WITAM CIĘ W NASZEJ PRZESTRZENI
JESTEM TAKA, JAK TY. Czasami stukam obcasami, przechadzając się po chabrowych chmurach. Czasami pomiędzy słońcem a księżycem zajadam się niebieskimi migdałami lub tańczę boso na pustych ulicach.
Wczoraj w zatłoczonym autobusie cichutko przyglądałam się mężczyźnie, którego lubieżnie rozbierałam wzrokiem. Jestem taka, jak Ty. Czasami borykam się z uczuciem pustki, a innym razem pragnę w samotności tęsknić za nie wiadomo czym.
Wówczas — Ty czytasz — a ja piszę. Znikam w innym świecie, który pochłania mnie całkowicie.
Serce bije mocniej, bo on tam jest. Mówi do mnie. Ja milczę, odpowiadam lub krzyczę. Pragnie z moich ust spić wszelkie obawy. W oczach odbić swoją nadzieję. Wyczekuje, odchodzi i gdy już go prawie zapominam, powraca.
Myślę, że prowadzę podwójne życie. Poznasz to uczucie! Przeniknie Twoje ciało podczas czytania kolejnej prozy i wierszy.
Dziękuję Ci za to, że jesteś! — Wiola
drżące dłonie dotykają zbyt
mocno warg
świat nie słyszy mojej tęsknoty
puste ściany
puste kartki w kalendarzu
puste oczy
tylko niemy krzyk
2.1
Zbiegły się oczy w piosence.
Niezdarnie splotły się nasze dłonie.
Poszłam za szeptem głosu
niczym ćma prosto w płomień.
Słońce pieściło nasze serca,
czas szeleścił brunatnymi liśćmi.
Ciała nasze splecione w gorączce
zasypiały pod niebem perlistym.
Minął rozbłysk gwieździsty.
Niebo pokryło się cieniem.
A ja, wtulona w zaprzeszłe pragnienie,
wzrokiem ciągnę za mglistym wspomnieniem.
2.44
Zbyt głośno przesuwają się wskazówki zegara.
Cisza oznajmia, że już po północy.
I tylko wiatr beztroski słyszę,
co nonszalancko plącze liście wierzby.
W pamięci słowa płatają mi figle.
Gdzieś w głębi zmieniają ton i barwę.
Wzmagają znaczenie i znowu nieważne
raz głośniej, raz ciszej opowiadają minioną historię.
Cierpienie! Nie było cierpienia,
gdy poznawałam centymetry twego ciała.
Zaciskam mocniej powieki — precz, wspomnienia!
Co minione, już niech nie wraca.
Zapomnienia szukam w dłoniach nieznanych,
znudzą mi się, to je porzucam.
I znowu do ciebie myśli moje pędzą,
karcę za to siebie, to karę odrzucam.
Pierwszy drozd oznajmił równą godzinę.
A ja w połowie tylko zadumana,
w ambiwalencji uczuć zaplątana
cofam wskazówki zegara.
2.59
Uwikłałam się w miłość, co cierpienie rozstania przyniosła
Pamiętam tylko
Pusty wzrok zbrojący się w obojętność
Gorzkie słowa palące w ustach
I ciemność pochłaniającą odłamki naszego istnienia
Nad herbatą rozmyślam o sensie miłości
Miłość nie rani
To odwlekający się w czasie dzień rozstania
Co powinien dawno należeć do przeszłości
2.70
Zanurzona w promieniach szczęścia oddalałam myśli o szczęścia utracie, aż w końcu schowałam obawy na dnie serca niczym drogocenny kamień, co zawistni ludzie, nie patrząc na konsekwencje, wyszarpać ci pragną.
Nie mogłam na życie narzekać do tamtego wieczoru, gdy przy mistycznych konwersacjach wtłoczyłam w siebie zbyt dużo szklanek wina. Rano, gdy jeszcze oczy w letargu trwały, mózg przetwarzał zgubne informacje. Świat wydał się niesamowicie pokrętny. Uciec chciałam, do beztroskich dni drogę odnaleźć, czułam, że wybiła dla mnie zła godzina. Ale opary taniego alkoholu kłębiące się w głowie nogi mi zasznurowały. Leżałam ciałem bezwładnym na podłodze. Z tej perspektywy rzeczywistość wydała się jeszcze bardziej niegodna tego, abym w niej istniała. Lodowaty dreszcz przeszył mój wiotki kręgosłup. Wołałam, krzyczałam, mogę przyrzec, że błagałam o tej nocy zapomnienie. Gdy ucichło skomlenie, zrozumiałam, że każdy musi odebrać pominiętą lekcję. Ujrzałam prawdę, której nikt nie chce widzieć. „Tylko śmiech ludzie słyszą — może nie chcą innych słyszeć krzyku, bo ich własny wyrywa im serce?” W pozycji embrionalnej umierałam, ciepła krew zakrzepła, zakrzepło w tej godzinie i serce.
