E-book
14.7
drukowana A5
50.78
Niedopowiedzenia

Bezpłatny fragment - Niedopowiedzenia


3.5
Objętość:
220 str.
ISBN:
978-83-8245-455-0
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 50.78

— Rozdział 1-

Patrzyłam, jak dzień się budzi, dziś wracałam do domu po pięciu latach studiów w Paryżu. Niesamowicie tęsknie za domową kuchnią i rodzicami. Łukasz obok mnie właśnie próbował otworzyć oczy. Ostatnie dni spędziłam u Niego, kochałam jego bujną grzywkę i wariackie pomysły, a i w łóżku było nam razem dość dobrze. Było tylko jedno, ale, nie wiedzieli o nim moi rodzice. Jakoś czułam opór, żeby im powiedzieć, a razem byliśmy ponad rok. Poznaliśmy się na jednej z imprez w podparyskim klubie, miał być jednorazowy numerek, a wyszło jak zwykle. Na przekór mnie samej.

— Dziś wylatujesz? -usiadł na łóżku, patrząc mi w oczy — zostań, proszę.

— Wiesz, że nie mogę najwyższy czas wracać do domu. Wystarczająco długo mnie tam nie było. Miałeś mnie dla siebie cały rok- podniosłam się na wysokość jego ust tak, że dzieliły nas milimetry. -Przecież za tydzień, przylecisz prawda? Zdążę się stęsknić.

— Nie mogę się już doczekać. — wplótł rękę w moje loki i stanowczo do siebie przyciągnął. Złapał zębami za moją dolną wargę. — Już tęsknie.

Delikatnie przysunęłam się do niego i położyłam rękę, na jego nagim brzuchu. Zamruczał, a na mnie ten dźwięk działał pobudzająco. Wepchnął mi język do ust nerwowo i mocno. Lubiłam ten sposób pieszczot, złapał moje ręce nad głową, przewracając mnie na plecy. Po wczorajszym seks maratonie, którego zapach jeszcze unosił się w powietrzu, nawet się nie ubraliśmy, teraz dawało mu to przewagę. Czułam, jak swoim kolanem rozchyla moje nogi. Wbił się we mnie, a ja poczułam przyjemną formę bólu. Po jego kilku ruchach zrobiłam się mokra i uczcie bólu zamieniło się w przyjemność. Zaczęłam się spinać, chcąc wyrwać się z uścisku, głośno jęczałam, wijąc się pod nim. Orgazm przeszył mnie powoli, mogłam się nim rozkoszować.

— Ja też będę tęskniła- powiedziałam, wstając i idąc pod prysznic.

Musiałam się spakować do końca i wyjechać na lotnisko. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na Pola Elizejskie. Miałam już tu nigdy nie wrócić, za nimi też będę tęsknić, za Francuzami i Croissantami z piekarni za rogiem, za wieżą Eiffel, znajomymi i przyjaciółmi. No ale obiecałam, dałam słowo. Ostatnie co chciałam zrobić to je złamać.

Lot przebiegł dość pomyślnie. Pomimo kilku turbulencji i bez problemów o osiemnastej czterdzieści wylądowałam w Warszawie. Oczywiście, mogłam się tego spodziewać, że wyślą po mnie szofera. Średnio mi się to podoba, bo chociaż raz liczyłam na to, że mnie odbiorą i przywitają na lotnisku. Jak zwykle się rozczarowałam.

— Witaj Ann. -Powiedział kierowca, zabierając ode mnie wózek z walizkami — Podobało się w Paryżu?

— Paryż jest piękny, ale najwyższy czas wracać do domu. Obiecałam rodzicom, że tam nie zostanę. -podeszliśmy do samochodu i zajęłam miejsce z tyłu. Martin wsiadł za kierownicę, fajny był przynajmniej dawniej, teraz nasze relacje miały charakter iście zawodowy. Kiedyś się nawet w nim podkochiwałam. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Przecież był tylko pięć lat starszy ode mnie. -Coś się dzieje w domu?

— Nic Ann. Wszystko po staremu.

— A u Ciebie co?

— Nic Ann. Wszystko po staremu

— Co Cię opętało? — poczułam irytację- Nie możesz ze mną normalnie pogadać?

— Nic, kompletnie nic.- Dobra, właśnie zrozumiałam co czują mężczyźni podczas kłótni i szczerze im współczułam. Posiedzę w domu tydzień albo dwa a później wyjadę na wakacje nad morze z Łukaszem i będzie spokój, wilk syty i owca cała jak to mówi stare przysłowie. A on niech się obraza nie wiadomo na co.

Dom był taki sam jak kilka lat temu, aż trudno uwierzyć, że nie było mnie tam, tyle czasu a tu nic się nie zmieniło. Kurwa liczyłam, chociaż na jakieś powitanie a tu nikogo przed domem. No nic trudno, właśnie sobie przypomniałam, dlaczego czułam się tu zawsze taka samotna.

— Bądź w pogotowiu. Wieczorem pojedziemy do VIP-a. Skoro i tak tu nikt na mnie nie czeka to bez sensu siedzieć w domu.

— Dobrze Ann. -wkurzał mnie niesamowicie swoim zachowaniem. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do salonu. Znajomy zapach doszedł do moich nozdrzy. W jadalni krzątała się Gosposia, ta sama co piec lat tylko trochę się postarzała. Uśmiechała się na mój widok.

— Panno Anno, ależ Panienka wyrosła. Pięknie wyglądasz! Kolacje podam za pół godziny — uściskałam Marie.

— Gdzie moi rodzice? — zapytałam — Ciebie też dobrze widzieć. Powiesz mi, co się dzieje w domu?

— To nie ja powinnam Ci mówić. Pozwól, że pójdę do kuchni.

Wszystkim się w głowach pomieszało, gdybym wiedziała, że tak to wygląda, to zostałabym z Łukaszem w Paryżu i miałabym w dupie obietnice. Weszłam po schodach do góry i udałam się do swojego dawnego pokoju. Wyglądał, tak jak go zostawiłam, chyba. Walnęłam się do łóżka i wybrałam numer do mojego chłopaka.

— Wylądowałaś? — znajomy głos rozległ się w słuchawce.

— Tak wylądowałam. Tęsknie wiesz?

— W domu pewnie nie masz spokoju. Wszyscy Cię terroryzują? -roześmiał się, a w moich oczach pojawiły się łzy.

— No właśnie nie. Nie mam pojęcia, gdzie podziewają się rodzice. Służba nie chce mi nic powiedzieć. Gdybym wiedziała, że tak to będzie wyglądać, to bym została z Tobą.

Usłyszałam w słuchawce czyjś głos. A później Łukasz musiał kończyć. Nim minęło pół godziny, zdążyłam rozpakować jedna z trzech walizek. Oczywiście, że najmniejszą. Lubiłam porządek i to, że wszystko miało swoje miejsce.

Podczas kolacji nikt mi nie towarzyszył, Maria powiedziała tylko, że mama i tata mają spotkanie w firmie. Zajebiście. Zjadłam w pośpiechu, prosząc gosposie, aby Martin był gotowy na dwudziestą. Biegiem przemierzyłam jadalnie i poszłam pod prysznic, chciałam zmyć z siebie emocje i fakt, że czułam się opuszczona i poniekąd zdradzona przez rodziców taka niepotrzebna.

Na dziś wybrałam zwiewną sukienkę do kolan w kolorze khaki. Czarne szpilki, które sprawiały, że moje nogi wyglądały, jakby nie miały końca. Brązowe loki swobodnie opadały na moje ramiona, mocniejszy makijaż w kolorze czerni podkreślał moje niebieskie oczy. Delikatny błyszczyk na usta i mogę jechać, zakręciłam się na jednej nodze zadowolona z tego co widzę.

Martin czekał na mnie przy drzwiach, widziałam, jak na mnie patrzył. Jak na ciastko z kremem. No sorry, teraz jestem dojrzała. Mam nadzieję.

— Panienka zegarka nie ma? — Zapytał kiedy zeszłam ze schodów- dwadzieścia minut spóźnienia.

— Nie mam zegarka. Do VIP-a jedziemy. Nie stój jak kołek. -otwarł mi drzwi z domu jak i z samochodu. Nie odzywał się, dla mnie bomba. Irytował mnie. Pamiętałam, nim wyjechałam do Francji na studia, zawsze był przy mnie, potrafiliśmy się śmiać i dokazywać jak i spędzać całe godziny ze sobą. Czułam się bezpiecznie, a teraz czuje się źle.

Wpatrywałam się w krajobraz za oknem drzewa, domy, samochody. Bez sensu, nawet już nie miałam ochoty na tańce.

— Mam iść z Tobą? — zapytał Martin.

— Możesz, jak chcesz. Nie będę Cię zmuszać.

— Pójdę. — uśmiechnęłam się krzywo.

Kiedy tylko weszliśmy do klubu, w moją każdą komórkę wdzierała się muzyka. Poszłam do baru, zamawiając martini z oliwką. Które wychyliłam wyjątkowo szybko i ruszyłam na środek parkietu. Nie potrzebowałam zachęty, aby ruszać się w rytm muzyki. Długo nie musiałam czekać, aby dołączył do mnie jakiś koleś. Przeszły mnie elektryzujące dreszcze, kiedy położył ręce na moich biodrach. Wsunął głowę w moją szyję, jednak gdy jego ręce zaczęły zsuwać się coraz niżej, gwałtownie się odsunęłam. Kolesiowi się to najwidoczniej nie spodobało, bo szarpnął mnie za włosy i przyciągnął do siebie, za co dostał liścia w twarz. No kurwa koleś sobie za bardzo pozwala. W momencie złapał mnie za nadgarstek i wykręcił rękę do tylu. Cuchnął jak stary troll. Złapał za drugą rękę i położył sobie na kroczu.

— Zaraz się kurwa porzygam- zaczęłam się wierzgać, lecz na nim nie zrobiło to wrażenia. Prowadził mnie do wyjścia.

— Uspokój się! Sama tego chciałaś! — warknął

— Odsuń się — usłyszałam głos Martina za sobą, a później widziałam, tylko jak usiadł na człowieku i go okładał. Dopóki ochrona go nie złapała.

— Nie macie tu wstępu. Jestem właścicielem tego klubu. — powiedział zakrwawiony brunet.

— Strasznie mi z tego powodu wszystko jedno. Pierdol się szmaciarzu. -powiedziałam i skierowałam kroki do samochodu.

— Coś Ty sobie myślała? Wijąc się tam na parkiecie jak… -zaczął mnie opierdalać Marcin

— Jak kto?! No dokończ — powiedziałam ze łzami w oczach.

— Jak ostatnia dziwka. -Patrzył na mnie z gniewem w oczach. — nie powinnaś się tak zachowywać!

— Kim ty kurwa jesteś, żeby mi mówić, co mam robić?! Chuj Cię to interesuje, tylko mnie wozisz. -Patrzyłam na niego, oczekując chyba przeprosin, jednak on wsiadł za kółko i odpalił suva.

— Wsiadasz czy mam Ci wysłać zaproszenie? -usiadłam z tylu, trzaskając drzwiami. — Nie trzaskaj kurwa drzwiami.

Prawda była taka, że zabolało mnie to, co powiedział. Przecież ja tylko tańczyłam. Wysłałam SMS do Łukasza,,Polska jest do dupy”, nie zdążyłam jeszcze zablokować telefonu kiedy przyszła odpowiedz; „Prosiłem, żebyś została. Jeszcze tylko sześć dni Ann”

Widziałam jego spojrzenie w lusterku, Martin co chwile mnie obserwował. Nie chciałam, żeby widział, że mnie dobił swoimi słowami.

— Ann zaczekaj — powiedział, łapiąc mnie pod domem za rękę. -Ja nie chciałem tego powiedzieć.

— Nie kompromituj się. Powiedziałeś, co chciałeś, teraz zostaw mnie spokoju.

— Ann… -patrzyłam mu w oczy, widziałam w nich żal. Życie. Wyrwałam mu się i poszłam do kuchni po lampkę na wino. W domu albo nikogo nie było, albo wszyscy spali. Poszłam do siebie i wyciągnęłam wino z walizki.

Miałam ochotę włączyć jakiś film i się dobić winem. Jednak przyzwyczajenie brało górę i najpierw otwarłam skrzynkę mailingową. E-mail od Chloé?

„Hej Ann

Przepraszam, że po nocy, ale musisz wiedzieć, co wyprawia Twój chłopak, ledwo wyjechałaś. Będzie mi Ciebie brakowało. Szurnięta Chloé”.

Otworzyłam załącznik, w pierwszym momencie nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Mój Łukasz obściskiwał się z jakąś pindzią na parkiecie. Lizali się tak, jakby mieli zjeść siebie nawzajem. Fuj.

Zajebiście.

Nie było na co czekać, próbowałam się połączyć z Łukaszem, co okazało się bez skuteczne. Nawet nie było się komu wygadać. Opróżniłam butelkę z winem i wysłałam Łukaszowi SMS „Nie lubię się dzielić. Telefonem, komputerem, autem czy facetem. Więc droga wolna. Możesz wypierdalać do tej pindzi”.

Rzuciłam telefon i położyłam się na łóżku, nawet nie chciało mi się płakać.

Poranek przywitał mnie promieniami słońca, a pusta butelka na podłodze tłumaczyła potworny ból głowy. Pukanie do drzwi było niczym walenie młotem, przynajmniej tak odbierał to w tej chwili mój mózg.

— Panno Ann, za pół godziny ma Pani być w firmie rodziców. Mam Cię tam zawieź — chrząknął — Mam Panienkę tan zawieź.

— Daruj sobie dobra? Możesz im powiedzieć, że się spóźnię. Martin nie musisz się napawać moją klęską.

— Czekam na dole. Sprawa jest pilna, w biurze czeka adwokat. — zastanawiałam się, co takiego się wydarzyło, że jestem wzywana do biura. Staruszki muszą poczekać. Najpierw prysznic. Nałożyłam bananową piankę na ciało i rozkoszowałam się jej delikatnym zapachem. Pukanie do drzwi przerwało moją rozkosz.

— Kurwa co znowu?! — wrzasnęłam nie wiedzieć na kogo byłam bardziej zła.

— Twój Ojciec powiedział, że mam Cię wynieść z domu nawet w ręczniku. -założyłam pierwsza lepszą sukienkę i wyszłam. Zmierzył mnie wzrokiem i podał awiatory. — W końcu. Załóż. Nie trzeba było wczoraj siedzieć do późna i robić Bóg jeden wie co.

— Gówno wiesz! Patrz swojej roboty! — bolała mnie głowa, chciało mi się pić, ponadto byłam rozjebana emocjonalnie. Dosłownie. Telefon w mojej torebce zawibrował, spojrzałam na wyświetlacz. Łukasz. Szybko odebrałam, słuchając jego dramatycznego i żałosnego tłumaczenia.

— Zrozum, upiłem się. Tęskniłem za Tobą. Ona się nie liczyła.- zawodził Łukasz

— Chuj mnie to interesuje. Nie dzwoń więcej. — rozłączyłam się, wrzucając telefon do torebki.

— Zły poranek? — zapytał Martin, a ton jego głosu barwiła troska- Nie wiem, co się wydarzyło, ale skoro doprowadził Cię, do takiego stanu to nie był Cię wart. Młoda jesteś, ułożysz sobie życie. Jak nie ten to następny.

— Serio?! Skąd ta zmiana nastawienia? Wczoraj byłam zwykłą dziwką! — zapytałam- wiesz łatwo powiedzieć, będzie następny czy tam było minęło. Ale nikt nie zapyta, jak się czułam przy tym człowieku.

— Wyluzuj Ann. Nie lubię się bić. Serio rozpamiętywanie nic nie da. Wiem, co mówię. — co chwilę spoglądał do lusterka.-Otrzyj łzy, już prawie jesteśmy.

Widziałam, że się zbliżamy. Już z oddali widać było wysoki gmach biurowca mojego Ojca. Przeszklony budynek górował nad mniejszymi. Stary zbudował imperium warte kilka milionów złotych. Branża IT rozwijała się dość prężnie. Co rusz wchodziło coś nowego, ja już nawet tego nie śledziłam. Przed biurem czekała na nas mama. Jej jak ja się stęskniłam! Podczas rozmów przez Internet nie było widać tego jak bardzo przez ten czas zmizerniała. Nie było łez szczęścia i uśmiechu na twarzy. Mam złe przeczucia.

— Martin — rodzicielka zwróciła się do szofera- Ty też jesteś potrzebny.

Szłam za nią do dużej Sali konferencyjnej. Tata siedział w fotelu u samego szczytu stołu. Nawet mnie nie uściskał. Cóż, wieje lodem na kilometr, a atmosferę można kroić.

— Siadajcie, proszę- powiedział ojciec. -Cieszę się, że w końcu dojechaliście. Już myślałam, że przepadliście.

— Wybacz Ojcze. — powiedziałam, patrząc tacie w oczy. Było w nich coś takiego, że sprawiało, iż chciało mi się płakać, a może mi się tylko wydawało. — Gdyby było nam dane, chociaż zjeść razem lunch czy kolacje to byś wiedział co u mnie i co robię. Chociaż teraz tak się zastanawiam, Wy w ogóle śpicie w tym domu?

