E-book
20.58
drukowana A5
35.32
drukowana A5
Kolorowa
60.26
Narzucone przeznaczenie

Bezpłatny fragment - Narzucone przeznaczenie

Legenda Białego Smoka Księga 1


Objętość:
169 str.
ISBN:
978-83-8155-153-3
E-book
za 20.58
drukowana A5
za 35.32
drukowana A5
Kolorowa
za 60.26

„Bogowie — legenda narodzin”

Podobno na początku istniał tylko Bóg — był istotą idealną, która potrafiła uczynić wszystko co tylko zapragnie. A jego pragnienia były ogromne — chciał stworzyć miejsce, po którym będzie mógł chodzić, gdzie narodzą się istoty podobne, lecz nie tak doskonałe jak on. Potrzebował kogoś chronić — trzymać pieczę nad kimś innym niż on sam.

W ten sposób powstało Życie.

Ci, którzy zostali stworzeni jako pierwsi, narodzili się wypełnieni marzeniami i pragnieniami Boga — każde z nich chciało jednak dla siebie czegoś innego, tworząc tym samym na świecie indywidualność. Ich osobiste marzenia dopełniły, a nawet przewyższyły wizję ich Ojca, tworząc więcej miejsc, więcej światów, na których rodziły się kolejne istnienia.

W ten sposób narodziło się wszystko co znane i nie znane.

Pierwsi z narodzonych odziedziczyli po Ojcu nie tylko marzenia — jak się okazało Najwyższy Bóg przekazał im także cząstkę swoich mocy oraz nieśmiertelność, w związku z czym otrzymali ważne zadanie: musieli dbać o światy, które stworzyli. Jednak Ojciec pragnął jeszcze jednej rzeczy — chciał stworzyć wyjątkowe miejsce, gdzie najsilniejsi potomkowie nie obdarzeni darem nieśmiertelności, mogli żyć w spokoju i odradzać się tyle razy, ile tylko zapragną. By móc urzeczywistnić to pragnienie, Bóg potrzebował wsparcia — wezwał dwójkę swoich najpotężniejszych dzieci i poprosił ich o pomoc.

Biały Smok — nazywany także Giga Smokiem lub Bogiem Smokiem — był pierwszym z narodzonych i zarazem najbardziej „innym” spośród nieśmiertelnych. Jego istnienie utrzymywało w światach magię — każde z dzieci Ojca miało w sobie jakąś moc, cnotę, czy umiejętność panowania, lecz magia należała do najpotężniejszej z nich. Miała w sobie zawarte kwintesencje wszystkich cnót, mocy i umiejętności, co czyniło ją najbardziej wszechstronną i najbardziej niebezpieczną ze wszystkich.

Moc, której Ojciec potrzebował od Giga Smoka, to umiejętność przemieszczania dusz z jednego ciała do drugiego — teraz nazywało się to reinkarnacją, lecz kiedyś był to po prostu proces umożliwiający odrodzenie się ze wspomnieniami z wcześniejszego życia, dzięki czemu człowiek mógł żyć w nieskończoność. Wspomnienia te jednak w pewnej chwili zaczęły zanikać wraz z każdym mijanym odrodzeniem — im więcej razy ktoś przenosił duszę do nowego ciała, tym więcej zanikało początkowych wspomnień, które po prostu ginęły w odmętach czasu.

Drugą istotą poproszoną o pomoc była Pani Koszmarów — nazywana tak była przez swoich braci i siostry, którzy w pewnej chwili zapomnieli jej prawdziwe imię. Ludzie określali ją jednak jeszcze dosadniejszymi słowami, rozpoznawalnymi i budzącymi trwogę w każdym ze światów — nazywano ją Panią Śmierci, gdyż jej zadaniem było odbierać życie i prowadzić dusze tam, gdzie miały się znaleźć.

Oba przydomki budziły strach zarówno wśród śmiertelnych istot, jak i nieśmiertelnych Bogów, gdyż Pani Koszmarów potrafiła odbierać życie nie tylko ludziom — na wyraźne życzenie Ojca nie raz zabijała braci i siostry, którzy zbłądzili, pozwalając duszy oszaleć, stając się ich Koszmarem — Katem, przed którym nie można uciec.

Zarówno Biały Smok, jak i Pani Śmierci z radością zgodzili się pomóc swemu Ojcu i tak — łącząc swoje siły — trójka Bogów stworzyła Fantazję. Kraina ta miała być urzeczywistnieniem najpiękniejszych marzeń, w których wszyscy żyliby w spokoju, jednak jak to w przypadku marzeń, rzeczywistość okazała się całkiem inna.

Dowiedziawszy się o powstaniu nowego świata, pozostali Bogowie stali się zazdrośni o to, że Ojciec poprosił tylko dwójkę z nich do urzeczywistnienia tak ważnej dla siebie wizji. W ten sposób pojawiła się zawiść i następujące po nim uczucia zdrady, złości i w końcu nienawiści.

Pokazały się uczucia, które miały nie istnieć, zamknięte tylko w ciele samego Ojca.

Bogowie, opanowani przez nowe emocje, postanowili zniszczyć jego wizję, wykorzystując do tego coś, czego wcześniej nie rozumieli, jednak nowo odkryte uczucia objawiły im prawdę o tym aż zbyt łatwo.

W zniszczeniu idealnego świata Ojca pomógł im Biały Smok, którego „inność” okazała się zgubna nie tylko dla niego, ale i wszystkiego dookoła.

Wpędzony w intrygi rodzeństwa, po raz pierwszy zaczął odczuwać wstyd z powodu własnej inności, aż w pewnym momencie — w jego osłabionym przez knowania umyśle — narodził się Chaos, ukazując jego prawdziwą, najpotężniejszą moc, którą jako jedyny odziedziczył po swym Ojcu — moc Tworzenia.

Z jego umysłu przybyło na świat dwadzieścia istot — dwadzieścia nieśmiertelnych Smoków takich jak on, które dzierżyły w swoich szponach najważniejsze cnoty, emocje i moce potrafiące ujarzmić najważniejsze siły natury, do tej pory uważane za najważniejsze w każdym ze światów.

Jak się okazało, z każdym ze Smoków łączyła go niewidzialna nić — nie byli jego dziećmi, lecz odrębnymi bytami, które „zabrały” z niego kwintesencje pojedynczych mocy, odciążając go w ten sposób, lecz nadal będąc z nim związanym. Dzięki temu Giga Smok nie stracił swoich mocy, mogąc czerpać je od swych towarzyszy, tak jak oni czerpali z niego, kiedy było to potrzebne.

Jednak poza nimi narodził się ktoś jeszcze — ktoś, kogo samo istnienie było równie silne jak całe dobro na świecie. Była to wspomniana „inność” Białego Smoka — emocja w pełni odziedziczona po Ojcu, który wcale nie miał zamiaru obarczać swoich dzieci ową spuścizną, lecz każde z nich dostało ją choć w małym stopniu.

Tymczasem Giga Smok otrzymał samą jej kwintesencję, czyniąc z Ojca wcielenie dobra… a istotę, która się z niej narodziła wcielenie zła.

Ludzkość w każdym ze światów nazwała tę istotę Szatanem.

Narodziny nowych Bogów przyniosły Giga Smokowi zarówno chwałę, jak i przekleństwo. Chwałę, gdyż każdy ze Smoków dzierżył prawdziwą, nieskażoną kwintesencję konkretnej emocji, cnoty, czy mocy panowania — samo to świadczyło o potędze, z którą dotąd żył Biały Smok.

