E-book
7.88
drukowana A5
67.35
Nie macocha

Bezpłatny fragment - Nie macocha

Druga mama


Objętość:
436 str.
ISBN:
978-83-8369-523-5
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 67.35

Gdy pisałem tę książkę, nie wiedziałem, że przyjdzie mi na nią tak długo czekać.



Prolog

Dziesięć tańczących krasnoludków w żelaznych butach nie dałoby rady wydeptać takiego bólu głowy, jaki dręczył Chrisa i który właśnie go obudził. Nie, to musiało być zupełnie co innego. Coś równie nieprzyjemnego. Jedyną rzeczą, o której pomyślał, było szatańskie pijaństwo, bo tylko ten typ „rozrywki“ był w stanie spowodować u niego tak gwałtowną reakcję.

Wczoraj zakończyło się trzydniowe seminarium i jak zwykle po zajęciach zaproszono wszystkich do wynajętej sali na „skromny“ bankiet i tańce. Chris z zasady nigdy na nich nie bywał, ale tym razem sam szef podszedł do niego, otoczył przyjacielsko ramieniem i zagroził wyrzuceniem z pracy, jeśli i dzisiaj im ucieknie. Nie wypadało więc odmówić. I chociaż Chrisa aż korciło, żeby urwać się przed końcem, dopilnowano, by kilka razy wychylił kieliszek, przekreślając tym samym możliwość jazdy samochodem.

Co miał robić? Wtopił się w tłum i zaczął się bawić, nie stroniąc już od alkoholu, a nawet pijąc ponad normę. Przecież i tak czekała go dodatkowa noc w hotelu.

Jak przez mgłę przypomniała mu się pewna młoda kobieta, która nie odstępowała go na krok i tylko z nim tańczyła. Nie potrafił sobie tylko przypomnieć, czy widział już ją wcześniej, czy poznał dopiero wczorajszego wieczoru. Co się z nią w ogóle stało? Może znalazła sobie, kogo innego, gdy nad ranem, słaniając się na nogach, kroczył do swojego pokoju. Najśmieszniejsze było, że wcale tego nie pamiętał. Nie umiał sobie też przypomnieć, jak i kiedy znalazł się w łóżku! Czyżby urwał mu się film? Tak długo, jak żył, nigdy mu się coś podobnego nie przytrafiło!

To jednak były krasnoludki. Bez wątpienia. Czuł wyraźnie, jak zmieniły rytm i z szybkiego fokstrota przeszły niespodziewanie w rock and rolla. Niemal słyszał przygrywającą im muzykę i ich pijacki śmiech. Te skubańce musiały pić razem z nim. Może nawet częstowały się z jego kieliszka! Dlaczego nie pójdą wreszcie spać!

Starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, wyciągnął spod kołdry rękę z zegarkiem i przystawił blisko oczu. Z trudem uchylił jedno oko i zerknął na tarczę. Z początku wszystkie cyferki i wskazówki tańczyły poleczkę, przyprawiając Chrisa o jeszcze większy ból głowy. W końcu uspokoiły się, wskazując jednak tak dziwaczną godzinę, że zmusiły go do uchylenia drugiego oka. Nie ulegało wątpliwości, była piętnasta trzydzieści trzy!

O której w takim razie poszedł spać? Jak długo spał? Dlaczego tak długo spał?!

W jednej chwili oprzytomniał i wtedy krasnoludki rozpoczęły dzikie harce, skacząc każdy w innym rytmie. To nie był jego pokój!

Nagle ktoś za jego plecami głośno ziewnął i zaczął się przeciągać. Nie zważając na tańczące krasnoludki, gwałtownie się odwrócił i zdębiał. Z odległości zaledwie kilku centymetrów wpatrywały się w niego wielkie, przerażająco niebieskie oczy.

— Cześć kotku — mruknęła dziewczyna. — Wyspany?

Na moment nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. O ile w suchym jak pieprz gardle może jeszcze wyschnąć, to Chrisowi właśnie wyschło. Co on do diabła robi w jej łóżku?!

Bezwiednie otaksował ją wzrokiem. Była ładna, z długimi, jasnymi włosami. Przykryta tylko po pępek, resztę ciała, ukazywała w całej swej okazałości. Nie wydawała się przy tym, w najmniejszym nawet stopniu zawstydzona.

Przylgnęła do niego i zaczęła głaskać jego męskość.

— Masz jeszcze ochotę? — zamruczała mu prosto do ucha. — Tylko nie nazywaj mnie już Romą. Mam na imię Gabi. Ładnie, prawda?

Zaskoczony, strzepnął gwałtownie jej dłoń. Chciał wyskoczyć z łóżka, ale z przerażeniem stwierdził, że również niczego na sobie nie ma. Zabrał więc tylko jej rękę i wydusił przez ściśnięte gardło:

— Nie wiem, o czym pani mówi.

— Przecież było tak fajnie. — Musnęła palcem czubek jego nosa. — Musisz teraz wszystko psuć? Niedługo pojedziesz do tej swojej Romy, a ja zostanę w tej zapadłej dziurze i już się nigdy nie zobaczymy. Nie moglibyśmy przynajmniej zachować o sobie miłych wspomnień?

To musiało być jakieś nieporozumienie!

— O jakich wspomnieniach pani mówi?!

— Nie udawaj, że nie pamiętasz. Byłeś, jak lew wypuszczony z klatki. Dziki i pełny pomysłów…

— Pani mnie na pewno z kimś myli. Nigdy nie byłem dziki, a poza tym jestem żonaty!

— Wiem — powiedziała smutno. — I, w tym cały problem. Jakoś nie mam do was szczęścia. Co który wpadnie mi w oko, okazuje się, że już zajęty. Czy wy specjalnie nie nosicie obrączek, żeby nabierać podobne do mnie dziewczyny? — Znowu wsunęła rękę pod kołdrę. — Po tym, co ze mną robiłeś, jestem ci w stanie przebaczyć, a nawet pozwolić na jeszcze raz. Co ty na to?

— Proszę przestać! — Odsunął się na skraj materaca. — Ja naprawdę nie wiem, o czym pani mówi! Niech mi pani wyjaśni, co ja takiego zrobiłem?

— Wszystko! — mruknęła z rozkoszą.

— To chyba jakaś pomyłka. Przecież byłem pijany…

— I to jeszcze jak! — zaśmiała się.

— W takim razie, jakim cudem mogłem cokolwiek…

— No właśnie — przerwała mu, śmiesznie marszcząc nos. — Jakim cudem?

Zrobiło mu się słabo, i nawet tańczące krasnoludki przestały dokuczać. Jeśli prawdą było to, o czym bez przerwy starała się go przekonać, to naważył ładnego bigosu. Przez całe osiemnaście lat małżeństwa nigdy nie zdradził żony, chociaż w czasie częstych służbowych wyjazdów miał ku temu nieskończone możliwości. Po prostu nie czuł takiej potrzeby. Dobrze mu było z Romą i wcale nie zamierzał tego zmieniać. Kac moralny nie był mu do niczego potrzebny.

Teraz, jeżeli dziewczyna mówiła prawdę, a wszystko za tym przemawiało, po raz pierwszy zdradził swoją żonę i wcale nie czuł się przez to szczęśliwszy. Do tego jeszcze, jak na ironię, niczego nie pamiętał.

— Biedaku — powiedziała współczującym tonem. — Naprawdę urwał ci się film? Niczego nie umiesz sobie przypomnieć? — Wsparła się na łokciu. Podczas tego ruchu jej piersi przyjemnie zafalowały. Chris zły był na siebie, że w ogóle zwrócił na to uwagę. Wcale nie powinny go obchodzić wdzięki leżącej obok kobiety. A jednak mimo doznanego szoku, nie potrafił patrzeć na nią jak na jakąś martwą rzecz. Była żywa, ciepła pachnąca i, co tu dużo ukrywać, bardzo kusząca.

— Chciałbym już sobie pójść.

— Wyobrażam sobie, jak się czułeś, gdy dotarło do ciebie, gdzie jesteś… Szkoda, że… Zresztą nieważne. W domu na pewno już się niepokoją. Tylko przypadkiem nie pozdrawiaj ode mnie swoich córeczek.

— Skąd pani wie?

Prychnęła w odpowiedzi.

— Musiałam przecież sprawdzić, kto mnie tak pięknie przeleciał. Widziałam fotografie. Nie bój się, niczego ci nie ukradłam. Lubię pieniądze, nie przeczę, ale tylko wtedy, gdy mam do nich prawo. Inne mnie nie interesują… Kiedyś, jak dobrze pójdzie, będę je miała. Dużo, bardzo dużo. Całe mnóstwo! — Opadła na plecy i utkwiła rozmarzony wzrok w wiszącej na suficie lampie. — Nie będę taka głupia jak moja matka. Tyrała całe życie i co z tego ma? Same zmartwienia i zgryzoty. Później przyszła choroba i łóżko, z którego już nigdy nie wstanie. Po co jej to wszystko było? Ze mną będzie zupełnie inaczej, zobaczysz. Trafię kiedyś na takiego, któremu się spodobam. Będzie samotny z kupą forsy i nie na tyle pijany, żeby mnie później nie pamiętać… jak ty, ale tobie już wybaczyłam, bo jesteś żonaty i dzieciaty, a ja takiego nie potrzebuję… Chociaż patrząc na to z innej strony, pieprzyć to ty się umiesz… — Odwróciła do niego głowę. — Naprawdę nie masz na mnie ochoty?

— Muszę już iść — mruknął niewyraźnie, zsuwając nogi na wykładzinę.

— Przecież i tak ją zdradziłeś!

— To nie to samo — powiedział, nie patrząc na dziewczynę — Na razie mam tylko kaca po wypitym alkoholu, o całej reszcie wiem jedynie z pani relacji…

— Skończ mówić do mnie „pani” — przerwała mu, potrząsając głową. — Dobrze wiesz, jak mam na imię i na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że przedtem mówiliśmy sobie po imieniu. Ty jesteś Chris a ja Gabi. Nie mogłoby tak pozostać? Nie jestem przecież żadną anonimową kurwą, których wszędzie pełno! Lubię seks, ale to nie znaczy, że od razu staję się przez to dziwką!

Chris, bez słowa sięgnął po swoje ubranie leżące w nieładzie na krześle i zaczął się ubierać. Teraz jego jedynym marzeniem było, jak najszybciej wydostać się z tego pokoju. Wyjść na świeże powietrze, wsiąść w samochód i czym prędzej się oddalić. Czuł, że jeśli pobędzie tu choćby minutę dłużej, udusi się.

Stanął przed drzwiami i po krótkim wahaniu spojrzał na dziewczynę. Leżała teraz przykryta po szyję, wpatrując się w niego smutnym wzrokiem.

— Chciałbym przeprosić panią za to całe nieporozumienie. Bardzo mi przykro z tego powodu. Gdybym wczoraj tyle nie… Wydaje mi się, że w innych okolicznościach…

— Idź już sobie — sapnęła. — Wynoś się do wszystkich diabłów!

Cicho zamknął za sobą drzwi. Na szczęście nie zauważył na korytarzu nikogo znajomego. Szybko zorientował się w położeniu swojego pokoju, sprawdził w kieszeni czy ma klucz, po czym zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie.

Początkowa chęć natychmiastowego opuszczenia hotelu uległa pewnej modyfikacji. Najpierw musiał się wykąpać, zjeść coś porządnego, jak by nie było, odczuwał jeszcze wyraźnie skutki wypitego wczoraj alkoholu. Gdyby policja zapragnęła nagle go sprawdzić, wtedy najprawdopodobniej pożegnałby się na jakiś czas z pewnym dokumentem, a na razie nie mógł sobie na to pozwolić.

W dwie godziny później oddał w recepcji klucz i zapłacił rachunek za pokój.

— Wie pan, że jest pan ostatnim z pańskiej grupy? — Stwierdził kierownik hotelu, kłaniając się na pożegnanie. — Mam nadzieję, że podobało się panu u nas. — Mówiąc te słowa, dziwnie się uśmiechnął. — Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś zaszczyci nas pan swoją osobą.

Chris mruknął coś niezrozumiale, złapał za stojącą przy nodze aktówkę, po czym skierował się do wyjścia. Przez oszklone drzwi zauważył, że pogoda wcale się nie poprawiła. Było tak samo wietrznie i mokro jak w dniu przyjazdu. Co prawda, trzy dni temu zapowiadali w radio poprawę, ale jak do tej pory wszystko pozostawało po staremu: brzydko, szaro i zimno. W zasadzie nie było się czemu dziwić, listopadowe dni przecież nigdy nie należały do najprzyjemniejszych.

— Szerokiej drogi — zawołał za nim jeszcze kierownik. — Proszę uważać, bo może być ślisko.

Przecież widzę — chciał mu odpowiedzieć Chris, ale pohamował się i udawał, że nie dosłyszał. Wszedł w obrotowe drzwi i po dwóch krokach znalazł się nagle w zupełnie innym świecie: zimnym i nieprzytulnym. Wydało mu się jakby to, co niedawno przeżył, było odległe i nieprawdziwe.

Odetchnął głęboko. Mimo brzydkiej pogody poczuł się o wiele lepiej niż w otoczeniu ciepłych murów tego hotelu. Wilgotne powietrze dotarło w mgnieniu oka w najgłębsze zakamarki jego ciała, w pewnym sensie nawet je nieco oczyszczając z nieprzyjemnych wspomnień i wyrzutów sumienia. Jednak Chris nie przypuszczał, by tego ostatniego udało mu się szybko pozbyć. Nie czuł się w zasadzie winny, a mimo to wyobrażenie tego, co prawdopodobnie uczynił, ciążyło mu kamieniem w piersi. Jak mógł się tak zapomnieć? Co sprawiło, że aż do tego stopnia stracił kontrolę nad sobą, żeby iść z nieznajomą do łóżka? I żeby chociaż tylko na tym się skończyło!


Cztery miesiące później


Roma przemierzała sklepy w poszukiwaniu odpowiedniego prezentu dla Chrisa. Była połowa marca, a nadejście wiosny ciągle się odwlekało. Nadal czuć było w powietrzu przenikliwy chłód przyprawiający kobietę o dreszcze i pogarszający się z każdą chwilą humor.

— Cholerna pogoda! — zamruczała pod nosem. — Czy to się nigdy nie skończy?

Nadchodziły ostatnie urodziny przed czterdziestką. Na taką okazję potrzebny był odpowiedni prezent. Mogła wcześniej o tym pomyśleć, ale odwlekała decyzję dzień po dniu, aż w końcu nie było co odwlekać. Jutro jej mąż kończył trzydzieści dziewięć lat, a ona nie tylko, nic jeszcze nie kupiła, to również nie miała pojęcia, co by to mogło być.

Wyszła z tekstylnego i stanęła niezdecydowana na chodniku. Niestety, wtedy właśnie samochód przejechał przez kałużę, ochlapując ją.

— A żeby cię jasna cholera! — zawołała za nim wściekła. — Moje nowe palto!

Pobieżnie oszacowała stan zniszczeń. W końcu jednak machnęła ręką na brudne plamy. Złość nie sprawi, że znikną, a przecież musiała wreszcie znaleźć jakiś prezent.


Pozbierał z biurka swoją „pracę domową” i schował do szuflady. Szef zapowiedział kolejny wyjazd, przykazując Chrisowi dokładne zapoznanie się ze sprawą i prosząc o jego opinię w sprawie przejęcia części udziałów konkurencyjnej firmy budowlanej oraz analizę wszystkich „za“ i „przeciw“.

— Bardzo nam zależy na pańskim zdaniu, Chris — powiedział mu wczoraj szef. — Musimy być przygotowani na wszelkiego rodzaju niespodzianki. Wstępny wywiad, jakiemu poddaliśmy „Bud & Sohn Co.“ potwierdził nasze przypuszczenia, co do kłopotów finansowych, z jakimi się ostatnio borykają. Nie wolno nam jednak osiąść na laurach. Możliwe, iż jest to jedynie sprytny chwyt taktyczny mający na celu zwabienie podobnych nam zgłodniałych kolosów. Proszę przejrzeć jeszcze raz wszystkie dokumenty i przedstawić mi swoje wnioski. Polegam na panu, Chris.

Przejrzał, co miał przejrzeć. Wyciągnął wnioski i spisał je na maszynie. Nie spodziewał się żadnych kłopotów podczas rozmów z zarządem „Bud & Sohn, Co.“ Naprawdę mieli problemy i nawet ostatnie wielkie zamówienie rządowe nie mogło im pomóc w wydostaniu się z dołka. Przejęcie nad nimi kontroli było więc tylko kwestią czasu.

Zadowolony ze swojej pracy, wszedł do kuchni aby zaserwować sobie w nagrodę filiżankę kawy. Nastawił ekspres i spojrzał przez okno.

Wiatr w połączeniu z zimnym deszczem pędził po chodniku, odbijał się od przejeżdżających samochodów i wyginał nagie drzewa. Chris zaczął się zastanawiać, dlaczego Roma tak długo nie wraca z miasta? Znał ją, dlatego też coraz bardziej go to dziwiło. Nigdy nie opuszczała domu podczas takiej pogody, którą nienawidziła. Nienawidziła z całego serca. Dzisiaj jednak dobrowolnie wyszła do miasta informując wszystkich, że jeśli nie wrócił przed wieczorem, można wtedy wezwać policję, ale nie wcześniej!

W momencie, gdy ekspres zaczął prychać, zadzwonił telefon. Chciał już zawołać na Jodie, ale przypomniał sobie, że i ona musiała gdzieś wyjść.

— Dawson, słucham — rzucił do słuchawki. Przytrzymał ją ramieniem, starając się nalać kawy.

Po przeciwnej stronie kabla usłyszał kobiecy głos:

— Chris?

— Słucham, kto mówi?

— Gabi. Tylko nie udawaj, że mnie nie pamiętasz…

Ręka trzymająca dzbanek z kawą drgnęła i chlusnęła obok filiżanki. Odstawił go na wszelki wypadek na bok. Momentalnie stanął mu przed oczami moment przebudzenia w pokoju nieznajomej.

— Czego pani ode mnie chce?

— Możesz swobodnie rozmawiać?

— Tak — odparł z wahaniem.

 Z początku byłam trochę na ciebie zła, ale mi przeszło. Wcale nie zamierzałam cię niepokoić, ale po tym, czego się wczoraj dowiedziałam, nie potrafiłam się powstrzymać i dlatego dzwonię.

— Proszę zostawić mnie w spokoju.

— Nie denerwuj się, zaraz skończę. Później będziesz miał czas na nerwy. Dużo czasu. Jutro są twoje urodziny, prawda? Potraktuj to więc jako swego rodzaju prezent urodzinowy.

— O co pani chodzi?

— Wczoraj byłam u lekarza, ponieważ trochę mnie zaniepokoiły dwie ostatnie, bardzo skąpe miesiączki. I wiesz, co mi powiedział?

Chrisowi zaczynało być duszno.

— Słucham?

— Że dziwi go, iż w ogóle jakieś były!

— Nie rozumiem — mruknął słabo.

— Nie udawaj! Jestem w ciąży. I to z tobą!

— Skąd ta pewność? — udało mu się wydusić.

— Ja wiem. Niech ci to wystarczy za pewnik — rzuciła ostro.

— Czego pani chce? Pieniędzy na usunięcie dziecka?

— Wypchaj się swoimi pieniędzmi! — krzyknęła. — To już czwarty miesiąc! Na skrobankę dawno za późno! Mogłam wcześniej pomyśleć, ale nie od razu zauważyłam spóźniające się miesiączki. Całkiem po prostu przeoczyłam. Teraz muszę urodzić to dziecko. Nie mam innego wyjścia. Cieszysz się?

— O co, pani chodzi?

— O nic — parsknęła. — Myślałam, że się ucieszysz. Zostaniesz, jakby nie było ojcem. Znowu. Tylko nie myśl przypadkiem, że chcę cię szantażować. Bez obawy. Pomyślałam sobie tylko, że pewnie chciałbyś wiedzieć… Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin… tatusiu. Pamiętaj, nie pij za dużo, i nie myśl o mnie źle, … Żegnaj…

Chris opadł na krzesło, niezauważając, że połączenie zostało przerwane, a słuchawka, którą kurczowo ściskał w dłoni, zaczęła nadawać cichy, ciągły sygnał.

Dziecko! Zrobił tej kobiecie dziecko! W wieku trzydziestu dziewięciu lat znowu został ojcem! Gdyby stało się to z Romą wtedy jeszcze pół biedy, ale z obcą kobietą! O ile pamiętał, miała wielkie plany związane ze swoją przyszłością. Teraz, dzięki niemu, stała się panną z dzieckiem. Cóż ona teraz pocznie? Jak wyglądać będzie jej wymarzona przyszłość? Dlaczego w ogóle stało się to, co się stało? Po co w ogóle zadzwoniła? Co to zmienia?

Wbrew pozorom zmieniało bardzo wiele.

Podniósł się na nogi i automatycznym ruchem odwiesił słuchawkę na widełki. Wytarł rozlaną kawę, po czym spróbował złapać filiżankę w rozdygotane ręce. Za drugim podejściem udało mu się nie wylać pozostałej resztki i w miarę bez przygód dojść do salonu. Usiadł w fotelu przed telewizorem. Odstawił kawę na stolik. Przez chwilę nie wiedział, co zrobić z rękami, w końcu nachylił się i zatopił w nich twarz.

Dlaczego właściwie tak się tym przejął? Dziewczyna nie wydawała się przybita czy zrozpaczona. Po prostu podzieliła się z nim faktem, że zaszła w ciążę. Może właśnie w tym dziecku znajdzie swoją przyszłość i nie będzie wcale taka nieszczęśliwa, jak mu się wydaje. Poza tym nie była wtedy aż taka pijana, żeby nie zdawać sobie sprawy z konsekwencji, jakie niosło za sobą uprawianie seksu z obcym facetem, w dodatku bez zabezpieczenia! — zaczynając od AIDS, a na zajściu w ciążę kończąc! Jak mogła być taka lekkomyślna? Jeśli miała na to ochotę, dlaczego nie zorganizowała wcześniej jakiejś prezerwatywy, lub czegoś równie obrzydliwego? Ponoć kobiety są bardziej przewidujące od mężczyzn, a ta wyglądała przecież na dość rozsądną! Winę należałoby zatem podzielić na dwie osoby, nie tylko na niego!

Dzwonek u drzwi wejściowych obwieścił nadejście jednej z jego pań. Chris ruszył ociężale z miejsca. Mógł się założyć, że jak zwykle Jodie zapomniała zabrać ze sobą kluczy. To już stało się regułą, iż jeśli ktoś dzwonił, to albo goście, albo jego dwunastoletnia córeczka.

— Cześć tato! — zawołała, wchodząc. — Jessie w domu?

— A powinna być? — spytał z uśmiechem na widok jej zmokłych włosów. — To już nie ma w tym domu parasolek?

— Co? — Stanęła, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. — Ach, tato, przestań. Pytałam się o Jessie. Jest albo jej nie ma?

— Od kiedy to zaczęłaś tęsknić za swoją starszą siostrą? — pokiwał ze zdziwieniem głową. — Powinienem to gdzieś zanotować. Nie wiem tylko gdzie.

Zdjęła przemoczoną kurtkę, po czym wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.

— Mógłbyś się ogolić. Kłujesz. Znaczy się, że jej nie ma — stwierdziła smutno. — Szkoda, miałam do niej sprawę.

— Pożyczka?

— Skąd wiesz? — zawołała zdumiona.

— Powiedzmy, że się domyśliłem. Ile potrzebujesz?

W skupieniu zaczęła analizować propozycję ojca.

— A nie zdradzisz mnie? Bo widzisz, to ma być na prezent dla ciebie. Jeśli one się dowiedzą…

— Mama również?

— Ona przede wszystkim. Przez miesiąc miałaby o czym gadać.

— Załatwione. Ile potrzebujesz?

— ...Sto.

— Aż sto!?

— Tak, bo to ma być prawdziwy prezent, nie jakieś tam byle co.

— Na co są ci potrzebne te pieniądze? Jeśli o mnie chodzi, wystarczy, jak mnie pocałujesz i mocno wyciskasz. Żadnych innych prezentów nie potrzebuję.

— Tato, ja wiem, co będzie dla ciebie najlepsze. Nie będziesz żałował, zobaczysz.

Chris podrapał się po głowie, po czym w udanym zamyśleniu złapał za brodę.

— Mówisz, że setka ci wystarczy. I to będzie tylko pożyczka?

— Słowo honoru, że ci oddam! — Uderzyła się w pierś, aż zadudniło.

Tak — pomyślał. — Tak samo, jak wszystkie poprzednie. — Sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając portfel.

— Jesteś kochany! — zawołała Jodie, chowając banknot. Jeszcze raz go pocałowała i złapała za ledwie co powieszoną kurtkę.

— A ty dokąd znowu?

— Przecież wiesz — Puściła do niego oko. — Tylko się nie wygadaj! — ostrzegła na odchodnym.

— Nie odchodź za daleko!

Zaraz potem trzaśnięcie drzwi frontowych obwieściło głośnym echem, że dziewczynka wyszła. Następnie powróciła cisza, a wraz z nią natarczywe myśli, które na chwilę opuściły mężczyznę podczas rozmowy z córką.

