E-book
20.48
drukowana A5
41.48
Niebyt

Bezpłatny fragment - Niebyt

Wprowadzenie do idei sensu istnienia


Objętość:
186 str.
ISBN:
978-83-8221-641-7
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 41.48

Wstrząsająca książka:

O zagrożeniach wynikających z życia. O sensie ludzkiej egzystencji. Horror metafizyki fundamentalnej. Dlaczego zostaliśmy rzuceni w czas? Na czym polega istota zła? O wolności woli ludzkiej. Jak rozumieć miłość? Dlaczego nigdy nie doświadczymy pokoju? Kiedy mamy do czynienia ze sprawiedliwością? O znaczeniu szaleństwa. Czym jest nicość? Jak postrzegać sztukę? Dlaczego muzyka nie uleczyła ludzkiego gatunku? O przesadnym nadawaniu znaczenia fizyce kwantowej. O grzechu innego. Raju — piekle religijnym i kwantowym. O znaczeniu dzielności etycznej. O martwej literaturze i muzyce. Mordercach, samobójcach i mistrzach egzystencji. O greckiej spuściźnie. Lęku, śmierci, pięknie, dobru i prawdzie. O upadku kultury i kalectwie duchowym. Jezusie, Kancie, Tischnerze, Jungu, Bergsonie i Schopenhauerze, lecz przede wszystkim: O znaczeniu źródłowej idei, która jest tylko milczeniem.


Jestem dziś nieco bardziej ponury niż poważny, dla nikogo niepojęty, zakochany w obawie, że być może człowiek nie zrozumie, kim jestem i jakim sprawom zamierzam nadać znaczenie. To nie jest kwestia uczuć, kto bowiem żyje pod wpływem emocji, ten do życia nie dostał jeszcze powołania. Ulegając kaprysom miernych aksjomatów, ciągnięty przez pociąg do złudzeń, pragnie dla siebie nieszczęśnik zadowolenia. Sam dla siebie jest koszmarem, gdy bowiem spogląda na swoje oblicze, musi stawić czoło wątpliwościom natury moralnej i je natychmiast zgładzić, gdyż z rozkoszą dostrzega w sobie twarz tyrana, na którą patrzy bez wstydu i zażenowania, lecz przecież wie i zdaje sobie sprawę, że jego życie na ma sensu, że jest kompletnie bezużyteczny. To ukryte stwierdzenie jednak nie znajduje w nim rozsądnego przekonania, jego maskarada marzy już tylko o tym, by otoczyć się tłumem niewolników, którzy pełzając u jego stóp będą mieli jedynie szacunek dla pozorów. Najmniejsza dawka prawdy zostanie natychmiast przegoniona, bowiem czymś najgorszym może być dla nich wyzwolenie się od siebie, za to z rozkoszą przyjmować będą niszczenie, schlebianie, czołganie się u stóp swego pana, który jest gwarancją upadku, w nieustającej potrzebie doznania porażki, która jest ich przeznaczeniem.


Metafizykę potraktowano do tej pory jako poligon bojowy myśli przeróżnej proweniencji, które nieustannie walczą, ścierają się, podejmując żałosne próby dosięgnięcia tajemnicy, a prawda — cokolwiek by teraz o niej nie powiedzieć — jest orzekana werdyktem sprawiedliwej — a jakże — wspólnoty, która ma to do siebie, że albo skaże Sokratesa na śmierć, spali Giordano Bruno na stosie lub wybierze Hitlera na kanclerza Niemiec. Zbiorowe zaprzysiężenie w ludzkiej sprawie, jak uczy historia — nie powinno zatem stanowić koncepcji wiarygodnej. Dlaczego dzieje się jednak inaczej? Czy zostaliśmy skazani na na potępienie, pogardę i mrok — w dziejowym pochodzie zwycięzców i pokonanych — czy też błędnie rozpatrywaliśmy sens naszego istnienia, nieustannie klucząc od paliatywu do paliatywu w poszukiwaniu rozwiązania problemu wolności?

Podejmę zatem tutaj próbę ukazania potęgi metafizyki, a w szczególności jej potencjału, jeśli chodzi o rozpoznawanie źródeł zła, z którymi cywilizacja ludzka zmaga się od zarania dziejów. Metafizyka, o której opowiem, zdolna będzie przeciwdziałać wszelkiej czającej się na horyzoncie naszego życia patologii, grozie, deprawacji i niesprawiedliwości, eo ipso stanowić katalizator bezpieczeństwa (alarm), bowiem zmierzy się z odpowiedzią na pytanie, o którym rozprawiał prof. Kołakowski: jak jest w ogóle do pomyślenia błędna czy złudna percepcja. Jeśli bowiem nie uda się tego zrobić, nie ma sensu metafizyką się zajmować, gdyż metafizyka dziś musi być także metafizyką jutra, co dobitnie ugruntuje jej pozycję w ludzkim doświadczeniu.

Czy można znaleźć punkt oparcia dla wszelkiej myśli i ludzkich działań? Ugruntować „metafizykę dziś”, która dobrze wykona pracę na swoim odcinku, by stworzyć pomost do rozwoju praw przyszłości i w ten sposób porozumiewać się z tymi, co nadejdą, tym samym zmienić zapatrywanie na ludzkie życie, które w gruncie rzeczy — jak pokazują nasze dzieje — niewiele jest warte, bo cokolwiek by nie powiedzieć o nieszczęsnym gatunku, to jedno wydaje się jasne: nie pragnie żyć i bardzo często nie wie, jak umrzeć…


Szanowni Czytelnicy,

będę w toku wywodu używał dwóch metafor. Jedna będzie oparta o działanie urządzenia GPS. By dojechać do celu, potrzebujemy obliczeń, których nam użycza teoria względności. Jedziemy zatem z Krakowa do Radomia. Cel zostaje osiągnięty. Podobnie rzecz ma się kulturą. Mimo najlepszych chęci i pracy wykonanej na przestrzeni tysiącleci wciąż nie udaje się wypracować modelu (płynnego) koegzystowania jednostek w organizacji, dlatego też kultura wpada nieustannie w potrzask, w pułapkę własnej pychy i niemocy, nie ma bowiem właściwych „obliczeń”, że tak to ujmę, stąd też droga do celu wiedzie przez nas przez rozpacz i ból, a ten wymyka się nam, niczym bliżej nieokreślona tęsknota.

Drugą metafora to miarowe odsłanianie obrazu, gdzie sama kompozycja ujawni swoją moc dopiero po uchwyceniu części składowych tworzących jej całość, czemu będzie towarzyszyć mój wywód. Nie należy się przejmować pozornym nieładem, bowiem droga na szczyt jest mozolna i trudna. Powoli, systematycznie, niczym wyprawa w góry. Znój i wysiłek rekompensują nam piękne krajobrazy, a gdy wreszcie osiągamy szczyt okazuje się, iż zdobyliśmy jeno cnotę, jeśli góry w swej łaskawości użyczyły nam mądrości.

Jak zatem mogłaby funkcjonować poprawnie działająca organizacja, która przywróci metafizyce należne jej miejsce na frontonie cywilizacyjnej budowli?

Polecam się uwadze Szanownych Państwa.

Medytacje metafizyczne

Prolegomena do metafizyki sensu, jako poręka do rozwoju praw przyszłości.


§1

Szczeliny obcowań złudnej rzeczywistości zamknięte zostały już dawno na rozstrzygające momenty artykulacji pojęciowej. Nie istnieje bowiem nic, co byłoby pojęciem. Pojęcie wolności, miłości, dobra, piękna, prawdy, wymyka się wszelkim formom pojęciowości formalnej. Nie ma czegoś, co byłoby w stanie udobruchać zapalczywość i ambicje filozofów, psychologów i filologów. Wszystko jest wszystkim lub jest niczym. Coś nie jest tym, za co je się uważa, jeśli odbiera doświadczeniu całościowemu uczestniczenie każdej z części mentalnej świadomości w swojej istocie. Tak też dobro musi być miłością, pięknem i prawdą…, dobro zaiste wiąże się w pięknie i w miłości…, w wolności odnajdują się spełnienie, cierpienie, niszczenie, a piękno uwielbia zawsze brzydotę. Wszystko scala się ze sobą w jednym akcie strumienia przeżyć, lecz tylko to, co wiązać się nie chce, co jest jednowymiarowe, staje się pojęciowe, dlatego pojęciowe jest zabójcą tego, co jest metafizyczne, bowiem tylko odczucie całości, wspólnej i komplementarnie oddziałującej na siebie czułości, może być poręką porozumienia metafizycznego, które ruch współtworzy poprzez dobieranie właściwych składników (dla utrzymania prawidłowej homeostazy, która zawsze jest zagrożona czającym się na horyzoncie tragizmem) w bezpośrednim spotkaniu z tajemnicami życia. Wtedy dopiero skończone wchodzić może w interakcje z nieskończonym, gdy iluminacja dokonuje się na podłożu nie umniejszającym kwestii godności odczuwania świata bez narzucania nań odgórnych form rozumienia go, jak w przypadku obiektywnej, a przez to ułomnej afiliacji.


§2

Miejsce powstaje z uczucia bezinteresownej aktywności skierowanej na potrzeby głęboko ludzkie. Nieistotne jest teraz stwierdzenie, o jakim miejscu mówimy. Miejsce to bowiem nie ma najmniejszego znaczenia. W sensie materialnym, geograficznym, czy innym. Miejscem jest pobyt „w tym” (stanie mentalnym), co odbiera miejscu jego supremację. Można zaiste zauważyć, iż ludzkie zwierzę ma potrzebę tworzenia miejsc pięknych, czy uprzywilejowanych, komfortowych, które pozostają zimne, głuche i ślepe. Puste. Miejsce puste dotyka nicości, która krzykiem zrozpaczonych obarcza przebywających w nim osobników uczuciem poddaństwa i zniewolenia. Zostało stworzone przez ofiary systemowych oprawców, które śpiąc na najznamienitszych materacach, otaczając się luksusem okaleczonego designu, pełzają u stóp boga wyzysku i przemocy.

Miejsce, a więc wnętrze, przestaje mówić i przestaje oddychać. Odbiera tlen, odbiera mowę, odbiera sens, a w końcu odbiera życie. Nie inaczej rzecz z pozoru wygląda, gdy komfort zastępuje dyskomfort, a zatem porażająca i urągająca ludzkiej godności brzydota dokonuje spustoszeń równie trwałych i głębokich, lecz zaiste więcej do mnie mówi obraz tragedii wypisanej na ścianach brudnych i ponurych, niż zbrodnia — morderstwo ujawnione w czystości i agresywnym pięknie, które gaszą strumień miłości z uporczywą nonszalancją.

Miejsce, trzeba jednak powiedzieć, jest byciem poza wszelkim komfortem i dyskomfortem bez względu na wszelkie sentymenty autora. Miejsce, które jest domem, w wymiarze metafizyki, określa zdolność człowieka do zapłodnienia przestrzeni uczuciem oddania siebie już nie miejscu, lecz człowiekowi — innemu. Inny jest bowiem kulminacyjnym i granicznym punktem rozpatrywania miejsca, gdyż nie istnieje miejsce bez tego, który je stworzył, a stworzyć może je tylko dla innego. Inny staje się przedmiotem namysłu nad potencjalnym, egzystencjalnym przyczółkiem domu. Tu rodzi się idea metafizyki, która swoją bytność zawdzięcza czasowi, a w zasadzie więzieniu, w które rzuciła nas ewolucja. Dlaczego zostaliśmy rzuceni w czas? Bez znalezienia odpowiedzi na to pytanie metafizyka dziś i jutro jest martwa, nieżywa w lekkości kultury, która spogląda na nią z kpiną i żałością, jak robił to chociażby Foucault, twierdząc, iż jest skończona.


§3

Miejsce wywiera presję walentną. Odziera nas z pychy. Zakładać należy, iż jest wspólnym centrum przeżyciowym wszystkich istot ze świadomością siebie. Oto niematerialna przestrzeń poza czasem i poza symbolem rodzi w człowieku miłość, której niespełniony sen obarcza kalectwem ludzki gatunek, czyli pozbawia domu tych, którzy marzą o miejscu. Pragną ciszy. Tak może się wydawać, lecz miejsce pełne jest niepokoju, gdyż, jak powiedzieliśmy, zawiera w sobie innego. Inny otwiera bowiem potrzebę stworzenia domu dialogicznego, który dokona przewrotu w pojmowaniu domu powszechnego. W tym domu dobrze się wygląda na zdjęciach. To dom przemocy i zguby, które przybierają postać nienawiści i pożądania, zanieczyszczają tkankę psychiczną negatywnymi emocjami. Jest dom, lecz nie ma miejsca. Powstaje formalny kryzys godzony w absurdzie życia zobojętnieniem. Tak już jest, powiedzą niektórzy, ale metafizyka wybroni się przed oskarżeniami o potencjalny gwałt.

