Drogi Czytelniku,
nie wiem, kim jesteś, ale zakładam, że jesteś osobą oczytaną i ciekawą wiadomości, co się obecnie dzieje w Szwecji, w tym wrzącym tyglu multikulti. Nie zawiedziesz się, biorąc niniejszy tom do ręki.
Szwecja to dzisiaj wieża Babel, kraj kontrastów i absurdów wartych opisania. Zrobiłam to więc w moich kabaretach satyrycznych oraz w sztukach teatralnych. Oba programy kabaretowe oraz jedna ze sztuk zostały wystawione w Sztokholmie przez Polskie Towarzystwo Teatralne w Szwecji i spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem ze strony polonijnej publiczności.
Utwory opierają się na autentycznych wydarzeniach i można by je określić jako tragifarsy lub czarne komedie. Kilka sztuk zostało przetłumaczonych na język szwedzki dla jednego z teatrów sztokholmskich, niestety próby pierwszej z nich przerwała pandemia.
Mieszkam w tym kraju od roku 1983, jestem ławnikiem w jednym z okręgowych sądów sztokholmskich, a więc wiem, o czym piszę. Po prawie każdym tekście umieściłam przypisy, które objaśniają osoby i/lub wydarzenia, które mogą być nieznane czytelnikowi zamieszkałemu w Polsce. Wszystkie postacie mówią do siebie „na ty” odkąd w roku 1967 wprowadził ten zwyczaj ostatni dyrektor generalny Zarządu Służby Zdrowia i Aptek Bror Rexed.
Mam nadzieję, Czytelniku i Czytelniczko, że pośmiejesz się, zadziwisz, zastanowisz lub oburzysz, ale nie pozostaniesz obojętny(a) w stosunku do kraju, który od dawna był czymś w rodzaju ziemi obiecanej dla Polaków, a obecnie jest jak statek, który stracił busolę i dryfuje po oceanie absurdu i bezsilności.
Sztokholm, listopad 2021
Siły absurdu, ich zadufanie w sobie, brak zdolności logicznego myślenia oraz utrata instynktu samozachowawczego narażają na szwank bezpieczeństwo kraju i jego obywateli w obliczu niezwykle groźnej sytuacji międzynarodowej. Równie groźna jest sytuacja wewnątrz kraju ze względu na stale rosnącą ilość gangsterów, zagrażających stabilności państwa. Skutkiem błędnych decyzji oraz braku umiejętności przewidywania siedzimy wszyscy na beczce prochu. Miejmy nadzieję, że nie wybuchnie…
Sztokholm, sierpień 2023
Dana Platter
autorka niepokorna
Kabaret Linoskoczka
Wchodzi Artysta z odkurzaczem i śpiewa na melodię zespołu Queen „I want to break free!”:
1. „Ja chcę z szafy wyjść!
Ja chcę z szafy wyjść!
Ja chcę z szafy wyjść,
już nie chcę ukrywać się dłużej,
żyć jakby w podróży donikąd,
ja chcę z szafy wyjść;
Chcę kochać i też kochanym
chcę być!
Ja chcę wolnym być!
Na lewo, na prawo, od przodu, od tyłu
i w poprzek chcę kochać,
ja nie chcę się kryć;
Precz z normą!
Niech żyje namiętność i żar!
O życie, słodkie życie chociaż krótkie
lecz pełne miłości
to dla mnie poezja i marzeń mych cel.
Miłości skrzydła mi daj,
miłości skrzydła mi daj!
(Autor tekstu nieznany)
Wchodzi Konferansjerka:
Witam państwa bardzo serdecznie na premierze naszego kabaretu Linoskoczka. Istnieje takie przekleństwo: obyś żył w ciekawych czasach. Obawiam się, że właśnie w takich czasach żyjemy. Groteskowa rzeczywistość sama ciśnie się pod pióro, a właściwie pod klawisz komputera. Nasza rzeczywistość to są realia mniejszości narodowej w Szwecji. Polskie kabarety odnoszą się do realiów w Polsce, szwedzkie — do realiów szwedzkich widzianych przez Szwedów, a nasz kabaret wypełnia niszę — szwedzka rzeczywistość widziana oczami Polaków. Skecze, które państwo zobaczą i usłyszą „same” mi się napisały…
(Wchodzi Linoskoczek w trykotach, z kolorową parasolką w ręku. Otwiera parasolkę i chwiejąc się staje na grubej, namalowanej na podłodze, linii. Muzyka cyrkowa.) A cóż to za postać chwieje się na linie z parasolką? To Linoskoczek! Chodź tu do nas, Linoskoczku! Chcesz nas zabawić czy postraszyć?
2. Linoskoczek:
Jedno i drugie! Witam państwa, jak widzicie, jestem linoskoczkiem i chodzę po linie z parasolką w ręku dla równowagi. Nie mam siatki ochronnej. Balansuję cały czas, żeby nie spaść. Moim celem jest przeżyć i nie wypaść ze społeczeństwa, nie stoczyć się na dno. To nie jest łatwe, gdy jest się w innym kraju, nie zna się języka, obyczajów i kodów społecznych.
Wyjechałem z mojego kraju, ponieważ nie mogłem sobie tam znaleźć miejsca. Nie pasowałem do ogółu. Ale tu też nie pasuję.
A państwo jak? Nie byłem szczęśliwy w moim kraju, tu też nie jestem. Bo co to znaczy — być szczęśliwym? To wyzbyć się pożądań. A ja nie potrafię. Chcę żyć dobrze, swobodnie, wygodnie, chcę być znany, podziwiany i kochany. Ale kto dziś kogo kocha? Ludzie samych siebie nie kochają to jak mają kochać innych? Wszędzie panuje nienawiść: w internecie, w mediach socjalnych, w miejscach pracy, a czasami i w rodzinie.
Ludzie szukają drogi do szczęścia na przełaj i podtruwają mózg, czym się da: alkohole, dopalacze i różne chemiczne podpórki. Oddają swoją wolność i zdrowie za złudzenia i przekształcają się w stado niewolników. Przedwcześnie starzeją się, chorują i umierają. A ja tak nie chcę, dlatego balansuję na linie. Z parasolką.
Wszystkie normy i wartości, jakie były dotąd, przeminęły z wiatrem. To jak nastawię odpowiednio parasolkę, to zamiast spaść to może polecę? Gdzieś, gdzie nie ma błędnych, „jedynie słusznych” teorii, fałszywych guru, morza nienawiści i manipulacji. Tylko gdzie są takie wyspy szczęśliwe? Czy może ktoś z państwa wie? Bo przecież nie tylko ja jestem linoskoczkiem, każdy z państwa nim jest. A więc wiecie, o czym mówię… (Linoskoczek zeskakuje z linii i wychodzi, trzymając otwartą parasolkę. Na scenę wchodzi Kobieta i kładzie się na podłodze).
Konferansjerka:
Szwecja ma parlament, jak wszystkie demokratyczne państwa, a w tym parlamencie dzieją się rzeczy różne. Otóż rankiem 17 marca 2014 roku sprzątaczka znalazła na sali obrad śpiącą kobietę. Nikt nie wiedział, kim jest ani jak mogła wejść do strzeżonego przecież budynku. Pijana w sztok kobieta nie kontrolowała swojej fizjologii i pomyliła salę obrad z toaletą.
3. Intruz w Riksdagu
Wchodzi Sprzątaczka na salę obrad. Czuje smród, zatyka nos. Znajduje śpiącą, pijaną Kobietę. Staje jak wryta, następnie próbuje ją obudzić.
Sprzątaczka:
Halo, obudź się, co tu robisz? (Kobieta nie reaguje. Sprzątaczka potrząsa nią.) Wstawaj! (Dzwoni po Strażnika.) Ochrona! Proszę szybko na salę obrad!
Strażnik (wchodzi):
O co chodzi?
Sprzątaczka:
Tu leży jakaś brudna, zapijaczona kobieta. Jak mogła tu wejść?
Strażnik:
Nie mam pojęcia, na pewno to nie było na mojej zmianie. Zadzwonię na policję. (Wyjmuje telefon i dzwoni. Do Sprzątaczki): Zajęte. (Sprzątaczka rozkłada ręce. Strażnik dzwoni jeszcze raz.)
Halo tu ochrona parlamentarna. Co jest, … rwa, telefonów nie odbieracie? Można człowieka zadźgać, a u was zajęte!
Telefonistka (zza sceny) :
Tu policja. Zajęte, bo mamy za mało telefonistek. Nie mamy środków. I proszę nie używać nieparlamentarnych wyrazów!
Strażnik:
Ale ja dzwonię z parlamentu! Wszystko, co tu się mówi, jest parlamentarne! Proszę przysłać patrol, odkryliśmy kobietę przebywającą nielegalnie na sali obrad!
Telefonistka (zza sceny):
To ją przykryjcie, bo się jeszcze przeziębi! Wysyłamy patrol.
Wchodzi dwóch Policjantów. Zatykają nosy.
Policjant I:
Gdzie jest osoba nieupoważniona?
Strażnik:
Tu leży.
Policjant I (potrząsa kobietą):
Halo, proszę wstać. Tu policja. Nazwisko, dowód osobisty?
(Kobieta coś bełkocze, ale nie wstaje. Policjanci stawiają ją na nogi).
Policjant II:
Nazwisko, dowód osobisty?
Kobieta (rozgląda się nieprzytomnie):
Ale zaspałam… To ja już pójdę, muszę dzieci odebrać z przedszkola. (Chwiejąc się kieruje się do wyjścia, Sprzątaczka wymiata ją mopem ze sceny.)
Policjant I (do Policjanta II):
Może ją aresztować?
Policjant II:
Nie możemy jej aresztować, bo porusza się o własnych siłach i nie stanowi zagrożenia dla społeczeństwa. (Zwraca się do Strażnika): Co wy nie kontrolujecie, kto wchodzi do parlamentu? Kamer nie macie?
Strażnik:
Mamy, ale są przestarzałe. Nie rejestrują detali. Trudno kogoś
zidentyfikować.
Policjant II:
To dlaczego nie kupicie nowych, dokładnych?
Strażnik:
Nie mamy środków.
Sprzątaczka (nieśmiało):
Przepraszam, ale mnie się coś wydaje…
Policjant I:
Proszę śmiało mówić!
Sprzątaczka:
Ja myślę, że to była przedstawicielka społeczeństwa. Ona szukała swoich reprezentantów w parlamencie, żeby im coś przekazać.
Policjant II:
Co na przykład?
Sprzątaczka:
No nie wiem, ale pewnie miała jakieś prośby, żądania…
Policjant I:
No to mogła przecież napisać do jakiejś partii, a nie tu się wdzierać i zanieczyszczać!
Sprzątaczka:
No trudno zanieczyścić coś, co już nie jest czyste…
Policjant I:
To nie nasza sprawa, stopień czystości w Riksdagu. Od tego są politycy. Idziemy! (Policjanci wychodzą. Sprzątaczka z obrzydzeniem ogląda miejsce, na którym leżała kobieta).
Poseł (wchodzi):
Co tu się dzieje, podobno złapaliście terrorystkę?
Strażnik:
A tam zaraz terrorystka. Zwyczajna obywatelka, trochę na gazie…
Poseł:
Gaz, puściła gaz? Łzawiący, trujący?
Strażnik:
E tam zaraz gaz. No może obywatelka wypuściła trochę gazów, ale nie tyle, żeby wybuchło!
Poseł:
My tu obradujemy bez wytchnienia, uchwalamy ważne ustawy, a tu wdziera się ktoś nielegalnie!
Sprzątaczka:
No to dobrze, że coś w ogóle uchwalacie, że to nie jest polski Riksdag! (1)
Poseł:
Proszę sobie nie żartować, my tu ciężko pracujemy!
Sprzątaczka:
No za takie pieniądze to musicie coś robić!
Poseł:
Oczywiście, że tak. Nasza najnowsza uchwała dotyczyła zaktualizowania naszych honorariów; były za niskie, a więc podnieśliśmy jednogłośnie demokratyczną decyzją.
Sprzątaczka:
Też bym chciała, żeby mi demokratycznie podniesiono honorarium. Przecież te brudy po tej pijaczce to ja będę musiała sprzątnąć!
Poseł:
I to jest twoje zadanie. Naszym zadaniem jest reprezentować społeczeństwo. (Podnosi palec do góry).
Sprzątaczka:
Pijani politycy reprezentują pijane społeczeństwo. Ten od was co ukradł butelkę whisky w Systembolaget (2), właściwie nie różni się od tej pijaczki co tu leżała na sali. (Poseł wychodzi). No może jeszcze nie defekował w Riksdagu. Ale jak się rozwinie to i to zrobi! (Wychodzi wraz ze Strażnikiem.)
Konferansjerka:
Ostatnio zawrotną karierę zrobił zaimek „hen”. Nie było go dotąd w języku szwedzkim ale teraz, za sprawą zwolenników i zwolenniczek bezpłciowości, toruje sobie drogę. Ale żeby wszedł na stałe do języka trzeba zacząć wprowadzać go od początku, czyli — od przedszkola.
4. Hen
Przedszkole. Dzieci bawią się na podłodze. Przedszkolanka Jenny daje dziewczynce lalkę, a chłopcu samochodzik. Przedszkolanka Jessika zabiera chłopcu samochodzik.
Jessika:
Robin, zostaw tę zabawkę. Tu masz lalkę, baw się! (Zabiera dziewczynce lalkę). Robyn, zostaw tę zabawkę. Tu masz samochodzik, baw się! (Dzieci uderzają w płacz).
Robyn:
Ja chcę lalkę!
Robin:
Ja chcę samochodzik!
Jessika:
Dzieci, jak wy nic nie rozumiecie. Te zabawki, które wybieracie, to utrwalanie tradycyjnych ról płci i droga do przyszłej dyskryminacji kobiet w społeczeństwie.
Jenny:
Jessika, jak ty mówisz do dzieci, przecież one nic z tego nie zrozumieją.
Jessika:
No tak, masz rację. Ale jak mam przekonać Robina, żeby bawił się lalką, a Robyn, żeby wybrała samochodzik?
Jenny:
Jak? Prosto — obiecaj dziecku nagrodę. (Zwraca się do dziewczynki). Robyn, jeśli będziesz się bawić samochodzikiem to dostaniesz podwójnego lizaka!
Jessika:
Ech, wiesz, lizak może wyrobić w dziewczynce nieodpowiednie nawyki, które w przyszłości mogą zepchnąć ją na podległą pozycję w relacjach między płciami.
Jenny:
Ależ Jessika, co ty wygadujesz, w przyszłości nie będzie różnic płci. Przecież płeć to konstrukcja społeczna. Nie czytałaś naszego planu nauczania?
Jessika:
Tak, czytałam. Tak, wiem, że przedszkole ma przeciwdziałać tradycyjnemu podziałowi na płeć męską i żeńską, to jest szkodliwe dla równouprawnienia. Wszyscy są równi i mają się bawić takimi samymi zabawkami, tak samo się zachowywać i tak samo ubierać. Rodzice powinni nadawać dzieciom płciowo neutralne imiona. Mamy wychować przyszłe pokolenia, w których nie będzie różnicy płci. W każdym razie nie będzie jej widać na pierwszy rzut oka.
Jenny:
No widzisz, rozumiesz więc wytyczne planu nauczania. Jest jeszcze masa pracy przed nami. Jak wiesz, 98 % nauczycieli przedszkoli to kobiety.
Jessika:
No właśnie. Dlaczego?
Jenny (bierze na bok Jessikę):
No bo ci mężczyźni, którzy wybierali zawód przedszkolanki to byli najczęściej pedofile.
Jessika:
No ale oni chyba kochają dzieci?
Jenny:
Tak, tylko kochają inaczej. A wiesz, jaka jest różnica między pedofilem a pedagogiem? Pedofil kocha bardziej!
(W międzyczasie dzieci wyrywają sobie zabawki i zaczynają się bić).
Robin:
Jessika, ona mi zabrała lalkę. Buuu!
Robyn:
Jenny, on mi wyrwał samochodzik! Uuuuu!
Jenny:
Robin, nie możesz mówić „ona”.
Robin:
Hon!
Jenny:
Masz mówić „ono” — „hen”!
Jessika:
Robyn, nie możesz mówić „on”.
Robyn:
Han!
Jessika:
Też masz mówić „ono” — „hen”!
Dzieci (razem):
Ono, hen, oddaj moją zabawkę!
Jessika:
Dzieci, to nie są wasze zabawki. Teraz zbierajcie się, zaraz przyjdą po was rodzice.
Wchodzi Ann, Matka Robyn ze smartfonem w ręku, wzrok utkwiony w ekran, nie patrzy na dzieci ani na przedszkolankę. Po drodze potyka się o swoje dziecko.
Jenny (do Matki):
Słuchaj Ann, nie możesz ubierać Robyn w różowe koszulki i legginsy, to jest niepedagogiczne. Ono jeszcze zacznie się uważać za dziewczynkę.
Matka (podnosi nieprzytomny wzrok znad smartfona):
Poczekaj, tylko wyślę tego SMS-a. O co chodzi, o kolor? Ależ Jenny, ona tak lubi różowy!
Jenny:
To je przekonaj, że to jest brzydki kolor, taki dla niemowląt i ono jest na to za duże.
Matka:
To w jakim kolorze mam jej kupować rzeczy?
Jenny:
W czarnym! Nie będzie się w przyszłości różnić od innych!
Przez scenę przechodzi Artystka pokazując napis „20 lat później”. Na scenę wchodzą Allan i Robin z krzesłami. Robin ma puszkę piwa w kieszeni. Siadają, Robin wyjmuje piwo i popija.
Allan:
No i jak ci leci, Robin?
Robin:
Nie za bardzo. Żona mnie rzuciła kiedy straciłem pracę.
Allan:
Co, wylali cię? Nie robiłeś tego, co ci każą?
Robin:
No, robiłem, tylko że wiesz, miałem szefa kobietę. Ona była po dwóch fakultetach, a ja — po dwóch piwach.
Allan:
O … rwa, i co?
Robin:
Nie rozumiałem, co ona ode mnie chce. Siedziałem jak człowiek przy komputerze i oglądałem sobie strony z dziewczynkami, a ona jak na mnie nie wsiądzie, że to w pracy zabronione!
Allan:
A te dziewczynki to były dzieci?
Robin:
No co ty, dorosłe! Pełnoletnie!
Allan:
Ale co ty, nagie baby oglądałeś?
Robin:
No taaak… No wiesz, jak już przyjąłem zamówienie i wydałem towar z magazynu to nie miałem co robić. Chciałem więc zobaczyć na czym polega ten brak różnicy płci.
Allan:
Ależ Robin, przecież byłeś żonaty, to chyba wiesz!
Robin:
Ale mnie w przedszkolu uczyli, że nie ma różnicy płci, że nie ma „on” i „ona”, jest „ono”! Hen! A w szkole uczyli, że różnica płci to jest promowanie dyskryminacji kobiet i że trzeba ją zwalczać!
Allan:
Zwalczać kobiety?
Robin:
Nie, dyskryminację! Płeć to konstrukcja społeczna, a nie biologiczna i postępowy człowiek jest płciowo neutralny.
Allan:
Robin, chyba coś pokręciłeś…
Robin:
Słuchaj, Allan — to jest jedynie słuszny, społecznie prawidłowy punkt widzenia: żeby była równość w społeczeństwie to trzeba zatrzeć różnicę płci. Wszyscy mają mieć równe szanse. No więc ja na internecie chciałem zobaczyć czy rzeczywiście ta różnica nie istnieje.
Allan:
Stary, to ty nie mogłeś przekonać się w realu, czy ta różnica istnieje czy nie? Nie miałeś dziewczyn w szkole?
Robin:
No miałem, tylko nie mogłem ich znaleźć…
Allan:
Jak to?
Robin:
No bo wszyscy byli tak samo ubrani, mieli podobne tatuaże i kolczyki w nosie i palili to samo zioło. To skąd miałem wiedzieć kto jest kto?
Allan:
Jak to skąd! Ci, co mieli najlepsze oceny to były dziewczyny, a ci co najsłabsze — chłopcy! To po tym się poznaje! I po tym, że ci co studiują na uniwersytetach to też dziewczyny.
Robin:
E, ja na uniwerek to nie zdawałem, to nie wiem. Ledwie ukończyłem zawodówkę…
Allan:
A żonę jak znalazłeś?
Robin:
No, poderwała mnie taka jedna i oświadczyła, że czuje się kobietą i chciała, żebym to potwierdził.
Allan:
I co, potwierdziłeś?
Robin:
Nie bardzo wiedziałem, jak to zrobić, ale mi pokazała. I z tego pokazywania to nawet dziecko się potem urodziło.
Allan:
O, to gratuluję. A co się urodziło, dziewczynka czy chłopak?
Robin:
Nie wiem, jakiej jest płci, bo w przedszkolu zabronili o tym mówić.
Allan:
O, ...rwa, to przecież łatwo sprawdzić, jakiej dziecko jest płci!
Robin:
No tak, ale ja tego nie mogę powiedzieć, bo jakby dziecko w przedszkolu wychlapało, że w domu mu powiedzieli że jest dziewczynką albo chłopcem to jeszcze bym stracił prawo widywania. No bo jestem przecież po rozwodzie.
Allan:
A dlaczego się rozwiodłeś?
Robin:
Ja nie chciałem, ale to żona oświadczyła, że chce mieć mężczyznę w domu, a nie bezpłciową amebę!
5. Piosenka „Tango z fotografią”
Orkiestra gra tango, rzekomo argentyńskie,
scenę przecina kolejowy tor,
dwóch komediantów stroi miny kabotyńskie,
śpiewają o miłości, zdradzie połączonej z grą.
I nagle jeden przyklęka tuż przede mną,
całuje coś i wręcza teatralnym gestem —
to zdjęcie… On mi daje swoje zdjęcie!
I patrzy na mnie dziko, a ja czuję, że jestem!
I już tango brzmi jak argentyńskie,
bieleją twarze ekspresyjnie, dramatycznie,
miłość i zdrada zyskują monstrualny wymiar
w reflektorów świetle demonicznym.
Po przedstawieniu gasną reflektory,
publiczność bije brawo frenetycznie,
aktorzy jakby wyciągnięci z magla
kłaniają się jak lalki mechaniczne.
Wchodzi Konferansjerka:
Proszę państwa, jemy, pijemy i ważymy coraz więcej. Co z tym zrobić? Zupełnym szałem okazała się w Szwecji dieta LCHF.
