Nieśmiertelność nie jest darem. Jest rachunkiem, który zawsze trzeba zapłacić.”
— fragment zapisków Eidara, zaginionego członka Kręgu Arkanis
Dawno temu, zanim bogowie nauczyli się umierać, powstał przedmiot spleciony z bólu, szeptów i pamięci — Naszyjnik Cienia. Zrodzony nie z jednego źródła, lecz z pięciu: pięciu fragmentów, z których każdy skrywał się w miejscu zapomnianym przez czas i przeklętym przez śmierć.
Każdy z fragmentów uosabia jeden żywioł, jedno wspomnienie, jedno poświęcenie. Żaden nie jest dany za darmo. Każdy wymaga straty, którą bohater musi przyjąć, nie wiedząc, co utraci na zawsze.
Ostateczne złączenie
Gdy wszystkie fragmenty zostaną połączone, Naszyjnik Cienia zyska pełnię mocy — jednorazowej i ostatecznej. Może przywrócić jedno istnienie. Może zniszczyć śmierć. Ale tylko w zamian za to, co najcenniejsze:
Magia za duszę. Miłość za pustkę. Życie za ostateczne zapomnienie.
Po spełnieniu życzenia naszyjnik pęka. Magia znika. I nic już nie da się cofnąć.
Wstęp — „Zrodzony z Cienia”
Noc była martwa. Nie było gwiazd, nie było księżyca. Tylko chłód, który przenikał skały i cisza, która ciążyła na ziemi jak kamień.
W samym sercu Doliny Ukośnych Krzyży, pośród rozsypanych kości i złamanych mieczy, stali trzej. Nie mieli imion, nie byli ludźmi. Byli pozostałością po tym, co było wcześniej — zanim powstały języki, zanim bogowie nauczyli się umierać.
— Jeszcze jeden dar — rzekł pierwszy, a jego głos przypominał szelest gnijących liści.
Drugi wyciągnął dłoń. W jej wnętrzu pulsowało serce — nie zwierzęce, nie ludzkie — zrobione z czystego cienia i bólu. Każde jego uderzenie rozbrzmiewało echem w skałach.
— Dar bez śmierci — wyszeptał trzeci. — Ale nie bez ceny.
I wtedy naszyjnik się narodził. Pleciony z włosów zmarłych bogiń, z run wyrytych pazurem na skórze świata, z ostatniego oddechu istoty, która nigdy nie istniała. Zawiśli go na kolczastej gałęzi. Nie połyskiwał. Nie świecił. Ale patrzył.
A gdy pierwsza dusza dotknęła jego srebrnego oczka, krzyknęła. Bo zrozumiała. Życie nie ma wartości, kiedy nie można umrzeć. I tak zaczęła się historia nieśmiertelności.
Rozdział 1: Z popiołów
Wiatr pachniał spalenizną i krwią.
Keal szedł przez pogorzelisko, ostrożnie stąpając po resztkach życia, które ledwie kilka dni temu tliło się tu jak ogień w palenisku. Teraz zostały tylko czarne zgliszcza, przewrócone wozy, ciała… i cisza. Cisza, która bolała mocniej niż widok śmierci.
Miecz przy jego pasie był zbyt ciężki jak na dziedzictwo, a zbyt lekki jak na zemstę. Jego ojciec nosił go z dumą — teraz ostrze było ubrudzone sadzą i krwią, której nie zdążył obronić.
Keal nie płakał. Nie potrafił. Wewnątrz był pusty jak rozłupany pień. Jedynie blizna na jego policzku — ta stara, od wilka — piekła na nowo, jakby przypominała, że wciąż żyje.
— Zabrali wszystko.
Jego głos był szeptem, który zgubił się w popiele. W dłoni ściskał fragment rozbitego medalionu. Był to symbol wioski, jego domu — teraz bezużyteczny.
Wtem coś się poruszyło. Z popiołu wyłoniła się sylwetka — wysoka, smukła, z peleryną rozwianą na wietrze. Keal odruchowo sięgnął po miecz.
— Spokojnie — rozległ się kobiecy głos. Niski, opanowany, jakby znający ciężar milczenia.
Zbliżyła się. Miała długie, ciemne włosy i oczy jak tafla lodu. Niebieskie, ale bez ciepła. W dłoni trzymała kostur, który kończył się misternie wyrzeźbioną głową węża. Za jej ramieniem spoczywała sowa — nieruchoma, cicha, uważna.
— Kim jesteś? — zapytał Keal, nie opuszczając ręki z rękojeści.
— Nazywam się Lyara. Szukam… odpowiedzi.
— Odpowiedzi nie ma. Są tylko zgliszcza.
Lyara spojrzała na niego, jakby widziała przez skórę. Jakby widziała jego stratę, gniew, pragnienie odwetu.
