Uciekłem do pokoju, nie pierwszy raz. Bardzo się boję, bo połamałem krzesło. Nie wiem, jak to się stało, siedziałem, aż tu nagle się połamało. Tata zaraz wróci. Będzie bardzo zły, znowu mnie zbije. Jestem bardzo złym dzieckiem, bo tatuś bardzo często mnie bije i mówi, że jestem… Mówi bardzo brzydkie słowa. Bardzo często robię złe rzeczy na przykład wczoraj biegłem przez korytarz i strąciłem niechcący kwiatka z parapetu. Tatuś bardzo się gniewał. Dostałem pięć pasów i uderzył mnie w twarz. Bardzo mnie bolało, ciągle mam trochę czerwony policzek, ale już mniej boli.
Teraz jeszcze bardziej się boję. To krzesło, które zepsułem, było bardzo drogie. Mama kupiła w bardzo drogim sklepie. Było cztery, a teraz są tylko trzy. Tata będzie jeszcze bardziej wściekły, zaraz wróci z pracy i mnie zbije.
Słyszę jak drzwi do domu się otwierają. To on! Już wrócił! Muszę się schować. Nie wiem, gdzie mogę się schować. Wszędzie mnie znajdzie. Schowam się w szafie, tam będę dłużej bezpieczny. Słyszę krzyk na dole. To tatuś krzyczy moje imię i brzydkie słowa. Idzie do mnie, słyszę jak ściąga pasek. Mówi, że jestem zerem i że niepotrzebnie się urodziłem. Ma rację. Jestem bardzo niegrzeczny. Wchodzi do pokoju. Jest bardzo zdenerwowany.
— Gdzie jesteś mały skurwielu?! Rozjebałeś najlepsze krzesło!!!
Słyszę, jak biega po moim pokoju i myślę, że zagląda w każdą moją kryjówkę, ale mnie nie znajduje. Zaraz mnie znajdzie, jest już przy drzwiach. Domyśla się, że tu jestem. Otwiera drzwi, łapie mnie za bluzkę i rzuca na łóżko.
— Mam cię kretynie.
Nic więcej nie mówi tylko unieruchamia mnie i bije. Uderza mnie paskiem z całej siły. Boli mnie pupa, dwa razy uderza mnie w plecy. Jest bardzo zdenerwowany. Zaczynam płakać i krzyczeć. Proszę go, żeby przestał, ale mnie nie słucha.
— Zamknij się!!! Musisz się czegoś w końcu nauczyć!!!
Krztuszę się. Zaczyna mi brakować powietrza. Tata odkłada pasek. podnosi mnie i trzyma w górze. Patrzy na mnie. Bardzo się gniewa. Rzuca mną. Upadam na podłogę. Uderzyłem się w głowę. Bardzo mnie boli. Dlaczego tatuś tak mnie karze?
Tata wychodzi z pokoju. Kłapie drzwiami i mówi, że mam stąd nie wychodzić. Cały czas leżę na podłodze, nie mogę się podnieść. Wszystko mnie boli. Płaczę, ale tylko troszeczkę. Jestem bardzo złym dzieckiem.
Rozdział pierwszy
Budzę się z krzykiem. Znowu mi się to śniło. Prawie każdej nocy śnią mi się koszmary. Myślałem, że jak się przeprowadzimy, to nie będę już miał tych nocnych wizji, ale niestety, one nadal są.
Do nowego domu wraz z mamą i… ojcem wprowadziliśmy się trzy dni temu. Poprzedni musieliśmy opuścić, bo rodzicie mieli straszne zadłużenia w bankach i w każdej chwili mógł do nas przyjść komornik. Mieszkaliśmy na wsi, mieliśmy duże gospodarstwo i wszystko dobrze szło aż do czasu, gdy ON (nie potrafię inaczej mówić o „ojcu”) popadł w alkoholizm.
