Rozdział 1
To miał być zwyczajny dzień. Taki jak tysiąc innych.
Nudny, przewidywalny, wypełniony rutyną i obowiązkami.
Wstała, zaparzyła kawę, przelotnie spojrzała w lustro, nie przeczuwając, że każde kolejne uderzenie zegara odlicza czas do chwili, w której jej świat rozpadnie się na kawałki.
Wyszła z domu z głową zapełnioną codziennymi sprawami.
Gdyby wiedziała, co się wydarzy, może by zawróciła.
Może uciekłaby w stronę bezpiecznej codzienności, gdzie jedynym zmartwieniem jest niedopieczony chleb i spóźniony autobus.
A może nie.
Może — mimo całego zła, jakie miało nadejść — zdecydowałaby, że podejmie to wyzwanie.
Bo czasem los daje nam tylko jedną drogę, a my musimy nią pójść, nawet jeśli prowadzi w ciemność.
To był słoneczny, wiosenny dzień. W powietrzu czuć było zapach budzącej się do życia przyrody — mokrej ziemi, świeżej trawy, rozkwitających pąków.
Ewa niemal biegła wydeptaną ścieżką przez niewielki skwer na obrzeżach miasta. Dopiero co przyjechała na kilka dni do Krakowa.
Jej syn Mateusz, zwany przez nią pieszczotliwie Mateo, właśnie skończył pierwszy rok studiów. Wrócił do domu na kilka tygodni wakacji. Czas spędzał głównie z dawno niewidzianymi znajomymi na dwu, trzydniowych wypadach nad wodę i w góry. Rodzinny dom traktował bardziej jak hotel niż schronienie.
Postanowiła, że wykorzysta dni nieobecności syna w domu i przyjedzie do Krakowa ogarnąć jego mieszkanie i studencki chaos, który tu zostawił. Przy okazji postanowiła odwiedzić swój ukochany Kraków. Ukochane miejsca, które kiedyś dawały jej złudzenie wolności. W jej oczach to miasto wciąż miało duszę. Wspomnienia młodości, które nigdy się nie spełniły, wciąż szeptały jej do ucha, kiedy szła znajomymi ulicami.
Mieszkanie Mateo zostawił w stanie nienadającym się do dalszego użytku. Wyglądało, jakby przeszło przez nie stado dzikich zwierząt: walające się ubrania, suszarka z resztkami prania, smętnie zwisająca resztka papieru toaletowego. W lodówce walała się jedna zupka chińska i trzy kostki rosołowe.
„Typowy student” — mruknęła z przekąsem, ale z czułością, sięgając po torebkę — „zakupy czas zacząć”.
Nie przypominała czterdziestoletniej kobiety — cokolwiek to znaczy.
Była średniego wzrostu, miała pełną, kobiecą figurę: duże piersi, wyraźnie zarysowaną talię i zaokrąglone biodra. Typowa klepsydra. Zawsze miała kompleksy z powodu swojej figury. Jak niemal każda kobieta uważała, że jest za gruba. Z tego powodu sądziła, że nie podoba się mężczyznom. Mimo że często spotykała się z komplementami ze strony mężczyzn, uznawała je za objaw jakiegoś niezrozumiałego szaleństwa. Nie była w stanie uwierzyć, że ktoś może uznać ją za atrakcyjną. Alabastrowa skóra kontrastująca z jej ciemnymi włosami, delikatna buzia dodawały jej młodzieńczego uroku, który w połączeniu z jej radosnym usposobieniem sprawiał, że zawsze ludzie do niej lgnęli jak muchy do miodu. Zarażała innych niezwykłym poczuciem humoru. Jednak pod tą maską wesołej, radosnej kobiety krył się smutek, niepewność i tęsknota za szczęściem.
Nie miała łatwego życia.
Była jedną z tych kobiet, o których mówiło się, że ma wszystko: kochającego męża, wspaniałego syna, własny dom, dobrą pracę. Jednak na tym idealnym obrazie było wiele rys, głębokich i bolesnych.
Od dziecka przeżywała swój osobisty dramat. Zawsze czuła się niechciana. Była jedynaczką. Ojciec nie był dla niej zły, ale żył we własnym świecie, nie interesował się nią. Matka traktowała ją jak rzecz, bagaż, który musi znosić z najwyższym poświęceniem. Nigdy nie okazywała jej matczynej troski. Nigdy nie powiedziała „kocham cię”, nie przytuliła bez powodu. Zamiast miłości, dostawała milczący chłód i poczucie winy za samo istnienie. Nieustannie dawała jej do zrozumienia, że jest dla niej ciężarem. Zawsze bała się swojej matki.
Kiedy skończyła liceum, marzyła o studiach, o ucieczce.
Jednak matka miała inne plany — „wydanie córki za mąż” było dla niej obowiązkiem do odhaczenia.
— Nie potrzebujesz książek, tylko męża. I dziecka — to były słowa, które Ewa zapamiętała na całe życie.
Ewa czuła, że matka po prostu chce się jej pozbyć.
Kandydatem na męża został Piotr, oczywiście wybrany przez matkę. Był dobrym człowiekiem. Spokojny, uczciwy, stabilny. Ale dla Ewy — obcy.
Kiedy jej koleżanki pakowały plecaki, szykując się do wyjazdu na studia, ona przymierzała suknię ślubną i przeżywała awantury, jakie urządzała jej matka, kiedy powiedziała, że nie chce wychodzić za mąż, że woli dalej się uczyć.
Wiedziała, że Piotr ją bardzo kocha. Ona jednak — mimo że mocno się starała — nie potrafiła go pokochać. Nie potrafiła, choć próbowała, z całych sił. Przez lata wmawiała sobie, że to możliwe, że może „nauczyć się” miłości. W końcu pokochała — ale nie jego. Kochała spokój, który dawał. Kochała poczucie, że ktoś się nią interesuje. Był dla niej dobrym mężem, takim rozsądnym, zapobiegliwym człowiekiem, który jednak nie miał w sobie tego żaru, którego ona tak pragnęła. Cały czas wierzyła, że kiedyś uda jej się obdarzyć go uczuciem, na jakie zasługiwał. Czasem nawet wydawało jej się, że go kocha. Jednak to, co brała za miłość, tak naprawdę było wdzięcznością.
Z czasem coraz bardziej tęskniła za prawdziwą miłością. Najgorsze były noce, kiedy natrętne myśli odbierały spokojny sen. Nocą budziła ją tęsknota za czymś więcej — za żarem, namiętnością, za kimś, kto spojrzy na nią tak, jak nikt nigdy nie spojrzał.
W dzień było trochę lepiej: dom, dziecko, studia — na które w końcu poszła dzięki swojej determinacji — nie pozwalały myśleć o problemach.
Piotr był obok. Ale nigdy bliżej. Ich związek był poprawny. Zbyt poprawny, by być żywy.
Tak mijały lata.
Ona i Piotr byli zgodnym małżeństwem, ale nie było w ich związku życia, namiętności. Nawet kłócić się nie potrafili porządnie, czasem tylko pojawiały się tzw. ciche dni.
Ich życie łóżkowe też mocno odbiegło od ideału. Ostatnio nie kochali się już wcale. Kiedy zbliżał się do niej, czuła strach, wymyślała przeróżne wymówki, aby uniknąć zbliżenia. Miała wrażenie, że jej życie to wegetacja, że nie żyje naprawdę, że patrzy na życie z boku. Z czasem przestali się dotykać, rozmawiali tylko o bieżących sprawach dnia codziennego. Najważniejszym tematem ich rozmów było ustalenie, jakie zrobić zakupy, co ugotować na obiad lub kto pojedzie z psem do weterynarza.
On już jej nie przytulał, nie całował na powitanie, a ona o to nie zabiegała.
Gest po geście, malutkimi kroczkami przesuwali granicę obojętności wobec siebie. Z czasem nauczyła się cieszyć tym, co ma. Odsunęła od siebie marzenia o własnym szczęściu. Klatka, w której była zamknięta, nie dawała się otworzyć. Była bezpieczna, ale zimna.
Jej największą dumą i szczęściem był Mateo. Wysoki, przystojny, zdolny. Był jej jedyną radością. Kiedy mieszkał z nimi, to troska o niego zajmowała jej cały wolny czas. Kiedy jednak wyprowadził się do swojego mieszkania czuła, że nie jest już nikomu potrzebna. Mateo był bardzo samodzielny i ambitny. Chciał żyć swoim życiem. W zasadzie te jej wizyty w jego mieszkaniu to była taka ich cicha umowa: on pozwalał się czasem sobą opiekować, choć doskonale radził sobie sam, a ona na kilka dni odrywała się od swojego monotonnego, nudnego życia.
Ewa zatrzymała się na chwilę, łapiąc oddech. Promienie słońca przemykały przez liście. Czuła w sercu niepokój — dziwny, nieokreślony. Jakby coś miało się wydarzyć. Coś, co odmieni jej życie.
Zamyślona, prawie biegła, układając sobie w głowie plan prac na najbliższe trzy dni. Nagle w pobliskich zaroślach usłyszała szelest i coś jakby jęknięcie.
— Kurczę, komuś w ten upał zachciało się seksu, czy co? — Pomyślała z właściwym jej poczuciem humoru i przyśpieszyła kroku, aby nie zostać przypadkowym świadkiem miłosnych uniesień. Już zamierzała dyskretnie oddalić się z miejsca domniemanych erotycznych doznań, kiedy usłyszała ciche jęknięcie:
— Pomóż mi…
— Cholera, potrzebują trzeciej osoby do trójkąta, czy co? — Pomyślała.
Nieśmiało obejrzała się, aby sprawdzić, czy na pewno była to odezwa skierowana do niej, i wtedy zobaczyła wychodzącego z krzaków mężczyznę. Spojrzała na niego. Ich oczy spotkały się na sekundę.
Sekunda wystarczyła.
Rozdział 2
Słaniał się na nogach. Twarz miał podrapaną, oczy przekrwione i nieobecne.
Ubranie — kiedyś całkiem szykowne — teraz przesiąknięte błotem, kurzem i zapachem wilgoci.
Wybrudzone ubranie, które jeszcze kilka dni temu mogło uchodzić za dość eleganckie, może nawet markowe — teraz przesiąknięte było błotem, brudem i mało atrakcyjnym zapachem.
Miał zagubiony wzrok, nieobecne oczy i sprawiał wrażenie mocno oszołomionego, jakby nie do końca wiedział, gdzie się znajduje.
— Pomóż mi… — powtórzył ledwo słyszalnym szeptem, po czym osunął się na trawę.
— No tym razem to na pewno do mnie — pomyślała z nutą gorzkiej ironii.
Ewa cofnęła się o krok. Serce przyspieszyło jej rytm. Przez sekundę zawahała się, niepewna, czy podejść bliżej. Mężczyzna ewidentnie potrzebował pomocy, więc podjęła próbę kontaktu.
— Czy coś się panu stało? Ktoś pana napadł?
— Nie wiem — jęknął zdezorientowany, patrząc gdzieś ponad jej głową.
— Źle się pan czuje, coś pana boli?
— Nie… Nie wiem — mężczyzna odpowiedział, niepewnie wodząc rozbieganym, nieobecnym wzrokiem.
Zaniepokoiła się. Mimo że nieznajomy wyglądał jak bezdomny albo ktoś po bardzo ciężkiej nocy, jego twarz nie była twarzą człowieka złamanego przez życie. Raczej człowieka, który nagle się w nim zgubił.
— Może wezwać pogotowie? Naprawdę nie wygląda pan najlepiej.
— Nie, nie… Nie trzeba — zawahał się, jakby nie ufał służbom. Albo bał się czegoś więcej niż tylko lekarza.
— To jak mam panu pomóc? Czego pan potrzebuje?
— Nie wiem… — jęknął skołowany, zamykając na chwilę oczy, jakby poczuł nagły ból.
Ewa poczuła rosnącą frustrację.
„Rany boskie, facet, czy jest jakaś rzecz, którą wiesz!” — Pomyślała poirytowana.
— Masz może wodę? — Zapytał niepewnie, jakby prosił o coś znacznie więcej niż zwykły napój.
— Niestety nie mam — odpowiedziała — ale tu obok jest stacja benzynowa, tam możemy kupić. Może pan chodzić? Pomogę panu.
Mówiła szybko, nerwowo, próbując opanować emocje. Wyciągnęła rękę, by pomóc mu wstać.
On zrobił to samo. Ich dłonie się spotkały.
W tej samej chwili spojrzał jej prosto w oczy.
Zamarła.
Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że zadrżała. Było głębokie, intensywne. Przeszywające. Zrobiło się jej dziwnie gorąco. Czuła, jak rumieniec rozlewa się po policzkach. Jego spojrzenie nie pasowało do jego zewnętrznego, niezbyt zachęcającego, wyglądu. Było jak cichy krzyk o pomoc, którego nie sposób zignorować. Miał w sobie coś dziwnie przyciągającego.
„Kurcze” — pomyślała z zaskoczeniem — „czyżby zaczęli mnie podniecać menele? Aż tak ze mną źle? Czy ja naprawdę tak nisko upadłam? Wiem, że moje życie erotyczne odbiega od ideału, ale żeby aż tak…?”
Odchrząknęła, prostując się nagle.
— Chodźmy, kupimy tę wodę — powiedziała zdecydowanym głosem, aby ukryć zakłopotanie.
Zrobił krok, ale nagle zatrzymał się. Spojrzał na nią z konsternacją, poklepał się po kieszeniach i wyznał szczerze:
— Ale ja nie mam pieniędzy… — powiedział szczerze, bez cienia wstydu, z rozbrajającą szczerością dziecka.
Stanęła jak wryta i rzuciła mu zdziwione spojrzenie.
— O rany… Czy on… chce mi zapłacić? Za pomoc? — Zareagowała w duchu, nie wiedząc, czy się śmiać, czy płakać.
— No na wodę… — dokończył z zakłopotaniem.
— Nie, no spoko. Ja mam, nie jestem jeszcze na liście najbogatszych Polaków, ale na wodę mnie stać. Chodźmy — powiedziała z lekkim uśmiechem, obejmując go asekuracyjnie ramieniem, by pomóc mu iść.
Ruszyli w stronę stacji benzynowej.
I wtedy zaczęło się coś, czego żadne z nich jeszcze nie rozumiało.
Rozdział 3
W drodze zapadła jakaś krępująca cisza.
Całe szczęście do stacji było tylko kilkadziesiąt metrów.
Pomagała mu iść, podtrzymując go.
Czuła ciepło bijące od jego ciała, zapach potu i ziemi, ale nie był to odór odpychający — bardziej przypominał coś dzikiego, pierwotnego, co mimo brudu budziło w niej dziwne poruszenie.
Jego bliskość wprawiała ją w zakłopotanie i wyzwalała w niej uczucia, których jeszcze nie potrafiła nazwać.
Ewa cały czas zastanawiała się, jak ma wybrnąć z tej sytuacji. Myśli kotłowały się w jej głowie.
„Przecież nie zostawię człowieka w potrzebie i nie ucieknę, ale do domu też go wszak nie wezmę. W końcu nie wiem, kim on jest. A jeśli to ktoś niebezpieczny? Jakiś gangster, psychopata, albo zboczeniec?”
Czuła się rozdarta między empatią a instynktem samozachowawczym.
Chciała jakoś zapełnić tę ciszę, więc odezwała się pierwsza:
— Jak ma pan na imię?
Mężczyzna przez chwilę milczał, jakby próbował sięgnąć w głąb pamięci, której nie było. W końcu cicho odpowiedział:
— Nie wiem.
Zatrzymała się i popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
— Jaja sobie facet robi, czy co? Nie wie, jak ma na imię? A może umie tylko mówić „nie wiem”? — Ironizowała w myślach.
Zauważył jej podejrzliwe spojrzenie i jakby z wyrzutem, ale łagodnie, zaczął mówić:
— Nic nie pamiętam. Boli mnie głowa. Nie wiem, co się ze mną dzieje… Nie wiem, skąd się tu wziąłem. Nie wiem dokąd mam iść…
Wyrzucał z siebie słowa w nerwowych seriach. Jakby trzymał je w środku zbyt długo.
Coś w jego tonie ją poruszyło. Zrobiło jej się go żal. Nie był śmieszny. Był… przerażony.
Nagle poczuła, że ma ochotę go przytulić. Po prostu — objąć tego obcego człowieka i powiedzieć, że będzie dobrze.
„Ewa!” — Przywołała się w myślach do porządku — „meneli będziesz przytulać! Ogarnij się idiotko!”
Weszli na stację benzynową.
Zauważyła, że pracownik przy kasie rzuca im ukradkowe spojrzenia.
„No nic dziwnego” — pomyślała — „idiotka z menelem. Fajny widok, nie ma co”.
Usiedli przy małym stoliku. Na początek kupiła butelkę wody i przyniosła mu do stolika. Patrzyła, jak łapczywie pije. Widać było, że jest mocno spragniony.
W jego oczach pojawiło się zakłopotanie. Unikał jej wzroku.
— Jest pan głodny? Może coś zjemy? Ja stawiam — Zaproponowała z uśmiechem.
— Nie, chyba nie, ale bardzo chciałbym się umyć. Nie mogę już wytrzymać w tych brudnych ubraniach… — odpowiedział, z widocznym dyskomfortem.
Ewa uniosła brwi, w myślach rzucając złośliwie:
„No proszę czyścioszek! Najpierw się szlaja po krzakach, a teraz czuję nieodpartą potrzebę kąpieli. Może jeszcze wanna z pianą i płatki róż?”
— Może pan się odświeżyć w toalecie. Ja w tym czasie może zamówię kawę i coś do zjedzenia — zarządziła zdecydowanie.
— Dobrze, chętnie… — powiedział, wstając od stolika, ale szedł niepewnie, jakby z każdym krokiem tracił równowagę.
W połowie drogi do toalety zatrzymał się nagle i gwałtownie odwrócił. Jego twarz wyrażała panikę.
— Ale… nie zostawi mnie pani tu samego? — Zapytał, jakby naprawdę bał się, że ona zniknie.
Spojrzała na niego.
W tych oczach było coś łamiącego. Zagubienie, lęk… i ufność.
Nie miała wątpliwości, że on nie udaje. To spojrzenie było aż za prawdziwe. I rozbrajające.
Bez wahania odpowiedziała, miękkim, cichym głosem:
— Proszę się nie obawiać, nie zostawię tu pana…
Rozdział 4
Kiedy mężczyzna wrócił z toalety, po raz pierwszy od momentu, kiedy go spotkała, zauważyła, że mimo niecodziennej, niechlujnej stylizacji, jest naprawdę przystojnym mężczyzną.
Wysoki, dobrze zbudowany brunet, o szlachetnych rysach twarzy, z leciutko, niemal niedostrzegalnie, posrebrzonymi skroniami, które tak naprawdę dodawały mu uroku. Jego oczy miały w sobie dziwny smutek, głęboki i przejmujący, jakby niósł ze sobą jakiś ból, którego jeszcze nie potrafił nazwać. Ewa poczuła ukłucie współczucia i potrzebę zaopiekowania się tym zagubionym człowiekiem.
— Proszę, niech pan coś zje — zaproponowała, podsuwając mu posiłek przyniesiony w czasie jego nieobecności.
— Dzięki — mruknął, przysuwając sobie talerz — jak masz na imię? — Zapytał między jednym a drugim kęsem.
— Ewa — odpowiedziała krótko, ale z delikatnym uśmiechem.
— Piękne imię, podoba mi się — uroczo się uśmiechnął, pierwszy raz odkąd się spotkali.
„No proszę, pan zagubiony mnie podrywa” — pomyślała z rozbawieniem.
Nagle obok ich stolika pojawił się pracownik stacji, młody chłopak z nieco zaniepokojonym wyrazem twarzy.
— Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale czy pan nie nazywa się Wiktor Halitowski?
Domniemany Wiktor zamarł. Spojrzał na chłopaka jak wryty, potem na Ewę.
— Nie wiem…
Ewa uniosła brwi.
„O, a ten znowu swoje: nie wiem” — pomyślała z rozbawieniem.
— Przepraszam, pan zna tego pana? — Zapytała rzeczowo pracownika stacji benzynowej.