Zarys zainicjowanego miejsca zostaje zapamiętany przez lękających się wolności, bardzo często podświadomie, nadając przez to znaczenie istnieniu dobra, które pozostaje odrzucone. Nie ma miejsca bez odrzucenia (tak jak prawdy, piękna czy miłości), gdyż konflikt jest sensem odgórnym miejsca, bowiem miejsce tworzy inny. Inny po temu jest zarzewiem potencjalnego konfliktu, lecz tylko w takim znaczeniu obciążony jest pejoratywną konotacją, w jakim nie pragnie tworzyć domu dialogicznego. Gdy utknął w swoim siebie kochaniu, nie ma mowy o wspólnym pojednaniu. Odrzucone oddycha w innym jednak swobodnie, żyje w jego nieświadomości. Odrzucone jest bowiem kamieniem węgielnym, gdy nie rościło sobie pretensji do supremacji miejsca, do swojej pozycji, choć prawem odrzuconego jest także bronić miejsca, które hańbi swą godność bezeceństwem.


§4

Ty — jesteś innym. Inny zaś ukazuje się na arenie wydarzeń, jako błazen lub szaleniec (w ujęciu powszechnym) z zamiarem tworzenia domu nieskończonego. W pewnym sensie jest tęsknotą do swego rodzaju tradycji, która w obecnej formie nie może nam do tej pory odsłonić nic, poza hegemonią. Jest po temu zwiastunem trwałej zagłady, gdy odsłania wiekowy fałsz, do którego ludzie przywykli pogrążeni w beznadziejności swego losu i zamknięci na innego.

Ludzkie zwierzę jest postacią przebrzydłą, ograniczoną, organicznie potępioną i do cna zniszczoną przez system trupich wartości, w jakich żyje. W jakich się chowa, dojrzewa i umiera, choć jego śmierć jest nic nie znaczącym końcem. Czymże może być śmierć dla kogoś, kto już za życia umarł. Każdego dnia rzuca ziarna na podglebie patologii, która się rozszerza, zanieczyszcza rzeczywistość, stosując do utylitarnych norm obyczajowych oraz ulegając złudzeniu jak wówczas, gdy z pozoru mamy wrażenie, iż nie obcujemy z demonizmem, jednak gorzka aura, jaką roznosi na przestrzeni czasu, nie może pozostawiać złudzeń co do tego, z kim mamy do czynienia.

Wszechogarniająca beznamiętność pokolorowana quasi egzaltacją, marne i pozbawione pasji życie, cuchnące i karłowate myśli, będące przyczyną schorzeń, nie tylko psychicznych. Obłąkane poszukiwanie sensu, pogoń za miłością, która jest miłością wyzysku i agresji. Pragnienie zawładnięcia swoją ofiarą, zniewolenie jej i grzebanie żywcem, to jest obraz człowieka, który do twórczej pracy w żadnym razie nie jest przygotowany, a co najwyżej są to wyjałowione i pozbawione wartości działania, wybrzmiewające na kartach historii wołaniem o pomoc, o ratunek.


§5

Piękno umiera. Jaka szkoda. Już go prawie nie widać, bowiem wymierają ci, którzy zdolni byliby je odszukać, ożywiając przestrzeń kultury. Wedrzeć się w głąb istoty rzeczy, kontemplować jego nieodłączny od egzystencji sens. Delektować się tym, czego nie można w pełni uchwycić, bowiem nie ma miary nasycenia pięknem metafizycznym. Piękno jest systematycznie odsłaniającym się krajobrazem wszechrzeczy, zagadką, której nie można rozwiązać, gdyż w żadnym razie pojęcie piękna nie może odwoływać się do reifikacji i konsekracji status quo. Inny, a zatem człowiek kochający, daje nam możliwość zanurzania się w głębinę swoich osobistych zetknięć ze światem, cały czas mając na uwadze, by burzyć teraźniejszy porządek, zastaną rzeczywistość. Ucieka przed nami. Nie pozwala się złapać ani naśladować. Otwiera wówczas przed wspólnotą nowe perspektywy myślenia, patrzenia, odczuwania. Nie pragnie jej zguby. Jeśli serce swoje oddał na służbę prerogatywie tworzenia i bezkarnie nie zrywa owoców z drzewa wawrzynowego, zdolny będzie stłumić zwierzęce pragnienie dominacji wśród pobratymców. Wejdzie z nimi w dialog iście operacyjny, lecz jego towarzystwo ma swoją cenę. Nie zniży się do poziomu infantylnych asocjacji kulturowych, społecznych i psychologicznych. Nie może. Za mało jest czasu, by marnować życie schlebiając powierzchownym afektom w celu osiągnięcia własnych korzyści. Jego krzyk obudzi do lotu pisklęta. Stymuluje je, by były gotowe do wędrówki na nowe wyżyny. Nieodkryte przestrzenie miłości. Zostawia swoim życiem świadectwo, najpełniej ludzką satysfakcję, która swój habitat odnajduje poza granicą względności.

Ludzie nie chcą sobie dawać piękna. Nie pragną go. Boją się piękna, bo piękno musi budzić lęk u tych, którzy są wychowywani w totalistycznie ohydnym porządku. Są tylko tym, czym nakazano im być lub bezwiednie naśladują martwicę kultury umarłych miast, szukając jedynie aprobaty dla swoich miernych konkluzji, doznań i chorób. Pragną zaistnieć, lecz tylko wówczas jest to możliwe, gdy się uniosą na skrzydłach brzydoty — sympatii z obiektem partykularnego wyzysku, którym gardzą, bowiem żywią pogardę do samych siebie.


§6

Sceny pięknego świata umarły w tęsknocie niepowstałych obrazów. Metafizyka, matka wszystkiego, co poruszane ruchem w przestrzeni wszelkiego sensu, nieodłączne procesy kreślące rysopis semantycznych zdarzeń, kwitną po raz ostatni, po raz ostatni oddychają dziś, gdy umiera ziemia nieczuła na jej dotyk. W miodopłynnym państwie dekadenckiej logiki głębszej żeruje jedynie robactwo pełzające po sobie. Niepokój już nie boli. Nie boli już brak wrażliwej istoty na dotyk pierwotnego piękna. Skończył się czas. Czas nie został wykorzystany, bo cóż to znaczy wykorzystać czas? Czas nie musiał być spożytkowany zgodnie z racjonalnym porządkiem. Nie trzeba rano wstawać, nie trzeba w nocy spać. Trzeba tylko jednej umiejętności, trzeba nam było uczyć się zabijać czas. Usunąć jego złowieszczą indoktrynację. Czas można zabić tylko w jeden sposób, zabijając siebie. Skoro nie potrafiliśmy zabić czasu, on zgładzi nas.


§7

Psychika jest rodzajem oprogramowania (software) opartego na prawach nieznanych przyrodzie, dlatego też wszelkie formacje światopoglądowe uzasadnione na poziomie biologicznej świadomości istnienia wywołują nieustannie konflikt na podłożu psychicznym, który następnie przekłada się (także w kontekście historycznym) na wszelkiego rodzaju tragedie egzystencjalne. Prawo psychiki, które domaga implementacji w życie człowieka, zwraca się zawsze przeciw ja, bowiem to właśnie walka o przetrwanie — owa niszczycielska siła — od tysiącleci wywołuje zjawiska gorszące i ze wszech miar patologiczne, przenoszone następnie jak zaraza na kolejne pokolenia… lecz żyć to być ślepym na swoje rzeczywiste znaczenie. Dzieje się tak z bardzo prostego powodu. Ludzkość została bowiem rzucona w czas, lecz przecież nie dlatego, że jakaś mroczna i nieznana siła chciałaby uczynić krzywdę ludzkiemu zwierzęciu. Przeciwnie, dostajemy możliwość uwolnienia się od czasu, bądź — ta perspektywa towarzyszy nam od wieków — konania w nim. We wszechświecie nie istnieje czas (ja), lecz ludzki gatunek został nim obarczony, bowiem idea miłości potrzebuje czasu, by uzasadnić wolność poza nim na mocy prawa elitarnego metafizycznego umysłu, który nie dowodzi swego istnienia poprzez jakąkolwiek korelację ze środowiskiem naturalnym. Jeśli czas nie istnieje, bowiem wszystko, co uzasadnione w czasie zostanie unicestwione, to nie istnieją także formy uzasadnione w czasie, którym przyświeca nomenklatura biologicznej świadomości istnienia. Każda heteronomiczna siła to zło samo w sobie, bowiem broni się przed upadkiem — staje nieustannie do walki, zarażając niemocą niewinnych członków organizacji, za których wówczas wspólnota nie bierze odpowiedzialności.

Nie może dziwić przeto, że optymizm, który mi towarzyszy jest par excellence uzasadniony, bowiem tylko w ten sposób można uzasadnić ideę wolności i miłości, które potrzebują czasu właśnie, by zrobić pożytek ze zła, a te musi towarzyszyć uciszaniu biologicznej świadomości istnienia, czyli otwarciu na zapłodnienie intelektualne i etyczne wobec argumentu o wyższym gradualizmie ujawnionym w funkcji dialogicznej.

Czas jest zwykłym złudzeniem, nieznaczącą iluzją, czas to ja — ego, zło w czystej postaci, bowiem zamknięte w więzieniu niemocy, bez możliwości uwolnienia się od siebie wyzwala natychmiastowo kompleksowe rozwiązania w dziedzinie zbrodni nakładane na tkankę rzeczywistości. Prawo psychiki jest zatem prawem śmierci — tylko i wyłącznie — bowiem tylko poprzez śmierć możliwa jest realizacja idei miłości, która umyka ludzkiemu gatunkowi, niczym bliżej nieokreślona tęsknota. Gdy weźmiemy pod uwagę, iż los cywilizacji ludzkiej może zostać uwiarygodniony tylko wobec obecności czasu, a przy tym, iż jest to droga do milczenia całkowitego, czyli unicestwienia w momencie, gdy — używając żargonu fizyków — wszystko zostanie policzone — nie będzie zatem możliwości wyrwania się z pułapki czasu, aby miłość (głęboka troska wyrażona w dbałości o rozwój jednostek pozostających w naszej zależności = koncentracja umysłu na przedmiocie egzystencjalnych rozważań z możliwością poszerzania ich niegraniczenie) nie została nigdy przywłaszczona, od razu pojmiemy, iż sensem ludzkiego doświadczenia nie może być harmonia, której nigdy nie udaje się uchwycić, lecz niepokój. Spokój jest przywilejem milczenia (śmierci), które nie mieści się w świadomości, gdy jednak świadomość pragnie spokoju (przetrwania) przeradza się on w aktywność totalistycznej powłoki czarta. Nie przewidziano dla nas innego losu. Żyj dla miłości albo zabijaj. Wybór nie wydaje się wcale prosty. Pójdźmy dalej. Dalsze wnioski rzucą snop światła na zaciemniony obszar egzystencji.


§8

Śmierć jest ostatecznym aktem rezygnacji z dominacji na tle grupy społecznej, bowiem ręka, która kocha nie przywłaszcza, nie znamionuje jej działania złowieszcze libido dominandi ani zdobywcze wyobrażenie. Jest zatem aktem miłości. Idea lex legum jest dlatego formalnie przeniesiona na obszar psychiki w wymiarze całej egzystencji, tworząc wspomnianą wcześniej koncepcję człowieka otwartego na zapłodnienie intelektualne i etyczne w imię argumentu o wyższym gradualizmie ujawnionego w funkcji dialogicznej. W przeciwnym razie niemożliwa jest realizacja idei szczęśliwości i powodzenia.

Śmierć jest dlatego przyczyną sprawczą lęku egzystencjalnego. Lęku, od którego nie można nigdzie uciec. Nie można się schować, choćby człowiek wynalazł najlepszą kryjówkę. Zawsze nas dopadnie. Z idei śmierci wynika zatem idea prawa moralnego, bowiem tylko owa idea jest w stanie zredukować ów lęk (w obawie przed nicością, karą i osądzeniem wg teologii) do poziomu funkcjonalności, ale wolę użyć sformułowania: umożliwiającego osiągnięcie życiowej satysfakcji. Skoro lex legum jest podstawowym prawem egzystencji, to wszystkie inne pojęcia metafizyczne, jak miłość, wolność, dobro, prawda i twórczość (!), troska, wywodzą się właśnie z pojęcia śmierci, bowiem w sposób jednoznaczny wpływa ona na strukturę psychiczną i odbija na niej jednoznaczne piętno.

