Projekt okładki: Oliwia Mielcarek
Korekta i skład: Aleksandra Sobczak
Uwolniona dusza
Natalia Kędzia
Ciężko jest wieść życie, nad którym władzę, zamiast jednostki, ma strach. Z upływem lat trudno było stwierdzić, który z nich pojawiał się częściej. Ten nieuzasadniony, biorący się znikąd, a może ten racjonalny, gdy w pobliżu czai się niebezpieczeństwo. Wewnętrzna siła nakazująca czuć czujność i niepokój, by uchronić się przed zagrożeniem, które ostatecznie rzadko kiedy nadchodzi. Brak wrogów w naturze przytępia zmysły, a gdy zamiast przetrwania cele są inne, sam człowiek tylko patrzy na bliźniego jak myśliwy na zwierzynę, a drugi nigdy nie może być pewien, czy odnajdzie w nim oparcie czy zgubę. Z reguły ofiara rozpoznaje drapieżnika, lecz ludzie noszą maski, udają, zwodzą i wykorzystują. Egzystencja jest wymagająca, gdy nie jest się zrozumianym, ale i nie rozumie się innych. Nie chodzi tylko o postępowania danych osób, ale i ludzkości jako całej. Gdy czuje się żal nie z powodu własnej osoby, lecz z powodu tego, czym jest. Konieczności życia w nienawistnym społeczeństwie pożerającym samo siebie i wszystko wokół. Ale jaki jest wybór, gdy dane ma się tylko jedno ciało, na które jest się skazanym? Mówi się, że ciało to naczynie dla duszy, choć często przypomina ono bardziej więzienie.
Jeden dzień dla niektórych bywa kolejną, nic nieznaczącą datą w kalendarzu, bezpowrotnie zmarnowanym czasem, za którym być może pewnego dnia się zatęskni. Dla innych początkiem, końcem, zmianą, koszmarem bądź spełnionym snem. Dla tej samotnej, zbłąkanej duszy stał się wszystkim naraz.
***
Ulice, szare i ponure, zalane przez beton, drogi i domy, a przede wszystkim szalonych ludzi, którzy wszystko to wznieśli. Poruszanie się po nim, pozornie bezpieczne, każdego dnia mogło skończyć się niespodziewaną śmiercią. Ta zdawała się czyhać w każdym cieniu, lecz mimo tego nikt nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Nikt nie oglądał się za siebie, nie patrzył pod nogi ani w niebo, będąc zamkniętym we własnej bańce złudnego poczucia bezpieczeństwa. Para oczu spoglądała z pozornym spokojem na elementy otoczenia. Bowiem jak można być spokojnym w miejscu, w którym każdy jest inny? Obcość rzeczywistości, z którą jest się związanym wbrew własnej woli jest przytłaczająca. Szaro-czarne ptaki o mieniących się w pojedynczych promieniach słońca szyjach rozpierzchały się na wszystkie strony z obawy przed kopnięciem wędrujących nóg. Biedne, zaniedbane stworzenia, wpierw udomowione, a następnie porzucone z powodu braku dalszej użyteczności i pogardzane. Uwagę samotnej duszy przykuła obca witryna sklepowa. „Czarci taniec” — punkt wędrowny. Miejsce kontaktu z poczwarami z czeluści piekielnych. Naturalnie, brak odpowiedzialności za utracone dusze. Dokładnie to, czego potrzebowało to miasto. Miejsce, w którym każdy jest szalony. Czy prowadzenie takiego interesu mogło być w ogóle dozwolone? Z drugiej strony nad szarymi budowlami wznosiły się świątynie, w których wznoszono modły do wszelkich bóstw, za zamkniętymi drzwiami medium, wróżbici, wieszczki i wyrocznie, mistycy, szamani i inni obcujący z duchową częścią ludzkiego życia, opowiadający niestworzone historie, zasypujący obietnicami, oferujący usługi i zbawienie. Jakby nie patrzeć, była to jedynie druga strona tej samej ezoterycznej monety. Barwne kule pływały po białej tafli jak harmonijne ruchy wahadła w starym zegarze, odczytując zapisane linijki witryny. Wykonaj swoją część, spełnij warunki