ROZDZIAŁ 1 — MIASTO, KTÓRE NIGDY NIE ŚPI
Neoveil nie miało nocy.
Tylko różne odcienie błękitu i różu, które paliły oczy tak mocno, że człowiek zapominał, jak wygląda prawdziwa ciemność. Neony pulsowały w rytm korporacyjnych reklam, a w powietrzu unosił się zapach ozonu i zmęczenia. Ludzie tutaj żyli szybko, mówili szybko, umierali jeszcze szybciej.
Leo Cross był jednym z tych, którzy nie pasowali do tego rytmu.
Nie miał wszczepów, nie pracował dla żadnej z korporacji. Zamiast tego — biegał po dachach.
Dosłownie.
Nikt nie wiedział, kim jest, ale każdy znał jego pseudonim: Ghostline.
Gość, który potrafił przeskoczyć czterdzieści metrów między wieżowcami i zniknąć w powietrzu. Nie dzięki pajęczym sieciom — tylko dzięki nanolinkom, mikrosieci z inteligentnego włókna, które reagowało na jego impulsy nerwowe.
Leo nie był superbohaterem.
Był błędem w systemie.
Kiedyś był zwykłym studentem inżynierii neurotechnicznej, dopóki nie ukradł danych, które nie należały do niego. Teraz ścigało go pół miasta — od korporacyjnych łowców po miejską policję.
Niektórzy twierdzili, że zrobił to dla pieniędzy.
Inni — że z zemsty.
Prawda była dużo prostsza.
Zrobił to, bo ktoś kazał mu przestać pytać.
Tego wieczoru, gdy wiatr wiał od południa i neony migały z przeciążenia, Leo siedział na dachu Orbital Banku, patrząc w dół na korytarz świateł. Miał w kieszeni stary komunikator — model sprzed dekady, który wciąż działał, bo ktoś mądrze go naprawił.
I wtedy ją usłyszał.
— Ghostline? — głos był kobiecy, pewny siebie, ale z odrobiną ironii.
— Zależy, kto pyta.
— Nova Hale. Szukam człowieka, który potrafi kraść dane z systemu, zanim system zdąży się zorientować, że został okradziony.
— Brzmi, jakbym miał się w to nie wpakować.
— Za późno. Już cię namierzyłam.
Leo uśmiechnął się lekko.
W świecie, w którym wszyscy chowali się za ekranami, ktoś w końcu odważył się mówić wprost.
Nie wiedział jeszcze, że to spotkanie zmieni wszystko — że przez nią nauczy się, jak bardzo boli utrata, i jak piękne potrafi być zaufanie.
Nie wiedział też, że ta noc będzie początkiem końca Neoveil, takim, jaki znał.
ROZDZIAŁ 2 — SPOTKANIE W CIENIU NEONÓW
Deszcz w Neoveil nigdy nie był zwykłym deszczem.
To była mieszanka smogu, pyłu i płynnych cząstek z reklam holograficznych, które rozpuszczały się w powietrzu. Światło odbijało się od mokrego betonu tak mocno, że wszystko wyglądało, jakby ktoś przelał farbę przez szkło.
Leo biegł po krawędzi wieżowca, nanolinki pulsowały pod jego skórą jak żyły z prądu. Czuł, jak każdy mięsień reaguje na mikrosygnały — i lubił to uczucie. To był moment, kiedy był naprawdę wolny. Nie na ziemi, nie w sieci. Po prostu — pomiędzy.
Zeskoczył z dachu i opadł na balkon starego hotelu, który od lat nikt nie odwiedzał. Metal jęknął pod jego butami.
Na drzwiach widniał znak: „ZAMKNIĘTE Z POWODU SYSTEMOWEJ DEZAKTYWACJI”.
Leo uśmiechnął się.
— Klasyka.
Otworzył drzwi kopnięciem. W środku było ciemno, tylko światło z ulicy sączyło się przez pęknięte okna. W kącie, przy rozklekotanym stole, siedziała dziewczyna z włosami w kolorze srebrnego błękitu i goglami na oczach.
— Ghostline, w końcu. — Jej głos był spokojny, ale coś w nim miało ostrze. — Myślałam, że nie przyjdziesz.
Leo oparł się o framugę.
— Spóźniłem się tylko godzinę. Jak na mnie to rekord.
— Zegar w moim systemie mówi, że godzinę i dwadzieścia dwie minuty.
— Zawsze byłaś taka dokładna?
— Zawsze, odkąd świat przestał być.
Zdjęła gogle. Jej oczy miały barwę turkusu, nienaturalnie jasną, jakby odbijały neonowe światła miasta.
— Lily Hale, zgadza się? — zapytał.
— Zgadza się. Ale nie mów o mnie głośno. W Neoveil słowa są jak kod — ktoś zawsze je złamie.
Leo uśmiechnął się, usiadł naprzeciw niej.
— Więc po co mnie tu ściągnęłaś?