— Tak, oczywiście. Wszyscy go znają. Pani nie? — Spytał podejrzliwie chłopak.
— No, jakoś nie…
— To pan Halitowski, znany biznesman. Zaginął jakiś tydzień temu. Szuka go policja. Mówią o tym w radiu, w telewizji, piszą w gazetach. To bardzo głośna sprawa. Jego zdjęcia są wszędzie — wyjaśnił chłopak.
Oczy Wiktora, w miarę jak słuchał, robiły się coraz większe.
— Ja nic nie pamiętam… — jęknął.
— No cóż, skoro szuka pana policja, to zadzwońmy tam. Może odstawią pana do domu — zarządziła Ewa, czując ulgę. Nie miała pojęcia, co dalej miałaby zrobić z tym nieznajomym.
— Ja chyba nie chcę… — powiedział niepewnie, patrząc jej prosto w oczy.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Jak to pan nie chce? Nie chce pan wracać do domu? To gdzie pan chce pójść?
— Nie wiem…
„Kurcze, ten face nie zna innych słów?” — Irytowała się w myślach — „przecież nie wezmę go do domu. Musi wracać do siebie, nie będę tu siedziała z nim do wieczora”.
Głośno dodała uspokajającym tonem:
— Myślę, że musimy to sprawdzić. Na pewno rodzina się o pana zamartwia. Pewnie odchodzą od zmysłów — przekonywała go do zmiany zdania — chyba że woli pan, by najpierw zobaczył pana lekarz?
— No… dobrze — odpowiedział niepewnie — to może zadzwońmy lepiej na policję…
Niebawem na stacji zaroiło się od policyjnych radiowozów. Dwóch napakowanych osiłków w policyjnych mundurach, z minami „ja tu rządzę”, wpadło do restauracji, w której Wiktor i Ewa czekali na wezwane służby.
— Pan Wiktor Halitowski? — Zapytał jeden z przybyłych policjantów, przyglądając się jednocześnie zdjęciu, które trzymał w ręce.
— Nie wiem — powtórzył Wiktor po raz kolejny jak mantrę.
Reakcja policjanta była bezcenna. Tak głupiej miny Ewa jeszcze nigdy nie widziała. Ogarnął ją śmiech. Policjant rzucił jej srogie, karcące spojrzenie.
— Pozwoli pan, że wyjaśnię — odezwała się, próbują ukryć rozbawienie — ten pan nic nie pamięta. Tak mi powiedział. Spotkałam go tu w pobliżu, na tym skwerku obok. Podejrzewam, że chyba ktoś go napadł.
— Skąd u pani takie przypuszczenie? — Zapytał rzeczowo policjant.
— Jak sam pan widzi pan Wiktor, to znaczy chyba Wiktor, jest w dość opłakanym stanie, nic nie pamięta. To przywodzi na myśl przypuszczenie, że ktoś go napadł i możliwe, że na przykład uderzył w głowę, stąd ta utrata pamięci.
— Jest pani lekarzem? — Spytał z przekąsem policjant.
— Nie, oglądam dużo filmów kryminalnych — odcięła się Ewa z ironicznym uśmieszkiem.
— Rozumiem, wezwiemy pogotowie z prawdziwym lekarzem, a panią poproszę o dowód osobisty.
— Jestem o coś oskarżona? No chyba nie o to, że nie jestem lekarzem?
— Jest pani świadkiem w tej sprawie, więc musimy panią przesłuchać — odpowiedział oschle policjant.
Ewa sięgnęła do torebki, szukając w jej przepastnej głębi dokumentów, gdy nagle całą salę przeszył irytujący, piskliwy głos:
— Kochanie! Wiktorze! To ty! Dzięki Bogu! Odnalazłam cię! Nic ci nie jest?
Wszyscy odwrócili głowy w kierunku, z którego dobiegał ten irytujący dźwięk. Do Wiktora podbiegła wysoka, smukła blondynka. Wyglądała jakby dopiero co zeszła z wybiegu dla modelek. Idealna figura, idealny strój, idealny makijaż, usta a‘la glonojad z wyraźnymi śladami wypełnienia botoksem. Cały ten wizerunek dopełniał drogi zapach perfum, tak mocno wdzierający się w nozdrza, że Ewa aż kichnęła.
Poczuła się przy tej piskliwej blondynce jak kopciuszek. Brak makijażu, luźnie spięte włosy, ciuchy też jakieś takie marne, a figura? Szkoda gadać. Jej pełne piersi i biodra przy tej eleganckiej kobiecie wyglądały, jakby mogły pomieścić w sobie ze dwie takie blondynki.
Nowoprzybyła kobieta nagle zaprzestała obściskiwania oszołomionego i zdezorientowanego Wiktora i jawną niechęcią, spojrzała na Ewę. W jej oczach widać było irytację.
— Kim pani jest? — Zapytała niemal z agresją.
— Spotkałam pana Wiktora w pobliżu. Potrzebował pomocy, więc zadzwoniliśmy na policję… — Ewa próbowała spokojnie wyjaśnić sytuację.
W oczach blondynki dostrzegła coś niepokojącego — dziką, niemal zwierzęcą wściekłość, zupełnie nieadekwatną do sytuacji.
— A kim pani jest? — Wtrącił się do rozmowy policjant, zwracając się do nowoprzybyłej blondynki.
— Elwira Słupska. Jestem narzeczoną Wiktora Halitowskiego — odpowiedziała z wyraźnym naciskiem na słowo „narzeczoną”, jakby zaznaczała teren.
Policjant kontynuował rozmowę z Elwirą, zadając rutynowe pytania. Ich dialog przerwało dopiero pojawienie się lekarza pogotowia. Mężczyzna od razu podszedł do Wiktora i zaczął go badać. Wiktor wyglądał na zdezorientowanego i przytłoczonego.
To zamieszanie wokół niego, hałas, migające światła radiowozów i karetki — to wszystko przyprawiało go o ból głowy. Policja, pogotowie, ci wszyscy ludzie i absolutny brak pamięci wywoływały u niego poczucie zagubienia i niepokoju. Nie wiedział, kim jest, skąd się tu wziął i co mu się stało. Wszystko wydawało się obce, zimne, przytłaczające.
Jedynym punktem odniesienia była ona — Ewa.
— Piękne imię — pomyślał.
Kobieta, która go znalazła, pomogła i spokojnym głosem próbowała go uspokoić. Jej obecność działała na niego kojąco. Gdy myślał o niej, czuł dziwne ciepło. Chciał ją znów zobaczyć, być przy niej. W jej obecności czuł się jakoś dziwnie spokojnie i dobrze.
Siedząc w karetce, bezwiednie poddając się zabiegom lekarza, szukał jej wzrokiem, ale ona stała dość daleko i rozmawiała z tą krzykliwą blondynką, której imienia nie mógł sobie przypomnieć.
— Myślę, że nie jest pani już tu potrzebna — wypaliła nagle blondynka, podchodząc do Ewy szybkim, zdecydowanym krokiem. Jej spojrzenie niemal przewiercało na wskroś. Było ostre i lodowate.
Ewie zrobiło się naprawdę przykro. Poczuła, jakby ktoś uderzył ją w twarz.
— Też chętnie bym sobie poszła, jednak policjant powiedział, że muszę poczekać — odpowiedziała spokojnie, z godnością, choć w środku aż się gotowała.
— Na co pani chce czekać? Chce pani dostać znaleźne, czy co? — Warknęła blondyna z napompowanymi ustami, teatralnie przewracając oczami.
Zanim jednak Ewa cokolwiek odpowiedziała, kobieta sięgnęła do markowej torebki i wyciągnęła banknot dwustu złotowy, który podała jej z ironicznym uśmiechem. Ewa spojrzała na smukłą, wypielęgnowaną dłoń uzbrojoną w banknot.
— Proszę. Dziękujemy za pomoc.
Ewa była tak zszokowana zachowaniem kobiety, że słowa uwięzły jej w gardle. Cofnęła się, jakby podano jej coś obrzydliwego. Czuła upokorzenie. Zacisnęła dłonie w pięści, starając się nie wybuchnąć. Łzy stanęły jej w oczach.
— Nie chcę pani pieniędzy… — Wydusiła z siebie z gniewem przez zaciśnięte zęby.
Odwróciła się gwałtownie i ruszyła przed siebie. Jak najdalej stąd. Chciała zniknąć. Uciec. Całe ciało miała napięte, a w gardle ściskała ją złość.
Policjant jednak zauważył, że próbuje się oddalić. Zawołał ją do siebie. Ewa podeszła do niego, mimo niechęci. Mężczyzna spojrzał na nią nieco bardziej przyjaznym wzrokiem.
— Proszę zaczekać — powiedział spokojnie. Jego głos był wyraźnie łagodniejszy niż wcześniej — Muszę jeszcze z panią porozmawiać, dopytać o kilka szczegółów.
— Czy to musi być akurat teraz? — Spytała zmęczona i zrezygnowana, patrząc na niego błagalnie.
Policjant zawahał się, ale dostrzegł w jej oczach autentyczne zmęczenie i żal.
— No dobrze — powiedział po chwili — proszę dać mi swój numer telefonu. Skontaktuję się z panią w najbliższym czasie.
Ewa bez słowa podyktowała dziewięć cyfr numeru swojej komórki i umówiła się z policjantem na spotkanie w komendzie policji.
Gdy ruszyła przed siebie, miała wrażenie, że wszyscy ją obserwują. Czuła wstyd, niesprawiedliwość i smutek. Jakby cały świat wywrócił się na opak.
Nie poszła już na zakupy. Postanowiła wrócić do domu. Czuła się brudna, zraniona i wykorzystana.
Idąc, łykała łzy. Czuła żal i wściekłość. Nic przecież złego nie zrobiła, chciała pomóc człowiekowi, a została potraktowana jak jakaś cyniczna wyłudzaczka cudzej kasy.
W sercu pulsował jej gniew, a w głowie pojawiały się pytania: kim naprawdę jest ten Wiktor? Czy Elwira rzeczywiście była jego narzeczoną? Dlaczego przy nim czuła coś tak silnego — jakby znali się od zawsze?
Rozdział 5
Wiktor był oszołomiony tym, co się z nim działo. Czuł się zagubiony, jakby jego świadomość oderwała się od rzeczywistości. Nie wiedział, kim jest, ani co się z nim stało. Ktoś powiedział, że ma na imię Wiktor, ktoś inny twierdził, że jest biznesmenem, a jeszcze inni twierdzili, że zaginął i szuka go cała policja.
Tłum ludzi wokół niego potęgował jego dezorientację. Irytował go ten tłok ludzi wokół niego, ten harmider, hałas. Policja, pogotowie, pracownicy stacji — wszyscy mówili naraz, zadawali pytania, przekrzykiwali się, jakby był kimś ważnym, a jednocześnie zupełnie obcym.
Wśród tego zamieszania, nagle jak spod ziemi, pojawili się dziennikarze. Światła fleszy oślepiały go bezlitośnie, a klikające migawki aparatów uderzały w jego uszy jak młotki. Czuł się jak zwierzę osaczone przez stado drapieżników.
Najbardziej irytowała go jednak ona — głośna, wymalowana blondynka, która skakała wokół niego jak jakaś pchła. Była krzykliwa jak papuga i równie natrętna. Miała sztuczny uśmiech, mocno podkreślone usta i sposób bycia, który sprawiał, że Wiktor czuł się jeszcze bardziej nieswojo. Nie dowierzał, że może być w związku z kimś tak irytującym. Wydawało mu się to nieprawdopodobne.
— Kim pani jest? — Zapytał cicho Wiktor swoją niby narzeczoną, kiedy podeszła do karetki zapytać lekarza o jego stan zdrowia.
Odwróciła się gwałtownie, jakby uderzył ją w policzek.
— Jak to kochanie, nie poznajesz mnie? — Zapytała wyraźnie obrażona — jestem Elwira, twoja narzeczona! Szukałam cię tak długo, a ty mnie nawet nie poznajesz?
Wiktor milczał. Czuł, jakby jej słowa docierały do niego przez grubą ścianę. Jego myśli były gdzie indziej. Nerwowo rozglądał się dookoła. Szukając… Ewy.
Wiktor nic nie odpowiedział. Szukał wzrokiem Ewy. Nie wiedział dlaczego, ale ta przecież dopiero co poznana, kobieta, była dla niego jedyną stabilną gwarancją bezpieczeństwa w tym chaosie.
— Gdzie jest Ewa? — Zapytał niepewnie.
Elwira zmarszczyła brwi. W jej oczach pojawiła się złość i coś jeszcze — niepokój?
Wyraźnie zirytowana odpowiedziała:
— Poszła sobie. Nie myśl o niej. Nie wiadomo, kim ona jest. Może miała coś wspólnego z twoim zaginięciem. Może chciała wyłudzić jakieś znaleźne… W końcu jesteś bardzo bogaty, to przyciąga takie oszustki…
— Nie mów tak o niej! — Przerwał jej ostro — uratowała mnie — dodał ciszej, bardziej do siebie niż do niej.
Elwira wydęła swoje napompowane usta, skrzyżowała ręce na piersiach i zamilkła obrażona.
W karetce Wiktor patrzył w sufit, ale widział tylko jej — Ewę.
Dźwięk syreny pogotowia pulsował w jego głowie, mieszając się z obrazem kobiety, która była jak światło w tunelu.
Jej serdeczny uśmiech i wesołe, piękne, ciemne oczy, w których błyszczały figlarne iskierki, wywoływały w nim spokój. Jeszcze czuł na skórze jej delikatny i pełen troski dotyk. Jeszcze czuł ciepło jej ciała, kiedy pomagała mu iść. Jeszcze pamiętał zapach jej perfum — subtelny, naturalny, jakby pachniała deszczem i latem. Była taka naturalna i prawdziwa.
Znał ją zaledwie chwilę, ale to z nią czuł się… sobą.
Zaciskał dłonie, jakby próbował zatrzymać ulotne wspomnienie, które wyślizgiwało mu się z pamięci niczym sen. Nie potrafił się skupić na niczym innym. Ogarnęła go niepewność, w jego głowie krążyła tylko jedna natrętna myśl:
„Jak ja ją teraz odnajdę?”
Rozdział 6
Ewa siedziała za swoim biurkiem, wpatrzona beznamiętnie w piętrzący się stos dokumentów. Biurko wyglądało jak pole bitwy: segregatory, faktury, notatki, niezliczone maile i raporty — wszystko czekało na jej decyzję. Sezon urlopowy zbierał swoje żniwo. Połowa zespołu wypoczywała w egzotycznych kurortach, a druga połowa — w tym ona, ich szefowa — musiała dźwigać ciężar wszystkich obowiązków.
Z pozoru opanowana i rzeczowa, wewnętrznie była zmęczona, przytłoczona i… pusta.
Odkąd wróciła do domu, nie myślała już o swojej przygodzie w Krakowie. Złożyła zeznania na policji i zapomniała o niemiłym zdarzeniu. Zdecydowanie odcięła ten epizod od codzienności — starannie, jakby zamknęła go w sejfie i rzuciła klucz do oceanu. Miała przecież swoje uporządkowane, choć pozbawione kolorów życie — była matką, żoną i szefową działu w dużej firmie. Wszystko na swoim miejscu. Poukładane. Przewidywalne.
A jednak coś w niej buzowało.
Czasem, kiedy na chwilę przymykała oczy, śniła na jawie o czymś więcej. Nieśmiało marzyła o wielkim świecie. O świecie, który istnieje poza murami biura i czterema ścianami rodzinnego domu. Chciała robić coś więcej, niż tylko wydawać decyzje i odpowiadać na służbową korespondencję. Marzyła, aby robić coś twórczego. Pragnęła zwiedzać świat. Podróżować, doświadczać, żyć.
Rzeczywistość jednak nie dawała jej na to przestrzeni.
Obowiązki zawodowe, zbyt krótki urlop, dom, rutyna zamykały ją w niewidzialnej klatce, z której nie mogła się wydostać.
Na dodatek jej niezbyt udane małżeństwo skutecznie pozbawiało ją wiary w marzenia i chęci do ich spełniania. Piotr był dobrym człowiekiem, uczciwym, lojalnym, przewidywalnym. Ale ich relacja przypominała już raczej cichą umowę niż związek dwojga ludzi. Kochał ją, ale już dawno zapomnieli oboje o uniesieniach.
Czasem myślała, aby odejść, ale wiedziała, że skrzywdziłaby tym syna. Dla Mateusza rodzice byli jednością, a ona nie chciała burzyć jego świata. Dla znajomych i rodziny byli bardzo zgodnym małżeństwem, idealnym wręcz. Może nie byli najbogatsi, ale mieli swój własny dom na wsi, oboje pracowali, stać ich było na kupno mieszkania dla syna, nie cierpieli biedy. Dla ludzi z zewnątrz to było wyznacznikiem szczęścia. Dla nich ich życie było idyllą.
Ewa jednak potrzebowała czegoś więcej, nie chciała spokojnego, nudnego życia. Chciała emocji, uniesień, satysfakcji. Często miała wrażenie, że stoi po drugiej stronie życia, tej szarej i nudnej, i tylko przez niewidzialną szybę może oglądać prawdziwy świat, kolorowy i pełen wrażeń.
Z rozmyślań wyrwało ją ciche pukanie do drzwi.
— Proszę — zawołała machinalnie, nie podnosząc wzroku znad laptopa.
Do pokoju wtargnął aromat drogiej, męskiej wody kolońskiej — świeży, intensywny, hipnotyzujący. Zmarszczyła brwi i spojrzała w stronę wejścia.
— Czy mogę pani przeszkodzić? — Zapytał jakiś zdecydowany męski głos.
Podniosła wzrok znad swojego laptopa i jej oczom ukazał się stojący w drzwiach wysoki, przystojny mężczyzna. Ubrany był w idealnie skrojoną białą koszulę i ciemne spodnie. W dłoni trzymał okazały bukiet róż, a na jego twarzy gościł ciepły, pewny siebie uśmiech.
Skądś znała ten uśmiech…
Zamarła. To był on.
Wiktor, facet którego — mówiąc krótko — poznała w krzakach na krakowskim skwerku.
Wyglądał zupełnie inaczej niż wtedy. Ledwo go rozpoznała. Wtedy wyglądał jak siedem nieszczęść, a dziś w niczym nie przypominał tamtego rozkojarzonego, zagubionego faceta. Stał przed nią prawdziwy mężczyzna, pewny siebie, wyprostowany, męski.
— Proszę wejść… — powiedziała, starając się ukryć zaskoczenie — w czym mogę panu pomóc?
— Czemu tak oficjalnie? Przecież już się poznaliśmy — odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem.
— No tak — zawahała się — ale chyba nie przeszliśmy na „ty”?
— Musimy więc naprawić to niedopatrzenie — powiedział pewnie.
Podszedł do niej i stanowczym, ale delikatnym ruchem ujął jej dłoń i… pocałował ją lekko w wierzch. Jej ciało przeszył dreszcz.
— Wiktor jestem, A ty?
— Ewa… — wyjąkała, zaskoczona własną reakcją.
Czuła coś dziwnego. Uczucie, które od dawna było jej obce. Lekkość, iskrę. Może… tęsknotę?
Była oszołomiona odczuciami, jakie wywołało w niej śmiałe zachowanie mężczyzny. Poczuła jakiś nieznany dotąd przyjemny dreszczyk.
Wiktor wyciągnął w jej stronę piękny bukiet kwiatów.
— Chciałem ci podziękować za to, że mi pomogłaś i — dodał ciszej — przeprosić za zachowanie Elwiry.
— Nie przesadzaj. Nie zrobiłam niczego niezwykłego — odparła szybko, zawstydzona — każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. A jeśli chodzi o Elwirę, to nie wiem, o czym mówisz… — Skłamała, przypominając sobie niemiłe zachowanie tamtej kobiety.
— Nikt inny nie pomógł mi, a przechodziło tam wiele osób. Tylko ty zdobyłaś się na ten gest. A jeśli chodzi o Elwirę, to od pracownika stacji dowiedziałem się, jak cię potraktowała, i za to chcę cię przeprosić.
— Daj spokój, nie ma o czym mówić…
— Uratowałaś mi życie. Lekarze twierdzą, że gdybyś mnie wtedy nie zauważyła, mogło się to skończyć tragicznie.