To królowa życia, bez dwóch zdań!

Zrozumiałe być musi, iż szczęście psychiki leży w intelektualnej i etycznej płodności. Jest ona na drodze śmierci / miłości, którą należy rozumieć, jako dojrzewanie w dobru, pięknie i prawdzie, gdzie kierunkową tendencją jest zawsze moment uchwycenia tego, co przesłania nam czas zdobywczego wyobrażenia, jako że z natury dąży dogmatyzacji, zamykając metafizykę na szczególne istotne dla niej przeżycia, czyli poszerzanie zdolności poznawczych i postrzegawczych (uwalnianie się od czasu).

Dobro i zło zaś idą w jednej parze, lecz sensu stricto zło nie istnieje, jeśli w obliczu argumentu o wyższym gradualizmie jesteśmy w stanie zrezygnować z fałszywych przekonań i złowieszczych zapędów (otwarcie na innego). Na tej drodze ma się rozegrać przyszłość człowieka wolnego, odpowiedzialnego i pełnego troski. Człowieka, który nie przychodzi na świat, by wygrać, lecz przegrać.

Żeby wspólnota mogła zachować równowagę, powinna ustawicznie czynić walentne zło, aby redukować patologiczny czynnik doświadczenia i odzierać miłość ze złudzeń.

Wyparta bowiem śmierć wraca i domaga się akceptacji, dlatego wszystkie tragedie naszej nieszczęsnej cywilizacji są pokłosiem myśli o proweniencji zbrodniczej, bowiem dążącej do bezczelnej dominacji na tle grupy społecznej. Taką lekcję daje nam historia. Dlatego też Cioran myli się, gdy twierdzi, iż każda idea jest obojętna; idea, o której mówię wyraża bowiem zawsze przekonanie i potrzebę uwolnienia się od czasu — nie może po temu nosić znamion złowieszczej uzurpacji.

Sama w sobie każda idea jest obojętna, w każdym razie taka powinna być; a człowiek ożywia ją, przenosi na nią swój zapał i szaleństwo; skażona, przemieniona w wiarę, osadzona w czasie, przybiera kształt zdarzenia: w ten sposób dokonuje się przejście od logiki do epilepsji… Tak rodzą się ideologie, doktryny i krwawe farsy.


§9

Jedni są tego świadomi i szukają śmierci (porzucenia siebie, ucieczki od siebie i otwarcia na zapłodnienie intelektualne i etyczne), inni nie są świadomi, lecz ich praktyki przywołują i zapraszają śmierć (podświadomość), bowiem wszystko, czego się nie podejmą oznajmia im i światu, że śmierci pragną. Odkrywamy tu zjawisko zdobywczego wyobrażenia, które odsłania się w obszarze egzystencji niejednoznacznie. Oczywistym przykładem jest dziś, w kulturze materialnej, tendencja, by zaistnieć za wszelką cenę. Dlatego gonią biedacy za sukcesami, marzą o tym, by stanąć na szczycie, zdobyć wszystko, co możliwe na tym padole łez i doświadczyć śmierci właśnie, czyli gorzkiego upadku w formie bardzo różnej. Jedni popełniają samobójstwa, inni mordują (niekoniecznie zadając śmierć biologiczną), następni zapadają na depresję, etc. Zdarza się także, i to bardzo często, że latami konają w swoich upadłych światach, pełni nieszczęścia i zgryzoty, bowiem nie udało im się osiągnąć zamierzonego minimum. Myślą o tym, by oszukać śmierć, lecz pani wolności i matka miłości jest bardziej bezwzględna niż fizyka, z czego psychika doskonale zdaje sobie sprawę.

Śmierć jest sensem wszystkiego. Każdy, kto śmierci nie wpuści w swoje życie, domaga się tego, by wtargnęła weń brutalnie, dlatego obraz dzisiejszego świata, który jest pokłosiem myśli o zbrodniczej proweniencji, przyniesie tragedię żyjącym obecnie jak i następnym pokoleniom. Śmierć, mówiąc bardzo prosto, wraca, niczym bumerang, gdyż patologia widoczna niemal w każdej dziedzinie naszego doświadczenia, bowiem gwałt przybiera formy przeróżne (także te z rejestru duchowego), ma się u nas bardzo dobrze — kocha swój czas, cierpiąc na libido moriendi.

Wyzysk jest dlatego polem naszej walki. Wyzysk to nie tylko eksploatacja złóż wszelkiego rodzaju, czy paliw kopalnych. To przede wszystkim fałszywa etyka kierowana z poziomu nieświadomości, która doprowadza nieustannie do zepsucia obyczajów. Ci, którzy nie znaleźli sposobu, by uciec przed pragnieniem zdobywczego wyobrażenia, pozostając na uwięzi hierarchicznej organizacji, tłumiący w sobie absurd obrzydliwego życia, ale i odnoszący nawet sukcesy, choćby w niewoleniu jednostek na podłożu humanistycznym, wspomnieć tu należy wszelkiego rodzaju coachów, są dokładnie tymi samymi, którzy w akcie zepsucia i choroby moralnej zdolni są rozpętać epidemię, byleby zarobić na szczepionkach. Ci zaś, którzy walczą dziś o planetę nie dokonają niczego, bowiem jej los wydaje się być przesądzony. Na nic apele, naukowe argumenty, odwoływanie się do rozumu. Ludzkość, podobnie jak w poprzednich epokach, czeka na zagładę, do tego bowiem doprowadza rozpacz egzystencjalna (niemożliwość zapomnienia o sobie), o czym opowiem w dalszej części wypowiedzi, ukazując kryzys wiekowego zaciemnienia.


§10

Ludzkość w przeważającej mierze jest nieszczęśliwa, lecz słowem szafuje jak świętym orężem, gwałcąc siebie nawzajem w duchu znormalizowanej idei porządkowania kultury, gdzie walentny dotyk, wrażliwość na piękno i grozę zostają zduszone w zarodku, dlatego miłość, objawiając audytorium nieudolną atencję, jest z pokolenia na pokolenie patetycznie marnotrawiona. Zasługuje na nieznaczące politowanie, bowiem mogłaby oddać jej cześć jedynie prymitywna sentymentalność.

Metafizyka dziś powinna postulować stworzenie nowej i czystej kultury! Stworzenie przestrzeni dialektycznej, w której słowo niczym obuch będzie uczestniczyło w procesie kulturowego postępu z racji przenajświętszej, jedynej racji i prawomocności, gdyż zło zawsze idzie w parze z dobrem, dlatego wypierane, w postaci lęków utrwalonych w fałszywym procesie socjalizacji, zbrodni dokonuje poza lub w jej obrębie, jak w przypadku instytucji związanych z kulturą i szeroko pojętą humanistyką, która jest tylko prześlizgiwaniem się po naskórku jej istoty, niezdolnej uczynić z jednostki osobnika na tyle odważnego, by gotów był zaryzykować utratę swego życia dla obrony piękna, dobra i prawdy przed zakłamaniem.


§11

Słowo ma ranić, słowo ma być złowieszcze, o konturach silnie zarysowanych, bowiem szczęście psychiki leży w intelektualnej i etycznej płodności. Słowo wreszcie ma leczyć i uwalniać twórczą ekspresję mentalną wśród członków wspólnoty, którzy obawiając się dotknięcia i poruszenia, niczym ci stojący nad grobem, lamentujący i rozżaleni wyznawcy absurdu, zdolni są i zawsze będą zdolni do realizacji zbrodni, która tu przedstawiona jest nie jako narzędzie walki o przetrwanie, lecz, w duchu tego najpełniej ludzkie, walki o śmierć własną, codzienną, wreszcie o rewizję wszystkiego, co domagało się reifikacji oraz dogmatyzacji. Nie usuniemy zła z naszej egzystencji, nigdy, powiadam. Ze zła możemy zrobić jedynie pożytek wpuszczając innego w nasze serca i przestrzenie metafizycznego krajobrazu, gdy tylko podpali zaciemniony obszar naszej świadomości, aby w tonie słuszności dojrzewać w tym, co autentyczne. Zabijając siebie, stajemy się ludźmi, gdyż człowiek powstaje zawsze ponad tym, co biologiczne. Nic poza tym się nie liczy. Liczy się tylko idea, bowiem cykl życia powtórzy się ponownie, czy tego chcemy, czy nie. Możemy się dlatego mordować bez końca lub przeżyć chwile ofiarowane nam w czasie, jako pełne walentnej troski doświadczenie metafizyki sensu, która nas właśnie z niego uwalnia. Czy jest dla nas do pomyślenia, iż nikt nie wyjdzie stąd żywy? Myślę, że tak, skoro przecież, jak należałoby założyć, każdy pragnie miłości.


§12

Metafizyka rozgrywa się na polu aktu twórczego. Nigdy inaczej, bowiem tylko ów akt wyzwala jednostkę z czasu, który jest złem w czystej postaci. Twórca zatem występuje przeciw grupie społecznej, gdyż z racji najwyższego argumentu, dba o to właśnie, by wartości systemu nie zwróciły się przeciwko niemu, by nie doszło do implozji wewnętrznej, do kalectwa duchowego i upadku kultury. Inny daje zatem poprzez swoją pracę członkom organizacji możliwość koncentracji umysłu nad swoim dziełem (jedyna, niepowtarzalna i unikatowa forma twórczej ekspresji, która nie pozwala na ślepe naśladownictwo, lecz stymuluje członków wspólnoty do realizacji wolnościowego praxis), bowiem tylko taka kontemplacja pozwala uciszyć biologiczną świadomość istnienia, tym samym daje asumpt do tego, by sądzić o twórcy, iż nie pragnie nas eksploatować, lecz dba o nasz rozwój, ukazując nam to, czego sami nie zauważyliśmy. Uwalnia nas od czasu.

Ci wszyscy, którzy na akt takiej odwagi są gotowi i z troską swe życiowe moce oddają kulturze i światu, dziś nie dostają z reguły od kultury nic, co mogłoby być stymulujące dla nich samych, nie obcują bowiem z oryginalnym rewelatorem ludzkiej wyobraźni, lecz pseudo tworem kulturowym, który nie wychodzi w swoim działaniu poza świadomość obiektywną, która nie jest twórcza, jest destruktywna i rodzi bezpośrednio przemoc.

Im więcej jest twórców, którzy gardzą nami poprzez osobliwy akt sympatii — mówienie tego, co chcemy usłyszeć, prowadzą nas przez góry truizmów i komunałów rodem z tanich powieści, niczym Jordan Peterson, ciągną po bagnach sentymentalizmów i nic nieznaczących wzruszeń, tym silniej rodzi się w nas formalny pretekst, by stosować się do praw półdzikiego ludu, bo przecież większość dziś wyznaje zasadę tolerancji dla każdego przejawu ludzkiej wolności, a ona, by osiągnąć swój cel musi z tobą sympatyzować.


§13

Każdy, kto wejdzie tu, niechaj się ucieszy radością pustelnika, bo któż może się bardziej radować, jeśli nie ten, kto nad samotnością panuje i troski swoje oddala w niebyt.

Niebyt leży u podstawy ontologii. To męstwo właśnie zwraca się przeciwko temu, co w sposób bezczelny i jak mówił Rilke, gardzący nami, odbierze nam nasze ja.

Ego odchodzi… gdzie? W nicość? Do niebytu. Śmierć, pani wielka i przez wielu nazywana nikczemną upomina się o człowieka. Zabiera mu życie, zabiera mu byt, od którego wywodzi się negacja, czyli niebyt.

Jeśli niebyt jest sensem wszystkiego, bowiem śmierć jest ostatecznym aktem rezygnacji z dominacji na tle grupy społecznej, zatem jest aktem miłości, to byt jest jego przeciwieństwem, a więc, można śmiało podkreślić, egoizmem takiej demonicznej satysfakcji pragnącej. Zmienia to całkowicie pojęcie istoty metafizyki, a tym samym zadaje cios naukom przyrodniczym, które myślą, że przezwyciężą śmierć, eo ipso zabijając miłość, której przecież podświadomie pragną.

