E-book
26.78
drukowana A5
34
Niemy Krzyk

Bezpłatny fragment - Niemy Krzyk

Poezja i proza


Objętość:
101 str.
ISBN:
978-83-8351-341-6
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 34

WITAM CIĘ W NASZEJ PRZESTRZENI


JESTEM TAKA, JAK TY. Czasami stukam obcasami, przechadzając się po chabrowych chmurach. Czasami pomiędzy słońcem a księżycem zajadam się niebieskimi migdałami lub tańczę boso na pustych ulicach.

Wczoraj w zatłoczonym autobusie cichutko przyglądałam się mężczyźnie, którego lubieżnie rozbierałam wzrokiem. Jestem taka, jak Ty. Czasami borykam się z uczuciem pustki, a innym razem pragnę w samotności tęsknić za nie wiadomo czym.

Wówczas — Ty czytasz — a ja piszę. Znikam w innym świecie, który pochłania mnie całkowicie.

Serce bije mocniej, bo on tam jest. Mówi do mnie. Ja milczę, odpowiadam lub krzyczę. Pragnie z moich ust spić wszelkie obawy. W oczach odbić swoją nadzieję. Wyczekuje, odchodzi i gdy już go prawie zapominam, powraca.

Myślę, że prowadzę podwójne życie. Poznasz to uczucie! Przeniknie Twoje ciało podczas czytania kolejnej prozy i wierszy.

Dziękuję Ci za to, że jesteś! — Wiola


drżące dłonie dotykają zbyt

mocno warg

świat nie słyszy mojej tęsknoty

puste ściany

puste kartki w kalendarzu

puste oczy

tylko niemy krzyk


2.1

Zbiegły się oczy w piosence.

Niezdarnie splotły się nasze dłonie.

Poszłam za szeptem głosu

niczym ćma prosto w płomień.


Słońce pieściło nasze serca,

czas szeleścił brunatnymi liśćmi.

Ciała nasze splecione w gorączce

zasypiały pod niebem perlistym.


Minął rozbłysk gwieździsty.

Niebo pokryło się cieniem.

A ja, wtulona w zaprzeszłe pragnienie,

wzrokiem ciągnę za mglistym wspomnieniem.


2.44

Zbyt głośno przesuwają się wskazówki zegara.

Cisza oznajmia, że już po północy.

I tylko wiatr beztroski słyszę,

co nonszalancko plącze liście wierzby.


W pamięci słowa płatają mi figle.

Gdzieś w głębi zmieniają ton i barwę.

Wzmagają znaczenie i znowu nieważne

raz głośniej, raz ciszej opowiadają minioną historię.


Cierpienie! Nie było cierpienia,

gdy poznawałam centymetry twego ciała.

Zaciskam mocniej powieki — precz, wspomnienia!

Co minione, już niech nie wraca.


Zapomnienia szukam w dłoniach nieznanych,

znudzą mi się, to je porzucam.

I znowu do ciebie myśli moje pędzą,

karcę za to siebie, to karę odrzucam.


Pierwszy drozd oznajmił równą godzinę.

A ja w połowie tylko zadumana,

w ambiwalencji uczuć zaplątana

cofam wskazówki zegara.


2.59

Uwikłałam się w miłość, co cierpienie rozstania przyniosła

Pamiętam tylko

Pusty wzrok zbrojący się w obojętność

Gorzkie słowa palące w ustach

I ciemność pochłaniającą odłamki naszego istnienia

Nad herbatą rozmyślam o sensie miłości

Miłość nie rani

To odwlekający się w czasie dzień rozstania

Co powinien dawno należeć do przeszłości


2.70

Zanurzona w promieniach szczęścia oddalałam myśli o szczęścia utracie, aż w końcu schowałam obawy na dnie serca niczym drogocenny kamień, co zawistni ludzie, nie patrząc na konsekwencje, wyszarpać ci pragną.

