Rozdział I
To był słoneczny, wiosenny dzień. W powietrzu czuć było zapach budzącej się do życia przyrody. Ewa niemal biegła wydeptaną ścieżką przez niewielki skwer na obrzeżach miasta. Dopiero co przyjechała na kilka dni do Krakowa. Jej syn Mateusz, zwany przez nią pieszczotliwie Mateo, właśnie skończył pierwszy rok studiów. Właśnie wrócił do domu na kilka tygodni wakacji. Czas spędzał głównie z dawno niewidzianymi znajomymi na dwu, trzydniowych wypadach nad wodę i w góry. Ewa postanowiła, że wykorzysta dni nieobecności syna w domu i przyjedzie do Krakowa ogarnąć jego mieszkanie. Przy okazji postanowiła odwiedzić swój ukochany Kraków. Mieszkanie Mateo zostawił w stanie nienadającym się do dalszego użytku. Wiadomo: student. Właśnie wyszła na zakupy, bo w mieszkaniu zastała tylko pól papieru toaletowego, zupkę chińską i trzy kostki rosołowe.
Nie przypominała czterdziestoletniej kobiety. Była średniego wzrostu, miała pełną, kobiecą figurę. Duże piersi, wyraźnie zarysowaną talię i pełne biodra. Typowa klepsydra. Zawsze miała kompleksy z powodu swojej figury. Jak niemal każda kobieta uważała, że jest za gruba. Z tego powodu sądziła, że nie podoba się mężczyznom. Mimo, że często spotykała się z komplementami ze strony mężczyzn, uznawała je za objaw jakiegoś niezrozumiałego szaleństwa. Nie była w stanie uwierzyć, że ktoś może uznać ją za atrakcyjną. Alabastrowa skóra kontrastująca z jej ciemnymi włosami, delikatna buzia dodawały jej młodzieńczego uroku, który w połączeniu z jej radosnym usposobieniem sprawiał, że zawsze ludzie do niej lgnęli jak muchy do miodu. Zarażała innych niezwykłym poczuciem humoru. Jednak pod tą maską wesołej, radosnej kobiety krył się smutek i tęsknota za szczęściem. Nie miała łatwego życia. Była jedną z tych kobiet, o którym mówiło się, że ma wszystko: kochającego męża, wspaniałego syna, własny dom, dobrą pracę. Jednak na tym idealnym obrazie było wiele rys. Od dziecka przeżywała swój osobisty dramat. Była jedynaczką. Ojciec nie był dla niej zły, ale żył we własnym świecie, nie interesował się nią. Matka traktowała ją jak rzecz, bagaż, który musi znosić z najwyższym poświeceniem. Nigdy nie okazywała jej matczynej troski. Nieustannie dawała jej do zrozumienia, że jest dla niej ciężarem. Zawsze się bała się swojej matki. Kiedy skończyła liceum marzyła o studiach. Jednak matka postanowiła wydać ją za mąż. Ewa czuła, że po prostu chce się jej już pozbyć. Kandydatem na męża został Piotr, oczywiście wybrany przez matkę. Kiedy jej koleżanki pakowały plecaki szykując się do wyjazdu na studia, ona przymierzała suknię ślubną i przeżywała awantury, jakie urządzała jej matka, kiedy powiedziała, że nie chce wychodzić za mąż, że woli dalej się uczyć. Wiedziała, że Piotr ją bardzo kocha. Ona jednak — mimo, że mocno się starała — nie potrafiła go pokochać. Był dla niej dobrym mężem, takim rozsądnym, zapobiegliwym człowiekiem, który jednak nie miał w sobie tego żaru, którego ona tak pragnęła. Miała szczerą nadzieję, że kiedyś uda jej się obdarzyć go uczuciem, na jakie zasługiwał. Czasem nawet wydawało jej się, że go kocha. Jednak to, co brała za miłość, tak naprawdę było wdzięcznością. Z czasem coraz bardziej tęskniła za prawdziwą miłością. Najgorsze były noce, kiedy natrętne myśli odbierały spokojny sen. W dzień było trochę lepiej: dom, dziecko, studia — na które w końcu poszła dzięki swojej determinacji — nie pozwalały myśleć o problemach. Tak mijały lata. Ona i Piotr byli zgodnym małżeństwem, ale nie było w ich związku żaru. Nawet kłócić się nie potrafili porządnie, czasem tylko pojawiały się tzw. ciche dni. Ich życie łóżkowe też mocno odbiegło od ideału. Ostatnio nie kochali się już wcale. Kiedy zbliżał się do niej czuła strach, wymyślała przeróżne wymówki, aby uniknąć zbliżenia. Miała wrażenie, że jej życie to wegetacja, że nie żyje naprawdę, że patrzy na życie z boku. Z czasem przestali się dotykać, rozmawiali tylko o bieżących sprawach dnia codziennego. Najważniejszym tematem ich rozmów było ustalenie jakie zrobić zakupy, co ugotować na obiad lub kto pojedzie z psem do weterynarza. On już jej nie przytulał, nie całował na powitanie, a ona o to nie zabiegała. Gest po geście, malutkimi kroczkami przesuwali granicę obojętności wobec siebie. Z czasem nauczyła się cieszyć tym, co ma. Odsunęła od siebie marzenia o własnym szczęściu. Klatka, w której była zamknięta nie dawała się otworzyć. Jej największą dumą i szczęściem był Mateo. Wysoki, przystojny, zdolny. Był jej jedyną radością. Kiedy mieszkał z nimi to troska o niego zajmowała jej cały wolny czas. Kiedy jednak wyprowadził się do swojego mieszkania czuła, że nie jest już nikomu potrzebna. Mateo był bardzo samodzielny i ambitny. Chciał żyć swoim życiem. W zasadzie te jej wizyty w jego mieszkaniu to była taka ich cicha umowa: on pozwalał się czasem sobą opiekować, choć doskonale radził sobie sam, a ona na kilka dni odrywała się od swojego monotonnego, nudnego życia.
Zamyślona prawie biegła przez skwer, układając sobie w głowie plan prac na najbliższe trzy dni. Nagle w pobliskich zaroślach usłyszała szelest i coś jakby jęknięcie.
— Kurczę komuś w ten upał zachciało się seksu, czy co? — Pomyślała z właściwym jej poczuciem humoru i przyśpieszyła kroku, aby nie zostać przypadkowym świadkiem miłosnych uniesień. Już zamierzała dyskretnie oddalić się z miejsca domniemanych erotycznych doznań, kiedy usłyszała ciche jęknięcie:
— Pomóż mi…
— Cholera potrzebują trzeciej osoby do trójkąta, czy co? — Pomyślała.
Nieśmiało obejrzała się, aby sprawdzić czy na pewno była to odezwa skierowana do niej i wtedy zobaczyła wychodzącego z krzaków mężczyznę. Słaniał się na nogach, miał podrapaną twarz, wybrudzone ubranie, które nawiasem mówiąc jeszcze kilka dni temu mogło uchodzić za dość eleganckie gdyby nie zapach i jakieś półtora kilo błota na nim.
— Pomóż mi… — Powtórzył ledwo słyszalnym szeptem i osunął się na trawę.
Miał zagubiony wzrok, nieobecne oczy i sprawiał wrażenie mocno oszołomionego.
— No tym razem to na pewno do mnie — pomyślała.
— Czy coś się panu stało? Ktoś pana napadł?
— Nie wiem.
— Źle się pan czuje, coś pana boli?
— Nie… Nie wiem — mężczyzna odpowiedział niepewnie wodząc rozbieganym, nieobecnym wzrokiem.
— Może wezwiemy pogotowie, bo nie najlepiej pan wygląda?
— Nie, nie… Nie trzeba — zawahał się.
— To jak mam panu pomóc, czegoś pan potrzebuje?
— Nie wiem… — Jęknął skołowany.
— Rany boskie, facet, czy jest jakaś rzecz, którą wiesz! — Pomyślała poirytowana.
— Masz może wodę? — Zapytał niepewnie.
— Niestety nie mam — odpowiedziała — ale tu obok jest stacja benzynowa, tam możemy kupić. Może pan chodzić? Pomogę panu — wyrzucała z siebie potok słów.
Wyciągnęła do niego rękę, by pomóc mu wstać. W tym samym momencie on wyciągnął swoją i jednocześnie spojrzał jej prosto w oczy. Zrobiło się jej dziwnie gorąco. Jego głębokie spojrzenie mocno ją onieśmieliło, mimo zewnętrznego, niezbyt zachęcającego wyglądu miał w sobie coś dziwnie przyciągającego.
— Kurcze — pomyślała — czyżby zaczęli mnie podniecać menele? Aż tak ze mną źle? Co prawda moje życie erotyczne odbiega od ideału, ale żeby aż tak nisko upaść?
— Chodźmy, kupimy tą wodę — powiedziała zdecydowanym głosem, aby ukryć zakłopotanie.
Spojrzał na nią z konsternacją, poklepał się po kieszeniach i wyznał szczerze:
— Ale ja nie mam pieniędzy…
Stanęła jak wryta i rzuciła mu zdziwione spojrzenie — No proszę, chce mi zapłacić!!! — Krzyknęła w duchu.
— No na wodę… — Dokończył swoją wypowiedź.
— Nie, no spoko, ja mam, nie jestem jeszcze na liście najbogatszych Polaków, ale na wodę mnie stać. Chodźmy — powiedziała pomagając mu ruszyć w stronę stacji benzynowej.
W drodze zapadła jakaś krępująca cisza. Całe szczęście do stacji było tylko kilkadziesiąt metrów. Pomagała mu iść, podtrzymując go. Bliskość jego ciała dziwnie wprawiała ją w zakłopotanie. Ewa cały czas zastanawiała się jak ma wybrnąć z tej sytuacji. Przecież nie zostawi człowieka w potrzebie i nie ucieknie, ale do domu też go wszak nie weźmie. W końcu nie wiedziała kim on jest. A jeśli to jakiś gangster, albo zboczeniec?
— Jak ma pan na imię? — Zapytała, aby przerwać krępującą ciszę.
— Nie wiem — odpowiedział.
Zatrzymała się i popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
— Jaja sobie facet robi czy co? Nie wie jak ma na imię? A może umie tylko mówić „nie wiem”? — Ironizowała w myślach.
Zauważył jej minę i cicho wyjaśnił:
— Nic nie pamiętam. Boli mnie głowa. Nie wiem co się ze mną dzieje… Nie wiem skąd się tu wziąłem. Nie wiem gdzie mam iść… Wyrzucał z siebie kolejne słowa.
Zrobiło jej się go żal. Nagle poczuła, że ma ochotę go przytulić.
— Ewa! Przywołała się do porządku w myślach — meneli będziesz przytulać! Ogarnij się idiotko!
Weszli na stację. Zauważyła, że pracownik stacji bacznie im się przygląda — no nic dziwnego pomyślała — idiotka z menelem — fajny widok, nie ma co.
Usiedli przy stoliku. Na początek kupiła butelkę wody i przyniosła mu do stolika. Patrzyła jak piję, widać było, że jest mocno spragniony. Zobaczyła w jego oczach zakłopotanie.
— Jest pan głodny? Może coś zjemy? Ja stawiam — Zaproponowała.
— Nie, chyba nie, ale bardzo chciałbym się umyć. Nie mogę już wytrzymać w tych brudnych ubraniach…
— No proszę czyścioszek — pomyślała złośliwie — Najpierw się szlaja po krzakach, a teraz czuję nieodpartą potrzebę kąpieli.
— Może pan się odświeżyć w toalecie. Ja w tym czasie może zamówię kawę i coś do zjedzenia — zarządziła zdecydowanie.
— Dobrze, chętnie to zrobię — powiedział wstając od stolika.
Niepewnym krokiem skierował się do toalety. W połowie drogi zatrzymał się i nagle gwałtownie się odwrócił do niej:
— Ale nie zostawi mnie pani tu samego? — Zapytał patrząc na nią z niepokojem.
Wyraz jego przestraszonych, zagubionych oczu sprawił, że bez wahania odpowiedziała, jakby trochę wbrew sobie:
— Proszę się nie obawiać, nie zostawię tu pana…
Kiedy wrócił, po raz pierwszy od momentu kiedy go spotkała zauważyła, że mimo niecodziennej, niechlujnej stylizacji, jest naprawdę przystojnym mężczyzną. Wysoki, dobrze zbudowany brunet, z leciutko, niemal niedostrzegalnie posrebrzonymi skroniami, które tak naprawdę dodawały mu uroku. W jego oczach był jakiś dziwny smutek, taki który wywoływał u niej współczucie i potrzebę opieki nad tym zagubionym, zdezorientowanym mężczyzną.
— Proszę niech pan coś zje — zaproponowała podsuwając mu posiłek przyniesiony w czasie jego nieobecności.
— Dzięki — powiedział przysuwając sobie talerz — jak masz na imię? — Zapytał między jednym a drugim kęsem.
— Ewa — odpowiedziała krótko.
— Piękne imię, podoba mi się — uroczo się uśmiechnął pierwszy raz odkąd się spotkali.
— No proszę „pan zagubiony” mnie podrywa — pomyślała rozbawiona.
Nagle przy stoliku wyrósł pracownik stacji:
— Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale czy pan nie nazywa się Wiktor Halitowski?
Domniemany Wiktor spojrzał na chłopaka jak wryty i wyjąkał:
— Nie wiem…
O, a ten znowu swoje: „nie wiem” — pomyślała z rozbawieniem Ewa.
— Przepraszam, pan zna tego pana? — Zapytała rzeczowo pracownika stacji benzynowej.
— Tak, wszyscy go znają. To pan Halitowski, znany biznesman, który zaginął jakiś tydzień temu. Słyszałem w radiu, w telewizji, czytałem w gazetach, że szuka go policja. To bardzo głośna sprawa. Jego zdjęcia są wszędzie — wyjaśnił chłopak.
Oczy Wiktora, w miarę jak słuchał, robiły się coraz większe.
— Ja nic nie pamiętam… — Jęknął.
— No cóż skoro szuka pana policja to zadzwońmy tam. Może odstawią pana do domu — Ewa zarządziła z ulgą. Nie wiedziała, bowiem co miałby dalej robić z nowopoznanym znajomym.
— Ja chyba nie chcę… — Powiedział niepewnie patrząc jej prosto w oczy.
— Jak to pan nie chce? Nie chce pan wracać do domu? To gdzie pan chce pójść?
— Nie wiem…
— Kurcze ten face nie zna innych słów — irytowała się w myślach Ewa — przecież nie wezmę go do domu. Musi wracać do siebie, nie będę tu siedziała do wieczora.
— Myślę, że musimy to sprawdzić. Na pewno rodzina się o pana zamartwia. Pewnie odchodzą od zmysłów — przekonywała go do zmiany zdania — chyba, że woli pan pojechać na pogotowie?
— No dobrze — odpowiedział niepewnie — to może zadzwońmy lepiej na policję…
Niebawem na stacji zaroiło się od policyjnych radiowozów. Dwóch napakowanych osiłków w policyjnych mundurach, z minami „ja tu rządzę”, wpadło do restauracji, w której Wiktor i Ewa czekali na wezwane służby.
— Pan Wiktor Halitowski? — Zapytał jeden z przybyłych policjantów przyglądając się jednocześnie zdjęciu, które trzymał w ręce.
— Nie wiem — powtórzył Wiktor po raz kolejny jak mantrę.
Reakcja policjanta była bezcenna. Tak głupiej miny Ewa jeszcze nigdy nie widziała. Ogarnął ją śmiech. Policjant rzucił jej srogie, karcące spojrzenie.
— Pozwoli pan, że wyjaśnię — odezwała się próbują ukryć rozbawienie — ten pan nic nie pamięta. Tak mi powiedział. Spotkałam go tu w pobliżu, na tym skwerku obok. Podejrzewam, że chyba ktoś go napadł.
— Skąd u pani takie przypuszczenie? — Zapytał rzeczowo policjant.
— Jak sam pan widzi pan Wiktor, to znaczy chyba Wiktor, jest w dość opłakanym stanie, nic nie pamięta. To przywodzi na myśl przypuszczenie, że ktoś go napadł i możliwe, że na przykład uderzył w głowę, stąd ta utrata pamięci.
— Jest pani lekarzem? — Spytał z przekąsem policjant.
— Nie, oglądam dużo filmów kryminalnych — odcięła się Ewa niemiłemu mężczyźnie.
— Rozumiem, wezwiemy pogotowie z prawdziwym lekarzem, a panią poproszę o dowód osobisty.