umowy, a diabeł potraktuje cię uczciwiej, niż drugi człowiek. Każda transakcja ma dwa końce. Bluźniercze słowa czekające na nieuniknioną furię przechodniów. Być może dlatego punkt był wędrowny. Ciekawość popycha do tego, co zakazane. Jest też pierwszym krokiem do piekła. Mimo chęci, wewnętrzny niepokój nakazał ciału cofnąć się i wrócić na dobrze znany szlak, prowadzący do bezpiecznego schronienia, domu. Nogi niosły posłusznie właścicielkę, krok za krokiem, a za nią podążały dwa cienie, jej własny i obcy. Wkrótce głowa obróciła się, oczy powiodły za siebie, a rozum starał się rozwikłać, czy wyobraźnia zakłócała mu postrzeganie, a może to on miał rację, czy działo się to naprawdę, skoro wydawało się tak nowe i nieznane? Głos rozbrzmiał w uliczce, a sprawił tylko, że osoba, do której się zwracał, przyspieszyła kroku. Ludzie bywają okrutni, odrażający. Gdy skrzyżuje się z nimi spojrzenie, przychodzi zwątpienie, czy za tym pustym wzrokiem na pewn o kryje się to samo, co we własnym wnętrzu. Dlaczego jest się skazanym na ucieczkę przed własnymi braćmi i siostrami. Niektórzy wierzą, że potwory kryją się pod łóżkiem, tymczasem te wędrują swobodnie tymi samymi ulicami, co oni i skrywają swoją naturę pod ludzką skórą. Nie są wilkami pośród owiec, są najprawdziwszą owcą.
***
Postać starała się oddalić od podążającego za nią cienia. Mroźne, zatrute powietrze oplatało jej włosy i zmuszało do tańca. Wtem zjawił się drugi cień, który osłonił ją i stłamsił podążającego jej śladem potwora. Rozkazał odejść, a ten posłuchał, zniechęcony drugą parą oczu, i wrócił do mroku, z którego wypełzł. Nic się nie stało, a pomoc nadeszła. Lecz niewielu ofiarowuje pomocną dłoń bez otrzymania nagrody, a ciche podziękowanie nie zawsze wystarczy.
— Masz okazję się odwdzięczyć. — Po co być dobrym bez odniesienia żadnej korzyści? Interesowni tyrani żerujący dla bogactwa, poklasku, przyjemności. Lecz tym razem nie otrzymał niczego poza dobrym słowem, a ocalona dusza uciekła, zanim zdołał otrzymać zapłatę. Przeklinał wtedy swoje starania. Czy ludzie mogą mieć dobre serca? Wykazywać się uprzejmością, życzliwością i empatią? Mogą, ale jest to trudne, gdy wszyscy wokół oceniają, kpią i wyszydzają, żeby tylko uczynić życie gorszym, by zamiast uśmiechu wzbudzić gniew i smutek. Żeby kontrolować innych i zmusić do patrzenia przez własne okulary, by stłamsić radość z bycia sobą. Nie jest łatwo odnaleźć drugą osobę, która wykaże się zrozumieniem i akceptacją, która zobaczy inną żywą istotę z własnymi uczuciami, potrzebami i barierami. Taką, która poświęci swój czas na odkrycie drugiej jednostki i odnajdzie radość we wzajemnym szczęściu posiadania siebie nawzajem. Wystarczy przypadkowe spotkanie, gest, wypowiedziane słowo, żeby poznać kogoś, kto odmieni życie.
Jeden uśmiech i zwykła propozycja ustąpienia miejsca wystarczyła, by drogi dwojga ludzi się skrzyżowały i wyznaczyły razem wspólną, prostą ścieżkę. Zaskakujące jest, jak znajomość jednej osoby potrafi wnieść tak jasny blask, który rozświetli wszystko wokół. Zwłaszcza, gdy wcześniej znało się tylko samotność i odrzucenie. To wszystko wydawało się obce, zupełnie nierealne i niezrozumiałe, jakby nie działo się naprawdę, a było jedynie senną projekcją. Ponure dni stały się szczęśliwsze, nabrały barw. Czas przyniósł kolejne spotkania i rozmowy, a ona w nigdy wcześniej nie czuła się tak żywa. Czuła się jak kwiat spisany na straty, który po otrzymaniu odpowiedniej opieki po raz pierwszy wzniósł się i rozkwitł.
