E-book
42.53
drukowana A5
69.01
Następczyni

Bezpłatny fragment - Następczyni


5
Objętość:
338 str.
ISBN:
978-83-8414-176-2
E-book
za 42.53
drukowana A5
za 69.01

Dziadku,

byłeś moim najlepszym przyjacielem.

Ta książka jest dla Ciebie.

Przedmowa

Cześć! Nazywam się Oliwia Gwizdalska i jestem… no właśnie, kim? Autorką powieści? Aktorką? Nauczycielką z tendencją do autodestrukcji? A może business woman, posiadającą ukryty motyw i obmyślającą najlepszy plan morderstwa? Nic z tych rzeczy! Jestem zwykłą kobietą, pracującą na etacie, wiodącą najnormalniejsze życie.

Piszę odkąd pamiętam. Proza czy poezja — nie ma to znaczenia. Liczy się tylko, aby pisać. Ćwiczyć swój umysł, ubierać myśli w słowa, kształtować swoją kreatywność i wyobraźnię w sobie tylko znane kształty. Twoja głowa jest jedynym narzędziem, jakiego potrzebujesz. Ważne, aby mieć otwarty umysł na wszelkie pomysły. Bo — tak między nami — w literaturze nie ma rzeczy niemożliwych. To, co powołasz do życia słowem, istnieje.

Ale dość o mnie. Jeżeli czytacie ten tekst to znaczy, że prawdopodobnie zakupiliście moją książkę. Dlaczego? Może jestem Wam w jakiś sposób bliska. Albo szukaliście czegoś do czytania i moja książka w jakiś sposób trafiła Wam w ręce. A może po prostu chcecie wyłapać wszystkie moje błędy lub skrytykować samą historię. I wiecie co? To też jest w porządku.

Książka, którą trzymacie w rękach bądź wyświetlacie na ekranach swoich urządzeń została przeze mnie napisana w wieku szesnastu lat. Długo się wstrzymywałam, aby pokazać ją światu, zawsze pisałam do przysłowiowej „szuflady”. Ale w końcu nadszedł czas, aby podzielić się stworzoną przeze mnie historią. Od momentu napisania powieści minęło prawie trzynaście lat. Gdybym miała stworzyć podobną historię teraz, wiem, że najprawdopodobniej wyglądałaby zupełnie inaczej. Użyłabym innego stylu, języka, zmieniłabym fabułę, dodałabym wiele elementów. Ale zależało mi, żeby pozostawić ją w stanie pierwotnym. Dlaczego? — spytacie. Szczerze? Kompletnie nie mam pojęcia. Może z sentymentu i nostalgii. A może ze zwykłego uporu.

W każdym razie nie wierzyłam, że uda mi się kiedykolwiek wydać moją powieść. To tylko dowodzi tego, jak człowiek niewiele wie o przyszłości. Dlatego zaklinam Was, nie bójcie się marzyć i spełniać tych marzeń. Nawet jeżeli ma minąć aż trzynaście lat do osiągnięcia celu.

A teraz, nie przedłużając więcej, życzę Wam przyjemnej lektury!

Prolog

Niebo przybrało ciemną, granatową barwę. Noc okryła wszystko czarną płachtą, której nie rozjaśniał blask gwiazd czy światło księżyca. Nic. W królestwie Alyrii, a może i na całym świecie, zapadła cisza. Cisza wyczekiwania.

Błyskawice pojawiły się znienacka. Rozświetliły niebo, ukazując zamek w upiornym świetle. Potem zaczął padać deszcz. Ciężkie krople lądowały na ziemi z głuchym łoskotem, tworząc kałuże lub — co gorsza — wsiąkając w glebę, czego skutkiem było gęste niczym krew błoto. Następnie pojawił się wiatr. Silny i pełen energii. Usuwał wszystko, co pojawiło się na jego drodze. Był wszędzie. Rozpętała się prawdziwa nawałnica.

Huragan ciskał deszczem we wszystkie strony. Pioruny straszyły, że wedrą się do zamku, by rozpocząć wojnę ze wszystkim, nieważne — żywym czy martwym. Ale to była tylko groźba. W zachodnim skrzydle zamku toczyła się prawdziwa walka.

W komnacie płonęły świece, rozświetlając mrok nocy. Wiatr trząsł złowrogo okiennicami. Ciszę mącił dźwięk zawieruchy na zewnątrz i rozlegający się od czasu do czasu głośny krzyk. Wysoki wrzask, pełen bólu, który mogła wydać tylko jakaś nadprzyrodzona istota, przenikał ciało o wiele bardziej niż ziąb, który panował w pomieszczeniu.

— Pani, słyszysz mnie? — stara kobieta pochyliła się nad o wiele młodszą, która krzyknęła kolejny raz — Już prawie, Wasza Wysokość. Niedługo będzie po wszystkim. Jeszcze troszeczkę.

— Nie dam rady…. — głos królowej był jak zefirek. Ulotny i słaby.

— Obmyj jej czoło — rozkazała stara akuszerka swojej pomocnicy. Tamta, ledwie podlotek, szybko spełniła polecenie.

— Teraz, Wasza Wysokość. Teraz!

Kobieta leżąca na łożu wrzasnęła, ale zaczęła przeć. Włożyła w to całą swoją siłę i nadzieję. Po jej twarzy spływały pot i łzy, łącząc się ze sobą w dzikim tańcu. Pragnęła teraz tylko usłyszeć kwilenie nowonarodzonego dziecka. Spazmy bólu przeszywały jej ciało raz po raz, powodując kolejne krzyki.

— Mocniej, Wasza Wysokość. Mocniej!

Starała się, naprawdę się starała. Ale nie miała tyle siły, a z każdym kolejnym wysiłkiem, jaki wkładała w wydanie dziecka na świat, słabła. Poczuła na czole chłodną szmatkę. Dyszała ciężko, jej twarz była rozpalona, a ciało wycieńczone. Nie wiedziała, jak długo jeszcze jest w stanie wytrzymać.

Akuszerka pierwsza uświadomiła sobie, że coś jest nie tak. Nie chodziło o to, że dziecko nie chciało przyjść na świat. Ono po prostu nie mogło.

— Źle się ułożyło — akuszerka spojrzała na twarz swojej królowej. Strach ścisnął starą kobietę za gardło. Oblicze władczyni lśniło od potu, spojrzenie miała ledwo przytomne — Pani, spróbuję je przekręcić, ale jest w takiej pozycji, że… — zawiesiła głos.

Ciężarna wiedziała, o co chodzi. Mimo obezwładniającego bólu wyczytała to w twarzy pochylającej się nad nią kobiety, dostrzegła grozę czającą się głęboko w jej oczach. Przyszedł czas wyboru. Jeśli chodzi o nią, decyzja była prosta. Akuszerka dostrzegła to w jej twarzy i zaciśniętych ustach — determinację.

— Lera, biegnij po króla. Natychmiast!

Młodej pomocnicy nie trzeba było powtarzać dwa razy. Rzuciła szmatkę, którą ocierała władczyni czoło i wybiegła z pomieszczenia. Akuszerka nakazała królowej oddychać głęboko, ale ta zamiast tego złapała ją za rękę.

— Ratuj… ratuj dziecko — wydyszała — To nie jest prośba.

Stara kobieta zawahała się. Jednak jedno spojrzenie w oczy władczyni, ślady zębów na bladych wargach i zduszony krzyk bólu, wywołany przez kolejny skurcz, sprawiły, że wiedziała co powinna zrobić. Powoli, z powagą skinęła głową i zabrała się do wykonania swojej powinności.

Była opanowana, tego wymagało jej zajęcie. Mimo wątpliwości zrobiła to, czego od niej wymagano i już po chwili w komnacie rozległo się kwilenie dziecka. Zawinęła je w czyste prześcieradło i w tym samym czasie do pomieszczenia wpadła Lera, krzycząc, że król już biegnie — i to dosłownie. Kiedy młoda dziewczyna zobaczyła dziecko zapiszczała z wrażenia, a jej twarz rozjaśniła się. Za chwilę jednak zbladła, zobaczywszy swoją władczynię, leżącą bez ruchu na wielkim łożu. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia.

W tym momencie król wbiegł do komnaty. Rozejrzał się roztargniony. Pierwsze, co zobaczył, to szok na twarzy młodziutkiej pomocnicy. Sama akuszerka miała na swoim obliczu wypisany taki smutek, że władca poczuł, jak wszystkie wnętrzności zaplątują mu się w supeł.

— To dziewczynka, Wasza Wysokość — powiedziała stara kobieta drżącym głosem, wyciągając ku niemu płaczące niemowlę. Mężczyzna nawet nie spojrzał na dziecko. Jego twarz kolorem przypominała marmur. Ruszył na chwiejnych nogach do łoża, gdzie spoczywała jego żona. Upadł na kolana i złapał jej bezwładne ręce. Podniósł je do ust i ucałował. A potem gorzko zapłakał.

W taki właśnie sposób przyszła na świat Królewska Córa.

Mam na imię Deirdre, a to moja historia.

Rozdział 1

Widziałem, jak razy spadają na ciało dziewczynki. Siła, z jaką gałąź uderzała, była zadziwiająca. W oczach oprawczyni widziałem płomienie gniewu, jej twarz wykrzywiała dzika furia. A mimo to również była dzieckiem, zupełnie jak jej ofiara…


— Dlaczego to zrobiłaś? ­­

Surowy wzrok ojca spoczął na mojej drobnej postaci. Wbiłam spojrzenie w kamienną posadzkę. Zdawałam sobie sprawę z okropności mego czynu. I nie miało znaczenia, że sprawił mi on przyjemność. Wcześniej nigdy nie pomyślałabym, że jestem zdolna do czegoś takiego. Do takiego okrucieństwa, do zupełnej utraty kontroli nad sobą. Wiedziałam, że to było złe, ale świadomość tego faktu w żaden sposób nie mogła mi pomóc. Zrobiłam, co zrobiłam, nieważne czy miałam powód, nie usprawiedliwiało mnie to. I teraz musiałam ponieść tego konsekwencje.

Dzień zaczął się zwyczajnie. Rano garderobiana pomogła mi włożyć suknię i upięła moje długie, ciemne włosy w wytworny kok. Pozwoliłam jej na to i po prostu cierpliwie czekałam, aż skończy. W końcu cofnęła się, podziwiając swoje dzieło.

— Gotowe, pani — ukłoniła się nisko.

— Dziękuję. Możesz się oddalić.

Kobieta dygnęła raz jeszcze, a potem wycofała się z pomieszczenia. Zostałam sama. Dotknęłam lekko moich upiętych włosów i westchnęłam. Wolałam, kiedy swobodnie opadały na plecy, ale mogłam na to pozwolić jedynie w zaciszu własnej komnaty. Publicznie było to uważane za gorszące i nie mogłam dopuścić, aby widziano mnie w rozpuszczonych włosach. Miałam dopiero dziesięć lat, ale już wymagano ode mnie obeznania z całą dworską etykietą, wszystkimi tytułami zamożnych panów i pań, i wszystkiego, co powinna umieć Królewska Córa. Przestrzeganie zasad stanowiło dla mnie wyzwanie. Nie tak jak dla mojej siostry. Alysia mogła się stroić całymi dniami, przebierając się w barwne stroje i co godzinę zmieniając pantofle. Pozwalała, żeby na jej głowie codziennie pojawiały się coraz to wymyślniejsze fryzury, a jej szyję ozdabiały liczne perły. Była delikatna, łagodna i pełna wdzięku, a przy tym niezwykle charyzmatyczna. Po matce odziedziczyła drobną budowę, filigranową cerę, jasne oczy i złociste włosy. W przeciwieństwie do niej, ja miałam urodę po ojcu. Szczupła sylwetka, ciemne, proste włosy i lazurowe tęczówki. Różniłyśmy się zarówno wyglądem, jak i charakterem. Byłyśmy niczym ogień i woda, dzień i noc, światło i mrok.

Dwa lata temu Alysia wyszła za mąż, za Królewskiego Syna z odległego kraju zza morza. Nie widziałam jej od tamtego czasu, ale wydawała się szczęśliwa, kiedy wyjeżdżała. Mimo niesnasek między nami, życzyłam jej jak najlepiej. Bądź co bądź, była moją siostrą, moją rodziną, moją krwią. Ojciec zawsze powtarzał, że życie bez rodziny i bliskich nie ma żadnej wartości.

Westchnęłam raz jeszcze i wygładziłam materiał sukni. Uniosłam lekko głowę, a na twarz przywołałam serdeczny uśmiech. Wyszłam z komnaty energicznym krokiem.

— Moja pani! — zatrzymał mnie nagle okrzyk. Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w moją stronę lorda Borunda. Uśmiechnęłam się wesoło.

Ten mężczyzna w średnim wieku oficjalnie był osobistym doradcą mojego ojca, jego prawą ręką, jak i również jego najlepszym przyjacielem. Ja sama uwielbiałam Borunda, był dla mnie niczym drugi ojciec, a przynajmniej jak wuj, którego nigdy nie miałam. Zawsze mogłam liczyć na jego pomoc lub chociażby ciepłe słowo bądź radę. Jego obecność przy boku ojca dodawała mi otuchy. Ludzi u władzy zawsze otacza kłębowisko żmij, a świadomość, że ojciec nie stawia im czoła samotnie, działa pokrzepiająco.

— Dokąd się tak spieszysz, moja pani? — ukłonił się, a w jego oczach dostrzegłam błysk rozbawienia.

— Szukam moich Towarzyszek. Widziałeś je może?

— Ach, tak. Grupka papużek, których ćwierkanie słychać nawet z drugiego końca zamku.

Uśmiechnęłam się szeroko na te słowa, jako że zawierały w sobie całą prawdę. Moje Towarzyszki słynęły z tego, że usta im się nie zamykały. Plotkowały, opowiadały anegdotki i raz po raz wybuchały perlistym śmiechem. Cztery dziewczynki, córki ważnych lordów, były czymś w rodzaju mojej świty. Każda Królewska Córa powinna je mieć - usłyszałam kiedyś w odpowiedzi na moje protesty.

— Owszem, właśnie ich szukam. Czy masz jakieś pojęcie, gdzie w tej chwili mogą być?

— Wydaje mi się, że poszły na przechadzkę po ogrodzie. Z przyjemnością ujrzą Waszą Wysokość.

— Dziękuję, Borundzie. W takim razie dołączę do nich. Do widzenia, życzę miłego dnia.

— Tobie również, pani.

Oddaliłam się, tym razem wiedząc dokąd się kierować. Znałam zamek jak własną komnatę, więc już po chwili wychodziłam tylnym wyjściem do ogrodu. Wciągnęłam głęboko w płuca świeże powietrze i uśmiechnęłam się, kiedy poczułam woń kwitnących kwiatów. Rozejrzałam się, szukając moich Towarzyszek. Ujrzałam je daleko, w głębi ogrodu, pod rozłożystym dębem. Zmarszczyłam brwi. Nigdy się tam nie zapuszczałyśmy, ponieważ w wyniku mocnych wiatrów z drzewa często spadały gałęzie, które nieostrożnego wędrowca mogły ugodzić w głowę. Teraz jednak stały tam, blisko siebie i szeptały o czymś z przejęciem.

Ruszyłam w ich stronę. W połowie drogi wpadłam na pomysł, żeby je lekko przestraszyć. Na paluszkach podeszłam bliżej i już miałam otworzyć usta lub wskoczyć między nie z wrzaskiem, gdy usłyszałam swoje imię. Mimowolnie zamarłam, a uszy wyłapały dalsze słowa, wypowiadane przez Floirene.

— …podobno Deirdre zabiła własną matkę! Rozumiecie? ZABIŁA MATKĘ. Królewska Córa jest morderczynią. Słyszałam o potworach, które przychodząc na świat rozrywają swoje rodzicielki! Jeśli to prawda, to…

Dalsze słowa nie docierały do mnie. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Po pierwszym, kilkusekundowym szoku, przyszedł gniew. Jak ona śmie rozpowiadać takie plotki? Poczułam gorąco na twarzy. Moje oczy pałały nienawiścią, kiedy spojrzałam na Floirene. Ręce zaczęły mnie świerzbić. Nie wiedząc właściwie co robię, schyliłam się i podniosłam z ziemi gałąź. Ścisnęłam ją w dłoni.

Pierwszy cios trafił ją w twarz. Floirene krzyknęła i zasłoniła się rękoma. Za drugim uderzeniem dziewczynka upadła z rozdzierającym wrzaskiem. Po trzecim zaszlochała. Przy czwartym po twarzy spływała jej krew. Prawie nie słyszałam pozostałych Towarzyszek, bo w uszach mi szumiało, a serce dudniło głośno. Kolejny raz smagnęłam Floirene gałęzią. Krew na policzkach mieszała jej się ze łzami. Spojrzała na mnie błagalnie przez palce, a z jej ust wydobył się jęk. Ale ja nie miałam dla niej litości. Kolejny raz uniosłam rękę nad głowę… ale nie zdążyłam zadać ciosu. Ktoś złapał mnie wpół i odciągnął od ofiary mego gniewu. Wrzasnęłam i wierzgnęłam, próbując się wyrwać. Machnęłam moją bronią, próbując jeszcze dosięgnąć dziewczynki, ale była już poza moim zasięgiem.

Byłam wściekła na tego, kto miał czelność mnie powstrzymać. Chciałam mu też zadać ból. Ale przede wszystkim chciałam dopaść Floirene. Byłam jak dzikie zwierzę, gotowe kąsać, drapać i gryźć. Gotowe zabijać.

— Pani, przestań! Wystarczy, dostała nauczkę! Pani…. Deirdre, spójrz na mnie!

To właśnie moje imię sprawiło, że przestałam się wyrywać. Spojrzałam na Borunda, który trzymał mnie w stalowym uchwycie. Nie wiem, co chciałam mu przekazać wzrokiem, ale po chwili poddałam się i opadłam bezwiednie w jego uścisku. Mężczyzna pogładził mnie po włosach, szepcząc coś. Zwierzę we mnie powoli się uspokajało. Jak przez mgłę słyszałam zamieszanie wokół. Po chwili Borund zwrócił się w kilku słowach do otaczających nas ludzi i powlókł mnie do zamku.

Właśnie w taki oto sposób stałam teraz w Sali Tronowej, naprzeciwko ojca. Czułam się podle, ale nie z powodu mojego czynu. Nie było we mnie poczucia winy, nie było skruchy. To reakcja ojca napawała mnie strachem, poczucie, że go zawiodłam. To najbardziej wdzierało mi się w serce. Jego stalowe spojrzenie onieśmielało mnie. Moja twarz wciąż nosiła na sobie ślady niedawnych emocji. Drżące ręce schowałam w fałdach sukni. Wbiłam wzrok z posadzkę i czekałam. Po kilku minutach usłyszałam głębokie westchnięcie ojca.

— Borundzie, zostaw nas samych.

— Panie…

— Natychmiast — władczy ton ojca przeszył powietrze. Zagryzłam wargę. Nigdy nie używał tego głosu na swoim doradcy i przyjacielu. Nigdy.

Lord Borund już więcej nie protestował. Zszedł z podwyższenia, na którym mój ojciec zasiadał na tronie. Kiedy mężczyzna przechodził obok mnie, podniosłam lekko głowę. Próbowałam uchwycić jego spojrzenie, uśmiech otuchy, cokolwiek. Chciałam poczuć, że przynajmniej jego nie zawiodłam. Jednak on nawet na mnie nie spojrzał.

Dopiero kiedy był przy drzwiach, zatrzymał się i doleciał mnie jego głos.

— Pamiętasz, Wasza Wysokość, jak wspominałem, że dziewczynka potrzebuje matki? — wyczułam, że posyła ojcu porozumiewawcze spojrzenie. A potem wyszedł. Wielkie, podwójne drzwi zatrzasnęły się za nim, a ja zostałam sama z ojcem w wielkiej komnacie. Przez chwilę panowała cisza, a potem król westchnął, przełamując aurę oficjalnej rozmowy.

— Deirdre, moje dziecko, co ja mam z tobą zrobić?

Podniosłam wzrok na jego majestatyczną postać. Już nie patrzył na mnie z gniewem. Po prostu wyglądał na… zmęczonego.

— Przepraszam, ojcze — powiedziałam cicho — Nie chciałam tego uczynić. Ona… sprowokowała mnie.

Król zmarszczył brwi. Pomiędzy nimi pojawiła się zmarszczka. W jego oczach, tak podobnych do moich, widziałam nieme pytanie. Wzięłam głęboki oddech i powtórzyłam mu wszystko, co mówiła Floirene. Kiedy skończyłam, zapanowało milczenie. W końcu to ja przerwałam ciszę.

— Czy to prawda? — spytałam — Matka umarła… kiedy przyszłam na świat?

Ojciec przyjrzał mi się uważnie. A potem powoli skinął głową.

Zamknęłam oczy, czując pod powiekami łzy. Floirene miała rację. Jestem potworem. Pierwszym moim uczynkiem po przyjściu na świat było morderstwo. Zamordowałam własną matkę.

— Zabiłam ją — szepnęłam i ukryłam twarz w dłoniach. Dłużej nie mogłam powstrzymywać łez. Poczułam ich mokrą, słoną strukturę na moich policzkach.

Po chwili poczułam na ramieniu mocną dłoń. To ojciec stanął przy mnie. Podniosłam ku niemu zalaną łzami twarz.

— Nie zabiłaś jej — szepnął — To nie twoja wina. Nie powinnaś nawet tak myśleć. To był wypadek. Twoja matka… kiedy wyzionęła ducha była szczęśliwa. Bo ty żyłaś. Przetrwałaś. Taki był jej wybór. Moja Lynette oddała życie, abyś ty zobaczyła świat. To był jej dar. Dar dla ciebie. Dar dla mnie. Dar dla Alyrii — przyłożył czoło do mojego czoła, jakby łącząc się ze mną w bólu. Trwaliśmy tak przez kilka minut, a kiedy ojciec się ode mnie odsunął, już nie płakałam.

— Przepraszam — powiedziałam.

— Nie masz za co. Łzy nie są oznaką słabości, moje dziecko.

— Powiedziałeś, że to był jej wybór — przypomniałam — Ale czy był też twój?

Ojciec milczał dłuższą chwilę.

— Nie dane mi było go dokonać — odrzekł w końcu.

Nie zapytałam, jaką decyzję by powziął, gdyby to zależało od niego. Historie o miłości jego i mojej matki krążyły po całym królestwie i słyszałam już nie jedną. Były wypowiadane z nabożną czcią, niczym legendy.

— Ale… nie jesteś zły? — chciałam mieć pewność — Zły, że to ja żyję, a matka odeszła do bogów?

— Nie — spojrzał mi prosto w oczy, jakby chcąc udowodnić prawdziwość swoich słów- Jesteś moją córką, moją krwią. Moją Następczynią.

Teraz to ja spojrzałam na niego zaskoczona. Ojciec wyczuł pytanie, bo uśmiechnął się lekko. Potem odwrócił się i podszedł do tronu. Właściwie było to po prostu siedzenie z grubo ciosanego kamienia. Wręcz brzydkie, lekko kanciaste i nie nadające się dla Władcy Alyrii, jeżeli ktoś pytałby mnie o zdanie.

