MIŁOŚĆ
kochany mój
kochany mój piszę do ciebie list
bo smutek ogarnął mnie wielki
i żal a w duszy takie spustoszenie
że już i aniołowie odlecieli
i zostawili bez opieki
a co u ciebie kochany mój
czy zdrowy jesteś czy radosny
i o kim myślisz o świtaniu
zbudzony ptaków wrzawą
czy wznosisz się kiedy do nieba
kochany mój za oknem noc
z gwiazd litery składam
żeby ci w duszy zamigotały
żeby cię roziskrzyły miłością
i żeby aniołowie wrócili
czary
śniłam dzisiaj o tobie
na jawie w poświacie księżyca
dostrzegłam zarys uśmiechu
poczułam muśnięcie ust
na policzku jak rozespany wiersz
utkany ze strun tęsknot
przebudzenie
w twoim wysokim szczupłym ciele
jest gibkość zwierzęcia
o pięknych ruchach
i czułość mężczyzny
czuję twoje ciepło swoim sercem
wącham zapach skóry palcami
dotykam lekkości twego oddechu
i doznaję świeżości uśmiechu
nasze ciała dotykają się i łączą ponad ziemią
w rozmowie miłości
w namiętności wiedzy
która poznała nieskończoność
przeciągasz się leniwie jak kot
i odpływasz z marzeniami
których jeszcze nie odkryłam
serce łomocze mi w piersi
chwila
to była chwila
rozkochanych serc
bez poranka wspólnego
kiedy słońce złote iskry rozrzuca
na nagich piersiach
rozbudzonych pocałunkami
to była chwila
płomienia co rozgrzał
i zniknął
radości w skrzypcowym smyczku
ukrytej
uśmiechu który lody roztajał
i tęsknoty co łzami
się syciła
za tę chwilę
za wzruszenie
za muzykę
za zapomnienie
za radość
i łzy
i pragnienie
dziękuję ci
marzenie
W czarodziejskiej kuli szklanej
widać naszą przyszłość całą;
tę szczęśliwą, roześmianą
i pochmurną, nadąsaną.
Jest w niej miłość zaklęta
i tęsknota na gwiazdach rozpięta,
oczu moich radosnych kochanie,
namiętności żar i pożądanie.
Z czarodziejskiej kuli szklanej
los dyskretnie nas podgląda,
tajemne przejścia wskazuje;
a gdy zawierzysz mu, obiecuje,
że po tamtej stronie kuli
niebo nas do gwiazd przytuli,
z rumakami skrzydlatymi
przez przestworza pofruniemy.
Spójrz, ty i ja w świata objęciach,
już na zawsze z pegazami pojednani
zanurzamy się w sobie bez pamięci —
jak w czarodziejskiej kuli szklanej.
taniec
jak strudzony wędrowiec
plecy opiera o pień szeroki
w cieniu liści rozłożystych oczy przymyka
palcami gładzi korę porowatą dla ukojenia
tak ja wtulam się w twoje ramiona
gra orkiestra tańca rytm
moja dłoń schowana w twojej
posuwamy się po sali
w bliskości ciał nieśmiałej
w radosnym rozmarzeniu
jak drzewo gałęziami
oplotłeś mnie
jak drzewo siły mi dodajesz
o nas
najpierw była tęsknota
za listem za telefonem
pierwszym spotkaniem
pocałunkiem kochaniem
spełnienie
wyznań lirycznych
poezji dramatu
kartek pisanych nocą
oczekiwanie
na siebie na bliskość
na zapomnienie
na rozkochanie
przeżycie
pojednania dusz i ciał
i radość odkrywania
piękności świata
marzenia
o szczęściu nieskończonym
i miłości która nie przeminie
upojona własnym istnieniem
a potem było rozstanie
bolesne niechciane
rozmazane i nie bez łez
i żal za szczęściem minionym
na koniec zostało wspomnienie
wierne oddane i radosne
pamięć szczęścia miłości
która trwa
gwieździsty trakt
już za oknem zmrok
siądziemy razem tu
w kąciku koty dwa
bliskości ciała bliskości duszy
szukamy w świetle gwiazd
wyprawa w bajki świat
gdzie prawdy znajdziesz sens
no chodź już miły
pozostaw smutki
na wyprawę tę pójdziemy razem
wsłuchaj się w rytm serca swego
usłysz mnie
zobacz mnie
poczuj mnie
gwieździsty trakt
powiem wszystko ci
jak miłość w sercu drży
odkrytą nie chce być
gwiazdami znaczy gwiazdami broczy
maluje cały świat
marzeniem kreśli znak
do raju wiedzie nas
rozmarza snami samotność znika
na wyprawę tę pójdziemy razem
wsłuchaj się w rytm serca swego
usłysz mnie
zobacz mnie
poczuj mnie
gwieździsty trakt
