Wiktor odsunął jej krzesło. Usiadła przy stoliku. Była onieśmielona, nigdy żaden mężczyzna jej tak nie traktował.

— Napijesz się wina? — Zapytał.

— Nie dziękuje, przyjechałam samochodem, poproszę wodę.

— No tak, fakt, chociaż szkoda, bo zamówiłem najlepsze jakie mieli.

— Może innym razem — uśmiechnęła się i dodała w myślach: którego nigdy nie będzie.

Nie wiedziała co ma dalej mówić, ale na szczęście Wiktor zarzucał ją milionem pytań i sam opowiadał o sobie. Szybko minęły blisko trzy godziny. Spojrzała na zegarek:

— Myślę, że powinnam już wracać, dziękuję ci za zaproszenie, było bardzo miło.

— Poczekaj jeszcze chwilę, tak dobrze mi się z tobą rozmawia, dawno z nikim tak miło nie spędziłem czasu. Wiesz… jestem raczej odludkiem, większość rozmów jakie prowadzę to rozmowy biznesowe, albo takie o niczym, kurtuazyjne. Z Tobą jest inaczej, czuję się przy tobie tak swobodnie…

— A twoja narzeczona? Nie rozmawiacie? — Wypaliła bez namysłu Ewa.

Smutno się uśmiechnął.

— Elwira? Teraźniejszość jest już bez Elwiry, zerwałem z nią. Nie wiem dlaczego, ale irytowało mnie jej zachowanie.

— Nie martw się na pewno ułożysz sobie życie, z kimś innym, kto będzie do ciebie pasował, w końcu jesteś przystojny, mądry, szarmancki, wiele kobiet na pewno chciałby by być z tobą.

— Mam nadzieję — odpowiedział jej cicho i spojrzał głęboko w oczy. Jednak nie będzie to łatwe. Większość kobiet jakie znam są po prostu puste, nie licząc hektolitrów silikonu, którym wypełniają swoje ciała — odpowiedział gorzko.

— Widzę, że nie masz najlepszego zdania o kobietach…

— Mówię tylko o tych, które poznałem do tej pory…

— Daj spokój, na pewno jest gdzieś kobieta dla ciebie, nie rezygnuj z poszukiwań — uśmiechnęła się i gdzieś w głębi poczuła, że zazdrości tej kobiecie, która kiedyś stanie u boku Wiktora.

— Nie rezygnuje… ale jeszcze długa droga przede mną — odpowiedział smutno. Najpierw muszę uporządkować wszystkie moje sprawy… W zasadzie to nie wiem od czego zacząć, bo w sumie nie pamiętam, jeszcze wszystkiego z przeszłości.

— Dlaczego?

— Podczas porwania doznałem urazu głowy i na dodatek zostałem nafaszerowany jakimś toksycznym narkotykiem przez co straciłem pamięć.

— Mam nadzieję, że z twoim zdrowiem jest już lepiej.

— Uraz głowy się zagoił, ale pamięci mimo terapii nie odzyskałem do końca — zamyślił się chwilę — dlatego zacząłem od najważniejszego: odszukałem ciebie — uśmiechnął się do niej.

Zauważył jej zakłopotanie.

— A policja nie złapała tych porywaczy? — Ewa zmieniła temat.

— Niestety, nie. Mimo śledztwa nie udało im się ustalić dlaczego i kto mnie porwał.

— Kiedy zeznawałam na policji w twojej sprawie policjant, który mnie przesłuchiwał powiedział, że śledztwo będzie trudne i żmudne, ponieważ nie mają żadnych poważniejszych śladów.

— To prawda, ale ja sam dowiem się prawdy — Wiktor powiedział twardo patrząc gdzieś ponad głową Ewy.

Po chwili milczenia wstał i zaproponował — Chodź popatrzymy sobie na widok z tarasu, jest oszałamiający.

— No coś ty, to tylko pola i pagórki — zażartowała Ewa.

— Ale pełne uroku. Tak jak ty.

No proszę, porównał mnie do zarośniętego chaszczami pola. Uroczo — pomyślała zgryźliwie Ewa.

Chyba zorientował się, że jego komplement mógł być źle zrozumiany, więc szybko dodał:

— Chodziło mi o to, że jesteś taka naturalna, piękna i przyciągająca jak ten niezniszczony przez człowieka krajobraz.

— Dziękuję.

Wiktor zapatrzył się przed siebie, przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Ewa czuła się niezręcznie nie wiedziała czy ma milczeć czy może przerwać tą ciszę. Z tych dywagacji wyrwał ją głos Wiktora:

— Wiesz to dziwne, ale jesteś jedyną kobietą, która nie wymieniła wśród moich najważniejszych cech stanu mojego majątku. Zawsze na pierwszym miejscu słyszę, że jestem bogaty. To smutne, że tylko tyle znaczę dla innych…

— Na pewno jest ktoś kto doceni to jakim jesteś człowiekiem, bądź cierpliwy.

Wiktor delikatnie ujął jej dłoń i podniósł do swoich ust i pocałował patrząc jej prosto w oczy.

— Wiesz, bardzo chciałem ci podziękować i mam dla ciebie taki drobny podarunek — spojrzał na nią niepewnie i z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął eleganckie pudełeczko. — Otwórz.

— Wiktorze posłuchaj, ja nie oczekuje od ciebie żadnych prezentów…

— Otwórz — przerwał jej — to drobiazg.

Delikatnie wzięła do ręki niewielkie podłużne pudełeczko, otworzyła je, a jej oczom ukazała się przepiękna bransoletka z białego złota wysadzana szafirami.

— To nie jest drobiazg Wiktorze, przepraszam cię ale nie mogę tego przyjąć… — położyła prezent przed Wiktorem — Jest już późno, muszę wracać… — zmieszana i zdenerwowana Ewa zaczęła zbierać swoje rzeczy z zamiarem wyjścia.

— Nie, proszę nie odchodź, nie chciałem cię urazić, przepraszam. Ja po prostu… No wiesz, kobiety zawsze ode mnie oczekiwały prezentów…

— Ja nie oczekuję od ciebie prezentów! Przepraszałeś mnie za zachowanie Elwiry, a sam potraktowałeś mnie tak samo…

— Przepraszam cię, nie chciałem cię obrazić! Błagam nie odchodź… — chwycił ja za rękę i pocałował — nie wiem dlaczego mój gest tak cię uraził. Nie chciałem przecież zrobić niczego złego — zapewniał.

— Wiem, że nie miałeś złych zamiarów, ale nie zawsze trzeba ludziom płacić za wszystko, czy to pieniędzmi czy drogimi prezentami. Jeśli tak traktujesz człowieka to dajesz mu do zrozumienia, że nie jest w stanie zrobić niczego dobrego dla innych bezinteresownie, czyli pośrednio nazywasz go materialistą. Ludzie tacy nie są, przynajmniej nie wszyscy, są zdolni do pomagania innych bez ukrytych intencji — Ewa mówiła z pasją i przekonaniem.

— Fascynuje mnie twoja wiara w ludzi. Jednak ja w moim świecie najczęściej spotykam tych, którzy najbardziej są zainteresowani korzyściami materialnymi. Partnerzy biznesowi, tak zwani przyjaciele, którzy chętnie korzystają z moich możliwości materialnych, kobiety, które zabiegają o moje względy i drogie prezent. Jestem jednak pewny, że gdybym stracił wszystko ci wszyscy przyjaciele i przyjaciółki zniknęliby w kilka sekund. Ja po prostu nie znam takich kobiet jak ty…

— Takich jak ja?

— Tak, takich jak ty, dobrych, uroczych i szczerych. Wy w moim świecie nie istniejecie. Nie wiem jak mam się zachować, w ich obecności, gubię się…

— Wiktorze, tacy ludzie istnieją w twoim świecie, tylko ty ich nie zauważasz. To twoi pracownicy, pan na stacji benzynowej, sprzedawczyni w sklepie. Wystarczy zobaczyć w nich człowieka.

— Czyli chcesz powiedzieć, że jestem zarozumiałym bufonem? — Roześmiał się Wiktor.

— Nie, nie chce tego powiedzieć, nie chcę cie obrazić. Chcę tylko powiedzieć, że wystarczy popatrzeć na ludzi z innej perspektywy. Nie szufladkować ich, uwierzyć w ich dobroć. Twierdzisz, że twoi przyjaciele odwróciliby się od ciebie. A skąd wiesz, że tak by było? A może zaskoczyliby cię pozytywnie? To tylko twoje wyobrażenie o nich, a nie ich prawdziwa twarz. A czy ty nie pomógłbyś któremuś z nich gdyby potrzebował pomocy?

— Oczywiście, że bym pomógł…

— No widzisz, a może ci twoi przyjaciele mają o tobie takie samo zdanie, jak ty o nich, a rzeczywistość jest inna…

Wiktor patrzył zafascynowany na Ewę — uwielbiam, kiedy mówisz z takim zapałem i pewnością.

Ewa zarumieniła się zaskoczona jego słowami — daj spokój — powiedziała zawstydzona.

— Ewa, twoja pasja mnie fascynuje, onieśmielasz mnie swoją dobrocią i przekonaniem o tym, że cały świat jest dobry. Chciałbym tak wierzyć w dobro jak ty, ale w moim życiu nie ma takiej wiary, może dlatego tak mnie do ciebie ciągnie, mam wrażeni, że jakaś niewidzialna siła przyciąga mnie do ciebie… — zdenerwowany tłumaczył chaotycznie.

Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie tak mocno, że bezwładnie wpadła w jego ramiona. Poczuła jak nagłe opuszczają ją wszystkie siły, chciała się wyrwać, uciec, jakiś głos w jego głowie krzyczał: masz męża! Masz męża! Mimo, że z całej siły chciała się wyrwać, jej ciało jakby nie słuchało rozpaczliwego krzyku dochodzącego gdzieś z głębi: uciekaj! Poczuła jego obezwładniającą bliskość, jego usta zbliżały się niebezpiecznie do jej warg, kiedy już prawie złożył słodki pocałunek na jej ustach, ona ostatkiem sił, wyszeptała:

— Wiktorze proszę nie, ja mam męża…

— Wiem.