Nagle przypomniał sobie czasy, gdy Jodie była jeszcze malutkim bobasem i jak bardzo zmieniła ich spokojne życie. Jej starsza siostra, mająca wtedy pięć lat, nie była zachwycona nowym członkiem rodziny. Patrzyła na małą z zazdrością i każdym swoim gestem dawała do zrozumienia, jak bardzo jej przeszkadza. Jednak Jodie miała to w nosie i najbardziej kochała Jessie. Kiedy Chris albo Roma próbowali się nią zająć, wystarczyło, że Jessie pojawiła się w pokoju, aby mała zaczęła się śmiać i wyciągać do niej rączki. Jessie udawała z początku, że niczego nie zauważa, jednak z czasem zaczęło jej to nawet imponować i w końcu przekonała się do siostry, przeznaczając i dla niej miejsce w swoim małym serduszku.

Oboje Chris z Romą obawiali się reakcji Jessie na wieść o narodzinach nowej siostrzyczki. Obawiali się, że będzie zazdrosna o ich miłość, którą teraz musieli dzielić między dwie córki. Jednak nie przypuszczali, że tak szybko zaakceptuje swoją malutką siostrę. Od tego momentu rozpoczęły się jednak inne problemy: Jessie we wszystkim chciała wyręczać rodziców we wszystkim. Chciała przewijać, karmić, kąpać i bawić się z małą. Z tym ostatnim nie było problemu, ale pozostałe czynności musiała wykonywać pod nadzorem dorosłych. Z początku nawet się nieco buntowała, ale gdy przekonała się, że nie pozostawiono jej innego wyboru, dała za wygraną.

Te czasy Chris pamiętał najlepiej. Niestety, okres niemowlęcy ich pierwszej córki schował się gdzieś w zakamarkach pamięci. Jego brat, Colin, namawiał go nawet kiedyś do kupna kamery wideo, ale wtedy nie czuł takiej potrzeby. Teraz żałował.

Zabrał pustą filiżankę i wrócił do kuchni. Nalał sobie kawy, płucząc pusty dzbanek ciepłą wodą i odstawiając go na ekspresie. Spojrzał na wiszący na ścianie czerwony telefon, który Roma dopasowała do reszty wyposażenia kuchni. Jego czerwony kolor potęgował znaczenie wiadomości, jaką przyniósł. Od tej chwili, gdy tylko zadzwoni, jego sumienie i obawa przed dzwoniącą osobą będą go dręczyły.

W drodze do salonu zastanawiał się, dlaczego zebrało go na rozmyślania o szczenięcych latach jego córek. Czy to dlatego, że w oddalonym miasteczku rozwijało się jego trzecie dziecko, w łonie kobiety o długich blond włosach? Czy tylko dlatego?

Postawił na marmurowym stoliczku filiżankę. Podszedł do szafki z zestawem stereo i przez chwilę zastanawiał się nad wyborem muzyki, na którą miałby w tym momencie ochotę. Jego wybór padł na dawno niesłyszanego Isao Tomitę. Właśnie ten srebrny krążek zatytułowany „Kosmos“ rozbrzmiewał w całym domu, gdy po raz pierwszy lokowali Jodie w jej różowym pokoiku.

Założył słuchawki, usiadł w fotelu i zanurzył się w dźwiękach elektronicznej muzyki, które przywołały wspomnienia i zapach małego dziecka.


Roma przez chwilę męczyła się z zamkiem przy drzwiach wejściowych, trzymając w obu rękach wielkie papierowe torby z zakupami, a manipulowanie kluczami przekraczało jej możliwości.

— By to jasna cholera! — zaklęła pod nosem. — Pieprzony zamek!

Spróbowała szczęścia z dzwonkiem. Jednak, mimo iż bez przerwy naciskała go tyłkiem, nie zauważyła, by ktokolwiek ruszył się jej otworzyć.

— Pomarli tam, czy jak?

W końcu nie pozostało jej nic innego, tylko oprzeć torby o ścianę i włożyć klucz do zamka.

— Jest tu kto? — zawołała z progu, podnosząc zakupy z podłogi.

Odpowiedziała jej cisza. W pokoju Jessie nie było słychać dzikiej muzyki ani prób gry na gitarze przez Jodie. Nawet z gabinetu Chrisa nie dobiegał najcichszy szelest.

— Poumierali albo się wyprowadzili — stwierdziła beznamiętnie.

Nie potrafiła sobie poradzić z dwiema torbami naraz. Przy każdej kolejnej próbie podniesienia ich z podłogi, wysypywała połowę zawartości, a gdy schylała się, aby pozbierać zgubione rzeczy, traciła kolejne.

— Cholera, cholera, cholera!

Ostatecznie zrezygnowała z jednoczesnego zabrania obydwu toreb. Na początek skompletowała tylko jedną i z niezadowoloną miną ruszyła do kuchni. Przechodząc obok salonu, omal nie wypuściła jej z ręki, zauważając siedzącego w fotelu Chrisa.

— Coś takiego! — zawołała ze złością.

Zrzuciła torbę na stół w kuchni i wróciła do salonu, gdzie nerwowym ruchem. zerwała mu słuchawki z głowy.

Przestraszony, Chris wybałuszył na nią oczy.

— To ja się tu męczę, a on w najlepsze słucha sobie melodyjek!

— Cześć skarbie — mruknął, jeszcze niezupełnie uspokojony po doznanym szoku. — Udały ci się zakupy?

— Co?! — krzyknęła rozwścieczona. — Popatrz, cholera, jak ja wyglądam! Cały płaszcz uświniony, na dworze pogoda, żeby ją diabli, a na dodatek na korytarzu leży rozwalona torba! Jeśli jeszcze raz się mnie zapytasz, czy mi się udały zakupy, to cię zamorduję!

Chris podniósł się na nogi i przytulił rozdygotaną kobietę. Pogłaskał ją po mokrych, kruczoczarnych włosach. Poddała się pieszczocie, obejmując go w pasie.

— Płaszcz odda się do czyszczenia — powiedział uspokajającym tonem. — Twoje mokre włosy wysuszy, a „rozwaloną“ torbę pozbiera. Widzisz jakiś problem?

— Co ja poradzę na to, że wszystko mnie wkurza. — Potrząsnęła głową. — Do tego jeszcze ta cholerna pogoda!

— Ty sobie teraz usiądź i odpocznij — powiedział, łagodnie ją od siebie odsuwając. — Ja tymczasem pozbieram to pobojowisko z korytarza, a później zrobię ci kawy. — To mówiąc, odwrócił się, chcąc wprowadzić swoje słowa w czyn, ale Roma nagle o czymś sobie przypomniała. Jej krzyk zatrzymał Chrisa w pół kroku:

— Stój! Jednej rzeczy nie wolno ci widzieć! — zawołała i pognała na korytarz.

W chwilę później zobaczył ją, jak wymyka się do pokoju Jessie, chowając coś w kieszeni płaszcza. Wzruszył ramionami i poszedł wreszcie pozbierać rozsypane zakupy.

Reszta jego rodziny, jakby czekała na ten moment. Gdy schylał się po pierwszą rzecz, w zamku zachrobotał klucz i do mieszkania weszła, przemoczona do suchej nitki, najstarsza pociecha, Jessie. Jeszcze zanim zdążyła zamknąć drzwi, do środka wpadła jak bomba ta najmłodsza, również ociekająca wodą.

Bezceremonialnie przecisnęła się obok starszej siostry i nachyliła się, by dać ojcu buziaka.

— Nie rozpychaj się tak! — warknęła na nią Jessie.

— Cześć tato! Dlaczego klęczysz? — I nie czekając na odpowiedź, znikła w swoim pokoju.

— Najpierw się rozbierz, kozo mała! — zawołał za nią.

— Cześć tatku — rzekła pierworodna. — Ten porządek, to twoja sprawka? — spytała, pozbywając się ostatniej mokrej rzeczy.

— Nie, twojej matki. Ja tu robię tylko za bezpłatną siłę roboczą.

Bez słowa schyliła się i zaczęła pomagać.

Chris po raz pierwszy od dłuższego czasu przyjrzał się jej uważniej. Jej krótko ścięte, ciemnobrązowe włosy lśniły od niedawnej deszczowej kąpieli, a po szczupłych policzkach spływały jeszcze krople wody. Zapatrzył się na smukłe dłonie, którymi zbierała paczuszki i torebki, zaskoczony ich kobiecością. Kiedy ta dziewczyna zdążyła wyrosnąć? Dlaczego wcześniej nie zauważył tych wszystkich zmian? Czy to nawał pracy, częste wyjazdy, czy może ostatnio coraz rzadsze kontakty z córką sprawiły, że umknęło mu to przeobrażenie Jessie z podlotka w prawdziwą panienkę? A może, gdyby nie otrzymana telefonicznie wiadomość, nadal by niczego nie zauważył?

— Tato, stało się coś? — spytała, zaniepokojona jego wyrazem twarzy. — Dziwnie wyglądasz.

— Nie, wszystko w porządku — odparł, prostując się z westchnieniem. — Zamyśliłem się tylko.

— O czym myślałeś? Patrzyłeś na mnie tak jakoś…, tak jakoś… — nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa.

— Jak patrzyłem?

— Nie umiem tego nazwać.

— Tak jakoś inaczej? — pomógł jej.

Skinęła głową, nie spuszczając z niego uważnego wzroku.

— Lepiej albo gorzej? — spytał.

— Nie wiem — wzruszyła ramionami. — Inaczej. Nigdy dotąd nie przyglądałeś mi się w ten sposób.

Objął ją ramieniem i pocałował w skroń.

— Chyba przegapiłem kilka lat twojego dorastania i właśnie teraz zdałem sobie z tego sprawę. Poza tym odkryłem, jak bardzo cię kocham.

Bez słowa podniosła na niego swoje głębokie, brązowe oczy i po raz pierwszy od długiego czasu oddała pocałunek. Chrisowi zrobiło się miękko i tak jakoś ciepło na duszy.

Co się dzisiaj ze mną dzieje? — pomyślał. — Jeden głupi telefon postawił na głowie całe moje dotychczasowe życie. Czy to możliwe?

— Dawno mi tego nie mówiłeś — rzekła cicho, idąc razem z nim w stronę kuchni.

— Czyżby?

— Tak — odparła z przekonaniem. — Jodie słyszy to, co najmniej kilka razy dziennie, a ja zapomniałam już, jak to jest, gdy tata powie coś takiego.

— Wybacz. Od dzisiaj będę ci już tak codziennie mówił.

Nieoczekiwanie, ze złością wyrwała mu się z objęć.

— Tylko się ze mnie nabijasz — burknęła. — Wypchaj się swoim codziennym mówieniem. Obejdzie się bez łaski. Masz tę twoją małą kózkę i ona powinna ci wystarczyć! — Odwróciła się na pięcie i wybiegła z kuchni.

Już druga osoba każe mi się dzisiaj czymś wypchać — pomyślał ze zgrozą.

— A tę, co znowu ugryzło — powiedziała Roma, która weszła akurat w momencie wybuchu córki.

— Sama ją o to zapytaj — mruknął.


Przyjęcie urodzinowe odbyło się jak zwykle w ścisłym, rodzinnym gronie. To znaczy, z gości przyszedł tylko brat Chrisa, Colin ze swoją niewidomą żoną, Claire. Rodzice obydwu braci bawili akurat na Hawajach i zadowolili się jedynie telefonicznymi życzeniami, co było już tradycją. Chris nie miał z tym problemu, ponieważ od zawsze rzadko uczestniczyli w przyjęciach, nawet tych rodzinnych, a sami również nie organizowali żadnych.

Colin był bardzo podobny do Chrisa z zewnątrz, ale tu podobieństwo się kończyło. Miał tak samo ciemnoblond włosy, podłużną twarz, prosty nos i zgrabne usta. Szeroka, muskularna sylwetka, tak samo, jak Chrisowi, sprawiała sporo kłopotów w doborze marynarek. W rezultacie obaj zaczęli chodzić do tego samego krawca. Przynajmniej z przymiarkami nie mieli problemów — mogli się nawzajem wyręczać.

Oczy, mimo takiego samego zielonego koloru, mieli już inne. Różnica nie polegała jednak tylko na ich oprawie. Spojrzenie Colina, w odróżnieniu od Chrisa, było ostre i przenikliwe. Potrafił długo wpatrywać się w kogoś, nie zamieniając z tym kimś ani słowa. I to czasami bez powodu, ot tak, po prostu, dla czystego kaprysu.

Pracował w Instytucie Medycyny Sądowej i jak mawiał, nigdy nie znalazłby dla siebie bardziej odpowiedniego zajęcia. Mówiąc to, za każdym razem dziwnie się uśmiechał. Chris często żartował z jego kolegów z pracy, nazywając ich „umrzykami”, ale Colin wspaniałomyślnie mu wybaczał, obiecując, że kiedyś do nich dołączy, a wtedy porozmawiają sobie inaczej.

Claire była całkowitym przeciwieństwem Colina. Byłą drobna, delikatna, o ciemnych włosach, opadających na ramiona. Chris zastanawiał się, co skłoniło Colina, który kiedyś zmieniał partnerki jak rękawiczki, do poślubienia takiej delikatnej i niewidomej kobiety. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że to łączyło się z większą odpowiedzialnością i trudnościami w kontaktach towarzyskich, ponieważ Claire zawsze potrzebowała pomocy, zwłaszcza w nowych miejscach. A znając Colina, wiedział, że ten zbyt lubił się „urywać“ w poszukiwaniu nowych znajomości, aby wytrzymał przy jej boku dłużej niż minutę. Dlaczego więc zdecydował się na niewidomą żonę? Na to pytanie nigdy nie znalazł odpowiedzi.

Dzieci nie posiadali. Nie mogli mieć albo nie chcieli. Jednak Chris nigdy nie zdobył się na odwagę, by ich o to zapytać.

Po złożeniu życzeń i odśpiewaniu „Happy birthday to you“ wszyscy zasiedli do stołu.

Chris ułożył otrzymane prezenty na stoliku przy ścianie, wyciągnął najlepszy koniak i rozlał do kieliszków: brata oraz swojego. Uważał, że panie nie znały się dostatecznie dobrze na jakości tego trunku.

— To mi się podoba — zawołał Colin. — Wy, kobiety, powinnyście pić oranżadę, a nie porządny alkohol.

Roma prychnęła w odpowiedzi. I tak wypije tyle, ile będzie chciała i co będzie chciała. Za to Claire nie wyrzekła słowa, tylko jeszcze niżej spuściła głowę. Chris po krótkim wahaniu również napełnił kieliszek żonie. Dla swojej bratowej miał przygotowany likier wiśniowy, którego wolała od brandy.

— Tato — syknęła wiercąca się niecierpliwie Jodie.

— Czego by duszyczka chciała?

— No, wiesz. — Wskazała wzrokiem zastawiony stolik pod ścianą. — Prezenty.

— Masz rację, to są prezenty. Moje prezenty. — Uśmiechnął się, dobrze wiedząc, o co jej chodzi.

— Otwórz je wreszcie!

— Nie rozumiem, dlaczego cię one tak denerwują.

— Oj, tato! — parsknęła Jessie. — Musisz się z nią drażnić? Przecież ona tu zaraz zniesie jajko!

— Nie zniosę! — krzyknęła w odpowiedzi. — Jak tata nie chce, to wcale nie musi ich otwierać. Nie wtrącaj się, jak nie wiesz!

— Musicie się kłócić? — zabrała głos matka. — Chociaż na urodzinach taty mogłybyście przestać i przez chwilę się nie odzywać!

— Mogę nic nie mówić — rzekła obrażona Jessie. — I tak wszystko, co powiem, jest do kitu.

— Bardzo słuszna decyzja — pochwaliła ją Roma.

— Ja też? — spytała przerażona Jodie.

— Zamknij się!

Chris wyczuł, że atmosfera domowej sielanki uległa pewnemu zaostrzeniu. Nie chciał, aby ten dzień zakończył się rodzinną awanturą. Wstał więc i podszedł do stolika.

— Od czego mam zacząć?

— Od tej zielonej paczuszki — zawołała od razu Jodie.

Podniósł ją i na początek zważył w ręce.

— Jak na tak małe coś, jest dosyć ciężka — stwierdził zdziwiony.

Rozerwał papier i pokazał zebranym piękną, bezprzewodową maszynkę do golenia.

— Coś podobnego! — zwrócił się do córki. — Czegoś takiego właśnie mi było trzeba. Moja poprzednia, już dawno odmówiła mi posłuszeństwa. Skąd wiedziałaś?

Jodie aż podskakiwała z uciechy.

— To musiało przecież bardzo dużo kosztować — powiedział z dziwnym uśmiechem. — Dałaś radę aż tyle nazbierać? — Podszedł do niej i pocałował. — Moja mała kózka pozbyła się przez swego tatę wszystkich swoich oszczędności. Dziękuję ci, kochanie.

Kątem oka zauważył, że Roma nieco zbladła. Może koniak jej nie służył?

Następnym prezentem była kryształowa karafka na wodę od Colina oraz wełniany, robiony na drutach szalik od Claire. Zawinął go sobie wokół szyi i powiedział ze śmiechem:

— Claire albo przewidujesz bardzo późne nadejście wiosny, albo chcesz mnie przygotować na nadejście następnej zimy. Obojętne, co miałaś na myśli, cieszę się z tego szalika. — Nachylił się nad nią i pocałował w policzek.

— Mnie nawet nie chce zacerować skarpetek — burknął Colin, który zdążył już sobie nalać trzeci kieliszek.

Pozostały jeszcze dwie paczuszki. Chris podniósł jedną z nich i zdziwił się jej ciężarem. Wydawał się podobny do prezentu Jodie. Szybko zdjął papier i w tym momencie Colin zaczął się przeraźliwie śmiać.

— A to ci heca! Teraz będziesz miał dwie na zmianę. Jedną w dni parzyste, a drugą w nieparzyste. A może pożyczysz którąś swemu braciszkowi, bo ten nie ma żadnej.

Chris nie wiedział, czy powinien podzielać radość brata. Jego dwie panie poświęciły wiele wysiłku, aby wymyślić dla niego prezent, ale działając w tajemnicy przed sobą, przypadkowo wpadły na ten sam pomysł i kupiły identycznie to samo. Teraz miał dwie nowiutkie, bezprzewodowe maszynki do golenia.

— Najwyżej moją się zwróci — rzekła ponuro Roma. — To ja, cholera, specjalnie wyszłam w tę psią pogodę, żeby ci coś kupić…

— Niczego nie będziemy zwracać — zawołał Chris. — Twoja maszynka jest czarna, a ja uwielbiam czarne maszynki. Ta od Jodie jest czerwona, więc pasuje do całej reszty wyposażenia, a poza tym, ja strasznie… lubię czerwone maszynki do golenia!

— Czy to znaczy, że brat będzie się musiał obejść smakiem? — odezwał się smutno Colin.

— Na to wygląda — klepnął go po ramieniu Chris. — Ale nie martw się, może ci kupię podobną na twoje urodziny. To już przecież niedługo.

— Jasne, tylko pięć miesięcy.

— Dlaczego nic nie jecie? — oburzyła się Roma. — Przygotowałam specjalnie takie dobre rzeczy. Claire, zacznij wreszcie jeść. Colin, ty byś tylko pił. Musisz też od czasu do czasu coś przegryźć. Chris, cholera, usiądź w końcu!

Rozłożono na talerzach poszczególne smakołyki. Przekomarzając się i dowcipkując, rozpoczęto degustację wyników kunsztu kulinarnego Romy. I oczywiście, jak zwykle, wszystko wszystkim smakowało. Claire skromnie jadła i mało piła, jednak pochwaliła gospodynię za doskonały gust i wyczucie smaku. Colin zaczął drwić z Chrisa, że ma tylko jedną butelkę koniaku, którą zresztą dostał w prezencie od swojego szefa. Starszy brat postanowił udowodnić mu, że jego zasoby alkoholu nie są tylko na pokaz.

— Mojej już nie lej — bąknął Colin. — Ona ma dosyć. Na dziś wystarczy tego dobrego. Prawda, kochanie, że alkohol niezbyt ci smakuje? — Objął ją za szyję i siarczyście pocałował.

Chrisowi zawsze robiło się niedobrze po tego typu odzywkach brata. Nigdy jednak nie wtrącał się w ich życie prywatne. Tym razem również postanowił milczeć, ale Roma, która również trochę wypiła, nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła na szwagra:

— Claire potrafi chyba sama powiedzieć, na co ma, a na co nie ma ochoty! Nie musisz jej zawsze wyręczać! Skąpisz jej?

Colin tylko mrugnął do niej i z uśmiechem odpowiedział:

— Nigdy nie żałowałem mojej kochanej żoneczce niczego. Tylko że ona nie zna umiaru. Jak zacznie pić, to ciężko jej skończyć. Potem plączą jej się nogi, a jest przecież ślepa i może sobie zrobić krzywdę. — Sięgnął po nowy kieliszek. — Jeśli jej czegoś zabraniam, to tylko dla jej dobra. Prawda, kochanie?

— Co ty na to, Claire? — spytała Roma z błyszczącymi oczyma.

— Nic — odparła cicho. — On ma rację.

— Czyżby? — nie dawała za wygraną Roma. — A gdyby tobie, Colin, ktoś czegoś zabronił?

Zaśmiał się głośno.

— Ja, to co innego. Nawet gdy jestem pijany jak bela, widzę, gdzie padam, kochaniutka.

— Skończcie już … — zaczął Chris, ale niespodziewanie dla wszystkich, Jessie wstała gwałtownie od stołu, głośno odsuwając krzesło.

— Jeśli nie macie nic przeciwko, pójdę sobie.

— Ależ… — chciał zaoponować, jednak i tym razem mu przerwała:

— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, tato. — Odwróciła się i wybiegła z salonu.

Zaległa cisza. Pierwsza odezwała się Roma, patrząc na Chrisa i wymachując widelcem:

— Tę znowu, co ugryzło?

— Oj, braciszku, podpadłeś córeczce na całej linii — bąknął Colin. — Na twoim miejscu, dobrze bym się nad tym zastanowił.

— Co ja jej takiego zrobiłem?!

— Co zrobiłeś? Spytaj lepiej, czego nie zrobiłeś…

— O cholera! — Olśniło go nagle. — Zapomniałem o jej prezencie! — Zerwał się z miejsca i szybko podszedł do stoliczka. Za kryształową karafką leżała płaska, kwadratowa paczuszka przewiązana kolorową kokardą.

Rozwinął ją. Z mieszanymi uczuciami wpatrywał się w najnowszy dysk Isao Tomity. Na okładce lśnił, wypisany złotym mazakiem, napis: „W ostatnią trzydziestkę od ostatniej siedemnastki“.

— Głupio ci, braciszku?

— Zamknij się.


Gdy już Colin z Claire wyszli, a Roma wraz z Jodie sprzątały ze stołu, Chris podszedł pod drzwi pokoju Jessie. W środku nie paliło się światło. Cicho wszedł i zbliżył się do łóżka córki. Leżała w ubraniu, odwrócona do niego plecami. Nie spała.

Przysiadł na brzegu materaca i dotknął delikatnie jej ramienia. Jednym gwałtownym ruchem strzepnęła z siebie jego rękę.

— Czego chcesz? — burknęła. — Idź lepiej do tej swojej kozy. Może z niej coś lepszego wyrośnie. Mnie przecież i tak już nie potrzebujesz.

Chris był w kropce. Musiał jej coś powiedzieć, jakoś się usprawiedliwić, a podejrzewał, że cokolwiek powie, będzie niedobrze.

— Kochanie, nawet nie wiesz, jak mi przykro. Nie zrobiłem tego specjalnie. Uwierz mi, to całe zamieszanie z tymi prezentami, do tego afera z podwójnymi maszynkami… Po prostu wyleciało mi z głowy.

— Idź się lepiej ogolić. Bardzo potrzebowałeś przecież takiej maszynki.

— Kotku. — Nachylił się nad nią i szepnął do ucha: — Wszystkie prezenty, jakie dzisiaj otrzymałem, są dobre i funkcjonalne. Bardzo przydatne, można powiedzieć…

— Dwie maszynki też?

— Ależ oczywiście. Twój zakup był jednak prawdziwym podarkiem od serca. Nawet nie wiesz, jak mi było głupio, gdy go otworzyłem. A przez to, że był najfajniejszy, czułem się jeszcze głupiej, bo za ten dysk powinienem cię najbardziej i najgoręcej wyściskać. — Pocałował ją w policzek i mocno przytulił.

— Ale ten od Jodie był dużo droższy!

— W sensie finansowym, owszem. Jednak najbardziej cieszę się z twojego Tomity. Dobrze wiesz, że go bardzo lubię. — Pogłaskał ją po włosach. — Nie gniewaj się już na mnie.

— Ile jej dałeś? — spytała nagle.

W pierwszym momencie nie wiedział, o co jej chodzi.

— Komu?

Odwróciła się na plecy, oparła na łokciach i spojrzała na niego mokrym wzrokiem.

— Tej twojej kozie. Przecież ona wydała prawie wszystkie pieniądze, jakie miała. Ode mnie też próbowała coś wycyganić.

Powinien chyba jej powiedzieć, dla złagodzenia atmosfery, ale nie chciał, żeby z kolei ta młodsza obraziła się na niego za niedotrzymanie tajemnicy.