podaj rękę swą
chcę poczuć bliskość twą
obiecam zapach bzu
obiecam radość obiecam miłość
porzucisz smutki swe
zapomnisz bólu krzyk
spełnienia zaznasz smak
upojnych nocy
pachnących wiosną
na wyprawę tę pójdziemy razem
wsłuchaj się w rytm serca swego
usłysz mnie
zobacz mnie
poczuj mnie
gwieździsty trakt
(tekst do muzyki Jerzego Horwatha)
nieszczęśliwy wypadek
rozbiegły się serca nasze
złaknione czułości
ślepe i zagubione
wśród marzeń i wzlotów
twoje imię
powiew wiatru na rozgrzanym czole
twój głos
wschodzące słońce po deszczowej nocy
twój oddech
kwitnące lipy i jaśmin i miód
wpadło serce twoje do studni
i zatonęło
wyjrzałam za nim z niepokojem
zakryła je woda
widziałam jak przepadło
labirynt twojej duszy
zatopiłam się w twoich oczach
wytrwale torowałam sobie drogę do ich źródła
szłam niepomna przestróg
odkrywając prawdę o nas
błądziłam w labiryncie twojej duszy
trafiłam
nieśmiało dotknęłam twego serca
a ty podałeś mi dłoń
tę samą w którą wsuwam teraz
bezsilnie zaciśniętą pięść
czułość
Stasinkowi
potrzeba mi twojej czułości
dotyku ust na policzku
szeptu pieszczącego oddechem
zapachu porannej mgły
wrażliwego serca
dłoni rozgrzanych tęsknotą
ramion szeroko otwartych
oczu rozmarzonych
dom na wsi
wśród letniej zieleni
podszytej rozbłyskami słońca
czerwony drewniany dom
z białą werandą i białymi oknami
fioletowy rododendron
huśtawka zawieszona pod dębem
w oddali przystań
łodzie i rozkołysana woda
dom na wsi
dla ciebie dla mnie
dla wspomnień życia
za którym boleśnie tęsknisz
w oknie sylwetka kobiety
z przeszłości utraconej
przechadzam się przyglądam
rozmawiam z duchami
które snują się wśród drzew
w sypialni i przy kuchennym stole
uśmiechają się z przekąsem
mówisz że jeszcze tu wrócimy
a one kiwają głowami
jakby wiedziały
noc pod gwiazdami
Stasinkowi
niebo było granatowe
jakby atrament z kałamarza wypiło
upiło się rozmarzyło
złotymi gwiazdami
powłóczyste szaty upstrzyło
dla fasonu dla zabawy
z przekory
migotało figlarnie
i nie wiedząc co czyni pijane
z nieboskłonu wystąpiło
by się do nas przybliżyć
nachylało się wychylało
zza barokowej balustrady balkonu
wiatr studził oddechy
i rozpalał nagość skóry
niebo namawiał do skoku
aż w końcu spadło
otuliło cię muślinowo
spod przymkniętych powiek
widziałam zarys twego ciała
spowitego w gwiazdy i granat
jedwabiem nocy obleczony
zamknąłeś mnie w niebie
drżałam z zachwytu
jak w ogień idę do ciebie
mężowi mojemu w dniu ślubu
jak w ogień idę do ciebie
szukam twych ramion
opiekunów naszej miłości
czuję twój zapach słyszę oddech
przyśpieszone bicie serca
mojego twojego
przepełnia mnie wzruszeniem
i pożądaniem
na dnie twoich oczu
niebieskich jak niebo nad nami
latem
widzę marzenie o szczęściu
w bliskości serc i ciał
jakiej jeszcze nie było
w twoich oczach przeglądam się
ukradkiem
uśmiecham się do siebie
do ciebie
do świata
Melbourne, 10 kwietnia 1999
obrączka
mój mąż nosi obrączkę
na serdecznym palcu
prawej dłoni
by cały świat widział
że jesteśmy dla siebie
złota obrączka
połyskuje światłem
w ciemności nocy
gdy poznaje ciało moje
w intymności zbliżenia
na palcach muskających struny gitary
złoty znak
rozbrzmiewa miłością
przywołuje mnie do siebie
magią muzyki
mój mąż poślubił mnie
na zawsze jak za dawnych czasów
albo w bajce
wsuwając na mój palec
obrączkę wieczności
sen w jawę przemienił
pierwsza rocznica ślubu
więc to już rok
ty i ja
przez mgły śnieżyce
pod słońce
w morzu czułości
we wzlotach zapomnienia
i w naburmuszeniu
w cieniu słów jak błyskawice
w najdelikatniejszym dotknięciu
dłoni i w bliskości
uskrzydlonej
życzę nam miłości wiosennej
pocałunków rozmarzonych
życzliwych spojrzeń przyjaciół
i oceanu radości
bo czymże rok
wobec wieczności?