Teraz — gdy uczucia te były rozdzielone — istniała pewność, że żadna z nich nie zniknie ze świata.

Tymczasem przekleństwem było to, że Tworzyciel okazał się także rodzicielem kwintesencji czegoś całkiem przeciwnego — kwintesencji Zła.

Szatan bardzo szybko zaczął działać, opanowując serca ludzi w Fantazji — Biały Smok nie potrafił tego znieść i poprosił o pomoc jedyną istotę, która mogła cokolwiek zaradzić na to, co się działo. Poprosił swą siostrę, Panią Śmierci, by go zgładziła, jednak ta wyjaśniła mu, że skoro Szatan jest kwintesencją całego zła, a Ojciec całego dobra, nie jest wstanie tego zrobić. Jednak istniało jedno wyjście — rozwiązanie, o którym nie pomyśleli.

Skoro Szatan narodził się z Giga Smoka… znaczyło to, że jeśli to On odda życie, nić zostanie urwana i Biały Smok — jako jego tworzyciel — zabierze go ze sobą.

— Nie możesz tego zrobić — panikowały pozostałe Smoki, lecz on wyznał:

— Nie mogę dalej na to pozwalać. On niszczy wszystko, zabija dla zabawy… Proszę cię, siostro…

Pani Koszmarów, walcząc z własnymi wyrzutami sumienia i rozpaczą dookoła, w końcu się zgodziła — zabiła Szatana, tracąc równocześnie Giga Smoka, który był jedyną osobą, którą szczerze kochała.

Kiedy dokonała egzekucji Smoki wpadły w rozpacz. Udały się do Ojca z wieściami, prosząc go, by pozwolił ich przywódcy się odrodzić. Bóg zgodził się, lecz miał jeden warunek — by zachować równowagę, musieli oddać swoją nieśmiertelność i obecne życie. Dzięki temu zarówno Giga Smok, jak i oni także, mogli odrodzić się ponownie bez grzechu, którym było narodzenie się Szatana. Ich wcielenia mają jednak strzec i zachować swoją miłość — chronić każdego, kto odziedziczy duszę ich przywódcy i pomagać jej choćby za cenę własnego życia.

Niestety jednej rzeczy nikt nie przewidział. Kilka tysięcy lat później — w czasach względnego spokoju — kiedy ponownie odrodził się Giga Smok wraz ze swoimi towarzyszami, odrodził się jeszcze ktoś. Ktoś, o kim nigdy nie zapomniano.

Szatan — nadal pamiętający to, jak go potraktowano — znów zaczął dążyć do splugawienia i opanowania świata pewny, że tym razem nikt go nie powstrzyma…


W tym miejscu rozpoczyna się nasza historia. Historia dziewczyny noszącej znamiona swojej mocy na ramionach, walcząca z demonami żyjącymi nie tylko w duszach innych, lecz i we własnym umyśle i krwi.

Los jednak nie jest przesądzony ani dla niej, ani dla reszty Smoków, które również zostały naznaczone przez przeznaczenie, poszukując tej, dla której się odrodziły.

Jednak czy będą w stanie uratować nie tylko ludzkość, ale i samych siebie?

Rozdział 1

Kapłanka Białego Smoka


Wydawać by się mogło, że modląca się Kapłanka to nic niezwykłego, jednak istniał w tym pewien szkopuł: Co jeśli ona tego nie lubiła?

Prawie siedemnastoletnia dziewczyna, posiadająca status głównej Kapłanki Białego Smoka… nie był to mały wyczyn, jednak prawda była taka, że owa dziewczyna nigdy nie pragnęła zostać Kapłanką, a tym bardziej siedzieć godzinami na twardej podłodze i się modlić. Zdecydowanie bardziej wolałaby teraz skupić się na swoich nadchodzących urodzinach, gdyż według miary „nieludzi” do których należała, za tydzień miała stać się dorosła w oczach wszystkich.

Pytanie więc brzmiało: Dlaczego ledwo to sobie przypomniawszy czuła się taka rozdrażniona?

„Bo nie wiem do końca, jak mam siebie określać” — odpowiedziała sobie sama, gniewnie marszcząc brwi. Klęczała akurat w świątyni, próbując skupić się na modlitwie. — „Nie mogę bezpośrednio powiedzieć, że jestem Smokiem — nikt mi nie uwierzy tylko patrząc na mnie” — świadomość tego zdenerwowała ją już nie wiadomo który raz z kolei. — „Gdyby nie fakt, że mam znak Zmiennego, wszyscy braliby mnie za… za co właściwie? Jestem cholernym dziwolągiem” — podsumowała samą siebie. — „Czemu po prostu nie mogłam urodzić się normalna?”.

Tok jej myśli przerwał dźwięk kroków, a po chwili jedwabisty głos, który jak dobrze wiedziała, mógł tak samo sprawiać przyjemność, jak i chłostać:

— Znowu rozmyślasz o czymś innym niż powinnaś.

„O nie! Przecież to Mistrz Nyon!” — pomyślała w popłochu i otworzyła dotąd zamknięte zielono-brązowe oczy. Nadal nieświadomie marszcząc brwi, spojrzała na niego przepraszająco i pomyślała mimowolnie: — „Jeśli Bogowie wzywają tylko takich mężczyzn by im służyli, to ja nigdy się z tego nie wypiszę”.

Mistrz Nyon był — mówiąc krótko — prawdziwym „ciachem”. Miał prawie sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, czarne, aksamitne włosy sięgające do ramion oraz oczy niczym bezksiężycowe niebo. Był — nie tylko według niej, ale i wszystkich kobiet w mieście — ucieleśnieniem kobiecej fantazji. Ba, nie tylko kobiecej — nawet małe dziewczynki garnęły się do niego niczym pszczoły do miodu.

Mistrz schylił się i postawił przed nią niedużą klepsydrę.

— Możesz odejść, gdy klepsydra się przesypie — powiedział i spojrzał na nią nieprzeniknionym, ciemnym wzrokiem. — Zgoda?

— Zgoda — przystała od razu, a jej głos zabrzmiał przy tym lekko piskliwie.

Nie mogła nic na to poradzić — był teraz zdecydowanie za blisko, do tego zawsze, kiedy tylko widziała jego oczy z takiej odległości, odczuwała bardzo przyjemne, choć nie do końca pożądane ciepło.

Nigdy nie mogła się nadziwić, jak on to robi, że jednym spojrzeniem odbiera jej dech — dotąd żaden mężczyzna nie potrafił na niej wywrzeć takiego wrażenia, a Mistrz Nyon robił to bez zbędnego wysiłku. Przez to wszystko — w połączeniu z jego wyglądem — jej myśli błądziły, wyobrażając sobie rzeczy, o których nie powinna myśleć grzeczna dziewczyna, a tym bardziej Kapłanka. Na szczęście jednak jej Kapłaństwo nie wyglądało do końca tak, jak powinno — spowodowały to okoliczności.

Przede wszystkim należało pamiętać, że nie stała się nią z własnej woli — tak naprawdę w ogóle nie czuła powołania. W szczególności przez to, kim była i czym była istota, do której składała modły. Jej moc wymagała jednak dużego opanowania, dlatego Mistrz poradził jej, by spróbowała tej drogi, skoro i tak — jak jej tłumaczył — przez to, kim była, Kapłaństwo i większość jego ślubów jej w ogóle nie dotyczyło.