Ileż można było napisać rozpraw; Parmenides wykluczył przecież niebyt jako pojęcie, Demokryt utożsamił je z próżnią, Platon zwodził niebytem, by uzasadnić kontrast między istnieniem a czystą formą, a Plotyn zaś niebyt wykorzystywał jako utratę ja, czyli duszy ludzkiej. Ile się można było wymądrzać na przestrzeni dziejów naszej nieszczęśliwej cywilizacji, żeby ostatecznie wrócić do źródła (początek i koniec), które odkrywa na nowo wiarę w człowieka. Nowa religia przed nami. Religia człowieka kochającego, bowiem tylko on potrafi zabić się tak umiejętnie, by jego byt nosił znamiona niebytu. Byt bowiem istnieje tylko wtedy, gdy nie istnieje dla powszechnie rozumianej struktury uzasadnionej w tym co, obiektywne (czas, dlatego jest złem), uzurpacji, która śmierć pojmuje, jako siłę nieczystą, dzieło Szatana, jak mawiał Tischner.

Sensem istnienia jest nieistnienie. Nie nieistnienie, jako tępa forma wegetująca, lecz nieistnienie dla zgiełku. Byt w sensie dosłownym — oddanym na służbę wartościom naczelnym — zamyka się bowiem na to, co mogłoby zostać przywłaszczone i zatracone w obiektywnym poznaniu (dla nędznej aprobaty sympatii), jest po temu niebytem, lecz staje się bytem, gdy to, co było aktem owej aktywności twórczej i działania wolnościowego praxis, pozwoliło przejść jednostkom, które były w stanie wedrzeć się pod powierzchnię przedmiotu specjalizacji, po kolejnym odcinku — być może było to tylko parę kroczków — mostu, który jest poręką rozwoju praw przyszłości. Dlatego też żyje Einstein, Newton, Kepler, ale także ci, których wkład w rozwój ludzkich umysłów oddawał swoje moce na innym podłożu, jak w przypadku nieocenionego Rabindranath” a Tagore, którego twórczość polecam wszystkim.


§14

Ludzkie zwierzę (schwytane w czas) nie może zatem doznać ani zaspokojenia, ani zadowolenia, lecz pogrążać się będzie w akcie własnej pychy i rozzuchwalenia, które prowadzi niezmiennie do systematycznego unicestwienia — najgorszego z możliwych wymiarów śmierci — śmierci za życia. Wartość ludzkiego zwierzęcia spoczywa bowiem poza nim, zaś o jego pozycji świadczyć może jedynie to, co posiada, to, co zgromadził, bowiem własnością umysłu o jednostronnie rozwiniętym intelekcie — umyśle biologicznym — jest dążność do zdobycia władzy, pragnienie przewyższenia wszystkich i wszystkiego, jako rekompensaty za niemożliwość wyłonienia swego niepowtarzalnego bogactwa na tle grupy społecznej — swej genialności, do której człowiek został stworzony, a co tak ogranicza ten fatalistyczny i zgorzkniały świat zewnętrzny — biologiczny (mający do dyspozycji jedynie upodlające ludzki gatunek formy uzasadnione w czasie; oparte zawsze o wyzysk i przemoc): mierzony tylko i wyłącznie przyrostem i nadmiarem, czyli poprzez przeciwstawne funkcje do „programu” pierwotnej treści psychicznej, która stojąc przed unicestwieniem (milczeniem), domaga się uzasadnienia wolności, jako szaleństwa in concreto.

Ludzie ci, beznamiętni, pyszni i zachłanni, pozostają głusi i ślepi na wspaniałość metafizycznego krajobrazu, ich perspektywa widzenia na horyzoncie psychicznej wolności zostaje ograniczona i ułomna, bowiem działając pod dyktando instynktu nigdy nie mogą w pełni dotrzeć do tego, co jest pod powierzchnią — do istoty rzeczy, bowiem zobaczyć to mogą jedynie zdolni do rezygnacji z dominacji na tle grupy społecznej. Za piękno nieszczęśnicy pojmują tylko to, co powierzchownie piękne, nie znajdą bowiem powodów do rozwikłania istoty piękna, który nijak nie mieści się w definicji quasi estetycznej, jakoby pięknem była harmonia formalnych związków zachodzących między naszymi spostrzeżeniami, gdyż to, co widzimy jest zawsze tylko złudzeniem, iluzją, bowiem zmysły nasze są dlatego ograniczone, aby całą prawdę o świecie zdobywać poprzez kontemplację przedmiotu rozważań, do którego zwyrodnialec nie jest zdolny, bowiem dąży on do najszybszego osiągnięcia zadowolenia, jako — pozornej — gwarancji zredukowania rozpaczy, czyli uzyskania spokoju i harmonii, które dla bytu nie zostały przewidziane. Dlatego też delikwent podświadomie czuje wstręt do samego siebie, pragnie ze wszech miar zniszczenia, na które jawnie manifestując swoją materialność, naraża się, gdyż wzbudza dezaprobatę i zazdrość tej części społeczeństwa, która również pragnie takiego wywyższenia. Powstaje zatem nawarstwiające się zjawisko patologii, która bez końca, jak zgnilec w ulu, zaraża tych, którzy podlegają procesowi socjalizacji, czyt. ubezwłasnowolnienia. Ludzie ci pozostają wiecznie nieszczęśliwi, bowiem stosunek psychiki do tego, co zewnętrzne ma zawsze zminimalizowane znaczenie afektywne, zaś tym, co czyni ludzi pięknymi i płodnymi jest umiar aniżeli wywyższenie, jako przyczyna śmierci. Geniusz rodzi się zawsze z czystości serca. Złowrogie dlatego muszą być działania ludzi, których celem jest zdobycie pozycji społecznej, materialnej, bowiem będą szukać jedynie tych, których będą mogli eksploatować, nie zaś obejmować troską i uświadamiać, jak ludzie, którzy znają się na miłości.


§15

Jednostronnie rozwinięty intelekt nie potrafi zapomnieć. Zapomnieć o sobie… o ja, które, samo w sobie jest brzydotą. Niemożliwość uwolnienia się od siebie jest katastrofalne w skutkach. Nie może się bowiem uwolnić od siebie ten, kto utknął w czasie (ego). Czas dlatego to czyste zło; ja obarczone sobą i dylematem niezrealizowanej wartości, czyni formalny pretekst do stosowania przemocy i zbrodni za los pełen niepowodzeń. Tonąc w mizerii niepowodzeń realizuje idę wyzysku i przemocy.

Człowiek szuka wszelkich sposobów, by zapomnieć. Zapomnieć o troskach, narastającym w obszarze psychicznym cierpieniu, o bólu, żalu, goryczy, niespełnieniu, o katastrofizmie, melancholii, o przepaści nie do przekroczenia, a także o śmierci. Zatapia się w butelce alkoholu, by tylko nie myśleć o złym losie, wtedy choć na chwilę wydaje mu się, że jest zwycięzcą. Zatraca siebie biedak w przedmiocie powierzchownej miłości, umierając na ołtarzu pożądania. Dom, samochód, nowy fotel, nowy model telefonu, kolejny sezon serialu, wycieczki zagraniczne… Na nic to. Lęki powracają, nawet sen nie daje ukojenia. Przynosi nieustannie opowieści o rozgrywanej tragedii na kartach życia. Czasem zapomni siebie w interesującej rozmowie, kontemplując dzieło sztuki, czy czytając wartościową książkę. Ale tylko czasem, to zdarza się naprawdę rzadko, potem znów tonie w mizerii niepowodzeń. W rzeczywistości cały czas pamięta, pamięta o sobie, ego nie może zapomnieć o dylemacie niezrealizowanej wartości. Cierpi, a psychika rzuca nań klątwę. Czegoś się domaga. Wymusza na utrapieńcu potrzebę zabicia zgorzkniałych pragnień, zaistnienia za wszelką cenę. Wypieranie problemu nie zdaje egzaminu.

Czas stwarza potrzebę ucieczki od niego, którą posiadamy wszyscy. Jest dlatego (potrzeba zapomnienia) złożona w idei wolności, zatem zapomnienie o sobie jest kluczowe także dla idei miłości.


§16

Ludzkie zwierzę idzie na śmierć (tragiczną) z własnej winy, ale i z winy tych, którzy wzięli onegdaj za nich odpowiedzialność. Własna wina bierze się z niemożliwości wybaczenia ( podobnie jak w przypadku pokoleniowych autorytetów w odległości czasowej), które jest jeno zapomnieniem, bowiem zapomnienie pozwala dopiero zaistnieć świadectwu. Świadectwo zaś jest stymulacją do rozwoju praw przyszłości i jest zaiste tak, iż nie trzeba spektakularnego wysiłku, by wychowanie uczynić procesem przynoszącym dobry skutek, gdyż właśnie brak świadectwa (rezygnacja z dominacji na tle grupy społecznej) w naszym obyczaju powoduje ekstensyfikację patologii. Męka mordujących i mordowanych jest lękiem przed treścią, czyli lękiem przed zabiciem ja, rzuconym w czas. Tu rodzi się ontologiczny problem rozpaczy.

Czas fizykalny rodzi czas psychologiczny, a więc czas zdobywczego wyobrażenia, gdzie ścierające się ze sobą siły wywołują konflikty i zbrodnie. Sieją grozę i, jak mawiał Rabindranath Tagore, zsyłają deszcz obarczony kałem na obarczoną grzechami ziemię. Takie są skutki łamania świętych praw, które jednoznacznie uzasadniają tezę, iż tylko ucieczka — wymyk człowieka do niematerialnej autonomii (czyż nie tego szukamy w wolności?) pozwala schronić się przed odrażającą pułapką, w którą wpadnie zniewolony mały człowieczek tak bardzo trzymający się racjonalnej utopii.

Istnienie tego czasu, o którym ludzkość — w sensie obiektywnym — nie ma pojęcia to istnienie czasu metafizycznego, poza przestrzenią i czasem fizykalnym — psychologicznym, gdyż tylko ów czas pozwala uchwycić sensu stricto ideę szczęścia. Jest ona ulotna, przyznaję, dlatego nie lada wysiłku wymaga pielęgnacja w sobie istnienia w ten sposób, że przezwycięży czas fizykalny, w którym jesteśmy zamknięci. Mówi o tym w swoich wykładach prof. Władysław Stróżewski, lecz nie do końca jest jasne, co należy uzasadnić tu na powierzchni tych objawień myślowych, żeby mogły nadać znaczenie praktyce naszego życia. Jeśli bowiem nie pójdziemy jeszcze dalej, a jest ku temu już najwyższy czas, nie będzie miała sensu żadna gadanina — nawet najpoczciwsza, jakiej nasłuchaliśmy się już przez wieki wystarczająco.


§17

Siła tego rozumowania skupiona wokół twórczej aktywności nie zostawia żadnych złudzeń co do tego, kim jest człowiek, czego on sam jeszcze dziś nie wie, bowiem naiwnie wierzy, iż istnieje w tym, co namacalne. Nie zdaje sobie nieszczęśnik sprawy, że nic nie istnieje, niczego nie ma, jest tylko idea, jak zresztą mawiała Barbara Skarga. Idea zaś obraca się w ruchu poprzez materię, gdyż tylko materia, jej iluzja trwałości, która powoduje, iż ludzkie zwierzę pragnie niezniszczalności, pozwala uzasadnić pierwotną prawdę, wolność i oświecone dobro poprzez egzystencję rzuconą w okrutny świat przemijających rzeczy, aby wartości nie zostały przywłaszczone.

Nie jest to wcale takie proste. Przeciwnie, dobroć obiektywna, jakakolwiek by ona nie była, ulega nieustannie zatracie, podlega wiecznym konfliktom w świecie egzystencji upadków i grzechów, powodujących zepsucie moralne oraz przenikające wszystkie płaszczyzny życia nasilenie się lęku przed wątpieniem i bezsensem.


§18

Konflikt egzystencjalnego losu opiera się na tym, iż aby oddać się w pełni idei nieskończonej miłości trzeba porzucić oczekiwania przywrócenia stanu formy ludzkiej egzystencji podtrzymującej byt. Dlatego wolność człowieka stoi w sprzeczności do tego, co głosi racjonalność, lecz właśnie ta sprzeczność jest najistotniejsza, bowiem chcieć należy jedynie tego, czego się nie chce, w przeciwnym razie zdeprecjonowana zostaje idea dobra wlewająca w ludzkie miłość oraz idea wolności, bowiem wymaga wysiłku tworzenia w miejscu poza materialną przestrzenią. Wolność została złożona w idei świadomości jako coś przerażającego, lecz ambitnego i dobrze pomyślanego, nie może być przecież człowiek wolnym, gdy pozostaje w związkach zależności i poza swoją godnością.