— Jestem o coś oskarżona? No chyba nie o to, że nie jestem lekarzem?
— Jest pani świadkiem w tej sprawie, więc musimy panią przesłuchać — odpowiedział oschle policjant.
Ewa sięgnęła do torebki szukając w jej przepastnej głębi dokumentów. Nagle w całej restauracji rozległ się piskliwy kobiecy głos:
— Kochanie! Wiktorze! To ty! Dzięki Bogu odnalazłam cię! Nic ci nie jest?
Wszyscy odwrócili głowy w kierunku, z którego dobiegał ten nieco irytujący dźwięk. Do Wiktora podbiegła wysoka, szczupła blondynka. Wyglądała jakby dopiero co zeszła z wybiegu dla modelek. Idealna figura, idealny strój, idealny makijaż, usta a‘la glonojad z wyraźnymi śladami wypełnienia botoksem. Cały ten wizerunek dopełniał drogi zapach perfum, tak mocno wdzierający się w nozdrza, że Ewa aż kichnęła. Poczuła się przy piskliwej blondynce jak kopciuszek. Niedoskonały makijaż, ciuchy też jakieś takie marne, a figura? Szkoda gadać. Jej pełne piersi i biodra przy tej eleganckiej kobiecie wyglądały jakby mogły pomieścić w sobie ze dwie takie blondynki.
Nowoprzybyła kobieta nagle zaprzestała obściskiwania oszołomionego i zdezorientowanego Wiktora i z irytacją odwróciła głowę w stronę Ewy.
— Kim pani jest? — Zapytała niemal z agresją.
— Spotkałam pana Wiktora w pobliżu, potrzebował pomocy. Zadzwoniliśmy na policję… — Ewa próbowała spokojnie wyjaśnić. Zobaczyła w oczach tej kobiety jakąś dziwną, niczym nieuzasadnioną wściekłość.
— A kim pani jest? — Wtrącił się do rozmowy policjant kierując pytanie do nowoprzybyłej blondynki.
— Elwira Słupska. Jestem narzeczoną Wiktora Halitowskiego — odpowiedziała kobieta akcentując wyraźnie słowo „narzeczona”.
Policjant przesłuchiwał Elwirę dopóki ich rozmowy nie przerwał lekarz pogotowia, który właśnie zjawił się na miejscu. Zajął się Wiktorem. Mężczyźnie ciężko było się odnaleźć w tej sytuacji. To zamieszanie wokół niego, policja, pogotowie, ci wszyscy ludzie i absolutny brak pamięci wywoływały u niego poczucie zagubienia i niepokoju. Nie wiedział kim jest, skąd się tu wziął i co mu się stało. Jedyny moment, kiedy czuł się spokojny i bezpieczny był wtedy gdy była przy nim ta urocza kobieta, która go znalazła, tam na skwerze obok stacji benzynowej. Mówiła, że ma na imię Ewa. Piękne imię — pomyślał. W jej obecności czuł się jakoś dziwnie spokojnie i dobrze. Siedząc w karetce i poddając się zabiegom lekarza szukał jej wzrokiem, ale ona stała dość daleko i rozmawiała z tą krzykliwą blondynką, której imienia nie mógł sobie przypomnieć.
— Myślę, że nie jest pani już tu potrzebna — wypaliła nagle blondynka podchodząc energicznym krokiem do Ewy. Jej spojrzenie niemal przewiercało na wskroś. Ewie zrobiło się naprawdę przykro.
— Też chętnie bym sobie poszła, jednak policjant powiedział, że muszę poczekać — odpowiedziała spokojnie na zaczepkę Elwiry.
— Na co pani chce czekać? Chce pani dostać znaleźne czy co? — Warknęła blondyna z napompowanymi ustami.
Zanim jednak Ewa cokolwiek odpowiedziała, kobieta wyjęła z torebki dwieście złotych i skierowała w stronę Ewy swoją smukłą, wypielęgnowaną dłoń uzbrojoną w banknot. Ewa odruchowo cofnęła się z odrazą. Była tak zszokowana zachowaniem kobiety, że słowa uwięzły jej w gardle, a do oczu napłynęły łzy.
— Nie chcę pani pieniędzy… — Wydusiła z siebie z gniewem.
Nie mogła powstrzymać łez. Odwróciła się i odeszła. Chciała jak najszybciej stamtąd uciec. Policjant jednak zauważył, że próbuje się oddalić. Zawołał ją do siebie. Ewa podeszła do niego, mimo niechęci. Mężczyzna spojrzał na nią nieco bardziej przyjaznym wzrokiem.
— Muszę jeszcze z panią porozmawiać. Dopytać o kilka szczegółów — wyjaśnił spokojnie.
— Czy to musi być akurat teraz? — Spytała rzucając mężczyźnie błagalne spojrzenie.
Policjant przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu.
— No dobrze — powiedział po chwili — proszę dać mi swój numer telefonu. Skontaktuję się z panią w najbliższym czasie.
Ewa bez słowa podyktowała dziewięć cyfr numeru swojej komórki i umówiła się z policjantem na spotkanie w komendzie policji. Zrezygnowała z zakupów. Sytuacja na stacji benzynowej tak ją przybiła, że nie była w stanie pokazać się ludziom na oczy. Postanowiła wrócić do domu. Idąc łykała łzy. Czuła żal i wściekłość. Nic przecież złego nie zrobiła, chciała pomóc człowiekowi, a została potraktowana jak jakaś cyniczna wyłudzaczka cudzej kasy.
Wiktor był oszołomiony tym co się z nim dzieje. Czuł się zagubiony. Nie wiedział kim jest, co się z nim stało. Ktoś powiedział, że ma na imię Wiktor, ktoś inny twierdził, że jest biznesmenem, a jeszcze inni twierdzili, że zaginął i szuka go cała policja. Irytował go ten tłok ludzi wokół niego, ten harmider, hałas, policja, pogotowie, pracownicy stacji. Na dodatek, nagle jak z pod ziemi, pojawili się dziennikarze, którzy niemiłosiernie pstrykali miliony zdjęć oślepiając go fleszami aparatów. Co gorsza ta dziwna i głośna blondynka, która skakała wokół niego jak jakaś pchła, mocno go irytowała. Nie dowierzał, że może być w związku z kimś tak irytującym. Wydawało mu się to nieprawdopodobne.
— Kim pani jest? — Zapytał cicho Wiktor swoją niby narzeczoną, kiedy podeszła do karetki zapytać lekarza o jego stan zdrowia.
— Jak to kochanie, nie poznajesz mnie? — Zapytała wyraźnie obrażona blondynka — Jestem Elwira twoja narzeczona, szukałam cię tak długo, a ty mnie nie poznajesz?
Wiktor nic nie odpowiedział. Szukał wzrokiem Ewy. Nie wiedział dlaczego, ale ta przecież dopiero co poznana, kobieta, była dla niego jedyną stabilną gwarancją bezpieczeństwa w tym chaosie.
— Gdzie jest Ewa? — Zapytał Wiktor.
Wyraźnie zirytowana Elwira odpowiedziała:
— Poszła sobie. Nie myśl o niej. Nie wiadomo kim ona jest. Może miała coś wspólnego z twoim zaginięciem, a teraz chce wyłudzić jakieś znaleźne… W końcu jesteś bardzo bogaty, to przyciąga takie oszustki…
— Nie mów tak o niej! — Zdenerwował się Wiktor — uratowała mnie — dodał ciszej, jakby sam do siebie.
Elwira wydęła swoje napompowane usta i zamilkła obrażona.
Jadąc do szpitala w uszach Wiktora dźwięczał sygnał karetki, a przed oczami miał cały czas obraz Ewy. Jej serdeczny uśmiech i wesołe, piękne ciemne oczy, w których błyszczały małe diabliki wywoływały w nim spokój. Jeszcze czuł na skórze jej delikatny dotyk, kiedy podawała mu rękę, i ciepło jej ciała, kiedy pomagała mu iść. Była taka naturalna i prawdziwa. Nie potrafił się skupić na niczym innym. Ogarnęła go niepewność, w jego głowie krążyła tylko jedna natrętna myśl: jak ja ją teraz odnajdę…
Rozdział II
Ewa siedziała za swoim biurkiem w pracy przeglądając piętrzący się bezlitośnie stos dokumentów. Sezon urlopowy dawał się jej we znaki. Połowa pracowników odpoczywała, druga połowa i ona — ich szefowa — musieli wziąć na siebie wszystkie zadania.
Odkąd wróciła do domu nie myślała już o swojej przygodzie w Krakowie. Złożyła zeznania na policji i zapomniała o niemiłym zdarzeniu. Miała w końcu swoje nudne, uporządkowane życie mamy, żony, szefowej działu dużej firmy. Od czasu do czasu tylko nieśmiało marzyła o wielkim świecie. Chciała robić coś więcej niż tylko wydawać decyzje i odpowiadać na służbową korespondencję. Marzyła, aby robić coś twórczego. Pragnęła zwiedzać świat. Niestety obowiązki, i niezbyt długi urlop na jak mogła sobie pozwolić zamykały ją w niewidzialnej klatce, z której nie mogła się wydostać. Na dodatek jej nie zbyt udane małżeństwo skutecznie pozbawiało ją wiary w marzenia i chęci do ich spełniania. Piotr był dobrym człowiekiem, kochał ją, ale już dawno zapomnieli oboje o uniesieniach. Czasem myślała, aby odejść, ale wiedziała, że skrzywdziłaby tym syna. Dla Mateusza rodzice byli jednością, a ona nie chciała burzyć jego świata. Dla znajomych i rodziny byli bardzo zgodnym małżeństwem, idealnym wręcz. Może nie byli najbogatsi, ale mieli swój własny dom na wsi, oboje pracowali, stać ich było na kupno mieszkania dla syna, nie cierpieli biedy. Dla ludzi z zewnątrz to było wyznacznikiem szczęścia. Dla nich ich życie było idyllą. Ewa jednak potrzebowała czegoś więcej, nie chciała spokojnego, nudnego życia. Chciała emocji, uniesień, satysfakcji. Często miała wrażenie, że stoi po drugiej stronie życia, tej szarej i nudnej, i tylko przez niewidzialną szybę może oglądać prawdziwy świat, kolorowy i pełen wrażeń.
Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi.
— Proszę — zawołała machinalnie.
— Czy mogę pani przeszkodzić? — Zapytał jakiś zdecydowany męski głos.
W jej nozdrza uderzył zapach męskiej, drogiej wody kolońskiej. Podniosła wzrok znad swojego laptopa i jej oczom ukazał się stojący w drzwiach wysoki, przystojny mężczyzna, ubrany w idealnie skrojoną białą koszulę i ciemne spodnie z pękatym bukietem róż. Ciepło się uśmiechał. Skądś znała ten uśmiech… Tak, to przecież jest Wiktor, facet którego — mówiąc krótko — poznała w krzakach na krakowskim skwerku. Wyglądał zupełnie inaczej niż wtedy. Ledwo go rozpoznała. Wtedy wyglądał jak siedem nieszczęść, a dziś w niczym nie przypominał tamtego rozkojarzonego, zagubionego faceta. Stał przed nią prawdziwy mężczyzna, pewny siebie, wyprostowany, męski. Nieco zaskoczona odpowiedziała:
— Proszę wejść, w czym mogę panu pomóc?
— Czemu tak oficjalnie? Przecież już się poznaliśmy — odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem.
— No tak, to prawda, ale chyba nie przeszliśmy na ty?
— Musimy więc naprawić to niedopatrzenie — podszedł do niej i stanowczym ruchem ujął jej rękę i pocałował — Wiktor jestem, mogę ci mówić po imieniu?
— Tak — wyjąkała Ewa oszołomiona odczuciami jakie wywołało w niej śmiałe zachowanie mężczyzny. Poczuła dziwnie onieśmielenie pomieszane z uczuciem jakiegoś nieznanego dotąd przyjemnego dreszczyku.
Wiktor wyciągnął w jej stronę piękny bukiet kwiatów.
— Chciałem ci podziękować za to, że mi pomogłaś i — dodał ciszej — przeprosić za zachowanie Elwiry.
— Nie przesadzaj nie zrobiłam niczego niezwykłego. Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. A jeśli chodzi o Elwirę to nie wiem o czym mówisz… — Skłamała przypominając sobie niemiłe zachowanie tamtej kobiety.
— Uratowałaś mi życie. Lekarze powiedzieli, że jeszcze trochę bym tam poleżał i nie skończyłoby się to dobrze.
— Mam nadzieję, że już wszytko dobrze — powiedziała ze szczerą troską w głosie.
— Miałem wiele obrażeń wewnętrznych, przeszedłem poważną operację. Dlatego pojawiam się dopiero teraz, po kilku miesiącach. Poza tym nikt inny nie pomógł mi, a przechodziło tam wiele osób. Tylko ty zdobyłaś się na ten gest. A jeśli chodzi o Elwirę, to od pracownika stacji dowiedziałem się jak cię potraktowała, i za to chcę cię przeprosić.
— Daj spokój, nie ma o czym mówić…
— Długo cię szukałem, nie było to łatwe. W końcu jednak cię znalazłem, z czego bardzo się cieszę — dodał z uroczym uśmiechem.
— Po co mnie szukałeś?
— Już mówiłem, chcę ci podziękować za to wszystko co dla mnie zrobiłaś.
— Zbyteczny trud — skwitowała.
— Wiem, że teraz jesteś w pracy i nie chcę ci przeszkadzać, ale chciałbym zaprosić cię na kolację dziś wieczorem — dodał stanowczo.
— Posłuchaj, jest mi bardzo miło, że zadałeś sobie tyle trudu, aby mnie odszukać i podziękować. To bardzo dużo, ale naprawdę nie musisz…
— Nie chcę tego słuchać — przerwał jej stanowczo — jesteśmy umówieni, przyjadę po ciebie o osiemnastej. Powiedz tylko gdzie…
Przeraziła ją nieco ta perspektywa. Co powie swojemu mężowi, przecież nie może mu powiedzieć, że umówiła się na kolację z obcym mężczyzną. On tego nie zrozumie. Wiedziała, że sprawiłaby mu tym ogromną przykrość.
— Ewa, co ty na to? Będziesz gotowa? — Dopytywał się.
— Nie odpuści — pomyślała z przerażeniem.
— Dobrze — powiedziała niepewnie — ale przyjadę sama — odpowiedziała szybko, trochę zawstydzona, że za plecami męża umawia się z innym mężczyzną, a jednocześnie zdziwiona swoim zachowaniem, że wbrew zdrowemu rozsądkowi zgodziła się na spotkanie.
— Gdzie się spotkamy? — Spytał.
— Ty wybierz miejsce.
— Zatrzymałem się w hotelu Europa. Będę tam na ciebie czekał — uśmiechnął się uroczo — do zobaczenia — rzucił po chwili.
Podszedł do niej bliżej. Patrząc jej w oczy z tajemniczym uśmiechem ujął jej rękę i lekko musnął ustami. Jego zapach ją odurzył. Oszołomiona bez słowa patrzyła jak odwraca się i wychodzi. Czuła jakieś osobliwe podniecenie. Nigdy jeszcze nie spotkała się z takimi reakcjami swojego ciała na widok jakiegokolwiek mężczyzny. W głębi duszy chciała jeszcze spotkać Wiktora. Jakaś niewidzialna nić przyciągała ją do niego. Nagle pojawiło się poczucie winy — daj spokój Ewa — beształa się w myślach. To tylko kolacja, taki facet na pewno nie jest zainteresowany kimś takim jak ty, nie musisz mieć wyrzutów sumienia, nic poza kolacją się nie stanie.
— Jadę na służbową kolację, nie wiem kiedy wrócę… — rzuciła niby obojętnie do męża, mimo, że w środku wypełniało ją niepokojące podniecenie.
— Taka wystrojona? A z kim ta kolacja? — Zapytał Piotr przechodząc obok niej i taksując ją wzrokiem.
— Jakiś ważniak z ministerstwa. Szef jest na urlopie, więc ja muszę iść, mimo, że w ogóle nie mam ochoty — kłamała jak z nut.
Ledwo wysiadała ze swojego auta obok niej, nie wiadomo skąd, pojawił się Wiktor. Stał oparty o drogi, czarny samochód. Pewnie należący do niego. Nonszalancko trzymał rękę w kieszeni i taksował ją wzrokiem. W jego oczach igrał tajemniczy błysk.
— Czekałem na ciebie — powiedział ciepło.
— Więc jestem — uśmiechnęła się do niego.
— Pięknie wyglądasz.