— Nie zdradzisz mnie?

— Jodie na pewno prosiła cię o to samo, prawda?

— Zgadłaś. Pójdźmy więc na kompromis. Żeby nie wyjść w oczach twojej siostry na kompletnego zdrajcę, przyznam tylko, że jej nieco… pożyczyłem, ale nie zdradzę ile. Zadowolona?

— I tak wiedziałam. Bo skąd by ta smarkula miała na tak drogi prezent? Ode mnie nie dostała, a mama na pewno jej nie dała. Pozostałeś więc tylko ty.

— Pożyczyłem — zaprotestował słabo Chris.

— Tato! — zawołała, wycierając oczy. — Ja dobrze znam te jej pożyczki! Mnie na przykład, jeszcze nigdy niczego nie zwróciła!

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i w progu stanęła, na lekko chwiejących się nogach, Roma.

— Skończyliście się już mizdrzyć?

— Chyba tak — mruknął Chris. A zwracając się jeszcze do Jessie, spytał: — Nie gniewasz się już na mnie?

— Nie, tatku. Już nie.

— Ja bym jej te humory raz na zawsze wybiła z głowy. Kto to widział tak się zachowywać? Dlaczego ty się z nią tak cackasz?

Chris dał córce na odchodnym buziaka i skierował się do wyjścia. W drzwiach zatrzymało go jeszcze jej ciche pytanie:

— Bardzo jestem nieznośna?

Odwrócił się z uśmiechem.

— Nie szkodzi. W normie. I tak cię kocham — odpowiedział równie cicho. Objął następnie Romę i wraz z nią wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

— To już drugi raz dzisiaj — szepnęła Jessie, ale tego jej ojciec nie mógł już słyszeć.

Tydzień później

Słońce wyszło właśnie zza chmury, gdy Chris zaparkował swojego saaba na podjeździe do garażu, którego zdalnie sterowana brama, kilka dni stała zablokowana, a mechanik, jak nie przychodził, tak nie przychodził. Chris już dwa razy do niego dzwonił, ale za każdym razem otrzymywał tę samą odpowiedź: „jutro“. Jak tak dalej pójdzie, zmieni mechanika.

Wszedł do domu i pierwsze co usłyszał, to wściekła muzyka dobiegająca zza zamkniętych drzwi pokoju Jessie. Muzykę tę słyszał już w samochodzie, ale za każdym razem łudził się, że to od sąsiadów za płotem.

— Cześć mała!! — próbował przekrzyczeć jakiś zespół techno. — Ej, słyszysz mnie?!

Jessie tańczyła, wykonując dzikie podskoki i wymachiwanie ramionami. Dopiero po chwili, zauważyła stojącego w drzwiach ojca. Odwróciła ku niemu zdziwioną twarz. Od razu też zagościł na jej ustach wstydliwy uśmiech, połączony z zakłopotaniem.

— Cześć, tatulku — powiedziała, przyciszając walącą akurat, elektroniczną perkusję. — Ty już w domu?

— Mam trochę papierkowej roboty, pomyślałem więc, że nic się nie stanie, jak popracuję w domu. Nie będę ci przeszkadzał?

Roześmiała się serdecznie.

— Jeśli nie planujesz słuchania zbyt głośnej muzyki, wtedy nie.

— Cieszę się — mruknął. — Jakby co, to wiesz gdzie leżą moje słuchawki.

— Nie ma sprawy. Baw się dobrze — zażartowała.

Od jego ostatnich urodzin dość wyraźnie poprawiły się ich wzajemne stosunki. Chris był z tego bardzo zadowolony i robił wszystko byle tylko ich znowu nie popsuć. Cieszył się każdą nową chwilą, mając cichą nadzieję, że tak pozostanie już na zawsze.

Najpierw rozebrał się, potem zaniósł swoje rzeczy do gabinetu, a następnie wszedł do kuchni w celu nastawienia sobie kawy. Gdy jednak spojrzał na ich czerwony ekspres, momentalnie mu się odechciało.

— Tysiąc kaw w pracy w domu tysiąc pierwsza — mruknął pod nosem. — Na razie wystarczy.

Nalał wodę do elektrycznego czajnika, z szafki wyjął słoiczek z herbatą. Oczekując na zagotowanie się wody, rozłożył gazetę leżącą na stole i zaczął ją przeglądać.

W tym momencie do kuchni weszła Jessie, a zaraz potem zadzwonił telefon. Chris nie zdążył jeszcze porządnie podnieść głowy znad czytanego artykułu, gdy dziewczyna już trzymała przy uchu podniesioną słuchawkę.

— Mieszkanie państwa Dowson, słucham.

Przez krótką chwilę nikt się nie odezwał, choć słychać było przytłumiony oddech. W końcu dziewczyna usłyszała niewyraźny głos swojej cioci.

— Jessie? Tu Claire, zastałam może twojego tatę?

— Właśnie przyszedł z pracy. Dać go cioci?

— Jesteś kochana. Muszę koniecznie z nim porozmawiać.

— Tato — powiedziała, podając mu słuchawkę. — Ciocia do ciebie.

— Co się stało, Claire?

— Przepraszam, że cię niepokoję, ale mam do ciebie dość delikatnego gatunku prośbę… Czy jesteś teraz bardzo zajęty?… To może ja zadzwonię trochę później…

— Mów, o co ci chodzi.

— Tego raczej nie dam rady powiedzieć przez telefon — zająknęła się nieznacznie. — Umiałbyś do mnie przyjechać?

— Czy Colin nie może tego załatwić? — zapytał z nadzieją w głosie.

— Nie, on tego nie może załatwić — powiedziała sucho. — Jeśli nie masz teraz czasu, to umówimy się na kiedy indziej. Uwierz mi, nikomu oprócz ciebie nie zdobędę się tego powiedzieć. To jest naprawdę bardzo delikatna sprawa, a dla mnie wystarczająco wstydliwa, aby tylko ciebie prosić o pomoc. Do nikogo innego nie mam tyle zaufania. Przyjedziesz? Bardzo cię proszę.

Po chwili zastanowienia odpowiedział:

— Jeśli to naprawdę takie pilne, to za pół godziny będę u ciebie.

— Jesteś strasznie miły, nie zapomnę ci tego.

Oddał słuchawkę Jessie, żeby ją odwiesiła z powrotem na aparat.

— Długo cię nie będzie? — spytała domyślnie.

— Nie mam pojęcia. Nie powiedziała, o co chodzi. A nie chciała przez telefon niczego wyjaśnić. Postaram się przyjechać, zanim wróci mama.

— A jeśli nie?

— To niech, po przyjściu, zadzwoni do cioci. Wtedy będę prawdopodobnie wiedział nieco więcej.

Gdy był już w drzwiach, zawołał jeszcze na Jessie:

— Ej, mała. Chodź tu szybko!

— Zapomniałeś czegoś? — spytała, biegnąc w jego kierunku.

— Właśnie. — Złapał ją za bluzkę i przyciągnął do siebie. — Zdaje się, że tego… — I cmoknął ją głośno w czoło. — Cześć!

Uwolniona z uchwytu, uśmiechnęła się do siebie.

— Mój staruszek wyraźnie zwariował.

Stała jeszcze w progu, czekając, aż samochód ojca zniknie za zakrętem. Potem zamknęła drzwi na zamek i weszła do swojego pokoju, ale nie miała już jakoś ochoty na poprzednią muzykę. Poszła więc do salonu i po chwili poszukiwań znalazła to, co chciała — dysk z napisem: „W ostatnią trzydziestkę, od ostatniej siedemnastki.“


Chris tak jak obiecał, zjawił się pod domem brata po mniej więcej dwudziestu pięciu minutach. Przez jakiś czas krążył, w poszukiwaniu wolnego miejsca do parkowania, ponieważ wjazd do garażu Colina zawalony był sprzętem do malowania elewacji domu. Musiał więc wyszukać jakąś lukę pomiędzy parkującymi wzdłuż ulicy samochodami, a później wrócić na piechotę.

Gdy dzwonił do drzwi, było już trzydzieści pięć minut po telefonie Claire. W zasadzie więc zmieścił się w umówionym czasie.

— Chris? — spytała przez zamknięte drzwi Claire.

— Tak, to ja.

Zachrobotało w zamku i po krótkiej chwili ujrzał, stojącą przed nim swoją bratową. Stała prosto z dumnie podniesioną głową i wydawało się, jakby patrzyła mu prosto w oczy.

Ubrana była w białą bluzeczkę z koronkami i krótką, sportową spódniczkę. Włosy spięła w koński ogon i przewiązała kokardką w kolorze spódniczki. Chrisa, na jej widok, aż zamurowało na moment.

— Proszę, wejdź do środka.

— Ślicznie wyglądasz, Claire — powiedział z uznaniem, całując ją.

— Powiedz to swojemu bratu.

— Nie ma go jeszcze w domu? — spytał, rozglądając się ciekawie.

— Inaczej nie prosiłabym cię o przyjazd — powiedziała, wyłamując sobie nerwowo palce. — To dotyczy jego, a ściślej mówiąc, nas… jego i mnie. — Proszę, wejdź dalej. Zrobić ci drinka albo kawy? Powiedz, na co masz ochotę?

Wszedł głębiej, po czym usadowił się w ulubionym fotelu Colina. Z przyjemnością patrzył jak Claire z wdziękiem i bez żadnych problemów porusza się po mieszkaniu.

— Nie chciałbym ci sprawiać kłopotu. Powiedz lepiej, jaki masz problem.

— Cały dzień siedzę sama, więc to dla mnie żaden kłopot. Mam przynajmniej jakieś zajęcie. — Zmusiła się do uśmiechu. — Czego ci nalać?

— Masz piwo?

Bez zbędnych słów wyszła do kuchni. Po chwili wróciła z otwartą butelką. Podała mu, po czym usiadła w krześle naprzeciw niego. Automatycznie obciągnęła spódnicę na kolanach.

Za każdym razem, gdy była sama w obecności Chrisa, czuła się dziwnie zażenowana. Wiedziała, że się jej przygląda, jednak było to przyglądanie zupełnie innego rodzaju, nie takie, na jakie zdobywali się koledzy Colina. Chris postrzegał ją jako kobietę, podczas gdy inni zawsze brali pod uwagę jej kalectwo. Przy nich czuła się, jakby była naga.

Naraz o czymś sobie przypomniała.

— Jezus, Maria! Zapomniałam o szklance! — Zerwała się na nogi.

— Usiądź, Claire. — Chwycił ją lekko za rękę i delikatnie usadził z powrotem na krześle.

Zadrżała. Jego dotyk był taki ciepły, taki przyjemny. Colin już dawno przestał ją tak dotykać.

— Wiesz przecież, że nie używam szklanek do piwa. Powiedz, o co ci chodzi i uciekam. Mam jeszcze trochę pracy w domu. Chyba mnie rozumiesz.

— Tak, oczywiście. Byłam głupia. — Znowu zaczęła wyłamywać sobie palce. — Nie wiem, jak zacząć. Gdy do ciebie dzwoniłam, wszystko wydawało mi się proste. Teraz nie jest. Chyba jednak łatwiej by mi było rozmawiać o tym przez telefon — Złączyła kolana i oparła na nich dłonie.

Chrisowi zdawało się, jakby się zaczerwieniła. Musiał przyznać przed sobą, że było jej z tym rumieńcem bardzo do twarzy.

— Nie bój się — powiedział najłagodniej, jak potrafił. — Obojętnie co mi powiesz, wszystko pozostanie między nami.

Naraz się zdecydowała.

— Powiedz, Chris, czy ja jestem brzydka?

O mało się nie zakrztusił piwem.

— Ty? Brzydka? — Wybałuszył na nią oczy. — Kto ci nagadał takich bzdur?

— Nikt, ja sama.

Nachylił się i złapał ją za dłonie. Były zimne i lekko spocone. Zamknął je w swoich.

— Claire! Co ci znowu przyszło do głowy?

— Bo widzisz, twój kochany braciszek zachowuje się tak, jakbym była trędowata lub co najmniej brzydka i odpychająca. Potrafi całymi dniami się do mnie nie odzywać. Omija mnie jak jakiś mebel. Nie słucha, co do niego mówię, bez uprzedzenia wychodzi. Słyszę tylko trzaśnięcie drzwi frontowych. Nie wiem, dokąd idzie i kiedy wróci. Czasami wraca nad ranem, zamyka się w łazience, bierze prysznic, a potem idzie, jak gdyby nic do łóżka. Nic nie powie, tylko odwraca się plecami i od razu zasypia… — Zaczęła łkać. — Ja już dłużej tak nie wytrzymam… Czy wiesz, że myśmy od ponad roku ze sobą nie spali?… To znaczy, nie kochali się, jak przystało na męża i żonę?… Gdy go zaczepiam… wtedy ucieka do pracowni na sofę i przez tydzień nie wraca do łóżka!

Chris był wstrząśnięty. Podejrzewał, że między nimi nie bardzo się układało, ale żeby aż tak! W zasadzie wstyd mu było za brata. Ta dziewczyna zasługiwała na lepsze traktowanie.

— Nie wiem, co powiedzieć — wystękał drżącym głosem. — Chcesz, żebym z nim porozmawiał?

— Nie! — krzyknęła. — Tylko byś pogorszył. On się wtedy dowie, że ci wszystko opowiedziałam. Nic mu nie mów, proszę.

— Co mam więc zrobić? Chciałaś, żebym ci pomógł. W porządku, zgodziłem się, nie wiedząc właściwie, o co ci chodzi. Teraz mi powiesz, jak mam się za to zabrać.

Wstał z fotela i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Taki był zły na Colina, że gdyby teraz wszedł, najprawdopodobniej dostałby po zębach… A ten nie pozostałby dłużny i mieliby walkę kogutów.

— Jak ci pomóc? — spytał, podejrzanie spokojnym tonem.

— Chciałabym, żebyś mi coś kupił — szepnęła przez łzy. — Ja, niestety, nie dałabym rady. Nie wiem, gdzie jest… taki sklep. Wiesz, taki specjalny shop dla panów i pań.

Chrisa wzruszyła rozbrajająca szczerość swej bratowej. Wyobrażał sobie, ile ją kosztowała decyzja, żeby go o coś takiego poprosić. Ile wewnętrznych walk z samą sobą musiała stoczyć, zanim do niego zadzwoniła.

Miał oto przed sobą kobietę, która wszelkimi dostępnymi sposobami starała się jeszcze uratować własne małżeństwo. Środki, jakimi tego dokona, były jej już obojętne. Liczył się tylko wynik. Według Chrisa należał jej się za to medal.

— Co chcesz, abym ci kupił?

— Zrobisz to dla mnie?

— Oczywiście, jeszcze dzisiaj. Powiedz mi tylko, co ci chodzi po myśli.

— Chodziłoby mi… o coś sexy… coś erotycznego. — Zaczerwieniła się. — Rozumiesz, jakieś szmatki… Podniecające was szmatki… Nawet nie wiem, jak wyglądają…

Już chciał jej powiedzieć, że i bez tego jest dostatecznie sexy, ale się powstrzymał.

— W porządku. Postaram ci się coś wybrać… Hm, musisz mi jednak przedtem podać swoje wymiary. Bez tego…

Kilka minut później pożegnała się z nim, wciskając mu do dłoni poskładaną kartkę z kilkoma liczbami.

— Gdybyś po powrocie zauważył samochód Colina…, wtedy nie wchodź. Dasz mi… to coś później, może jutro. Zadzwonię zresztą do ciebie. — Złapała go za marynarkę. Zmusiła, by się nachylił i pocałowała w policzek — Strasznie ci dziękuję, Chris. Gdyby nie ty…

— Myślisz, że to pomoże?

— Musi — odpowiedziała z przekonaniem.


Po jego wyjściu nie wiedziała, za co ma się złapać, by do reszty nie wyłamać sobie wszystkich palców. Sprzątnęła nie do końca dopitą butelkę piwa, wylała pozostałość do zlewu, po czym postawiła ją przy całej baterii innych. Nie podejrzewała, by Colin zauważył brak jednego piwa, ale cień obawy pozostał.

Wróciła do pokoju. Włączyła radio, jednak po paru sekundach wyłączyła. Muzyka dzisiaj wyjątkowo ją denerwowała, nawet ta najcichsza. Gdy zapanowała cisza, usiadła w fotelu Colina i machinalnie obciągnęła materiał na kolanach. Szybko doszła do wniosku, że było to najgłupsze, co po wyjściu Chrisa zrobiła. Dla demonstracji złapała za spódniczkę i ze złością podciągnęła ją pod same majtki.

Zastanowiła się, czy nie ma czegoś do posprzątania albo pozmywania. Niestety, w mieszkaniu, w którym się nie brudzi, nie ma co sprzątać. Tych kilka talerzy po posiłkach? Kurz? Przecież on nie zdąży jeszcze dobrze opaść, a już go, z braku lepszego zajęcia, wyciera!

Żeby chociaż miała dzieci. Okrutny los sprawił, że nie mogła ich mieć. Bóg świadkiem, że próbowała. Kiedyś, gdy Colin nie był taki oziębły, próbowali prawie codziennie. Poszli nawet do kolegi Colina, żeby sprawdził, w czym tkwi przyczyna. Zbadał ich oboje i stwierdził, że wina tkwi w niej samej. Owszem, proces jajeczkowania przebiega jak najbardziej prawidłowo, ale jej jajeczka nie są w stanie przyjąć plemnika. Walczą z nim, zamiast przyciągać.

Teraz, mając trzydzieści dwa lata, stała się ruiną kobiety. Niezdolną do rodzenia dzieci, nieposiadającą walorów seksualnych, które byłyby w stanie zainteresować nią własnego męża. A do tego, z powodu swojego kalectwa, zupełnie nieprzydatną do życia.

Zapłakała cicho. Na sucho, bez łez, bo tych zdążyła się już dziś chyba wszystkich pozbyć.

Później wstała z fotela i ze swojej półki wyciągnęła książkę o grubych kartkach. Przesunęła opuszkami palców po grzbiecie. Uśmiechnęła się z nostalgią. „Alicja w krainie czarów“, jej pierwsza książka w alfabecie Braille´a. Dostała ją od ojca na swoje piętnaste urodziny. Jak to już dawno temu. Czytała ją, od tego czasu, chyba ze setki razy.

Usiadła przy stole, otworzyła ją na pierwszej stronie i zaczęła czytać. Poczuła się nagle, jakby była małą dziewczynką przeżywającą zaczarowany świat baśni. Czytając, łkała bezgłośnie. Ileż by dała, by móc stać się na chwilę małą Alicją i tak jak ona, brać udział w mrożących krew w żyłach przygodach. Może wtedy zapomniałaby na chwilę o własnym życiu.


Chyba zdrzemnęła się. Po otrzymaniu od Chrisa małego zawiniątka poszła od razu do sypialni, aby się przebrać. Zaproponowała mu nawet, żeby poczekał i ocenił cały efekt. Ze zdziwieniem zauważyła, że go to speszyło. Powiedział jej również, że to wdzianko nie nadaje się do podziwiania przez obce osoby. Wolałby już wrócić do domu. Pożegnał się i rzeczywiście poszedł.

Przebrała się i usiadła na łóżku. Nie wiedziała, jak długo będzie musiała czekać na Colina. Wytrzymała w takiej pozycji pół godziny. Położyła się potem w poprzek i musiała chyba w końcu zasnąć. Teraz coś ją obudziło. Albo to był dojmujący chłód, albo trzaśnięcie drzwiami.

Otworzyła swój zegarek i sprawdziła godzinę. W pół do drugiej w nocy. Spała aż siedem godzin! Czy to możliwe?

Z głębi mieszkania nie dobiegał ją żaden dźwięk, najlżejszy nawet szelest. Zamieniając się cała w słuch, wyszła na korytarz i zamarła w bezruchu. Nadal nic. Ruszyła więc dalej, bez przerwy wsłuchując się w panującą ciszę.

— Colin? — zawołała. — Czy to ty?

Żadnej odpowiedzi. Wyczuła jednak delikatne poruszenie powietrza obok siebie. Z przyspieszonego nagle oddechu, pierś zaczęła jej gwałtowniej falować. Serce zabiło mocniej.

— Colin, nie strasz mnie, proszę — odezwała się drżącym głosem.

Usłyszała ciche pstryknięcie, a następnie ryk puszczonej na cały regulator muzyki. Podskoczyła z przerażenia, zakrywając uszy rękami i panicznie krzycząc.

— Przestań! — krzyczała. — Colin, zgaś to, proszę! Colin!!!

Zaśmiał się tylko pod nosem. Wyprostował się i ruszył do łazienki.

— Colin! Wyłącz to! — zawołała słabo. — Dlaczego mi to robisz? Colin!

Potykając się o poprzestawiane krzesła, zbliżyła się do szafki. Rozdygotaną ręką namacała przełącznik. Przez kilka sekund nie umiała sobie dać z nim rady jakby go coś zaklemowało. W końcu jednak znowu zaległa cisza.

Dobiegł ją szum spadającej wody z prysznica. Znowu poszedł się kąpać. Codziennie się kąpie i codziennie zmienia bieliznę! Jednak daleko jej było do radości. Od pewnego bowiem czasu zżerało ją natarczywe podejrzenie, iż nie dla niej się tak myje. Jednak jak dotąd nie miała na to żadnych dowodów.

Drzwi od łazienki były oczywiście zamknięte. W bezsilnej złości poczęła szarpać za klamkę i walić pięścią.

— Colin, otwórz! — wołała. — Przed kim się zamykasz? Przede mną? Jestem przecież twoją żoną! Zapomniałeś już?

Jak zwykle nie raczył jej odpowiedzieć. Spłukał resztkę szamponu i po wyjściu z kabiny, jeszcze nagi, podszedł do lustra. Ściereczką przetarł zaparowaną taflę. Sprawdził stan swojej twarzy, pogłaskał się po lekko zarośniętym podbródku, rzucił okiem na swojego najlepszego kolegę i pokiwał z uznaniem głową.

Ubrał się w przygotowaną wcześniej pidżamę, po czym usiadłszy na zamkniętej desce od sedesu, zaczął obcinać paznokcie u nóg. Nie zwracał przy tym najmniejszej uwagi na coraz to natarczywsze nawoływania Claire, jakby ich w ogóle nie słyszał.

Zrezygnowana, wróciła do sypialni. Zapaliła jedyną nocną lampkę, tę po stronie Colina. Nie dla siebie, ta nie była jej do niczego potrzebna, dla niego. Sprawdziła jeszcze, czy grzeje. Potem, w oczekiwaniu na nadejście męża, usiadła na brzegu łóżka.

Długo kazał na siebie czekać. Zdziwił go nieco blask światła wydobywający się z sypialni, ale zdążył się już przyzwyczaić do ekstrawaganckich pomysłów Claire. Może tym razem wydawało jej się, że widzi?

Założył filcowe kapcie, kupione specjalnie w ochronie przed jej wybitnie wyostrzonym słuchem. Przedtem zawsze wiedziała, gdzie jest i z której strony nadchodzi, teraz miała z tym trudności. W tych kapciach mógł się poruszać po mieszkaniu jak duch. Ta rola szybko też przypadła mu do gustu. Cieszył go wyraz zaskoczenia, niemal przerażenia malujący się na jej cukierkowatej buzi, kiedy niespodziewanie dmuchał jej w nos, lub łapał za ramię albo biust.

Tym razem również nie słyszała żadnych kroków. Na dźwięk jego głosu, aż podskoczyła.

— W coś ty się wystroiła?! — Teraz dopiero zauważył.

— Nie podoba ci się? — spytała, stając przed nim. Okręciła się jak modelka. — Kupiłam specjalnie dla ciebie. Może teraz… — zająknęła się. — Myślałam, że teraz…

— Wyglądasz jak dziwka! — Nie wierzył własnym oczom. — Wszystko ci przez to widać!

— Ale ja tylko…

— Co: „tylko“? — spytał z pogardą. — Coś ty sobie myślała? No, coś myślała? — sapnął — Że niby co? Że mi dzięki temu stanie? Niedoczekanie twoje! Choćbyś tu odtańczyła kankana, nic mnie nie ruszy! Nie przy tobie! Już nie.

Minął ją obojętnie i podszedł do łóżka. Zwinął swoją pościel. Energicznie ruszył do wyjścia. W progu przystanął, nagle olśniony pewną myślą.

— Jak tyś to kupiła? Gdzie?

— W sklepie — powiedziała cicho.

— W jakim sklepie? — westchnął — U piekarza takich rzeczy nie sprzedają! Więc gdzie?

— W sklepie… z takimi… rzeczami.

— W jakim sklepie?

— Przecież już powiedziałam! — jęknęła.

Czekała na jakąkolwiek reakcję. Na dodatkowe pytania. Na cokolwiek byle tylko coś mówił. Nic już więcej nie usłyszała. Colin, co miał do powiedzenia, powiedział. Nie uważał za konieczne dalszego kontynuowania tematu.

— Colin, jesteś tu? — spytała zdumiona. Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi.

Znowu nie słyszała, jak wychodził. Swymi przeklętymi kapciami odebrał jej jedyny sposób orientacji we własnym domu. Ostatni, jaki jej jeszcze pozostał.

Rzuciła się na pościel, wybuchając głośnym płaczem.