— Mam nadzieję, że już wszystko dobrze — odpowiedziała ze szczerą troską w głosie.
— Było ze mną kiepsko, przeszedłem poważną operację. Dochodziłem do siebie długo. Dlatego pojawiam się dopiero teraz, po kilku miesiącach.
Ewa poczuła, jak robi jej się gorąco. Mężczyzna, którego poznała w tak nietypowy sposób, pojawia się nagle po miesiącach… z kwiatami… z wdzięcznością… i spojrzeniem, które przenika jej uporządkowany świat.
— Długo cię szukałem. Nie było to łatwe. W końcu jednak cię znalazłem, z czego bardzo się cieszę — dodał z uroczym uśmiechem.
— Po co mnie szukałeś?
— Już mówiłem, chcę ci podziękować.
— Zbyteczny trud — skwitowała krótko, ale coś w niej walczyło. Nie chciała się otwierać. A jednocześnie… czuła ekscytację.
— Wiem, że teraz jesteś w pracy i nie chcę ci przeszkadzać, ale chciałbym zaprosić cię na kolację. Dziś wieczorem — dodał stanowczo.
Zamilkła. Walczyła sama ze sobą. Z obowiązkami. Z rozsądkiem. Z sercem.
— Wiktor… jest mi bardzo miło, że zadałeś sobie tyle trudu, aby mnie odszukać i podziękować. To bardzo dużo, ale naprawdę nie musisz…
— Nie chcę tego słuchać — przerwał jej stanowczo, lecz z uśmiechem — jesteśmy umówieni, przyjadę po ciebie o osiemnastej. Powiedz tylko gdzie…
Przeraziła ją ta perspektywa.
Co powie swojemu mężowi. Przecież nie może mu powiedzieć prawdy, że umówiła się na kolację z obcym mężczyzną. On tego nie zrozumie. Wiedziała, że sprawiłaby mu tym ogromną przykrość.
A może nie chodziło o to, co on poczuje, tylko o to, co ona czuje, patrząc mu w oczy z tym sekretem ukrytym za uśmiechem.
— Ewa, co ty na to? Będziesz gotowa? — Wiktor powtórzył pytanie, patrząc na nią z lekko uniesionymi brwiami, jakby wyczuwał jej wewnętrzną walkę.
— Nie odpuści — przemknęło jej przez myśl z nutą przerażenia.
— Dobrze — powiedziała końcu cicho, niemal wbrew sobie — ale przyjadę sama — dodała szybko, zbyt szybko, jakby musiała odzyskać odrobinę kontroli.
Czuła się zawstydzona, że za plecami męża umawia się z innym mężczyzną, a jednocześnie zdziwiona swoim zachowaniem, że wbrew zdrowemu rozsądkowi zgodziła się na to spotkanie. Umawiała się przecież na kolację z mężczyzną, o którym nic nie wiedziała.
— Gdzie się spotkamy? — Spytał.
— Ty wybierz miejsce.
— Zatrzymałem się w hotelu Europa. Będę tam na ciebie czekał — uśmiechnął się łagodnie, z pewnością siebie, która sprawiła, że serce Ewy zabiło szybciej.
— Do zobaczenia — rzucił po chwili.
Zrobił krok w jej stronę. Bez pośpiechu. Patrzył jej w oczy, jakby chciał w nich coś odnaleźć. Delikatnie ujął jej dłoń i lekko musnął ją ustami. Nie był to zwykły gest — był wyważony, niemal ceremonialny. Jego zapach — ciepły, elegancki, męski — uderzył ją nagle, oszałamiając zmysły.
Zaniemówiła. Znieruchomiała.
Patrzyła, jak odwraca się i wychodzi. Jego kroki już dawno umilkły, a ona nadal tam stała. Nieruchomo. Narastało w niej dziwne, osobliwe podniecenie. Nigdy wcześniej nie doświadczyła tak silnej fizycznej reakcji na obecność mężczyzny. To nie była zwykła ciekawość. To było coś głębszego. Zmysłowego.
Zdziwienie własnym zachowaniem i wyrzuty sumienia walczyły w niej z ciekawością i ekscytacją. W głębi duszy chciała go zobaczyć ponownie. Nie znała go. Nie wiedziała, kim naprawdę jest, ale jakaś niewidzialna nić ciągnęła ją ku niemu. Subtelna, ale mocna.
Nagle przeszył ją ból zdrowego rozsądku. Pojawiło się niechciane, kłujące poczucie winy.
„Daj spokój, Ewa” — beształa się w myślach. „To tylko kolacja. Taki facet na pewno nie jest zainteresowany kimś takim jak ty. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Nic się nie stanie. Tylko kolacja…”
Ale nawet sama sobie nie wierzyła do końca.
Rozdział 7
Gotowa do wyjścia, spojrzała na siebie w lustrze.
Czarna sukienka opinała jej ciało, delikatnie podkreślając biodra i talię. Drobna biżuteria połyskiwała subtelnie, a makijaż był starannie stonowany — kobiecy, ale nie krzykliwy.
Wyglądała inaczej niż zazwyczaj. Inaczej niż żona Piotra.
Wyszła z sypialni niemal bezszelestnie.
— Jadę na służbową kolację, nie wiem, kiedy wrócę… — rzuciła niby obojętnie do męża, mimo że w środku wypełniało ją niepokojące podniecenie.
— Taka wystrojona? A z kim ta kolacja? — Zapytał Piotr, przechodząc obok niej.
Zatrzymał się na chwilę i spojrzał z zaciekawieniem, ale bez podejrzliwości.
Jeszcze nie przeczuwał.
— Jakiś ważniak z ministerstwa. Szef jest na urlopie, więc ja muszę iść, mimo że w ogóle nie mam ochoty — kłamała jak z nut. Jakby robiła to nie po raz pierwszy.
Piotr wzruszył ramionami i wrócił do swojego laptopa.
Ewa wzięła głęboki oddech, wyszła z domu i zamknęła za sobą drzwi.
Na zewnątrz czekała noc — pachnąca latem, ciepła i nieprzewidywalna.
Tak jak Wiktor.
Rozdział 8
Ledwo wysiadała ze swojego auta, obok niej, nie wiadomo skąd, pojawił się Wiktor. Stał oparty o drogi, czarny samochód. Pewnie należący do niego. Nonszalancko trzymał rękę w kieszeni i taksował ją wzrokiem. W jego oczach igrał tajemniczy błysk.
— Czekałem na ciebie — powiedział ciepło.
— Więc jestem — uśmiechnęła się do niego.
— Pięknie wyglądasz.
— Dziękuję — odpowiedziała speszona.
Wskazał jej ręką drogę:
— Chodźmy.
Do hotelu weszła pierwsza. Jak na prawdziwego dżentelmena przystało — przepuścił ją w drzwiach. Na wprost wejścia jej oczom ukazała się hotelowa restauracja, gdzie skierowała swoje kroki. Wtedy poczuła lekki uścisk na swojej ręce, od którego przeszły ją dreszcze od stóp do głów.
— Nie tędy — powiedział Wiktor, kierując ją w stronę windy — zjemy na tarasie w moim apartamencie.
Ewa zawahała się.
— Wolałabym w restauracji — odpowiedziała niepewnie.
— Z tego, co zdążyłem się już zorientować, dużo osób zna cię w tym środowisku. Nie chciałbym, aby z mojego powodu, krążyły jakieś plotki na twój temat. Poza tym będziemy się czuć bardziej swobodnie — szepnął jej do ucha.
Była tak oszołomiona jego ciepłym oddechem na swojej szyi i zmysłowym zapachem, że bez słowa pozwoliła poprowadzić się do windy.
Kiedy weszła do luksusowego apartamentu i nagle ogarnął ją strach.
— Co ja tu robię? — Pomyślała przestraszona.
„Powinnaś natychmiast wracać” — Rozsądek krzyczał, by uciekać, ale drugi głos szeptał: „Daj spokój, nie uciekaj jak przestraszona dziewczynka. Zjesz kolację, wrócisz do domu i zapomnisz o tym…”. Ta myśl nieco ją uspokoiła.
Wiktor odsunął jej krzesło przy stole, wskazując wzrokiem, gdzie powinna usiąść. Patrzył na nią zachęcająco. Podeszła niepewnie i usiadła przy stoliku. Była onieśmielona. Rzadko który mężczyzna był wobec niej tak szarmancki.
— Napijesz się wina? — Zapytał, pokazując jej otwartą już butelkę.
— Nie dziękuje, przyjechałam samochodem. Poproszę wodę.
— No tak, fakt. Chociaż szkoda, bo zamówiłem najlepsze, jakie mieli.
— Może innym razem — uśmiechnęła się z lekkim zażenowaniem i dodała w myślach: „którego nigdy nie będzie”.
Nie wiedziała, co ma dalej mówić, ale na szczęście Wiktor szybko przejął inicjatywę. Zarzucał ją milionem pytań i sam długo opowiadał o sobie, naturalnie, bez zadęcia. Jego otwartość spowodowała, że poczuła się spokojnie i bezpiecznie. Wiktor ciekawie opowiadał, ale także z uwagą słuchał tego, co ona ma do powiedzenia. Jego poczucie humoru, szczerość i prostolinijność spowodowały, że nawet nie zauważyła, kiedy otworzyła się przed nim. Opowiadała mu o sobie, jakby znali się od lat. Szybko minęły blisko trzy godziny.
Spojrzała na zegarek:
— Myślę, że powinnam już wracać. Dziękuję ci za zaproszenie, było bardzo miło.
— Poczekaj jeszcze chwilę, tak dobrze mi się z tobą rozmawia. Dawno z nikim tak miło nie spędziłem czasu.
— Przyznam, że dla mnie również był to przyjemny czas. Masz taką swobodę w nawiązywaniu kontaktów…
— Naprawdę? Większość ludzi ma mnie raczej za buca i sztywniaka — zaśmiał się szczerze.
— Niemożliwe — Ewa zrobiła zdziwioną minę — dlaczego?
— Dużo pracuję. Większość rozmów, jakie prowadzę to rozmowy biznesowe. Zawsze muszę trzymać się pewnych reguł. Zdecydowana większość moich znajomych to ludzie z kręgu zawodowego, z którymi nie utrzymuję osobistych, bliskich kontaktów. Męczą mnie już te rozmowy o niczym, kurtuazyjne uśmiechy i nieszczere komplementy, których wysłuchuję od ludzi chcących mi się przypodobać, bo akurat mają do mnie jakiś interes. Brakuje mi autentyczności, szczerych rozmów bez interesu w tle.
— No tak… To rzeczywiście musi być wyczerpujące…
— Dlatego rozmowa z tobą jest dla mnie taka odświeżająca. Czuję się przy tobie swobodnie.
— A rodzina? Przyjaciele?
— Mam niewielu przyjaciół, ale za to oddanych. Wolę jakość, nie ilość.
— Mam podobnie…
Zapadła chwila ciszy.
— A twoja narzeczona? Na pewno jest ci bliska? — Wypaliła bez namysłu Ewa.
Smutno się uśmiechnął.
— Elwira? Teraźniejszość jest już bez Elwiry.
— Przykro mi… Przepraszam, nie chciałam…
— Nie musisz mnie przepraszać. Zerwałem z nią, bo tak chciałem. Irytowało mnie jej zachowanie. Irytowała mnie jej sztuczność, wieczne granie kogoś, kim nie była.
— Przykro mi… Nie chciałam poruszać trudnego tematu.
— Nic nie szkodzi. To była moja decyzja.
— Nie martw się, na pewno ułożysz sobie życie, z kimś innym, kto będzie do ciebie pasował. W końcu jesteś przystojny, mądry, szarmancki. Wiele kobiet na pewno chciałoby być z tobą — pocieszała go szczerze.
Wiktor uśmiechnął się smutno.
— Mam nadzieję — odpowiedział cicho i spojrzał jej głęboko w oczy — jednak nie będzie to łatwe. Większość kobiet, jakie znam, są po prostu puste… Nie licząc hektolitrów silikonu, którym wypełniają swoje ciała — odpowiedział gorzko — Silikon, makijaż, blichtr. Mało kto jest prawdziwy.
— Widzę, że nie masz najlepszego zdania o kobietach…
— Mówię tylko o tych, które poznałem do tej pory…
— Daj spokój, na pewno jest gdzieś kobieta dla ciebie. Nie rezygnuj z poszukiwań — uśmiechnęła się.
Gdzieś w głębi poczuła, że zazdrości tej kobiecie, która kiedyś stanie u boku Wiktora. Myśl, że inna kobieta mogłaby kiedyś stanąć u boku Wiktora, zaskoczyła ją i lekko zaniepokoiła. Sama nie wiedziała, dlaczego zareagowała w ten sposób.
— Nie rezygnuje… Nawet mam już kogoś na oku — powiedział z tajemniczym uśmiechem — ale jeszcze długa droga przede mną. Najpierw jednak muszę uporządkować wszystkie moje sprawy… W zasadzie to nie wiem, od czego zacząć, bo wciąż nie pamiętam jeszcze wszystkiego z przeszłości.
— Dlaczego?
— Podczas porwania doznałem urazu głowy i na dodatek zostałem nafaszerowany jakimś toksycznym narkotykiem, przez co straciłem pamięć. Nie pamiętam niczego z tego, co się ze mną działo podczas porwania. Tylko jakieś nieistotne urywki… obrazy, dźwięki, jakby senne majaki.
— Mam nadzieję, że z twoim zdrowiem będzie coraz lepiej — powiedziała z troską.
— Uraz głowy się zagoił, ale pamięci, mimo terapii, nie odzyskałem do końca — zamyślił się chwilę, a potem spojrzał jej prosto w oczy — dlatego zacząłem od najważniejszego: odszukałem ciebie — uśmiechnął się do niej.
Zauważył lekkie zakłopotanie malujące się na jej twarzy. Próbowała ukryć emocje, ale on to dostrzegł.
— A policja nie złapała tych porywaczy? — Zapytała, próbując zmienić temat.
— Niestety, nie. Mimo intensywnego śledztwa nie udało się ustalić, dlaczego i kto mnie porwał.
— Kiedy zeznawałam w twojej sprawie, policjant, który mnie przesłuchiwał, powiedział, że śledztwo będzie trudne i żmudne, ponieważ nie mają żadnych poważniejszych śladów.
— To prawda, ale ja sam dowiem się prawdy — powiedział Wiktor stanowczo, z błyskiem determinacji w oczach, patrząc gdzieś ponad jej głową.
Po chwili milczenia wstał i wskazał taras.
— Chodź, popatrzymy sobie na widok z tarasu, jest oszałamiający.
— No coś ty, to tylko pola i pagórki — zażartowała Ewa.
— Ale pełne uroku. Tak jak ty.
— Proszę cię, porównujesz mnie do zarośniętego chaszczami pola? Uroczo — roześmiała się, unosząc brwi.
Zorientował się, że jego komplement mógł zabrzmieć niezręcznie, więc szybko dodał:
— Chodziło mi o to, że jesteś taka naturalna, piękna i przyciągająca jak ten niezniszczony przez człowieka krajobraz.
— Dziękuję — szepnęła, lekko zawstydzona.
Wiktor zapatrzył się przed siebie, przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Ewa czuła się niezręcznie, nie wiedziała, czy ma milczeć, czy może przerwać tę ciszę. Napięcie między nimi gęstniało, ale nie było nieprzyjemne — raczej pełne niewypowiedzianych emocji.
— Wiesz… to dziwne… — odezwał się nagle — jesteś jedyną kobietą, która nie wymieniła wśród moich najważniejszych cech stanu mojego majątku. Zawsze na pierwszym miejscu słyszę: „bogaty”, „wpływowy”. To smutne, że tylko tyle znaczę dla innych…
— Na pewno jest ktoś, kto doceni to, jakim jesteś człowiekiem, bądź cierpliwy — odparła łagodnie.
Wiktor delikatnie ujął jej dłoń. Podniósł ją do ust i delikatnie pocałował, patrząc jej prosto w oczy.
— Wiesz, bardzo chciałem ci podziękować. Mam dla ciebie taki drobny podarunek — spojrzał na nią niepewnie i z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął eleganckie pudełeczko — otwórz.
Ewa cofnęła się i delikatnie odsunęła rękę Wiktora, w której trzymał prezent.
— Wiktorze posłuchaj. Ja nie oczekuje od ciebie żadnych prezentów…
— Otwórz — przerwał jej łagodnie — to tylko drobiazg.
Włożył do jej dłoni pudełeczko. Delikatnie otworzyła niewielkie podłużne pudełeczko. Jej oczom ukazała się przepiękna bransoletka z białego złota wysadzana szafirami.
— To nie jest drobiazg, Wiktorze. Przepraszam cię, ale nie mogę tego przyjąć… — powiedziała, po czym zamknęła pudełeczko i położyła je na stoliku — przepraszam, ale nie mogę tego przyjąć. Jest już późno, muszę wracać…
Zmieszana i zdenerwowana zaczęła zbierać swoje rzeczy z zamiarem wyjścia.
— Nie, proszę, nie odchodź. Nie chciałem cię urazić, przepraszam. Ja po prostu… No wiesz, kobiety zawsze ode mnie oczekiwały prezentów… Myślałem, że to sprawi ci przyjemność.
— Ja nie oczekuję od ciebie prezentów! Potraktowałeś mnie tak samo, jak twoja była narzeczona. Masz złe zdanie o kobietach i jak widać o mnie również!
Ewa odwróciła się gwałtownie. Chciała jak najszybciej stamtąd wyjść. Wiktor podbiegł do niej. Chwycił ją za ramię.
— Przepraszam cię, naprawdę nie chciałem cię obrazić! Błagam, nie odchodź… Nie wiem, dlaczego mój gest tak cię uraził. Nie chciałem przecież zrobić niczego złego — zapewniał.
— Może nie miałeś złych intencji — powiedziała twardo — ale chyba nie rozumiesz pewnych spraw. Traktujesz ludzi z góry, jak narzędzia, za pomocą których możesz osiągać swoje cele. Skarżysz się, że inni widzą w tobie tylko pieniądze, ale sam dajesz im do zrozumienia, że tylko to masz do zaoferowania. Sądzisz, że wystarczy zapłacić i można wszystko kupić! Nie zawsze trzeba ludziom płacić za wszystko, czy to pieniędzmi, czy drogimi prezentami. Jeśli tak traktujesz człowieka, to dajesz mu do zrozumienia, że nie jest w stanie zrobić niczego dobrego dla innych bezinteresownie, czyli pośrednio nazywasz go materialistą. Ludzie tacy nie są! Przynajmniej nie wszyscy! Większość ludzi jest zdolna do pomagania innym bez ukrytych intencji!
Mówiła z pasją, której sam ton sprawił, że Wiktor zamilkł.
— Fascynuje mnie twoja wiara w ludzi — odparł w końcu, gorzko — ale ja… W moim świecie najczęściej spotykam tych, którzy najbardziej są zainteresowani korzyściami materialnymi. Partnerzy biznesowi, tak zwani przyjaciele, którzy chętnie korzystają z moich możliwości materialnych, kobiety, które zabiegają o moje względy i drogie prezent. Jestem jednak pewny, że gdybym stracił wszystko, ci wszyscy przyjaciele i przyjaciółki zniknęliby w kilka sekund. Ja po prostu nie znam innej rzeczywistości…
Zamilkł na chwilę, a potem spojrzał na nią z autentycznym podziwem.
— Nie znam kobiet takich jak ty… Dobrych, uroczych i szczerych. W twojej obecności czuję się… onieśmielony. Gubię się… Wy w moim świecie nie istniejecie. Nie wiem jak mam się zachować w obecności, takich ludzi jak ty.
— Wiktorze, tacy ludzie istnieją w twoim świecie, tylko ty ich nie zauważasz — powiedziała Ewa spokojnie, patrząc mu prosto w oczy — to twoi pracownicy, pan na stacji benzynowej, sprzedawczyni w sklepie. Wystarczy zobaczyć w nich człowieka, a nie traktować jak pazerne hieny.
Wiktor zaśmiał się, kręcąc głową.
— Czyli chcesz powiedzieć, że jestem zarozumiałym bufonem?