Kolejne spotkanie miało być zupełnie takie, jak wszystkie inne. Miała przyjść w ustalone miejsce, lecz na tym kończyła się jej pamięć, a zostały jedynie nudności i ból głowy. Jej ciało drżało z zimna, a do nosa napływał nieprzyjemny zapach dochodzący gdzieś z oddali. Czym było to nieludzkie miejsce, w którym się znalazła? Słodka trucizna sącząca się do uszu powoli zatruwała jej ciało, które dawało się owinąć łańcuchem własnego kata. Otwarcie serca na drugiego człowieka jest niełatwe, a boli tym bardziej, jeśli wbije się w nie nóż przez tych, którym się zaufało, którym dało się więcej, niż na to zasługiwali. Być może jednak to miejsce było ludzkie.
Wielka sala skryta gdzieś w podziemiach. Świątynia bluźnierczego bóstwa wzniesiona w tajemnicy lata temu. Powietrze było ciężkie stęchłe, przesycone zgniłym odorem. Lśniące w blasku świec czaszki wydawałyy się wwiercać w zgromadzonych swoje puste oczodoły, a zgryz, wbrew woli ich dawnych właścicieli, wykrzywiał się w szerokim, udręczonym uśmiechu. Żywi stali nieruchomo wokół czerwonego okręgu pełnego zakrzywionych znaków i ciemnych plam pozostawionych po poprzednich ceremoniach.
— Podejdź, jagnię ofiarne, i uklęknij. Twoje ciało stanie się wieczerzą naszego pana, a krew winem. — Tak też samotna dusza skończyła w centrum, czekając na koniec. Wśród ludzi, a jednak tak samotna. Niektórzy wierzą, że każde życie ma jakiś sens. Całe jej nieszczęśliwe życie najwyraźniej miało prowadzić do właśnie tego momentu. Do śmierci z rąk fanatyków czczących kolejne bóstwo, żeby zgnić gdzieś głęboko pod ziemią. Jaki pożytek może mieć zmarnowane ciało, gdy szaleńcy poświęcają duszę, o której i tak nie mają prawa decydować? Drzewa nie sięgną korzeniami i nie nasycą swojego wnętrza, a wygłodniałe zwierzęta nie trafią za zapachem. Kościste, powykręcane ręce szkieletów sięgały w stronę kręgu, jakby czekały na wzięcie w objęcia kolejnej ofiary, zapraszając do makabrycznego stosu. Gołe kości mieniły się w świetle, zlewały się ze sobą i wspólnie tworzyły szkaradny obraz, który dla zgromadzonych był dziełem sztuki. Ofiara wodziła spojrzeniem po oprawcach. Widziała, jak poruszały się ich usta, a z oddali słyszała ich stłumione głosy, recytujące bluźniercze wersety. Nie mogła ich zrozumieć. Być może mówili w innym języku, bądź to bliski utraty świadomości stan utrudniał kontakt z rzeczywistością, choć… perspektywa zerwania z nią wydawała się kusząca. Bo czym była ta rzeczywistość? Piekłem na ziemi, a może właśnie po prostu ziemią. Gdzie podziewa się chęć życia, gdy zbliża się śmierć, gdzie ucieczka, chwytanie się brzytw? Łatwo jest się uwolnić, gdy nie jest się przywiązanym, a życie nie zacisnęło swych kajdan wystarczająco mocno. To właśnie był koniec. Linie kręgu żarzyły się, płomyki świec tańczyły do recytowanych bluźnierstw, a bóstwo tego dnia uśmiechnęło się do wzywających. Niewielu już poświęca żyjących dla zyskania przychylności, a raz skosztowany smak krwi na zawsze pozostaje w pamięci. Ogień rozpalił się nad ołtarzem, a z wnętrza ciemności, którą otaczał, wynurzył się czarny, rogaty korpus. Przybył wezwany czart, zaproszony na ucztę, zdający się niewidoczny dla światła. O ciele skrywanym przez mrok, by chronić oczy śmiertelnych przed widokiem tego, na co nie byli gotowi. Diabeł, który wypełzł z piekielnych kręgów.