„I chwała Bogom” — pomyślała teraz, poprawiając trochę ułożenie ciała na zimnej, twardej podłodze. — „Ze mnie nigdy nie będzie grzeczna dziewczyna”.

Zerknęła na swego Mistrza i pomyślała po raz milionowy, że jest naprawdę niesamowitym mężczyzną. Trudno patrząc na niego nie mieć zbereźnych myśli, szczególnie że był tym, kim był — Demonem i tym samym jego także — w podobnym stopniu co ją — nie obowiązywała część ślubów Kapłańskich. Na szczęście jednak nie odbierało to większości możliwości, które ofiarowały Świątynie swoim Kapłanom i mógł bez przeszkód stać się Najwyższym Kapłanem Białego Smoka.

Samo należenie do hierarchii Świątyń otwierało wiele drzwi, jednak większość osób do nich należąca czuła prawdziwe powołanie lub pragnęła diametralnej zmiany w swoim życiu. Istniała tam jednak jedna ważna reguła — po przystąpieniu do Świątyń człowieka obowiązywał celibat i zakaz zakładania rodziny. Dotyczyło to większości osób, lecz istniało kilka wyjątków.

Jednym z nich były Demony, które były ziemskimi strażnikami ludzi, tak jak Anioły były ich strażnikami w Niebie. Ci, co wytrwają jako Kapłani, na końcu swej drogi zostają Aniołami, otrzymując tym samym swoje miejsce i wiele przywilejów. Jak więc można się domyśleć Demony — już będąc takiego rodzaju strażnikiem — są zwolnieni z niektórych obowiązków i nie dotyczą ich śluby związane ze staniem się Aniołem.

Innym przykładem były właśnie takie wybryki jak ona…

Wracając jednak do rzeczy, nie istniały żadne przeszkody, by zostali parą. No, może poza jednym — Mistrz Nyon w ogóle nie patrzył na nią jak na kobietę. Bardziej jak na młodszą siostrę… o ile w ogóle była dla niego dziewczyną.

Wiedziała, że nie jest idealna, lecz co z tego, że miała kobiece ciało, skoro jej twarz przypominała twarz smarkuli? To pytanie skutecznie wprawiło ją w paskudny nastrój, więc zamknęła oczy i powróciła do modlitwy.

Kiedy w końcu to zrobiła, jej mistrz klęknął obok niej, również pogrążając się w swoich myślach… a przynajmniej tak to wyglądało, gdyż w rzeczywistości przyglądał się jej z ukosa spod przymkniętych powiek.

Klęcząca obok niego kobieta była długowłosą i długonogą blondynką, jednak nikt nie śmiałby nazwać jej głupią — szczególnie gdy przechodziło do poważnych rozmów, w których bardzo dobrze się odnajdywała. Jej oczy przywodziły na myśl korę i liście drzew — kolory lasu skrytego w cieniu. Na ramionach — zwykle zakrytych przez ubrania — znajdowały się dwa tatuaże powstałe przy narodzinach: na prawym widniał biały smok, a na lewym — czarny. Było to potwierdzenie tego, że była reinkarnacją Zmiennego Smoka — co więcej reinkarnacją samego Boga Smoka, który był jednym ze stworzycieli ich świata.

Nyon nie potrafił jednak nie pomyśleć o jeszcze jednym: o tym, jak krucho wygląda jego uczennica w porównaniu do mocy, którą posiadała. Całe szczęście, że — poza niewiarygodnymi pokładami mocy — miała także bardzo silny charakter oraz ciało, które tylko z pozoru wydawało się nieadekwatne do jej umiejętności, gdyż w rzeczywistości była silna i niezwykle szybka — człowiek tylko mógł się zastanawiać, skąd tyle potrafi, widząc ją w akcji.

Tymczasem ta dość niepozorna istota władała nad swoją mocą perfekcyjnie, co było tylko częścią jej zalet. Ba, słowo „niepozorna” w ogóle nie oddawało tego, jaka była — a Lina była naprawdę miła dla męskich oczu. To świadomość jej mocy kazała myśleć o niej jak o „niepozornej”, albowiem tylko patrząc na nią człowiek nie widział prawdy.

Prawdy, że jej moc była nieskończona.

Wracając jednak do jej aparycji, miała bardzo ciepły odcień skóry — typowo ludzki, czyli ani za jasny, ani nie za ciemny. Idealnym określeniem tutaj było słowo: Naturalny, jednakże w tym miejscu raczej kończyły się typowo ludzkie aspekty jej urody, gdyż pierwsze co rzucało się w oczy to jej spiczaste — typowo Elfie uszy i ludzkie oczy, otoczone czarnymi cieniami, które mówiły o jej przynależności do Zmiennych.

Były to istoty tak różne od siebie, jak to było tylko możliwe — osoby, których magia pozwalała zmieniać się w inną istotę, najczęściej zwierzę. Ich jedyną wspólną, naprawdę rozpoznawalną cechą były właśnie cienie otaczające oczy, które obejmowały górną i dolną powiekę oraz skórę trochę pod brwiami.

Co do włosów, to na pierwszy rzut oka wyglądały normalnie — jednak w momencie, gdy padało na nie słońce, od razu wychodziła ich wyjątkowość. Kolor miał swoje poetyckie określenie: „Kolor Smoczej Drogi” i był połączeniem koloru blond, czerni i srebra, z czego każda barwa miała swoje indywidualne znaczenie:

Blond dla światła.

Srebro dla życia.

Czerń dla śmierci.

Jeśli chodziło o jej twarz, to była naprawdę bardzo zwodnicza — miękkie usta z pełniejszą dolną wargą, lekko zadarty nos oraz rysy twarzy, które ciągle były delikatne, wręcz niewinne, przywodząc na myśl nastolatkę.

Jednak gdy tylko spojrzało się w jej oczy… od razu dostrzegało się mądrość, która daleko wykraczała poza jej wygląd i wiek. To właśnie to spojrzenie mówiło, że nie ma się do czynienia z dzieckiem, choć czasami ich wyraz się zmieniał, zdradzając trochę przewrotną naturę.

Była jednak jedna rzecz, która go niepokoiła — nie wiedział, czy to przez duszę z którą się urodziła, lecz większość ludzi rzadko dostrzegała, kiedy coś jej było. Widzieli ją tylko powierzchownie, a ból w jej wnętrzu był dla nich ukryty jak za kotarą — mogli ją odkryć, lecz zwykle tego nie robili, nieświadomi tego, że w ogóle istniała. Kluczem do tych emocji, do tego bólu były jej oczy, w które wystarczyło spojrzeć głębiej.

Nyon miał pełną świadomość, że czające się w niej demony w niczym nie pomagały — co więcej były zdradliwe i jeśliby je uwolnić, mogłyby ją po prostu zniszczyć. Wiedział, że kiedy przyjdzie czas zaczną wygrywać, a Lina będzie potrzebować pomocy.

Pomocy, by zapanować nad ciemnością w jej krwi.

Potrząsnął delikatnie głową i na razie odegnał te myśli, skupiając się na innym fakcie.

Doskonale wiedział, że myśli jego protegowanej nie są już niewinne — była w wieku, gdy u Zmiennych takich jak ona budziły się uczucia — uczucia takie jak pożądanie i chęć odnalezienia partnera.