— Anno to nie jest moment, żeby mówić o tym, gdzie śpimy i dlaczego. -powiedziała Krystyna- jest coś, co Wasz tata chce Wam powiedzieć.

— Zajebiście. — skomentowałam — słucham! Co jest tak ważne, że nie mogliście spędzić ze mną dwóch godzin?

Kazimierz patrzył na mnie i na Martina jakbyś my mieli sami domyślić się, o co chodzi. Niedopowiedzenia, zawieszone słowa, które utknęły gdzieś w powietrzu niewypowiedziane. Nic nie denerwowało mnie bardziej.


— Rozdział 2-

Spojrzałam na Martina, był zdenerwowany podobnie jak ja i nie mniej niż rodzice. W końcu Kazimierz przerwał milczenie.

— Martin — podniósł wzrok na szofera — Pamiętasz, ile już u nas jeździsz i jak tu trafiłeś?

— Oczywiście Panie Ratello. Dziesięć lat temu, siedziałem w domu, kiedy moja mama przyszła i powiedziała, że mam u Państwa pracę. Mam być szoferem w zamian za co będę otrzymywał wynagrodzenie, które będzie dość wysokie. Od razu się zgodziłem. — Martin patrzył w blat stołu. Nawet nie mrugał- trzy miesiące później mama odeszła. Była ciężko chora, a nie chciała mnie martwić. Później straciłem mieszkanie i dostałem pokój u Państwa w domu. Po jakimś czasie ogarnąłem się, chciałem, żeby mama była ze mnie dumna. Więc tak pamiętam. Pamiętam dokładnie.

Wróciłam wspomnieniami do momentu, w którym Martin zaczął prace i do tego jak wtedy go traktowałam. Zrobiło minusie zwyczajnie głupio, było mi wstyd za samą siebie z tamtych lat. Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo byłam niedojrzała.

— Było dokładnie, tak jak mówisz. Jednak muszę powiedzieć, że od dziś nie będziesz już dla nas jeździć.

— Tato! — przerwałam- nie możesz go zwolnić!

— Anno! — ojciec wstał i uderzył pięścią w stół tak, że wszyscy w gabinecie podskoczyliśmy -Nie przerywaj.

— Przepraszam- skuliłam się w sobie. Ojciec rzadko bywał podenerwowany. Ale teraz był wkurwiony.

— Rozumiem, że mam wyjść I się spakować? -zaczął Martin -Czy kogoś mam przyuczyć do zawodu?

— Pieprzone dzieciaki! Możecie nie przerywać?! Zbieram myśli! — ojciec krzyczał, a ja miałam ochotę skulić się pod stołem z zatkanymi uszami. Widziałam jak mama, podchodzi do Niego i kładzie mu ręce na ramionach, a on w momencie się uspokaja.

— Weź głęboki oddech kochanie. Wiem, że to trudne jednak w obecnej sytuacji musisz im powiedzieć. -głos był taki melodyjny i spokojny, że ja też w sekundzie wróciłam na właściwy tor.

— Martin, teraz już nie będziesz dla nas jeździł i przeprowadzisz się do pokoju na górze tam, gdzie od zawsze powinno być Twoje miejsce. Zostaniesz wtajemniczony w sprawy firmy i w niedługim czasie ją przejmiesz. Anna dostanie pieniądze na konto i będzie mogła, zainwestować je tak jak będzie uważała.

— Pan Wybaczy — wtrącił się Martin — nie rozumiem.

— Martin jesteś moim synem- Kazimierz powiedział to jednym tchem, jakby chciał zrzucić kamień, który zalega mu na sercu. To nie może być prawda.

— Ojcze, możesz użyć łatwiejszych do przyswojenia słów? — powiedziałam a moje nogi i ręce zaczęły się trząść.

— Jesteście rodzeństwem. Znaczy się Martin, jest moim synem. Czego kurwa nie rozumiesz? — podniosłam dupę z krzesła i wyszłam. Nie chciałam dłużej słuchać Jego tłumaczenia. Słyszałam, że ktoś wyszedł za mną, ale mało mnie to interesowało. To było za dużo jak na mnie. Usiadłam na ławce i machałam nogami. Po zapachu wiedziałam, że to mój brat. Jakkolwiek zjebanie to brzmi.

— Ann- zaczął — Przepraszam, nie wiedziałem. Nie chce tej firmy ani pokoju na górze. Wszystko Ci oddam, tylko nie płacz.

— Nie rozumiesz? — spojrzałam mu w oczy. A mój głos się łamał od szlochu- Wymyśliłam sobie ten cały Paryż i te pieprzone studia tylko po to, bo byłam w Tobie zakochana! Nie patrz tak. Wiem, co myślisz, nie martw się już mi przeszło. Na samo wspomnienie chce mi się rzygać. Zastanawiałam się, dlaczego mnie nie chcesz. Kurwa tylko mi nie mów, że wiedziałeś?

— Nie wiedziałem — Odwrócił wzrok — też wtedy byłem w Tobie zakochany. Starałem się do Ciebie zniechęcić i zrobić wszystko, żebyś ty zniechęciła się do mnie. Przepraszam Ann za wszystkie trudności, za to, że byłem nie miły, chamski i arogancki. Dobrze, że wyjechałaś, nie mogłem się już dłużej powstrzymywać przed dotknięciem Ciebie, marzyłem o tym, by Cię pocałować, ja pierdole nawet o tym, by się z Tobą kochać.

— Posrało Cię? — zapytałam — musimy tam wrócić. Zastanawiam się, co takiego się stało, że akurat teraz nam o tym powiedzieli. Coś jest nie tak. Cieszę się, że mam brata. Nawet jeśli to Ty nim jesteś.

Gapiliśmy się na siebie tylko po to, żeby za chwilę wybuchnąć śmiechem, który rozładowuje całe napięcie.

— Musimy tam wrócić.-Martin objął mnie ramieniem- Chodź siostra.

Poszliśmy kolejny raz, tym samym szarym i nudnym korytarzem. Zza przeszklonych ścian zaglądali na nas ludzie przerażonym wzrokiem. Mój ojciec Kazimierz Ratello, człowiek o egzotycznym nazwisku zbudował swój wizerunek jako nieznoszącego krytyki i wszelakich uwag tyrana. Wszystkowiedzący Pana wszechświata. Pracownicy się go bali, nigdy aż tak bardzo się im nie przyglądałam jak teraz. Było mi ich zwyczajnie żal, tylko dlatego, że musieli z nim pracować.

Rodzice patrzeli na nas jak na dziwaków, tata był zdenerwowany widziałam to co rusz opierdalał jakąś sekretarkę.

— Fochy poszły w las? — zapytał, skoro on tak to ja mu na złość.

— Kiedy będzie przelew? -patrzyłam mu w oczy, widziałam, jak się gotuje.

— Jutro.

— Dziękuję na mnie już pora. -rzuciłam do rodziców, jednak chciałam im dopiec — Martin zjesz ze mną dziś kolację? Mam dość samotnych posiłków.

— Jasne. Zadzwonimy się. — mój brat się uśmiechnął. A ja ruszyłam przed siebie. Mój plan był prosty, wyprowadzka, szukanie pracy i kupno samochodu. Normalni ludzie robią, to w innej kolejności jednak ja nie byłam normalna. Byłam Ratello, a to oznaczało pełne konto bankowe. Tylko z tym kojarzyło mi się moje nazwisko. Zamówiłam taksówkę i ruszyłam do domu. Chciałam szybko spakować się i wynieść. Kiedy weszłam do pokoju, znów się poryczałam. W dwadzieścia cztery godziny poczułam się obca we własnym domu, zdradzona, wykorzystana, rozczarowana. A miało być fajnie, jak zawsze na maniu się skończyło. Byłam zbyt sentymentalna. Chciałam tu jeszcze chwile pobyć.

Usiadłam na łóżku z komputerem na nogach tak jak dawniej. Pięć lat temu. Odebrałam sto dwadzieścia osiem maili od Łukasza i mogłam w spokoju, zacząć szukać samochodu dla siebie skoro nikt mnie teraz już nie będzie woził. Mój wybór padł na Forda Mustanga 5.0 V8 GT w kabriolecie, z silnika wychodziło całe czterysta dwadzieścia jeden koni mechanicznych w moim ulubionym kolorze-czerwieni.

Po trzech godzinach trzymałam w dłoniach kluczyki do mojego nowego auta. Cieszyłam się niczym dziecko z nowej zabawki. Wiem, że za tą kwotę mogłabym kupić sobie mieszkanie, jednak pierwszym krokiem do niezależności był samochód. Kiedy wróciłam do domu, Martin przenosił swoje rzeczy.

— Nie masz nic przeciwko? -zapytał zakłopotany

— Oszalałeś? Należy Ci się to i jeszcze więcej! W ogóle jutro jadę nad morze. Może chcesz jechać ze mną?

— Nie. Coś się dzieje z Panem, znaczy się z Ojcem. Przyszło kilkoro ludzi do firmy. Nie wyglądali przyjaźnie.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Jeden mniej więcej w wieku naszego ojca, widać było, że to on dowodzi i dwóch tak jakby ochroniarzy. Kiedy tata ich zobaczył, kazał mi zmykać i wrócić jutro. Wręcz wyrzucił mnie z biura.

— Dziwne. — na dole zapanowało poruszenie. Rodzice wrócili.

— Czyj samochód stoi na podjeździe?! — głos ojca aż dzwonił mi w uszach. Nienawidziłam, jak ktoś krzyczy. Jeszcze tak głośno. W momencie zaczęłam się trząść. Mój brat gapił się na mnie.

— Spokojnie obronie Cię, nic Ci nie zrobi.

— Nienawidzę, jak krzyczy. -powiedziałam szeptem- Mój.

— Lecimy z matką na wakacje. Odsuń auto, aby szofer mógł podjechać. Nie mieszkasz tu sama. -Ojciec wręcz na mnie warczał. Jeszcze do niedawna liczyłam, że może plotki nie są prawdziwe. Niestety prawda była inna, a rzeczywistość dużo gorsza.

— Już się robi Panie tyranie! — warknęłam do niego- Imponująca zmiana planów. Wiesz co, zapomniałam, że nie mieszkam sama! Bo Was nigdy nie ma. Liczyłam, że to się zmieni po moim powrocie, bo tak strasznie przekonywaliście mnie, że tęsknicie. Teraz żałuję, bo mogłam zostać w Paryżu.

Ojciec złapał mnie za nadgarstek tak, że aż bolało. Patrząc mi w oczy, nie z miłością, a z żalem i nienawiścią wymierzył siarczysty policzek. Nie dowierzałam. Piekła mnie nie tylko twarz, piekły mnie też oczy, a najbardziej to bolało mnie serce. Przemoc i agresja bolą, lecz to, co czujesz, wewnątrz siebie to jak rozlatujesz się na małe kawałki, tego uczucia nie da się opisać. Wyrwałam się ojcu i zwyczajnie uciekłam, jak tchórz, potrącając po drodze jakiegoś kolesia. Nie miałam siły na dalsze słowne potyczki. Jedno było pewne, nie zostanę tutaj.

Wsiadłam do szkapy i ruszyłam przed siebie, nie myśląc o tym, gdzie jadę ani nawet po co. Byle jak najdalej stąd. Po dwóch godzinach dojechałam do małej wsi otoczonej lasem. Fajnie tu było. Chciałam się dowiedzieć, czy jest szansa na pracę w okolicy i mieszkanie. Podjechałam pod wiejski sklepik, zgasiłam auto i w momencie pojawiło się kilkoro chłopców chcących zajrzeć do środka. Nie miałam nic przeciwko.

— Dzień dobry- zagaiłam do sprzedawczyni, która od razu zmierzyła mnie z góry na dół.

— Witam, w czym mogę pomóc? -odpowiedziała

— Szukam pracy i mieszkania.

— Sądząc po Pani wyglądzie ma Pani wysokie wymagania.

— Nie mam. Mogę robić cokolwiek.

— Trzy domy dalej na tej samej ulicy znajdzie Pani pokój. A do pracy zapraszam jutro na szóstą rano. — ekspedientka uśmiechnęła się. Już nie wydawała się nadęta i snobistyczna, a ja miałam ochotę ją uściskać. Jeszcze dziś wrócę po rzeczy do domu.

Pokój był mały, szafa, łóżko i stolik. Nic więcej mi do szczęścia nie było potrzebne. Po tych całych nieprzyjemnościach dnia dzisiejszego czułam, się w końcu jak w domu.

Staruszka oprowadziła mnie po obejściu, kury, kaczki, gęsi i indyki. Byłam pod wrażeniem ogromu pracy, jaki ta Pani musiała codziennie wkładać w swoje gospodarstwo.

— Mogę mówić do Pani Babciu? — zapytałam

— Pewnie dziecko, nie ty jedna będziesz mnie tak tytułować, pomimopomimo że swoich wnuków nie mam.

— Dziękuję, Babciu a będę mogła gdzieś samochód chować? — Staruszka wskazała mi na stodołę dla mnie rewelacja. — Wrócę za kilka godzin.

Podróż minęła mi lotem błyskawicy, czułam, że właśnie kończę pewien etap w życiu tylko dlatego, aby rozpocząć nowy.

Na schodach siedział Martin. Niektóre przyzwyczajenia zostają.

— No nareszcie. Gdzie byłaś? — zapytał- I co Ci się stało w policzek?

— Szukałam swojego miejsca w świecie- powiedziałam zgodnie z prawdą i ruszyłam na górę- A to, to nic.

— Maria mi o wszystkim powiedziała. Ponadto był tu jakiś podejrzany typ. Coś wrzeszczał o długu ojca i odsetkach. — wszedł za mną do pokoju- Co ty kurwa masz zamiar zrobić?

— Pakuję się! Nie chce tu być. Źle się tu czuję i to nie ze względu na Ciebie. Naprawdę. Tu chodzi o rodziców. Nie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Ojcu przekaż, że ma sobie w dupę wsadzić swoje pieniądze. Po resztę rzeczy przyjadę, jak się urządzę. — kończyłam się pakować- Gdyby się coś działo, to dzwoń.

Złapałam za walizkę i pognałam przed siebie. Powitać nowe życie. Tym razem nie oglądałam się za siebie. Nie potrzebowałam tego.

Babcia czekała na mnie z kolacją, a mnie łzy napłynęły do oczu. Na stole był twarożek, szczypiorek i pomidory. Nie zabrakło też szynki i sera żółtego.

— Babciu, ale nie musiałyście -powiedziałam, mrugając szybko, żeby się nie rozpłakać.

— Dziecko czym chata bogata! Siadaj, miło mi będzie zjeść z kimś kolację.

— Babcia wie, że ja tylko o tym marzyłam od powrotu do Polski? Moi rodzice nie mieli dla mnie czasu, a ojciec podarował mi policzek gdy mu to wypomniałam.

— Wiesz- babcia zamyśliła się — czasem lepiej będzie nam z obcymi niż z rodziną. Widzisz ja też, miałam syna, zszedł na złą drogę, odwrócił się ode mnie. Po kilku latach zadzwonili ze szpitala, że zmarł.

— To smutne babuniu- powiedziałam, patrząc w oczy staruszce. -To teraz mamy siebie. Pozwolisz, że pójdę wziąć kąpiel i spać?

— Jutro pierwszy dzień w pracy? Pracowałaś już kiedyś?

— Tak w Paryżu. Niech babunia tak nie patrzy, nie boję się pracy, jak wrócę, pomogę Wam w obejściu.

Lato na wsi miało swoje uroki, w sklepie było w sumie nawet nie najgorzej. Właścicielka pozwoliła wprowadzić nawet trochę nowoczesności. Po miesiącu znałam już wszystkich mieszkańców. To było coś znacznie innego niż duże miasto. Pokochałam tych ludzi, a babunię już w ogóle, najbardziej w świecie. To była taka moja bratnia dusza. Kiedy siedziałyśmy z babcią, na schodach przed domem rozdzwonił się mój telefon. To był Martin.

— Ann wracaj do domu.

— Martin rozmawialiśmy o tym. Nie wrócę tam. Możesz zabrać wszystko mi tu dobrze.

— Zrozum! Kurwa to nie na telefon! Ojca ktoś pobił, dość ciężko leżał dwa tygodnie w szpitalu! Jacyś ludzie plączą się po domu.

— Będę za kilka godzin.

Podjechałam pod dom, jak robiło się już ciemno, mama wybiegła mi na powitanie i rzuciła mi się na szyję.

— Anna! Gdzieś ty się podziewała?!

— Tam, gdzie czułam się kochana. Nagle Cię to interesuje? Miesiąc mnie tylko nie było.

— Wiele się działo.- widziałam jak jacyś ludzie, wynoszą antyczną komodę z gabinetu taty.

— Co tu się odpierdala i gdzie Martin?

— Pojechał po tatę do szpitala. -weszłam do domu, a w salonie siedział jakiś stary nadęty gbur.

— No, no- powiedział i wstał na mój widok i podszedł do mnie, zakładając mojego loka za ucho. -Nie mogłem przestać o Tobie myśleć. Mam plan, ale poczekam z nim, dopóki wróci Twój tatuś i braciszek.


— Rozdział 3-

Martin wszedł do domu, prowadząc ojca na wózku. Jakoś nie mogłam w sobie wykrzesać nawet odrobiny współczucia dla tego człowieka.

Gbur stanął za mną, czułam jak, cuchnie cygarami i whisky. Ohydne połączenie, nie to, co u nas na wsi.