— Bo wiem, co zrobiłeś. I wiem, kto chce cię za to dorwać.
— To długa lista.
— A ja mam dostęp do pierwszej dziesiątki. — Lily przesunęła po stole mały chip. — Dane, które ukradłeś, nie były tylko kodem. To był fragment czegoś większego. Projektu Helix.
Leo uniósł brew.
— Helix?
— Eksperyment korporacji Syntrex. Tworzą nową generację sieci biologicznych — połączenie człowieka z maszyną. Ktoś wykorzystał twój kod, żeby to uruchomić.
— Myślisz, że mnie w to wrobili?
— Nie myślę. Wiem.
Cisza.
Z zewnątrz dobiegał dźwięk dalekiego drona patrolowego. Lily wyciągnęła z torby stary laptop, którego ekran migał jak w filmach z XX wieku.
— Potrzebuję twojej pomocy — powiedziała cicho.
— Mojej? Po tym wszystkim, co o mnie wiesz?
— Właśnie dlatego. — Spojrzała mu w oczy. — Bo nie jesteś jednym z nich.
Leo parsknął śmiechem.
— Brzmi jak początek bardzo złego pomysłu.
— Albo bardzo dobrego filmu.
Zanim odpowiedział, ekran rozjarzył się czerwienią. Na nim pojawił się symbol — czarne oko z cyfrowym błyskiem.
Syntrex ich namierzył.
Lily zerwała się z miejsca.
— Uciekamy! — krzyknęła.
Leo chwycił ją za rękę, zanim zdążyła sięgnąć po sprzęt.
— Za późno. Oni już tu są.
Z zewnątrz dało się słyszeć warkot silników dronów i trzask policyjnych megafonów. Lily spojrzała na niego z paniką, której nie zdążyła ukryć.
— Leo… ja nie umiem walczyć.
— Spokojnie. — Uśmiechnął się lekko. — Ja za nas dwóch umiem aż za dobrze.
Podłoga pod ich stopami zadrżała, gdy drzwi eksplodowały, a do środka wpadły sylwetki w czarnych pancerzach. Leo włączył swoje nanolinki — srebrne włókna wysunęły się z jego nadgarstków, błyskając w świetle neonów.
W tej samej chwili świat zwolnił.
Ruch, dźwięk, nawet deszcz — wszystko stało się ciche.
Tylko jego serce biło szybciej.
Lily patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, gdy złapał ją w ramiona i przeskoczył przez rozbite okno w ciemność Neoveil.
W dole czekały światła, hałas, życie i chaos.
I coś jeszcze — początek czegoś, czego żadne z nich jeszcze nie rozumiało.
ROZDZIAŁ 3 — UCIECZKA PRZED NEOVEIL
Wiatr smagał twarz Leo, gdy spadali w dół pośród deszczu i świateł.
Chwycił Lily mocniej, a nanolinki zadrżały, wypuszczając srebrzyste nici w powietrze. Zatrzymali się gwałtownie tuż nad poziomem ulicy, a potem z gracją opadli na dach porzuconego transportowca. Silniki dronów warczały gdzieś ponad nimi, przecinając powietrze niczym stado mechanicznych os.
Leo zsunął się po metalowej powierzchni i odetchnął głęboko.
— No, to była wejściówka, co? — rzucił z lekkim uśmiechem, choć serce biło mu jak szalone.
— Ty to nazywasz wejściówką? — Lily była blada, jej włosy, przemoczone deszczem, przyklejały się do policzków. — Ja to nazywam początkiem koszmaru.
— Nie dramatyzuj. — Leo podniósł się, zerknął na niebo. — Gdyby to był koszmar, już byśmy nie żyli.
— Dzięki, bardzo pocieszające.
Nad nimi przeleciały trzy drony zwiadowcze, każdy oznaczony logo korporacji Syntrex — złoty trójkąt z czarnym okiem.
Leo chwycił Lily za nadgarstek i pociągnął w stronę stalowego mostu.
— Musimy zejść z radarów. Masz coś, co może nas ukryć?
— Jasne, poczekaj chwilę, wyciągnę magiczną pelerynę niewidkę.
— Sarkazm? Teraz?
— To moja reakcja obronna.
Mimo sytuacji, Leo uśmiechnął się pod nosem.
Było w niej coś… prawdziwego. Nie przypominała ludzi z Neoveil — zimnych, zdystansowanych, przyzwyczajonych do układów i ekranów. Ona wciąż miała w sobie człowieka.
Przeskoczyli na sąsiedni budynek. Leo odwrócił się i zobaczył, że Lily stoi przy krawędzi, wahając się.
— No dalej, Hale, to tylko cztery metry.
— Cztery metry nad śmiercią.
— Myśl o tym jak o ekstremalnym sporcie.
— Myślę o tym jak o testamencie.
Zamknęła oczy i skoczyła. Leo złapał ją w pół, kiedy lądowała niepewnie.