Metafizyka sensu, jeśli można tak powiedzieć, pozwala człowiekowi być wolnym za cenę jego życia, a zatem tego, co on chce tak bardzo zatrzymać. Wola ludzka, która spoczywa dumnie u podstawy ontologicznej struktury bytu wiedzie nas poprzez byt właśnie do niebytu (sensu wszystkiego), jako że wolę w sensie odkrycia analitycznego pierwotnej struktury psychicznej to, czego nie chcę, nie pragnę. Nie pożądam.


§19

Miłość spoczywa poza czasem, w zapomnieniu o sobie. Wyjść poza czas (osobliwa forma wolności) — na tym polega metafizyka, która nie rości sobie pretensji do całościowego objawienia, lecz wykonuje robotę na swoim odcinku, aby zostawić możliwość dosięgnięcia miłości następnym pokoleniom, które powiedzą to, czego nie zdołaliśmy (nasza percepcja jest zatem celowo ograniczona), a gdybyśmy zechcieli schwytać tajemnicę w potrzebie domknięcia poznawczego, nic nie miałoby sensu.


§20

Sensem życia człowieka jest wykształcenie zdolności, by umiejętnie zapomnieć o czasie. Może się to odbyć jedynie poprzez kompulsywną koncentrację umysłu na przedmiocie wyizolowanych w doświadczeniu jaźniowym rozważań z możliwością poszerzania ich nieograniczenie, aby panować nad czasem, zabić czas precyzyjnie i z premedytacją, bo czas to czyste zło. Kto o czasie nie potrafi zapomnieć, ten się szwenda i w miejscu nie potrafi usiedzieć, zawracając ludziom głowę bez powodu, domagając się uwagi i akceptacji. Ogarnia go rozpacz niezmierzona. Umiera za życia. Z tego powstają zawsze największe problemy.

Pamiętać należy, iż idea jest wyrafinowana, lecz nie okrutna, jak zechciał był powiedzieć Einstein, dlatego siła tego rozumowania leży w psychice stabilnej, zrównoważonej i odpornej, bowiem kochać należy hic et nunc do końca. Problem ten można pokonać jedynie poprzez wdrożenie idei — tajemnicy w praktykę naszego życia, gdyż jedynie taka operacja, a więc dobro kierowane na rzecz wspólnoty, może uzasadnić powyższe twierdzenia, które nie tylko odzierają miłość ze złudzeń, lecz także nie warunkują przywiązania, w konsekwencji przynoszącego zgubę.

Z tego też względu, jak mniemam, metafizyka, o której mówię, nie gości na świecie, bo zbyt surowe są to kwestie, by można było nadać im znaczenie ad hoc. Nie oznacza to wszak, iż powodzenie życia tej prawdy zostanie na zawsze wynaturzone. Prawda musi czemuś służyć, a wszystko, co jest dostojne dla jej pojmowana rodzić się musi w bólach i męce, po temu przyjdzie prawda, o jakiej mówię, gdyż jest zwiastunem porządku i dobrobytu w sprawach ludzkich, których beznamiętnie człowiek poszukuje w swoim nieudolnym umyśle, a ten myśli tylko, by uratować się od zguby i uciec przed samotnością, dlatego za jego pychę karę muszą ponieść wszyscy, których nieszczęsny los dotknie, łącznie z drastycznym zatrzymaniem rozwoju, co dla cywilizacji skutki może mieć opłakane. Dziś wiemy to już z pewnością.


§21

Twórczy ruch jest obrazem świata, zaś Steven Howking obwieścił ludzkości, iż znajdzie równanie, schludne i pachnące, tłumaczące początek, jak widzieliśmy w filmie biograficznym o jego postaci. To oczywiście nonsens. Któż się może dać nabrać tego typu bzdurom i niestworzonym rzeczom? Lecz naukowców gubi pycha poznania, gdy do tego świat obiektywny pozwala im na dominację, ba, nawet kreuje apetyt na takie poznanie, bowiem życie w niewiedzy nie jest do pomyślenia dla jednostek pragnących spokoju i harmonii.

Z właściwej drogi niejeden już zszedł i niejeden zejdzie, po czym z podkulonym ogonkiem wróci do matki wolności, bo tylko jej imię jest autentyczne i godne zaufania. Jeśli tajemnica zostanie odkryta, będzie to oznaczało koniec drogi człowieka. Koniec wszystkiego, który da początek nowemu. Początek jest bowiem końcem. Dlatego dylemat moralny z czasów Nielsa Bohra, gdzie zastanawiano się dlaczego fizycy liczą? — znajduje tu swoje uzasadnienie. Muszą liczyć bez końca lub do końca — do początku, taka pociecha, aby nie stosować przemocy, aby poczuć to, co najpełniej ludzkie.

Wszystko wydaje się jasne, bowiem gdy cywilizacja ludzka dojdzie do końca, musi zamilknąć, aby otworzyć proces istnienia od początku, czemu zawsze towarzyszy milczenie, bowiem milczeć jest rzeczą święta. Taki mamy problemat, lecz nie absurd, jak konstatował prof. Kołakowski, który obwieszczał audytorium, iż życie nie ma sensu.

Droga wolności, która jasno precyzuje, iż cokolwiek nie zostanie odkryte, nic nie jest odkryte, jest drogą miłości. Nie ma miary wolności, jeśli miarą tą nie jest codzienny wysiłek w trosce o to, co już utracone. Do tego trzeba zmiany w zapatrywaniu na te sprawy, zawsze zwracając się przeciwko sobie oraz ujawniając to, co nieodkryte, bowiem piękno jest zawsze tylko brzydotą.


§22

Nas nie ma. My nie istniejemy jako my, lecz jako całość gatunku ludzkiego, gdzie my — jako <ja> duszy — zajmuje miejsce w wielości. Jest częścią zbiorowego działania na drodze do milczenia. Idea jest tym jedynie, co powinniśmy utrzymać na powierzchni. Kto się na to zgodzi? Ty, ona, która leży na twych kolanach, drżąc, że ją zostawisz? On, który z trwogi zatapia się w pustkę, że odejdziesz?

Pełny absurd naszej egzystencji odsłania się w tej chwili zbyt dosadnie, żebyśmy nie zwrócili uwagi na znormatywizowane systemy aksjologii, którym podlegaliśmy, dojrzewając. Życie bowiem nie ma najmniejszego sensu. Sens ma tylko szaleństwo, które nie umniejsza kwestii godności, bowiem tego domaga się pierwotna struktura psychiczna, nic więcej. W obliczu tych metafizycznych objawień subiektywne szaleństwo jest moralnie uzasadnione, ale czyż ludzkość na poziomie biologicznej świadomości istnienia nie pragnie oszaleć? Nawet jeśli jest to nic niewarte złożenie siebie na ołtarzu deifikacji? Ludzie pragną szaleństwa, lecz oderwane od wzorca aksjologicznego, zwraca się przeciwko nim. Kochają życie, lecz ściągają na siebie tragedię. Kto pozwoli ci oszaleć, ale tak, żebyś zapadł się w samego siebie, nie tracąc satysfakcji z życia?

Każdy, komu życie spłatało psikusa i nie znalazł się w miejscu, o którym tu mówię, poza czasem!, nie pozwoli nikomu odejść, bo być może zdoła uwolnić się od tego, od czego on nie zdołał.


§23

Zrozumiałe być musi, iż metafizyka sensu domaga się odejścia, czyli szaleństwa, aby doświadczyć sensu miłości i zapomnieć o okrutnym — jak niektórzy mówią — losie, który ma go spotkać. Tylko bowiem przez przyjęcie irracjonalnego stanowiska można poczuć stan poza czasem i przestrzenią, który śmiało można nazwać mocami transcendującymi. Są to moce uzdrawiające, oczyszczające i, co zrozumiałe, boskie. Tu rodzi się miłość i zgoda na śmierć, gdyż znosi siłę cierpienia i daje wolność pełną, absolutną. Im bardziej zaś trzymamy się swego życia, tym bardziej doświadczamy zła w najgorszej postaci, gdyż racjonalizm nosi w sobie uzurpatorstwo, czyli przemoc, objawiającą się w podporządkowaniu. Dobre jest bowiem tylko to, co jest dla mnie dobre. Kto mi sprzyja, jest moim przyjacielem. Ten mnie kocha, kto chce mego dobra, etc. Trzeba jednak powiedzieć jasno: nie ma przyjaciół ten, kto pragnie żyć! Tu jest właśnie antidotum na rozpacz czystą…, jak niewielu zdaje sobie z tego sprawę.

A gdzież jest antidotum na rozpacz czystą, nieskończenie wyrazistą, dumną i pewną? Nieszczęśliwi są wszyscy, ale jak niewielu zdaje sobie z tego sprawę. Świadomość cierpienia jest schorzeniem zbyt poważnym, by figurować w statystyce zgonów czy w rejestrach Chorób Nieuleczalnych. Podważa prestiż piekła, przemienia rzeźnie czasu w idylle. Za jaki grzech musiałeś się urodzić, za jakie przestępstwo karą jest istnienie? Twoja boleść, tak jak i twoje przeznaczenie, są niczym nieuzasadnione. Cierpieć naprawdę, to zgodzić się na inwazję cierpień pozbawionych usprawiedliwienia przyczynowości, przyjąć je jako względy obłąkanej natury, jako negatywny cud…

Problem dobra jest nad wyraz wyświechtany. Nie może nas bowiem kochać ten, kto nie pragnie naszej krzywdy. Krzywdy, która ma służyć iluminacji. Nie obędzie się przeto bez argumentu podstawowego, czyli tego, który głosi, iż dobro i zło idą w jednej parze, gdyż szczęście psychiki leży w intelektualnej i etycznej płodności. Pyszałkowatość i złudzenie tego gatunku jest odporna na wszelką wątpliwość. Jam jest tym — powie jeden z drugim — który wie, co jest dla mnie dobre. Dlatego tragiczne wydarzenia spływają nieustannie na ludzki gatunek, który nie mogąc wyrwać się z oków okrutnych praw przyrody, realizuje ideę zbrodni i pewnie realizował będzie zadawał do samego końca. Wszystko wskazuje na to, iż ludzka cywilizacja, ogłupiona in toto, chyli się jednak ku upadkowi.


§24

Jak powiedzieliśmy, ostatecznym szczytem cywilizacji jest zamilknięcie — to będzie osiągnięcie na miarę dostąpienia zaszczytu ujęcia harmonii — milczenia, lecz do tego czasu mamy do dyspozycji miłość, bowiem świat ten jest tak skonstruowany, że tylko miłość jest ważna — tylko to uczucie walki o nią daje jakikolwiek sens, zanim cała zabawa nie rozpocznie się od nowa. Jesteśmy zamknięci w więzieniu, ale za to jakim…

Jesteśmy dlatego wszyscy tylko na drodze do uchwycenia harmonii. Nie dane nam będzie cieszyć jej osiągnięciem, gdyż wszystko, czego miłość może dokonać musi natychmiastowo oprzeć się przywłaszczeniu. Jest zaklęta w idei. Mamy tylko ideę, ideę jednostek drążących skałę w przekonaniu, iż przyniesie to jakikolwiek sens. Dla odczucia idei warto zrobić wszystko, lecz warto także wiedzieć, iż z metafizyki niczego lepszego nie wyciągniemy. Można jej mieć to za złe?


§25

Każdy czegoś chce. Każdy ma pragnienia, najczęściej ugruntowane na fałszywych afektach, z którymi rozbrat może dopiero ujawnić istotę rzeczy. Jestem tym, który niczego nie pragnie, nie zna litości dla siebie. Im więcej pragnę, tym mniej wolny mogę być. Staję się łajdakiem i mordercą, tudzież samobójcą. Bóg nie da mi zadowolenia, a jeśli mimochodem doświadczę takiego złudzenia, spłynie na mnie wymownie siła własnego bezeceństwa i oszustwa. Jestem wolnością, gdy mnie ona opromienia, wlewa w moje serce miłość, której wyrzec się już nie mogę. Nie mogę się bowiem okryć hańbą. Wyrzec tego, co święte. Moje miejsce na tej ziemi jest miejscem tworzonym bez żalu na los, jaki mnie spotkał i bez związku na okoliczności, które dramatowi życia towarzyszą. Kiedy wybór śmierci jest najlepszą okazją do tego, by uniknąć katastrofizmu, trzeba nam taki los przyjąć, bowiem śmierć jest zawsze tylko wyzwoleniem, gdyż ze śmierci wywodzić należy wszystkie sensy naszej egzystencji. Nigdy w stronę przeciwną. Kiedy uciekamy przed śmiercią, ona przychodzi do nas… tłukąc nas w twarz młotkiem, siekierą w plecy lub niszcząc nas psychicznie, co jest doświadczeniem w perspektywie czasu jeszcze gorszym. Albo miłość do śmierci, albo mrok, który zawsze nadejdzie. Możemy być tego pewni. Nie przywiązanie, lecz porzucanie. Oto tajemnica wiary. Ta odrobina czystości, z którą rodzi się każdy człowiek, ma zostać zbrukana przez relację z innymi ludźmi — przez ten grzech przeciwko samotności. Każdy robi wszystko, co w jego mocy, byleby tylko nie pozostać sam na sam ze sobą.