Posłuchajmy…
6. Dieta-cud
Kawiarnia. Wchodzi Przyjaciółka I, siada przy stoliku i za chwilę dołącza do niej Przyjaciółka II z ciastkiem. Obie ubrane elegancko, w sukienkach, na wysokich obcasach i w kapeluszach. Witają się, obejmują i cmokają w policzki, a raczej w przestrzeń około-policzkową. Siadają. Przyjaciółka II łapczywie je ciastko.
Przyjaciółka I:
No co u ciebie, kochana? Wszystko dobrze?
Przyjaciółka II:
Mąż mnie rzucił. Dla tej chudej lafiryndy z naprzeciwka. Muszę sobie poprawić wygląd i samopoczucie więc się odchudzam.
(Kończy jeść ciastko i oblizuje łyżeczkę).
Przyjaciółka I:
Czym, ciastkiem?!
Przyjaciółka II:
Tak. Wiesz, ja już próbowałam różnych diet i żadna nie daje
wyników na dłuższą metę.
Przyjaciółka I:
A jakie diety próbowałaś?
Przyjaciółka II:
No wiesz, próbowałam LCHF.
Przyjaciółka I:
Co to znaczy?
Przyjaciółka II:
Low carbs high fat.
Przyjaciółka I:
Moja droga, ja języków obcych nie posiadam poza rosyjskim w wersji przygranicznej. Powiedz mi po polsku.
Przyjaciółka II:
Mało węglowodanów, dużo tłuszczu.
Przyjaciółka I:
No to co, to taki problem?
Przyjaciółka II:
Tak, bo to trzeba przestać jeść szybkie węglowodany, wiesz wszystko na „p”: pieczywo, pasta, pizza, powidła, pierogi, pyzy, pączki, piwo, pierniczki, a ja tak lubię szybkie węglowodany, im szybsze tym lepsze!
Przyjaciółka I (rozmarzona):
Kartofelki, bułeczki z dżemikiem, ciasta, ciasteczka, torty…
Przyjaciółka II:
To nie jest na „p”, to można.
Przyjaciółka I:
No, ale to też jest szybkie. Szybko uzależnia. Pojadanie też jest na „p”. I pokusa też.
Przyjaciółka II:
No właśnie. Próbowałam przestać, ale nie mogłam. Jestem chyba uzależniona. Narkomanka produktów na „p” — pyszności. A tu zaczęło się pisać o nowej diecie 5:2. Postanowiłam spróbować.
Przyjaciółka I:
A na czym ta dieta polega?
Przyjaciółka II:
Je się wszystko przez pięć dni w tygodniu, a przez dwa się pości.
Przyjaciółka I:
Hm, pości się, mówisz. To znaczy nic się nie je.
Przyjaciółka II:
No można suchy chleb i wodę.
Przyjaciółka I:
A, to taka dieta więzienna. Albo przedszkolna. Wiesz, w tym drogim, ekskluzywnym przedszkolu w Sztokholmie dzieci dostawały właśnie chleb i wodę na śniadanie. A jak ty wytrzymywałaś post?
Przyjaciółka II:
Modliłam się.
Przyjaciółka I:
Coś ty! Nie wiedziałam, że jesteś taka religijna.
Przyjaciółka II:
Ja też nie wiedziałam. Ale przypomniałam sobie, że biblia zaleca częsty post to pomyślałam sobie, że może przy okazji zapracuję na zbawienie wieczne.
Przyjaciółka I:
No proszę, jaka jesteś praktyczna — upiekłaś dwie pieczenie na jednym ogniu.
Przyjaciółka II:
Nie mów mi o pieczeni! Aż mi ślinka na język leci!
Przyjaciółka I:
Widocznie za mało pościsz. Jakbyś spróbowała diety 4:3 a potem 3:4 to już byś nie czuła głodu. Anoreksja gotowa.
Przyjaciółka II:
Wiesz, to może sama spróbuj, a potem mi opowiesz czy działa.
Przyjaciółka I:
Nooo, nie wiem czy się zdecyduję. Gospodarz kiedyś tak odchudzał konia. Konisko za dużo jadł i gospodarz stopniowo zmniejszał mu porcje.
Przyjaciółka II:
No i co, koń zeszczuplał?
Przyjaciółka I:
Zeszczuplał, zeszczuplał, a potem padł.
Przyjaciółka II:
Wiesz, doszłam do wniosku, że post to jednak nie dla mnie.
Postanowiłam odchudzić się na tasiemca.
Przyjaciółka I:
Co takiego?
Przyjaciółka II:
No, połyka się główkę tasiemca, on się zaczepia w jelicie i
stopniowo chudniesz.
Przyjaciółka I:
Coś podobnego! A czy to nie jest niebezpieczne?
Przyjaciółka II:
Może trochę, ale skuteczne! Trzeba być odważną i próbować nowych wyzwań. Mogła to robić Maria Callas i Angelina Jolie, mogę i ja. A przy tej metodzie można wszystko jeść i to się chudnie! Powiem ci więcej: ja już tego tasiemca połknęłam i dlatego mogę jeść ciastka!
Przyjaciółka I:
A czy tasiemiec lubi ciastka?
Przyjaciółka II:
On wszystko lubi i dlatego on zjada to, co ja. A ja chudnę. Może też spróbujesz? Wiesz, tasiemca można łatwo kupić z Chin przez internet za jedyne 1500 zł.
Przyjaciółka I:
Moja droga, niektórym rodzina umieszcza na nagrobku czy w nekrologu rycinę kota albo gołębia, widziałam nawet dinozaura, a tobie będą mogli wyryć tasiemca. Ja tam się nie będę odchudzać przy pomocy pasożytów, ja się w ogóle nie mam zamiaru odchudzać. Kochanej kobiety nigdy nie jest za dużo! (Wychodzą).
Wchodzi Konferansjerka:
A kto tu do nas idzie? (Wchodzi Teodora.) To pani Teodora! To aż z Pasikurowic pani do nas do Szwecji przyjechała? Ma pani problem? To proszę opowiedzieć może coś poradzimy!
7. Teodora z Pasikurowic
Teodora jestem. Teodora z Pasikurowic. Witam pięknie tu wszystkich co przyszliście i pokornie porady upraszam; no wedle tej nagrody w niebiesiech, poradźcie, co mam robić, bo już całkiem skołowana jestem.
Onegdaj nasz proboszcz w kościele powiadał: nie lękajcie się i zawierzcie Jezusowi. To żem zawierzyła i teraz na tacę pół emerytury daję, a jużci, jajca na plebanię noszę, kury i kiełbasy, i ciasto jak upiekę a też; a jak ksiądz dobrodziej chodzi po kolędzie, to się starannie przygotowuję: czeszę włosy, obmywam się, wydłubuję brud spod paznokci, a i zakładam najlepszom kieckie i buciki co je mam po matuli, a tak, i skrapiam ruskimi perfumami, no wiecie, duchi się nazywajom. Sień chodnikiem wykładam, co by se ksiądz dobrodziej stóp nie powalał; zamiatam podwórko, wieszam na płocie kolorowe balony, a w oknie portret łojca świętego, przystrojony kwieciem rozmaitem i oświecony lampkami choinkowymi.
Potem klęczę wedle proga czekając księdza dobrodzieja, córka otwiera mu drzwi, a ja jego całuję w rękę na powitanie i zapraszamy na pokoje, gdzie już kolacja czeka, a też i 1500 zł w kopercie i butelka łyski, a jużci, bo mówił, że po tym mszalnym to go ino mdli, a pić musi, bo mu każom zapisy jakoweś. To jak se u mnie poje i popije, to mnie zawżdy chwali i obiecuje, że nagroda w niebiesiech mnie nie ominie — życie wieczne. Ojejku!
A po jego wyjściu kładę się krzyżem w miejscu gdzie jego stopy dotykały ziemi i tak leżę przez trzy dni, a jużci; poszczę i umartwiam grzeszne ciało pejczem, co mój syn kupił mi w jakiejś nowoczesnej porno szopie, ino przedtem zakładam sobie pampersa. Tak zawierzyłam Jezusowi!
Co to porno to nie wiem, ale syn mówił, że to dobre dla ludzi i żeby się nie bać.
A ksiądz dobrodziej na ostatnim kazaniu powiadał, że problem wielki jest, kiedy rodzice się kłócom i rozwodzom, to dziateczki miłości od rodziców nie dostajom i lgną do księdza, żeby tę miłość dostać. I tulą się do księdza. To jak, wielebny ma im tej miłości odmówić? To nie po chrześcijańsku by było. A i ksiądz powiadał jeszcze, żeby iść protestować przeciw temu, no, jak mu tam — gender, bo to diabelski wymysł i duszyczki dziateczek kala. Ino ja se tak teraz myślę, że wielebny, co przeca w sukience chodzi, a dziateczki kocha wszystkie, bez różnicy płci, no bo głaszcze, dotyka, na kolana bierze i na plebanię czasem też, to chyba jednakowoż ten gender popiera. A? No widzicie jak już całkiem skołowana jestem i nic nie rozumiem, no bo jedno mówi, a drugie robi.
A ten gender to jużci moje gąski gęgają. No. A czy to jakaś nowa zaraza, czy co? Czy ja mam te moje gąski powybijać? Panie Boże dopomóż, niech ten ksiądz dobrodziej mnie oświeci. Toż księżulo uczony, a ja prosta baba, to ja nie wiem. A że stara już jestem, to sem tak myślała, że trzeba by dom i ziemię na parafię zapisać, żeby nagrodę w niebiesiech dostać, ale teraz to już sama nie wiem, to pokornie porady państwa proszę. Zapisywać te gospodarke czy nie zapisywać? No mówcie, co robić, bo już całkiem skołowana jestem.
Teodora pozostaje na scenie, wchodzi Zespół.
8. Piosenka „Zabawa w remizie”
Chodźcie duchem na zabawę
drogą polną tuż za wsią,
potem skręćcie wnet za stawem,
do remizy pędźcie wprost.
Piekło z niebem na zabawie,
anioł z diabłem w karty gra,
muzykanci jak szatany
tną od ucha — rach ciach ciach!
Diabeł smyczkiem dyryguje
i zacina nim przez łeb,
naród tańczy, nóg nie czuje,
wódka w żyłach gra, nie krew.
A dziewuchy od swych samców
nożem by odcinać trza,
od gorąca i od tańców
już gotowe — tylko brać!
Diabeł w klarnet wichrem dmucha,
kamieniami w bęben ciska
i harmonią się okręca,
i ślepiami chytrze błyska.
Aż tu nagle krzyk i piski:
„Biją naszych!” Błysnął nóż,
krwią zalały im się pyski
i z podłogi poszedł kurz.
Tak bywało na zabawach
hen w remizie tuż za wsią,
można powspominać łzawo,
dziś szaleje reggae, rock.
Dzisiaj szatan heroinę
do żył wlewa albo crack,
hard rock mózg na wpół rozcina,
uszy gwałci dziki rap.
Zespół schodzi ze sceny.
Konferansjerka:
Rumuńscy żebracy w Szwecji wzbudzają niesłychane emocje. Media aż pękają od reportaży, felietonów i listów do redakcji. A my zrobiliśmy z tego kabaret!
9. Żebrak
Metro w Sztokholmie. Wchodzą Pasażerki, siadają na krzesłach, wchodzi Żebrak z kubkiem i zaczyna żebrać potrząsając kubkiem. Jedna pasażerka wrzuca doń parę monet, druga nie.
Pasażerka A:
Co, nie wrzuciłaś nic żebrakowi? Serca nie masz.
Pasażerka B:
Ależ mam, to ty jesteś egoistką.
Pasażerka A:
Co takiego?
Pasażerka B:
Najnowsze badania naukowe wykazują, że to właśnie egoizm jest powodem do dawania jałmużny. Aktywuje się wówczas ośrodek nagradzania w mózgu, uwalnia się dopamina i ten, co dał jałmużnę czuje się lepiej.
Pasażerka A:
Aha, a co to ta dupamina?
Pasażerka B:
Nie dupamina tylko dopamina! To jest substancja sygnałowa, która przewodzi impulsy. Uwalnia się, jak człowiek robi coś, co mu sprawia przyjemność, np. je, pije, bierze narkotyki albo uprawia seks.
Pasażerka A:
Albo daje jałmużnę?
Pasażerka B:
Dokładnie. Poza tym ja nie daję takim żebrakom, którzy nie mówią po szwedzku. Uważam, że jak się przyjeżdża z innego kraju na żebry to należałoby przejść jakieś kursy żebrania, uprawniające do tego rodzaju działalności.
Pasażerka A:
Hm, może masz rację. W końcu żyjemy w takim świecie, że trzeba ciągle podnosić kwalifikacje, żeby nie zostać w tyle. Żebraków też to powinno dotyczyć.
Pasażerka B:
A w ogóle to powinni płacić podatki. Wszyscy płacą podatki to dlaczego żebracy mają być wyłączeni?
Pasażerka A:
E, chyba trochę przesadziłaś. Mnie się wydaje, że oni raczej powinni się ubiegać o stypendium.
Pasażerka B:
Stypendium? Z jakiego powodu?
Pasażerka A:
No bo rozszerzają wachlarz wielokulturowości w naszym społeczeństwie. Obstawili wszystkie wejścia do metra, stacje kolejowe, sklepy, bankomaty, ubarwili, można powiedzieć, ulice. Czy to nie jest wielokulturowość? Stypendium byłoby przyznawane na dalszy rozwój w tym kierunku.
Pasażerka B:
Wiesz, masz rację. Nie pomyślałam o tym. Można by wśród nich też zrobić casting do opery żebraczej. I wiesz co jeszcze? Oni spełniają rolę wychowawczą.
Pasażerka A:
Co masz na myśli?
Pasażerka B:
No odkąd tak obsiedli ulice to Szwedzi zaczęli mieć straszne wyrzuty sumienia. Zaczęli się czuć winni, że tamci siedzą na ulicy i żebrzą, a Szwedzi nie muszą. Zaczęła się gorąca dyskusja w mediach na temat winy. Szwedzi czują się winni, że nie muszą żebrać.
Pasażerka A:
Ee, to na to jest sposób — niech każdy co tak czuje idzie na praktykę do żebraka. Od razu się poczuje lepiej. I dupamina mu się uwolni!
Pasażerka B:
Dopamina! No to już część tak zrobiła. Jak policja wyrzucała żebraków z ich obozowiska pod Sztokholmem, to przyszli demonstranci, zabarykadowali się z żebrakami w tych szopach i nie chcieli wyjść! W końcu żebracy sami poszli, a Szwedzi zostali. Policja musiała usuwać Szwedów, a nie obywateli Rumunii.
Pasażerka A:
Ja rozumiem, to była walka o wielokulturowość, w końcu taki wianuszek slumsów wokół Sztokholmu upodobniłby miasto do Rio de Janeiro — powstałyby fawele. To dopiero egzotyka!
Pasażerka B:
Przecież wiesz, że nasze społeczeństwo opiera się na założeniu, że wszyscy ludzie mają równą wartość (3). Temu dał wyraz ten właściciel sklepu w Göteborgu, który oblał wodą żebraczkę, siedzącą pod jego sklepem. Ona siedząc w brudzie na ulicy szargała swoją godność ludzką i on ją oblał wodą, żeby jej to uzmysłowić.
Pasażerka A:
Tego nie zrozumieli ci, którzy zagrozili, że zrobią coś jego dzieciom, np. porwą, pobiją czy jeszcze gorzej. To są bojownicy o prawa człowieka gotowi pójść na całość. Wiadomo, że przy każdej walce ktoś może być pobity.
Pasażerka B:
Albo i gorzej.
Żebrak (trzymał się z boku, ale teraz podchodzi do Pasażerek):
Szanowne panie, ja znam szwedzki i słyszałem, co mówicie. Ja tylko udaję cudzoziemca.
Pasażerki A i B (razem):
No nie, dlaczego?!
Żebrak:
No bo ja też popieram wielokulturowość i chciałem się przyczynić. W końcu jesteśmy w Unii Europejskiej i jest mi głupio, że nie wyjechałem żebrać do innego kraju. Tak że żebrzę na razie w Sztokholmie, ale jak uzbieram to wyjadę do Europy podtrzymywać dobre imię Szwedów. Niech inne narody wiedzą, że popieramy wielokulturowość na wszystkich frontach, na froncie żebraczym też!
(Pasażerki wybuchają śmiechem, wybiegają. Żebrak wychodzi za nimi potrząsając kubkiem).
Konferansjerka:
Wydawałoby się, że płeć jest stałym i głęboko zakodowanym wyznacznikiem tożsamości ludzkiej. I ta wartość, jak wszystkie inne, okazały się względne. Od 1998 roku 6334 osoby w Szwecji otrzymały diagnozę „transseksualizm”. Liczba ta ciągle wzrasta. Mniej więcej 1:10.000 mężczyzn chce zmienić płeć na żeńską, a 1: na 30.000 kobiet na męską, czyli trzy razy więcej mężczyzn niż kobiet chce zmienić płeć. O czym to świadczy?
10. Trans-artyzm
Na scenę wchodzi Żona, robi umizgi do „niby” lustra, po chwili wchodzi Mąż.
Mąż:
Moja droga, muszę ci coś z przykrością zakomunikować.
Żona:
Co takiego?
Mąż:
Chcę rozwodu.
Żona:
Dlaczego? Nie jesteś ze mną szczęśliwy?
Mąż:
No jestem… To znaczy nie jestem. Byłem. Ale właściwie nigdy nie byłem…
Żona:
Odezwał się po trzydziestu latach małżeństwa! Teraz oświadcza mi, że nie był ze mną szczęśliwy! Jestem zdruzgotana! Mamy przecież trójkę dzieci, mieliśmy budować dom, a ty chcesz się rozwieść!
Mąż:
Moja droga, nie wiem, jak ci to powiedzieć. Postanowiłem wyjść z garderoby. Ja nie czuję się mężczyzną…
Żona:
A kim?
Mąż:
Baranem!
Żona:
Chryste Panie! A co to znowu za choroba?
Mąż:
To nie choroba, to tożsamość. Wiesz przecież, że są osoby homoseksualne, biseksualne, transseksualne, queer?
Żona:
Tak, wiem, tyle się o tym mówi, pisze, ciągle jakieś demonstracje, pochody czy festiwale dumy, tak że trudno nie wiedzieć.
Mąż:
Ale są też osoby trans-artystyczne, a o tym się nie mówi.
Żona:
No nie, o tym nie słyszałam… To niby jakie?
Mąż:
Sex to płeć, prawda? A art?
Żona:
Sztuka, po angielsku.
Mąż:
Tak, ale po szwedzku znaczy gatunek. No więc ja właśnie do takich osób należę.
Żona:
Kochanie, to niemożliwe, ja przez cały czas małżeństwa niczego nie zauważyłam. No, może poza tym, że specjalnie bystry, przepraszam cię, nigdy nie byłeś, ale kładłam to na karb trudnego dzieciństwa.
Mąż:
Moja droga, ja się maskowałem. Starałem się być tak ludzki, jak tylko mogłem, dlatego nic nie zauważyłaś. Ale teraz będę sobą! Nareszcie! I dlatego chcę się rozwieść, no bo zakładam, że nie będziesz chciała dalej żyć z baranem!
Żona:
To ja też muszę ci coś wyznać. Ja się czuję kobietą, właściwie samicą — pumą…
Mąż:
No, mnie to nie dziwi. Zawsze byłaś dzika i agresywna.
Żona:
Taka moja kocia natura. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że to jest, jak mówisz, trans-artyzm. Myślałam, że to po prostu miłość do zwierząt. Puma o przecież taki duży kot, a ja uwielbiam koty, kocham koty i czuję z nimi duchowe pokrewieństwo. Postanowiłam więc zrobić operację plastyczną i upodobnić się fizycznie do kota.
Mąż:
Co ty mówisz? To robią takie operacje w Szwecji?
Żona:
W Szwecji jeszcze nie, ale w USA tak. Widziałam w Internecie taka jedną Amerykankę przerobioną na kota. Mogła ona, mogę i ja.
Mąż:
To musi być strasznie drogie! A skąd weźmiesz pieniądze?
Żona:
Ze sprzedaży mieszkania, oczywiście.
Mąż:
Chcesz sprzedać nasze mieszkanie? A gdzie będziemy mieszkać?
Żona:
Ty w obórce, baranie, a ja znajdę sobie bogatego sponsora.
Mąż:
Co?!
Żona:
Przecież chcesz się rozwieść!
Mąż:
Nie chcę, ale muszę.
Żona:
A co powiemy dzieciom?
Mąż:
Powiemy im, że żyjemy w takich czasach, gdzie każdy ma prawo być sobą, może zmienić poglądy, płeć, orientację seksualną, to może i gatunek. Precz z normami, które ograniczają jednostkę. Precz z konserwatywnym podziałem na ludzi i zwierzęta!
Żona:
W każdym człowieku jest coś ze zwierzęcia, a w każdym zwierzęciu coś z człowieka.
Mąż:
Niech żyją barany!
Żona:
Niech żyją pumy! (Wychodzą).
Wchodzi Konferansjerka:
Niech żyje homo, -bi, -nad, -pod i transseksualizm! Niech żyje transwestytyzm i trans-artyzm! Niech dzieci mają po kilkoro rodziców! Niech żyje pomieszanie z poplątaniem!
11. Piosenka „Latin lover”
Obcas wysoki, obcisłe spodnie,
ramiona wdzianka sterczą modnie,
oczy pałają, papieros w ustach,
we włosach brylantyna tłusta,
na palcu sygnet, a nad tym wszystkim
Yves Saint Laurent zmieszane z whisky;
blask w oczy bije od pomady
gdy idzie on — the latin lover!
Siła i męskość nieodparta
przyciąga damy urokiem czarta,
zapach dyskretnie przypomina
co może dać szału godzina
a dotyk w tańcu … kolana miękną
gdy wokół muzyka i piękno
upaja; drżyjcie baby
bo wchodzi w akcję — latin lover!
Konferansjerka:
Smartfony opanowują psychikę coraz większej ilości ludzi. Uzależniają jak alkohol i narkotyki. W Sztokholmie terapeuta Patrik Vincent otworzył przychodnię dla tzw. mobilzombies czyli osób uzależnionych od internetu, facebooka, smartfonów i gier komputerowych.
Wchodzi Felek i szuka czegoś gorączkowo na podłodze.
12. Rozgarnięty telefon
Felek:
Gdzie jesteś, skarbie? Chodź tu, chodź do tatusia! (Wchodzi Maciek.)
Maciek:
Cześć Felek, co, dziecko zgubiłeś?
Felek:
Cześć Maciek! Wiesz, stała się tragedia. Wypadł mi telefon komórkowy.