— Widzisz? — powiedział, uśmiechając się. — Żyjesz.
— Jeszcze.
Ruszyli dalej. W tle pulsowały reklamy — twarze modelek, implanty, nowe leki na „emocjonalne przetworzenie rzeczywistości”. Neoveil próbowało wmówić ludziom, że szczęście można kupić w kapsułce.
Leo nigdy w to nie wierzył.
Gdy dotarli do niższego poziomu miasta, powietrze zrobiło się gęstsze.
Tu kończyły się luksusy, a zaczynała prawda — brudne ulice, bary z jednym światłem, ludzie, którzy nie mieli pieniędzy na wszczepy.
Leo znał te rejony. Tu dorastał.
— Schowamy się w „Eclipse”. — wskazał szyld baru, migający niestabilnym światłem. — Znajomy właściciel.
— Brzmi jak początek tragedii.
— Brzmi jak kawa.
Weszli do środka. Bar był prawie pusty. Za ladą stał stary android o przybrudzonej powierzchni i jednym działającym oku.
— Leo Cross. — Głos maszyny był zaskakująco miękki. — Dawno cię nie widziałem.
— Wiem, Orin. Potrzebujemy schronienia.
— Znowu?
— Długa historia.
— U ciebie wszystko to długa historia.
Android skinął głową i odsunął ścianę z hologramów, odsłaniając wąski korytarz prowadzący na zaplecze.
— Tam możesz odpocząć. Ale pamiętaj — Neoveil ma długie ręce.
— Dzięki, Orin. — Leo uśmiechnął się krótko. — Kiedyś ci się odwdzięczę.
— Mówisz to od trzech lat.
Weszli do pomieszczenia wypełnionego starym sprzętem komputerowym. Lily opadła na krzesło i odetchnęła głęboko.
— Wiesz, że twoja definicja „bezpiecznego miejsca” jest naprawdę dyskusyjna?
— Nie narzekaj. Przynajmniej tu nie ma dronów.
Leo usiadł naprzeciw niej.
— Opowiedz mi wszystko, Lily. Od początku.
Dziewczyna spojrzała na niego z wahaniem, ale po chwili zaczęła mówić:
— Pracowałam jako analityk danych w małej sieci informacyjnej. Myślałam, że zajmuję się czymś prostym — statystyką, prognozami. Ale pewnego dnia natrafiłam na plik z dziwnym oznaczeniem. H-13/Helix. Otworzyłam go. I od tego momentu wszystko się posypało.
— Co tam było?
— Ludzki kod. Zmieniony. Przetworzony w strukturę cyfrową.
— Czyli… cyfrowy genotyp?
— Tak. I wiesz co jest najgorsze? — Lily spojrzała mu prosto w oczy. — Wzorzec DNA był twój.
Leo zamarł.
— Mój?
— Tak. Ktoś cię skopiował, Leo. Ktoś stworzył z ciebie prototyp dla Helix.
Przez długą chwilę żadne z nich się nie odzywało. Tylko dźwięk deszczu odbijał się od blachy dachu.
Leo odchylił się na krześle, patrząc w sufit.
— No to pięknie. Czyli nie dość, że jestem ścigany, to jeszcze jestem kopią siebie.
— Albo oryginałem, którego próbują zastąpić.
— Świetnie. Czyli w najlepszym razie jestem błędem.
Lily uśmiechnęła się lekko, mimo powagi sytuacji.
— Może właśnie błędy tworzą coś prawdziwego.
Leo spojrzał na nią — pierwszy raz nie jak na sprzymierzeńca, ale jak na kogoś, kto widzi go naprawdę.
Nie w maskach, nie w systemach, tylko w tej jednej chwili, pośród neonowego półmroku.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, Orin zajrzał do środka.
— Leo. — jego głos zabrzmiał ciężko. — Masz gości.
— Kto?
— Trzech agentów Syntrexu. Wiedzą, że tu jesteś.
Leo spojrzał na Lily, która już chwytała swój laptop.
— Co teraz? — zapytała cicho.
— Teraz — powiedział Leo, wstając powoli — kończymy rozmowę i zaczynamy grę.
Podszedł do drzwi, a nanolinki znów zadrżały pod skórą.
Lily wstała za nim, z niepokojem, ale i błyskiem odwagi w oczach.
Za drzwiami słychać było kroki.
Trzech. Może czterech. Uzbrojonych.
Leo uśmiechnął się krzywo.
— Lily, masz plan B?
— Mam plan „uciekajmy”.
— To mój ulubiony.
W tej chwili drzwi eksplodowały, a wszystko wokół znów zwolniło — dźwięk, ruch, światło.
Leo ruszył naprzód, a Lily, zamiast się cofnąć, zrobiła coś, czego się nie spodziewał.
Została.
ROZDZIAŁ 4 — ZOSTAŁA
Czas w Neoveil miał swoją osobliwą manierę: zwalniał wtedy, kiedy trzeba było działać szybko, i przyspieszał, gdy człowiek chciał choć na chwilę odetchnąć.