§26

Jeśli, jak powiedzieliśmy, czas nie istnieje, to nie może istnieć także działanie umiejscowione w czasie, któremu przyświeca nomenklatura biologicznej świadomości istnienia. Umiejscowienie w czasie jest bowiem zatraceniem własnego w myśleniu ogółu i dobrej moralności w złej. Wspólnota jest dlatego zagrożona nieustannie czającym się, przeto nierozpoznanym, złem, czemu <inny>, czuły i skoncentrowany oraz pełen miłości pragnie przeciwdziałać poprzez ukazanie jej członkom tego, czego nie dostrzegają, aby proces dojrzewania w dobru, pięknie i prawdzie został utrzymany w mocy. Zamknięcie na zapłodnienie intelektualne i etyczne oraz lęk przed samotnością, a także niemoc związana z niemożliwością ukazania swojej miłości do świata zawsze zwraca się przeciwko wspólnocie, co pokazuje nam historia na przestrzeni swoich dziejów. Jest to obraz zawsze jakiejś tragedii, wojny, kryzysu. Śmierć wraca i upomina nas wszystkich.

Kwantowe spętlenie to przywiązanie, które jest nienawiścią i pożądaniem; pogardą (przemoc twarda), która przeradza się w podziw i schlebianiem ludzkiemu podziwowi (przemoc miękka), które natychmiastowo przeradza się w pogardę. Fizyka kwantowa na poziomie biologicznej świadomości istnienia obraca się wokół formy, która uwodzi, czyli oddziałuje na zmysły. Forma zaś, która zostaje w ten sposób zobiektywizowana jest naturalnie martwa, bowiem zostaje przywłaszczona tworząc koniunkcję o zbrodniczej proweniencji: bezrefleksyjną bandę szympansów naśladujących siebie nawzajem, skaczących po sobie, rywalizujących na wszelkie z możliwych sposobów, a także odzierających siebie z godności (historia). Wszystko to odbywa się w głębokiej potrzebie przetrwania, dlatego fizyka kwantowa jest w stanie uzasadnić tzw. — choć to spore nadużycie — inteligencję stada, dając jej członkom przywilej — namiastkę raju, czyli porządkowania, czemu służyć musi zawsze rezygnacja z wolności.


§27

Przemoc twarda jest w gruncie rzeczy zrozumiała, znana z historii nieszczęśliwej cywilizacji bardzo dobrze, lecz światu nie udało się od niej uwolnić. Przyświecają jej formy radykalizacji, za którymi stoi siła, która budzi strach, lecz jest jednocześnie, jeśli chodzi o powstały uszczerbek emocjonalny, niesłychanie przyciągająca (Aleksander Wielki, Napoleon, Hitler; te idee są ciągle żywe). Tak też bite, poniżane dziecko bardzo często przenosi nienawiść w formie pożądania na inne obiekty w zwierzęcym ekosystemie, oddziałując poprzez przemoc miękką (oczekuje wówczas zadośćuczynienia w postaci politowania wskutek wzbudzanego w ludziach żalu za doznane krzywdy) lub twardą w zależności od wewnętrznego dynamizmu. Bardzo częstym jednak zagrożeniem są fantomowe formy aktywności przenoszone na tkankę rzeczywistości z meandrów rzekomej kultury. Są to np.: wydarzenia sportowe — oparte, a jakże — o ślepą introjekcję. Nic niewarte naśladownictwo i ubezwłasnowolnienie. Nie może dziwić, iż młody człowiek nie mając pojęcia kim jest, kim mógłby się ewentualnie stać, zdecyduje się naśladować dokonania nurka głębinowego, boksera okładającego mordy innym zwierzętom w stadzie lub piłkarzem, który za tydzień rzekomej pracy generuje niebotyczny kapitał. Zjawiska te są bardzo szkodliwe, zaś ludzie, którzy zdecydują się podążać drogą owej nikczemności nie uwolnią się od czającego na horyzoncie kryzysu, bowiem psychika będzie domagać się odejścia od wszelkiej formy rywalizacji, wyzysku i agresji, jako przyczynku wszelkiego zła. Pogarda stała się podziwem.


§28

Forma nie może być naśladowana, bowiem tylko <inny> par excellence, którego praca wnosi bezceremonialnie do kultury upostaciowioną wolność o najwyższej gradacji istnienia, czyli fenomen, oddziałujący z woli swej mocy, jest w stanie uratować nasz świat, gdyż nie realizuje postulatów arbitralnego egoizmu (algorytmu). Nie przyciąga, nie uwodzi, jego prawda idzie sama. Obiektywizacja dla kultury to zło permanentne. Uległość powoduje przemoc i kult względem tych, którzy już uznanie zdobyli, dlatego ci, którzy stają i dziś w szranki, podświadomie szukają upadku i doznają go, niszcząc po drodze kolejne jednostki oraz — co bardzo ważne — ziemię, bowiem, jak się okazuje, czas dzisiejszy to czas historii. Nawarstwiony w kolejnych pokoleniach. Planeta umiera na kanwie dziejowych zaniedbań najznamienitszych myślicieli uwodzicieli.


§29

Zło się przyciąga (tak rodzą wszelkie zarazy i schorzenia ludzkiego gatunku). Dobro ma to do siebie, że zawsze pozostaje w dystansie. Jest w trakcie rodzenia / powstawania, że tak to ujmę. Ci zatem, którzy się nieszczęśliwie zakochali, zobaczyli w partnerze swoje, skądinąd nędzne, oblicze. Ja to brzydota. Wyzwolić się z obsesji siebie — oto nakaz najpilniejszy. Ale czyż kaleka może oderwać się od swego kalectwa, od głównej skazy swej istoty?


§30

Jeśli zaś chodzi o przemoc miękką, to sprawa nie jest taka prosta, bowiem ludzkość dopiero się jej uczy. Opiera się, jak to już było mówione, na schlebianiu ludzkiemu podziwowi, który przeradza się w pogardę. Wobec przedstawionych w tej książce argumentów uwodzenie w tej formie — także oparte na przyciąganiu — daje nam pozory bezpieczeństwa, czyli namiastkę raju osiąganego przez podziw względem ułomnego dobra, piękna i prawdy, gdyż to właśnie jedność formalnych związków zachodzących między naszymi spostrzeżeniami (więzienie czasu) jest temu winna. Pokusa, by przywłaszczyć, by się utożsamić w przywileju nikomu niepotrzebnej — acz sztucznie podtrzymywanej afiliacji — już tu jest. Była od zarania dziejów. Uwodzi nas zatem piękny krajobraz, tzw. piękna dziewczyna, piękna piosenka, ale także tzw. literatura piękna i rzekomy dzieła sztuki, które — weźmy to wreszcie pod rozwagę upodlają nas i odzierają z godności.

Jak to się stało, że 80 lat po II W.Ś. znajdujemy się w kolejnym obozie zagłady? Przy udziale zresztą literatury, której wpływ na przemianę ludzkich umysłów jest mocno przeceniony. Piękna forma, która nie percypuje swej brzydoty jest z samego założenia szkodliwa, bowiem nierozpoznane zło zostaje przeniesione na kolejne pokolenia, które na próżno szukają ratunku we wszelkiego rodzaju wiedzy. Nie znajdą jej, bowiem każdy akt poszukiwania spokoju i odpoczynku od znoju egzystencjalnych rozważań, natychmiastowo uruchamia ukryte (poprzez zwykłe zrządzenie losu) procesy zbrodni i demonizmu. O tym mówi idea de profundis.

Cenzor ma ręce krwawe od poszukiwania szczęścia w negatywności literackich asocjacji. Zakulisowych melodramatów pełznących — każdy w innym kierunku, lecz nie do jednego celu. Lubuje się w wyszukiwaniu wszelkiego rodzaju brudu i brzydoty, pod przykrywką których rozgrywa się szeroko rozumiane pojęcie sztuki literackiej, gdzie wybitne jednostki, gloryfikowane przez systemowe normy oprawców zarzucają nieszczęsnego odbiorcę słowotokiem, idącym z duchem historycznych generalizacji, które doprowadzają od setek lat do unicestwienia meta- języka ze sfery publicznego dyskursu i działalności artystycznej.

Gdyby człowiek cały wysiłek twórczej pracy włożył w uzbrojenie ładunku emocjonalnego, którego potencjał widoczny jest dopiero po przejściu przez próg wyjściowy — powagę, aby umysłowi zostawić możliwie najwięcej atrakcyjnej pracy analityczno — penetrującej, bowiem w niej się lubuje, a im więcej takiej roboty wykona, tym bardziej sprawnym się czuje, zaś jego zdolności poznawcze stopniowo uwydatniłyby w nim naturalną głębię, mądrość, subtelność i kulturę wnętrza, klika beznamiętnych orędowników poprawności natychmiastowo wypomni mu niedbałość o formę i styl, który rzekomo w literackich asocjacjach zmieścić się nie może, bo nic nie wynika bezpośrednio z przekazu językowego. Brak harmonii, której doświadczyć nie sposób.

Nie może dlatego dziwić, że poziom kultury jest bardzo niski, gdy członkowie tej nieszczęsnej organizacji nie dysponują nawet w minimalnym stopniu atrakcyjnością poznania, o którym mówię. Jakże może coś ulec zmianie w tej materii, gdy poruszając się po powierzchni języka, udając głębokich znawców i szczycąc się swymi sukcesami, zabarykadowali się na terenie uprzywilejowanym (poznanie obiektywne), obawiając się bezpośredniej konfrontacji z tymi, którzy przyciskając ich do muru, objawiliby ich beznamiętną naturę i autentyczny brak troski o postęp kulturowy. Czymże może być ten świat, gdy nie ma w nim miejsca na osobowości, na ludzi, którzy nie szczędziliby trudu i wysiłku, by przebić się do serca metafizycznego krajobrazu, aby wyjście na powierzchnię emanowało czystością poznania, odwagą, by koniecznie utrzymać dystans z odbiorcą, aby go nie zwodzić, jak piękna kobieta, quasi estetyką, lecz ułatwić mu wzrastanie w sobie.

W istocie należy ludziom zarzucić brak wiary — brak szaleńczego przeżycia siebie w tej unikatowej przestrzeni, a skoro znaleźli już ciepłe posady, gwarantujące spokój i bezpieczeństwo, niech wezmą pod rozwagę i przyznają, że niewiele pożytku może wyniknąć z takiego obrotu spraw, bowiem naturalną koleją rzeczy jest to, iż przestali się ekscytować życiem, aby w poczuciu sensu i troski wziąć odpowiedzialność za wspólnotę, niepokojąc ją i zwracając uwagę na palące problemy egzystencjalne, poprzez ukazanie absolutnej formy swej wolności, za którą będą umierać.

Ich powodzenie zależy przecież od elektoratu, którym tym bardziej gardzą, im bardziej go wabią do siebie. Biedak, który staje przed nimi i kupuje te wybitne dzieła, ma wrażenie, że obcuje z kulturą, a w rzeczywistości dostaje papkę nieznaczącej treści, która upodla i dobija go jeszcze bardziej. Ta niedbałość jest ciągle przyczyną globalnego kryzysu, który powstaje wskutek historycznego nawarstwiania się jednowymiarowej percepcji — skrzywionego oglądu na życie, sztukę, dalej miłość, dobro i piękno. Cóż mogą powiedzieć o sensie istnienia ludzie, którzy całą energię kumulują w działalności stricte partykularnej, jak innych przechytrzyć — myślą, jak ich dopaść pod sztandarem obiektywnego blichtru (przyciągania), ciemnego złudzenia tego świata, który nie wpuści choćby krzty światła w swoje korytarze, aby nie zaszkodzić potencjalnym interesom swojej przebrzydłej korporacji.