Normalnie Kapłanki nie miały takiego problemu, nawet te Zmienne — powołanie było silniejsze niż popędy, co czyniło je idealnymi kandydatkami na Anioły. Tymczasem jego uczennica nie mogła zostać aniołem, gdyż jej dusza była o wiele silniejsza — wszak była wcieleniem jednego z Bogów, którym Anioły zwykle służą.

Nyon namówił Linę na zostanie Kapłanką przede wszystkim dlatego, ponieważ zostanie nią mogło pomóc jej ujarzmić i zapanować nad niewyczerpanym źródłem mocy, który posiadała. Przystała na to, lecz wiedział — i widział — aż zbyt dokładnie, jak bardzo różni się od pozostałych Kapłanek.

Świadomość jej inności mieli wszyscy — znaki na jej ciele rozpoznawał każdy, nawet małe dziecko, przez co była ogólnie znana. Bycie Kapłanką jednak dodatkowo ją chroniło — wszelkie ważne informacje o niej były tajne, a za zdradzenie ich groziła śmierć. Było to konieczne, szczególnie przez jej status reinkarnacji Boga.

Istniała jednak jedna rzecz, którą wiedzieli wszyscy — znali jej imię i nazwisko, co miało pomóc w razie pojawienia się na świecie zagrożenia, a co czyniono tak naprawdę również w czasie istnienia jej wcześniejszych wcieleń.

Powracając jednak do kwestii budzących się w niej uczuć — Nyon pragnął, by jego uczennica jak najszybciej odnalazła swojego partnera. Obawiał się, że jej emocje mogą wkrótce stać się niebezpieczne, głównie z powodu jej mieszanej krwi, która była dziedzictwem jej wcielenia.

Nie lękał się jednak o siebie, czy ludzi naokoło — bał się o nią, o to, że świadomie skrzywdzi samą siebie lub nawet jeszcze gorzej.

Choć o tym nie wiedziała zależało mu na niej — czuł, że i on nie jest jej obojętny, jednak znał fakty lepiej niż ona — dobrze wiedział, że ich wspólny los nie miał racji bytu. Najważniejsze jednak było to, aby to ona to sobie uświadomiła i to tak naprawdę jak najszybciej.

Kiedy Mistrz tak nad tym rozmyślał, obiekt jego myśli w pewnej chwili zaczął się wiercić, czując, jak cierpną jej nogi. W końcu ile można wysiedzieć w jednej pozycji na twardej podłodze? Po raz chyba milionowy zaczęła błagać w duchu, by któryś z Najwyższych Kapłanów pozwolił na podkładanie pod nogi poduszek.

Nyon westchnął w duchu i powstał, zerkając na klepsydrę. Piasek właśnie się przesypał. Westchnął trochę głośniej i — zamykając umysł, by niechcący nie odebrała jego myśli — powiedział:

— Na dzisiaj koniec. Możesz już iść — ujrzał jak otwiera oczy i zobaczył autentyczną ulgę na jej twarzy, gdy spojrzała na klepsydrę. — Pewnie Kieł już na ciebie czeka — dodał, a ona w odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko i przyznała:

— Pewnie tak.

Wstała, odczuwając niewymowną ulgę — na dziś był koniec klęczenia i koniec siedzenia w zimnych murach Świątyni.

I definitywnie koniec odcinania sobie dopływu krwi w nogach. Dziękowała każdemu istniejącemu Bogu za to, że jej nogi nie trzęsą się z tego powodu.

— Do widzenia Mistrzu — skłoniła się mu jak zwykle z szacunkiem i skierowała powoli do wyjścia, nie zwracając uwagi, że jej Kapłańska szata koloru wiosennych, soczyście zielonych liści, ciągnęła się za nią po ziemi niczym tren sukni ślubnej.

Nyon w ciszy odprowadził ją wzrokiem, jak zwykle zdziwiony tym, jak bardzo się zmieniła od czasu, gdy ją odnalazł. Tamto brudne, przerażone, skrzywdzone dziecko znikło, zastąpione odważną i silną kobietą… lecz jak długo będzie potrafiła je w sobie ukrywać?

Tymczasem Lina wyszła ze świątyni i — tak jak przewidział jej Mistrz — zobaczyła za drzwiami swojego strażnika i przyjaciela, Kła.

Był to czystej krwi zmienny Wilk, będący jednocześnie potomkiem jednego spośród najpotężniejszych władców tego świata: Króla Wilków Wolthanga, który już od dawien dawna uznawany był za Boga. Jego syn już od kilku lat pełnił rolę strażnika reinkarnacji Boga Smoka… a także funkcję najbliższego przyjaciela, gdyż był raptem cztery lata starszy od niej.

Siedział teraz w swojej zwierzęcej postaci i patrzył na nią oczami, które były identyczne co jej własne — jedyną tak naprawdę różnicą był ich wyraz. Kontrast był tak wielki, że wielu nie dostrzegało tego, iż są takie same, dopóki się im dobrze nie przyjrzało.

Nagle słońce zaczęło chować się za horyzontem, przez co jego śnieżnobiała sierść zalśniła jak prawdziwy śnieg pod dotykiem promieni zachodzącego słońca.

— Witaj Kieł — przywitała go i podeszła, by go przytulić.

— Witaj — odpowiedział i zadowolony oparł pysk na jej ramieniu.

Siedząc był wyższy od niej o całą głowę, a trzeba było wiedzieć, że nie była niską kobietą. Zerknął w otwarte drzwi świątyni i nagle zapytał cicho, otwierając lekko pysk:

— Co z Mistrzem?

Udając, że nic się nie dzieje, ruszyli drogą prowadzącą w stronę domu. Lina odpowiedziała dopiero w chwili, gdy odeszli kawałek, obawiając się, iż Mistrz Nyon może podsłuchiwać.

— Już jest wszystko dobrze — stwierdziła z uśmiechem, na co zapytał od razu:

— Przeszło mu? — aż postawił uszy na tę świadomość.

Te opadły jednak szybko z powrotem do tyłu, gdy mruknęła nagle niepewna:

— Nie wydaje mi się…

Mistrz był zły na nią z powodu… Małej sprzeczki, którą miała z innym Kapłanem. Był bardzo młody i dopiero wszedł w szeregi Świątyń — zwrócił jej uwagę, że nie zachowuje się jak na Kapłankę przystało, na co odpowiedziała, że ją nie obowiązują ich zakazy. Dzieciak dopiekł jej mówiąc, że będąc reinkarnacją Boga powinna dawać przykład innym i zachowywać jak dama.

A więc zachowała się jak dama — dygnęła, uśmiechnęła się uroczo i rzuciła w niego kulą ognia. Dzieciak zareagował w porę i odskoczył — niestety zrobił błąd, bo zaklęcie miało go postraszyć i było skierowane tylko na niego. W momencie, gdy się przesunął, kula ognia stała się prawdziwym zaklęciem — nie straszakiem — i wysadziła część świątyni.

— Dziwię się, że nie kazał ci odbudować świątyni — myślał głośno. — Taki radykalny sposób na danie komuś nauczki byłby w jego stylu.

— Tak — zachichotała, ale w głębi duszy dziękowała każdemu Bogu, jaki istniał, że ten pomysł nie wpadł jej Mistrzowi do głowy. — Powiedział tylko, że nie chce mnie widzieć koło tej części na długość dziesięciu kilometrów — przypomniała sobie jego słowa.

Przez chwilę chichotali, lecz w końcu oboje zamilkli, idąc w spokoju leśną drużką pomiędzy drzewami, kierując w stronę domu. Wszędzie niedawno rozkwitły kwiaty, przez co zachwycali się nie tylko otaczającym ich spokojem, ale i pięknymi widokami, które od pierwszej chwili koiły ich serca.