Czym było to uczucie? Załzawione oczy patrzyły na zgromadzonych, bracia i siostry, mężczyźni i kobiety, a każde było bestią. Niesprawiedliwość, nienawiść, szalony świat, w którym panują tyrani, a niewinni cierpią. Mroczne, ludzkie oblicza oświetlone przez blask świec, bezwzględne twory mające życie za nic, dopóki mogą cieszyć się własnym. A tylko do jednej obecnej duszy w tym straszliwym miejscu zwróciła się ofiara.
— Proszę, pomóż — powiedziała, patrząc w błyszczące w mroku oczy. Czart zastygł, czarne szpony zawisły nad ziemią, cisza podziemi zadzwoniła w uszach.
— Wiesz, kim jestem? — W pytaniu leżała odpowiedź. Z umową zawsze wiązały się warunki, a każdy znał cenę więzi z nieczystymi pomiotami.
— Wiem. Zabierz mnie z tego piekła… jeśli możesz i chcesz. — Tak też ruszył i ucztował, rozrywał, siekał i połykał, a krew tryskała na ułożone czaszki, echa dawnego życia, które kiedyś i w nich płynęło, lecz po latach doczekały się i poznały słodki smak własnych oprawców. Uśmiechały się, gdy krwawe łzy płynęły im po policzkach. Gdy diabeł skończył, powrócił do ostatniej duszy, która została. Zbliżył się, stając w blasku świec, pomógł się podnieść i czekał cierpliwie, a ta sama udała się z nim prosto do miejsca, z którego przybył.
Tajemnica raduchowskiego mostu
Katarzyna Kubacka
Dawno, dawno temu w małej wiosce Raduchów ludzie szeptali o starym moście, który przecinał ciemną, wijącą się rzekę Prosnę. Obiekt ten, znany jako Most Czarownic, był drewnianą konstrukcją, która zdawała się pamiętać czasy tak odległe, że nawet najstarsi mieszkańcy wioski nie potrafili powiedzieć, kto i kiedy go zbudował. Jego deski były spróchniałe, porośnięte mchem i bluszczem, a w powietrzu wokół niego unosił się niepokojący zapach wilgoci i zbutwiałego drewna. Most wyglądał, jakby był częścią samej rzeki, wyrastając z jej brzegów niczym naturalny element krajobrazu.
Legenda głosiła, że nocami, szczególnie podczas pełni księżyca, most stawał się miejscem tajemniczych zgromadzeń. Ludzie mówili, że czarownice wychodziły z ciemnych lasów otaczających Raduchów i zbierały się na moście, by tańczyć w kręgu. Ich sylwetki, ubrane w długie, czarne płaszcze, zdawały się płonąć w świetle księżyca, a szeptane zaklęcia odbijały się echem od tafli wody. Niektórzy mieszkańcy twierdzili, że widzieli unoszące się
w powietrzu zielonkawe światła, a inni przysięgali, że słyszeli przerażający śmiech dochodzący z lasu.
Mówiono, że czarownice rzucały zaklęcia na rzekę, która dzięki temu miała nigdy nie wyschnąć, ale jednocześnie miała w sobie coś złowrogiego. Woda w Prośnie była głęboka
i czarna, a każdy, kto próbował się w niej kąpać, miał wrażenie, jakby niewidzialne dłonie próbowały wciągnąć go w głębiny. Wierzenia te sprawiły, że most stał się miejscem omijanym szerokim łukiem — szczególnie po zmroku. Mieszkańcy wioski ostrzegali się nawzajem, by nigdy nie zapuszczać się w jego okolice nocą.
— Kto przekroczy most po zmroku, już nigdy nie wróci — mówiła stara Agata, wiejska zielarka, której opowieści budziły lęk wszystkich słuchaczy. — Czarownice są przebiegłe i uwielbiają bawić się duszami odważnych, którzy ośmielą zapuszczać w ich rewir. Wciągają śmiałka w wir swojego tańca, aż ten gubi drogę do domu i przepada na zawsze w mroku lasu.
Niektórzy jednak traktowali te opowieści z przymrużeniem oka. Młodzieńcy z wioski czasem zakładali się o odwagę i próbowali dotrzeć do mostu po zmroku. Jednak żadnemu
z nich nie udało się dojść dalej niż do pierwszych drzew na skraju lasu. Wszyscy zgodnie twierdzili, że w powietrzu wyczuwalny jest dziwny chłód, a między drzewami błyskają niepokojące światła.