Tchórzostwa nie znoszę i brzydzę się nim. Nie ma nic gorszego od miłośnika absurdu, który kradnie ludziom godność w przywileju sympatii wszystko przenikającej. Dewianta w muszce, który znalazł sposób, by wreszcie odetchnąć, ciesząc się, iż wykiwał wszystkich. Wszystkie te wielkie dzieła literatury pięknej, ale i większość głębokich westchnień mędrców są niewiele warte, widać to nie tylko po tych czytających nicponiach, których umysłowy wytrysk zabija w człowieku natychmiast miłość i odbiera chęci do robienia czegokolwiek, lecz przede wszystkim po uśmiechających się twórcach, zagryzających wargi, że zapłacono im za warsztaty pisania lepiejów.


§31

Skoro stworzyliśmy taki świat, u podstawy którego stoi grecki stosunek do piękna, prawdy i dobry, jako jeden z członów, obok etyki Chrystusa i prawa rzymskiego, cywilizacji łacińskiej, nie dziwmy się, że nie rozwiążemy problemów ludzkości. Idzie bowiem na zatracenie w wyniku braku odpowiedzialności. Nie chcemy wolności, przyjdzie zagłada.


§32

Czyżby Wittgenstein objawił nieszczęśliwej ludzkości tajemnicę lingwistycznego krajobrazu? Zdaje się, iż niejeden z zacnych delikwentów instytucjonalnych wziął sobie do serca słowa Wittgensteina, który powiadał przecież, iż to, czego nie można powiedzieć, trzeba przemilczeć. Zaiste ma on rację, jeśli chodzi o pychę, której przyszłoby na myśl wypowiedzieć tajemnicę, gdyż tajemnica jest tym, co strzeżone i nie każdemu się ją zdradza. To pewne. Nie ma zatem mowy, by język mógł się przebić do źródła, by mógł objawić „ukryte” w obiektywnym doświadczeniu. Przeto język ślizga się pomiędzy tym, co głębsze, mniej głębsze, płytsze, a tym, co prymitywne i wyświechtane, bowiem wszystkie jego zabiegi i próby powiedzenia tego, czego powiedzieć nie może kończą się zawsze niedopowiedzeniem, dlatego łatwo mu popadać w absurd i abstrakcję, co widzimy nader często w naszej codziennej walce z życiem. Mamy dlatego trudny orzech do zgryzienia. Jednak problem z metafizyką na tym polega, iż nie jest ona zobligowana do tego, by ujawniać doświadczenie całości, lecz części na drodze do milczenia.

Przeto metafizyka jest tylko drogą ku miłości, odkrywając kolejno zaciemnione obszary egzystencji nie poprzez uzurpację obiektywną, lecz właśnie poprzez subiektywną formę, bowiem jedynie subiektywna forma wolnościowego praxis może przynieść nam rozwiązanie ludzkich problemów, gdyż ten, który idzie sam, który znalazł sposób, by ludzi nie uwodzić, nie gwałcić lub też tak się sobą zajął — pozostawiając szereg argumentów dla racji towarzyszącej jego wolności, że nie przeszkadza innym, lecz wychodzi bez przyłbicy z rąk naprzeciw fałszywym i złudnym zjawiskom, pojął, czym jest istota poznania. Dlatego od razu można go uhonorować doktoratem z kultury i ontologii spotkania, bowiem z pełną siłą występuje przeciwko nam. Jeśli tak się dzieje, jest zdrowy, choć nazwą go szaleńcem.

Kolejną sprawą jest fakt, iż prawdy i wolności będą bronić jedynie ci, którzy w samotności mają schronienie, przezwyciężyli czas, bowiem czas — forma obiektywna — powoduje, że ludzie umierają, niszcząc wszystko dookoła, z własnej niemocy i perwersji nakładanej na nich z pokolenia na pokolenia, zaś człowiek wolny umiera na swoich własnych zasadach, dlatego zasługuje na chleb… i wino, niejako ex officio. (Czy ktoś sądzi, że można uratować planetę przed zgubą na mocy rozumowych postulatów, skoro nieszczęście ludzkie domaga się rekompensaty? Jeśli tak, to jest w błędzie).


§33

Czy wobec tego ten metafizyczny niuans, co się udało tutaj uchwycić, objąć zabiegiem korektury, i tym samym powrócić do odwiecznego problemu rzeczywistości subiektywnej, której własność doświadczenia, w tym wypadku mojego doświadczenia, nie dawałaby się przekazać, jakoś uformować w konwencji językowej, czyli sformalizowanej treści obiektywnej, miałby zostać z języka wyparty, uznany za nierealny i niemogący obrócić się w dobro wspólne, miałby, innymi słowy, zostać uznany za arbitralny i zrelatywizowany w tym doświadczeniu? Czy coś zmusza nas do jego przyjęcia?

Nikomu bowiem nie można nakazać, by od obiektywnego absurdu uciekał, a każdy, komu to przyjdzie do głowy, wnet się przekona, iż działanie to przyniesie skutki przeciwne od oczekiwanych. Kto zaś nie pije wody ze swego źródła (bo jedynie woda z tego źródła jest czysta i zdrowa), ten się naraża na zatrucie wodami gnijącymi,. Ci, co się nią sycą, nie znają cierpienia, bólu, smutku i rozpaczy. Nie lękają się. Nie może się lękać ten, w kim płynie źródło, bowiem jest ono sensem wszystkiego, bezmiernym i nieskończonym, jak idea miłości i dobra. Jakże więc język miałby uzurpować sobie całościowe prawo do mówienia tego, co jest dobre i złe? Jakże język miałby wyrażać niedorzeczne konstatacje w stylu: czcijmy Jezusa? Któż bowiem może czcić Jezusa, jeśli nie ten, kto mu odbierze władzę nad sobą, kto znalazł ścieżkę do wody czystej i nieskażonej wstydliwą, obiektywną ideą. Tego być może pragnął Jezus gnostyczny. Tego z pewnością domaga się utracona w naszych dziejach pierwotna struktura psychiczna człowieka. Skazuje nas, czy tego chcemy, czy nie, na samotność i chwała jej wielka za to, bowiem klucz do rozwiązania sensu istnienia spoczywa właśnie w tych, z pozoru trudnych do pojęcia, rozważaniach, które języka nie użyczą na służbę społecznej aprobaty.


§34

W błędzie są ci, którzy piękna szukają w związkach frazeologicznych, którzy się podniecają jałowymi metaforami. W błędzie są ci, którym państwo pozwoliło zadomowić się w instytutach, co zresztą z radością wykorzystują, przywłaszczając sobie prawo, ba, orędownictwo w kwestii tego, co jest słusznie powiedziane, napisane… Jaki styl powinien towarzyszyć poetyce nadziei? Tylko trudny. Tylko odpychający formą, z którą poradzi sobie jedynie umysł gotowy do wysiłku, do trudności. Trudności, mierzenie się z nimi, mają moc niezwykłą. Są właśnie sensem wszystkiego. Nie ma żadnego powodu, by swój wywód literacki obłaskawiać powierzchowną normą ujednolicającą język, gdyż każdy akt sympatii z człowiekiem musi się zwrócić przeciwko nam. Sympatyzować z kimś, powiadam, znaczy gardzić nim.


§35

Wszystkie zbrodnie są usprawiedliwione. Każda zbrodnia ma swoje wytłumaczenie. Każdy mord przecież jest uzasadniony przez arbitralne ego. Ego wyzysku i przemocy. Ego, które musiało czynić zło. Jakże się brzydzę tymi okropnościami. Nikt nie uzna swojej winy. Każdy ma swoje prawo zdeterminowane w skutku. Bo go skrzywdzono, bo jej nie dano, bo nie zauważono, bo nie dostał, bo się należało, bo władza wymagała, a władzy się słucha, bo bałem się cierpieć, bo zupa była za słona, bo tak mnie nauczono, bo, bo, bo… jest filozofem, martwym, ale jednak, który broni się zaciekle, stawiając zasieki i bunkry. Kto niszczy ducha, gorszy jest od tego, który zadaje fizyczne cierpienie.

Religie mordują innowierców, rzymianie zabijali barbarzyńców, Hitler Żydów, Stalin wszystkich, wszyscy siebie. Sprawiedliwi literą obiektywnego prawa dokonują wciąż nowych gwałtów, próbując rozliczać historię. Większość nie pragnie nikomu wybaczyć, aby tworzyć nowe prawo ludzi miłujących par excellence. Nie znajdują sposobu, by zapomnieć. Nie można zapomnieć, bo pamięć daje siłę do podłego życia. Pamięć ludzi umarłych, którzy z radością zapamiętują wszystko, co można wykorzystać dla siebie. Dla swojej korzyści, aby domagać się satysfakcji i zadośćuczynienia.

Wywlekamy wciąż nowe trupy z szafy, aby karmić się negatywizmem, który potęguje jedynie lęk i grozę, bowiem tylko najdzielniejsi ludzie potrafią podnieść się i wzrok swój skierować ku miłości, aby dać przykład tchórzliwej trzodzie, iż nie będzie się trzymać i budować tożsamości na doznanej krzywdzie, grając na nosie światu.


§36

Miłość zaś nie znalazła wyznawców i jak się przekonamy zapewne niebawem, nie znajdzie. Pozostanie jej życie w rynsztoku, bowiem brakuje ludzi nadziei, odwagi i troski, aby bez wysiłku i z należytą estymą oddać honory świętej regule. Nadchodzi kataklizm, jakiego sobie życzy zrozpaczone zwierzę, co nie odnalazło drogi do człowieczeństwa.

Jakże mnie teraz dotyka ten problem, że nawet mimo chęci i zaangażowania, merytorycznego przygotowania, umysł ludzki pozostaje zakryty nimbem niewiedzy, a cała jego aktywność zwrócona jest na zewnątrz, jak u zwierzęcia. Nic nie może ów biedak zobaczyć, niczego dotknąć, w nic uwierzyć nie może, bo to, co widzi, nie istnieje. Dlatego podświadomość zsyła mu listy codzienne o pomyłce i błędzie, aby się przebudził i przejrzał na oczy, bowiem inaczej nie uratuje swej duszy i cieszyć się życiem nie będzie. Cóż jest warte życie, jeśli nie można w pełni poczuć miłości? Czy nie żyje się tylko dla niej? Czy miłość nie jest warta wszystkiego innego? Co nam pozostaje, oprócz kochania? Nic. Jesteśmy tu tylko dla miłości. Jeśli zaś zostaje ona wyparta z naszego doświadczenia, będziemy szukać pomsty. Będziemy dokonywać zbrodni i ona właśnie zapisze w gwiazdach naszą historię, przy udziale wiekopomnej mądrości błaznów, którzy myśleli, owszem, ale tylko o sobie.

Wstyd.


§37

Umysł jednostronnie rozwinięty, na który oddziałuje fizyka kwantowa, służąca do opisu świata zewnętrznego, dlatego jest mierzony przyrostem i nadmiarem, pragnie zostać bogiem, a o jego powodzeniu ma zaświadczyć fakt zniewolenia największej liczby ludzi. W konsekwencji zaś doprowadzi do zniszczenia planety, czemu metafizyka sensu bez wątpienia mogłaby przeciwdziałać, korzystając ze zła kierowanego na siebie. W przeciwnym razie czeka nas tylko groza.


§38

Cóż to więc znaczy być człowiekiem? Czy rzeczywiście jest to sprawa tak trudna w realizacji, iż osiągnięcie stopnia wtajemniczenia, gwarantującego powodzenie wymyka się możliwościom gatunku, który przewyższył pod względem rozwoju wszystkie inne stworzenia na ziemi, lecz nie potrafi przewyższyć siebie?

Gatunek ów nie ma nic wspólnego z człowieczeństwem, nawet chrystianizm, który sobie pryncypialnie przywłaszczył świętą ideę daleki jest od tego, by choć zbliżyć się do jej serca, choć liznąć, czy powąchać majestatu prawdy. Egzaltowane gryzipiórki lub radykalni wyznawcy wartości najpełniej ludzkiej nie mogą i nigdy nie będą mogli stanowić zaprzysiężenia w tej dziejowej sprawie. Odbijają się w sobie, niczym w lustrze, ukazując na przeciwległych biegunach jedno oblicze bezprawia, które w zależności od okoliczności zajmuje dla siebie pozycję uwarunkowaną bezpieczeństwem. Bydło gości na ziemi, lecz w schludnych i czystych maskach chodzące, w ładnych norach mieszkające, osłonięte grą pozorów i przekonań obiektywnych, konające w swych brudnych łóżkach, by oddać cześć idolatrii. Permisywizm.