Pił częściej i mocniej, zawsze był agresywny. Czasami tylko gadał głupoty: wmawiał mamie romans, wyzywał ją. Najczęściej wyżywał się na mamie. Totalny paradoks, bo gdy był pijany, to znęcał się nad nią, a gdy był trzeźwy to nade mną. Za każdym razem gdy pił, bardzo się bałem, bo stawał się wtedy bardzo nieobliczalny. Mógł zrobić wszystko! Mama wielokrotnie chodziła posiniaczona, ale nigdy mu się nie przeciwstawiła, zbyt szybko wybaczała. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ja w takich sytuacjach nie mogłem zrobić nic. Bo co może zrobić dziecko? Raz zadzwoniłem na policję, bo wtedy była u nas ciocia i mi kazała. Policja przyjechała, zabrała go i następnego dnia znowu był w domu, trzeźwy. Wszystko wróciło do „normy”. Mama żyła jak gdyby nic się nie stało, najwidoczniej stało się to dla niej normą. W momentach kiedy był pijany, jedynie bałem się o mamę, wiedziałem, że mi nic nie zrobi, traktował mnie jak powietrze.
A jak był trzeźwy, to zawsze się mnie czepiał, wyzywał od najgorszych i bił. Nawet moje najmniejsze nieposłuszeństwo było karane. Najgorzej było, gdy coś zniszczyłem, albo coś zrobiłem nie tak. Wtedy bardzo się wściekał. Niejednokrotnie byłem poobijany z siniakami, zadrapaniami czy z opuchnięciami. Działy się naprawdę straszne rzeczy.
Ciągłe życie w strachu nie było proste, zawsze się bałem, rzadko wychodziłem z pokoju, bo wszystko zależało od jego nastroju. Bicie mnie było dla niego rozrywką. Sadysta! Wszystko to odbiło się na moim charakterze. Stałem się osobą zamkniętą bez przyjaciół, konfliktującą się z rówieśnikami. Nie wiedziałem, co to miłość i przyjaźń. Bardzo się różniłem od innych dzieci. Dodam jeszcze, że wiele razy byłem u psychologów, rodzice próbowali znaleźć u mnie jakąś chorobę psychiczną. Ale to mama patrzyła, jak on mnie bił i nic z tym nie robiła, nie reagowała, bolało mnie to.
Tak w skrócie wyglądało moje życie, a teraz mam szesnaście lat. Wracając do przeprowadzki… Mama sama nie była w stanie się zająć całym gospodarstwem. Potrzebowała męskiej ręki, która nie szalałaby za piwem. Obroty ze sprzedaży owoców spadły, pieniędzy brakowało, a kwota do spłaty ciągle rosła. Mama razem z ciocią obmyśliły plan, że trzeba to wszystko sprzedać i wyprowadzić się do miasta. Gdy on wytrzeźwiał to… (co bardzo mnie zdziwiło) zgodził się.
Takim oto sposobem jestem tu, w małym domu, w małym mieście. Nie wiem czy życie tu jest lepsze, na pewno czuję się tu bezpieczniej. On ciągle pije i ciągle jest agresywny, ale już mniej się nade mną znęca fizycznie. Czego nie mogę powiedzieć o znęcaniu psychicznym, ciągle to robi. Akurat teraz jest okres przerwy, która trwa najczęściej dwa tygodnie, wtedy jest trochę wytchnienia.
Muszę wstawać, bo dzisiaj pierwszy dzień szkoły. Nigdy nie lubiłem zaczynać nowej szkoły, bo wszystko było takie świeże, każdego musiałem poznawać. Myślę, że jestem socjopatą. Mama zapisała mnie do najbliższego liceum, zastanawiam się dlaczego? Nie lepiej byłoby mnie wysłać jak najdalej?
Niechętnie wstaję z łóżka, ubieram się, odwiedzam łazienkę i w międzyczasie pakuję plecak. Śniadań nie jem, nigdy nie jadłem nawet w szkole. Moje życie składa się z obiadów i kolacji.
Do szkoły idę pięć minut, bo jest jakieś dwadzieścia metrów od domu. Z rodzicami się nie widziałem, bo są od piątej w pracy, taki układ mi pasuje. Z kieszeni wyciągam plan. Pierwsza jest historia. Szkoła nie jest duża, a klasy są podpisane, więc bez problemu znajduję drzwi z napisem HISTORIA. Siadam na ławce i się rozglądam po korytarzu. Nikogo nie ma, nic dziwnego, bo jeszcze godzina do dzwonka.