— Wiesz, czemu tron wygląda tak, a nie inaczej? — spytał ojciec, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Pokręciłam głową — Aby nikt nie mógł zasiąść na nim wygodnie. Widzisz, królowi nie powinno sprawiać przyjemności rządzenie. Sprawowanie władzy nie ma być przywilejem, a obowiązkiem. Władca musi pamiętać o tym, jaka spadła na niego odpowiedzialność. Nie tylko za naszą stolicę, Irveron, gdzie mieszkamy, ale też za całą Alyrię. Za pomniejsze wioski, za całą ludność chłopską. Król musi być na tyle silny, aby unieść całe królestwo na swoich barkach. A do tego nie są potrzebne żadne wygody czy piękno. To, co piękne, jest w duszy. W tym, jaki człowiek jest i czego dokonał przez całe swoje życie. Nie w tym, jak wygodnie żyje, co planował zrobić lub co obiecywał. Ale w faktycznym czynie. A władca może zrobić wiele dobrego, jak i złego. Ale sprawiedliwy król musi wziąć za to odpowiedzialność. Za wszystkie swoje decyzje, za swoje błędy.

— Czy popełniłeś jakieś pomyłki, ojcze?

— Całe mnóstwo, moje dziecko — mężczyzna uśmiechnął się lekko.

— Ale przecież jesteś królem — nie do końca rozumiałam.

— Owszem — ojciec pokiwał głową — ale oprócz tego jestem też człowiekiem. W naturze człowieka leży popełniane błędów. Odwagą jest przyznanie się do nich.

— Nie chciałabym tutaj siedzieć — skrzywiłam się, patrząc na Kamienny Tron. Ojciec wybuchnął gromkim śmiechem.

— Mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie.

— Dlaczego?

Król nie odpowiedział. Zamiast tego powiódł mnie do wykuszu i spojrzał gdzieś w dal, ręce krzyżując za plecami.

— Deirdre, rozumiesz, że władza jest dziedziczna, prawda?

— Tak. Przechodzi z ojca na syna — przypomniałam sobie ustęp księgi o prawie Alyrii.

— Zgadza się. Ale ja nie mam syna. I zapewne już się go nie doczekam. Co w takiej sytuacji powinienem zrobić?

Spojrzałam na niego zdziwiona, że pyta o to właśnie mnie. Nie byłam jeszcze dorosła i nie ode mnie zależały decyzje króla. A jednak wydawało mi się, że ojcu zależy na mojej opinii. Zastanowiłam się chwilę, starając się dać mu odpowiedź, z której byłby dumny.

— Może… Mógłbyś wyznaczyć kogoś na swojego następcę?

— Owszem. Ale kto, według ciebie, powinien to być? — nie znałam odpowiedzi na to pytanie — Jedyną opcją, która przychodzi mi do głowy, a która wydaje się rozsądna… — zamilkł na chwilę, ale zaraz dokończył zdanie — … to, żeby moje dziecko zasiadło na Kamiennym Tronie. Ale jako, że nie mam syna… — głos mu lekko zadrżał — …musi to być córka.

Zachłystnęłam się. Mimo młodego wieku rozumiałam powagę sytuacji. To, o czym mówił mój ojciec, jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Wręcz przeciwnie, ta opcja była pogardzana przez rzeszę ludzi pisma, a w Świętym Prawie Alyrii potępiana z całą mocą.

— Ojcze, masz na myśli… Alysię?

Spojrzały na mnie niebieskie tęczówki i już wiedziałam, co za chwilę usłyszę.

— Masz rację, moje dziecko. Alysia jest najstarsza, więc to ona powinna przejąć władzę. Ale nie może, z powodu swojego ślubu. Będzie rządzić w innym królestwie, a prawo mówi, że żadna władza nie może być podwajana.

Mówi też, że kobieta nie może zostać Następczynią — przemknęło mi przez myśl.

— Mówię o tobie, Deirdre.

Miałam pustkę w głowie. Ja, Następczynią? Przecież to śmieszne! Nie mam żadnego prawa do tronu, oprócz krwi ojca w moich żyłach. A to nie wystarczy. Podniesie się bunt, ludzie będą protestować. Rada będzie protestować. To ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos.

— Owszem. Będziemy musieli sobie z tym poradzić. Ale wierzę, że postawimy na swoim. W końcu to mój głos jest ostateczny.

— Ojcze… nie wiem, czy się nadaję. Dzisiaj… straciłam nad sobą panowanie. Władca.. Władczyni powinna być opanowana. Ja nie potrafię… jestem….

— …tylko człowiekiem — wtrącił ojciec — I w dodatku dzieckiem jeszcze. Ale kiedyś dorośniesz i dojrzejesz. Spojrzysz na to wszystko inaczej. Obiecuję.

Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. W głowie wirowało mi tyle myśli, że zachwiałam się lekko. Ojciec zauważył to i przytrzymał mnie ręką.

— Powinnaś chyba iść odpocząć. Łoże i kubek gorącego mleka powinny pomóc. Miałaś wystarczająco dużo wrażeń jak na jeden dzień.

Przytaknęłam. Tak, wiele się zdarzyło przez te kilka godzin. Musiałam to wszystko poukładać sobie w głowie. Ruszyłam w stronę wielkich drzwi od Sali Tronowej.

— Deirdre? — dobiegł mnie głos ojca — Nie mów o tym nikomu jeszcze, dobrze? Muszę… wszystko zorganizować. I najlepiej nie myśl już o tym.

Skinęłam głową. Już miałam wyjść, kiedy zatrzymała mnie jeszcze jedna rzecz. Nie chciałam do tego wracać z obawy przed gniewem i rozczarowaniem ojca, wewnętrzny spokój nie pozwalał mi jednak odejść bez ustalenia jeszcze jednej rzeczy.

— A co z Floirane?

— Nie martw się — król zmarszczył brwi — Zajmę się nią. Chcę jednak, abyś obiecała mi jedno.

— Tak?

— Postaraj się, aby podobna sytuacja już się nie powtórzyła. Jeśli będzie miało miejsce coś takiego, po prostu przyjdź do mnie, dobrze?

— Tak jest, ojcze — dygnęłam lekko i opuściłam salę tronową.

Następnego dnia nie zobaczyłam Floirene. Ani żadnego kolejnego.

Rozdział 2

Moja żałoba trwała zbyt długo. Cała Alyria opłakiwała moją ukochaną Lynette. I kiedy lud zajął się własnymi sprawami, a ich żal po utracie królowej przygasł, ja wciąż cierpiałem. Zamknąłem się we własnej komnacie na wiele miesięcy, które przerodziły się w lata. Dopiero później zdałem sobie sprawę z ogromu mego błędu. Musiałem zatroszczyć się o królestwo, a także o moje potomstwo i ich przyszłość.


Dwa lata później ojciec sprowadził do zamku Nathairę. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym po raz pierwszy ją zobaczyłam.

Był przyjemny poranek. Słońce delikatnie przygrzewało, aż miło było wystawić ku niemu twarz. Nic mnie nie kłopotało i bez przeszkód mogłam cieszyć się piękną pogodą, spacerując po dziedzińcu. Mój spokój zaburzył wóz, który wjechał przez bramę i zatrzymał się przed schodami prowadzącymi do zamku. Nie był to byle jaki wóz. Był ozdobiony ornamentami ze złota i srebra, które mieniły się w blasku słońca. Woźnica zeskoczył z kozła i szarmanckim gestem otworzył drzwi. Z daleka można było zauważyć, ze nawet jego strój jest bogato wyszywany złotą nicią. Przystanęłam zaintrygowana.

Z wozu wyłoniła się jakaś postać. Kobieta. Już z daleka widziałam, że jest piękna. Piękniejsza od jakiejkolwiek ludzkiej istoty, jaką widziałam. Wysoka i wiotka, z alabastrową skórą, bez żadnej skazy. Miała delikatne rysy twarzy, a jej włosy były tak jasne, że aż prawie białe i łagodnymi falami opadały jej na plecy. Bladoniebieskie oczy otulał wachlarz długich rzęs, rzucających cień na jej policzki. Pierwszym skojarzeniem, które nasunęło mi się na myśl, kiedy ją zobaczyłam, było światło. Bił od niej czysty blask.

Nie przypatrywałam jej się dłużej, bo zobaczyłam mojego ojca. Zszedł po schodach ku tej zadziwiającej niewiaście. Uśmiechał się szeroko. Dawno nie widziałam takiego uśmiechu na jego twarzy. Stanął przy niej i skłonił się. Ona dygnęła. Perfekcyjnie. Przy niej moje ukłony wyglądały na chłopską zabawę, chociaż mogłam poszczycić się odpowiednią ilością wdzięku, jak na Córkę Króla przystało. Kobieta podała mojemu ojcu dłoń, a on ją ucałował. Niewiasta nakryła usta drugą ręką.

Byłam coraz bardziej zaintrygowana. Widziałam, że ojciec coś mówi, a kobieta mu odpowiada. Ruszyłam wolnym krokiem w ich stronę, nie chcąc, by przybyła pomyślała, że jej wizyta zrobiła na mnie wrażenie. Zatrzymałam się kilka metrów od nich i wpatrzyłam w przyjezdną z uprzejmym wyrazem zainteresowania na twarzy.

— Och, ty pewnie jesteś Deirdre, prawda? — odezwała się delikatnym, śpiewnym głosem.

Zamurowało mnie. Zwracała się do mnie z poufałością, do której nie miała prawa. Stałam od niej o wiele wyżej. Powinna co najmniej skłonić się i przywitać poprzez tytułowanie mojej osoby. Nie zrobiła tego jednak. Stała i patrzyła na mnie, uśmiechając się. Zamrugałam szybko, aby ukryć zaskoczenie.

— Owszem, tak brzmi moje imię. Czy w takim razie mogłabym poznać twoje?

— Nathaira — przedstawiła się. Nadal nie dygnęła. A co dziwniejsze, patrzyła mi się prosto w oczy. Emanowała z niej olbrzymia pewność siebie.

— A czy mogłabym wiedzieć, Nathairo — pół świadomie położyłam nacisk na jej imię — co sprowadza cię do mojego ojca?

Tym razem to kobieta wydawała się zaskoczona. Przeniosła spojrzenie ze mnie na Króla.

— Nie powiedziałeś jej?

Bardziej zaskoczyło mnie to, że ojciec ma przede mną jakieś tajemnice, niż to, z jaką poufałością zwróciła się do niego kobieta. Mój wzrok również spoczął na królu. No dalej — mówiło moje spojrzenie. Uniosłam brwi i oparłam się o kamienny murek przy schodach wiodących do zamku.

— O czym mi nie powiedziałeś, ojcze? — zapytałam na głos.

Mężczyzna odchrząknął i pokręcił głową. Przez jego oblicze przemknął cień. Mruknął coś nowoprzybyłej na ucho, a na jej twarzy pojawił się cień zrozumienia. Następnie ojciec wydał polecenie, aby ktoś sprowadził Lorda Borunda. Jeden z uwijających się na dziedzińcu służących posłusznie czmychnął do zamku. Po chwili wrócił, a wraz z nim Główny Doradca.

— Wasza Wysokość — Lord Borund skinął głową, pełnym szacunku gestem. Uśmiechał się przy tym szeroko. Zaczynały mnie już denerwować te ich dzisiejsze uśmiechy. Potem złożył ukłon przy mojej osobie, a Nathairę obdarzył również kiwnięciem głową. Zagryzłam wargę, nie mając pojęcia czemu wszyscy traktują tę kobietę z taką czcią.

— Borundzie, czy byłbyś tak uprzejmy i zaprowadził Lady Nathairę do jej komnat?

— Absolutnie, Wasza Miłość. Tędy, proszę — wskazał na wejście do zamku, przepuszczając kobietę pierwszą. Ta uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła po schodach. Lord Borund gestem nakazał kilku służącym zająć się bagażami Lady Nathairy, a sam spojrzał na mojego ojca.

— Cieszę się z Twojej decyzji, panie — powiedział — Wszystkim wyjdzie to na dobre. Tobie, Twojej córce i całemu królestwu.

— Mam taką nadzieję, Borundzie. Lady Nathaira jest… szczególna, jeśli mogę użyć takiego słowa. Jestem wdzięczny za podsunięcie jej kandydatury.

— Zawsze służę radą, panie.

— Wiem. Jesteś prawdziwym przyjacielem.

Lord Borund znowu uśmiechnął się szeroko i ruszył za Lady Nathairą, a za nimi objuczeni bagażami służący. Ojciec poczekał, aż wszyscy znajdą się w środku, a dopiero wtedy odwrócił się w moją stronę. Nie ruszałam się z miejsca, czekając z założonymi rękami na jakiekolwiek wyjaśnienie. Król westchnął.

— Przejdźmy się.


***


— A więc.. kim ona jest? — spytałam, kiedy zostaliśmy całkowicie sami.

Czekałam na słowa wyjaśnienia, które rzucą trochę światła na to, co wydarzyło się na dziedzińcu. Wpatrywałam się w ojca tak uporczywie, aż w końcu westchnął i zaczął mówić.

— Lady Nathaira jest córką lorda Północnej Doliny, Renolda Melhorna, który jest moim lojalnym poddanym.

— Poddany czy nie, to wciąż nie tłumaczy obecności jego córki w Irveronie.

— Nie, nie tłumaczy. Mam nadzieję, że zostaniecie przyjaciółkami i że lady Nathaira będzie miała dobry wpływ na ciebie.

— Na mnie? Co lady Nathaira ma wspólnego ze mną?

Ojciec nie odpowiedział od razu. Zapatrzył się w jakiś odległy punkt, jakby szukał odpowiednich słów.

— Właściwym wyjaśnieniem jest… — urwał i pokręcił głową — Powiem wprost. Potrzebujesz matki. Ja potrzebuję żony. Królestwo potrzebuje królowej.

W mojej głowie pojawił się cień zrozumienia.

— Masz zamiar się ożenić?! — mój krzyk rozdarł powietrze, kiedy zrozumiałam co ojciec chce mi powiedzieć — A co z matką? Ojcze, nie możesz…

— Deirdre — przerwał mi łagodnie, ale stanowczo — Właśnie dlatego to robię. Żałoba, która ogarnęła moje serce po śmierci mojej ukochanej Lynette trwa już za długo. Nie mogę pozwolić jej się kontrolować. Muszę zacząć myśleć o Alyrii, o poddanych… i o tobie.

Milczałam. Moje serce kazało mi krzyczeć, protestować i wpaść w furię, ale rozum nakazywał spokój. Z jednej strony uważałam, że ślub z Lady Nathairą będzie zbezczeszczeniem pamięci mojej zmarłej matki, a z drugiej strony wydawało mi się, że rozumiem. Nie chciałam jednak tego przyznać ani przed ojcem, ani tym bardziej przed samą sobą. Tak dla zasady.

— Czy Alysia wie? — spytałam w końcu.

— Tak — ojciec był rad, że nie zareagowałam gwałtowniej — Napisałem do niej kilka tygodni temu. Twoja siostra jest nawet zadowolona. Uważa, że postępuję właściwie i mam jej błogosławieństwo.

— Zawsze była dziwna — ojciec uśmiechnął się na moje słowa.

— Tak, zawsze byłyście inne. Ale myślę, że skoro Alysia przyjęła to tak dobrze, ty również z czasem przekonasz się do lady Nathairy.

— Nigdy nie zastąpi mi matki — powiedziałam, patrząc ojcu w oczy.

— Nie proszę cię o to. Chcę, abyście się zaprzyjaźniły, a jeśli nie potraficie, to przynajmniej obdarzyły siebie nawzajem szacunkiem.

— Spróbuję, ojcze — powiedziałam powoli. Król kiwnął głową i otworzył usta. Zawahał się jednak, więc zachęciłam go spojrzeniem.

— Chodzi o to, że skoro nie znałaś matki to może… będzie ci łatwiej.

— To nie ma żadnego znaczenia — oburzyłam się — To, że jej nie znałam, nie znaczy, że nie tęsknię — zdawałam sobie sprawę, jak niegrzecznie to zabrzmiało, ale ten dzień wytrącił mnie z równowagi i miałam prawo być nieco rozgoryczona — To prawda, że matkę znam tylko z opowieści. Twoich, lorda Borunda, Alysii. Wiem, co mówią o niej poddani. Łagodna, ciepła, złotowłosa piękność. Tylko tyle wiem. Tak naprawdę nie wiem jak wyglądała, ani jaka była — teraz ja zapatrzyłam się gdzieś w dal — Ale czasem wyobrażam ją sobie. Jak stoi przede mną i się uśmiecha. Szukam jej… wszędzie. W każdym podmuchu wiatru czy promieniu słońca, w drzewach, które oddychają, w pięknie kwiatów, w najmniejszym źdźble trawy…. wszędzie, gdzie mogę.

Poczułam na ramieniu silną, ojcowską dłoń. Spojrzałam na niego; widziałam jak przez mgłę, bo w moich oczach pojawiły się łzy. Król również miał szklisty wzrok.

— Wiesz, ojcze, czego się boję najbardziej? — wyszeptałam — Że kiedyś przestanę. Zapomnę o niej i pozwolę jej odejść na zawsze. A nie mogę tego uczynić. Potrzebuję jej.

Ojciec objął mnie ramionami, a ja skryłam twarz przed światem. Nie szlochałam, ale pozwoliłam łzom popłynąć. Nie byłam w stanie ich zatrzymać. Po chwili wyswobodziłam się z uścisku ojca i zadarłam głowę, aby spojrzeć mu w twarz.

— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, ojcze- powiedziałam — Nie chodzi o to, czy to pochwalam czy nie. Nie zaprzyjaźnię się z lady Nathairą, ale okażę jej taki szacunek, na jaki zasługuje. I będę służyć jej pomocą, jeśli takowej będzie potrzebować. Ale nie licz na więcej. Nie zastąpi mi matki, której nigdy nie miałam.

Ojciec kiwnął głową. Zdawał sobie sprawę, że to najlepsza rzecz, która mogła paść z moich ust. Nie jestem jak moja siostra. Nie uginam się, nie zapominam o ludziach, nawet jeśli już dawno ich prochy zabrał wiatr.

— Myślę, że w tym momencie matka byłaby z ciebie dumna — rzekł ojciec, a ja poczułam lekkie ukłucie w sercu.

Chciałabym, by tak było.


***


Wieść o ślubie króla bardzo szybko obiegła całą Alyrię i ludzie zewsząd zjeżdżali się do Irveronu, aby zobaczyć jego wybrankę, córkę lorda Północnej Doliny, lady Nathairę z rodu Melhorn. Wszyscy poddani przeżywali tą uroczystą chwilę, kiedy Alyria znów zyska dwójkę władców. Służący wywietrzyli i wysprzątali każdą komnatę w zamku, od lochów po Południową Wieżę, najwyższy punkt budynku; z kuchni wydobywały się opary takich zapachów, że ślinka sama napływała do ust; każdy koń w stajni był porządnie umyty i wyszczotkowany, a ich grzywy były tak miękkie, że wszyscy chcieli ich dotknąć; dziedziniec i główną bramę zamku ozdobiono licznymi kwiatami — czerwonymi, będącymi atrybutami władzy i białymi, symbolizującymi czystość panny młodej. Zieleń liści oznaczała zgodę bogini Natury na połączenie dwóch rodów węzłem małżeńskim.

Sam ślub nie był huczny, ale nie można go było nazwać skromnym. Zjechała się większość lordów, podlegających mojemu ojcu, w towarzystwie swoich rodzin, żon i dzieci. Cały ten czas musiałam spędzić zabawiając swoich rówieśników. Nie podobało mi się to. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszyscy oni są identyczni. Te same gesty, spojrzenia czy zainteresowania. Te same pochlebstwa i życzenia. Dziewczęta rozmawiały tylko o sukniach, fryzurach, zamkach, balach, ucztach i chłopcach. Płeć męska za to dyskutowała o bitwach, w jakich przyjdzie im brać udział, o wielkich wyprawach, koniach, polowaniach i przyszłych żonach, na każdym kroku pokazując pewność siebie okraszoną ogromną pychą.

Pod koniec wesela wszyscy, którzy nie ukończyli trzynastu lat, zostali wyproszeni, w tym również moja osoba. Wiedziałam, że teraz nastąpi scena pokładzin i cieszyłam, że nie będę musiała w niej uczestniczyć. Kiedy jednak przechodziłam obok pewnej grupki mężczyzn, lordów z południowej części Alyrii, obiło mi się o uszy kilka sprośnych żartów. Spąsowiałam i prawie biegiem opuściłam salę. Dopiero w zaciszu własnej komnaty odetchnęłam głęboko.

Następnego dnia dowiedziałam się, że małżeństwo zostało skonsumowane. Służąca, która przyszła mnie uczesać i ubrać, nie przestawała o tym mówić i w końcu nie wytrzymałam. Ostrym tonem rozkazałam jej wyjść. Kobieta zrobiła się czerwona na twarzy i spełniła moje polecenie. Wycofując się, nie przestawała przepraszać.

Dopiero po jej wyjściu zrozumiałam, że nie powinnam wyrzucać jej tak szybko. Jedna strona moich włosów była upięta, ale druga wciąż pozostawała w nieładzie. Nie mogłam pokazać się tak wśród ludzi. Ręka świerzbiła mnie, aby rozplątać prawą część włosów i pozostawić je swobodne, ale nie mogłam tego uczynić. Zagryzłam wargę, zdeterminowana. Chwyciłam grzebień z kości słoniowej i sama zabrałam się za tworzenie czegoś nowego. Skutkiem tego była dziwna konstrukcja, która w niczym nie przypominała fryzury.

W końcu poszłam do sali, gdzie większość gości weselnych spożywała już śniadanie. U szczytu stołu, na zdobionych krzesłach siedzieli król i królowa. Od teraz tak musiałam patrzeć na Nathairę. Wraz z wczorajszą ceremonią zyskała wyższy status niż ja. I musiałam się z tym liczyć.

Rozdział 3

Mimo dobrobytu, w jakim pławi się Alyria, królestwo potrzebuje również damskiej ręki. Wiem, że mój mąż wciąż rozmyśla o swojej dawnej żonie, ale postaram się zadowolić go jak mogę. Może pokochałby mnie mocniej, gdybym powiła mu syna, który odziedziczy po nim Kamienny Tron…


Od roku mój ojciec był kolejny raz w związku małżeńskim. Wydawał się szczęśliwy, więc nie mogłam narzekać. Jeśli chodzi o królestwo, to Alyria kwitła z każdym kolejny dniem, a jej centrum był Irveron. Nasza stolica opływała w dostatek i dobrobyt. Rolnicy w większości zbierali dobre, liczne plony, a do królewskiego skarbca napływał ogrom złota. Pobliski port przeżywał oblężenie towarów i był rajem dla kupców. Osobiście cieszyłam się rozkwitem królestwa, ale było coś, co nie dawało mi spokoju. Czułam to na dnie mojego serca niczym drzazgę, która przy każdym poruszeniu przypomina o sobie, kłując niemiłosiernie. Miało to związek z Nathairą. Nie mówiłam o tym nikomu, zwłaszcza ojcu. Nie chciałam mu sprawić przykrości, szczególnie że wydawał się jak nowo narodzony. Znowu zaczął trenować się we władaniu mieczem i jeździł na polowania, jak za dawnych czasów. Obserwując go podczas ćwiczeń, zaczynałam rozumieć, czemu zyskał przydomek „Zręczny”.