§39

Kiedy przyjdzie człowiek? Kiedy sen nakreślony żałobą pytających zaistnieje na ziemi?

Tylko rozłam, tylko rozbicie ponurej oazy spokoju gwarantuje powodzenie. Nie przychodzę do was, by wam schlebiać. Przychodzę zadać cios śmiertelny jako człowiek, bowiem człowiek nie może pozostać niewiernym sługą odkrytej tajemnicy. Jego zaszczyt polega na tym jedynie, by unicestwić potrzebę zwycięstwa, zaś oblicze jest do absurdu porażającą zagładą. On wychodzi do was, oto on — mówią — by nadstawić plecy czającemu się w ciemności sztyletowi. Człowiek zna swoich oprawców. Widzi ich. Przenika każdą myśl, każde doświadczenie, bowiem jedna jest idea i jedna prawda gości w człowieku, którą nazywa się, bardzo słusznie zresztą, nie mającą praw autorskich. Człowiek obwieszcza nieświadome. Uświadamia. Czym jest uświadomione? Jest grozą samą w sobie. Uświadomione jest milczącym zwierzchnictwem czystej formy bytu, który godzi się na śmierć. Żyje w niebycie, dlatego niebyt jest sensem wszystkiego, czemu należy oddać cześć, jak to było mówione w poprzednich refleksjach.


§40

Świadomość boli, dlatego jest wypierana. Chowana na inny, korzystniejszy czas bez skrupułów. Kto z was nie zaprzeczy, iż dopuszcza do siebie myśli o przyjęciu prawdy, która w nim drzemie, która tli się i prosi błagalnie o łaskę, ten może być człowiekiem. Dobrym materiałem na swoje odrodzenie. Ilu jednak z was zaprzeczy? Ilu sprzeciwi się sobie w drodze do swej — czyli ludzkiej — świadomości? Świadomość pełna gardzi życiem. Jest sensem wszystkiego, choć się na ów sens zapatruje się ambiwalentnie, bowiem niepojęta dla ludzkiego rozumu pozostaje wola wszechświata, która za nic ma ludzkie życie. To główny paradoks, lecz jaki doniosły. Myślę, że jest dobrem samym w sobie. Nie należy go roztrząsać, by nie zabrnąć w spekulacje, lecz szukać sposobu, by zapomnieć, by się uwolnić, oswajając nadejście końca, który nie zawiera się w świadomości. Śmierć biologiczna bowiem nie dotyczy człowieka. Nie można umrzeć, wiedząc, że się umarło, choć można żyć ze świadomością, że się nie żyje. Horror pisany tym, którzy obawiają się kary w sensie teologicznym i dla nich więzienie, jakie buduje fizyka kwantowa. Wieczna wegetacja na materacu lęku jest pisana obiektywnemu poznaniu.


§41

Jeśli jest rzeczywiście tak, iż rodzi się w ludziach formalny bunt za ich tragiczny koniec, czemuż miałyby służyć wyższe prawdy, których ludzie poszukują. W idei pierwotnej nie ma pobłażliwości. Idziesz pod nóż. Żyjesz tylko dla innych albo wcale. Nauka czeka nas najtrudniejsza. Wszystkich bez wyjątku. Kto się odważy wystąpić, ten wstanie silniejszy. Kto spadnie na samo dno, temu ręka mocy i sprawiedliwości przyjdzie z pomocą, jeśli potrafił wybaczyć. Ten się odrodzi, kto wyjdzie na powierzchnię burzyć społeczny porządek, bowiem niczym jest pokój zbrodniczy, którego pragnie ułomna mądrość.

Tego, o czym tu mowa nie pojmą ludzie umarli, lecz im, tym ludziom małym, co ośmielili się dobrem nazywać tchórzliwe i pyszne, oddaje się w ofierze człowiek, co zna oblicze nieskończoności. Niechaj śmieją się jednostki słabej wiary, niechaj wytykają pompatyczność tych słów, niechaj zaiste drwią. Ich łoża są ich spowiednikami, gdy każdej nocy sny odbierają im radość istnienia. Istnienia poza sobą, poza satysfakcją dosięgnięcia miłości konają i tym konaniem (powszechnie: troską) chcą innych pociągnąć za sobą. Z powodzeniem.


§42

Świadome jest kołem zamachowym. Perpetuum mobile. Obraca się samo w sobie, gdy iluminacja pozwoliła wyłonić bogactwo intelligibilne (przedmiot rozważań/specjalizacja /zapomnienie). Rzecz jasna nie ma pełni na początku drogi. Świadome jest drogą do oświecenia. Uczy się sztuki poznania, lecz przez to jest świadomym, że w tym, co robi, gdzie ujawnia swoje moce transcendujące, objawia się człowiek, który przynosi twórczy niepokój. Nie ma powodu, by domagać się stosowniejszych ustaleń, bowiem świadome jest drogą, jako jest nią — powinna być — droga cywilizacji.

Świadome jest zatem początkiem i końcem, jak zresztą mówi Biblia, lecz tylko wówczas, gdy dodamy stosowną korekturę merytoryczną. Świadome bez momentów przeżyciowych swojego życia nie ma szansy na przetrwanie. Jest niczym łajdak, który poznał tajemnicę, lecz nie znalazł sposobu, by, mając pełen bak paliwa — mocy transcendujących, wybrać drogę, dzięki której możliwe jest zapomnienie, bowiem zapomnienie jest tym, co uzasadnia świadome w milczeniu, gdyż milczenie jest najwyższą gradacją istnienia. Jest więc całkiem słuszne przekonanie, że pasywne poznanie przeradza się na mocy obiektywnych ideologii (błędnego raju w sensie teologii) w radykalną uzurpację — filozofię bezsensu, bowiem wolność zostaje spętana w bezruchu. Nie może bowiem tworzyć, kontemplować logosu wszechświata, ukazawszy swą majestatyczną formę.

W tym cały sens, by dotrzeć do prawomocnego doświadczenia wolności. Świadome w tej formie, o jakiej tu mówimy, otwiera w sobie to, co genialne, bowiem geniusz umiera dla świata.


§43

Tożsame.

Toż-same. Wzajemne i wspólne nam wszystkim. To, czym oddychamy jak powietrzem, może być tylko tym, co jeszcze nieodkryte. Nieznane. Nie można utożsamiać się z tym, co zobiektywizowane, aby doznać satysfakcji błogiego spokoju, albowiem spokój i perspektywa raju, które w ubogich mitach wciąż wpływają na kulturę całej cywilizacji, są głębokimi przyczynami wszelkiego zła na świecie, który w optymalnym ruchu wolnościowego praxis uzasadnia tożsamość z niepokojem, nigdy inaczej. Tak mówi święta mądrość, która potrzebuje męstwa.

Zwracając się ku obiektywnej idei (nie tylko religijnej), zwracam się do tego, co tożsame w egzystencji ludzi umarłych. Zwracam się ku mordowi. Składam hołd zbrodni. Gdy utożsamiam się z tym, co otwiera przede mną inny, kiedy przychodzi i niepokoi mnie, a przy tym pozwala mi zedrzeć z siebie skorupę egoistycznego utrapienia, zwracam się do tego, co tożsame w egzystencji ludzi kochających. Zwracam się ku życiu. Składam hołd miłości.


§44

Najtrudniejszym problemem, jaki ludzkość ma do rozwiązania, jest zrozumienie, iż prawo moralne (problem wolności = metafizyka) nie mieści się w rozumie, bowiem racjonalny rozum nie jest w stanie pojąć absurdu życia, a także tego, iż życie kończy się śmiercią, dlatego byt sam w sobie jest ze swej natury rzucony trwale w tragiczny konflikt, impas, którego nie sposób — jak pokazuje historia — przerodzić w przedsiębiorczość. Byt realizuje zatem maksymalnie zracjonalizowaną koncepcję opartą na przetrwaniu, której towarzyszyć musi wyzysk i przemoc, co w dobie nadchodzącego kataklizmu klimatycznego powinno być zauważone i wzięte pod rozwagę, gdyż w tych sprawach (zmiany nastawienia gatunku) nie zmieni się absolutnie nic, co nie może dziwić, jeśli jednostka nie wykształciła zdolności, by zapomnieć o sobie, jest zrozpaczona, dlatego szuka wszelkich form rekompensaty, które doprowadzą zapewne świat do zguby. Zaś poprzez głębokie odczuwanie sensu istnienia, szaleństwo (które nie umniejsza kwestii godności — egalitarny akt o najwyższej gradacji istnienia — możliwy do osiągnięcia w każdej epoce, dosłownie, tym samym dylemat niezrealizowanej wartości traci kompletnie na swym znaczeniu), które budzi do życia ludzkiego geniusza, bowiem on umiera dla świata, jest w pełni uzasadnione moralnie, czyste i piękne. Wolność dlatego nie może być zapisana w algorytmie, więc natychmiastowo opiera się wszelkiej formie naukowości. Czyż nie?

Ludzie zasadniczo pragną szaleństwa, bowiem jest złożone w idei wolności. Zakochują się bez pamięci, umierają do szczętu niszcząc wszystko dookoła, bowiem na poziomie jednostronnie rozwiniętego intelektu szaleństwo to morderstwo lub samobójstwo bez względu na rodzaj gradacji, któremu towarzyszy fizyka kwantowa (przyciąganie, wyzysk, przemoc, gwałt).

Metafizyka, o której mówię jest do cna oddana słusznej sprawie, kompulsywnie skoncentrowana na przedmiocie egzystencjalnych rozważań, szuka swego upadku, że tak to ujmę — poprzez otwarcie siebie na doświadczenie <innego>; realizuje zawsze postulaty dobra i zła idącego w jednej parze, dlatego zwraca szczególną uwagę na zagrożenia czające się na horyzoncie naszego życia w każdej chwili. Człowiek kochający obnaża i demaskuje wszelkie patologie (jego formacja światopoglądowa nie obejdzie się bez krzty autyzmu), jest niebezpieczny i budzi trwogę dla bytu walczącego o podtrzymanie życia, które zawsze zwraca się przeciwko żyjącym.

Chorujący zaś na autyzm zaawansowany — co bardzo ciekawe — reagują paniką zawsze w sytuacji, gdy w ich pobliżu pojawi się inteligencja manipulacyjna — utajniona (miękka) i jeszcze nierozpoznana (twarda zawsze wywołuje powszechne oburzenie), do czego w kontekście całościowego wywodu zmierzam.

Pójdźmy dalej, by objaśnić onus probandi.


§45

Nie ma mowy, by do wolności znaleźli drogę pozoranci, ludzie słabej wiary, tchórze, obleśni mordercy codzienności, skoro nie znajdują siły, by ruchem śmiałym, z korzyścią dla wszystkich, zniszczyć źródło naturalnej od wieków herezji. Aby wzbić się ponad to, czego własny i gorzki interes domaga się w realizacji życiowych postulatów raz na zawsze, potrzeba człowieka pełnego pasji, szalonego kochanka zatraconego w zapomnieniu o sobie, jako przyczynie wszelkich bolączek ludzkości. Zabić siebie, zniszczyć ten egoistyczny mundur noszony przez niewolników na wszystkich szerokościach geograficznych od czasów, których już nikt nie pamięta, bowiem wydają się wiecznością, taki postulat należałoby głosić, lecz będzie on zawsze tylko słowem pustym, bowiem ludzkości, niestety, wolność nie opromienia.

Ludziom potrzeba szaleństwa i należy uczyć ich szaleństwa, bo gdy oszaleją, to będą mieli porządne zajęcie i nie zechcą robić szwindli. Na tym rzecz się opiera.

Skoro on (człowiek) taki odporny, taki bezwstydnie rozumowy, niechaj się dowie, co jest przyczyną jego upadku, niechaj w mroku tej świetnie zorganizowanej błazenady wyjdzie na świat moje objawienie, że tylko człowiek szalony, człowiek irracjonalny (ale przecież racjonalny sam w sobie) jest kwintesencją istnienia. Umiemy zgłębić istotę ludzkich błędów, ujawnić człowiekowi jałowość jego dążeń i przedsięwzięć. Lecz jak wyrwać go z tego zapamiętania w czasie, w którym trzyma go fanatyzm równie zatwardziały jak jego przesądy? Nosimy w sobie jako nietykalny skarb wstydliwą masę wierzeń i pewników. Nawet ten, komu uda się ich pozbyć i je pokonać, nadal pośród pustyni swej świadomości pozostaje fanatykiem: siebie, własnej egzystencji.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 41.48