Prolog
Ja piję tylko okazjonalnie i to nie zawsze, no może czasami, ale nigdy, kiedy nie mam. To nie alkoholizm, to świadomy wybór. Nie piję przecież więcej, aniżeli kupię, a kupuję tylko tyle, ile mogę w dany dzień wypić. Nie zostawiam nic na rano, nie leczę kaca, wstaję normalnie i prawie świeży mogę ruszać dalej.
To nie moja wina, że powodów mam bez liku i co rusz jakiś nowy mi dochodzi. Czasem po prostu mam dość, gdy jeden pociąga za sobą następny. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mam pecha i przez to tracę już rozsądek. Nie mam nikogo, kto by za mnie to wszystko zrobił lub doradził jak tego nie zepsuć.
Dni, z resztą, ostatnio też zrobiły się szare i nic mnie już nie cieszy. Świat nie powinien być taki zły dla mnie, przecież tyle dla niego zrobiłem.
Pozbyłem się wszystkich, którzy tylko chcieli mnie wykorzystać. Na szczęście mam prawdziwych znajomych, którzy mnie rozumieją i czasami wpadną z butelką. Przy wódce jest inaczej, bo można sobie otwarcie porozmawiać, tym bardziej, że mamy podobne problemy. Nie chciałem żyć w takich czasach i to nie moja wina, że każdy tylko w swoją stronę, przez co czuję się już samotny.
W pracy też już nie mam o czym rozmawiać, szef nie kuma, co do niego mówię i całą robotę muszę ja odwalać, bo chłop na niczym się nie zna. Gdyby nie ja, to by wszystko padło. Nikt mi nawet nie podziękuję nie mówiąc już o tym, żeby ktoś coś postawił.
Rodzina mnie zostawiła. Już nie jestem im potrzebny. Byli tylko jak coś chcieli, a teraz nawet z nikim nie da się napić i każdy tylko w swoją stronę. Oszczędności też się rozpłynęły, bo życie takie drogie i tak szczerze, jak mam kupować tak drogo, to taniej mnie flaszka wychodzi i lepiej się napić i mieć spokój.
Głupie gadanie z każdej strony, robią ze mnie pijaka jak ja nigdy w życiu nie wyglądałem jak menel, zawsze jestem umyty, ubrany, czasem tylko mi się zdarzy w ubraniu zasnąć, no, ale komu się tak, choć raz nie zdarzyło.
No dobra mogę się trochę zmienić, nie pić wcale jakiś czas, jak tak bardzo się upierają.
Szef się czepia, że raz przyszedłem na kacu tak, jakby on sam nigdy tego nie zrobił. Musiałem obiecać, że już więcej się to nie powtórzy, bo groził mi zwolnieniem, choć nie wiem czy sam się nie zwolnię, bo mnie denerwuje. Powinienem dostać wyższe stanowisko, a w zamian tego tylko się czepia.
Jak tu się nie napić jak wszystko mnie już irytuje i wszystko staje się bezsensowne. Każdy tylko gada, ale nikt nie jest na moim miejscu i nie ma przecież tylu problemów, ile ja. Łatwo jest mówić każdemu, ale pomóc nie ma, komu. Kumple też się stracili, a tacy byli mili. Dowiedzieli się, że szef mnie wylał, to nie mają, po co przychodzić, bo wiedzą, że nie mam, za co postawić. I jak tu ufać ludziom jak na każdym kroku tylko patrzą, żeby mnie oszukać.
Dość już mam tego życia wszystko się tylko wali. Telewizor poszedł za dwadzieścia flaszek, to na jakiś czas mi chyba wystarczy, ale nie wiem, co będzie dalej, bo każdy ma mnie w dupie.
Nie mogę już normalnie zasnąć muszę się napić, bo to rozwiązuje wszystkie moje problemy na jakiś czas.
Nikt nie przyszedł na moje urodziny, nikt o mnie nie pamięta, choć ja też niewiele z nich pamiętam.
Najlepsze, co może być to butelka na stole z rana, bo już nie mogę patrzeć na to wszystko. Czuję się jak na pieprzonej karuzeli, wszystko się rozkręca i to beze mnie, tak szybko. Nie wiem, co się dzieje, już mam dość.
Wyleciałem, upadłem, walnąłem o dno.
Na którym piętrze się zatrzymasz?
8
Człowiek zapierdziela non stop i nic z tego życia nie ma. Tylko praca i praca, nic więcej. Gdyby nie weekend to chyba nawet nie wiedziałbym, że można w tym życiu coś innego robić. Na całe szczęście jest piątek, a od piątku całe trzy dni wolnego. Może niekoniecznie całe, ponieważ muszę czekać, aż przyjdzie godzina końca pracy, ale jest przynajmniej nadzieja na jakieś normalne życie przez ten czas.