2.74
zaprzeszłe słowa przymykają powieki
czuję jak pięknie jest
pięknie w moim śnie
gdzie kocham cię
do bólu i łez
z radości i szczęścia
tak realnie czuję jak pięknie jest
wspomnieniom przywracam oddech.
Tak pięknie jest
kocham, kocham cię
zaciska się serce
do bólu i łez
nie chcę oczu otworzyć
boję się
teraz tu tak pięknie jest
zbyt pięknie jest
2.121
inny widziałam świat, gdy oczy przymykałam
dumnie przy tobie szłam swobodnie oddychałam
a słońce patrzyło nam w twarz
ze szczęścia konałam
na drodze do przyszłości stałam
uwikłana w uczucia niemądre tak bardzo życie kochałam
szalone
rozwiązłe
a teraz
co za świat!
szary
ponury
obłędny
jakieś jęki i mrok się wkradł
krzyczą usta
niech milczą słowa
ja tylko jednego chcę
zobaczyć cię jeszcze raz
dotknąć
zanim pochłonie cię konserwatywny świat
świat pełen zdarzeń
pełen potu czoła
miłości
z nie moich kart wywróżonej
2.122
Stanąć na kawałku ziemi
co przyjmuje obolałe dusze
uciec na bezkresy
gdzie cierpienia nie ma
żałosne pragnienia
2.00
co za marzenia
niech podniesie się mgłą
nie słucha
energii do śniadania dolewa
szczyptą pikanterii jest przy obiedzie
nasennym kubkiem ciepłego dotyku
nadzieja —
Kontynuuje wolę nieba
2.125
To tylko teatr, to jeszcze nie życie… Z dziecinnym uporem zaciskasz powieki.
Blask twoich oczu, niewinność spojrzenia, jeszcze nie wiesz, że przyszłość mieści się w dwóch dłoniach, że okraszone dni będą smutkiem i pewną dawką cierpienia, że ciekawość świata w zawiść się zmienia, że zmienią się dążenia. Jeszcze wierzysz. Nie dziwię się, że wierzysz w świat filantropów, ale dowiesz się, że same muszą sobie radzić tłamszone pokolenia.
Jeszcze miękko po ziemi stąpasz, poszukujesz, ciszę w umyśle utrzymujesz. Patrz, patrz na świat barwny zachłannie, bo tak szybko kolory zmienia, kradnie bezbronne marzenia, co gną się pod naporem mojego pokolenia. Ideały? Powtarzaj je głośno bez wytchnienia, zapisz, narysuj, chociaż to i tak bez znaczenia — szybko stracą datę przydatności do trawienia.
Chodź, chodź, będzie siła w konsumpcyjnych nas. Chodź, chodź, wyrwij się z labiryntu złudzeń, aby wpaść w kalkulujący trans.
I staniesz na rozdrożu zagubiony, uwikłany w papierowy świat, bez pytań, chociaż gdzieś w sercu odpowiedź będzie grać.
2.126
w taką noc
gdy gwiazdy lśnią
przyjdź
i po prostu bądź.
To co nieplanowane
najpiękniejsze jest.
Czy to miłość
czy nie
nie dbam o to,
nie będę zastanawiać się
przyjdź taki jaki jesteś
usiądź przy mnie
i po prostu bądź.
Dotknij dłoni mej
poczuj dreszcz
nie oczekuj od tej chwili nic
przyjmij to co jest.
I po prostu bądź
bądź blisko mnie
2.127
gdy muzyka gra
i na jeden,
i na dwa,
na raz
tańczysz ty i tańczę ja
jedno ciało
jedno ciało z dwóch powstało
tańczy oddech
tańczy dusza ma
twoje czujne oko z moim okiem gra
gdy do tańca prosisz
noc znaczenie ma
szybki
wolny
dziś zasady łam
w tańcu chwila wieczność trwa
a gdy zgubię rytm ty zawołaj
i na jeden
i na dwa
tańcz ze mną kochana tańcz
delikatnie stopa tu a udo tam
i już nie ma nic
ogień w sercu gdy muzyka gra
gdy muzyka gra tańczysz ty i tańczę ja
2.128
tłum kolorowych szat a ja tonę w morzu martwych oczu
jeśli już kogoś uratować musisz
zbaw przeciwników miłości
zbaw przeciwników różnorodności
zbaw właścicieli ust co krzyczą o wolności
2.5
grymasem twarzy skanujesz wskazówki zegara
w porannym oddechu uwalniasz skrywane namiętności
błądzą
pomiędzy bytem a posiadaniem
wyczekując werdyktu
wysportowane ciało przygniata ciężarem cierpkie myśli
dusisz je racjonalnym wyrokiem
upewniając się o słuszności decyzji
cieniem obecności zmywasz resztki snu
poddajesz umysł militarnym instrukcjom
jeszcze gdzieś
na końcu korytarza
coś się tli
dostrzegasz rozchwianie emocji
rozplątując resztki absurdalności
mocniej zaciskasz krawat
cały ty
w wyprostowanym
naszpikowanym zapomnieniem kroku
utrzymujesz sens swego istnienia
…
może jutro niechcący spojrzysz w promienie słońca
2.114
Dwa milimetry przed zamknięciem powiek kochałeś moje ciało. Stałam przyparta do ściany. Patrzyłeś na mnie, gdy wkładałeś mi pod sukienkę wypielęgnowane dłonie. Milczałam. Czekałam, aż zmysłami poczujesz moją nagość. Nasze umysły powoli zatracały się w sobie. Nie widziałam niczego oprócz twoich oczu, w których rozpoczęła się gonitwa myśli. Strach poprzedzał pożądanie. Gdy pojawiło się krótkie zakochanie, mocniej zacisnąłeś powieki.