Dwa i pół roku później

— Cholerny świat! — Roma była naprawdę wściekła. Powiesiła torebkę na garderobie. Zdjęła buty, rozrzucając je byle jak po korytarzu, po czym weszła do salonu. Usiadła wygodnie na sofie i z westchnieniem ulgi położyła nogi na marmurowym stoliku, którego kamień przyjemnie chłodził jej rozpalone stopy.

Dzisiaj miała wyjątkowo ciężki dzień. Dostała od kierownika gruby plik papierów do przepisania i naniesienia poprawek. Niestety, nie mogła przy tym zaniedbać swoich codziennych obowiązków. Musiała odbierać telefony, umawiać interesantów na spotkania, ustalać wolne terminy. Słowem, miała pełne ręce roboty. Nawet nie znalazła wolnego czasu na lunch, aby uniknąć konieczności siedzenia w biurze po godzinach.

Zadzwonił telefon.

Żeby odebrać, musiałaby teraz wstać i pójść do kuchni, a była zbyt zmęczona, by się ruszyć.

— Jodie! — zawołała. — Jodie!

Dziewczynka miała zamknięte drzwi, poza tym, zbyt pochłonięta była czytaniem, by słyszeć wołanie matki.

— Jodie!!! Ogłuchłaś?! Odbierz ten cholerny telefon!

Do Jodie dotarło wreszcie, że ktoś wykrzykuje jej imię. Bez entuzjazmu zwlokła się z kozetki i wystawiła głowę przez uchylone drzwi.

— Co się stało? — zawołała.

— Nie słyszysz? Dzwoni!

— To niech sobie dzwoni. I tak nie do mnie. — Ziewnęła. — Może w końcu przestanie.

— Idź odebrać i przestań dyskutować! — zdenerwowała się matka. — Co się z tobą ostatnio dzieje!

— Nic się nie dzieje. Co ma się dziać?

— Pójdziesz albo nie?

— No, dobra. — Powoli, jakby czekając, żeby ktoś po drugiej stronie kabla sam zrezygnował, skierowała się w stronę kuchni. Po drodze mruknęła jeszcze pod nosem:

— Zawsze ja.

Podniosła słuchawkę. Usłyszała kobiecy, nieznany głos wołający: „Halo!“

— Słucham, kto mówi? — spytała.

Nieznajoma jakby się nieco speszyła. Ułamek sekundy zastanawiała się nad czymś, po czym szybko powiedziała:

— Andy, dobrze, że cię słyszę…

— Nie jestem żadną Andy. Chyba się pani źle połączyła. Proszę spróbować jeszcze raz.

— Czy to mieszkanie państwa Sandersów?

— Nie, Dowson! — rzuciła dziewczynka i zaraz potem odwiesiła słuchawkę. — Głupia baba — podsumowała krótko niefortunną rozmówczynię. — „Andy, dobrze, że cię słyszę“ — przedrzeźniała ją. — „Czy to mieszkanie państwa Sandersów?“

— Kto to był? — zawołała z salonu Roma.

— Pomyłka! Ktoś chciał rozmawiać z jakąś Andy Sanders. Znasz taką?

— A skąd mam niby znać? — Zastanowiła się przez chwilę. — Nie, na pewno nie znam. Cholera, muszę powiedzieć tacie, żeby zmienił nam numer. To już nie pierwszy raz ktoś się myli przy wybieraniu. Często, zamiast siódemki naciskają dziewiątkę, a my przecież mamy z każdej z tych cyfr po dwie. Nie rozumiem tego.

Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale stwierdziła, że znowu jest sama. Jodie, korzystając z monologu matki, bezszelestnie zniknęła w swoim pokoju.

Oddała się więc bez reszty ogarniającemu jej ciało bezwładowi. Postanowiła, że nie ruszy się stąd, aż Chris nie wróci z pracy. Wtedy i tak będzie musiała przyszykować mu coś do jedzenia. Zawsze jadł w pracy, ale lubił też przekąsić nieco po powrocie do domu. Mówił, że nie ma to, jak domowe jedzenie. W zasadzie nie miała nic przeciwko temu, ale najczęściej krew ją zalewała, gdy tylko pomyślała o gotowaniu.


Było już dobrze po szóstej, gdy Chris nadepnął przypadkowo na leżący na środku ich pluszowego chodnika, pantofelek żony. Podniósł go, poszukał wzrokiem drugiego, a następnie ustawił starannie oba obok garderoby.

Nie zaglądając głębiej do mieszkania, wszedł do gabinetu i zaczął się rozbierać. Powiesił marynarkę oraz spodnie do szafy. Przepoconą koszulę i podkoszulek zwinął w kłębek, mając zamiar wrzucić je do kosza na brudną bieliznę, po czym wyszedł na korytarz, zerkając z przyzwyczajenia do salonu.

Na sofie, w dość niewygodnej pozycji, leżała Roma z nogami wyciągniętymi na stole. Zaraz potem usłyszał niewyraźne pochrapywanie żony.

— Kochanie! — zawołał łagodnie. — Pora wstać. „Jeszcze ranek nie tak blisko…“. Wiesz, która godzina? — Potrząsnął ją delikatnie za ramię.

Otworzyła szeroko oczy. Półprzytomnie na niego spojrzała. Nie mogła jeszcze dojść do siebie. Pierwszą rzeczą, której była pewna, były bóle wszystkich mięśni. Dopiero na drugim miejscu znalazł się, nachylony nad nią obraz Chrisa.

— Co się stało? — spytała ochryple. — Dlaczego jesteś goły?

Uśmiechnął się.

— Mam na sobie slipki i skarpetki, więc taki goły znowu nie jestem.

— Lepiej się ubierz — mruknęła — bo cię jeszcze zgwałcę. Z takim ciałem, na golasa, lepiej nie paraduj przed spragnioną kobietą. Chyba że masz coś w planie… — Uśmiechnęła się do niego promiennie.

Pomógł jej wstać.

— Może potem — zauważył z tajemniczym uśmiechem. — Teraz marzę tylko o zimnym prysznicu i o czymś ciepłym do jedzenia. Masz coś dobrego?

— Zaraz ci zrobię. O kurczę, moje kości! — stęknęła, łapiąc się za krzyż. — Ale mnie połamało!

— Gdzie Jodie? — spytał nagle Chris. — Nie słyszę jej.

— A gdzie ma być? U siebie w pokoju. Przez cały dzień tam siedzi. Odkąd wróciłam z pracy, tylko raz wychyliła nosa. Nie rozumiem tego. Zamiast latać jak inne, czyta książki. Powiedz, czy to normalne? Trochę mnie ona niepokoi.

Chris wszedł do łazienki, ale nie zamknął za sobą drzwi. Puszczając wodę i regulując jej temperaturę, zawołał:

— Pamiętasz, co robiłaś w jej wieku?

— Na pewno nie czytałam książek — odkrzyknęła z kuchni — Wtedy miałam już zupełnie co innego w głowie. Uganiałam się za chłopakami!

— Mając czternaście lat? Wcześnie zaczynałaś. — Rozebrał się do końca i zamknął w kabinie.

— A ta nawet tego nie robi — mruknęła pod nosem. Włączyła kuchenkę, po czym wyciągnęła z zimnego piekarnika patelnię. — To nie jest normalne… — Chcesz w koszulce albo bez?

Ta głośna wymiana zdań wyciągnęła z pokoju „przedmiot“ rozmowy. Włosy miała w nieładzie, pogniecioną bluzkę i napuchniętą buzię. Dźwięk lejącej się wody zaprowadził ją przed uchylone drzwi łazienki.

— Tata? — spytała, wpatrując się w zarys męskiej sylwetki ledwie widocznej zza porowatej i zaparowanej szyby. — To ty?

— Co? — Nie dosłyszał. — Kto tam jest? Koza?

— Jodie. Nie żadna „koza“ — burknęła.

— Cześć mała. — Kończył się mydlić. — Jak leci? Coś nie masz dzisiaj zbyt dobrego humoru, co? Pokłóciłaś się z kimś?

Oparła się o framugę i skrzyżowała ramiona na piersiach. Dalej była naburmuszona.

— Skąd wiesz?

— Przecież cię znam. Po każdej kłótni obojętne z kim najlepiej obchodzić cię z daleka. Zawsze tak było. Nie próbuj mi wmówić, że tym razem jest inaczej. Mam rację? No to, z kim tym razem?

— Nie znasz go… — zaczęła niewyraźnie.

Naraz jej matka złapała ją za rękaw i gwałtownie odciągnęła od drzwi. Nogą zamknęła z trzaskiem łazienkę. Na twarzy malowało jej się oburzenie.

— Już nie masz gdzie rozmawiać z ojcem, tylko w czasie kąpieli!? — zawołała. — Kto to widział? Co to w ogóle za porządki?

— Oj, mamo! — Jodie zabrała rękę z matczynego uścisku. — Przecież nic się takiego nie stało!

— Kto to widział, żeby wysiadywać w łazience podczas kąpieli ojca? Jak ci nie wstyd?

— Ale przecież był zamknięty! Niczego nie mogłam widzieć! A choćby nawet! Świat by się przez to nie zawalił! I nie byłam w środku, tylko trochę tu i trochę tam. — krzyknęła dziewczyna. — Czego się mnie czepiasz?

— Jeszcze raz odezwiesz się do mnie takim tonem — warknęła — to Bóg mi świadkiem, popamiętasz ten dzień do końca życia! Teraz marsz do swojego pokoju!

Jodie, zła i obrażona, uciekła, z łoskotem zatrzaskując drzwi od swojego pokoju.

Z ręcznikiem przewiązanym w pasie, Chris wyszedł na korytarz. Cały ociekał jeszcze wodą.

— Dlaczego na nią tak nawrzeszczałaś? — spytał, nieprzyjemnie zaskoczony.

— Zasłużyła — mruknęła, wracając do kuchni. Rozchodził się stamtąd przyjemny zapach smażonych kartofli i sadzonego jajka na bekonie. — Gdybym ja się tak odezwała do mojej matki…

— Przecież to twoja kochana córka!

— Co wcale nie znaczy, że dam do siebie w ten sposób mówić.

— Ona nic nie zrobiła!

— Ty ją jeszcze bronisz! Ona jest już rozpuszczona jak dziadowski bicz. Ty ją rozpuściłeś, ja na pewno nie. Na wszystko jej pozwalasz. Rozmawiasz z nią jak z koleżanką. Dzisiaj stała w drzwiach, a jutro wejdzie ci do kabiny. Ona dopiero się rozwija i zaczyna interesować się wszystkim, co dotyczy odmiennej płci, nawet bardziej niż te jej książki!


Następnego dnia Chris wrócił do domu w pogodnym nastroju. Już w progu przywitał się z pustym, jak się po chwili zorientował, mieszkaniem. Wzruszył ramionami i poszedł do gabinetu, aby się przebrać. Gdy wszedł do środka, usłyszał dzwoniący telefon w kuchni. Zastanowił się, czy go odebrać. Jakby nie było, formalnie przebywał jeszcze w pracy, nie miał więc obowiązku z nikim rozmawiać. Ktoś jednak był na tyle uparty, że Chrisowi nie pozostało nic innego, jak skierować się do kuchni.

— Dowson — rzucił krótko.

Po drugiej stronie kabla ktoś głośno odetchnął, po czym odezwał się damskim głosem:

— No, nareszcie. Chris?

— Słucham, kto mówi?

— Gabi, możesz swobodnie rozmawiać? Coś mi się wydaje, że raczej wolałbyś zachować dyskrecję. Nie chciałbyś chyba chwalić się za bardzo naszą znajomością… Przynajmniej na razie… A propos, czy pamiętasz mnie jeszcze? Wiesz, kto do ciebie dzwoni?

Już po pierwszych słowach kobiety, poznał ją — o ile nie po głosie, to po dreszczach, które zaczęły mu przechodzić po plecach. Nie miał pojęcia, o co jej mogło tym razem chodzić.

— Czego pani znowu chce? — spytał obcesowo.

— Nie musisz być taki nieuprzejmy. Chcę ci tylko coś zaproponować. Mam nadzieję, że nie gniewasz się, iż rozmawiam z tobą przez „ty“. Po tym, cośmy razem przeżyli…

— O żadnych „przeżyciach“ nie mam zielonego pojęcia. Dlaczego pani dzwoni? Znowu jakiś kaprys? — Mimo chęci zapomnienia o całej sprawie i obawy przed tym, co może go spotkać ze strony tej kobiety, w głębi ducha zadowolony był z jej telefonu. Od jakiegoś czasu prześladowały go bowiem natarczywe myśli dotyczące tego dziecka. Rad byłby się dowiedzieć, co urodziła.

— Tym razem, to żaden kaprys — zaśmiała się nerwowo. — Jestem przyparta do muru i muszę coś z nim zrobić. Chyba nie myślałeś, że na zawsze pozostanę „panną z dzieckiem“. Muszę się go pozbyć i wszystko mi jedno jak. Poznałam bardzo fajnego faceta… — Zaciągnęła się papierosem i głośno wypuściła dym. — Jest jedynym synem właściciela potężnej firmy… Podobam mu się…

— Zaraz, zaraz! — zawołał. Poczuł, jak włosy na jego ciele stają dęba. — O czym pani, na miłość boską, mówi? Kogo chce się pani pozbyć? Jaki facet? Co to wszystko w ogóle ma znaczyć? — Musiał usiąść, tak jak za pierwszym razem. — Dlaczego pani do mnie dzwoni?! Czego pani chce?

Zaciągnięcie się dymem i spokojne słowa, wypowiedziane jednak lekko drżącym głosem:

— Mam zamiar… oddać ci twojego synka… Na zawsze.

— Zaraz! Chwileczkę! — prawie krzyknął. Musiał się przesłyszeć. Na pewno się przesłyszał. Nie było innego wytłumaczenia — Co pani mówi?! — Cały aż się trząsł.

Nastąpiła krótka pauza, jakby kobieta zbierała siły na powtórzenie tego, co już raz powiedziała.

— Oddaję ci go! Ogłuchłeś?! Możesz go sobie zabrać! Nie chcę dłużej wychowywać twojego syna! Czy to aż tak trudno zrozumieć, że mam już dość niańczenia? Nie nadaję się do roli mamusi! — krzyknęła jakby z odrazą. — Myślałam, że dam radę. Jednak nie potrafię! — Usłyszał pstryknięcie zapalniczki i nowe, głębokie zaciągnięcie się dymem.

Chris zauważył ze zdziwieniem, że mocno drży. Przez całe jego ciało przepływały fale dreszczy, a im intensywniej myślał o słowach kobiety, tym były gwałtowniejsze i częstsze. Jeszcze mógł się oburzyć, jeszcze miał czas, żeby wysłać ją do wszystkich diabłów. Powinien roześmiać się szyderczo i odwiesić słuchawkę. Pytanie brzmiało: Dlaczego jeszcze tego nie uczynił?

Przed ponad dwoma laty podobna rozmowa telefoniczna zburzyła na jakiś czas spokój jego ducha i wywołała lawinę wspomnień. Miał głupie wrażenie, że tym razem lawina będzie z ciężkich kamieni, bezlitośnie zasypujących całe jego dotychczasowe życie. Trudno mu już się będzie spod nich wygrzebać. O ile w ogóle mu się to uda.

— Jak to, „oddać“? Dlaczego mnie pani dręczy? Co ja pani takiego zrobiłem?

— Nic nie zrobiłeś, do diabła! Nie słyszałeś, co powiedziałam? — Zaciągnęła się nerwowo papierosem. — Nie mam innego wyjścia. Wydawało mi się na początku, że bycie mamą to bardzo piękne i naturalne. Pomyliłam się! Kocham mojego synka… chyba kocham, ale nie potrafię wyrzec się moich marzeń. Bóg mi świadkiem, że próbowałam. Tak długo czekałam na tę chwilę, śniłam o niej po nocach. Nie chciałam żyć tak jak moja matka…,a zajmując się Filipkiem, robiłam dokładnie to samo, co ona!… Ojciec porzucił nas, gdy miałam pięć miesięcy. Od tego czasu nigdy się już nie odezwał… Później, po latach, nawet nie próbował zobaczyć, jak wyglądam. Nie ciekawiło go to. Olał nas na całej linii. Miał nas gdzieś! — Powtórne zaciągnięcie się dymem. — Dlatego wtedy do ciebie zadzwoniłam, chciałam, żeby ojciec mojego dziecka miał przynajmniej pojęcie, że jego dziecko istnieje. Żeby go zaciekawiło…

To nie było wcale takie proste, jak jej się wydawało. Chris przyznał w duchu, że mimo wszystko, dopięła swego. Był ciekaw swego syna. Zaczął przecież przypominać sobie całe to zamieszanie związane z przybyciem do domu nowego członka rodziny; z wkroczeniem do tej rodziny. Wydobył z głębi pamięci delikatne ciałko małego dziecka, jego śmiech, płacz, w końcu zapach. On już to miał za sobą! Ułożył sobie życie. Posiadał żonę i dwójkę dzieci… to znaczy, dwie córki. Poza tym był właścicielem skarbu, który cenił sobie ponad wszystko: spokoju. Jeśli kobieta doprowadzi do realizacji swojego zamiaru, utraci go bezpowrotnie.

— Nie dam się zastraszyć — bąknął.

Po przeciwnej stronie kabla wydawało się, jakby ktoś udławił się palącym papierosem.

— Czyś ty oszalał?! — zawołała. — Czy, choćby jednym słowem dałam ci do zrozumienia, iż chcę cię zastraszyć? Zejdź w końcu na ziemię! Niczego nie planowałam. Oddania ci Filipka także nie. — Wyciągnęła z paczki nowego papierosa. Zapaliła. — Musiałam zadzwonić. Naprawdę musiałam, bo mógłbyś mieć później do mnie pretensje, że bez porozumienia z tobą jako biologicznym ojcem, oddałam naszego syna do sierocińca albo zgłosiłam do adopcji!… To znaczy, wydawało mi się, że miałbyś pretensje… Bo ciągle mam nadzieję, iż jesteś inny niż mój ojciec… Niczym nie chcę ci grozić ani do niczego zmuszać. Zrozum. Tym bardziej nie mam zamiaru być przyczyną rewolucji w twojej rodzinie… Doskonale zdaję sobie sprawę, do czego cię namawiam. Przez co będziesz zmuszony przejść, jeśli jednak zdecydujesz się przyjąć Filipa. Chyba wiem i myślę, że uczciwie daję ci możliwość wyboru. Ty zadecydujesz, jak postąpimy. Krótka piłka…

Chris położył słuchawkę na stole i niepewnym krokiem ruszył do gabinetu. W tajemnicy przed Romą trzymał tam jedną paczkę papierosów, tak na wszelki wypadek. Musiał koniecznie zapalić, żeby zająć czymś rozdygotane ręce.

Nie mieściło mu się w głowie, że kobieta w ogóle mogła przypuszczać, iż przystanie na jej… propozycję. Przecież to było całkowicie niewykonalne, irracjonalne! Co ona sobie wyobrażała, że weźmie od niej dziecko, może nawet podziękuje i najzwyczajniej w świecie przyprowadzi je do domu? Zakomunikuje później Romie, iż to jego synek, po czym spokojnie wejdzie do salonu i włączy telewizor? Bzdura!

Z drugiej strony, czy potrafiłby bez mrugnięcia okiem i późniejszych wyrzutów sumienia powiedzieć rozmówczyni, aby go więcej nie niepokoiła i zrobiła ze swoim synkiem, co tylko jej się podoba… również z jego synkiem?! Żeby, jak jakiegoś bękarta, podrzuciła do sierocińca albo oddała komuś obcemu? Czy będzie na tyle silny i bezwzględny, aby zgodzić się na taki krok? Najgorsze było, że przez tę całą sytuację, do jakiej doprowadziła go ta kobieta, począwszy od zaciągnięcia go do łóżka, doprowadzenia do ciąży, a w końcu poinformowaniu o narodzinach ich wspólnego dziecka i chęci przekazania mu go; obojętne co zadecyduje, zawsze będzie źle. Teraz już nie miało znaczenia, na co się zdecyduje, jeśli każda z decyzji prowadziła do tragedii.

W drodze powrotnej nalał sobie jeszcze porządną porcję whisky. Z pełną szklanką i z zakurzoną paczką papierosów usiadł przy telefonie.

— Halo! — usłyszał dobiegający z leżącej słuchawki podenerwowany głos Gabi.

— Poczekaj chwilę — powiedział w przestrzeń. — Najpierw zapalę. — W końcu udało mu się wyłuskać rozdygotanymi rękami jednego papierosa i podpalić. Ciepły dym wypełnił jego płuca, nie przynosząc jednak spodziewanej ulgi.

Z pewnym wahaniem przyłożył powtórnie słuchawkę do ucha.

— Jak ty to sobie wyobrażasz? — zapytał spokojnie, chociaż od wewnątrz cały aż się gotował… ze strachu. Nie zauważył nawet, że zwrócił się do niej tak, jak tego od samego początku chciała.

— Myślałam już, że zrezygnowałeś z dalszej rozmowy i stchórzyłeś… Wydawało mi się też, że nie palisz.

— Mnie też — burknął — Odpowiedz na moje pytanie. Bo jeśli o mnie chodzi, to ja tego nie widzę.

— Niepotrzebnie się denerwujesz. Sprawi ci to zbyt wiele kłopotów, kończymy ten temat i nie ma sprawy — powiedziała z pewnym żalem. — Miałam tylko cichą nadzieję… — zawahała się. — No to jak, nie jesteś zainteresowany?

Wypił potężny haust alkoholu i ze złością odstawił szklankę na stół, o mało jej nie tłukąc.

— Zainteresowanym można być kupnem nieruchomości albo samochodu! Zdaje się, że zapomniałaś o pewnym drobnym szczególe! Tu chodzi o dziecko! — Papieros wyraźnie mu nie smakował. Zgniótł go w popielniczce. — I to ty jesteś jego matką! Nie rozumiem, jak możesz tak mówić o własnym dziecku! Musisz chyba coś do niego czuć!

— Przecież ci powiedziałam, że go kocham — załkała. — Dlatego właśnie do ciebie…

— Bzdura! — wykrzyknął. — Gdybyś go kochała, nie postawiłabyś na pierwszym miejscu jakiegoś tam faceta, który za miesiąc może ci pokazać drzwi! Matka zawsze myśli przede wszystkim o dobru swego dziecka!…

— Dlatego właśnie zadzwoniłam! — Pstryknięcie zapalniczki — Nie rozumiesz tego?

— Wybacz, ale nie mieści mi się w głowie.

— Musiałam wybierać między parszywym życiem, wychowując samotnie…

— Wcale nie musi być takie parszywe — przerwał jej.

— Ale może być! Chyba nie zaprzeczysz, że samotnej matce wcale się tak wspaniale nie powodzi.

— Kto twierdzi, iż musiałabyś być cały czas samotna! Poznałabyś w końcu kogoś porządnego, kto nie miałby nic przeciwko dziecku i w końcu je pokochał…

— A ty?

— Co, ja?

— Czy potrafiłbyś go pokochać?

— Nie zmieniaj tematu — zdenerwował się.

— Nie zmieniam. Filip też należy do tego tematu.

— Jedynie w przypadku, gdybym go wziął… — W tym momencie zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Dał jej nadzieję na to, iż w zasadzie zastanawia się nad przyjęciem Filipka do siebie. Nie wie tylko, jak to przeprowadzić.

— A gdybyś go wziął? — spytała z nagłą nadzieją. — Umiałbyś go pokochać?

Sam zadawał sobie to pytanie i nie potrafił na razie udzielić żadnej odpowiedzi. Nie wiedział, jakby się zachował w bezpośrednim kontakcie z tym dzieckiem. Jednego był tylko pewien, nie robiłby klasyfikacji między swoimi dziećmi.

— Próbowałaś przekonać jakoś tego twojego faceta, żeby cię wziął razem z dzieckiem? Przecież to by było najprostsze wyjście z sytuacji.

Gwałtownie wypuściła powietrze prosto do mikrofonu. Po chwili usłyszał jej głos. Był napięty jak struna:

— Myślisz, że nie robiłam wszystkiego, co w mojej mocy? Że tak, od razu przeszłam nad tym do porządku dziennego? Czy tak o mnie sądzisz? — jęknęła. — Uwierz mi, to nie była łatwa decyzja. Nadal nie jest! Nosiłam w sobie Filipka przez dziewięć miesięcy, potem wychowywałam przez ponad dwa lata… Zdajesz sobie sprawę, jak ja się czułam, gdy mimo wszystko mój mężczyzna zadecydował, że nie zdobędzie się na wychowywanie cudzego dziecka? Powiedział mi, że mnie kocha i nad życie, ale nie zaryzykuje pokochania mojego synka… którego nie on spłodził — zapłakała. — Poradził mi, abym oddała małego do sierocińca, gdzie mogłabym go odwiedzać. Ale ja… Ja wcale nie uważam tego za dobry pomysł, to znaczy ten z tym odwiedzaniem… Albo będę mieszkać z moim synem, albo wyrzucę go z mojego życia… Chris, jesteś tam jeszcze? — spytała zaniepokojona przedłużającą się po jego stronie ciszą.

— Jestem. Czyli albo wszystko albo nic?