— Posłuchaj Kazimierz, anuluje Ci Twój dług w zamian za Twoją córeczkę- podszedł do mnie i złapał mnie za tył szyi- ożenię się z nią, ty zachowasz dom, firmę i pieniądze, anuluje Twój dług.

Posłałam kuksańca gościowi pod żebra takiego, że aż się skulił.

— Cuchnący szmaciarzu! Decyduję sama o sobie! — wierzyciel wziął zamach. ale Martin zdążył złapać mu rękę. Gbur przystawił Martinowi do czoła pistolet.

— Dajcie spokój. -Chciałam załagodzić sytuację. Widząc, jak tych dwoje bije się pomiędzy sobą na spojrzenia.

— Przemyślcie to. Kazimierz masz dwadzieścia cztery godziny, na zastanowienie inaczej biorę wszystko, pamiętaj, z każdym dniem rosną odsetki.- złamas wyszedł, zabierając ludzi, którzy plątali się po domu.

— Ktoś mi to wytłumaczy? — powiedziałam, zaplatając rękę na piersi. — No słucham! Nagle kurwa jestem dla Was ważna?!

— Nie unoś się.- powiedział ojciec. -Poradzę sobie sam!

— Mamo! Martin! Skoro poradzicie sobie sami to, po co mnie ściągnęliście?! Mówcie! Bo muszę wracać do domu!

— Ona musi wiedzieć. Tym bardziej że Holender na nią poluje. -uniosłam brew na dźwięk głosu matki. — Co to znaczy poluje? Tato?!

— Kilka miesięcy temu byłem w kasynie, przewaliłem wszystko, co było na koncie i na dodatek zapożyczyłem się u Holendra.

— No to oddaj! Ile tego masz? Tysiąc? Dwa? Sto?

— Dwadzieścia dwa.

— Tysiące? To w czym problem?

— Miliony głupia dziewucho! A teraz jest tego już 134 miliony! Sto procent za każdy miesiąc zwłoki.

Usiadłam sobie i zaczęłam liczyć. Firma była warta jakieś siedemdziesiąt sześć milionów, dom z cztery, samochody dwa, dom nad morzem milion i w górach też. Konta są puste.

— Jakbym nie liczyła, baranie.

— No coś Ty naprawdę? -parsknął ojciec. — Anna musisz, wrócić do domu będziemy negocjować warunki Twojego małżeństwa.

— Chyba śnisz! — Wrzasnęłam. -Nie wyjdę za niego. A Ty nie będziesz mi mówił co mam robić!

— Skoro wolisz, aby zabili mnie i mamę to wypierdalaj! — patrzyłam na niego z niedowierzaniem- tak kochanie -ojciec zwrócił się do mamy — mamy jeszcze dwadzieścia cztery godziny życia, później wyrok śmierci, który podpisała nasza córeczka. Ta, którą tak pielęgnowaliśmy, miała wszystko, a teraz tak nam dziękuję.

Nie chciałam, tego dłużej już słuchać chciało mi się płakać. Ojciec wiedział jak skutecznie wzbudzić moje poczucie winy. Wsiadłam do auta i ruszyłam do domu.

Kiedy babulka zobaczyła mnie, zapłakaną o nic nie pytała. Podeszła i mnie przytuliła, tak jak robiła to kiedyś moja babcia.

— Babciu wszystko się zjebało.

— Aniu waż słowa. Musisz wracać do domu?

— Muszę. Muszę pomóc rodzicom. — wręczyłam babci sporą kopertę — Babciu tu są pieniążki dla Ciebie. Chłopaki ze wsi pomogą Ci zrobić remont dachu, żeby Ci już nie przeciekał. Zatroszczą się też o drewno i o to, abyś w zimie nie marzła

— Kochanie — babci łzy napłynęły do oczu — tu jest znacznie więcej niż na dach.

— Weź babciu. Proszę Cię- płakałam razem z nią — mnie się nie przydadzą. Obiecuje, że jak tylko będę mogła, zajrzę do Ciebie, a teraz przepraszam, muszę się spakować.

Nigdy pakowanie się nie wiązało się dla mnie z aż tak wielkimi emocjami. Z żadnym miejscem nie byłam aż tak związana. Z walizkami w ręce poszłam do kuchni, gdzie przy piecu siedziała staruszka.

— Babciu, dziękuję, że mnie przyjęłaś. Może to głupie, ale kocham Cię bardzo mocno! Dopiero tu czułam się jak w domu. — moje oczy zaszły mgłą.

— Zawsze będziesz miała tu miejsce. — ucałowała mnie w policzek na pożegnanie. Jakby czuła, że nigdy więcej się już nie zobaczymy. Wpakowałam walizkę do auta i jeszcze raz spojrzałam w stronę domu. Widziałam babulkę i jej smutną i zapłakaną twarz. Serce mi się kroiło, ale co innego miałam zrobić?

Wracając pod Warszawę, zastanawiałam się, jak będzie wyglądało moje życie po ślubie z Holendrem. Może nie będzie tak źle, może szybko umrze, a może będzie żył sto lat i to ja umrę pierwsza?

Weszłam do domu rodzinnego późną nocą, Martin od razu zbiegł na dół.

— Mogłaś nie wracać.- powiedział

— I zabić własnych rodziców? A potem mieć wyrzuty sumienia do końca życia?

— A jaką masz gwarancję, że on ich nie zabije?

— Nie mam. — zawiesiłam się na chwile- ale chociaż ich będę próbowała uratować.

Odgłosy kłótni dochodziły z dołu, założyłam szlafrok i ciepłe skarpetki, które na drutach zrobiła mi babcia i zbiegłam na dół, gdzie Martin kłócił się z ojcem.

— Nie możesz jej pozwolić tego zrobić! -Krzyczał Martin.

— Nie będziesz mi mówił co mam robić gówniarzu. Niech za niego wyjdzie i po problemie! Jak Ci się nie podoba, drzwi są tam — wskazał ręka i dopiero teraz mnie zauważył.

— Bądźcie cicho i umów mnie na dziś z Holendrem. Będę negocjować. A Ty — spojrzałam na ojca -nie będziesz się wpierdalał.

Odwróciłam się na pięcie i poszłam do góry przygotować ubrania, czarne rurki z wysokim stanem i obcisły golf w kolorze zgniłej zieleni. Włosy zostawiłam luźno, delikatny makijaż podkreślał moją urodę.

Maria kilkukrotnie próbowała namówić mnie na zjedzenie czegokolwiek, lecz żołądek miałam tak ściśnięty, że mieścił tylko kilka łyków wody. Stres dawał się we znaki. Postanowiłam pogrzebać w Internecie i poszukać informacji. Koleś nazywa się Stanisław Hondrowski, ma czterdzieści dziewięć lat. Ja pierdole dwadzieścia cztery lata różnicy. Jeszcze bardziej mnie od niego odpychają. Ponadto Gbur ma syna, kilka kasyn, jakiś burdel i dom jako twierdzę. Kurwa.

— Ann ten człowiek już jest — patrzyłam w oczy, swojego brata widząc w nich tylko smutek — Postaraj się to jakoś przeciągnąć. Bardzo Cię proszę.

— Pilnuj rodziców i dbaj o mamę. Widzisz, jaki jest ojciec. — uściskałam go. — Przepraszam, za wszystko, co było złe.

Ruszyłam naprzód, widok, jaki zastałam, sprawił, że byłam gotowa zgodzić się na wszystko. Moi rodzice klęczeli na wprost Gbura, a za nimi stało jego dwoje ludzi z pistoletami przystawionymi do głowy matki i ojca. Wszystko wyglądało na egzekucję.

Mrugałam szybko oczami, żeby tylko nie płakać. To nie był czas na łzy.

— Dałeś mi dwadzieścia cztery godziny. -powiedziałam drżącym głosem.

— No chciałem jakoś przyspieszyć Twoja decyzje. Jutro jest impreza charytatywna, a ja chce z Tobą iść. -odwrócił się i spojrzał na mnie swoimi małymi oczkami- To jak? Zostaniesz moją żoną?

— Zostanę. Tylko chce negocjować warunki.

— Uważaj, czego sobie życzysz. Wystarczy tej pokazówki. — Holender odwołał ludzi.

— Możemy na osobności? Zostawcie nas. -kiedy wszyscy poszli na górę i dryblasy obstawili wejście, do salonu dostałam znak, że mogę rozmawiać. -Jak to widzisz? Jak miałoby wyglądać nasze małżeństwo?

— No jak to jak? Zabieram Cię do siebie, za miesiąc najpóźniej ślub. Oczekuje od Ciebie pełnej dyspozycyjności i gotowości do seksu dwadzieścia cztery godziny. W zamian dostaniesz, co tylko będziesz chciała. Stać mnie, by spełniać Twoje zachcianki.

— Seks? -spojrzałam na Niego zdziwiona- Anulujesz dług moim rodzicom?

— No seks. Jestem w kwiecie wieku- podszedł do mnie tak blisko, że czułam jego oddech na swoim policzku- oczekuje od Ciebie posłuszeństwa i zaangażowania. Masz wypełniać moje polecenia. W zamian Twoi rodzice będą bezpieczni. Pamiętaj, że tak długo jak żyję, trzymam ich życie w garści. To jak jedziemy?

— Chyba nie zostawiasz mi wyboru. -szepnęłam, a on pocałował mnie w policzek, z trudem powstrzymałam odruch wymiotny.-pójdę na górę po kilka rzeczy.

— Nie. Uzupełnię Ci szafę osobiście. Jeszcze dziś pojedziemy na zakupy. Moja żona nie będzie chodzić w starych szmatach. -warknął Holender. Ruszył do wyjścia, a ja potulnie ruszyłam za nim. Martin siedział na schodach.

— Do zobaczenia braciszku. Pożegnaj ode mnie rodziców- powiedziałam- A i idź do mojego pokoju. Możesz wszystko z niego wyrzucić.

— Idziesz czy nie?! — mój przyszły mąż się niecierpliwił. Zajęłam miejsce z tylu jak najdalej od niego. Zastanawiałam się, czy Martin znajdzie kartkę z adresem babuni i prośbą o jej doglądanie.

Dom wyglądał niczym twierdza. Otaczał go wysoki, szary betonowy płot. Duży przestronny ogród, pozbawiony kwiatów, drzew i krzaków. Taki pusty i smutny. Przy drzwiach, bramie, wejściu wszędzie ochrona. Pentagon jest gorzej chroniony.

Jakiś ochroniarz otworzył mi drzwi i mogłam wyjść z samochodu, po chwili dołączył do mnie mój przyszły mąż. Patrzyłam pod nogi, idąc niczym na ścięcie.

— Zaraz ustalimy zasady i Kornel weźmie Cię na zakupy. Lecz póki co zapraszam do gabinetu, do tego pomieszczenia nie masz normalnie wstępu, chyba że Cię o to poproszę tak jak teraz. Dopóki się nie zadomowisz, dostaniesz swoją sypialnię. Nie masz prawa kontaktować się z rodzicami, znajomymi czy przyjaciółmi. Najpierw pytasz, jak zasłużysz, to wydam pozwolenie.

— Zaraz, zaraz — powiedziałam, zakładając nogę na nogę — co to znaczy, jak zasłużę?

— No nie wiem jeszcze — powiedział gbur, wychylając szklankę whisky — Jak będziesz mnie, zadowalać to będziesz traktowana jak księżniczka. Reszta wyjdzie w praniu. Teraz pojedziesz na zakupy. Jutro wychodzimy na pierwszy bankiet. Oczekuję od Ciebie klasy na najwyższym poziomie.

Drzwi do gabinetu się otwarły, a ja poczułam zapach świeżości, pomimo że chciało mi się wyć nad swoim losem.

— Wzywałeś mnie ojcze- chłopak stanął obok biurka i spojrzał na mnie zielonymi oczami. -Kto to?

— To Twoja nowa macocha. Zabierz ją na zakupy. — młodzieniec spochmurniał

— Ojcze to już szósta. Każda kończy w ten sam sposób.

— Kornel nie wkurwiaj mnie. Ona wytrzyma.

— Czasy niewolnictwa minęły. -Przyglądałam się wojnie dwóch charakterów, mój umysł pracował w zwolnionym tempie.

— Ale szantażu trwają. -Powiedział Gbur.

— Mam tylko jedno pytanie- zagadnęłam -Jak Pana mam tytułować Stanisław? Szantażysta? Mąż?

— Możesz mi mówić po imieniu. — nalał sobie kolejną szklankę whisky — a teraz wypierdalać. Kup coś ekstra na wieczór.

— Seks po ślubie, jak Cię polubię.- warknęłam. Nie spodobało się to mojemu narzeczonemu. W jednej sekundzie wyskoczył zza biurka i do mnie doskoczył, łapiąc boleśnie za przed ramię.

— Czego kurwa nie rozumiesz?! Jeden telefon i Twoi rodzice giną, braciszek także. Bądź grzeczna, bo inaczej — wziął zamach, lecz jego ręka nie trafiła na mój policzek. Kornel ją zatrzymał.

— Ojcze. Przywyknie, przemoc nie jest rozwiązaniem. -powiedział jego syn, patrząc mu w oczy. — Odsuń się dziewczyno.

Jeśli myślałam, że ludzie w biurze mojego Ojca są przestraszeni to tu byli niczym niewolnicy. Potrafili przewidzieć każdą zachciankę i fanaberie swojego szefa patrząc tylko pod nogi. Wsiadaliśmy do dużego mercedesa, któremu nawet nie zdążyłam się przyjrzeć. Kornel zajął miejsce po mojej prawej stronie. Kiedy tylko opuściliśmy podjazd, domu zaczęłam rozmowę.

— Jak skończyły Twoje poprzednie macochy? -zapytałam.

— Część wylądowała w burdelu jeszcze przed ślubem, podobno były kiepskie i musiały się doszkolić. A część no cóż, może kiedyś ktoś odnajdzie ich zwłoki. — dostałam dreszczy na całym Ciele. -Jak Ci na imię?

— Ann, to znaczy Anna Ratello.

— Posłuchaj mnie, życie z moim ojcem nie będzie łatwe. Będzie cholernie trudne, wycofaj się, póki możesz. — zdziwiły mnie słowa Kornela.

— On ich zabije — otarłam łzy -dałam słowo, że ich uratuje.

— Prędzej czy później i tak to zrobi. Bo na przykład nie spodoba mu się, że zamieniłaś dwa słowa z kucharką czy gosposią. W domu też nie będę mógł z Tobą rozmawiać. Bardzo mi przykro.

— Domyślam się, że to nie Ty ustalasz zasady.

— Nie ja. Mój ojciec nie patyczkuje się z nikim, nawet ze mną.

Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu, lista sklepów, które odwiedziliśmy, była dość pokaźna, Yves Saint Lauren, Gucci, Victoria Secret, Jimmy choo. Mogłabym tak wymieniać bez końca. Kornel okazał się być niezastąpiony przy wyborze sukien i sukni na bankiet. Ja nawet nie wiedziałam, jak wypada się ubrać na taką uroczystość.

Służba zaczęła, znosić zakupy do mojej sypialni chciałam to wszystko ułożyć na swoje miejsce. Nie lubiłam bałaganu. Sypialnia była zbyt ciemna na mój gust, przez małe okno wpadało mało dziennego światła, przez co czułam się tu faktycznie jak więzień.

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia.

— Proszę — powiedziałam. Drzwi otwarł Holender

— Daj mi Twój telefon i laptop.

— Po co?

— Już Ci tłumaczyłem, jak zasłużysz, to dostaniesz. — Stanisław uśmiechał się szeroko, jakby bawiła go ta sytuacja.

— Na komodzie leży telefon, bo rzeczy z domu przypominam Ci, że nie pozwoliłeś mi zabrać. — Holender uśmiechał się triumfalnie. — Chciałbyś zobaczyć suknię na jutrzejszy wieczór?

— Zobaczę jutro. Makijażystę i fryzjera już umówiłem. Będą na szesnastą. Odśwież się i zapraszam na kolację.

Wzięłam szybki prysznic, a mokre loki związałam w niedbałego koka, na twarz nałożyłam krem. Tyłek wcisnęłam w spodnie z dresu, a na górę luźny t- shirt. Dobrze, że miałam na nogach cały czas ciepłe skarpetki od babuni. Przypominały mi o domu. Schodząc na dół, czułam już zapachy potraw, które mieszały się ze sobą. Kiedy weszłam do jadalni, moje przeczucie się nie myliło. Stół aż się uginał. Kiedy wzrok Kornela i Stanisława zatrzymał się, na mnie już czułam, że mam kłopoty.

— Co Ty kurwa masz na sobie? — Wrzasnął ten starszy, a młodszy z kolei nie mógł ukryć rozbawienia.

— Dres. Przecież jestem w domu. — odpowiedziałam, zajmując miejsce przy stole.

— Wypierdalaj! — uderzył pięścią w stół tak mocno, że sztućce aż dźwięczały. — Wypierdalaj i to już! Ty dziś nie jesz i nie będziesz jadła, dopóki nie zrozumiesz, jak masz przy jedzeniu wyglądać. Zejdź mi z oczu.