Kolejna dobra wieść przyszła pewnego poranka wraz z przypłynięciem soreleńskiego statku do portu. Do zamku przybył posłaniec, by wręczyć mojemu ojcu list. Wróciłam właśnie z konnej przejażdżki. Włosy miałam rozwiane i w nieładzie, oddech jednak pozostawał spokojny. Ciało już zaczynało odczuwać wysiłek po szybkiej jeździe galopem, ale był to ten dobry typ zmęczenia.

Odstawiłam konia do stajni, gdzie nasz stajenny, młody chłopak z Irveronu poinformował mnie, że ojciec chce mnie niezwłocznie widzieć w sali tronowej. Podziękowałam mu z uśmiechem i szybkim krokiem ruszyłam na spotkanie z ojcem. Zanim jednak odpowiedziałam na wezwanie króla, poszłam do własnej komnaty, aby się przebrać. Założyłam na siebie suknię w kolorze fiołków, a służąca na szybko spięła mi włosy w wysoki kok na samym czubku głowy, tym samym odsłaniając moją smukłą, bladą szyję. Dopiero wtedy byłam gotowa, by stanąć przed obliczem władcy.

Ojciec nie siedział na Kamiennym Tronie, ale stał pod przeciwległą ścianą. W ręku trzymał list skreślony na drogim papierze. Z daleka widziałam, że ciasno kłębią się na nim słowa.

— Chciałeś mnie widzieć, panie? — odezwałam się od progu, a drzwi komnaty zamknęły się za mną. Dygnęłam, jak na posłuszną córkę przystało.

— Owszem, zbliż się do mnie, moje dziecko.

Podeszłam powoli, nie wiedząc czego się spodziewać. Twarz mężczyzny była nieprzenikniona. Dopiero kiedy stanęłam obok, jego oblicze rozjaśniło się i mogłam w pełni zobaczyć szeroki uśmiech.

— Co to jest? — spytałam już pogodnym tonem, wskazując na kawałek zapisanego papieru w jego ręce.

— List od Alysii. Przynosi nam dobre nowiny — zamilkł na chwilę, a ja podparłam się pod boki i spojrzałam na niego spode łba. Wiedziałam, że ojciec przeciąga tą chwilę, aby zrobić mi na złość. W końcu wybuchnął gromkim śmiechem, kładąc mi swoją olbrzymią dłoń na głowie — Zostanę dziadkiem.

Przez chwilę mrugałam, próbując połączyć wszystkie fakty. Kiedy w końcu mi się to udało, otworzyłam usta ze zdumienia.

— Alysia… spodziewa się dziecka?

W moim głosie musiał pobrzmiewać szok, bo ojciec znowu się zaśmiał i pokiwał głową. W jego niebieskich oczach tańczyły iskierki radości, a twarz jaśniała dumą. Ja wyglądałam jak ryba wyjęta z wody, która tylko zamyka i otwiera buzię, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie może.

— Wydaje mi się, że Deirdre musi to sobie przyswoić — odezwał się damski głos gdzieś z wnętrza komnaty. To od razu mnie otrzeźwiło. Obróciłam gwałtownie głowę, aż poczułam ból w szyi. Spojrzałam z niesmakiem na macochę, kryjącą się w zaciemnionym kącie.

— Co ty tu robisz? — spytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Jedną dłonią rozmasowywałam szyję.

— Deirdre! — syknął ojciec.

— Nic się nie stało — Nathaira jak zwykle była uprzejma. Powolnym krokiem zbliżyła się do nas — Twoja córka widocznie jeszcze się nie przyzwyczaiła do mojej obecności.

— A powinna — król zmierzył mnie srogim spojrzeniem. Ani drgnęłam — W końcu od roku jesteś królową.

— Może gdybyśmy spędziły trochę czasu razem…. — zaczęła kobieta, kładąc jasną, wypielęgnowaną dłoń na ramieniu mego ojca. Jej ręka, z długimi bladymi palcami przywodziła mi na myśl pająka lub skorpiona, gotowego wysunąć żądło i ukąsić.

— Wspaniały pomysł, moja droga! — król naprawdę wydawał się zachwycony tą myślą. Cały pojaśniał na twarzy. Ja byłam innego zdania. Ale ojciec nie chciał słyszeć o odmowie.

— Możecie iść do Komnaty Niewieściej i pohaftować lub zająć się muzyką albo czymkolwiek, co kobiety robią we własnym towarzystwie — uścisnął lekko dłoń Nathairy. Mnie na samą myśl zrobiło się niedobrze.

— Ploteczkami? — Królowa mrugnęła do mnie tajemniczo. W myślach wytknęłam jej język.

Komnata Niewieścia pozornie była najprzytulniejszym pomieszczeniem w zamku. To tam kobiety zwykły spędzać czas. Ja sama byłam często zmuszana, aby w niej przebywać wraz z moimi Towarzyszkami, robiąc te wszystkie damskie rzeczy, których — szczerze mówiąc — nienawidziłam.

Nathaira klasnęła w dłonie i spojrzała na mnie z entuzjazmem. Wyglądała na szczerze zadowoloną.

— Oczywiście, to będzie dla mnie zaszczyt, pani — skłoniłam się. Tym razem umysł podsunął mi obraz czegoś ciężkiego, spadającego na jej głowę. Miałam nadzieję, że wybranka mojego ojca jest na tyle bystra, by zauważyć w moim ukłonie ukrytą irytację — Zanim jednak udamy się do Komnaty Niewieściej… — odwróciłam się z powrotem do ojca — …jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałabym poruszyć.

— O co chodzi, Deirdre? — ojciec zwrócił się do mnie po imieniu, co uznałam za dobry znak. Zresztą wieść o ciąży Alysii, a także to, że zgodziłam się spędzić czas z Nathairą, uszczęśliwiły go — Czy moglibyśmy… porozmawiać na osobności? — dyskretnie dałam do zrozumienia, aby odprawił swoją wybrankę.

— Moje dziecko, przecież lady Nathaira jest teraz moją żoną, królową, a także twoją przybraną matką. Ma prawo zostać, zwłaszcza jeśli chodzi o coś ważnego.

Westchnęłam. Od kiedy ożenił się z córką lorda Północnej Doliny, tak naprawdę byli nierozłączni, zupełnie jakby byli związani ze sobą grubą liną. Gdzie szedł król, tam podążała i królowa. Przygryzłam wargę.

— No dobrze. Chodzi o to… — odetchnęłam — pamiętasz, jak mówiłeś, że kiedyś zasiądę na Kamiennym Tronie?

— Tak — odparł ojciec, ale od razu wtrąciła się jego żona.

— Słucham? Werlandzie, chyba nie mówisz poważnie! Kobieta nie może dziedziczyć tronu, takie jest prawo!

Z jej słów i tonu wywnioskowałam, że ojciec nic jej nie powiedział o swoich planach. Nie wiedziałam, czy brać to za dobry omen czy wręcz przeciwnie.

— Żywię nadzieję, że da się je w jakiś sposób ominąć — odparł król — Porozmawiamy o tym później, moja droga. Na razie dajmy dojść do głosu mojej córce.

— Ależ to się nie godzi…

— Zamilcz! — mój ojciec spojrzał twardo na Nathairę. Poczułam mściwą satysfakcję — Masz rację, kobieta nie może dziedziczyć tronu. I tak naprawdę nie ma żadnej realnej władzy. Jeszcze. W takim razie twoja władza również nie sięga daleko, a na pewno nie obejmuje mnie i moich decyzji. Zrozumiałaś?

Byłam równie zszokowana co lady Nathaira. Ale z drugiej strony poczułam iskierkę dumy. Ojciec chronił mnie nawet przed nią, co znaczyło, że nie pozwoli nikomu mnie skrzywdzić. Stłumiłam uśmiech.

— Ojcze… nie wiem, czy to jest dobry pomysł — powiedziałam cicho — Mam na myśli to, że jestem niedoświadczona, jeśli chodzi o takie sprawy. No i… nie wiem, czy sobie z tym poradzę. Do rządzenia potrzeba olbrzymiej siły woli i odpowiedzialności. A ja… sam dobrze wiesz, ojcze, jaka jestem.

— Wiem — król spojrzał mi prosto w oczy — I dlatego uważam, że będziesz świetną królową. Masz hart ducha, jesteś odważna i bystra. I przede wszystkim potrafisz przyznać się do błędu, jeśli takowy popełnisz. Ale wiesz co najbardziej sprawia, że w ciebie wierzę? — spytał, a ja pokręciłam głową — To, że uważasz, że sobie nie poradzisz. To najlepszy znak, że Ci się uda.

— Nie rozumiem.

— Najlepszymi wodzami są ci, którzy nie pragną władzy. Zaś osoby żądne takiej potęgi, sprawiają, że ona sama ich niszczy.

— Tak jest, ojcze — uśmiechnęłam się lekko — W takim razie, czy królowa nie powinna być wykształcona?

Ojciec przyjrzał mi się podejrzliwie. Po chwili na jego twarzy pojawił się cień zrozumienia.

— Chyba dochodzimy do sedna twojej prośby, prawda?

— Chciałabym się uczyć — wypaliłam nagle — I nie chodzi mi o haftowanie czy śpiew. Chcę uczyć się historii i rachunków, tego co będzie mi potrzebne, gdy już… zasiądę na Kamiennym Tronie — w duchu skrzywiłam się na samą myśl, ale nie dałam tego po sobie poznać. Celowo nie wspomniałam też o nauce fechtunku, o czym skrycie marzyłam, bo wiedziałam, że wtedy dostanę odmowną odpowiedź — Znam prawo Alyrii, ojcze, ale tylko prawo i to pobieżnie. Nic więcej. Królowa powinna wiedzieć coś więcej.

Przez dłuższą chwilę ojciec uważnie studiował moją twarz. Namyślał się. Lady Nathaira również milczała, ale bardziej ze strachu na reakcję mojego ojca. Wiedziałam, że gdyby mogła, zaprotestowałaby. W końcu król westchnął.

— To bardzo mądre słowa, moje dziecko. Masz rację, Deirdre. Trzeba Ci znaleźć nauczyciela — uśmiechnął się, a ja musiałam użyć całej swojej siły woli, aby nie podskoczyć z radości. Zamiast tego uśmiechnęłam się szeroko.

— Dziękuję, ojcze.

— Cieszę się, że mogłem sprawić Ci radość. Ale, ale… — nagle zwrócił się do lady Nathairy — Czy twój brat nie jest przypadkiem uczonym?

— Przyrodni brat — odparła królowa — Jest bękartem mego ojca — skrzywiła się. Widać było, że uważa to za obelgę — Ale tak, zajmuje pozycję uczonego.

Dzieci z nieprawego łoża nie miały żadnych praw ani nie dziedziczyły żadnego majątku. Musiały same znaleźć sobie zajęcie, z którego utrzymają siebie i swoje potencjalne rodziny. Oczywiście istniały wyjątki, gdy jakiś lord uznawał swojego bękarciego syna za dziedzica, nadając mu swoje nazwisko, ale zdarzało się to bardzo rzadko. I uznawano jedynie synów, nigdy córki. Mężczyźni mieli jako tako wybór swojej profesji, ale kobiety pochodzące z nieprawego łoża zazwyczaj lądowały na ulicy. Często później jakiś lord odnajdywał swoją córkę w domu uciech, nierzadko w trakcie zbliżenia cielesnego.

— Bękart czy nie, jest uczonym. I przynajmniej z jednej strony pochodzi z dobrego rodu.

— A z drugiej od jakiejś ladacznicy, która nie zażyła żadnych ziół, by uniknąć takich komplikacji — mruknęła rozgoryczona Nathaira. Od razu było czuć niechęć, którą kobieta żywi do swojego bękarciego brata. Poczułam lekkie świerzbienie dłoni, jak zwykle, gdy coś mnie zezłościło. Uważałam, że lady Nathaira nie powinna obwiniać brata za to, że jej ojciec zdecydował się na skok w bok.

— W każdym razie sprowadzimy go do zamku. Zostanie twoim nauczycielem — ojciec obdarzył mnie uśmiechem. Podziękowałam mu i wyszłam energicznym krokiem, a za mną moja macocha. W końcu obiecałam, że spędzę z nią dzień.


***


Miesiąc później na zamek przybył Vitalio Lhorn, uczony, bękart, przyrodni brat Nathairy. W Alyrii dzieciom z nieprawego łoża nadawano imiona na literę „V” lub „Y”, więc łatwo było rozpoznać, kto został spłodzony poza małżeńskim łożem. Druga część mienia powstawała, kiedy od rodu ojca lub matki- w zależności kto pozwolił sobie na niedochowanie wierności- usuwało się dwie pierwsze litery. Również w taki sposób mój nauczyciel zdobył swoje imię.

Danego dnia ojciec nakazał powitać Vitalia w stosowny sposób. O ustalonej porze przed głównym wejściem do zamku zebraliśmy się ja, mój ojciec, lady Nathaira i lord Borund. Towarzyszyło nam kilkoro służących.

Tego dnia miałam na sobie suknię w kolorze krwistej czerwieni, hebanowe pantofelki, a szyję zdobił mi naszyjnik z czarnym onyksem. Włosy jak zwykle miałam spięte. Byłam podekscytowana. Ojciec zgodził się sprowadzić dla mnie nauczyciela, więc tryskałam dobrym humorem i optymizmem. Z drugiej strony, Vitalio był bratem Nathairy, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać.

Wstrzymałam oddech, kiedy na teren zamku wjechał koń. Od razu była widać, że mężczyzna, który go dosiada, jest wprawnym jeźdźcem i że sprawia mu to przyjemność. Jego sylwetka poruszała się w rytm kroków wierzchowca. Był sam.

Zwierzę zatrzymało się przed nami. Mężczyzna zwinnym, lekkim ruchem zeskoczył z siodła. Ojciec dał znak stajennemu, aby zajął się wierzchowcem. Ja za to już przyglądałam się mężczyźnie.

Był młody i przystojny. Podświadomie spodziewałam się zobaczyć jakiegoś staruszka lub chociażby mężczyznę w kwiecie wieku. Vitalio liczył jednak może z dwadzieścia parę wiosen. Z wyglądu zupełnie nie przypominał swojej przyrodniej siostry. Miał ciemne, długie włosy związane w kitkę jaką noszą piraci, a jasne oczy uśmiechały się do każdego na kogo spojrzały. Jego ubranie nie wyróżniało się niczym szczególnym. Biała koszula, nie z najlepszego materiału i ciemne spodnie. Do tego długie, sznurowane buty. Całości dopełniały rzemyki na prawej ręce.

— Witamy cię w Irveronie, Vitalio Lhornie — powiedział ojciec. Przybysz skłonił się, nie przestając się uśmiechać.

— To dla mnie zaszczyt, Wasza Wysokość — odparł. Miał czysty, pogodny głos — Pani królowo — skłonił głowę przed Nathairą.

— Vitalio — jej ton był chłodny, wręcz pogardliwy — Jak minęła podróż?

— Bardzo dobrze, moja droga siostro. Widzę jednak, że ty w ogóle się nie zmieniłaś.

W jego wypowiedzi pobrzmiewał ukryty sens, pewna doza złośliwości. Stłumiłam śmiech, ale nie do końca. Krótki chichot wyrwał mi się z gardła. Zaraz jednak odchrząknęłam i przybrałam poważną minę. Vitalio spojrzał na mnie, a jego oczy śmiały się wraz ze mną.

— A to pewnie Królewska Córa, Deirdre — mężczyzna wykonał ukłon — Jestem zaszczycony i zachwycony twoją obecnością, pani. A także faktem, że to ja będę tym, który ma wpływ na twoją edukację.

— Może być ciężko — ostrzegłam go, czym wywołałam jego śmiech.

— Myślę, że się zrozumiemy — powiedział Vitalio, a ja uśmiechnęłam się szeroko.

— Na pewno jest Pan zmęczony po podróży — przybrałam rolę gospodarza- Pewnie woli Pan spocząć i zacząć dopiero za kilka dni.

— Owszem, dzień odpoczynku byłby bardzo mile widziany.

— W takim razie lord Borund pokaże Ci twoją komnatę, bracie — odezwała się Nathaira — A służący wezmą twoje rzeczy.

To było złośliwe już z samego faktu, że Vitalio nie miał przy sobie żadnych bagaży. Jedynie skórzaną, myśliwską torbę. Uśmiechnął się jednak do siostry i podziękował jej.

— Wybacz, siostro, ale nie miałem tyle szczęścia co ty. A życie biednego uczonego nie pozwala na niektóre wygody.

Później udał się wraz z Lordem Borundem do swoich komnat. Patrzyłam za nimi, dopóki nie zniknęli mi z oczu. Kiedy tak się stało, sama chciałam się oddalić, ale zatrzymał mnie głos ojca.

— Jesteś zadowolona, moje dziecko?

— Tak, ojcze. Zadowolona i wdzięczna.

— A co sądzisz o Vitalio?

— Lubię go — odparłam po krótkim zastanowieniu — I wydaje mi się, że będzie odpowiednim nauczycielem. Czuję, że dojdziemy do porozumienia.

— Też mi się tak wydaje — król uśmiechnął się — Wzbudził moją sympatię. Mam nadzieję, że da ci widzę, której pragniesz.

Po tej krótkiej wymianie zdań udałam się do swojej komnaty. Spędziłam w niej cały dzień, ponieważ na zewnątrz było wietrznie i chłodno. Nie znaczyło to, że w zamku jest cieplej. W większej części budynku hulały przeciągi, przeganiając służbę z jednego korytarza do drugiego.

Rozmyślałam o Vitalio, o jego śmiejących się oczach, o tym, że Alysia jest przy nadziei, jaki będzie mój pierwszy siostrzeniec bądź siostrzenica i kiedy będę mogła zobaczyć dziecko, a także siostrę. Potem moje myśli zeszły na plan ojca, abym to ja przejęła królestwo. Nie byłam zbyt przychylnie nastawiona do tej decyzji. Nie chciałam łamać prawa, ale jeszcze bardziej nie chciałam, by coś ograniczało mi wolność, którą miałam teraz. Mogłam robić wiele rzeczy, które nie wypadają Królowej. Nie chciałam tego tracić.

Moje myśli przerwało pukanie do drzwi. Znałam je. To prawdopodobnie Lord Borund.

— Proszę! — zawołałam, na co rzeczywiście do komnaty wszedł doradca mego ojca. Ale nie był sam. Towarzyszyła mu dziewczynka. Być może w moim wieku, może trochę młodsza. Była niska, blada, a mały, zadziorny nosek zdobiły piegi. Uwagę przyciągały jej ogniście rude włosy i wielkie, zielone oczy. Wyglądała na lekko przestraszoną i zachwyconą jednocześnie.

— Pani — Borund skłonił się — Vitalio Lhorn został umieszczony w komnacie w Zachodnim Skrzydle.

— Dziękuję, lordzie Borundzie.

— Twój ojciec uznał, że skoro jesteś na tyle dojrzała, aby mieć własnego nauczyciela, to czas również na osobistą służącą — wskazał dziewczynkę.

Otworzyłam usta ze zdumienia. Własna służąca? Tylko dla mnie? Obrzuciłam rudowłosą spojrzeniem. Patrzyła na mnie nieśmiało, ale nie spuściła wzroku.

— Jak ci na imię? — zwróciłam się do niej.

— Aloe, pani.

— Witaj, Aloe. Jesteś gotowa na dożywotnią służbę tutaj? — spytałam, unosząc brwi. Tak, lekko się z nią drażniłam. Borund stłumił uśmiech. Ale dziewczynka tylko uniosła wyżej głowę, a jej wielkie, zielone oczy zalśniły.

— Tak, pani.

Skinęłam głową. Potem dałam znak doradcy mego ojca, że jest wolny. Mężczyzna ukłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnęłam się ciepło do mojej nowej służącej.

— Czy jest coś w czym mogę ci służyć, pani?

— Och, tak. Mam teraz ogromną ochotę na gorącą kąpiel.

Rozdział 4

Zapłacono mi. Żądaniem było zgładzenie Królewskiej Córy. Ryzykowne zadanie, ale zaoferowano mi tyle złota, że starczyłoby na dostatnie życie przez kilka lat. Moja rodzina potrzebowała pieniędzy. Miałem żonę i piątkę dzieci. Zrobiłbym dla nich wszystko… łącznie z morderstwem.


Od kiedy lord Borund przyprowadził do mnie Aloe minęły trzy lata. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zaprzyjaźniałam się z dziewczyną. Po pierwsze, była niezawodna we wszystkich zleconych jej zadaniach, a po drugie, miała naprawdę dobre serce. Na początku trudno nam było nawiązać relacje inne niż Królewska Córa — służąca, ponieważ Aloe była bardzo nieśmiała. Ale wkrótce udało nam się pokonać tę barierę i dziewczyna stała się dla mnie kimś więcej. Spędzałam z nią dużo czasu. Często rozmawiałyśmy. W jakiś sposób była moją powierniczką. Mogłam jej powiedzieć tak wiele, nie bojąc się o jej niedyskrecję. Ale naprawdę o wiążącej ją lojalności przekonałam się dopiero w pewien słoneczny dzień.

Ojciec, z okazji moich szesnastych urodzin, zdecydował się zorganizować polowanie, a wieczorem urządzić wystawną ucztę. Moje protesty zostały zbyte machnięciem ręki i groźnym zmrużeniem brwi. Mogłam tylko westchnąć i zarządzić Aloe, by zamówiła u szwaczki nową, piękną suknię, a także lepszy, wygodniejszy strój do jazdy konnej.

Tak więc w dzień moich urodzin wstałam wcześnie i z pomocą Aloe ubrałam się w spodnie, bawełnianą bluzkę i długie, wiązane buty. Strój mężczyzny, ale miałam nadzieję, że ojciec nie zaprotestuje. W końcu to miał być mój dzień. Jeżdżenie konno w sukni nie było wcale wygodne, zwłaszcza że wtedy musiałabym użyć damskiego siodła, którego bardzo nie lubiłam. Było przystosowane do jeżdżenia „po damsku”, czyli z nogami po jednej stronie i do w miarę spokojnego tempa. Moja służąca upięła mi włosy, a potem spinkami przytwierdziła do nich kapelusz myśliwski, aby nie spadł w trakcie pościgu za zwierzyną.

— Proszę, to jest dla ciebie.

Aloe spojrzała na ubranie rozłożone na łożu. Od mojego różniło się tym, że było prostsze i zrobione z nieco gorszego materiału. Dziewczyna zaniemówiła.

— Dla mnie, pani?

— Owszem, moja droga. Na polowanie trzeba być odpowiednio ubranym — uśmiechnęłam się do niej, kiedy z zachwytem gładziła materiał koszuli. Jej twarz promieniała. Zdawałam sobie sprawę, że mimo prostoty owego ubioru, dla Aloe to było coś wspaniałego.

Tym razem to ja pomogłam mojej służącej wciągnąć na siebie koszulę i spodnie, a kiedy ona zajęła się spinaniem swoich długich włosów, ja w ciszy podziwiałam ogniste refleksy jakie wydobywało z nich światło.