2.91
Lato skończyło się wraz z twoim niezaplanowanym odejściem. Dziś są tylko kolejne, nic nieznaczące dni. Oddycham jak zawsze dwoma płucami. Rano wciąż małymi łykami piję szklankę przegotowanej wody i w drodze do pracy mijam znane twarze. Po południu spaceruję po naszych śladach, a w drodze powrotnej karmię kota, który tęskni za twoimi pieszczotami. Wciąż rozglądam się, gdy przechodzę przez ulicę. Wciąż zapinam pasy, gdy jadę na wycieczkę za miasto. Późnym popołudniem w roztargnieniu biorę prysznic, aby na czas dotrzeć na spotkanie. Nawet gazetę wciąż kupuję, chociaż nie zawsze mam czas ją przeczytać. Tak, kiedyś też brakowało mi czasu na czytanie.
2.7
zakochana w odbiciu lustrzanym napotykam
kawałki rozbitych dusz
przygniecione pomiędzy bladością sufitu
i szarością brukowanych ulic
krążą skulone nie rozpoznając we mnie jednej z nich
wciąż potykając się o odmienność odczuwam niepewność
mijają w roztargnieniu uczuć miesiące
nadęte umysły przekonane o słuszności swych opinii
potęgują moje obawy
zrozpaczona zanikam wtapiając się w ich słuszność
odrzucona tracąc nadzieję tworzę miny i przywdziewam stroje
nierozpoznawalny cień błagalnie spogląda na mnie z lustra
z wydętym wysiłkiem ledwo się tli…
w pobitym odłamku szkła pojawiasz się ty
tak zakochany w odmienności odbicia lustra
2.53
Rozerwani pomiędzy resztkami pamięci, zadławieni przypadkowością uczuć zbudujmy dom ze strzępów spóźnionych słów. Nauczysz się anatomii moich wzruszeń. Pozwolisz, aby twój wzrok wywoływał we mnie roztargnienie myśli. Zrozumiem, że kochasz mnie prostymi gestami. Pozwolę, żebyś miłość wyznawał mi codziennymi słowami. Odrzucimy dumę i dodamy do siebie psychiczne zyski. Pozbawieni zachłanności będziemy cieszyć się intymnością w połowie umiarkowaną.
2.80
Białe koronki złożyłam u twych stóp —
szarpnął nimi wiatr,
chwycił je w dziób posępny czas —
ty inne podniosłeś.
Jak, jak mam teraz żyć? Oddechu złapać nie mogę,
mrozi mój umysł twoje spojrzenie.
Kto, kto ci siłę dał, kto w dłoń ostrze włożył,
kto nakazał ci ugodzić mnie w serce?
Opowiedz mi o tamtym dniu, gdy twoje usta innej,
gdy twoje usta przysięgały, opowiedz,
czy chociaż raz zadrżały.
Opowiedz mi o tamtej nocy, gdy twoje dłonie inną,
gdy twoje dłonie dotykały, opowiedz,
jak moje ciało zdradzały.
Jak, jak mam teraz żyć? Oddechu złapać nie mogę,
mrozi mój umysł twoje spojrzenie.
Kto, kto ci siłę dał, kto w dłoń ostrze włożył,
kto nakazał ci ugodzić mnie w serce?
Żalem okryta do twego Boga modlę się,
by obnażył mnie ze złudzeń, ze złudzeń,
w których ty wciąż kochasz mnie.
Żalem okryta do twego Boga modlę się,
by uśpił opętanie, opętanie rozjuszonych wspomnień,
w których krzywe zwierciadło ukryło się.
Jak, jak mam teraz żyć? Oddechu złapać nie mogę,
mrozi mój umysł twoje spojrzenie.