— Może. Ale pod popiołem czasem tli się jeszcze żar.
Keal nie odpowiedział. Nie ufał czarodziejom. Ale coś w niej — może ton, może ta sowa, a może spojrzenie, które nie odwracało się od cierpienia — sprawiło, że nie odszedł.
A to, czego jeszcze nie wiedział, to że od tej chwili jego los już nie należał do niego. Ani jej.
Zaczęła się podróż — długa, krwawa i pełna cieni.
— Nie chcesz wiedzieć, kto to zrobił? — spytała Lyara, gdy ruszyli wspólnie z pogorzeliska.
Keal milczał. Tylko zgrzyt jego butów na wypalonej ziemi odpowiadał.
— Wiem, kto to zrobił — powiedział po chwili. — Czarny płomień. Znamię śmierci. Zostawiają je ci, co szukają czegoś… albo kogoś.
Lyara skinęła powoli głową.
— Nie palą dla przyjemności. Czegoś szukają. Tyle wiem.
— A ty? — Keal spojrzał na nią spod zmrużonych oczu. — Czego ty szukasz?
— Tego samego, co oni — odparła szczerze. — Ale z innych powodów.
— A więc jesteś taka sama jak oni.
Przez chwilę szli w milczeniu. Sowa na jej ramieniu rozłożyła skrzydła, zerwała się i poleciała naprzód, niknąc w ciemnych chmurach.
— Być może — przyznała Lyara. — Ale ja nie zostawiam zgliszcz za sobą.
Las otaczający ruiny wioski był ciemny, przesiąknięty wilgocią i ciszą. Korony drzew splatały się nad ich głowami jak palce modlącego się umarłego. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Lyara zatrzymała się i wyciągnęła małą mapę. Zniszczony pergamin przedstawiał coś więcej niż szlaki — to były runiczne linie, tylko częściowo zrozumiałe.
— Jeśli przekroczymy Głęboką Rzekę przed zmrokiem, dotrzemy do starej wieży. Noc tam będzie bezpieczniejsza niż pod gołym niebem.
— Wątpię, żeby cokolwiek było jeszcze bezpieczne.
I wtedy — zadrżała ziemia.
Najpierw cicho. Potem mocniej. W oddali, zza drzew, coś jęknęło — jak stal zginana przez olbrzyma. Gałęzie zaszeleściły i nagle rozwarły się, gdy z zarośli wypadła bestia.
Miała sześć nóg, pysk wężowy, ogon zakończony ostrzem jak kosa. Skóra czarna, połyskliwa, oczy blade. Zapomniane stworzenie.
Uciekinier z głębin.
— Na ziemię! — krzyknęła Lyara, wznosząc kostur. Wężowa głowa zajaśniała niebieskim światłem.
Keal odruchowo padł na kolano, wyciągając miecz. Ostrze rozbłysło lekkim światłem — starym, magicznym. Pamiątka po ojcu.
Potwór rzucił się w ich stronę. Lyara wykrzyczała zaklęcie w języku starszym niż wiatr. Uderzenie magii rozdarło powietrze, ale nie powstrzymało bestii — tylko ją oślepiło.
Keal ruszył z mieczem. Uniknął szponów, ciął — zgrzyt, ryk, błysk. Krew — ciemna jak smoła — trysnęła na ziemię. Potwór zawył, ale nie padł.
— Z prawej! — zawołała Lyara.
Ostrze Keala przecięło bok bestii. Tym razem skutecznie. Ciało opadło ciężko na ziemię, jeszcze drgając.
Przez chwilę tylko dyszeli. Pot, dym i adrenalina. Sowa Lyary zakrążyła nad nimi i wylądowała, wpatrując się w martwego stwora.
— Cokolwiek ich szuka… to nie są zwykli ludzie — powiedział Keal, wycierając ostrze o zeschłą trawę.
— Nie. I właśnie dlatego musimy być szybsi.
— Szybsi od kogo?
Lyara spojrzała mu prosto w oczy.
— Od tych, którzy również słyszeli o naszyjniku. I od tych, którzy wiedzą, gdzie go szukać
Wieża stała na skraju klifu, schowana w cieniu drzew, jakby chciała ukryć się przed czasem. Kamienne mury porastał mech, a dach dawno temu zawalił się do środka. Mimo to wciąż górowała nad doliną — jak ślepy strażnik dawno zapomnianych czasów.
Keal wszedł pierwszy, miecz w dłoni. Sprawdził każdy kąt. Nic. Tylko kurz, sieci pająków i wilgoć.
— Tu będzie cicho — rzucił w stronę Lyary. — Ale nie licz na ciepło.
— Ciepło mam w sobie — odparła, rozkładając kawał płótna na resztkach kamiennego stołu.
Oboje usiedli. Po raz pierwszy od śmierci jego wioski — i ich przypadkowego spotkania — panowała między nimi cisza, która nie ciążyła. Przez dziurę w suficie sączyło się blade światło księżyca.