— Nie. Nie chce tego powiedzieć, nie chcę cię obrazić — odparła, spuszczając wzrok — chcę tylko powiedzieć, że wystarczy popatrzeć na ludzi z innej perspektywy. Nie szufladkować ich, nie oceniać, uwierzyć w ich dobroć. Twierdzisz, że twoi przyjaciele odwróciliby się od ciebie. A skąd wiesz? Może by cię zaskoczyli pozytywnie? To tylko twoje wyobrażenie o nich, a nie ich prawdziwa twarz. A czy ty nie pomógłbyś któremuś z nich, gdyby potrzebował pomocy?
— Oczywiście, że bym pomógł…
— No widzisz, a może ci twoi przyjaciele mają o tobie takie samo zdanie, jak ty o nich, a rzeczywistość jest inna…
Wiktor przyglądał się jej z fascynacją. Była inna. Nie próbowała niczego zdobyć. Nie imponował jej jego majątek, jego nazwisko, jego kontrola nad światem innych ludzi. Jej słowa miały w sobie prawdę, której nie potrafił zlekceważyć.
— Uwielbiam, kiedy mówisz z takim zapałem i pewnością.
Ewa zarumieniła się zaskoczona jego słowami.
— Daj spokój — powiedziała zawstydzona.
— Twoja pasja mnie fascynuje. Onieśmielasz mnie swoją dobrocią i przekonaniem o tym, że cały świat jest dobry. Chciałbym tak wierzyć w dobro, jak ty, ale w moim życiu nie ma takiej wiary. Może dlatego, tak mnie do ciebie ciągnie… Mam wrażenie, że jakaś niewidzialna siła przyciąga mnie do ciebie, a ja nie mogę się jej oprzeć… — podekscytowany tłumaczył chaotycznie.
Pod wpływem emocji, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, tak nieoczekiwanie, że bezwładnie wpadła w jego ramiona. Poczuła, że nagle opuszczają ją wszystkie siły. Jego dotyk był tak przyjemnie obezwładniający. Niewłaściwy, ale tak rozkosznie zniewalający. Chciała się wyrwać, uciec. Jakiś głos w jej głowie krzyczał: „masz męża! Masz męża!”. Mimo że z całej siły chciała się wyrwać, jej ciało jakby nie słuchało rozpaczliwego krzyku dochodzącego gdzieś z głębi: „uciekaj!”. Jego obezwładniającą bliskość, jego usta zbliżające się niebezpiecznie do jej warg, hipnotyzowały ją i odbierały własną wolę. Kiedy już prawie złożył słodki pocałunek na jej ustach, ona ostatkiem sił wyszeptała:
— Wiktorze, proszę, puść mnie…
— Dlaczego? — Zapytał szeptem, wpatrując się w jej drżące usta.
Jego głos był chrapliwy, pełen napięcia.
— Mam męża…
— Wiem — odpowiedział bez wahania.
— Skąd?
Zrobiła krok w tył. Jej oczy rozszerzyły się z zaskoczenia.
— Po prostu wiem — szepnął, próbując znowu się do niej zbliżyć.
Ewa wyrwała się z jego objęć.
— Nie mówiłam ci wcześniej niczego o moim mężu. Skąd to o mnie wiesz? — Zapytała ostro.
Jej ton był teraz gniewny, nieufny.
Wiktor odwrócił się. Podszedł do okna. Milczał.
— Skąd to wiesz?! — Powtórzyła jeszcze ostrzej. Gniew w jej głosie był wyraźny i nieustępliwy.
— Wynająłem detektywa, aby cię odnalazł — powiedział spokojnie, nie odwracając się od okna.
— Detektywa? Chyba żartujesz! — Oburzyła się.
— Nie rozumiem, czemu cię to zdenerwowało. Ja po prostu chciałem cię odnaleźć. Zniknęłaś wtedy tak nagle. Nic właściwie o tobie nie wiedziałem… Poza tym, że…
— Że?
— …Że muszę cię odnaleźć. Czułem, że muszę to zrobić!
— Dlaczego?
— Nie wiem! Po prostu czułem, że muszę…
— To jakaś paranoja… Czego ty ode mnie chcesz?!
— Nie wiem. Po prostu czuję, że cię potrzebuję… Że przy tobie…
— Przy mnie? Co ty gadasz?! Ja mam rodzinę, męża!
— Nie ma takiego wagonu, którego nie dałoby się odczepić…
— Zwariowałeś?! Myślisz, że rzucę wszystko dla kogoś, z kim rozmawiałam parę godzin?!
Wiktor milczał. Stał odwrócony tyłem, uparcie wpatrując się w widok za oknem. Ewa ze złością chwyciła swoją torebkę i bez słowa udała się do drzwi. Zatrzymała się na chwilę w drzwiach. Nie odwracając się, zapytała cicho.
— Czemu wkładasz tyle wysiłku w znajomość ze mną?
Wiktor nadal stał tyłem. Mówił spokojnie, ale w jego głosie słychać było smutek, a jednocześnie niesamowitą pewnością w głosie.
— Bo czuję, że jesteś mi potrzebna, że mnie uratujesz…
— Uratuję? Przed kim?
— Przed samym sobą.
Zapadła cisza. Ewa patrzyła na niego, niepewna, czy ma do czynienia z szaleńcem, czy z kimś, kto mówi prosto z serca. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Dała niepewnie krok do przodu, przekraczając próg drzwi. Zanim zamknęła za sobą drzwi, Wiktor odwrócił się do niej i spytał:
— Kochasz go?
Odwróciła się powoli.
— Kogo?
— Twojego męża.
Zawahała się.
— A co to ma do rzeczy?
— Wiele, bardzo wiele. Jeśli tak, odejdę i już nigdy nie będę zawracał ci głowy, ale jeśli nie…
— Moje uczucia do męża nie mają tu nic do rzeczy…
— Mylisz się, to ma ogromne znaczenie. Gdybyś go kochała, powiedziałabyś to bez namysłu — szepnął, chwytając ją za rękę — nie trać życia, na coś, co nie ma znaczenia. Pragnę cię, nie mogę przestać o tobie myśleć, nie chcę na nic czekać, życie jest zbyt krótkie…
Szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie. Jej serce zaczęło bić szybciej — ze strachu? Z podniecenia? Sama nie wiedziała. Jego bezpośredniość przerażała ją, a jednocześnie jakoś niebezpiecznie fascynowała. Ten żar w jego oczach był jak płomień przyciągający ćmę.
— Wiktorze, przecież ja cię nie znam, a poza tym widzisz mnie trzeci raz w życiu. Nie możesz czuć do mnie tego, o czym mówisz. To nie możliwe — odpowiedziała, z trudem oswobadzając się z jego uścisku.
— Jestem znany ze swojego zdecydowania i trafnych decyzji. Od razu wiem, czego chcę, a chcę ciebie… Tylko ciebie — odparł z przekonaniem.
Przestraszył ją tym wyznaniem.
„To jakiś wariat” pomyślała w popłochu.
— Muszę iść — odwróciła się.
— Nie pozwolę ci odejść.
Chwycił ją za ramię, uniemożliwiając jej odejście. Ewa wpadła w panikę przestraszona jego zachowaniem. Szybko ogarnęła myślami sytuację i doszła do wniosku, że najlepiej będzie jakoś uspokoić tego szalonego człowieka.
— Posłuchaj, na pewno znajdziesz kogoś, kto cię uszczęśliwi — powiedziała, starając się zachować spokój — znajdziesz kogoś, kto odwzajemni twoje uczucia. To na pewno nie jestem ja — mówiła tak spokojnie, jak tylko potrafiła.
— Dlaczego tak myślisz?
— Po pierwsze mam męża, po drugie nic o tobie nie wiem…
— A co chcesz wiedzieć? — Przerwał jej — nazywam się Wiktor Halitowski, jestem biznesmenem. Mam sieć salonów meblowych w całym kraju. Mam wystarczająco pieniędzy, żeby…
— Dlaczego opisujesz siebie przez pryzmat swojego majątku? To nic o tobie nie mówi.
Zamilkł. Nikt wczesnej nie oceniał go inaczej, jak tylko przez pryzmat tego, co posiada. Od dziecka tak było. Był przecież synem bogatego człowieka. Stan posiadania był podstawą oceny w elitarnej szkole, wśród kolegów, znajomych, parterów biznesowych… A tu nagle ta kobieta, która w tak niewytłumaczalny sposób pociągała go od pierwszej chwili, chce wiedzieć o nim coś, czego on sam o sobie nie wie. Nikt nie chciał poznać jego wnętrza. Ludzie widzieli w nim tylko sukces. Ale nie Ewa. Ona patrzyła inaczej. Prawdziwie.
Spojrzał na nią z nowym szacunkiem. Już nie tylko jako na obiekt pożądania, ale jako na kogoś, kto mógłby… zobaczyć w nim człowieka.
— Wiktorze? — Z rozmarzenia wyrwał go miękki głos jego towarzyszki.
— A tak, zamyśliłem się… No cóż, zacznę od nowa: nazywam się Wiktor Halitowski, mam 43 lata, jestem wolny. Mieszkam sam w małej miejscowości pod Krakowem. Mam doktorat z ekonomii, Jestem zdecydowany i pewny tego, czego chcę, a teraz chcę ciebie…
Chwycił ją delikatnie w talii i przyciągnął do siebie. Była lekka niczym sen. Jej długie, ciemne włosy opadały kaskadą na ramiona, otaczając drobną, śliczną twarz o zmysłowych, pełnych ustach i oczach, które zdawały się kryć jakąś bolesną tajemnicę. Seksowna figura — pełne piersi i rozkołysane biodra — przyciągała go z siłą, której nie potrafił się oprzeć. Czuł, jakby ogarniało go gorąco, jakby jego ciało trawił wewnętrzny ogień.
Nie wiedział, skąd biorą się te uczucia. Nie wiedział jak je nazwać, ale był absolutnie pewien jednego: to, co czuł, było prawdziwe. Namiętność? Obsesja? Może coś więcej? W tamtej chwili miał tylko jedno pragnienie — zanurzyć się w niej, całować jej delikatne usta, pieścić ciało, które śniło mu się po nocach…
Ona zesztywniała. Zmroził ją strach. Nie przed nim. Przed sobą. Przed własnymi uczuciami. Czuła, jakby całe ciało przestało jej słuchać.
I wtedy, bez pytania, bez ostrzeżenia, przycisnął usta do jej warg. Namiętnie. Z determinacją. Jego pocałunek był gorący, stanowczy, pełen tęsknoty. Czuła przyjemny dotyk jego miękkich, ciepłych i soczystych ust. Miała wrażenie, że jest w niebie. Nigdy jeszcze nie czuła się tak nieziemsko. Objął ją mocno. Poczuła, jak jego porywająca bliskość unosi ją gdzieś ku bramom rozkoszy. W jego objęciach poczuła coś, czego nie potrafiła nazwać. Pragnienie? Brak? Tęsknotę za czymś, czego nie miała? Delikatny dotyk jego ręki przesuwającej się po jej plecach wywoływał u niej przyjemny dreszcz. Poczuła, jak wilgotnieje w miejscu, które zaraz przejmie nad nią kontrolę.
Ostatkiem sił szepnęła:
— Nie, proszę… nie… ja mam męża…
Wiktor zatrzymał się, lecz nie cofnął. Jego głos był cichy, niemal szeptem:
— Przecież go nie kochasz — szepnął, prawie nie odrywając swoich ust od jej warg…
— Co…? — Zatrzęsła się. Serce waliło jej jak młot.
— Zostaw go. Pragnę cię od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem, chce być z tobą…
— Oszalałeś? — Wykrztusiła, odpychając go z przestrachem i oburzeniem.
— Dlaczego? Po co tracić czas na tkwienie w czymś, co nie daje szczęścia? Trzeba szybko podejmować decyzje. Trzeba żyć pełnią życia — mówił z ogniem w oczach — nie zastanawiać się. Po co chcesz tkwić w związku, który nie przynosi ci satysfakcji?
— To nie jest taki proste — odpowiedziała ciszej, próbując zachować spokój, chociaż jej głos lekko zadrżał — łączy nas wiele rzeczy. Miłość to nie wszystko… Puść mnie. Naprawdę muszę już iść…
— Dobrze — powiedział po chwili ciszy — ale obiecaj mi, że jutro się spotkamy.
— Jutro nie mogę — skłamała.
— To pojutrze, proszę…
Zawahała się, a potem skinęła głową.
— Dobrze, ale puść mnie już.
— Będę czekał z niecierpliwością.
Tej nocy nie zmrużyła oka nawet na chwilę. Leżała w ciemności, wsłuchując się w bicie własnego serca. Targały nią sprzeczne emocje — pożądanie, wyrzuty sumienia, wstyd, ale też… ekscytacja. Obraz Wiktora powracał z każdą zamkniętą powieką — jego dotyk, jego głos, to spojrzenie pełne determinacji i tęsknoty.
W myślach widziała siebie w jego ramionach. Przypominała sobie siłę, z jaką ją przyciągał. Jego słowa. A przecież wiedziała, że to niemożliwe…
„To się nigdy nie stanie” — pomyślała z żalem — „nie mogę tego zrobić. Nie powinnam nawet o tym myśleć”.
A jednak myślała. Cały czas.
Rozdział 9
Ewa stała przed lustrem, poprawiając lekko ramiączko nowej sukienki. Materiał otulał jej sylwetkę idealnie — miękki, z delikatnym połyskiem, podkreślający talię. Jej włosy, upięte w niedbały kok, wysunęły kilka niesfornych kosmyków, które opadały na policzki, dodając jej dziewczęcego uroku. Westchnęła, patrząc na swoje odbicie. Czuła się pięknie, ale i lekko spięta. To miała być przyjemna, beztroska noc, bez żadnych komplikacji.
— Piotr! — Zawołała, unosząc głos — już dochodzi czwarta! Spóźnimy się!
Piotr stanął w drzwiach, opierając się o framugę. Jego brwi były ściągnięte w wyrazie zakłopotania. Zwykle w takich chwilach rzucał jakiś żart, ale teraz milczał.
— Co jest? — Ewa zmarszczyła brwi — Szykuj się. Nie wypada się spóźnić. Jola nam nie wybaczy. W końcu czterdziestkę obchodzi się tylko raz w życiu — zaśmiała się wesoło.
— Ewa… Przepraszam… Ja… — Piotr spuścił wzrok.
Zaniepokoiła się. Serce przyspieszyło rytm
— O co chodzi?
— Szef dzwonił…
— I? — Jej głos był już napięty jak struna.
— Zgadnij…
— Nie idziemy? Tak? To chcesz powiedzieć? — Spytała z niedowierzaniem, czując, jak złość podchodzi jej do gardła.
— Słuchaj, muszę pojechać do pracy. Nie mogę odmówić… Ale ty jedź…
— Sama? Chyba żartujesz! — Ewa była naprawdę rozżalona, wściekła i zawiedziona.
— Postaram się wszystko załatwić jak najszybciej i dojadę do ciebie…
— Jasne… — mruknęła, zaciskając usta.
Podjechała pod okazały dworek, którego jasna fasada lśniła w ostatnich promieniach popołudniowego słońca. Za wysokimi oknami tańczyły światła, które rzucały ogromne, kryształowe żyrandole. Przez otwarte drzwi słychać było głośny gwar i muzykę. Wnętrze pachniało świeżymi kwiatami i drogimi perfumami. Jej przyjaciółce naprawdę zależało na hucznych czterdziestych urodzinach, sądząc po wystawnej organizacji imprezy.
„Huczna impreza” — pomyślała. Jola naprawdę się postarała.
— Ewcia! — Usłyszała piskliwy głos przyjaciółki.
Jola wpadła na nią jak huragan, obejmując ją mocno. Miała na sobie czerwoną sukienkę, w której wyglądała jak żywioł — radosna, energiczna, pewna siebie.
— Gdzie Piotr? Pewnie parkuje?
Ewa spuściła głowę. Było jej wstyd za męża. W końcu oboje potwierdzili udział w imprezie.
— Piotr dojedzie później. Musiał pojechać do pracy. Jakaś pilna sprawa… Przepraszam…
— Nie szkodzi, kochana Jola uśmiechnęła się szeroko — nawet nie zauważysz, że go nie ma. Będziemy się świetnie bawić!
Jola była w tak świetnym humorze, że nic nie było w stanie popsuć jej dobrego nastroju. Ona sama jednak wolała wrócić do domu. Nie miała ochoty na żadną zabawę. Piotr skutecznie popsuł jej humor. Postanowiła, że posiedzi chwilę na imprezie, a potem ulotni się po angielsku.
— Ach, Ewcia, mam dla ciebie niespodziankę — Jola szczebiotała jak nastolatka.
— Tak? Jaką?
— Moja siostra Beata przyjechała ze Szwecji. Dawno się nie widziałyście. Chodź, przywitasz się z nią.
Jola ciągnęła ją za rękę.
„Jezu, jeszcze i to…” — pomyślała z irytacją Ewa.
Od dawna nie przepadała za Beatą. Jeszcze jako nastolatki nie nadawały na tych samych falach. Obie siostry były zupełnie inne. Jola była radosna i otwarta. Uwielbiała ją. Beata natomiast była wyniosła i zarozumiała.
— Beata! Beata! Zobacz, kto przyjechał?! — Jola machała do wysokiej blondynki w błyszczącej, srebrnej sukience.
Beata odwróciła się i przyjrzała się obu przyjaciółkom. Ruszyła w ich stronę pewnym, zdecydowanym krokiem. Jej twarz była gładka, niemal nienaturalnie — Ewa od razu zauważyła ślady ingerencji chirurga.
— Miło cię widzieć — powiedziała słodkim, jednak nieszczerym tonem, i uściskała Ewę od niechcenia.
— Ja również cieszę się, że cię widzę — odpowiedziała, starając się zachować uprzejmość.
— A ty sama? — Spytała nieco zjadliwie siostra przyjaciółki.
— Piotr dojedzie później. Jest rozchwytywanym specjalistą i jego szef nie może się bez niego obejść — Jola wyręczyła przyjaciółkę z kłopotliwej odpowiedzi.
— A ty Beatko? Jak się miewasz — Ewa spytała bardziej z grzeczności niż z ciekawości.
— Ach, same sukcesy! — Beata rozpromieniła się — właśnie poznałam niesamowitego mężczyznę. Bogaty, przystojny… i mój. Dopiero się poznajemy, ale zaprosiłam go na dzisiejszą imprezę. Zaraz ci go przedstawię.
Beata zaczęła się rozglądać po sali. Jej wzrok padł na kogoś za plecami Ewy.
— Och, tu jesteś kochanie! — Zawołała — poznaj, Ewa. To Wiktor.
Ewa odwróciła się gwałtownie. Poznała ten zapach. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Serce zamarło.
— Witaj — Wiktor uśmiechnął się lekko, całując jej dłoń, jakby się nigdy wcześniej nie spotkali.
— Ewa — mruknęła, wyrywając rękę — gratuluję wam obojgu. Bawcie się dobrze — rzuciła szybko, próbując się oddalić.
— Czego? — Wiktor rzucił pytanie, zaskakując nie tylko ją, ale też Beatę, która wyglądała na wyraźnie poirytowaną.
Ewa odwróciła się do nich z uroczym uśmiechem.
— Związku. Widzę, że trzymasz się Wiktorze, swojego typu. Piękne, wysokie długonogie blondynki. Masz świetny gust.
— To wy się znacie?! — Jola niemal krzyknęła zaskoczona.
— Tak, mieliśmy już okazję się poznać — odparł Wiktor, a w jego głosie brzmiała nuta, którą rozpoznała aż za dobrze.
— To za dużo powiedziane — sprostowała Ewa, unosząc lekko podbródek. W jej głosie pobrzmiewała ostrożna, chłodna uprzejmość — to była dość przelotna znajomość.
— To niezbyt trafna ocena — odparł spokojnie Wiktor, wbijając w nią intensywne spojrzenie — nasza znajomość ma raczej solidne podstawy.
W oczach Ewy błysnęła irytacja. Nie miała ochoty na słowne przepychanki słowne z nim, zwłaszcza w tym miejscu, pod czujnym okiem ciekawskich gości. Pożegnała się szybko, kierując do Beaty chłodne, wymuszone „miło było cię zobaczyć”. Z ulgą odeszła w stronę swoich znajomych, których właśnie dostrzegła w tłumie gości.