Kiedy już byłyśmy gotowe, zeszłyśmy na dziedziniec. Wszyscy już tam byli. Czekali tylko na nas. Był już ojciec, u jednego boku mając królową, a u drugiego lorda Borunda. Zarówno król, jak i Nathaira mieli ze sobą swoich osobistych służących. Był również Vitalio Lhorn, który jak zwykle uśmiechnął się szeroko na mój widok. Oprócz tego kilkoro okolicznych lordów i ich podwładnych dołączyło do naszej gromadki. Większość miała łuki, ale kilkoro mężczyzn przypasało do pasa pochwę z mieczem, w tym mój ojciec.

— Nareszcie, córko, czekamy tylko na ciebie! — zawołał król. Uśmiechnęłam się i podeszłam do swojego konia. Był już dokładnie oporządzony, więc tylko szybkim, zwinnym ruchem wskoczyłam na siodło. Ojciec zmierzył spojrzeniem mój strój, ale nic nie powiedział. Za to Nathaira wydawała się zszokowana moim wyglądem. Sama miała na sobie bogatą suknię w kolorze burgundu. Jej brat mrugnął do mnie wesoło.

— Możemy ruszać? — zawołał ktoś i odpowiedziały mu potwierdzające okrzyki. Sama dołączyłam do nich mój głos. Zerknęłam na Aloe. Siedziała na swoim koniu dość pewnie, więc odetchnęłam w duchu. Dopiero kilka dni temu nauczyłam ją jazdy konnej i obawiałam się tej chwili, ale jak zwykle Aloe była perfekcyjna.

Ruszyliśmy. Poczułam leciutkie trzepotanie w serduszku, jak zawsze kiedy spinałam konia do szybszego biegu. Mężczyźni krzyczeli, Nathaira śmiała się w głos. Jej służąca, pani Meryl, jak zwykle milczała, łypiąc na wszystko niechętnie.

Ojciec jechał na przedzie, popędzając konia. Reszta robiła to samo. Galopem przemierzaliśmy piaszczyste drogi, trawiaste polany i przeskakiwaliśmy strumyki. Czułam na twarzy powiew wiatru i byłam wdzięczna, że Aloe zadbała o to, by kapelusz nie spadł mi w trakcie jazdy. Niedługo później zagłębiliśmy się w Zielony Las. Nadano mu taką nazwę, ponieważ tutejsza zieleń wydawała się bardziej soczysta niż jakakolwiek inna. Każdy, kto się tutaj zapuścił, twierdził, że jeszcze nigdy nie widział tak czystego koloru. Ona aż kłuła w oczy. Zwierzęta chyba również miały takie wrażenie, ponieważ chętnie zapędzały się pomiędzy prastare drzewa. Wjeżdżając do lasu, zwolniliśmy. Tutaj czas jakby stał w miejscu. Było strasznie cicho i panowała dziwna aura. Wydawać by się mogło, że same drzewa porozumiewają się ze sobą. Jeśli słuchało się uważnie, można było usłyszeć ich oddech. Ściągnęłam wodze i rozglądałam się uważnie, wypatrując zwierzyny, ukrytej pośród listowia. Sarny, jelenia, dzika… może jakiejś kuropatwy?

Zielony Las był jednym z najspokojniejszych miejsc, w jakich byłam. Otaczały mnie wysokie, masywne drzewa, starsze niż wszystko, co kiedykolwiek widziałam. Wydawały się dawniejsze niż sama Alyria. Przejeżdżając obok jednego z nich, wychyliłam się w siodle i dotknęłam jego chropowatej kory. Prawie czułam bicie jego serca. Wciągnęłam w płuca rześkie, leśne powietrze. Pachniało żywicą i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam zidentyfikować.

Polowania zawsze są głośne, więc już po chwili ciszę zaczęły zakłócać krzyki kompanów mego ojca. Ktoś zauważył jelenia, ktoś inny sarnę. Zaczęła się prawdziwa gonitwa. Towarzystwo rozproszyło się po całym lesie. Minął mnie Vitalio, naciągając strzałę na cięciwę swojego zużytego łuku. Zerknęłam na Aloe i w tym czasie coś mignęło mi między drzewami. Wytężyłam wzrok i dostrzegłam brązową sierść i duże, majestatyczne rogi.

Nie miałam żadnej broni, łuku czy chociażby procy. Nic, czym mogłabym upolować zwierzynę. Kobietom nie uchodziło polowanie, ich zadaniem było dotrzymywanie towarzystwa i podziwianie mężczyzn. Mimo to popędziłam swojego konia, a moja służka zrobiła to samo.

Jeleń wiódł nas w najbardziej mroczne części lasu, gdzie słońce prawie nie docierało. Mimo to zieleń wciąż dziwiła swoją soczystą barwą. Nasze wierzchowce musiały omijać wielkie, wystające z ziemi korzenie. Nie miały w tym takiej wprawy jak zwierzę, za którym podążałyśmy.

W końcu jeleń zatrzymał się. Schował się w krzakach tak, że ledwo było go widać. Jak najciszej zeskoczyłam z siodła i na palcach podeszłam bliżej. Kucnęłam i przyjrzałam się bliżej zwierzęciu. Był to piękny okaz. Miał jasnobrązową sierść, rozłożyste, dumne poroże, a jego oczy…. Były prawie jak ludzkie. Wyglądał tak majestatycznie i rozumnie, że nie śmiałam się ruszyć.

— Szkoda go zabić- szepnęłam do Aloe, która przycupnęła obok mnie. Potwierdziła cichym westchnieniem zachwytu.

Nagle jeleń podniósł łeb, jakby coś wyczuł. Poczułam na karku czyjąś obecność. Odwróciłam się i spojrzałam na mężczyznę. Był sam. Nie bez trudu rozpoznałam w nim służącego pewnego lorda, podwładnego mojego ojca. Przyłożyłam palce do ust i wskazałam na jelenia. Mężczyzna kiwnął głową i założył strzałę na cięciwę. Wraz z Aloe odsunęłyśmy się, by mógł dobrze wycelować i zabić zwierzę jednym szybkim strzałem, aby nie musiało cierpieć. W skupieniu mierzył do jelenia, ale nie popuścił cięciwy. Zmarszczyłam brwi.

Wtem odwrócił się i wypuścił strzałę wprost we mnie. Nie miałam czasu, by zareagować czy krzyknąć. Nie poczułam strachu, on przyszedł dopiero później. W tamtej chwili byłam zbyt zdezorientowana.

Strzała nie trafiła jednak tam, gdzie miała, czyli w moje serce. Przed oczami mignęło mi coś rudego i zwaliło mi się pod nogi. Spojrzałam w dół. Twarz Aloe wykrzywiona była w bólu.

— Co ty robisz? — wrzasnęłam, nie bawiąc się w żadne dworskie maniery. Mężczyzna jednak już zakładał kolejną strzałę- Rozkazuję Ci… — zaczęłam, ale on już puścił cięciwę. Poruszyłam się, ale nie tak szybko jak mknąca strzała. Wrzasnęłam, kiedy utkwiła mi w ramieniu. Upadłam na kolana. Czułam przeszywający ból i wiedziałam, że grot wbił się głęboko w moje ciało.

— Pani — głos Aloe był słaby. Wyciągnęła ku mnie dłoń, ale była za daleko. Mężczyzna szykował kolejną strzałę, aby tym razem trafić prosto w moje serce. Oddychałam ciężko, a kolejne fale bólu przeszywały moje ramię.

Zerknęłam na Aloe. Jedną dłoń wyciągała w moją stronę, a drugą przyciskała do boku. Jej jasną koszulę broczyła krew. Patrzyłam na nią, a ona na mnie. Czekałam na brzdęk cięciwy, świst strzały i śmierć. Zamiast tego usłyszałam męski krzyk i głuche łupnięcie. Potem poczułam jak pocisk mija moją twarz zaledwie o kilka cali. Kolejne łupnięcie. Podniosłam wzrok i zauważyłam dwie postaci turlające się po ziemi. Jedną z nich był mój niedoszły zabójca, a drugą Vitalio. Widziałam jak uczony uderza mężczyznę pięścią, a ten zgina się w pół. Chciałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Zamiast tego doczołgałam się do Aloe i chwyciłam ją za dłoń.

— Wszystko będzie dobrze — szeptałam. Czułam jednak jak jej ciało słabnie.

Nie wiem, co by się stało, gdyby nie mój ojciec, który nagle zjawił się przy nas. Wystarczył rzut oka na całą scenę i już zeskakiwał z konia. Podbiegł do mnie, w jego oczach widziałam strach i troskę. Chciał zająć się strzałą tkwiącą w moim ramieniu, ale powstrzymałam go.

— Najpierw Aloe — wychrypiałam. To ona była umierająca, nie ja. W tym momencie była ważniejsza ode mnie.

Ale nie dla mojego ojca. Uparcie próbował zająć się mną, ale nie pozwalałam. Kątem oka zauważyłam, że ktoś odciąga Vitalio od tamtego mężczyzny. Moje siły i upór słabły. Powtarzałam jeszcze imię Aloe, aż w końcu ojciec dał znać jakimś dwóm pomniejszym lordom, aby zajęli się służką. Ja sama zostałam posadzona na wierzchowca. Za mną usiadł ojciec, złapał mnie w pasie i popędził konia.

Jazda sprawiła, że ramię bolało mnie coraz bardziej. Raz chyba nawet syknęłam, ale nie byłam pewna, czy to ja, czy może ktoś inny. Próbowałam odwrócić głowę i gdzieś z boku dostrzegłam rude włosy Aloe. Poczułam ulgę, że ojciec nie zostawił jej w lesie na śmierć.

Nie wiem, jak szybko dotarliśmy do Irveronu. W każdym razie poczułam, że ktoś zdejmuje mnie z konia i jak przez mgłę zobaczyłam zarysy zamku. Jęknęłam, kiedy znalazłam się w powietrzu.

— Potrzebujemy medyka!

— Wezwijcie Janusa!

Janus był nadwornym medykiem. Mieszkał w zamku od kiedy pamiętam. Był już staruszkiem, ale posiadał olbrzymią wiedzę medyczną i potrafił uleczyć dosłownie każdego. Niektórzy mówili, że tworzy magiczne eliksiry i mikstury. Powtarzali, że to czarownik, mag i nekromanta. Prawdą było jedynie to, że Janus nigdy nie zawiódł.

Nie pamiętam jak się znalazłam w jego małej izdebce, ale już po chwili leżałam na posłaniu, a staruszek krzątał się koło mnie. Miał pomarszczoną twarz, naznaczoną już mijającym czasem, ale jego oczy wciąż były żywe. Kiedy w nie patrzyłam, wydawało mi się, że już wiele widziały. Janus pochylił się nade mną i dotknął mojego ramienia. Syknęłam cicho z bólu. Medyk kiwnął głową i już miał się zabrać za wyciąganie strzały, kiedy złapałam go za rękę.

— Najpierw Aloe — powiedziałam głośno.

Janus spojrzał na kogoś, kto stał w kącie. Leżąc, nie widziałam jego twarzy. W końcu starzec otrzymał jakąś zgodę, ponieważ usłyszałam trzaśniecie drzwiami. Po chwili ów człowiek wrócił, w ramionach trzymając nieprzytomną dziewczynę. Włosy opadły jej na twarz, a klatka piersiowa unosiła się gwałtownie, co znaczyło, że moja służka jeszcze żyje. Próbowałam wstać i zwaliłam się z drewnianej ławy na ziemię. Upadłam wprost na zranione ramię. Krzyknęłam. Odrzuciłam jednak pomoc medyka i stanęłam o własnych siłach. Przesunęłam się, robiąc miejsce dla Aloe. Po chwili służka została położona na drewnianej ławie, a Janus odsłonił jej brzuch. Ze świstem wciągnął powietrze. Nie wróżyło to dobrze.

Poczułam, jak ktoś podtrzymuje mnie od tyłu. Spojrzałam na twarz owego człowieka i rozpoznałam w nim Vitalio Lhorna. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, aczkolwiek słabo.

— Chodź, dajmy mu pracować — powiedział mężczyzna i skinął głową w stronę medyka uwijającego się wokół służki. Usłyszałam brzęk szkła, cichy syk jakiegoś naparu i poczułam zapach ziół.

Chciałam zaprotestować i zostać, nie chcąc zostawić dziewczyny, jednak Vitalio stanowczym, acz delikatnym gestem wyprowadził mnie z izby. Wtedy spojrzał na mnie poważnie.

— Mogę się tym zająć — wskazał na moje ramię.

Zawahałam się. Vitalio był uczonym, nie medykiem. To była zasadnicza różnica. Posiadanie wiedzy, a umiejętność jej wykorzystania to były dwie różne rzeczy. W dodatku wcale nie byłam pewna czy wie jak usunąć strzałę z mojego ramienia ani czy potrafi to zrobić. Mężczyzna chyba zauważył moje wahanie.

— Zaufaj mi.

Po chwili kiwnęłam głową. Usiadłam na posadzce; było mi wszystko jedno. Vitalio uklęknął obok mnie. Zerknął na moją twarz, aby się upewnić, czy może zaczynać. Słabo kiwnęłam głową. Najpierw złamał drzewce strzały, a dopiero wtedy zajął się wyjmowaniem grotu z mojego ramienia. Zacisnęłam zęby i pozwoliłam mu działać. Gwałtowniejszy ból objął miejsce, w którym grzebał Vitalio i szarpnęłam się. Mężczyzna jednak już skończył to, co zaczął i uśmiechnął się, pokazując mi zakrwawiony kawałek metalu, który jeszcze niedawno tkwił w moim ciele. Wzdrygnęłam się na jego widok, ale też odetchnęłam z ulgą.

Vitalio wyciągnął z torby flakonik z jakimś bezbarwnym płynem i spojrzałam na niego pytająco.

— Środek dezynfekujący — wyjaśnił. Obficie polał nim moją skórę. Zapiekło cholernie, ale już po chwili poczułam olbrzymią ulgę.

— Skąd wiesz takie rzeczy? — spytałam słabym głosem — I dlaczego nosisz przy sobie takie specyfiki?

— Kiedy trzeba przetrwać w tym świecie, każda wiedza jest przydatna. A co do tego — schował flakonik do torby, z którą się nie rozstawał — zawsze może być przydatne. Tak jak teraz — uśmiechnął się.

— Dziękuję — szepnęłam chwilę później. Wstałam, ignorując wirowanie w głowie i ruszyłam w stronę, z której przyszliśmy.

— Pani — Vitalio zagrodził mi drogę — dokąd to, jeśli mogę spytać?

— Do Janusa. Muszę sprawdzić co z Aloe.

— Nie, nie, nie. Teraz najlepiej by było, gdybyś udała się na spoczynek — rzekł, a ja otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale mężczyzna nie dał mi dojść do słowa — Dużo dzisiaj przeszłaś, pani. Wystarczająco miałaś wrażeń jak na jeden dzień. Za kilka dni twoja służka również wyzdrowieje, ale na razie nie wolno przeszkadzać medykowi w wykonywaniu swojej pracy. Proszę, nie kłóć się ze mną, Deirdre.

To moje imię sprawiło, że już więcej nie próbowałam protestować. Zamiast tego wzięłam sobie do serca jego radę i poszłam się położyć. Vitalio był mądrym człowiekiem, o czym zdążyłam się przekonać już niejednokrotnie i jak zwykle miał rację; od razu poczułam się lepiej, kiedy złożyłam głowę na poduszce. Moje ciało rozluźniło się i sen wziął je w swoje władanie.


***


Kilka dni później ojciec zabrał mnie na rynek Irveronu. Wcześniej byłam tam tylko raz i to przed wieloma laty, a towarzyszyła mi eskorta, ale pamiętałam to miejsce. Była to przestrzeń gwarna, pełna pokrzykiwań i tłoczących się ludzi. Jedni sprzedawali swoje towary, inni je kupowali.

Głównym miejscem na rynku był wyodrębniony plac. Miał plan koła i to tam ustawiali się najzamożniejsi kupcy. Tym razem jednak przestrzeni tej nie zajmowały ich wozy kupieckie, stragany czy namioty. Zamiast nich widziałam dużą, drewnianą konstrukcję i już podświadomie wiedziałam co mam przed sobą. Na platformie stał jedynie pniak, a obok ubrany na czarno mężczyzna. Pamiętam jedynie, że miał długą, rudawą brodę.

Kiedy dotarliśmy na miejsce i zajęliśmy specjalnie wyznaczoną dla nas przestrzeń, mężczyzna skinął mojemu ojcu głową. Król dał znak i na podwyższenie wprowadzono innego osobnika. Od razu go rozpoznałam. Mój niedoszły zabójca. O dziwo, nie czułam nienawiści. Raczej współczucie, zwłaszcza kiedy tamten rozglądał się na wszystkie boki z przerażeniem. W jego oczach było tyle strachu, a twarze gapiów uśmiechały się z radości na widowisko. Mój ojciec za to miał niewzruszoną minę. Towarzysząca nam Nathaira skryła się za lordem Borundem, jakby nie chciała tego oglądać. A ja wbrew sobie patrzyłam. Byłam jak zahipnotyzowana, kiedy skazaniec został zmuszony do uklęknięcia i położenia głowy na pniaku. Brodaty mężczyzna chwycił za miecz i stanął nad ofiarą. Czekał na znak króla.

— Ojcze, nie rób tego — powiedziałam nagle. Nie wiem czemu, ale nie mogłam znieść myśli, że ten człowiek zostanie stracony — Każ mu odejść. Wygnaj go lub ukarz w inny sposób. Czy okażemy się tacy sami jak on?

— To się nazywa sprawiedliwość.

Jego ton był szorstki, a w oczach nie widziałam teraz ojca. Widziałam władcę Alyrii, nieubłaganego, surowego i nienawistnego w stosunku do tych, którzy dopuszczają się zbrodni i nastają na życie jego córki.

— Może on nie zdawał sobie sprawy z tego, co czyni — spróbowałam raz jeszcze — Może działał pod czyimś wpływem… z czyjegoś rozkazu. Nie powinniśmy go najpierw wysłuchać?

— Każdy obywatel Alyrii powinien wiedzieć, że nie krzywdzi się Królewskiej Córy — odparł zimno ojciec — Ten mężczyzna powinien Cię ochraniać, nawet za cenę własnego życia.

— Jeśli go zabijesz, staniesz się taki jak on.

— Ten mężczyzna zapłaci cenę, jak każdy kto dopuściłby się podobnej zbrodni.

— Ojcze… — szepnęłam, ale uciszył mnie ruchem ręki. Zostawił mnie z lordem Borundem i wszedł na podwyższenie. Stanął z drugiej strony klęczącego mężczyzny.

— Ludu Alyrii! — zagrzmiał — Ten oto człowiek dopuścił się najgorszej zbrodni, jaką istota ludzka może popełnić. Próba zabójstwa. Jego celem była moja córka — w tłumie rozległy się szepty, a ja poczułam na sobie mnóstwo par oczu — Jak widzicie, nie poszczęściło mu się. Ale same chęci mówią wystarczająco wiele o człowieku. Na mocy prawa, które zostało mi nadane, skazuję go na śmierć poprzez ścięcie głowy!

— Nie, błagam! — rozpaczliwy krzyk wydarł się z gardła skazańca — Ja nie chciałem! Kazano mi, przysięgam!

Ojciec nic sobie nie robił z tych słów. Na powrót zajął miejsce obok mnie. Kat uniósł miecz nad głowę i czekał na ostatni znak.

— Sam powinieneś to zrobić, jeśli taka jest twoja decyzja — powiedziałam, nie patrząc na ojca.

— Słucham? — w jego głosie pojawiło się zaskoczenie.

— Jesteś królem. Ty wydałeś rozkaz. To twoja decyzja i ty powinieneś wykonać egzekucję. Prawdziwy król by tak zrobił, a nie skazywał duszy innego człowieka na potępienie. Wszystkie Twoje słowa o odpowiedzialności…

— To słuszna sprawa. Bogowie mu wybaczą.

— Może. Ale kto wie, czy wybaczą tobie.

Padł znak. Nie zdążyłam — a może nie byłam w stanie — odwrócić wzroku. Miecz opadł, ze świstem przecinając powietrze. Skazaniec wrzasnął przenikliwie i wierzgnął, ale nie uniknął ciosu. Na szczęście wystarczyło jedno cięcie. Stal przecięła mięśnie i ścięgna. Trysnęła krew, a głowa potoczyła się w bok, plamiąc podest. Tłum wydał zbiorowy, entuzjastyczny okrzyk. W gardle miałam żółć. Musiałam użyć całej siły woli, aby nie skulić się i nie zwymiotować.

— Pani — lord Borund zbliżył się do mnie niepostrzeżenie — Czy wszystko dobrze?

Pokręciłam głową. Ciężkimi haustami chwytałam powietrze. Przymknęłam powieki, skupiając się na własnym oddechu. Wydawało mi się jednak, że czuję odór krwi i śmierci.

— Zabierz… zabierz mnie stąd — wyszeptałam. Borund nic nie powiedział. Po prostu spełnił moją prośbę.

Przez całą drogę powrotną do zamku nie zaszczyciłam ojca ani jednym spojrzeniem.


***


Wieczorem poszłam się pomodlić. Opuściłam zamek, skrywając twarz pod kapturem fioletowego płaszcza. Nie miałam ochoty na żadne spotkania czy niewygodne pytania. W Irveronie były tylko dwie świątynie poświęcone bogom. Było to mało, za mało, jak na rozmiary i liczbę mieszkańców miasta.

Po kilku minutach szybkiego marszu po wyludnionych już ulicach skierowałam się w stronę Wzgórza Bogów. Tak naprawdę znajdowało się ono już za bramami Irveronu, ale było wliczane w poczet świątyń miasta. Droga na wzniesienie nie była długa, ale za to stroma. Niewiele osób się tu zapuszczało.

W końcu dotarłam na górę. Oddech miałam lekko przyśpieszony, ale poza tym nie czułam zmęczenia. Odetchnęłam głęboko, spoglądając na budynek świątyni. Nikt nie wiedział, komu zawdzięczano jego wykonanie. Budowla nie była okazała i bogato zdobiona. Głównym materiałem budowniczym był biały marmur, a kolumny podtrzymujące całość charakteryzowały się wyjątkową smukłością jak na ich grubość. Z nabożną czcią przekroczyłam próg.

Świątynia miała tylko jedno pomieszczenie. Nie było małe, ale też nie można go było nazwać dużym. Miało wystarczającą wielkość, aby pomieścić dwanaście pomników bogów i kilkoro ludzi, składających im modły. Druga świątynia, ta w centrum Irveronu, była większa, wręcz olbrzymia i przytłaczała swoimi rozmiarami okoliczne domostwa. To tam toczyło się życie religijne większości i było miejscem urzędowania duchowieństwa.