Kto, kto ci siłę dał, kto w dłoń ostrze włożył,
kto nakazał ci ugodzić mnie w serce?
Odebrałeś mi to, co wcześniej podarowałeś.
Nie mogłam nic zrobić.
Na niebie chmury nisko osadzone
dławią miłosny krzyk.
2.86
wyjałowić z marzeń sny
przerwać nici miłości
z pustych słów utkane
ograniczyć czas obietnicy
2.6
wychodzę za mąż
nie
nie kupię białej sukienki
gości też nie będzie
niech sam wybierze obrączki
nie
nie będę ze szczęścia płakać
przykucnę po cichu w pierwszym rzędzie
dusza moja w ostatnim
obolała będzie się przyglądać,
jak krótkie „tak” ustępuje miejsca samotności
będzie po cichutku mrużyć powieki
zagłuszy słowa przysięgi
nie wyda żadnego dźwięku
nie będzie już pikietować
wykłócać się przed świtem
rozwieszać sennych transparentów
zmęczona czekaniem na twoje nadejście
podda się woli racjonalnych argumentów
2.111
Wspomnienie:
Kupiłam róże i wstawiłam je do wazonu. Ich lekki zapach przypomniał mi o ostatniej spędzonej z nim nocy.
To było tak dawno, a ja wciąż nie mogę zapomnieć. Chociaż nie, właściwie pamiętam. Stał tam, oparty o drzwi, gdy wtulałam się w jego ramiona.
Kiedyś po powrocie z kina — tego nie można zapomnieć — całował moje uda i pieścił moje piersi. A w metrze patrzył na mnie tak pożądliwie, że jego spojrzenie przywracało mnie do życia. Nikt nas nie obserwował, gdy wkładał mi rękę pod spódnicę. Albo gdy przyparł mnie do ściany, kochał jak szalony, całował i prosił o więcej.
Wtedy każda godzina rozstania wydawała się tygodniem, a każda samotna noc karą.
Dziwne, właśnie spojrzałam na śpiącego męża i trochę się zawstydziłam. Złożyłam więc w kosteczkę wspomnienia sprzed dwudziestu lat i upchnęłam je w ciasnej szufladce.
A może to się nigdy nie wydarzyło? Może to tylko tęsknota pomieszała się z nutą mojej wyobraźni..?
2.36
Ona: W domu wypełnionym po brzegi uśmiechem nie mogę się przedrzeć przez ścianę oczekiwań.
On: Stoję w kącie niczym fikus, o którym każdy zapomniał. Przyglądam się twarzom, w których nie odnajduję już siebie.
On i Ona: Po cichu stawiam stopy w twoim kierunku.
On: Po śniadaniu, po obiedzie…
Ona: Po kościele, po kolacji…
On i Ona: Przyjdę. Wśród gwaru egoistycznych żądzy nikt nie dostrzeże twojego zniknięcia.
On: W chłodnym pokoju hotelowym zdejmiemy obrączki i będziemy karać ich za to, że zapomnieli nas za życia. Będziesz szeptać mi o grzechu, który popełniamy, a ja opowiem ci o szczęściu, które pobudziło moje serce.
Ona: Znowu zapytasz o moje imię, a ja powtórzę, że to tylko kilka liter bez znaczenia, od lat pozbawionych emocjonalnego wydźwięku. Obiecasz, że wypowiesz je łagodnie i odpowiednio zaakcentujesz.
On: Obiecuję, że będę je wypowiadać z czułością, gdy pomyślę o kochaniu, i lekkim żalem, gdy pomyślę o twoim odejściu.
Ona: Siedzę przy kuchennym stole nakrytym świeżym obrusem. Łagodnie deszcz wystukuje rytm mojej tęsknoty.
On: W szklance stygnie zaparzona herbata.
Ona: Słyszę kroki. To on…
On: To ona…
Ona: Wiem, o co zapyta. „Już pozmywałaś, kochanie?” Weźmie to, po co przyszedł, i powie…
On i Ona: Stygnie ci herbata.
2.112
Wyszłam.
W powietrzu zostawiłam za sobą twój rozlany zapach. Nie wiem, ile czasu zajęła mi droga do miejsca, którego nie znasz. Przestałam liczyć godziny, gdy zaczęły stawać się dniami.
W zabłoconych butach stanęłam na rogu nowej ulicy. Miałam wrażenie, że ludzie szydzą ze mnie. Pytali w milczeniu, jak mogłam kochać mrzonki i marzenie, skoro wokół tyle bólu i goryczy.
Wierzyłam, że mnie nie rozumieją, że nie znają takiej miłości rozpierającej aż do molekuł, że nigdy tak naprawdę nie kochali. Patrzyłam z politowaniem na ich powykręcane od grymasu twarze.