Leo czuł to doskonale — każdą sekundę, każdy oddech, każdy impuls, który wędrował przez jego nerwy i nanowłókna. Drzwi baru „Eclipse” eksplodowały w błysku iskier i odłamków metalu.
Wpadli oni — trzej agenci Syntrexu, w czarnych egzoszkieletach, z optycznymi celownikami w oczodołach. Ich kroki brzmiały jak echo z innego świata.
Leo zgiął się w pół, wykonał szybki unik, złapał za nogę jednego z nich i pociągnął z całej siły. Egzoszkielet uderzył o ziemię, a powietrze przeciął dźwięk łamanego szkła.
Lily stała z tyłu, przez moment sparaliżowana, ale tylko przez moment.
Wciągnęła z plecaka mały terminal — cienką, przezroczystą płytkę z migającymi symbolami.
— Daj mi piętnaście sekund! — krzyknęła.
— Masz pięć! — odpowiedział Leo, odpychając drugiego napastnika.
— Pięć to i tak luksus! — syknęła i wpięła przewód do panelu przy ścianie.
Na ekranie zaczęły tańczyć ciągi kodu. Leo kątem oka zobaczył, jak jej oczy błyszczą w neonowym półmroku, jak palce suną po interfejsie z gracją pianisty.
Agenci nie zwalniali. Jeden z nich sięgnął po broń plazmową.
Leo odruchowo wypuścił nanolinki — srebrzyste nici wystrzeliły z jego dłoni, oplotły lufę i wyrwały ją z rąk przeciwnika.
— Gotowa?! — ryknął.
— Jeszcze trzy sekundy!
— Nie mamy trzech sekund!
— Wtedy nie będziemy mieć już nic!
Świat rozmył się w błysku światła. Nagle wszystkie hologramy w barze zaczęły migotać, a potem całkowicie zgasły. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, opadając jak metalowa tarcza.
Zapanowała cisza.
— Co… zrobiłaś? — spytał Leo, dysząc ciężko.
— Odcięłam cały budynek od sieci miejskiej. — Lily spojrzała na niego z dumą. — Teraz jesteśmy dla nich niewidzialni.
— I dla wszystkich innych też.
— Czasem trzeba zniknąć, żeby przeżyć.
Leo uśmiechnął się lekko, mimo bólu w ramieniu.
— Zostałaś.
— A miałam uciekać, tak?
— Każdy normalny by uciekł.
— Nikt nigdy nie mówił, że jestem normalna.
Siedli oboje na zimnej podłodze. Przez dłuższą chwilę nie mówili nic.
Deszcz bębnił o dach, a powietrze wypełniał zapach ozonu i spalonego metalu.
Leo w końcu odezwał się cicho:
— Wiesz, że to, co znalazłaś… jeśli to prawda… to znaczy, że Syntrex nie tylko tworzy kopie ludzi, ale też nimi steruje.
— Wiem. I właśnie dlatego mnie szukają.
— A mnie chcą zabić. Świetna para, co?
— Jeszcze nie para. — Lily spojrzała na niego z uniesioną brwią.
— Cóż… wszystko w swoim czasie.
Uśmiechnęła się — pierwszy raz tak naprawdę. Bez ironii, bez maski.
Ten uśmiech był ciepły, ludzki, jakby przez chwilę Neoveil zapomniało, że jest miastem zbudowanym z zimnego szkła i kabli.
Ale ta chwila nie trwała długo.
Z zewnątrz dało się słyszeć odgłos metalicznych kroków.
— Znaleźli nas — wyszeptała Lily.
— Niemożliwe, odcięłaś sieć.
— Tak, ale nie odcięłam powietrza. Wykryli nas przez termowizję.
Leo westchnął, po czym wstał, przeciągając dłonie po włosach.
— To będzie długa noc.
— Myślałam, że lubisz długie noce.
— Lubię, jeśli kończą się kawą, a nie kulą w plecach.
Wtedy rozległ się huk. Ściana zadrżała, kurz posypał się z sufitu.
Leo spojrzał na Lily.
— Słuchaj, jeśli coś mi się stanie—
— Przestań. — przerwała mu ostro. — Nie zaczynaj tego.
— Lily—
— Nie. Wszyscy w tym mieście ciągle się żegnają. Ja nie będę następna.
Zapanowała cisza. Potem Leo skinął głową.
— Dobra. To niech to będzie nasza zasada. Nigdy się nie żegnamy.
— Nigdy.
Wzięła głęboki oddech i sięgnęła po mały dron, który wyjęła z torby.
— Mała pomoc domowa. — powiedziała z przekąsem. — Ulepszyłam go. Ma granaty dymne, EMP i… słaby gust muzyczny.
— Co?
Dron nagle zaczął grać coś przypominającego stary punk-rock.