— Skąd?

— Wynająłem detektywa, aby cię odnalazł.

— Czemu wkładasz tyle wysiłku w znajomość ze mną?

— Bo czuję, że jesteś mi potrzebna, że mnie uratujesz… Powiedział to z jakimś dziwnym smutkiem w oczach, a jednocześnie z niesamowitą pewnością w głosie.

— Uratuję? Przed kim?

— Przed samym sobą.

Ewa nie wiedziała co ma powiedzieć. Oswobodziła się z jego uścisku. Zanim zebrała myśli Wiktor spytał:

— Kochasz go?

— Kogo?

— Twojego męża.

— A co to ma do rzeczy?

— Wiele, bardzo wiele. Jeśli tak, odejdę i już nigdy nie będę zawracał ci głowy, ale jeśli nie…

— Moje uczucia do męża nie mają tu nic do rzeczy…

— Mylisz się, to ma ogromne znaczenie. Gdybyś go kochała powiedziałabyś to bez namysł, nie go kochasz. — Chwycił ją za rękę — Nie trać życia, na coś co nie ma znaczenia. Pragnę cię, nie mogę przestać o tobie myśleć, nie chcę na nic czekać, życie jest zbyt krótkie… Szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie. Jego bezpośredniość przerażała ją, a jednocześnie jakoś niebezpiecznie fascynowała. Ten żar w jego oczach był jak płomień przyciągający ćmę.

— Wiktorze, przecież ja cię nie znam, a poza tym widzisz mnie trzeci raz w życiu. Nie możesz czuć do mnie tego o czym mówisz. To nie możliwe — odpowiedziała ponownie oswobadzając się z jego uścisku.

— Jestem znany ze swojego zdecydowania i trafnych decyzji. Od razu wiem czego chcę, a chcę ciebie… Tylko ciebie.

Przestraszył ją tym wyznaniem. — To jakiś wariat — pomyślała w popłochu.

— Muszę iść — odwróciła się.

— Nie pozwolę ci odejść.

Chwycił ją za ramię uniemożliwiając jej odejście. Ewa wpadła w panikę przestraszona jego zachowanie. Szybko ogarnęła myślami sytuację i doszła do wniosku, ze najlepiej będzie jakoś uspokoić tego szalonego człowieka.

— Posłuchaj na pewno znajdziesz kogoś, kto cię uszczęśliwi. To na pewno nie jestem ja — mówiła tak spokojni, jak tylko potrafiła.

— Dlaczego tak myślisz?

— Po pierwsze mam męża, po drugie nic o tobie nie wiem…

— A co chcesz wiedzieć? — Przerwał jej — nazywam się Wiktor Halitowski, jestem biznesmenem, mam sieć salonów meblowych w całym kraju. Mam wystarczająco pieniędzy żeby…

— Dlaczego opisujesz siebie przez pryzmat swojego majątku? To nic mi o tobie nie mówi.

Zamilkł. Nikt wczesnej nie oceniał go inaczej, jak tylko przez pryzmat tego co posiada. Od dziecka tak było, był przecież synem bogatego człowieka, stan posiadania był podstawą oceny w elitarnej szkole, wśród kolegów, znajomych, parterów biznesowych… A tu nagle ta kobieta, która w tak niewytłumaczalny sposób pociągała go od pierwszej chwili chce wiedzieć o nim coś czego on sam o sobie nie wie. Spojrzał na nią, jej ciemne włosy otaczały, śliczną buzię, jej seksowna figura, pełne piersi i rozkołysane biodra rozpalały go do czerwoności. Nie wiedział skąd biorą się te uczucia, był jedynie pewien, że są prawdziwe i najchętniej rzuciłby się na nią, całował jej delikatne usta, pieścił jej cudowne piersi…

— Wiktorze? — Z rozmarzenia wyrwał go miękki głos jego towarzyszki.

— A tak, zamyśliłem się… No cóż, zacznę od nowa: nazywam się Wiktor Halitowski, mam 43 lata, jestem wolny. Mieszkam sam w małej miejscowości pod Krakowem. Mam doktorat z ekonomii, Jestem zdecydowany i pewny tego czego chcę, a teraz chcę ciebie…


Chwycił ją delikatnie w pasie i przyciągnął do siebie. Przerażenie ją sparaliżowało, nie mogła się ruszyć. Przycisnął swoje usta do jej warg i złoży na nich namiętny pocałunek. Czuła przyjemny dotyk jego miękkich, ciepłych i soczystych ust. Miała wrażenie, że jest w niebie, nigdy jeszcze nie czuła się tak nieziemsko. Objął ja mocno. Poczuła jak jego porywająca bliskość unosi ją gdzieś ku bramom rozkoszy. Delikatny dotyk jego ręki przesuwającej się po jej plecach wywoływał u niej przyjemny dreszcz. Poczuła jak wilgotnieje w miejscu, które zaraz przejmie nad nią kontrolę. Ostatkiem sił szepnęła:

— Nie, proszę, nie, ja mam męża…

— Nie kochasz go — szepnął prawie nie odrywając swoich ust od jej warg… Zostaw go, pragnę cię od pierwszej chwili kiedy cię ujrzałem, chce być z tobą…

— Oszalałeś? — Zapytała oburzona.

— Dlaczego? Po co tracić czas na tkwienie w miejscu. Trzeba szybko podejmować decyzje. Trzeba żyć pełnią życia. Nie zastanawiać się. Po co chcesz tkwić w związku, który nie przynosi ci satysfakcji?

— To nie jest taki proste, łączy nas wiele rzeczy, miłość to nie wszystko — odpowiedziała dość przytomnie — Naprawdę muszę już iść, puść mnie, proszę…

— Dobrze, ale obiecaj mi, że jutro się spotkamy.

— Jutro nie mogę — skłamała.

— To pojutrze, proszę…

— Dobrze, ale puść mnie już.

— Będę czekał z niecierpliwością.


Tej nocy nie zmrużyła oka nawet na chwilę. Targał nią nieznane dotąd emocje. Wyobrażała sobie siebie w ramionach Wiktora, myślała o ich wspólnym życiu. To się nigdy nie stanie — pomyślała z żalem — nie mogę tego zrobić.

Rozdział III

Ostatnie kilka tygodni były dla Ewy jak sen. Wiktor przyjeżdżał do niej co kilka dni. Spotkania mijały im na uroczych kolacjach i romantycznych spacerach. Ciągle ją zapewniał, że jest dla niego niezwykle ważna. Ona jednak nie umiała w to uwierzyć, nieustannie zastanawiała się dlaczego mężczyzna, który może mieć każdą kobietę, mówi jej takie rzeczy, dlaczego zadaje sobie tyle trudu, aby dwa, trzy razy w tygodni pokonywać niemal sto kilometrów, tylko po to by pospacerować z nią po parku. Targało nią wiele sprzecznych uczuć od radości bycia z kimś kto ją zauroczył, poprzez niepewność swoich uczuć, aż po strach, że o jej spotkaniach z obcym mężczyzną dowie się Piotr.

W żaden sposób nie mogła skupić się na pracy. W jej głowie jak natrętna mucha ciągle krążyła uporczywa myśl o Wiktorze. Wciąż pamiętała smak jego namiętnego pocałunku, którym obdarzył ją na pierwszym spotkaniu. Czuła przenikający dreszcz na wspomnienie jego dotyku. W uszach ciągle brzmiały jego słowa: pragnę cię od pierwszej chwili kiedy cię ujrzałem. Jakiś głos pochodzący z jej wnętrza cicho podpowiadał: zrób to, poddaj się jego woli, wreszcie będziesz mogła żyć pełnią życia, spełniona, szczęśliwa. Już wyobrażała sobie siebie w jego ramionach, wpatrzonych w siebie, stojących na plaży w blasku zachodzącego słońca, kiedy nagle usłyszała szyderczy śmiech swojego rozsądku: odbiło ci? Widziałaś siebie w lustrze? Przecież ten facet może mieć każdą kobietę jakiej zapragnie, jedno jego skinienie wystarczy, aby stado młodych i zgrabnych kobiet padło mu do stóp, a ty? Ty masz 40 lat, obwisłe cycki, cellulit i tłuszcz na brzuchu, jak cię zobaczy nago to ucieknie z krzykiem. Masz dwudziestoletniego syna, powinnaś myśleć o przyszłych wnukach, a nie o miłosnych uniesieniach. Myślisz, że ile on z tobą wytrzyma — drwił bezlitosny głos rozsądku — I gdzie wrócisz? Do męża? To dumny człowiek, nie będzie cię chciał znać, jedyne co osiągniesz to pogardę i rozbitą rodzinę.

Z tych gorzkich rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu. Dostała sms’a od Wiktora. Drżącymi rękami ściskała swojego smartfona czytając wiadomość:


Nie mogę się doczekać naszego kolejnego spotkania. Proszę urwij się z pracy i spotkajmy się teraz, nie wytrzymam do wieczora. Za pół godziny przyjadę po ciebie.


Nie to nie ma sensu — myślała — o co mu chodzi? Czemu on się tak przyczepił? Odpiszę, że nie mam czasu — postanowiła z całą mocą. A może jednak zgodzę się na spotkanie? — Pomyślała po chwili. Nie jednak spotkam się z nim i powiem mu, aby dał mi spokój — zdecydowała. Nie mogę już tak dłużej żyć. Kiedy Piotr się dowie… Siedziała jak odrętwiała, zastanawiając się co ma zrobić, kiedy znowu z zamyślenia wyrwał ją dźwięk kolejnego sms’a:

Czekam na parkingu, przyjdź, proszę.