Maciek:
Mówiłeś jak do dziecka. Tu zgubiłeś, pod latarnią?
Felek:
Nie, ale tu jest jasno.
Maciek:
A zdrowego rozsądku przypadkiem nie zgubiłeś?
Felek:
Nie, dlaczego, przecież myślę logicznie. W ciemności nic nie widać, prawda?
Maciek:
Prawda.
Felek:
No to jak nic nie widać to nic nie można znaleźć. A tam gdzie jasno, to widać, prawda?
Maciek:
Prawda.
Felek:
No to jak widać, to można znaleźć. No więc szukam, tam gdzie jasno, logiczne, nie?
Maciek (drapie się po głowie):
No niby tak. A ten telefon to zwyczajny czy smartfon?
Felek (z dumą):
Smartfon.
Maciek:
„Smart” to znaczy, bystry, ogarnięty. No to jak on jest taki ogarnięty to dlaczego cię sam nie znajdzie?
Felek:
On nie jest ogarnięty, on jest rozgarnięty.
Maciek:
Przecież mówię — ogarnięty.
Felek:
Ale to nie to samo, ogarnięty i rozgarnięty. Co, polskiego nie znasz?
Maciek:
Wszystko jedno, jak jest taki „smart”, to czemu się nie odzywa?
Felek:
No właśnie! Ja bez niego nie mogę żyć!
Maciek:
Ty chyba jesteś uzależniony?
Felek:
Nazywaj to jak chcesz, ale moje całe życie jest w tym telefonie. Bez niego nie wiem, kogo znam i do kogo mogę dzwonić albo wysłać SMS-a!
Maciek:
Wiesz, ludziom coraz telefony upadają na tory w metrze czy na dworcu no i skaczą po nie. Potem nie mogą się wspiąć na peron, bo to wysoko, nadjeżdża pociąg i …. adiu, fruziu grygorek! (Robi wymowny gest).
Felek:
Co ty mówisz… Ale ja się im nie dziwię, sam bym skoczył. Za matką, żoną, kochanką bym nie skoczył, ale za telefonem tak!
Maciek:
No to jesteś uzależniony. Trzeba by cię na odwyk.
Felek:
A są takie?
Maciek:
Jest jeden w Sztokholmie. Założył go były narkoman telefoniczny.
Felek (płaczliwie):
Co ja zrobię bez telefonu… Wiesz (łapie się za kieszeń) — ja czuję, że teraz dostałem SMS-a!
Maciek:
Co ty, bez telefonu czujesz? To się nazywa „phantom vibration”. To takie odczucie jak czasem mają ci, co im amputowano nogę, a oni czują w niej ból.
Felek:
Dokładnie. Ja go czuję całym sobą!
Maciek:
To jak miłość. Tylko nie umrzyj mi tu z miłości!
Dziewczyna (wchodzi, w ręku ma telefon):
Słuchajcie, znalazłam właśnie telefon. Cały czas na ekranie wyskakiwało „Felek, Felek, I love you!” I nie było nadawcy! Czy może któryś z was nazywa się Felek?
Felek (rzuca się w kierunku Dziewczyny):
To on, to mój telefon, mój skarb! Jestem ci szalenie wdzięczny! Co mogę dla ciebie zrobić?
Dziewczyna (przygląda mu się przez chwilę. Obchodzi go w kółko i lustruje od stóp do głów):
Hm, możesz mnie zaprosić na kawę.
Felek:
Wiesz, to wyślij do mnie SMS-a, ja zaktualizuję swój status na Facebooku, spytam cię czy chcesz dodać do listy przyjaciół i potem będziemy czatować.
Dziewczyna:
A czy nie prościej się od razu umówić, skoro się widzimy w realu?
Felek:
Nie, ja tak nie potrafię. Ja muszę przez internet. Od tego mam przecież smartfona!
Maciek (odciąga Felka na bok):
Coś ty, głupi? Ładna laska, umów się od razu.
Felek:
Nie umiem! Nie wiem jak! (Zaczyna płakać. Dziewczyna bierze go za rękę.)
Dziewczyna:
Cii, nie płacz, masz tu chusteczkę, wszytko będzie dobrze…
Felek trzyma kurczowo telefon w dłoni i wpatruje się w ekran; Dziewczyna prowadzi go za rękę jak ślepca. Wychodzą. Maciek patrzy za nimi z wyrazem politowania na twarzy, po czym również wychodzi.
13. „Szatański koktajl”
Zmieszaj uncję obłędu, beczułkę tęsknoty,
pożądania trzy kwarty, antałek ślepoty,
cztery czary fantazji, morze namiętności
— wyjdzie szatański koktajl: udręka miłości.
Przypraw szczyptą zazdrości, wlej oczarowania
trzy łuty, zamieszaj różdżką do kochania;
wstrząśnij płyn o północy i rozlej w puchary,
jeden podaj miłości — będziesz jej ofiarą…
Konferansjerka:
Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz aż się zepsujesz — stwierdził ponad czterysta lat temu nasz Jan Kochanowski i do dziś ma rację. Trafiamy więc czasem, albo i często do lekarza…
14. Kopyta
Z gabinetu wychodzi Lekarka i szuka wśród publiczności następnego pacjenta.
Lekarka:
Sbigynia Sebesynsky! (Wchodzi Pacjent.)
Pacjent:
Zbigniew Szczebrzeszyński. To ja.
Lekarka:
Nie mogłeś sobie wziąć łatwiejszego nazwiska? Skąd jesteś?
Pacjent:
Z Polski. To jak mam się nazywać? Ali Hussein?
Lekarka:
No chociażby. Przynajmniej da się wymówić. (Przedstawia się i podaje rękę). Åsa Svensson.
Pacjent:
Bardzo mi przyjemnie.
Lekarka:
To się jeszcze okaże. Proszę do gabinetu. (Siadają). Co ci
dolega?
Pacjent:
Kopyta.
Lekarka:
Słucham?
Pacjent:
No przecież mówię — kopyta. Żona twierdzi, że jak tak dalej będę harował, to kopyta wyciągnę. To ja przyszedłem, żeby pani doktor zbadała, czy już są daleko wyciągnięte.
Lekarka:
Jeśli dobrze rozumiem, to chodzi ci o nogi? Proszę pokazać!
Pacjent:
E, kiedy się wstydzę, bo mam nieogolone.
Lekarka:
To gabinet lekarski a nie wybieg dla modelek! Pokazać!
Pacjent (podciąga nogawkę):
Proszę, to jest pierwsza noga. Czy daleko wyciągnięta?
Lekarka:
Nie, ale trochę spuchnięta. Dużo stoisz?
Pacjent:
W pracy to cały czas, ale w domu to leżę z nogami na kanapie przed telewizorem. Też cały czas. Żona mówi, żebym z nią poszedł zatańczyć albo na spacer, ale mnie się nie chce.
Lekarka:
Jakbyś się poruszał, to by ci brzuszek trochę opadł.
Pacjent:
No, mnie już wszystko opada. Żona tak twierdzi, bo ja znad brzucha to już nic nie widzę co tam jest na dole.
Lekarka:
A widzisz, jakbyś zaczął tańczyć albo biegać to i żonę byś zadowolił i sam kondycję poprawił.
Pacjent:
No, zatańczyć to ja bym mógł, ale z tobą. Ale z moją starą to mi się już nie chce.
Lekarka:
Słuchaj, bez takich słów. Ja dla ciebie nie jestem partnerką do tańca. Jestem lekarzem! (Wstaje i dumnie wypina pierś).
Pacjent:
Przepraszam, ja tylko tak. Ale ty masz takie ma ładne oczy…
Lekarka:
Słuchaj, jak nie przestaniesz, to ja cię oskarżę o molestowanie. Proszę nie jeść pustych kalorii i więcej się ruszać! Wypisuję receptę na ruch.
Pacjent:
A Viagrę mogłabyś zapisać?
Lekarka:
Masz problemy ze współżyciem?
Pacjent:
No, żona tak twierdzi.
Lekarka:
To przyślij do mnie żonę, ja jej powiem co ma robić.
Pacjent (z nieukrywanym zainteresowaniem):
A ty znasz jakieś sztuczki? Co?
Lekarka:
Owszem. Ale jak je żona zastosuje, to możesz wyciągnąć, jak to nazywasz, kopyta.
Pacjent:
No trudno. Zginę, można powiedzieć, na posterunku, ale co użyję, to moje! (Rzuca się na Lekarkę).
Lekarka:
Coś ty! Przestań! Nie!!! (Ucieka przed Pacjentem. Wybiegają.)
Konferansjerka:
3 maja 2014 roku Systemet wypuścił na rynek osławiony, długo zakazany napój alkoholowy — absynt pod nazwą „Grön opal” (zielony opal). Trunek zawiera 72% alkoholu i jest skrajnie niebezpieczny. Może wyżreć błonę śluzową ust, przełyku i żołądka, spowodować halucynacje, paraliż i zatrzymanie akcji serca. Pierwszą partię sprzedano w trzy godziny.
15. Magiczny napój
Przy stole siedzi Felek. Na stole butelka absyntu „Grön Opal”. Obok butelki stoi szklanka. Na szklance leży ażurowa łyżeczka z kostką cukru, w szklance zielony napój. Wchodzi Wania.
Wania:
Felek, widzę, że już się zaopatrzyłeś w nowy trunek, absynt. Szybki jesteś!
Felek:
Jaki on tam nowy. We Francji pito absynt już w XIX wieku.
Wania:
No owszem, pito, ale ilu oszalało albo oślepło? Albo jedno i drugie.
Felek:
E, to takie strachy na lachy. Pił Picasso, pił Hemingway, Degas, van Gogh, Toulouse-Lautrec, Strindberg i proszę, jacy byli twórczy! Ja też chcę być twórczy.
Wania:
No jak masz coś do powiedzenia to twórz. Pisz, graj, komponuj, maluj.
Felek:
Kiedy nie mogę bez kiku. Musi mnie coś kopnąć. Chcę spotkać zieloną wróżkę, chcę przeżyć zieloną godzinę!
Wania:
Ja cię mogę kopnąć, jak chcesz. Bezpłatnie!
Felek:
No wiesz, tylko spróbuj. Mnie chodzi o magię, chwilę szczęścia, zmianę postrzegania. Chcę wyjść poza rzeczywistość.
Wania:
Ty chcesz być wielki. I myślisz, że jak się odurzysz, to będziesz. Na przełaj do szczęścia.
Felek:
Wiesz, może trochę tak. Ta codzienność to taka nudna. Spróbujemy?
Wania:
Ty próbuj. Ja wzywam pogotowie.
Felek:
Mój drogi, absynt jest legalnie wyprodukowany i wypuszczony na rynek przez monopol alkoholowy w Szwecji. To znaczy, że jest zdrowy i bezpieczny.
Wania:
Taaak, wszystkie produkty alkoholowe są zdrowe i bezpieczne. To jest genialne posunięcie państwa poprzez Systembolaget: wypuścić na rynek owiany legendą trunek i wytruć nieproduktywnych pijaków. Około miliona osób w Szwecji ma problemy z alkoholem, kosztują, a nie produkują. Trzeba się pozbyć tych najgłupszych.
Felek:
E, ty to wszędzie widzisz teorie spiskowe. Puścili do sprzedaży absynt, żeby przerzucić pomost kulturowy do Francji. W końcu szwedzka dynastia Bernadotte stamtąd się wywodzi, a na co dzień Szwecja w ogóle nie ma kontaktu z kulturą francuską. No chyba że w Paryżu zaatakują terroryści, to Szwecja sobie przypomina, że istnieje takie państwo jak Francja. (Nalewa absynt na łyżeczkę z cukrem, wlewa do szklanki, upija łyk. Muzyka The Beatles: „Lucy in the sky with the diamonds”. Znowu pociąga ze szklanki. I znowu. Wchodzi Zjawa — Zielona Wróżka. Felek zrywa się, wyciąga ręce w jej kierunku.)
Najdroższa, czekałem na ciebie! Daj mi natchnienie!
Zjawa:
Opisz mnie!
Felek (zawiany, natchniony):
Jesteś dla mnie poświatą, udręką i ponętą wlokę się za tobą ze zranioną piętą, z mą piętą achillesową, w którą wbiłaś strzałę …
Zjawa:
Dość! Widzę, że za mało wypiłeś absyntu. Albo się napij więcej, albo idź z tą piętą do ortopedy!
Felek:
Ale to moja pięta achillesowa! Ortopeda tu nie pomoże!
Wania:
Ty idź do psychologa. Nie nabijaj kasy przemysłowi alkoholowemu.
Felek (zupełnie pijany):
Me nerwy chore, roztrzęsione
mają choć jedną, dobrą stronę:
ja czuję świat! Ja czuję wszystko!
Choć … niech diabli wezmą rzeczywistość!
(Wyciąga ręce do Zjawy):
Na moje nerwy tak stargane
ty tylko możesz być balsamem, twój spokój chłodzi mą gorączkę,
szeptem łagodzi zmysły drżące…
Zjawa:
Tyś mężczyzną — atrakcyjnym, ale słabym.
Chciałbyś znaczyć, lecz nie umiesz się postawić!
Twoja psyche jest zagadką i dla ciebie, i dla innych,
nie odciąłeś jeszcze w sobie pępowiny!
Wania:
No i masz wytłumaczenie. Już wiesz, co cię gryzie.
(Zjawa znika. Zrozpaczony Felek sięga po szklankę. Wania odciąga go. Felek wali głową w stół. Wania wyciąga telefon i dzwoni na 112.)
Pogotowie? Mówi Iwan Groźny. Nie, ja ci nie grożę, no skąd. Ja się nazywam Groźny. Proszę przysłać ambulans. Kolega stracił przytomność i kisi łeb na stole. Po czym? Po Zielonej Wróżce! Nie, ja nie bredzę, jestem w pełni władz umysłowych! Nie wiesz p co to Zielona Wróżka? To strzel sobie kieliszek absyntu, to się dowiesz!
(Muzyka Edith Piaf „Le foule”. Felek ożywa, zaczyna się ruszać, upada na podłogę i zwija się, robi gąsienicę. Wania próbuje go postawić na nogi, Felek nie daje się. W końcu Wani udaje się i wyprowadza chwiejącego się Felka. Wraca, wyciąga piersiówkę i pociąga łyk.) A to Polaczyszka, w Szwecji mu się kultury francuskiej zachciało… Ta kultura francuska to ma coś w sobie. Pociąga… (Upija łyk). Ja też pociągam… (Wychodzi).
Konferansjerka:
W Szwecji, a właściwie w całej Skandynawii, rządzi mentalnością mieszkańców tzw. prawo Jante, czyli Jantelagen. Jest to pojęcie stworzone przez norweskiego pisarza Aksela Sandemose, który wychował się w Danii. Pisarz negatywnie zobrazował mieszańców miasteczka, któremu nadał nazwę Jante. Kwintesencją tego prawa jest równanie w dół. Nie wyobrażaj sobie, że jesteś kimś!
16. Jantelagen — Nie wyobrażaj sobie, że jesteś kimś!
Na scenę wchodzą Baśka i Kaśka.
Kaśka:
Cześć Baśka, kopę lat, jak ci leci tu w Szwecji?
Baśka:
Chodzę na kurs szwedzkiego, moja droga i nic się nie mogę nauczyć. Nauczyciel jest sam cudzoziemcem, nie poprawia wymowy, a uczniowie każdy z innego kraju, głównie spoza Europy. Muszą się najpierw nauczyć alfabetu.
Kaśka:
To dobrze, że nie możesz się nauczyć, zwiększa to twoje szanse na rynku pracy.
Baśka:
Co ty opowiadasz, przecież wiadomo, że bez znajomości języka nie można dostać pracy.
Kaśka:
A ze znajomością języka też nie. No co ty? Nie słyszałaś o tej Amerykance?
Baśka:
Nie, opowiedz!
Kaśka:
No wiesz, dziewczyna była niesamowicie zdolna ambitna, sprężyła się i nauczyła się mówić płynnie po szwedzku w sześć miesięcy. I poniosła zasłużoną karę: już ponad rok jest bezrobotna. Nikt nie chce jej zatrudnić. A powinna była robić jak inni nowi Szwedzi, co chodzą na szwedzki, nawet po dwudziestu latach pobytu: spać na lekcjach i pobierać zasiłek.
Baśka:
Wiesz, na kursie w rozmowie z nauczycielem powiedziałam, że mam dyplom uniwersytecki to on mi na to: Nie przyznawaj się, że masz studia! A ja na to: A co to, choroba weneryczna?
Kaśka:
I miał rację. Czy masz studia czy nie, to i tak zaczniesz i skończysz na sprzątaniu. Jantelagen.
Baśka:
Niby co?
Kaśka:
Pierwsza zasada Jantelagen: Nie wyobrażaj sobie, że jesteś kimś.
Baśka:
Ale ja jestem kimś! Ja mam doktorat z pedagogiki penitencjarnej.
Kaśka:
No i co? Nie mów, że chcesz pracować w więziennictwie?
Baśka:
Tak, mogę resocjalizować więźniów.
Kaśka:
A w jakim języku?
Baśka:
Po polsku i po angielsku.
Kaśka:
W szwedzkich więzieniach siedzi sporo Polaków, spróbować zawsze można. Tylko ja nie jestem pewna czy oni chcą być resocjalizowani.
Baśka:
Dlaczego nie?
Kaśka:
Pewnie nie słyszałaś też o tym facecie, co odbył karę za napad? Wypuścili go i znowu obrabował, żeby wrócić do więzienia. Tam miał wikt i opierunek, kolegów, siłownię, spacery, a na wolności co? Pustka, samotność, izolacja.
Baśka:
To niesamowite! Może w takim razie spróbuję się przekwalifikować, tylko na kogo?
Kaśka:
Możesz zostać dopełniaczem.
Baśka:
Co, mam zostać przypadkiem gramatycznym?
Kaśka:
To lepsze niż zostać przypadkiem socjalnym albo psychiatrycznym. Widzisz, dopełniacz dopełnia towar na półkach sklepowych np. w Lidlu, Coop Forum, ICA, Hemköp. To spokojna i niestresująca praca. Jedyne co trzeba to rozróżniać kolory i naklejki.
Baśka:
Ależ ja zmarnuję moje studia!
Kaśka:
Druga zasada Jantelagen: Nie sądź, że jesteś lepsza i mądrzejsza od innych. Ustawianie towarów na półkach pomoże ci zrozumieć, że wszyscy ludzie są tyle samo warci, co towary w Lidlu.
Baśka:
O Boże, co ja zrobiłam, po co ja przyjechałam do tej Szwecji!
Kaśka:
Przyjechałaś, bo pewnie wierzyłaś, że tu jest raj na ziemi.
Baśka:
Tak, wiesz przecież jaką Szwecja ma dobrą renomę w Polsce.
Kaśka:
Tak, wiem. Ten mit się nie zmienił od czasów Palmego. A tu każdy z innego piekła rodem i nie wiadomo czego się trzymać.
Baśka:
No mówiłaś, że ten Jantelagen to pewniak?
Kaśka:
Zgadza się. Jak się oszlifuje kanty i dopasuje do grupy, to żyć, nie umierać! Każda praca w kolektywie czy sąsiedzi na klatce to właśnie ten raj. Jeśli np. nikt do nikogo się nie odzywa, bo nie musi, to ty też nie. To znaczy, że posiadasz kompetencję socjalną.
Baśka:
Wiesz co, ja chyba wyjadę do Rosji. Dusza słowiańska, nieokiełznana — to ja. Tam się odnajdę.
Kaśka:
Jedź, jedź, szukaj swego miejsca na ziemi. I tak wszyscy w końcu wylądujemy w kalifacie! Zobaczycie! (Wychodzi).
Baśka:
A może by do Francji? Je suis Charlie! (4)
Po kolei wchodzą na scenę Linoskoczek i cały Zespół.
Linoskoczek (podchodzi do każdej osoby z Zespołu):
Zrób coś z tym! No zrób coś z tym!
Aktorzy:
A z czym, a z czym, a z czym?
Linoskoczek:
Z życiem!
17. Finałowa piosenka „Zrób coś z tym!”
Jeśli stoisz na rozdrożu
wiedz, że mogło być ci gorzej,
te rozstaje coś ci dają —
wybór masz!
Życie to jak talia kart,
as w rękawie coś jest wart
zwłaszcza jeśli karta ci nie idzie…
Zrób więc pokerową minę
i pogłówkuj odrobinę
na co stawiać by nie dać się bidzie!
Poradź sobie z życiem,
zrób to należycie,
zawsze przecież jakiś wybór masz!
Nie daj się rozpaczy,
może być inaczej
i przywołaj uśmiech na twarz!
Ważna sprawa — znaleźć siłę,
własną drogę, choć zawiłą,
szukać zmiany, wykuć plany,
ostro jedź!
Najważniejsze — koncentracja,
dojść do celu; nie libacja,
nie głupoty, tylko do roboty!
Piękna przyszłość się rysuje
chyba, że się coś zepsuje
wtedy pierwsze koty za płoty!
Poradź sobie z życiem,
zrób to znakomicie,
zawsze przecież jakiś wybór masz!
Nie daj się rozpaczy,
może być inaczej
i przywołaj uśmiech na twarz!
Konferansjerka:
Proszę państwa, przedstawiam Zespół:
Paulina Czarnota, Monika Dobra, Piotr Jodłowski, Daniel Jonczyński, Kamil Jonczyński, Beata Laszkowska, Dominika Pacut, Helena Rusiecka, Marta Szubert, Paweł Szwichtenberg!
Nasza piosenkarka: Małgorzata Jabłoński!
Nasz kompozytor: Andrzej Ibek!
Goście z Polski: Agata Grześkiewicz i Grzegorz Bukowski!
Reżyserka, producentka i Przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Teatralnego w Szwecji: Ewa Nordin oraz ja, Dana Platter, autorka tekstów tego programu. (Wszyscy kłaniają się).
Dziękujemy państwu za przybycie! Do zobaczenia na linie!
Sztokholm 2015
Kabaret został wystawiony przez Polskie Towarzystwo Teatralne w Szwecji dwukrotnie 7 lutego 2015 roku w Teatrze „Reflex” w Sztokholmie.
Przypisy:
1. Polsk Riksdag (polski sejm) — wyrażenie powstałe w XVIII wieku jako określenie burzliwej, chaotycznej i bezproduktywnej dyskusji. Wyrażenie powstało pod wpływem zasady liberum veto stosowanej w czasie sejmów w Polsce oraz praktyki zrywania sejmów. Termin jest znany w Szwecji, Danii, Norwegii, Finlandii, Niemczech i w Holandii.