Sowa Lyary przysiadła na belce nad ich głowami, cicho przestępując z nogi na nogę. Jej błyszczące oczy obserwowały każde ich drgnięcie.
— Dlaczego naprawdę szukasz fragmentów naszyjnika? — spytał Keal nagle.
Lyara nie odpowiedziała od razu. Patrzyła w ogień, który rozpaliła bez słów, drobnym gestem dłoni. Jego płomień był niebieski — jak jej oczy.
— Bo kiedyś go widziałam we śnie — szepnęła w końcu. — W rękach człowieka, który powinien dawno nie żyć.
— Czarnoksiężnik?
— Nie. Ktoś gorszy.
Keal zmarszczył brwi, ale nie drążył. W jego oczach mignęło coś znajomego — smutek. Może zrozumienie.
Niektórych rzeczy nie widzi się oczami. A niektóre — widzi się tylko raz. I potem już tylko pamięta się ból.
— Mój ojciec mówił o takim naszyjniku — dodał po chwili. — Przed śmiercią. Mówił, że istnieje przed czasem i nie podlega śmierci. Że nie każdy, kto go znajdzie, przeżyje to, czego się dowie.
Lyara spojrzała na niego.
— Mądre słowa. Twój ojciec był kimś wyjątkowym?
— Był człowiekiem. A to już coś.
Ogień zatańczył na jej twarzy, podkreślając cienie pod oczami.
— Jutro ruszamy na południe. Przez Wąskie Mokradła. Ktoś widziany tam ostatnio miał mapę prowadzącą do starych ruin. — Wzięła oddech. — Tam może znajdziemy pierwszy ślad.” —
A jeśli ich tam nie będzie?
— To znajdziemy kogoś, kto będzie wiedział więcej. Albo coś, co będzie chciało nas zabić.
Keal uśmiechnął się krótko, pierwszy raz.
— Zaczyna mi się to podobać.
— Lepiej, żeby nie za bardzo — rzuciła sucho. — To nie jest bajka, wojowniku.
— Nigdy nie czytałem bajek.
Cisza powróciła. Ale była inna. Już nie wroga, nie chłodna. Oboje patrzyli w ogień, a gdzieś daleko, za mgłami nocy, coś ich obserwowało. Coś, co wiedziało, że wyruszyli.
I że mają coraz mniej czasu.
Rozdział 2: Cienie i Ostrza
Cień zawisł nad ich obozem.
Keal spał na zwiniętym płótnie, z mieczem przewiązanym po skórze futrzanej peleryny. Lyara siedziała przy ognisku, kostur obok, sowa skulona na gałęzi nad jej głową. Jej runy pulsowały w blasku płomieni; była czujna, choć zmęczona.
Gdy ogień wył z trudem rozgrzewając noc, szeleściły liście: nie wiatr, nie bestia…
— Keal — wyszeptała Lyara, dotykając jego ramienia. — Ktoś…
Keal podniósł się powoli.
Z leśnych zarośli wysunęła się sylweta — wysoka, w czerni — z maską, ciemna jak noc. Zaraz za nią pojawiły się kolejne. Ich ostrza lśniły w świetle ogniska.
— Bractwo Cienistych Ostrzy — rzekła Lyara ciszej, oceniając sytuację. — Przyszli po nas na zlecenie… kogoś.
Keal wstał.
— Cokolwiek chcą, nie dostaną tego od nas. —
Ostrze pierwszego zabójcy przecięło ogień. Płomienie zgasły.
— Pora na ciszę — wycedził zabójca, odsłaniając czarny płaszcz z sygnetem w kształcie pazura — znak Bractwa Cienistych Ostrzy, zabójców wynajmowanych tylko przez królów i tyranów.
W chwilę ogarnęła ich ciemność.
Pierwszy cios. Ostry jak stal zimna łza — tylko odbił się o runę na kosturze Lyary.
— Keal! — Lyara uniosła kostur. Runy wybłysły przez ułamek sekundy — ogłuszenie. Zabójca padł, a jego ostrze wyślizgnęło się z dłoni.
Zdrada w zmroku. Keal ruszył przez trzech przeciwników, parując ciosy — ale jednego zaskoczył chwyt. Cios, blok runą, prze szarpany grymas… Ostrze się przebiło.
Keal ugiął się, łapał oddech. Ból był szybki.
Z mgły wysunął się inny morderca — bez sygnału, bez pytania — ostrze wbiło się prosto w jego bark. Keal zawył, upadając na kolano.
— Odepchnij mnie! — krzyknął do Lyary. — Nie! — odpowiedziała, oczy szerokie, w świetle księżyca. — To twój honor!
Keal odrzucił pierwszy trup. Drugi zassał runiczny wybuch — ogień tańczył po liściu. W ciemności tylko słychać szamotaninę.