Bezwładnie wstała, wzięła torebkę, wychodząc rzuciła do sekretarki standardowy tekst:

— Wychodzę. Dziś już prawdopodobnie nie wrócę, gdyby się coś działo jestem pod telefonem.

Wyszła. Idąc w jej głowie krążyła tylko jedna myśl: co ty wyprawiasz?


— Jesteś, nareszcie — powiedział Wiktor na jej widok wychodząc z samochodu.

Pochylił się i pocałował ją w policzek. Jego bliskość, jego zapach sprawiały, że nie potrafiła myśleć o niczym innym, tylko o jego zniewalającej bliskości. Otworzył jej drzwi swojego samochodu:

— Wsiądź proszę.

Zrobiła to bez słowa. Zachowywała się jak zahipnotyzowana. Nie miała siły mu się przeciwstawić. Ruszyli. Wiktor nic nie mówił, jakby czekał na odpowiedni moment, ona też milczała. Układała sobie w głowie słowa o rozstaniu. Chciała mu powiedzieć, że to co się dzieje jest jakieś nierealne, niemoralne i nie możliwe. Już miała na końcu języka: Wiktorze to nasze ostatnie spotkanie, kiedy on odezwał się pierwszy:

— Porywam cię — powiedział z uśmiechem zerkają na nią kątem oka.

— Co?

— Porywam cię — powtórzył.

— Nie rozumiem…

— Spędzimy razem weekend.

Wreszcie obudziła się z tego dziwnego letargu:

— Jak to mnie porywasz! Zatrzymaj się! Chcę wysiąść! Muszę wrócić do domu! Zatrzymaj się!

— Nie — odpowiedział stanowczo.

— Wiktor, nie wygłupiaj się, to nie jest śmieszne, przerażasz mnie!

— A ty mnie pociągasz tak bardzo, że jestem gotów popełnić przez ciebie przestępstwo. — Żartował sobie z niej.

— Wiktorze proszę, przestań się wygłupiać, odwieź mnie do pracy z powrotem, proszę — Ewa była naprawdę przerażona jego zachowaniem.

Nic nie odpowiedział, zjechał na pobocze. Odwrócił się do niej, spojrzał na nią poważnie i powiedział:

— Nie bój się, nic ci się nie stanie, nie jestem zboczeńcem, ani mordercą.

— Szałowo! — Krzyknęła z ironią i dodała w myślach: jesteś tylko porywaczem idiotek, którym się wydawało, że spotka ich szalona miłość na stare lata.

— Dziś jest piątek — Wiktor nie przerywał swojego wywodu — nie musisz już wracać do pracy.

— Jasne, a mężowi powiem, że uciekłam z kochankiem — drwiła Ewa.

— Nie, zadzwoń do niego i powiedz, że jesteś na kilkudniowym szkoleniu.

— Wiktor proszę cię, to bez sensu, odwieź mnie!

— Nie ma mowy.

— Czemu to robisz? — Pytała prawie płacząc.

— Muszę ci jakość podziękować za to co dla mnie zrobiłaś. Nie chciałaś przyjąć prezentu, więc wymyśliłem inny sposób — powiedział to z miną kota, który właśnie złowił tłustą mysz.


Ewa nie wiedział gdzie Wiktor ją zabiera. Miała nadzieję, że gdzieś niezbyt daleko i jakoś uda jej się uciec i wrócić do domu. Cały czas myślała jak się wykaraskać z tej sytuacji. Zastanawiała się nawet nad powiadomieniem swojego męża o tym, że została porwana. Wiktor przecież pozwolił jej zadzwonić do niego. Mogłaby przecież powiedzieć mu między wierszami coś co by go naprowadziło na sytuację. Zrezygnowała jednak z tej opcji. Jak wytłumaczyłaby mężowi, skąd zna Wiktora. Uznała, że musi sobie jakoś sama poradzić.

Dojechali na miejsce, jej oczom ukazał się ogromy, elegancki dom, a raczej willa otoczona morzem kwiatów i drzew.

— Jesteśmy na miejscu — powiedział Wiktor zatrzymując samochód na podjeździe.

— Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? — Spytała z niepokojem Ewa.

— To mój dom — uśmiechnął się szeroko — chodź, napijemy się czegoś i ruszamy dalej…

— Dalej? Gdzie dalej? Co ty znowu wymyśliłeś?

— Chodź nie marudź — udawał poirytowanie — Mario, przyszykuj nam coś zimnego do picia — krzyknął w głąb domu wchodząc do salonu niema ciągną za sobą za rękę Ewę, która z dużym ociąganiem szła za nim.

Zza ściany oddzielającej salon od kuchni wyłoniła się około 60-letnia kobieta, o domowym, ciepłym wyglądzie.

— Już niosę — powiedziała kobieta wesołym tonem ciepło się uśmiechając do Ewy.

— Dzień dobry — powiedziała niepewnie Ewa.

— Dzień dobry, zaraz spróbuje pani mojej lemoniady, jest pyszna — powiedziała kobieta wychodząc do kuchni.

— Dziękuję — niemal krzyknęła za nią Ewa z nadzieją, że kobieta jej pomoże wydostać się stąd i wrócić do domu.

Wiktor gdzieś zniknął, Ewa czuła się niepewnie. Do salonu weszła Maria niosąc na tacy orzeźwiający napój. Ewa patrzyła na nią, jak na ostatnią deską ratunku.

— Więc to pani jest Ewa — odezwała się pierwsza Maria — pan Wiktor od momentu powrotu ze szpitala mówi tylko o pani. Od kiedy panią poznał zmienił się bardzo, jest taki wesoły, pełen życia, nie to co dawniej… — Ściszyła nagle głos jakby zdradzała jakąś tajemnicę.

— Dawniej?

Maria zrobiła minę jakby się właśnie zorientowała, że powiedziała jedno słowo za dużo.

— Pani Mario — Ewa zmieniła temat — gdzie my jesteśmy? Jak nazywa się ta miejscowość? Można tu wezwać taksówkę?

Maria nie zdążyła odpowie zięć, ponieważ w tym samym momencie do domu wpadł Wiktor. Maria nieco zdziwiona pytaniami Ewy i speszona wyszła z salonu.

— No jesteśmy gotowi, możemy jechać, walizki spakowane — powiedział Wiktor.

— Gdzie jechać? Jakie walizki? — Pytała oszołomiona Ewa.

— Zobaczysz — powiedział z tajemniczym uśmiechem i pocałował ją w policzek.

Wziął ją za rękę i pociągną za sobą.

— Chodźże już, bo się spóźnimy — poganiał wesoło.


— Przecież to lotnisko! Wiktor po co tu przyjechaliśmy? — Ewa pytała coraz bardziej zaniepokojona.

— Przelecimy się samolotem.

— Jakim samolotem? Gdzie?

— O nic nie pytaj, proszę, pozwól, aby to była niespodzianka.

— Dość mam już na dziś niespodzianek! — Krzyknęła zdenerwowana. Chcę wracać do domu!

— To nie dobrze, bo to dopiero początek przygody. — Droczył się z nią bezlitośnie ciągnąc ją za rękę do stanowiska odprawy. Ewa miała ochotę krzyczeć. Dopiero przy odprawie dowiedziała się, że ich samolot leci do Paryża.

— Wiktor ja nigdzie nie lecę! — Jęknęła niema ze łzami w oczach.

— Nie marudź, chodź — powiedział Wiktor.

Zatrzymał się i spojrzał na nią łagodnym rozmarzonym wzrokiem.

— Przysięgam. Nic ci nie grozi. Zaufaj mi — powiedział przytulając ją do siebie. Ewa poczuła, że uczucie strachu nieco ustępuje. — Przecież on by mnie nie skrzywdził — pomyślała z nadzieją.


Upadła na łóżko zmęczona jak pies. Tego dnia nie zapomni nigdy. Porwanie, Paryż, wypasiony hotel i to wszystko z facetem, którego ledwo co znała. Chociaż tyle, że okazał się dżentelmenem — wynajął osobny pokój — pomyślała.

Muszę się umyć, przebrać, ale w co, nie mam ani bielizny ani żadnych ubrań na zmianę, no chyba, że — ironizowała w myślach — upiorę sobie majtki i będę je suszyć na balkonie w centrum Paryża.

Kiedy tak stała na środku pokoju, z miną nieogarniętej sieroty, usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła i jej oczom ukazał się Wiktor ciągnący za sobą walizkę.

— Pani bagaż, madame — rzucił nonszalancko.

— Ja nie mam bagażu, monsieur.

— Już pani ma — i rzucił na łóżko wypchaną walizkę — zostawiam cię na chwilkę, odśwież się i za godzinę spotykamy się na kolacji.

Puścił do niej oko i wyszedł jak gdyby nigdy nic. Zajrzała do walizki. Znalazła tam kosmetyki, bieliznę i ubrania, buty.

— No świetnie, zna mój prawdziwy rozmiar, teraz to na pewno ucieknie z krzykiem — powiedziała do siebie z przekąsem.


— No, prawie gotowe — mruknęła Ewa przeglądając się w lustrze. Ubrania, które znalazła w walizce zadziwiająco dobrze na nią pasowały. Patrzyła na siebie w lustrze i zadawała sobie pytanie: kim ja do cholery jestem? Jeszcze kilka dni temu była przeciętną brunetką o nudnym, jednostajnym życiu, a dziś stała się oszustką, która okłamuje męża i bawi się z obcym facetem w Paryżu. Co ja wyprawiam? — Pytała siebie co chwilę.

Wśród tych rozmyślań o nieustających wyrzutach sumienia nagle gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl: daj spokój, nikt się nie dowie, chcesz spędzić życie wegetując? Masz okazję przeżyć coś ekscytującego, zawsze o tym marzyłaś. Z jakiś nieznanych przyczyn ten facet, który cię tu zabrał chce z tobą przeżyć tą przygodę, nie opieraj się, płyń z prądem!

Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Kiedy otworzyła zobaczyła Wiktora ubranego w jasnoniebieską koszulę, świetnie skrojoną marynarkę i doskonale dobrane do niej spodnie. Był taki przystojny i pociągający. Stał oparty o framugę drzwi, z jedną ręką w kieszeni spodni. Na jego widok niemal natychmiast zapomniała o niedawnych wątpliwościach. Przed Wiktorem nim stał pięknie nakryty wózek hotelowy z kolacją:

— Pani zamawiała?

— Zależy co, proszę pana.

— Mogę pani zaoferować wszystko co mam, a w szczególności moje serce.

Uśmiechnęła się do niego. Był naprawdę pociągający. Przy nim zapomniała o dręczących ją jeszcze przed chwilą wyrzutach sumienia. Na sam jego widok ogarniało ją nieznane dotąd uczucie pełni szczęścia.

— Wejdź z tym wózkiem, bo jeszcze ktoś cię weźmie za kelnera.

Usiedli do kolacji.

— Czy możesz mi w końcu powiedzieć po co tu przylecieliśmy i na jak długo?

— Chcę ci pokazać Paryż, to w końcu miasto miłości…, a zostaniemy tu tak długo dopóki nie zdecydujesz się być ze mną.

— Znam Paryż, byłam tu już, a być z tobą nie mogę bo jestem mężatką.

— Zabiorę cię w takie miejsca gdzie jeszcze na pewno nie byłaś. A co do drugiej części twojego oświadczenia to chciałbym żebyś mnie wysłuchała -jego mina była teraz naprawdę poważna. Na chwilę spuścił głowę jakby się zastanawiał co ma powiedzieć. Po chwili wziął ją delikatnie za rękę, spojrzał głęboko w oczy i zaczął mówić tym swoim niskim, męskim, seksownym głosem — wiele w życiu przeszedłem, to co mam teraz osiągnąłem ciężką pracą i zapłaciłem za to najwyższą cenę. Nauczyłem się jednak przez ten czas, że stracone szanse nigdy nie wracają, a ja nie chcę stracić szansy, która dał mi los, nie chcę stracić ciebie… Zakochałem się w tobie wtedy, tam na tym skwerku, kiedy podałaś mi rękę, popatrzyłem ci w oczy i wiedziałem, że to ty, ta której szukałem. Wiem, masz męża, masz syna… Z mężem możesz wziąć rozwód, a z synem nie bierzesz przecież rozwodu, poza tym jest dorosły, a tym masz prawo być szczęśliwa. Ja ci to szczęście zapewnię. Nie powiesz mi chyba, że nic, kompletnie nic do mnie nie czujesz? A nawet jeśli mnie nie kochasz to jestem pewien, że mojej miłości wystarczy dla nas obojga…

Ewa siedziała oszołomiona tym co usłyszała. Milczała. Zebrała w końcu swoje rozbiegane myśli i cichym głosem powiedziała:

— Wiktorze, ja za nic na świecie nie chciałabym cię zranić. Nie wiem co tak strasznego cię spotkało, ale nie chcę dokładać ci zmartwień. Nie chcę jednak skrzywdzić też mojej rodziny. To, że nie kocham męża nie oznacza, że on jest złym człowiekiem. Rozstanie nie jest takie proste. Wiele razem przeżyliśmy, rozwód nie będzie tez obojętny dla Mateo.

— Rozumiem, że nie jest łatwo rozstać się po tylu latach, ale czy będzie ci łatwo żyć dalej wiedząc, że mogłaś mieć kogoś kto kocha cię bezgranicznie i zostać w związku bez uczuć? Powiedz szczerze naprawdę nic do mnie nie czujesz?

— Jeśli chodzi o moje uczucia do ciebie, to prawda: nie jesteś mi tak zupełnie obojętny, ale nie buduje się szczęścia na nieszczęściu innych… Wiktorze wokół ciebie jest tyle pięknych kobiet, które bez mrugnięcia okiem wskoczą za tobą w ogień. Możesz mieć piękną, młodą, zgrabną i wolną partnerkę, a nie kogoś takiego jak ja…

— Nigdy więcej tak nie mów o sobie! Nie wiem kto cię tak skrzywdził, że wmówił ci takie bzdury! Nie znam innej kobiety, która miałaby tyle klasy co ty! To jak mówisz, jak się poruszasz, twoje poczucie humoru, dobroć są tak niespotykane, tak wyjątkowe, że nawet sto innych kobiet naraz ci nie dorówna.

— Daj spokój, mam wiele wad…

— Jakich? Ja żadnej nie widzę.

— Choćby niezbyt idealną figurę — uśmiechnęła się z przekąsem.

— Akurat figurę to masz idealną, taką jaką powinna mieć prawdziwa kobieta. I nigdy więcej nie porównuj się do tych wychudzonych, wypełnionych po brzegi silikonem kobiet, bo to niesmaczne. A mówiąc poważnie rozumiem, że nie jest ci łatwo podjąć decyzji. Zrozumiem to, ale za nic na świecie nie chcę cię stracić…

— Wiktorze… Ewie słowa uwięzły w gardle.

— Wiem, że to wszystko jest trudne i skomplikowane. Mam prośbę, zapomnijmy o tym na czas pobytu tutaj. Cieszmy się sobą, Paryżem. Co będzie dalej czas pokaże…

Podszedł do niej, patrząc jej w oczy podał rękę:

— Chodźmy na taras, napijemy się szampana.

Bąbelki szampana szybko zawróciły Ewie w głowie. Alkohol pomógł jej zapomnieć o wyrzutach sumienia, o tym, że okłamała męża wmawiając mu, że musiała pilnie wyjechać na niespodziewane szkolenie.

— Kręci mi się w głowie, rzadko piję alkohol, wiec szybko na mnie działa… — powiedziała.

— Świetnie! Na to liczyłem — zaśmiał się Wiktor i przyciągnął ja do siebie.

Jego usta niebezpieczne zbliżyły się do jej warg. Wypity alkohol, atmosfera Paryża sprawiły, że Ewa nie uciekła jak za pierwszym razem. Kiedy ich usta zetknęły się ze sobą świat zaczął wirować, jego namiętne pocałunki, ręce delikatnie pieszczące jej szyję, bliskość jego ciała oszołomiły ją. Zapomniała nagle o całym świecie, pragnęła aby ta chwila trwała już zawsze. Pragnienie bliskości mężczyzny nagle stało się tak mocne, że przesłoniło jej zdrowy rozsądek. Od tak dawna nie czuła takiego podniecenia. Tak długo już nie kochała się z mężczyzną, tęskniła za fizycznym spełnieniem, za tym niesamowitym dreszczem na całym ciele, za wilgotnym pulsowanie w samym środku świątyni miłości.

Wiktor delikatnie zsunął z jej ramienia sukienkę i pocałował ją, najpierw w ramię, potem niżej i niżej. Delikatnie ujął jej rękę, która spoczywała na jego torsie, przysunął ją do swoich ust i złożył na niej swój pocałunek.

— Wejdźmy do pokoju — powiedział zdławionym głosem i przepuścił ją przodem.

Kiedy przekroczyła granicę tarasu, chwycił ją za ramię i mocno przyciągną do siebie, tak że straciła równowagę i bezwładnie wpadła w jego ramiona. Obsypał ją pocałunkami. Rozpiął jej sukienkę, która posłusznie opadła na podłogę.

— Jesteś cudowna — szepnął.

Jej ręce — jak gdyby bez jej pozwolenia zaczęły rozpinać mu koszulę. Jej oczom ukazał się seksowny, szeroki męski tors pokryty gęstymi ciemnymi włoskami. Delikatnie zsunęła mu za ramion koszule. Czuła się tak bezpiecznie w jego mocnych, męskich ramionach. On przycisnął ją do siebie namiętnie całując, jednym ruchem rozpiął jej biustonosz. Lekko popchnął ją na łóżko. Jego ręka powoli badała jej ciało, kawałek po kawałku. Ona błądziła ręką po silnym torsie namiętnego kochanka.

— O tak, jesteś cudowna… usłyszała jego ledwie dosłyszalny szept.

Nagle jednym szybkim ruchem rozsunął jej nogi. Poczuła jak wdziera się w jej wilgotny pulsujący z podniecenia tunel miłości. Jęknęła. Ból rozkoszy wypełniał ją całą. Dawno nie kochała się z mężczyzną. Nie była w pełni gotowa na przyjęcie rozpalonego mężczyzny. On jednak był cierpliwy, powoli parł do celu. Pragnęła go. Nic innego już się nie liczyło. Czuła, że za chwile eksploduje z rozkoszy. Pokój wirował. Wypełniał ją całą, do końca. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś takiego. Dotąd jej jedynym mężczyzn był mąż. Zawsze podczas zbliżenia czuła jakiś emocjonalny niedosyt. Tym razem było inaczej. Może to podniecenie nową sytuacją sprawiło, że jej odczucia było zwielokrotnione, a może sprawił to ten mężczyzna, którego prawie nie znała i który z niewiadomych powodów okazał jej tyle zainteresowania. Wróciła myślami do Wiktora, całującego jej szyję, pieszczącego piersi i rytmicznie poruszającego się w jej wnętrzu. Widok jego ciała nad sobą sprawiał, że niemal mdlała z rozkoszy. Jej oddech był coraz szybszy przechodzący w cichy jęk. Miała wrażenie, że jeśli on zaraz nie przestanie nie wytrzyma kolejnego skurczu ekstazy. Nagle on jęknął, a ona poczuła w swoim wnętrzu rozlewający się ciepły gejzer, który wypełnił ją po brzegi. Ten fakt podniecił ją jeszcze bardziej. Poczuła, że zbliża się kolejna potężna fala rozkoszy. Cała zesztywniała, jej ciało wygięło się w łuk, a ekscytująca rozkosz wypełniła ją całą. Wiktor uśmiechnął się i mocno przytulił.