Nie mogłam na życie narzekać do tamtego wieczoru, gdy przy mistycznych konwersacjach wtłoczyłam w siebie zbyt dużo szklanek wina. Rano, gdy jeszcze oczy w letargu trwały, mózg przetwarzał zgubne informacje. Świat wydał się niesamowicie pokrętny. Uciec chciałam, do beztroskich dni drogę odnaleźć, czułam, że wybiła dla mnie zła godzina. Ale opary taniego alkoholu kłębiące się w głowie nogi mi zasznurowały. Leżałam ciałem bezwładnym na podłodze. Z tej perspektywy rzeczywistość wydała się jeszcze bardziej niegodna tego, abym w niej istniała. Lodowaty dreszcz przeszył mój wiotki kręgosłup. Wołałam, krzyczałam, mogę przyrzec, że błagałam o tej nocy zapomnienie. Gdy ucichło skomlenie, zrozumiałam, że każdy musi odebrać pominiętą lekcję. Ujrzałam prawdę, której nikt nie chce widzieć. „Tylko śmiech ludzie słyszą — może nie chcą innych słyszeć krzyku, bo ich własny wyrywa im serce?” W pozycji embrionalnej umierałam, ciepła krew zakrzepła, zakrzepło w tej godzinie i serce.


2.74

zaprzeszłe słowa przymykają powieki

czuję jak pięknie jest

pięknie w moim śnie

gdzie kocham cię

do bólu i łez

z radości i szczęścia

tak realnie czuję jak pięknie jest

wspomnieniom przywracam oddech.

Tak pięknie jest

kocham, kocham cię

zaciska się serce

do bólu i łez

nie chcę oczu otworzyć

boję się

teraz tu tak pięknie jest

zbyt pięknie jest


2.121

inny widziałam świat, gdy oczy przymykałam

dumnie przy tobie szłam swobodnie oddychałam

a słońce patrzyło nam w twarz

ze szczęścia konałam

na drodze do przyszłości stałam

uwikłana w uczucia niemądre tak bardzo życie kochałam

szalone

rozwiązłe

a teraz

co za świat!

szary

ponury

obłędny

jakieś jęki i mrok się wkradł

krzyczą usta

niech milczą słowa

ja tylko jednego chcę

zobaczyć cię jeszcze raz

dotknąć

zanim pochłonie cię konserwatywny świat

świat pełen zdarzeń

pełen potu czoła

miłości

z nie moich kart wywróżonej


2.122

Stanąć na kawałku ziemi

co przyjmuje obolałe dusze

uciec na bezkresy

gdzie cierpienia nie ma

żałosne pragnienia


2.00

co za marzenia

niech podniesie się mgłą

nie słucha

energii do śniadania dolewa

szczyptą pikanterii jest przy obiedzie

nasennym kubkiem ciepłego dotyku

nadzieja —

Kontynuuje wolę nieba


2.125

To tylko teatr, to jeszcze nie życie… Z dziecinnym uporem zaciskasz powieki.

Blask twoich oczu, niewinność spojrzenia, jeszcze nie wiesz, że przyszłość mieści się w dwóch dłoniach, że okraszone dni będą smutkiem i pewną dawką cierpienia, że ciekawość świata w zawiść się zmienia, że zmienią się dążenia. Jeszcze wierzysz. Nie dziwię się, że wierzysz w świat filantropów, ale dowiesz się, że same muszą sobie radzić tłamszone pokolenia.

Jeszcze miękko po ziemi stąpasz, poszukujesz, ciszę w umyśle utrzymujesz. Patrz, patrz na świat barwny zachłannie, bo tak szybko kolory zmienia, kradnie bezbronne marzenia, co gną się pod naporem mojego pokolenia. Ideały? Powtarzaj je głośno bez wytchnienia, zapisz, narysuj, chociaż to i tak bez znaczenia — szybko stracą datę przydatności do trawienia.

