Niedośnienia
Jestem niczym ptak, który wybudził się z rzeczywistości…
Wykrój się na miarę rzeczywistości.
Miniaturowy
Nowa aura
mary natury
mini atom
rani ramy
wina miary.
Pawie oczko
Zmurszałe w kalejdoskopie
psychodeliczne drzwi
prowadzące do radości
otwarły swe sny
dla cierpliwych aniołów.
Diamentowa droga
Diamentowe oczy poszukują w jaskini oświecenia,
ciasne sufity i umysły przyprawiają o dreszcze,
nietoperzowe myśli wypełniają całą przestrzeń,
trudno pozbyć się bezimiennych cieni,
które szeleszczą niedopowiedzeniami,
pośród ciemności lśnią punkty wyroczni,
każda droga wiedzie do jednego miejsca,
oświecenie skupia się na doskonałości,
której boją się zobaczyć nasze oczy.
Szalowe szaleństwo
Szal owinął się wokół rozczarowań,
ciasno ściskał szalone motyle żalów,
które w ciele urządziły swoisty maraton,
szybowały szalem prosto do ziemi,
mokrej, zimnej, szarej głuszy,
przepadły w czarnej dziurze szaleństwa,
rozlane w kroplach łzy zwykłych ludzi,
szaleńcy budzą się zawsze nocą,
ubierają szalik swoich zahamowań
i wychodzą do świata istnieć.
Szeleszcząc szalem
Szal szukał szacunku,
szaleniec szafował w szale,
szajba, szamoty szarlatanów,
szal szargał szczodrze szeregi,
szał szykownie szydził,
szary sztandar szybował szybko,
szyje sznurowały szorstkie szale,
szaleństwo szamotało się w szale,
szatan szastał szałem, szarpał szal,
szalowa szubienica, szałowa sztuka,
szal szaleje, szał szlocha, szczęka,
szczerzy się szyderczo szal.
Jesienne lico w Central Parku
Pochmurne widmo pojawia się na niebie,
drzewa ze strachu gubią kolorowe liście,
szron pokrywa walczących ze snem,
latarnie zapalają światła dla jesieni,
cisza smaga w uszy wędrowców,
którzy niestrudzenie unikają starości,
chowają się w cieniu swojej przeszłości,
twarz ich odbija się w tafli szarawej,
powoli zanika kolor i żywość nadziei,
jesień, słychać liście pod butami,
opadły w przestrzeń zapomniane,
dorożka przebiega przez mosty grube,
uciec czym prędzej przed zimowym wiekiem,
ptaki ucichły pochowane w dziuplach,
mgła utuliła ciasno w swych ramionach,
zbliża się stukotem jesienna samotność.
Świat nabrał barw
Pomalowałeś mój świat,
tęcza uchyliła swój rąbek,
codziennie ubierałeś w uśmiech,
słońce zaświeciło mocniej.
Zawsze jeden krok za mną,
w oczach gwiazdy nadziei,
rozpraszałeś deszcze zmartwień
w szarudze codzienności.
Każde słowo płynące z serca
przygłuszyło smutne prawdy,
marzenia wciąż były żywe,
przy tobie nie mogły zasnąć.
Gdzie się zaczynam?
Zaczynam się w alternacji rzeczywistości,
zaczynam się w miejscu, którego nikt nie stworzył,
zanim moje serce przepompowało chęć istnienia,
nim zrodziły się myśli o powstaniu ciała,
zanim mózg wysłał pierwszy sygnał wolności,
nim rozpoczęło się nieistniejące umieranie,
zaczynam się w krokach moich przodków,
którzy pragnęli utopii tworząc marazm,
w dotknięciach dłoni, w bliznach, w bolączkach,
zaczynam się w studni zapomnienia,
w toczeniu piasku przesypującego życie.
Gniewny spektakl
Niebo rozpostarło swe ramiona,
z wnętrza gotowała się wściekłość,
krótki dźwięk zapowiedział walkę,
błyski świetlne gnały do ziemi,