— Chcę tak pozostać na zawsze — szepnął i pocałował ją czule.

Przytuleni leżeli na boku. Ona pragnęła tylko, aby ta chwila trwała wiecznie, chciała pozostać w jego ramionach z ustami przy jego ustach.

— Kocham cię — szepnął.

Zaskoczyło ją to wyznanie. Tak bardzo chciała powiedzieć mu to samo, jednak dla niej to słowo zbyt wiele znaczyło, żeby wypowiadać je ot tak. Chciała jednak odpowiedzieć coś na jego wyznanie, ale słowa uwięzły jej w gardle. Wiedziała, że jeśli wyzna mu swoje oddanie nie będzie już odwrotu. Chciała jakość okazać mu swoje uczucia, pocałowała go więc długo i namiętnie. Leżeli tak bez słowa wtuleni w siebie. W jej głowie wszystko wirowało. Wspomnienie nieziemskiej rozkoszy pomieszane z wyrzutami sumienia nie pozwalały jej zasnąć. Długo leżała wpatrując się w migoczące światła Paryża. Czuła na swoim karku ciepły, miarowy oddech swojego kochanka. Zasnął zamykając ją w uścisku. Delikatnie zsunęła z siebie jego rękę.

Wezmę prysznic pomyślała.

Woda delikatnie opływała jej ciało, żel pod prysznic subtelnie muskał jej skórę. Była jeszcze lekko obolała i cudownie szczęśliwa. Delikatnie głaszcząc swoje ciało próbowała przypomnieć sobie niedawny akt miłosny. Pragnęła przeżyć to jeszcze raz zanim ten niesamowity sen się skończy. Bo kiedyś musiał się przecież skończyć, to nie mogło trwać długo. Dlaczego taki facet jak Wiktor miałby chcieć nią być. Być może chciał przeżyć przygodę, może niedawne dramatyczne wydarzenia pomieszały mu w głowie i przez chwilę chciał posiąść jakąś prostą, zwyczajną kobietę niepochodzącą z jego świata biznesu i wielkich pieniędzy. Może na chwilę znudziły mu się te wszystkie wyfiokowane lale i dlatego chciał posmakować zwyczajności.

Wróciła do łóżka. Przytuliła się do Wiktora. Długo wpatrywała się w tego silnego i zdecydowanego mężczyznę, a jednocześnie tak czułego i delikatnego. Z żalem stwierdziła, że spał. Nie chciała, żeby spał, chciała aby znowu wypełnił ją całą. Odwróciła się do niego, delikatnie wsunęła swoją pupę w jego lędźwia. Jego rękę położyła na swojej piersi. Kręciła się i wierciła jak niespokojny duch.

— Nie możesz zasnąć? — Szepnął rozbudzonym głosem.

— Obudzałam cię? Przepraszam. — Odpowiedziała niezbyt umiejętnie ukrywając radość z tego faktu.

— Widzę, że nie postarałem się zbyt dobrze — uśmiechnął się z błyskiem w oku.

— Nie rozumiem o czym mówisz — kłamała jak z nut.

— Mówię o tym, że nie zmęczyłem cię wystarczająco mocno — Odpowiedział odwracając ją do siebie. Mocno, soczyście ją pocałował, jego język lubieżnie wdzierał się do jej ust.

— Mmmm, jesteś taka cudowna, uwielbiam to — mruknął. Bez dłuższych wstępów powtórzył niedawny akt. To sprawiało, że pragnęła go coraz goręcej. Wiktor nie kochał się z nią tak jak wcześniej, czule i romantycznie. Teraz nie był już taki delikatny. Było natarczywy i ostry, ale jej się to podobało. Nagle odsunął się od niej, a ona poczuła przykry niedosyt. Podniósł ją.

— Stań przodem do ściany — szepnął jej lubieżne do ucha.

Posłusznie wykonała polecenie. On stanął za nią i trzymając ją mocno rękami za biodra zbliżał się do niej i odsuwał w imponującym tempie. Stojąc tak przy ścianie, marzyła, aby ta chwila nie przeminęła. Orgazm odebrał jej siłę, zaczęła osuwać się po ścianie.

— Czy teraz dałem z siebie wszystko? — Zapytał szeptem całując ją w ucho.

— Wszytko i jeszcze trochę — odpowiedziała odwracają do niego głowę i oddając pocałunek.

— Więc teraz zaśniesz?

— Nie — Odpowiedziała przekornie.

— Nie?

— Muszę jeszcze się do ciebie mocno przytulić — powiedziała całując go ponownie.

Była tak zmęczona, szczęśliwa i spokojna, że zasnęła niemal od razu.

Rozdział IV

Obudziły ją promienie słońca muskające jej ciało. Miałam cudowny sen — pomyślała, przeciągając się leniwie. Nie, nie, to przecież nie był sen, to stało się naprawdę. Spojrzała w rozświetlone słońcem okno, w którego centralnej części powitalnie tkwił czubek Wieży Eiffla. Spojrzała na łóżko, Wiktora tam nie było. A jednak sen — pożałowała w myślach. Założyła szlafrok i wyszła na taras. Z kąta tarasu dobiegł ją ciepły i czuły głos:

— Witaj kochanie, cieszę się, że wstałaś, tęskniłem.

Odwróciła się i zobaczyła swojego uroczego kochanka. Siedział na tarasowej kanapie z laptopem na skrzyżowanych kolanach. Miał mokre włosy, a po jego nagich ramionach i torsie swobodnie spływały krople wody. Był prawie nagi, jedynie niewielki biały ręcznik opasywał jego biodra. Zobaczyła jak przez środek jego brzucha spływa rozkoszna kropla uparcie kierując się coraz niżej i niżej. Chciałabym być tą kroplą — pomyślała. Bez słowa podeszła do niego, wzięła laptop i odłożyła na stolik, usiadła na jego kolanach przodem do niego. Ujęła jego twarz w swoje dłonie, spojrzała głęboko w oczy i obdarowała namiętnym i długim pocałunkiem. Nie poznawała samej siebie. To on wyzwoli w niej te pokłady namiętności. Patrząc jej głęboko w oczy pociągnął za pasek szlafroka i odsłonił jej ramiona i piersi. Jego ręce sunęły po jej udach, do pośladków, ku plecom, aby ostentacyjnie spocząć na jej piersiach. Odchyliła się do tyłu jakby chciała udostępnić mu całą siebie, bez reszty. Jego dotyk sprawił, że cały świat zawirował.

— Powiedz mi czego pragniesz, a zrobię wszystko — szepnęła.

— Ciebie, tylko ciebie — odpowiedział całując ją.

Ręcznik opasujący jego biodra rozchylił się ukazując wszytki jego walory. Pochyliła się, pocałowała go lekko w ramię, schodząc coraz niżej. Przerwała na chwilę i spojrzała na jego twarz, na której rysowało się ogromne podniecenie. Głowa odchylona do tyłu, zamknięte oczy i lekko rozchylone usta spowodowały, że zapragnęła go jeszcze mocniej. Chyba odczytał jej pragnienie bo chwycił ja za przedramię, pociągnął lekko do góry i chrapliwym głosem powiedział — chodź tu do mnie. Usiadła na nim. Zapomniała o delikatności.

— Wstań — szepnął.

Popchnął ją lekko w stronę pokoju. Szedł tuż za nią, a kiedy weszli do środka rzucił ją na łóżko. Jego ciepły i wilgotny język wędrował po jej ciele. Czuła jak wzbierała w niej jakaś ogromna, niebezpieczna fala. Nie wytrzymam, nie wytrzymam — powtarzała w myślach. Zacisnęła mocno pięści, jej ciało przeszedł niemal bolesny dreszcz, a z gardła wydobył się głośny jęk.

Wiktor położył się obok niej, przytulił.

— Musimy coś zjeść, napracowaliśmy się przecież — zażartował.

— Nie mam siły, wykończyłeś mnie — szepnęła leniwie.

— To dopiero początek, musisz się dobrze odżywiać, bo będziesz potrzebowała dużo siły.

— Na co? Zapytała zalotnie.

— Jak to na co? Na zwiedzanie — odpowiedział i puścił do niej oko. Chodź schodzimy na śniadanie.

— Najpierw prysznic, potem śniadanie.

— Więc chodźmy razem pod prysznic — pociągnął ją lekko za rękę.

— A tak w ogóle to nie zamierzasz wrócić do swojego pokoju? — Droczyła się z nim.

— Nie — spoważniał — nigdy już nie chcę być sam, zawsze chcę być z tobą. Nigdy się nie uwolnisz ode mnie — powiedział to jakimś dziwnym tonem i pocałował ją w czoło.


Kiedy zjedli śniadanie Wiktor postanowił, że zabiera Ewę na wycieczkę po Paryżu.

— Gdzie mnie zabierasz? — Spytała wychodząc z hotelu.

— Zobaczysz — powiedział tajemniczo.

— Ale ja chcę wiedzieć — prosiła.

— Zobaczysz — upierał się — Będziesz zachwycona.

— No nie wiem, nie ławo mnie zachwycić — powiedziała przekornie.

— Na pewno? Nie zachwyciłem cię dzisiaj? — Chwycił ja za rękę i pociągnął ku sobie, składając na jej ustach soczysty pocałunek.

— Ja mówię o zwiedzaniu — wykręcała się od odpowiedzi — Louvre, Wieża Eiffla, Łuk Triumfalny, Katedra Notre Dame, Katedra Sacre Coeur i Wzgórze Montmartre, Champs-Élysées, rejs po Sekwanie, Panteon, Plac Pigalle, Muzeum Perfum Fragonard — to wszystko już widziałam. Choć to wizytówki Paryża, to — moim skromnym zdaniem — zagubiły gdzieś swój urok. To miejsca przepełnione turystami, błyskami fleszy, hałaśliwe. Nie ma tam spokoju, słynnych romantycznych, paryskich uliczek, tego niezwykłego spokoju, który kojarzy mi się z Paryżem.