2. 1 lutego 2014 radny miejski z ramienia partii socjaldemokratycznej Tomas Rudin ukradł butelkę whisky w sklepie alkoholowym Systemet. Radny ma dochód roczny 1.177.000 koron, whisky kosztowała 500, — koron.
3. Jedna z głównych zasad polityki szwedzkiej „Alla har lika värde” (wszyscy ludzie mają tę samą wartość) jest błędnie przetłumaczonym artykułem nr 1 Deklaracji praw człowieka i obywatela ONZ uchwalonej w Paryżu 10.12.1948, który w oryginale brzmi: „All human beings are born free and equal in dignity and rights” co tłumaczy się na polski „Wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod względem godności i praw”, a na szwedzki „Alla människor är födda fria och lika i värdighet och rättigheter.”
4. 7 stycznia 2015 terroryści islamscy zaatakowali w Paryżu redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo” i zabili dwanaście osób, w tym pięciu karykaturzystów i dwóch policjantów, oraz ranili jedenaście osób. Przez Francję przeszła fala protestów pod hasłem „Je suis Charlie!” (jestem Charlie) na rzecz wolności słowa i druku.
Kabaret „Ihaha! Końska sprawa …”
Piosenka „Furman” w wykonaniu Stanisława Jopka i zespołu Śląsk. Tanecznym krokiem wbiegają dwa Konie w maskach, pogania ich Furman z batem. Okrążają scenę i wybiegają rżąc: Ihaha! Ihaha! Furman strzela z bata i podąża za nimi. Wybiegają ze sceny. Wchodzi Konferansjerka.
Konferansjerka:
Witam państwa na drugiej premierze naszego Kabaretu Linoskoczka. Dlaczego Linoskoczka? Wiedzą ci, którzy byli na naszym poprzednim przedstawieniu. Wyjaśniamy tym, którzy popełnili błąd i nie byli: balansujemy, proszę państwa, jak wszyscy, w coraz bardziej obłąkanym świecie, balansujemy jak linoskoczek na linie.
W poprzednim programie żartowaliśmy sobie z różnych zjawisk społecznych i politycznych, występujących w Szwecji. W tym programie robimy to samo. Przez rok niektóre sprawy zaszły jeszcze dalej, niż były i konia z rzędem temu, kto zrozumie o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego zatytułowaliśmy program „Ihaha! Końska sprawa…” Zapraszamy!
1. Stefan i Morgan (Koński dialog) (1)
Konie wchodzą z powrotem, ciągną załadowany wóz.
Koń Stefan:
Jak ci leci, Morgan?
Koń Morgan:
Lekko nie jest, Stefan.
Stefan:
Przecież ci pomagam, Morgan.
Morgan:
Musisz, Stefan.
Stefan:
Nie muszę. Chcę. A to różnica. Jesteśmy team.
Morgan:
Niby co?
Stefan:
Team. Konie w zaprzęgu. Pracujemy razem.
Morgan:
Dobrze. Tylko dlaczego wyłącznie my mamy ciągnąć ten chłam? Dlaczego inne konie nie biorą odpowiedzialności?
Stefan:
A kto inny to uciągnie? My jesteśmy humanitarni. Sumienie świata. Musimy ciągnąć.
Morgan:
A inni nie mogą pomóc?
Stefan:
Oni pomagają, ale swoim. A my obcym. My kochamy obcych. Im bardziej są nam obcy tym lepiej. Wzbogacają nas kulturowo. Nie pamiętasz, co powiedziała była pierwsza kobyła Mona? (2)
Morgan:
Tak, że oni mają kulturę a my nie.
Stefan:
A były pierwszy ogier Fredrik (3) kazał nam otworzyć serca.
Morgan:
I portfele.
Stefan:
Poza tym oni głęboko wierzą.
Morgan:
W co?
Stefan: We własną wyższość. I w Boga. A my nie. Religię wsadziliśmy do lamusa. Musieliśmy więc ją czymś zastąpić — wymyśliliśmy religijny humanitaryzm. I feminizm. Nie zapominaj, że jestem premierem pierwszego feministycznego rządu na świecie.
Morgan:
Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć skoro jestem twoim ministrem! Ale nie bardzo rozumiem co masz na myśli…
Stefan:
Zaraz ci to wytłumaczę. Jak dajesz wszystko swoim i nie chcesz dać obcym to jesteś rasista. A jak zabierasz swoim i dajesz obcym to jesteś humanista.
Morgan:
I wtedy jest dobrze i sprawiedliwie?
Stefan:
Tak. Wtedy jest dobrze i sprawiedliwie. I humanitarnie. Bo wszyscy są równi!
Morgan (zastanawia się):
Ale niektórzy są równiejsi!
Stefan:
Gdzieś już to słyszałem…
Morgan:
A klacze? Czy one też chcą ciągnąć i dawać za darmo?
Stefan:
O tak! One to uwielbiają. Patologicznie altruistyczne z natury. Zbrzydło im równouprawnienie i chcą podporządkować się obcym. Mieć klapki na oczach i być im poddane. Religia tych naszych nowych koni tak właśnie się nazywa — poddanie.
Morgan (poufnie):
Wiesz, słyszałem, że konie z innych europejskich stajni to już się z nas śmieją, że my, szwedzkie konie, tak każdego ciągniemy kto nam wskoczy na wóz. Już kończy nam się obrok i boksy w stajniach, stodoła pusta, a my pozwalamy dalej wskakiwać sobie na wóz.
Stefan:
Durnie! Nie rozumieją, że my bierzemy konie najlepszej rasy — araby. To inwestycja na przyszłość. Będą się rozmnażać i zapełniać kraj. Nasze stare perszerony wymrą i kto wtedy będzie ciągnął wóz?
Morgan:
Ale słyszałem od koni sąsiadów, że te araby to nie są konie pociągowe tylko rozrywkowe. Lubią się rozrywać. Do pracy się nie nadają.
Stefan:
To jakieś uprzedzenia rasowe. One nie są solidarne. Nie słuchaj ich!
Morgan:
I rżały ze strachu, że wśród tych nowych są konie trojańskie!
Stefan:
Ach to jakaś paranoja! Koń trojański to przecież też koń. Wszystkie konie mają równą wartość! Sąsiedzi powinni uczyć się od nas. (Z emfazą, robiąc krok do przodu):
My jesteśmy sumieniem świata, wzorem do naśladowania, jesteśmy apostołami dobra, ciężko pracujemy, jesteśmy hojni, nasze klacze są równouprawnione i ciągną z nami w zaprzęgu aż do zdechu. My walczymy o prawo innych koni do naszego obroku. Tak nam dopomóż Bóg i partia! (Wchodzi Furman i strzela z bata.)
Furman:
Stefan, Morgan — dość tego pyskowania! Wyładować wóz i obrócić po następnych. Dzienna porcja — dziesięć tysięcy rasowych arabów czeka za miedzą! (Furman i Konie wybiegają ze sceny).
*
Konferansjerka:
Żeby powstał człowiek, trzeba do tego dwojga. A nie wszyscy tę szansę od życia dostają. Samotne kobiety, pragnące mieć dziecko, jeździły do klinik zapłodnienia in vitro do Danii. W Szwecji takiej możliwości dla nich nie było. Prawo do zapłodnienia pozaustrojowego miały tylko małżeństwa, pary żyjące w konkubinacie oraz lesbijki. Ale teraz to się zmieniło. Od 1 kwietnia 2015 weszła w życie ustawa przyznająca samotnym kobietom prawo do tzw. sztucznej inseminacji. Po dwóch miesiącach funkcjonowania ustawy Ministerstwo Zdrowia alarmuje, że brakuje donatorów. Czas oczekiwania na zabieg wynosi cztery lata. Potrzeba około pięciuset dawców, których nie ma. Szwecja będzie zmuszona importować nasienie z Bliskiego Wschodu. Pytanie jest: gdzie ci mężczyźni?
2. Gdzie ci mężczyźni?
Klinika Zapłodnienia In Vitro w Sztokholmie. W recepcji siedzi osoba przyjmująca podania samotnych kobiet o tzw. zapłodnienie pozaustrojowe. W poczekalni siedzą trzy Kobiety.
Recepcjonistka:
Numer 2011 proszę!
Kobieta (podrywa się z krzesła):
To ja!
Recepcjonistka:
Imię, nazwisko, wiek?
Kobieta:
Malin Karlsson, 39 lat. I 9 miesięcy.
Recepcjonistka:
Co dopiero teraz się ocknęłaś, że chcesz mieć dziecko?
Za pięć dwunasta? Wiesz, że refundujemy koszty sztucznego zapłodnienia tylko do czterdziestki?
Malin Karlsson:
Tak, doktór, ale ja musiałam się najpierw wykształcić, zdobyć pracę i mieszkanie, a w pracy chciałam zrobić karierę i ani się obejrzałam — jestem tuż przed czterdziestką. A bardzo chcę mieć dziecko.
Recepcjonistka:
Nie jestem lekarzem, lekarz zbada cię potem. Ja przyjmuję podania. Proszę podać przyczynę, dlaczego ubiegasz się o donację nasienia.
Malin Karlsson:
Ja nie mam partnera.
Recepcjonistka:
A dlaczego nie?
Malin Karlsson:
Nikogo odpowiedniego nie spotkałam. W pracy były samotne kobiety robiące karierę i żonaci mężczyźni na stanowiskach szefów.
Recepcjonistka:
To nie mogłaś wykorzystać szefa jako donatora?
Malin Karlsson:
No niby mogłam, zwłaszcza, że warunkiem pozostania w pracy było zostanie kochanką szefa, ale nie chciałam go jako ojca mego dziecka.
Recepcjonistka:
A czego mu brakowało?
Malin Karlsson:
Wszystkiego. Był stary, łysy, szurał nogami i mówił przez nos.
I czkał.
Recepcjonistka:
Może miał polipy w nosie?
Malin Karlsson:
Nie wiem, nie badałam go. Nie był też specjalnie inteligentny i ciągle się chwalił.
Recepcjonistka:
Czym?
Malin Karlsson:
Że zna wpływowe osoby, dużo może i groził, że jak nie pójdę z nim do łóżka to o karierze mogę zapomnieć.
Recepcjonistka:
I poszłaś z nim?
Malin Karlsson:
No tak, wzięłam tabletkę nasenną żeby nie być obecna i zabezpieczyłam się, żeby nie zajść w ciążę.
Recepcjonistka:
A teraz chcesz się poddać sztucznemu zapłodnieniu?
Malin Karlsson:
Tak. A jakich macie dawców? Czy są wykształceni, inteligentni, przystojni?
Recepcjonistka:
O tak, są wśród nich lekarze, architekci, naukowcy, jest nawet jeden noblista.
Malin Karlsson (ucieszona):
O, to świetnie, to poproszę o noblistę!
Recepcjonistka:
Do noblisty są długie kolejki. On nie nadąża produkować. A ty masz już mało czasu. Za trzy miesiące kończysz czterdzieści lat i wtedy będziesz musiała sama pokryć koszty zapłodnienia. A to jest ponad czterdzieści tysięcy koron.
Malin Karlsson:
Oj, to co ja mam zrobić?
Recepcjonistka:
Nie możesz pójść do jakiejś knajpy albo dyskoteki i tam kogoś znaleźć?
Malin Karlsson:
Próbowałam — nic z tego. Nikt mi się tam nie podobał.
Recepcjonistka:
Ale nasi donatorzy też mogliby ci się nie spodobać.
Malin Karlsson:
Tak, ale ja go nie widzę i nie muszę czuć jego oddechu!
Recepcjonistka:
Rejestruję cię w kolejce. Masz numerek 2085.
Malin Karlsson:
Jak to? Przecież dopiero miałam 2011?
Recepcjonistka:
Tak, ale w czasie naszej rozmowy rejestrowały się samotne potencjalne matki na internecie i kolejka się wydłużyła. Numer 2086! (Wstaje druga Kobieta.)
Kobieta:
Chantal Chevigny, lat 40.
Recepcjonistka:
A ty dlaczego nie urodziłaś dotąd dziecka?
Chantal Chevigny:
Miałam takie zagmatwane relacje. Jeden partner nie chciał dziecka, bo nie czuł się do tego dojrzały. Sam jeszcze potrzebował opieki. Inny uważał mnie za Arabkę, bo mam czarne włosy i oświadczył, że nie będzie płodził muzułmanów. Tłumaczyłam mu, że pochodzę z Wallonów, którzy przybyli do Szwecji trzysta lat temu, ale on nigdy o nich nie słyszał. Trzeci mój partner oświadczył, że Ziemia jest przeludniona i on nie będzie się rozmnażał. A jak tak chcę mieć dziecko! Czy macie jakiś inteligentnych, wykształconych, przystojnych donatorów?
Recepcjonistka (ze sztucznym uśmiechem):
Owszem, mamy, ustawiam cię w kolejce. Numer 2095. Numer 2096! (Podchodzi trzecia Kobieta).
Kobieta:
Marlena Oberek, lat 28.
Recepcjonistka:
Ty jesteś taka młoda, dlaczego się zgłaszasz? Przecież masz jeszcze masę czasu, na pewno znajdziesz sobie męża albo partnera. Skąd jesteś?
Marlena Oberek:
Z Polski. I jestem dziewicą! Ja już nikogo nie znajdę!
Recepcjonistka (zdumiona):
Ale dlaczego?
Marlena Oberek:
Jeśli w tym wieku jestem nadal dziewicą, to znaczy, że nikt mnie nie chciał, i teraz nikt nie chce być pierwszy. A tatulo mi powiadali, że mam być dziewicą do małżeństwa. No więc trzymałam się i co teraz? Ja poproszę o donatora!
Recepcjonistka:
No dobrze, rejestruję cię. Numer 3055.
Marlena Oberek:
A masz kogoś, kto jest wysoki, wykształcony i inteligentny? I przystojny?
Recepcjonistka (ze sztucznym uśmiechem):
Tak, tak. Nie ma sprawy. (Wstaje i mówi podniesionym głosem w kierunku kulis): Na dziś zamykamy! Proszę przyjść jutro! Hej då! (Kobiety wychodzą. Recepcjonistka sadowi się ponownie na krześle). Numer 1 proszę! (Wchodzi Mężczyzna.)
Mężczyzna:
Hej!
Recepcjonistka:
Hej. Proszę, siadaj. Rozumiem, że chcesz zostać donatorem.
Mężczyzna:
Tak, po to tu przyszedłem.
Recepcjonistka:
Imię, nazwisko?
Mężczyzna:
Franek Filut.
Recepcjonistka:
Możesz przeliterować po szwedzku nazwisko?
Franek Filut:
F som fantastisk (fantastyczny), I som imponerande (imponujący), L som (chrząka zażenowany) latmask (leń), U som underbar (cudowny), T som tatuerad (wytatuowany).
Recepcjonistka:
Wiek?
Franek Filut:
40 lat.
Recepcjonistka:
Wykształcenie?
Franek Filut:
Podstawowe.
Recepcjonistka:
Pijesz?
Franek Filut:
Jak wszyscy, normalnie. Co piątek. Do niedzieli wieczorem.
Recepcjonistka:
Palisz?
Franek Filut:
Normalnie — dwie paczki dziennie.
Recepcjonistka:
Narkotyki?
Franek Filut:
Normalnie — próbowałem zioło, ale to dla mnie za słabe.
Recepcjonistka:
Pracujesz?
Franek Filut:
Chwilowo nie, ale rozglądam się.
Recepcjonistka:
Za czym?
Franek Filut:
No, za pracą! I za dziewczynami też!
Recepcjonistka:
To jesteś nieżonaty?
Franek Filut:
A po co? Jak się mogę piwa napić to po co mi cały browar?
Recepcjonistka:
Dlaczego chcesz zostać dawcą?
Franek Filut:
Ja chcę przekazać moje geny jak największej ilości kobiet! Ja jestem supermężczyzną!
Recepcjonistka (półgłosem do publiczności):
Aha, samiec alfa. (Do mężczyzny): No to chyba możesz robić to drogą naturalną!
Franek Filut:
Co?
Recepcjonistka:
Przekazywać swoje geny! Spotykać się z kobietami!
Franek Filut:
E, to zbyt męczące. Trzeba rozmawiać, a ja z babami nie umiem gadać, trzeba kupować kwiatki, zapraszać do restauracji, a to kosztuje, a ja chwilowo nie mam kasy, to przyszedłem tutaj. Ile płacicie za kubek?
Recepcjonistka:
To zależy. Od symbolicznej korony do tysiąca koron.
Franek Filut:
O … rwa! A od czego to zależy?
Recepcjonistka:
Od tego, na ile okażesz się płodny. Płacimy po tym, jak nasze pacjentki zajdą w ciążę. Jeśli będą bliźnięta — płacimy podwójnie. Jeżeli trojaczki — to potrójnie.
Franek Filut:
Słuchaj, to ja mogę już dostarczyć materiał!
Recepcjonistka:
Dobrze, tylko proszę podpisać papier, że nie rościsz żadnych pretensji do dzieci, które ewentualnie przyjdą na świat.
Franek Filut:
Jasne, że nie! Jakby odziedziczyły mój charakter, to święty z nimi nie wytrzyma! To gdzie podpisać? (Recepcjonistka podsuwa mu papier, Franek Filut podpisuje i wychodzi.)
Recepcjonistka:
Numer 2! (Wpada Dziennikarz.)
Recepcjonistka:
Zgłaszasz się jako donator?
Dziennikarz:
Nie, jestem dziennikarzem. Czy mogę zadać parę pytań?
Recepcjonistka:
A dla jakiej gazety?
Dziennikarz:
Dla „Dagens Nyheter”.
Recepcjonistka (z szacunkiem):
O, to największy dziennik w Szwecji.
Dziennikarz (z dumą):
O tak, pisze o wszystkim, co się dzieje w kraju i za granicą. A jak o czymś nie pisze, to znaczy, że tego nie było.
Recepcjonistka:
Aha, rozumiem. Proszę o pytania.
Dziennikarz (siada i wyjmuje notes):
Ile macie samotnych kobiet, które chcą się poddać sztucznemu zapłodnieniu?
Recepcjonistka (zagląda do komputera):
Na dzień dzisiejszy 3055 osób.
Dziennikarz (notuje):
Aha. A ilu jest donatorów?
Recepcjonistka:
Do tej pory jeden.
Dziennikarz (zdumiony):
Co? Tylko jeden? Dlaczego? A ilu potrzebujecie?
Recepcjonistka:
Potrzebujemy około pięciuset donatorów. Nie mamy. Będziemy musieli importować nasienie z krajów Bliskiego Wschodu. U nas się nie przelewa, a tam mają nadwyżki. Na razie ten jeden musi reprezentować rodzaj męski w Szwecji i musi robić za przystojnego, inteligentnego i wykształconego. Kobietom zależy na dobrych, zdrowych genach, wysokiej inteligencji i urodzie dawcy.
Dziennikarz:
No tak, ale czy ten jeden spełnia te warunki?
Recepcjonistka:
Nie za bardzo, ale przecież one go nie będą widzieć!
Dziennikarz:
Niby nie, ale jeśli potem się okaże, jak dzieci podrosną, że nie są specjalnie inteligentne ani urodziwe, albo że są wręcz brzydkie i głupie, i matki złożą zażalenie do waszej kliniki, to czym im ten fakt wytłumaczycie?
Recepcjonistka:
Powiemy, że niezbyt wysoka inteligencja i nieciekawy wygląd to po przodkach. W końcu wszyscy pochodzimy od małpy! (Dziennikarz notuje, dziękuje i kieruje się do wyjścia. Recepcjonistka biegnie za nim.) Halo! Chwileczkę!
Dziennikarz (przystaje):
Słucham?
Recepcjonistka:
Jesteś taki inteligentny i wygląd całkiem niczego sobie, może byś wspomógł naszą klinikę kubeczkiem? Co?
3. Piosenka „Latin lover”
(Tekst w Kabarecie Linoskoczka)
*
Konferansjerka:
Spośród krajów Unii Europejskiej Szwecja od lat przyjmuje najwięcej imigrantów z krajów trzeciego świata rocznie. W roku 2015 Szwecja przyjęła prawie 163.000 uchodźców z Syrii, Iraku i Afganistanu. 23 marca 2015 minister sprawiedliwości i imigracji Morgan Johansson z partii socjaldemokratycznej odwiedził ośrodek dla azylantów w Broby w Skanii. Zobaczmy jak go tam przyjęto.
4. Gaśnica
Ośrodek dla uchodźców. Wchodzi Minister z Ochroniarzami i z Dyrektorem ośrodka.
Minister:
Bardzo ładny ośrodek. Ilu azylantów tu się mieści?
Dyrektor:
Normalnie mieści się czterystu, ale my zmieściliśmy dwa razy tyle.
Minister:
Jak to zrobiliście?
Dyrektor:
Piętrowo. Nie mieszczą się w poziomie to pakujemy w pionie.
Minister:
Świetnie. A jak wysokie są pokoje? Czy zmieści się trzecie piętro łóżek?
Dyrektor:
Jak to?
Minister:
Dojedzie jeszcze więcej azylantów. (Nagle podbiega młody azylant z gaśnicą pianową i opryskuje Ministra pianą. Ochroniarze rzucają się, obezwładniają go i wyprowadzają. Minister oszołomiony i umazany pianą): Co to było?
Dyrektor (podenerwowany, ale cały w lansadach):
Jeden z azylantów chciał przywitać ministra.
Minister (ogłupiały):
To w ten sposób?
Dyrektor:
Schwycił co miał pod ręką. Nie było kwiatów to schwycił gaśnicę.
Minister:
To w jego kraju w ten sposób witają gości?
Dyrektor:
Najprawdopodobniej. Musimy bliżej zapoznać się z kulturą tego kraju. Zorganizujemy kurs!
Minister (wyciera pianę z oczu):
Ale ja nic nie widzę!
Dyrektor (na stronie do publiczności):
Dostałby pałką po głowie i to by nic nie zobaczył. Najwyżej świeczki przed oczyma.
(Wracają Ochroniarze i wycierają Ministra gazetami.)
Minister (próbuje robić dobrą minę do złej gry):
W końcu nic mi się nie stało. Zapoznałem się z nową kulturą. Trochę jestem zdziwiony, że tak się różni od naszej, ale to przecież bogactwo!
Dyrektor:
No właśnie. Może chciałbyś porozmawiać z tym azylantem? Przywitać się?
Minister:
Nie, dziękuję. Ja już się czuję przywitany. Przepraszam, ale muszę wracać do Sztokholmu. Będziemy obradować na temat podwyższenia kwoty azylantów w Szwecji.