— Keal! — sowa krzyknęła, gdy trzeci zabójca zmaterializował się nad nimi.
— Zginą! — szepnęła Lyara.
Runę wybłysnęła wypaliła ziemię. Zabójca upadł w popiół. Ale to nie był koniec. Czwarty się zakradł — jego ostrze wystrzeliło jak jadowity wąż.
Keal uniósł rękę, jakby chciał się obronić — instynkt, nic więcej. Ale to nic nie dało. Ręka opadła bezsilnie.
Lyara spojrzała na niego, oczy błękitne i pełne… strachu.
Potem wrzasnęła:
— Uciekaj!
Ale Keal nie ruszył się z miejsca. Zacisnął dłonie na rękojeści miecza, w jego oczach błyszczał gniew.
— Albo razem, albo wcale — warknął.
Runy na kosturze Lyary ponownie zapłonęły. Tym razem nie błysnęły jednym zaklęciem — wybuchła cała seria — błyskawice przecięły mrok, a ziemia zatrzęsła się pod nimi.
Ostatni z zabójców padł, rażony ogniem i światłem. Jego ciało zgasło bez słowa, jak cień pozbawiony źródła.
Cisza. Ciężka, parująca od strachu i potu.
— Jesteś ranny — powiedziała Lyara, klękając przy Kealu.
— Przejdzie — odburknął, choć jego twarz była blada, a ręka drżała.
Sowa sfrunęła na jego ramię, jakby chcąc go wesprzeć swym ciepłem.
— Wiedzieli, gdzie jesteśmy. Ktoś nas śledził — szepnęła Lyara.
— Lub zdradził.
Spojrzeli po sobie. Pierwszy raz od początku podróży — naprawdę poważnie.
— Musimy zmienić trasę. I szybciej się przemieszczać. Jeśli Bractwo nas znalazło, inni też mogą — powiedziała.
Keal skinął głową.
— Nie odejdę, dopóki nie będę miał pewności, że jesteś bezpieczna.
Słowa zawisły między nimi. Nie były jeszcze miłością… ale zaczęły coś budować.
Zebrali się w milczeniu. Lyara zasypała miejsce walki runiczną iluzją — ognisko zamieniło się w jałową ziemię, ciała rozpłynęły się w pustce. Keal naciągnął pelerynę i owinął ramię bandażem.
Gdy ruszyli w dalszą drogę, w oddali zawył wilk.
— Przed nami Góry Koralne — rzekła Lyara. — Zatrzymamy się w Thir’Valen. Może znajdziemy tam ślady legendy o naszyjniku.
— A może kogoś, kto wie, kto nas wydał — dodał Keal.
I ruszyli, w noc, w głąb lasu, nie wiedząc, że ich tropem ruszył już kolejny cień.
Ucieczka przez popiół i krew.
Lyara cofnęła się, osłaniając Keala. Wokół nich trzaskały płomienie z pochodni, które rozżarzono nagle — widać było kolejne sylwetki czających się zabójców. Z jednej strony ogień, z drugiej — cienie. Bractwo otoczyło ich jak stado wilków.
Sowa Lyary wzbiła się w powietrze i zakrążyła, kracząc ostrzegawczo.
— Musimy się wycofać — powiedziała Lyara, głos miała chłodny, skupiony. — Las nas ochroni.
Keal skinął tylko głową. Zaciskał zęby, trzymając się za krwawiące ramię. Nie miał siły, by walczyć dalej. Ale miał siłę, by iść. By ją osłonić.
Lyara wyciągnęła rękę — jej palce rozżarzyły się niebieskim światłem. Kostur uderzył o ziemię. Wybuchł błysk — krąg światła odepchnął najbliższych wrogów. Na moment, tylko na moment, mieli drogę.
— Biegnij! — krzyknęła, chwytając Keala za rękę.
Wbiegli między drzewa, zostawiając za sobą dym, krzyki i przekleństwa. Wśród nich padły słowa, które Lyara zapamiętała:
— To nie koniec! Odzyskamy naszyjnik!
Ale przecież jeszcze go nie mieli. Jeszcze.
Kilka godzin później
Ukryli się w ruinach dawnej wieży strażniczej, porośniętej bluszczem i pochłoniętej przez korzenie starych drzew. Lyara rozpaliła mały ogień w kamiennym wnęce, ledwie widoczny. Keal oparł się o ścianę i oddychał ciężko, rana nadal pulsowała bólem.
— Nie byli zwykłymi zabójcami — odezwał się w końcu. — Walczyli… jakby wiedzieli, co robimy. Jakby ktoś ich prowadził.
Lyara przytaknęła. Oczy miała zmęczone, ale czujne.
— Ktoś wie o naszej drodze. Ktoś, kto zna cel.