Nie bawiła się dobrze. Co chwilę spoglądała na zegarek, wyczekując Piotra. Ten jednak spóźniał się coraz bardziej. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, a każde spojrzenie na wskazówki tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że mąż już nie przyjedzie. Czas płynął tak powoli, że miała wrażenie, iż jest tu już kilka dni. W końcu poczuła, że ma dość. Postanowiła wyjść, ale nie chciała zniknąć bez słowa — wiedziała, że Jola mogłaby to źle odebrać. Podeszła więc do przyjaciółki, która akurat śmiała się głośno w towarzystwie kilku gości.
— Jola, ja się będę już zbierać. Bardzo ci dziękuję…
— Nie ma mowy! — Rozbawiona przyjaciółka nie przyjmowała do wiadomości słów Ewy.
— Bardzo cię przepraszam, ale niezbyt dobrze się czuję. Poza tym Piotr już chyba nie dojedzie, więc…
— Nie puszczę cię. To moje urodziny, a ty nie możesz mnie zostawić. W końcu jesteś moją przyjaciółką, czy nie?
— Tak, kochana, ale naprawdę…
— To dlatego, że nie tańczysz! — Zawyrokowała Jola — zaraz ci znajdę jakiegoś solidnego partnera. O, już widzę. Narzeczony mojej siostry też snuje się po kątach. Właśnie się posprzeczali. Zajmiesz się nim.
— Nie ma mowy! — Zaprotestowała gwałtownie.
Jola jednak nic sobie nie robiła z jej protestów. Ciągnęła ją za rękę w stronę Wiktora, jednocześnie machając do niego ręką. Wiktor zauważył przyzywającą go Jolę, ciągnącą za rękę opierającą się z kwaśną miną Ewę. Uniósł brew i uśmiechnął się lekko. Podszedł do obu kobiet.
— Wiktor, masz bojowe zadanie — rozkazała Jola tonem nieznoszącym sprzeciwu — Ewa chcę już uciekać. Zatańcz z nią i zatrzymaj ją. Ma się dobrze bawić! Zrozumiano!
— Zrozumiano — odpowiedział poważnie Wiktor. Mimo poważnej miny, w jego spojrzeniu kryło się coś niepokojąco znajomego — mieszanka rozbawienia i prowokacji.
— Pozwolisz? — Zwrócił się do Ewy, podając jej rękę i wskazując wzrokiem parkiet.
Na jego twarzy błądziło rozbawienie, które nieumiejętnie starał się ukryć. Ewa bez słowa podała mu rękę. Weszli na parkiet, a on przycisnął ją do siebie, trochę zbyt mocno. Spojrzał na nią z uśmiechem.
— Rozchmurz się — szepnął jej do ucha.
— Nie mogę — odparła sucho.
— Dlaczego?
— Boję się.
— Czego?
— Raczej… kogo.
— Kogo? — Spytał z ciekawością.
— Beaty. Jest tobą zauroczona i boję się, że nie będzie zadowolona, gdy zobaczy, że tańczysz z innymi kobietami. Od dziecka była zaborcza. A ty jesteś jej nowym trofeum.
— Mam wrażenie, że jesteś odrobinę zazdrosna — szepnął jej do ucha z rozbawieniem.
— Chyba kpisz…
— Wręcz przeciwnie — przekomarzał się — poza tym jesteś niesłowna.
— Niesłowna?
— Tak, niesłowna. Złamałaś obietnicę.
— Chyba masz jakieś urojenia.
— Nie. Wtedy w hotelu obiecałaś mi, że się spotkamy następnego dnia. Czekałem, dzwoniłem. Byłem nawet u ciebie w pracy. Nie przyszłaś. Nie odbierałaś telefonu. W pracy powiedzieli mi, że jesteś na urlopie. Czułem się zawiedziony.
— Oj, daj spokój, Wiktor, Beata ukoi twój ból — odcięła się ostro.
— Jednak jesteś zazdrosna — szepnął jej do ucha niemal z triumfem — co bardzo mnie cieszy.
Jego oddech, ciepły i nierówny, muskał delikatną skórę jej szyi, wnikając pod powierzchnię jak niewidzialny ogień. Zadrżała — nie z chłodu, lecz z czegoś, czego nie potrafiła nazwać. W piersi zakotłowała się wściekłość, ostra i nagła, pomieszana z czymś nowym, nieznanym, niepokojącym, obcym. Podnieceniem?
Przeklęła w myślach samą siebie za to, że serce biło jej szybciej. Czuła, jak każdy jego oddech burzy mur, który tak starannie budowała. Palce zacisnęła w pięści, gotowa odepchnąć go w każdej chwili, a jednak jej ciało zdradziecko pozostawało w miejscu, jakby czekało na kolejny, jeszcze bliższy dotyk.
Nie wiedziała, dlaczego jest tak wściekła na niego. Jego bezczelna pewność siebie tak ją irytowała, że miała ochotę krzyczeć. Chciała się wyrwać z jego objęć i uciec stąd jak najdalej. On jednak przycisnął ją mocniej do siebie, nie pozwalając odejść.
— Nie rób scen, bo będą plotki — rzucił z uroczym uśmiechem, parząc jej prosto w oczy.
— Nie obchodzą mnie plotki. Mnie nie zaszkodzą. Nie boję się ich, w przeciwieństwie do ciebie. Widzę, jak nerwowo rozglądasz się za Beatą. Co, boisz się jej? — Zapytała z ironią.
— Raczej o nią.
— O nią? Ale, że co? Myślisz, że pęknie jej któryś z worków z silikonem? — Wbiła szpilę, uśmiechając się ironicznie.
— Uwielbiam, kiedy się złościsz — odpowiedział z uśmiechem — a zazdrość o inną kobietę dodaje ci uroku — szepnął jej do ucha.
— Spieprzaj! — Syknęła przez zęby.
Wyrwała się z jego objęć i szybkim krokiem wyszła na zewnątrz. Powietrze było chłodne i pachniało jaśminem. Wściekłość pulsowała jej w skroniach. Była tak wściekła, że miała ochotę krzyczeć i gryźć. Postanowiła trochę ochłonąć. Ruszyła w głąb okazałego ogrodu otaczającego dworek. Ścieżki były oświetlone ciepłym blaskiem lamp ukrytych wśród krzewów. Wszystko wyglądało bajkowo, ale ona czuła się jak w pułapce. Urokliwe ścieżki między dostojnymi drzewami i pachnącymi krzewami trochę ją uspokoiły.
— Nic nas nie łączy — usłyszała za sobą głęboki, męski głos.
Niemal podskoczyła ze strachu. Nie spodziewała się tutaj nikogo. Odwróciła się powoli. Stał nieopodal, oparty ramieniem o okazały dąb. W półmroku wyglądał jak ktoś, kto doskonale wie, że ma przewagę. Sprawiał wrażenie bezczelnie wyluzowanego, ale w jego oczach czaiło się napięcie.
— Wiem, Wiktor, że nic nas nie łączy. Nie musisz mi tego komunikować.
— Nie mówię o nas — odparł spokojnie — Mówię o mnie i Beacie.
— Nie obchodzi mnie to.
— Myślę, że jednak obchodzi — uśmiechnął się krzywo — dlatego jesteś taka wściekła. Bo wiesz, że jestem dla ciebie ważny, ale nie chcesz tego przyznać. Nawet sama przed sobą.
— Wiktor, daj mi spokój, dobrze — rzuciła zirytowana i szybkim krokiem udała się w kierunku parkingu. Chciała jak najszybciej stąd odjechać.
Kiedy była tuż obok niego, chwycił ją za ramię. Szarpnęła się ze złością, ale jego uścisk był silny, zdecydowany.
— Nie puszczę cię, dopóki mnie nie wysłuchasz.
Posłała mu spojrzenie, w którym gniew mieszał się z bezsilnością. Spróbowała się wyrwać jeszcze raz — bez skutku.
— Nic ci to nie da. Ja mam więcej siły — powiedział zdecydowanym głosem.
— Dobrze — odparła chłodno — skoro to jedyny sposób. Słucham. Masz trzy minuty.
Uśmiechnął się lekko i puścił ją. Stanął naprzeciw niej, a jego wzrok był tak przenikliwy, że aż poczuła się nieswojo.
— Czas leci — ostrzegła, stukając palcem w tarczę zegarka.
— Znam Beatę od kilku lat. Była dziewczyną mojego znajomego. Poznałem ją na wspólnych wakacjach.
— Nie interesuje mnie historia waszej miłości — ucięła z ironią.
Wiktor nie zareagował na tę złośliwość.
— Kilka dni temu spotkaliśmy się przypadkiem. Zaprosiła mnie na kolację. Początkowo odrzuciłem jej zaproszenie, ale w trakcie naszej rozmowy zadzwoniła do niej Jola. Ponieważ rozmawiały na głośnomówiącym, usłyszałem, jak Jola wymieniła twoje imię i nazwisko w kontekście tej imprezy. Wypytałem Beatę. Okazało się, że to nie przypadek. Naprawdę chodziło o ciebie. Postanowiłem więc przyjąć jej zaproszenie. Dzięki temu mogłem się z tobą spotkać.
Ewa milczała uparcie. Wściekłość powoli ustępowała miejsca czujnej ciekawości.
— Wiedziałem, że przyjdziesz z mężem. Musiałem temu zapobiec — powiedział bez cienia skruchy.
— Że co, proszę?! — Jej głos uniósł się o ton
— Wysłuchaj mnie do końca, proszę. Dowiedziałem się, gdzie pracuje. Tak się składa, że znam jego szefa… No i cóż, sama rozumiesz… Poprosiłem o małą przysługę…
— Trzy minuty minęło — przerwała mu lodowatym tonem i ruszyła przed siebie.
— Tylko tyle masz mi do powiedzenia? — Zapytał gorzko.
Zatrzymała się. Odwróciła się gwałtownie. Gniew rozświetlił jej oczy.
— A czego ty się spodziewasz? Co twoim zdaniem mam ci powiedzieć?! Mam rzucić wszystko i odjechać z tobą na białym rumaku?!
Podszedł bliżej, wolno, jakby chciał, by każde jego słowo miało czas dotrzeć do niej.
— Tak, rzuć wszystko i odjedź ze mną na białym rumaku.
— Wiktor — zaczęła już trochę spokojniej — zrozum, to przecież szaleństwo…
— Dokładnie — uśmiechnął się — oszalejmy razem.
Objął dłońmi jej twarz. Chwilę z uwagą obserwował ją. Delikatnie gładził kciukiem jej policzek, patrząc na nią tak, jakby świat dookoła przestał istnieć.
— Żadne dylematy tu nie są potrzebne. Ja kocham ciebie, a ty kochasz mnie.
— Skąd ta pewność?
— Stąd — odpowiedział, kładąc jej dłoń na swoim sercu.
— Wiktor…
— Nic nie mów — szepnął.
Pocałował ją najpierw delikatnie, niepewnie. Kiedy jednak ona nie cofnęła się, był coraz śmielszy. Jego usta były gorące, a oddech przyspieszony. Namiętny, mokry pocałunek sprawił, że zakręciło jej się w głowie. Położył rękę na jej tali i przyciągnął jej biodra do swoich. Oparł ją delikatnie o pobliskie drzewo. Przywarł do niej swoim ciałem. Czuła jego ciepło, siłę ramion i zapach, który pamiętała aż za dobrze. Jego pocałunki były coraz śmielsze, a ręce nie uznawały żadnych granic. Gorące pulsowanie, które czuła odbierało jej rozum. Nic już się nie liczyło. Tylko on i jego bliskość.
Gdzieś z daleka, jak ze studni dotarł do niej piskliwy głos Beaty.
— Wiktor! Wiktor! Gdzie jesteś?!
Odskoczyli od siebie jak poparzeni. Spojrzał na nią. W jego oczach był żal za tym, co miało się zaraz stać.
— Lepiej, żeby nas tu nie zobaczyła — Ewa szepnęła — odejdź, ja ją zatrzymam.
Skinął głową i zniknął w ciemności między drzewami.
— Ewa? Co ty tu robisz? — Beata pojawiła się nagle, rozglądając się po ogrodzie. Była autentycznie zdziwiona.
— Chciałam się przejść.
— Nie widziałaś Wiktora?
— Widziałam.
— Gdzie? — Zapytała podejrzliwie.
— Na sali — odpowiedziała spokojnie.
— Nie ma go tam — Beata zmrużyła oczy.
— No cóż. Może też poszedł się przejść — Ewa uniosła brwi i uśmiechnęła się przesadnie słodko, aż w powietrzu zawisła nuta ironii — Powinnaś go poszukać.
— A ty powinnaś wrócić — odparła Beata, mrużąc oczy z nieukrywaną satysfakcją — bo twój mąż właśnie przyjechał i cię szuka.
Słowa Beaty uderzyły ją jak chłodny podmuch. Poczuła w sercu nieprzyjemny ciężar — rozczarowanie, które próbowała skryć za maską obojętności.
— No cóż, wreszcie — westchnęła, udając, że to dobra wiadomość — w takim razie wracam, a ty idź szukać Wiktora.
— O mnie mówicie?
Z ciemności, w której pachniało wilgotną ziemią i jaśminem, wyłonił się Wiktor. Jego sylwetka powoli rysowała się w świetle latarni, a kroki dudniły cicho po brukowanej ścieżce.
— Och, Wiktor — zaczęła szczebiotać Beata. Rzuciła mu spojrzenie, w którym mieszała się zachęta z obietnicą — szukałam cię. Mam dla ciebie niespodziankę.
— Przykro mi Beatko — Wiktor zdjął jej dłonie ze swoich ramion — muszę wracać.
— Ależ kochanie — w jej głosie pojawiła się nuta desperacji — przygotowałam dla nas pokój…
— Niestety, Beatko. Nie da rady — powiedział miękko, lecz stanowczo — przepraszam, że cię zawiodłem, ale nic z tego nie będzie…
— Wiktor co ty mówisz? — W jej oczach błysnęła złość i zraniona duma.
— Nie pykło, Beatko. Musisz poszukać szczęścia z kimś innym.
Jego słowa były jak nóż — proste, bez owijania w bawełnę. Był boleśnie szczery. Ewa poczuła współczucia dla Beaty. Beata zacisnęła usta, a potem odwróciła się gwałtownie i ruszyła szybkim krokiem w stronę dworku. Jej szpilki uderzały o bruk z rytmem, który brzmiał jak wyraz czystej furii.
— Lepiej być szczerym od razu… — mruknął Wiktor, patrząc w pustkę, gdzie przed chwilą stała Beata.
— Musimy się tu rozstać — szepnęła Ewa, czując na karku niewidzialny oddech zbliżającego się Piotra — mój mąż przyjechał…
— Zadzwonię. Tylko odbierz. Pamiętaj.
Wiktor stał i patrzył, jak Ewa znika w cieniu pachnących krzewów róż. Pozostał w miejscu, gdy Ewa odeszła w głąb ogrodu. Patrzył, jak jej sylwetka znika w cieniu gęstych krzewów róż, które pachniały duszno, niemal odurzająco. Przez chwilę miał wrażenie, że to sen — i że jeśli teraz zamknie oczy, ona rozpłynie się jak mgła.
Rozdział 10
Ostatnie tygodnie były dla Ewy jak sen na pograniczu jawy i gorączkowego majaku.
Wiktor pojawiał się w jej życiu co kilka dni — przystojny, czarujący, z pewnością siebie, której od lat nikt nie wnosił w jej świat.
Spotkania mijały im na uroczych kolacjach i romantycznych spacerach. Śmiali się, jakby nie było jutra. Każde jego słowo było jak jedwabna obietnica. Wciąż zapewniał ją, że jest dla niego kimś wyjątkowym. Ona jednak nie umiała w to uwierzyć. Nieustannie zastanawiała się, dlaczego mężczyzna, który może mieć każdą kobietę, mówi jej takie rzeczy, dlaczego zadaje sobie tyle trudu, aby dwa, trzy razy w tygodniu pokonywać niemal sto kilometrów, tylko po to, by pospacerować z nią po parku. Po ich burzliwym spotkaniu nigdy później nie próbował jej osaczać. Robić, czegoś, czego ona nie chciała. Przyłapywała się na tym, że czuła niepokój z tego powodu. Czuła się, jakby wpadła w pułapkę — serce rwało się do przodu, ale umysł nie pozwalał zapomnieć o rozsądku.
Jej emocje były jak rozszalałe morze. Od radości i ekscytacji, przez niepewność, aż po duszący strach. Strach, że ktoś się dowie. Że Piotr się dowie.
W żaden sposób nie mogła skupić się na pracy. W jej głowie, jak natrętna mucha, ciągle krążyła uporczywa myśl o Wiktorze. Wciąż pamiętała smak jego namiętnego pocałunku, którym obdarzył ją na pierwszym spotkaniu. Zuchwale, namiętnie. Czuła przenikający dreszcz na wspomnienie jego dotyku. W uszach ciągle brzmiały jego słowa:
„pragnę cię od pierwszej chwili kiedy cię ujrzałem”.
Jakiś głos pochodzący z jej wnętrza cicho podpowiadał:
„zrób to, poddaj się jego woli, wreszcie będziesz mogła żyć pełnią życia, spełniona, szczęśliwa”.
Zamknęła oczy. Już wyobrażała sobie siebie w jego ramionach, wpatrzonych w siebie, stojących na plaży w blasku zachodzącego słońca, kiedy nagle usłyszała szyderczy śmiech swojego rozsądku:
„odbiło ci? Widziałaś siebie w lustrze? Przecież ten facet może mieć każdą kobietę, jakiej zapragnie, jedno jego skinienie wystarczy, aby stado młodych i zgrabnych kobiet padło mu do stóp, a ty? Ty masz czterdzieści lat, obwisłe cycki, cellulit i tłuszcz na brzuchu, jak cię zobaczy nago, to ucieknie z krzykiem. Masz dwudziestoletniego syna, powinnaś myśleć o przyszłych wnukach, a nie o miłosnych uniesieniach. Myślisz, że ile on z tobą wytrzyma?” — Drwił bezlitosny głos rozsądku — „I gdzie wrócisz? Do męża? To dumny człowiek, nie będzie cię chciał znać, jedyne co osiągniesz to pogardę i rozbitą rodzinę”.
Z tych gorzkich rozmyślań wyrwał ją natrętne brzęczenie telefonu. Dostała sms’a od Wiktora. Drżącymi rękami ściskała swojego smartfona, czytając wiadomość:
„Nie mogę się doczekać naszego kolejnego spotkania. Proszę, urwij się z pracy i spotkajmy się teraz, nie wytrzymam do wieczora. Za pół godziny przyjadę po ciebie”.
Ewa siedziała nieruchomo, ściskając telefon, jakby trzymała w dłoni granat z wyciągniętą zawleczką.
Postanowiła odpisać, że nie ma czasu. Ale ręka zawahała się.
„A może… A może spotkać się tylko po to, by wszystko zakończyć? Wyjaśnić, że tak dłużej być nie może? Że to… że to był tylko sen?”
„Nie to nie ma sensu”
„O co mu chodzi? Czemu on się tak przyczepił?”.
„Odpiszę, że nie mam czasu” — postanowiła z całą mocą.
„A może jednak zgodzę się na spotkanie?” — Pomyślała po chwili.
„Nie! Spotkam się z nim i powiem mu, aby dał mi spokój” — zdecydowała.
„Nie mogę już tak dłużej żyć. Kiedy Piotr się dowie…”
Siedziała jak odrętwiała, zastanawiając się, co ma zrobić, kiedy znowu telefon zawibrował. Kolejny sms od Wiktora.
„Czekam na parkingu, przyjdź, proszę”.
Bezwładnie, jak zahipnotyzowana, wstała, wzięła torebkę, nie zważając na swoje wcześniejsze postanowienia, wyszła, rzucając do sekretarki standardowy tekst:
— Wychodzę. Dziś już prawdopodobnie nie wrócę, gdyby się coś działo jestem pod telefonem.
Szła korytarzem jak lunatyczka. Tylko jedna myśl kołatała się w jej głowie:
„Co ty wyprawiasz?”