— Tak, nie interesują mnie półśrodki… Filipa chyba również. — Zapaliła nowego papierosa. — Wtedy właśnie pomyślałam o tobie… Tylko sobie nie myśl przypadkiem, że twoja decyzja w czymkolwiek zmieni moją. To postanowione. Zbyt długo patrzyłam, jak niszczeje moja matka, abym też sobie pozwoliła na takie marnotrawstwo własnego życia. Jest za krótkie! Otrzymałam szansę wyrwania się z tego bagna i ja z tej szansy nie zrezygnuję… Nawet Filipek nie jest w stanie odwieść mnie od tego zamiaru… Przykro mi.

— A pytałaś się go, jak mu będzie przykro, gdy straci mamę? Na zawsze? — nie wytrzymał Chris. — To tak, jakbyś mu powiedziała, że zaraz umrzesz. Twierdzisz, że dbasz o jego uczucia. Guzik prawda! W rzeczywistości myślisz tylko o sobie! Interesuje cię tylko twoja przyszłość i te twoje marzenia! Reszta nie istnieje. Tylko ty i twój fagas!

— Nie mów tak! — zawołała.

— A jak mam, do cholery, mówić?! — zdenerwował się. — Właśnie słyszę od matki, że synek, którego pieściła przez dwa lata, niewart jest pieszczot, jakie ona otrzyma od poznanego niedawno mężczyzny! To nie jest normalne!

— Jeśli boisz się żony albo jeżeli przez Filipka ma się rozpaść twoje małżeństwo i rodzina…

— Nie rozumiesz, że w ogóle o tym teraz nie myślałem? Co zrobisz, gdy tamten cię rzuci? Stwierdzisz może nagle, iż jednak kochasz swego synka i będziesz się go starała za wszelką cenę odzyskać? Możliwe, że on już o tobie zapomni i na kogo innego będzie wołał „mama“, czy wtedy również pomyślisz o jego dobru i tłumiąc własne uczucia, zostawisz go przy nowej matce?

Zapadła cisza. Chris pomyślał, że może przemówił jej w końcu do rozsądku. Możliwe, iż wcześniej nie zastanawiała się nad wszystkimi stronami swojej decyzji. Zaślepiona wątpliwym urokiem swojego kochanka, pominęła kilka aspektów wiążących się z oddaniem synka w obce ręce. Co zrobi, gdy zostanie kiedyś sama — naprawdę sama?

— Jutro pójdę złożyć wniosek o przekazanie Filipa do sierocińca — powiedziała sucho. — Później wstąpię do notariusza spisać akt zrzeczenia się przeze mnie wszystkich praw rodzicielskich. Powinno mu to pomóc szybciej znaleźć nową rodzinę, a nowym rodzicom zaoszczędzi kłopotów związanych z adopcją. Chyba uczciwe stawiam sprawę…

— Ale nie przed sobą samą! — krzyknął Chris. — Nie przed nim!

— Nie będę cię już do niczego namawiała, bo to i tak nie ma sensu. Nigdy już więcej nie zadzwonię. Nigdy też nie będziesz miał możliwości zobaczenia swojego syna. Nawet przelotnie. Postaram się nie wiedzieć, komu go przekażą… Jak widzisz, zabezpieczę go na wypadek, gdyby kiedyś…

— Ty jesteś szalona!

— Nie. Jak już chcesz to jakoś nazwać, to bardziej odpowiednim słowem byłoby tu: „wyrachowana“.

— Nie możesz tego zrobić!

— A niby dlaczego? Zabronisz mi? — spytała spokojnie. — To mój syn. — Nagle, jakby cień zainteresowania pojawił się w jej głosie: — Dlaczego cię to tak obchodzi? Przecież w zasadzie mnie nie znasz. Filip jest dla ciebie również obcym dzieckiem — jakimś tam dzieckiem spośród miliona innych…

— Nie! — wyrwało się Chrisowi. — Już chyba nie jest — wydusił. — Od momentu, gdy po raz pierwszy zadzwoniłaś, przyzwyczaiłem się myśleć o nim jak o moim dziecku. Nie „jakimś tam“, ale moim. I jakoś nie potrafię go sobie wyobrazić w domu dziecka…

— To, do diabła, wyobraź go sobie w swoim! — wrzasnęła — Mam dość! Rozumiesz? Chcę mieć to już z głowy! Jestem wykończona nerwowo! Dłużej tego nie wytrzymam! Słyszysz?! Zabierz go sobie i przestań mnie dręczyć! Daję ci tydzień na zastanowienie, potem zrobię, jak powiedziałam.


Z rozpaczą rzuciła słuchawkę na widełki.

Wyszła z zadymionego pokoju i skierowała się prosto do przyległego małego pokoiku, w którym spał Filipek. Uklękła obok łóżeczka, przez drewniane szczeble przyglądając się synkowi. Leżał spokojnie z rozrzuconymi na poduszce rączkami. Ze swoimi jasnoblond włoskami i pucułowatą buzią wyglądał jak Cherubinek. Na ten widok w oczach kobiety zakręciły się łzy. Wyciągnęła rękę i pogłaskała go delikatnie po główce.

— Dostaniesz swojego tatusia. Obcym cię nie oddam. Przynajmniej to jedno jestem ci winna. Mam nadzieję, że Chris będzie dla ciebie dobry — łkała. — Na pewno cię pokocha. Poznałam to po jego głosie i po tym, jak mówił. Przejął się twoim losem. Naprawdę był przejęty. Troszeczkę musiałam go nastraszyć, bo nigdy by się na ciebie nie zdecydował, a tak, to już tylko kwestia czasu. — Chłopczyk westchnął i przekręcił się na bok, wsuwając obie rączki pod policzek. — Wiesz, twój tata ma dwie córeczki i zdaje się, że już osiadł na laurach, a dla prawie każdego mężczyzny, kwestią honoru jest posiadanie syna, potomka. To taka ich mania, wiesz? — Wierzchem dłoni przetarła spływające łzy. — Dlatego cię weźmie. Masz to jak w banku.

Podniosła się z klęczek i nie patrząc już na synka, wyszła pospiesznie z pokoiku.

W zagraconej kuchni zaczęła przygotowywać sobie herbatę. Zanim jednak woda zdążyła dojść do stanu wrzenia, kobieta opanowała się już zupełnie. Z jej oczu znikł też ostatni ślad łez. Nikt, kto by ją teraz zobaczył, nie poznałby, że przed chwilą poddała się słabości i pozwoliła, aby żal nad sobą jako matki, wziął górę nad jej planowanym życiem jako dobrze sytuowanej kobiety. Postanowiła w duchu, że drugi raz nie doprowadzi się do takiego stanu.

W glinianym kubku zaparzyła mocnej herbaty, dolała nieco mleka, po czym trzymając go w obu dłoniach, usiadła przy stole. Na dźwięk otwieranych drzwi, nawet nie drgnęła.

Za to wynajęta wczoraj opiekunka, aż podskoczyła z wrażenia, spostrzegając siedzącą po cichu panią domu. Nie przypuszczała, że jeszcze będzie w mieszkaniu.

— Jezus, Maria! — zawołała, łapiąc się za piersi. — Ależ mnie pani przestraszyła.

Utkwiony w nią wzrok niebieskich oczu był pusty i pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu.

— A co ja pani takiego zrobiłam? — spytała cicho. — Siedzę przecież spokojnie i piję herbatę.

— Właśnie dlatego! — powtórnie zawołała starsza kobieta. — Za spokojnie. Wydawało mi się, że już nikogo nie ma! — powiedziała z lekkim wyrzutem. Położyła na podłodze obszerną torbę i usiadła obok gospodyni. — Na co mi były pani klucze? Gdy mi je pani dawała, powiedziała, że o czwartej wyjdzie. No, a teraz jest: — Spojrzała na wiszący zegar — dziesięć po. Strasznie się spieszyłam, żeby mały nie był zbyt długo sam. Bo gdyby się nie daj Boże, wcześniej obudził…

— Przecież pani powiedziałam, że o tej porze śpi jak zabity. — Pociągnęła nowy łyk z glinianego kubka. — Napije się pani herbaty? Jest jeszcze wrzątek.

— Co? Tak, chętnie — mruknęła, zbita z tropu. — A co by było, gdyby się obudził? Z dziećmi nigdy nic nie wiadomo. Sama pani najlepiej wie. Czasami nam się tylko wydaje, że je dobrze znamy, aż tu pewnego dnia płatają takiego figla, że nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać.

— Filip mi jeszcze niczego takiego nie zrobił — powiedziała, podając kobiecie gorący kubek. — Skończę szybko swoją i już wychodzę. — Usiadła naprzeciwko. Z pomiętej paczki wyciągnęła papierosa i zapaliła.

— Pani taka młoda, ładna, a pali — rzekła z przyganą starsza kobieta. — Na co to pani? Nie szkoda zdrowia dla tego śmierdzącego popiołu? U mnie też palili, ale ich oduczyłam. — Na te słowa Gabi uśmiechnęła się pod nosem. Wierzyła, że ta korpulentna osoba byłaby w stanie tego dokonać.

Tymczasem kobieta ciągnęła dalej:

— Moją córkę to w pięć miesięcy oduczyłam! Co z tego, że trochę przytyła, ale i tak zdrowsze to niż papierosy. Pani też mi najlepiej nie wygląda — zamlaskała z troską w głosie.

Gabi odstawiła pusty kubek i wstała.

— Muszę iść — powiedziała. — I tak już jestem spóźniona.

— Mogłaby mi pani jeszcze coś wyjaśnić? W agencji powiedzieli, że jestem szóstą opiekunką, jaką zatrudniła pani w okresie sześciu tygodni. Czyżby żadna moja poprzedniczka nie przypadła pani do gustu?

— Nic podobnego. Były bardzo dobre — odparła z rezerwą.

— To dlaczego je pani tak zmieniała?

— Miałam swoje powody.

— Mnie pani też zmieni?

— To już nie potrwa długo — uśmiechnęła się z przymusem. — Mogę panią tylko zapewnić, że nikt więcej nie będzie mi potrzebny.

— Nie wydaje mi się, aby to było dobre dla dziecka — mruknęła kobieta. Wydawała się przy tym czymś speszona. — Wczoraj zdarzyło się coś, o czym nie miałam odwagi powiedzieć, ale teraz powiem. — Wzięła głęboki oddech. — Na krótko przed tym, jak pani wróciła do domu, Filipek powiedział do mnie: „mama“…

Pięć dni później

Już po raz kolejny próbował się Chris skontaktować ze swoim bratem i za każdym razem otrzymywał tę samą odpowiedź: „nieosiągalny“. Nie znaczyło to wcale, że nie wiedziano w pracy, gdzie się podziewa, po prostu nie mieli zamiaru mu tego powiedzieć. Według nich Colin Dowson miał dużo ważniejsze sprawy na głowie niż prywatne pogaduszki z bratem. To, że po pracy również trudno było go spotkać, zupełnie ich nie obchodziło.

Chrisowi nie pozostało więc nic innego, jak zwolnić się u szefa i osobiście pojechać do gmachu Medycyny Sądowej. Pokazał strażnikowi swój dowód osobisty, mówiąc, że sprawa jest najwyższej wagi państwowej. Po spisaniu jego personaliów i po zatelefonowaniu do „pana doktora“, bez większych przeszkód wpuścił go na teren instytutu.

Zastał Colina nad sekcją zwłok młodego mężczyzny. Stał nad stołem w towarzystwie trzech innych pracowników. Każdy z nich miał na sobie zielony, podgumowany fartuch i maskę na twarzy. W momencie, gdy Chris otworzył drzwi, zdał sobie sprawę, że nie powinien tego robić. Za późno. Już raz tak kiedyś postąpił i długo przyszło mu później odchorowywać ten krok. Teraz również, tak jak wtedy, najpierw poczuł przejmujące zimno panujące w sali, dopiero później otoczył go nieziemski smród ludzkich wnętrzności. Mdłości, które go potem ogarnęły, były już tylko logicznym następstwem tego zapachu.

Ktoś do niego szybko podszedł i złapał za ramię.

— Co ty do cholery wyprawiasz! — Usłyszał znajomy głos. — Nie mogłeś chwilkę zaczekać? — To mówiąc, Colin wyprowadził go na korytarz, po czym zdjął maskę. — Mamy faceta, którego najprawdopodobniej własna żona wyprawiła na tamten świat. Ciężki przypadek. Gdyby to było co innego, od razu bym do ciebie wyszedł. A tak, rozumiesz… — zawiesił głos, świdrując brata wzrokiem.

Chris spostrzegł to. Wyprostował się i usiadł na ławce. Podniósł na Colina jeszcze nieco mętne spojrzenie.

— Mnie też zamierzasz kroić? — spytał.

— Zależy, po co przyszedłeś — mruknął. — Chyba nie masz zamiaru rzygać, jak zeszłym razem — zaniepokoił się. — Wstydu się najadłem, co niemiara.

— Nie będę wymiotować, bez obaw. Zrobiło mi się tylko trochę niedobrze. To wszystko — westchnął.

— Czasem i tyle wystarczy! Kto by pomyślał, mój braciszek zachowuje się czasami jak baba w ciąży! Nie wstyd ci? — spytał z uśmiechem, oczy pozostały jednak zimne. — Czego chcesz?

Surowa atmosfera korytarza sprawiła, że Chris poczuł się już prawie normalnie. Sam był na siebie zły za tę chwilę słabości. Nie wiedział, dlaczego sala sekcyjna tak na niego wpływała. Może winna była świadomość, że właśnie w niej człowiek tracił swoją wartość i zamieniał się w prozaiczną kupę mięsa?

Wstał, patrząc bratu prosto w oczy.

— Muszę z tobą koniecznie porozmawiać — powiedział szybko, jakby w obawie, że nie zdobędzie się później na wyjawienie dręczącego go problemu. — To niesłychanie ważne.

— Ważne, mówisz — zastanowił się, nie spuszczając z niego czujnego wzroku. — Jasne, że ważne. Inaczej nigdy byś tu nie przyszedł. Dobra, gadaj, co do mnie masz.

Chris rozejrzał się niepewnie.

— Może nie tutaj…

— Gadaj, bo nie mam zbyt wiele czasu. Zapomniałeś chyba, że w odróżnieniu od ciebie, ja teraz pracuję. Miejmy to już za sobą, braciszku. — Wsadził ręce do kieszeni fartucha.

— Jestem w sytuacji niemal bez wyjścia… — zaczął niepewnie.

— Tego się akurat zdążyłem domyślić — przerwał mu Colin opryskliwie. — Mów konkretami.

Chris pomyślał, że za chwilę jego tajemnica przestanie być już tylko jego tajemnicą. Ale czy nie po to tu właśnie przyszedł?

— Mam dziecko…

Spojrzenie Colina mówiło samo za siebie.

— Kpisz? — warknął. — Przecież wiem, że zmajstrowałeś nie jedno, ale dwoje. A mówiąc dokładniej: dwie.

— Nie o nich mówię! Zmajstrowałem, jak to nazywasz, jeszcze jedno… Bardziej na boku…

Colin wpatrywał się w brata ze zdumieniem. Nie wierzył własnym uszom.

— Dobrze usłyszałem? — zaczął powoli. — Mówisz, że zrobiłeś trzecie?! I to, jak podejrzewam, nie z Romą? Czy rozumuję poprawnie? Byłeś na „lewiźnie?!”.

— Tak. To znaczy, nie! — plątał się Chris. — Muszę ci to spokojnie wytłumaczyć.

— Też tak uważam — mruknął Colin, kręcąc głową. — Kto by przypuszczał, mojemu braciszkowi żona przestała już wystarczać! — zaśmiał się. — Który to miesiąc? Może uda się jeszcze temu zaradzić.

— Nie wiem który miesiąc — bąknął. — Chłopiec ma ponad dwa latka…

— Co?! — Colina aż zatkało. — Dwa lata?! I ty dopiero teraz z tym przychodzisz?!

— To skomplikowana historia. W dwóch zdaniach nie da się tego opowiedzieć.

— Oj, chłopie, coś mi się zdaje, że rzeczywiście masz kłopot, i to nielichego kalibru! — westchnął. — Chodź do świetlicy, tam teraz nikogo nie powinno być. — Odwrócił się i uchylił drzwi od sali, gdzie przeprowadzano sekcję. — Niestety panowie, będziecie musieli poradzić sobie beze mnie. Mam bardzo ważną sprawę do omówienia.

— Wrócisz jeszcze? — zawołał ktoś z wewnątrz.

— Raczej nie — odparł, zerkając na Chrisa. — Znaleźliście coś?

— Nic. Czysty jak łza.

— Przyjemnej zabawy! — krzyknął, po czym zwrócił się do brata: — Teraz możemy iść.

Świetlica znajdowała się na piętrze niżej. Przypuszczenia Colina, że o tej porze nikogo tam nie zastaną, okazały się słuszne. Zanim jeszcze Chris przystąpił do opowiadania, Colin zdjął zielony fartuch i powiesi go na haczyku za drzwiami. Teraz miał na sobie sportową marynarkę i sztruksowe spodnie.

Wybrali odległy stolik przy oknie. Chris od razu zajął miejsce, a Colin tymczasem przyniósł z automatu dwa plastikowe kubki z kawą. Usiadł naprzeciwko brata.

— No to zaczynaj! — mruknął.

Na początku Chrisowi szło mu ciężko i nieskładnie. Trudno było mu, tak od razu, przełamać barierę, która ostatnio się między nimi wytworzyła. Spojrzenie Colina i jego lekko kpiący wyraz twarzy wcale nie pomagały Chrisowi w zebraniu myśli. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wywnętrzał się przed nim. Ba, otwierał niemal całą swoją duszę, z której brat mógł czytać jak z otwartej księgi. Nie było łatwo przyznać się do swojej słabości i otwarcie stwierdzić, że nie wie, jak postąpić.

— To wszystko? — spytał Colin, gdy Chris zamilkł.

W odpowiedzi otrzymał skinięcie głowy.

Patrzył na Chrisa dziwnym wzrokiem. Milczał przez jakiś czas, jakby analizując dopiero co usłyszane nowości. Wcale mu się nie uśmiechało dzielić z nim odpowiedzialności za to, co uczynił, albo uważał, że uczynił.

— Dlaczego z tym do mnie przyszedłeś? — spytał w końcu oschle. — Nawarzyłeś piwa, to teraz go pij. Po co mnie w to mieszasz? Mało mam własnych problemów?

— Myślałem, że mi poradzisz, jak z tego wybrnąć.

— Wybrnąć? Chłopie, wpadłeś po szyję, a ja nie posiadam nadprzyrodzonych mocy, żeby cię z tej dziury wyciągnąć! Spójrz prawdzie w oczy. Tego się już nie da odkręcić, chyba że cofnąłbyś czas. Jedyne, co pozostaje, to spróbować jakoś tę sprawę ominąć. Rozumiesz, o czym mówię?

Rozumiał, aż za dobrze. Tyle że na razie nie chciał o tym myśleć. Nie po to tu przyszedł. Do „ominięcia“ pomoc Colina nie była mu wcale potrzebna. Sam na to wpadł jeszcze podczas rozmowy z matką dziecka. Wystarczyło nie zgodzić się na przyjęcie Filipka i mieć kłopot z głowy.

— Umiesz mi jakoś pomóc?

— To zależy, co masz na myśli. Bo jeśli szukasz porady, czy wziąć dzieciaka, czy nie, to trafiłeś pod zły adres. Ja się w to nie mieszam. Za duży jesteś, żeby cię prowadzić za rączkę. Sam musisz zadecydować — uśmiechnął się pobłażliwie. — Myśl o mnie jak o księdzu w czasie spowiedzi; uważnie słucha, ale stara się nie wtrącać.

— Kiedy ostatnio byłeś w kościele? — mruknął Chris.

— Nieważne — westchnął z rezygnacją. — Możliwe, że nie był to najlepszy przykład. Ale fakt pozostaje faktem, iż sam musisz podjąć decyzję. Chyba nie myślisz, że ja to za ciebie zrobię! Ty masz swoje życie, ja swoje. I niech tak pozostanie, jeśli mógłbym prosić. — Ostatnie zdanie zakończył z nieprzyjaznym błyskiem w oku.

Chris obracał w ręku pusty kubek, wpatrując się w rysunek, jaki pozostawiła na ściankach wypita kawa.

— Nie chcę oddawać chłopca do sierocińca — wystękał w końcu.

— Przecież to matka go oddaje, nie ty! — Zdenerwował się Colin — Oprzytomnij w końcu i przestań się zadręczać! Ona ci przecież niczym nie groziła! Czy tak?

Skinięcie głowy.

— W takim razie, tylko ci zakomunikowała, co zamierza zrobić. Czy tak?

— Tak.

— No to ja już niczego nie kapuję. O co ci do diabła ciężkiego chodzi? Sprawa jest prosta i co najważniejsze, zamknięta! Nie masz się czym przejmować.

Chris nie wytrzymał. Odstawił trzymany kubek, po czym spojrzał bratu w oczy. Chwilę mierzyli się wzrokiem i jak to zazwyczaj bywało, pierwszy skapitulował Chris.

— To mój syn! — powiedział dobitnie, patrząc w kąt świetlicy.

— Skąd wiesz? Pamiętasz, jak ją rżnąłeś? Uważasz tak, bo ona ci to powiedziała. A wiesz, jak to z babami bywa…

— Spałem z nią…

— Leżałeś obok. Do tego odwrócony plecami!

— Co, w takim razie, robiłem w jej łóżku?

— Nie wiem… — zamyślił się. — Może oboje byliście tak pijani, że zwaliliście się na pierwsze lepsze wyrko i zasnęliście ja dwa aniołki.

— Przedtem rozbierając się do naga — zakpił Chris.

— Może było jej to potrzebne do przekonania cię, iż ją przeleciałeś. Mówiłeś przecież, że ci się „film“ urwał. Kto wie, czy już wtedy nie była w ciąży z kim innym. Szukała tylko „jelenia“ na stanowisko tatusia. Poza tym, z tego, co sobie przypominam, kiedyś żaliłeś się, że gdy jesteś wypity, to ci nie staje. Było tak?

— Dlaczego więc mnie wybrała do tej roli? Miała do wyboru całe stado facetów, nawet lepszych ode mnie!

— Może wpadłeś jej w oko. Skąd mam wiedzieć? Ale nie wolno ci wierzyć we wszystko, co ci gada! Zastanów się i powiedz, czy nie mam racji.

— Jaki by miała cel? — zdziwił się Chris. — O pieniądze jej nie chodzi! Gdy jej sam, dwa lata temu o nich wspomniałem, oburzyła się i niemal obraziła! Mojego małżeństwa również nie ma zamiaru rozbijać… Jasno mi przecież powiedziała: „Bierz małego albo cześć!“ Nic więcej! Żadnych żądań, czy gróźb. Nie, Colin, w tym, co ona twierdzi, jak na zwykłą spryciarę, jest zbyt wiele logiki.

Według Colina również, ale nie chciał tego bratu przyznać. I tak czuł wystarczająco wyraźnie, że Chris ma zamiar zabrać dzieciaka do domu. Nie rozumiał dlaczego, ale stało się nagle jasne, że brat przyszedł właściwie nie tyle po pomoc, ile po utwierdzenie się w przekonaniu, iż postępuje właściwie.

— Chcesz go wziąć? — spytał znienacka.

— To mój syn!

— W dalszym ciągu nie byłbym tego taki pewny — rzucił poirytowany. — Zdajesz sobie sprawę, w co włazisz? Roma nigdy ci tego nie wybaczy! Zdradę, może z czasem tak, ale dzieciaka, nigdy! To będzie istne piekło! Gorzej nawet, rewolucja! Ona cię rozszarpie.

— Nie pomożesz mi?

— A w czym mam ci do cholery pomóc?! Rozwalić rodzinę? Czy o to ci chodzi? Dziękuję, ale nie piszę się na taki interes. Nie mam zamiaru przemykać się później kanałami z obawy przed zawodowymi mordercami, jakich twoja żona niewątpliwie zatrudni! To nie mój rewir — dorzucił ostro. — Audiencja skończona — powiedział, wstając. — Przykro mi bracie, ale będziesz chodził w tym gównie beze mnie. — Ruszył do wyjścia. Naraz przystanął, olśniony pewną myślą. — Czekaj, możemy przecież zdemaskować tę cizię, udowadniając, że to jednak nie twoje dziecko!

W rzeczywistości chodziło Colinowi o coś zupełnie innego.

— Co przez to rozumiesz?

— Następnym razem, gdy będziesz z nią rozmawiał, zaproponuj jej, żeby przyjechała tutaj i przywiozła ze sobą tego małego gnojka — odpowiedział niechętnie. — Zwróć uwagę na jej reakcję.

Chris zaczynał pojmować.

— A jeśli nie będzie żadnej?

— Wtedy ulokujesz ją w jakimś podrzędnym hotelu i zadzwonisz do mnie.

— To może lepiej, najpierw zadzwonię, a dopiero potem ulokuję — mruknął.

— Nieważne. Zrobimy wam kilka badań, które wykażą…

— Nam?! — przerwał mu zaskoczony Chris.

— Wam — parsknął, uśmiechając się pobłażliwie. — Całej trójce. Zrobimy mały test, który wykaże prawdopodobieństwo twojego ewentualnego ojcostwa.

— W jakim stopniu?