— Ale my przecież dopiero go szukamy… — westchnął Keal.
— Może dlatego nas chcą powstrzymać.
Zapadła cisza. Po chwili Lyara sięgnęła po worek z ziołami i zaczęła opatrywać jego ranę. Keal drgnął, ale nie jęknął. Przez chwilę spojrzeli sobie w oczy — długiej, trudnej chwili. Coś w tym spojrzeniu pękło. I coś się narodziło.
Ale żadne z nich jeszcze tego nie rozumiało.
Na południu, w ciemnym forcie, zakapturzona postać słuchała raportu w milczeniu.
— Zawiedliście — powiedział głos niski, głęboki, lodowaty. — Ale przynajmniej wiemy, że już są na szlaku.
W mroku błysnęły oczy — czerwone, jak rozżarzone węgle.
— Przynieście mi ich. I niech cierpią.
Rozdział 3: Ruiny i Szepty
„Nie wszystkie legendy są martwe. Niektóre tylko śpią.”
Dwójka bohaterów szła przez szarawy krajobraz wschodniego Pogórza Valmir. Mgła snuła się nisko nad ziemią, jakby sam świat oddychał rzadko i cicho. Po starciu z Bractwem Cienistych Ostrzy musieli zniknąć. Lyara opatrywała Keala, który nie ukrywał bólu, ale też nie narzekał.
— Jesteś uparty jak kamień — rzuciła czarodziejka.
— Kamień przetrwa burzę — odburknął.
Po dwóch dniach wędrówki natrafili na zarośla, w której ukrywały się ruiny Astherionu — starego obserwatorium magów. To właśnie tam znaleźli Eidara, samotnego, zdziwaczałego starca. Były członek Kręgu Arkanis, który niegdyś badał naszyjnik i znał jego przeklętą moc.
— Jeden z fragmentów spoczywa w Wieży Ciszy, pośród Martwego Lasu — powiedział Eidar. — Ale pamiętajcie, magia zawsze chce zapłaty. A naszyjnik… nie zapomina.
Martwy Las przywitał ich ciszą, która brzmiała głośniej niż krzyk. Pnie drzew przypominały spalone kolumny, a liście wyglądały jak czarne łuski. Sowa Lyary unosiła się nad koronami, czujna.
Nagle ziemia zadrżała. Z mroku wyłoniły się dreugarzy — duchy nieumarłych wojowników.
Keal poruszał się w walce jak cień, jego miecz błyszczał śmiertelnym światłem. Lyara, choć osłabiona, wypowiadała starożytne inkantacje. Eidar wspierał ich z tyłu, kreśląc w powietrzu runy z ognia i lodu.
Po zwycięstwie w ciszy rozległ się pojedynczy, głuchy dźwięk dzwonu.
— Wieża Ciszy wie, że nadchodzicie — powiedział Eidar ponuro.
I ruszyli dalej w głąb lasu. W stronę Wieży. W stronę fragmentu, który miał odmienić wszystko.
Światło dnia nie sięgało tu już wcale. Jakby sam las odrzucał blask. Czas nie istniał — nie było śpiewu ptaków, szumu liści, tylko ciężka cisza i wszechobecne poczucie bycia obserwowanym.
Eidar szedł powoli, jakby każde drzewo przypominało mu coś, czego nie chciał pamiętać.
— Ten las… to nie tylko miejsce. To rana świata — powiedział cicho. — Dawniej rosły tu najstarsze drzewa świata. A potem Krąg popełnił błąd.
Lyara spojrzała pytająco.
— Próbowaliśmy oswoić moc samej śmierci. Uwięziliśmy ją tu.
Sowa Lyary zakrążyła gwałtownie nad ich głowami, ostrzegając. Krótkie syczenie i trzepot skrzydeł wśród konarów. Coś było blisko.
Z cienia wyłoniła się postać dziecka — naga, blada, o oczach czarnych jak smoła. Stało bez ruchu. Nagle jego usta otworzyły się nienaturalnie szeroko i wydało z siebie przeciągły, nieludzki jęk.
Z lasu odpowiedziały mu inne.
— To Lamentujący — rzucił Eidar. — Dzieci dusz, które zginęły bez pochówku. Są głodne. One nie zabijają… one wysysają pamięć.
Zaczęła się ucieczka.
Keal, trzymając miecz gotowy do walki, prowadził ich przez splątane korzenie i duszące opary. Lyara tworzyła wokół nich magiczne bariery, ale te szybko słabły. Każdy dotyk Lamentującego przypominał o zapomnianych lękach i starych ranach.
W końcu, wyczerpani, dotarli do niewielkiej polany, gdzie ziemia była pokryta białym popiołem. Pośrodku leżała kamienna płyta z runą słońca.
Eidar natychmiast uklęknął i wcisnął rękę w popiół.