Zapas alkoholu już zrobiony, więc nic, tylko pora już wziąć się za siebie i pokazać światu, na co mnie stać. Myślę tylko, czy mi nie braknie, ale na szczęście mam jeszcze osiedlowy otwarty jakby coś trzeba było. Knajpki też są pootwierane jak zajdzie potrzeba.
Spotkam się ze znajomymi, trzeba trochę porządzić i odseparować się od tego nadętego świata. Nie rozumiem w ogóle, jak można ciągle tylko żyć pracą i gonić za pieniędzmi, przecież Ci ludzie nic z tego życia nie mają. Życie jest po to, by się zabawić, by człowiek poczuł, że żyje, a nie, by w nim harować jak maszyna. Tak ogólnie to mam kilka pomysłów, by rozkręcić taki biznes, żebym już nie musiał chodzić do pracy, ale na to potrzebuje inwestora. Byle, kogo jednak nie wezmę, boje się, żeby mi czasem mojego pomysłu nie zabrał i nie przywłaszczył. Ludzie są wredni, tylko patrzą jak drugiego wykorzystać.
Jest impreza, jest życie. Dziś porządzę na całego do białego rana, w końcu mi się coś należy. Nie, żebym narzekał aż tak bardzo, ale po coś w końcu pracuję i nie mam ochoty tracić ani jednego dnia wolnego.
Tym bardziej, że człowiek nie wie, ile jeszcze pożyje, więc trzeba korzystać, póki można.
Nie, żebym przepijał wszystko, co zarobię, stać mnie w końcu na najważniejsze potrzeby i urządzam się jak mogę. Telewizor jest, PlayStation, jest, także chata też na wypasie. Samochód może nie najnowszy, ale jeździ, a to jest najważniejsze.
Kobieta się tylko czepia, że nie mam czasu dla niej, ale to też nie jest przecież prawda, mam czas na wszystko w tygodniu wieczorem. Weekend jest jednak dla mnie, po coś w końcu pracuję, a jak zarabiam to i mam prawo mieć coś z tego wszystkiego dla siebie, a nie tylko dawaj i dawaj i nic mi nie zostaje.
No dobra, imprezę czas zacząć. Może jeszcze na szybko walnę sobie trzy piwka przed, bo zaczynać tak z marszu to nie wypada, trzeba się jakoś do porządku przygotować.
Impreza trwa, ale coś moi kumple wymiękają. Nie wiem, jak to jest, ale gdy ja się dopiero rozkręcam, to oni chcą już kończyć. Mięczaki, nie wiedzą, jak się porządnie pije. Zawsze to ja wszystkim muszę pokazywać, jak to się robi po męsku, bo sami nie potrafią. Trzeba jakiegoś grilla zrobić, bo jeść się chce, wiem, że jest zima, ale na balkonie będzie dobrze. W końcu posilić się też trzeba, a nie ma nic lepszego do piwa jak karczek na wolnym ogniu. Sąsiedzi się trochę wkurzają, ale to nadęte buce i im zawsze coś przeszkadza, a już szczególnie jak ktoś się dobrze bawi. Sami z życia nic nie mają, tylko w domu siedzą, a do innych się dowalają o wszystko. Żal im pewnie, że sami nie mogą, ale mam to gdzieś.
Impreza była dobra, bo nic nie pamiętam z tego, co się później działo, wiem tylko, że chyba ktoś się pokłócił, bo szyba z drzwi wyleciała. No cóż, przy dobrej imprezie zawsze jest jakieś ryzyko, ale warte swojej ceny.
Dziś poprawiny, więc trzeba się przygotować. Tym razem na miasto trochę poszaleć i się rozruszać. Nie ma nic lepszego niż wyskok do klubu, muza fajna i ludzie normalni nie to, co Ci nadęci moi sąsiedzi. Ogólnie spoko, pierwszy klub zaliczony, idziemy dalej, noc się dopiero zaczyna, a świat stoi przed nami otworem.
Nie wiem, o co poszło ktoś coś podobno, ale nie widziałem. Wyszła jedynie z tego jakaś awantura i musiałem pomóc koledze, więc skończyło się na tym, że musieliśmy uciekać, bo pały przyjechały. Wracamy do domu, po drodze jednak trzeba coś ogarnąć, bo wracać o suchym pysku nie przystoi.
Wyspałem się trochę, ale wszystko mnie boli, ogarnę sobie tylko jeszcze jakieś kilka piwek do obiadu i niestety wolne się kończy, jutro do pracy, a nie chce mi się wcale. Znów trzeba będzie zapieprzać przez cały tydzień. Na szczęście już nie długo, już za momencik znów weekend i poczuję, że żyje.
7