Siedzę tak kilka minut, gdy słyszę, jak ktoś wchodzi po schodach. Szybko wyciągam książkę, byle tylko nie łapać kontaktu wzrokowego z tym kimś. Tak myślałem, to ktoś z mojej klasy. Pamiętam tę dziewczynę z wczorajszego rozpoczęcia. Ma na imię Basia, jeśli dobrze zapamiętałem. Usiadła na parapecie, a ja udaję, że czytam coś o... wyprawach krzyżowych. Chwilę później przychodzi chłopak. Wojtek! Tak, pamiętam. Widzę, że jest przyjacielem Basi, bo siada koło niej i oboje zachowują się tak, jakby się znali od zawsze. Rozmawiają o głupotach. Ja bym tak nie potrafił, nigdy nie wiem, o czym mogę z kimś rozmawiać, dlatego milczę.
Z każdą kolejną minutą pojawiają się nowi ludzie, kątem oka naliczyłem piętnaście. To nie dużo, ale może jeszcze ktoś się dopisze do naszej klasy w kolejnych dniach. Dzwonek oznajmia rozpoczęcie lekcji, żółwim tempem chowam książkę do plecaka i czekam na nauczyciela. Przychodzi dwie minuty po dzwonku, co za punktualność. Pani profesor od historii jest ubrana bardzo kolorowo. Stwierdzam, że jest oryginalną osobą. Wpuszcza wszystkich do środka, a ja czekam, aż wejdą.
— No wchodź, wchodź. — zaprasza mnie serdecznie.
No i wchodzę. Rozglądam się i szukam ławki, przy której nikogo nie ma. Jest jedna! Tak jakby na mnie czekała. Ze spuszczoną głową zajmuję miejsce i wyciągam książkę, zeszyt i piórnik. Widzę, że przede mną siedzi Basia z Wojtkiem, ciągle gadają. Są bardzo w dobrych nastrojach, ale nie wiem dlaczego tak na nich zwracam uwagę.
Pani czeka aż wszyscy się ogarną i zaczyna swoje przemówienie:
— Witajcie kochani! Nazywam się Krystyna Pietrzak i będę was uczyć historii. Mam nadzieję, że to będzie owocna współpraca. — uśmiech nie schodzi jej z twarzy — To teraz powiedzcie coś o sobie.
I każdego po kolei wypytuje o: imię, miejsce zamieszkania, poprzednią szkołę i plany na przyszłość. Nie słucham tego, bo mnie to nie interesuje. Skupiam się na tym, co mam powiedzieć. Mieszkam w patologicznym domu, chodziłem do szkoły pełnej idiotów i nie ma przede mną żadnej przyszłości.
Gdy pani Pietrzak podchodzi do mnie, mówię jej jak mam na imię i gdzie mieszkam.
Nie lubię mówić! Jak dobrze, że mam to za sobą.
Resztę lekcji sorka mówi o czym będziemy się uczyć, PSO, BHP. Tak samo będą wyglądać dzisiaj wszystkie pozostałe lekcje. Nie mylę się. Później jest biologia i angielski i wszystko wygląda tak samo, tylko nauczyciele są różni.
W szkole jest strasznie gorąco, dlatego na długą przerwę, która trwa dwadzieścia minut, wychodzę na dwór. Znajduję zieloną ławkę, na której naprzeciwko rośnie gigantyczny klon. Mam całkiem przyjemne widoki, ale wolę pooglądać podręcznik do geografii. Docieram do warstw gleby, gdy przede mną wyrasta Basia z Wojtkiem. Widzę, jak idą w stronę drzewa.
— Naprawdę myślisz, że to zrobi? — pyta z niedowierzaniem Basia.
— Oczywiście. Nie znasz Andrzeja. — odpowiada jej Wojtek.
Oboje są podekscytowani, jakby zaraz miała przyjechać Lady Gaga albo Chuck Norris. Ewidentnie czekają na jakiegoś Andrzeja. Na mnie nikt nie czeka.
No i przychodzi. Ten chłopak wygląda jeszcze bardziej dziwniej niż jego... Przyjaciele? Na takich wyglądają.
— Jesteś pewny, że wdrapiesz się na osiem metrów? — pyta Basia.
— Oczywiście — odpowiada Andrzej — w wakacje wszedłem na dziesięć metrów.
— Dobra, dobra nie gadaj tylko właź. Założyłem się z Baśką, że dasz radę, postawiłem na ciebie dyszkę.
— Tylko nie Baśka! — i dziewczyna uderza Wojtka w bark.