— To Ślad Świtu. Jedyna rzecz, jakiej te istoty się boją.
Gdy runa zapłonęła blaskiem, Lamentujący zawyli i uciekli, znikając jak cienie porwane przez wiatr.
W polu światła zapanował względny spokój.
Lyara opadła na kolana.
— To miejsce… czy to jeszcze las?
Eidar wstał powoli.
— To przedsionek. Za godzinę dotrzemy do Wieży Ciszy. Tam zacznie się próba. A to, co czeka za drzwiami… nie będzie już snem, ale pamięcią. Nie waszą. Jego.
— Kogo?
Eidar spojrzał na nich ciężko.
— Strażnika Fragmentu. Był kiedyś człowiekiem. Teraz jest wieczną strażą. I nienawidzi każdego, kto żyje.
Rozdział 3 (kontynuacja): Wieża Ciszy
Martwy Las zdawał się cichnąć jeszcze bardziej, kiedy ich oczom ukazała się wieża.
Stała samotnie pośrodku martwej równiny — wysoka, krucha, pochylona jakby w bólu. Zbudowana z popękanych, czarnych kamieni, pokryta pradawnymi runami, których znaczenia nie rozumiał już nikt poza Eidarem.
Wokół niej powietrze migotało, jakby rozżarzone. Nie było wiatru. Nie było dźwięku. Nawet sowa Lyary nie śmiała podlecieć bliżej.
— Jesteśmy na miejscu — szepnął Eidar. — Ale to nie my zdecydujemy, czy wejdziemy. Wieża sama was osądzi.
Zbliżając się, Keal poczuł jak jego serce zaczyna bić szybciej — nie z lęku, lecz z czymś bliższym gniewowi. Lyara wyczuła narastające napięcie magii. Przypominała jej to pieśń o umierającym świecie.
Drzwi wieży były zrobione z tego samego kamienia co reszta budowli — ale nie miały zamka. Kiedy Keal położył na nich dłoń, kamień rozsunął się cicho, jakby odetchnął.
— Pamiętajcie — powiedział Eidar. — Wieża działa nie według logiki, lecz pamięci. Każdy z was zobaczy coś innego. Tylko razem przetrwacie.
W środku panowała całkowita ciemność. Gdy przekroczyli próg, świat zmienił się.
Wnętrze Wieży — Próby Pamięci
Keal otworzył oczy. Był na ośnieżonym polu. Przed nim stał jego ojciec, trzymając ten sam miecz, który Keal teraz nosił. Ale twarz ojca była martwa. Głos surowy:
— Zostawiłeś mnie tam, synu. Umarłem, a ty nosisz moje dziedzictwo jak pancerz wstydu. Czy jesteś godzien?
Keal próbował krzyczeć, ale jego usta były zamknięte.
Lyara z kolei znalazła się w płonącej bibliotece. Krzyczała imiona ludzi, których nie mogła rozpoznać, a mimo to czuła, że ich kiedyś kochała. Wśród dymu stała dziewczynka, odbicie Lyary z dzieciństwa.
— Zdradziłaś nas — powiedziała cicho. — Oddałaś się magii. Ale magia nie ma serca.
Ogień skręcał się jak wąż wokół niej. Lyara chciała rzucić zaklęcie, ale jej moc nie odpowiadała.
Eidar, który pozostał przed wejściem, szepnął do siebie:
— Jeśli przejdą… może tym razem los się odmieni.
Powrót z Otchłani
Gdy minęła godzina, drzwi wieży otworzyły się ponownie.
Keal i Lyara wypadli z niej jak zrodzeni na nowo — spoceni, wycieńczeni, ale żywi. Oboje milczeli. Ich spojrzenia mówiły więcej niż słowa.
W dłoni Keala lśnił pierwszy fragment naszyjnika — srebrny, wygięty półksiężyc z pulsującym, bladym światłem.
Eidar przyjął ich z westchnieniem ulgi.
— To dopiero początek — powiedział. — Fragmentów jest pięć. Każdy trzymany w miejscu gorszym niż poprzednie. A teraz… ruszajmy. Zanim Wieża zechce was zatrzymać na zawsze.
Wieża Ciszy zniknęła za nimi w mgle. Ale pamięć tego, co tam widzieli, zostanie z nimi już na zawsze.
Rozdział 4: Przeklęte Doliny
Dwa dni po opuszczeniu Martwego Lasu ziemia zaczęła się zmieniać. Drzewa stawały się rzadsze, korzenie czerniały, a trawy przypominały ostrza. Krajobraz, który miał być ocaleniem po grozie Wieży Ciszy, okazał się równie martwy, ale w inny sposób. Tym razem to nie magia, lecz czas i krew wypaliły życie z tej ziemi.
Eidar prowadził ich przez rozpadliny i wyschnięte koryta rzek. Milczał większość drogi. Coś go niepokoiło.