Przyniosłam ze sobą świece. Po kolei zapalałam je przed każdym z dwunastu bóstw, szepcząc ich miana w ciemności i przed każdym bogiem skłaniając głowę. Niewiasta, opiekunka młodych dziewic; Obserwator, który prowadził człowieka przez życie; Złodziej, bóg do którego modlą się zarówno rzezimieszki w celu dobrych łupów, jak i zamożni mieszkańcy, aby strzegł ich przed kradzieżami; Uzdrowiciel, który sprawował pieczę nad naszym zdrowiem; Mędrzec, najmądrzejszy z bogów, posiadał całą wiedzę świata; Niewolnik, do którego wznoszono modły o siłę w trudnych sytuacjach; Wojownik, mistrz wojny i opiekun rycerzy; Żniwiarz, bóg śmierci; Starucha, matka wszystkich bogów; Smok, bóg tego, co niewytłumaczalne i niezwykłe; Natura, pani świata i przyrody, a na końcu najważniejszy, Budowniczy, stworzyciel świata i Alyrii. Z każdym z tych bogów wiązały się niesamowite historie. Jedna z nich mówiła, że człowiek był skutkiem romansu pomiędzy Smokiem, a Naturą. Tak więc pierwsza istota ludzka wyszła z łona bogini, ale Budowniczy, zazdrosny o ich związek, odebrał ich dziecku boskość. W taki właśnie sposób na ziemi pojawił się pierwszy człowiek.

Kiedy świątynia rozjaśniła się blaskiem świec, uklęknęłam na środku pomieszczenia, otoczona przez posągi. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w ciszę. A potem zaczęłam się modlić. Na początku wyszeptałam podziękowanie dla Budowniczego, który był najważniejszym i najbardziej surowym z bogów. Podziękowałam mu za stworzenie Alyrii i poprosiłam o wybaczenie za romans Natury i Smoka. Później złożyłam modły Naturze, dziękując za ten świat i za rodzaj ludzki. Smokowi poświęciłam krótszą chwilkę, a do Niewiasty wyszeptałam tylko kilka słów.

Większą część mojego pobytu w świątyni zajęły mi modły do Żniwiarza, Niewolnika, Obserwatora i Uzdrowiciela. Aloe wciąż pozostawała w rękach Janusa, który robił co mógł w tej sprawie. Ja wznosiłam moje modlitwy ku bogom, mając nadzieję, że ich wysłuchają. Poprosiłam Żniwiarza, aby nie zabierał mi mojej służącej, a Uzdrowiciela błagałam o cudowne ozdrowienie dla niej. Obserwator stał się moim celem, ponieważ jego zadaniem było prowadzić człowieka przez życie. Najpierw podziękowałam mu za to, że postawił Aloe na mojej drodze, a później poprosiłam, aby prowadził ją ku światłu i wyrwał ze szponów Żniwiarza. Niewolnika obarczyłam prośbą o pomoc dla mojej służki, a także, aby pomógł mi się uporać z poczuciem winy, które zaczęło mnie dręczyć z powodu rudowłosej dziewczyny. To ja miałam być celem, nie ona. Chciała poświęcić swoje życie, aby ratować moje. Nigdy tego nie zapomnę i miałam nadzieję, że bogowie również wezmą to pod uwagę. Złodzieja i Mędrca zignorowałam, ale poświęciłam kilka minut dla Staruchy. Mało kto wznosił ku niej modły, ale ja robiłam to za każdym razem. W końcu była matką bogów.

Całą noc trwałam pogrążona w modlitwie. Nie chciałam, aby bogowie tylko mnie wysłuchali. Pragnęłam, aby spełnili moje prośby. W pewnym momencie zaczęłam się modlić na głos. Podświadomie wyczuwałam żarliwość w swoich słowach. Ona i modlitwy to jedyne, co mi pozostało, aby Aloe wyzdrowiała. Zrobiłabym wszystko, aby osiągnąć ten cel.

Rozdział 5

Pamiętam, że od zawsze kłóciłam się z moją siostrą. Uważałam ją za pewnego rodzaju dzikuskę, a jej zachowanie nie było adekwatne do jej pozycji. Odkąd jednak jestem mężatką, tęsknię za jej wybuchowym temperamentem. Był czymś innym w tym elokwentnym, ułożonym świecie, w którym żyję.


Bogowie wysłuchali moich modłów.

Następnego dnia siedziałam z Vitalio, ucząc się na pamięć mapy Alyrii, kiedy do pomieszczenia wpadł posłaniec. Był to młody chłopak, liczył może z czternaście wiosen. Skłonił się nisko, ale widać było, że jest podekscytowany. Nie wiedziałam czy tym, że przynosi wieść do Królewskiej Córy, czy może z powodu wiadomości, którą ma przekazać. Spojrzałam na niego pytająco, a Vitalio odezwał się.

— Tak?

— Pani — młodzieniec znowu skłonił się energicznie — Panie Mędrcze. Mam wiadomość dla Deirdre z rodu Fellroh od medyka Janusa.

— Mów — odezwałam się od razu. Serce zabiło mi mocniej. Pragnęłam dobrych wieści.

— Janus chciałby natychmiast cię widzieć, pani. To pilne.

Wydawało się, że to cała wiadomość, ponieważ chłopak milczał. Skinęłam głową i odprawiłam go machnięciem ręki. Posłaniec prawie wybiegł z komnaty, a ja spojrzałam na Vitalio. Mężczyzna miał zamyślony wyraz twarzy. Gładził się po podbródku.

— Panie Mędrcze… jeszcze nikt mnie tak nie nazwał. Gdybym zapuścił białą brodę…

— Ptaki uwiłyby tam gniazdo — mruknęłam, na co nauczyciel obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem — Wybacz, ale chciałabym udać się do Janusa. Teraz. Prawdopodobnie chodzi o Aloe. Jeśli ona…

— Nie musisz mi się tłumaczyć, Pani — Vitalio wstał i zaczął zwijać mapę.

— A ty nie musisz mnie tytułować — również podniosłam się z miejsca- W zaciszu tej komnaty nazywaj mnie po prostu Deirdre.

— To nie uchodzi — rzekł mężczyzna, nie patrząc na mnie.

— To nie była prośba — powiedziałam i dopiero wtedy na mnie spojrzał. Jego jasne oczy spotkały się z moimi. Patrzyłam w nie odrobinę za długo.

— Muszę iść — wydukałam i opuściłam komnatę szybkim krokiem. Dopiero na korytarzu odetchnęłam, a w drodze do Janusa próbowałam zrozumieć dziwne uczucie, które ogarnęło mnie, kiedy spojrzałam na Vitalio. Wbrew pozorom nie było niemiłe. Zaczęło się to niedawno. Dziwny ucisk w brzuchu i serce, które przyśpieszało swój rytm w jego obecności, a także umysł, który zasnuwała mgła. Miałam nadzieję, że to coś innego niż to, co myślę. Byłoby to wielce niestosowne. Po pierwsze, Vitalio był starszy ode mnie jakiś dziesięć lat. I mimo, że często zdarzało się, że kobieta wychodziła za mężczyznę dużo bardziej dojrzałego, czasem wręcz staruszka, napawało mnie to obrzydzeniem. Po drugie, był moim nauczycielem i uczonym. Po trzecie, może i w połowie wywodził się z dobrego rodu, ale mimo to był bękartem. A także bratem mojej macochy.

Te myśli rozpłynęły się, kiedy otworzyłam drewniane drzwi do izby Janusa. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając jego drobnej sylwetki, a zamiast niej zobaczyłam inną postać, równie kruchą. Siedziała na klepisku, rude włosy aureolą otaczały jej bladą twarz. Kiedy mnie zobaczyła, kąciki jej ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Dziewczyna próbowała wstać, ale zachwiała się. Doskoczyłam do niej i złapałam, zanim upadła.

— Aloe — wyszeptałam i uściskałam ją.

— Pani — jej głos był cichy i słaby, ale sam jego dźwięk mnie uszczęśliwił — Przepraszam.

Puściłam ją i spojrzałam na jej bladą twarz, zdziwiona. Od razu zauważyłam ogromne, fioletowe sińce pod jej oczami.

— Za co mnie przepraszasz?

— Za zaniedbanie obowiązków. Powinnam była….

— Aloe — przerwałam jej — Zostałaś ranna, ratując moje życie. Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. Jestem twoją dłużniczką. Nigdy mnie za nic nie przepraszaj. Rozumiesz?

Dziewczyna skinęła głową. Pogłaskałam ją po włosach.

— Modliłam się, aby bogowie nie pozwolili Ci umrzeć. Widać wysłuchali mnie.

— Dziękuję — jej wielkie, zielone oczy spojrzały na mnie z wdzięcznością.

— Wiesz, służących można zastąpić — powiedziałam — Ale przyjaciół nie.

Jej wielkie oczy zrobiły się jeszcze większe, o ile to możliwe, a twarz wyrażała niepewność i nadzieję jednocześnie. Po chwili ciszy odchrząknęła.

— Janus nic mi nie powiedział. To znaczy… jak to się skończyło?

Wiedziałam o co pyta. Co się stało z mężczyzną, który chciał mnie zabić?

— On… został stracony — powiedziałam. Na szczęście głos mi nie zadrżał — Ojciec skazał go na śmierć. Chciałam, aby zmienił decyzję, ale… — przygryzłam wargę. Czułam wstyd, że tak to na mnie działa, zwłaszcza, że ten człowiek miał zamiar zakończyć moje życie. Ale fakt, że widziałam jak jego głowa się toczy i pamiętałam pełne przerażenia słowa… Pokręciłam głową, próbując pozbyć się obrazów w mojej głowie- To już nieważne. Już go nie ma- próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba niezbyt mi wyszło — Nie będzie stanowił już zagrożenia ani dla mnie, ani dla ciebie. W każdym razie nie ma słów, którymi mogłabym Ci podziękować. Zaryzykowałaś własne życie dla mojego. To wiele znaczy. Wiedz, że nigdy tego nie zapomnę.

— Tylko wykonałam swój obowiązek, pani.

— Nie musisz mnie tytułować! — zaprotestowałam już drugi raz tego samego dnia. Aloe już otworzyła usta, ale przerwało jej przybycie Janusa. Wszedł spokojnym, powolnym krokiem i prawie podskoczył na mój widok.

— Pani — skłonił się — Wiadomość dotarła?

— Owszem — uśmiechnęłam się do medyka- I to bardzo dobra wieść. Proszę wynagrodzić posłańca. Przynosząc taką wiadomość, sprawił, że mój dzień stał się lepszy.

— Tak zrobię, pani- Janus znowu skinął głową. Chwyciłam Aloe pod ramię. Dziewczyna wstała i z moją pomocą przeszła kilka kroków. Dopiero wtedy poczuła się na tyle pewnie, aby obyć się bez podtrzymywania.

— Dziękuję, Janusie- uśmiechnęła się ciepło do medyka — Niewielu dokonałoby tego co ty.

— To nic takiego- starzec jak zwykle wykazał się nadzwyczajną skromnością. Patrzył jednak na Aloe z ojcowską troską i poczułam do niego jeszcze większą sympatię. Podszedł do rudowłosej i złożył na jej czole pocałunek.

— Niech Cię bogowie prowadzą, moje dziecko.

Tymi słowami zostałyśmy pożegnane. Wyszłyśmy z izby, zostawiając w niej medyka, zajętego swoimi miksturami. Przeszłyśmy parę kroków; zerkałam co chwilę z niepokojem na Aloe, aby w razie konieczności ją podtrzymać. Moja służka jednak stąpała pewnie po ziemi i nie musiałam ingerować. Dopiero kiedy zyskałam tą pewność, zwróciłam się do niej:

— Może Cię odprowadzę do domu?

— Nie trzeba, pani. Mieszkam w zamku — spłoniła się lekko. Zagryzłam wargę. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Tak naprawdę mało interesowałam się jej rodziną i teraz poczułam wyrzuty sumienia. Jeśli Aloe mieszkała w kwaterach dla służby znaczyło to, że nie ma żadnej rodziny, która by ją przygarnęła i się nią zaopiekowała. Teraz rozumiałam czemu lord Borund przywiódł ją do mnie. Musiał o tym wiedzieć i dał jej szansę na jakieś życie. Inaczej pewnie wylądowałaby w Dzielnicy, gdzie rozprzestrzeniał się handel ludzkim ciałem. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym.

Przyznaję szczerze, że nie miałam pojęcia, gdzie dokładnie są pomieszczenia dla służby. Posiadałam tylko mgliste pojęcie, że znajdują się gdzieś w Zachodnim Skrzydle. Zdałam się na Aloe, która prowadziła pewnym siebie krokiem. Zdziwiłam się lekko, kiedy okazało się, że aby dojść do celu musimy przejść przez zamkową kuchnię. Jako że było wczesne popołudnie, w pomieszczeniu panował tłok, ruch, rozgardiasz i gwar. Główna kucharka pokrzykiwała na swoich pomocników, którzy uwijali się niczym mrówki. Szczękały naczynia i gary, a w powietrzu unosił się zapach wspaniałych potraw. Wszyscy byli tak pochłonięci pracą, że nie zauważyli, jak przeszłyśmy przez kuchnię. Dziewczyna otworzyła małe drzwiczki po drugiej stronie pomieszczenia, a ja zaniemówiłam, bynajmniej nie z wrażenia. Kwaterą, jeśli można to tak nazwać, okazał się być mały pokój. Pachniało tutaj stęchlizną i wilgocią, a podłogę i ściany pokrywał brud. Na ziemi leżało kilkanaście sienników. I to było wszystko. Nie zauważyłam żadnych rzeczy osobistych. Odchrząknęłam.

— Więc to tutaj śpisz? — spytałam. Nie tego się spodziewałam. Byłam ciekawa, czy ojciec wie, jak to wygląda.

— Tak. Oczywiście nie cała służba tutaj nocuje. Niektórzy udają się na noc do domów i wracają skoro świt.

— I jesteście… zadowoleni?

— Racz wybaczyć, pani, ale powinniśmy pracować, a nie być zadowoleni.

— Przestań, Aloe. Wiesz, o co mi chodzi — rozejrzałam się dookoła jeszcze raz — To nie jest miejsce do spania, a co dopiero do mieszkania.

— Lepsze to niż nic — usłyszałam cichy głosik.

Zagryzłam wargę. Zrobiło mi się jej żal. Chciałam jej pomóc, zrobić coś, odwdzięczyć się za wszystko, co ona uczyniła dla mnie.

— Zabieram Cię stąd.

— Dokąd? — Aloe spojrzała na mnie zdezorientowana. Odpowiedziałam nieprzeniknioną miną. W mojej głowie już zaczął rodzić się plan.

— Mam pewien pomysł. Zaczekaj tutaj.

Wybiegłam stamtąd, przecięłam kuchnię, nie zważając na zdumione okrzyki i pognałam korytarzem. Na jednym z zakrętów omal nie wpadłam na służącego, który niósł coś ciężkiego, ale w porę udało mi się uniknąć zderzenia. Moje buty głośno stukały o posadzkę, kiedy przemierzałam zamek.

Nagle na końcu jednego korytarza zobaczyłam lady Nathairę. Ona też mnie zauważyła. Patrzyła na mój bieg z rozdziawioną buzią. Wyhamowałam centralnie przed nią i złapałam oddech.

— Gdzie mój ojciec?

— Deirdre, co ty…?

— Gdzie mój ojciec? — powtórzyłam pytanie z naciskiem.

— W Sali Tronowej — wyciągnęła rękę i przygładziła mi włosy, które wymknęły mi się spod wytwornego koka. Miałam straszną ochotę odepchnąć jej dłoń, ale tego nie zrobiłam. Zamiast tego podziękowałam kiwnięciem, wyminęłam ją i ruszyłam korytarzem, zmierzając do Sali Tronowej. Przed wejściem do komnaty jak zwykle stało dwóch strażników. Uśmiechnęłam się do nich, na co jeden z nich załomotał w drzwi, na znak, że ktoś chce się widzieć z Jego Wysokością. Drugi z mężczyzn otworzył drzwi, kłaniając mi się w pas. Przestąpiłam próg. Spodziewałam się ujrzeć ojca w towarzystwie lorda Borunda, ale zamiast tego zobaczyłam jedynie samotną postać króla na tronie.

— Ojcze — zbliżyłam się do niego.

Podniósł na mnie zmęczone, przekrwione oczy. Wydawał się wyczerpany. Nie zdziwiłam się, że jest sam. Uważał, że okazywanie słabości przed poddanymi obniża morale i sprawia, że król marnieje w ich oczach. Prawdopodobnie miał rację.

— Z czym przychodzisz, moje dziecko? — na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.

— Mam prośbę — powiedziałam, ale przerwało mi przybycie Lorda Borunda. Ogłosiło go kilka stuknięć w ciężkie dębowe drzwi, które zaraz potem rozwarły się i mężczyzna wszedł do sali tronowej. Ukłonił się i odezwał tymi słowy:

— Panie, jest kolejna sprawa niecierpiąca zwłoki i wymagająca twojej ingerencji.

Król westchnął i kiwnął głową. Lord Borund cierpliwie czekał.

— Już idę, Borundzie — rzekł ojciec — Ale najpierw coś ważniejszego — posłał mi uśmiech — Czego życzy sobie moja córka?


***


Ojciec przychylnie spojrzał na moją prośbę, a jako że wieść w Alyrii roznosi się lotem błyskawicy, już po kilku dniach miałam na zawołanie tylu architektów, że nie potrafiłam ich zliczyć. Każdy z nich czekał na moje skinienie i rozkazy. Wszystkim pokazałam pomieszczenie dla służby, wydając polecenie remontu tego miejsca. Ci mniej ambitni mruczeli coś pod nosem i już po chwili odjeżdżali galopem z Irveronu, ale ci bardziej gorliwi kiwali głowami i w zamyśleniu marszczyli czoło.

Kiedy architekci zabrali się za wykonanie zadania, ja przyszykowałam dla służących kilka komnat do tymczasowego zakwaterowania. Jedynym wyjątkiem była Aloe, która zamieszkała ze mną, mimo głośnych protestów ojca i Nathairy. Nie zamierzałam jednak ustąpić, a tym bardziej postąpić zgodnie z życzeniem wybranki Króla. Sama Aloe wydawała się zmieszana tym, że chciałam, aby ten czas przeczekała w mojej komnacie, ale uśmiechała się tylko na moją propozycję.

Pewnego dnia, gdy architekci zajmowali się swoim zadaniem, przybył posłaniec. Chciał się widzieć z moją osobistą służką. W Alyrii istniał zwyczaj, że listów nie przekazywało się bezpośrednio nikomu z królewskiej rodziny. Tak więc Aloe poszła odebrać wiadomość, a ja czekałam na nią niecierpliwie. W końcu służka wróciła. Uśmiechnęła się do mnie i wręczyła mi list.

— Od kogo to? — spytałam.

— Nie wiem, pani — służąca spuściła wzrok, nagle się rumieniąc. Wzięłam od niej wiadomość, ale mój wzrok wciąż spoczywał na jej twarzy. Zerknęłam na kilka zawiłych liter. Od razu rozpoznałam charakterystyczne, ładne pismo siostry. Znaki układały się w jej imię i tytuły.

— Przecież jest napisane od kogo, Aloe — uśmiechnęłam się, kręcąc głową.

— Tak, pani, ale… obawiamsiężenieumiemczytać — wydukała. Wydawało mi się, że zrozumiałam sens jej wypowiedzi, ale spytałam:

— Możesz powtórzyć?

— Nie umiem czytać — tym razem powiedziała to głośniej i wolniej, a twarz przybrała barwę jej włosów.

— Och, Aloe! — wykrzyknęłam. Zagryzłam wargę, jak zawsze kiedy coś mnie trapiło. Po chwili w głowie zaświtał mi pewien pomysł i uśmiechnęłam się do dziewczyny, na co ta odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem. Z przekonaniem, że później zajmę się realizacją mojego pomysłu, otworzyłam list i spojrzałam na ładne, acz skomplikowane litery, kreślone ręką mojej siostry. Zabrałam się za czytanie, podczas gdy Aloe chwyciła szczotkę i zaczęła rozczesywać moje długie włosy.


Droga Deirdre,

Jak się miewasz? Mniemam, iż dobrze. Mam nadzieję, ze lady Nathaira nie zaszła ci mocno za skórę, wiem, jak potrafisz się zdenerwować. Jestem zdziwiona, ze twój charakter nie jest jeszcze znany w całej Alyrii. Ach, tęsknię za Alyrią, za zielonymi lasami, rozległymi polami i powietrzem pachnącym kwiatami. Tutaj jest równie pięknie, chociaż dość surowo. Ze wszystkich stron otaczają mnie góry. Czasem wydaje mi się, że śledzą każdy mój krok.

Mimo to czuję się pełna życia. Jestem szczęśliwa. Ferlon jest wspaniałym mężczyzna i cudownym mężem. A jeszcze lepszym ojcem. Jak wiesz, moja córeczka liczy już trzy wiosny. Jest jak radosny ptaszek, który poznaje świat. Kocham ja nad życie i wiem, ze Ferlon podziela to uczucie. Mam dla Ciebie i ojca jeszcze jedna nowinę: niedługo moja mała Lorette będzie miała rodzeństwo. Obydwoje z mężem modlimy się, aby tym razem bogowie dali nam syna. W tej sprawie piszę do Ciebie osobny list z prośbą. Uczyniłabyś nam ogromny zaszczyt, jeśli zgodziłabyś się zostać Opiekunką Duchową mojego drugiego dziecka. W Sorelenie przykłada się do tego większą wagę niż w Alyrii. Tutaj ludzie mówią, że dziecko zyskuje najlepsze cechy swoich Opiekunów. Jeśli to prawda, chciałabym, aby mój syn lub córka miał lub miała twoja odwagę, spryt i siłę, jakiej nie mam ja. Jeśli się zgodzisz, dołączyłam do listu formalną umowę, wystarczy ją podpisać. Odeślij ją porannym statkiem do Sorelenu.

Musisz mi wybaczyć, że przegapiłam wszystkie twoje dotychczasowe urodziny. Mam nadzieję, że upominki, które przysyłałam, wynagradzają moją nieobecność. Obiecuję jednak, że przybędę na pewno na twój ślub, jeśli takowy się odbędzie, oby rychło. Na razie musisz mi uwierzyć, że małżeństwo jest czymś najlepszym, co mnie dotychczas spotkało i mam nadzieję, że tak będzie też w twoim przypadku. Zdradź mi, czy już wiesz, kogo ojciec dla Ciebie wybrał. Czekam niecierpliwie na Twoją wiadomość i przysyłam całą moją miłość w Twoją stronę.


Twoja kochająca siostra, Alysia z rodu Fellroh

Pierwsza żona Następcy Tronu, Ferlona z rodu de Tune


Skończyłam czytać. Przez chwilę siedziałam, wpatrując się w słowa. Cieszyłam się z listu od siostry, a jej prośba o zostanie Opiekunką Duchową była wielkim zaszczytem. Kiedy Alysia mieszkała ze mną, dojście do porozumienia z nią było naprawdę ciężkie. Ale odkąd poślubiła syna władcy zza morza, słała mi listy, opromieniające ciepłem moją duszę. Zaniepokoiło mnie jedno. Moje rzekome zamążpójście. Przełknęłam ślinę, decydując, że pora porozmawiać na ten temat z ojcem.

Odetchnęłam głęboko i wstałam. Aloe spojrzała na mnie pytająco i odłożyła szczotkę z kości słoniowej, którą czesała mi włosy.