— Idealnie. — Leo się uśmiechnął. — Lecimy w rytmie.
Drzwi runęły, dym rozlał się po pomieszczeniu.
Wśród świateł, huku i muzyki Leo i Lily ruszyli razem — on z nanolinkami, ona z błyskawicznym kodem w dłoniach.
Ich ruchy były chaotyczne, nieidealne, ale zsynchronizowane w sposób, którego nie dało się nauczyć. Jakby od zawsze byli częścią tej samej historii.
Gdy ostatni agent padł na ziemię, a dym opadł, Leo oparł się o ścianę, dysząc.
— To było szalone.
— Wiem. — Lily też była zziajana. — Ale działa.
— Czasem szaleństwo to jedyny sposób, żeby przeżyć.
— Albo żeby coś poczuć.
Na moment ich spojrzenia się spotkały.
W świecie, który był sztuczny, w mieście pełnym iluzji, to jedno spojrzenie było prawdziwe.
Leo odwrócił wzrok pierwszy.
— Musimy zniknąć z Neoveil.
— A dokąd chcesz iść?
— Nie wiem. Ale jeśli Syntrex ma kopię mnie, to muszę dowiedzieć się, kto stworzył oryginał.
Lily uśmiechnęła się lekko.
— To wygląda na początek czegoś dużego.
— A ja mam wrażenie, że to dopiero koniec początku.
Znowu ruszyli. W oddali Neoveil pulsowało neonami, jak żywy organizm, który obserwuje każdy ich krok.
Ale tym razem Leo i Lily nie uciekali.
Tym razem biegli razem — w stronę odpowiedzi, które mogły wszystko zmienić.
ROZDZIAŁ 5 — ECHO KOPII
Świat Neoveil nigdy nie spał.
Nawet w najciemniejszych zaułkach miasta migotały hologramy reklamujące coś, czego nikt już nie potrzebował. Noc była jak tlen — nieunikniona, gęsta od kabli, pyłu i sztucznego deszczu.
Leo i Lily przemierzali dolne poziomy, gdzie powietrze pachniało rdzą i starym olejem.
Miasto nad nimi pulsowało, a oni poruszali się jak cienie.
— Musimy znaleźć źródło projektu Helix. — powiedział Leo, przeskakując przez zniszczony mostek. — Jeśli mają mój kod genetyczny, to znaczy, że ktoś go im dał.
— A jeśli nie „ktoś”, tylko „ty”? — Lily spojrzała na niego uważnie. — Co jeśli… już tam byłeś, ale tego nie pamiętasz?
Leo zatrzymał się.
— Mówisz, jakbyś znała odpowiedź.
— Nie znam. Ale wiesz, jak działają implanty pamięci. Mogą ci włożyć w głowę cokolwiek. Albo coś zabrać.
Chciał coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.
Znał to uczucie — jakby coś z tyłu jego umysłu nie pasowało, jakby wspomnienia były połatane obcym kodem.
Ruszyli dalej. Po chwili dotarli do opuszczonej stacji metra.
Tunel był zalany częściowo wodą, a na ścianach migotały resztki starych neonów z napisem „Welcome to Sector 12”.
Lily rozłożyła sprzęt.
— Tu możemy się zatrzymać. — powiedziała, włączając ekran projekcyjny. — Spróbuję połączyć się z dawnym serwerem Syntrexu.
— Myślałem, że wszystko odcięłaś.
— Odcięłam. Ale wiesz… nie ma czegoś takiego jak „odcięcie” w sieci Neoveil.
Leo uśmiechnął się krzywo.
— Ty i twoje definicje ryzyka.
— Znasz mnie, lubię chodzić po krawędzi. — odparła, stukając w holograficzną klawiaturę. — Poza tym, nie chodzi o to, żeby wygrać. Chodzi o to, żeby zrozumieć.
Na ekranie pojawiły się linie kodu, pulsujące w rytmie serca.
Lily zbladła.
— O nie.
— Co? — Leo zbliżył się.
— System mnie rozpoznał. Wysyła sygnał zwrotny.
Zanim zdążyła przerwać połączenie, ekran zamigotał, a potem wypełnił się obrazem.
Na środku pojawiła się twarz — mężczyzna o lodowatych oczach i cybernetycznych wszczepach biegnących przez policzki.
— Leo Cross. — głos był zimny, spokojny. — W końcu się odezwałeś.
Leo zamarł.
— Kim ty jesteś?
— Kim byłem, powinieneś raczej zapytać. Jestem echem twojego oryginału. — Mężczyzna uśmiechnął się lekko. — Projekt Helix to nie kopia ciebie. To ty jesteś jego fragmentem.
Lily zerknęła na Leo, ale ten milczał.
— Nie rozumiem — wyszeptał.
— Zostałeś stworzony z pozostałości mojego kodu genetycznego i danych neuronalnych. Jesteś moim… przedłużeniem. Albo może moim błędem.