Lyara, która do tej pory nie rozstawała się z kosturem, zaczęła spoglądać częściej na Keala. Ich spojrzenia coraz częściej spotykały się nieprzypadkowo. Coś rosło między nimi, jeszcze niewypowiedziane, ale obecne.
— Tu, w Dolinie Cieni, rozegrała się ostatnia bitwa między Pierwszymi Ludami a wyznawcami Czarnego Tronu — powiedział Eidar. — Krew wsiąkła tu tak gęsto, że ziemia nigdy nie wydała plonów. I nigdy nie wybaczyła.
Keal zatrzymał się, mrużąc oczy.
— Widzisz to?
Na wzgórzu, w oddali, stały trzy ciemne sylwetki. Nieruchome. Obserwujące.
Eidar zbladł.
— Nieumarli zwiadowcy. Sługi Upadłego Kręgu. Czują fragment.
Nie zdążyli się ukryć. Ziemia pod ich stopami za trzęsła się. Z ciemnych piasków doliny wyłoniły się istoty z kości i czerni — puste zbroje, ożywione zawiścią.
Bitwa w dolinie
Keal wyprzedził Eidara i Lyarę. Miecz jego ojca błysnął srebrnym światłem, tnąc cienie. Każde cięcie przecinało pustkę tak, jakby przecinało wspomnienie. Ale z każdym ciosem był coraz bardziej spowolniony. Cienie nie ginęły. Wracały.
Lyara wykrzyczała zaklęcie wiążące, rysując w powietrzu znak runy życia. Cienie zawyły, zatrzymując się, ale tylko na chwilę.
Wtedy Eidar rzucił w ziemię słoik z zamkniętym światłem. Eksplozja świętego blasku zmiotła martwe twarze, a cień wrzasnął.
Po wszystkim zaległa cisza.
Z trudem ocaleni, pod osłoną zmroku, znaleźli schronienie w pozostałościach kamiennego mauzoleum. Tam Eidar rozwinął mapę, pokrytą starymi pismami.
— Teraz musimy dotrzeć do Głębokiej Przełęczy. Tam znajdziemy drugą część naszyjnika. Ale to ziemie kontrolowane przez Czarne Bractwo. A oni nie znoszą czarownic.
Lyara uniosła brew.
— Czarownice też nie są fanami bractw.
Keal uśmiechnięty zerknął na nią.
— To będzie ciekawe.
Za nimi, w Dolinie Cieni, cienie znów zaczęły się poruszać. Więcej niż przedtem. Krew przelana w walce przyciągnęła więcej…
A ciemność dopiero zaczynała maszerować.
Rozdział 5: Głęboka Przełęcz
Zanim jeszcze świt rozdarł niebo, trójka podróżników opuściła ruiny mauzoleum. Droga prowadziła ku wschodowi, ku zboczom Pogórz Ognia — rozłamanym górom, które od stuleci oddzielały świat żywych od terytorium Czarnego Bractwa. Właśnie tam, w szczelinie między dwoma słupami skalnymi, czaiła się Głęboka Przełęcz.
Im bliżej byli granicy, tym mniej mówili. Nawet Lyara, zawsze gotowa do komentarza, milczała. Mgły, które spowijały te ziemie, miały smak żalu i węgli. Sowa, która zazwyczaj krążyła nad nimi, teraz nie wracała od długiego czasu.
— Tutaj zaczyna się ich teren — powiedział Eidar, wskazując na czarny obelisk wbity w ziemię niczym ostrze.
Czarne Bractwo. Kiedyś strażnicy wiedzy, teraz fanatycy, czciciele prawa bez miłosierdzia. Polowali na wszystko, co miało związek z magią. Uznali, że naszyjnik nie powinien należeć do nikogo — był zbyt potężny.
Droga prowadziła wąskim przesmykiem wśród skał. Ziemia pod nogami przypominała węgiel, a każdy dźwięk odbijał się echem, jakby cała dolina nasłuchiwała.
Wkrótce pojawiła się wieża strażnicza. Kamienna, z czarnym sztandarem, przedstawiającym przekreślone oko.
— Nie możemy ich przekonać — szepnęła Lyara. — Będą chcieli zabić mnie od razu.
— Albo gorzej — dodał Keal. — Zrobią z ciebie przestrogę.
Eidar spojrzał na nich ponuro.
— Jest jedna droga. Stara katakumba pod wieżą. Ominiecie ich posterunek, ale to miejsce zostało opuszczone od pokoleń.
Nie mieli wyboru.
Pod osłoną nocy zeszli ze szlaku i odnaleźli kamienne wejście ukryte w gęstwinie. Wewnątrz powitała ich wilgoć, cisza i echo przeszłych modłów.
Zeszli głębiej. Korytarze wiły się jak węże, zdobione reliefami przedstawiającymi upadek dawnych czarodziejów.