Wstałam z krzesła i skierowałam swoje kroki do pokoju. Tego było za wiele, sytuacja mnie przerosła a moja psychika nie nadążała za zmianami w moim życiu. Położyłam się na łóżku i zaczęłam szlochać do poduszki.-Wszystko będzie dobrze Ann, przywykniesz, nauczysz się życia na salonach- mówiłam do siebie, próbując sama sobie dodać otuchy. Tej nocy mało co spałam, więcej płakałam. — Na chuj wracałam do domu?


— Rozdział 4-


Otwarłam oczy, nawet nie wiedziałam, kiedy zasłoniłam okno. Rozejrzałam się po pokoju, maleńkie promyki dnia wpadały przez lukę między zasłonami. Pukanie do drzwi sprawiło, że się wzdrygnęłam.

Nim otwarłam usta, drzwi się otworzyły, a do środka wszedł Kornel, z tacą śniadaniową w ręce.

— Nagle możesz ze mną rozmawiać? — zapytałam ochrypłym głosem.

— Nadal nie mogę z Tobą rozmawiać. Wczoraj nie jadłaś kolacji. -postawił stolik ze śniadaniem na moich nogach- Jedz, póki ojca nie ma. Wyjechał do kasyn, jednak może wrócić w każdej chwili.

— Wyjaśnisz mi, o co mu wczoraj chodziło? Bo ja naprawdę nie rozumiem. — Jajko na miękko smakowało cudownie, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że byłam głodna.

— Będziesz żoną szefa mafii. — podniosłam brwi. A Kornel tłumaczył mi dalej- Tutaj nie chodzi się w t shirtcie, masz być jego ozdobą, zawsze masz błyszczeć.

— Zaraz jak to mafii? — przełknęłam ciepłą kawę — wiedziałam, że ma dryblasów i widziałam broń, ale nie myślałam, że to aż tak grubo.

Trzaśnięcie drzwiami wyrwało nas z rozmowy.

— Dokończymy innym razem. Schowaj stolik pod łóżko. Któraś z pokojówek go weźmie. Tylko szybko ojciec wrócił.

— Kornel! — rozległo się wołanie, które niosło się echem po całym domu. Fajnie było wiedzieć, że jest ktoś, kto nie jest mi wrogiem. Chyba.

Dokończyłam śniadanie w pośpiechu i poszłam do łazienki, narzucając delikatny makijaż na twarz. Mój wybór padł dziś na dość dopasowane dżinsy kończące się na biodrach w kolorze granatu a do tego czarną koszulkę ze stójką i koronkowymi bufiastymi rękawami. Na to zakładam kurtkę i powolnymi krokami udaje się do wyjścia.

— A Ty, gdzie idziesz? — Holender wyłonił się nie wiadomo skąd.

— Witam, chciałam wyjść do ogrodu. Pooddychać świeżym powietrzem. -widziałam, jak taksuje mnie wzrokiem. Wydał dyspozycje gorylowi.

— Nie chodzisz sama! Nigdzie! Zrozumiano?

— Dobrze rozumiem. — nie było sensu się kłócić. Trzeba było ulec a do krzyków przywyknąć, przecież to niska cena za życie rodziców. Goryl chodził za mną krok w krok. Ogrodnik, który kosił trawę, kiedy tylko mnie dostrzegł, od razu schował się nie wiadomo gdzie.

Po chwili wróciłam do domu, zauważyłam w holu Stanisława i Kornela rozmawiających ze sobą. Holender przywołał mnie gestem ręki.

— Dziś wyglądasz dużo lepiej. Widzę, że się domyśliłaś albo ktoś Cię poinstruował. Jak Ci się podoba ogród?

— Jest przestronny, jednak brakuje w nim miejsca, gdzie można by było usiąść.

— Dobra bez sensu, że Cię w ogóle pytałem. Zbieraj się mamy spotkanie u konsultantów ślubnych.

— Czy mój strój jest odpowiedni? — zapytałam nieśmiało- Nie chciałabym, żebyś się za mnie wstydził.

— Trochę za mało dekoltu i gołego ciała, ale może być. — wsiadaliśmy do czarnego mercedesa. — Uwiniemy się do obiadu. Potem pojedziesz do domu, żeby się odświeżyć. Resztę planu dnia już znasz.

— Ok- burknęłam.

Jechaliśmy do centrum Warszawy na spotkanie, korki przedłużyły nam podróż. Przez co spóźniliśmy się do konsultantów. Wywołało to irytację u mojego narzeczonego.

Miła wysoka brunetka mimo wszystko przywitała nas z uśmiechem. Blondyn przyniósł kawę i lustrował mnie wzrokiem.

— Ann to Ty? — zapytał w końcu.

— Przepraszam, musiał mnie Pan z kimś pomylić. -odpowiedziałam, poznając po chwili w blondynie kolegę z czasów liceum. W myślach błagałam, żeby mnie nie poznał. Lecz na to było już za późno.

— Wątpię. Ciebie nie da się pomylić! Anna Ratello we własnej osobie! — powiedział — każdego bym się tu spodziewał, ale nie Ciebie.

Kątem oka spojrzałam na mojego przyszłego męża, który był już cały czerwony ze złości. Nie wiedziałam co powiedzieć, żeby go nie wkurwić.

— Już sobie Ciebie przypomniałam. — uśmiechnęłam się krzywo — Jednak wolałabym przejść do rzeczy.

— Jak sobie życzysz Ann — Piotr wydał się zasmucony tym, co mówię. Jednak brunetka sprawnie przejęła konwersację.

— Panie Stanisławie, witamy ponownie. Proszę mi powiedzieć, czego oczekujecie. Jakieś specjalne życzenia czy tak jak zawsze? Przepych dużo złota, błyszczących kryształów. Gdzie odbędzie się ślub i kiedy?

— Dokładnie za cztery tygodnie w moim kasynie. — powiedział Stanisław — Wesele będzie na trzysta pięćdziesiąt osób. Tutaj jest lista gości łącznie z adresami, do których należy wysłać zaproszenia.

Widziałam to jak Piotr na mnie patrzy, całe te przygotowania obserwowałam z boku, jakby mnie w ogóle nie dotyczyły.

— A kwiaty? — powiedziała brunetka

— Niech będą białe lilie — Holender miał wszystko, widzę zaplanowane, szkoda, że nikt mnie nie zapytał o to czego ja chcę.

— Ann a co z suknią? Jaką masz wizję? -Piotr wytrącił się w rozmowę. -jesteś już umówiona do salonów?

— Suknia ma być z głębokim dekoltem, odsłaniająca plecy, wykończona kryształkami z dopasowanym dołem i dużym rozcięciem na nodze. — Kiedy Holender skończył wymieniać, jak powinna wyglądać moja suknia. Piotr nadal patrzył na mnie pytająco.

— Tak ma być dokładnie taka. — powtórzyłam, próbując się uśmiechać. Po minie narzeczonego wiedziałam, że będzie zjeba.

— W takim razie umówię Państwa na przymiarki- Brunetka chyba widziała tylko pieniądze przed oczami. Pożegnaliśmy się z Państwem. Jednak kobieta za nami wybiegła.

— Przepraszam, bo nie podała Pani numeru do siebie. A będziemy…

— Proszę kontaktować się z moim mężem. Nie mam telefonu. — przerwałam jej i wsiadłam do samochodu. Chyba będę musiała pomyśleć o jakiś proszkach na uspokojenie.

— Mogłabyś wykrzesać z siebie, chociaż odrobinę radości! Jak Ty się zachowujesz?! -warczał na mnie

— A co miałam powiedzieć? Jak już wszystko miałeś zaplanowane? — mówiłam spokojnie.

— Wypierdalaj! I na wieczór przygotuj więcej optymizmu. — powiedział, kiedy wjechaliśmy na podjazd. Kiedy tylko zamknęłam drzwi mojej sypialni rozpłakałam się. Oparłam się plecami o drzwi, aby mieć pewność, że on tu na pewno nie wejdzie i pozwoliłam sobie na łzy

Ciche pukanie, natrętne, ale delikatne.

— Ann- odezwał się głos za drzwiami — Posłuchaj mam coś dla Ciebie.

Podniosłam się i otwarłam drzwi. Kornel stał z pochmurną miną, patrzył mi w oczy. Byłby dobrym przyjacielem w normalnym świecie.

— Czego chcesz? — zapytałam, wycierając łzy.

— Był tu Twój brat. Nie może się z Tobą skontaktować. Oboje wiemy, dlaczego wiec zostawił Ci list — wręczył mi kartkę papieru. — Ann, jeśli masz miejsce, w którym czujesz się bezpiecznie. Uciekaj. Patrz na siebie, nie na rodziców. Błagam Cię.

— A ty coś taki dobry? Skąd mam wiedzieć, że to nie podpucha?

— A masz jakiś wybór? List zniszcz tak, żeby ojciec go nie widział. Jeśli zdecydujesz się uciec, pomogę Ci, a teraz wybacz, lepiej będzie, jak już pójdę.

Kornel wyszedł, a ja usiadłam na łóżku i zaczęłam czytać.

„Kochana siostro!

Rodzice chcą wyjechać na dłuższe wakacje, a mnie zostawiają z firmą. Holender za Twoją rękę dopłacił ojcu kolejne pięćdziesiąt milionów. Ma dostać jeszcze dwadzieścia pięć po waszym ślubie. Anno oni Cię sprzedali a teraz żyją jakby nigdy Cię nie było. Z domu zniknęły Twoje zdjęcia a rzeczy oddali. Zabrałem tylko Twój laptop. Kocham Cię i obiecuje Ci, że jeśli sama nie odejdziesz to ja Cię wyciągnę z tego szamba”

Martin.”

Lepiej niech nic nie robi, ja już miałam gotowy plan. Ślub wypada nam w ostatni weekend września, więc do świąt uśmiechnęłam się do siebie na samą myśl. Byle do świąt.

Nim się obejrzałam, dwóch fryzjerów skakało obok mnie, a w powietrzu unosił się zapach lakieru do włosów, podłoga lśniła od brokatu, a ja czułam się jak bombka choinkowa. Kiedy skończyli i do pracy wkroczyła makijażystka, nie poznałam swojego odbicia w lustrze. Na głowie miałam zrobiona opaskę z warkocza a na czoło „swobodnie” spadały pojedyncze loczki. Reszta loków też miały wyglądać swobodnie. Czarny mocny makijaż i sztuczne rzęsy do tego suknia z najnowszej kolekcji jakiegoś projektanta i szpilki od następnego stworzyły inną osobę. Gdyby nie ten brokat na moich włosach pomyślałabym, że wyglądam nawet pięknie. Suknia też była piękna w kolorze ciemnego granatu z szyfonem na dole ozdobionym maleńkimi diamentami. Niczym księżniczka, No niestety moje życie nie było bajką.

— Anna! Ileż można się zbierać?! — głos mojego starego przyszłego męża niósł się po domu. Stanęłam na szczycie schodów gotowa zebrać kolejny opierdol. — No widzę, że stanęłaś na wysokości zadania. Wyglądasz pięknie. Prawda synu? — Holender posłał Kornelowi kuksańca, lecz ten nadal wpatrywał swoje oczy we mnie. Uśmiechnęłam się. Może w innym życiu, mógłby mi się spodobać. Stanisław wrzasnął na Kornela, a ten dopiero teraz się wzdrygnął.

— Tak to prawda wygląda nieziemsko- schodziłam ze schodów.

— Pamiętaj, że to Twoja przyszła macocha. Żebyś mi się tu kurwa nie zakochał. -złapałam ramię, mojego przyszłego męża a ten zaprowadził mnie do limuzyny, która właśnie podjechała. Zajął miejsce obok mnie, z kolei mój przyszły pasierb usiadł naprzeciw mnie. Wlepiał we mnie wzrok, jakby nie mógł się powstrzymać.

Sala balowa wyglądała pięknie, miałam nadzieje, że nie zwracam na siebie uwagi. Zajęliśmy miejsce przy stoliku, poza naszą trójką przy stoliku były jeszcze dwa miejsca.

— Żeby tylko nie posadzili nas z ludźmi z pomorza, bo chyba oszaleje- konferansjer zaczął przemawiać, coś tam mówił o charytatywnej zbiórce czy coś od tego. Nowoprzybyła para zajęła miejsca przy naszym stoliku. Mężczyźni skinęli sobie głowami. Kobieta miała na sobie piękną czerwoną suknię, która delikatnie się mieniła. Mnie przyciągał mężczyzna. Czerń jego oczu, kiedy na mnie patrzył, wywoływała dreszcze i ucisk w podbrzuszu. Konferansjer ucichł, a na parkiet zaczęły wychodzić pierwsze pary. Kornel wstał i podał mi rękę, zapraszając na parkiet. Stanisław machnął ręką, więc chyba mogłam iść. Mój przyszły pasierb przyciągnął mnie, zbyt blisko siebie wiedziałam o tym. Lecz nie chciałam robić niepotrzebnych scen.

— Ann nie powinnaś za niego wychodzić.

— Daj spokój, już rozmawialiśmy. Nie mogę zmienić zdania. -Powiedziałam. Muzyka ucichła a Kornel odprowadził mnie do stolika.

— Przez Ciebie utopiłem majątek — warczał Holender na czarnookiego przystojniaka.

— Życie. — powiedział, zaciskając pięści. -Kornel mogę zatańczyć z Twoją partnerką.

— To nie moja partnerka, tylko ojca. — szatyn uniósł brew

— To jak Staszek?

— Rób, co chcesz, tylko nie wkurwiaj mnie i zejdź mi z oczu. -mężczyzna podał mi ramię i ruszyliśmy przed siebie na parkiet. Dziwnie się przy nim czułam, tak swobodnie i naturalnie.

— Jak Ci na imię? -zapytał

— Anna. Anna Ratello. A Tobie? -Patrzyłam w jego oczy czarne niczym węgiel.

— Nataniel. Dlaczego za niego wychodzisz?

— Nie ważne. -Odwróciłam wzrok, a on bardziej pewnie mnie objął. Nawet nie wiem, kiedy stanął obok mnie Holender i zaczął szarpać za nadgarstek, robiąc pokazówkę na dwieście osób. Wyciągnął broń i wymierzył w Nataniela.

— Łapy kurwa precz. -wrzasnął. -Rozjebie Ci łeb.

— Idź, się kurwa napij- szatyn parsknął śmiechem i odwrócił się na pięcie. Holender ciągnął mnie przez całą salę za nadgarstek.

— Wystarczy! -wyrwałam się z uścisku- Mam być Twoją żoną! A nie popychadłem.

Nie zareagował, ponownie złapał mnie za rękę i wręcz wepchnął do limuzyny. Całą drogę do domu raczył się whisky, a ja przecież nic takiego nie zrobiłam, jednak czułam się przygnębiona.

Gbur wyskoczył z auta niczym oparzony i nim zdążyłam się wygramolić z limuzyny, już mnie szarpał. Widziałam furię w jego oczach.

— Zachciało Ci się kurwa tańców!

— Przecież się zgodziłeś!

— A co kurwa miałem zrobić?! Z moim największym wrogiem! Pewnie gdybyś mogła, to byś się z nim puściła! Widziałem, jak na niego patrzysz.

— Nie będę z Tobą dyskutować! — odwróciłam się na pięcie i chciałam iść do góry. Hondrowski był szybszy. Dopadł mnie, mocno przyciskając moją twarz do ściany. A później zaczął uderzać moją głową o ścianę.

— Mówiłem Ci kurwa, że masz być grzeczna. Nie posłuchałaś — czułam coś lepkiego i mokrego spływającego po policzku.

— Puść mnie. Proszę — gwałtownie odwrócił mnie w swoją stronę tak, że mogłam patrzeć mu w oczy. Zacisnął ręce na mojej szyi, czułam, że tracę oddech. Kiedy już robiło mi się słabo i zaczęłam odpływać, zwolnił uścisk, a ja upadłam na ziemię. Zaczęłam kaszleć i nerwowo łapać oddech. Chwycił moje włosy i podniósł mnie na kolana, ciągnął mnie na tak mocno, że byłam pewna, iż nie mam już na głowie nic. Wepchnął mi swojego miękkiego fiuta do ust.

— Ssij! — krzyknął, kiedy nie zareagowałam, wyciągnął go i przytrzymując mi nos, znów wepchnął. Przemoc sprawiała mu przyjemność. Czułam, że się duszę, gardło miałam zdarte. Staruch jęczał i się spinał tylko po to, żeby wchodzić w moje gardło głębiej i głębiej bez zahamowań kiedy przycisnął moją głowę, do samego końca poczułam ohydny smak jego nasienia. Konwulsje były tak silne, że gdy tylko mnie puścił, zwymiotowałam. Nie mogłam się podnieść.

— Wypierdalaj do siebie. — bolała mnie głowa i gardło, staruch mnie kopnął w brzuch — głucha jesteś?

Zaczołgałam się na piętro swojej sypialni. Czułam, że tracę przytomność, lecz jeszcze tylko kilka metrów. Ostatkiem sił wczołgałam się do pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i czekałam aż zawroty głowy, trochę odpuszczą. Powoli pozbyłam się sukienki i na czworakach poszłam pod prysznic. Skóra na czole była rozcięta, a może raczej pęknięta. Kąciki ust mi krwawiły, nie mogłam na siebie patrzeć.