Dyrektor:
Niech ministerstwo nie przysyła więcej azylantów do naszego ośrodka, u nas jest już naprawdę pełno.
Minister:
Jak to pełno? Jest miejsce pod sufitem! Sami mówiliście, że lokujecie piętrowo!
Dyrektor:
No tak, ale to już ostateczność. Więcej nie damy rady przyjąć.
Minister:
Mam pomysł. Kładźcie po dwóch do jednego łóżka!
Dyrektor:
Jak to! Większość jest przecież heteroseksualna!
Minister:
A może jednak nie? Dzielenie łóżka z inną osobą pomoże niepewnym zorientować się we własnej orientacji seksualnej. Czy nie mam racji co do orientacji? Trzeba próbować nowych rozwiązań!
Dyrektor (z udawanym entuzjazmem):
Jesteś, jak zwykle, nowatorski! Ale skąd weźmiemy tyle nowych łóżek, właściwie pryczy, skoro mają być trzypiętrowe… Nie mamy już funduszy na zakup nowych. Chyba że ministerstwo przyzna dodatkowe środki…
Minister:
Ależ nie możemy nadmiernie obciążać podatników. Narąbcie drwa w lesie i zróbcie prycze!
Dyrektor:
Ale kto to ma zrobić?
Minister:
Jak to kto? Personel! Azylanci nie mają prawa pracy! (Wyprostowuje się i wychodzi.)
Dyrektor (zdenerwowany chwyta porzuconą gaśnicę i psika za Ministrem):
Ta piana jest za lekka. Następnym razem trzeba będzie przywalić czymś cięższym. Może się w końcu ocknie…
*
Konferansjerka:
A teraz zobaczymy, co się dzieje, kiedy pewne słowa stają się tabu…
5. Król Murzynów
Na scenie siedzi Baśka i czyta „Pippi Pończoszankę” autorstwa Astrid Lindgren. Wchodzi Kaśka.
Kaśka:
Cześć Baśka, coś taka zaczytana? O, widzę, że już czytasz po szwedzku.
Baśka:
Tak, zaczynam od książek dla dzieci, są łatwiejsze. Czytam „Pippi Långstrump”.
Kaśka:
To już klasyka. Pippi skończyła w zeszłym roku 70 lat. A wiesz, że z oryginału wyrzucono sformułowanie „negerkung” — „król Murzynów”? Pippi nazywała tak swego ojca.
Baśka:
A co w tym obraźliwego?
Kaśka:
To jest rasizm. Nazwać Murzyna Murzynem nie jest poprawne politycznie.
Baśka:
Ależ Pippi chciała się pochwalić ojcem przed innymi dziećmi! Król Murzynów to brzmiało egzotycznie i podnosiło status ojca, a więc i Pippi. To jak inaczej nazwać Murzyna?
Kaśka:
Można nazwać niebiałym. Król niebiałych. A wiesz, że nazwa „negerbollar” też została zabroniona? To takie okrągłe, czekoladowe ciasteczka.
Baśka:
A tort „white lady” nie został zabroniony? Dlaczego lady, arystokratka, ma być biała, a nie czarna?
Kaśka:
Można by ten rodzaj tortu przemianować. Na przykład na królewnę Śnieżkę. No bo jest biały!
Baśka:
O, królewna. Niedobrze. To podkreśla nierówność klasową. Trzeba by poprawić.
Kaśka:
Jak?
Baśka:
Na przykład obywatelka Śnieżka. Nikt wtedy nie poczuje się gorszy.
Kaśka:
Dobry pomysł! Nazwy pewnych ptaków też przemianowano. Np. „negerfinke” i „zigenarfågel” uznano za obraźliwe. Usunięto.
Baśka:
Ptaki usunięto?
Kaśka:
Nie, nazwy! A wiesz, że w pewnej restauracji w Malmö była w menu „zigenarsoppa” czyli zupa cygańska. Restaurację oskarżono o podżeganie przeciwko grupie narodowościowej.
Baśka:
Tak, słyszałam. Właściciel jest Serbem i na Bałkanach to jest jedna z popularnych potraw. Powiedział, że nie rozumie, o co tyle krzyku. Restauracja podaje również sos do pasty Elvis i jeszcze żaden Amerykanin nie protestował. (Wychodzą).
6. Piosenka „Szatański koktajl”
(Tekst znajduje się w Kabarecie Linoskoczka).
*
Konferansjerka:
Szwecja, jak wiadomo, jest monarchią, ale czy nią pozostanie? Co jakiś czas odzywają się głosy, że monarchia to przeżytek i czas zmienić ustrój na republikę. Niedawno kilka partii złożyło interpelację w Riksdagu w sprawie zmiany ustroju państwa.
Król Karol XVI Gustaw miesiąc temu skończył 70 lat. Królowa Sylwia ma lat 72. Monarchowie mają troje dzieci: następczynię tronu księżniczkę Wiktorię, syna księcia Karola Filipa i córkę księżniczkę Madeleine. Wszyscy mają dzieci. Ale ewentualne dalsze losy rodziny królewskiej nie były przedmiotem uwagi poselskiej. Wyobraźmy więc sobie, co się stanie gdy monarchowie przestaną nimi być i staną się zwykłymi zjadaczami chleba.
7. Monarchia w opałach
Wchodzi były król w kapciach i była królowa również w kapciach. Siadają w fotelach. Król (były) bierze szklankę z wodą, połyka tabletkę i popija, królowa (była) robi na drutach.
Była królowa Sylwia (z niepokojem):
Karolku, znów cierpisz na niestrawność?
Były król Karol XVI Gustaw:
Tak, Sylwio, nie mogę strawić tej sytuacji. Urodziłem się na króla, wychowano mnie na króla i już królem nie jestem! Zdetronizowali mnie! Republikanie mnie załatwili! Ale ja się zemszczę!
Sylwia:
Karolku, ciesz się, że nie wytoczyli gilotyny! I uspokój się, to ci szkodzi na zdrowie. Ciśnienie ci znowu podskoczy i może, nie daj Boże, szlag cię trafić!
Karol Gustaw:
To ich szlag trafi jak się zemszczę!
Sylwia:
Ależ pomyśl Karolku, że prawie całe życie byłeś jednak królem — szanowano cię, adorowano, zjeździłeś pół świata i żyłeś w luksusie; i mówiłeś „Ladies and gentelmen (wymawia jentlemen) — skål!” na cześć Nobla na bankiecie.
Karol:
Tak, ale to już przeszłość. Jestem już historią!
Sylwia:
Ale w podręcznikach figurujesz. Jako monarcha mimo woli (4) ale jednak …
Karol:
I zamki mi zabrali! Oba — i Drottningholm, i ten w Sztokholmie!
Sylwia:
Karolku, przecież musieli gdzieś pomieścić uchodźców.
Karol:
To na zamku?!
Sylwia:
A gdzie? Namioty się skończyły. Hotele, domki letnie i hale sportowe też. Zresztą nie jesteś już królem to po co ci zamek.
Karol:
No chyba nie jesteś zadowolona z tego małego mieszkanka, które nam przydzielono?
Sylwia:
Owszem, jestem. Lepsze to niż namiot. Ciesz się, że dzieciom nieźle idzie.
Karol:
A co, Wiktoria dzwoniła?
Sylwia:
Nie, nie ma czasu na telefon do mnie. Przysłała SMS-a, że tyle ludzi dzwoni i bukuje czas na siłowni, że nie ma kiedy nawet iść do toalety. A musi, bo coraz częściej ma mdłości.
Karol:
Nic dziwnego — piąte dziecko w drodze.
Sylwia:
Daniel jej nie pomoże, bo jako trener ma pełne ręce roboty. Wszyscy chcą mieć byłego księcia jako osobistego trenera!
Karol:
I spotkać byłą księżniczkę i następczynię tronu w recepcji! I na co im przyszło. Nie mogę tego przeboleć!
Sylwia:
I tak mają lepiej niż Madeleine. Ten drań Chris zostawił ją z trójką dzieci, no bo nie jest już księżniczką a i zapuściła się, przytyła i trochę za dużo popija.
Karol:
Popija? A on to co? Żłopie jak smok. I kopci jak komin. Zatrułby dzieci.
Sylwia:
No tak, ale on może, a ona nie. On tak uważał. Biedna Madeleine, kto ją teraz będzie chciał?
Mężczyzna (wchodzi):
Ja! Ja ją będę chciał. Akurat teraz jestem wolny. Zawsze czułem, że mam w sobie królewską krew. Podmienili mnie w szpitalu!
Sylwia (odwraca się do mężczyzny, lustruje go od stóp do głów):
Coś podobnego! A masz pracę i dom? Majątek?
Mężczyzna:
Domu ani mieszkania co prawda nie mam, majątku ani oszczędności też nie, właściwie mam — trochę długów, ale przecież Madeleine ma majątek, prawda?
Sylwia:
To co wniesiesz do tego związku?
Mężczyzna:
Jak to co? Czar i męskość! Mało?
Sylwia:
Ale Madeleine to przecież księżniczka!
Mężczyzna:
Była! A Chris też nie jest królewskiej krwi i ją dostał, to ja nie mogę?
Karol (szeptem do Sylwii):
Wiesz, na bezrybiu i rak ryba. Weźmy od niego namiary. (Wyciąga kartkę papieru i podaje ją Mężczyźnie): Napisz tu swoje dane to się skontaktujemy. (Mężczyzna pisze na papierze, oddaje Karolowi. Karol czyta.) Sbigynia Sebesynski — nie mogę przeczytać. Co to za nazwisko?
Mężczyzna:
Polskie. Zbigniew Szczebrzeszyński. A co, niedobre? Jakieś uprzedzenia?
Karol (pośpiesznie):
Ależ nie, tylko że my w rodzie królów szwedzkich nie mieliśmy polskiej krwi, głównie francuską i niemiecką.
Mężczyzna:
Jak to nie? A Zygmunt III Waza, co na kolumnie w Warszawie stoi, to pies? Wasza królewska mość nie bardzo z historią obeznany. Radzę poczytać!
Karol (skonfundowany, stara się ratować twarz):
A tak, faktycznie, wyleciało mi z głowy! Na razie żegnam. Naradzimy się z małżonką i skontaktujemy się. (Mężczyzna nadal stoi i nie rusza się. Karol pokazuje): Tam są drzwi.
Mężczyzna:
To ja czekam na telefon od Waszej Królewskiej Mości. (Kłania się i wychodzi).
Karol:
Uff, poszedł.
Sylwia:
Ale chociaż Madeleine ma starającego się. Nie zostanie na lodzie.
Karol:
Mnie to bardziej martwi Karol Filip. Rozbił samochód wyścigowy. Ostatni, jaki miał. Nowego już nie kupi.
Sylwia:
Musi iść do pracy. Przecież ma żonę i dzieci na utrzymaniu.
Karol:
Ale kto go zatrudni jak nic nie umie?
Sylwia:
Pójdzie na praktykę do rolnika. Życie na wsi dobrze mu zrobi. Świeże powietrze, krówki się pasą, kogut pieje, koniki też na łące.
Karol (z ożywieniem):
Wiesz — dobry pomysł. Jak się wyrobi to może zostać furmanem! Zamieni kierownicę Ferrari na lejce!
Sylwia:
No właśnie. Mówię ci Karolku: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. A w podręcznikach historii mamy życie wieczne zapewnione! (Karol łyka kolejną tabletkę, popija wodą i wychodzi; Sylwia wlecze za sobą robótkę na drutach, ogromnie długi szal i mówi do szala): Chodź, Kalle!
*
Konferansjerka:
Dostać pracę w Szwecji jest trudno, szczególnie jeśli się pochodzi z innego kraju, nie zna się języka i nie ma się wystarczających kwalifikacji. Trzeba się więc udać do biura zatrudnienia…
8. Biuro zatrudnienia
Biuro Zatrudnienia w Sztokholmie. Wchodzi Nowy Szwed.
Urzędniczka:
Witam, proszę siadać. Nazwisko?
Nowy Szwed:
Ali Baba.
Urzędniczka:
O, to brzmi znajomo. A gdzie masz czterdziestu rozbójników?
Nowy Szwed:
Czekają pod drzwiami.
Urzędniczka:
Też dostali azyl i stały pobyt?
Nowy Szwed:
Bez problemu.
Urzędniczka:
Rozumiem, że szukasz pracy. Zawód?
Nowy Szwed:
Niby co?
Urzędniczka:
No co robiłeś w swoim kraju?
Nowy Szwed:
Kozy pasłem. Tu też mogę to robić.
Urzędniczka:
Hm, kiedy u nas nie ma kóz. Ostatnie widziano gdzieś w Laponii, ale zdaje się że to były renifery. W każdym razie kozo-podobne.
Nowy Szwed:
To ja bym mógł je pasać! A gdzie ta Laponia?
Urzędniczka:
Na północy Szwecji. Pod kołem polarnym.
Nowy Szwed:
To ten kraj nazywa się Szwecja?
Urzędniczka:
Jak to, to ty nie wiesz, gdzie jesteś?
Nowy Szwed:
Ja tu przyjechałem jako uchodźca, mnie wszystko jedno było, dokąd pojadę, byle daleko od mojego kraju. Sprzedałem żonę i dzieci przemytnikowi, a on mnie za to przeszmuglował. Tylko nie powiedział mi dokąd jadę.
Urzędniczka:
Aha, ale to nic, my cię wyślemy na kursy to wszystkiego się dowiesz.
Nowy Szwed:
A czy to spokojny kraj, ta wasza Szwecja?
Urzędniczka:
O tak. My tu respektujemy prawa człowieka i wpuszczamy wszystkich chętnych. Wszyscy ludzie mają równą wartość, więc nie robimy różnicy. Nieważne z jakiego kraju i co robili przedtem.
Nowy Szwed:
Aha, rozumiem, że wpuszczacie prześladowanych.
Urzędniczka:
Niekoniecznie. Prześladowców też. To też ludzie.
Nowy Szwed:
A jak się u was pobiją, to co?
Nowy Szwed:
To wyślemy wtedy na kurs, na którym nauczymy ich tolerancji i poszanowania praw człowieka.
Nowy Szwed:
Morderców też wyślecie na kurs?
Urzędniczka:
Morderców wyślemy na terapię. Będą musieli opowiedzieć o swoim dzieciństwie i zrozumieć przyczyny, dlaczego stali się mordercami. A potem wyślemy ich z wykładami do szkół, gdzie będą opowiadać o swoim życiu i uczyć dzieci, że to brzydko zabijać ludzi. Całe zło wynika z niewiedzy.
Nowy Szwed:
To mi się podoba! Bo widzisz ja w swoim kraju stuknąłem parę osób. Nie okazały mi respektu.
Urzędniczka:
My tu respektujemy wszystkich. Czy poza pasaniem kóz i „stukaniem” ludzi coś jeszcze potrafisz?
Nowy Szwed (łapie się za krocze):
Jestem mężczyzną!
Urzędniczka:
Widzę. Ale to nie jest zawód.
Nowy Szwed:
Chciałem powiedzieć, że jestem witalnym mężczyzną. W swoim kraju miałem dużo dzieci. Tu też mogę mieć!
Urzędniczka:
Aaa, rozumiem. Zaraz zapiszę specjalność: dzieciorób. To świetnie się składa. U nas prowincja się wyludnia, wyślemy więc tam cię żebyś wyrównał niedobory. Potrzeba nam więcej ludności.
Nowy Szwed:
Świetnie! A z czego będę żył? I gdzie będę mieszkał?
Urzędniczka:
Damy ci mieszkanie i zasiłek.
Nowy Szwed (kręci się niespokojnie na krześle):
Ale z kim mam zaludniać?
Urzędniczka:
No jak to z kim? Z kobietami.
Nowy Szwed:
A są tam jakie?
Urzędniczka:
No może nie tyle co na dworcu w Kolonii w Sylwestra (5) ale coś tam się znajdzie! (Wstaje, podaje rękę Nowemu Szwedowi. Ten odmawia podania ręki.)
Nowy Szwed:
Ja nie podaję ręki kobiecie. Moja religia mi zabrania!
(Nowy Szwed wychodzi. Urzędniczka zastyga z wyciągniętą ręką.)
9. Melorecytacja „Obojętni”
Z papierosem w kącie ust
i źrenicą rozszerzoną martwo
w niewidoczny punkt utkwioną
zamieszkują przestrzeń wokół siebie
obojętni
zesztywniali okrojeni porażeni
kreujący się na wielkość
a przeciętni
obnoszący swoją nicość
jak zardzewiały szyld
Zagubieni
w tym chaosie zwanym światem
skaleczeni
niefortunne skamieliny
matki Ziemi!
*
Konferansjerka:
Wydawałoby się, że plaster to nic ciekawego i nie ma o czym mówić. Otóż jest! W Szwecji powstał problem plastra.
10. Plaster
Apteka. Wchodzi Klient.
Klient:
Poproszę plaster.
Aptekarz:
Jaki?
Klient:
Jak to jaki? Zwyczajny plaster na ranki, otarcia, skaleczenia.
Co, nie macie?
Aptekarz:
Ależ mamy! Ale w jakim kolorze sobie życzysz?
Klient:
To można wybrać kolor?
Aptekarz:
Wszystko w życiu można wybrać więc kolor plastra też.
Klient:
Hm — poproszę beżowy. Żeby jak najmniej się odznaczał od skóry.
Aptekarz:
Jasne. To znaczy chcesz jasny plaster. Ale rekomendowałbym czarny albo brązowy, żebyś nie miał nieprzyjemności.
Klient (zdumiony):
Jakich nieprzyjemności?
Aptekarz:
No że wybrałeś niepoprawny politycznie kolor.
Klient:
Ależ ja mam białą skórę!
Aptekarz:
Niedobrze. Radzę przemalować!
Klient:
Mogę się opalić.
Aptekarz:
To nie wystarczy. Możesz usiąść przed sklepem na ulicy, posiedzisz parę godzin i będziesz czarny od spalin.
Klient:
To chyba bym musiał siedzieć na ulicy w Pekinie, w Sztokholmie nie ma jeszcze tak zanieczyszczonego powietrza.
Aptekarz:
Ale będzie! Rozwijamy się!
Klient:
A w ogóle to dlaczego się mam przemalować na czarno? Michael Jackson się wybielał.
Aptekarz:
Nie jesteś Michael Jackson.
Klient:
Nie jestem, fakt. Ale mogę być wielki tak jak on! Ja mam potencjał. O, widzisz, jak robię moon walk? (Demonstruje).
Aptekarz (przygląda się krytycznie):
Całkiem nieźle, ale na scenę to za słabo. Z tym najwyżej możesz iść na ulicę.
Klient:
Znowu mnie wyganiasz na ulicę!
Aptekarz:
Dla wprawy. Coraz więcej tam wyląduje więc ty możesz też.
Klient:
Słuchaj, ja przyszedłem po plaster, a ty mnie wyganiasz na ulicę?
Aptekarz:
A co złego w siedzeniu na ulicy? Można żebrać, można obserwować ludzi — taki flow. Można poczuć więź z innymi, poczuć się częścią wszechświata. My wszyscy jesteśmy jednym.
Klient:
O, jaki filozof! To sam idź na ulicę jakżeś taki mądry. To dostanę ten plaster czy nie?
Aptekarz:
Sprawdzę, czy są. (Idzie, sprawdza, wraca). Niestety, nie ma. Wyszły.
Klient:
Jak to? Głupiego plastra nie ma?
Aptekarz:
Po tym jak w sztokholmskim programie radiowym P3 zażądała pewna Szwedka rodem z Kolumbii wprowadzenia plastrów w różnych kolorach skóry i zbeształa apteki za popieranie tzw. normy białego człowieka i rasizm, ludzie rzucili się i wykupili.
Klient:
O rany, lecę!
Aptekarz:
Halo, dokąd?
Klient:
Lecę kupić mleko i biały ser! Może zabraknąć! (Wybiega).
Aptekarz (woła za nim):
A bandaża nie potrzebujesz? Póki są…
11. My hero
Muzyka z filmu „Saturday night fever” p.t. „Staying alive”.
Oczy miał jak głodne tygrysy, sprężone do skoku,
usta zaś miękkie jak jedwab chiński
(język zaczaił się w nich kwiatem orchidei),
skóra gorąca jak piasek saharyjski
tors emanował siłą herosa
nogi mocne jak kolos rodyjski rozstawił
zadrżały panny od tego widoku.
Człowiek czy półbóg to?
To hydraulik, Alojzy B.
widzi się takim we własnym śnie.
Wnet dzwoni budzik i heros znika,
rozpacz ogarnia hydraulika.
We śnie jest tym, kim pragnie być,
on nie chce do pracy iść, on chce śnić!
*
Konferansjerka:
Pewnego razu pojechałam z grupą na wycieczkę statkiem Viking Line „Cinderella”. Oto, co mi się przydarzyło…
12. Cinderella
Statek wycieczkowy „Cinderella” ze Sztokholmu do Mariehamn. Pasażerka stoi na pokładzie i patrzy na morze. Wchodzi Pasażer.
Pasażer:
Co tak sama stoisz na pokładzie?
Pasażerka:
Podziwiam morze.
Pasażer:
Nic ciekawego. Sto razy już je widziałem.
Pasażerka:
A co, tak często pływasz tym statkiem?
Pasażer:
I tym, i innymi. A ty skąd jesteś? Akcent masz jakiś nieszwedzki.
Pasażerka:
Zgadnij.
Pasażer:
Rosja? Ukraina? Mołdawia?
Pasażerka:
Polska!
Pasażer:
A co to za różnica? Wszystko to Europa Wschodnia!
Pasażerka:
Nie ma już Europy Wschodniej! Jest Unia Europejska. Zresztą nigdy tą Europą Wschodnią nie byliśmy.
Pasażer:
A jaką?
Pasażerka:
Centralną!
Pasażer:
E, co to za różnica. (Wyciąga rękę) Håkan jestem.
Pasażerka (lekko zdziwiona):
Dana.
Håkan:
Ile masz lat?
Dana (zaskoczona):
Kobiety się o wiek nie pyta.
Håkan:
Eh, wiek to tylko cyfra. Ja mam pięćdziesiąt i co dzień rano czuję, że się starzeję. Widzisz? Jestem szczery i powiedziałem, ile mam lat. A ty ile masz?
Dana:
Co, sprawdzasz czy jestem pełnoletnia?
Håkan:
No, osiemnaście to chyba skończyłaś dawno temu.
Dana:
Ty też.
Håkan:
To jesteśmy w tym samym wieku. Jak widzisz — jestem szczery. To może pójdziemy do kabiny trochę się poprzytulać?
Dana:
Co takiego?
Håkan:
A co, nie masz potrzeb?