Chodź, chodź, będzie siła w konsumpcyjnych nas. Chodź, chodź, wyrwij się z labiryntu złudzeń, aby wpaść w kalkulujący trans.

I staniesz na rozdrożu zagubiony, uwikłany w papierowy świat, bez pytań, chociaż gdzieś w sercu odpowiedź będzie grać.


2.126

w taką noc

gdy gwiazdy lśnią

przyjdź

i po prostu bądź.

To co nieplanowane

najpiękniejsze jest.

Czy to miłość

czy nie

nie dbam o to,

nie będę zastanawiać się

przyjdź taki jaki jesteś

usiądź przy mnie

i po prostu bądź.

Dotknij dłoni mej

poczuj dreszcz

nie oczekuj od tej chwili nic

przyjmij to co jest.

I po prostu bądź

bądź blisko mnie


2.127

gdy muzyka gra

i na jeden,

i na dwa,

na raz

tańczysz ty i tańczę ja

jedno ciało

jedno ciało z dwóch powstało

tańczy oddech

tańczy dusza ma

twoje czujne oko z moim okiem gra

gdy do tańca prosisz

noc znaczenie ma

szybki

wolny

dziś zasady łam

w tańcu chwila wieczność trwa

a gdy zgubię rytm ty zawołaj

i na jeden

i na dwa

tańcz ze mną kochana tańcz

delikatnie stopa tu a udo tam

i już nie ma nic

ogień w sercu gdy muzyka gra

gdy muzyka gra tańczysz ty i tańczę ja


2.128

tłum kolorowych szat a ja tonę w morzu martwych oczu

jeśli już kogoś uratować musisz

zbaw przeciwników miłości

zbaw przeciwników różnorodności

zbaw właścicieli ust co krzyczą o wolności


2.5

grymasem twarzy skanujesz wskazówki zegara

w porannym oddechu uwalniasz skrywane namiętności

błądzą

pomiędzy bytem a posiadaniem

wyczekując werdyktu

wysportowane ciało przygniata ciężarem cierpkie myśli

dusisz je racjonalnym wyrokiem

upewniając się o słuszności decyzji

cieniem obecności zmywasz resztki snu

poddajesz umysł militarnym instrukcjom

jeszcze gdzieś

na końcu korytarza

coś się tli

dostrzegasz rozchwianie emocji

rozplątując resztki absurdalności

mocniej zaciskasz krawat

cały ty

w wyprostowanym

naszpikowanym zapomnieniem kroku

utrzymujesz sens swego istnienia


może jutro niechcący spojrzysz w promienie słońca


2.114

Dwa milimetry przed zamknięciem powiek kochałeś moje ciało. Stałam przyparta do ściany. Patrzyłeś na mnie, gdy wkładałeś mi pod sukienkę wypielęgnowane dłonie. Milczałam. Czekałam, aż zmysłami poczujesz moją nagość. Nasze umysły powoli zatracały się w sobie. Nie widziałam niczego oprócz twoich oczu, w których rozpoczęła się gonitwa myśli. Strach poprzedzał pożądanie. Gdy pojawiło się krótkie zakochanie, mocniej zacisnąłeś powieki.


2.91

Lato skończyło się wraz z twoim niezaplanowanym odejściem. Dziś są tylko kolejne, nic nieznaczące dni. Oddycham jak zawsze dwoma płucami. Rano wciąż małymi łykami piję szklankę przegotowanej wody i w drodze do pracy mijam znane twarze. Po południu spaceruję po naszych śladach, a w drodze powrotnej karmię kota, który tęskni za twoimi pieszczotami. Wciąż rozglądam się, gdy przechodzę przez ulicę. Wciąż zapinam pasy, gdy jadę na wycieczkę za miasto. Późnym popołudniem w roztargnieniu biorę prysznic, aby na czas dotrzeć na spotkanie. Nawet gazetę wciąż kupuję, chociaż nie zawsze mam czas ją przeczytać. Tak, kiedyś też brakowało mi czasu na czytanie.