Zmartwiłem się, jednak oboje się z tego śmieją. Uderzyła go żartobliwie. Tak można? Dziwni z nich ludzie. Już nawet nie udaję, że przeglądam podręcznik do geografii, chowam go i przyglądam się temu, co ma się wydarzyć. Jeśli dobrze zrozumiałem to Andrzej ma się wspiąć na osiem metrów, Baśka z Wojtkiem się założyli. Porąbane to wszystko!
Wariat już jest gotowy do wspinaczki, ale dziewczyna go powstrzymuje:
— Czekaj! Musimy to nagrać. Wojtek dawaj telefon!
— Przecież mówiłem ci, że mi się zepsuł. A co z twoim?
— Rozładował się.
Cała trójka intensywnie myśli, zaczynają się rozglądać i nagle wszyscy patrzą na mnie. Zamieram. Przyłapali mnie na gapieniu się. Już po mnie!
— Ty! — wskazuje Baśka. — Chodź tu!
Niby mówi groźnie, ale na jej twarzy maluje się uśmiech. Z nieufnością podnoszę się z ławki i podchodzę do nich.
— No więc ten pierwszy będzie się wpinać na to drzewo i musimy to koniecznie nagrać, żeby pokazać Marcie jak wróci.- Marta? Jaka Marta? — Nasze telefony jakby to powiedzieć… Nic nie nagrają. Czy mógłbyś nam użyczyć swojego?
Trochę się jej boję, więc wyciągam telefon i jej podaję.
— Nie. To ty musisz nagrywać!
No więc włączam aparat i wybieram opcję „NAGRAJ”.
— Gotowe. — mówię.
— Kamera. Akcja! — ale ta dziewczyna lubi się rządzić.
Zaczynam nagrywanie, a ten Andrzej przytula się do drzewa. Bardzo śmiesznie to wygląda. Drzewo wygląda jakby je zaprojektowano specjalnie do wspinaczki, gałęzie są ułożone w taki sposób jak schody. Andrzej bardzo odważnie stawia kroki, faktycznie robił to kiedyś. Basia i Wojtek się śmieją, a ja kręce. Nie rusza mnie to.
Ciekawe czy mierzyli kiedyś to drzewo? Na moje oko „alpinista” wszedł już dość wysoko, a jednak ciągle wchodzi wyżej. Jak można tak ryzykować życie? Nie rozumiem tego! W końcu zatrzymuje się. Kątem oka widzę, jak Basia daje Wojtkowi dziesięć złotych. Przegrała zakład. Wyłączam kamerkę.
Basia podchodzi do mnie.
— I jak nagrało się? — pyta.
— Tak. — bąkam.
— Dzięki. Gdyby nie ty, to byśmy tego nie nagrali i Marta musiałaby to sobie wyobrażać.
Poczułem coś dziwnego. W środku. Byłem im potrzebny, pierwszy raz w życiu komuś się przydałem. To miłe uczucie.
— Co wy tu robicie?!
Wszyscy równo podskakujemy, odwracamy się a tu dyrektorka razem z woźnym, który niesie drabinę. Idą do nas. To już po nas!
— Pierwszy dzień szkoły, a wy już się wygłupiacie! — dyrektorka podnosi głowę do góry i patrzy na Andrzeja. — Zwariowałeś? Wiesz, jakie to niebezpieczne? Panie Bujak, niech pan tak nie stoi. — zwraca się do woźnego, który przystawia drabinę do drzewa.
Andrzej z niechęcią schodzi z drzew. Rozpiera go duma, czuje się jak bohater. Cała ich trójka się uśmiecha i przybijają piątkę.
— Zobaczymy czy dalej będzie wam tak wesoło. Zapraszam do mojego gabinetu. Ty też!
O nie! A ja za co? Super. Pierwszy dzień i już idę na dywanik do dyrektora. Nigdy więcej nie wyjdę na dwór na przerwie, zaszyję się gdzieś w szkole, tam gdzie ich nie będzie. Wpakowali mnie w takie bagno. Jaki wstyd!
Dyrektorka na czele prowadzi nas na piętro do swojego gabinetu. Bujak po drodze odłącza się od nas i wraca do swoich obowiązków, a my idziemy dalej. Gabinet dyrektorki znajduje się w dość nietypowym miejscu, bo trzeba najpierw przejść przez pokój nauczycielski gdzie siedzi nauczyciel od wf-u. Patrzy na nas dziwnie, najwyraźniej dyrektorka po raz pierwszy prowadzi tak liczną grupę do siebie.