Na parkingu stał jego samochód. Wiktor wysiadł, uśmiechnął się promiennie.
— Jesteś, nareszcie — powiedział na jej widok, wychodząc z samochodu.
Pochylił się i pocałował ją w policzek. Zmieszanie i pragnienie mieszały się w niej jak trucizna. Jego bliskość, jego zapach sprawiały, że nie potrafiła myśleć o niczym innym, tylko o jego zniewalającej bliskości. Otworzył jej drzwi swojego samochodu:
— Wsiądź, proszę.
Zrobiła to bez słowa. Zachowywała się jak zahipnotyzowana. Nie miała siły mu się przeciwstawić. Ruszyli. Wiktor nic nie mówił, jakby czekał na odpowiedni moment, ona też milczała. Układała sobie w głowie słowa o rozstaniu. Chciała mu powiedzieć, że to, co się dzieje, jest jakieś nierealne, niemoralne i niemożliwe. Już miała na końcu języka: „Wiktorze to nasze ostatnie spotkanie”, kiedy on odezwał się pierwszy:
— Porywam cię — powiedział z uśmiechem, zerkają na nią kątem oka.
— Co?
— Porywam cię — powtórzył z rozbawieniem w oczach.
— Nie rozumiem…
— Spędzimy razem weekend. Bez świata, bez zobowiązań. Tylko ty i ja.
Wreszcie obudziła się z tego dziwnego letargu:
— Jak to mnie porywasz?! Zatrzymaj się! Chcę wysiąść! Muszę wrócić do domu! Zatrzymaj się!
— Nie — odpowiedział stanowczo, ale spokojnie.
— Wiktor, nie wygłupiaj się, to nie jest śmieszne, przerażasz mnie!
— A ty mnie pociągasz tak bardzo, że jestem gotów popełnić przez ciebie przestępstwo — żartował sobie z niej.
Ewa zbladła. W końcu zrozumiała. On udawał. Tak naprawdę to niebezpieczny zboczeniec, który zaraz ją zgwałci i zamorduje. W jej głowie, jak klatki w filmie, przebiegały sceny, jak Wiktor goni ją z krwiożerczym wyrazem twarzy i zakrwawionym nożem.
— Wiktorze proszę, przestań się wygłupiać, odwieź mnie do pracy z powrotem, proszę — była naprawdę przerażona jego zachowaniem.
Nic nie odpowiedział, zjechał na pobocze. Odwrócił się do niej, spojrzał na nią poważnie.
— Nie bój się. Nic ci się nie stanie, nie jestem zboczeńcem, ani mordercą.
— Szałowo! — Krzyknęła z ironią i dodała w myślach: „jesteś tylko porywaczem idiotek, którym się wydawało, że spotka ich szalona miłość na stare lata”.
— Dziś jest piątek — Wiktor nie przerywał swojego wywodu — nie musisz już wracać do pracy.
— Jasne, a mężowi powiem, że uciekłam z kochankiem — drwiła Ewa.
— Nie, zadzwoń do niego i powiedz, że jesteś na kilkudniowym szkoleniu.
— Świetnie. A synowi, co powiem? Że mam chwilową niepoczytalność?
Zaśmiał się z jej żartu.
— Wiktorze, proszę cię, bądź poważny. To bez sensu, odwieź mnie!
— Nie ma mowy.
— Czemu to robisz? — Pytała, prawie płacząc.
— Ewa… Chciałem ci jakoś podziękować za to, co dla mnie zrobiłaś. Nie chciałaś prezentu, więc zrobiłem to po swojemu — powiedział z miną kota, który właśnie złowił tłustą mysz.
Spojrzała na niego. W jego oczach nie było złośliwości, ale determinacja. Ciepło. Może i… miłość?
Ale co teraz? Jaką cenę zapłaci za te emocje? I czy to, co robi, jest jeszcze tylko romansem, czy początkiem końca jej dotychczasowego życia?
Rozdział 11
Ewa siedziała w pędzącym samochodzie i uparcie milczała.
Jej dłonie były zaciśnięte w pięści, paznokcie wbijały się w skórę. W głowie kłębiły się myśli jak stado rozszalałych os.
„To jednak jest wariat! Tylko dobrze się maskował!” — Myślała gorączkowo, kątem oka zerkając na siedzącego obok mężczyznę.
Wiktor siedział za kierownicą, z pozoru spokojny. Jego twarz zdradzała dziwne samozadowolenie, jakby właśnie wygrał w ruletkę i jeszcze nie zdecydował, czy się pochwalić.
„No jasne, że wariat. Przecież oberwał w głowę, stracił pamięć i pewnie mu się coś pomieszało pod kopułą!”
Nie mogła uwierzyć, że wpakowała się w coś tak irracjonalnego. Przecież jeszcze niedawno wydawał się taki… normalny. Wręcz czarujący. Zbyt czarujący, jak się okazało.
Oczami wyobraźni widziała siebie zamkniętą w wilgotnej piwnicy, przykutą łańcuchem do ściany, z jedynym towarzystwem w postaci pająków i szczurów, a psychodelicznie uśmiechnięty Wiktor, przynosi jej jedzenie w misce dla psa.
Zacisnęła powieki.
„Zaraz. Opanuj się, Ewa. Oddychaj. Myśl”.
Była absolutnie pewna, że czeka ją marny los. Jedyne, czego nie wiedziała, to dokąd Wiktor ją zabiera. A on milczał, z uporem maniaka, wpatrując się w drogę.
Spojrzała na niego z ukosa. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak typowy facet z reklam perfum — trochę za przystojny, z zarostem „niedbale kontrolowanym”, włosami zaczesanymi jakby od niechcenia, ale z idealnym skutkiem. Mógłby być chirurgiem, agentem tajnych służb albo baristą w modnej kawiarni — zależnie od sytuacji. Ale nie, on okazał się bohaterem kiepskiego thrillera.
— Wiktor… — odezwała się nagle, zaskakując nawet samą siebie. Jej głos zabrzmiał cienko, obco — Możesz mi wytłumaczyć, co właściwie robimy?
On tylko się uśmiechnął, nie spuszczając wzroku z drogi.
— Jedziemy, Ewunia. Odpocząć od świata.
„Ewunia?” — Zmarszczyła brwi — „O nie, zaczyna zdrabniać. To już stadium końcowe szaleństwa”.
— Ale dokąd?! — Naciskała, starając się brzmieć stanowczo, choć w rzeczywistości czuła się jak przestraszony królik w paszczy lwa.
— Zaufaj mi — powiedział łagodnie, z takim spokojem w głosie, jakby zapraszał ją na weekend w Spa, a nie uprowadzał w nieznane.
„Zaufaj mi, zaufaj mi” — przedrzeźniała go w myślach — „nie ufam psychopatom!”
Była pewna, że musi uciec. Postanowiła, że przy pierwszej, nadarzającej się okazji wyskoczy z samochodu i będzie biec przed siebie, ile sił.
„Taaa, w szpilkach… albo na boso” — skrytykowała w myślach swój pomysł — „przecież on mnie dogoni, zanim zrobię kilka kroków”.
Cały czas gorączkowo myślała jak się wykaraskać z tej sytuacji. Zastanawiała się nawet nad powiadomieniem swojego męża o tym, że została porwana. Wiktor przecież pozwolił jej zadzwonić do niego. Mogłaby przecież powiedzieć Piotrowi, między wierszami, coś, co by go naprowadziło na sytuację. Zrezygnowała jednak z tej opcji. Jak wytłumaczyłaby mężowi, skąd zna Wiktora. Co miałby mu powiedzieć? Że została porwana przez psychodelicznego kochanka?
Uznała, że musi sobie jakoś sama poradzić.
Wiktor zerkał na nią co jakiś czas i uśmiechał się pod nosem, jakby właśnie opowiedział sam sobie świetny żart.
„No, proszę, jaki zadowolony z siebie” — pomyślała — „ja tu umieram ze strachu, a on się cieszy, jak głupi!”.
Ewa miała ochotę krzyknąć. Albo go uderzyć. Albo jedno i drugie. Ale jednocześnie… coś ją powstrzymało. Może to jego głos. Może ta obłędna pewność siebie. A może — i to było najgorsze — cząstka niej chciała wiedzieć, co się stanie dalej.
W końcu samochód zwolnił i wjechał na długi, wybrukowany podjazd. Przed nimi wyrósł ogromny dom — raczej willa — otoczony ogrodem przypominającym scenografię z romantycznego filmu.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział Wiktor, gasząc silnik.
— Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? — Spytała z niepokojem Ewa, nie wysiadając z auta.
— To mój dom — odpowiedział z dumą, rozpinając pas bezpieczeństwa.
Ewa zerknęła na dom. Jedyne co chciała sprawdzić, to, to czy dom ma piwnicę, w której ten szaleniec z pewnością zamknie ją na wieki.
„Byle nie piwnica. Proszę, niech nie ma piwnicy…” — powtarzała w myślach.
Oczy zaczęły nerwowo skanować fasadę budynku, jakby chciała przez tynk przejrzeć plan architektoniczny. Zatrzymała wzrok na małym, kratowanym okienku przy samym gruncie.
„No to pięknie. Jest piwnica” — przełknęła ślinę.
Jeśli Wiktor rzeczywiście stracił kontakt z rzeczywistością — a wszystko na to wskazywało — to z całą pewnością właśnie tam ją zamknie. Na wieki. Albo przynajmniej do końca jego fantazji.
„Pewnie zaraz oberwę latarką w łeb i obudzę się przykuta do jakiejś zardzewiałej rury” — pomyślała z rezygnacją.
Nieświadomy jej paniki Wiktor stanął przy drzwiach i odwrócił się z promiennym uśmiechem.
— No chodź, nie stój tak, jakbyś miała zaraz uciec — powiedział do niej z uśmiechem. Ten uśmiech jej się nie podobał. Był zbyt radosny.
— Bo mam — mruknęła pod nosem, choć na głos powiedziała tylko: — ładny dom…
— Dzięki. Dwa piętra, plus poddasze i głęboka piwnica — rzucił z entuzjazmem, jakby właśnie zdradził największą atrakcję posiadłości.
Ewa zamarła.
— O… serio? — Wykrztusiła.
— Jasne! Kiedyś robiłem tam wino. Teraz trzymam stare graty. Chcesz zobaczyć?
— Nie, dziękuję — odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem — kustosz się znalazł, po piwnicach będzie mnie oprowadzał — mruknęła do siebie.
— Co mówisz?
— Nic, nic, tak sobie tylko głośno myślę — odpowiedziała głośniej.
W duchu modliła się, żeby „stare graty” nie okazały się „kośćmi innych porwanych kobiet”.
— Chodź, napijemy się czegoś i ruszamy dalej…
— Dalej? Gdzie dalej? Co ty znowu wymyśliłeś?
— Chodź, nie marudź — udawał poirytowanie — Mario! Przyszykuj nam coś zimnego do picia! — Zawołał, wchodząc do środka i ciągnąc Ewę za rękę.
Ewa próbowała stawiać opór, ale był zbyt zdecydowany. Szła więc za nim jak ktoś prowadzony na ścięcie.
Zza ściany oddzielającej kuchnię od salonu wyłoniła się kobieta — około sześćdziesięcioletnia, o pogodnym, ciepłym wyrazie twarzy, w fartuszku w kwiatki.
— Już niosę — powiedziała kobieta, posyłając Ewie serdeczny uśmiech.
— Dzień dobry — wymamrotała Ewa, zaskoczona serdecznością nieznajomej.
— Dzień dobry, zaraz spróbuje pani mojej lemoniady, jest pyszna, najlepsza w promieniu stu kilometrów! — Rzuciła kobieta, znikając w kuchni.
— Dziękuję — niemal zawołała za nią Ewa z desperacką nadzieją, że kobieta jej pomoże wydostać się stąd i wrócić do domu.
„Zaraz poproszę ją o pomoc” — postanowiła — „A jeśli to jego wspólniczka? Tak samo głupio się uśmiecha, jak on” — nadzieja na uzyskanie pomocy nagle zgasła.
Wiktor gdzieś zniknął.
Ewa została sama w eleganckim, ale obcym salonie. Czuła się niepewnie. Rozejrzała się. Zanim jednak cokolwiek postanowiła, Maria wróciła z tacą. Na niej dwa wysokie szklanki z lemoniadą i plasterkami cytryny. Ewa przyjęła napój, patrząc na nią niemal błagalnie.
— Proszę spróbować — zachęcała ją kobieta — mój autorski przepis. Tajemniczy składnik nadaje jej oryginalnego smaku — powiedziała, konspiracyjnie ściszając głos.
„Trucizna?” — Pomyślała ironicznie Ewa.
— Więc to pani jest ta słynna Ewa — zaczęła Maria z ciepłym uśmiechem — Pan Wiktor, odkąd wrócił ze szpitala, mówi tylko o pani. Od kiedy panią poznał, zmienił się bardzo. Jest taki wesoły, pełen życia, nie to, co dawniej… — ściszyła nagle głos, jakby zdradzała jakąś tajemnicę.
— Dawniej? — Ewa podchwyciła, czując, że to ważne.
Maria zrobiła minę, jakby się właśnie zorientowała, że powiedziała jedno słowo za dużo. Zmieszała się i zaczęła poprawiać fartuch.
— Pani Mario — Ewa zmieniła ton na łagodniejszy — gdzie my jesteśmy? Jak nazywa się ta miejscowość? Można tu wezwać taksówkę?
Maria otworzyła usta, jakby miała odpowiedzieć, ale w tym momencie do salonu wszedł Wiktor. Maria, nieco speszona, wyszła z salonu, udając, że musi coś pilnie zrobić.
— No jesteśmy gotowi! Możemy jechać. Walizki już w bagażniku — powiedział radośnie Wiktor.
— Gdzie jechać? Jakie walizki? — Ewa wstała z fotela, jakby ktoś pod nią podpalił siedzisko.
— Zobaczysz — rzucił Wiktor, po czym uśmiechnął się łobuzersko i pocałował ją w policzek — Chodź. Prawdziwa przygoda dopiero się zaczyna!
„Przygoda?! Przecież to koszmar!” — Jęknęła w myślach.
Wziął ją za rękę i pociągną za sobą.
— Chodźże już, bo się spóźnimy — poganiał ją, udając zniecierpliwienie.
A może wcale nie udawał?
Rozdział 12
Ewa zatrzymała się gwałtownie. Wiktor, ciągnący ją za rękę. Poczuł delikatne szarpnięcie. Również się zatrzymał.
— Przecież to lotnisko! Wiktor, po co tu przyjechaliśmy? — Ewa była bardziej zaniepokojona.
— Przelecimy się samolotem — odpowiedział z uśmiechem, jakby właśnie zaproponował szklankę wody, a nie wywiezienie jej w nieznane.
— Jakim samolotem? Gdzie? — Była już bliska paniki
— O nic nie pytaj, proszę, pozwól, aby to była niespodzianka.
— Dość mam już na dziś twoich niespodzianek! — Wybuchnęła — chcę natychmiast wracać do domu!
— To nie dobrze, bo to dopiero początek przygody — droczył się z nią, bezlitośnie ciągnąc za rękę do stanowiska odprawy. Ewa miała ochotę krzyczeć.
— Nie! — Zatrzymała się, zapierając się nogami, jak koza.
Wiktor również się zatrzymał i spojrzał na nią. Jego wzrok złagodniał, usta drgnęły w uśmiechu. Przytulił ją. Pachniał jak wspomnienie lata — słodko i niepokojąco zarazem. A ona, mimo strachu, poczuła, że napięcie nieco opada.
— Przysięgam… nic ci nie grozi. Zaufaj mi.
„Może… może jednak nie jest aż tak szalony?” — Przemknęło jej przez myśl — „Może się leczy i psychotropy zaczęły już działać? Może to wszystko ma jakiś sens? Tylko ja go nie widzę”
Dopiero przy odprawie dowiedziała się, że ich samolot leci do… Paryża.
— Wiktor ja nigdzie nie lecę! — Jęknęła niemal ze łzami w oczach.
— Nie marudź, chodź — powiedział Wiktor — zakochasz się. W mieście, w przygodzie… może nawet trochę we mnie — puścił do niej oczko.
— Wątpię — mruknęła pod nosem, ale dała się poprowadzić dalej.
Mimo strachu, coś, gdzieś głęboko mówiło jej, że to dopiero początek. I że ta historia nie skończy się jak wszystkie inne.
Rozdział 13
Ewa runęła na łóżko, jakby cały świat nagle stał się zbyt ciężki, by go dalej dźwigać. Była zmęczona jak pies. Tego dnia nie zapomni nigdy. Gdyby ktoś jeszcze rano powiedział jej, że ten dzień zakończy się w paryskim hotelu, mogłaby popukać się w czoło z politowaniem. A jednak — porwanie (pół żartem, pół serio), Paryż, luksus, który dotąd znała tylko z filmów… i on. Wiktor, który pojawił się w jej życiu jak niespodziewana burza, i demoluje je, jak burza.
„Chociaż tyle, że okazał się dżentelmenem i wynajął osobny pokój” — pomyślała.
„Muszę się umyć. I przebrać. Ale w co, do cholery?” — Spojrzała na siebie w lustrze krytycznym okiem.
Nie miała ani bielizny, ani żadnych ubrań na zmianę.
— No, chyba że… upiorę sobie majtki i będę je suszyć na balkonie w centrum Paryża — mruknęła z sarkazmem.
Przez moment wyobraziła sobie swoje koronkowe figi powiewające jak biała flaga na tle wieży Eiffla. Parsknęła śmiechem.
„Super. Romantyzm pełną gębą”.
Kiedy tak stała na środku pokoju, z miną nieogarniętej sieroty, usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła drzwi. W progu stał Wiktor z szelmowskim uśmiechem, ciągnąc za sobą walizkę.
— Pani bagaż, madame — rzucił nonszalancko z przesadnym akcentem francuskiego kelnera.
— Ja nie mam bagażu, monsieur.
— Już pani ma.
Rzucił walizkę na łóżko i puścił jej oko.
— Zostawiam cię na chwilkę, odśwież się, przebierz — wskazał wzrokiem walizkę — i za godzinę spotykamy się na kolacji. Zakładam, że nie chcesz iść w ręczniku. Chociaż…
Zanim zdążyła odpowiedzieć, zniknął za drzwiami, jak gdyby nigdy nic.
Zajrzała do walizki. Znalazła tam kosmetyki, bieliznę i ubrania, buty.
— No świetnie, zna mój prawdziwy rozmiar, teraz to na pewno ucieknie z krzykiem — mruknęła do siebie z przekąsem, przeglądając zawartość walizki.
Ewa spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Sukienka leżała idealnie jak szyta na miarę. Włosy opadały miękką falą na ramiona, usta miały kolor malinowej obietnicy.
„Kim ja, do cholery, jestem?” — Zapytała samą siebie, czując jak z jej wnętrza przebija się niepokój i ekscytacja. Jeszcze niedawno była przeciętną brunetką o nudnym, jednostajnym życiu, a dziś stała się oszustką, która okłamuje męża i bawi się z obcym facetem w Paryżu.
„Co ja wyprawiam?” — Pytała siebie co chwilę.
Wśród tych rozmyślań o nieustających wyrzutach sumienia nagle gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl:
„Daj spokój. Życie to nie tylko zakupy w Biedronce i pranie ręczników. Nikt się nie dowie! Chcesz spędzić życie wegetując? Masz okazję przeżyć coś ekscytującego! Zawsze o tym marzyłaś. Z jakiś nieznanych przyczyn ten facet, który cię tu zabrał, chce z tobą przeżyć tę przygodę, nie opieraj się, płyń z prądem! Przynajmniej raz!”
Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Kiedy otworzyła, zobaczyła Wiktora ubranego w jasnoniebieską koszulę, świetnie skrojoną marynarkę i doskonale dobrane do niej spodnie. Był taki przystojny i pociągający. Stał oparty o framugę drzwi, z jedną ręką w kieszeni spodni. Na jego widok niemal natychmiast zapomniała o niedawnych wątpliwościach. Przed Wiktorem stał pięknie nakryty wózek hotelowy z kolacją.
— Pani zamawiała room service? — Zapytał, wskazując na srebrzysty wózek zastawiony kolacją.