Szorowałam zęby i wymiotowałam na zmianę. W myślach analizując ten wieczór i to, czym zdenerwowałam swojego narzeczonego. Wślizgnęłam się w dres i jakimś cudem doczołgałam się do łóżka. A co jeśli znowu przyjdzie? Przyjdzie na pewno. Pytanie: kiedy?


— Rozdział 5-

Próbowałam ruszyć głową, jednak ból mi to uniemożliwiał. Słyszałam odgłos otwieranych się i zamykanych drzwi jak i tego, że ktoś siada za moimi plecami.

— Daj mi spokój. — powiedziałam — Proszę.

— Ann -głos mojego pasierba — odwróć się. Nie martw się. Tata wyjechał do jednego ze swoich burdeli. Wróci wieczorem. Kurwa to na poduszce to krew?! — Odwrócił mnie i patrzył na mnie przez chwilę — Dzwonię po lekarza.

— Nie! Proszę, nic mi nie będzie — chciałam wstać, lecz po chwili zakręciło mi się w głowie. — poproszę tylko o szklankę wody.

— Nie ma dyskusji. — wyszedł. Przecież on mnie zabije. W sumie to by było najlepsze.

Powoli spuściłam nogi i usiadłam na brzegu łóżka. Głowa była ciężka, a rana co chwile się otwierała.

— Proszę Ann — Kornel podał mi szklankę z wodą. — zaraz przyjdą zmienić Ci pościel, chodź, pomogę Ci, wyjdziemy do pokoju naprzeciwko. Nie sądziłam, że oberwałam aż tak.

— Proszę Pana, Pan Martin do Pani Anny — pokojówka powiedziała i od razu wyszła.

— Błagam, powiedz, że wyjechałam! Zmyśl coś. — łzy cisnęły mi się do oczu. Rozejrzałam się po pokoju, patrzyłam na podjazd domu. Widziałam, jak Martin odjeżdża moją szkapą. Biały samochód zastępuje jego miejsce na podjeździe.

— Anna lekarz już jest. Zostawię Was samych. — skinęłam głową.

Lekarz chyba musiał znać poprzednie żony mojego przyszłego męża, bo o nic nie pytał. Zapisał maść na sińce, założył dwa szwy na czoło i zapisał przeciwbólowe na żebra. Po wizycie mogłam pójść do swojego pokoju. Gdybym mogła, chociaż zadzwonić do babuni. Nie mogłam.

Przeleżałam cały dzień w łóżku, gosposia przyniosła mi śniadanie i kolacje. Nie miałam apetytu.

Wieczorem ze snu obudziły mnie krzyki, nie musiałam nawet wstawać z łóżka, by słyszeć, co się dzieje na dole. Sprzeczka między Kornelem a Jego ojcem. Nie musiałam nawet wychodzić na korytarz, aby doskonale słyszeć.

— Coś Ty jej zrobił?! -wrzeszczał Kornel — był dziś u niej lekarz. Ma wstrząs mózgu i jest poobijana.

— Pytanie brzmi, co jej zrobię! — Holender nie dawał za wygraną — A Ty zejdź mi z oczu i przestań się wpierdalać. Bo jeśli nie to nie masz tu czego szukać! A ja postaram się o nowego syna!

— Jesteś nienormalny! Masz ją zostawić w spokoju! Przynajmniej dziś.

— Odejdź smarkaczu i zacznij się pakować! Masz czas do końca tygodnia.

Ciężkie kroki dało się słyszeć na schodach, a później przy drzwiach. Klamka zapadła się a do środka wtoczył się Stanisław.

— Cześć Anno, trzeba było być wczoraj grzeczną, to byś dziś nie zdychała. Jutro masz przymiarkę sukni.

— Tak szybko? — zapytałam

— Nie ma na co czekać, muszę pomyśleć z kim Cię tam wysłać. -udał, że myśli — a już wiem. Najlepszym kandydatem będę ja. Dziś odpocznij, jutro się zabawimy.

Gbur wyszedł, a ja skuliłam się bardziej w sobie. Kiedyś jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że wychodzę za mąż, myślałam wtedy, że będę czuła radość, miłość, euforię i będzie mi towarzyszyć poczucie bezpieczeństwa. Dziś jedyne co czuję to przeciwności tych uczuć. Może gdybym pogadała z rodzicami, zobaczyliby, że nie jestem tu dobrze traktowana. Spróbowaliby się dogadać z Holendrem.

Nazajutrz o poranku, kiedy pierwsze promienie słońca wyglądały przez okno. Zebrałam całą swoją siłę, aby wstać i się ogarnąć. Wybrałam na dziś szara ołówkową sukienkę z golfem, żeby chociaż trochę ukryć ślady po moim poniżeniu. Podkładem starałam zatuszować się większość siniaków na twarzy. Troszkę mi wyszło. Zeszłam na dół do jadalni, gdzie były tylko dwa nakrycia. Kiedy to zobaczyłam, chciałam odwrócić się i odejść, bo byłam przekonana, że to nakrycia dla Gbura i Jego syna.

— Siadaj i jedz- powiedział Holender

— A co z Kornelem? — Widziałam, jak patrzył z wściekłością. Wziął zamach i zrzucił większość rzeczy ze stołu. Podszedł do mnie tak blisko, że niemal czułam jego puls na swojej skórze.

— Obciągnęłaś mu?! Przespałaś się z nim?! -pokiwałam przecząco głowa — To po chuj się interesujesz? Teraz będziesz musiała mi dać nowego syna! Na kolana!

— Nie mieliśmy jechać? -Patrzyłam w małe oczy w oczekiwaniu na reakcję Holendra.

— Masz racje. Do auta biegiem. Przyjedziemy, to sobie to odbije.

Piotr i brunetka, której imienia nie zarejestrowałam, czekali już na nas w umówionym salonie. Czułam na sobie pytający wzrok Piotra. Kiedy przyniósł sukienki i zobaczył mnie w bieliźnie.

— Nie mów nic. — powiedziałam- Wiem, co myślisz, ale nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się mylisz.

Sukienka numer jeden, dwa i trzy nie spodobała się mojemu przyszłemu mężowi. Zawsze było coś nie tak. Dopiero sukienka numer cztery spotkała się z aprobatą. Czułam się jak manekin przebierany na wystawę. Gbur chodził i klaskał i mówił co by tu ulepszyć w tej sukni. Kiedy weszłam do przymierzalni, by ściągnąć z siebie ten strój hańby i porażki, emocje wzięły górę. Nie mogłam opanować szlochu.

— Ann- głos Piotra był dla mnie czymś znajomym, biło od Niego ciepłem, a może mi się tylko tak wydawało. Czułam niezmienną potrzebę przytulenia się. Stałam w samej bieliźnie, przed nim a on patrzył na mnie ze współczuciem. — Bardzo chciałbym Cię przytulić. Jednak boje się Twojego narzeczonego. Nie możesz z nim zostać Ann. Przecież Cię nie zabije, jak odejdziesz.

— Mylisz się. — warknęłam nerwowo, zakładając sukienkę.

— Pierdolicie się tam czy co? — salon wypełnił potworny dźwięk głosu mojego oprawcy.

— Już idę — odkrzyknęłam.

Wyszliśmy z salonu prosto do auta, kierowca bez słowa zawiózł nas do domu. Modliłam się, aby miał coś do załatwienia, zrobienia. Żeby tylko mnie nie dotykał. Na nic zdały się moje modły. Ledwo zamknął za sobą drzwi domu, wydał komendę.

— Rozbieraj się! — zajął miejsce na kanapie w jadalni. Rozpinając pasek i uwalniając wiszącego kutasa. -Na co kurwa czekasz?

Ze wszystkich sił starałam się nie rozpłakać. Ściągnęłam najpierw sukienkę a później rajstopy. Gestem palca widz nakazał, bym się odwróciła.

— No dalej!

— Proszę nie. Nie jestem gotowa.

— Wyglądam, jakby mnie to interesowało? -Gbur zaczął na mój widok robić sobie dobrze, pocierał ręką swojego penisa. Nie chciałam tego oglądać, chciało mi się rzygać.

— Wybacz, nie mogę. — pobiegłam na górę, mając nadzieję, że mój pokój da mi jakiś azyl. Nie dotarłam do niego. Kula świsnęła mi obok ramienia. Zatrzymałam się i odwróciłam. Zobaczyłam go. Małego grubego trolla ze stojącym kutasem i pistoletem w ręce.

— Na dół i to już. — odwróciłam się i zeszłam, widziałam, jak napawa się tym widokiem. -Klęknij.

Wymierzył mi mocny policzek, że aż upadłam. Podniósł mnie i wymierzył drugi. W ustach czułam metaliczny posmak krwi. Złapał mnie za włosy i podciągnął do góry. Stanęłam na drżących nogach. Szarpał mnie aż do jadalni. Przewrócił mnie na brzuch przez oparcie kanapy. Jedną rękę trzymał, na moich plecach a druga pozbywał się bielizny. Czułam, jak próbuje zerwać mi majtki. Prosiłam i błagałam, żeby przestał. Kiedy już uporał się, z materiałem poczułam, jak wkłada w moją szparkę swoje palce. Wierzgałam nogami, lecz on nie przestawał. Musiał położyć na moich plecach pistolet, bo czułam zimno stali. Nieporadnie próbował wbić się we mnie. A kiedy już we mnie wszedł, czułam się jak dziwka. Poruszał się miarowo i głośno sapał. Liczyłam, że szybko skończy. Niespodziewanie wyszedł we mnie i prowadził trzymać za kark na kanapę.

— Kładź się — pchnął mnie tak mocno, że nie miałam wyboru. Ciężkie cielsko położył na mnie i znów zaczął posuwać. Uwolnił moje piersi ze stanika i gryzł sutki tak mocno, że wyłam z bólu. Byłam pewna, że już ich nie mam. Próbowałam go odsunąć od siebie, lecz on nie przestawał, wręcz stawał się coraz bardziej okrutny. Jego ręka zaciskała się na mojej krtani. Traciłam oddech. Pojawiły się białe, a raczej srebrne punkciki na suficie a później jakby czarne. Opadałam z sił. W końcu doszedł. Czułam, jak wlewa się we mnie. Byłam sponiewierana, brudna i poraniona. Przez mgłę widziałam, że ktoś stoi i patrzy. Gbur zsunął się ze mnie i zaczął się ubierać.

— Co tak leżysz?! Wypierdalaj! Zapaskudziłaś krwią całą kanapę! — pozbierałam się i poszłam na górę. -Nie wiem, czy chce Cię za żonę. -Ktoś podał mi rękę, gdy nie mogłam złapać równowagi. — Puść tę kurwę! Mamy sprawy do przegadania. Jeszcze dziś mam spotkanie z tym szmaciarzem z Pomorza. Musimy się przygotować.

— A to będzie to tutaj? -zapytał Kornel.

— No a dlaczego nie? — gbur wywalczał — to ostatni interes, w którym uczestniczysz tylko dlatego, że to Ty to zorganizowałeś.

Dalej już nie słyszałam, zamknęłam za sobą drzwi swojego pokoju i krokiem pijanego weszłam do łazienki. Znów byłam pokrwawiona i posiniaczona. Wszystko mnie szczypało i bolało.

Nie wiem, ile czasu minęło. Gdy siedziałam w wannie. Sprawdzałam co chwile czy byłabym w stanie się utopić. Wsuwałam się pod wodę i czekałam, aż zaczęło piec w płucach. Lecz mimo wszystko wola życia wygrywała.

Założyłam luźną bluzkę i jeansy w ciemnym granatowym kolorze. Makijażem nawet się nie przejmowałam. Pukanie do drzwi sprawiło, że zaczęły drżeć mi ręce.

— Chodź jeść, za godzinę mamy spotkanie a ojciec nie chce, żebyś się pokazywała w takim stanie- patrzył na mnie z politowaniem.

— Już idę- powiedziałam, ocierając łzy.

Stół znowu pękał w szwach, od karkówek do kurczaka z grilla nigdy nie wiadomo co gbur sobie zażyczy.

— Nie możesz wychodzić z pokoju, dopóki po Ciebie nie pójdę. Mam dziś ważnego gościa, właśnie tego, z którym się tak dobrze bawiłaś na przyjęciu. — powiedział z ustami pełnymi jedzenia. Budził coraz większe moje obrzydzenie. — A jutro Twoja rodzina przychodzi na obiad.

Zjadłam kilka łyżek zupy i trochę sałatki w odgłosach ciągłego mlaskania było, ogromnym wyczynem. Jedzenie ze świnią przy stole to nie było coś, co wzmacniało apetyt. Poczekałam na pozwolenie, aby odejść od stołu.

Z tego co kojarzyłam, to tańczyłam na tym bankiecie tylko z Kornelem i z Natanielem, od którego biło takie przyjemne ciepło, uśmiechnęłam się na to wspomnienie. No cóż, nawet sobie na niego nie popatrzę. Mam zakaz wychodzenia z pokoju.

W pokojach obok zapanowało poruszenie. Wyjrzałam delikatnie, zza drzwi gosposia przygotowywały posłania dla gości. No cóż. Będę miała sąsiadów, więc On nie przyjdzie. Przynajmniej miałam taką nadzieję.

Usiadłam na parapecie okna, a z dołu co rusz dochodziły śmiechy. Podejrzewałam, że mężczyźni raczą się whisky.

Położyłam się do łóżka i czekałam, kiedy odgłosy imprezy ucichną, bałam się, że gdy tylko zasnę, pijany Gbur znów przyjdzie i będzie mnie krzywdzić. Zastanawiałam się, jakie to interesy zaproponował mu czarnooki Nataniel, że ten się zgodził na spotkanie z nim. Nie rozumiałam tych wszystkich zasad mafii. Cieszyłam się, że jutro zobaczę rodzinę.

Słyszałam, że ktoś wchodzi na schody, śmiech kobiety dzwonił mi w uszach.

— Siostra, ile razy Ci mówiłem, że nie możesz mi się tak upijać na spotkaniach- dziewczyna wybuchnęła śmiechem. -No tak Ty nic nie rozumiesz.

Drzwi pokoju naprzeciwko się otwarły, żeby po chwili się zamknąć. Zapaliłam małą lampkę i nasłuchiwałam z przerażeniem i drżącym sercem. Drzwi w holu się otwarły. Słyszałam, jak ktoś chodzi, naciskając na każdą kolejną klamkę. Wyłączyłam światło i czekałam. Słyszałam, też jak ten sam ktoś naciska moją klamkę i zamarłam. Bałam się nawet oddychać. Przyjemny zapach drzewa cedrowego zdradził mi, że to nie mój mąż.

— Kim jesteś i czego szukasz? — wyszeptałam

— Anna to Ty? — mężczyzna zapytał, zamykając za sobą drzwi- Twój narzeczony powiedział, że się źle czujesz.

— To prawda. Nie czuje się najlepiej. — widziałam postać jak podchodzi

— Kurwa — syknął — kopnąłem w łóżko czy coś mogłabyś zapalić małe światło?

— To nie jest dobry pomysł — warknęłam — wyjdź. Jeśli nakryje, kogoś u mnie to mnie zabije i nie tylko mnie.

— On i Kornel śpią na dole, upici do nieprzytomności z resztą tak jak moja siostra. -Pstryknęłam światło. Widziałam, jak na mnie patrzy i jak zaciska pięści. — Co ten skurwiel Ci zrobił?

— Nic, po prostu gapa jestem i spadłam ze schodów. Skąd pomysł ze coś mi zrobił? — powiedziałam, a On wyciągnął rękę w moim kierunku, chcąc mnie dotknąć. -Proszę, nie dotykaj mnie.

— Ok- usiadł w nogach łóżka — wiesz, po co tu jestem?

— Nie i mało mnie to interesuje. Nie mieszam się w interesy Gbura, znaczy się przyszłego męża. — powiedziałam i wpatrywałam się w kołdrę.

— Poszukałem kilku informacji, podpytałem tu i ówdzie. Złożyłem propozycje Twojemu bratu

— Jego w to kurwa nie mieszaj! — Podniosłam nieco głos. A mój gość delikatnie dotknął mojej ręki. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.

— Spokojnie. -czarne oczy wpatrywały się we mnie — powiesz mi, co Ci zrobił? Przysięgam, że odpowie za to!

— Jak? Co Ty możesz mu zrobić? — nie chciałam płakać, jednak mimo wszystko łzy poleciały z moich oczu — Powiem Ci nic. Nic nie możesz zrobić. Jeśli zniknę, ucieknę, odejdę, On zabije moich rodziców.

— Wiem. Martin mi mówił. — powiedział, patrząc mi w oczy. Był taki idealny, jego dłonie były miękkie i ciepłe.

— Po co to robisz? — zapytałam.

— Nie potrafię tego wyjaśnić. Jest coś w Tobie, co mnie fascynuje i mnie przyciąga. Zakochanie to chyba nie jest. — usłyszałam ciężkie kroki, odgłos dochodził ze schodów. — Schowam się w łazience.

Zgasiłam światło i udawałam, że śpię. Nikt nie zajrzał, to musiał być Kornel. Miał sypialnie na końcu korytarza.

— Powinieneś już iść. — wodziłam za nim wzrokiem, jak przechadzał się po pokoju.

— Kiedy Wasz ślub?

— Ostatni weekend września.

— Daje Ci moje słowo, nie wyjdziesz za niego. Nawet jeśli jutro nie pójdzie po mojej myśli. Obiecaj mi tylko, że będziesz żyć.