Mimo to most odgrywał ważną rolę w życiu wioski. W ciągu dnia był jedyną drogą prowadzącą na drugą stronę rzeki, gdzie znajdowały się pola i pastwiska. Mieszkańcy korzystali z niego ostrożnie, jakby bali się, że każde stąpnięcie na spróchniałe deski mogłoby wywołać gniew niewidzialnych istot. Niektórzy mówili, że wystarczy jedno nieodpowiednie słowo, by obudzić uśpioną magię mostu.
Dla odważnych dzieci z Raduchowa była to jednak tylko opowieść, którą starsi opowiadali, by powstrzymać je przed włóczeniem się po nocy. Tak myślała także mała Kasia, ciekawska dziewczynka o jasnych włosach i dużych, okrągłych, niebieskich oczach. Mieszkała na skraju wioski wraz ze swoją babcią, Reginą. Staruszka zawsze ostrzegała Kasię przed mostem:
— Pamiętaj, Kasiu, nigdy nie zbliżaj się do raduchowskiego mostu po zmroku — powtarzała. –To miejsce, gdzie magia jest wciąż żywa.
Ale Kasia była zbyt ciekawa, by wierzyć w takie historie. Pewnego dnia, kiedy słońce powoli chowało się za horyzontem, a niebo przybrało barwy purpury i złota, dziewczynka postanowiła podejść bliżej mostu, by sprawdzić, czy naprawdę jest taki straszny.
Gdy Kasia dotarła na skraj rzeki, poczuła dziwny chłód, choć dzień był ciepły. Most wyglądał, jakby wyrósł z samej ziemi — stare deski skrzypiały pod jej stopami, a wiatr świszczał w bluszczu oplatającym poręcze. Dziewczynka spojrzała w dół, gdzie woda płynęła powoli, odbijając ostatnie promienie słońca.
— Nic tu nie ma — powiedziała do siebie i roześmiała się cicho, jakby chciała rozwiać swoje własne obawy.
Ale wtedy coś się zmieniło. Powietrze stało się ciężkie, a cichy śmiech Kasi zdawał się odbijać echem w pustce. Zza mostu wyszedł mały czarny kot z błyszczącymi jak księżyc oczami. Przeciągnął się leniwie i spojrzał na nią.
— Nie boisz się, dziewczynko? — zapytał niespodziewanie.
Kasia cofnęła się zaskoczona.
— Ty… ty mówisz? — wykrztusiła.
Kot przechylił głowę i uśmiechnął się szeroko.
— Oczywiście, że mówię. Nie każdy kot to potrafi, ale ja jestem wyjątkowy. Mam na imię Księżyc. A ty?
— Kasia… — odpowiedziała niepewnie. — Skąd się tutaj wziąłeś?
— Jestem strażnikiem tego miejsca — odparł kot, siadając na środku mostu. — Pilnuję, by nikt niepowołany nie przeszkadzał w naszych spotkaniach.
— Jakie spotkania masz na myśli? — zapytała Kasia, czując narastającą ciekawość.
Kot nie odpowiedział. Zamiast tego wskazał łapą w stronę lasu, który zaczynał się za rzeką. Nagle z ciemności zaczęły wychodzić postacie — kobiety w długich, powiewających szatach, z kapturami na głowach i błyszczącymi oczami. Były to czarownice, o których opowiadano w legendach.
Kasia chciała uciec, ale nogi jakby przymarzły jej do desek mostu. Czarownice zbliżały się, a kot Księżyc wskoczył na ramię jednej z nich — wysokiej, o siwych włosach i surowym spojrzeniu. Wyglądała, jakby była ich przywódczynią.
— Kim jesteś, dziecko? — zapytała, patrząc na Kasię spod zmarszczonych brwi.
— Ja… ja tylko chciałam zobaczyć most — wyjąkała dziewczynka.
Czarownice spojrzały po sobie i zaczęły szeptać coś w niezrozumiałym języku.
W końcu przywódczyni podeszła bliżej.
— Nie każdy może zobaczyć nasz taniec — powiedziała. — Ale skoro już tu jesteś, może pomożesz nam w czymś ważnym.
Kasia zamrugała, zaskoczona.
— Ja? W czym mogłabym pomóc?
