I
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyła sobie. Dobra żartuje, za żadnymi górami, za żadnymi lasami po prostu w Legnicy, takim mieście na dolnym śląsku.
Więc zacznijmy od początku. Dawno dawno temu w Legnicy żyła sobie kobieta — każdemu inaczej się przedstawiała, raz była Basią a raz Kasią, raz Marysią a raz Zosią, ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Była po prostu sobą, tym kim chciała być w danym momencie.
Mieszkała na osiedlu Piekary, wszyscy tamtejsi mieszkańcy doskonale znali ją z widzenia. Na jej głowie zawsze znajdował się kolorowy kapelusz, gdy spacerowała uliczkami swojego osiedla, była podziwiana. Ludzie patrzyli na nią z zachwytem, delikatnie szarpali się za rękawy i mówili- patrz idzie, ciekawe kim dzisiaj będzie.
Dom jej znajdował się na ulicy Kolumbijskiej, był już stary, nieco zaniedbany, ale miał swój urok. Posiadał niewielki ogródek, kilka starych drzew, pod którymi zawsze się chowała, gdy nie chciała, aby dosięgły ją latem silne słoneczne promienie.
Bardzo lubiła dzieci, choć swoich nigdy nie posiadała.
Dzieciaki z osiedla, często zbiegały się do jej ogródka, siadały po turecku, ona wyciągała wtedy swoje stare drewniane krzesełko, siadała naprzeciwko nich i zaczynała opowiadać jakieś historię.
Pierwszą jaką opowiedziała była historia o zakochanym kundlu i zazdrosnych małpach. A szło to tak: Czy wy wiecie mojego drogie dzieci, jak szybko czas zakochanym leci? Był sobie raz kundel, bardzo zakochany, lecz przez swoją ukochaną przez długi czas niezauważany. Smalił do niej cholewki na każdym spacerze, lecz ona zawsze powtarzała, nie jestem tobą zainteresowana drogi kawalerze. Lecz jego to nie zniechęcało, wciąż kombinował co jeszcze może zrobić by jej serce, w końcu go pokochało. I kiedy wreszcie, na randkę się zgodziła, do zoo się wybrali, oglądali inne zwierzęta, i dużo ze sobą rozmawiali. Aż w końcu przed klatką z małpami stanęli. Popatrzyli na nie i wnet ujrzeli, że celują w nich od banana skórkami, bo były zazdrosne o miłość, też chciałyby przeżyć, romantyczne spacery wieczorami. A morał z tej bajki moje drugie dzieci jest taki, że zawsze się znajdą jakieś głuptaki, które będą dla nas nie miłe i zazdrosne, o to, że spotyka nas coś dobrego, lecz my musimy nauczyć się nie zwracać na to uwagi i nadal cieszyć się swoim szczęściem, mimo, że czasem spotka nas coś złego.
II
Pewnego razu, gdy przechadzała się ulicą Sikorskiego, zaczepił ją elegancko ubrany mężczyzna
— Przepraszam pani…
— Aniu, dziś jestem Anią, w czym mogę pomóc?
— Nie myślała pani nigdy o tym, żeby rozmawiać z dorosłymi?
— Nie proszę pana, dzieci są lepszymi słuchaczami, są szczere i nie boją się pytać, a przede wszystkim rozumieją o czym do nich mówię
— Czyli co, my dorośli nie potrafimy pani zrozumieć?
— Może i potraficie, ale często po prostu nie chcecie, a teraz przepraszam, muszę już iść.