2.7

zakochana w odbiciu lustrzanym napotykam

kawałki rozbitych dusz

przygniecione pomiędzy bladością sufitu

i szarością brukowanych ulic

krążą skulone nie rozpoznając we mnie jednej z nich

wciąż potykając się o odmienność odczuwam niepewność

mijają w roztargnieniu uczuć miesiące

nadęte umysły przekonane o słuszności swych opinii

potęgują moje obawy

zrozpaczona zanikam wtapiając się w ich słuszność

odrzucona tracąc nadzieję tworzę miny i przywdziewam stroje

nierozpoznawalny cień błagalnie spogląda na mnie z lustra

z wydętym wysiłkiem ledwo się tli…

w pobitym odłamku szkła pojawiasz się ty

tak zakochany w odmienności odbicia lustra


2.53

Rozerwani pomiędzy resztkami pamięci, zadławieni przypadkowością uczuć zbudujmy dom ze strzępów spóźnionych słów. Nauczysz się anatomii moich wzruszeń. Pozwolisz, aby twój wzrok wywoływał we mnie roztargnienie myśli. Zrozumiem, że kochasz mnie prostymi gestami. Pozwolę, żebyś miłość wyznawał mi codziennymi słowami. Odrzucimy dumę i dodamy do siebie psychiczne zyski. Pozbawieni zachłanności będziemy cieszyć się intymnością w połowie umiarkowaną.


2.80

Białe koronki złożyłam u twych stóp —

szarpnął nimi wiatr,

chwycił je w dziób posępny czas —

ty inne podniosłeś.


Jak, jak mam teraz żyć? Oddechu złapać nie mogę,

mrozi mój umysł twoje spojrzenie.

Kto, kto ci siłę dał, kto w dłoń ostrze włożył,

kto nakazał ci ugodzić mnie w serce?


Opowiedz mi o tamtym dniu, gdy twoje usta innej,

gdy twoje usta przysięgały, opowiedz,

czy chociaż raz zadrżały.


Opowiedz mi o tamtej nocy, gdy twoje dłonie inną,

gdy twoje dłonie dotykały, opowiedz,

jak moje ciało zdradzały.


Jak, jak mam teraz żyć? Oddechu złapać nie mogę,

mrozi mój umysł twoje spojrzenie.

Kto, kto ci siłę dał, kto w dłoń ostrze włożył,

kto nakazał ci ugodzić mnie w serce?


Żalem okryta do twego Boga modlę się,

by obnażył mnie ze złudzeń, ze złudzeń,

w których ty wciąż kochasz mnie.


Żalem okryta do twego Boga modlę się,

by uśpił opętanie, opętanie rozjuszonych wspomnień,

w których krzywe zwierciadło ukryło się.


Jak, jak mam teraz żyć? Oddechu złapać nie mogę,

mrozi mój umysł twoje spojrzenie.

Kto, kto ci siłę dał, kto w dłoń ostrze włożył,

kto nakazał ci ugodzić mnie w serce?


Odebrałeś mi to, co wcześniej podarowałeś.

Nie mogłam nic zrobić.

Na niebie chmury nisko osadzone

dławią miłosny krzyk.


2.86

wyjałowić z marzeń sny

przerwać nici miłości

z pustych słów utkane

ograniczyć czas obietnicy


2.6

wychodzę za mąż

nie

nie kupię białej sukienki

gości też nie będzie

niech sam wybierze obrączki

nie

nie będę ze szczęścia płakać

przykucnę po cichu w pierwszym rzędzie

dusza moja w ostatnim

obolała będzie się przyglądać,

jak krótkie „tak” ustępuje miejsca samotności

będzie po cichutku mrużyć powieki

zagłuszy słowa przysięgi

nie wyda żadnego dźwięku

nie będzie już pikietować

wykłócać się przed świtem

rozwieszać sennych transparentów

zmęczona czekaniem na twoje nadejście

podda się woli racjonalnych argumentów


2.111

Wspomnienie:

Kupiłam róże i wstawiłam je do wazonu. Ich lekki zapach przypomniał mi o ostatniej spędzonej z nim nocy.