— Wystarczającym… aby je wykluczyć — rzekł z chytrym błyskiem w oku. — Cała zabawa kręci się wokół zagadnienia czysto osobistego: Jak bardzo pragniesz mieć święty spokój, w dosłownym znaczeniu tego słowa?

— To znaczy?

— Jeszcze nie kapnąłeś? — rzucił oschle. — Chodzi o to, czy zagrałbyś o szczęście rodzinne kartą, na której byłby twój niby synalek. Wiesz dobrze, że w dniu, w którym przedstawisz Romie dzieciaka, dla którego ty jesteś tatą, a ona obcą osobą… będzie początkiem końca. Również w dosłownym znaczeniu.

Chris byłby nawet w stanie przyznać bratu rację, gdyby wcześniej nie marzył o posiadaniu syna. Kochał swoje córki całym sercem, to nie podlegało dyskusji, jednak nie miałby nic przeciwko jeszcze jednemu dziecku. A jeśliby jeszcze przyszedł na świat chłopczyk, wtedy nic by mu już nie brakowało do pełni szczęścia.

Niestety, Roma nie chciała nawet o tym słyszeć. Twierdziła, że dwa razy, to i tak o jeden raz za dużo. Zapowiedziała nawet, iż jeśliby przez przypadek zaszła w ciążę, to bez zastanowienia pójdzie ją usunąć. Nie miała zamiaru po raz kolejny zajmować się brudnymi pieluchami i papkami do jedzenia. Ten okres życia uważała za zamknięty. Kiedyś Chris, przy byle okazji, poruszał ten temat, ale gdy przekonał się, że prowadziło to jedynie do wybuchów wściekłości żony i niecodziennych awantur, zaprzestał dalszych prób. Przysłowiowym gwoździem do trumny okazało się stwierdzenie Romy, że i tak poza dziewczynami nie potrafiłby niczego innego zrobić.

Jednak, wbrew wszelkim przepowiedniom, potrafił. A co gorzej, zrobił! Teraz już tak szybko z tej ofiarowanej mu przez los szansy nie zrezygnuje. Przynajmniej nie tak łatwo!

— Jakie to testy? — spytał.

Colin mógł przysiąc, że decyzja właśnie została podjęta. Znając charakter Chrisa, wiedział, że nic go już nie powstrzyma przed wprowadzeniem jej w życie. Mógłby co prawda sfałszować wynik badań, wiedział jednak, iż tego nie uczyni — choćby z tej prostej przyczyny, że miał zamiar udowodnić bratu słuszność swoich obaw. Jego zdaniem kobieta bezczelnie go wkręcała. Gdyby jednak testy dały wynik pozytywny, zawsze będzie można go zmienić.

— Najpierw zbadamy waszą krew, szczególnie twoją i małego, po czym sprawdzimy obie grupy. Jeśli będą takie same, sprawa załatwiona. Jeśli nie, wtedy potrzebne nam będą testy DNA. — Wzruszył ramionami. — Będziemy w stanie stwierdzić, czy jesteście spokrewnieni, i w jakim stopniu.

— To wszystko? — zdziwił się Chris.

— A czego byś chciał więcej? Wymaz z wnętrza policzka mógłbyś jakoś inaczej zorganizować, ale mój pomysł uważam za najlepszy. Matka wcale nie musi wiedzieć, że wziąłeś od małego próbkę do zbadania. DNA prawdę ci powie, braciszku. Pytanie tylko, czy chcesz ją usłyszeć. I ostatnie pytanie, jaka prawda bardziej ci odpowiada: ta prawdziwa, albo ta, którą mogę ci zaproponować. Po starej znajomości. Jak brat bratu. Gwarantuję, że badania dadzą wynik negatywny nawet bez mojej pomocy, ale czy ty tego chcesz? Bo widzę, że napaliłeś się na tego chłopaka, jak jeszcze nigdy.


Tego dnia Colin postanowił wrócić prosto z pracy do domu. Po rozmowie z Chrisem nie miał dzisiaj ochoty na żadne „nadgodziny“. Wyobrażenie, że jedna z tych „nadgodzin” mogłaby kiedyś poinformować go o ciąży, odechciało mu się wszelkich spotkań. Z jednej strony, taka perspektywa wydawała mu się śmieszna i dosyć niemożliwa, z drugiej jednak nad wyraz odrażająca — On i dziecko. Dzieciak w jego życiu. Smarkacz wołający za nim: „tatusiu“. Coś obrzydliwego!

Wstąpił do supermarketu aby zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze artykuły, których podejrzewał, że brakuje w ich lodówce. Ten kret, Claire, na pewno niczego pożytecznego nie kupiła. Owszem, będzie mleko, chleb, jakieś bułki, ale tego, co dobre nie znajdzie. Od jakiegoś już czasu przestał nawet sypiać w domu, co skutkowało pogorszeniem zaopatrzenia w prowiant niezbędny mężczyźnie do przetrwania w towarzystwie kogoś takiego jak jego żona.

Kiedyś był nią oczarowany i zauroczony. Nie przeszkadzały mu nawet jej martwe oczy. Starał się nie zwracać na nie uwagi. Jednak z czasem widok jej szklanego spojrzenia zaczął działać na niego przygnębiająco i odpychająco. Jej ciągła potrzeba macania, do której nigdy nie potrafił się przyzwyczaić, wywoływała w nim falę obrzydzenia. Macała wszystko i wszystkich, nie wyłączając jego znajomych. Kiedy usłyszał rozmowę trzech swoich bliskich kolegów z pracy, którzy zakładali się, kogo pierwszego Claire zacznie obmacywać, skończyły się wszelkie wizyty.

Chodząc między regałami, powrócił myślami do zwariowanej decyzji Chrisa dotyczącej przyjęcia do rodziny obcego dziecka. O ile nadal będzie się przy tym upierał, a podejrzewał, że będzie, widział marne szanse na szczęśliwe zakończenie tej sprawy. Nie widział szans na szczęśliwe zakończenie tej sprawy, a Roma najprawdopodobniej wyrzuci Chrisa razem z tym jego synalkiem na zbity pysk! Niech potem nie ma do niego pretensji. Swoje zrobił. Przestrzegał go przecież przed ewentualnymi konsekwencjami takiego czynu. Pod tym względem, nie miał sobie nic do zarzucenia.

Wyszukał kasę, gdzie stały tylko dwie osoby. Ustawił się za młodą, może dwudziestoletnią dziewczyną. Zamyślony, nie zauważył, że co jakiś czas rzucała mu ciekawe spojrzenia, które niejednego wprawiłoby w stan zakłopotania. Jednak był zbyt pogrążony w myślach, aby zwrócić na nią uwagę. Po chwili dziewczyna zrezygnowała. Wzruszyła z pogardą ramionami i pokazała mu ostentacyjnie plecy.

Dopiero tuż przed kasą, gdy płaciła za zakupione towary, przykuła na kilka sekund jego spojrzenie. Stwierdził, że jest bardzo ładna. Ciemne loki opadały jej z gracją na ramiona, zakręcając się na końcach. Szczupła figurka i opięta pupa w przyciasnych dżinsach kogoś mu przypominały. Zaczął nawet wysilać pamięć, kiedy nagle odwróciła się i zobaczył wielkie, brązowe oczy wpatrujące się w niego z zaciekawieniem.

— Kolekcjonujesz może stare płyty? — spytała bez ogródek, ocierając się lekko o jego udo. — Chętnie bym obejrzała.

Bąknął coś niezrozumiale i zapłaciwszy, pospiesznie wyszedł ze sklepu. Dopiero siedząc w samochodzie, uspokoił się na tyle, aby zebrać rozkołatane myśli.

To była Claire! Claire, jaką kiedyś poznał, i na której punkcie później oszalał. Ta sama figura w za ciasnych dżinsach, takie same włosy, prawie identyczny głos. Różniły się jedynie wyrazem oczu. Mimo iż kształt i kolor miały podobny, to jednak wzrok dziewczyny był jasny i żywy, podczas gdy u Claire od wielu, wielu lat pozostał martwy, jak spojrzenie manekina z wystawy.

Wyjechał na drogę i ruszył w kierunku domu. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał stawić czoła Claire, która wywoływała w nim uczucie odrazy, mimo że była niemal identyczna z dziewczyną ze sklepu. Nadal to była jego Claire, jednak bez uczucia wstrętu potrafił przyglądać się jej tylko podczas snu. Wtedy zapominał na moment, że jest niewidoma, i był w stanie kochać się z nią aż do utraty przytomności. W takich chwilach zaczynał marzyć i dlatego też nigdy jej nie budził. Nie chciał, aby czar zbyt szybko się rozwiał.

Zaparkował swoje porsche przed garażem. Specjalnie zatrzasnął głośno drzwiczki. Tym razem pragnął, by go usłyszała. Nie miał dzisiaj nastroju na głupie żarty oraz tak przez niego lubiane podchody z żoną. Czuł się wypluty, a przede wszystkim zmęczony. Długo majstrował przy drzwiach wejściowych. Z hałasem wszedł do środka.

Tuż przed sobą zobaczył Claire w różowym szlafroku i podobnego koloru kapciach. Z włosów kapała woda. Stała bez ruchu z twarzą zwróconą w jego kierunku. Gdyby nie wyłamywała przy tym palców, pomyślałby, że widzi sklepową kukłę.

— Colin? — spytała niepewnie.

— A któż by inny? — warknął. — Spodziewałaś się gości?

— Jak to dobrze, że przyszedłeś. Tęskniłam.

Wyciągnęła przed siebie ramiona, chcąc go dotknąć albo przytulić. Uchylił się jednak zręcznie i przeszedł bokiem. Z pakunkiem pod pachą ruszył do kuchni. Tym razem, wyjątkowo nie starał się tego przed nią ukryć.

Poszła za nim, zastanawiając się w duszy, co go skłoniło do powrotu do domu. Nie był tu przecież od dwóch tygodni. Do tego zachowywał się podejrzanie głośno. Jakby specjalnie, żeby słyszała, gdzie jest. Pomyślała, że to chyba dobry znak.

— Zrobić ci czegoś do jedzenia? — spytała z nadzieją. — Na pewno jesteś głodny. Poczekaj chwilę, zaraz przygotuję. — Mówiła szybko w obawie, aby jej brutalnie nie przerwał. — Nie spodziewałam się ciebie. W ogóle nie wiedziałam, kiedy wrócisz, dlatego też nie ugotowałam. Ja sama mało potrzebuję. Usiądź sobie, a ja tymczasem…

— Nie trzeba — mruknął. Chciał ostro zareagować, ale widząc jej przejęcie i mając jeszcze przed oczami obraz tamtej dziewczyny przy kasie, powstrzymał się, przechodząc na obojętny ton. — Zostaw te gary. Jadłem w mieście i nie jestem głodny. Możesz iść dokończyć się kąpać.

Nerwowym ruchem dotknęła mokrych włosów.

— Nieważne — powiedziała niepewnie. — To może zaczekać… Ja właściwie już skończyłam… Tylko te włosy. Zapomniałam je chyba wysuszyć. — Zaśmiała się wymuszenie. — Same wyschną — powiedziała, marszcząc śmiesznie nos. — Niepotrzebna im suszarka. Jest tak ciepło…

Stała w jednym miejscu, ciesząc się i zarazem chłonąc wszystkimi zmysłami obecność Colina.

Mężczyzna tymczasem otworzył butelkę piwa i skierował się do salonu. Przechodząc obok żony, mruknął cicho:

— Idź do tej łazienki. Nie ucieknę.

Nie ciekawiło go, czy Claire posłucha rady. Najprawdopodobniej będzie tak długo stała w jednym miejscu, aż sama dojdzie do wniosku, iż rzeczywiście dzisiaj zostaje.

Minął ją obojętnie i usiadł w fotelu, wyciągając z westchnieniem nogi.

Jakim prawem ta spotkana w sklepie dziewczyna, śmiała być aż tak podobna do Claire? Przez swoje pojawienie się wywołała zamęt w jego głowie, przywołując stare obrazy i fakty, o których starał się zapomnieć. Pierwszym i zasadniczym to ten, iż obojętne, co o niej nie myślał, była piękną kobietą.

Claire zbliżyła się niepewnie do miejsca, gdzie siedział Colin. Stanęła cicho za fotelem. Drżące dłonie położyła na oparciu, uważając przy tym, aby na razie nie zetknąć ich z ramionami męża. Potrzebowała kilku chwil na zarejestrowanie jego reakcji. Zazwyczaj w takich sytuacjach Colin wstawał gwałtownie, i klnąc wychodził do pracowni. Tego wieczoru jednak zachowywał się inaczej — poruszał się głośno, trzaskał drzwiami, nawet zrezygnował ze swoich kapci. Do tego jeszcze przemówił do niej. Może więc, miała taką nadzieję, nie wstanie teraz i nie wyjdzie.

Wyczuł jej obecność. Gdyby podeszła ciszej, również by ją usłyszał. Była tak przejęta, że w panującej wokół ciszy, słyszał bicie jej serca — dziwnym, nierównym echem. Po chwili zorientował się, że również jego serce zaczęło bić podejrzanie głośno.

Podniósł się. Ale inaczej niż zwykle. Tym razem zrobił to z wyraźnym ociąganiem. Spuścił żaluzje, po czym zbliżył się do rozdygotanej dziewczyny.

Bez ostrzeżenia schwycił za mokre jeszcze włosy i pociągnął do tyłu. Nie patrzył w rozchylone nagle usta. Tak starał się ich nie widzieć, jak nie widział jej szklistego wzroku. Po sekundzie zastanowienia wpił się w nią gwałtownie, rozchylając językiem śliskie zęby. Wolną ręką rozsunął poły szlafroka i wsunął rękę między jej uda. Począł intensywnie masować, natarczywie, niemal brutalnie. Podobny los spotkał oba stwardniałe sutki. Najpierw przejechał po nich językiem, później zaczął podgryzać. Z początku robił to nawet z wyczuciem. W miarę jednak, jak się rozgrzewał, przestał na cokolwiek zwracać uwagę. Jego celem nie było sprawianie jej przyjemności. Tego typu zabawy należały już do przeszłości. Dzisiaj potrzebował koniecznie czegoś mocniejszego, czegoś, co miało mu pomóc w zapomnieniu narastającego z każdą chwilą, uczucia niesmaku.

Nie zauważył, że pod Claire ugięły się nogi. Zachwiała się i osunęła powoli na dywan. Legł na niej całym swoim ciężarem, nie przestając przy tym całować jej i gryźć. Do tego stopnia się zapomniał, że zadawany ból zaczął mu nawet sprawiać niejaką przyjemność.

Zerwał z dziewczyny nędzne okrycie i nie rozbierając się, gwałtownie w nią wszedł. Jęk bólu, jaki zaraz potem wyrwał się z jej krtani, przyjął jako okrzyk rozkoszy. Zauważył jak zesztywniała, ale w chwilę potem poddała się jego ruchom. Z początku wolno i jakby z oporem, później jednak coraz bardziej natarczywie. Hamując cisnące się na usta przekleństwo, zwiększył nacisk pośladków.

Mimo pulsującego w całym ciele bólu Claire wznosiła się pomału na szczyt podniecenia, zbliżała się do orgazmu, gdy nagle ciało Colina niespodziewanie zwiotczało. Zastygł w bezruchu.

Zwlókł się z niej, zamykając jednocześnie zamek od spodni. Potem, idąc w stronę żaluzji, rzucił krótkie spojrzenie na rozkraczoną, ciężko dyszącą żonę. Szybko odwrócił wzrok.

— Colin, proszę. Nie zostawiaj mnie tak — błagała. — Nie teraz.

— Czego jeszcze chcesz? — stęknął — Mało ci było? Powinnaś być mi wdzięczna, że w ogóle się za ciebie zabrałem. — Mówiąc to, patrzył przez okno. — Ubierz się i zrób w końcu porządek z tymi włosami. Okropnie wyglądasz.

— Nie możesz mnie zostawić, po tym, jak…

— Po tym, jak co? — przerwał jej brutalnie, odwracając się od okna. — Przestań miauczeć i idź się ubrać! Na dzisiaj mam serdecznie dosyć.

Nie powiedział jej, że kochanie się z nią nie sprawiło mu najmniejszej przyjemności. Zrobił to, bo akurat miał taki kaprys. Poza tym nieznajoma dziewczyna ze sklepu zamieszała mu w gruczołach i nie był się w stanie powstrzymać. To, że całując Claire, starał się przywołać z pamięci swoje pierwsze nią zauroczenie, było już zupełnie inną historią.

— Pomógłbyś mi wstać? — niewyraźna prośba wypowiedziana cichym kobiecym głosem, zakłóciła jego myśli. — Nie umiem się pozbierać.

Niechętnie ruszył się od okna i podał jej rękę.

— Może jeszcze poszukać ci coś do ubrania? — zakpił. — Dawno tego nie robiłem.

— Poradzę sobie — powiedziała zawstydzona.

Pokuśtykała do sypialni. Czuła się wykorzystana i upokorzona. Dlaczego coś, co powinno być piękne i romantyczne, nagle zamieniło się w zwierzęcą furię? Przecież tak wiele sobie po zjawieniu się Colina w domu obiecywała. Miała nadzieję, że coś się zmieniło. Że w nim się coś zmieniło. Jego stosunek do niej był przecież inny, wyraźnie to czuła. Skąd mogła przypuszczać, iż mimo pozorów, wszystko pozostało po staremu. Gorzej nawet — Colin potraktował ją przecież jak pierwszą lepszą z ulicy!

Nałożyła lekką koszulkę i aż krzyknęła. Ból, jaki wywołało zetknięcie materiału z poranionymi sutkami, był nie do wytrzymania. Bolało ją całe ciało. Spomiędzy ud buchał żar uniemożliwiający niemal chodzenie. Nabrzmiałe usta były suche i popękane. Claire podejrzewała, iż Colin musiał również i je nadgryźć, ponieważ poczuła na języku słodkawy, lepki smak.

Starała się być dzielna. Nie po raz pierwszy ją poniżył i pewnie też nie ostatni. Prawdę mówiąc, nie powinna się była tym tak przejmować. Im intensywniej nad tym myślała, tym większy ogarniał ją smutek i rozczarowanie.

Gdy Colin stanął w drzwiach sypialni, zastał Claire siedzącą w rozpiętej bluzce na łóżku. Poza nią niczego więcej na sobie nie miała. Służący wcześniej za okrycie płaszcz kąpielowy, leżał niedbale upuszczony na podłodze.

— Długo masz zamiar tak siedzieć? — spytał od niechcenia, bez odrobiny troski w głosie.

Drgnęła zaskoczona.

— Już się ubieram — powiedziała cicho. — Nie potrzebujesz się o mnie martwić. — Starała zakryć swoją nagość bluzką, uważając jednak, by sutki nie zetknęły się z tkaniną. — Zaraz będę gotowa.

— Nie musisz się spieszyć — rzucił oschle — Duszno tu, nie zauważyłaś? Idę do pracowni i…, jak podejrzewam, zostanę tam przez całą noc. Mówię ci to, ponieważ uważam za obowiązek uprzedzić cię, byś się niepotrzebnie nie wygłupiła jakąś kolacją… Swoją będę miał przy sobie.

Zanim ruszył od drzwi, obrzucił ją jeszcze nieodgadnionym spojrzeniem. Była w nim zawarta mieszanka najprzeróżniejszych uczuć, z uczuciem żalu włącznie. Jaka szkoda, pomyślał, że Claire nie potrafiła zachwycać się jego ciałem, podziwiać, jak się rozbiera, jak doprowadza tym oboje do stanu wrzenia, wpatrywać się pieszczotliwie w nabrzmiały członek, sycić się jego wielkością i twardością. Brakowało mu widoku uwielbienia odbijającego się w jej wielkich, brązowych oczach — widoku, jaki zazwyczaj malował się w oczach innych kobiet.


Po spotkaniu z Colinem, Chris długo bez celu spacerował po mieście. Zatrzymywał się przed sklepami, oglądając wystawy. Nie widział wystawionych w nich towarów, po prostu zatrzymywał tylko na nich wzrok. Zastanawiał się nad swoim dalszym życiem. Jak będzie wyglądało, gdy pojawi się w nim pewien mały chłopiec? Czy po chwilowej burzy w domu, powróci do poprzedniego stanu? A może ta burza przerodzi się w trudny do opanowania huragan? Jak Roma i dziewczynki przyjmą małego? Czy go w ogóle zaakceptują?

Zamartwiając się tymi myślami, znalazł się przed swoim samochodem, zaparkowanym przy krawężniku. Skoro los pokierował jego krokami, nie widział sensu, aby mu się przeciwstawiać.

Usiadł za kierownicą i włączył do ruchu. Dzielnica, w której się znalazł, była mu mało znana. Zanim zorientował się w terenie i odnalazł coś znajomego, minęło sporo czasu. Gdy wjechał na ich ulicę, była już szósta. Włóczył się więc przez ponad trzy godziny!


Siedząca przed telewizorem Jessie zerknęła przez ramię na wchodzącego do mieszkania ojca.

— Cześć tato, źle ci poszło w pracy?

— Dlaczego się pytasz?

— No bo masz taką jakąś przygnębioną minę.

Gdybyś ty wiedziała, co mnie gnębi, pomyślał, nie zadawałabyś takich głupich pytań.

— Nie, w pracy jak najlepiej. Idzie jak po maśle. — Podszedł do niej i pocałował w czoło. — Co ty w ogóle robisz w domu?

— To samo mogłabym się ciebie zapytać — odrzekła z uśmiechem. — Na twój normalny powrót z pracy jest za późno, a na koniec nadgodzin za wcześnie. Coś tu więc nie pasuje. — Puściła do niego oko. — Przyznaj się tatku, nie zaszedłeś przypadkiem jakiego baru?

— Zgłupiałaś? — oburzył się. — Skąd ci to przyszło do głowy! — Klapnął na sofę obok córki.

— Nic. — Wzruszyła ramionami. — Wydaje mi się tylko, że to by pasowało. Ostatnio chodzisz taki jakiś spięty i markotny. Zacząłeś też częściej zaglądać do butelki. Wyraźnie coś cię gnębi. Możesz mi śmiało zdradzić swój sekret. Nikomu cię nie wydam. — Sięgnęła po leżący na stoliku pilot i wyłączyła telewizor. — Przysięgam.

Chris pomyślał, że może nie byłoby to takie głupie. W końcu i tak się dowie. Możliwe nawet, że przez okazanie jej zaufania zyskałby sojusznika. Co innego jednak dojść do takiego wniosku, a co innego zdobyć się na opowiedzenie jej o Filipku i jego mamie.

— Chciałbym ci wszystko wyjawić — zaczął. — Ale podejrzewam, że na razie nie powinienem o tym wspominać. Co prawda, już niedługo wszystkie się dowiecie…

— No to powiedz mi teraz. Jedną z tych wszystkich będziesz miał już z głowy — przerwała mu zaciekawiona. Naraz wyraz jej twarzy stężał. — Masz kochankę?

Pokręcił przecząco głową.

— Nie. Kochanka byłaby akurat moim najmniejszym zmartwieniem. Nie, skarbie, nie mam kochanki.

— No to, o co chodzi? Rozwodzicie się z mamą?

— To nie dotyczy tylko mnie i mamy. Możliwe, że wszystkie mnie za to znienawidzicie…

— Dość tego, panie Dowson. — Odkręciła się w jego kierunku, podciągając pod siebie jedną nogę. — Powiedział pan już o dużo za dużo! Nie dam ci odejść, póki nie wyśpiewasz wszystkiego do końca — powiedziała z groźną minką.

Chris pokręcił ze zdumieniem głową. Dlaczego zaczął w ogóle tę rozmowę? Co go podkusiło?! W tym momencie rzeczywiście nie pozostawało mu nic innego, jak przyznać się do wszystkiego.

— Zanim zacznę, muszę ci wyznać, że obojętne, co sobie o mnie pomyślisz, bardzo was wszystkie kocham. Nic ani… nikt nie jest w stanie tego zmienić. Pamiętaj o tym, gdy będziesz na mnie zła. — Położył jej dłoń na ramieniu, delikatnie ściskając.

Po takim wstępie, Jessie zaczęły nachodzić najczarniejsze myśli. Zbladła nieco. Z twarzy znikł poprzedni, żartobliwy uśmiech. Chyba się nawet trochę przestraszyła. Teraz nie była już taka pewna, czy chce usłyszeć, co miał jej do zakomunikowania.

— Czy to aż takie straszne? — spytała niepewnie.

— Zależy, jak na to spojrzysz — powiedział smutno. — Jakie wyrobisz sobie o tym zdanie.

Nie miała pojęcia, o jakie zdanie mu chodzi.

— Dobra — rzekła, nabierając głęboko powietrza, klepiąc się po udzie. — Powiedziało się „a“, należy mieć też odwagę na „b“. Walcie, towarzyszu, postaram się najpierw dokładnie zastanowić, a dopiero potem cię znielubię. Może być? — Siliła się na swobodny ton, chociaż wcale nie było jej do śmiechu.

Potargał ją jak za dawnych czasów, po długich, tym razem zrobionych na rudo, włosach. Widział po niej, jak stara się ukryć zdenerwowanie.

Tym razem on nabrał powietrza i w możliwie jak najprostszych słowach opowiedział jej całą historię, pomijając jednak większość szczegółów. Przez cały czas, gdy mówił, starał się na nią nie patrzeć. Obawiał się zobaczyć, jak bardzo zmienia się wyraz jej twarzy. W myślach przygotowywał się już na najgorsze.