Jednak największy zachwyt wzbudzał koniec drogi, gdy na horyzoncie ukazywał się mały dwór, osadzony pomiędzy drzewami wiśni, których wiecznie kwitnące, różowe kwiaty kołysały się delikatnie na wietrze.

„Ten widok nigdy mi się nie znudzi” — powiedziała mentalnym głosem do Kła, a ten — w ten sam sposób, odpowiedział jej:

— „Mnie także”.

Wszystkie ściany dworu były zrobione z marmuru, który upodabniał go do małego pałacu, jednak był to dopiero początek jego piękna.

Wiele osób zachwycało się jego brukowanym dziedzińcem, którego wzornictwo przedstawiało walki smoków. Lekko łukowaty dach miał kolor owoców wiśni, a okna odbijały całe piękno naokoło. Nad drzwiami dostrzegało się sporą płaskorzeźbę, która przedstawiała smoka i wilka — owiniętych wokół siebie — ze spokojnymi pyskami zwróconymi w swoją stronę. Znak ten oznaczał przymierze tychże gatunków, które zostało zawarte wiele setek lat temu przez ówczesnych władców obu ras.

Dla Liny i jej towarzysza widok ten był już bardzo dobrze znany, choć nadal wzbudzał ich zachwyt. Tymczasem prawdziwym zaskoczeniem w widzianym przez nich obrazie okazał się siedzący na ganku, uśmiechnięty gość.

— Sunny!? — krzyknęła Lina zaskoczona i rzuciła się przybyszowi z impetem na szyję, aż był zmuszony okręcić się dwa razy. — Braciszku, wróciłeś!

Sunny był mężczyzną o krótkich, lekko kręconych włosach i wiecznie uśmiechniętym wyrazie twarzy. Jego mocą była władza nad elektrycznością i — jeśli wierzyć znakowi na jego ciele — był zmiennym Smokiem, który jednak nigdy nie przeszedł przemiany.

— Miałem przegapić dzień, w którym staniesz się dorosła? — zapytał z powagą i dodał zaraz ze śmiechem: — Nigdy w życiu siostra!

Przytuliła go mocniej i puściła, a ten postawił ją na ziemi — choć miała równe metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, Sunny mocno nad nią górował, gdyż miał grubo ponad dwa metry wysokości.

Opuścił dom dwa lata temu — jego celem było odkrycie, dlaczego nie przechodzi przemiany. Nie istniało wiele istot mających smocze znaki na ciele, jednak te, które znał, bez problemu się przemieniały, w czasie gdy on — pomimo posiadanej mocy — nie mógł tego zrobić. Co było prawdziwym celem jego narodzin? Czy jego moc miała być rekompensatą za nieumiejętność przemiany?

W ich świecie tego typu podróże nie były rzadkością i wielu się ich podejmowało, pragnąc uzyskać odpowiedzi na swoje pytania.

Lina przyjrzała się mu, od razu dostrzegając drobne zmiany — więcej powagi w ciepłych, brązowych oczach, większa muskulatura… Jednak cechująca go radość życia i koszmarny gust co do ubioru pozostały.

Pomyślała rozbawiona, że jej brat jest nieuleczalnym przypadkiem modowego bufona widząc, że ma na sobie rażąco żółte, męskie kimono w kolorowe prążki oraz zadziwiająco skromny brązowy pas, za którym dostrzegła jakiś krótki, żółty kij w czarne wzory. Zaraz jednak przypomniała sobie, że Sunny od zawsze miał słabość do męskich kimon — twierdził, że dobrze mu się w nich porusza. Do tego miał słabość do jaskrawych barw — zawsze powtarzał, że „im bardziej coś razi po oczach tym lepiej, bo dzięki temu wyróżniasz się z tłumu”. Tylko czy dobrze ponad dwumetrowy facet nie wyróżniał się wystarczająco? Widać udało mu się w końcu osiągnąć pożądany przez siebie efekt.

— Cześć Kieł — przywitał się z ogromnym Wilkiem, który stojąc był praktycznie jego wzrostu. Pogłaskał go po szyi. — Powiedz mi proszę, nasz prawdziwy głosie rozsądku: Czy moja siostra była grzeczna, kiedy mnie nie było? — zapytał ze złośliwym uśmiechem, unosząc zarazem brwi.

— No tak, była — przyznał, po czym w rozbłysku delikatnego światła zmienił się w człowieka. W postaci ludzkiej był znacznie niższy. — Poza faktem, że ostatnio zniszczyła prawie połowę świątyni Boga Smoka, była nawet bardzo grzeczna — i uśmiechnął się do Liny zaczepnie.

— Czyli nic się nie zmieniło — podsumował chłopak ze śmiechem i przyjrzał stojącej przed nim dwójce, a Lina w tym czasie spojrzała na Kła niechętnie.

Jego siostra stała się naprawdę piękną kobietą, a Kieł… wydoroślał jeszcze bardziej. Jego siostra zawsze była wysoka, lecz oszacował teraz, że przez te dwa lata urosła około dziesięciu centymetrów. Było to normalne u zmiennych — rośli bardzo różnie, jednego roku na przykład o centymetr, drugiego zaś o nawet dwadzieścia i tak było do siedemnastego roku życia. Kieł już nic nie urósł przez ten czas — miał dwadzieścia jeden lat i przestał rosnąć już chwilę wcześniej. Ostatecznie wyszło, że był tylko jakieś dziesięć centymetrów wyższy od Liny, a Sunny — będąc od niego o rok młodszym — górował nad obojgiem. Było jednak coś, co Kieł zawsze miał dłuższe od niego — włosy.

Kiedy odchodził, sięgały mu do pasa, lecz teraz ściął je do ramion — miały kolor dojrzałych kasztanów i unosiły się u nasady, dzięki czemu nie wyglądały jak ulizane, choć były proste.

Sunny zerknął w jego oczy i po chwili spojrzał na siostrę — ich oczy nadal były praktycznie identyczne… poza ich wyrazem, który czynił je na pierwszy rzut oka całkiem innymi. Od zawsze się zastanawiał skąd to podobieństwo, ale w końcu doszedł do wniosku, że to musi być przeznaczenie — zresztą to ono sprawiło, że dowiedział się wszystkiego w takiej, a nie innej chwili…

Nagle Lina złapała ich za ręce i powiedziała:

— Wejdźmy już do środka, jestem głodna jak wilk.

Mężczyźni od razu wymienili rozbawione, porozumiewawcze spojrzenia — akurat to nie było nic nowego i chyba się to nigdy nie zmieni.

Ruszyli głównym korytarzem, gdzie ściany — tak jak te zewnętrzne — były wykonane z pięknego marmuru, poza pewną różnicą.

Na wszystkich wewnętrznych ścianach, na całej ich długości, biegły starożytne pisma — chyba każdego znanego i nieznanego obecnie dialektu. Świadczyło to o prawdziwym wieku budynku — niewiele tak naszpikowanych magią domostw jeszcze ostało.

Podobno takie stare budowle jak ta kryły w sobie przeróżne zaklęcia o zróżnicowanej mocy, przez co tylko nieliczni mogli w nich mieszkać lub choćby przebywać. Wielu było wrażliwych na konkretne odmiany dawnych mocy — słyszeli wtedy ich echa. Były one zwykle zawarte w ścianach domów, a nawet sufitach, przez co doprowadzały niejednego do szaleństwa lub nawet popychały do tego, bo uczynił sobie krzywdę — był to powód, przez którego większość niszczało lub po prostu już nie istniało.