Dana:
Ale masz tupet!
Håkan:
Jestem szczery. To ile masz lat?
Dana:
Wiesz, ciągle powtarzasz, że jesteś szczery. Masz bardzo ubogie słownictwo. A i wymowa też nie najlepsza.
Håkan:
To jak, idziemy do kabiny?
Dana:
Nie! (Odchodzi i wpada na znajomych Polaków, Zygmunta i Gienię. Szwed patrzy zdziwiony, potem macha ręką i odchodzi. Wzburzona): Zygmunt, Zygmunt, czy ja wyglądam na prostytutkę?
Zygmunt:
Co się stało?
Dana:
Wiesz, taki ledwo poznany przeze mnie Szwed proponował mi pójście do kabiny!
Zygmunt:
I co, poszłaś?
Dana:
No wiesz, tak prosto z mostu, ani nie zaprosił na tańce, ani na drinka. Tak się rozmawia z prostytutką!
Zygmunt:
Dana, to są Szwedzi, oni nie owijają w bawełnę. Flirt, zaloty i komplementy to w Europie.
Dana:
I jeszcze mi powiedział, że jestem z Europy Wschodniej! Poczułam się zdegradowana do jakiegoś wschodnioeuropejskiego podczłowieka.
Gienia:
No wiesz, oni mieszają geografię z polityką.
Zygmunt:
Chodźcie dziewczyny, postawię wam drinka!
Gienia (z fałszywym uśmiechem):
Nie przejmuj się, ciesz się, że jeszcze cię w ogóle ktoś chciał!
13. Piosenka „Zazdrość na balkonie”
Na moim balkonie kwitną pelargonie,
czerwone nasturcje i żółte lewkonie.
Roześmiane barwą, bujne i wspaniałe
panoszą się w skrzynkach, urodą pijane.
W kącie skromny kaktus spogląda z ukosa,
zeźlony jest bardzo, kolce swoje stroszy:
„Czego się cieszycie, głupie, śmieszne kwiaty?
Przekwitniecie szybko, opadną wam płatki,
a ja będę istniał, suchy i zacięty,
za to trwalszy, silny, zielony, zawzięty.
Nie dam się przekwitnąć ani też wyrzucić,
trzeba mnie hołubić i wodą nie upić.
Być może w nagrodę wypuszczę pęd jaki,
lecz skromnie, oszczędnie, hardy jestem taki.
Nie będę rozrzucał zapachów, kolorów,
cenię swoją wartość — nie dbam o pozory.”
*
Wchodzi Teodora.
Konferansjerka:
Co to pani Teodoro, znowu panią wiatry przygnały do Szwecji? Znowu ma pani jakiś kłopot?
Teodora:
Oj tak, tak. Paniusia wie, że w Polsce prezydent założył veto?
Konferansjer:
Dlaczego? Do której ustawy?
Teodora:
To paniusia posłucha!
14. Uzgodnienie płci
Witajcie wszyckie, coście przyszli! (Kłania się nisko).
To ja, Teodora! Pamiętacie mnie? No przeca, Teodora z Pasikurowic! Znowu do Szwecji przyjechałam, bo znowu skołowana jestem! Rańszy sejm, co go już nie ma, a co miłościwie nam panował przez osiem lat, chciał na koniec uchwalić ustawę o uzgodnieniu płci. Więc się ucieszyłam, bo już dawno zbrzydło mi bycie babą. A jużci. Postanowiłam zostać chłopem i nawet imię sobie umyśliłam … Teodor. Ale! Ustawa tamtego rządu, co go już nie ma, trafiła do kosza i już z niego nie wyszła. I tak mnie skołowali, że za morze znowu jechać mi przyszło i pomocy w Szwecji szukać. I tutaj sobie tego płecia zmienię. A co? Niby dlaczego to robię? A, bo co to za życie kobity — ciężko się musi napracować, żeby jakiegoś męża-niezgułę na człowieka wychować a i to nie zawsze się uda. No to ja już wolę być tym niezgułą. Życie łatwiejsze, a i szacunek większy od ludzi się ma. No tak. Zwłaszcza, że czasy się zmieniają. A tak, tak. Nasz kraj ma przyjąć ludzi innej wiary, a wiecie, że w tej wierze kobieta ma wartość niżej psa. I to kundla jakiegoś.
Poszperałam onegdaj na strychu w dobrach, co mi po tatulu zostały i takie oto ubranko znalazłam. Wdziałam na siebie i od razu poczułam, że tego mi brakowało! I hajda na prom, za morze, do Szwecji! Zaraz tu męską ozdobę sobie każę przyszyć i będę pan pełną gębą. To znaczy chłop pełną gębą. A jużci. No trochę trzeba by pobrać tych mormonów (tfu, chciałam powiedzieć, hormonów), ale po to, żeby się udało i było jak Pan Bóg przykazał.
A, bo Teodor znaczy „dar boży”. To znaczy, że Bóg mnie kocha i obdarzy mnie łaską, co bym nie zrobiła! On mi już wybaczył. A jużci. No, uzgodniłam to z Nim, tzn. z Nią. No, też zmienił płeć. Skąd wiem? A, bo mam bezpośredni numer do Niego, znaczy do Niej. Taki smartfon z appem „Bóg”. Że co, że sąd ostateczny? Nie, nie boję się Sądu Ostatecznego. Toż nasz księżulo mówił, co by się nie bać tylko stanąć przed Najwyższym taką (takim) jakim się jest. No to stanę.
Bo widzicie, bo ja doszłam do wniosku, że jestem pięknym człowiekiem. Pięknym, bo prawdziwym. Ksiądz dobrodziej ciągle na kazaniach powtarzał: „Dusza nieśmiertelna nie ma płci!” Czyli wciela się to w chłopa, to w babę. Oj, co ja mówię, na renkanację weszłam. To mi ksiądz proboszcz nie daruje! Ale przecie państwo mnie nie wydacie? Nie będziecie przecie dzwonić ze Szwecji do mojego proboszcza w Pasikurowicach, no że ta Teodora takie bezbożności wygaduje, nie? Nie będziecie? No to chwała Bogu.
(Poprawia sobie spodnie na siedzeniu).
Eliganckie te portki, nie? Od razu człowiek na wartości zyskuje jak je nosi. A u mnie w Pasikurowicach, to ja portki zakładałam jak było ciemno, i do obory latałam z krowami pogadać. Krowa człowieka zrozumie — toć to stworzenie boskie. Ciemno było to nikt mnie nie widział, a ja taki trening robiłam, trening na chłopa.
A teraz jak do swej wsi wrócę jako chłop to konika osiodłam, w portki wskoczę i hajda na jarmark! (Pokazuje, jak jedzie konno). Będę taki kowboj z Pasikurowic! Wezmę lasso i pojadę drani łapać. Ale będę miała (przepraszam, miał) frajdę! No bo u nas w Pasikurowicach to istny dziki Zachód. Chociaż ksiądz proboszcz w kościele gadał, że za niedługo będzie dziki Wschód. Syn mi tłumaczył, że to Bliski Wschód. Ale mnie to wszystko jedno, niezadługo chłopem będę, to i radę dam i dzikim, i bliskim. „Chłop potęgą jest i basta!” Nic mi nie zrobią. Jak mnie tu w Szwecji na chłopa przerobią to wrócę do Pasikurowic i kto wie, może się jeszcze łobżenię? I znowu dzieci będę mieć! Oj, to się wielebny zmartwi, bo mu już gospodarki na parafię nie zapiszę!
Wiecie, tak se myślę, że to wielka szkoda, że tę ustawę o uzgodnieniu płci do kosza wrzucili. Łatwiej byłoby na miejscu w Polsce tego płecia zmieniać niż za morze jechać. Ale jak mówią — podróże kształcą to i ja się tu w Szwecji napatrzyłam, oj napatrzyłam! Ale to za drugą razą opowiem, com widziała, bo tera do szpitala lecę męską ozdobę przyszywać. Oj, jak ja bardzo lubię klejnoty! (Z godnością kieruje się do wyjścia.)
Konferansjerka:
W Szwecji, a i w reszcie Europy panuje tzw. poprawność polityczna.
Teodora (słyszy to, wraca z powrotem i pyta Konferansjerki):
A co to za źwierze?
Konferansjerka:
Nie spotkała się pani nigdy z tym określeniem, pani Teodoro?
Teodora:
A juści, ale nie do kupy. Polityka to największe oszukaństwo i plugastwo jakie znam. Wodę z mózgu ludziom robiom. A poprawne to niby jakie?
Konferansjerka:
No takie, jakie powinno być.
Teodora:
A, to taka chcica. Żeby było tak jak się onym umyśliło. Coby ludziom ciemnotę wcisnąć, że co niedobre to dobre, a gupi to mądry?
Konferansjerka:
O, pani Teodoro, jaka z pani filozofka!
Teodora:
A u nas na wsi to każdy taki! Ja tam szkół nie kończyłam, ale wiem, co ładne, a co szkaradne, co gupie, a co mądre, co dobre a co złe.
Konferansjerka:
Wie pani, że są tacy, co kończyli szkoły i nadal tego nie wiedzą?
Teodora:
O rany, to czego się uczyli jak nadal gupi są? A rozumu ich nie uczyli? To one uczone i gupie? Jak to jest możliwe?
Konferansjerka:
To jest właśnie zagadka wszechczasów. Ale posłuchajmy, co na temat do powiedzenia mają Autor i Producentka.
Teodora (macha ręką):
A tam, ja idę sobie męską ozdobę przyszyć! (Wychodzi.)
15. Niepoprawny skecz
Wchodzą Autor z laptopem i Producentka.
Autor:
Proszę pani, napisałem skecz.
Producentka:
Na jaki temat?
Autor:
O poprawności politycznej.
Producentka:
Nie, tego nie wystawimy.
Autor:
Dlaczego?
Producentka:
Bo to niepoprawne politycznie żeby wystawiać skecze o poprawności politycznej. I tak wszyscy wiedzą, co to jest.
Autor:
Niekoniecznie wszyscy. A pani umie wyjaśnić co to jest?
Producentka:
Oczywiście. Na przykład jak dzieci się bawią w czarnego luda to to jest niepoprawne politycznie. Trzeba zmienić kolor. Dzieci mogą się bawić w czerwonego, beżowego, niebieskiego luda ale w czarnego nie.
Autor:
No w czerwonego to też nie brzmi dobrze. Wywołuje niemiłe skojarzenia … A w białego?
Producentka:
W białego nie bardzo. To znaczy, że eksponuje się białego człowieka, a nie bierze pod uwagę, że ludzie są w różnych odcieniach.
Autor:
No to może w oliwkowego? Albo w zielonego? Albo w palanta?
Producentka (dzwoni telefon, wyjmuje go i mówi do telefonu):
Słuchaj, nie mogę teraz rozmawiać bo jakiś palant przyniósł mi tekst. Tak, zadzwonię później. (Do Autora). W zielonego brzmi dobrze. Ekologicznie. Ale w palanta nie. Ale co pan tam właściwie napisał o poprawności politycznej?
Autor:
E, nic takiego niepoprawnego. Przyrównałem ją do inteligencji blondynki. W dowcipach żartuje się z rzekomej głupoty blondynek, a wiadomo, że mężczyźni wolą kobiety o jasnych włosach.
Producentka:
Zgadza się. (Wybija numer na telefonie): Słuchaj Ziuta, do sceny uwodzenia masz włożyć perukę blond. Tę z loczkami, tak. Będzie dobra. (Do Autora): Już Marilyn Monroe śpiewała, że mężczyźni wolą blondynki, ale nie wyśpiewała dlaczego.
Autor:
Mężczyźni wolą urodę od bystrości ponieważ lepiej widzą niż myślą.
Producentka (wybija ponownie numer na telefonie):
Alfons, ty przećwicz myślenie w domu. Musisz zrobić myślący wyraz twarzy. Tak, ja wiem, że to trudne ale postaraj się! Bo stracisz rolę! Inni też chcą grać! (Do Autora):
Producentka:
O czym to mówiliśmy? Aha, o blondynkach. A gdzie tu brak poprawności politycznej?
Autor:
Tak jak o Murzynie nie można powiedzieć, że jest czarny tak o blondynce nie można powiedzieć, że jest głupia. I tak to wszyscy wiedzą.
Producentka:
Nie można powiedzieć, bo to jest obraźliwe.
Autor:
Obraźliwe ale prawdziwe!
Producentka:
A komu zależy na prawdzie? Ma być poprawnie!
Autor:
To i jest. Zależy z jakiego punktu widzenia na to spojrzeć. Dla blondynki nie jest obraźliwe nazwać ją głupią bo wtedy wie, że nie zagraża mężczyźnie swoją inteligencją i jest dla niego atrakcyjna. Przecież jakby to było obraźliwe to by się nie-blondynki nie farbowały na blond!
Producentka (drapie się w głowę):
Faktycznie…
Autor:
I tak samo jest z poprawnością polityczną. Jak się ją ufarbuje to od razu robi się atrakcyjna i pożądana! Jaka by nie była w środku!
Producentka (wyciąga rękę do Autora):
Pan da ten tekst. Może i wystawimy…
16. Wiersz „Kariera wściekłego psa”
Wściekły pies z pyska toczy pianę:
gdy nie pokąsam — kimże zostanę?
Muszę gryźć przecież aby być kimś,
by nie być zerem — muszę coś gryźć!
Gryzę więc jestem, spotwarzam — żyję!
W bagnie kalumnii grzęznę po szyję
i dumny jestem bo JA je stwarzam
i sens istnienia mego wyrażam.
Dajcie mi kogoś! Dajcie mi kość
na którą swoją wyleję złość;
pomniejszę wroga — sam większy będę
i na Parnasie pieskim zasiędę!
*
Konferansjerka:
A teraz pokażemy państwu co się nam przydarzyło pewnego marcowego wieczoru roku pańskiego 2015 w hamburgerni „Burger King” na Sergels Torg w Sztokholmie. Właśnie obejrzeliśmy sztukę na temat rasizmu pod zagadkowym tytułem „X” w teatrze Unga Klara i weszliśmy do „Burger Kinga” żeby coś zjeść.
17. Rasist!
Do hamburgerni „Burger King” przy Sergels Torg w Sztokholmie wchodzą dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Rozprawiają żywo i gestykulują. Siadają przy stoliku. Towarzystwo rozmawia coraz głośniej i gestykuluje.
Piotr:
Zjemy coś?
Monika:
Może za chwilę. Muszę ochłonąć.
Grzegorz:
Jak wam się podobała sztuka?
Piotr:
Młodzi aktorzy, niedoświadczeni, ale bardzo zaangażowani.
Monika:
Widzieliście, jak się bali tych policjantów? A oni przecież grzecznie obchodzili ich z daleka. U nas to by tak pałą przywalili ażby świeczki stanęły w oczach.
Dana:
Zauważyliście, że ten jeden to miał łzy w oczach? Tak się wżył w rolę.
Grzegorz:
Scenografia była ciekawa — te sześciany, które przesuwali i w których działy się poszczególne sceny.
Piotr:
A jak odgrywali małpy!
Grzegorz:
Ta jedna to miała włosy na metr w górę i była zła, że wszyscy chcieli je dotykać czy prawdziwe.
Piotr:
Dobra była scena jak chodzili z bronią i bełkotali.
Kiedy towarzystwo śmieje się i gestykuluje, podchodzi mężczyzna o arabskim wyglądzie i zagaduje, nie rozumiejąc oczywiście rozmowy, która toczy się po polsku.
Mężczyzna:
Allt bra? (wszystko dobrze?) Grupa zastyga zdumiona.
Monika (po chwili):
Bra, bra. (dobrze, dobrze)
Mężczyzna:
Rasist! Rasist! (rasista, rasista)
Monika:
Men allt är bra! (ale wszystko jest dobrze)
Mężczyzna:
Rasist! Rasist!
Grzegorz:
Ależ koleś, jaki rasist?!
Dana:
Słuchajcie, szybko wychodzimy. Bez gadania. Bo jak ON się rzuci na nas i wezwą policję to MY zostaniemy oskarżeni o rasizm. (Skonsternowane towarzystwo wstaje i wychodzi.)
Mężczyzna (krzyczy za nimi):
Rasist, rasist!
18. Piosenka „Orzeł czy reszka?”
Grasz z losem w starą, odwieczną grę:
orzeł czy reszka, wygrasz czy nie?
Jak kręta będzie życia ścieżka?
Orzeł czy reszka? Kto to wie?
Szarym woalem zasnuta droga,
chcesz biec — za gardło chwyta trwoga;
którędy dążyć gdy cel ruchomy
znika ci z oczu, oddalony?
Orzeł czy reszka? Wizja to pieska
czy z paszczy życia, co złowrogo warczy
wyjdziesz zwycięsko czy pokonany legniesz,
krótko mówiąc — z tarczą czy na tarczy?
*
Konferansjerka:
Proszę państwa, jedną z rzeczy, która Polakom dokucza w Szwecji, jest samotność. Ludzie przyjeżdżają tu do pracy, ale zostawiają w kraju rodziny, przyjaciół i często nie mogą sobie znaleźć towarzystwa ani partnera. Ale od czego jest Bazar, serwis ogłoszeniowy PoloniaInfo? Oto spotkanie pewnej pary, która poznała się właśnie przez internet…
19. Randka w ciemno
Na ławce w parku siedzi mężczyzna w ciemnych okularach, koszula w kratę, dżinsy, adidasy, w ręku trzyma telefon komórkowy i gapi się w ekran. Wyciąga papierosa, zastanawia się, czy zapalić, po chwili chowa go do kieszeni. Wchodzi kobieta również w ciemnych okularach, ubrana cała na czarno. Z ramienia zwisa przepastna torba. Rozgląda się niepewnie, ale ponieważ nikogo innego nie ma w pobliżu, podchodzi do mężczyzny na ławce.
Kobieta:
Przepraszam, czy to może pan Andrzej?
Mężczyzna (zrywa się z ławki):
Tak, Andrzej Dyszel jestem, cześć, siadaj!
Kobieta:
Przepraszam, ale nie przypominam sobie żebyśmy byli na ty.
Andrzej Dyszel:
Jesteśmy w Szwecji, tu wszyscy mówią sobie ty. Długo tu mieszkasz?
Kobieta:
Wie pan, ja pozostanę przy swoich zasadach, że nieznajomi mówią sobie na pan i pani.
Andrzej Dyszel:
Jak chcesz. Jakaś staroświecka jesteś!
Kobieta:
Jestem Poprawna.
Andrzej Dyszel:
Może i poprawna, ale niedzisiejsza.
Monika Poprawna:
Nie, ja nazywam się Poprawna. Monika Poprawna.
Andrzej Dyszel:
O kurdę, ale masz nietypowe nazwisko!
Monika Poprawna:
Ale twoje — Dyszel, też nie należy do powszechnych.
Andrzej Dyszel:
Raczej nie, ale za to wyraża stabilność i siłę. W każdych warunkach.
Monika Poprawna:
Cieszę się. W mężczyźnie najwyżej sobie właśnie to cenię.
Andrzej Dyszel:
No to fajnie. Daj grabę!
Monika Poprawna:
Niby co?
Andrzej Dyszel:
No grabę! Przybijemy piątkę! (Kobieta wyciąga z wahaniem rękę, mężczyzna przybija). Mów mi Anders!
Monika Poprawna:
O, widzę, że pan już nieźle zintegrowany. Nawet imię sobie pan zeszwedził…
Andrzej Dyszel:
Koledzy na budowie na mnie tak wołają — Anders. Lubią mnie!
Monika Poprawna:
Tak? A za co?
Andrzej Dyszel:
No bo tyram jak wół, nie skarżę się i nie donoszę na nich do szefa.
Monika Poprawna:
A jest co donieść?
Andrzej Dyszel:
Jest, ale ja języka nie znam! To udaję, że szafa gra!
Monika Poprawna:
Przepraszam, a mógłby pan zdjąć te okulary?
Andrzej Dyszel:
A co, przeszkadzają ci?
Monika Poprawna:
Nie widzę twoich oczu, a chciałabym mieć kontakt wzrokowy. Ögonkontakt.
Andrzej Dyszel:
A, ogon kontakt. To jak, już zaczynamy od ogona? Czemu nie, jakem Dyszel… (Zdejmuje okulary).
Andrzej Dyszel:
No jak, lepiej? A ty też byś zdjęła swoje.
Monika Poprawna (zdejmuje okulary i przygląda się mężczyźnie): To pan ma czarne oczy? W odpowiedzi na anons pisał pan, że niebieskie!
Andrzej Dyszel:
No bo są niebieskie, tylko ściemniały na słońcu!
Monika Poprawna:
A o włosach, pisał pan, że jest pan brunetem. A widzę, że są jakieś bure.
Andrzej Dyszel:
No bo zjaśniały na słońcu.
Monika Poprawna:
Tu pan ściemnia, tu pan rozjaśnia — jakiś z pana kameleon…
Andrzej Dyszel:
Słuchaj no, Monika Poprawna, tylko mnie nie obrażaj, ja nie jestem żaden kamel ani leon, ja jestem porządny facet!
Monika Poprawna (pojednawczo):
Panie Andrzeju, niepotrzebnie się pan unosi, ja nie powiedziałam nic obraźliwego. Kameleon to bardzo ciekawy okaz.
Andrzej Dyszel:
No dobrze, dobrze, ja nie taki obrażalski jestem. Ale, ja tu mam sprawę. Nie mogłabyś zadzwonić do Skatteverket (urząd podatkowy) co oni mi tu przysłali? (Wyciąga papier).
Monika Poprawna:
Panie Andrzeju, ja w ogłoszeniu wyraźnie napisałam, że szukam mężczyzny stanu wolnego co to nie ma do załatwienia tysiąca spraw w urzędach i potrzebuje tłumaczki tylko takiego, który czuje się samotny na obczyźnie i szuka towarzyszki życia.
Andrzej Dyszel:
Ja szukam towarzyszki życia. W domu nieposprzątane, kupa prania leży w koszu, jadam po McDonaldach, już mi żołądek wysiada, a wieczorem to przytulić się nie ma do kogo… A w nocy kumple kradną mi żarcie z lodówki i wydzwaniają do Polski z mojej komórki!
Monika Poprawna:
To pan nie ma swojego mieszkania?
Andrzej Dyszel:
Mam — mieć, ale póki co to mieszkamy w pięciu w jednym pokoju, cholernie to niewygodne. Kumple chrapią i klną przez sen.
Monika Poprawna:
A pan nie chrapie i nie klnie?
Andrzej Dyszel:
Przez sen nie. Coś ty, ja porządny facet jestem! To może rzucisz okiem na to pismo?