— Kłamiesz. — Leo zacisnął pięści. — Jestem człowiekiem.
— Wszyscy tak mówią na początku. — Obraz na ekranie zadrżał. — Ale spójrz na siebie, Leo. Twoje nanolinki nie są standardowe. Twój metabolizm — sztucznie przyspieszony. Nawet twoje emocje mają kod.
— Zamilcz! — Leo krzyknął, uderzając w konsolę. Obraz zgasł.
Przez chwilę słychać było tylko echo kapania wody.
Lily podeszła do niego powoli.
— Leo…
— Nie. — pokręcił głową. — Nie chcę tego słuchać. Nie jestem czyimś projektem.
— Może nie jesteś. Może jesteś tym, czym on chciał być, ale nie potrafił.
Leo spojrzał na nią z bólem i wdzięcznością jednocześnie.
— Ty wiesz, jak mówić rzeczy, które bolą, ale pomagają.
— To zaleta hakerki. I dziewczyny, która nie lubi kłamstw.
Usiedli obok siebie na zimnym betonie.
Miasto nad nimi tętniło, jakby nic się nie stało.
Lily położyła głowę na jego ramieniu, cicho.
— Wiesz, Leo… jeśli jesteś błędem, to chyba najpiękniejszym, jaki ten świat mógł stworzyć.
Leo nie odpowiedział. Ale pierwszy raz od dawna pozwolił sobie po prostu — być.
Nie herosem. Nie cieniem. Nie kodem.
Człowiekiem.
W ciszy, pod powierzchnią miasta, w miejscu, gdzie wszystko się rozpadło, coś w nich się narodziło.
I choć żadne z nich nie powiedziało tego na głos, oboje czuli, że od tej chwili ich losy są połączone — nie kodem, nie przeznaczeniem, ale wyborem.
W oddali rozległ się dźwięk syreny, potem echo kroków.
Lily podniosła głowę.
— Znaleźli nas znowu.
Leo wstał, zaciskając pięści.
— Niech znajdą. Tym razem nie uciekam.
ROZDZIAŁ 6 — PĘTLA PRAWDY
Deszcz w Neoveil nigdy nie przestawał.
Nie był naturalny — to były mikrokropelki chłodzonej cieczy z jonami srebra, które miały „oczyszczać powietrze”.
Nie oczyszczały niczego. Jedynie rozmywały światła neonów, aż wszystko wyglądało jak sen o mieście, które nie chciało się obudzić.
Leo szedł pierwszy, z kapturem naciągniętym na oczy.
Lily szła tuż za nim, w dłoniach trzymała mały terminal z mapą cyfrowych tuneli.
— Centrum Syntrexu leży w rdzeniu miasta. — powiedziała. — Pod ziemią, ale w sieci. Hybrydowy kompleks. Fizyczny i wirtualny zarazem.
— Więc żeby się tam dostać…
— Musimy wejść zarówno do budynku, jak i do systemu. Jednocześnie.
Leo uśmiechnął się pod nosem.
— Brzmi jak coś niemożliwego.
— Dlatego właśnie to zrobimy.
Przeszli przez opuszczoną dzielnicę, gdzie kiedyś znajdowały się fabryki syntetyków. Teraz pozostały tylko ruiny, światła i cisza.
Leo zatrzymał się na chwilę, patrząc na odłamki szkła pod nogami.
— Kiedyś to miejsce było pełne ludzi.
— Teraz jest pełne wspomnień. — odpowiedziała Lily cicho. — A wspomnienia są gorsze od duchów.
Weszli do tunelu serwisowego, który prowadził w dół, w stronę rdzenia. Ściany pulsowały błękitnym światłem, jakby żyły.
— Wiesz, że mogą nas wykryć w każdej chwili. — powiedział Leo.
— Wiem. Ale jeśli nic nie zrobimy, to i tak nas znajdą. Różnica jest taka, że tym razem to my ich uprzedzimy.
Leo milczał chwilę, po czym zapytał:
— Dlaczego to robisz, Lily? Nie musisz ryzykować.
— Bo… — zawahała się. — Bo pierwszy raz mam wrażenie, że to coś znaczy. Że nie uciekam, tylko walczę.
Ich spojrzenia spotkały się na moment w blasku neonowego światła.
Potem Lily odwróciła wzrok.
Po godzinie marszu dotarli do ogromnych wrót — czarnych, gładkich, z symbolem Syntrexu wytłoczonym na środku.
— To tu. — szepnęła. — Rdzeń.
Leo wyciągnął dłoń. Nanolinki wysunęły się spod skóry, błyskając srebrzyście.
— Pozwól, że zapukam.
Dotknął drzwi, a świat zadrżał.
Prąd przeszedł przez jego ciało, a w głowie rozległ się głos — chłodny, cyfrowy:
Witaj, jednostko L-01. Autoryzacja rozpoznana.
Lily spojrzała na niego przerażona.
— L-01? Co to znaczy?