— Dziękuję — odpowiedziała speszona.
Wskazał jej ręką drogę:
— Chodźmy.
Do hotelu weszła pierwsza. Jak na prawdziwego dżentelmena przystało — przepuścił ją w drzwiach. Na wprost wejścia jej oczom ukazała się hotelowa restauracja, gdzie skierowała swoje kroki. Wtedy poczuła lekki uścisk na swojej ręce, od którego przeszły ją dreszcze od stóp do głów.
— Nie tędy — powiedział Wiktor kierując ją w stronę windy — zjemy na tarasie w moim apartamencie.
— Wolałabym w restauracji — odpowiedziała niepewnie.
— Z tego co zdążyłem się już zorientować dużo osób cię zna w tym środowisku. Nie chciałbym, aby z mojego powodu krążyły jakieś plotki na twój temat. Poza tym będziemy się czuć bardziej swobodnie — szepnął jej do ucha.
Była tak oszołomiona jego ciepłym oddechem na swojej szyi pomieszanym z seksownym zapachem jego wody kolońskiej, że nic nie odpowiedziała i pozwoliła się poprowadzić do windy.
Kiedy weszła do luksusowego apartamentu nagle ogarnął ją strach.
— Co ja tu robię? — Pomyślała przestraszona.
— Powinnaś natychmiast wracać — podpowiadał jej głos rozsądku.
Nagle gdzieś we wnętrzu jej głowy pojawiła się myśl: — daj spokój, przecież nie uciekniesz teraz jak mała dziewczynka. Zjesz kolację, wrócisz do domu i już nigdy go nie spotkasz. Dalej będziesz prowadzić ten twój nudny, pozbawiony emocji styl życia. Ta myśl ją uspokoiła.
Wiktor odsunął jej krzesło przy stole wskazując wzrokiem gdzie powinna usiąść. Podeszła niepewnie i usiadła przy stoliku. Była onieśmielona. Rzadko mężczyźni traktowali ją tak szarmancko.
— Napijesz się wina? — Zapytał pokazując jej otwartą butelkę wina.
— Nie dziękuje, przyjechałam samochodem. Poproszę wodę.
— No tak, fakt. Chociaż szkoda, bo zamówiłem najlepsze jakie mieli.
— Może innym razem — uśmiechnęła się i dodała w myślach: — którego nigdy nie będzie.
Nie wiedziała co ma dalej mówić, ale na szczęście Wiktor zarzucał ją milionem pytań i sam długo opowiadał o sobie. Jego otwartość spowodowała, że poczuła się spokojnie i bezpiecznie. Wiktor ciekawie opowiadał o sobie, ale także z uwagą słuchał tego co ona ma do powiedzenia. Jego poczucie humoru, szczerość i prostolinijność spowodowały, że nawet nie zauważyła kiedy otworzyła się przed nim. Opowiadała mu o sobie, jakby znali się od lat. Szybko minęły blisko trzy godziny. Spojrzała na zegarek:
— Myślę, że powinnam już wracać. Dziękuję ci za zaproszenie, było bardzo miło.
— Poczekaj jeszcze chwilę, tak dobrze mi się z tobą rozmawia. Dawno z nikim tak miło nie spędziłem czasu.
— Przyznam, że dla mnie ten czas, który spędziłam dziś z tobą, również bardzo miły. Masz taką swobodę w nawiązywaniu kontaktów…
— Naprawdę? Większość ludzi ma mnie raczej za odludka i sztywniaka.
— Niemożliwe — Ewa zaśmiała się — dlaczego?
— Dużo pracuję. Czas spędzam głownie na spotkaniach biznesowych. Większość rozmów jakie prowadzę to rozmowy biznesowe. Zawsze muszę trzymać się pewnych reguł. Zdecydowana większość moich znajomych to ludzie z kręgu zawodowego, z którymi nie utrzymuję osobistych, bliskich kontaktów. Męczą mnie już te rozmowy o niczym, kurtuazyjne uśmiechy i nieszczere komplementy, których wysłuchuję od ludzi chcących mi się przypodobać, bo akurat mają do mnie jakiś interes.
— No tak… To rzeczywiście musi być męczące…
— Odnoszę wrażenie, że z tobą jest inaczej, czuję się przy tobie tak swobodnie…
— A rodzina? Przyjaciele?
— Mam niewielu przyjaciół, ale za to oddanych.
— Mam podobnie…
— A twoja narzeczona? Na pewno jest ci bliska? — Wypaliła bez namysłu Ewa.
Smutno się uśmiechnął.
— Elwira? Teraźniejszość jest już bez Elwiry.
— Przykro mi… Przepraszam nie chciałam…
— Nie musisz mnie przepraszać. Zerwałem z nią bo tak chciałem. Nie wiem dlaczego, ale irytowało mnie jej zachowanie.
— Nie martw się na pewno ułożysz sobie życie, z kimś innym, kto będzie do ciebie pasował. W końcu jesteś przystojny, mądry, szarmancki, wiele kobiet na pewno chciałyby być z tobą — pocieszała go szczerze.
— Mam nadzieję — odpowiedział cicho i spojrzał jej głęboko w oczy — jednak nie będzie to łatwe. Większość kobiet jakie znam są po prostu puste… Nie licząc hektolitrów silikonu, którym wypełniają swoje ciała — odpowiedział gorzko.
— Widzę, że nie masz najlepszego zdania o kobietach…
— Mówię tylko o tych, które poznałem do tej pory…
— Daj spokój, na pewno jest gdzieś kobieta dla ciebie. Nie rezygnuj z poszukiwań — uśmiechnęła się i gdzieś w głębi poczuła, że zazdrości tej kobiecie, która kiedyś stanie u boku Wiktora.
— Nie rezygnuje… Nawet mam już kogoś na oku — powiedział z tajemniczym uśmiechem — ale jeszcze długa droga przede mną. Najpierw jednak muszę uporządkować wszystkie moje sprawy… W zasadzie to nie wiem od czego zacząć, bo w sumie nie pamiętam, jeszcze wszystkiego z przeszłości.
— Dlaczego?
— Podczas porwania doznałem urazu głowy i na dodatek zostałem nafaszerowany jakimś toksycznym narkotykiem przez co straciłem pamięć. Nie pamiętam niczego z tego co się ze mną działo podczas porwania. Tylko jakieś nieistotne urywki…
— Mam nadzieję, że z twoim zdrowiem będzie coraz lepiej.
— Uraz głowy się zagoił, ale pamięci mimo terapii nie odzyskałem do końca — zamyślił się chwilę — dlatego zacząłem od najważniejszego: odszukałem ciebie — uśmiechnął się do niej.
Zauważył jej zakłopotanie.
— A policja nie złapała tych porywaczy? — Ewa zmieniła temat.
— Niestety, nie. Mimo śledztwa nie udało im się ustalić dlaczego i kto mnie porwał.
— Kiedy zeznawałam na policji w twojej sprawie policjant, który mnie przesłuchiwał powiedział, że śledztwo będzie trudne i żmudne, ponieważ nie mają żadnych poważniejszych śladów.
— To prawda, ale ja sam dowiem się prawdy — Wiktor powiedział twardo patrząc gdzieś ponad głową Ewy.
Po chwili milczenia wstał i zaproponował — Chodź popatrzymy sobie na widok z tarasu, jest oszałamiający.
— No coś ty, to tylko pola i pagórki — zażartowała Ewa.
— Ale pełne uroku. Tak jak ty.
— No proszę, porównujesz mnie do zarośniętego chaszczami pola. Uroczo — zaśmiała się Ewa.
Zorientował się, że jego komplement mógł być źle zrozumiany, więc szybko dodał:
— Chodziło mi o to, że jesteś taka naturalna, piękna i przyciągająca jak ten niezniszczony przez człowieka krajobraz.
— Dziękuję.
Wiktor zapatrzył się przed siebie, przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Ewa czuła się niezręcznie, nie wiedziała czy ma milczeć czy może przerwać tą ciszę. Z tych dywagacji wyrwał ją głos Wiktora:
— Wiesz to dziwne, ale jesteś jedyną kobietą, która nie wymieniła wśród moich najważniejszych cech stanu mojego majątku. Zawsze na pierwszym miejscu słyszę, że jestem bogaty. To smutne, że tylko tyle znaczę dla innych…
— Na pewno jest ktoś kto doceni to jakim jesteś człowiekiem, bądź cierpliwy.
Wiktor delikatnie ujął jej dłoń i podniósł do swoich ust i pocałował patrząc jej prosto w oczy.
— Wiesz, bardzo chciałem ci podziękować. Mam dla ciebie taki drobny podarunek — spojrzał na nią niepewnie i z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął eleganckie pudełeczko — otwórz.
Ewa cofnęła się i delikatnie odsunęła rękę Wiktora, w której trzymał prezent.
— Wiktorze posłuchaj, ja nie oczekuje od ciebie żadnych prezentów…
— Otwórz — przerwał jej — to drobiazg.
Wziął jej dłoń i włożył do niej pudełeczko. Delikatnie otworzyła niewielkie podłużne pudełeczko. Jej oczom ukazała się przepiękna bransoletka z białego złota wysadzana szafirami.
— To nie jest drobiazg Wiktorze. Przepraszam cię, ale nie mogę tego przyjąć… — położyła prezent na stoliku -jest już późno, muszę wracać… — Zmieszana i zdenerwowana zaczęła zbierać swoje rzeczy z zamiarem wyjścia.
— Nie, proszę nie odchodź. Nie chciałem cię urazić, przepraszam. Ja po prostu… No wiesz, kobiety zawsze ode mnie oczekiwały prezentów… Myślałem, że to sprawi ci przyjemność.
— Ja nie oczekuję od ciebie prezentów! Potraktowałeś mnie tak samo, jak twoja była narzeczona. Masz złe zdanie o kobietach i jak widać o mnie również!
Ewa odwróciła się gwałtownie. Chciała jak najszybciej stamtąd wyjść. Wiktor podbiegł do niej. Chwycił ją za ramię.
— Przepraszam cię, nie chciałem cię obrazić! Błagam nie odchodź… Nie wiem dlaczego mój gest tak cię uraził. Nie chciałem przecież zrobić niczego złego — zapewniał.
— Może nie miałeś złych zamiarów. Jednak chyba nie rozumiesz pewnych spraw. Traktujesz ludzi z góry, jak swoje narzędzia, za pomocą których możesz osiągać swoje cele. Żaliłeś się, że ludzie traktują cię jak worek z kasą, ale ty sam nie jesteś lepszy. Sądzisz, że wystarczy zapłacić i można wszystko kupić! Nie zawsze trzeba ludziom płacić za wszystko, czy to pieniędzmi czy drogimi prezentami. Jeśli tak traktujesz człowieka to dajesz mu do zrozumienia, że nie jest w stanie zrobić niczego dobrego dla innych bezinteresownie, czyli pośrednio nazywasz go materialistą. Ludzie tacy nie są! Przynajmniej nie wszyscy! Większość ludzi jest zdolna do pomagania innym bez ukrytych intencji — Ewa mówiła z pasją i przekonaniem.
— Fascynuje mnie twoja wiara w ludzi. Jednak ja w moim świecie najczęściej spotykam tych, którzy najbardziej są zainteresowani korzyściami materialnymi — powiedział gorzko — partnerzy biznesowi, tak zwani przyjaciele, którzy chętnie korzystają z moich możliwości materialnych, kobiety, które zabiegają o moje względy i drogie prezent. Jestem jednak pewny, że gdybym stracił wszystko, ci wszyscy przyjaciele i przyjaciółki zniknęliby w kilka sekund. Ja po prostu nie znam innej rzeczywistości, nie znam takich kobiet jak ty…
— Takich jak ja?
— Tak, takich jak ty. Dobrych, uroczych i szczerych. Wy w moim świecie nie istniejecie. Nie wiem jak mam się zachować w obecności takich ludzi jak ty. Onieśmielają mnie. Gubię się…
— Wiktorze, tacy ludzie istnieją w twoim świecie, tylko ty ich nie zauważasz. To twoi pracownicy, pan na stacji benzynowej, sprzedawczyni w sklepie. Wystarczy zobaczyć w nich człowieka, a nie traktować jak pazerne hieny.
— Czyli chcesz powiedzieć, że jestem zarozumiałym bufonem? — Roześmiał się Wiktor.
— Nie, nie chce tego powiedzieć, nie chcę cie obrazić. Chcę tylko powiedzieć, że wystarczy popatrzeć na ludzi z innej perspektywy. Nie szufladkować ich, uwierzyć w ich dobroć. Twierdzisz, że twoi przyjaciele odwróciliby się od ciebie. A skąd wiesz, że tak by było? A może zaskoczyliby cię pozytywnie? To tylko twoje wyobrażenie o nich, a nie ich prawdziwa twarz. A czy ty nie pomógłbyś któremuś z nich gdyby potrzebował pomocy?
— Oczywiście, że bym pomógł…
— No widzisz, a może ci twoi przyjaciele mają o tobie takie samo zdanie, jak ty o nich, a rzeczywistość jest inna…
Wiktor patrzył zafascynowany na Ewę.
— Uwielbiam, kiedy mówisz z takim zapałem i pewnością.
Ewa zarumieniła się zaskoczona jego słowami.
— Daj spokój — powiedziała zawstydzona.
— Twoja pasja mnie fascynuje. Onieśmielasz mnie swoją dobrocią i przekonaniem o tym, że cały świat jest dobry. Chciałbym tak wierzyć w dobro jak ty, ale w moim życiu nie ma takiej wiary. Może dlatego tak mnie do ciebie ciągnie… Mam wrażenie, że jakaś niewidzialna siła przyciąga mnie do ciebie, a ja nie mogę się jej oprzeć… — Podekscytowany tłumaczył chaotycznie.
Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie tak nieoczekiwanie, że bezwładnie wpadła w jego ramiona. Poczuła jak nagle opuszczają ją wszystkie siły. Jego dotyk był tak przyjemnie obezwładniający. Niewłaściwy, ale tak rozkosznie zniewalający. Chciała się wyrwać, uciec. Jakiś głos w jej głowie krzyczał: masz męża! Masz męża! Mimo, że z całej siły chciała się wyrwać, jej ciało jakby nie słuchało rozpaczliwego krzyku dochodzącego gdzieś z głębi: uciekaj! Jego obezwładniającą bliskość, jego usta zbliżające się niebezpiecznie do jej warg hipnotyzowały ją i odbierały własną wolę. Kiedy już prawie złożył słodki pocałunek na jej ustach, ona ostatkiem sił wyszeptała:
— Wiktorze proszę puść mnie…
— Dlaczego? — Zapytał szeptem wpatrując się w jej drżące usta.
— Mam męża…
— Wiem.
— Skąd?
— Po prostu wiem — szepnął próbując ją znowu pocałować.
Ewa wyrwała się z jego objęć.
— Nie mówiłam ci wcześniej niczego o moim mężu. Skąd to o mnie wiesz? — Zapytała ostro.
Wiktor odwrócił się. Podszedł do okna. Milczał.
— Skąd to wiesz?! — Nie odpuszczała. Gniew w jej głosie był wyraźny i nieustępliwy.
— Wynająłem detektywa, aby cię odnalazł — powiedział spokojnie nie odwracając się od okna.
— Detektywa? Chyba żartujesz! — Oburzyła się.
— Nie rozumiem czemu cię to zdenerwowało. Ja po prostu chciałem cię odnaleźć. Zniknęłaś wtedy tak nagle. Nic właściwie o tobie nie wiedziałem… Poza tym, że…
— Że?
— …Że muszę cię odnaleźć. Czułem, że muszę to zrobić!
— Dlaczego?
— Nie wiem! Po prostu czułem, że muszę…
— To jakaś paranoja… Czego ty ode mnie chcesz?!
— Nie wiem. Po prostu czuję, że cię potrzebuję… Że przy tobie…
— Przy mnie? Co ty gadasz?! Ja mam rodzinę, męża!
— Nie ma takiego wagonu, którego nie dałoby się odczepić…
— Zwariowałeś?! Myślisz, że rzucę wszystko dla kogoś, z kim rozmawiałam parę godzin?!
Wiktor milczał. Stał odwrócony tyłem uparcie wpatrując się w widok za oknem. Ewa ze złością chwyciła swoją torebkę i bez słowa udała się do drzwi. Zatrzymała się na chwilę w drzwiach. Nie odwracając się zapytała cicho.
— Czemu wkładasz tyle wysiłku w znajomość ze mną?