Wiktor patrzył na nią z uśmiechem.

— Moja mała romantyczka. Zabiorę cię do tego romantycznego spokoju.

Wiktor dotrzymał słowa. Skrzętnie omijali najsłynniejsze turystyczne atrakcje Miasta Miłości. Spędzili razem cudowny czas włócząc się po nieznanych zakątkach Paryża. Romantyczny La Coulée Verte, urokliwy kanał Saint Martin i mała winiarnia Le Baron Rouge. Te cudowne miejsca wywołały u Ewy jakąś dziwną melancholię. Posmutniała, bo nagle zdała sobie sprawę, że to za chwile się skończy, wróci do domu, do szarej, smutnej rzeczywistości i wyrzutów sumienia.

— Późno, już — stwierdził przytomnie Wiktor. Zauważył zmianę nastroju Ewy, ale uznał to za zmęczenie całodzienną wędrówką po Paryżu.

— Zabieram cię na romantyczną kolację do małej, przytulnej knajpki z dala od tłumu turystów. Chodziłem tam często z moimi rodzicami.

— Twoimi rodzicami? Opowiesz mi o nich?

— Innym razem kochanie, mamy jeszcze dużo czasu, teraz delektujmy się tylko sobą — pocałował ją czule.

Ewa była pewna, że tym pytaniem wywołała u Wiktora jakieś bolesne wspomnienie. Nie chciała go zasmucać. Może kiedyś sam mi powie — pomyślała.

Kolacja ją rozleniwiła. W romantycznej knajpce odnalazła wreszcie ten niepowtarzalny klimat Paryża. Rozmarzyła się.

— Mogłabym tu zostać na zawsze — powiedziała rozglądając się z zaciekawieniem.

— To nie możliwe, zabieram cię w jeszcze jedno miejsce, które na pewno znasz, ale nie możemy tam nie pójść. To niedaleko.

— Nawet nie spytam gdzie, bo jak zwykle nic mi nie powiesz — wydęła usta udając obrażoną.

— No widzisz, jak ty mnie dobrze znasz — uśmiechnął się do niej.


Po kolacji udali się na spacer. Kiedy przed nimi wyłonił się widok uroczego mostu Ewa wykrzyknęła uradowana.

— No tak, mogłam się domyślić Pont des Arts! Po co tu przyjechaliśmy? Tylko mi nie mów, że będziesz tu wieszał kłodkę!

— Nie, nie będę wieszał, oboje ją powiesimy — oświadczył próbując ukryć rozbawienie jej entuzjazmem i wyciągnął kieszeni małą czerwoną kłódeczkę z ich inicjałami. Spoważniał.

— Ta kłodka oznacza, że zawsze będę cię kochał i mam nadzieję, że ty też mnie kiedyś pokochasz — spojrzał jej w oczy.

— Wiktorze… Jesteś najcudowniejszym mężczyzną jakiego znam, jest mi z tobą tak dobrze jak z nikim inny…

— Ale?

— Ale nie chcę cię oszukać, nie chcę dawać ci fałszywych nadziei. Sama miłość czasami nie wystarczy… Znasz moją sytuację, nie mogę tak po prostu zostawić swojego życia, rodziny.… Ja jestem z innego świata, tego zwyczajnego, prostego. Ty jesteś przyzwyczajony do innego życia. Nie wiem czy byłabym w stanie spełnić twoje oczekiwania… — odpowiedziała unikając jego wzroku.

— Kochanie… — Przytulił ją i mocno pocałował. — Spełniasz wszystkie moje oczekiwania. Mój świat to bagno. Chcę się z niego wydostać. Chcę spokojnego, normalnego życia z prawdziwą kobietą. Zgodzę się na wszystko, byleby tylko być blisko ciebie, również na to, aby zostać tylko twoim kochankiem, choć wolałbym być kimś więcej…

Ewa nic nie odpowiedziała, przytuliła się tylko do niego mocna. Nie chciała zdradzić mu swoich uczuć, nie chciała dawać mu fałszywej nadziei, ale w jej sercu rodziło się uczucie. Zdawała sobie sprawę, że wyznając mu to dałaby mu nadzieję. Nie było by już odwrotu, a ona nie mogła tego zrobić, miała przecież męża.

Wiktor z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągną małą różyczkę.

— No nie, skąd ją wziąłeś? Przecież tu nie ma żadnej kwiaciarni?

— Dla ciebie mógłbym ściągnąć gwiazdkę z nieba.

— Jest śliczna. Dziękuję.

— Nie dorównuje ci urodą.

— Kłamca.

— Kokietka — przekomarzał się.


Szczęśliwi i zmęczeni wrócili do hotelu.

— Dziękuję ci za ten cudowny dzień.

— Przekonałaś się, że Paryż też może być piękny? — Zapytał ją z uśmiechem otwierając przed nią drzwi.

— Wszędzie jest pięknie, jeśli ty będziesz przy mnie — powiedziała rumieniąc się.

Wiktora wyraźnie uszczęśliwiły te słowa. Zmęczenie dało im się we znaki. Zasnęli szybko, wtuleni w siebie.


Rankiem Ewę obudził przeszywający, podniecający dreszcz. Leżała na boku, nie całkiem jeszcze rozbudzona poczuła delikatne pieszczoty Wiktora na swoim ciele i ciepłe pocałunki. On leżał z tyłu. Poruszał się powoli i delikatnie. Całował jej szyję.

— Dzień dobry słonko — szepnął jej do ucha.

— Francuska pobudka?

— Podoba ci się?

— Bardzo — odwróciła głowę i pocałowała go.

Ich ciała zespoliły się w jedno, rytmiczne ruchy napełniały ją rosnącą rozkoszą. Narastającą falę podniecenia niemal ją przerażała. W końcu rozlała się po całym jej ciele. Dreszcze rozkoszy wstrząsały jej ciałem, ale on nie przestawał. Z jej ust wydobył się głośny jęk — ach, Wiktorze… Nieustającą falę rozkosznych skurczy uzupełnił ciepły gejzer, który poczuła w środku. Jego ruchy stały się powolniejsze, ale pocałunki coraz gorętsze, aż w końcu przestał się ruszać. Leżeli tak oboje, zmęczeni i szczęśliwi.

— Chciałbym tak zostać na zawsze — szepnął jej do ucha.

— Nie mam nic przeciwko — odpowiedziała zalotnie.


Całe przedpołudnie spędzili leniąc się w łóżku. Ewa nigdy tak się nie czuła: kochana, szczęśliwa, spokojna i bezpieczna. Chłodna pościel otaczała delikatnie jej nagie ciało, pierwszy raz czuła się seksowna i pożądana. Zmęczona miłosnymi uniesieniami zasnęła.

Kiedy się obudziła Wiktora nie było przy niej. Znowu siedział na tarasie z laptopem na kolanach. Założyła jego koszulę i wyszła na taras.

— Przeszkadzam ci? — Zapytała cicho.

— Ty nigdy mi nie przeszkadzasz — uśmiechnął się do niej — chciałbym abyś zawsze była przy mnie, przecież to wiesz.

— Jaki mamy dzisiaj plan dnia — spytała Ewa?

— Dziś wieczorem musimy wracać, ale zanim to się stanie chcę się tobą nacieszyć, dlatego najchętniej nie wychodziłbym z tego pokoju.

— Więc zostańmy.

— Powinniśmy coś zjeść, musisz mieć dużo siły, bo mam wobec ciebie jeszcze ambitne plany — powiedział obejmując ją czule z jakimś takim dziwnym błyskiem w oku. Kąciki jego ust drgały, za wszelką cenę starał się powstrzymać śmiech.

— Co robisz? — Zapytała zmieniając temat.

— Spałaś, więc chciałem się czymś zająć zanim wstaniesz — tłumaczy się jak mały chłopiec — więc zabrałem się za projektowanie.

— Co projektujesz?

— Moja firma uruchomiła nową linię produkcji, do tej pory zajmowaliśmy się produkcją i sprzedażą standardowych mebli. Mamy salony w całym kraju, ale chciałem zrobić coś nowego, nie lubię stać w miejscu. Inwestowałem w różne branże, ale najlepiej się czuję w tej. Postanowiłem, że będziemy produkować ekskluzywne meble dla klientów indywidualnych… No i właśnie projektuję szafę dla pewnej bogatej, wymagającej pani — spojrzał na swój projekt i uśmiechnął się. Nie miałem pomysłu co jej zaproponować, ale cza spędzony z tobą dał mi tyle siły i nowych pomysłów, że teraz mogę zaprojektować wszystko. Co o tym myślisz? — Podsunął jej laptopa z projektem.

— Jest piękna.

— Myślisz że spodoba się mojej klientce?

— Tego nie wiem, nie znam jej. Opowiedz mi o niej.

— To żona jednego z moich partnerów biznesowych. Jest po pięćdziesiątce, zajmuje się domem, nigdy nie pracowała. Wiesz to taka perfekcyjna gospodyni, przyjmuje przyjaciółki, urządza przyjęcia, kupuje tony butów, lubi się chwalić stanem swojego posiadania. Kiedy odwiedzam Edwarda — jej męża — w ich domu czuję się trochę nie swojo. Panuje tam idealny, sterylny porządek, wszystko jest poukładane jak od linijki. Boję się tam usiąść bo mam wrażenie, że ona zaraz przyjdzie ze zmiotką i zacznie sprzątać wokół mnie.

Ewa zaśmiewała się do łez.

— Więc mam dla ciebie złą wiadomość: ta szafa jej się nie spodoba, to wymagająca wielbicielka porządku.

— Jak to?