— Idziemy — powiedziałam. Wyszłam z komnaty i ruszyłam szybkim krokiem korytarzem, a Aloe za mną. Przywołałam ją gestem, aby zrównała się ze mną, a nie szła z tyłu. Kiedy tak zrobiła, odezwałam się:

— Muszę porozmawiać z ojcem. Za to ty zaczniesz lekcje.

— Lekcje? — spytała zaskoczona Aloe. Nie zdążyłam jednak jej wyjaśnić o co mi chodzi, kiedy doszłyśmy do komnaty Vitalio Lhorna.

— Poczekaj tutaj — powiedziałam do służki i zapukałam mocno w drzwi. Nie czekając na zaproszenie, otworzyłam je i wślizgnęłam się do środka. Mój wzrok spoczął na postaci Vitalio. Zarumieniłam się, zauważając nagą klatkę piersiową. Na szczęście mężczyzna miał na sobie spodnie.

— Przepraszam — jęknęłam — Powinnam była zaczekać na zaproszenie. Ja…

— Nic nie szkodzi, pani — Vitalio uśmiechnął się do mnie. Podszedł blisko, o wiele za blisko.

Speszona, odgarnęłam kosmyk włosów za ucho.

— Przyszłam… z prośbą — starałam się zachować spokojny ton, ale głos zdradzał moje napięcie.

— Dla ciebie wszystko, Wasza Wysokość.

Nie powinien mnie tak nazywać, ale nie zaprotestowałam. Kiedy był tak blisko, nie mogłam myśleć. Skarciłam się w myślach za lekkomyślność.

— Moja… służka nie umie czytać. Czy dasz radę temu…. eee.. zaradzić?

— Oczywiście — kiwnął mi głową z uśmiechem. Odetchnęłam, kiedy odwrócił się i założył na swój tors ubranie — Gdzie ona jest?

— Za drzwiami. Zawołam ją.

Wychyliłam głowę zza drzwi i gestem zaprosiłam Aloe. Dziewczyna weszła ostrożnie, rozglądając się uważnie.

— Oto ona — powiedziałam do Vitalio, a szeptem szybko wyjaśniłam Aloe sytuację. Służka była zmieszana, ale i zdeterminowana, aby poznać tajniki pisma. Uśmiechnęłam się do niej zachęcająco.

— Zostaniesz na lekcji, pani? — spytał nauczyciel. W jego oczach błyszczało rozbawienie.

— Niestety nie. Muszę udać się teraz do ojca- powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia. W drodze do króla minęły uderzenia gorąca, a skołatane serce wróciło na dawny rytm. Wejścia do Królewskiej Sypialni strzegło dwóch wartowników. Spojrzałam im po kolei w oczy, głośno i wyraźnie wyrażając życzenie spotkania z ojcem. Kiedy otworzyli drzwi, przekroczyłam próg i spojrzałam na ojca, siedzącego za mahoniowym biurkiem przy oknie. Przed nim piętrzyły się jakieś papiery. Odchrząknęłam.

— Witaj, Deirdre. Co cię sprowadza do mnie o tej porze?

— Kogo dla mnie wybrałeś? –wypaliłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język- Syna jakiegoś władcy za siedmioma górami?

— O czym ty mówisz? — Ojciec wydawał się zaskoczony.

— O moim przyszłym mężu. Przecież na tę decyzję nie mam wpływu, zgadza się? To ty decydujesz o moim życiu małżeńskim. A może to jakiś pomniejszy, zgrzybiały lord? Albo…

— Deirdre! — ojciec uciszył mnie — Nikogo ci nie wybrałem. Masz zostać moją następczynią, pamiętasz? Nie możesz mieć męża, inaczej ów mężczyzna zagarnąłby Alyrię, a ty byłabyś jedynie pionkiem w jego grze. Tak się nie może stać.

— To znaczy… nie będzie ślubu? — upewniłam się.

— Nie, Deirdre, nie będzie. Nigdy.

Faktem jest to, że nie miałam zamiaru poślubić obcego mężczyzny. Ale kiedy ojciec powiedział, że tak się nie stanie nie tylko w najbliższej przyszłości, ale i w ogóle, poczułam się w jakiś sposób dotknięta. Od razu pomyślałam o Alysii. Nie dość, że miała młodego męża, którego kochała i który miał zostać królem Sorelenu, to była szczęśliwa. A ja? Miałam zostać tutaj, być samotną królową i spędzić tak całe życie. Taki był plan ojca, a ja musiałam mu się po prostu przyporządkować..

— Dlaczego w ogóle..? — zaczął król.

Podałam mu list, który cały czas ściskałam w dłoni, zanim dokończył pytanie. Ojciec szybko przeczytał i uśmiechnął się.

— Wspaniałe nowiny — zerknął na mnie — Spotkał cię wielki zaszczyt.

— Tak, wiem — machnęłam ręką. Teraz nie o tym chciałam mówić — Kiedy to ogłosisz? — Nie musiał pytać, o co mi chodzi. Wiedział. I zdawał sobie sprawę, tak samo jak ja, ile sprzeczności i kłótni wywoła to obwieszczenie.

— Niedługo — rzekł — Naprawdę niedługo.

Rozdział 6

To jakaś kpina. Kobieta nie może dziedziczyć, to niedopuszczalne! Gdyby ta decyzja zależała tylko ode mnie, zostałaby ona w najlepszym razie wydana za mąż za jakiegoś Królewskiego Syna lub lorda, a w najgorszym wysłana do zakonu. Niestety, moja władza nie sięga aż tak daleko…


Dwa lata później w Alyrii zawrzało jak w ulu. Król Werland z rodu Fellroh uznał swoją najmłodszą córkę, Deirdre z rodu Fellroh za Następczynię Alyrii. Wywołał tym samym kłótnie i spory, zwłaszcza w zamku i w samej stolicy, Irveronie, gdzie większość osób znała Prawo Alyrii. Ludzie uważali, że tym oświadczeniem król wzgardził alyriańskimi zasadami dotyczącymi władzy. W pewnym sensie czułam podobnie, ale musiałam milczeć. Ojciec powiedział mi, że jeśli otwarcie sprzeciwię się temu pomysłowi, on sam może zostać usunięty z pełnionej funkcji. Wiedziałam, że nasz ród rządził Alyrią od setek lat i nie mogłam dopuścić, aby to zaprzepaścić. Tak więc nie skarżyłam się nikomu, oprócz Aloe. Ufałam jednak mojej służce i powierzyłabym jej własne życie, a co dopiero reputację.

W dniu moich osiemnastych urodzin, Aloe przyniosła mi list. Wkroczyła do mojej komnaty wesołym krokiem i uśmiechnęła się szeroko.

— Od Alysii — powiedziała, promieniejąc dumą. Moja służka już biegle rozprawiała się z literami, a Vitalio zawsze chwalił ją jako pojętną uczennicę. Wiedziałam, że dziewczyna szybko opanuje sztukę czytania i pisania. Udało jej się to w kilkanaście tygodni. Przez pierwszy rok miała z tym niejakie trudności, ale z czasem zyskała wprawę i teraz czytała nad wyraz szybko.

Przebiegłam wzrokiem wiadomość od siostry. Była zdumiona i zszokowana decyzją ojca; nawet do Sorelenu doszły już słuchy o mojej pozycji. Alysia chciała znać moje zdanie o zaistniałej sytuacji. Zagryzłam wargę i odłożyłam list na bok.

— Pani? — spytała Aloe nieśmiało.

— Później jej odpiszę — powiedziałam — Muszę się zastanowić, jak zgrabnie wszystko ubrać w słowa. A teraz, czy pomożesz mi się przygotować na spotkanie z Radą Starszych?

— Oczywiście — Aloe od razu zaczęła się przy mnie krzątać.

Rada Starszych zawierała osoby, które pomagały rządzić Królestwem. W skład wchodził Główny Doradca — czyli w tym przypadku lord Borund — Wielki Mistrz Rycerski, Wielki Kapłan, Rachunkmistrz, Dowódca nad Okrętami, Uczony w Prawie i Nadworny Medyk.

Kiedy wstałam z kozetki, na której umieściła mnie Aloe, miałam na sobie wytworną suknię z bladoróżowego jedwabiu, a włosy jak zwykle tworzyły dziwny kształt na mojej głowie. Zerknęłam na służkę, ale tylko uśmiechnęła się szeroko, zawieszając mi naszyjnik z białych pereł. Do tego dołączyły jasne pantofelki na obcasie. Wstałam, a Aloe obeszła mnie z każdej strony. W końcu kiwnęła głową z aprobatą. To wystarczyło mi za dowód, że dobrze wyglądam.

Wyszłam ze swojej komnaty ze służką u boku. Skierowałyśmy się do Sali Posiedzeń, jak nazywało się pomieszczenie, gdzie odbywało się większość narad. Stanęłyśmy przed dużymi drewnianymi drzwiami. Odetchnęłam głęboko. Miałam czekać na znak.

W Sali Posiedzeń toczyła się jakaś zaciekła dyskusja. Od czasu do czasu słyszałam jak ktoś z Rady Starszych podnosi głos. Po chwili drzwi uchyliły się i wyjrzał zza nich lord Borund. Powitał mnie krótkim skinieniem i znużonym uśmiechem, a potem gestem zaprosił do środka. Z bijącym sercem przekroczyłam próg, zostawiając na zewnątrz Aloe.

Główne centrum pomieszczenia stanowił olbrzymi stół. Dookoła porozstawiane były krzesła, na których teraz rozsiedli się członkowie Rady Starszych. Przełknęłam ślinę i powiodłam po ich twarzach. Naprzeciwko mnie siedział król. Po jego lewicy znajdowała się żona, lady Nathaira, a po prawicy Główny Doradca, czyli lord Borund, który właśnie zajął swoje miejsce. Koło niego zasiadł Wielki Mistrz Rycerski — Kessan Sankess, dalej Dowódca Nad Okrętami — lord Reg Jellyn, a następnie Nadworny Medyk — Janus Aeriyn. Obok lady Nathairy, która nie wyglądała na zadowoloną tym towarzystwem, siedział sam Vitalio Lhorn. Na mojej twarzy musiało odmalować się olbrzymie zaskoczenie, ponieważ to miejsce zazwyczaj zajmował Uczony w Prawie. Do niedawna był to Egar Dreyis, ale najwyraźniej coś musiało ulec zmianie. Vitalio uśmiechnął się do mnie nieznacznie. Poczułam ciepło na sercu. Miejsce obok mojego nauczyciela zajmował Rachunkmistrz, niejaki Tathys Varny, a jeszcze dalej Wielki Kapłan, brzuchaty mężczyzna imieniem Terell Haksha.

— Córko — odezwał się król i powstał — Witaj w Sali Posiedzeń, na specjalnym zebraniu Rady Starszych. Wezwałem cię tu, aby przedstawić twoją kandydaturę na moją następczynię. Przekazałem już ową wiadomość moim druhom. Reakcje były różne — rzucił gniewne spojrzenie Wielkiemu Kapłanowi i Rachunkmistrzowi. Jednak uznałem, że zamiast się spierać, niech wygłoszą swoje opinie przy tobie — usiadł, oddając głos innym. Pierwszy odezwał się Vitalio.

— Deirdre z rodu Fellroh — mówił oficjalnie i poważnie, ale jego oczy uśmiechały się do mnie — Chciałbym wszem i wobec, głośno i z dumą oświadczyć, że masz moje poparcie. Bezwarunkowo i całkowicie. Zdaję sobie sprawę, co mówi o podobnej sytuacji Prawo Alyrii — dodał, kiedy parę osób usiłowało się wtrącić — ale może czas, aby nadeszły zmiany. Subtelne i delikatne, a jednocześnie silne i pełne wigoru. Takie jak ty, moja pani — skłonił głowę w moim kierunku. Odpowiedziałam tym samym gestem, ponieważ tego ode mnie wymagano. Ale wiedziałam, że taki wprawny obserwator jak Vitalio dostrzeże na mojej twarzy ulgę.

— Osobiście uważam — odezwał się Kessan Sankess, Wielki Mistrz Rycerski — że władca powinien kierować się honorem. Wiem, że Deirdre z rodu Fellroh posiada ów honor. W jej żyłach płynie krew ojca… ale to nie jest wystarczające. Wybacz mi, Pani, tą bezpośredniość, ale myślę, że teraz nie warto owijać w bawełnę.

Odetchnęłam. Skinęłam mu głową, tym gestem dziękując za szczerość. Lepsza prosta prawda niż skomplikowane kłamstwo.

— Deirdre oznacza smutek — Rachunkmistrz odchrząknął — I wiem, że rządy kobiety go przyniosą. Twa córka, panie, nie powinna zostać Następczynią. To potęga przeznaczona jedynie mężczyznom.

— Według mnie, Tathysie — rzekł Janus — trochę przesadzasz. Ważne jest serce, czyż nie? Jeśli król ma sprawiedliwe serce, pozostanie władcą przez długi czas. Bez względu na płeć — uśmiechnął się lekko — Znam Deirdre z rodu Fellroh od kołyski. I uważam, że sobie poradzi, ba, będzie największą królową w dziejach alyriańskich władców.

Skinęłam medykowi głową. Wzruszyły mnie jego słowa. Janus od dziecka sprawował pieczę nad moim zdrowiem. I był jednym z najlepszych ludzi, jakich znałam.

— Bzdury! Dyrdymały! — wykrzyknął nagle Wielki Kapłan — Kobieta nie zostanie następczynią tronu, a tym bardziej królową! Bogowie nie zgodzą się na takie zbezczeszczenie świętego prawa Alyrii, które sami ustanowili! Chcecie, aby nas ukarano! Toż to…!

— Wystarczy, Terellu — przerwał mu król. Głos miał opanowany, ale czuć było w nim chłód. Wielki Kapłan zamilkł. Władca zwrócił się do Dowódcy Nad Okrętami.

— A ty, lordzie Jellynie? Co sądzisz?

— Nie mnie decydować, czy kobieta jest godna funkcji królowej. Powiem jedynie, że widzę wiele przeszkód ku temu — monarcha uśmiechnął się, ale lord Jellyn dodał — Wybacz, panie, ale muszę głośno przyznać, że lud nie będzie zadowolony. Nie chodzi tyko o to, że twoja córka jest kobietą, ale o zapis prawa Alyrii.

— Tym się zajmiemy — ojciec spojrzał na Głównego Doradcę — Lordzie Borundzie?

— Wiesz, pani, że cię miłuję — powiedział mężczyzna, patrząc wprost na mnie — Znam cię od bardzo dawna. Obserwowałem jak z małej dziewczynki stajesz się kobietą. Jak dorastasz i podejmujesz własne decyzje. Jak popełniasz błędy. Widziałem cię w chwilach smutku, złości, jak i radości. Ufam, że cię znam, pani i że moje spostrzeżenia są zgodne z prawdą. Uważam, że jesteś godna, aby zostać przyszłą królową, mimo młodego wieku. A jednocześnie chciałem przekonać króla, aby odwlekał ten moment, ponieważ nie jest jeszcze za późno na potomstwo i syna — kiedy wypowiedział te słowa lady Nathaira uśmiechnęła się szeroko. Mimo chęci napomknięcia, że w czasie pięciu lat małżeństwa żadne dziecko nie zasiliło jej łona, nie zrobiłam tego — Ale on odmówił. I wiem dlaczego. Bo w ciebie wierzy, pani. I teraz wiem, że ja również. Masz moje błogosławieństwo.

— Niestety, moje zdanie jest inne — to lady Nahaira wyprostowała się na krześle — Uważam, że pogwałcenie prawa Alyrii jest niewybaczalne — rzuciła spojrzenie na męża — Mój brat może sądzić inaczej, ale taka jest moja opinia. Deirdre z rodu Fellroh nie powinna zostać królową.

— Dobrze prawisz, Wasza Wysokość — wtrącił Terell Haksha — Deirdre z rodu Fellroh może być twą córą, panie, ale tron prawnie należy się potomkowi męskiemu.

— Nie mam syna, Wielki Kapłanie — odezwał się król — Co zatem proponujesz?

— Wydajmy Królewską Córę za mąż. Jej wybranek otrzyma władzę nad Alyrią, a Jej Wysokość będzie rządzić u jego boku, jak przystało na dobrą, posłuszną żonę. Kiedy powije syna, stanie się on jej następcą i dzięki temu wasz ród, panie, pozostanie przy władzy.

Monarcha zmarszczył czoło. Spojrzał na mnie zamyślonym wzrokiem.

— Co o tym wszystkim sądzisz, Deirdre? — spytał.

— Zgodzę się na każdą propozycję, mój panie — odparłam — Jednakże uważam, że Rada Starszych bardziej sprzeciwia się temu ze względu na moją płeć i osobę, niż z powodu pogwałcenia Prawa Alyrii.

Podniósł się rwest. Okrzyki te skojarzyły mi się z bandą przekupek na targu. Tylko Vitalio pozostawał spokojny. Oparł się wygodnie na krześle i złączył czubki palców. Jego spojrzenie spoczywało na mojej postaci.

— DOSYĆ! — zabrzmiał władca — Przekrzykujecie się niczym banda rozkapryszonych dzieciaków.

Zapadła cisza, podczas której ojciec wstał. Górował teraz nad wszystkimi. Powiódł wzrokiem po twarzach obecnych w sali.

— Zagłosujmy — zdecydował w końcu — Przypominam, że nie wolno wstrzymywać się od głosu. Kto jest za tym, aby Królewska Córa, Deirdre z rodu Fellroh została Następczynią Tronu Alyrii?

Podniosło się kilka rąk. Vitalio, Janus, lord Borund i mój ojciec. Tylko cztery osoby. Zagryzłam wargę. Głos lorda Borunda, jako Głównego Doradcy, a także lady Nathairy, jako wybranki króla liczy się podwójnie, zaś monarchy, ze względu na jego funkcję, liczy się potrójnie. Co znaczyło, że zdobyłam siedem głosów. Powoli wypuściłam powietrze. Dzisiaj rano wydawało mi się, że bez względu, co Rada Starszych zadecyduje, wszystko będzie dobrze, bo wcale nie zależy mi na tej funkcji. Ale teraz okazało się, że przejmuję się bardziej niż myślałam.

— Siedem — powiedział Rachunkmistrz.

— A teraz kto jest przeciwko? — zadał kolejne pytanie ojciec.

Pięć rąk. Oczywiście Wielki Kapłan. Do tego lady Nathaira (podwójny głos), Wielki Mistrz Rycerski, Dowódca Nad Okrętami i Rachunkmistrz.

— Sześć — powiedział niechętnie ten ostatni.

Ojciec uśmiechnął się szeroko. Poczułam jak na moją twarz również wpływa uśmiech. To, do czego dążył ojciec, ziściło się. Zostałam Następczynią Tronu. Na razie nie chciałam myśleć o konsekwencjach i obowiązkach. Cieszyłam się chwilą, a zwłaszcza dumą na obliczu ojca, kiedy spoglądał na mnie.

— To jest niepoważne! — wykrzyknął nagle Wielki Kapłan. Poderwał się z krzesła i wymierzył we mnie oskarżycielsko palec — Ona nie może rządzić Alyrią! To kobieta, w dodatku jej zachowanie dalekie jest od ideału królowej! Bogowie są przeciw…!

— Bogowie mogą mówić sami za siebie — Vitalio spojrzał chłodno na Terella — Reprezentujesz duchowieństwo w ludzkiej postaci. Nie jesteś bogiem, aby decydować o przyszłości Alyrii.

— Bękart nie będzie mnie obrażał! — wrzasnął Wielki Kapłan, pryskając kropelkami śliny.

— Terellu, radzę pohamować swoje emocje — głos ojca przywołał go nieco do porządku. Kapłan wciąż dygotał z gniewu. Ale milczał — Moja córka, Deirdre z rodu Fellroh zostanie Następczynią Tronu. Urząd obejmie jednak dopiero po mojej śmierci. Czy zgadzasz się na te warunki?

— Zgadzam się, ojcze — odparłam.

— W takim razie uważam dzisiejsze posiedzenie za zakończone — spojrzał znacząco na uczestników spotkania.

Pierwszy ruszył się Vitalio. Wstał i skierował się ku wyjściu. Zatrzymał się przy mnie i uśmiechnął szeroko.

— Bądź pozdrowiona, Następczyni Tronu i niech bogowie obdarzą Cię mądrością, sprawiedliwością i zrozumieniem. Już teraz ślubuję Ci wierność, lojalność i posłuszeństwo.

Była to typowa formułka, którą wypowiadano, jeśli ktoś miał zostać mianowany Następcą Tronu. Uśmiechnęłam się nieśmiało, kiedy na końcu Vitalio złożył mi pełen szacunku ukłon. Potem ruszył dalej, ale poczułam jego dotyk na dłoni, kiedy mnie mijał. Serce zabiło mi mocniej, a policzki zaróżowiły się.

Reszta Rady Starszych również ruszyła się z miejsca. Po kolei zatrzymywali się przede mną, wypowiadając znamienne słowa. Kilku mamrotało je szybko pod nosem, aby mieć to z głowy. Wielki Kapłan cały się trząsł, ale udało mu się wyrzucić z siebie te dwa zdania. Wydawało mi się, że powstrzymuje się, aby nie splunąć mi w twarz.

Na końcu, kiedy cała komnata opustoszała, podszedł do mnie ojciec. Uśmiechnął się szeroko.

— Bądź pozdrowiona, Następczyni Tronu i niech bogowie obdarzą Cię mądrością, sprawiedliwością i zrozumieniem. Masz moje błogosławieństwo — obdarzył mnie symboliczny pocałunkiem w czoło, a potem dodał cicho — Jestem z Ciebie dumny.

Wyszedł, zostawiwszy mnie samą. Trwałam tak nie wiem jak długo. Byłam Następczynią. Czekała mnie jeszcze oficjalna koronacja na moją nową funkcję, ale już teraz zyskałam nowe prawa i obowiązki. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że będą konsekwencje i miałam nadzieję, że zdołam pokonać wszelkie przeszkody. Najgorszym przeciwnikiem jednak okażą się własne wątpliwości, które naszły mnie dopiero teraz. Nie wiedziałam nic o rządzeniu, podatkach, szkoleniu rycerzy, wojnach i innych sprawach, z którymi przyjdzie mi się zmierzyć.

— Pani? — to Aloe wetknęła nieśmiało głowę do komnaty. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam z pomieszczenia. Ruszyłyśmy korytarzem — I jak poszło? Widziałam, że Wielki Kapłan jest roztrzęsiony, A Vitalio się uśmiechał, ale…

— Jestem Następczynią, Aloe. Naprawdę nią jestem! — zaśmiałam się. Moja służka podskoczyła z radości, a ja spojrzałam na nią zdumiona. Aloe nigdy nie pozwalała sobie na podobne zachowanie, ale teraz jej twarz jaśniała, a oczy błyszczały. I w tym momencie przytuliłam ją. Nieważne, że ktoś mógł nas zobaczyć i posądzić mnie o spoufalanie się ze służbą. Aloe była dla mnie prawie jak siostra, która przebywała miliony mil stąd.

— Wyciągnijmy z zamkowej piwnicy najlepsze wino — powiedziałam, puszczając ją — Dasz radę to załatwić?

— Oczywiście, Następczyni — odparła tamta.