— Nie zależy to ode mnie. -czarnooki Wybawiciel złożył pocałunek na moim nadgarstku.


— Rozdział 6-

Wstałam, ogarnęła się i czekałam, kiedy ktoś wezwie mnie na śniadanie. Było już po dziesiątej, jednak w domu zdawało się, że wszyscy śpią. Żadnego nawet najmniejszego dźwięku. Zdecydowałam się zejść na dół do kuchni. Tylko tam zawsze było jakieś życie. Kiedy weszłam tam wszystkie kucharki i gosposie stanęły jak wryte.

— Przepraszam, że Was niepokoje prosiłabym butelkę wody i jakąś kromkę chleba — Patrzyły na mnie, jakby ducha zobaczyły. Starsza Pani przygotowała mi bułkę z serem i szynką, wręczając pospiesznie.

— Idź już dziecko- uśmiechnęłam się do niej krzywo i ruszyłam do pokoju. Starałam się być najciszej, jak potrafię, jednak nie bardzo mi to wyszło, bo chrapanie dochodzące z salonu ustało.

— To Ty Anno? Świetnie się składa, chodź tu! — darł się pijaczyna. Bułkę i wodę zostawiłam pod schodami. Kątem oka zauważyłam, że Nataniel stoi u szczytów schodów.

— Słucham — powiedziałam stojąc naprzeciw półnagiego Hondrowskiego.

— Pozwoliłem Ci wyjść? Znów będziesz swoim wyglądem przynosić mi wstyd?

— Nie, ale- wziął zamach, ale jego ręka nie wyładowała na mojej twarzy. Czarnooki mężczyzna złapał go za nadgarstek.

— Staszek daj dziewczynie spokój. Młoda, zagubiona. Wczoraj tak dobrze się bawiłem, nie psujmy tego- puścił rękę gbura i zwrócił się do mnie- Pani Anno słyszałem, że wczoraj się źle Pani czuła.

— To prawda. — pocałował mnie w rękę, Dotyk Jego miękkich ust na mojej skórze sprawiał, że dostawałam gęsiej skórki.

— Liczę, że dziś już Pani do nas dołączy. — jego głos był taki dźwięczny i melodyjny aż chciało się go słuchać. Spojrzałam na męża, oczekując na polecenie.

— Skoro już Cię widział, to zostań. Porozmawiamy sobie wieczorem- warknął- a teraz Was przepraszam, muszę się odświeżyć. Anno może pójdziesz do siebie, aby nie przeszkadzać gościom?

— Oczywiście. -burknęłam, uśmiechając się krzywo.

— Ja pójdę budzić Beatę, wczoraj nie źle przesadziła. — roześmiał się Nataniel. Szliśmy schodami w milczeniu, kiedy doszliśmy do mojej sypialni, musnął moje ramie. -Chciałbym móc Cię już dziś stąd zabrać.

Odwróciłam wzrok i weszłam do siebie. Wiedziałam, że to niemożliwe. Zresztą, skoro chciał mnie, zabrać do siebie to znaczy, że będzie następną osobą, która chce mnie więzić. Po pół godziny przyszła gosposia poinformować, że śniadanie gotowe. Usiadłam na swoim miejscu przy stole i bez słowa czekałam na gości. Beata i Nataniel zeszli po chwili. Przywitałam się z blondynką, która nie mogła przestać się na mnie gapić.

— Na którą prawnik przygotuje umowę? — zapytał Nataniel.

— Niestety na szesnastą. Liczę, że zostaniecie na obiedzie. Będzie też rodzina mojej przyszłej żony.

— Bardzo chętnie — powiedziała Becia, -będziemy mogli bliżej się poznać z Twoją żoną w końcu zostaniemy Waszymi świadkami

Spojrzałam pytająco na Nataniela, tym razem to on odwrócił wzrok. No cóż, nie musiał mi nic mówić, ani nawet się tłumaczyć. Siedziałam przy nich i co rusz tylko się uśmiechałam. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Minuty dłużyły się w nieskończoność.

— Jaką masz sukienkę i jak widzisz swoje wesele? No i co z Panieńskim? — Beata szczebiotała radośnie.

— Sukienkę mam ładną, białą — co miałam więcej powiedzieć, przecież w ogóle się jej nie przyglądałam. Jednak moja rozmówczyni oczekiwała czegoś więcej. — No a Panieńskie? Muszę być odpowiedzialną, przyszłą Panią Hondrowski więc raczej go nie będzie. Nie mogę ryzykować, nienagannej reputacji mojego męża. -Uśmiech tańczył na ustach Nataniela, prawie niedostrzegalny.

— Przejdziemy się? — Powiedziała Beata, patrząc mi w oczy. — Panie Stanisławie, nie ma Pan nic przeciwko jeśli wyjdziemy do ogrodu?

Staruch pokiwał przytakująco głową. Dziwne dla mnie było to, że nie wysłał za mną żadnego goryla. Kiedy tylko zamknęłyśmy drzwi do domu, Beata od razu zaczęła temat.

— Nie myśl sobie, że uwierzyłam w tę bajeczkę o schodach. Nataniel ma gadane, więc interesy pójdą gładko.

— Co Wy chcecie zrobić? -zapytałam

— Wyciągnąć Cię stąd. Powiedz mi, jak to się stało, że tu trafiłaś? Nataniel nie chce mi nic powiedzieć. — szybko opowiedziałam Beacie o tym jak mój tata grał w kasynie i późniejszej propozycji Holendra. Patrzyła na mnie wielkimi brązowymi oczami.

— I Ty poświęciłaś siebie? — zapytała.

— No a co miałam zrobić?

— Bez obrazy, ale pojebana jesteś! Masz prawo się bronić i decydować o sobie. Nie musisz wcale wychodzić za tego chama! — widziałam dryblasa więc biegnącego w naszym kierunku.

— Zapraszam do środka. Pani rodzina już jest. — uśmiechnęłam się i podziękowałam ochroniarzowi za informacje. Na widok mojego brata wzruszenie wzięło górę. Martin odsunął loki z mojej twarzy i on jako jedyny dostrzegł szwy i sińce.

— Co ten skurwiel Ci zrobił?! -Krzyknął Martin.- Tato powinieneś sam odpowiadać za swoje długi! Annę zabieramy do domu.

— Spokojnie- powiedziałam do Martina, widziałam zza jego pleców, jak Gbur idzie w jego kierunku z wyciągniętą bronią, byłam przerażona- To nie On. Upadłam ze schodów. Zawsze byłam gapą.

— A nawet jeśli to On to, co nas interesują twoje problemy Ann?! Sama tego chciałaś. Więc teraz nie jęcz. Zostaje tutaj. Jej miejsce jest przy jej mężu.

Rozczarowało mnie zachowanie ojca, moje serce się łamało. Obserwowałam bacznie to Martina to Nataniela. Dlaczego ta dwójka udaje, że się nie zna? Tego popołudnia było wiele pytań bez odpowiedzi.

— Ann, kiedy przyjdą zaproszenia na Wasz ślub? — powiedziała mama, wpatrywała we mnie smutny wzrok. Jednak nie zrobiła nic, by za mną stanąć.

— Nie wiem. Pytaj swojego kochanego zięcia- powiedziałam z sarkazmem. Nataniel zakrztusił się brokułem i próbował ukryć rozbawienie. To by było na tyle z miłych rozmów przy rodzinnym stole. Po obiedzie i deserze rodzice wraz z Martinem wyjechali do domu. Dobrze, nie mogłam już znieść ich widoku.

Człowiek ma zawsze w głowie, że rodzice chcą dla dziecka najlepiej. Nie ważne jak duże urośnie i ile ma lat. Tak zawsze wyobrażałam sobie matczyną i ojcowską miłość.

Musiałam być adoptowana, albo moi rodzice byli kosmitami.

Beata poszła do góry po swoje bagaże, a mój narzeczony złapał mnie mocno za przed ramię.

— Nie możesz się zachowywać jak człowiek? Zawsze się muszę za Ciebie wstydzić? — zaciskał małe, wąskie szparki zamiast oczu, a jego gniew był niemal namacalny.-Pogadamy później.

Puścił mnie, a ja udałam się na górę. Licząc schody, zastanawiałam się, co mnie czeka po wyjeździe naszych gości. Widziałam jak Nataniel wychodzi ze swojego pokoju, patrzył na mnie ze smutkiem w oczach, czekał, aż zbliżę się, do swoich drzwi.

— Musimy się chwilowo pożegnać- wyszeptał, a Jego słowa osiadały gdzieś na dnie mojej duszy. Zbliżał się do mnie tak, że nasze ciała się spotykały. Pragnęłam go objąć, tylko na chwile, żeby zobaczyć, jak to jest. Zastanawiałam się, czy jego uścisk byłby delikatny jak jego dotyk, czy może mocny i pewny. Karciłam siebie w myślach, nie mogąc zmusić się, by nacisnąć klamkę do mojej sypialni. Niemal mnie hipnotyzował spojrzeniem. — Pamiętaj. Nie daj się. Walcz o siebie, nie patrz na rodziców. Dla nich liczą się pieniądze.

— Ciekawe jak mam to zrobić, On mnie zabije! — dotknął delikatnie mojej dłoni, jego ręka była taka ciepła. Musiałam się skupić i otrząsnąć. — Cieszę się, że mogłam Cię poznać. Miłego, życia.

Przysunął bliżej swoją twarz, patrzył mi w oczy. Oparł swoją rękę o ścianę na wysokości mojej głowy, przepadłam. Spojrzenie czarnych oczu mnie paraliżowało. Zapach cedru, wchłaniałam każdą komórką, był taki elegancki, męski i nie wierzę, że to pomyślałam pociągający.

— Wyciągnę Cię z tego. Przysięgam.

— Nie powinieneś tego robić. — drzwi sypialni na końcu korytarza zaskrzypiały. a my odskoczyliśmy od Siebie. Mimo wszystko Kornel chyba widział zbyt dużo. -To nie tak jak myślisz.

— Nie mnie się będziesz tłumaczyła mała kurwo. A Ty wypierdalaj, nim ojciec się dowie. Bo to, że się dowie to kwestia sekund.

— Daj spokój Kornel. Pamiętaj, że mamy umowę. Piśnij, chodź słowo, a wiesz, co z Tobą zrobię.

— Nie taka była umowa.

— Dokładnie taka.

Patrzyłam na oby dwóch mężczyzn, jakby na arenie przede mną bili się dwaj gladiatorzy. W końcu Nataniel się odwrócił i odszedł. A Kornel stanął naprzeciw mnie, zakładając ręce na piersi.

— Mam powiedzieć ojcu?

— O czym? — Prychnęłam.

— O tym co tu widziałem.

— Rób, co chcesz. Nie zrobiłam nic złego.

— Dziś wyjeżdżam nad morze, gdzie z Natanielem będę odbierał ładunek w porcie. Do mojego przyjazdu zastanów się, którego z nas chcesz.

— Nie chce żadnego. Chce być wolna!

Parsknął śmiechem mi w twarz i odszedł. Patrzyłam, jak znika na schodach.

Głośne pukanie do drzwi wyrwało mnie z podziwiania krajobrazu. Jakiś Goryl wszedł do środka.

— Pan Prosi do gabinetu. Nagą w szlafroku- chyba śni! Ruszyłam do przodu z głową podniesioną do góry, chociaż w środku nadal byłam nieśmiała i cicha. W głowie niczym echo pojawiały się słowa Beaty i Nataniela nie chciałam, nie mogłam być już więcej ofiarą. Zeszłam z gorylem na dół, lecz do gabinetu weszłam tylko ja.

— Dlaczego nie jesteś przygotowana, tak jak prosiłem? — wielkie cielsko siedziało za biurkiem i tylko budziło moją coraz większą odrazę -No już co masz na swoje usprawiedliwienie?

— Mam okres.-Skłamałam z udawaną pewnością siebie. Widziałam, jak gbur wstaje i idzie w moim kierunku. To wkurwienie w jego oczach było wstępem. Znów zacisnął dłoń na mojej krtani. Tak mocno, że aż mnie podniósł.

— Masz tylko jedną dziurę?. -Próbowałam się wyrwać z jego uścisku. Jednak w zasięgu mojej ręki miałam wazon. Gdy był zajęty trzymaniem mnie, wzięłam zamach i uderzyłam go w głowę. Puścił mnie, a sam upadł na podłogę nieprzytomny. Zabrałam mu broń i wyszłam. Widziałam, że krwawi mogłam sprawdzić, czy żyje, jednak ja ruszyłam do wyjścia w obawie, że się obudzi. Jakiś goryl stanął mi na drodze. Na szczęście kiedy zobaczył broń, szybko się odsunął. Biegiem pokonałam trzy kilometry dzielące mnie od twierdzy gbura do mojego rodzinnego domu. Rodzice właśnie pakowali bagaże do taksówki.

— Ann co Ty tu robisz?! -wrzasnął ojciec na mój widok.

— Tato proszę- próbowałam złapać oddech, czułam jak powietrze, rozsadza mi płuca- pozwól zostać mi w domu albo chociaż zabrać swoje rzeczy.

— Nie ma takiej opcji! — ojciec patrzył mi w oczy- Nie jesteś już naszą córką i nie ma tu już żadnych Twoich rzeczy poza autem. Zaraz dzwonię do Twojego narzeczonego, że tu jesteś! Przywoła Cię do porządku.

Wziął mnie za ramię i prowadził do pokoju na dole chyba tylko po to, żeby mnie tam zamknąć.

— Posłuchaj, nie musisz tego robić. Błagam Cię! Wiesz, co On mi robił? — łzy płynęły po moich policzkach. Kiedy widziałam, że już nie ma dla mnie nadziei, wyciągnęłam broń zza paska spodni i wymierzyłam w ojca. -Wypuść mnie i oddaj mi moją szkapę.

— Nie strzelisz! -Warknął ojciec.

— Masz rację. Nie w Ciebie.-patrzyłam mu w oczy kiedy zimna stał, dotknęła mojej skroni. Niezadowolenie ze smutkiem, tylko nie wiedziałam, z jakiego powodu chyba żal za stratą pieniędzy.

— Co się tu kurwa dzieje?! — Wrzasnął Marcin.- Ann odłóż broń. Proszę Cię, za dwa dni będziesz w domu. Wykupie Cię.

— Wiesz, że do tego czasu może mnie zabić? Gwałcić, bić, dusić? — dławiłam się szlochem — daj mi mój samochód i pozwól odjechać.

— Zamienię kluczyki na broń. Ok siostra? — Widziałam, jak trzyma kartę do samochodu w ręce, już miałam skinąć głową, że się zgadzam kiedy usłyszałam głos gbura.

— Nie pozwól mu mnie zabrać! — krzyczałam, prędzej się zabije, niż tam wrócę.

— Uspokój się dziecko! — matka darła się na mnie, wprowadzając gbura. -Niczego Ci tam nie brakuje, gdybyś była trochę milsza dla narzeczonego, na pewno by traktował Cię z miłością. Wiesz, jak dbasz tak masz.

— Gówno wiesz! — darłam się tak głośno, że aż bolało mnie gardło.

— Ann masz mój pistolet, powinnaś wiedzieć, że magazynek trzymam w drugiej kieszeni. — opadłam na podłogę. Było już po mnie.

— Nie możecie jej zabrać. — Martin stanął między mną a gburem. -Daj mi dwa dni. Spłacę Cię.

— Nie wiem, co kombinujesz, ale zejdź mi kurwa z drogi, póki Ci życie miłe. — odwrócił się do goryli a Ci podeszli i zaczęli okładać Martina.

— Dobra już pójdę, zostawcie go! Błagam! — skomlałam pod nogami Holendra.

— Wystarczy, a teraz podnieś się i wychodzimy. — z momentem kiedy wsiadłam do auta, przestałam płakać. Musiałam przyjąć to co niesie mi życie. Po jakiego chuja szlam do rodzinnego domu? Czego oczekiwałam?

Dokonałam wyboru, wybrałam źle. W dziesięć minut dojechaliśmy do twierdzy. Gbur złapał mnie za rękę i dosłownie wyciągnął z samochodu.

Wlókł mnie do gabinetu.

— Puść mnie! — krzyczałam -Mam dosyć będę już grzeczna.

Posadził mnie na krześle, a sam zajął się przygotowaniem jakieś liny. Umocowanej po obu stronach biurka.

— Podoba Ci się co?! — powiedział z zaciśniętymi zębami, stojąc, po drugiej stronie biurka.

— Kto?!

— Czyli jednak! Zajebiście! Wiedziałem, czułem to! — widziałam, jak gdzieś dzwonił — Cynowski musi dziś zginąć, zrozumiałeś? Miałeś rację, leci na niego.

Rozłączył się i ruszył w moją stronę. Zniżył się tak, żeby patrzeć mi w oczy. Nie wiem, co mnie podkusiło do tego, odchyliłam się do tyłu, a następnie gwałtownie do przodu nie spodziewał się tego. To był satysfakcjonujący widok. Widzieć jak zbiera się z podłogi i krwawi z nosa. Dostałam w twarz tak mocno, że spadłam z krzesła. Złapał mnie za włosy i podciągnął do góry.