Monika Poprawna (z westchnieniem):
No niech pan pokaże. (Przebiega oczami list).To nakaz zapłaty. Jest pan winien 78.000 koron Urzędowi Podatkowemu i jeśli pan do końca miesiąca nie zapłaci to oddadzą sprawę do komornika.
Andrzej Dyszel:
O … rwa. A to drugie to o co chodzi? (Wyciąga drugi papier).
Monika Poprawna (czyta):
To z sądu. Ma pan za tydzień stawić się do więzienia.
Andrzej Dyszel:
Ja? Za co?
Monika Poprawna:
Wyrok jest pięć miesięcy za jazdę po pijanemu.
Andrzej Dyszel (oburzony):
To jakieś nieporozumienie! Owszem, wypiliśmy po dwa piwa z kolegą, ale ja nie jechałem samochodem, ja tylko w nim siedziałem! To ci dranie policjanci zabrali mnie na komendę, a potem zeznali w sądzie, że prowadziłem samochód po pijaku. Rasiści! Polaków nie lubią!
Monika Poprawna:
Panie Andrzeju, trzeba było przekonać sąd o własnej niewinności, mnie nie musi pan przekonywać!
Andrzej Dyszel:
Porządny facet jestem, z porządnej rodziny Dyszlów z Pasikurowic, wszyscy nas tam znają.
Monika Poprawna:
Ale tu nie, więc hulaj dusza piekła nie ma!
Andrzej Dyszel:
To jak ja odsiedzę tę niesprawiedliwą karę to spotkasz się ze mną potem? Zobaczysz, jaką mam piękną duszę…
Monika Poprawna (z wahaniem):
No nie wiem, mężczyzna z takim bagażem… Nie wiem, czy mam ochotę go dźwigać.
Andrzej Dyszel:
Ja walizki sam noszę, kobity bym nigdy tym nie obarczył. Jak mi dobry obiad ugotujesz i w łóżku będziesz tygrysicą, to cię na rękach będę nosił. I wypłatę ci oddam. Jak alimenty do Polski wyślę.
Monika Poprawna:
O Boże, jeszcze to! Ile ma pan tych dzieci w Polsce?
Andrzej Dyszel:
Niedużo, tylko troje. Ale zdolne dzieciaki, po mnie to mają!
Monika Poprawna:
A matka dzieci gdzie?
Andrzej Dyszel:
No w Polsce, wiadomo.
Monika Poprawna:
A jest pan rozwiedziony?
Andrzej Dyszel:
Prawie.
Monika Poprawna (patrzy na zegarek):
Wie pan, muszę już iść, praca na mnie czeka.
Andrzej Dyszel:
Jaka praca?
Monika Poprawna:
Piszę pracę z socjologii o Polakach w Szwecji i zbieram materiały. Mam następne spotkanie z cyklu „Randka w ciemno”.
Andrzej Dyszel (zrywa się z ławki):
Ożesz ty, to ty mnie wykorzystałaś do swojej pracy? Dałaś ogłoszenie, że szukasz mężczyzny i ja się na to nabrałem! Ja, porządny facet! A żebyś do końca życia za mąż nie wyszła, ty pieprzona intelektualistko!
Monika Poprawna:
Przykro mi, ale to była jedyna możliwość, żebym mogła napisać pracę magisterską. Niech się pan nie gniewa!
Andrzej Dyszel:
A coś mnie tknęło, jakieś przeczucie, jak cię zobaczyłem całą na czarno ubraną. Czułem, że jesteś „szwarc charakter” i coś ukrywasz. I masz!
Monika Poprawna:
Charakter może i czarny, ale stały! Nie zmieniam koloru tak jak pan! Do widzenia! (Wychodzi).
Andrzej Dyszel:
A żeby cię. Wielka Madonna albo inna gwiazda. Taka ona Madonna jak ja George Clooney. Artystka. Ze spalonego teatru. (Podenerwowany chodzi po scenie).Nie potrzebuję jej. Ja żadnej kobiety nie potrzebuję. Kupię sobie psa! Nie, kto go będzie wyprowadzał kiedy pracuję? Kota! Nie… Węża… Brr, jeszcze ugryzie. Papugę! Nie, jeszcze nauczy mnie kląć… Wiem! Przerzucę się na mężczyzn! Nie, nie da rady. Jestem nieuleczalnym heterykiem… O, mam pomysł: będę rozwijał się duchowo! (Siada na ziemi w pozycji lotosu, ręce w mudrach, oczy zamknięte. Po chwili z trudem wstaje, rozciera sobie siedzenie.) Oj, twardo tu. Mój duch tego nie zniesie… (Wychodzi)
20. Piosenka „Tango z fotografią”
(Tekst w Kabarecie Linoskoczka)
*
Konferansjerka:
W 2012 roku szwedzki dom meblowy IKEA wydał katalog, z którego wyretuszowano wszystkie zdjęcia kobiet. Firma właśnie weszła na rynek Arabii Saudyjskiej. Wiadomość odbiła się głośnym echem na całym świecie, IKEi zarzucono sprzedajność i zdradę szwedzkich wartości. Firma broniła się, że kierowała się „względem kulturowym”(6). Katalog IKEi jest największą publikacją tego typu na świecie i ukazuje się w 27 językach w nakładzie około 190 mln egzemplarzy.
21. IKEA
Na scenę wchodzi Maciek z nosem w katalogu IKEi. Wpada na Felka.
Felek:
Cześć Maciek! Co tak zanurkowałeś w ten katalog IKEi, że cię prawie nie widać? Urządzasz mieszkanie?
Maciek:
Nie, coś ty. Mieszkanie mam prawie urządzone — mieszkam jak sułtan!
Felek:
Tak luksusowo?
Maciek:
Niezupełnie. Mam materac Sułtan na podłodze, biurko Galant i lampę Kalypso. No i kanapę Sztokholm. Wszystko z IKEi.
Felek:
No to jesteś teraz bardziej szwedzki niż niejeden Szwed. A co jeszcze chcesz dokupić?
Maciek:
Na razie nic, ale oglądam katalog, czy IKEA nie zamieściła aby zdjęć nagich kobiet.
Felek:
Coś ty się z choinki urwał? IKEA to przecież dom meblowy, a nie klub porno.
Maciek:
Tak, wiem, ale to firma bardzo elastyczna. Dostosowuje się do wymagań klienta. Jak IKEA chciała wejść na rynek w Arabii Saudyjskiej to wyretuszowała wszystkie zdjęcia kobiet z katalogu. Jedną kobietę zostawiła, bo to była architekt wnętrz, ale przerobiła ją na mężczyznę.
Felek:
Co ty mówisz! A dlaczego?
Maciek:
Ponieważ autorzy katalogu chcieli pokazać swoim arabskim klientom, że kobiety są dla nich niewidzialne. Po prostu ich nie ma. W kuchniach, pokojach i łazienkach IKEi są tylko mężczyźni i dzieci.
Felek:
O, to bardzo postępowy katalog! Mężczyźni szykujący posiłki w kuchni i zajmujący się dziećmi to szwedzki ideał równouprawnienia. Ale ty przecież szukałeś zdjęć gołych kobiet, to jak to się ma do rzeczy?
Maciek:
Wiesz, że IKEA ma domy towarowe w większości krajów świata?
Felek:
Tak, wiem. No i co z tego?
Maciek:
Jak każda szanująca się firma chce rozszerzać swoje rynki zbytu, tak czy nie?
Felek:
Tak, oczywiście, no i co?
Maciek:
A gdzie jeszcze nie weszła na rynek?
Felek (drapie się w głowę):
Hm, nie wiem. Australia?
Maciek:
Są!
Felek:
Nowa Gwinea?
Maciek:
Tam też są. Nie ma ich tylko u…
Felek:
Gdzie, gdzie?
Maciek:
U Indian w dorzeczu Amazonki! A tam ludzie chodzą nago! A więc żeby wyjść na przeciw wymaganiom potencjalnego klienta IKEA musi w swoim katalogu pokazać nagich ludzi!
Felek:
A kobiety też?
Maciek:
A co, kobiety to nie ludzie?
Felek:
Sądząc po tym, co mówisz, to dla IKEi kobiety to nie ludzie. Przecież wyrzuciła je z katalogu!
Maciek:
E, ty to zaraz wyciągasz pochopne wnioski. IKEA to przykład szwedzkiego geniuszu handlowego. Chodzi o to, żeby sprzedawać swoje towary, a komu i jaką metodą to nieważne. Trzeba dowiedzieć się, jakie wartości ma klient, przypodobać mu się i sprzedać mu taki towar, jaki chce. Chce meble — sprzedać meble. Chce broń — sprzedać broń. Ważne, żeby zapłacił.
Felek:
Ale czy to etyczne sprzedawać broń? Przecież służy do zabijania!
Maciek:
Nie musi! Może służyć do odstraszania. Albo do dekoracji. Tak jak krzesło — może służyć do siedzenia, a można nim walnąć kogoś w głowę i wtedy staje się bronią. To nie jest sprawa producenta i sprzedawcy mebli, do czego klient chce je użyć.
Felek:
Hm, no niby tak. To pokaż ten katalog, są tam gołe baby?
Maciek:
Felek, jak ty się wyrażasz. To są świadome konsumentki wysokiej jakości produktów przemysłu szwedzkiego!
Felek:
Maciek — po pierwsze IKEA już dawno nie jest szwedzka. Po drugie — Szwecja nie ma już prawie przemysłu. Po trzecie — nie rozumiem, gdzie Indianie w dżungli ustawią meble. Przecież oni żyją w szałasach! Albo pod drzewami!
Maciek:
To żadna przeszkoda. Dobry handlowiec sprzeda Murzynom piasek na Saharze i Eskimosom lód, to nie sprzeda mebli Indianom? Musi tylko się dopasować do ich wartości i przekonać ich, że tego właśnie potrzebują. I wymyślić odpowiednie hasło reklamowe. Na przykład: „Twoja dżungla w naszym sercu. Na kanapie Sztokholm odpoczniesz jak król”!
Felek:
Może lepiej jak wódz. Indianie mają przecież wodzów. Nie czytałeś Winnetou?
Maciek:
No tak, masz rację. Może więc tak: „Twoja dżungla w naszym sercu. W hamaku Amazonka odpoczniesz jak wódz. Howgh!”
Felek (z entuzjazmem):
I do tego zdjęcie gołej baby w hamaku!
Maciek:
Tak, ale jak to zrobisz, żeby nie wyglądała jak szynka? Albo baleron? Przecież hamak się wrzyna…
Felek:
Trzeba jej podłożyć liść palmowy. Albo lepiej — szmaciany chodniczek w ludowy, szwedzki wzorek. Na przykład w koniki z Dalarna.
Maciek:
Wiesz co? Ja się zgłoszę do IKEi jako copywriter. Będę wymyślał slogany reklamowe.
Felek:
A ja się zgłoszę jako fotograf! (Poklepują się po barkach i ucieszeni, wychodzą.)
*
Konferansjerka:
Josefin Karlsson była samotną matką sześciorga dzieci i mieszkała w Göteborgu. Dzieci są w wieku od lat szesnastu do trzech. Pewnego dnia Josefin zauważyła młodego rumuńskiego Cygana, żebrzącego pod sklepem, w którym zwykła robić zakupy. Dała mu pieniądze i zaczęła z nim rozmawiać łamaną angielszczyzną. Przez kilka miesięcy przynosiła mu pieniądze, jedzenie, koc, parasol i przesiadywała z nim na ulicy od rana do wieczora. Czasami nawet zapominała nakarmić dzieci. Zakochała się bowiem bez pamięci. Miłość, jak wiadomo, jest ślepa.
22. Miłość jest ślepa!
Muzyka: Charles & Eddie „Would I lie to you?”.
Pod sklepem Willy: s siedzi Cygan-żebrak. Wchodzi Kobieta.
Żebrak:
Hej, hej!
Kobieta:
Hej! (Wrzuca mu monetę do kubka).
Żebrak:
Tack så mycket! (dziękuję bardzo)
Kobieta:
How are you?
Żebrak:
Good.
Kobieta:
Wiesz, obserwuję cię co dzień z okna i zastanawiam się, jak wytrzymujesz tak siedzieć na ziemi pod tym sklepem całymi dniami.
Żebrak:
Good.
Kobieta:
Nazywam się Josefin, a ty?
Florin:
Florin. Live here?
Josefin:
Tak.
Florin:
Husband?
Josefin:
Nie.
Florin:
Children?
Josefin:
Sześć sztuk. (Pokazuje na placach). A czy ty masz dzieci?
Florin (kręci przecząco głową):
No children. Daddy and 12 brothers and systers. (Pokazuje na palcach).
Josefin:
Ojciec i dwanaścioro rodzeństwa. Gdzie, w Rumunii?
Florin (kiwa głową):
Yes. They hungry. (Klepie się po brzuchu). Where husband?
Josefin:
Zostawił mnie. Wszyscy moi mężowie mnie zostawili.
Florin (kręci głową):
No good.
Josefin (siada na ziemi przy żebraku):
Było ich sześciu. Pierwszy to był pijak. Był dobry i czuły, ale jak wypił zmieniał się w potwora. Taki dr Jekyll i Mr Hyde. (Florin kiwa głową z pozornym zrozumieniem). Drugi był babiarz. Żadnej nie przepuścił. Wyrzuciłam go.
Florin:
Good!
Josefin:
Trzeci był gej. Nie musiałam go wyrzucać, sam odszedł. Czwarty narkoman — zaćpał się.
Florin (z entuzjazmem):
Good!
Josefin:
Piąty był zadłużony po uszy. Komornik zabrał wszystko. A szóstemu w ogóle się nie chciało pracować, tylko chodził do socjalu po zasiłek.
Florin:
How much?
Josefin (obraca się do Florina):
Wiesz, jak z tobą się dobrze rozmawia! Czuję takie porozumienie między nami…
Florin:
Gooood!
Josefin:
I czuję coś więcej… (Patrzy na Florina przeciągle. Florin bierze ją za rękę i całuje w dłoń. Josefin spłoszona cofa rękę.) Och, tego jeszcze żaden Szwed nie zrobił!
Florin:
No?
Josefin:
Florin, chciałabym jeszcze zostać z tobą dłużej, ale muszę iść nakarmić dzieci. Przyjdę jutro!
Florin:
Good! (Josefin wybiega. Światło gaśnie. Po chwili zapala się. Florin znowu pod sklepem, wchodzi Josefin z jedzeniem, kocem i parasolem. Florin uśmiecha się szeroko na jej widok.)
Hej, hej! Tack så mycket!
Josefin:
Hej, Florin! (Podaje mu kanapki i koc. Florin rzuca się na jedzenie.)
Josefin:
Wiesz, myślałam o tobie całą noc.
Florin (jedząc):
Good!
Josefin:
Pierwszy raz czuję coś takiego… Takie drżenie w środku… I dziwne zauroczenie… Coś we mnie śpiewa i musuje…
Florin przełyka ostatni kęs, wstaje i bierze ją za rękę. Muzyka Charles & Eddie „Would I lie to you?”. Tańczą. Po chwili przystają. Wchodzi Poeta, staje z boku i deklamuje.
Poeta:
Przez dotyk można osiągnąć taki stan
jak przez narkotyk — zwierzał się pewien pan.
Gdy przesuwa się dłonią po skórze,
to jakby znaleźć się w innym wymiarze.
(Florin przesuwa palcami po dłoni Josefin aż do ramienia.)
Wnet zatańczą wszelkie doznania
i dotrą do granicy poznania;
co jest za nią? Tego nikt nie wie,
lecz uczucie jest tak jak w niebie!
Florin:
Yes! (Poeta wychodzi.)
Josefin:
Ja czuję, że nie mogę bez ciebie żyć! A ty?
Florin (z entuzjazmem):
Yes!
Josefin:
Ale ja mam już 38 lat. I sześcioro dzieci. A ty, ile masz lat?
(Florin pokazuje na palcach 21). Mój Boże — 21. Taka duża różnica wieku.
Florin:
No problem! (Patrzy na nią w specjalny sposób). I love you!
Josefin (zdumiona):
Co?
Florin (bierze ją za rękę):
I love you! (Pokazuje na Josefin i na siebie): You — me — together. OK?
Josefin:
No nie wiem, to tak nagle przyszło. Ale, I love you too!
Florin:
I love you three! (Przykłada jej rękę do swego serca). Heart. You my heart.
Josefin:
Ach!
Florin:
You beautiful!
Josefin:
Ach!
Florin:
You princess!
Josefin:
Aaach!
Florin:
You marry me?
Josefin:
Yes!
Światło gaśnie. Rozlega się marsz weselny. Reflektory zapalają się. Josefin w czerwonej sukni ślubnej i Florin w garniturze i kapeluszu z piórkiem wchodzą. Josefin trzyma w ręku ślubną wiązankę. Za nimi szóstka dzieci.
Josefin:
Ach, co to był za ślub! (Odwraca się i rzuca wiązankę publiczności). Jestem taka szczęśliwa! Wynajęliśmy dom pod lasem w Gävle. Będziemy hodować świnki i kury. Florin już buduje kurnik! I chlew! Pójdzie też na kurs szwedzkiego. Nasze wspólne dziecię jest już w drodze. (Kładzie rękę na brzuchu). A teraz idziemy do socjalu!
(Wszyscy wychodzą w takt marsza weselnego.) (7)
23. Finał piosenka „Śmiejmy się!”
Śmiejmy się choć rzeczywistość skrzeczy,
śmiejmy się bo śmiech nas uleczy,
chociaż płakać się chce — to śmiejmy się.
Też się śmiej, gdy rzuci cię dziewczyna,
śmiej się więc, gdy nie masz z kim do kina,
przecież jest pół światu tego kwiatu!
Zwolnili cię z pracy? Też się śmiej
to przecież łajdacy, stracili cię.
Straciłeś też mieszkanie? To się śmiej,
już nie zarobisz na nie — też się śmiej.
Zachowaj spokój ducha
choć życie to łódź krucha
poszukaj takich samych jak ty.
Na wozie czy pod wozem kiedy będziecie razem
nie złamią was trudności ani łzy.
Też się śmiej, gdy zdradzi cię mężczyzna,
bo to są dranie, każda to przyzna,
przecież jest pół światu tego kwiatu.
Harujesz jak koń — aż do upadłego,
kręcisz się w kieracie i nie wiesz, dlaczego
bo jeden cel masz — by zarabiać szmal!
Śmiejmy się, choć rzeczywistość skrzeczy,
śmiejmy się, bo śmiech nas uleczy,
chociaż płakać się chce — to śmiejmy się!
Konferansjerka:
Proszę państwa, przedstawiam zespół: Monika Dobra, Karolina Iwaniec, Piotr Jodłowski, Daniel Jonczyński, Kamil Jonczyński, Julian Karwacki, Beata Laszkowska, Grzegorz Palarz, Helena Rusiecka, Paweł Szwichtenberg! Nasza piosenkarka: Margareta Jabłoński! Nasz kompozytor: Andrzej Ibek! Reżyserka, producentka i przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Teatralnego w Szwecji: Ewa Nordin oraz ja, autorka tekstów tego przedstawienia, Dana Platter. Dziękujemy państwu za przybycie!
Sztokholm 2016
Kabaret został wystawiony przez Polskie Towarzystwo Teatralne w Szwecji dwukrotnie 28 maja 2016 roku w teatrze „Reflex” w Sztokholmie.
Przypisy:
1. Stefan Löfven, ur. 21.07.1957 — przewodniczący partii socjaldemokratycznej od roku 2012, premier szwedzkiego rządu w koalicji z partią Zielonych od roku 2014. Na jesieni 2021 Stefan Löfven nieoczekiwanie oświadczył, że ustępuje z obu stanowisk.
Morgan Johansson, ur. 14.05.1970 — minister sprawiedliwości i imigracji od roku 2014 w koalicyjnym rządzie socjaldemokratów i partii Zielonych.
2. Mona Sahlin, ur. 9.03.1957, przewodnicząca partii socjaldemokratycznej 2007—2011, wicepremier 1994—1995.
3. Fredrik Reinfeldt, ur. 2.08.1965, przewodniczący partii Moderatów 2003 — 2015, premier rządu burżuazyjnego 2006—2014.
4. Książka „Den motvillige monarken” (monarcha mimo woli) autorstwa dziennikarzy Thomasa Sjöberga, Deanne Rauscher i Tove Meyer jest biografią obecnego króla Karola XVI Gustava. Książka uderzyła jak bomba w roku 2010 i opisała najrozmaitsze eskapady i romanse żonatego króla.
5. W noc Sylwestrową 2015 roku na placu przy głównym dworcu kolejowym w Kolonii w Niemczech około 1500 mówiących po arabsku mężczyzn otoczyło kobiety, które przyszły witać Nowy Rok. Mężczyźni napastowali seksualnie i okradali kobiety. Łącznie policja kolońska odnotowała 1205 zawiadomień o próbach gwałtu i kradzieżach. Media z opóźnieniem informowały o zajściach i tuszowały pochodzenie przestępców.
6. Pomimo krytyki IKEA w roku 2017 znowu wydała katalog bez zdjęć kobiet. Tym razem katalog był przeznaczony na rynek izraelski dla ortodoksyjnych Żydów.
7. Na temat nietypowej pary — samotnej matki żyjącej na minimum egzystencji Josefin Karlsson i rumuńskiego żebraka Florina Serbana został nakręcony film dokumentalny, który miał premierę 20.09.2019. Film był pokazywany w kinach i w telewizji szwedzkiej. Para jest obecnie rozwiedziona.
Oda do Panny Dany
Panno zielonooka w ukwieconej sukience
widzimy się nie co dzień lecz cóż nam trzeba więcej
gdy szarość i rutyna wypełnia duszy brzemię
wnet dostrzegamy Twoje kolory i odcienie.
Panno srebrzystowłosa odziana w życia owal
Ty słowa w prawdę zmieniasz jak żarem w kuźni kowal
przekuwa złom na miecze. I stwarzasz cuda wielkie
swym rzadko spotykanym wysokim intelektem.
I chociaż wiele Panien ta ziemia jeszcze nosi
niech Ciebie jak najdłużej o Twą obecność prosi.
I my nadzieję dzierżąc w swych sercach jak należy
dla Ciebie będziem Dano jak dawni kosynierzy.
Panuj nam Panno Dano tak długo jak zapragniesz
i przyjmij od nas bukiet pachnących ziół przyjaźni,
uściski serdeczności, buziaki ust gorące,
życzenia Panno Dano te przyjmij z serc płynące.