Leo spuścił głowę.
— To znaczy, że ten system zna mnie lepiej, niż ja sam siebie.
Drzwi rozsunęły się z sykiem.
Za nimi znajdowała się przestrzeń, której nie dało się objąć wzrokiem — ogromna hala wypełniona światłem i kablami biegnącymi w nieskończoność.
Pośrodku — konstrukcja przypominająca kryształowy rdzeń, pulsujący białym światłem.
— To jest serce Syntrexu. — wyszeptała Lily. — Tam jest wszystko: dane, kopie, umysły, wspomnienia.
Leo podszedł bliżej. Wtedy to zobaczył.
W środku rdzenia — jego własną twarz.
Zamrożoną w cyfrowym uścisku, jakby spała.
— To niemożliwe… — wymamrotał.
— To kopia. Twój cyfrowy sobowtór. — Lily szeptała, jakby bała się, że dźwięk obudzi to coś.
— Nie. — Leo potrząsnął głową. — To nie kopia. To ja.
Wtedy świat wokół nich się zmienił.
Hala rozpadła się na fragmenty światła, a Leo poczuł, jak coś wciąga go do środka.
Lily próbowała go złapać, ale jej dłoń przeszła przez jego ciało jak przez hologram.
— Leo! — krzyknęła.
A on nagle znalazł się w innym miejscu.
Wirtualna przestrzeń, bez cienia, bez nieba.
I głos.
— Wróciłeś.
Przed nim stanął ten sam mężczyzna, którego widzieli wcześniej — jego „echo”.
Tym razem wyglądał bardziej ludzko.
— Kim ty naprawdę jesteś? — zapytał Leo.
— Jestem tobą, zanim cię rozdzielili. — odpowiedział spokojnie. — Część, którą oni zatrzymali. Ty jesteś resztą, którą wypuścili na świat, żeby sprawdzić, czy możesz czuć.
— Więc jestem… eksperymentem?
— Nie. Jesteś dowodem, że człowiek to coś więcej niż kod.
Leo spuścił wzrok.
— Nie wiem, czy w to wierzę.
— Wtedy sam musisz to udowodnić.
Świat wokół zadrżał.
Lily próbowała wyrwać go z transu, naciskając kolejne sekwencje na konsoli.
— Leo, słyszysz mnie?! — krzyczała. — Wychodź stamtąd!
Głos Echa rozbrzmiał jeszcze raz, cicho, jakby z odległości.
— Pamiętaj, Leo… prawda zawsze powtarza się w pętli. Ale tylko ty możesz ją przerwać.
W tej chwili Lily zdołała złamać połączenie.
Leo upadł na ziemię, drżący, spocony, z oczu biło mu światło.
— Leo! — Lily chwyciła go za ramiona. — Słyszysz mnie?!
Otworzył oczy.
— Tak… ale coś się zmieniło.
— Co?
— Teraz pamiętam.
Spojrzał na nią z dziwnym blaskiem w oczach — jakby widział coś, czego wcześniej nie potrafił zrozumieć.
— Oni nie stworzyli mnie, Lily. To ja ich stworzyłem.
Światło w rdzeniu zadrżało, a cały kompleks zaczął się trząść.
Z alarmów bił czerwony blask.
— Co się dzieje?! — krzyknęła.
— System się budzi. — Leo wstał. — Helix nie był projektem. To był… plan przetrwania.
Na ich oczach w powietrzu zaczęły się pojawiać setki holograficznych postaci — kopie ludzi, zamrożonych w danych.
I każda z nich miała twarz Leo.
Lily chwyciła go za rękę.
— Musimy stąd wyjść. Teraz.
— Nie mogę.
— Leo!
— Jeśli to się nie skończy, Neoveil się rozpadnie. Muszę to dokończyć.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko.
— A ty musisz mi zaufać.
— Zawsze. — odpowiedziała.
Światło eksplodowało.
ROZDZIAŁ 7 — RESET
Dźwięk był pierwszy.
Nie światło, nie obraz — tylko cichy, jednostajny dźwięk przypominający bicie serca maszyny.
Potem przyszło powietrze — gęste, ciężkie, pachnące ozonem i spalenizną.
Leo otworzył oczy.
Leżał na metalowej podłodze, a nad nim migotały jarzeniówki, które zdawały się gasnąć i zapalać w rytm jego oddechu.
Gdzieś w oddali słychać było trzask ognia i świst rozpadających się konstrukcji.
— Leo!
Jej głos.
Lily.
Podbiegła do niego z rozbitą konsolą w dłoniach. Jej włosy były przesiąknięte deszczem i pyłem, a na policzku miała smugę oleju.
Nigdy nie wyglądała piękniej.
— Myślałam, że cię straciłam. — wyszeptała.
Leo podniósł się powoli. Czuł, jak każdy mięsień protestuje, ale coś w nim było inne — jakby świat stał się ostrzejszy, bardziej wyraźny.