— Taka osoba potrzebuje wiele miejsca na różnego rodzaju drobiazgi. Podejrzewam, że nie ma żadnych zainteresowań poza domem, przyjęciami i serialami. To pewnie cały jej świat. Moim zdaniem ta szafa powinna być głębsza, tu powinny być małe półki od góry do dołu, podwójne wieszaki, z tyłu półki na ubrania i buty, a tu wieszaki na paski i apaszki, przydałyby się też szuflady…

— Wow, wow, wow, nie za dużo tego?

— Musisz wejść w umysł tej kobiety. Mężczyźni są minimalistami, kobiety natomiast kochają drobiazgi, lubią chomikować różne rzeczy. Cała ta przestrzeń jest niezbędna każdej kobiecie.

— No dobrze, wyśle jej dwa projekty do wyboru. Zobaczymy kto z nas ma rację. Jeśli ty masz rację spełnię twoje jedno życzenie, ale jeśli ja mam rację ty spełnisz moje dobrze?

— Zastanowię się — odpowiedziała zalotnie i pocałowała go w policzek.

— No dobrze ubieraj się idziemy na obiad — powiedział Wiktor odkładając laptop.

— Gdzie?

— Zobaczysz.

— Znowu te tajemnice, straszny despota z ciebie — udawała, że narzeka.


W małej rodzinnej restauracji gdzieś na obrzeżach Paryża czas mijał im leniwie. Wiktor rysował na serwetce projekty mebli, a Ewa je recenzowała. Bawili się świetnie. Przez okno restauracyjki obserwowali niewielki ruch na ulicy. Nagle Wiktor zbladł, wpatrywał się w jakąś kobietę stojącą na ulicy. Zerwał się i wybiegł z lokalu rzucając do zaskoczonej Ewy w locie krótkie: poczekaj tu na mnie! Widziała jak biegnie w kierunku starszej pani, zatrzymuje ją, przytula. Kobieta była wyraźnie zaskoczona jego widokiem i dość mocno zmieszana. Wyraźnie nie była zadowolona z tego spotkania. Chciała odejść, ale Wiktor przytrzymywał ją za rękę. Rozmowa nie trwała długo. Na pożegnanie Wiktor niemal wcisnął do ręki kobiety jakiś niewielki kartonik, chyba wizytówkę. Kobieta pośpiesznie odeszła, a on stał na ulicy i patrzył jak odchodzi. Sprawiał wrażenie opuszczonego dziecka.

— Przepraszam cię, już jestem — powiedział siadając do stolika.

— Znajoma?

— Tak — Wiktor wyraźnie nie chciał rozwijać tematu.

Ewa choć była ciekawa kim jest ta kobieta, nie dopytywała, nie chciała być natarczywa, wścibska. Jeśli będzie chciał sam mi powie — myślała.


No i nadszedł koniec pięknej bajki — pomyślała Ewa siedząc już w samolocie — wracam do szarej rzeczywistości. Obok siedział Wiktor, trzymał ja za rękę, ale był jakiś zamyślony, obcy. Zachowywał się tak od momentu spotkania z tą tajemnicza starszą kobietą. Nadal był czuły i opiekuńczy, ale jakiś smutny i nieobecny.

Rozdział V

Ewa siedziała w fotelu patrząc na Piotra zapatrzonego w ekran laptopa. Jak ja mam teraz żyć? — Myślała rozżalona. Kiedyś nie wiedziałam co to znaczy kochać, co to znaczy przeżywać nieopisaną rozkosz z mężczyzną, którego się pragnie najbardziej na świecie. Paradoksalnie było mi łatwiej. Jak teraz mam wrócić do dotychczasowego życia, do męża, jak mam wybierać między własnym szczęściem, a szczęściem rodzinnym…

Spojrzała na Piotra — rany, jak ja mu spojrzę w oczy! Zebrała wszystkie siły jakie miała w sobie, aby nie pokazać tego co teraz czuje. Ogarnij się w końcu! Skarciła się w myślach.

— Musimy porozmawiać — usłyszała gdzieś z oddali głos męża.

— Matko, on wie! Dowiedział się! — Myślała spanikowana i przerażona.

— O czym? Próbowała zapytać najspokojniej jak umiała.

— Dostałem półroczny kontrakt na platformie wiertniczej…

— Gdzie?

— W Norwegii.

— Chcesz jechać? — Zapytała.

W jej pytaniu kryła się jednej strony obawa przed zmianą, a z drugiej jakaś nieopisana ulga.

— Tak. Kontrakt jest bardzo korzystny finansowo. Mam szansę na nowe doświadczenia…

— Myślę, że na pierwszym miejscu powinieneś rozważyć kwestię bezpieczeństwa, a nie finansów.

— Nie chcesz żebym jechał?

— Jeśli to nie jest bezpieczne, to nie chcę.

— Nie martw się, to całkiem fajna praca, a te kilka miesięcy szybko minie.

— Nie chcę cię ograniczać, ale boję się o twoje bezpieczeństwo, w końcu masz rodzinę. Jeśli nie myślisz o mnie to pomyśl o naszym synu. Jesteś mu potrzebny.

Poszedł do niej, oparł się o poręcze fotela na, którym siedziała i spojrzał jej prosto w oczy.

— A tobie? — Zapytał poważnie patrząc jej prosto w oczy.

 Daj spokój, nie zmieniaj tematu. — Starała się wybrnąć z niezręcznej sytuacji.

— Zapewniam cię, że na platformach jest bezpiecznie, mamy dwudziesty pierwszy wiek i wszechobecne przepisy bhp, to nie średniowiecze.

— Wiesz — zaczął niepewnie po chwili — na czas wakacji jest tam też praca dla studentów…

Spojrzała na niego z przerażeniem.

— Chyba nie powiedziesz mi, że chcesz tam zabrać Mateo?

— Wspomniałem mu coś i strasznie się zapalił do tej pracy…

— Nie, nie zgadzam się, nie ma mowy!

— Nie denerwuj się to praca w tej samej firmie, ale na lądzie.

Trochę ją to uspokoiło, ale naprawdę nie chciała się rozstawać ze swoim jedynym synem. Kochała go bardzo. Rozumiała, że jest już dorosły i nie może go trzymać pod kloszem, ale przecież była matką…

— Cześć mamuś — usłyszała za swoimi plecami.

Mateo wpadł jak burza do pokoju. Nie mogła czasem uwierzyć, że ten wysoki, przystojny młodzieniec to jej mały Mateuszek, którego jeszcze nie dawno nosiła na rękach, a teraz widuje go tak rzadko. Mieszkał w Krakowie, studiował, sam organizował sobie życie. Nawet jak przyjeżdżał do domu wpadał na chwilę. Obiad, który szykowała z takim zaangażowaniem z myślą o nim, zjadał niemal w biegu, ciągle był z kimś umówiony.

— Cześć słonko — rozpromieniła się, przytulając swojego ukochanego syna.

— Co jest?

Mateo spojrzał na rodziców przeczuwając, że coś jest nie tak.

— Powiedziałem mamie, że chcesz jechać ze mną do Norwegii… — powiedział Piotr patrząc to na Ewę, to na syna.

— I co mamuś? Zgadzasz się prawda? — Mateo zapytał jakby chodziło o wyprawę do pobliskiego marketu.

— Synku, rozumiem, że chcesz być samodzielny, ale możesz poszukać pracy gdzieś bliżej — przekonywała Ewa z niepokojem w głosie.

— Mamo daj spokój, to będzie świetna przygoda, a poza tym będę tam przecież z tatą… — tłumaczył Mateo luzackim tonem.

Pertraktacje na temat granic wolności osobistej Mateusza trwały jeszcze długo. W końcu z ciężkim sercem Ewa skapitulowała. Ustalili wszystko. Mateusz niemal przysiągł, że codziennie przyśle choć krótkiego sms’a.

Siedziała na tarasie jeszcze długo w nocy. Piotr spał. Myślała o tym jak zdoła na tak długo rozstać się z synem. Z zadumy wyrwał ją dźwięk telefonu. Dzwonił Wiktor.

— Słucham?

— Witaj Kochanie. Tęsknię za tobą.

— Ja też. Bardzo.

— Możesz rozmawiać?

— Tak, jestem sama.

— Chciałbym Cię zobaczyć. Przyjadę do ciebie.

— Nie, proszę nie przyjeżdżaj, nie w tym tygodniu…

— Dlaczego, czy coś się stało?

— Nie, ale…

— Ale co?

— Przyjadę do Krakowa w następny wtorek. Wtedy ci opowiem…


Jeszcze długo stała na lotnisku i patrzyła w niebo za odlatującym samolotem, który uniósł w przestworza jej syna i męża.

— Dzień dobry pani Ewo, pan Halitowski polecił mi panią odebrać z lotniska.

Usłyszała za plecami głos kierowcy.

— Dzień dobry. Gdzie mnie pan zabiera?

— Zabieram panią do szefa, do firmy — odpowiedział mężczyzna otwierając jej drzwi do luksusowego auta.


Kiedy dotarli już w końcu na miejsce okazały, nowoczesny budynek zapraszał do wejścia.

— Pan Halitowski czeka na panią — poinformowała Ewę sekretarka, która niezwłocznie ją zapowiedziała.

— Witaj, cieszę się, że cie widzę.

Wiktor wstał zza nowoczesnego biurka. Podszedł do Ewy wyciągnął rękę w geście powitalnym, szarmancko pocałował jej dłoń.

— Proszę nam nie przeszkadzać i nie łączyć rozmów — rzucił do wychodzącej sekretarki.

Natychmiast jak tylko pracownica zniknęła za drzwiami Wiktor szybkim ruchem chwycił Ewę w talii, przycisnął do siebie mocno. Bezwładnie osunęła się do tylu, gdzie ze wsparciem przyszły jej drzwi gabinetu. Jego namiętne pocałunki zapierały jej dech w piersiach.

