Rozdział 1 — Nareszcie wakacje!
Dziś pierwszy dzień wakacji. Postanowiliśmy celebrować go jak zwykle w pizzerii. Mieliśmy szczęście, bo lokal dopiero zaczął się zapełniać, więc nie było problemu ze znalezieniem stolika dla czterech osób.
— Mam dla was niespodziankę. Otóż wygrałem cztery bilety do kina na film pt. “Razem po wieki”. Seans odbędzie się jutro wieczorem w starym kinie pod miasteczkiem.
— Żartujesz? Masz bilety na ten film? Przecież on dopiero wejdzie na ekrany kin. — Nancy rzuciła się Markowi na szyję.
— Tak, to ten film. A do tego premiera. To jak? Idziecie ze mną czy mam szukać innych chętnych?
— Jasne, że idziemy. Jak możesz o to pytać?!
— Nie możemy przepuścić takiej okazji.
Zastanawiała mnie jedna rzecz — dlaczego nie puszczą tego filmu w kinie miejskim. W zeszłym roku oddali je do użytku. Myślałam, że stare kino jest od wielu lat nieczynne. W gazecie nie pojawiały się informacje o żadnych seansach. Czyżby wznowiono jego działalność? Ale po co, skoro kino w mieście jest bardziej nowoczesne i wygodne, bardziej pojemne. No i jest bliżej…
Rozdział 2 — Dlaczego masz takie ostre zęby?
Drzwi do budynku kina zaskrzypiały, kiedy Marek popchnął jedno ze skrzydeł. Przekroczyliśmy próg budynku. Podeszliśmy do lady, na której stała zabytkowa kasa i dzwoneczek do przywoływania obsługi. Monika nie zdążyła go nacisnąć, bo spod lady wyskoczył wysoki osobnik. Ubrany był w kraciastą koszulę i hawajskie spodenki, a na szyi wisiała żółta mucha w zielone groszki. Dziwny styl.
— My jesteśmy tu, bo… — Andrzej nie mógł się wysłowić. — My wygraliśmy cztery bilety na… — nie dokończył, bo dziwna postać przerwała mu w pół zdania:
— Wiem wszystko. Jesteście w samą porę. Seans zacznie się za 15 minut. Toalety są na lewo. Automaty z zimnymi napojami i jedzeniem są nieczynne, bo kino jest rzadko otwierane i niewielu ma klientów, więc nie uzupełniamy lodówek. Zresztą nie przyda wam się. Zapraszam na salę. Zajmijcie wygodnie miejsca i lepiej mocno się trzymajcie. — Uśmiechnął się szyderczo. Co miało znaczyć to ostatnie stwierdzenie? Facet ma dziwne poczucie humoru. — Jakieś pytania?
Nikt nie śmiał się nawet odezwać. W milczeniu podążyliśmy w kierunku sali, gdzie miał się odbyć seans. Aranżacja wnętrza pozostawała niezmieniona od bardzo wielu lat. Może nawet od pierwszego seansu. Sala była nieduża, raptem na 50 osób. Podłoga skrzypiała pod naporem naszych stóp. Chyba dawno tu nie sprzątano, bo gdy usiedliśmy, z siedzeń uniosły się kłęby kurzu. Z pewnością sprzątaczki też nie opłaca się tu zatrudniać.
— Nie ma już nikogo prócz nas? — Nancy zaniepokoiła pustka tu panująca.
— Jak już mówiłem, nie mamy zbyt wielu klientów. — Mężczyzna odrzekł z lekką irytacją. — Zajmijcie proszę miejsca. Zaraz rozpocznie się projekcja.
Na pierwszym planie karoca pędząca nad przepaścią, pełno skał, w dali zamek, góry, przerażająca sceneria. Miałam wrażenie, że ten powóz zaraz spadnie w przepaść, bo droga, jaką jechał, była strasznie wąska i posiadała liczne zakręty. Cały pojazd niebezpiecznie huśtał się w kierunku otchłani. Woźnica, zakapturzony i ubrany w ciemny płaszcz i rękawice, nie zważał jednak na nic.
Wreszcie podjechał do głównej bramy i szarpnął za sznur; tym sposobem uruchomił mechanizm, który otworzył bramę. Powóz przejechał przez dziedziniec. Pośrodku stała fontanna, która tryskała ciemną cieczą. Trafiło się też parę bezlistnych drzew, o dziwnie powyginanych kształtach.
Z bliska zamek wydawał się jeszcze straszniejszy. Zbudowano go z ciemnego kamienia. Ściany porastał bluszcz. Nikła poświata księżyca dawała słabe światło.
Przybysz pokonał kilka schodów, które dzieliły go od wejścia do zamku. Na drzwiach wisiało potężne koło, którym mężczyzna uderzył kilka razy w drewniane wrota. Postać miała na sobie ciemny, długi do kostek płaszcz, na głowie kapelusz i niewielką walizeczkę u boku.
Potężne wrota otworzyły się. Mężczyzna wszedł do środka. Z początku nie dostrzegł, że z ukrycia obserwuje go wyłupiastym wzrokiem niska, karłowata postać, która wynurzyła się po chwili z ciemności.
— Witam, jestem prawnikiem. Przyjechałem do Hrabiego. Byłem z nim umówiony.
— Wiem. Hrabia oczekuje na pana. Za mną. — Karzeł chwycił jego bagaż i zwinnym krokiem pokonywał coraz to wyższe stopnie, które prowadziły najpierw prosto ku górze, a później rozdzielały się na dwie strony i dalej znów prowadziły ku górze. Nieznajomy równie zwinnie dotrzymywał kroku karykaturze, jakby nie była to jego pierwsza wizyta tutaj.
Po drodze pokonywali niezliczone korytarze i zakręty. Na ścianach co kilka metrów wisiały portrety jakichś osobistości, a pomiędzy nimi płonące pochodnie.
Dotarli na miejsce. Lokaj przekręcił klucz, wszedł do środka i przy wejściu postawił bagaż przybysza. Komnata, w której się znaleźli, była dość pokaźnych rozmiarów. Przez piękne, łukowate u szczytu, witrażowe okno, które znajdowało się na wprost wejścia, wpadała lekka poświata księżyca. Musiało być nieszczelne, bo wiatr poruszał delikatnie długie do samej podłogi firany. Na podłodze leżał owalny, staromodny dywan z frędzelkami. Po prawej stronie, mniej więcej pośrodku pomieszczenia, stało ogromne łoże z baldachimem, przykryte bordową płachtą. Nad drzwiami wisiał herb. Obok łoża stała toaletka, a naprzeciw szafa pokaźnych rozmiarów. W kątach zalegały gęste pajęczyny.