Czarownica wyciągnęła z kieszeni małą buteleczkę pełną srebrzystego pyłu.
— W naszej rzece mieszka duch, który strzeże jej wody. Niestety, został uwięziony przez złego czarownika, który chce przejąć całą okolicę. Tylko dziecko o czystym sercu może uwolnić ducha. Pójdziesz do rzeki i wrzucisz ten pył do wody. Ale pamiętaj — musisz to zrobić odważnie i bez wahania.
Kasia spojrzała na buteleczkę i zastanowiła się. Czy może zaufać czarownicom? Ale jednocześnie czuła, że ich prośba jest szczera.
— Dobrze, spróbuję — powiedziała w końcu.
Dziewczynka podeszła do krawędzi mostu i spojrzała w ciemną wodę. Nagle z głębin wynurzył się cień — wysoka, mroczna postać o oczach jak węgle. To musiał być czarownik,
o którym mówiły czarownice.
— Nie zrobisz tego, dziecko — powiedział głębokim, groźnym głosem. — Jeśli wrzucisz ten pył, nigdy nie wrócisz do domu.
Kasia poczuła strach, ale przypomniała sobie słowa swojej babci: „Odważne serce zawsze pokona zło”. Zacisnęła buteleczkę w dłoni i bez wahania rzuciła ją w stronę wody.
Gdy pył dotknął powierzchni rzeki, błysnęło jasne światło. Cień zaczął krzyczeć
i rozpływać się w powietrzu. Z wody wynurzył się duch rzeki — piękna postać z włosami jak strumienie wody i oczami jak słońce. Uśmiechnął się do Kasi.
— Dziękuję, mała bohaterko — powiedział. — Uwolniłaś mnie od złego czaru.
Kiedy duch zniknął, a światło zgasło, czarownice zbliżyły się do Kasi. Przywódczyni położyła dłoń na jej ramieniu.
— Masz w sobie odwagę i czystość, której wielu brakuje. Dziękujemy Ci.
Kot Księżyc zamruczał i mrugnął do Kasi.
— Wracaj do domu, dziewczynko. Most będzie teraz bezpieczny.
Jasnowłosa ruszyła w stronę wioski, a gdy obejrzała się za siebie, most wyglądał inaczej — deski były nowe, a bluszcz zniknął. Ludzie w Raduchowie przestali bać się legend, a ona sama nigdy nie zdradziła, co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy.
Od tamtego dnia Most Czarownic stał się symbolem odwagi i magii, która kryje się w sercach tych, którzy wierzą w dobro. Legenda o małej Kasi i jej niezwykłym spotkaniu z czarownicami rozeszła się po całej okolicy. Opowieść przekazywano z ust do ust, a mieszkańcy wioski z czasem przestali postrzegać most jako miejsce nawiedzone i niebezpieczne. Zamiast tego zaczęli patrzeć na niego jak na pomnik siły ludzkiego serca, które gdy napotka ciemność, potrafi rozświetlić ją odwagą i dobrymi uczynkami.
Na moście zaszły zmiany. Bluszcz, który wcześniej oplatał poręcze, jakby sam z siebie zaczął obumierać i znikać, odsłaniając solidne drewniane belki, które przez lata ukrywały się pod warstwą mchu i porostów. Rzeka Prosna, dotychczas mroczna i nieprzenikniona, stała się czystsza, a jej wody zaczęły lśnić w słońcu jak kryształ. Mieszkańcy głosili, że to dzięki duchowi rzeki, który został uwolniony z mocy złego czarownika. Teraz woda nie tylko karmiła pola i ogrody wioski, ale zdawała się też emanować spokojem, który koił serca wszystkich, którzy znaleźli się w jej pobliżu.
Legendy o moście przyciągały ludzi z odległych wiosek i miasteczek. Kupcy i wędrowcy zatrzymywali się w Raduchowie, by zobaczyć słynny Most Czarownic. Każdy z nich zabierał ze sobą historię o małej dziewczynce, która uwolniła ducha rzeki i pokonała zło. Raduchów zyskał nową reputację — już nie jako miejsce owiane lękiem i tajemnicą, ale jako wioska, gdzie dobro zawsze zwycięża, a magia wcale nie musi być czymś złym.
Szwajcarska wizytówka
Daria Pacholska