— Tęskniłem za tobą. Bardzo tęskniłem — szeptał między pocałunkami — Chodź, wychodzimy — chwycił ją za rękę prowadząc w stron wyjścia.

— Gdzie? — Spytała oszołomiona.

— Gdzieś gdzie nikt nam nie przeszkodzi — powiedział tajemniczo się do niej uśmiechając. Iskierki w jego oczach były tak radosne i urocze, że Ewa natychmiast mu uległa i poszła za nim bez słowa.


Podjechali pod dom. Dom, w którym już raz była. Jego dom. Gwałtownie zatrzymał auto, wyszedł i podbiegł, aby otworzyć jej drzwi. Objął ją i namiętnie pocałował.

— Wiktorze, przecież twoja gospodyni nas zobaczy…

— Nie ma jej, dałem jej wolne do poniedziałku…

— Ojej, biedaczku, jak ty sobie teraz poradzisz? Kto ci będzie usługiwał? Kto poda śniadanko? — Żartowała z niego.

— Złośliwa bestia — udawał obrażonego Wiktor.

Chwycił ją za rękę, wbiegli do domu.

— O widzę, że Maria się postarała… — powiedział z podziwem Wiktor.

Ich oczom ukazał się pięknie zastawiony stół.

— Jesteś głodna?

— Nie bardzo.

— A ja tak… ale nie chodzi mi o jedzenie…

Podszedł do niej powoli. Spojrzał głęboko w oczy, odgarnął jej włosy z twarzy.

— Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście… — Delikatnie ją pocałował i przytulił, tak mocno, że ledwie złapała oddech.

— Nie możemy zignorować starań Marii, przygotowała nam pyszny obiad, usiądźmy — wyswobodziła się delikatnie z jego objęć.

Odsunął jej krzesło. Te jego szarmanckie gesty wprawiały ją w zakłopotanie.

— Muszę ci coś powiedzieć — ciągnął dalej.

— Co takiego?

— Pamiętasz tą szafę, którą razem zaprojektowaliśmy w Paryżu?

— Tak, pamiętam. Nie spodobała się twojej klientce?

— Wręcz przeciwnie, zamówiła jeszcze jedną.

— Cieszę się, że twój projekt znalazł uznanie.

— Twój projekt. Klientka wybrała szafę, którą ty zaprojektowałaś. To jeszcze nie wszystko, twój projekt zyskały uznanie nie tylko w oczach pani Górskiej, ale także zachwycił jej znajomych.

— To chyba dobrze?

— Bardzo dobrze. Posypały się zamówienia — uśmiechnął się do niej.

Wiktor wstał i z szuflady wyciągnął elegancką teczkę z logiem jego firmy. Jesteś współautorką tych modeli, mam tu umowę dla ciebie w tej sprawie. Zauważył zdziwioną minę swoje ukochanej.

— Należy ci się wynagrodzenie za ten projekt — wyjaśnił rzeczowo.

— Nie ma mowy! — Gwałtownie wstała od stołu — dlaczego dla ciebie, zawsze wyznacznikiem wszystkiego są pieniądze? A może w ten sposób chcesz mi zapłacić za towarzystwo!? -Zapytała zdenerwowana.

Wiktor podszedł do niej chwycił ją za ramiona i powiedział spokojnie:

— Posłuchaj mnie uważnie: w moim świecie pieniądze są ważne, co nie znaczy, że jestem złym człowiekiem. Nigdy nie potraktowałbym cię w ten sposób. Twoje podejrzenia mocno mnie zabolały.

— Przepraszam — burknęła zawstydzona Ewa.

— Jesteś jedyną osobą, która obraża się za prezenty i nie zależy jej na moich pieniądzach. To dla mnie nowość. Pozwól mi się do tego przyzwyczaić. Dla mnie naturalną rzeczą jest rozpieszczanie ukochanej osoby. Ta umowa to standardowe postępowanie chroniące prawa autorskie. To twoje pomysły sprawiły, że ten projekt spodobał się klientce. Pokazałem jej oba projekty, mój odrzuciła od razu. Ja po prostu chcę być uczciwy wobec ciebie. Z czysto biznesowego punktu widzenia wykorzystanie cudzego projektu jest przecież nielegalne. Nie chcesz chyba, żebym został przestępcą?

— Nie, nie chcę — odpowiedziała z obrażoną miną.

— Więc nie rób mi przykrości i podpisz tą umowę. W ten sposób załatwimy tą sprawę raz na zawsze.

Podał jej umowę.

Niepewnie wzięła od ręki długopis, usiadła i z pewnym ociąganiem podpisała dokument.

— Nie przeczytasz? Zapytał.

— Nie. Zabierz to — opowiedziała z chmurną miną.

— Aż tak mi ufasz?

— A zamierzasz mnie oszukać? — Zapytała prowokacyjne.

— Nigdy — pocałował ją w policzek — Mam jednak dla ciebie propozycję — powiedział tajemniczo.

— Taaa? Jaką?

— Masz niezwykły talent, byłabyś utalentowaną projektantką, rozumiesz potrzeby klientów. Chciałbym żebyś dla mnie pracowała. Byłabyś moją osobistą konsultantką.

— Dziękuję ci bardzo, ale dość już żartów na dzisiaj.

— Ja nie żartuję. Chcę z tobą pracować — chwycił ją za obie dłonie. Mówił z takim zapałem — zrezygnuj ze swoje pracy, u mnie będziesz zarabiać trzy razy więcej… Tak, tak, wiem, nie chodzi ci o pieniądze, ale one też są ważne. Przeprowadź się do Krakowa, wreszcie będziemy mogli być razem.

Roześmiała się uznając jego propozycje za nierealną.

— To nie jest taki proste, wiesz przecież o tym…

— Wszystko jest proste jeśli się tego pragnie. Mieszkasz sama. Twój maż i syn wyjechali. Co to za różnica gdzie będziesz Mieszkać? Karków to świetne miejsce. Wreszcie możemy być razem. Nie musielibyśmy spotykać się w ukryciu, kraść każdą minutę bycia razem. Nie chcesz być ze mną?

— Chcę, ale…

— Ale co?

Wzięła głęboki oddech.

— Teraz ty mnie posłuchaj: dla mnie ważna jest stabilizacja i pewność jutra. O mojej sytuacji osobistej już rozmawialiśmy. Natomiast jeżeli chodzi o sferę zawodową, to praca, którą mam daje mi poczucie bezpieczeństwa. Nie rzucę wszystkiego, ot tak.

— Uważasz, że ja nie gwarantuję ci poczucia bezpieczeństwa?

— Wiktorze ledwo się znamy…

— Ja znam cię bardzo dobrze i uważam, że poznaliśmy się dogłębnie i intensywnie — powiedział patrząc na nią z figlarnym uśmiechem.

— Bądź realistą. Mam być konsultantką? Nigdy tego nie robiłam! Jeśli mam wykonywać jakąś pracę to chcę to robić dobrze. Nie jestem pewna czy sprawdzę się w tej roli. Poza tym nie miałbym gdzie mieszkać?.

— To są jedyne przeszkody?

— To są główne przeszkody — odpowiedziała z całą mocą.

— Dla mnie to nie są żadne przeszkody. Mieszkać możemy razem.

— Jesteś znana osobą. Dziennikarze tylko czyhają na to, aby opisać jak wzięty biznesmen zamieszkał ze swoją zamężną kochanką i zatrudnił ją w swojej firmie. Jak myślisz pomoże to twojej firmie? Za kogo będę uważana? Myślisz, że ktoś uwierzy, ze ja naprawdę u ciebie pracuje?

— Dobrze, masz rację. Zrobimy więc tak. Nie wiesz czy się sprawdzisz? Weź więc na pół roku urlop bezpłatny. W tym czasie będziesz pracować u mnie i zobaczysz czy ta praca ci odpowiada. Przez najbliższe miesiące będziesz mieszkać przecież sama, nie musisz się zajmować domem, synem, mężem. Zamieszkasz w mieszkaniu służbowym, moja firma takie posiada. Przez ten czas będziesz mogła zdecydować, czy chcesz być ze mną czy nie. Czy chcesz dla mnie pracować, czy nie. To będzie taka próba.

Ewa jeszcze długo zastanawiała się nad propozycję Wiktora. Ostatecznie jednak zgodziła się. Obietnica bliskości z nim przesłoniła jej wszystkie minusy tej sytuacji.

Rozdział VI

Ewa gorączkowo przerzucała teczki. Gdzie to jest? O tu jesteś. Wzięła do ręki jedną z eleganckich teczek leżących na jej nowym biurku. Od miesiąca pracowała z Wiktorem. Za wszelką ceną starała się udowodnić, że zasługuje na tą pracę, że nie jest tu tylko z powodu słabości jaką miał do niej Wiktor. Uśmiechnęła się na wspomnienie długich pertraktacji jakie z nią prowadził, aby zgodziła się z nim pracować. Wymyślała przeróżne wymówki, ale w końcu uległa, choć nie całkiem. Dała sobie pół roku na sprawdzenie się w roli konsultantki do spraw projektów. W poprzedniej pracy wzięła urlop bezpłatny. Odbyła też trudną rozmowę z Piotrem o jej nowej pracy, o ich wspólnym życiu. Nie powiedziała mu o Wiktorze, nie chciała tego robić przez telefon. Postanowiła, że porozmawia z nim kiedy wróci z kontraktu.

Właśnie wychodziła spotkać się z klientką. Biegnąc przez korytarz przez okno zobaczyła na parkingu Wiktora. Szedł w kierunku jakiejś kobiety. Zaraz, zaraz, ja ją znam… przecież to Elwira! Ewa przystanęła. Kłócili się, Wiktor mocno gestykulował, ona płakała. Próbowała go objąć, on odtrącił jej wyciągnięte ręce. Ewa wyszła z budynku. Czuła się nie swojo, ale musiała już jechać nie mogła się spóźnić.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 47.06