Jessie pokręciła z niedowierzaniem głową. Podejrzewała, co prawda, iż ojca coś gnębi, ale to, co usłyszała przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

— Mamy małego braciszka? — zapytała z wypiekami na policzkach.

Przytaknął.

— Czy ty wiesz, co to znaczy? — Pokręciła z niedowierzaniem głową. — Byłeś w łóżku z obcą kobietą! Spałeś z nią! Zdradziłeś mamę!

— Nie zdradziłem jej. Nigdy. To był… wypadek — bąknął. — Musisz zrozumieć sytuację, w jakiej się wtedy znalazłem. To nie była normalna zdrada…

— A jak byś to nazwał? — spytała butnie.

Jeszcze nie całkiem docierały do niej usłyszane przed chwilą informacje. Jak jej ojciec, którego zawsze uważała za wzór wszystkich ojców, mógł się na coś podobnego zdobyć!

— Dokładnie tak, jak powiedziałem: wypadek. Poczekaj, daj mi skończyć! — Machnął ręką, widząc gwałtowną reakcję córki. — Jak zwykle próbowałem uciec z tego przyjęcia i najnormalniej w świecie pojechać do domu, nic by się wtedy nie zdarzyło, a ja nie musiałbym się teraz przed tobą spowiadać.

— Czeka cię gorszy spowiednik…

— Myślisz, że nie wiem? Ale na razie jej tu nie ma. — Wstał z westchnieniem. Koniecznie musiał się czegoś napić. — Wtedy, na tym przyjęciu z okazji zakończenia seminarium, z początku piłem z umiarem, nie chciałem przesadzić. Jednak oni jakby się zmówili. Co chwila ktoś podchodził do mnie ze szklaneczką i wznosił toast za „dalszą owocną współpracę“ albo: „No, Chris, oby się nam dalej tak dobrze pracowało…“ czy coś w podobnym stylu. — Nasypał z pojemnika lodu i uzupełnił złocistym napojem. — Przecież nigdy nie piję, aby się upić!

— Ale wtedy schlałeś się jak bela — dorzuciła cierpko Jessie. — I było ci już wszystko jedno, co robisz, i z kim idziesz do łóżka.

— Chyba tak — przytaknął. Z trzymanej w ręku szklanki, pociągnął spory łyk trunku. — To znaczy, nie! — pospiesznie zaprzeczył. — Spiłem się, nie przeczę, ale nie było mi wszystko jedno, co robię. Ja po prostu nie wiedziałem o bożym świecie! Pamiętam jeszcze, jak z nią tańczyłem… z matką Filipka, a później obudziłem się w jej łóżku. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki byłem przerażony…

— Straszne! Była aż tak okropną maszkarą? — zakpiła.

Zamilkł, wpatrując się zaskoczony w córkę. Przez krótką chwilę nie zrozumiał, co miała na myśli. Swoim odezwaniem się całkowicie wybiła go z rytmu. Gdy pojął, w czym rzecz, wzruszył tylko ramionami i powrócił na poprzednie miejsce.

— Gdyby tak było, mógłbym pomyśleć, że rzeczywiście straciłem przytomność Niestety, kiedy dotarło do mnie, iż nie leżę w swoim pokoju… Coś się za mną poruszyło… Wtedy dopiero ją spostrzegłem…

— Maszkara?

— Nie.

— Czyli ładna — mruknęła cicho, niepewnie.

Nie patrząc na nią, skinął tylko smutno głową.

— W pierwszym momencie, właśnie tego najbardziej się przestraszyłem. Bałem się… że nie będę miał dość siły, żeby stamtąd uciec… Tyle razy wyjeżdżałem! Tyle razy nocowałem po hotelach! Nigdy nie szukałem damskiego towarzystwa. Ani razu. W ogóle o tym nie myślałem… Uwierz mi, Jessie, kocham twoją mamę i nie wyobrażam sobie bez niej życia!

Jessie wyczuła, że ojciec wpatruje się w nią błagalnym wzrokiem. Udała, iż tego nie dostrzega i odsunęła się na przeciwny skraj sofy.

— Co zamierzasz z tym zrobić? — spytała.

Chris westchnął, po czym ruszył po dolewkę.

— Sam nie wiem. Jak myślisz, dlaczego od jakiegoś czasu chodzę taki struty? Dlaczego w pracy wszystko leci mi z rąk? Ta kobieta zmusza mnie do podjęcia decyzji. Najcięższej decyzji w moim całym życiu. Na początku wmawiała mi, że niczego ode mnie nie chce, że ma w nosie pieniądze i nie ma zamiaru mnie szantażować. Więc jeśli niczego ode mnie nie chciała, to po diabła do mnie zadzwoniła?! Lepiej by było, gdybym nigdy nie dowiedział się o istnieniu tego dziecka?

— Ale już wiesz.

— I w tym cały problem.

— Jaka jest twoja decyzja?

— Co byś zrobiła na moim miejscu? — spytał. — Jak postąpiłabyś, gdyby to od ciebie zależały dalsze losy Filipka? No i nasze. Przypuśćmy, że zdam się na twoją ocenę i uczynię wszystko zgodnie z twoją wolą.

Wytrzeszczyła na niego oczy.

— To niesprawiedliwe! — zawołała. — Nie możesz…

— Dlaczego? Czy tylko dlatego, że to ja zawiniłem? Czy po prostu obleciał cię strach przed decydowaniem o życiu drugiego człowieka? Bo właśnie od tej decyzji zależeć będzie całe jego życie. Nasze również. — Co innego wychowywać się w normalnej rodzinie, gdzie można mówić „mama“ i „tata“, a co innego w domu dziecka, gdzie nie ma do kogo tak się zwrócić! — Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. — Z tamtej pechowej nocy nic nie pamiętam. Kompletnie nic. Totalna amnezja. Nie czuję się też winny zaistniałej sytuacji. To był jej pomysł, nie mój, aby sprowadzić mnie do łóżka! Szukała kandydata na męża. Ale jak się później okazało, nie nadawałem się, bo byłem żonaty. W całym tym rozgardiaszu zapomniała tego sprawdzić. Normalna, zwykła pomyłka — zakpił. — Dopiero gdy było już po wszystkim, zerknęła do mojego portfela i znalazła tam wasze zdjęcia… Moja cząstka tkwiła już jednak w jej łonie… A teraz ja mam decydować o losie tego chłopca!

Mimo wyrządzonej mamie krzywdy Jessie poczuła do ojca coś w rodzaju litości.

— Teraz i ja również wiem o jego istnieniu… On już chodzi po tym świecie. — Wpatrywała się w jeden punkt na ścianie. — Mama zawsze mówiła, że gdyby nie konieczność dodatkowej ciąży a później rodzenia, karmienia i zmieniania za ciężkich pieluch, pewnie by się zdecydowała na jeszcze jedno dziecko! Może się ucieszy, że będzie miała… synka? — powiedziała niepewnie. — Bez ciąży i później leżenia na porodówce.

Odwrócił się do niej zaskoczony. Nie spodziewał się takiej reakcji. Nie tak szybko!

— Filip nie jest jej synkiem!

— Ale twoim. To chyba powinno wystarczyć — powiedziała bez przekonania.

Popatrzył jej uważnie w oczy.

— Tak ci się wydaje? — westchnął. — Im częściej o tym myślę, tym mniejszą mam ochotę na sprowadzenie go do naszego domu… Sam już nie wiem… Może należało powiedzieć jego matce, żeby nie zawracała mi głowy i robiła, co sama uważa za słuszne… Zdajesz sobie zapewne sprawę, że twoja mama nie puści mi tego tak łatwo płazem…

— Ty chyba nie mówisz poważnie. — stwierdziła, odwracając wzrok. — Mógłbyś potem spokojnie spać, wiedząc, że twój synek już do końca życia nie będzie miał własnej rodziny!? Miałbyś sumienie uczynić z niego sierotę? Nie wydaje ci się, iż sprawa nastawienia mamy do faktu zdrady jest w tym przypadku sprawą drugorzędną? Potrafiłbyś teraz o nim zapomnieć?

— Ciągle nazywasz to zdradą — stwierdził smutno.

— Zrozum tato, na razie inaczej nie potrafię! Gdy wyobrażę sobie ciebie z tą… kobietą…

— Dobrze, już dobrze. Sam próbuję się usprawiedliwiać… — Począł kontynuować, rozpoczęty wcześniej marsz wokół stołu.

— Powracając do Filipka — przerwała mu. — Kiedyś mi powiedziałeś, że z kobietą, mężczyzną można wziąć rozwód, ale nigdy z własnym dzieckiem. Dziecko, obojętne, jakie by było, zawsze pozostanie twoje. Nie chcę za ciebie podejmować decyzji, tato. Na coś takiego jestem jeszcze za młoda i niedoświadczona. Mam dopiero dziewiętnaście lat. Poza tym to jest twoje dziecko i nikt inny nie może ponosić odpowiedzialności za jego los, tylko rodzice. A ty przecież jesteś jednym z nich — wydusiła jednym tchem. — Musisz sobie, tato, odpowiedzieć na jedno pytanie… inaczej do końca swoich dni będziesz pluł sobie w brodę i w rezultacie znienawidzisz sam siebie…

— O czym myślisz?

— Najpierw skończ łazić, bo nie umiem się skupić. — Gdy spełnił jej życzenie, dokończyła: — Pragniesz go? To znaczy, czy oprócz dwóch córek chcesz mieć jeszcze małego synka?

— To nie takie proste. Już o nim wiemy. On zaistniał, przynajmniej w mojej i twojej rzeczywistości. Nawet gdybym nie zgodził się na przyjęcie małego, to on nadal by siedział w naszych głowach. — Usiadł obok i zaczął bezmyślnie bawić się pustą szklanką. — Co na to mama?

— Na pewno jakoś to przeżyje. Ale niepotrzebnie się zadręczasz. Przecież, od tamtego fatalnego spotkania, nigdy się już z tą kobietą nie widziałeś. A poza tym, od tamtego dnia…

— Nocy.

— Dobrze, od tamtej nocy minęło już ponad trzy lata…, wliczając ciążę. — Na próżno starała się zapanować nad drżeniem głosu.

— Coś koło tego.

— No widzisz — uśmiechnęła się niepewnie. — „Co było i nie jest, nie pisze się w rejestr“. Znasz takie powiedzenie?

— Spytaj się lepiej mamy. Od niej zależy, jak to będzie dalej wyglądało…

Spojrzała na niego zdziwiona.

— A jak ma wyglądać?

— Właśnie o to chodzi, że nie mam pojęcia! Znasz mamę, jest bardzo pamiętliwa. Ile razy potrafiła wyrzucać mi sprawy, których dopuściłem się w czasach, gdyśmy się dopiero poznali. Niczego nie zapomina. Czasami miałem wrażenie, że ona specjalnie wszystko chowa w pamięci. Po co? Nie wiem, nie pytałem… Poza tym ostatnio zrobiła się nad wyraz pobudliwa…

— Puszczą jej nerwy, jak się dowie?

— A myślisz, że nie?. — Wyciągnął do Jessie rękę, ale dziewczyna była szybsza. Wstała gwałtownie i podeszła do okna. — Byłem dzisiaj u wujka Colina… — zaczął, uważnie się jej przyglądając.

— I co powiedział? — spytała, nadal odwrócona do niego plecami. — Na pewno się ucieszył, że będzie miał bratanka — powiedziała sceptycznie. — On przecież bardzo lubi dzieci…

— Masz rację. Wszelkimi sposobami starał mi się to wyperswadować. Nie o to jednak chodzi. Podał mi sposób na rozwiązanie tego dylematu.

Odwróciła się do niego, krzyżując na piersiach ramiona. Jej ostry wzrok nie wróżył niczego dobrego.

— Jaki sposób? Co on takiego mógł ci zaproponować? Przecież on sam…

— Uspokój się. Tym razem potraktował całą sprawę poważnie. Zaproponował przeprowadzenie testu na ojcostwo. Zasugerował, że bardzo możliwe, iż matka Filipka losowo wybrała mnie na ojca jej synka; pasująca data, niedwuznaczna sytuacja, ustabilizowane życie. Słowem, idealny tatuś.

— A jak ty myślisz? — ożywiła się nieznacznie. — Twoje zdanie jest tu przecież najważniejsze. Czy według ciebie ta kobieta kłamie?

— Nie wydawało mi się…

— Czy ona kłamie? — powtórzyła z naciskiem.

Odstawił szklankę na stolik. Chciał wstać i podejść do córki, ale jej niezachęcający wyraz twarzy usadził go z powrotem na poprzednim miejscu.

— Nie, myślę, że nie kłamie.

— Jesteś pewien?

— Niczego nie jestem pewien! Mam tylko takie przeczucie. Rozmawiała ze mną bardzo szczerze, niczego ode mnie nie chciała, a poza tym dała mi szansę wyboru.

— Jakiego?

— Dziecko albo… „do widzenia“.

— I jeszcze nie wiesz, co wybrać?

Pokręcił głową.

— Nie wiem.

— A te testy, o których wspomniałeś, jak mają wyglądać? Co wujek chce z wami robić?

Zawahał się nieznacznie. Zaczął odnosić wrażenie, jakby nie znajdował się teraz w swoim domu tylko na komisariacie policji.

— Przede wszystkim nie z nami, a z małym, a jeśli zajdzie taka potrzeba, to znaczy, gdy porównanie naszych grup krwi niczego konkretnego nie potwierdzi, wykonamy test DNA.

— Mówisz tak samo, jak wujek. Nauczyłeś się tego na pamięć? — zakpiła. — Naprawdę chcecie to zrobić?! Macie zamiar narażać Filipka na dodatkowy szok? Przecież to na pewno nie będzie ani przyjemne, ani bezbolesne!

— Czy ciebie przypadkiem nie za bardzo ponosi? — zaniepokoił się Chris, patrząc z niedowierzaniem na córkę. — Ja jeszcze niczego nie postanowiłem. A co do testu, średniowiecze już się dawno skończyło. Pobranie krwi to tylko małe piknięcie w przedramię. Nie wiem, jak to wygląda u dzieci. Może pobierają im z nogi? A DNA, to tylko zwykły wymaz z wnętrza policzka, a to nie boli.

Tego już było Jessie za wiele. Natarła na ojca z wściekłością:

— I wszystko tylko po to, byś przypadkiem nie zaczął wychowywać całkiem obcego malucha! Czy będziesz wtedy usatysfakcjonowany? O to ci chodzi? Sam powiedziałeś, że jego mama była szczera i niczego od ciebie nie chciała! Nawet pieniędzy! Czy tak zachowują się oszustki? No powiedz! Nie dość, że Filipek traci jednego rodzica, to jeszcze drugi ma kaprys oddać go na tortury! To jest małe dziecko! Moim zdaniem nie powinniście się nad nim znęcać.

— Kto tu mówi o znęcaniu? — zawołał Chris, zrywając się z sofy.

— Ja! — krzyknęła. — Znam wujka Colina! Nie wydaje mi się, aby zrobiło mu większą różnicę krojenie trupa jakiegoś faceta, czy małego, żywego chłopca! Co będzie, jak się pomyli? — W oczach pojawiły się łzy. — Nie zapominaj jednego! W momencie, gdy Filipek stał się twoim synem, automatycznie został również moim braciszkiem. A ja brata kroić nie dam!

— Jessie! — zawołał. Wyglądał, jakby chciał podejść do córki i ją przytulić. — Kto mówi o krojeniu?

— Nie zbliżaj się! Przynajmniej na razie. — Wyciągnęła przed siebie dłonie jakby w obronie przed nim. — To, co macie w planie z nim uczynić, jest o całe niebo gorsze od tego, czego się dopuściłeś trzy lata temu. W porównaniu z tym… testem to pestka, nic nieznaczący epizod. Ostrzegam cię! Jeśli odważycie się…

— Jessie! — Chris zamachał rękami. — Daj mi w końcu dojść do słowa!

— Jeżeli masz zamiar zacząć mnie przekonywać…

— Nie, nic z tych rzeczy! — Złapał się za głowę i pomyślał, że chyba postradał do reszty zmysły. — Sprawa wizyty u twojego wujka nie była jeszcze przesądzona. Dopiero po telefonie od matki Filipka miałem zadecydować, czy w ogóle jakiekolwiek badania będą nam potrzebne — mówił spiesznie, jakby w obawie, że nie pozwoli mu dokończyć. — Colin zaproponował, abym, gdy jej o tym wspomnę, zwrócił uwagę reakcję kobiety. Tylko w przypadku, gdyby zaczęła się wymigiwać, albo coś kręcić, może postaralibyśmy się o konfrontację. Jeśliby nadal nie chciała się zgodzić, wtedy pożegnałbym się z nią i byłoby po sprawie…

— Byłoby po sprawie? — wybuchła z nową werwą. — Jakiej sprawie?! To mógłby być rzeczywiście twój syn, a mimo to kobieta nie zgodziłaby się na test. I wcale bym się jej nie dziwiła! Nie zna was. Nie ma do was zaufania. Gdyby chodziło o moje dziecko, postąpiłabym podobnie. Niczego byś tym nie udowodnił… Jedyne, co zyskasz, to kłopot z głowy i tak zwane czyste sumienie.

Chris był już kompletnie skołowany. Mogli sobie rozważać wszystkie możliwe scenariusze, ale tutaj ważyły się losy całej ich rodziny oraz wzajemne stosunki wszystkich jej członków. Jedno małe słowo do telefonu, a wszystko stanie na głowie, kończąc ich spokojne i unormowane życie. Wystarczy tylko jedno małe słówko, nic więcej, a ich losy obiorą zupełnie inną drogę, niżby obrały bez tego słowa. Jeśli nie da matce Filipka oczekiwanej przez nią odpowiedzi, a jedynie zakończy ich znajomość, odkładając słuchawkę telefonu na widełki, nic się nie wydarzy. Wszystko wróci na swoje tory. Będzie tak, jak zawsze. Chris wiedział jednak, że sumienie nie pozwoli mu zapomnieć o małym chłopcu o imieniu Filip.

— Nie będzie żadnego testu! Masz rację. Badania niczego nie dadzą. Ważne jest, co ja o tym myślę i co czuję! Nigdy chyba nie darowałbym sobie, gdyby Filipek wylądował w Domu Dziecka, ponieważ czuję, że jego mama niczego nie udaje, a on jest rzeczywiście moim synem. Wszystkie znaki na to wskazują.

Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową. Nie sądziła, że ojciec tak szybko zrezygnuje. Skoro Colinowi udało się przeciągnąć go na swoją stronę…

— Nie kłamiesz?

— Nie. — Podszedł niepewnie do córki i przytulił. Tym razem mu się nie wyrywała. Pogłaskał ją po włosach, po czym złożył na nich krótki pocałunek.

— No to powiedz, co czujesz? — szepnęła.

— Co czuję?

— Tak, czy według ciebie Filipek jest twoim synkiem, czy tylko… podrzutkiem. Bo tego, co masz w sercu, nie zastąpi żaden test wujka Colina. Powiedz, proszę.

Chris właściwie nie potrzebował długo się namyślać. Stwierdził w duchu, że to, o czym wspomniała, zagnieździło się w nim już w momencie otrzymania pierwszej informacji o zajściu kobiety w ciążę.

— Wszystko na to wskazuje. Myślę, że nasza rodzina powiększyła się o jednego członka. Bodaj czy nie najważniejszego…

Podniosła na niego spojrzenie. Była w nim zawarta nadzieja, połączona jednak z wielką dozą obawy oraz niepewności.

— Naprawdę?

— Nie wiem, ale chyba możesz się już oswajać z tą myślą.

— A mama?

Westchnął.

— Nie wiem, czy zdam ten test. Będzie chyba najostrzejszy w całym moim życiu. Nie mam pojęcia, jak zdołam go przeżyć. No i przyznam ci w tajemnicy, że mam ogromnego pietra.

— Ona ciebie zabije. — Dopiero teraz do niej dotarło. — Nie będzie już tak, jak dawniej. — Ty będziesz martwy, a mamę wsadzą do więzienia.


Z początku kombinował postawienie żony przed faktem dokonanym, przyprowadzając do domu Filipka, nic jej o tym wcześniej nie mówiąc. Zmienił jednak zdanie. Stwierdził w duchu, że nie byłoby to uczciwe. Jakby nie było, przeżyli wspólnie już dwadzieścia lat. To był chyba wystarczający okres życia, by nie mieć przed sobą tajemnic. A jak ona na to zareaguje, to już inna historia.

Przykazał Jessice, by zamknęła się w pokoju i nie wychodziła, aż jej pozwoli. Gdyby nagle pojawiła się Jodie, miała dołączyć do siostry. Czekał na powrót żony. Chodził po pokoju tam i z powrotem, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Jeszcze nigdy w ich karierze małżeńskiej nie znalazł się w takiej sytuacji, można powiedzieć, bez wyjścia.

Wcześniej postanowił nie mącić głowy alkoholem, ale nie wytrzymał i nalał sobie drinka. Usiadł w fotelu. Wydał mu się nagle niewygodny. Sofa z kolei zbyt krępowała mu ruchy, a on potrzebował przestrzeni. Wybrał po chwili krzesło, ale wydało mu się za twarde. Pozostał więc na nogach, a te nosiły go po całym domu.

W końcu usłyszał dźwięk klucza w zamku. Podświadomie zapragnął, by to była szwendająca się nie wiadomo gdzie Jodie. Weszła Roma.

— Ja już mam tego wszystkiego powyżej nosa! By to jasny szlag! — zawołała już w progu. Torbę z zakupami położyła na podłodze i zaczęła się przebierać. — Chris, jesteś już?

— Tak. Jestem. — Wychylił się zza progu ich salonu. — Jestem, a gdzie mam być?

— Cholera, ja już mam tego dość! Ciągle muszę tachać te torby! — Schyliła się, ale mąż szybko ją ubiegł i złapał za sprawunki.

— Do kuchni? — spytał służalczo.

— Tak, do kuchni — odpowiedziała zmęczonym tonem. — Ciągle jest coś do kupienia, a potem do targania.

Szedł za nią, a w myślach miał burzę, o ile nie huragan myśli. Jak miał jej powiedzieć o Filipku? Od czego zacząć? Kiedy zacząć?

— Postaw na stole. Sama wszystko za chwilę rozparceluję po szafkach i lodówce. Po tobie nigdy niczego nie można znaleźć.

Zaczęła się krzątać, a Chris, przestępując z nogi na nogę, nie potrafił znaleźć sobie miejsca.

Roma zauważyła głośno, że plącze się jej między nogami. Chciała wygonić go z kuchni, ale nurtujący go problem nie pozwalał wyjść. Musiał kuć żelazo, póki gorące. Chociaż zapewne za chwilę zacznie wrzeć.

— Nastawię na kawę — zaproponował. — Przecież można było samochodem…

— A ty myślisz, że byłam piechotą? — zawołała z czeluści lodówki, wkładając dwie puszki mięsne, kawałek sera Gouda i główkę sałaty. — Jasne, że pojechałam autem! Tylko trzeba było to do auta zatarabanić, a potem wywlec i zanieść do domu. — Pokiwała z politowaniem głową. — Zrób dla mnie też.

— Ależ oczywiście, skarbie. Taki miałem zamiar.

Zastygła w bezruchu, wpatrując się w niego z uwagą.

— A ty, coś taki milutki? Nabroiłeś?

— Nie — żachnął się. Włączył ekspres, który zaczął po chwili wydawać pomruki. — Nie, tak tylko mówię. — Podszedł do niej, objął i przytulił. — Jestem przecież kochającym mężem.

Roma nie była przekonana. Wyswobodziła się z uścisku.

— Gadaj, co się takiego stało.

— Nic. — Speszył się. — Tak tylko sobie myślę — Raz kozie śmierć, przemknęło mu przez głowę. — Co byś powiedziała na jeszcze jedno dziecko? — Uff, pierwszy stopień stromych schodów został pokonany.

— Oszalałeś? — Przyjrzała mu się uważniej. Złapała za ramiona, okręciła wokół osi. — Ile tu jest palców? — spytała, pokazując całą dłoń.

— Przestań! Pięć.

— No to na pierwszy rzut oka wszystko u ciebie w porządku.

— Ale ja mówię poważnie. — Odszedł od niej niby zobaczyć co z kawą. — Mamy dwie dziewczyny, przydałby się chłopiec. Nie sądzisz? — mówił, sprawdzając ekspres.

Roma spoglądała na niego, nic nierozumiejącym wzrokiem. A tego, co opętało? Mało mu problemów z tymi dwiema?

— Zwariowałeś — zawyrokowała. — Odbiło ci i teraz próbujesz zwalić wszystko na mnie. Przyznaj się, mieliście w pracy podobny temat? Dyskutowaliście o dzieciach i nagle ci się zechciało?

— Niezupełnie.

— Ale byłam blisko! — uśmiechnęła się triumfalnie.

— Powiedzmy. — Wiedział dobrze, że nie będzie łatwo, ale ciągła droga pod górę może człowieka zmęczyć. — Już zatęskniłem za małym brzdącem, za kupowaniem zabawek, kąpieli w ogrodowym baseniku, za dziecięcym, radosnym śmiechem…

Była zszokowana. Z początku myślała, że żartuje, ale on się na całego rozkręcił. Wyglądało na to, że naprawdę brał tę możliwość pod uwagę.