Wiktor nadal stał tyłem. Mówił spokojnie, ale w jego głosie słychać było smutek, a jednocześnie niesamowitą pewnością w głosie.
— Bo czuję, że jesteś mi potrzebna, że mnie uratujesz…
— Uratuję? Przed kim?
— Przed samym sobą.
Ewa nie wiedziała co ma powiedzieć. Dała niepewnie krok do przodu przekraczając próg drzwi. Zanim zamknęła za sobą drzwi Wiktor odwrócił się do niej i spytał:
— Kochasz go?
— Kogo?
— Twojego męża.
Odwróciła się do niego patrząc mu odważnie w oczy.
— A co to ma do rzeczy? — Zapytała ostro.
— Wiele, bardzo wiele. Jeśli tak, odejdę i już nigdy nie będę zawracał ci głowy, ale jeśli nie…
Ewa bardzo chciała potwierdzić, że kocha swojego męża, jednak te słowa nie mogły jej przejść przez gardło. Z drugiej strony nie chciała przyznać, że uczucie między nią, a Piotrem już się wypaliło.
— Moje uczucia do męża nie mają tu nic do rzeczy…
— Mylisz się. To ma ogromne znaczenie. Gdybyś go kochała powiedziałabyś to bez namysł. Nie kochasz go! — Podszedł do niej zdecydowanym krokiem i chwycił ją za rękę — nie trać życia, na coś co nie ma znaczenia! Pragnę cię, nie mogę przestać o tobie myśleć. Nie chcę na nic czekać. Życie jest zbyt krótkie… Szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie. Jego bezpośredniość przerażała ją, a jednocześnie jakoś niebezpiecznie fascynowała. Ten żar w jego oczach był jak płomień przyciągający ćmę.
— Wiktorze, przecież ja cię nie znam. Poza tym widzisz mnie trzeci raz w życiu. Nie możesz czuć do mnie tego o czym mówisz. To nie możliwe — odpowiedziała oswobadzając się z jego uścisku.
— Jestem znany ze swojego zdecydowania i trafnych decyzji. Od razu wiem czego chcę, a chcę ciebie… Tylko ciebie.
Przestraszył ją tym wyznaniem.
— To jakiś wariat — pomyślała w popłochu.
— Muszę iść — odwróciła się.
— Nie pozwolę ci odejść.
Chwycił ją za ramię uniemożliwiając jej odejście. Ewa wpadła w panikę przestraszona jego zachowaniem. Szybko ogarnęła myślami sytuację i doszła do wniosku, że najlepiej będzie jakoś uspokoić tego szalonego człowieka.
— Posłuchaj, bez wątpienia znajdziesz kogoś, kto cię uszczęśliwi. To jednak nie jestem ja — Mówiła tak spokojnie, jak tylko potrafiła jednocześnie zerkają w kierunku drzwi. W każdej chwili była gotowa wyrwać się i uciec.
— Dlaczego tak myślisz? — Spytał cicho.
— Po pierwsze mam męża, po drugie nie znamy się na tyle dobrze, aby… No właśnie, aby, co? Przecież ja nic o tobie nie wiem…
— A co chcesz wiedzieć? — Przerwał jej — nazywam się Wiktor Halitowski, jestem biznesmenem, mam sieć salonów meblowych w całym kraju. Mam wystarczająco pieniędzy żeby…
— Dlaczego opisujesz siebie przez pryzmat swojego majątku? To nic mi o tobie nie mówi.
Zamilkł. Był zaskoczony. Nikt wcześniej nie oceniał go inaczej, jak tylko przez pryzmat tego, co posiada. Od dziecka tak było, był przecież synem bogatego człowieka. Stan posiadania był podstawą oceny w elitarnej szkole, wśród kolegów, znajomych, parterów biznesowych… A tu nagle ta kobieta, która w tak niewytłumaczalny, niebezpieczny sposób pociągała go od pierwszej chwili, chce wiedzieć o nim coś, czego on sam o sobie nie wie. Spojrzał na nią, jej ciemne włosy otaczały, śliczną buzię. Jej seksowna figura, pełne piersi i rozkołysane biodra rozpalały go do czerwoności. Nie wiedział skąd biorą się te uczucia. Był jedynie pewien, że są prawdziwe i najchętniej rzuciłby się na nią, całował jej delikatne usta, pieścił jej cudowne piersi…
— Wiktorze? — Z rozmarzenia wyrwał go miękki głos jego towarzyszki.
— A tak, zamyśliłem się… No cóż, zacznę od nowa: nazywam się Wiktor Halitowski, mam czterdzieści trzy lata, jestem wolny. Mieszkam sam w małej miejscowości pod Krakowem. Mam doktorat z ekonomii. Jestem zdecydowany i pewny tego czego chcę, a teraz chcę ciebie…
Chwycił ją delikatnie w pasie i przyciągnął do siebie. Jego zachowanie wywołało u niej panikę. Zaskoczenie pomieszane ze strachem przed tym, co za chwilę miało się stać sparaliżowało ją, nie mogła się ruszyć. Przycisnął swoje usta do jej warg i złoży na nich namiętny pocałunek. Czuła przyjemny dotyk jego miękkich, ciepłych i soczystych ust. Miała wrażenie, że jest w niebie, nigdy jeszcze nie czuła się tak nieziemsko. Objął ją mocno. Poczuła jak jego porywająca bliskość unosi ją gdzieś ku bramom rozkoszy. Delikatny dotyk jego ręki przesuwającej się po jej plecach wywoływał u niej przyjemny dreszcz. Poczuła jak wilgotnieje w miejscu, które zaczynało przejmować nad nią kontrolę. Ostatkiem sił szepnęła:
— Nie, proszę, nie …
— Pragnę cię od pierwszej chwili kiedy cię ujrzałem — szepnął prawie nie odrywając swoich ust od jej warg — chce być z tobą, tu i teraz…
— Oszalałeś? — Zdrowy rozsądek wreszcie doszedł do głosu. Odsunęła się od niego. Sięgnęła ręka do klamki w drzwiach. Wiktor jednak jednym ruchem ręki zamknął drzwi z powrotem. Oparł rękę na framudze drzwi zamykając jej drogę ucieczki. Spojrzał jej głęboko w oczy.
— Po co tracić czas na tkwienie w miejscu? Trzeba szybko podejmować decyzje. Trzeba żyć pełnią życia. Nie zastanawiać się. Zrozumiałem to po tym, co mi się przydarzyło. Kiedy pomyślałem, że mogłem tego nie przeżyć ogarnął mnie żal, że mogłem tak wiele stracić. Nie przeżyć tylu dobrych rzeczy.
— Żyj więc pełnią życia, ale mnie do tego nie wciągaj.
— Po co chcesz tkwić w związku, który nie przynosi ci satysfakcji?
— To nie jest takie proste. Mnie i Piotra łączy wiele rzeczy. Miłość to nie wszystko — odpowiedziała dość przytomnie — naprawdę muszę już iść, puść mnie, proszę…
— Dobrze, ale obiecaj mi, że jutro się spotkamy.
Wiktor zdjął rękę z framugi drzwi otwierając jej drogę do wyjścia.
— Jutro nie mogę — skłamała.
— To pojutrze, proszę…
— Dobrze, ale puść mnie już — obiecała.
Była jednak pewna, że nie dotrzyma słowa. Powiedziała to tylko po to, aby się uwolnić i wreszcie stąd uciec.
— Będę czekał z niecierpliwością — zwołał za nią gdy ona w pośpiechu oddalała się w stronę windy.
Tej nocy nie zmrużyła oka nawet na chwilę. Targał nią nieznane dotąd emocje. Z jednej strony była wściekła na tego nadętego, zarozumiałego człowieka, który tak bezpretensjonalnie wkroczył w jej spokojne, poukładane życie. Bezczelnie chciał zniszczyć jej spokój. Gdzieś z tyłu głowy pojawiły się jednak inne myśli. Myśli, których nie chciała. W jej głowie pojawiły się niechciane obrazy przedstawiające ją w ramionach Wiktora.
— To się nigdy nie stanie — pomyślała z żalem i złością — nie mogę tego zrobić.
Rozdział III
Ewa stała przed lustrem przyglądając się sobie. Nowa sukienka leżała jak ulał.
— Piotr! — Zawołała — Już dochodzi czwarta! Spóźnimy się!
Piotr stanął w drzwiach z niewyraźną miną.
— Co jest? Szykuj się. Nie wypada się spóźnić. Jola nam nie wybaczy. W końcu czterdziestkę obchodzi się tylko raz w życiu — zaśmiała się wesoło.
— Ewa… Przepraszam… Ja… — Piotr był wyraźnie zakłopotany.
Zaniepokoiła się.
— O co chodzi?
— Szef dzwonił…
— I?
— Zgadnij…
— Nie idziemy? Tak? To chcesz powiedzieć? — Spytała z żalem.
— Słuchaj, muszę pojechać do pracy. Nie mogę odmówić… Ale ty jedź…
— Sama? Chyba żartujesz! — Ewa była naprawdę rozżalona, wściekła i zawiedziona.
— Postaram się wszystko załatwić jak najszybciej i dojadę do ciebie…
— Jasne… — mruknęła ze złością.
Podjechała pod okazały dworek służący za restaurację i hotel. Jej przyjaciółce naprawdę zależało na hucznych czterdziestych urodzinach, sądząc po wystawnej organizacji imprezy.
— Ewcia! — Usłyszała piskliwy głos przyjaciółki.
Kobieta podbiegła do niej i szczerze ją uściskała.
— Gdzie Piotr? Pewnie parkuje?
Ewa spuściła głowę. Było jej wstyd za męża. W końcu oboje potwierdzili udział w imprezie.
— Piotr dojedzie później. Musiał pojechać do pracy. Jakaś pilna sprawa… Przepraszam…
— Nie szkodzi, kochana. Nawet nie zauważysz, że go nie ma. Będziemy się świetnie bawić!
Jola była w tak świetnym humorze, że nic nie było w stanie popsuć jej dobrego nastroju. Ewa natomiast nie miała ochoty na jakąkolwiek zabawę. Piotr skutecznie posuł jej humor. Postanowiła, że posiedzi chwilę na imprezie, a potem ulotni się po angielsku.
— Ach, Ewcia, mam dla ciebie niespodziankę — Jola szczebiotała jak nastolatka.
— Tak? Jaką?
— Moja siostra Beata przyjechała ze Szwecji. Dawno się nie widziałyście. Chodź przywitasz się z nią.
Jola ciągnęła ją za rękę.
— Jezu, jeszcze i to… — Pomyślała z nerwami.
Od dawna nie przepadała za Beatą. Jeszcze jako nastolatki nie nadawały na tych samych falach. Nie lubiła wyniosłej i zarozumiałej siostry Joli. Obie siostry były zupełnie inne. Jola była radosna i otwarta. Uwielbiała ją.
— Beata! Beata! Zobacz kto przyjechał?! — Jola machała do wysokiej blondynki.
Beata odwróciła się i przyjrzała się obu przyjaciółkom. Podeszła do nich pewnym, zdecydowanym krokiem.
— Miło cię widzieć — powiedziała słodkim, jednak nieszczerym tonem i uściskała Ewę od niechcenia.
— Ja również cieszę się, że cię widzę — odpowiedziała kurtuazyjnie z satysfakcją zauważając, że Beata ewidentnie musiała już poprawiać urodę w gabinecie chirurga plastycznego.
— A ty sama? — Zauważyła nieco zjadliwie siostra przyjaciółki.
— Piotr dojedzie później. Jest rozchwytywanym specjalistą i jego szef nie może się bez niego obejść — Jola wyręczyła przyjaciółkę z kłopotliwej odpowiedzi.
— A ty Beatko? Jak się miewasz — Ewa spytała bardziej z grzeczności, niż z ciekawości.
— Ach, same sukcesy! Właśnie poznałam niesamowitego mężczyznę. Bogaty, przystojny i mój. Dopiero się poznajemy, ale zaprosiłam go na dzisiejszą imprezę. Zaraz ci go przedstawię — Beata zaczęła się rozglądać po sali — Och, tu jesteś kochanie! — Ucieszyła się patrząc przed siebie tuż ponad głową Ewy — poznaj Ewa, to Wiktor.
Ewa odwróciła się gwałtownie za siebie. Poznała ten zapach. Zrobiło jej się ciemno przed oczami.
— Witaj, jestem Wiktor — pocałował ją w rękę udając, że się nie znają.
— Ewa — mruknęła do niego wyciągając w pośpiechu swoją dłoń z jego ręki — Gratuluję wam obojgu, bawcie się dobrze — rzuciła próbując się oddalić.
— Czego? — Wiktor rzucił pytanie zaskakując nie tylko ją, ale też Beatę, która wyglądała na wyraźnie poirytowaną.
Ewa odwróciła się z powrotem do nich z uroczym uśmiechem.
— Związku. Widzę, że trzymasz się Wiktorze tego samego typu urody. Piękne, wysokie długonogie blondynki. Świetny gust.
— To wy się znacie? — Jola niemal krzyknęła zaskoczona.
— Tak, mieliśmy już okazję się poznać — odpowiedział Wiktor.
— To za dużo powiedziane — sprostowała go Ewa — to była dość przelotna znajomość.
— To niezbyt trafna ocena — odpowiedział spokojnie Wiktor wpatrując się intensywnie w Ewę — nasza znajomość ma raczej solidne podstawy.
Ewa nie miała ochoty na przepychanki słowne z Wiktorem. Pożegnała się szybko z nim i Beatą i ulgą odeszła w stronę do swoich znajomych, których właśnie wypatrzyła w tłumie gości. Nie bawiła się dobrze. Co chwilę spoglądał na zegarek wyczekując Piotra. Ten jednak spóźniał się coraz bardziej. Czas płynął jej tak powoli, że miała wrażenie, iż jest tu już kilka dni. Postanowiła w końcu wracać do domu. Najpierw chciała wyjść niezauważenie, jednak uznała, że będzie to niegrzeczne wobec Joli. Podeszła do niej chcąc się pożegnać.
— Jola, ja się będę już zbierać. Bardzo ci dziękuję…
— Nie ma mowy! — Rozbawiona przyjaciółka nie przyjmowała do wiadomości słów Ewy.
— Bardzo cię przepraszam, ale niezbyt dobrze się czuję. Poza tym Piotr już chyba nie przyjedzie, więc…
— Nie puszczę cię. To moje urodziny, a ty nie możesz mnie zostawić. W końcu jesteś moją przyjaciółką czy nie?
— Tak, kochana, ale naprawdę źle się czuję…
— To dlatego, że nie tańczysz — zawyrokowała Jola — zaraz ci znajdę jakiegoś solidnego partnera. O, już widzę. Narzeczony mojej siostry też snuje się po kątach. Właśnie się posprzeczali. Zajmiesz się nim.
— Nie ma mowy!
Jola jednak nie słuchała protestów, ciągnąc ją za rękę w stronę Wiktora, jednocześnie machając do niego ręką. Wiktor zauważył przyzywającą go Jolę, ciągnącą za rękę opierającą się z kwaśną miną Ewę. Podszedł do obu kobiet.
— Wiktor, masz bojowe zadanie — rozkazała Jola tonem nieznoszącym sprzeciwu — Ewa chcę już uciekać. Zatańcz z nią i zatrzymaj ją. Ma się dobrze bawić! Zrozumiano!
— Zrozumiano — odpowiedział Wiktor uśmiechając się — pozwolisz? — Zwrócił do Ewy podając jej rękę i wskazując wzrokiem parkiet.
Na jego twarzy błądziło rozbawienie, które nieumiejętnie starał się ukryć. Ewa bez słowa podała mu rękę. Weszli na parkiet, a on przycisnął ją do siebie, trochę zbyt mocno, spojrzał na nią z uśmiechem.
— Rozchmurz się — szepnął jej do ucha.
— Nie mogę — odpowiedziała.
— Dlaczego?
— Boję się?
— Czego?
— Raczej kogo…
— Kogo?
— Beaty. Jest tobą zauroczona i boję się, że nie będzie zadowolona, gdy zobaczy, że tańczysz z innymi kobietami. Od dziecka była zaborcza.
— Mam wrażenie, że jesteś troszeczkę zazdrosna — szepnął jej do ucha.
— Chyba kpisz…
— Wręcz przeciwnie — przekomarzał się — poza tym jesteś niesłowna.
— Niesłowna?
— Tak, niesłowna. Złamałaś obietnicę.
— Chyba masz jakieś urojenia.