Aby dojść do mojej komnaty trzeba było zejść jedną kondygnację schodów na dół, przemierzyć szeroki korytarz i dopiero następnymi stopniami wejść kilka pięter w górę. Moja noga spoczęła na pierwszym schodku. W ułamku sekundy poczułam jak tracę nad nią kontrolę.

— DEIRDRE! — wrzasnęła Aloe i rzuciła się do przodu, ale o wiele za późno. Moje ciało potoczyło się po schodach niczym worek kartofli. Poczułam, że obijam się o kamienne stopnie, a potem świat spowiła ciemność.


***


Otworzyłam oczy i zamrugałam szybko. Jęknęłam, kiedy wróciły mi wszystkie zmysły i poczułam, jak mocno poobijane jest moje ciało. Wzięłam głęboki oddech, mobilizując wszystkie swoje siły i spróbowałam usiąść, ale wtedy ktoś przyszedł mi z pomocą. Zamrugałam. Rozpoznałam rude włosy Aloe i jej wielkie, zielone oczy. Służka patrzyła na mnie zlęknionym wzrokiem, jej twarz była jeszcze bledsza niż zazwyczaj.

— Nic mi nie jest — chciałam powiedzieć, ale z moich ust wydobył się tylko zachrypnięty dźwięk. Aloe podsunęła mi cynowy kubek z wodą. Przełknęłam trochę — Nic mi nie jest — spróbowałam ponownie, tym razem z zamierzonym skutkiem — Co się… co się stało?

— Spadłaś ze schodów, pani — dziewczynie zadrżał głos — Nie udało mi się zapobiec wypadkowi. Wybacz.

— Aloe, to nie twoja wina. Powinnam być ostrożniejsza.

Znajdowałam się w swoim łożu, we własnej komnacie. Do pomieszczenia wpadało światło dnia. Syknęłam, kiedy poczułam ból w plecach.

— Jesteś trochę poobijana — wyjaśniła Aloe, znowu podając mi wodę. Posłusznie zwilżyłam chropowate gardło.

— Jak długo byłam nieprzytomna?

— Kilka godzin. Miałam dać znać, jeśli się ockniesz. Martwili się o ciebie, zwłaszcza król i Vitalio.

— Vitalio? — spytałam, starając się, aby mój głos pozostał neutralny. Prawie mi się udało.

— Tak, pani. Odchodził od zmysłów — zobaczyłam w jej oczach rozbawienie.

— Och, przestań!

Służka zdusiła śmiech, zasłaniając usta rękawem. Poczułam jednak jak kąciki moich warg unoszą się ku górze.

— Ze schodów jeszcze nie spadłam — powiedziałam — To mój pierwszy raz. Dziwne, zważywszy na moją nieuwagę i niezdarność — próbowałam zażartować, ale dziewczyna pozostała poważna.

— Słyszałam jak Wielki Kapłan mówił, że to bogowie tak ukarali Waszą Wysokość — powiedziała Aloe, na co pokręciłam głową z niedowierzaniem. Mogłam się spodziewać po nim czegoś takiego. Nagle zauważyłam, że moja towarzyszka zrobiła dziwną minę. Zmarszczyłam brwi.

— O co chodzi?

— Kiedy już byłaś bezpieczna, pani, poszłam zbadać tamto miejsce. Posadzka była oblana jakąś cieczą. Sprawdziłam dookoła, ale ziemia była wysmarowana śliską substancją tylko w tym jednym miejscu. Jakby ktoś to… — urwała, bojąc się dokończyć swoją myśl.

— …zaplanował — dokończyłam za nią w zamyśleniu — Ale dlaczego?

— Zostałaś Następczynią, pani — Aloe wzruszyła ramionami — Jest teraz wielu ludzi, którzy chcą cię skrzywdzić.

Dziewczyna miała rację. Musiałam teraz być bardzo ostrożna. Tylko… oficjalnie wieść nie została jeszcze ogłoszona. Więc albo ta sytuacja była jednym wielkim przypadkiem, albo na mój upadek liczył ktoś z zamku.

Podzieliłam się moim spostrzeżeniem z Aloe. Dziewczyna w skupieniu zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiając.

— O co chodzi? — zapytałam.

— Pamiętasz, pani, sytuację sprzed dwóch lat? Tą z tym mężczyzną?

Oczywiście, że pamiętałam. W końcu wspomniany osobnik chciał mnie zabić. Na szczęście nie powiodło mu się, Zamiast tego skazał siebie na śmierć z rąk królewskiego kata.

— Mam dziwne przeczucie — powiedziała wolno służka — ...przeczucie, że to jest ze sobą jakoś związane…

— Wątpię, Aloe. To było dawno temu. Zresztą ta substancja, czymkolwiek była, mogła zostać wylana przypadkowo i ktoś nie zdążył tego posprzątać. Zwykłe zrządzenie losu.

— Skoro tak mówisz, pani. Lepiej pójdę poinformować, że się już obudziłaś.


***


Tej nocy miałam sen. Otaczali mnie ludzie, moi poddani. Ich twarze wykrzywione były nienawiścią. Wielu trzymało w dłoniach włócznie lub ostre przedmioty. Czułam obezwładniające przerażenie, kiedy ciżba krok po kroku zaczęła się do mnie zbliżać. Rozejrzałam się, szukając ojca, lorda Borunda, Aloe, Vitalia lub chociażby Nathairy. Żadnego z nich nie było przy mnie. Nagle w powietrze wzbił się głos. Krzyczał o bezprawiu, które ogarnęło Alyrię, o zbezczeszczeniu świętego prawa bogów i karze, jaka powinna spotkać tych, którzy do tego dopuścili. Podniosłam wzrok na postać, do której należały te słowa. Górowała nad wszystkimi. Wielki Kapłan patrzył prosto w moje oczy, a w jego źrenicach było tyle nienawiści, że aż się wzdrygnęłam. Przeczucie mówiło mi, że powinnam uciekać, ale nie mogłam. Nogi przyrosły mi do podłoża.

Nagle tłum rzucił się na mnie. Padały hasła: „bogowie”, sprawiedliwości”, „prawo Alyrii” i tym podobne. Nie rozróżniałam wszystkich słów, bo raz za razem padały ciosy. Nie czułam jednak bólu. Byłam przerażona. Próbowałam odpychać ludzi, którzy mnie krzywdzili i jednocześnie wytłumaczyć im całą historię. Ale nie słuchali. Kopali mnie, dźgali, szarpali za włosy i ubranie, rzucali błotem. A potem zostawili moje ciało na pastwę natury i dzikich zwierząt.

Rozdział 7

Znalazłem ją rano. W pomieszczeniu, gdzie nie powinna wchodzić. W Zamkniętej Komnacie. Tam, gdzie schowałem to, co boli najbardziej. A jednak tam weszła. Nie wiem, skąd miała klucz ani dlaczego się na to zdecydowała. Nie wiem też, co zdążyła tam znaleźć…


— Dobrze, a jeśli zrobimy tak?

Zagryzłam wargę. Prawie słyszałam, jak moje szare komórki pracują.

— To będzie… moment — odparłam po chwili, zdziwiona — Nie rozumiem, czemu…

— Już ci tłumaczę — Vitalio nachylił się do mnie, chwytając pióro i maczając je w atramencie.

Siedzieliśmy w jego komnacie. Lekcja już dawno powinna się skończyć, ale mój umysł uparcie próbował dojść do właściwego rozwiązania skomplikowanego rachunku. Od kiedy mój nauczyciel został Uczonym w Prawie, ojciec ufał mu o wiele bardziej i spędzaliśmy ten czas sami, bez nadzoru. Tym razem Vitalio próbował wbić do mojej głowy ciągi liczb i kombinacji cyfrowych. Rachunki były najgorszym przedmiotem, w moim mniemaniu. Nienawidziłam tych dziwnych, niezrozumiałych znaków, które po chwili zamieniały się w coś innego.

Teoretycznie rzec biorąc, jako że byłam Następczynią Tronu, rachunki powinien ze mną omówić Rachunkmistrz, który był w tym biegły. Uparcie jednak twierdziłam, że to Vitalio jest moim nauczycielem i nie chcę pobierać lekcji u nikogo innego. Ojciec ustąpił i osobiście przekazał wiadomość lordowi Varny. Wydawało się, że mężczyźnie ulżyło.

— Rozumiesz już? — spytał Vitalio, spoglądając na mnie. Zamrugałam. Zdałam sobie sprawę, że przez ostatnią minutę kompletnie nie słuchałam co do mnie mówił.

— Możesz powtórzyć?

Musiałam mieć bardzo głupią minę, bo Vitalio wybuchnął śmiechem. Zarumieniłam się lekko, przeklinając moje częste pąsy w jego obecności. Przed jego przybyciem nigdy się nie rumieniłam. Nigdy.

— Jestem za głupia na to — westchnęłam. Nagle Vitalio się opanował i spojrzał na mnie poważnie.

— Nie jesteś głupia. Nigdy tak nie myśl, Deirdre.

Moje imię w jego ustach przyprawiło mnie o dreszcz. Zwykle nazywał mnie Waszą Wysokością, mimo że jeszcze nie byłam Królową. Teraz jednak było w jego oczach coś takiego… podniósł rękę i odgarnął mi z twarzy zbłąkany kosmyk. Poczułam muśnięcie jego ciepłej ręki na policzku. Moje serce zadudniło. Miałam niemal wrażenie, że mężczyzna może to usłyszeć.

Mogłam wmawiać Aloe, a także sobie, że obecność Vitalio nie ma na mnie wpływu. Było jednak inaczej i gdzieś głęboko zdawałam sobie z tego sprawę. Ale nie mogłam pozwolić, aby wyniknęło z tego coś więcej. Byłam Następczynią Tronu, a on moim nauczycielem, który niedawno awansował na stanowisko Uczonego w Prawie. Ale wciąż był o wiele niżej urodzony, gorzej — był bękartem, dzieckiem zrodzonym poza małżeńskim łożem. I był starszy. Uznałam, że musiał mieć koło dziesięciu wiosen więcej niż ja.

— Może przejdziemy do historii? — spytał cicho, prawie szeptem Vitalio.

— Och, tak, proszę! — wykrzyknęłam, czym wywołałam uśmiech na twarzy mojego nauczyciela. W przeciwieństwie do rachunków, historię uwielbiałam.

Vitalio odchylił się na krześle. Zamyślił się na moment.

— Znasz historię o Łowcy Złodziei? — spytał, a ja pokręciłam głową — W czasach Karlena Sprawiedliwego, Irveron był przestępczym miastem, a właściwie wtedy miasteczkiem. Rozpowszechniły się złodziejskie szajki, które ograbiały mieszkańców ze wszystkiego. Dobytek czy cnota młodych dziewczyn, to nie miało znaczenia. Król Karlen stwierdził, że tak dłużej być nie może, zwłaszcza że złodzieje robili się coraz śmielsi. Sprowadził do miasta człowieka, który zwał siebie Łowcą Złodziei. Twierdził, że potrafi wytropić każdego złodziejaszka i że żaden się przed nim nie ukryje. Tak też było. Niedługo później miasto zostało oczyszczone z przestępców, a niedobitki uciekły w popłochu. W nagrodę król Karlen dał Łowcy Złodziei ziemię i mianował go lordem. Tak naprawdę chciał go mieć blisko z obawy, że miasto znów opanują rzezimieszki. Król Karlen miał dwie córki. Młodsza miała na imię Valerete. Kiedy jej ojciec sprowadził Łowcę Złodziei liczyła już dziewiętnaście wiosen. Według opisów była piękna, jej włosy przywodziły na myśl złociste kłosy zboża, a oczy wiosenne liście. Była łagodna i radosna, mówiono, że troski jej się nie imały. Doszło do tego, że Valerete zakochała się w naszym Łowcy Złodziei i to z wzajemnością. Wiedziała jednak, że ojciec nie zaaprobuje tego związku. Młodzi, podczas jednej ze schadzek, zdecydowali się uciec. Udałoby im się to, gdyby nie siostra Valerete, Niyla. Wiedziała o romansie tych dwojga i przypadkiem dowiedziała się o ich planach. Wydała siostrę i jej ukochanego. W noc ich ucieczki, Valerete udała się do domostwa Łowcy. Zastała tam jednak tylko jego zwłoki i wściekłego ojca. Zrozpaczona dziewczyna rzuciła się na ojca. Wcześniej w fałdach sukni ukryła sztylet, którym teraz przebiła serce króla. Ojciec umarł, a Valerete umknęła z Irveronu pod osłoną nocy. Wróciła rok później, kiedy na Kamiennym Tronie zasiadał jej brat. Niyla liczyła wtedy dwadzieścia pięć lat i w końcu miała wyjść za mąż. Podczas tego roku nieobecności, w sercu Valerete dojrzewała nienawiść. Dziewczyna poczekała na ślub i na ceremonii, na oczach wszystkich, także na oczach znienawidzonej siostry, zabiła jej wybranka. Potem wkroczyła na ślubny kobierzec i podała sztylet łkającej siostrze, mówiąc: „To ostrze przebiło serce ojca, a teraz również twojego wybranka. Wiedz, że nie chciałam tego wszystkiego. To twoja wina. Tak naprawdę to ty zabiłaś ich obydwóch, a mnie pozbawiłaś serca. Teraz weź je i wbij tam, gdzie powinno się ono znajdować”. Niyla wzbraniała się jednak i w końcu Valerete sama ugodziła się sztyletem. Mówią, że umarła z imieniem ukochanego na ustach. Kilka dni później również Niyla odeszła z tego świata. Użyła własnych halek, aby się powiesić. Niestety, ówczesny król, Leiser, który przez te wydarzenia stracił całą rodzinę, popadł w szaleństwo. Dlatego właśnie nazywano go Obłąkanym Królem.

Vitalio skończył opowieść. Przez chwilę milczałam, a mężczyzna patrzył mi prosto w oczy.

— Ta opowieść…. Ma w sobie pewną głębię — powiedziałam, unikając jego wzroku.

— Cieszę się, że ją dostrzegasz — odparł cicho nauczyciel — Nie każdy to potrafi. Wielu otwarcie gardzi Valerete, współczuje Niyli i nie pojmuje ogromu tragedii, jakiej doświadczyła główna bohaterka opowieści.

— To Niyla zasługuje na pogardę — mój głos przybrał ostry ton — Gdyby nie ona, Valerete byłaby szczęśliwa z mężczyzną, którego ukochała. Ale Niylę bardziej obchodziła pozycja społeczna niż szczęście siostry. Valerete miała rację, to jej siostra była wszystkiemu winna.

— Ale czy aby na pewno? — spytał Vitalio — To Valerete zabiła ojca. A kiedy uciekła, nie musiała wracać po zemstę.

— Jej ociec zabił Łowcę.

— To prawda. Ale zrobił to w trosce o córkę.

— To nie ma znaczenia! — odparłam gwałtownie. Chciałam się kłócić, ale w tym momencie przybył posłaniec. Młody chłopaczek, najwyżej dziesięcioletni. Na mój widok policzki mu spłonęły i wykonał niezgrabny ukłon.

— Następczyni.

Westchnęłam. Parę dni temu wieść o mojej pozycji obiegła całe królestwo. Wcięż czekałam na oficjalną ceremonię mianowania, ale mimo to od teraz wszyscy mnie tak tytułowali. Musieli tak robić nawet Ci, w których oczach widziałam pogardę i jawną niechęć. Czasem wzdrygałam się, kiedy w czyichś źrenicach dostrzegałam silną nienawiść. Ale większość osób, zwłaszcza wieśniaków z pobliskich miasteczek, patrzyła na mnie z podziwem. Aloe powiedziała mi, że prawdą jest to, że poddani uwielbiają mojego ojca. Jednak jawi im się on również jako surowy władca, sprawiedliwy, ale bezceremonialny. A ja… nie znali mnie, ale wiem, że doszły ich słuchy o tym, jak kazałam najpierw zająć się służką, chociaż byłam ranna. Jak nie chciałam skazać na śmierć mojego niedoszłego zabójcy. Wieśniacy — szeptała Aloe — widzą we mnie symbol dobroci, nadzieję lepszego jutra. Uważają, że jestem przychylniej nastawiona ku nim i dlatego szanują mnie bardziej niż ojca. Podziwiają mnie. Ale nie kochają. Nie słyszałam jeszcze o królu, umiłowanym przez lud. Szanowanym, podziwianym — tak. Ale nie kochanym.

Ludzie mogą myśleć, że dam im więcej niż ojciec, ale to niemożliwe. Obecny król jest mądry, sprawiedliwy i prawy. Jest dorosłym, odważnym mężczyzną, który zna się sprawowaniu władzy. Ja jestem tylko dziewczyną, która ma wątpliwości, czy sobie poradzi. Dziewczyną, która nigdy nie musiała podejmować ważnych decyzji. Z urodzenia córką króla, ale z natury tylko kobietą, która wciąż nie rozumie, jak działa ten świat.

Nie wszyscy byli przychylnie nastawieni. Wielki Kapłan na przykład ział do mnie taką nienawiścią, że gdyby wzrok mógł zabijać, już bym była martwa. Kiedy tylko mógł, pomstował na mnie i na głupców, którzy złamali święte prawo. Przysięgał kary boskie, jak na razie jednak żadna nie nadeszła. Kiedy zostanę królową, usunę go z Rady Starszych. Nie chcę mieć w swoich szeregach kogoś takiego. Na razie jednak musiałam się męczyć, ponieważ ojciec kazał mi bywać na wszystkich posiedzeniach i uczyć się. Tak też robiłam.

— Uczony w Prawie, lady Nathaira chciałaby się z panem zobaczyć — posłaniec przekazał wiadomość. Vitalio westchnął i odprawił go gestem.

— W takim razie na dzisiaj kończymy — skrzywił się.

Pożegnałam się z nauczycielem i ruszyłam do moich komnat. Ciało nadal było trochę obolałe, nie wszystkie siniaki jeszcze zeszły. Kiedy znalazłam się w swoim pokoju zamknęłam drzwi i podeszłam do dębowego stolika, który kilka dni temu ojciec kazał mi wyrzeźbić. Uważał, że Następczyni powinna takowy posiadać. Wstyd przyznać, ale z braku miejsca, trzymałam na nim książki. Znalazło się tam między innymi Prawo Alyrii, księga, którą każdy Następca powinien posiadać. Moim obowiązkiem było nauczyć się jej na pamięć. Westchnęłam, wzięłam tomisko do ręki i usadowiłam się wygodnie na łożu. Otworzyłam na stronie, którą zaznaczyłam liściem i zaczęłam czytać.

Przez godzinę nic ani nikt nie zakłócał mojej lektury. Co chwila marszczyłam brwi i wytężałam umysł, aby zapamiętać jakiś przydługi, pełen skomplikowanych frazesów fragment. Przygryzałam wargę, powtarzałam i klęłam, kiedy miałam problemy ze zrozumieniem poszczególnych ustępów. Wadą tej księgi był język. Trudny, pełen słów, które już dawno wyszły z użycia, zdania były długie i zawiłe. Niektóre ciągnęły się przez kilka stron, mącąc w moim w umyśle.

Przerwało mi ciche szuranie. Zaniepokojona, podniosłam głowę. Ktoś czaił się przed drzwiami do mojej komnaty. Jak najciszej odłożyłam książkę i zdjęłam pantofelki. Ostrożnie podkradłam się pod drzwi. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. I wtedy przez dolną szparę ktoś wsunął kawałek kartki. A potem coś metalowego. Zamarłam. Wytężonym słuchem usłyszałam oddalające się kroki. Szybkim ruchem otworzyłam drzwi i wyjrzałam za nie. Nikogo nie było. Korytarz był pusty z każdej strony.

Podniosłam papier. Był to krótki liścik.

Najwyższa Wieża. Zamknięta Komnata. Może Cię zainteresować. Weź klucz. Niech nikt Cię nie zobaczy.

Schyliłam się i podniosłam metalową rzecz. Klucz z mosiądzu.

Nigdy nie byłam na Najwyższej Wieży. Znajdowała się tam jedna, jedyna komnata, którą ojciec zamknął na cztery spusty po śmierci matki. Przynajmniej tak mówił mi Lord Borund. Zawsze zastanawiałam się, co jest w środku. Teraz miałam szansę, by to sprawdzić. Ktoś chciał, abym tam dotarła. Ale kto? I dlaczego?

A jeśli to pułapka? Ostatnio wiele się działo i może ktoś znowu próbuje mnie skrzywdzić. Ciekawość jednak to silna motywacja do działania. Przez chwilę stałam w miejscu, wahając się. A potem w moich oczach zabłysła determinacja. Zacisnęłam dłoń na kluczu.

W nocy — zdecydowałam.


***


Nie wiem, dlaczego nie powiedziałam nic Aloe. Z perspektywy czasu wiem, że powinnam to uczynić.

Około północy wyślizgnęłam się z łóżka. Na paluszkach podeszłam do pięknie rzeźbionej szafy i wyciągnęłam ciemny płaszcz. Założyłam go, a na głowę naciągnęłam kaptur, upewniając się, że zakrywa całą twarz przed niepożądanym wzrokiem. Na stopy wciągnęłam najcichsze buty, jakie miałam. Na początku chciałam pójść boso, ale nie miałam ochoty ryzykować przeziębienia, stąpając po zimnej posadzce.

Wyszłam się z komnaty. W kieszeni płaszcza miałam ukryty klucz. List spaliłam wcześniej. Przemierzałam korytarze, rozglądając się na każdym kroku. Na szczęście nikogo nie spotkałam, zamek był jak opustoszały. Czuwał nad duszami powierzonymi jego pieczy. Wydawać by się mogło, że znał najskrytsze sekrety, skrywane na dnie serc jego mieszkańców. Znał ich na wylot, słyszał ich szepty w ciemności, zaglądał w sny, przenikał myśli. Był świadkiem ich czynów, prawdziwym obserwatorem historii.

Właściwie to nie wiem, czemu robiłam to w takiej aurze tajemniczości. Gdyby ktoś zobaczył, jak się skradam, pewnie wydałabym mu się podejrzana. Ale jednocześnie żaden ze służących nie miał prawa zadawać mi jakichkolwiek pytań. Gorzej, jeśli przyłapałby mnie lord Borund, lady Nathaira lub ojciec. Teoretycznie miałam prawo poruszać się po zamku kiedy i gdzie chcę, ale jeśli król dowiedziałby się o mojej podróży do Zamkniętej Komnaty, mógłby wpaść w szał. A nawet anulować dekret, mówiący o mnie jako Następczyni. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Mimo początkowych niechęci, nie wyobrażałam sobie tej sytuacji. Do końca życia musiałabym słuchać triumfalnych słów Wielkiego Kapłana.

Dotarłam do schodów prowadzących na Najwyższą Wieżę i zaczęłam się po nich wspinać. Poruszałam się bezszelestnie, wytężając wszystkie zmysły. Nic jednak nie słyszałam ani nie wyczuwałam niczyjej obecności. Byłam sama. W ciemności.

Powinnam była zabrać święcę — pomyślałam, ale zaraz zganiłam się w myślach. Ze świecą łatwiej byłoby mnie przyłapać.

Po dłuższej chwili stanęłam na szczycie schodów. Odetchnęłam i wyciągnęłam klucz. Z drżącym sercem, ale pewnym ruchem włożyłam go do zamka jedynych drzwi znajdujących się na Najwyższej Wieży. Przekręciłam klucz. Zamek zgrzytnął. Popchnęłam drzwi, a one otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Przekroczyłam próg.