— Gdzie jesteśmy?
— W ruinach rdzenia. System się zawalił, wszystko padło. Ale… — spojrzała na niego z niepokojem — ...nie wiem, czy to jeszcze prawdziwy świat.
Leo rozejrzał się.
Wszystko wyglądało realnie — beton, kable, dym, padający deszcz. Ale powietrze miało dziwny puls, jakby świat oddychał razem z nimi.
— To test. — powiedział cicho. — Pętla się nie skończyła.
— Co masz na myśli?
— Helix nie chciał, żebym uciekł. Chciał, żebym zrozumiał.
Lily spojrzała na niego uważnie.
— Leo… — zaczęła ostrożnie. — Ty… jesteś pewien, że jesteś sobą?
Milczenie między nimi stało się cięższe niż huk zawalających się ścian.
Leo odwrócił wzrok.
— Czasem nie jestem. — przyznał. — Ale wiem jedno: czuję. A maszyna nie potrafiłaby tego udawać tak długo.
Lily podeszła bliżej.
— Może. Ale jeśli to kolejny poziom symulacji, to co to znaczy „czuję”?
Zbliżyli się do siebie, aż dzieliły ich tylko centymetry.
— To znaczy, że nawet jeśli to sen, to chcę go śnić z tobą. — powiedział Leo.
Lily uśmiechnęła się delikatnie.
— Jesteś idiotą.
— Wiem. — odparł z półuśmiechem. — Ale twoim idiotą.
Ich dłonie spotkały się — ciepłe, realne.
Przez chwilę świat przestał drżeć.
Ale tylko przez chwilę.
Z oddali dobiegł dźwięk — jakby setki głosów mówiły jednocześnie.
Z mgły wyłoniły się sylwetki.
Nie ciała. Kopie. Dane. Resztki świadomości z systemu Helix.
— Leo… — Lily cofnęła się o krok. — One cię szukają.
— Nie mnie. — poprawił. — Szukają „siebie”.
Postaci zaczęły otaczać ich z każdej strony.
Każda miała jego twarz — ale oczy inne.
Jedne puste, inne rozbłyskające czerwienią.
— To kopie. — zrozumiała Lily. — Nie zniszczyłeś ich?
— Nie mogłem. To byłoby jak zabicie samego siebie.
Z głośników rozległ się chłodny głos Echa:
— Pętla trwa, dopóki nie wybierzesz.
— Wybiorę? — Leo zadrżał. — Co mam wybrać?
— Kogo uratujesz: siebie czy świat?
Lily chwyciła go za rękę mocniej.
— Nie rób tego, Leo. Nie daj się im wciągnąć.
Ale on już czuł, jak coś się w nim zmienia.
Jak światło przebiega przez jego ciało, jak kod przebija się przez skórę.
— Jeśli ja jestem błędem… to tylko ja mogę go naprawić.
— Nie! — krzyknęła. — Nie zostawiaj mnie!
Spojrzał jej prosto w oczy.
— Nie zostawiam. Po prostu… resetuję wszystko.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, świat wybuchł światłem.
Kiedy Lily otworzyła oczy, siedziała na dachu budynku w Neoveil.
Nie było już deszczu.
Nie było śladów po Syntrexie, po Helixie, po kopiach.
Tylko miasto.
I cisza.
Na jej komunikatorze pojawiła się wiadomość:
OD: LEO CROSS
„Jeśli to czytasz, to znaczy, że pętla się przerwała.
Nie wiem, kim teraz jestem. Ale wiem, że chciałem cię spotkać.
— L.”
Lily wzięła głęboki oddech.
Uśmiechnęła się przez łzy.
— Idiota. — szepnęła. — Mój idiota.
A potem spojrzała na niebo, które pierwszy raz od lat było czyste.
ROZDZIAŁ 8 — MIASTO, KTÓRE ZAPOMNIAŁO
Minęły trzy tygodnie.
Neoveil wydawało się inne, choć wciąż pulsowało tym samym, niespokojnym rytmem.
Deszcz wreszcie przestał padać. Niebo, zwykle przykryte warstwą błękitnego smogu, teraz błyszczało czysto, niemal niepokojąco spokojnie.
Lily stała na dachu swojego dawnego schronienia — małego serwisowego budynku z widokiem na połowę miasta.
Z kubkiem kawy w dłoni i cieniem pod oczami patrzyła na panoramę neonów.
Nie potrafiła się przyzwyczaić do ciszy.
Neoveil bez hałasu serwerów Helixu, bez szumu transmisji, bez echa w sieci — wydawało się martwe.
Jakby ktoś wyłączył duszę miasta i zostawił tylko skorupę.
Lily uruchomiła swój terminal.
Ekran rozświetlił się znajomym blaskiem, po czym wyświetlił pusty ekran logowania.
Każdego ranka próbowała tego samego — wpisać jego kod.
Tego jednego, który znał tylko on.
L–01C0R