W jednej z komnat czekał na nich cień. Stary mężczyzna o oczach jak popiół i skórze pergaminowej.
— Czekałem na was — powiedział. — Mam na imię Althar. Byłem kiedyś z Bractwa, zanim oszaleli.
Wyjął stary zwój.
— Fragment, którego szukacie, został ukryty w Cytadeli Milczenia. Ale sądząc po tym, co mnie nawiedza od dni, Bractwo już tam dotarło.
Z zewnątrz dochodziły odgłosy kroków. Strażnicy.
Lyara odwróciła się do Keala:
— Gotowy?
Uśmiech bez słów. Miecz w dłoni. I początek kolejnej ucieczki przez mrok.
Czarne Bractwo — Dzieci Milczenia
Początki:
Czarne Bractwo narodziło się ponad trzy wieki temu jako zakon uczonych i magów, którego celem było strzeżenie granicy między światem ludzi a sferami mocy. Początkowo znani byli jako Zakon Ciszy, zbudowali archiwa, wieże strażnicze i sanktuaria — nie po to, by władać magią, ale by ją pilnować.
Z czasem jednak ich misja się wypaczyła. Gdy upadło Królestwo Aurith, a magia obróciła miasta w pył, Bractwo przysięgło wyplenić każdy jej ślad. Ich dewiza zmieniła się w „Milczenie jest zbawieniem”, a ich symbolem stało się przekreślone oko — znak, że to, co widziane, może być zdradliwe.
Rozdział 6: Cienie Cytadeli Milczenia
Świt był szary i lodowaty, kiedy Lyara, Keal i Eidar opuścili podziemia katakumb. Kamienie pod ich stopami parzyły chłodem, a światło poranka nie przynosiło nadziei, lecz tylko cień górującej w oddali fortecy.
Cytadela Milczenia.
Miejsce przeklęte, gdzie podobno dźwięk umierał, zanim zdołał dotknąć powietrza. Stare zapiski mówiły, że to tutaj Czarne Bractwo więziło czarodziejów, nim odebrano im język i umysł. A teraz właśnie tam miał kryć się kolejny fragment wskazówki do naszyjnika — może nawet sam artefakt.
Keal zatrzymał się na wzgórzu. Jego płaszcz szarpał wiatr, a na twarzy znów pojawiła się ta stara, wyryta blizna, którą Lyara coraz częściej przyłapywała się, że obserwuje zbyt długo.
— Nie wygląda na opuszczoną — mruknął. — Zobacz.
Nad cytadelą unosił się słaby dym. Na murach czarne sylwetki patrolujących strażników. Byli tu. Czarne Bractwo.
Eidar zaklął cicho pod nosem.
— Jeśli naprawdę szukają naszyjnika, nie zostawią żadnych śladów. Wejdziemy nocą. Znam przejście. Ale najpierw…
Spojrzał na Lyarę.
— W tej cytadeli jest coś więcej niż tylko ruiny. Jest tam komnata zapomnianej magii. Dawne archiwum. Może jeszcze nie wszystko spalili.
Lyara skinęła głową. Czuła drżenie mocy gdzieś głęboko — jakby coś jej szeptało spod ziemi.
W nocy, ukryci w cieniu porośniętej mchem ściany, przemknęli przez rozpadlinę skalną. Cytadela Milczenia była bardziej żywa niż powinna. Słyszeli jęki… nie z ludzkich gardeł, lecz jakby sama magia jęczała uwięziona w kamieniu.
Zeszli korytarzem. Kamienne płaskorzeźby przedstawiały ludzi zakuwanych w łańcuchy. Krew ofiar zastąpiona była inskrypcjami wyrytymi w ich cieniach.
W jednej z komnat natknęli się na strażnika. Nie człowieka.
Był wysoki, pokryty metalową maską i kolczastym pancerzem. Jego miecz był wykonany z czystej czerni, jakby z samej ciemności.
— Milczenie… — wychrypiał. — ...albo śmierć.
Zanim strażnik zdołał zaatakować, Keal ruszył pierwszy. Cios za ciosem, obaj zniknęli w ciemności. W końcu Lyara przyzwała błysk światła, który oślepił strażnika na sekundę. Wystarczyło. Keal zatopił miecz w jego szyi.
Strażnik osunął się bezgłośnie.
Zabrali jego pierścień — znak wyższej rangi Bractwa. Eidar przeanalizował go w świetle pochodni.
— Ten znak… prowadzi do niższych komnat. Tam znajdziemy to, czego szukamy.
Na ścianie zarysowana była mapa. Lyara dotknęła jej palcami. Kiedy to zrobiła, kamień pod nią rozjarzył się na niebiesko. Echo dawnej magii. Komnata, o której mówił Althar, była realna.
— Jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek — powiedziała cicho.