Nie dmuchaj w ul!

Bezpłatny fragment - Nie dmuchaj w ul!


Proza współpczesna
Polski
Objętość:
20 str.
ISBN:
978-83-65236-01-2

Lepsza moda czy wygoda?

Pan Wydra z panem Jeżem spółkę założyli,

dla wszystkich zwierząt w lesie futra będą szyli.

Szyld wisi już nad drzwiami, wszystko jest gotowe:

szafa sztucznych futer, pióra kolorowe.

Do drzwi zapukał Zając: — Chciałbym futro wilka,

by w skórze tej postraszyć chytrych lisów kilka.

Pan Wydra aż się zdziwił na to zamówienie,

lecz nie zadawał pytań i przyjął zlecenie.

Zajrzała Jemiołuszka: — Macie pawie pióra?

Pragnę być kolorowa, a nie szarobura.

Potem były Łasice — czapki modne chciały,

a zachrypnięty Słowik wybrał szalik biały.

Sowie konar uszkodził nad oczami szlarę.

— Ratuj, Panie Wydro, przyszyj piórek parę!

Pan Łoś zamówił getry, bo mu marzną nogi

i czapę dla kolegi, który zrzucił rogi.

Zwierzęta wystrojone dumnie paradują,

choć zalet ni wygody w strojach nie znajdują.

Jednym jest za gorąco, innym niewygodnie,

lecz każdy, przede wszystkim, chce wyglądać modnie.

U Jemiołuszki pióra pięknie wyglądają,

lecz kiedy chce pofrunąć, ciągle wypadają.

Kłopoty ma Mysz Polna — chciała karakuły,

nie może jednak w futrze wejść do mysiej dziury.

Pan Zając w wilczej skórze nie stał się chojrakiem,

gdy spotkał w lesie Lisa, skrył się za chojakiem.

Wilk wziął barani kożuch, do owiec popędził,

lecz burek go rozpoznał i w pole przepędził.

Z usługi rad pan Niedźwiedź. Nie szył nowej skóry,

lecz poprosił, by w futrze połatać mu dziury.

Rzekł: — Lepsza własna skóra, chociaż cerowana,

niż za mały garnitur ze skóry pawiana.

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta

Dwa głodne kruki na sośnie siedzą

i okolicę uważnie śledzą.

Omal z gałęzi nie pospadały —

ser biały obok sosny ujrzały.

— Czy widzisz bracie tego człowieka?

Ciekawe, śpi, czy na kogoś czeka?

— Przy nodze kawał sera położył,

pewnie na deser sobie odłożył.

Na dwóch gomółka trochę za mała,

lecz na przekąskę będzie wspaniała.

— Musimy wykraść mu tę gomółkę,

później ze smakiem zjemy na spółkę.

Sfrunęły na dół, robią podchody.

Człowiek się ruszył, więc one w nogi.

Gdy znieruchomiał, znów się zbliżyły,

wokół człowieka czujnie krążyły.

Już prawie, prawie przy serze były,

ale ze strachu w bok odskoczyły,

bo człowiek nagle oczy otworzył

i tuż przy serze rękę położył.

Kruki na zmianę szczęścia próbują,

już pół godziny tak manewrują.

Znienacka jeden minął człowieka,

chwycił w dziób zdobycz, w niebo ucieka.

Drugi tuż zanim: — Bracie, poczekaj!

Nic nam nie grozi, już nie uciekaj!

Goni kamrata, ślinkę przełyka,

a ten nie słucha, czym prędzej zmyka.

Już miał się ukryć przed brata wzrokiem,

lecz ten go dopadł tuż nad potokiem.

Ser mu wyrywa, bije skrzydłami,

próbuje sięgnąć ser pazurami.

Tak się w powietrzu szarpią, szturchają,

że obaj z dziobów ser wypuszczają.

Spadła gomółka tuż koło dzika

i w okamgnieniu w brzuchu mu znika.

Zanim się kruki zorientowały,

z sera okruszki tylko zostały.

Stara to prawda i oczywista:

gdzie dwóch się bije — trzeci korzysta.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.