— Nie. Wtedy w hotelu obiecałaś mi, że się spotkamy następnego dnia. Czekałem, dzwoniłem, byłem nawet u ciebie w pracy. Nie przyszłaś, nie odbierałaś telefonu. W pracy powiedzieli mi, że jesteś na urlopie. Czułem się zawiedziony.
— Oj, daj spokój, Wiktor, Beata ukoi twój ból — odcięła się ze złością.
— Jednak jesteś zazdrosna — szepnął jej do ucha — co bardzo mnie cieszy.
Ewa nie wiedziała dlaczego jest tak wściekła na niego. Jego bezczelna pewność siebie tak ją irytowała, że miała ochotę krzyczeć. Chciała się wyrwać z jego objęć i uciec stąd jak najdalej. On jednak przycisnął ją mocniej do siebie nie pozwalając odejść.
— Nie rób scen, bo będą plotki — powiedział z uroczym uśmiechem parząc jej prosto w oczy.
— Nie obchodzą mnie plotki. Mnie nie zaszkodzą. Nie boję się ich, w przeciwieństwie do ciebie. Widzę, jak nerwowo rozglądasz się za Beatą. Co boisz się jej? — Zapytała z ironią.
— Raczej o nią.
— O nią? Ale, że co? Myślisz, że pęknie jej któryś z worków z silikonem?
— Uwielbiam kiedy się złościsz — odpowiedział z uśmiechem — a zazdrość o inna kobietę dodaje ci uroku — szepnął jej do ucha.
— Spieprzaj! — Rzuciła z nerwami.
Wyrwała się z jego objęć i szybkim krokiem wyszła na zewnątrz. Była tak wściekła, że miała ochotę krzyczeć i gryźć. Postanowiła trochę ochłonąć. Poszła przed siebie do okazałego ogrodu otaczającego dworek. Chodziła urokliwymi ścieżkami między dostojnymi drzewami i pachnącymi krzewami. Mimo, że było już całkiem ciemno, pięknie zaprojektowane ledowe oświetlenie ogrodu stwarzało bajeczną atmosferę.
— Nic nas nie łączy — usłyszała za sobą głęboki męski głos.
Niemal podskoczyła ze strachu. Nie spodziewała się tutaj nikogo. Odwróciła się powoli. Stał nieopodal, oparty ramieniem o drzewo. Stwarzał wrażenie bezczelnie wyluzowanego.
— Wiem, Wiktor, że nic nas nie łączy. Nie musisz mi tego komunikować.
— Nie nas, w sensie mnie i ciebie. Nas: mnie i Beatę.
— Nie obchodzi mnie to.
— Myślę, że obchodzi. Dlatego jesteś taka wściekła, bo wiesz, że jestem dla ciebie ważny, ale nie chcesz tego przyznać sama przed sobą.
— Wiktor, daj mi spokój, dobrze — rzuciła zirytowana i szybkim krokiem udała się w kierunku parkingu. Chciała jak najszybciej stad odjechać. On jednak chwycił ją za ramię kiedy przechodził obok niego. Szarpnęła się ze złością. Nic to jednak nie pomogło. On nadal ją trzymał.
— Nie puszczę cię, dopóki mnie nie wysłuchasz.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie i ponownie się szarpnęła.
— Nic ci to nie da. Ja mam więcej siły — powiedział zdecydowanym głosem.
— Dobrze, skoro to jedyny sposób. Słucham. Masz trzy minuty — powiedziała ostro.
Uśmiechnął się lekko i puścił ją. Stanął przed nią i patrzył na nią tak intensywnie, że aż zrobiło jej się niezręcznie. Postukała palcem w zegarek.
— Czas leci — ostrzegła.
— Znam Beatę od kilku lat. Była dziewczyną mojego znajomego. Poznałem ją na wspólnych wakacjach.
— Nie interesuje mnie historia waszej miłości.
Wiktor nie zareagował na tą złośliwość.
— Spotkałem ją kilka dni temu. Zaprosiła mnie na kolację. Początkowo odrzuciłem jej zaproszenie, ale w trakcie naszej rozmowy zadzwoniła do niej, jej siostra Jola. Ponieważ rozmawiały na głośnomówiącym usłyszałem, jak Jola wymieniła twoje imię i nazwisko w kontekście tej imprezy. Wypytałem Beatę. Okazało się, że to nie przypadek. Naprawdę chodziło ciebie. Postanowiłem więc przyjąć jej zaproszenie. Dzięki temu mogłem się z tobą spotkać.
Ewa milczała uparcie, jednak jej wściekłość nieco zmalała. Wiktor konturował swoją opowieść.
— Wiedziałem, że przyjdziesz z mężem. Musiałem temu zapobiec.
— Że co proszę?!
— Wysłuchaj mnie do końca, proszę. Dowiedziałem się gdzie pracuje. Tak się składa, że znam jego szefa… No i cóż, sama rozumiesz… Poprosiłem o małą przysługę…
— Trzy minuty minęło — powiedziała sucho i ruszyła przed siebie.
— Tylko tyle masz mi do powiedzenia? — Zapytał gorzko.
Zatrzymała się. Odwróciła się gwałtownie ze złością.
— A czego ty się spodziewasz? Co twoim zdaniem mam ci powiedzieć?! Mam rzucić wszystko i odjechać z tobą na białym rumaku?!
Podszedł do niej powoli. Stanął przed nią i popatrzył jej prosto w oczy.
— Tak, rzuć wszystko i odjedź ze mną na białym rumaku.
— Wiktor — zaczęła już trochę spokojniej — zrozum, to przecież szaleństwo…
— Dokładnie. Oszalejmy razem.
Objął dłońmi jego twarz. Chwilę z uwagą obserwował ją, delikatnie gładząc kciukiem jej policzek.
— Żadne dylematy tu nie są potrzebne. Ja kocham ciebie, a ty kochasz mnie.
— Skąd ta pewność?
— Stąd — odpowiedział kładąc jej dłoń na swoim sercu.
— Wiktor…
— Nic nie mów — szepnął.
Pocałował ją najpierw delikatnie, niepewnie. Kiedy jednak ona nie cofnęła się był coraz śmielszy. Namiętny, mokry pocałunek sprawił, że zakręciło jej się w głowie. Położył rękę na jej tali i przyciągnął jej biodra do swoich. Oparł ją delikatnie o rosnące obok drzewo. Przywarł do niej swoim ciałem. Jego pocałunki były coraz śmielsze, a ręce nie uznawały żadnych granic. Gorące pulsowanie, które czuła odbierało jej rozum. Nic już się nie liczyło. Tylko on i jego bliskość. Gdzieś z daleka, jak ze studni dotarł do niej piskliwy głos Beaty.
— Wiktor! Wiktor! Gdzie jesteś?!
Odskoczyli od siebie jak poparzeni. Spojrzał na nią. W jego oczach był żal za tym co miało się zaraz stać.
— Lepiej żeby nas tu nie zobaczyła — Ewa szepnęła — odejdź, ja ją zatrzymam.
Wiktor zniknął w ciemności między drzewami.
— Ewa? Co ty tu robisz? — Beata była autentycznie zdziwiona.
— Chciałam się przejść.
— Nie widziałaś Wiktora?
— Widziałam.
— Gdzie? — Spytała podejrzliwie Beata.
— Na sali.
— Nie ma go tam.
— No cóż. Może też poszedł się przejść. Powinnaś go poszukać — odpowiedziała z przesadnie miłym uśmiechem.
— A ty powinnaś wrócić, bo twój mąż właśnie przyjechał i cię szuka.
Ewa poczuła lekki zawód.
— No cóż, wreszcie. W takim razie wracam, a ty idź szukać Wiktora.
— O mnie mówicie?
Wiktor wyłonił się z ciemności idąc brukowaną ścieżką z głębi ogrodu.
— Och, Wiktor — zaczęła szczebiotać Beata rzucając Wiktorowi uwodzące spojrzenia — szukałam cię. Mam dla ciebie niespodziankę.
— przykro mi Beatko — Wiktor zdjął jej dłonie ze swoich ramion — muszę wracać.
— Ależ kochanie, przygotowałam dla nas pokój…
— Niestety Beatko. Nie da rady. Przepraszam, że cię zawiodłem, ale nic z tego nie będzie…
— Wiktor co ty mówisz?
— Nie pykło, Beatko. Musisz poszukać szczęścia z kimś innym.
Wiktor był szczery, aż do bólu. Ewie było żal Beaty, która z wściekłością odwróciła się i pobiegła przed siebie, do dworku.
— Lepiej być szczerym od razu… — mruknął Wiktor.
— Musimy się tu rozstać. Mój mąż przyjechał…
— Zadzwonię. Tylko odbierz. Pamiętaj.
Wiktor stał i patrzył jak Ewa znika w cieniu pachnących krzewów róż.
Rozdział IV
Ostatnie kilka tygodnie były dla Ewy jak sen. Wiktor przyjeżdżał do niej co kilka dni. Spotkania mijały im na uroczych kolacjach i romantycznych spacerach. Uparcie ją zapewniał, że jest dla niego niezwykle ważna. Ona jednak tkwiła między wyrzutami sumienia wobec Piotra i tęsknotą za Wiktorem. Raz ponosiła ją euforia i radość, że Wiktor jest obok niej, a raz nie umiała uwierzyć w jego uczucie. Nieustannie zastanawiała się dlaczego mężczyzna, który może mieć każdą kobietę, chce być właśnie z nią. Dlaczego mówi jej te wszystkie rzeczy. Dlaczego zadaje sobie tyle trudu, aby dwa, trzy razy w tygodni pokonywać niemal sto kilometrów, tylko po to by pospacerować z nią po parku. Targało nią wiele sprzecznych uczuć od radości bycia z kimś kto ją zauroczył bez reszty, poprzez niepewność swoich uczuć, aż po strach, że o jej spotkaniach z obcym mężczyzną dowie się Piotr.
W żaden sposób nie mogła skupić się na pracy. W jej głowie jak natrętna mucha ciągle krążyła uporczywa myśl o Wiktorze. Wciąż pamiętała smak jego namiętnych pocałunków i dotyk niecierpliwych rąk błądzących po jej ciele. Czuła przenikający dreszcz na wspomnienie jego dotyku. W uszach ciągle brzmiały jego słowa: pragnę cię od pierwszej chwili kiedy cię ujrzałem. Jakiś głos pochodzący z jej wnętrza cicho podpowiadał: zrób to, poddaj się jego woli, wreszcie będziesz mogła żyć pełnią życia, spełniona, szczęśliwa. Już wyobrażała sobie siebie w jego ramionach. W swojej wyobraźni widziała ich oboje, wpatrzonych w siebie, stojących na plaży w blasku zachodzącego słońca, kiedy nagle usłyszała szyderczy śmiech swojego rozsądku: odbiło ci? Widziałaś siebie w lustrze? Przecież ten facet może mieć każdą kobietę, jakiej tylko zapragnie. Jedno jego skinienie wystarczy, aby stado młodych i zgrabnych kobiet padło mu do stóp, a ty? Ty masz czterdzieści lat, obwisłe cycki, cellulit i tłuszcz na brzuchu. Jak cię zobaczy nago to ucieknie z krzykiem. Masz dwudziestoletniego syna, powinnaś myśleć o przyszłych wnukach, a nie o miłosnych uniesieniach. Myślisz, że ile on z tobą wytrzyma — drwił bezlitosny głos rozsądku — I gdzie wrócisz? Do męża? To dumny człowiek, nie będzie cię chciał znać, jedyne co osiągniesz to pogardę i rozbitą rodzinę.
Z tych gorzkich rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu. Dostała sms’a od Wiktora. Drżącymi rękami ściskała swojego smartfona czytając wiadomość:
Nie mogę się doczekać naszego kolejnego spotkania.
Proszę urwij się z pracy i spotkajmy się teraz, nie wytrzymam do wieczora.
Za pół godziny przyjadę po ciebie.
Nie to nie ma sensu — myślała — o co mu chodzi? Czemu on się tak przyczepił? Odpiszę, że nie mam czasu — postanowiła z całą mocą. A może jednak zgodzę się na spotkanie? — Pomyślała po chwili. Tak, spotkam się z nim. Spotkam się i powiem mu, aby dał mi spokój — zdecydowała twardo. Nie mogę już tak dłużej żyć. Kiedy Piotr się dowie… Siedziała jak odrętwiała, zastanawiając się co ma zrobić, kiedy znowu z zamyślenia wyrwał ją dźwięk kolejnego sms’a:
Czekam na parkingu, przyjdź, proszę.
Jak zahipnotyzowana wstała, wzięła torebkę, już nic ją nie obchodziło. Liczyło się tylko to, że zaraz go zobaczy. Od razu zapomniała o wszystkich swoich wcześniejszych postanowieniach. Wychodząc rzuciła do sekretarki standardowy tekst:
— Wychodzę. Dziś już prawdopodobnie nie wrócę. Gdyby się coś działo jestem pod telefonem.
Wyszła. Czuła jakby leciała na skrzydłach. Idąc na spotkanie z nim czuła euforię, przez którą, od czasu do czasu, próbowały się przebić wątpliwości. Jednak ona nie chciała o nich pamiętać. Odsuwała je w coraz dalsze zakamarki swojego umysłu. W jej głowie krążyła tylko jedno natrętne pytanie: co ty wyprawiasz?
— Jesteś, nareszcie — powiedział Wiktor na jej widok wychodząc z samochodu.
Pochylił się i pocałował ją w policzek. Jego bliskość, jego zapach sprawiały, że nie potrafiła myśleć o niczym innym, tylko o jego zniewalającej bliskości. Otworzył jej drzwi swojego samochodu:
— Wsiądź proszę.
Zrobiła to bez słowa. Zachowywała się jak zahipnotyzowana. Nie miała siły mu się przeciwstawić. Ruszyli. Wiktor nic nie mówił, jakby czekał na odpowiedni moment. Ona też milczała. Euforia ustąpiła zdrowemu rozsądkowi. Układała sobie w głowie słowa o rozstaniu. Chciała mu powiedzieć, że to co się dzieje jest jakieś nierealne, niemoralne i niemożliwe. Już miała na końcu języka: „Wiktorze to nasze ostatnie spotkanie”, kiedy on odezwał się pierwszy:
— Porywam cię — powiedział z uśmiechem zerkają na nią kątem oka.
— Co?
— Porywam cię — powtórzył.
— Nie rozumiem…
— Spędzimy razem weekend.
Wreszcie obudziła się z tego dziwnego letargu:
— Jak to mnie porywasz! Zatrzymaj się! Chcę wysiąść! Muszę wrócić do domu! Zatrzymaj się!
— Nie — odpowiedział stanowczo.
— Wiktor, nie wygłupiaj się, to nie jest śmieszne. Przerażasz mnie!
— A ty mnie pociągasz tak bardzo, że jestem gotów popełnić przez ciebie przestępstwo — Żartował sobie z niej.
— Wiktorze proszę. Przestań się wygłupiać. Odwieź mnie do pracy z powrotem, proszę — Ewa była naprawdę przerażona jego zachowaniem.
Nic nie odpowiedział, zjechał na pobocze. Odwrócił się do niej, spojrzał na nią poważnie i powiedział:
— Nie bój się. Nic ci się nie stanie. Nie jestem zboczeńcem, ani mordercą. Przecież wiesz. Znasz mnie całkiem dobrze.
— Szałowo! — Krzyknęła z ironią i dodała w myślach: jesteś tylko porywaczem idiotek, którym się wydawało, że spotka ich szalona miłość na stare lata.
— Dziś jest piątek — Wiktor nie przerywał swojego wywodu — nie musisz już wracać do pracy.
— Jasne, a mężowi powiem, że uciekłam z kochankiem — drwiła Ewa.
— Nie, zadzwoń do niego i powiedz, że jesteś na kilkudniowym szkoleniu.
— Wiktor proszę cię, to bez sensu! Odwieź mnie!
— Nie ma mowy.
— Czemu to robisz? — Spytała prawie płacząc.
— Muszę ci jakość podziękować za to co dla mnie zrobiłaś. Nie chciałaś przyjąć prezentu, więc wymyśliłem inny sposób — powiedział to z miną kota, który właśnie złowił tłustą mysz.
Ewa nie wiedziała gdzie Wiktor ją zabiera. Miała nadzieję, że gdzieś niezbyt daleko i jakoś uda jej się uciec i wrócić do domu. Czuła się jak ogłupiała ćma, która zafascynowana płomieniem, rzucił się w niego na swoją zgubę. Cały czas myślała jak się wykaraskać z tej sytuacji. Zastanawiała się nawet nad powiadomieniem swojego męża o tym, że została porwana. Wiktor przecież pozwolił jej zadzwonić do niego. Mogłaby przecież powiedzieć mu między wierszami coś co by go naprowadziło na sytuację. Zrezygnowała jednak z tej opcji. Jak wytłumaczyłaby mężowi, skąd zna Wiktora. Uznała, że musi sobie jakoś sama poradzić.