Gabinet jest trochę w starym stylu, precyzyjnie rzeźbione meble, obrazy na ścianach. wygląda to jak pokój Elżbiety II, a nie polskiej pani dyrektor. Przy biurku są trzy krzesła, w tym jedno głowy szkoły. Domyślamy się, że musimy stać i tak też robimy. Ja z lewej, obok Basia, później Wojtek i Andrzej równo w rządku. Dyrektorka jak przystało na osobę na wysokim stanowisku siada za biurkiem i patrzy na nas... z uśmiechem?!
— No dobrze. Odpuszczę sobie pogadankę. Jesteście młodzi i musicie się wyszumieć. Oczywiście to, co zrobiłeś — piorunuje Andrzeja wzrokiem. — było bardzo nierozsądne, mogłeś spaść. Nie możemy pozwolić, żeby uczniom naszej szkoły coś się stało. Nie rób już nigdy tak. — spuszcza z niego wzrok i patrzy na naszą resztę. — A twoi przyjaciele, powinni nadmuchać materac, a nie nagrywać.
Wszyscy wybuchają śmiechem oprócz mnie. Nazwała mnie jego przyjacielem? Nie, ja nie mam przyjaciół. Taki ktoś jak ja nie może mieć przyjaciół.
— Dobrze. Wracajcie już na lekcję.
Tak więc wszyscy wychodzimy. Geografia się już zaczęła dobre dwadzieścia minut temu, super...
— Wiecie co, nie ma sensu iść już na geografię. — stwierdza Basia.- Idziemy gdzieś?
— Nad staw? — podsuwa Wojtek.
— Okay. Idziemy. — dodaje Andrzej.
Cała trójka kieruje się w stronę schodów, które prowadzą na dół, a geografia jest na drugim piętrze. Czy dla nich istnieją jakiekolwiek zasady? Niech robią, co chcą, nie moja sprawa.
— A ty idziesz z nami? — mówi do mnie szefowa gangu.
— Nie. — oznajmiam.- wracam na lekcję.
Odwracają ode mnie wzrok i jak na wariatów przystało zbiegają ze schodów, aż dziwne, że się nie zderzyli w drzwiach wejściowych.
Trzeba przyznać, wyróżniają się spośród wszystkich, ale to dobrze. Oznacza to, że są sobą. W pewnym sensie ich polubiłem i gdybym mógł mieć przyjaciół, to chciałbym, żeby byli tacy jak oni. Ale nie mogę mieć. Jestem poza społeczeństwem. Nie pasuję do żadnej grupy.
Rozdział drugi
Pierwszy dzień szkoły uważam za prawie udany. Dostałem piątkę z geografii, bo potrafiłem wymienić wszystkie stolice państwa, o które pytała sorka. Paczka szaleńców już się nie pojawiła w szkole, tak też podejrzewałem. Ich strata.
Lekcje kończę o piętnastej i jak na jeden dzień mam dość wrażeń. Wielka szkoda, że do domu mam tak blisko. Nawet nie mam czasu, żeby pomyśleć o… wszystkim, bo już jestem pod drzwiami.
Czy chcę czy nie, muszę zajść do kuchni, żeby coś zjeść, jeśli ktoś tam jest, to jedzenie biorę do swojego pokoju. Dzisiaj jest tam ON i matka. Czuję że między nimi panuje napięcie, bo delikatnie się kłócą. Postanawiam nie wchodzić na pole minowe, dlatego też idę do swojego pokoju. Zjem później.
Wchodzę od pokoju, zamykam drzwi. Na moim łóżku leży Sonia, moja ukochana suczka labrador. Ją jako jedyną dopuszczam do siebie. Mam ją już od roku i nigdy mnie nie zraniła. Ufam jej. Wielka szkoda, że nie umie mówić, na pewno myśli tak samo jak jak. Witam się z nią, a ona podnosi się i merda ogonem.
Plecak kładę na krześle, nic nie zadali, więc nie mam co robić. Nie planuję reszty dnia, bo nie warto. Na pewno poczytam książkę, posłucham muzyki albo obejrzę film. Codziennie robię przynajmniej jedną z tych rzeczy. Moje życie jest rutyną i codziennie wygląda tak samo od lat, oczywiście nie liczę akcji z NIM. Tego nie da się nazwać rutyną, bo za każdym razem jest trochę inaczej albo groźnie albo tragicznie.