Sztokholm, 10 kwietnia 2000
Ingarö
w promieniach zachodzącego słońca
w szeleście trawy
w szepcie liści drzew
dostrzegam wartość życia
jedziesz na rowerze
u boku pies
twój i mój
jak wspólne dziecko
którego nie mieliśmy
jadę za wami
czuję powiew wiatru
zapach wieczoru
łagodnieję bezpieczna
że znalazłam oazę
może nawet sens istnienia
że właśnie tutaj
doznać mogę szczęścia
w twoich ramionach
Stasinkowi
byłam falą morską
rozpryskującą się o urwisty brzeg klifu
w tysiące kropel
jaśniejących w promieniach słońca
radością nowego istnienia
skakałam ze skały
i jak ptak przemierzałam odległość
dzielącą mnie od ziemi
wznosiłam się i opadałam
lotem łagodnym czarodziejskim
chwila trwała wieczność
wzlatywałam na skrzydłach miłości
rozpostartych szeroko jak w locie Ikara
upojona twoją bliskością
odurzona szczęściem
nasze nieprzemijanie
jak nieporadnie kwitną kwiaty
którym nie dodajesz otuchy
łagodnym spojrzeniem
jak cicho bije serce
którego nie nasycasz
żarem miłości
i blado uśmiecha się słońce
i smutny jest deszcz
w którym się nie kąpiesz
wpatruję się w zegar
i zaklinam opieszały czas
żeby pobiegł jak oszalały
do dnia w którym
przyjdziesz i szepniesz
jesteśmy razem
a wtedy niech zatrzyma się
świat cały na jedną chwilę
naszego nieprzemijania
przeprosiny
obiecać ci muszę
że nie będę już więcej przyzwalać
złości przychodzić znienacka
że nie będę odpierać ataków
lecz zaufam sobie i tobie i Bogu
zrobię kolorową sałatkę
zjemy kolację przy świecach
będę patrzeć w twoje łagodne oczy
i dotknę twojej dłoni na stole
opowiem ci
w kieliszku białego wina
dostrzeżesz prawdę o mnie
jakiej dotąd nie znałeś
schowasz mnie w swoich ramionach
i wyszepczesz
poranek marcowy
ten dzień taki piękny
bo dał nam go Bóg
choć tutaj jest Szwecja i żyje się inaczej
otulone śniegiem gałęzie drzew
roziskrzona słońcem kręta droga przez las
przez ziemię obcą i obojętną
czy buty ci przemokły albo czy przyciasne
w panoramie okna
w doniczce kwitnące orchidee
obudzone z zimowego snu
wbrew ludowym mądrościom
i zazdrosnym spojrzeniom sąsiadów
bo tutaj jest Szwecja i żyje się inaczej
a dzień taki piękny
bo dał nam go Bóg
pójdziemy nad morze ty i ja
i nasz duży biały pies
puszczać będziesz kamyki po śliskiej tafli
zamarzniętej po horyzont
a ja szepnę ci
ten dzień taki piękny
bo dał nam go Bóg
choć tutaj jest Szwecja i żyje się inaczej
PRZEMIJANIE
nieznajomi
nie znam pana
proszę nie dzwonić
już nigdy aż do bólu
nie będę czekała
nie było nas
iluzja baśni
wspomnienia
obolałej wyobraźni
nie było i nie ma
drzwi zamknięte na klucz
nie wyłamię nie podważę
nie przezwyciężę kłamstwa
telefon nie przemówi
głos nie ukoi
oczy nie zapłoną
usta nie rozcałują
gdyby poskładać wszystko
zostanie tylko wysuszony
szkielet przeszłości której namiętnie
zadajemy kłam
Sztokholm, listopad 1996
na łące
w twojej książce przeczytałam
o świecie wymarzonym
bez cierpienia i smutku
i bez miłości zawiedzionej
zanurzyłam się w trawie polnej
wchłaniałam jej zapach słoneczny
i myślałam o nadziei uśpionej
i o tym że się mijamy
w sukienkę jedwabną
wplątały się chabry zdziwione
wiatr potargał włosy rozwiane
czułam wilgotny zapach ziemi
byłam złączona z naturą
jak z dzieckiem matka
i ze ziemia mnie przyjmie wiedziałam
tak blisko było
rocznica
w ciągu roku
obudziły się nadzieje i umarły
świat rozbłysnął kolorami tęczy
i przygasł szarością zmartwienia
byliśmy dla siebie
śpiewały ptaki na drzewach
pachniały trawy pod dotykiem nagich ciał
wzlatywaliśmy na skrzydłach uniesienia
nagość mieszała się z otwartością
i nie zamykał nikt drzwi
do duszy ani do serca
radośnie patrzyliśmy sobie w oczy
kochaliśmy się spleceni o północy
pieściliśmy zmysły i serca
dotykiem spojrzeniem zapachem
słowami szeptanymi gorąco
mieliśmy wiarę miłość i namiętność
i snuli marzenia o przyszłości
świecił księżyc i gwiazdy
dla nas i świata w naszych objęciach
a potem wszystko odpłynęło
w takt muzyki pożegnalnej
rozpłynęło się
rozmyło wśród mgieł
pozostaliśmy odmienieni
ty i ja nie dla siebie przeznaczeni
potoczyły się łzy po policzkach
zmarszczonych smutkiem
młodość
o gdyby młodość czuła siłę swoją
gdyby poznała moc własnego uroku
gdyby przeczuwać mogła co nadejdzie
gdyby dotknął ją smutek upływającego czasu
o gdyby młodość stanęła choć na chwilę