Dojechali na miejsce. Jej oczom ukazał się ogromy, elegancki dom, a raczej willa otoczona morzem kwiatów i drzew.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział Wiktor zatrzymując samochód na podjeździe.
— Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? — Spytała z niepokojem Ewa.
— To mój dom — uśmiechnął się szeroko — chodź, napijemy się czegoś i ruszamy dalej…
— Dalej? Gdzie dalej? Co ty znowu wymyśliłeś?
— Chodź nie marudź — udawał poirytowanie — Mario, przyszykuj nam coś zimnego do picia — krzyknął w głąb domu wchodząc do salonu niemal ciągnąc za rękę Ewę, która z dużym ociąganiem ostrożnie stąpała za nim rozglądając się z ciekawością wokół.
Zza ściany oddzielającej salon od kuchni wyłoniła się około sześćdziesięcioletnia kobieta, o domowym, ciepłym wyglądzie i przyjaznym spojrzeniu.
— Już niosę — powiedziała kobieta wesołym tonem ciepło się uśmiechając do Ewy.
— Dzień dobry — powiedziała niepewnie Ewa.
— Dzień dobry. Zaraz spróbuje pani mojej lemoniady, jest pyszna — powiedziała kobieta wychodząc do kuchni.
— Dziękuję — niemal krzyknęła za nią Ewa z nadzieją, że kobieta jej pomoże wydostać się stąd i wrócić do domu.
Wiktor gdzieś zniknął, Ewa czuła się niepewnie. Do salonu weszła Maria niosąc na tacy orzeźwiający napój. Patrzyła na nią, jak na ostatnią deską ratunku.
— Więc to pani jest Ewa — odezwała się pierwsza Maria — Wiktor od momentu powrotu ze szpitala mówi tylko o pani. Od kiedy panią poznał zmienił się bardzo. Jest taki wesoły, pełen życia, nie to co dawniej… — Ściszyła nagle głos jakby zdradzała jakąś tajemnicę.
— Dawniej?
Maria zrobiła minę jakby się właśnie zorientowała, że powiedziała jedno słowo za dużo.
— Pani Mario — Ewa zmieniła temat — gdzie my jesteśmy? Jak nazywa się ta miejscowość? Można tu wezwać taksówkę?
Maria nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ w tym samym momencie do domu wpadł Wiktor. Maria nieco zdziwiona pytaniami Ewy i speszona wyszła z salonu.
— No jesteśmy gotowi, możemy jechać, walizki spakowane — powiedział podekscytowany.
— Gdzie jechać? Jakie walizki? — Pytała oszołomiona Ewa.
— Zobaczysz — powiedział z tajemniczym uśmiechem i pocałował ją w policzek.
Wziął ją za rękę i pociągną za sobą.
— Chodźże już, bo się spóźnimy — poganiał wesoło.
— Przecież to lotnisko! Wiktor po co tu przyjechaliśmy? — Ewa była coraz bardziej zaniepokojona.
— Przelecimy się samolotem.
— Jakim samolotem? Gdzie?
— O nic nie pytaj. Proszę, pozwól, aby to była niespodzianka.
— Dość mam już na dziś niespodzianek! — Krzyknęła zdenerwowana. Chcę wracać do domu!
— To nie dobrze, bo to dopiero początek przygody — droczył się z nią bezlitośnie ciągnąc ją za rękę do stanowiska odprawy. Ewa miała ochotę krzyczeć. Dopiero przy odprawie dowiedziała się, że ich samolot leci do Paryża.
— Wiktor ja nigdzie nie lecę! — Jęknęła niema ze łzami w oczach.
— Nie marudź, chodź — powiedział Wiktor udając poirytowanie.
Zatrzymał się jednak czując jej opór. Spojrzał na nią łagodnym, rozmarzonym wzrokiem.
— Przysięgam. Nic ci nie grozi. Zaufaj mi — powiedział przytulając ją do siebie. Ewa poczuła, że uczucie strachu nieco ustępuje — Przecież on by mnie nie skrzywdził — pomyślała z nadzieją.
Upadła na łóżko zmęczona jak pies. Tego dnia nie zapomni nigdy. Porwanie, Paryż, wypasiony hotel i to wszystko z facetem, o którym tak naprawdę niewiele wiedziała. Spotykali się co prawda już od jakiegoś czasu, ale on tak naprawdę niewiele o sobie mówił. Opowiadał jej co prawda jakieś krótkie, zabawne historyjki ze swojego życia, ale one nic tak naprawdę nie mówiły o nim. Na dodatek unikał jak ognia rozmów o swojej rodzinie.
— Chociaż tyle, że okazał się dżentelmenem, wynajął osobny pokój — pomyślała rzucając się na łóżko. Po chwili odpoczynku poszła do łazienki. Wzięła długi, odprężający prysznic.
— Muszę się przebrać — pomyślała wycierając ręcznikiem włosy — ale w co? Nie mam, ani bielizny ani żadnych ubrań na zmianę. No chyba, że — ironizowała w myślach — upiorę sobie majtki i będę je suszyć na balkonie w centrum Paryża.
Kiedy tak stała na środku pokoju, z miną nieogarniętej sieroty, usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła i jej oczom ukazał się Wiktor ciągnący za sobą walizkę.
— Pani bagaż, madame — rzucił nonszalancko z łobuzerskim uśmiechem.
— Ja nie mam bagażu, monsieur — odpowiedziała równie nonszalancko.
— Już pani ma — i rzucił na łóżko wypchaną walizkę — zostawiam cię na chwilkę, odśwież się i za godzinę spotykamy się na kolacji.
Puścił do niej oko i wyszedł jak gdyby nigdy nic.
Chwilę przyglądała się walizce. — No cóż — pomyślała — chyba nie mam innego wyjścia, a zatem: „sezamie, otwórz się”.
Zajrzała do walizki. Znalazła tam kosmetyki, bieliznę i ubrania, buty.
— No świetnie, zna mój prawdziwy rozmiar, teraz to na pewno ucieknie z krzykiem — mruknęła do siebie z rozbawieniem.
— No, prawie gotowe — pomyślała Ewa przeglądając się w lustrze. Ubrania, które znalazła w walizce nie tylko zadziwiająco dobrze na nią pasowały, ale też idealnie trafiały w jej gust. Patrzyła na siebie w lustrze i zadawała sobie pytanie: kim ja do cholery jestem? Jeszcze kilka dni temu była przeciętną brunetką o nudnym, jednostajnym życiu, a dziś stała się oszustką, która okłamuje męża i bawi się z obcym facetem w Paryżu. Co ja wyprawiam? — Pytała siebie z przestrachem co chwilę.
Wśród tych rozmyślań o nieustających wyrzutach sumienia nagle gdzieś z tyłu głowy pojawiła się diabelska myśl, jakby jakiś chochlik siedział na jej ramieniu i szepnął do ucha: daj spokój, nikt się nie dowie, chcesz spędzić życie wegetując? Masz okazję przeżyć coś ekscytującego, zawsze o tym marzyłaś. Z jakiś nieznanych przyczyn ten facet, który cię tu zabrał chce z tobą przeżyć tą przygodę, nie opieraj się, płyń z prądem!
Z zamyślenia wyrwało ją delikatne pukanie do drzwi. Kiedy otworzyła zobaczyła Wiktora ubranego w jasnoniebieską koszulę, świetnie skrojoną marynarkę i doskonale dobrane do niej spodnie. Był taki przystojny i pociągający. Stał oparty ramieniem o framugę drzwi, z jedną ręką w kieszeni spodni. Typowa dla niego poza. Na jego widok niemal natychmiast zapomniała o niedawnych wątpliwościach. Przed Wiktorem stał pięknie nakryty wózek hotelowy z kolacją:
— Pani zamawiała?
— Zależy co, proszę pana — odpowiedziała z uśmiechem.
— Mogę pani zaoferować wszystko co mam, a w szczególności moje serce.
Uśmiechnęła się do niego. Był naprawdę pociągający. Przy nim zapomniała o dręczących ją jeszcze przed chwilą wyrzutach sumienia. Na sam jego widok ogarniało ją nieznane dotąd uczucie pełni szczęścia.
— Wejdź z tym wózkiem, bo jeszcze ktoś cię weźmie za kelnera.
— Oczywiście, madame — rzucił jej zalotne spojrzenie.
W doskonałych humorach usiedli do kolacji.
— Czy możesz mi w końcu powiedzieć po co tu przylecieliśmy i na jak długo?
— Chcę ci pokazać Paryż. To w końcu miasto miłości… Zostaniemy tu dopóki nie zdecydujesz się być ze mną tak naprawdę, do końca.
— Znam Paryż, byłam tu już. A być z tobą nie mogę, dobrze o ty wiesz…
— Dlaczego?
— Nie wałkujmy tego od nowa. Nie psujmy nastroju — posmutniała nagle.
— Zabiorę cię w takie miejsca gdzie jeszcze na pewno nie byłaś. A co do drugiej części twojego oświadczenia to chciałbym żebyś mnie uważnie i spokojnie wysłuchała — jego mina była teraz naprawdę poważna. Na chwilę spuścił głowę jakby się zastanawiał co ma powiedzieć. Po chwili wziął ją delikatnie za rękę, spojrzał głęboko w oczy i zaczął mówić tym swoim niskim, męskim, seksownym głosem.
— Wiele w życiu przeszedłem, to co mam teraz osiągnąłem ciężką pracą i zapłaciłem za to najwyższą cenę. Nauczyłem się jednak przez ten czas, że stracone szanse nigdy nie wracają, a ja nie chcę stracić szansy, którą dał mi los. Nie chcę stracić ciebie… Zakochałem się w tobie wtedy, tam na tym skwerku, w momencie kiedy podałaś mi rękę. Popatrzyłem ci w oczy i wiedziałem, że przepadłem, że to ty, ta jedna jedyna, której szukałem.
Ewa chciała coś powiedzieć, ale on nie przestawał mówić z pasją i niesamowitą pewności w głosie.
— Wiem, co zaraz powiesz. Masz męża, masz syna… Powtarzasz to ciągle jak mantrę. Z mężem możesz wziąć rozwód, a z synem nie bierzesz przecież rozwodu. Poza tym jest dorosły, a tym masz prawo być szczęśliwa. Ja ci to szczęście zapewnię. Nie powiesz mi chyba, że nic, kompletnie nic do mnie nie czujesz? A nawet jeśli mnie nie kochasz to jestem pewien, że mojej miłości wystarczy dla nas obojga…
Ewa siedziała oszołomiona tym co usłyszała. Milczała. Zebrała w końcu swoje rozbiegane myśli i cichym głosem powiedziała:
— Wiktorze, ja za nic na świecie nie chciałabym cię zranić. Zdążyłam się już zorientować, że jest w twoim życiu jakaś sprawa, która sprawia ci ból. Nie wiem, co tak strasznego cię spotkało, ale nie chcę dokładać ci zmartwień. Nie chcę także skrzywdzić mojej rodziny. To, że nie kocham męża nie oznacza, że on jest złym człowiekiem. Rozstanie nie jest takie proste. Wiele razem przeżyliśmy. Rozwód nie będzie tez obojętny dla Mateo.
— Rozumiem, że nie jest łatwo rozstać się po tylu latach, ale czy będzie ci łatwo żyć dalej wiedząc, że mogłaś mieć kogoś kto kocha cię bezgranicznie i zostać w związku bez miłości? Powiedz szczerze naprawdę nic do mnie nie czujesz?
— Jeśli chodzi o moje uczucia do ciebie, to prawda: nie jesteś mi obojętny, ale nie buduje się szczęścia na nieszczęściu innych… Wiktorze wokół ciebie jest tyle pięknych kobiet, które bez mrugnięcia okiem wskoczą za tobą w ogień. Możesz mieć piękną, młodą, zgrabną i wolną partnerkę, a nie kogoś takiego jak ja…
— Nigdy więcej tak nie mów o sobie! Nie wiem kto cię tak skrzywdził, że wmówił ci takie bzdury! Nie znam innej kobiety, która miałaby tyle klasy, co ty! To jak mówisz, jak się poruszasz, twoje poczucie humoru, dobroć są tak niespotykane, tak wyjątkowe, że nawet sto innych kobiet naraz ci nie dorówna.
— Daj spokój, mam wiele wad…
— Jakich? Ja żadnej nie widzę.
— Choćby niezbyt idealną figurę — zażartowała.
— Akurat figurę to masz idealną. Taką jaką powinna mieć prawdziwa kobieta. I nigdy więcej nie porównuj się do tych wychudzonych, wypełnionych po brzegi silikonem kobiet, bo to niesmaczne. A mówiąc poważnie rozumiem, że nie jest ci łatwo podjąć decyzję o rozwodzie. Zrozumiem to, ale za nic na świecie nie chcę cię stracić…
— Wiktorze… — Ewie słowa uwięzły w gardle.
— Wiem, że to wszystko jest trudne i skomplikowane. Mam prośbę, zapomnijmy o tym na czas pobytu tutaj. Cieszmy się sobą, Paryżem. Co będzie dalej, czas pokaże…
Podszedł do niej i patrząc na nią z łagodnym uśmiechem podał jej rękę:
— Chodźmy na taras, napijemy się szampana.
Widok z tarasu na niesamowity Paryż i bąbelki szampana szybko zawróciły Ewie w głowie. Alkohol pomógł jej zapomnieć o wyrzutach sumienia. Schowała gdzieś w ciemnych zakamarkach umysłu, wspomnienie, o tym, jak okłamała męża wmawiając mu, że musiała pilnie wyjechać na niespodziewane szkolenie.
— Kręci mi się w głowie. Rzadko piję alkohol, więc szybko na mnie działa… — powiedziała czując jak plącze jej się język.
— Świetnie! Na to liczyłem — zaśmiał się Wiktor i przyciągnął ją do siebie.
Jego usta niebezpieczne zbliżyły się do jej warg. Wypity alkohol, atmosfera Paryża sprawiły, że Ewa nie uciekła od niego, jak za pierwszym razem. Kiedy ich usta zetknęły się ze sobą świat zaczął wirować. Jego namiętne pocałunki, ręce delikatnie pieszczące jej szyję, bliskość jego ciała oszołomiły ją. Zapomniała nagle o całym świecie. Pragnęła, aby ta chwila trwała już zawsze. Pożądanie bliskości mężczyzny nagle stało się tak mocne, że przesłoniło jej zdrowy rozsądek. Od tak dawna nie czuła takiego podniecenia. Tak długo już nie kochała się z mężczyzną. Tęskniła za fizycznym spełnieniem, za tym niesamowitym dreszczem na całym ciele, za wilgotnym pulsowanie w samym środku świątyni miłości. Wiktor delikatnie zsunął z jej ramienia ramiączko sukienki i pocałował ją, najpierw w ramię, potem niżej i niżej. Delikatnie ujął jej rękę, która spoczywała na jego torsie, przysunął ją do swoich ust i złożył na niej swój pocałunek.
— Wejdźmy do pokoju — szepnął zdławionym głosem i delikatnie popchnął ją do środka, jednocześnie podtrzymując, aby nie straciła równowagi. Kiedy już przekroczyła granicę tarasu, chwycił ją za ramię i mocno przyciągną do siebie. Bezwładnie wpadła w jego ramiona. Obsypał ją pocałunkami. Rozpiął jej sukienkę, która posłusznie opadła na podłogę.
— Jesteś cudowna — szeptał między jednym, a drugim pocałunkiem.
Jej ręce, jak gdyby bez jej pozwolenia, zaczęły rozpinać mu koszulę. Jej oczom ukazał się seksowny, szeroki męski tors pokryty gęstymi ciemnymi włoskami. Delikatnie zsunęła mu za ramion koszulę. Teraz czuła się tak bezpiecznie i spokojnie w jego mocnych, męskich ramionach. On przycisnął ją do siebie namiętnie całując. Jednym, sprawnym ruchem rozpiął jej biustonosz. Lekko popchnął ją na łóżko porażając ją wzrokiem. Jego ręka powoli badała jej ciało, kawałek po kawałku. Ona błądziła ręką po silnym torsie namiętnego kochanka.
— O tak, jesteś cudowna… — Usłyszała jego ledwie dosłyszalny szept.