— Pojebało cię! — krzyknęła. — Wybij to sobie całkowicie i definitywnie z głowy! Nie będzie żadnego nowego dzieciaka. Nie będzie pieluch, odżywek, prania setek małych ubranek, nocnych wrzasków i wizyt u lekarza. — Krzycząc, wymachiwała rękami. Jej oczy ciskały gromy. — Co ty sobie wyobrażasz! Myślisz, że mam ochotę znowu łazić z brzuchem? Powariowałeś? A poza tym — dodała jadowicie — skąd miałbyś pewność, że ustrzeliłeś chłopaka? A może stać cię tylko na produkcję dziurawek? Mało ci jeszcze?

W geście rozpaczy podniósł ręce do góry.

— A gdyby było wiadomo, że to chłopiec? Gdyby nie trzeba było zmieniać pieluszek i karmić jarzynką ze słoiczka? — mówiąc, podchodził do niej z zamiarem powtórnego przytulenia. — A co byś powiedziała na to, że mielibyśmy nowego członka rodziny bez konieczności chodzenia w ciąży? — Nawet udało mu się ją objąć. Na razie pozwoliła mu na to, ale ta tykająca bomba mogła w każdej sekundzie wybuchnąć.

— O czym ty gadasz?

Chris miał do przebycia jeszcze dwa stopnie. Tak to sobie wcześniej zaplanował.

— Co byś powiedziała na adopcję?

— Nie! — Wyrwała mu się, machając rękami. — Z tobą naprawdę trzeba do lekarza. Żadnego obcego bachora! Nie będzie mi tu biegało jakieś obce dziecko. Cholera wie, kto to spłodził! Jakiś bandzior, wywłoka, menel! Nie wiem kto, może nawet morderca! A matka? Jakaś wywłoka, dziwka puszczająca się na lewo i prawo! Bachorów pewnie wyrodziła co niemiara, wtedy ci urzędnicy od rodzinnego zabrali jej co poniektóre i oddali do adopcji. Potem wyrośnie ci z takiego jaki kryminalista i będziesz zwiedzał okoliczne komisariaty. Nie, nie, i jeszcze raz nie! Wybij to sobie z głowy! Nie mam zamiaru wychowywać czyjegoś dzieciaka. Koniec dyskusji! — Uderzyła dłonią w stół. — Co z tą kawą?

Te dwa brakujące stopnie to była właśnie adopcja. Po niej chciał napomknąć o dziecku swojej produkcji. Tutaj ojciec małego byłby wiadomy, a matka nie była znowu taka straszna. Niestety, zachowanie żony i jej jawna wrogość zgasiły chęć wyznania prawdy. Na dalsze drążenie tematu nie miał odwagi. Gdy przedstawi jej Filipka, będzie zmuszona zmienić zdanie.

Roma wzięła swój kubek, kierując się do dużego pokoju. Na poważnie, temat uważała za wyczerpany. Na potwierdzenie tego włączyła telewizor, rozsiadła się wygodnie w fotelu, nogi położyła na ławie. Odetchnęła z wyraźną ulgą.

— Tego mi było trzeba.

Dwa dni później

Chris nie mógł się doczekać momentu, kiedy Roma w końcu wyjdzie do koleżanki. Od samego rana obiecywała, że nie spędzi całego dnia w tym „bunkrze” za żadne skarby świata.. Uważała to za marnotrawstwo wolnego czasu! — twierdziła z całą stanowczością. Starała się też przy okazji namówić męża na wspólne wyjście do restauracji, kawiarni, kina lub teatru, ale Chris pozostał niewzruszony: miał nawał papierkowej roboty i w odróżnieniu od niej, za żadne skarby świata nie opuści dzisiaj tego „bunkra“. Tak było mu widocznie pisane i nic na to nie poradzi. Koniec dyskusji.

Roma, łagodnie mówiąc, wściekła się na męża. Zapowiedziała, iż pójdzie do sąsiadki na kawę i plotki. Przy tym wcale nie wykluczała możliwości urwania się z nią do miasta. Jeśli Chrisowi nie żal tyłka, to proszę bardzo, wolno mu na nim robić odciski.

Robił te odciski i robił, a ona nadal ciskała się po mieszkaniu, wrzeszcząc na każdego, kto choćby niechcący podwinął się jej pod rękę. Najczęściej obrywało się Jodie.

— Do cholery! — dobiegło z kuchni wołanie Romy. — Kto wyciągnął szklankę i jej nie schował? Jodie, chodź no tutaj! Już ja ciebie nauczę porządku!

Chris dźwignął się zza biurka. W korytarzu natknął się na idącą do kuchni i wznoszącą akurat oczy ku niebu, młodszą z córek. Zatrzymał ją ruchem ręki. Gestem nakazał odwrót.

Podziękowała konspiracyjnym uśmiechem, po czym zniknęła w swoim pokoju.

Stanął w drzwiach kuchni. Pomyślał, że jeżeli żona w najbliższych minutach stąd nie zniknie, wtedy on rozpocznie awanturę i co za tym idzie, będą się kłócić. W obecnej sytuacji wolał jednak nie dopuszczać do poważniejszych spięć.

— Co cię ugryzło? — spytał łagodnie.

— Nie widzisz? — wybuchła. — Ta śmieciara niczego po sobie nie posprząta. Jestem może jej służącą?

— Skąd wiesz, że to ona?

— A któż by inny?

— Chociażby ja — mruknął z rozbrajającym uśmiechem. — Przepraszam cię, kochanie. Głowę mam tak nabitą tymi wszystkimi porównaniami, w których aż roi się od liczb, setek liczb, że mi ta szklanka zupełnie wyleciała z pamięci. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz i wybaczysz.

Objął ją wpół. Nachylił się nieco, po czym złożył na jej ściągniętych gniewem ustach mocny pocałunek. Z początku próbowała go nawet odtrącić, lecz po chwili skapitulowała. Odwróciła się, oplatając go w pasie ramionami.

— Piękny jej dajesz przykład, nie ma co — westchnęła. — Rób tak dalej, a wkrótce będziemy zmuszeni zatrudnić kogoś do pomocy.

— Masz na myśli sprzątaczkę? — spytał z przesadną naiwnością — To wcale nie byłoby takie głupie. Pomyśl, ile by taka panienka zaoszczędziła nam czasu…

— Ale na pewno nie pieniędzy.

— Tych nam raczej nie brakuje.

— I na pewno nie byłaby to jakaś „panienka“ — dorzuciła zazdrośnie. — Tylko obleśne, stare babsko.

Nie potrafił inaczej zareagować, jak roześmiać się w głos. Mimo jednak pozornej wesołości, o którą mogłaby go Roma podejrzewać, wewnątrz pozostał spięty. Jego wzrok co chwila wędrował w stronę telefonu w oczekiwaniu na sygnał. Dziś przecież upływał tygodniowy termin, jaki otrzymał od zdesperowanej matki Filipka. Prawdę mówiąc, zadowolony był z jej opieszałości, z drugiej jednak strony zaczęły go już nachodzić obawy, czy w ogóle zadzwoni. Może w ostatnim momencie zrezygnowała i mimo wszystko zdecydowała się zatrzymać chłopca przy sobie. Swoją drogą, nie byłoby to aż takie niemożliwe. Rozwiązałoby też przy okazji wszystkie problemy.

— Uprzątnę tę nieszczęsną szklankę i będzie po krzyku — zaproponował, odsuwając się od żony. — Nic się przecież takiego nie stało.

— Nie stało? Cholera, właśnie takie coś mnie najbardziej wkurza! Co innego wielkie sprzątanie, wiadomo, nikomu się ono nie uśmiecha i można mieć go dość. Ale taka duperelka? Ile czasu potrzeba, żeby to sprzątnąć? Minutę? Co ja plotę! Dziesięć sekund, i to w przypadku, gdy ktoś ma ruchy leniwca — zawyrokowała zrzędliwie.

— Nie powinnaś się tak przejmować — powiedział, odstawiając naczynie na swoje miejsce w szafce. — Podobno to bardzo szkodzi urodzie…

— Muszę. Inaczej wiesz, jakby tu wyglądało? Jak w śmietniku.

Wychodząc, Chris spojrzał przez ramię na żonę, której twarz na powrót ściągnął grymas powracającej złości. Od niechcenia spytał:

— Kiedy wychodzisz?

Utkwiła w nim uważne spojrzenie.

— Aż tak bardzo pragniesz się mnie pozbyć? Czyżbym ci w czymś przeszkadzała?

— Wiesz dobrze, że nie. Jednak jeśli gdzieś nie pójdziesz, nie wyrwiesz się z tych murów, to wkrótce wszyscy skoczymy sobie do gardła. Musisz się rozerwać, zrelaksować. W takim hałasie, jaki robisz, ciężko mi się skupić, a mam naprawdę sporo roboty.

— To zamknij drzwi — rzuciła cierpko.

— Próbowałem — wzruszył ramionami. — Nie pomaga. Masz zbyt donośny głosik.

Roma sama musiała przyznać, że dzisiaj wyjątkowo każda rzecz ją denerwowała. Nawet taka „duperelka“ jak pozostawiona na stole szklanka. Z przykrością zgodziła się z mężem, iż najlepszym rozwiązaniem będzie zapowiedziana wcześniej wizyta u przyjaciółki.

— Wygrałeś — powiedziała, pozbywszy się poprzedniego, podejrzliwego tonu. — Ubiorę się tylko i już mnie tu nie ma. Zadowolony?

— Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. — Uśmiechnął się porozumiewawczo. — Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Gdy wrócisz, sama będziesz się śmiała z wcześniejszych złości. Życzę ci miłej zabawy. — Pocałował ją krótko w usta. — Uważajcie tylko z tym obgadywaniem bliźnich i na śmierć się nie „zaplotkujcie”.

Prychnęła pogardliwie. Po chwili słychać było jej przekleństwa, dochodzące z sypialni mające prawdopodobnie pomóc w doborze odpowiedniej garderoby.

Postał jeszcze przez chwilę przed telefonem. Na razie, nie chciał jeszcze wychodzić z kuchni. Żeby się czymś zająć i nie stwarzać niepotrzebnych domysłów. Włączył ekspres do kawy. Zdjął z półki filiżankę, po czym wsypał do środka łyżeczkę cukru. Usiadł przy oknie, wpatrując się w zalaną słonecznym blaskiem ulicę. Po chodniku spacerowało dużo młodych par. Czasami szli chłopak z dziewczyną i obejmując się, szeptali sobie tylko znane tajemnice. Innym razem, jakaś mama pchająca przed sobą odkryty wózek, nachyliła się, by wsadzić dziecku upuszczony smoczek. Uśmiechnęła się promiennie i posłała mu pocałunek. Na taki widok Chrisowi robiło się dziwnie miękko na duszy. Sporadycznie przejechał jakiś samochód, grupa podrostków szalała na wrotkach. Cały, oglądany przez szybę okienną obraz układał się w przedstawienie teatralne przeznaczone, jakby specjalnie dla niego. Parki zakochanych, matka z dzieckiem, nastolatki na wrotkach. Wszyscy oni mieli jakieś znaczenie symboliczne i przypatrujący się im z okna mężczyzna właśnie zaczął go pojmować.

— Czekasz na kogoś? — Głos Romy podziałał na niego jak kubeł zimnej wody. — Kawę masz gotową.

Roześmiał się, nieco może zbyt nerwowo.

— Patrzę na świat i zazdroszczę każdemu, kto potrafi wyrwać się w taką pogodę z domu. Tobie też.

— Masz przecież kupę roboty!

— Właśnie dlatego — zgodził się, napełniając filiżankę. — Gdyby nie to zlecenie, poszedłbym z tobą. Ale nie przejmuj się, odbijemy sobie następnym razem. Zgoda?

Roma nie wyglądała na przekonaną. Ile to już razy obiecywał i nici z tego wychodziły. Prawie zawsze miał coś w domu do wykończenia. Zaczynała się już zastanawiać, jak to z nimi dalej będzie. Na jak długo starczy jej jeszcze cierpliwości, by samotnie spędzać prawie każdy weekend.

— Wychodzę — powiedziała ponuro. — Nie wiem, kiedy wrócę. W razie czego zadzwonię.

Trzask zamykanych drzwi odbił się echem po ścianach. Był to niejako sygnał, aby Chris swobodniej odetchnął. Zaraz też pojawiła się przy nim jedna z córek.

— Poszła już? — spytała konspiracyjnie Jodie.

— A czy to coś zmienia? — westchnął ojciec.

— Głupie gadanie. Gdyby tego nie zrobiła, wtedy ja musiałabym wyjść, bo mnie już rozbolała głowa od tych jej wrzasków — Otworzyła szafkę w poszukiwaniu czegoś słodkiego.

— Jak ty się wyrażasz o matce? — zapytał, wcale nie zaskoczony. Sam zdążył już zauważyć, że stosunki jego dwóch pań ostatnio nie układały się najlepiej.

— Normalnie — bąknęła. — Tato, widziałeś czerwone pudełko z czekoladkami? Gdzieś tu przedtem było.

Uśmiechnął się pod nosem.

— Na cokolwiek w tym pomieszczeniu nie spojrzę, jest czerwone. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że ty również zaczynasz powoli upodabniać się do pozostałych sprzętów…

— Ale śmieszne — zmarszczyła nosek. — Zaraz pęknę. Ja nie żartuję tato, widziałeś? Mam taką ochotę coś przegryźć, że mnie chyba zaraz rozerwie.

W tym momencie rozdzwonił się wiszący na ścianie telefon. Na ten dźwięk Chris zamarł w bezruchu i czekał. Wydawało się, jakby wolał, aby zamiast niego, słuchawkę podniosła córka. Gdy jednak ruszyła się z miejsca, pospiesznie wyciągnął rękę.

— Słucham — rzucił beznamiętnie.

— To ja — usłyszał daleki głos. — Możesz mówić?

— Nie bardzo… ale to bez znaczenia. — Nabrał głęboko powietrza. — Jeśli poprzednia oferta jest nadal aktualna… to się zgadzam. — Po przeciwnej stronie usłyszał coś w rodzaju westchnienia. — Kiedy możemy…

— Przyjedź po niego teraz.

Wypuścił gwałtownie powietrze. Trzysta kilometrów w każdą stronę, w czasie jednego popołudnia! Odpada. Nie wiadomo, zdążyłby na śniadanie następnego dnia.

— Nic z tego. Proponuję odwrotność.

— To znaczy, że my mamy przyjechać? — zdumiała się. — Przecież to dla nas także daleka droga! Jak sobie to wyobrażasz?

— Normalnie. — Namyślał się szybko. — Może być… żelaznym.

Na chwilę zapanowała cisza. Najwidoczniej rozmówczyni miała kłopoty z rozszyfrowaniem treści jego ostatniej wypowiedzi

— Masz na myśli pociąg?

— Tak — odpowiedział poważnie.

Zaśmiała się.

— Kto tam z tobą jest? Żona?

— Nie — rzucił krótko, posyłając Jodie krótkie spojrzenie. — Niżej.

Dziewczynka straciła nagle apetyt na czekoladki. Nadstawiła uszu. Nigdy jeszcze nie słyszała ojca rozmawiającego w tak przedziwny sposób. Po raz pierwszy niczego nie rozumiała. Wydawało jej się, jakby rozmawiał w zupełnie obcym języku. Usiadła za stołem, nie spuszczając z niego zaciekawionego wzroku.

— Aha, a więc córka?

— Tak.

— Która?

— Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Powróćmy lepiej do sprawy. Jak przedstawiają się szanse na żelaznego? Wydaje mi się, że to najlepsze rozwiązanie.

— Jak dla kogo — bąknęła. Usłyszał szelest otwieranej paczki papierosów, a zaraz potem ciche pstryknięcie zapalniczki. — Nie wiem, czy dam radę teraz coś znaleźć w waszym kierunku. — Zaciągnęła się głęboko dymem. — Poza tym, musiałabym skontaktować się jeszcze z notariuszem mojego narzeczonego…

— Z notariuszem? — wyrwało się Chrisowi. Zniecierpliwiony spojrzał na córkę. — Nie masz niczego ciekawszego do roboty? Przeszkadzasz mi.

— Z kim rozmawiasz?

— Na pewno nie z twoją koleżanką. Uciekaj mi stąd! Jeszcze się nie nauczyłaś, że nie wolno podsłuchiwać rozmów telefonicznych?

— Wcale nie podsłuchuję, tylko się przysłuchuję. A to różnica.

— Skończ słuchać i wracaj do pokoju. Jestem teraz zajęty.

Wydęła, na znak protestu, policzki, ale posłuchała ojca. Z ociąganiem wyszła z kuchni, zamykając za sobą drzwi.

— Jaki znowu notariusz? — Na powrót przyłożył słuchawkę do ucha. — O co tu chodzi?

— No przecież zrzekam się praw do Filipa. Chciałbyś, żebym to napisała na kartce wyrwanej z zeszytu? Mam zamiar dać ci do ręki prawny dokument, nie jakąś tam szmatkę. Chyba zgadzasz się ze mną, że jeżeli już coś załatwiamy, to przynajmniej powinniśmy przeprowadzić wszystko zgodnie z prawem, i nie chodzi mi tu w tym momencie o ciebie, czy o mnie, chciałabym po prostu zaoszczędzić Filipowi późniejszych kłopotów, gdyby jego dokumenty okazały się kiedyś do czegoś potrzebne. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. — Nowe zaciągnięcie się dymem i zupełnie inny ton: — Dobrze się zastanowiłeś?

Przełknął głośno ślinę.

— Dlaczego panią to tak interesuje?

— Nie chciałabym, żebyś pomyślał, iż cię do czegoś zmuszam. Chodzi mi wyłącznie o dobro naszego synka. Nie masz chyba wątpliwości, że nim jest?… Wtedy, w hotelu, spałam tylko z tobą. Później, gdy uciekłeś, usnęłam na kilka godzin. Po przebudzeniu miałam wszystkiego tak serdecznie dosyć, że spakowałam swoje manatki i czym prędzej wyjechałam…

— Dlaczego mi to pani mówi?

— Znowu mam taki kaprys. — W tym momencie Chris nie bardzo był pewien, czy pociągnęła nosem, czy może głośniej niż zwykle zaciągnęła się papierosem. — Tak samo, jak wtedy, pamiętasz? Również miałam kaprys powiadomić cię o ciąży… No więc wróciłam do domu i rzuciłam się w wir pracy. Przez głowę mi nawet nie przeszło z kimś się spotykać… Po nocy z tobą… Przepraszam, wiedziałam, że cię wykorzystuję… Ślepy by zauważył, iż jesteś zalany w trąbkę… Ten twój „kolega” był jednak taki… taki… Postaw się w mojej sytuacji… Ja naprawdę nie umiałam się powstrzymać…

— Może zmienilibyśmy temat?

— Dlaczego? Muszę cię przekonać, że na około miesiąc, zanim ciebie spotkałam, oraz jakieś sześć tygodni po, nie było w moim życiu innego mężczyzny. Mam na myśli, iż z żadnym nie spałam. Pierwszym po tobie był dopiero mój obecny narzeczony, ale on i tak się kocha ze mną przez gumkę, więc sam rozumiesz… Później się przekonasz, że Filip przyszedł na świat dokładnie w wyznaczonym przez lekarza terminie. Nie zdziwił mnie swoją punktualnością, bo ja też krzyknęłam idealnie w oczekiwanym czasie.

— Wystarczy. Wierzę pani. Gdyby tak nie było, zrezygnowałbym z przyjęcia chłopca — przerwał jej spokojnie. — Czego innego chciałbym się w tej chwili dowiedzieć. Czy nadal jest pani zdecydowana pozbyć się go, wykreślić ze swojego życia. Proszę się dobrze zastanowić. To jest, jakby nie było, pani syn. Nosiła go pani w sobie przez dziewięć miesięcy, potem dwa lata wychowywała, czyżby ten okres nic nie znaczył? Żadna normalna matka nie zamieni miłości własnego dziecka na względnego rodzaju amory jakiegoś faceta…

— Jestem w takim razie nienormalna! — powiedziała opryskliwie. — Zdaje się, że tę lekcję już kiedyś przerabialiśmy. Nie podejrzewałam, iż z ciebie taki nudziarz! Uważaj, żebym przypadkiem nie zaczęła żałować czego innego! — Zapaliła nowego papierosa. — Psiakrew! Co mnie podkusiło do ciebie dzwonić? Gdybym oddała Filipa do adopcji, całowaliby mnie po rękach i nie zadawali głupich pytań! Człowieku, przestań mnie dręczyć! Bierzesz go albo, jeśli uważasz, że cię kantuję, natychmiast przerywasz połączenie! Decyduj się! Teraz, już! — Głośno zaciągnęła się dymem i z bijącym sercem czekała na odpowiedź. Mężczyzna zwlekał.

Drżącą ręką odłożył słuchawkę na stół. Skrzyżował ramiona na piersiach, po czym zbliżył się do okna. Widok świata nie uległ zmianie. Parki zakochanych, matki z wózkami, dzieci na wrotkach. I wszystko dokładnie w takiej kolejności.

Co miał robić? Niby już zadecydował, niby pozbył się wątpliwości, a mimo to, kiedy sobie wyobraził, że naraz wszystko stanie na głowie, poprzednią pewność siebie gdzieś diabli wzięli. Ma przecież spokój, ustabilizowane życie, żonę i dzieci! Po co mu jeszcze taki kłopot?

Ktoś stanął za drzwiami i nie potrafił zdobyć się na wejście. Chris wyraźnie widział zarys drobnej dziewczęcej sylwetki prześwitującej przez matową szybę.

Jessie odetchnęła głęboko — teraz albo nigdy.

Pierwsze, co rzuciło się jej w oczy, to leżąca na blacie czerwona słuchawka telefonu. Dopiero potem stojący pod oknem ojciec. Po wyrazie rozpaczy na jego twarzy poznała, jakiego rodzaju rozmowę musiał przed chwilą przeprowadzić. Stan, w jakim się znajdował, świadczył dobitnie, że nie powiedział jeszcze ostatecznego słowa.

— Tato?

Odwrócił się do niej plecami. Pokręcił głową.

— Odłóż słuchawkę — rzekł chrapliwie. — Ja nie mam dość siły.

— Myślałam…

— Zrób to dla mnie, proszę. Chyba jednak stryjek Colin miał rację. Za wygodny jestem, aby podejmować takie ryzyko…

I na co to wszystko było? — pragnęła zapytać, wpatrując się jak zahipnotyzowana w leżący na stole przedmiot.

Trzy godziny później

Pociąg przyjechał zgodnie z rozkładem, jednak wyczekujący na peronie mężczyzna z młodziutką dziewczyną zjawili się ledwie na kilka minut przed przyjazdem i teraz, zziajani po nerwowym biegu, siedzieli na ławce z głowami skierowanymi w stronę hamującej masy żelastwa. Od momentu nadejścia nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Oboje byli zdenerwowani i bardzo przejęci.

Chris, ubrany w wyjściowy jasny garnitur oraz stosowny do niego krawat, powstał z ławki. Jessie zaraz po nim.

— Obyśmy tego nie żałowali — powiedział do córki. — W tym momencie żarty się skończyły.

— Przecież wiem. — Dziewczyna westchnęła. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego tak postąpiła? Podniosła słuchawkę, reszta potoczyła się już lotem błyskawicy, jakby zupełnie bez udziału jej woli.

Zadecydowała za ojca, ale gdy pytała kobietę o czas i miejsce spotkania, zaobserwowała na jego twarzy wyraz ogromnej ulgi. I to w zasadzie było przyczyną, że poprowadziła dalszą rozmowę. Ojciec nie ruszył się wtedy z miejsca, nie wyrwał jej słuchawki, nie zaczął na nią wrzeszczeć. Poniekąd czuła się, więc rozgrzeszona ze swego czynu.

Umówili się z kobietą, że spotkają się z nimi mniej więcej w połowie drogi między ich miastami. I tak też się stało. Nie zastanawiając się więc dłużej, wzięli samochód, gdy tylko szybko przebrali się w coś na drogę. Jessie tylko żałowała, że nie podzieliła się tą tajemnicą z siostrą, ale czas naglił. Całe szczęście, autostrada była luźna, bez ukrytych wozów policyjnych. Chris nie pamiętał, kiedy zdarzyło mu się tak szybko jechać.

Z przedostatniego wagonu wysiadł starszy mężczyzna w szarym garniturze. Odwrócił się w stronę otwartych drzwi i pomógł kobiecie wynieść na peron spacerowy, rozłożony na płasko wózek. Schylił się po neseser. Niepewnie rozejrzał się wokół siebie, jakby upewniając się, czy dobrze wysiadł lub, co było bardziej prawdopodobne, kogoś szukając. Kobieta — atrakcyjna smukła blondynka z rozpuszczonymi luźno włosami, nie odstępowała go na krok, również rozglądała się dookoła. Szybko zauważyła Chrisa z córką. Trąciła jegomościa łokciem i ruchem głowy wskazała kierunek.

Zbliżyli się do siebie.

Chwilę stali niezdecydowanie. Nikt się z nikim nie przywitał. Dla postronnego obserwatora mogli wydawać się ludźmi, którzy właściwie się żegnają.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 67.35