— Zależy, co jest w menu, proszę pana.
— Mogę pani zaoferować wszystko, co mam, a w szczególności moje serce.
— Mam nadzieję, że nie w sosie pieprzowym.
Roześmiali się.
— Wejdź z tym wózkiem, zanim ktoś cię weźmie za zgubionego kelnera.
Uśmiechnęła się do niego. Był naprawdę pociągający. Poczuła, że całe napięcie gdzieś znika. Przy nim zapomniała o dręczących ją jeszcze przed chwilą wyrzutach sumienia. Na sam jego widok ogarniało ją nieznane dotąd uczucie pełni szczęścia.
Usiedli przy niewielkim stoliku, z którego roztaczał się widok na rozświetlony Paryż. Ciepłe światła miasta migotały w oddali, jakby samo miasto puszczało im oczko.
— Czy możesz mi w końcu powiedzieć, po co tu przylecieliśmy i na jak długo? — Zapytała, obracając w palcach nóżkę kieliszka z winem.
Wiktor odchylił się na krześle, jakby celowo opóźniał odpowiedź.
— Chcę ci pokazać Paryż, to w końcu miasto miłości…, a zostaniemy tu tak długo, dopóki nie zdecydujesz się być ze mną.
Ewa parsknęła śmiechem. Nerwowym, pełnym zaskoczenia.
— Znam Paryż, byłam tu już, a być z tobą nie mogę, bo jestem mężatką.
— Zabiorę cię w takie miejsca, gdzie jeszcze na pewno nie byłaś. Pokaże ci Paryż, nie taki, jaki znasz z przewodników. Prawdziwy. Nasz. A co do drugiej części twojego oświadczenia, to chciałbym, żebyś mnie wysłuchała.
Jego mina była teraz naprawdę poważna. Na chwilę spuścił głowę, jakby się szukał odpowiednich słów, gdzieś na dnie kieliszka. Po chwili wziął ją delikatnie za rękę, spojrzał głęboko w oczy i zaczął mówić tym swoim niskim, męskim, seksownym głosem.
— Nie jesteś szczęśliwa. I to widać. Nie zabrałem cię tu bez powodu. Od początku wiedziałem, że coś cię przygniata. Ja… po prostu chciałem cię od tego uwolnić.
Podniósł wzrok. Jego spojrzenie było spokojne, ale wypełnione czymś, czego Ewa nie potrafiła nazwać. Nadzieją?
— Wiele w życiu przeszedłem. Samotność to dla mnie nie nowość. Wszystko, co mam teraz osiągnąłem ciężką pracą i zapłaciłem za to najwyższą cenę. Nauczyłem się jednak przez ten czas, że stracone szanse nigdy nie wracają, a ja nie chcę stracić szansy, którą dał mi los. Nie chcę stracić ciebie… Zakochałem się w tobie wtedy, tam na tym skwerku, kiedy podałaś mi rękę. To była ta jedna chwila. Popatrzyłem ci w oczy i wiedziałem, że to ty, ta, której szukałem. Wiem, masz męża, masz syna… Z mężem możesz wziąć rozwód, a z synem nie bierzesz przecież rozwodu… Poza tym jest dorosły, ma swoje życie… a tym masz prawo być szczęśliwa. Ja ci to szczęście zapewnię. Nie powiesz mi chyba że nic, kompletnie nic, do mnie nie czujesz? A nawet jeśli mnie nie kochasz, to jestem pewien, że mojej miłości wystarczy dla nas obojga…
Ewa odłożyła sztućce. Nie mogła nic przełknąć. Serce waliło jej jak szalone. Siedziała oszołomiona, tym co usłyszała. Milczała. Zebrała w końcu swoje rozbiegane myśli i cichym głosem powiedziała:
— Wiktorze, ja za nic na świecie nie chciałabym cię zranić. Nie wiem, co tak strasznego cię spotkało, ale nie chcę dokładać ci zmartwień. Nie chcę jednak skrzywdzić też mojej rodziny. To, że nie kocham męża, nie oznacza, że on jest złym człowiekiem. Rozstanie nie jest takie proste. Wiele razem przeżyliśmy, rozwód nie będzie też obojętny dla Mateo.
— Rozumiem, że nie jest łatwo rozstać się po tylu latach, ale czy będzie ci łatwo żyć dalej, wiedząc, że mogłaś mieć kogoś, kto kocha cię bezgranicznie?
Wiktor pochylił się ku niej. Jego głos zmienił się w szept.
— Nie chcę cię do niczego zmuszać. Ale powiedz mi jedno. Czy naprawdę… nic do mnie nie czujesz? Ani odrobiny?
Ewa wbiła wzrok w swoje dłonie. W końcu podniosła głowę.
— Jeśli chodzi o moje uczucia do ciebie, to prawda: nie jesteś mi tak zupełnie obojętny, ale nie buduje się szczęścia na gruzach cudzych marzeń… Wiktorze, wokół ciebie jest tyle pięknych kobiet, które bez mrugnięcia okiem wskoczą za tobą w ogień. Możesz mieć piękną, młodą, zgrabną i wolną partnerkę, a nie kogoś takiego jak ja…
Wiktor niemal się roześmiał. Smutno, z goryczą.
— Nigdy więcej tak nie mów o sobie! Nie wiem, kto cię tak skrzywdził, że wmówił ci takie bzdury! Nie znam innej kobiety, która miałaby tyle klasy co ty! To, jak mówisz, jak się poruszasz, twoje poczucie humoru, dobroć, są tak niespotykane, tak wyjątkowe, że nawet sto innych kobiet naraz ci nie dorówna.
— Daj spokój, mam wiele wad…
— Jakich? Ja żadnej nie widzę.
— O, zastanówmy się… Choćby niezbyt idealną figurę — uśmiechnęła się z przekąsem.
— Akurat figurę to masz idealną, taką, jaką powinna mieć prawdziwa kobieta. I nigdy więcej nie porównuj się do tych wychudzonych, wypełnionych po brzegi silikonem kobiet, bo to niesmaczne. A mówiąc poważnie, rozumiem, że nie jest ci łatwo podjąć decyzję. Zrozumiem to, ale za nic na świecie nie chcę cię stracić…
— Wiktorze… — Ewie słowa uwięzły w gardle.
— Wiem, że to wszystko jest trudne i skomplikowane. Mam prośbę, zapomnijmy o tym na czas pobytu tutaj. Cieszmy się sobą, Paryżem. Co będzie dalej, czas pokaże…
Podszedł do niej, wyciągnął dłoń. Spojrzała w jego oczy — i już wiedziała, że nie ma odwrotu.
— Chodźmy na taras, napijemy się szampana, patrząc na Paryż.
Noc była ciepła, lekki wiatr poruszał firankami. Paryż błyszczał jak rozświetlony teatr. Wiktor nalał jej szampana, trącił jej kieliszek swoim.
— Za chwile, które warte są grzechu.
Bąbelki szampana szybko zawróciły Ewie w głowie. Alkohol pomógł jej zapomnieć o wyrzutach sumienia, o tym, że okłamała męża, wmawiając mu, że musiała pilnie wyjechać na niespodziewane szkolenie.
— Kręci mi się w głowie, rzadko piję alkohol, wiec szybko na mnie działa… — powiedziała.
— Świetnie! Na to liczyłem — zaśmiał się Wiktor i przyciągnął ja do siebie.
Uśmiechnął się szelmowsko i przyciągnął ją do siebie. Ich twarze zbliżyły się do siebie niebezpiecznie. Jego usta zbliżyły się do jej warg. Wypity alkohol, atmosfera Paryża sprawiły, że Ewa nie uciekła jak za pierwszym razem. Kiedy ich usta zetknęły się ze sobą, świat zaczął wirować. Ich pocałunek był jak wybuch. Jak pierwsza burza po upalnym lecie. Płomień, który od dawna czekał na iskrę. Jego ręce delikatnie pieszczące jej szyję, bliskość jego ciała oszołomiły ją.
Zapomniała nagle o całym świecie, pragnęła, aby ta chwila trwała już zawsze.
Pragnienie bliskości mężczyzny nagle stało się tak mocne, że przesłoniło jej zdrowy rozsądek. Od tak dawna nie czuła takiego podniecenia. Tęskniła za fizycznym spełnieniem, za tym niesamowitym dreszczem na całym ciele, za wilgotnym pulsowanie w samym środku świątyni miłości.
Wiktor delikatnie zsunął z jej ramienia ramiączko sukienki i pocałował ją, najpierw w ramię, potem niżej i niżej. Delikatnie ujął jej rękę, która spoczywała na jego torsie, przysunął ją do swoich ust i złożył na niej swój pocałunek.
— Wejdźmy do pokoju — powiedział zdławionym głosem i przepuścił ją przodem.
Gdy przekroczyła granicę tarasu, chwycił ją za ramię i mocno przyciągną do siebie, tak że straciła równowagę i bezwładnie wpadła w jego ramiona. Obsypał ją pocałunkami. Rozpiął jej sukienkę, która posłusznie opadła na podłogę.
Jej ręce — jak gdyby bez jej pozwolenia zaczęły rozpinać mu koszulę. Jej oczom ukazał się seksowny, szeroki męski tors, pokryty gęstymi ciemnymi włoskami. Delikatnie zsunęła mu za ramion koszulę. Czuła się tak bezpiecznie w jego mocnych. On przycisnął ją do siebie, jednym ruchem rozpiął jej biustonosz. Lekko popchnął ją na łóżko. Jego ręka powoli badała jej ciało, kawałek po kawałku.
— O tak, jesteś cudowna… usłyszała jego ledwie dosłyszalny szept.
Ich ciała spotkały się w czułości i pasji, jakby znały się od zawsze. Pragnęła go. Nic innego już się nie liczyło. Czuła, że za chwile eksploduje z rozkoszy. Pokój wirował. Wypełniał ją całą, do końca. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś takiego. Dotąd zawsze podczas zbliżenia czuła jakiś emocjonalny niedosyt. Tym razem było inaczej. Może to podniecenie nową sytuacją sprawiło, że jej odczucia było zwielokrotnione, a może sprawił to ten mężczyzna, którego prawie nie znała. Wróciła myślami do Wiktora, całującego jej szyję, pieszczącego każdy zakątek jej ciała. Sprawiał, że niemal mdlała z rozkoszy. Jej oddech był coraz szybszy, przechodzący w cichy jęk. Miała wrażenie, że jeśli on zaraz nie przestanie, nie wytrzyma kolejnego skurczu ekstazy. Cała zesztywniała, jej ciało wygięło się w łuk, a ekscytująca rozkosz wypełniła ją całą. Wiktor uśmiechnął się i mocno przytulił.
— Chcę tak pozostać na zawsze — szepnął i pocałował ją czule.
Leżeli przytuleni na boku, otuleni ciepłem swoich ciał. Ewa wtuliła się w niego jeszcze mocniej, jakby chciała zapamiętać każdy milimetr jego ciała, każdy oddech, każde spojrzenie.
Chciała, tylko żeby ta chwila trwała wiecznie.
Być w jego ramionach, z ustami tuż przy jego ustach — to było wszystko, czego potrzebowała.
— Kocham cię — szepnął Wiktor niespodziewanie.
Zaskoczyło ją to wyznanie. Jego słowa wstrząsnęły nią bardziej niż burza na środku oceanu. Chciała powiedzieć mu to samo. Naprawdę chciała. Ale w jej ustach słowo „kocham” miało wagę. Dla niej to słowo zbyt wiele znaczyło, żeby wypowiadać je, ot tak. Dla niej to było coś więcej niż impuls, coś więcej niż namiętna noc. To było przyrzeczenie.
Chciała jednak coś odpowiedzieć na jego wyznanie, ale słowa uwięzły jej w gardle. Wiedziała jednak, że jeśli wyzna mu swoje oddanie, nie będzie już odwrotu. Spojrzała na niego, a potem — zamiast słów — pocałowała go długo i namiętnie. Mocno. Tak, jakby właśnie tym pocałunkiem chciała przekazać wszystko, czego nie była jeszcze gotowa powiedzieć.
Leżeli tak bez słowa, wtuleni w siebie. Spleceni w milczeniu, które mówiło więcej niż tysiąc słów. W jej głowie wszystko wirowało. Wspomnienie nieziemskiej rozkoszy przeplatało się z wyrzutami sumienia, jakby w jej duszy rozgrywała się cicha wojna.
Światła Paryża migotały w ciemności, odbijając się w jej rozognionych oczach. Słyszała jego spokojny, ciepły oddech na swoim karku. Spał. Zasnął, zamykając ją w uścisku, jakby nie chciał jej wypuścić nawet we śnie.
Delikatnie zsunęła z siebie jego rękę.
„Wezmę prysznic” — pomyślała, szukając oddechu i ukojenia.
Woda cicho szemrała, subtelnie opływając jej ciało. Delikatna piana żelu otulała skórę miękko jak jedwab. Zamknęła oczy.
Była lekko obolała. I cudownie szczęśliwa.
Jej dłonie sunęły po ramionach, po brzuchu, po udach — jakby chciała upewnić się, że to wszystko się wydarzyło naprawdę. Próbowała przywołać wspomnienie tamtego aktu — dotyk, zapach, czułość i dzikość w jednym. Chciała to poczuć jeszcze raz. Jeszcze zanim ten niesamowity sen się skończy. Bo przecież musi się skończyć.
Bo kiedyś musiał się przecież skończyć. Zawsze się kończył.
„Dlaczego ktoś taki jak Wiktor miałby chcieć… mnie?” — pytała w myślach.
Być może chciał przeżyć tylko przygodę. Może niedawne, dramatyczne wydarzenia pomieszały mu w głowie i przez chwilę chciał posiąść jakąś zwyczajną kobietę, niepochodzącą z jego świata. Może to dla niego tylko chwilowe oderwanie się od jego świata — świata zegarków za tysiące euro, wielkiego biznesu i kobiet, które pachną bardziej pieniędzmi niż perfumami. Może przez chwilę zapragnął zwyczajności. Tylko… dlaczego ta zwyczajność tak bardzo zaczęła pragnąć jego?
Cicho wróciła do łóżka. Wślizgnęła się pod kołdrę. Uniosła głowę i podparła ją ręką. Długo wpatrywała się w tego silnego i zdecydowanego mężczyznę, a jednocześnie tak czułego i delikatnego. Fascynujące połączenie. Z żalem stwierdziła, że spał. Nie chciała, żeby spał, chciała, aby znowu wypełnił ją całym sobą. Odwróciła się do niego, delikatnie wsunęła swoją pupę w jego lędźwia. Jego rękę położyła na swojej piersi. Kręciła się i wierciła jak niespokojny duch.
— Nie możesz zasnąć? — Zapytał Wiktor rozbudzonym głosem, z lekkim rozbawieniem.
— Obudzałam cię? Przepraszam — odparła niewinnie, choć w głębi duszy ucieszyła się jak dziecko na widok lizaka.
— Widzę, że nie postarałem się zbyt dobrze — uśmiechnął się z błyskiem w oku.
— Nie rozumiem, o czym mówisz — nieumiejętnie udawała zdziwienie, jak aktorka „Trudnych spraw”.
— Mówię o tym, że chyba nie zmęczyłem cię wystarczająco mocno — odpowiedział, odwracając ją do siebie.
Pocałował ją — mocno, intensywnie, z pasją, której nie sposób było się oprzeć. Jego język lubieżnie wdzierał się do jej ust. Z pewnością i nowym pragnieniem.
— Mmmm, jesteś taka cudowna, uwielbiam to — mruknął.
Bez dłuższych wstępów powtórzył niedawny akt.
Tym razem nie było romantyzmu. Była dzikość. Siła. Namiętność. Ewa czuła, jak w niej wszystko płonie, jak znika każda bariera. To sprawiało, że pragnęła go coraz goręcej. Było natarczywy i ostry, ale jej się to podobało. Nagle odsunął się od niej, a ona poczuła przykry niedosyt. Uniósł ją.
— Stań przodem do ściany — szepnął lubieżne do jej ucha.
Posłusznie wykonała polecenie. On stanął za nią, trzymając ją mocno rękami za biodra. Zbliżał się do niej i odsuwał w imponującym tempie. Choć ledwie oddychała — pragnęła więcej. Ściana stała się jej oparciem, granicą i punktem odniesienia. Ciało zadrżało.
Orgazm przyszedł szybko i odebrał jej siły. Czuła, że osuwa się po ścianie.
— Czy teraz dałem z siebie wszystko? — Zapytał szeptem, całując ją w ucho z uśmiechem, który niemal słychać było w jego głosie.
— Wszystko i jeszcze trochę — odpowiedziała, odwracają do niego głowę i oddając pocałunek.
— Więc teraz zaśniesz?
— Nie — Odpowiedziała przekornie.
— Nie? — Uniósł brwi.
— Muszę jeszcze się do ciebie mocno przytulić — powiedziała, wciągając go pod kołdrę z uśmiechem.
Przytuliła się do niego.
Czuła się zmęczona. Szczęśliwa. Spokojna.
Zasnęła niemal natychmiast.
Rozdział 14
Obudziły ją promienie słońca muskające jej nagie ciało. Przeciągnęła się leniwie, z uśmiechem na ustach.
„Miałam cudowny sen” — pomyślała, zerkając w stronę okna.
Spojrzała w rozświetlone słońcem okno, w którego centralnej części dumnie górowała wieża Eiffla, jakby chciała przypomnieć jej, że to nie jest zwykły poranek.
„Nie, nie, to przecież nie był sen, to stało się naprawdę”.
Spojrzała na łóżko, Wiktora tam nie było.
„A jednak sen” — pożałowała w myślach.
Założyła jego szlafrok. Pachniał nim. Ekscytacją, nieznanym uczuciem, czułością.
Wyszła na taras. Z kąta tarasu dobiegł ją ciepły i czuły głos:
— Witaj kochanie, cieszę się, że wstałaś. Tęskniłem.
Spojrzała w jego stronę. Wiktor siedział po turecku na tarasowej kanapie z laptopem na kolanach. Miał mokre włosy, a po jego ramionach i torsie spływały kropelki wody. Był niemal nagi — tylko biały ręcznik opasywał jego biodra, ledwie skrywając to, co zasługiwało na poemat. Jedna z kropel uparcie sunęła wzdłuż jego brzucha, kierując się coraz niżej i niżej.
„Chciałabym być tą kroplą” — pomyślała.
Bez słowa podeszła do niego. Delikatnie zabrała laptop i odłożyła na stolik, po czym usiadła na jego kolanach, przodem do niego. Ujęła jego twarz w swoje dłonie, spojrzała głęboko w oczy, z taką intensywnością, że cały świat wokół przestał istnieć. Pocałunek, który mu dała, był namiętny, długi, jakby miał zapisać się w ich wspólnym DNA.
Nie poznawała samej siebie. To on wyzwoli w niej te pokłady namiętności. Patrząc jej prosto w oczy, pociągnął za pasek szlafroka i odsłonił jej ramiona i piersi. Jego dłonie powoli sunęły po jej udach, zatrzymując się na pośladkach, a potem wspinając się ku plecom, aby ostentacyjnie spocząć na jej piersiach. Odchyliła się do tyłu, jakby chciała udostępnić mu całą siebie, bez reszty. Zadrżała. Każdy jego dotyk budził w niej burzę zmysłów.
— Powiedz mi, czego pragniesz, a zrobię wszystko — wyszepnęła mu do ucha.
— Ciebie, tylko ciebie — odpowiedział z pasją.
Ręcznik całkiem już zsunął się z jego bioder, ukazując wszystko, co chwilę wcześniej zakrywał. Pochyliła się i pocałowała go lekko w ramię, schodząc niżej i niżej. Jego oddech stawał się coraz cięższy. Przerwała na chwilę. Spojrzała mu w twarz: zamknięte oczy, rozchylone usta, napięta żuchwa.
Chyba odczytał jej pragnienie, bo chwycił ja za przedramię, pociągnął lekko do góry.
— Chodź tu do mnie — mruknął zachrypniętym głosem.
Usiadła na nim, bez śladów nieśmiałości. Zapomniała o delikatności. Tym razem — to ona prowadziła.
— Wstań — szepnął, a w jego głosie był rozkaz i obietnica.