Nyon przekazał ten dom Linie, kiedy odnalazł ją w wieku trzynastu lat — był spuścizną przeznaczoną dla Giga Smoka od jego wcześniejszych wcieleń, a zaklęcia w nim zawarte poddawały się całkowicie jego woli.

Cała trójka przeszła koło sali wypoczynkowej i poszła do jadalni, gdzie rozsiedli się wygodnie wokół niedużego stołu, przeznaczonego dla mniejszej liczby gości. Po chwili do pokoju weszła kobieta — była jedną z nielicznych, która w ogóle nie odczuwała mocy tego miejsca i mogła tu spokojnie pracować, stając się dla naszej Kapłanki wręcz nieoceniona.

— Dobry wieczór Panienko Lino, Panowie — powiedziała do nich z miłym uśmiechem. — Podać państwu kolację?

— Witaj Yura — Lina odwzajemniła uśmiech. — Tak, poprosimy. I dodaj do tego deser — puściła jej oko.

Dziewczyna ukłoniła się z uśmiechem i wyszła cicho niczym duch.

— Masz ładną pokojówkę — oznajmił Sunny z rozmarzoną miną, ledwo ta opuściła pomieszczenie.

Lina zakręciła oczami na te słowa i powiedziała tylko:

— Ona ma męża i dziecko.

Od razu uśmiech znikł jak zdmuchnięty, choć starał się to ukryć. Po chwili uśmiechnął się szeroko i stwierdził:

— Życie jest długie. Jak nie ona, to inna.

Mimowolnie westchnęła w duchu zastanawiając się, kiedy jej brat zacznie traktować życie poważniej. Zawszy był optymistą i zawsze widział jasne strony każdej sytuacji. Dlatego może imię tak do niego pasowało: Sun — czyli Słońce. Zdarzało się jednak, że ten jego optymizm zaczynał ją drażnić.

Sunny nie miał problemów z kobietami, tak jak ona z mężczyznami. Ciągle zmieniał swoje uczucia, zamiast znaleźć partnerkę. Tymczasem ona nawet nie miała pewności, czy ktoś taki dla niej istnieje…

W tym momencie jej rozmyślania przerwała nagle Yura, która przyniosła kolację i wszyscy od razu rzucili się z zapałem do jedzenia, zachwycając wszystkim, co przygotowała — szczególnie deserem, który był przepysznym, własnoręcznie zrobionym tortem lodowym. Nie dość, że smakował jak niebo, to wyglądał jeszcze jak małe dzieło sztuki, aż szkoda było go jeść…

Cóż, może przez dwie sekundy.

Kiedy skończyli się objadać, Lina w końcu zagadnęła swojego brata:

— Co właściwie sprawiło, że postanowiłeś do nas wrócić? Dowiedziałeś się w końcu tego, czego chciałeś?

— Właśnie — zawtórował od razu Kieł. — Udało się? Minęły prawie całe dwa lata.

— No, cóż… — zaczął wolno. — Przyznam, że dowiedziałem się sporo, łącznie z tym co chciałem, jednak najważniejsze jest tak naprawdę to, co mnie sprowadziło z powrotem — wyznał, a ona od razu poczuła w sobie niepokojące uczucie.

Jednak Kieł widać nie, bo zapytał:

— A co to było?

Sun spojrzał siostrze w oczy, a ona poczuła na plecach paskudny dreszcz — jej myśli wypełnił autentyczny chaos.

„O nie, nie mów tego” — poprosiła, błagając go w duchu, on jednak powiedział tylko jedno słowo. Słowo najstraszliwszego tabu jej życia:

— Przeznaczenie.

Rozdział 2

Poruszone tabu i chwila spokoju… tylko czy na długo?


Patrzyli na niego w ciszy, próbując przetrawić to potworne słowo.

— Możecie przestać patrzeć na mnie w ten sposób? — zapytał, szczerze rozbawiony ich minami — zawsze źle reagowali na to słowo, jednak teraz wyglądali, jakby zostali zmuszeni do zjedzenia cytryny. — Mówię po prostu jak jest.

— Ale przecież… — zaczęła w końcu ostrożnie, próbując zapanować nad miną. — Po to ruszyłeś w świat, prawda? Żeby znaleźć to swoje… — szukała dobrego odpowiednika, lecz jak na złość nic nie przychodziło jej do głowy. — …„przeznaczenie” — powiedziała w końcu, lecz głos z ledwością przeszedł jej przez gardło.

Od lat nienawidziła tego słowa — każdy by tak czuł, gdyby był w jej sytuacji i wiecznie słuchał o „już przewidzianym losie”, który czekał ją jako wcielenie Boga Smoka. A ona nienawidziła myśli, że cokolwiek może kierować jej życiem — że karty jej losu są już zapisane, a ona nie ma na nie wpływu. Kieł dobrze znał jej stosunek do tego wszystkiego i — odbywszy z nią niejedną rozmowę — postanowił wspierać ją, jakąkolwiek decyzję by nie podjęła.

— Tak. I ono doprowadziło mnie z powrotem do ciebie siostrzyczko — wyznał poważnie, na co zapytała trochę skołowana:

— Jak to do mnie? — i po chwili uśmiechnęła się, próbując zażartować: — Czyżbyś próbował ze mną szczęścia, bracie?

Uśmiechnął się na to mimowolnie i wyznał:

— Przy tobie każdy facet traci głowę — jednak zaraz znów spoważniał: — Ale nie o to chodzi. Udało mi się odnaleźć najstarszą Świątynię pod patronatem Smoka Piorunów. Uznałem, że będzie to najlepsze wyjście, patrząc na mój znak i moce.

— Czego się dowiedziałeś? — zapytał Kieł, gdy Sunny nagle zamilkł.

— Okazało się… — zaczął wolno, wyraźnie próbując zbudować napięcie. — Że mój znak… — popatrzyli na niego wyczekująco, zirytowani jego dramaturgią, aż w końcu wyznał: — Jest znakiem samego Pradawnego Smoka Piorunów.

Zapatrzyli się na niego, milcząc dość długą chwilę. Zaskoczony nie tego się spodziewał — miał nadzieję na jakąś fajną reakcję, a tu…

— Co!? — krzyknęli w końcu równocześnie podrywając się z krzeseł, jakby wyrwani ze snu, a on — zadowolony z efektu — powtórzył:

— Mój znak to znak Pradawnego Smoka Piorunów — jestem jego reinkarnacją, tak jak ty siostrzyczko jesteś wcieleniem Białego Smoka. A to znaczy, że czy tego chcesz, czy nie — jestem jednym z twoich Strażników.

Każdy znał legendę Białego Smoka, choć jej wersji były tak naprawdę setki — ta, która była uważana za najbardziej oficjalną mówiła, że wraz z narodzinami Białego Smoka odradzają się także jego Strażnicy — zmienne Smoki zwane Pradawnymi, dzierżące niewyczerpaną moc, odnosząca się do uczuć, umiejętności czy żywiołów im przypisanym.

Smok Piorunów był jednym z nich i jego mocą było panowanie właśnie nad piorunami i tym samym nad elektrycznością.