To było tak dawno, a ja wciąż nie mogę zapomnieć. Chociaż nie, właściwie pamiętam. Stał tam, oparty o drzwi, gdy wtulałam się w jego ramiona.

Kiedyś po powrocie z kina — tego nie można zapomnieć — całował moje uda i pieścił moje piersi. A w metrze patrzył na mnie tak pożądliwie, że jego spojrzenie przywracało mnie do życia. Nikt nas nie obserwował, gdy wkładał mi rękę pod spódnicę. Albo gdy przyparł mnie do ściany, kochał jak szalony, całował i prosił o więcej.

Wtedy każda godzina rozstania wydawała się tygodniem, a każda samotna noc karą.

Dziwne, właśnie spojrzałam na śpiącego męża i trochę się zawstydziłam. Złożyłam więc w kosteczkę wspomnienia sprzed dwudziestu lat i upchnęłam je w ciasnej szufladce.

A może to się nigdy nie wydarzyło? Może to tylko tęsknota pomieszała się z nutą mojej wyobraźni..?


2.36

Ona: W domu wypełnionym po brzegi uśmiechem nie mogę się przedrzeć przez ścianę oczekiwań.

On: Stoję w kącie niczym fikus, o którym każdy zapomniał. Przyglądam się twarzom, w których nie odnajduję już siebie.

On i Ona: Po cichu stawiam stopy w twoim kierunku.

On: Po śniadaniu, po obiedzie…

Ona: Po kościele, po kolacji…

On i Ona: Przyjdę. Wśród gwaru egoistycznych żądzy nikt nie dostrzeże twojego zniknięcia.

On: W chłodnym pokoju hotelowym zdejmiemy obrączki i będziemy karać ich za to, że zapomnieli nas za życia. Będziesz szeptać mi o grzechu, który popełniamy, a ja opowiem ci o szczęściu, które pobudziło moje serce.

Ona: Znowu zapytasz o moje imię, a ja powtórzę, że to tylko kilka liter bez znaczenia, od lat pozbawionych emocjonalnego wydźwięku. Obiecasz, że wypowiesz je łagodnie i odpowiednio zaakcentujesz.

On: Obiecuję, że będę je wypowiadać z czułością, gdy pomyślę o kochaniu, i lekkim żalem, gdy pomyślę o twoim odejściu.

Ona: Siedzę przy kuchennym stole nakrytym świeżym obrusem. Łagodnie deszcz wystukuje rytm mojej tęsknoty.

On: W szklance stygnie zaparzona herbata.

Ona: Słyszę kroki. To on…

On: To ona…


Ona: Wiem, o co zapyta. „Już pozmywałaś, kochanie?” Weźmie to, po co przyszedł, i powie…

On i Ona: Stygnie ci herbata.


2.112

Wyszłam.

W powietrzu zostawiłam za sobą twój rozlany zapach. Nie wiem, ile czasu zajęła mi droga do miejsca, którego nie znasz. Przestałam liczyć godziny, gdy zaczęły stawać się dniami.

W zabłoconych butach stanęłam na rogu nowej ulicy. Miałam wrażenie, że ludzie szydzą ze mnie. Pytali w milczeniu, jak mogłam kochać mrzonki i marzenie, skoro wokół tyle bólu i goryczy.

Wierzyłam, że mnie nie rozumieją, że nie znają takiej miłości rozpierającej aż do molekuł, że nigdy tak naprawdę nie kochali. Patrzyłam z politowaniem na ich powykręcane od grymasu twarze.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 26.78
drukowana A5
za 34