— Doigrałaś się! — wysyczał tłuścioch z rozkwaszonym nosem. Przycisnął mnie do biurka, wołając jednego z goryli do pomocy. Związali mi ręce po obu stronach biurka, tak że leżałam twarzą do dołu. Czułam jak kutas, ściąga mi gacie kopałam ile sił w nogach, ale chyba się w coś zaplątałam. Zajebiście zdechnę tu z wypiętą dupą. Gbur klęknął na wprost mnie, pokazując coś w kształcie kropli.- wiesz, co to jest? Uświadomię Cię. To zatyczka analna. Będziesz leżeć tu z tym w dupie, dopóki nie wrócę. A jak wrócę, to się zabawimy.

— Zostaw mnie skurwielu- spięłam się cała, próbując odsunąć się możliwie jak najdalej. Czułam, jak coś wciska do mojego tyłka. Ból był okropny, rozpychanie, wpychanie i zimno stali. Na dowidzenia mocno uderzył mnie w tyłek.

I Co mi dało to stawianie się?


— Rozdział 7-

Bolało mnie wszystko, od paznokcia u stóp do koniuszka włosów. Próbowałam pozbyć się tego ustrojstwa ale z marnym skutkiem. Ciężkie kroki dało się słychać z daleka. Bałam się, bałam się jak cholera.

— Złamałaś mi nos! -znów dostałam w twarz.

— Należało Ci się. — dostałam kolejny raz. Moje usta wypełniła krew. Po co to robiłam. Może nieśmiało budziła się nadzieja, że odzyskam wolność.

— Mów Co Ci powiedział Cynowski?!

— Kto?! -zapytałam

— Nataniel!

— Nic a co mi miał powiedzieć?!

— Kornel Was widział jak sobie szepczecie!

— No i? To nic nie znaczy mówiłam. Nie mam nic sobie do zarzucenia. — Stanisław wyciągnął telefon i pokazał mi zdjęcie. Nataniel cały zakrwawiony leżał na drodze. Z głowy, ust i nosa płynęły stróżki krwi. Jego twarz była nienaturalnie blada.

— Nie żyje, cokolwiek Ci obiecał to zdechnął i obietnicy nie dotrzyma. -roześmiał się. — A teraz pora się rozerwać.

Wyszarpał metalową zatyczkę z mojego tyłka. Zaczął go gładzić i wkładać palce. Płakałam sama już nie wiedziałam dlaczego czy to z powodu tego, że moja nadzieja właśnie umarła a pewność siebie została zdeptana tak jak moja godność, czy dlatego, że czarnooki nie żyje. Jęki i głośne sapanie zwiastowało to, że Pan jest podniecony. Rozkoszował się tym, że sprawia mi ból.

— Muszę sobie poużywać. Bo do naszego ślubu musisz się wygoić. Za dużo ważnych osobistości na nim będzie.- Szarpał mnie za włosy -Muszę jeszcze wymyślić karę za Twoje kłamstwo na temat okresu.

Widziałam jak drzwi się otwierają i wchodzi do nich Kornel.

— Wypierdalaj nie widzisz, że mi przeszkadzasz! — wbił się w moja pochwę. I zaczął się w niej poruszać. Kornel zamknął drzwi. Staruch jęczał i sapał by chwile później wbić się w mój tyłek. Wrzasnęłam z bólu. Wiedziałam, że kiedyś musi skończyć. Czułam jakby rozrywał mnie od środka. Po kilku ruchach zwolnił a do mojego wnętrza zaczęła wlewać się jego ciepła sperma. Zwymiotowałam.

W tej chwili nie czułam nic poza fizycznym bólem. Czułam jak jego nasienie spływa mi po nogach. Gbur mnie rozwiązał i nim się pozbierałam otworzył drzwi.

— Kornel! Zaprowadź ja do sypialni i zamknij na klucz. A później wróć. Wykupiłeś dziś swoje winy. -Hondrowski był zadowolony. A ja ledwo trzymałam się na nogach. Szłam korytarzem trzymając się ściany. Jednak zawroty głowy sprawiały, że co chwilę upadałam. Kornel zaczął mnie podtrzymywać.

— A Ty co kurwa znowu udajesz mojego przyjaciela? — Krzyknęłam na Niego ostatkiem sił.

— Jestem Twoim przyjacielem. Nataniel kazał Cię przeprosić. Zrozum musiałem się go pozbyć.

— Zostaw mnie. — Szlochałam- Błagam zostaw mnie.

W końcu udało mi się pokonać schody i wczołgać do sypialni. Niemal na czworakach poszłam do łazienki i usiadłam w brodziku. To na moich nogach to nie była sperma jak myślałam. Byłam cała zakrwawiona. Usiadłam w brodziku i objęłam kolana dłońmi wcześniej odkręcając lodowatą wodę. Przyjemnie koiła ból i żar moich łez. Było mi szkoda Nataniela i jego czarnych oczu.

Mijały minuty, a później godziny, nie miałam siły się podnieść. Musiałam odlecieć.

Jak przez mgłę kojarzę, że ktoś wszedł do pokoju. Zakręcił wodę, położył na moje ciało miękki ręcznik i biorąc na ręce zaniósł mnie do łóżka, szczelnie okrywając kołdrą. Drzwi znowu się zamknęły, a ja chyba znów odleciałam.

W tym czasie odwiedził mnie Nataniel, jego czarne oczy patrzyły na mnie z miłością, żyliśmy w innym świecie bez gbura i moich rodziców. Jego dotyk był delikatny i ciepły. Wtuliłam się Niego i wpatrywałam się w drewno płonące w kominku.

Otwarłam oczy zdając sobie sprawę z tego, że to był tylko sen. Starałam przypomnieć sobie jak to się stało, ze miałam na sobie bieliznę i piżamę. Z dołu dochodziły krzyki mojego przyszłego męża. Mało mnie już to interesowało co On robi. Do ślubu mam spokój, a później …

Wiele bym dała by cofnąć czas, nie wracać do domu. Klucz w zamku się przekręcił i ktoś wszedł do środka. Wielkiego wyboru w gościach nie było. Więc nie zadawałam sobie nawet trudny by podnieść głowę.

— Żono- głos Gbura wywoływał we mnie odruch wymiotny. — Jutro masz drugą przymiarkę. Ja dziś wyjeżdżam. Mam do otwarcia interes na Podhalu, wrócę za trzy dni.

Odetchnęłam z ulgą trzy dni spokoju. Może uda mi się zwiać. Tak to jest pomysł! Jak tylko Holender wyszedł, zjadłam to co było na stoliku. Podniesienie się i gryzienie wiązało się z bólem, lecz jeśli chciałam stąd uciec musiałam przywyknąć do tego nowego uczucia i nabrać sił.

Poszłam pod prysznic. Moja twarz znowu przypominała coś na kształt jednej wielkiej rany, wyrwane włosy zostawiły ślady w postaci strupów na głowie. Na tyłku nie mogłam usiąść, więc więcej leżałam niż chodziłam czy siedziałam. Przymiarka pozwoliła mi na chwile wyjść spod klucza, po powrocie ochroniarz od razu mnie odprowadził do pokoju. Nie widziałam też nigdzie Kornela. Nie było najmniejszej szansy na ucieczkę. Mogłam co prawda skakać z pierwszego piętra, ale co chwila pod moimi oknami przechadzali się strażnicy.

Dni mijały mi na podziwianiu sufitu a rany dość ładnie się goiły. Dziś na trzy dni przed ślubem przyjedzie moja suknia. Podjęłam decyzję nie będę czekała z samobójstwem do świąt. To będzie idealne zwieńczenie nocy poślubnej.

Drzwi pokoju się otworzyły, a w nich stanął wysoki łysy facet z karabinem maszynowym w ręce. Kazał mi wyjść. Kolejna ciężka tortura mojego męża? A może jakaś zabawa?

Gbur klęczał przed jakimś blondynem, nie wiedziałam co się dzieje. No i gdzie jest Kornel? Długo nie musiałam czekać, kolejny łysy facet przyprowadził Kornela.

— Kim jesteś? — Niebieskooki blondyn zapytał łamaną polszczyzną.

— Mam wyjść za Stanisława w sobotę- powiedziałam

— Pytam o imię, masz jakieś?

— Anna proszę Pana. -blondyn uniósł brew.

— Hondrowski będziesz żałował, jak odstrzelę Ci narzeczoną? — przystawił mi pistolet do czoła. Zimno stali na mojej skórze nie oznaczało dla mnie strachu, tylko wybawienie.

— Dziękuję. — wyszeptałam. Blondyn nie strzelił.

— Jak znam życie, to dziewczyna nic nie wie. — Stary kutas prychnął w odpowiedzi. Z kolei blondyn złapał mnie za dłoń i podniósł ją do swoich ust -Nazywam się Roberto Verdi. Mieliśmy umowę z Twoim narzeczonym, ja coś przewożę, on dostaje prowizje i co? Spierdolił robotę, a ja straciłem kupę kasy.

— A co ja mam z tym wspólnego? Ja jestem nikim.

— Posłuchaj Verdi- zaczął gbur — powiedziałem, że wszystko oddam z nawiązką.

— Co to znaczy z nawiązką?

— Ile chcesz?

— Dwanaście milionów. Na już.

— Kurwa z dupy Ci nie wyciągnę.

— Postaraj się — załadował, a ja czułam podekscytowanie. Na nic ostatnio się tak nie cieszyłam.

— Dobra. Mogę zrobić Ci przelew! Ona musi żyć!

— Bo? -Blondyn był ciekawski.

— Bo wydałem kupę kasy na to jebane wesele. Policja węszy i potrzebuje na kogoś zwalić winę i przekazać cześć majątku. Kornel ma druga część. A poza tym dobrze mi się ją pierdoli. Nie jedna zaprawiona w boju kurwa nie znosi tego co ona. -schował broń, poczułam rozczarowanie.

— Wstawaj i do gabinetu. Zrobisz mi przelew, a jak przyjdzie, to się pożegnamy. -Łysi mężczyźni chodzili z karabinami i nas pilnowali. Dlaczego nie mógł mnie zabić? Blondyn i Stanisław wrócili po dłuższej chwili. Roberto podszedł do mnie i wyciągnął do mnie dłoń -Mogę Panią prosić na słówko?

— Może rozmawiać przy mnie! Nie lubię, jak się coś dzieje poza mną! -Gbur warczał — zrobiłem Ci przelew.

— Kurwa jeszcze słowo i odstrzelę Ci łeb! -Verdi chyba miał słabe nerwy- jak mówię, że chce pogadać z Twoją żoną, to chce porozmawiać z nią, a nie kurwa z Tobą! Chodź Anno.

Złapałam jego dłoń i podniosłam się z kanapy. Verdi prowadził mnie do gabinetu mojego przyszłego męża.

— Usiądź, proszę — zaczął- Wiesz, czym zajmuje się Twój mąż?

— Nie proszę Pana. -spuściłam wzrok i skubałam skórki przy paznokciach.

— Pokaż mi listę gości. Kto taki ma być na waszym weselu?

— Nie wiem, proszę Pana. — gość się zaczynał irytować, było to po nim widać.

— A co wiesz? Gdzie ma być? — odchylił się do tylu na fotelu i postukiwał palcami.

— Proszę Pana, wiem tylko, ze w jakimś kasynie. Liczba gości to trzysta pięćdziesiąt. Mam biała sukienkę.

— Dobra już wszystko wiem. Nie musisz nic więcej mówić. Nie bój się nie zabije Cię

— Szkoda. Mogę już iść?

— Zaczekaj. Dlaczego szkoda?

— Panie Roberto, proszę nie kazać mi o tym mówić.

— Dobrze. -spojrzał na telefon — Możesz iść. Zbieram ludzi, przelew przyszedł.

Wyszłam pierwsza z gabinetu, a on szedł za mną. Jego obecność budziła mój niepokój, pomimo tego, że był dla mnie miły.

— Zbieramy się- powiedział do zgromadzonych ludzi. — A Ty jeszcze mnie popamiętasz. Dopilnuje, aby każdy z kim współpracujesz, wystawił Cię do wiatru.

— Pff- nie dasz rady. Verdi odwrócił się i skierował kroki do wyjścia. Widziałam jak Hondrowski, wyciąga broń i mierzy do wychodzącego gościa.

— Odwróć się! — krzyknęłam, Roberto odwrócił się z wyciągniętym pistoletem. Broń Holendra wypaliła. Huk niósł się po pomieszczeniu. Verdi upadł tylko po to, by zaraz wstać z szyderczym uśmiechem na ustach, rozdarł koszule, a moim oczom ukazała się kamizelka kuloodporna.

— Mały tłusty skurwielu! — prychnął z bronią w ręku. -Mógłbym Cię zabić. Jednak popatrzę, jak się pogrążasz. Zabierzcie Kornela. Pięćdziesiąt milionów do jutra. Inaczej w prezencie ślubnym dostaniesz jego głowę.

Wszyscy wyszli a ja i gbur zostaliśmy sami.

— Mów, po co wezwał Cię Verdi!

— Chciał znać listę gości.

— Kurwa Mała szmato! Skończ ze mną pogrywać. Obciągnęłaś mu? Na pewno tak — widziałam jak koleś się nakręca.

— Tak. I zrobiłam to z przyjemnością. Zresztą nie tylko jemu. -kurwa co ja plotę.

— Ty kurwo! -wziął zamach. Pierwszy raz widziałam wahanie w Jego czynie.

— No dalej ulżyj sobie! -warczałam, patrząc mu w oczy.- a czekaj, nie zrobisz tego. Za bardzo zależy Ci na moim nienagannym wyglądzie podczas naszego ślubu.

— Klękaj i ssij.

— Prędzej Ci go odgryzę. Chcesz ryzykować? -zaprowadzić ja do pokoju! Natychmiast.

Ochroniarz prowadził mnie po schodach, a ja czułam satysfakcję. Byłam dumna z tego co zrobiłam. Za trzy dni miałam wyjść za mąż. Do tego dnia miałam dostać ratunek, który ciągle nie nadchodził.

— Głupia idiotka, ciągle się łudzisz, że ktoś Cię uratuje. Odpuść. — powiedziałam do siebie.

Obudziło mnie głuche bębnienie w okno. Zdawało się, że pogodzie udzielił się mój nastrój. Dzień mojego ślubu. Suknia wisiała na drzwiach szafy, jakby szydząc ze mnie. Wiedziałam, że nim policzę do dziesięciu, drzwi się otworzą, a ja dostanę tace z jedzeniem. Jakby cały pokój był wyłożony ukrytymi kamerami. Tak też się stało.

— Pani śniadanie- powiedziała pokojówka.

— Dziękuję.

Ślub miał się odbyć o czternastej, wiec miałam jeszcze prawie pięć godzin w zapasie. Jedząc, zastanawiałam się co powinnam czuć. Co czuje każda Panna Młoda w najważniejszym dniu swojego życia? Podekscytowanie? Radość? Szczęście? Nadzieja? Chyba tylko to ostanie nas.

Sztab fryzjerów wiedział, jaką ma zrobić fryzurę, a makijażystka wiedziała, jak ma mnie umalować. Manekin? Lalka bez uczuć w pomadce o odcieniu kiczowatego różu.

Nienawidziłam siebie i rodziców. A kiedy w drzwiach mojej sypialni stanęła, mama myślałam, że wybuchnę niczym bomba z opóźnionym zapłonem.

— Po co przyszłaś? — zapytałam kiedy zostałyśmy same.

— Pomóc Ci się ubrać.

— Daj spokój, pomogłaś już wystarczająco.

— O czym mówisz Anno? Czyż nie masz tu wszystkiego? Suknia ślubna za piętnaście tysięcy, ubrania znanych projektantów. Czego chcesz?

— Wsparcia, otuchy. Po prostu zrozumienia. Potrzebowałam schronienia. Ale Wam się kręciły tylko dolary przed oczami.

— Nie rozumiesz głupia dziewucho, że my z ojcem to wszystko z miłości do Ciebie? Tak okazujesz wdzięczność? Zaraz przyjdzie fotograf, uśmiechaj się pięknie. Chociaż na zdjęciach wyglądaj na szczęśliwą — Fotograf wszedł i od razu prosił, byśmy za pozowały. Miałam ochotę go wyjebać, jednocześnie nie chcąc nikomu robić przykrości w ostatnim dniu mojego życia. Może tam, gdzie trafie po śmierci spotkam Nataniela, znów spojrzę w Jego czarne oczy.

— Anno jesteś gotowa? — głos mojego ojca wyrwał mnie z marzeń.

— Nawet jeśli powiem, że Nie to i tak to nic nie zmieni.

— Niepotrzebnie pytałem, chodź.

Spojrzałam jeszcze na swoje odbicie w dużym lustrze, które specjalnie na tę okazję stanęło w mojej sypialni. Suknia mimo tego, że była sztywna, upięta, niewygodna i zdecydowanie odsłaniała zbyt dużo ciała, pięknie połyskiwała w sztucznym świetle. Idealnie współgrała z łzami w moich oczach, których dziś nie mogłam zatrzymać.

Ojciec złapał mnie pod ramię powoli, schód po schodzie zbliżałam się do mojego męża, który patrzył na mnie z okrucieństwem w oczach. Myślałam, że przejmie się, losem swojego syna jednak kompletnie go to nie interesowało. Kornela w dalszym ciągu tu nie było.

— Stanisławie- powiedział, Kazimierz przekładając moją rękę w rękę Gbura- życzę Ci dużo Cierpliwości do mojej córki.