Uderzył mnie zapach stęchlizny i kurzu. Dość dawno nikt tutaj nie zaglądał, czułam to. Rozejrzałam się po komnacie. Pomieszczenie było małe i puste, jeśli nie liczyć ogromnego kufra, który stał w rogu. Podeszłam do niego. Chwyciłam wieko i otworzyłam skrzynię, ukazując jej wnętrze. Nie wiedziałam czego szukać, a w ciemności niewiele widziałam, ale zaczęłam wyjmować wszystko po kolei. Dłonie rozpoznawały niektóre rzeczy, jak tarcza, zbroja czy miecz. Znalazłam też dziennik, ale w ciemności nie mogłam odszyfrować słów, więc schowałam go do kieszeni płaszcza i grzebałam dalej.

Byłam zawiedziona. Podświadomie spodziewałam się ujrzeć rzeczy matki. Chciałam dotknąć czegoś, co należało do niej, miałam nadzieję, że może wtedy poczuję się bliżej niej. Zamiast tego kufer pełen był męskich akcesoriów. Dałam się nabrać. Ktoś mnie okpił, a ja uwierzyłam w ten głupi żart.

Jednak coś jeszcze nie dawało mi spokoju. Skoro w tej komnacie nie było nic ważnego lub znaczącego, czemu ojciec trzymał ją zamkniętą na klucz? Przecież musiał być jakiś powód, prawda?

Moje rozmyślania przerwał dźwięk. Drzwi zatrzasnęły się za mną, a w zamku rozległ się zgrzyt klucza. Zaklęłam (podłapałam pewne nawyki od służących) i rzuciłam się w stronę wyjścia. Łupnęłam w solidne, drewniane drzwi i wydałam z siebie bezsilny okrzyk. Jak mogłam być taka głupia i zostawić klucz w zamku? Zaczęłam walić pięściami w drewno.

— Zabiję cię, kimkolwiek jesteś! — wrzasnęłam, ale wiedziałam, że ktokolwiek zamknął mnie w tym pomieszczeniu, już się oddalił. Zostałam sama w ciemności i nikt nie wiedział gdzie jestem. Mogłam tutaj zostać nawet na wieczność… ta myśl sprawiła, że zaczęłam gwałtowniej walić we drzwi. Nikt mnie jednak nie słyszał. Odsunęłam się i z rozbiegu, z impetem rzuciłam do przodu. Drzwi wytrzymały. Nic dziwnego, byłam niska i szczupła, nie miałam szans z solidnym drewnem. Kopnięcia również się na nic nie zdały.

W końcu, zdyszana i zmęczona osunęłam się na ziemię. Oparłam głowę o zimną, kamienną ścianę komnaty i przymknęłam powieki, modląc się o ratunek.


***


Ratunek przyszedł następnego dnia, w południe. Coś głucho łupnęło w drewniane drzwi. Tym razem to nie byłam ja. Ocknęłam się i usiadłam wyprostowana, wpatrując się w wejście. Moją pierwszą myślą było, że osoba, która mnie tu uwięziła, przyszła mnie dobić. Ale po chwili usłyszałam głos.

— Pani?

— Aloe! — wykrzyknęłam uradowana.

Podniosłam się z podłogi. W świetle dnia mój płaszcz wyglądał okropnie. Brudny, zakurzony. Pewnie sama wyglądałam niewiele lepiej po nocy spędzonej na ziemi, zamartwiając się jak sprowadzić pomoc. Poza tym okropnie burczało mi w brzuchu.

— Aloe, to ja! Znalazłaś mnie! — wykrzyknęłam i w odpowiedzi usłyszałam cichy okrzyk radości.

— Jak mam cię wyciągnąć, pani?

— Zgaduję, że w zamku nie ma klucza?

— Niestety nie, pani. Przydałby się jakiś łom.

Na myśl o tej małej, drobnej, rudowłosej osóbce, próbującej wyłamać drzwi olbrzymim łomem, parsknęłam śmiechem. Byłam niewiele wyższa, ale Aloe w swej skromności wydawała się jeszcze mniejsza.

— Aloe… sprowadź… kogoś… Vitalio… lub Borunda.

— Nie lepiej króla, pani?

— Nie. On mnie zabije — wyszeptałam, ale Aloe już odeszła. Siedziałam w ciszy, czekając na jej powrót. Modliłam się, aby przyprowadziła kogoś, kto jest przychylnie do mnie nastawiony. Czekałam… i czekałam….

Nagły zgrzyt w zamku postawił mnie na nogi. Otrzepałam płaszcz, wpatrując się w drzwi. Kiedy się uchyliły, wybiegłam z pomieszczania… i wpadłam prosto na mojego ojca. Zachłystnęłam się i zatrzymałam raptownie. Król miał srogie spojrzenie i wydawał się być zły. Skuliłam się i wbiłam wzrok w posadzkę. Ojciec odchrząknął.

— Deirdre, dostałem wiadomość, że tutaj jesteś. Nie wierzyłem, póki nie zobaczyłem.

Usłyszałam tupot stóp i zauważyłam Aloe i Vitalia. Na widok króla zatrzymali się.

— Wy też macie coś z tym wspólnego?

— Nie, ojcze. Aloe mnie znalazła. Ktoś… mnie zamknął.

— W życiu nie słyszałem podobnej bzdury. Po co ktoś miałby zamykać cię tutaj? Przyszłaś sama. Złamałaś dane mi słowo. Następczyni powinna…

— … kierować się własnymi zasadami! — wybuchłam z mocą. Miałam okropną noc i nie zamierzałam siedzieć cicho, kuląc się pod spojrzeniem ojca — Znać każdy zakamarek swojego zamku, nawet komnaty, które są zamknięte, nie wiadomo czemu. Zajrzałam do tej skrzyni i nic tam nie ma. Nie wiem czego się bałeś, ojcze, ale cokolwiek to było, już nie musisz się obawiać. Ta komnata sprawiła mi tylko zawód. Byłam, zobaczyłam i zapomniałam. A teraz, wybacz, ale chciałabym iść się wykąpać. Noc w tej komnacie sprawiła, że wyglądam, jakbym spała w lesie.

Skinęłam na Aloe i ruszyłam po schodach w dół. Starannie ominęłam wzrokiem Vitalia. Nie chciałam wyczytać z jego oczu co w tej chwili o mnie myślał. Służka dotrzymywała mi kroku. W drodze do mojej komnaty, odezwałam się:

— Dziękuję. Ale skąd wiedziałaś, że tam jestem?

Dziewczyna wyciągnęła zza pazuchy postrzepioną, na wpół spaloną kartkę.

— Znalazłam to. Niezbyt dobrze można odszyfrować litery, ale rada jestem, że mnie się udało. Dzięki temu wiedziałam, gdzie cię szukać. Wybacz, pani, ale ten list aż cuchnie pułapką. Nie powinnaś tam iść, a przynajmniej nie sama.

— Wiem — westchnęłam — Miałam nadzieję coś znaleźć, dowiedzieć się… a zamiast tego spędziłam noc w ciemnej, zatęchłej komnacie — pokręciłam głową — Przygotuj mi kąpiel — rzuciłam, kiedy weszłyśmy do moich komnat. Dziewczyna wzięła się za wykonywanie polecenia. Zrzuciłam płaszcz, a z kieszeni coś wypadło. Dziennik, który znalazłam w skrzyni. Schyliłam się i podniosłam go. Przekartkowałam parę zapisanych czarnym atramentem stron. Spojrzałam na pierwszą kartkę.


Własność Rollyna z rodu Ferlloh


Przesunęłam palcem po zgrabnie nakreślonych literach. Ten ktoś nosił moje nazwisko. Krewny? Wiedziałam, że ojciec miał brata, który zmarł parę lat temu. Nie znałam go. Może dziennik należał do niego?


Pierwszy Dzień Athulaidere’a


Matka mówi, że pisanie pomaga zebrać myśli i ukoić emocje. Nie wiem, czy tak jest w rzeczywistości, ale to istotnie dobry pomysł. Zapiszę wszystko dla potomnych. Dla syna, którego kiedyś będę mieć. Dla dzieci, aby dowiedziały się, jakim człowiekiem był ich ojciec za młodu. Życie jest krótkie i pełne bólu. Naszym zadaniem jest sprawić, aby miało jakikolwiek sens. Moje ma. Mym przeznaczeniem jest zasiąść na Kamiennym Tronie.


Przerwałam czytanie. Jeśli te słowa wyszły spod pióra brata ojca… co to właściwie znaczy? Następny wpis pojawił się kilka dni po pierwszym.


Dzisiaj ojciec zabrał mnie na polowanie. Udało mi się zabić niedźwiedzia. Wielka bestia zaatakowała Klera. Nie namyślając się długo, strzeliłem potworowi w sam środek oka. Ojciec nie mógł wyjść z zachwytu. Powiedział, że powoli staję się mężczyzną, jakim powinien być przyszły władca. Zanieśliśmy Klera do zamku. Jest ciężko ranny.


W nocy Kler odszedł wraz z wolą bogów. Myśl o śmierci przyjaciela zasmuca mnie wielce.


— Pani, woda gotowa — powiedziała Aloe.

— Już, już — mruknęłam. Przerzuciłam parę kartek i przeczytałam inny wpis.


Będę miał brata lub siostrę. Cieszę się niezmiernie. Matka wolałaby dziewczynkę, słyszałem jak to mówiła. Powiedziała ojcu, że jeden dziedzic już jest, po co kolejny. Ojciec odpowiedział, że synów nigdy dość…


Zagryzłam wargę. Przeczucie mówiło mi, że ów Rollyn to wcale nie brat mojego ojca, ale ktoś o wiele mi bliższy. W jego sposobie pisania było coś… znajomego. Mój styl, kiedy kreśliłam słowa wyglądał tak samo. Moje „g” było identyczne, a „w” bez kłótni można by uznać za napisane przeze mnie. Zagryzłam wargę i przewróciłam kilka kolejnych stron.

— Pani, woda wystygnie.

— Już idę, Aloe — powiedziałam, machając niecierpliwie ręką.


Myślałem, że pierwsza bitwa sprawi mi radość. Jednak czuję jedynie smutek. Tyle ludzi zginęło w bezsensownym konflikcie, tyle istnień zostało zmiażdżonych… nawet teraz moje nozdrza wypełnia woń śmierci, krwi i rozkładu. Widzę wytrzeszczone, pełne przerażenia oczy. Wielu z nich miało rodziny: żony, dzieci, ojców i matki. A teraz nie żyją i nawet nie mogą dostąpić zaszczytu bycia pochowanym zgodnie z wolą bogów. Kruki wydziobią im oczy, dzikie zwierzęta pochłoną ich zimne ciała, zostawiając tylko obgryzione kości, które obsiądą robaki.

Widzę ich. Przychodzą do mnie we śnie. Zjawy tych, których zabiłem. Szepczą… przeklinają mnie… nienawidzą….


— Pani… — niepewny głos służki wdarł się w moje myśli — Czy mogę spytać jaką absorbującą lekturę czytasz?

— To jest dziennik, Aloe — odparłam cicho.

— Do kogo należy?

Przerzuciłam resztę kartek, aż zatrzymałam się na ostatnim wpisie.


Dzisiaj moja matka powiła. Ojciec był bardzo nerwowy, chodził z jednego miejsca w drugie. Nie rozumiałem jego zachowania, póki nie usłyszałem krzyków. W pierwszym odruchu chciałem pobiec do matki, ale powstrzymał mnie stanowczy uścisk ojca. Zostałem, starając się nie słuchać tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami komnaty mojej rodzicielki. Kiedy krzyki ustały, ojciec cały stężał. Po chwili jednak drzwi otworzyły się i położna zaprosiła go gestem. Drżałem, czekając na jakikolwiek dźwięk. Słyszałem ciche kwilenie… i głos matki. Odetchnąłem z ulgą. Kilka godzin później zobaczyłem słodkie maleństwo. Uśmiechało się do mnie. Tak, mam siostrę. Jest najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem. Będzie nosić imię Alysia.


— Zdaje mi się… że należał do mojego brata.

Rozdział 8

Przybyłem do Irveronu, by szukać pomocy. Miałem ze sobą tylko nadzieję. Wznosiłem modły do bogów, aby nie otrzymać odmowy pomocy — pomocy, której potrzebowałem. I otrzymałem ją.


— Zawalił się wąwóz pomiędzy Alyrią, a Gelonem — powiedział lord Borund — Pojedynczy człowiek ma szansę przejść tamtędy, ale wozy kupieckie i karawany niestety nie. Nasz trakt kupiecki z królem Torvolem został zerwany i musimy szybko coś z tym zrobić, ponieważ w większości to on dostarczał broni naszym rycerzom i żelazo do jej wykuwania. Śmiem twierdzić, że bez niego nasza armia może upaść. Nie możemy do tego dopuścić. Wychodzę z założenia, a myślę, że lord Sankess, Wielki Mistrz Rycerski, zgodzi się ze mną, że wyposażenie rycerza jest podstawą każdego królestwa. Wojna nadchodzi nieoczekiwanie i musimy na to zważać. Oczywiście, miecze i zbroje są również produkowane w Irveronie, ale spójrzmy prawdzie w oczy, w tym mieście nie ma wielu dobrych kowali. Jednym z nich jest Inekh, ale nie może wykuwać broni dla każdego naszego rycerza, nawet jeśli zapłacimy mu sto sztuk złota za jeden miecz.

— Co zatem proponujesz, Borundzie?

— Najlepszym wyjściem jest stworzenie nowego traktu kupieckiego. Można też spróbować naprawić szkody, jakich doznał obecny, ale będzie to kosztowne i trudne. Istnieje nieuczęszczana droga. Tutaj — Borund wskazał jakieś miejsce na rozłożonej na stole mapie — Kiedyś tędy prowadził szlak kupiecki. Był używany dwa stulecia temu. Od kiedy jednak powstał nowy, łatwiejszy i krótszy, zaniechano podróży tą drogą. Zapewne obszar jest zarośnięty, ale przy odrobinie chęci i złota zdołamy doprowadzić go do stanu używalności.

— A czy jest bezpieczny?

— Jak najbardziej, Wasza Wysokość.

— W takim razie dobrze. Lordzie Borundzie, lordzie Sanksessie, wy dwoje się tym zajmiecie. Przy okazji może warto zamienić słówko z tym Inekhiem, czy nie zechciałby się podjąć produkowania większej ilości broni i zbroi? Oczywiście za odpowiednią opłatą. Warto być przygotowanym na podobne sytuacje.

— Oczywiście — lord Borund skłonił głowę.

— Tathysie?

— Wasza Wysokość — odezwał się Tathys Varny — skarbiec królewski znajdzie środki na dokonanie tego wszystkiego, jednakże musimy uważać i nie szastać tym, co mamy. Jest dobrze, ale mogłoby być lepiej i na razie zalecałbym raczej skąpstwo. Dla dobra królestwa, oczywiście.

— Rozumiem. Daj im tyle, ile potrzebują, ale tak, aby nie popaść w żadne długi.

— Oczywiście, Wasza Wysokość.

— Czy to wszystko na dzisiaj?

— Jeszcze jedna sprawa, Wasza Wysokość — odezwał się lord Jellyn — Nowy cieśla zbudował okręt. Szczyci się nim na prawo i lewo, trudno jednak się dziwić, jest naprawdę wspaniały. Chciałby nazwać statek imieniem Waszej Wysokości. Wiem, że to wielce niestosowna prośba, uważam jednak, że Wasza Wysokość powinien ją rozważyć. Okręt zapiera dech w piersiach.

— Podaj mi jego namiary, a ja odwiedzę go niebawem i obejrzę okręt. Jeśli jest tak wspaniały jak mówisz, wtedy się zastanowię.

— Jak sobie życzysz, panie — lord Jellyn skłonił głowę.

— Dobrze. Deirdre, co o tym sądzisz?

Drgnęłam. Ojciec zwrócił się bezpośrednio do mnie, co nie miało jeszcze miejsca na żadnym posiedzeniu. Poczułam przypływ dumy, którą po chwili zastąpiła niepewność. Nie byłam obeznana w wielu sprawach, a nie chciałam wykazać się brakiem owej wiedzy, nie w towarzystwie Rady Starszych.

— Uważam — zaczęłam ostrożnie — że wszystko, co tutaj padło, jest właściwe. Jednakże — ciągnęłam pewniej — przyszła mi do głowy pewna myśl. Broń jest istotnie niezwykle ważna. Zostało wspomniane, że ów Inekh jest najlepszym kowalem. Czy ma jakichś czeladników?

— Nie wydaje mi się — lord Sankess zmarszczył brwi — Ma syna, którego zamierza uczyć swego rzemiosła, ale chłopiec ma obecnie zaledwie dwa latka.

— Co sugerujesz, pani? — spytał Borund.

— Wyślijcie kilka osób na nauki do niego. Jeśli jest tak dobry jak powiadacie, nauczy ich tego, co sam potrafi. Będziemy mieć nie jednego, a kilku dobrych kowali, którzy będą mogli się poszczycić tworzeniem broni i zbroi dla rycerzy. Jeśli mogę coś zasugerować… — zawiesiłam głos, ale ojciec machnął ręką, abym kontynuowała — … w Dzielnicy jest mnóstwo bezdomnych chłopców. Żebrzą i kradną, bo tylko to znają i potrafią. Jeśli zostaliby uczniami kowala, mieliby jakiś cel, a także zaczęli nowe, lepsze życie. W dodatku…

— … spadłaby przestępczość w Irveronie — dokończył lord Borund — Pani, jesteś nadzwyczaj mądra.

— Zwykła spekulacja — wzruszyłam ramionami, ale w środku pęczniałam z dumy. Zwłaszcza widząc pełne uznania spojrzenie ojca.

Mój pomysł został zaaprobowany i cotygodniowa narada dobiegła końca. W głębi ducha odetchnęłam z ulgą. Odkąd zostałam Następczynią, ojciec kazał mi brać udział we wszelkich spotkaniach Rady Starszych. W większości jednak okropnie się nudziłam. Jedynym ciekawym zajęciem było obserwowanie Vitalia. Czasem również dostrzegałam na sobie jego wzrok. W tych momentach zbierałam całą godność na jaką było mnie stać i udawałam, że wcale nie przypatrywałam mu się przez ten cały czas. Bawiło mnie również to, jak moja obecność wpływa na Wielkiego Kapłana. Najpierw otwierał kilka razy usta i zamykał, jakby chciał się sprzeciwić, ale bał się to uczynić. Potem odwracał się ode mnie, udając wyższość i nie zaszczycając spojrzeniem. Wtedy uśmiechałam się do niego szeroko, tak aby to zobaczył. Jego twarz robiła się czerwona, a ciało dygotało ze złości. W tym momencie zawsze miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymywałam się ze względu na oficjalny charakter spotkań.

— Dobrze się spisałaś, moje dziecko — odezwał się ojciec, kiedy zostaliśmy sami — Chodź, posilimy się, a później potowarzyszysz mi na audiencji.

Posiłek był skromny, biorąc pod uwagę gusta mojego ojca i jego żony. Nathaira dołączyła do nas. Cały dzisiejszy dzień spędziła ze swoimi Towarzyszkami na robótkach ręcznych i haftowaniu.

— Jak było na naradzie? — spytała, kiedy usiedliśmy wszyscy przy wielkim stole. Ojciec wyjaśnił jej podjęte decyzje, podczas gdy kilkoro służących podeszło, aby podać jedzenie. Gulasz z jagnięciny, kaczka z orzechami i cynamonem i mój przysmak, pieczone gruszki w miodzie. Do tego ja i Nathaira dostałyśmy kielich czerwonego wina, a ojciec kufel najlepszego ale.

Po skończonym posiłku razem z ojcem udaliśmy się do Sali Tronowej. Czekała nas audiencja. Król udzielał jej od czasu do czasu wszystkim swoim poddanym. Było to wydarzenie otwarte, więc każdy mógł zjawić się przed obliczem władcy i prosić o posłuchanie. Zjawiali się nie tylko pomniejsi lordowie z Alyrii, wielkie damy, arystokracja czy rycerze, ale również kupcy, wieśniacy, żebracy, a nawet prostytutki. Ojciec zasiadł na Kamiennym Tronie, a ja obok, na siedzisku z czerwonego jedwabiu. Król skinął głową strażnikom na znak, że jest gotowy i audiencja rozpoczęła się.

Sprawy dotyczyły najrozmaitszych sfer ludzkiego życia. Tutaj ktoś kogoś zabił, klient nie zapłacił za towar, pobito brata, który jest na skraju śmierci. Patrzyłam na tych ludzi, bezradnych i szukających pomocy u króla. Młode kobiety płakały rzewnymi łzami, padały na kolana i całowały stopy władcy, mężczyźni byli pewni siebie i stanowczy w swoich prośbach, staruszkowie załamywali ręce, uginając się w ukłonach. Ale wszyscy mieli w oczach to samo. Nadzieję. Szukali pomocy, swego rodzaju ratunku i wierzyli, że król jest na tyle litościwy i sprawiedliwy, że jest w stanie uśmierzyć ich ból. Był dla nich niczym bóg, jak niegasnące światło, jak ten, który daje, nie pragnąc nic w zamian oprócz lojalności i miłości. A jeśli ktokolwiek z tych, którzy przybyli dzisiejszego dnia, był przeciwny mianowaniu mnie Następczynią, nie okazał tego. Patrzyli na mnie z szacunkiem i każdy, bez wyjątku, skłaniał głowę przed moją osobą. Uśmiechałam się do nich i myślę, że to właśnie ten gest zapewnił mi ich przychylność. Nie odzywałam się, ale obdarzałam ich współczuciem, które budziło się gdzieś w środku i pragnęło ujścia, zwłaszcza kiedy patrzyłam na tych brudnych, ubranych w łachmany ludzi. Mężczyźni mieli ogorzałe od słońca i wiatru twarze i spracowane dłonie, a kobiety tuliły do piersi dzieci. Te, które przyszły z noworodkami, prosiły o moje błogosławieństwo, zwłaszcza jeśli maleństwa były dziewczynkami. Uważałam, że nie mam prawa robić czegoś takiego, ale nie odmówiłam ani razu.

Nadszedł wieczór. Byłam już zmęczona, a ludzie wciąż przybywali. W końcu przyszedł ostatni człowiek. Mężczyzna zbliżył się niepewnie.

— Wasza Wysokość — padł na kolana — Pani.

Zmrużyłam oczy. Coś mi mówiło, że ten człowiek przebył długą drogę, aby tutaj dotrzeć. Był zdyszany, a dłonie mu drżały, ale głos był pełen siły.

— Powstań — odezwał się ojciec. Poddany zrobił to i spojrzał królowi prosto w oczy — Jak cię zwą i co cię sprowadza?

— Mam na imię Kosma, Wasza Wysokość. Pochodzę z Bimderu. Kilka dni temu zaatakowano nas. Moja żona i dzieci, sąsiedzi… wszystkich wyrżnięto — przełknął ślinę.

— Kto to zrobił? — szepnęłam z przerażeniem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 42.53
drukowana A5
za 69.01