Nagle jednym szybkim ruchem rozsunął jej nogi. Poczuła jak wdziera się w jej wilgotny pulsujący z podniecenia tunel miłości. Jęknęła. Ból rozkoszy wypełniał ją całą. Dawno nie kochała się z mężczyzną. Nie była w pełni gotowa na przyjęcie rozpalonego mężczyzny. On jednak był cierpliwy, powoli parł do celu. Pragnęła go. Nic innego już się nie liczyło. Czuła, że za chwile eksploduje z rozkoszy. Pokój wirował. Wypełniał ją całą, do końca. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś takiego. Dotąd jej jedynym mężczyzn był Piotr. Zawsze podczas zbliżenia czuła jakiś emocjonalny niedosyt. Tym razem było inaczej. Może to podniecenie nową sytuacją sprawiło, że jej odczucia było zwielokrotnione, a może sprawił to ten mężczyzna, którego prawie nie znała i który z niewiadomych powodów okazał jej tyle zainteresowania. Wróciła myślami do Wiktora, całującego jej szyję, pieszczącego piersi i rytmicznie poruszającego się w jej wnętrzu. Widok jego ciała nad sobą sprawiał, że niemal mdlała z rozkoszy. Jej oddech był coraz szybszy przechodzący w cichy jęk. Miała wrażenie, że jeśli on zaraz nie przestanie nie wytrzyma kolejnego skurczu ekstazy. Nagle on jęknął, a ona poczuła w swoim wnętrzu rozlewający się ciepły gejzer, który wypełnił ją po brzegi. Ten fakt podniecił ją jeszcze bardziej. Poczuła, że zbliża się kolejna potężna fala rozkoszy. Cała zesztywniała. Jej ciało wygięło się w łuk, a ekscytująca rozkosz wypełniła ją całą. Wiktor uśmiechnął się i mocno przytulił.
— Chcę tak pozostać w tobie na zawsze — szepnął i pocałował ją czule.
Przytuleni leżeli na boku. Ona pragnęła tylko, aby ta chwila trwała wiecznie. Chciała pozostać w jego ramionach z ustami przy jego ustach.
— Kocham cię — szepnął.
Mimo, że już to od niego usłyszała kiedyś, zaskoczyło ją to wyznanie. Tak bardzo chciała powiedzieć mu to samo. Jednak dla niej to słowo zbyt wiele znaczyło, żeby wypowiadać je ot tak. Chciała jednak odpowiedzieć coś na jego wyznanie, ale słowa uwięzły jej w gardle. Wiedziała, że jeśli wyzna mu swoje oddanie nie będzie już odwrotu. Chciała jakość okazać mu swoje uczucia, pocałowała go więc długo i namiętnie. Leżeli tak bez słowa wtuleni w siebie. W jej głowie wszystko wirowało. Wspomnienie nieziemskiej rozkoszy pomieszane z wyrzutami sumienia nie pozwalały jej zasnąć. Długo leżała wpatrując się w migoczące światła Paryża. Czuła na swoim karku ciepły, miarowy oddech swojego kochanka. Zasnął zamykając ją w uścisku. Delikatnie zsunęła z siebie jego rękę.
Wezmę prysznic — pomyślała.
Woda delikatnie opływała jej ciało. Pachnący kokosem żel pod prysznic subtelnie muskał jej skórę. Była lekko obolała po niedawnych igraszkach, ale cudownie szczęśliwa. Delikatnie głaszcząc swoje ciało próbowała przypomnieć sobie niedawny akt miłosny. Pragnęła przeżyć to jeszcze raz zanim ten niesamowity sen się skończy. Bo kiedyś musiał się przecież skończyć. To nie mogło trwać długo. Dlaczego taki facet jak Wiktor miałby chcieć z nią być? Być może chciał przeżyć przygodę? Może niedawne dramatyczne wydarzenia pomieszały mu w głowie i przez chwilę chciał posiąść jakąś prostą, zwyczajną kobietę niepochodzącą z jego świata biznesu i wielkich pieniędzy. Może na chwilę znudziły mu się te wszystkie wyfiokowane lale i dlatego chciał posmakować zwyczajności.
Wróciła do łóżka. Przytuliła się do Wiktora. Długo wpatrywała się w tego silnego i zdecydowanego mężczyznę, a jednocześnie tak czułego i delikatnego. Z żalem stwierdziła, że spał. Nie chciała, żeby spał. Chciała, aby znowu wypełnił ją całą. Odwróciła się do niego, delikatnie wsunęła swoją pupę w jego lędźwia. Jego rękę położyła na swojej piersi. Kręciła się i wierciła jak niespokojny duch.
— Nie możesz zasnąć? — Szepnął rozbudzonym głosem nie otwierając oczu.
— Obudzałam cię? Przepraszam — Odpowiedziała niezbyt umiejętnie ukrywając radość z tego faktu.
— Widzę, że nie postarałem się zbyt dobrze — uśmiechnął się z błyskiem w oku.
— Nie rozumiem o czym mówisz — kłamała jak z nut.
— Mówię o tym, że nie zmęczyłem cię wystarczająco mocno — odpowiedział odwracając ją do siebie. Mocno, gwałtownie ją pocałował. Zupełnie inaczej niż wcześniej. Nie było w tym delikatności. Była wyuzdana dzikość. Jego język lubieżnie wdzierał się do jej ust penetrując je bezwstydnie.
— Mmmm, jesteś taka cudowna, uwielbiam to — mruknął. Bez dłuższych wstępów powtórzył niedawny akt. To sprawiało, że pragnęła go coraz goręcej. Wiktor nie kochał się z nią tak jak wcześniej, czule i romantycznie. Teraz nie był już taki delikatny. Było natarczywy i ostry, ale jej się to podobało. Nagle odsunął się od niej, a ona poczuła przykry niedosyt. Podniósł ją.
— Stań przodem do ściany — szepnął jej nieprzyzwoicie do ucha.
Posłusznie wykonała polecenie. On stanął za nią i trzymając ją mocno rękami za biodra zbliżał się do niej i odsuwał w imponującym tempie. Stojąc tak przy ścianie, marzyła, aby ta chwila nie przeminęła. Orgazm odebrał jej siłę. Zaczęła osuwać się po ścianie.
— Czy teraz dałem z siebie wszystko? — Zapytał szeptem całując ją w ucho i podtrzymując, aby nie upadła zmęczona niedawnym aktem.
— Wszytko i jeszcze trochę — odpowiedziała odwracają do niego głowę i oddając pocałunek.
— Więc teraz zaśniesz?
— Nie — Odpowiedziała przekornie.
— Nie?
— Muszę jeszcze się do ciebie mocno przytulić — powiedziała całując go ponownie i popychając na łóżko.
Była tak zmęczona, szczęśliwa i spokojna, że zasnęła niemal od razu.
Rozdział V
Obudziły ją promienie słońca muskające jej ciało. Miałam cudowny sen — pomyślała, przeciągając się leniwie. Nie, nie, to przecież nie był sen. To stało się naprawdę. Zerknęła w rozświetlone słońcem okno, w którego centralnej części powitalnie tkwił czubek Wieży Eiffla. Spojrzała na łóżko, Wiktora tam nie było. A jednak sen… — pożałowała w myślach. Założyła szlafrok i wyszła na taras. Z kąta tarasu dobiegł ją ciepły i czuły głos:
— Witaj kochanie. Cieszę się, że wstałaś, tęskniłem.
Odwróciła się i zobaczyła swojego uroczego kochanka. Siedział na tarasowej kanapie z laptopem na skrzyżowanych kolanach. Miał mokre włosy, a po jego nagich ramionach i torsie swobodnie spływały krople wody. Był prawie nagi, jedynie niewielki biały ręcznik opasywał jego biodra. Zobaczyła jak przez środek jego brzucha spływa rozkoszna kropla, uparcie kierując się coraz niżej i niżej. Chciałabym być tą kroplą — pomyślała. Bez słowa podeszła do niego, wzięła laptop i odłożyła na stolik, usiadła na jego kolanach przodem do niego. Ujęła jego twarz w swoje dłonie, spojrzała głęboko w oczy i obdarowała namiętnym i długim pocałunkiem. Nie poznawała samej siebie. To on wyzwoli w niej te pokłady namiętności. Patrząc jej głęboko w oczy pociągnął za pasek szlafroka i odsłonił jej ramiona i piersi. Jego ręce sunęły po jej udach, do pośladków, ku plecom, aby ostentacyjnie spocząć na jej piersiach. Odchyliła się do tyłu jakby chciała udostępnić mu całą siebie, bez reszty. Jego dotyk sprawił, że cały jej świat zawirował.
— Powiedz mi czego pragniesz, a zrobię wszystko — szepnęła mu do ucha.
— Ciebie, tylko ciebie — odpowiedział całując ją.
Ręcznik opasujący jego biodra rozchylił się ukazując wszystkie jego walory. Pochyliła się, pocałowała go lekko w ramię, schodząc coraz niżej. Przerwała na chwilę i spojrzała na jego twarz, na której rysowało się ogromne podniecenie. Głowa odchylona do tyłu, zamknięte oczy i lekko rozchylone usta spowodowały, że zapragnęła go jeszcze mocniej. Chyba odczytał jej pragnienie bo chwycił ją za przedramię, pociągnął lekko do góry i chrapliwym głosem powiedział — chodź tu do mnie.
Usiadła na nim. Zapomniała o delikatności.
— Wstań — szepnął.
Popchnął ją lekko w stronę pokoju. Szedł tuż za nią, a kiedy weszli do środka rzucił ją na łóżko. Jego ciepły i wilgotny język wędrował po jej ciele. Czuła jak wzbierała w niej jakaś ogromna, niebezpieczna fala. Nie wytrzymam, nie wytrzymam — powtarzała w myślach. Zacisnęła mocno pięści. Jej ciało przeszedł niemal bolesny dreszcz, a z gardła wydobył się głośny jęk.
Wiktor położył się obok niej, przytulił.
— Musimy coś zjeść, napracowaliśmy się przecież — zażartował całując ją w ucho.
— Nie mam siły. Wykończyłeś mnie — szepnęła leniwie.
— To dopiero początek. Musisz się dobrze odżywiać, bo będziesz potrzebowała dużo siły.
— Na co? — Zapytała zalotnie uśmiechając się.
— Jak to na co? Na zwiedzanie — odpowiedział i puścił do niej oko — chodź schodzimy na śniadanie.
— Najpierw prysznic, potem śniadanie.
— Więc chodźmy razem pod prysznic — pociągnął ją lekko za rękę.
— A tak w ogóle to nie zamierzasz wrócić do swojego pokoju? — Droczyła się z nim.
— Nie — spoważniał — nigdy już nie chcę być sam, zawsze chcę być z tobą. Nigdy się nie uwolnisz ode mnie — powiedział to jakimś dziwnym tonem i pocałował ją w czoło.
Kiedy zjedli śniadanie Wiktor postanowił, że zabiera Ewę na wycieczkę po Paryżu.
— Gdzie mnie zabierasz? — Spytała z ciekawością wychodząc z hotelu.
— Zobaczysz — powiedział tajemniczo.
— Ale ja chcę wiedzieć — prosiła.
— Zobaczysz jak tam dotrzemy — upierał się — będziesz zachwycona.
— No nie wiem. Nie ławo mnie zachwycić — powiedziała przekornie.
— Na pewno? Nie zachwyciłem cię dzisiaj? — Chwycił ją za rękę i pociągnął ku sobie składając na jej ustach soczysty pocałunek.
— Ja mówię o zwiedzaniu — wykręcała się od odpowiedzi — Louvre, Wieża Eiffla, Łuk Triumfalny, Katedra Notre Dame, Katedra Sacre Coeur i Wzgórze Montmartre, Champs-Élysées, rejs po Sekwanie, Panteon, Plac Pigalle, Muzeum Perfum Fragonard — to wszystko już widziałam. Choć to wizytówki Paryża, to — moim skromnym zdaniem — zagubiły gdzieś swój urok. To miejsca przepełnione turystami, błyskami fleszy, hałaśliwe. Nie ma tam spokoju, słynnych romantycznych, paryskich uliczek, tego niezwykłego spokoju, który kojarzy mi się z Paryżem.
Wiktor patrzył na nią z uśmiechem.
— Moja mała romantyczka. Zabiorę cię do tego romantycznego spokoju.
Wiktor dotrzymał słowa. Skrzętnie omijali najsłynniejsze turystyczne atrakcje Miasta Miłości. Spędzili razem cudowny czas włócząc się po nieznanych zakątkach Paryża. Romantyczny La Coulée Verte, urokliwy kanał Saint Martin i mała winiarnia Le Baron Rouge. Te cudowne miejsca wywołały u Ewy głęboką melancholię. Posmutniała, bo nagle zdała sobie sprawę, że to za chwile się skończy. Wróci do domu, do szarej, smutnej rzeczywistości i wyrzutów sumienia.
— Późno, już — stwierdził przytomnie Wiktor.
Zauważył zmianę nastroju Ewy, ale uznał to za zmęczenie całodzienną wędrówką po Paryżu.
— Zabieram cię na romantyczną kolację do małej, przytulnej knajpki z dala od tłumu turystów. Chodziłem tam często z moimi rodzicami.
— Twoimi rodzicami? — Ewa po raz pierwszy usłyszała od niego coś o jego rodzinie — Opowiesz mi o nich?
— Innym razem kochanie. Mamy jeszcze dużo czasu. Teraz delektujmy się tylko sobą — pocałował ją czule.
Ewa była pewna, że tym pytaniem wywołała u Wiktora jakieś bolesne wspomnienie. Nie chciała go zasmucać.
— Może kiedyś sam mi powie — pomyślała.
Kolacja ją rozleniwiła. W romantycznej knajpce odnalazła wreszcie ten niepowtarzalny klimat Paryża. Rozmarzyła się.
— Mogłabym tu zostać na zawsze — powiedziała rozglądając się z zaciekawieniem.
— To nie możliwe, zabieram cię w jeszcze jedno miejsce, które na pewno znasz, ale nie możemy tam nie pójść. To niedaleko.
— Nawet nie spytam gdzie, bo jak zwykle nic mi nie powiesz — wydęła usta udając obrażoną.
— No widzisz, jak ty mnie dobrze znasz — uśmiechnął się do niej przytulając ją mocno.
Po kolacji udali się na spacer. Kiedy przed nimi wyłonił się widok uroczego mostu Ewa wykrzyknęła uradowana.
— No tak, mogłam się domyślić Pont des Arts! Po co tu przyjechaliśmy? Tylko mi nie mów, że będziesz tu wieszał kłódkę!
— Nie, nie będę wieszał. Oboje ją powiesimy — oświadczył próbując ukryć rozbawienie jej entuzjazmem i wyciągnął kieszeni małą czerwoną kłódeczkę z ich inicjałami.
Spoważniał.
— Ta kłodka oznacza, że zawsze będę cię kochał i mam nadzieję, że ty też mnie kiedyś pokochasz — spojrzał jej w oczy.
— Wiktorze… Jesteś najcudowniejszym mężczyzną jakiego znam. Jest mi z tobą tak dobrze, jak z nikim inny,…
— Ale?
— Ale nie chcę cię oszukać. Nie chcę dawać ci fałszywych nadziei. Sama miłość czasami nie wystarczy… Znasz moją sytuację. Nie mogę tak po prostu zostawić swojego życia, rodziny.… Ja jestem z innego świata, tego zwyczajnego, prostego. Ty jesteś przyzwyczajony do innego życia. Nie wiem czy byłabym w stanie spełnić twoje oczekiwania… — Odpowiedziała unikając jego wzroku.
— Kochanie… — Przytulił ją i mocno pocałował — spełniasz wszystkie moje oczekiwania. Mój świat to bagno. Chcę się z niego wydostać. Chcę spokojnego, normalnego życia z prawdziwą kobietą. Zgodzę się na wszystko, byleby tylko być blisko ciebie. Również na to, aby zostać tylko twoim kochankiem, choć wolałbym być kimś więcej…
Ewa nic nie odpowiedziała, przytuliła się tylko do niego mocno. Nie chciała zdradzić mu swoich uczuć. Nie chciała dawać mu fałszywej nadziei, ale w jej sercu rodziło się głębokie uczucie. Zdawała sobie sprawę, że wyznając mu to dałaby mu nadzieję. Nie było by już odwrotu, a ona nie mogła tego zrobić, miała przecież inne zobowiązania.
Wiktor z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągną małą różyczkę.