Popchnął ją lekko w stronę pokoju. Szedł tuż za nią, jak drapieżnik ścigający zdobycz, której przecież wcale nie musiał ścigać. W sypialni rzucił ją na łóżko. Jego ciepły i wilgotny język wędrował po jej ciele. Czuła jak wzbierała w niej ogromna, dzika, niebezpieczna fala.
„Nie wytrzymam, nie wytrzymam” — powtarzała w myślach.
Zacisnęła mocno pięści. Jej ciało przeszedł niemal bolesny, a jednocześnie ekscytujący dreszcz. Z gardła wydobył się głośny jęk.
Wiktor położył się obok niej, przytulił.
— Musimy coś zjeść, napracowaliśmy się przecież — zażartował.
— Nie mam siły, wykończyłeś mnie — szepnęła leniwie.
— To dopiero początek, musisz się dobrze odżywiać, bo będziesz potrzebowała dużo siły.
— Na co? — Zapytała zalotnie.
— Jak to na co? Na zwiedzanie — odpowiedział i puścił do niej oko — chodź, schodzimy na śniadanie.
— Najpierw prysznic, potem śniadanie.
— Więc chodźmy razem pod prysznic. Oszczędzimy wodę. Ekologicznie i ekonomicznie — rzucił z figlarnym uśmieszkiem, ciągnąc ją za rękę.
— A tak w ogóle, to nie zamierzasz wrócić do swojego pokoju? — Droczyła się z nim.
Wiktor nagle spoważniał.
— Nie. Nigdy już nie chcę być sam. Zawsze chcę być z tobą. Nigdy się nie uwolnisz ode mnie — powiedział to jakimś dziwnym tonem i pocałował ją w czoło.
Spojrzała mu w oczy i wiedziała, że nie żartuje. W jej sercu zakiełkowało nowe uczucie: mieszanina nadziei i strachu. Bo kiedy marzenie staje się rzeczywistością, największym wyzwaniem jest uwierzyć, że może trwać.
„Uważaj, o czym marzysz, bo może się spełnić” — przestrzega popularne powiedzenie.
Rozdział 15
Kiedy zjedli śniadanie, Wiktor — z błyskiem w oku i wyraźnie tajemniczym uśmiechem — oznajmił, że zabiera Ewę na wycieczkę po Paryżu.
— Gdzie mnie zabierasz? — Spytała z zaciekawieniem, poprawiając włosy, gdy wychodzili z hotelu.
— Zobaczysz — powiedział tajemniczo.
— Ale ja chcę wiedzieć — nalegała, marszcząc nos w udawanym niezadowoleniu.
— Zobaczysz — upierał się — Będziesz zachwycona.
— No nie wiem… nie ławo mnie zachwycić — rzuciła przekornie, posyłając mu wyzywające spojrzenie.
— Na pewno? Nie zachwyciłem cię dzisiaj? — Chwycił ja za rękę i pociągnął ku sobie, składając na jej ustach czuły pocałunek.
— Ja mówię o zwiedzaniu — odparła, próbując zachować powagę, choć kącik jej ust drżał od uśmiechu — Louvre, wieża Eiffla, Łuk Triumfalny, Katedra Notre-Dame, Sacré-Cœur, Montmartre, Champs-Élysées, rejs po Sekwanie, Panteon, Plac Pigalle, Muzeum Perfum Fragonard — to wszystko już widziałam. Choć to wizytówki Paryża, to — moim skromnym zdaniem — zagubiły gdzieś swój urok. To miejsca przepełnione turystami, błyskami fleszy, hałaśliwe. Nie ma tam spokoju, słynnych romantycznych, paryskich uliczek, tego niezwykłego spokoju, który kojarzy mi się z Paryżem.
Wiktor patrzył na nią z rozbawieniem, ale też z czułością.
— Moja mała romantyczka — powiedział miękko — zabiorę cię tam, gdzie nadal żyje ten dawny Paryż.
I dotrzymał słowa.
Skrzętnie omijali najsłynniejsze turystyczne atrakcje Miasta Miłości. Zamiast tego przemierzali ukryte uliczki, pełne zieleni i lokalnego uroku. Wiktor, mimo że sam był przyzwyczajony do zgiełku wielkiego świata, wydawał się równie zachwycony tym spokojem. Spacerowali po zielonej trasie La Coulée Verte, odkrywali urokliwy kanał Saint-Martin, a potem zatrzymali się w małej, lokalnej winiarni Le Baron Rouge, gdzie czas wydawał się płynąć wolniej. Wśród zapachu czerwonego wina i starego drewna Ewa poczuła dziwną melancholię. Przysiadła na niskim stołku i zapatrzyła się w ulicę za oknem. Myśli odpłynęły. Posmutniała, bo nagle zdała sobie sprawę, że to za chwile się skończy, wróci do domu, do szarej, smutnej rzeczywistości i wyrzutów sumienia.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Wiktora.
— Późno już — stwierdził przytomnie.
Zauważył zmianę jej nastroju, ale uznał to za zmęczenie całodzienną wędrówką po Paryżu.
— Zabieram cię na romantyczną kolację. Przytulna knajpka. Bez turystów. Chodziłem tam kiedyś z rodzicami do małej.
— Twoimi rodzicami? Opowiesz mi o nich? — Zapytała cicho.
W jego oczach pojawił się niepokojący cień.
— Innym razem kochanie. Mamy jeszcze dużo czasu. Teraz delektujmy się tylko sobą — odpowiedział, całując ją delikatnie w czoło. Jego spojrzenie utkwiło gdzie ponad jej głową, jakby cos innego zaprzątało jego głowę.
Ewa domyśliła się, że poruszyła trudny temat. Postanowiła nie drążyć. Czuła, że swoim pytaniem wywołała jakieś bolesne wspomnienie. Nie chciała go zasmucać.
„Może kiedyś sam mi powie” — pomyślała.
Kolacja ją rozleniwiła. Knajpka rzeczywiście miała swój urok — stara cegła, świece, francuska muzyka sącząca się ze starego gramofonu i zapach pieczonego camemberta z rozmarynem. Tu odnalazła wreszcie ten niepowtarzalny klimat Paryża. Rozmarzyła się.
— Mogłabym tu zostać na zawsze — powiedziała, rozglądając się z zachwytem.
— To nie możliwe — odparł — zabieram cię w jeszcze jedno miejsce, które na pewno znasz, ale nie możemy tam nie pójść. To niedaleko.
— Nawet nie spytam gdzie, bo jak zwykle nic mi nie powiesz — rzuciła z udawaną pretensją, wydymając usta.
— No widzisz, jak ty mnie dobrze znasz — mrugnął do niej, uśmiechając się szeroko.
Gdy dotarli na miejsce, przed nimi wyłonił się most.
— No tak, mogłam się domyślić: Pont des Arts! Po co tu przyjechaliśmy? Tylko mi nie mów, że będziesz tu wieszał kłódkę! — Wykrzyknęła uradowana.
— Nie ja, my — oświadczył, próbując ukryć rozbawienie jej entuzjazmem.
Wyciągnął z kieszeni małą czerwoną kłódeczkę z ich inicjałami. Spoważniał.
— Ta kłódka to moja obietnica. Że zawsze będę cię kochał… i mam nadzieję, że ty też mnie kiedyś pokochasz — spojrzał jej prosto w oczy.
— Wiktorze… Jesteś najcudowniejszym mężczyzną, jakiego znam. Jest mi z tobą tak dobrze, jak z nikim inny…
— Ale?
— Ale… nie chcę cię oszukać. Nie chcę dawać ci fałszywych nadziei. Sama miłość czasami nie wystarczy… Znasz moją sytuację. Nie mogę tak po prostu zostawić swojego życia, rodziny.… Ja jestem z innego świata, tego zwyczajnego, prostego. Ty jesteś przyzwyczajony do innego życia. Nie wiem, czy byłabym w stanie spełnić twoje oczekiwania… — odpowiedziała, unikając jego wzroku.
— Kochanie… — Przytulił ją i mocno — spełniasz wszystkie moje oczekiwania. Mój świat to bagno. Chcę się z niego wydostać. Chcę spokojnego, normalnego życia z prawdziwą kobietą. Zgodzę się na wszystko, byleby tylko być blisko ciebie… również na to, aby zostać tylko twoim kochankiem, choć wolałbym być kimś więcej…
Ewa nic nie odpowiedziała. Wtuliła się w niego jeszcze mocniej. Nie chciała zdradzić mu swoich uczuć. Bała się. Bała się dać mu nadzieję. Fałszywą nadzieję. W jej sercu jednak rodziło się uczucie. Nadzieja kiełkowała również w niej, choć zdawała sobie sprawę, że wyznając mu to, nie byłoby już odwrotu, a ona nie mogła tego zrobić…
Wiktor z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągną małą, czerwoną różyczkę.
— No nie, skąd ją wziąłeś? Przecież tu nie ma żadnej kwiaciarni?
— Dla ciebie mógłbym ściągnąć gwiazdkę z nieba.
— Jest śliczna. Dziękuję.
— Nie dorównuje ci urodą.
— Kłamca.
— Kokietka — przekomarzał się.
Zmęczeni, ale szczęśliwi wrócili do hotelu.
— Dziękuję ci za ten cudowny dzień — szepnęła Ewa, gdy wchodzili do pokoju.
— Przekonałaś się, że Paryż może być piękny? — Zapytał ją z uśmiechem, otwierając przed nią drzwi.
— Wszędzie jest pięknie, jeśli ty będziesz przy mnie — powiedziała, rumieniąc się lekko.
Wiktora wyraźnie uszczęśliwiły te słowa.
Zasnęli szybko, wtuleni w siebie, jakby chcieli zatrzymać ten jeden dzień na zawsze.
Rozdział 16
Rankiem Ewę obudził przeszywający, podniecający dreszcz.
Leżała na boku, nie całkiem jeszcze rozbudzona, poczuła delikatne muśniecie ust Wiktora na swojej szyi. Jego ciepłe dłonie przesuwały się po jej ciele, a usta zostawiały ślady pocałunków na karku. Leżał za nią, blisko, a jego ciało otulało ją niczym miękki kokon bezpieczeństwa. Poruszał się powoli, z czułością i skupieniem, jakby celebrował każdą sekundę bliskości.
— Dzień dobry słonko — szepnął jej do ucha aksamitnym głosem.
— Francuska pobudka? — Uśmiechnęła się leniwie, odwracając głowę
— Podoba ci się?
— Bardzo — odwróciła głowę i pocałowała go.
Ich ciała zespoliły się w jedno. Rytmiczne, harmonijne ruchy napełniały ją rosnącą rozkoszą. Narastająca fala przyjemności niemal ją przerażała, zaczęła przejmować nad nią kontrolę. Napięcie rosło, aż w końcu eksplodowało, rozlewając się ciepłem po całym jej ciele. Dreszcze rozkoszy przeszywały ją, a z ust wyrwał się głośny jęk:
— Ach, Wiktorze…
Nie przestawał. Jego namiętność nie gasła, dopóki fala rozkosznych skurczy nie dopełniła się ciepłym, wewnętrznym gejzerem. Jego ruchy stały się powolniejsze, ale pocałunki coraz gorętsze, aż w końcu przestał się ruszać. Wciąż spleceni, leżeli bez ruchu, zmęczeni i szczęśliwi.
— Chciałbym tak zostać na zawsze — szepnął, wciąż tuląc ją do siebie.
— Nie mam nic przeciwko — odparła zalotnie, muskając jego nos koniuszkiem palca.
Całe przedpołudnie spędzili leniąc się w łóżku. Dla Ewy był to czas magiczny — pierwszy raz czuła się tak spokojna, kochana, bezpieczna. Otulona chłodną pościelą, z nagim ciałem wtulonym w miękkie poduszki, czuła się seksowna, pożądana, prawdziwie kobieca. Zmęczona miłosnymi uniesieniami, zasnęła z uśmiechem na ustach.
Kiedy się obudziła, Wiktora nie było przy niej. Cisza wypełniała apartament. Zerknęła na zegar — było już późno. Narzuciła na siebie jego koszulę — pachniała nim — i wyszła na taras.
Znowu siedział na tarasie z laptopem na kolanach.
— Przeszkadzam ci? — Zapytała cicho, z lekkim uśmiechem.
— Ty nigdy mi nie przeszkadzasz — odpowiedział, unosząc wzrok znad laptopa — chciałbym, abyś zawsze była przy mnie, przecież to wiesz.
— Jaki mamy dzisiaj plan dnia? — Spytała, przeciągając się leniwie jak kotka.
— Dziś wieczorem musimy wracać, ale zanim to się stanie… chcę się tobą nacieszyć, dlatego najchętniej nie wychodziłbym z tego pokoju.
— Więc zostańmy.
— Najpierw śniadanie. Musisz mieć dużo siły, bo mam wobec ciebie jeszcze ambitne plany — powiedział, obejmując ją czule. Kąciki jego ust drgały, za wszelką cenę starał się powstrzymać śmiech. Jego mina zdradzała, że w głowie kłębiły mu się różne pomysły — niekoniecznie niewinne.
— Ambitne plany? Chodzi ci o jogę? — Spytała ze śmiechem.
— Nie potwierdzam, nie zaprzeczam — powiedział, odstawiając laptop.
— Co robisz? — Zapytała, zmieniając temat.
— Spałaś, więc chciałem się czymś zająć, zanim wstaniesz — tłumaczy się jak mały chłopiec przyłapany na podjadaniu ciastka przed obiadem — więc zabrałem się za projektowanie.
— Co projektujesz?
— Nowa linia mebli.
— Mebli? Nowa linia?
— Tak. Moja firma uruchomiła nową linię produkcji. Do tej pory robiliśmy standardowe meble. Mamy salony w całym kraju, ale chciałem zrobić coś nowego. Nie lubię stać w miejscu. Inwestowałem w różne branże, ale najlepiej się czuję w tej. Postanowiłem, że będziemy produkować ekskluzywne meble dla klientów indywidualnych… No i właśnie projektuję szafę dla pewnej bogatej, wymagającej pani.
— Aha… pani, mówisz…? — Uniosła brwi, udając zazdrość.
Spojrzał na swój projekt i uśmiechnął się.
— Nie miałem pomysłu, co jej zaproponować, ale czas spędzony z tobą dał mi tyle siły i nowych pomysłów, że teraz mogę zaprojektować wszystko. Co o tym myślisz? — Podsunął jej laptopa z projektem.
— Jest piękna.
— Myślisz, że spodoba się mojej klientce?
— Tego nie wiem, nie znam jej. Opowiedz mi o niej.
— To żona jednego z moich partnerów biznesowych. Jest po sześćdziesiątce. Zajmuje się domem, nigdy nie pracowała. Taka… perfekcyjna gospodyni domowa. Przyjmuje przyjaciółki, urządza przyjęcia, kupuje tony butów… Kiedy odwiedzam Edwarda, jej męża, w ich domu czuję się trochę nieswojo. Panuje tam idealny, sterylny porządek, wszystko jest poukładane, jak od linijki. Boję się tam usiąść, bo mam wrażenie, że ona zaraz przyjdzie ze zmiotką i zacznie sprzątać wokół mnie.
Ewa zaśmiała się w głos.
— Czyli królowa sterylnego chaosu. No to mam złą wiadomość — ta szafa jej się nie spodoba.
— Jak to?
— Bo ona potrzebuje przestrzeni na drobiazgi, buty, apaszki, paski… Cała ściana powinna być zorganizowana jak logistyka NASA. Sam mówisz, że nie ma żadnych zainteresowań poza domem, przyjęciami i serialami. To pewnie cały jej świat. Moim zdaniem ta szafa powinna być głębsza, tu powinny być małe półki od góry do dołu, podwójne wieszaki, z tyłu półki na ubrania i buty, a tu wieszaki na paski i apaszki, przydałyby się też szuflady…
— Wow, wow, spokojnie! — zaśmiał się — już się boję.
— Musisz wejść w umysł tej kobiety. Mężczyźni są minimalistami. Kobiety to kolekcjonerki emocji w materialnej formie. Kochają drobiazgi, lubią chomikować różne rzeczy. Cała ta przestrzeń jest niezbędna każdej kobiecie.
— No dobrze. Wyśle jej dwa projekty do wyboru. Zobaczymy, kto z nas ma rację. Jeśli ty masz rację, spełnię twoje jedno życzenie, ale jeśli ja mam rację, ty spełnisz moje, dobrze?
— Zastanowię się — odpowiedziała zalotnie i pocałowała go w policzek.
— No dobrze, ubieraj się, idziemy na obiad — powiedział Wiktor, odkładając laptop.
— Gdzie?
— Zobaczysz.
— Znowu te tajemnice, straszny despota z ciebie — udawała, że narzeka.
Rozdział 17
W małej rodzinnej restauracji gdzieś na obrzeżach Paryża czas płynął leniwie.
Wiktor rysował na serwetce projekty mebli, a Ewa je recenzowała. Bawili się świetnie. Między nimi panowała lekkość, jakby byli jedynymi ludźmi w tym zakątku świata.
Przez okno restauracyjki obserwowali niewielki ruch na ulicy. Nagle Wiktor zbladł, Znieruchomiał, wpatrując się w kobietę stojącą po drugiej stronie ulicy. Zerwał się gwałtownie i wybiegł z lokalu, rzucając do zaskoczonej Ewy w locie krótkie:
— Poczekaj tu na mnie!
Zaskoczona Ewa patrzyła przez okno, jak podbiega do starszej kobiety, zatrzymuje ją, przytula. Kobieta była wyraźnie zaskoczona jego widokiem i dość mocno zmieszana. Nie odwzajemniła uścisku. Wyraźnie nie była zadowolona z tego spotkania. Chciała odejść, ale Wiktor przytrzymywał ją za rękę. Rozmowa nie trwała długo. Na pożegnanie Wiktor niemal wcisnął do ręki kobiety jakiś niewielki kartonik, chyba wizytówkę. Kobieta z niechęcią wzięła wizytówkę i pośpiesznie odeszła. On stał na ulicy i patrzył, jak odchodzi. Sprawiał wrażenie opuszczonego, zagubionego dziecka.
Wrócił do stolika, siadając bez słowa. Milczał przez chwilę, jakby szukał słów.
— Przepraszam cię, już jestem — powiedział. Jego wyraz twarzy zmienił się. Takiego go jeszcze nie widziała nigdy.
— Znajoma? — Spytała spokojnie, choć ciekawość paliła ją od środka.
— Tak — odpowiedział krótko, unikając jej wzroku. Wyraźnie nie chciał rozwijać tematu.
Ewa nie dopytywała, nie chciała być natarczywa, wścibska.
„Jeśli będzie chciał, sam mi powie” — pomyślała.
„No i nadszedł koniec pięknej bajki” — pomyślała Ewa, opierając głowę o fotel w samolocie.
Za oknem sunęły ciężkie chmury, a pod nimi rozciągała się szarość — dokładnie taka, jaka zagościła w jej sercu.
„Wracam do szarej rzeczywistości”.
Siedział obok niej. Wiktor. Czuła jego dłoń splecioną z jej dłonią, ale był jakby… daleki, obcy. Niby blisko, a jednak jak zza szyby. Nadal czuły, troskliwy, ale nieobecny myślami.
Zachowywał się tak od momentu spotkania z tą tajemniczą, starszą kobietą. Odkąd ją spotkał, coś się w nim zmieniło. Jakby zgasło światło, które jeszcze kilka godzin wcześniej płonęło w jego oczach.
Zamknęła oczy, próbując przywołać w pamięci tamte dni — pachnące kawą, winem i jego skórą. Uśmiechnęła się, choć jej uśmiech drżał jak gasnący płomień.
— Wiesz, że wyglądasz, jakbyś właśnie wracała z pogrzebu? — Rzucił Wiktor półgłosem, starając się brzmieć lekko.
Ewa uniosła jedną brew, udając oburzenie.
— Ty też. Ty siedzisz tu jak smutny duch.
— Może to przez te francuskie sery…
— Francuski ser — seryjny zabójca dobrego nastroju — ironizowała.
Uśmiechnął się lekko, ale jego wzrok nadal błądził gdzieś za horyzontem.
Ewa przyglądała mu się uważnie. Coś go gryzło. Czuła to.
Rozdział 18