Jakaś kobieta założyła mi na ramiona białe futro, a jeden z ochroniarzy rozłożył nad moją głową parasol. Wsiadając do limuzyny, szukałam wzrokiem Martina, dlaczego nie przyszedł? Powinien tu być i powiedzieć, że dam radę, że przetrwam ten dzień.

— Dlaczego ty nie możesz chociaż udawać, że jesteś szczęśliwa?! Kurwa Mać! — warczał na mnie gbur.

— Bo naprawdę nie chce tego robić. Wypuść mnie. -powiedziałam. Głuchy śmiech wypełnił wnętrze białej limuzyny.

— Chyba Cię pojebało. Wywiń jakiś numer, a zabije każdego, kogo masz w znajomych na Facebooku. Tak, tak nie gap się tak. Kontroluje wszystko. Nawet Ci ktoś ostatnio napisał, że babcia zmarła i zostawiła Ci gospodarstwo.

— Babcia zmarła?

— No pewnie skoro babcia, to chyba była stara, więc co się dziwisz.- zbliżaliśmy się do skrzyżowania. Jedną ręką trzymałam już za klamkę.

Spojrzałam w stronę mojego męża. Zobaczyłam poza satysfakcją, wypisana na jego twarzy światła pędzącego suwa. Huk i odgłos gniecionej blachy mnie ogłuszył. Czułam, jak latam i twardo ląduje. Chciałam się podnieść, lecz nie mogłam nawet otworzyć ust.

Jedyne co zobaczyłam to te oczy…


— Rozdział 8-

Próbowałam nie zasnąć, starałam się z całej siły. Chciałam patrzeć w te oczy, słuchać jego głosu. Lecz on Zmarł, nie żyje. A ja nie jestem pewna co się ze mną dzieje. Delikatnie próbuje zacisnąć dłoń, lecz coś w niej jest. Czuje czyjś uścisk. Zawsze myślałam, że jak umrę, to nic mnie nie będzie bolało, a na powitanie przyjdą mi moi bliscy. Miałam nadzieje, że babulka tu będzie. Chciałam jej wszystko wytłumaczyć i powiedzieć. Wiem, jak by zareagowała, przytuliłaby mnie i powiedziała: „Nie płacz dziecko, jesteś bezpieczna”. Ruszam się, delikatnie zaciskam dłonie, zginam kolana. Wiercę się. Uchylam powieki, wszechogarniająca biel i jasność nawet za oknem razi moje źrenice.

— Ann! Jesteś tu. -delikatne gładzenie po policzku. Znam skądś ten głos. — spróbuj otworzyć oczy.

— Pić proszę- wyszeptałam. Ktoś podał mi powoli szklankę z wodą do ust, bosko smakowała. Bolała mnie szyja, głowa, całe ciało. Położyłam głowę z powrotem na miękką poduszkę. Teraz zaczęło do mnie docierać, że niestety żyje. Chciało mi się płakać- Nie umarłam?

— Żyjesz Ann. Żyjesz.

— Dlaczego?! Nie chce żyć, zostawcie, nie dotykajcie, dajcie umrzeć. — płakałam. Wróciły wspomnienia.

— Ann spójrz na mnie, proszę- otwarłam oczy, światło było rażące i znów ta biel. Po chwili dopiero obraz zaczął się wyostrzać- Prosiłem Cię, Beata byś zasłoniła zasłony. Światło ją razi.

— Wezwałam lekarza. Już jedzie. Witaj Ann. -Teraz zaczęło do mnie docierać coś więcej.

— Becia- powiedziałam, próbując się podnieść- bardzo mi przykro z powodu Nataniela.

— Ależ zupełnie nie potrzebnie.

— Podczas wypadku. Widziałam go, patrzył na mnie. -Beata się roześmiała. A śmiech mężczyzny ją dopełniał. Czułam, że ktoś łapie mnie za rękę i w nią całuje. Przez dwadzieścia pięć lat tylko jedna osoba całowała moje dłonie w ten sposób. Nadzieja znów budziła się do życia.

— Nie dziwne, że mnie widziałaś. Przecież złożyłem Ci przysięgę, ja dotrzymuje słowa.

— Witam, proszę zostawić mnie z pacjentką- lekarz wszedł do pomieszczenia- ładnie śniegu nam nasypało. No witaj Anno. Długo Cię z nami nie było. Czy Pan Nataniel może zostać?

— Wyjdę. Nie chce jej stresować. — Wybawiciel wyszedł z pokoju, a ja zostałam z lekarzem.

— Panie doktorze, mogę iść pod prysznic?

— Dziewczyno leżałaś prawie trzy miesiące, próbowaliśmy wszystkiego, nie chciałaś się obudzić, a Ty pytasz, czy możesz iść pod prysznic?. Pan Cynowski był załamany, nie zliczę, ile razy przystawiał mi broń do czoła, żebym Cię ratował. Wiedział, że w końcu się obudzisz. Nie na darmo się mówi, że Wigilia to czas cudów.

— Trzy miesiące?! A moi rodzice brat? Babulka? Muszę wstać!

— Ostrożnie. Nie na siłę. Po takim urazie mózgu Twoje wspomnienia mogły już wrócić albo mogą nie wrócić nigdy.

— Pamiętam. Chociaż wolałabym zapomnieć.

— Zajrzę do Ciebie po świętach. Staraj się nie przemęczać. -Lekarz podpinał mi wszystko, co było zbędne. A gosposie z uśmiechem na twarzy zaczęły zmieniać mi pościel.

— Pani Aniu- uśmiechnęła się czarnowłosa- Mogę Pani jakoś pomoc?

— Możesz ze mną rozmawiać?

— Pewnie, chyba że pani nie chce.

— Pomożesz mi iść pod prysznic? -Uśmiechnęłam się krzywo- tylko nie mam tu żadnych ubrań.

— Oczywiście, że masz. Nie wiem, czy Beata trafiła w Twój gust. Po świętach sobie zamówisz jeśli będziesz chciała. -widziałam, że Beata idzie za nim -Ann chcemy z Tobą porozmawiać. Daj znać, jak będziesz gotowa.

Poszłam z gosposią pod prysznic, ta jasność bijąca z każdego pomieszczenia w domu nie była przerażająca, tylko ciepła. Kiedy weszłam do łazienki i zobaczyłam dużą wannę, od razu zmieniłam zdanie. Potrzebowałam się ogarnąć. Dosłownie i w przenośni. Gosposia zostawiła mnie na chwilę samą może i byłam słaba, ale umyć się jeszcze potrafiłam.

— Będzie Pani z nami na kolacji wigilijnej? Są zaproszeni wszyscy przyjaciele rodziny. My też będziemy z Państwem siedzieć.

— Nie wiem, czy będę mogła. — powiedziałam, na co gosposia tylko się uśmiechnęła.

Po kąpieli czułam, że wracam do sił. Co rusz przed oczami pojawiały się upokarzające mnie obrazy i to jak gbur mnie traktował. Weszłam do sypialni, która już nie przypominała pokoju szpitalnego, albo oni tak szybko sprzątali, albo ja tak długo siedziałam w łazience. Dostałam praktyczna kreacje na dzień, szary dres i T-shirt. Nigdy tak bardzo nie cieszyłam się na widok dresu. Ból głowy był dość silny, wiec położyłam się do łóżka. Ledwo przełożyłam głowę do poduszki, do pokoju weszli Nataniel i Beata.

— Jak się czujesz Ann? — zapytał Nataniel.

— A jak powinnam?

— Ann pytam o to jak ty się czujesz. Posłuchaj mnie zapewne w najgorszych snach, nie śniło mi się, jak ten złamas może Cię traktować. — patrzył na mnie, tymi czarnymi oczami, a ja zastanawiałam się, po co mnie tu przywlókł? -Wybacz, że trwało to tak długo. Niestety sprawy się skomplikowały.

— Mogę Ci przerwać? — Skinął głową- Dlaczego mnie tu przywiozłeś? I to tu, to znaczy gdzie?

— Zacznę od początku- złapał mnie za dłoń, jego dotyk był tak ciepły i miły, że czułam, jak się rozpływam- Kiedy zobaczyłem Cię pierwszy raz na balu, nie miałaś żadnych ran. Twoje niebieskie oczy tak pięknie się śmiały przez chwile, a ciepło, jakie biło od Twojej osoby, nie mogłem zostać na to wszystko obojętny. To głupie, ale ja się w Tobie zakochałem! Do tej pory nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, teraz wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Nie mogłem znieść myśli, że wychodzisz za tego dupka. Musiałem to jakoś zatrzymać. Zaproponowałem układ Kornelowi, nie będę zagłębiał się w szczegóły, później Hondrowski musiał nabrać pewności, że nie żyje. Tylko kurwa nie mogę sobie wybaczyć, że byłaś w tej limuzynie. Miałaś przyjechać drugim autem. Tak Twój ojciec przekazał Martinowi. Kiedy widziałem, jak wylatujesz z tego auta, nie mogłem dokończyć roboty. Musiałem Cię ratować! Powiedz mi, dlaczego kurwa otwarłaś drzwi?

— Nie wiem, nie pamiętam- jakaś kłótnia mi się przypomniała — czekaj, już wiem. Chciałam uciec przy pierwszym lepszym postoju. Dlatego drzwi były otwarte.

— Anna, Twoi rodzice Cię szukają i Stanisław Cię szuka. Twierdzi, że zostałaś porwana dla okupu. Wszystkie media społecznościowe są doładowane Twoimi zdjęciami. Ja nie mogę Ci powiedzieć, co masz zrobić, jednak proszę Cię zastanów się. -Uśmiechnął się — a z przyjemniejszych rzeczy, pomożesz nam ubrać choinkę? A właśnie i jesteś w domu na Pomorzu.

— A mogę?

— A chcesz? — ten człowiek nie przestawał się uśmiechać. Skąd czerpał taką radość życia? -Nie jesteś tu więźniem. Chcesz zadzwonić do rodziców, znajomych czy przyjaciół dzwon. Chcesz iść na spacer? Idź. Jesteś wolna.

— Nataniel? — powiedziałam gdy wychodził

— Słucham loczku? — uśmiechnęłam się

— Dziękuję.

— Do usług loczku- odsłonił białe zęby w szerokim uśmiechu. To jak ubierasz tą choinkę? — skinęłam głową — a czarnooki szatyn wyciągnął do mnie rękę. Patrzył na mnie kiedy wstawałam z łóżka, znów lotem błyskawicy pojawił się ze swoim ramieniem, bo znów zakręciło mi się w głowie. -Będzie lepiej jak się oprzesz.

Podałam mu rękę, a on założył ją sobie pod ramie i małymi krokami prowadził mnie do salonu. Moim oczom ukazała się radośnie biegającą Beata, która na wejściu zmierzyła nas wzrokiem.

— Cieszę się, że do nas dołączysz. Pięknie razem wyglądacie- szczebiotała — jeszcze nigdy w życiu nie widziałam, żeby mój brat się aż tak zakochał.

— Becia! Ubieraj tę choinkę- skarcił ją Nataniel, prowadząc mnie do dużej białej kanapy. -Usiądź.

— Nataniel ja — jąkałam się — czy mogę zadzwonić do brata?

— Już przyniosę telefon. Został w gabinecie. Becia na mnie krzyczy, że w święta nie mogę być szefem, tylko mam być człowiekiem.

Jak powiedział, tak zrobił, chwile później trzymałam już telefon w swojej ręce i nie wiedziałam jak zabrać się do rozmowy z Martinem.

— Przepraszam, głupia jestem. Ja nawet nie znam numeru. -Oddałam mu telefon. -nie potrzebnie Cię fatygowałam

— Ależ oczywiście ze potrzebnie. Jest zapisany. — Wybrał mi numer i oddal telefon. Słuchałam dźwięków oczekiwania na połączenie, jednak Martin nie odebrał.

Nataniel wyszedł, tłumacząc się sprawami do załatwienia, a ja zostałam z Beatą. Patrzyłam, jak wiesza bombki i lampki.

— Pomożesz? — powiedziała Beata- jeśli oczywiście chcesz. Jak czegoś potrzebujesz, daj znać.

Podeszłam do gigantycznej choinki, która stała w rogu jeszcze większego salonu. Dopiero teraz zaczęłam się przyglądać. Białe ściany zdobiły ramki ze zdjęciami, chyba rodzinnymi. Duży kominek, w którym paliły się drwa, stół na prawie trzydzieści miejsc. Wzięłam do ręki srebrną bombkę, w której było widać moje odbicie. Blizna na łuku brwiowym, policzku, brodzie. Dodatkowo opuchlizna. Gdzie się podziała Ann sprzed pół roku. Chciało mi się płakać.

— Hej- widziałam w bombce, że Czarnooki stoi za mną- trzymaj. -podał mi gwiazdę do umieszczenia na szczycie choinki.

— Nie sięgnę- powiedziałam, ukradkiem wycierając łzę. Złapał mnie za biodra i chciał podnieść do góry. Spanikowałam- Puść, błagam, proszę!

Opuścił mnie na nogi a ja wybuchnęłam płaczem kuląc się przy kominku od razu obok mnie zjawiła się Beata

— Czyś Ty do reszty zdurniał? Pojebało Cię? — warczała na brata

— Przepraszam Ann, przecież nie zrobiłbym Ci krzywdy.

— Ann patrz na mnie i oddychaj. Zobacz to tylko mój brat, z resztą idiota. Który nie potrafi się zachować. Nie bój się.

— Przepraszam — łapczywie łapałam powietrze -Nie powinnam była krzyczeć.

— A krzycz, ile chcesz! — powiedział Nataniel- A Hondrowski zapłaci za to co zrobił. Zrozum Ann żadna krzywda u nas Ci się nie stanie.

Obydwoje usiedli obok mnie i czekali, aż się uspokoję, cała się trzęsłam. Czy to złe, że chciałam tylko spokoju? Kiedy już mój oddech się wyrównał i powoli przestawałam płakać. Mój wybawiciel odebrał telefon.

— Będę w gabinecie — rzucił i wyszedł.

— Przepraszam Cię za niego, bywa nieokrzesany- zaczęła Beata, widziałam Gosposie z uśmiechem na twarzy przygotowujące nakrycia na gigantycznym stole. Jeden z ochroniarzy zaczął przynosić prezenty, było ich tak dużo, że nie mieściły się pod gigantycznym drzewem.

— Będziecie dziś mieli gości? — zapytałam

— Nie, to znaczy nie do końca. Wiesz dziś Wigilia i nikt nie powinien być sam. Każdy człowiek z obsługi, który nie ma z kim spędzić świąt, ochroniarz, który jest na służbie, siądą i zjedzą z nami. Tak już jest od paru lat.

— To bardzo miło z Waszej strony. Ja powinnam Wam podziękować. Pewnie mam u Was spory dług. Mogę go jakoś odpracować?

— Idź i zapytaj o to mojego brata. — roześmiała się Beata- Na pewno.

— Ok — przerwałam jej i wstałam z podłogi. Muszę być dzielna i odważna.-Gdzie jest gabinet?

— Chodź- Becia machnęła ręką i mnie poprowadziła. Stanęliśmy przed ogromnymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Bałam się zapukać.-Muszę być przy tej rozmowie, serio. Beata nacisnęła na klamkę ot, tak bez pukania.- Narwańcu Anna chce z Tobą pogadać, ma pytanie.

— Ja, ja — spojrzałam na prawie puste biurko, był tam tylko laptop, który właśnie został zamknięty przez Wybawiciela. Uczucie niepokoju mnie wypełniło, a serce pracowało w przyspieszonym tempie. Wspomnienia były jak bumerang. Patrzyłam na to biurko z przerażeniem. Musiałam wziąć się w garść — Chciałam zapytać, ile jestem Wam dłużna i jak mogę odpracować dług? -Poszło na jednym wydechu. Patrzyłam w panele położone na podłodze, próbując opanować drżenie rąk.

— Odpracować? Dług? — Nataniel kucnął przede mną — Dziś obudziłaś się po trzech miesiącach. Nie masz wobec nas żadnego długu. -wyciągnął do mnie rękę- żyj Skarbie. Dojdź do siebie, a jeśli będziesz chciała odejść, jak wszystko się uspokoi. To odejdziesz.

— To znaczy co? Jeśli mogę zapytać

— To ja Was zostawię. Mam choinkę do ubrania. — prychnęła Beata

— Loczku, wiesz, że oficjalnie jesteś zaginiona. Kilka osób tylko wie o tym, że jesteś tu. Twoi rodzice i niedoszły mąż wynajmują detektywów, mają opłaconych policjantów. Wiesz, świat mafii ma wiele układów, musimy, bardzo uważać z kim rozmawiamy i komu ufamy.– mówił to wszystko z nadal wyciągniętą dłonią. Nagle usiadł i oparł się plecami o biurko. Czułam się co najmniej niezręcznie, patrząc na Niego z góry- Sama musisz zdecydować czy zacząć być kimś innym, czy w dalszym ciągu być Anną Ratello.

— Jak to kimś innym? Co masz na myśli? — zapytałam, patrząc na skarpetki.

— Musiałabyś przejść jakąś operacje plastyczna, dostałabyś nową tożsamość.

— Nie stać mnie na to. A jeśli zostanę sobą, to będę musiała tam wrócić?. Do Stanisława? — wzdrygnęłam się na samą myśl.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 50.78