— Daj spokój — wykrztusiła w końcu, czując upragnioną złość. — Ta gadka o Białym Smoku i Pradawnych zaczyna mnie już męczyć. „Jesteś wcieleniem Białego Smoka, odziedziczyłaś wielką moc i w przyszłości możesz dokonać wielkich rzeczy” — zacytowała. — Mistrz Nyon cały czas mi to powtarza, zresztą nie tylko on. I co? Nic szczególnie ważnego nie wydarzyło się przez ostatnie pięćset lat. Dlaczego więc raptem teraz miałoby się coś zadziać? — zapytała, wyrażając tym samym swoje myśli, które gnębiły ją praktycznie od zawsze.

Czemu wszyscy wybiegali tak do przodu, skoro ona nawet nie wiedziała, co będzie jadła na obiad tego samego dnia?

— Zapomniałaś tylko dodać, że według przepowiedni, te „wielkie rzeczy” nie będziesz musiała dokonywać sama — zauważył spokojnie i dodał: — Linuś, tak mówią same „Księgi” — zaakcentował ostatnie słowo, nie przejmując się jej słowami. — A jak wiesz, pośród wszelkich wersji legend i mitów, one jako jedyne dają nam prawidłowe odpowiedzi.

Zawarczała jak zwierz i wyszła z pokoju.

„Cholerne Księgi!” — powiedziała w duchu, myśląc o „Księdze Przepowiedni”, która była podobno podarkiem od samego Boga Ojca dla tych, którzy mieli dzierżyć władzę w Fantazji. Księga wybierała w każdym pokoleniu nowego przywódcę, który miał dwa zadania: chronić rządy Fantazji oraz dopilnować, by kolejne wcielenia Boga Smoka otrzymały wszelkie pomoce, jakie tylko zapragnie.

Poza tym Księgi pozwalały czerpać z siebie wiedzę jeden raz do roku. Podobno otwierały się one w zupełnie nieoczekiwanej chwili i pozwalały odczytać tylko jedną przepowiednię, którą zawsze skrupulatnie spisywano, by nie zniknęła w odmętach czasu.

Ona jednak miała już dość gadki na temat tych przepowiedni, bo w ostatnich latach — od dnia jej narodzin — podobno każda dotyczyła właśnie jej, a konkretniej ducha, którego w sobie miała. Czuła się, jakby całe jej życie było spisane w tej księdze i musiała się podporządkować temu, co było w niej napisane — to właśnie dlatego słowo „przeznaczenie” było dla niej słowem tabu.

„Żadna” — pomyślała, dochodząc do drzwi swojego pokoju. — „Ale to żadna cholerna książka nie będzie decydować o moim życiu” — stwierdziła w duchu i weszła do środka, trzaskając za sobą gniewnie drzwiami.


Ten tydzień ciągnął się dla Liny bez końca, szczególnie w chwilach, kiedy musiała siedzieć godzinami w świątyni, przygotowując do pasowania na Wyższą Kapłankę.

Będąc reinkarnacją Białego Smoka musiała umieć panować nie tylko nad źródłem swojej mocy, ale też nad samą sobą. Modlitwy, medytacje, wykorzystywanie mocy w dobrym celu — to wszystko pomagało jej zachować równowagę między sobą a swoją mocą, dzięki czemu potrafiła zachować opanowanie w wielu, nawet dość trudnych sytuacjach i działać w imieniu tego czym i kim była.

Prawda jednak była taka, że Lina wcale nie pragnęła posiadać mocy Giga Smoka — a w szczególności nie pożądała konsekwencji, jakie to za sobą niosło.

Wszyscy sądzili, że posiadała nieskończone źródło mocy, że potrafiła dokonywać rzeczy niemożliwych. Była to w pewien sposób prawda — jeśli wiedziała, jak za coś się zabrać i miała dość wiedzy na ten temat, mogła zrobić praktycznie wszystko, o ile było to związane z umiejętnościami Białego Smoka — a tych tak naprawdę nie znał do końca nikt, przez co wielu rzeczy uczyła się na błędach. Nikt jednak w całym swoim podziwie i pragnieniu mocy nie myślał o cenie, jaką płaciła za to, kim była. A cena ta była ogromna.

„Moc wymaga opanowania, a przede wszystkim poświęceń” — niby każdy to wiedział, lecz nikt tak naprawdę nie ogarniał mocy tych słów, dopóki nie było za późno. Im większą posiadało się moc, tym istniało większe ryzyko, że dana osoba zostanie zdeprawowana przez własne ambicje. Linie to nie groziło — mogła czerpać magię ze wszystkiego — z siebie także — i w jakikolwiek sposób tylko chciała, na ile pozwalała jej na to własna głowa i własne sumienie. W porównaniu do innych mających w sobie magię, jej umysł nie pragnął więcej mocy, bo to było po prostu niemożliwe.

Istniało jednak przez to całkiem inne, równie albo może nawet bardziej niebezpieczne niż zdeprawowanie ryzyko, wiążące się z nieskończoną mocą.

Strach przed utraceniem panowania nad magią był zwykle największym wrogiem — jednak Lina nigdy jej nie utraciła, mimo wszystkiego co przeszła i mimo wielu okazji, w których to opanowanie było poddawane próbie.

Jedną z nich — i najgorszą — było odczuwanie przez nią ogromnego gniewu, szczególnie przed staniem się Kapłanką. Lecz nawet wtedy jej moc nikogo nie skrzywdziła, dlatego teraz jej ufała i lęk zniknął, zastąpiony pewnością, że to co w sobie ma nie stanowi zagrożenia dla ludzi naokoło.

Inaczej jednak miała się sprawa z magią ukrytą w jej żyłach.

Dosłownie za chwilę obchodziła siedemnaste urodziny — oznaczało to nie tylko stanie się pełnoletnią, lecz również wspomnianą Wyższą Kapłanką, jako że należała do szeregów Świątyń już trzy lata i rozpoczęła tę drogą jako naprawdę młoda osoba.

Nie wiele kobiet, które zaczęły swoją drogą Kapłańską w wieku czternastu lat, potrafiło dotrwać w swym postanowieniu do etapu, w którym ona była teraz. Najczęściej decydowały się na to dopiero dorosłe kobiety — często dość wiekowe — które uznały, że życie w normalnym świecie nie jest już dla nich i pragną żyć dłużej, w zupełnie inny sposób. Te młodsze porzucały zwykle Kapłaństwo, nie potrafiąc utrzymać siebie i swoich emocji w ryzach. Tymczasem Lina nie żałowała, że się tego podjęła — dzięki byciu Kapłanką naprawdę pogodziła się ze swoją mocą i ją zaakceptowała, nie mówiąc już o tym, że Świątynie w pewien sposób ją chroniły.

Miała świadomość, że wiele zostało jej darowane. Była Kapłanką, lecz nie wszystkie dotyczące ich prawa się do niej zaliczały. Przecież była wcieleniem Boga, a zadaniem Kapłanek było stać się ich sługami — wydawało się, że oba statusy się wykluczają, lecz nikt przecież nie zabroni Bogu uczyć się tego, co Kapłani. Z tego co wiedziała, nie była pierwszą reinkarnacją, która podjęła się tego kroku — lecz na pewno pierwszą, która zrobiła to w tak młodym wieku.

Dzień przed jej siedemnastymi urodzinami i zarazem dniem jej „pasowania”, Sunny i Kieł zabrali ją na zabawę organizowaną w ich miasteczku. Chcieli przerwać jej ponury nastrój i wieczne pastwienie się nad własnymi ustami — miała nawyk gryzienia dolnej wargi w chwilach namysłu, a im intensywniej żuła, tym więcej myślała, aż czasem miało się wrażenie, że zje własne usta, a mózg jej eksploduje.