Monika Dobra Rok 2016
Wiersz na moje urodziny napisała Monika Dobra, reżyserka teatralna z Wrocławia i członkini zespołu aktorskiego w Kabarecie Linoskoczka oraz w „Ihaha! Końska sprawa…”.
Wahałam się długo czy wiersz opublikować, ale ponieważ Monika napisała go z własnej inicjatywy i zaskoczyła mnie niesłychanie, chcę go udostępnić czytelnikom. Przysięgam, że nie mam o sobie aż tak dobrego zdania jak ma o mnie autorka wiersza…
Trzy skecze
(które nie weszły do programów kabaretowych)
Dyskryminacja
Decyzją rządową podjętą w 2013 roku Rzecznik d/s Dyskryminacji (DO) wraz z setką swoich urzędników miał przenieść się ze śródmieścia Sztokholmu na przedmieście Rinkeby lub Tensta. Rzecznik zaprotestował tłumacząc, że nie może znaleźć odpowiednich pomieszczeń. W lutym 2015 rząd wycofał się z tego żądania i zezwolił na szukanie lokalu dla urzędu w innych dzielnicach.
Dziennikarz (wchodzi i melduje się w recepcji):
Czy mogę widzieć się z Rzecznikiem do Spraw Dyskryminacji? Jestem dziennikarzem, chcę zrobić wywiad.
Rzecznik (otwiera drzwi):
Wpuścić! Słucham, o co chodzi?
Dziennikarz:
O waszą przyszłość. Mieliście przenieść się do Rinkeby albo Tensty bliżej dyskryminowanych i odmówiliście. Wolicie zostać w centrum Sztokholmu. Dlaczego? (Podsuwa mikrofon Rzecznikowi).
Rzecznik:
Musimy mieć dystans. Z centrum widzimy obrzeża i mamy perspektywę, a na przedmieściu nie zobaczymy nic. Czarno. To jakbyśmy przenieśli się do Afryki albo na Bliski Wschód.
Dziennikarz:
Ale tam jesteście pośród dyskryminowanych; można by powiedzieć, że władza zeszła pod strzechy.
Rzecznik:
Raczej między stragany z warzywami i stoiska z kebabem. Strzech tam przecież nie ma.
Dziennikarz:
Ale są karaluchy. Domy dawno nieremontowane. No i jest suszony kot.
Rzecznik:
Co takiego?
Dziennikarz:
Importowany narkotyk. Bardzo skuteczny.
Rzecznik:
A tak, suszony kat. No właśnie, to nie jest odpowiednie otoczenie dla władzy. Władza przebywająca pośród zamroczonych katem może stracić zdrowy osąd. A my musimy przecież walczyć z dyskryminacją!
Dziennikarz:
W jaki sposób?
Rzecznik:
Dyskryminowani na przedmieściu w takiej Tenście czy Rinkeby nie wiedzą, że są dyskryminowani. Muszą pojechać do centrum Sztokholmu i zobaczyć, że istnieje inny świat. Musimy im dać tę możliwość.
Dziennikarz:
No tak, inaczej by się stamtąd nie ruszyli. A może byście przenieśli urząd do Djursholmu? Do miliarderów?
Rzecznik:
Rozważamy to właśnie. To byłby jeszcze większy kontrast.
Dziennikarz:
A może byście dali dyskryminowanym tam mieszkania? Najlepiej wille w klasie dwadzieścia, trzydzieści milionów za sztukę. I socjal pewnie jest tam wyższy?
Rzecznik (ucieszony):
Świetny pomysł! Jak to dobrze porozmawiać z kimś inteligentnym.
Dziennikarz:
Bardzo mnie cieszy pozytywna ocena mojej inteligencji, ale ja tylko wyciągam logiczne wnioski. Próbuję sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała walka z dyskryminacją w przyszłości.
Rzecznik:
Zaraz, ja tylko zapiszę te wnioski. Będę mieć podstawę o przydział lokali w Djursholmie. Dziękuję panu!
Dziennikarz:
Nie ma za co. Wszyscy powinniśmy przecież przyczyniać się do zbudowania sprawiedliwego społeczeństwa. Człowiek dyskryminowany nie może przecież pracować bo jest zraniony. Musi leczyć zranione ego i wtedy na przykład żuje suszonego kota. Chciałem powiedzieć kata. Ale nie wszyscy mają dostęp do tego specyfiku. Trzeba im więc pomóc. Idę organizować demonstrację pod hasłem: „Precz z dyskryminacją! Kat dla wszystkich!”
Sztokholm 2015
Kat to jest roślina o działaniu narkotycznym, powszechnie używana przez Somalijczyków oraz na Półwyspie Arabskim. Jest szmuglowana z Afryki do Rinkeby w dużych ilościach. Kat z początku pobudza, ale potem otępia, człowiek staje się niezdolny do normalnego funkcjonowania, do nauki i do pracy. Prawie wszyscy Somalijczycy w Rinkeby używają kat.
Japońskie pieniądze
W końcu marca 2014 roku dziesiątki osób w dwóch miastach japońskich znalazły w swoich skrzynkach pocztowych pieniądze, zarówno banknoty jak i monety oraz talony na towary. W sumie obdarowani otrzymali łącznie 760.000 jenów czyli ok 47.000 koron. Połowa osób odmówiła przyjęcia mistycznych pieniędzy i zwróciła pieniądze na policję. Policja japońska po serii numerów na banknotach usiłuje wytropić tajemniczego darczyńcę. (Informacja z „Dagens Nyheter”).
Wchodzą dwie osoby, Kobieta i Mężczyzna.
Kobieta:
Cześć Felek, czy ty słyszałeś o tej historii w Japonii?
Mężczyzna:
Że ktoś ludziom pieniądze wtyka do skrzynek pocztowych?
Tak, słyszałem. Dziwna sprawa.
Kobieta:
Jak myślisz, kto to może być?
Mężczyzna:
Jakiś kawalarz. Ma za dużo forsy i nie wie, co z nią robić, to wkłada ludziom pieniądze do skrzynek, a potem się zaczaja.
Kobieta:
Na kogo?
Mężczyzna:
No na tych, co dostali. Podgląda ich, jakie mają miny jak zobaczą tę forsę w skrzynce. Przecież wiesz, że Japończycy nie pokazują swoich uczuć, a więc nie robią min. Pokerowa twarz.
Kobieta:
E nie, ja myślę, że to ktoś, kto ma poczucie winy za coś i chce tę winę odkupić.
Mężczyzna:
To w taki sposób? To nie mógł popełnić harakiri jak to u nich? Tylko pieniędzy się pozbywa?
Kobieta:
A co myślisz, że Japończycy to Polacy? Pokaż mi takiego, co by ludziom szmal do skrzynek wrzucał.
Mężczyzna:
No nie, Polak by czegoś takiego nie zrobił. To niekatolickie. Polak, katolik i alkoholik pieniędzy potrzebuje na swój nałóg. Żeby podtrzymać tradycję narodową.
Kobieta (nuci):
A kto nie wypije, tego we dwa kije, łupu cupu, łupu cupu, niech po polsku żyje.
Mężczyzna:
No widzisz. Polak dba o ciągłość histeryczną.
Kobieta:
No chyba chciałeś powiedzieć historyczną.
Mężczyzna:
Nie, histeryczną. Polak jest z natury histeryczny. I to od zarania dziejów. Na przykład taka Wanda, co nie chciała Niemca. Histerycznie się utopiła. I co jej z tego przyszło? A jakby się za niego chajtnęła to miałaby dobrze, Mercedesem by jeździła i w porządnej chałupie mieszkała.
Kobieta:
E, coś tu pokręciłeś, przecież wtedy nie było Mercedesów.
Mężczyzna:
No dobrze, może być BMW.
Kobieta:
Felek, BMW też nie było, były konie!
Mężczyzna:
Koń też dobry.
Kobieta:
Ja w każdym razie uważam, że ten, co ludziom pieniądze podrzucił, jest niezupełnie normalny, a ci, co zwrócili są chorobliwie uczciwi. Honorowi.
Mężczyzna:
Dokładnie. To jakiś japoński sposób postępowania. Polak by nigdy nie zwrócił. Polakowi się wszystko należy.
Kobieta:
Przynajmniej tak uważają niektórzy tacy co przyjechali do Szwecji. Pierwsze to chcą wiedzieć, co im się należy — zasiłki na dzieci, bonus za naukę szwedzkiego, zasiłek dla bezrobotnych, socjal, mieszkanie.
Mężczyzna:
I słusznie. Szwedzi są nam to winni za potop.
Kobieta:
Felek, toć to było trzysta lat temu z okładem, to już się przedawniło!
Mężczyzna (podnosi palec do góry, z namaszczeniem):
Krzywdy histeryczne się nie przedawniają!
Kobieta:
Nie histeryzuj bo to śmieszne.
Mężczyzna:
Ja nie jestem śmieszny. Ja jestem sprawiedliwy. Ja chcę rewanżu za Częstochowę!
Kobieta:
Taak? To napisz do szwedzkiego Rzecznika d/s Wymiaru Sprawiedliwości, że jako Polak żądasz odszkodowania za historyczną krzywdę.
Mężczyzna:
I przeprosin.
Kobieta:
Za co?
Mężczyzna:
No za to, że Szwedzi najechali na Polskę i nie zapytali najpierw, czy mogą.
Kobieta:
Felek, od kiedy najeźdźca pyta o pozwolenie? Historii w szkole nie miałeś? No i wiesz, że musisz to pismo napisać zgrabnie po szwedzku.
Mężczyzna:
Oj, to będzie problem. Nie za bardzo znam szwedzki.
Kobieta:
Co, nie znasz szwedzkiego? A jak długo tu mieszkasz?
Mężczyzna:
No już będzie dziesięć lat.
Kobieta:
Aha, to odkąd Polska wstąpiła do Unii. A spytałeś o pozwolenie,
czy tu możesz zostać? Przecież nikt cię tu nie prosił.
Mężczyzna:
Ja nie muszę pytać o pozwolenie, ja mam prawo. Mnie się należy!
Kobieta:
Wiesz, do Japonii to ty byś się nie nadawał.
Mężczyzna:
Dlaczego nie? Jakbym znalazł pieniądze w swojej skrzynce na listy to bym zaraz poleciał do sąsiadów i zobaczył, czy u nich też leżą.
Kobieta:
I co, wziąłbyś?
Mężczyzna:
A jak. Czemu nie. Praktyczny jestem.
Kobieta:
A nie słyszałeś o uczciwości?
Mężczyzna:
Uczciwy to jest taki, co ciężko pracuje, a jak mu za mało płacą, to patrzy, żeby sobie dorobić. Ja na przykład jestem chwilowo bezrobotny, to puszki zbieram. Oddaję do punktu skupu i dostaję korony.
Kobieta:
A za te korony idziesz do Systemu i kupujesz piwo, prawda?
Mężczyzna:
No chętnie bym posmakował japońskiej wódki, ale w Systemie nie mają.
Kobieta:
A gdzie mieszkasz?
Mężczyzna:
U Szweda w garderobie. Ale muszę się wyprowadzić, bo chce czynsz. Chciałem mu wytłumaczyć, że nie powinien żądać ode mnie czynszu, bo jest mi winien za Częstochowę, ale nie umiem tego powiedzieć po szwedzku… Macham rękami, próbuję dwa słowa po niemiecku, trzy po angielsku, a on nic nie rozumie. Nieinteligentny jakiś…
Kobieta:
No tak, i pomyśleć, że Polska miała się stać Japonią północy. Był taki jeden co nam to obiecywał. No ale nie wyszło. Nie ten sposób postępowania!
Sztokholm 2014
Zrobienie z Polski Japonii Północy obiecywał kiedyś Lech Wałęsa.
Polska oczami profesora Zimbardo
Słynny psycholog amerykański prof. Philip Zimbardo otwiera na Śląsku Zimbardo Youth Center, w którym będzie starał się zmienić sposób myślenia i postępowania Polaków.
Prof. Zimbardo (przyjmuje pierwszego polskiego klienta):
Witam pana (szeroki uśmiech). Jaki ma pan problem?
Klient:
Panie profesorze, ja naprawdę potrzebuję pomocy. Nie wiem jak się zachowywać, bo jak zagaduję ludzi na ulicy albo się do nich uśmiecham to mi odburkują albo patrzą na mnie jak na wariata. Zadowolony to znaczy chory albo zdrajca.
Profesor:
Proszę pana, jest pan Polakiem to powinien pan wiedzieć, że w Polsce normą społeczną jest odburkiwanie, skwaszenie i patrzenie bykiem.
Klient:
Wiem, ale ja się źle czuję wśród tych wiecznie naburmuszonych ludzi.
Profesor:
To musi pan zmienić kraj. My w USA uśmiechamy się do obcych, zagadujemy przyjaźnie bo wiemy, że otrzymamy w podzięce również uśmiech i parę miłych słów.
Klient:
No tak, ale ja nie mogę w tej chwili wyjechać.
Profesor:
A co pana trzyma?
Klient:
Etos narodowy. Ja tu muszę walczyć z wrogiem. Z tymi, którzy niszczą kraj.
Profesor:
Czyli kto?
Klient:
Oni. Oni niszczą kraj.
Profesor:
No właśnie, zawsze muszą być jacyś oni. Musi być wróg.
Klient:
Nie ma wroga — nie ma po co żyć.
Profesor:
Tak, życie bez wroga traci sens. Ale — tylu macie bohaterów narodowych na pomnikach. Ja bym ich pozrzucał z cokołów i umieścił wielki napis: „Ty”. Każdy ma w sobie bohatera.
Klient:
Całkiem niegłupi pomysł, kupuję!
Profesor:
W Polsce od zawsze bohaterowie wykluwali się w walce z najeźdźcami, z okupantami. Z Niemcami, z Rosjanami. A dziś z kim walczycie?
Klient:
No jak to z kim? Z rządem, z sejmem.
Profesor:
Czyli walczycie z demokratycznie wybranymi reprezentantami narodu. Ciekawy sposób pojmowania demokracji.
Klient:
To nie jest demokracja, to jest demokratura! Zatrzymajcie ten obłąkany świat, ja chcę wysiąść!
Profesor:
Ja w Polsce też się czasami czuję jak w szpitalu psychiatrycznym, muszę przyznać. Ale otwieram teraz Zimbardo Youth Center na Śląsku i będę tam wychowywał młode pokolenie. Może coś załapią.
Klient:
Pan w to wierzy? Przecież rodzice w domu wytłumaczą im, że to są jakieś amerykańskie bajdy, nie przystające do polskich warunków.
Profesor:
Jestem optymistą. Inaczej bym tu nie przyjeżdżał.
Klient:
Wierzy pan, że uśmiech zbawi świat?
Profesor:
Tak. Jak ludzie są dla siebie mili to cała machina społeczna sprawniej chodzi. (Wyjmuje kamerę). Smile!
Klient:
Dzisiaj nie mogę się uśmiechać bo mi ząb na przedzie wypadł, a nie mam na dentystę. Oni mi za mało płacą.
Profesor:
No tak. Nic tylko robić rewolucję albo wyjechać. To na co pan się decyduje?
Klient:
Wie pan, po rozmowie z panem zmieniłem zdanie. Wyjadę do USA i tam się będę uśmiechał. Wy macie teraz dużo szczerbatych po kryzysie to nie będę się odróżniał!
Sztokholm 2014
Philip Zimbardo, ur. w r. 1933, jest synem włoskich emigrantów z Sycylii. Jest emerytowanym profesorem psychologii na Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii, posiada również dyplom z antropologii i socjologii z Uniwersytetu Yale. Wydał m.in. książkę „Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło”.
W Polsce otwiera na Śląsku Zimbardo Youth Center dla dzieci i młodzieży, w którym ma zamiar realizować Heroic Imagination Project. Specjalizuje się w systemie edukacji zmian zachowania i myślenia. Najbardziej znany jest z przeprowadzenia kontrowersyjnego projektu więziennego.
Prof. Zimbardo jest żonaty z pochodzącą z Polski Christiną Maslach (Krystyną Maślak), również profesorem psychologii.
Ekspedycja „Mars One”
Komedia futurystyczna
Muzyka: Kenneth Platter
Osoby:
Darwin (Darek) — młody Polak, który wyrusza na podbój
Kosmosu
Erwin — młodszy brat Darwina, który go samego nie
puści
Hortensja — dziewczyna Darwina, częściowo płocha
Om — Marsjanin
Takajaka — Japonka, kobieta dzielna i wierząca w siebie
Carmen — Hiszpanka znająca się na rzeczy
Jean-Claude — Francuz, który ma pomysł
Pernilla Pipsson — Szwedka, głęboko wierząca, ale nie w Boga
Billy Boy — Amerykanin, wierzący w Boga, ale nie do
końca
Grisza — Rosjanin, raczej niewierzący, ale niekoniecznie
Shanti Devi — Hinduska, która jest ponad
Ava i Hector — transseksualni Niemcy
Spiker — przedstawiciel mediów, które mogą wszystko
Akt pierwszy
Scena 1.
Kompozycja „Celebration Day”. Pokój skromnie umeblowany.
Na kanapie siedzi Darek i patrzy w ekran tableta. Wchodzi Erwin.
Erwin:
Co tam googlujesz, Darek?
Darek:
Cześć, bracie. Sprawdzam informację na temat projektu „Mars One”.
Erwin:
Co to za projekt?
Darek:
Chodzi o wyjazd na Marsa.
Erwin:
A od kiedy to są wycieczki na Marsa?
Darek:
Jeszcze nie ma, ale będą. I nie wycieczki, a kolonizacja. Nie słyszałeś o projekcie „Mars One”?
Erwin:
O Marsie słyszałem, że tam mieszkają Marsjanie. Ale nikt ich jeszcze nie widział.
Darek:
A za dziesięć lat zamieszkają Ziemianie. W 2027 roku rusza pierwsza ekipa. Jak dobrze pójdzie, będę jednym z pierwszych, którzy tam pojadą. I zostaną.
Erwin:
Jak to? Nie wrócą na Ziemię?
Darek:
Nie, a po co? Ziemia nie będzie już wtedy nadawała się do mieszkania. A jako jeden z pierwszych ludzi na Marsie pozostawię po sobie niezatarty ślad. Przejdę do historii jako zdobywca Kosmosu! Powiem ci w sekrecie, że ja już się zgłosiłem do tego projektu.
Erwin:
I co, wybrali cię?
Darek:
Nie wiem, nie mam jeszcze odpowiedzi.
Erwin:
A po jakim czasie będzie powrót na Ziemię?
Darek:
Nie będzie powrotu. To jest bilet w jedną stronę. One way ticket.
Erwin:
I ty się na to decydujesz?!
Darek:
Tak. Mam dość tego życia na Ziemi. Same nieszczęścia — wojny, nędza, tłumy uchodźców, głupi politycy; a w ogóle prędzej czy później będzie nowa wojna o przeżycie, ponieważ zmniejszają się pola uprawne i lasy na Ziemi, a podnosi się temperatura. A na Marsie można będzie zacząć wszystko od nowa.
Erwin:
Ja cię samego nie puszczę. Jadę z tobą.
Darek:
Co, zostawisz rodziców? I psa?
Erwin:
Trudno. Coś trzeba wybrać. Jestem młody i czegoś chcę w życiu dokonać. Na Ziemi nie mam szans — o pracę bardzo trudno, w ciągu najbliższych dziesięciu lat 50% prac będzie wykonywanych przez roboty. Taka podróż na Marsa to jest prawdziwe wyzwanie. Już się poczułem Kolumbem!
Darek:
No cóż, jeśli się zdecydowałeś to się zgłoś. Raźniej nam będzie razem.
Erwin:
Jasne. (Wychodzą. Światło gaśnie. Kompozycja „Crop Circles”. )
Scena 2.
Ten sam pokój. Darek i Erwin wpadają i krzyczą równocześnie:
Darek:
Erwin, wybrali mnie! Z 202 586 kandydatów wybrali 1058 osób. I ja jestem jedną z nich!
Erwin:
Darek, mnie też wybrali! (Tańczą taniec radości.)
Darek:
Słuchaj, bracie, postanowiłem zmienić imię. Od dzisiaj jestem Darwin.
Erwin:
Jak to? Dlaczego?
Darwin:
Dlatego, że Darek jest banalne i nie pasuje do zdobywcy Kosmosu, jakim się stałem. Darwin brzmi naukowo i odkrywczo. Pasuje jak ulał.
Erwin:
Hm, niby tak, ale jak mam do ciebie mówić?
Darwin:
Mów jak chcesz, byle nie Darek! Koniec z Darkiem. Pamiętaj!
Erwin:
Ok. A ja też mogę zmienić imię?
Darwin:
Po co? Twoje jest dobre.
Erwin:
To co, szykujemy się?
Darwin:
Tak jest. Muszę zdać mieszkanie, wymówić abonament telewizyjny i kupić nową szczoteczkę do zębów.
Erwin:
Hola, hola. Nie spiesz się tak z tym wszystkim. Trzeba przejść trening. Trzeba być zdrowym, wytrzymałym, silnym fizycznie i psychicznie.
Darwin:
Mamy dziesięć lat czasu.
Erwin:
Umieszczą nas w ośrodku astronautycznym na pięć lat i wytrenują tak, że będziemy nie do zdarcia!
Darwin:
My — podróżnicy w Kosmos, odkrywcy jakich nie było. My — Kolumbowie przyszłości!
Erwin:
Chodź, idziemy poczytać coś o Marsie. Na razie wiem tylko, że to czerwona planeta.
Darwin:
Oj, czyżby tam dotarła jedynie słuszna wizja świetlanej przyszłości?
Erwin:
Eee, sama wizja bez ludzi nie dotrze, a przecież ludzi tam jeszcze nie ma. My będziemy pierwsi!
Darwin:
Masz rację. Ale wiesz, kto się na gorącym sparzył, ten na zimne dmucha.
Światło gaśnie. Kompozycja „Cyborg Serenade”.
Scena 3.
Start rakiety: kompozycja „Rocket launch”. Jest rok 2027. Darwin i Erwin są w rakiecie kosmicznej. Lecą na Marsa.
Darwin (wygląda przez iluminator):
Co tam widzisz?
Erwin:
Naszą starą Ziemię.
Darwin:
I jak wygląda?
Erwin:
Nie za bardzo. Wszędzie pustynie; Antarktyda i Arktyka pod wodą. Azja w smogu, nic nie widać. Wyspy w Oceanii zatonęły. Śladu nie ma.
Darwin:
A widać Europę?
Erwin:
Coś tam widać. O, widzę Szwecję, Francję, Anglię i Niemcy– całe jakieś najeżone.
Darwin:
Czym?