— No nie, skąd ją wziąłeś? Przecież tu nie ma żadnej kwiaciarni?
— Dla ciebie mógłbym ściągnąć gwiazdkę z nieba.
— Jest śliczna. Dziękuję — powiedziała całując go w policzek.
— Nie dorównuje ci urodą.
— Kłamca.
— Kokietka — przekomarzał się.
Szczęśliwi i zmęczeni wrócili do hotelu.
— Dziękuję ci za ten cudowny dzień.
— Przekonałaś się, że Paryż też może być piękny? — Zapytał ją z uśmiechem otwierając przed nią drzwi pokoju.
— Wszędzie jest pięknie, jeśli ty będziesz przy mnie — powiedziała rumieniąc się.
Wiktora wyraźnie uszczęśliwiły te słowa. Zmęczenie dało im się we znaki. Zasnęli szybko, wtuleni w siebie.
Rankiem Ewę obudził przeszywający, podniecający dreszcz. Leżała na boku, nie całkiem jeszcze rozbudzona poczuła delikatne pieszczoty Wiktora na swoim ciele i ciepłe pocałunki na swojej szyi. On leżał z tyłu. Poruszał się powoli i delikatnie.
— Dzień dobry słonko — szepnął jej do ucha.
— Francuska pobudka?
— Podoba ci się?
— Bardzo — odwróciła głowę i pocałowała go.
Ich ciała zespoliły się w jedno, rytmiczne ruchy napełniały ją rosnącą rozkoszą. Narastająca fala podniecenia sprawiała jej fizyczny ból. W końcu rozlała się po całym jej ciele. Dreszcze rozkoszy wstrząsały jej ciałem, ale on nie przestawał. Z jej ust wydobył się głośny jęk.
— Ach, Wiktorze…
Nieustającą falę rozkosznych skurczy uzupełnił ciepły gejzer, który poczuła w środku. Jego ruchy stały się powolniejsze, ale pocałunki coraz gorętsze, aż w końcu przestał się ruszać. Leżeli tak oboje, zmęczeni i szczęśliwi.
— Chcę tak zostać na zawsze — szepnął jej do ucha.
— Nie mam nic przeciwko — odpowiedziała zalotnie.
Całe przedpołudnie spędzili leniąc się w łóżku. Ewa nigdy tak się nie czuła: kochana, szczęśliwa, spokojna i bezpieczna. Chłodna pościel otaczała delikatnie jej nagie ciało. Pierwszy raz czuła się tak cholernie seksowna i pożądana. Zmęczona miłosnymi uniesieniami zasnęła.
Kiedy się obudziła Wiktora nie było przy niej. Znowu siedział na tarasie z laptopem na kolanach. Założyła jego koszulę i wyszła na taras.
— Przeszkadzam ci? — Zapytała cicho.
— Ty nigdy mi nie przeszkadzasz — uśmiechnął się do niej — chciałbym abyś zawsze była przy mnie, przecież to wiesz.
— Jaki mamy dzisiaj plan dnia? — Spytała.
— Dziś wieczorem musimy wracać, ale zanim to się stanie chcę się tobą nacieszyć, dlatego najchętniej nie wychodziłbym z tego pokoju.
— Więc zostańmy.
— Powinniśmy coś zjeść. Musisz mieć dużo siły, bo mam wobec ciebie jeszcze ambitne plany — powiedział obejmując ją czule z łobuzerskim błyskiem w oku. Kąciki jego ust drgały, za wszelką cenę starał się powstrzymać śmiech.
— Co robisz? — Zapytała zmieniając temat.
— Spałaś, więc chciałem się czymś zająć zanim wstaniesz — tłumaczy się jak mały chłopiec — zabrałem się za projektowanie.
— Co projektujesz?
— Meble.
— Meble? Jesteś stolarzem?
— Prawie. Moja firma uruchomiła nową linię produkcji. Do tej pory zajmowaliśmy się produkcją i sprzedażą standardowych mebli. Mamy salony w całym kraju, ale chciałem zrobić coś nowego, nie lubię stać w miejscu — mówił z taką pasją, jakiej Ewa dawno nie słyszała.
— Inwestowałem w różne branże, ale najlepiej się czuję w tej. Postanowiłem, że będziemy produkować ekskluzywne meble dla klientów indywidualnych… No i właśnie projektuję szafę dla pewnej bogatej, wymagającej pani — spojrzał na swój projekt i uśmiechnął się — nie miałem pomysłu co jej zaproponować, ale czas spędzony z tobą dał mi tyle siły i nowych pomysłów, że teraz mogę zaprojektować wszystko. Co o tym myślisz? — Podsunął jej laptopa z projektem.
— Jest piękna.
— Myślisz, że spodoba się mojej klientce?
— Tego nie wiem, nie znam jej. Opowiedz mi o niej.
— To żona jednego z moich partnerów biznesowych. Jest po pięćdziesiątce, zajmuje się domem. Nigdy nie pracowała. Wiesz to taka perfekcyjna gospodyni, przyjmuje przyjaciółki, urządza przyjęcia, kupuje tony butów, lubi się chwalić stanem swojego posiadania. Kiedy odwiedzam jej męża Edwarda w ich domu czuję się trochę nieswojo. Panuje tam idealny, sterylny porządek, wszystko jest poukładane jak od linijki. Boję się tam usiąść bo mam wrażenie, że ona zaraz przyjdzie ze zmiotką i zacznie sprzątać wokół mnie.
Ewa zaśmiewała się do łez.
— Więc mam dla ciebie złą wiadomość: ta szafa jej się nie spodoba, to wymagająca wielbicielka porządku.
— Jak to?
— Taka osoba potrzebuje wiele miejsca na różnego rodzaju drobiazgi. Podejrzewam, że nie ma żadnych zainteresowań poza domem, przyjęciami i serialami. To pewnie cały jej świat. Moim zdaniem ta szafa powinna być głębsza, tu powinny być małe półki od góry do dołu, podwójne wieszaki, z tyłu półki na ubrania i buty, a tu wieszaki na paski i apaszki, przydałyby się też szuflady…
— Wow, wow, wow, nie za dużo tego?
— Musisz wejść w umysł tej kobiety. Mężczyźni są minimalistami, kobiety natomiast kochają drobiazgi, lubią chomikować różne rzeczy. Cała ta przestrzeń jest niezbędna każdej kobiecie.
— No dobrze, wyślę jej dwa projekty do wyboru. Zobaczymy kto z nas ma rację. Jeśli ty masz rację spełnię jedno twoje życzenie, ale jeśli ja mam rację ty spełnisz moje. Dobrze?
— Zastanowię się — odpowiedziała zalotnie i pocałowała go w policzek.
— No dobrze ubieraj się idziemy na obiad — powiedział Wiktor odkładając laptop.
— Gdzie?
— Zobaczysz.
— Znowu te tajemnice. Straszny despota z ciebie — udawała, że narzeka.
W małej rodzinnej restauracji gdzieś na obrzeżach Paryża czas mijał im leniwie. Wiktor z pasją rysował na serwetce projekty mebli, a Ewa z zapałem je recenzowała. Bawili się naprawdę świetnie. Przez okno restauracyjki od czasu do czasu obserwowali niewielki ruch na ulicy. Nagle Wiktor zamilkł. Zbladł. Uparcie wpatrywał się w jakąś kobietę stojącą na ulicy. Bez słowa zerwał się i wybiegł z lokalu.
Ewa chciała wybiec za nim, ale kelner zatrzymał ją krzycząc coś po francusku. Zapewne myślał, że chce uciec nie płacąc rachunku. Przez okno restauracji patrzyła na zadziwiającą scenę. Wiktor niemalże w amoku biegnie za jakąś starszą kobietą. Kobieta jednak nie zamierzała się zatrzymywać. Obejrzała się tylko sprawdzając kto ją woła i przyspieszyła kroku. Była ewidentnie zaskoczona widokiem Wiktora i wyraźnie niezadowolona ze spotkania. Ewa była pewna, że w jej oczach zobaczyła strach i niechęć. Wiktor dogonił kobietę i zatrzymał ją chwytając za ramię. Próbowała się uwolnić i jak najszybciej odejść. Rozglądała się przy tym z lękiem naokoło. Wiktor natomiast ewidentnie był podekscytowany tym spotkaniem. Mówił coś do niej, mocno gestykulując, w pewnym momencie przytulił kobietę wprawiając ją tym samym zmieszanie. Kobieta ewidentnie próbowała się uwolnić z jego objęć. Rozmowa miedzy Wiktorem a tajemniczą kobieta nie trwała długo. Na pożegnanie Wiktor niemal wcisnął do ręki kobiety jakiś niewielki kartonik, chyba wizytówkę. Ona wyraźnie nie chciała przyjąć od niego wizytówki. W końcu pośpiesznie odeszła oglądając się z lękiem za siebie. On stał na ulicy dłuższą chwilę i patrzył jak odchodzi. Sprawiał wrażenie opuszczonego, zrozpaczonego dziecka.
— Przepraszam cię, już jestem z powrotem — powiedział ze smutkiem siadając do stolika.
— Znajoma?
— Tak — uciął krótko.
Wiktor wyraźnie nie chciał rozwijać tematu. Ewa, choć była ciekawa kim była ta zagadkowa kobieta. Nie dopytywała. Nie chciała być natarczywa, wścibska. — Jeśli będzie chciał sam mi powie — myślała.
— No i nadszedł koniec pięknej bajki — pomyślała Ewa siedząc już w samolocie — wracam do szarej rzeczywistości. Obok siedział Wiktor, trzymał ją za rękę, ale był jakiś zamyślony, obcy. Na pytania odpowiadał krótko i zdawkowo. Nie podejmował rozmowy, chyba, że Ewa o coś go zapytała. Kilka razy przyłapała go na tym, że nie słuchał tego co do niego mówiła. Zachowywał się tak od momentu spotkania z tą tajemniczą, starszą kobietą. Nadal był czuły i opiekuńczy, ale jakiś smutny i nieobecny.
Rozdział VI
Ewa siedziała w fotelu patrząc na Piotra zajętego swoimi sprawami, zapatrzonego w ekran laptopa.
— Jak ja mam teraz żyć? — Myślała rozżalona — kiedyś nie wiedziałam co to znaczy kochać, co to znaczy przeżywać nieopisaną rozkosz z mężczyzną, którego się pragnie najbardziej na świecie. Paradoksalnie było mi łatwiej. Jak teraz mam wrócić do dotychczasowego życia, do męża. Jak mam wybierać między własnym szczęściem, a szczęściem rodzinnym…
Spojrzała na Piotra — rany, jak ja mu spojrzę w oczy!
Zebrała wszystkie siły jakie miała w sobie, aby nie pokazać tego co teraz czuje.
— Ogarnij się w końcu! Skarciła się w myślach.
— Musimy porozmawiać — usłyszała gdzieś jakby z oddali głos męża.
— Matko, on wie! Dowiedział się! — Myślała spanikowana i przerażona — o czym? — Próbowała zapytać najspokojniej jak umiała.
— Dostałem półroczny kontrakt na platformie wiertniczej.
— Co? — Zadała pytanie patrząc na niego nieprzytomnym wzrokiem.
— Kontrakt na platformie… — powtórzył.
— Gdzie?
— W Norwegii.
— Chcesz jechać? — Zapytała.
W jej pytaniu kryła się jednej strony obawa przed zmianą, a z drugiej jakaś nieopisana ulga.
— Tak. Kontrakt jest bardzo korzystny finansowo. Poza tym, mam szansę na nowe doświadczenia…
— Myślę, że na pierwszym miejscu powinieneś rozważyć kwestię bezpieczeństwa, a nie finansów.
— Nie chcesz żebym jechał?
— Jeśli to nie jest bezpieczne, to nie chcę.
— Nie martw się. No całkiem fajna praca, a te kilka miesięcy szybko minie.
— Nie chcę cię ograniczać, ale boję się o twoje bezpieczeństwo, w końcu masz rodzinę. Jeśli nie myślisz o mnie, to pomyśl przynajmniej o naszym synu. Jesteś mu potrzebny.
Nic nie odpowiedział. Poszedł do niej, oparł się o poręcze fotela, na którym siedziała i spojrzał jej prosto w oczy.
— A tobie? — Zapytał poważnie patrząc jej prosto w oczy.
— Daj spokój, nie zmieniaj tematu — starała się wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
— Zapewniam cię, że na platformach jest bezpiecznie. Mamy dwudziesty pierwszy wiek i wszechobecne przepisy bhp, to nie średniowiecze.
W jego głosie słychać było zawód. Być może liczył na inną reakcję z jej strony. Odwrócił się i spojrzał w okno. Stał przez chwilę milcząc i obserwując to co działo się na zewnątrz.
— Wiesz — zaczął niepewnie po chwili — na czas wakacji jest tam też praca dla studentów…
Spojrzała na niego z niepokojem.
— Chyba nie powiedziesz mi, że chcesz tam zabrać Mateo?
— Wspomniałem mu coś i strasznie się zapalił do tej pracy…
— Nie! Nie zgadzam się! Nie ma mowy!
— Nie denerwuj się to praca w tej samej firmie, ale na lądzie.
Trochę ją to uspokoiło, ale naprawdę nie chciała się rozstawać ze swoim jedynym synem. Kochała go bardzo. Rozumiała, że jest już dorosły i nie może go trzymać pod kloszem, ale przecież była matką…
— Cześć mamuś — usłyszała za swoimi plecami wesoły głos syna.
Mateo wpadł jak burza do pokoju. Czasem nie mogła uwierzyć, że ten wysoki, przystojny młodzieniec to jej mały Mateuszek, którego jeszcze nie dawno nosiła na rękach, a teraz widuje go tak rzadko. Mieszkał w Krakowie, studiował, sam organizował sobie życie. Nawet jak przyjeżdżał do domu wpadał tylko na chwilę. Obiady, które szykowała z takim zaangażowaniem z myślą o nim, zjadał niemal w biegu. Ciągle był z kimś umówiony.
— Cześć słonko — rozpromieniła się przytulając swojego ukochanego syna.
— Co tam?
Mateo spojrzał na rodziców przeczuwając, że coś jest nie tak.
— Powiedziałem mamie, że chcesz jechać ze mną do Norwegii — powiedział Piotr patrząc to na Ewę, to na syna.
— I co mamuś? Zgadzasz się, prawda? — Mateo zapytał jakby chodziło o wyprawę do pobliskiego marketu.
— Synku, rozumiem, że chcesz być samodzielny, ale możesz poszukać pracy gdzieś bliżej — przekonywała Ewa z zaniepokojeniem w głosie.
— Mamo, daj spokój. To będzie świetna przygoda. Poza tym będę tam przecież z tatą — tłumaczył Mateo luzackim tonem.
Pertraktacje na temat granic wolności osobistej Mateusza trwały jeszcze długo. W końcu z ciężkim sercem Ewa skapitulowała. Ustalili wszystko. Mateusz niemal przysiągł, że codziennie przyśle choć krótkiego sms’a.
Siedziała na tarasie jeszcze długo w nocy. Piotr spał. Myślała o tym jak zdoła na tak długo rozstać się z synem. Z zadumy wyrwał ją dźwięk telefonu. Dzwonił Wiktor.
— Słucham?
— Witaj Kochanie. Tęsknię za tobą.
— Ja też. Bardzo.
— Możesz rozmawiać?
— Tak, jestem sama.
— Chciałbym Cię zobaczyć.
— Ja ciebie też.
— Przyjadę do ciebie.
— Nie, proszę nie przyjeżdżaj, nie w tym tygodniu…
— Dlaczego, czy coś się stało?
— Nie, ale…
— Ale co?
— Przyjadę do Krakowa w następny wtorek. Wtedy ci opowiem.
Pożegnała się z nim szybko, bo gdzieś w pobliżu usłyszała Piotra, który obudził się i w egipskich ciemnościach próbował trafić do łazienki.
Jeszcze długo stała na lotnisku i patrzyła w niebo za odlatującym samolotem, który uniósł w przestworza jej syna i męża.
— Dzień dobry pani Ewo, pan Halitowski polecił mi panią odebrać z lotniska.
Usłyszała za plecami głos kierowcy.
— Dzień dobry. Odebrać z lotniska?
Ewa poczuła lekki zawód, że Wiktor nie przyjechał spotkać się z nią na lotnisku.
— Gdzie mnie pan zabiera? — Zwróciła się do kierowcy czekającego na nią przy samochodzie.
— Zabieram panią do szefa, do firmy — odpowiedział mężczyzna otwierając jej drzwi do luksusowego auta.