Gdyby Sunny wiedział, że tym co ją absorbowało była ich niedawna rozmowa, jak nic stwierdziłby tylko: „A nie mówiłem?”.

Miejski festyn na który ją przyprowadzili organizował właściciel miasteczka: Arni Mage, który był grubym, dość niskim i prawie całkowicie łysym Stuprocentowym człowiekiem.

— Lina, Kieł, Sunny! — krzyknął z uśmiechem, gdy ich zobaczył. — Witajcie! Dobrze widzieć was znowu razem.

Arni był dawnym przyjacielem rodziców Liny, którzy mieszkali w jego mieście, nim zmarli. Mężczyzna poszukiwał jej od momentu ich śmierci, lecz odnalazł ją wraz z Kapłanem Nyonem dopiero w momencie, gdy przebudziła się pełnia jej mocy, prowadząc ich jak na sznurku. Od tamtej pory wraz z Nyonem dbał o nią, by nie spotkało jej więcej krzywdy.

— Witaj Arni — przywitała go, uśmiechając się promiennie i przytuliła go mocno. Był dla niej praktycznie jak wujek. — Świetnie wyglądasz! — rzekła, bo nie widziała go od kilku tygodni. — Czy załatwiłeś wszystko co miałeś?

— Tak kochanie, ale to nie czas na takie tematy. Pokaż no mi się. — Lina okręciła się, pokazując mu swoją nową, błękitno-białą sukienkę w stylu marynarskim, którą kupiła niedawno od wędrownych kupców. — Wyglądasz przepięknie — wyznał z dumą. — Gdybym był te trzydzieści lat młodszy… No, powiedzmy czterdzieści…

Lina zachichotała, słysząc to nie pierwszy raz, kiedy nagle odezwał się Sunny:

— A ja jak wyglądam? — zapytał niewinnie, poprawiając swoją różową kurtkę, którą nałożył na granatową koszulę. Zielone spodnie dopełniały kompletu.

— Wyglądasz jak… Chodzące szczęście! — powiedział w końcu śmiejąc się, jak zwykle pod wrażeniem tego, że ten młody mężczyzna zawsze ma tyle odwagi, po czym dodał: — No i nic dziwnego! Jak ma się przy boku taką dziewczynę jak Lina… — puścił jej perskie oko, a ona uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.

Cały wieczór bawili się rewelacyjnie — Sunny zabierał Linę na parkiet w czasie każdej szybkiej piosenki, a Kieł na każdej wolnej, bo Sunny nie dałby jej odsapnąć nawet w czasie „przytulańców”.

Kiedy je tańczyli przytuleni, jak zwykle weszli na języki całego miasteczka.

Wokół Lina i Kła krążyło pełno plotek– że mają ze sobą romans, że tylko udają przyjaciół. Oni jednak zbywali wszystkich śmiechem w taki sposób, że ludzie już nie wiedzieli, w co mają wierzyć. Ale…

Przecież kobieta i mężczyzna nie mogą się przyjaźnić, prawda?


Po pewnym czasie ruszyli z powrotem do domu — nie zostali długo, zważywszy na jutrzejsze pasowanie, jednak Lina i tak bała się, że trochę przesadziła — bolały ją nogi i obawiała się, że nie przetrwa godnie jutrzejszego dnia.

— Już nigdy… — zaczęła w pewnej chwili bez sił, niemal przez nich niesiona — …przenigdy, nie udam się z wami na zabawę. Wykończyliście mnie — oznajmiła, jednak zobaczywszy ich skruszone miny zaniosła się mimowolnym śmiechem, który przez swoje brzmienie rozweseliłby nawet największego ponuraka.

Nagle jej śmiech urwał się, zastąpiony absolutną ciszą — zesztywniała w ich ramionach, a ci spojrzeli na nią, zaintrygowani taką nagłą zmianą.

— Co się stało? — zapytał Sunny, na co odparła:

— Nie czujecie tego?

— Czego? Ja nic nie czuję — zaprzeczył od razu, marszcząc brwi. — A ty Kieł?

— Nie — odpowiedział z namysłem, patrząc w kierunku, gdzie wlepiała wzrok. Wiedział, że za drzewami znajdował się ich dom. — Nic. Co dokładnie czujesz? — zwrócił się do niej cicho.

— Zakłócenia magii — odpowiedziała również szeptem. — Dochodzą z naszego domu.

Mężczyźni spojrzeli na siebie zaniepokojeni. Większość istot nie byłaby wstanie tego wyczuć, ponieważ cały dwór był jak jedno wielkie zaklęcie. Skoro ktoś się tam dostał, musiał albo nie mieć złych zamiarów… albo być bardzo silnym.

— Przygotujcie się — powiedziała do nich, wysuwając się trochę do przodu.

— Myślisz, że dojdzie do walki? — zapytał Sunny, trochę zdziwiony, że zdołała wyczuć te zmiany i to z takiej odległości.

Wiedział, że jej moc wzrośnie przez te dwa lata jego nieobecność, ale aż tak? Przecież ten dom był tak gęsty od magii, że trudno było wyczuć w nim nawet zaklęcia czarnej magii.

Czy była to jedna z umiejętności pochodząca od Boga Smoka?

— Nie wiem — odparła szczerze, wyrywając go z zadumy. — Jednak nie mam zamiaru tam wejść i dać się na wszelki wypadek zabić. Wolę wejść uzbrojona.

Obaj przyznali jej rację i Kieł przybrał swoją wilczą postać, Sun zaś dobył swój krótki, żółty kij zza pasa — ten, który przyniósł ze swej wędrówki. Złapał za jego środek, a ten wydłużył się do takiego stopnia, aż stał się dla niego idealny do walki.

— A ty jak masz zamiar się bronić? — zapytał, teraz już całkiem nie wiedząc, na ile tak naprawdę ją stać. Ona jednak zerknęła na niego z ukosa mówiąc:

— Spokojna głowa — i ruszyła przed siebie, nie czując nawet odrobiny strachu.

Ufała i sobie i im — wiedziała, że nie pozwolą jej skrzywdzić, a tym bardziej wiedziała, że ona nie da skrzywdzić ich.

Ruszyła, a chłopcy ustawili się po jej bokach w taki sposób, by móc chronić jej obie strony i tył — dzięki temu mogła skupić się w pełni na tym co przed nimi.

Kiedy doszła do drzwi wejściowych, wezwała wokół siebie wiatr, który otoczył ją i jej chłopców szczelnym kokonem — dzięki temu ani ataki fizyczne, ani magiczne nie mogły im nic zrobić. Taka tarcza była naprawdę przez wielu niedoceniana, tymczasem — mając odpowiednie umiejętności — mogła stać się twarda i nieprzepuszczalna jak głaz.

Weszli cicho do domu i Lina od razu skierowała się do miejsca, z którego już bardzo wyraźnie wyczuwała czyjąś moc. W pewnej chwili zdała sobie sprawę, że należy ona do więcej niż jednej osoby i niektóre typy wyczuwanej magii są jej znane.

„Kojarzę te rodzaje magii” — pomyślała. — „Ale kto to dokładnie jest? Jest tu kilka osób, mniej niż pięć, w tym… ktoś mający dużą moc duchową, podobną do tej co ma Mistrza Nyon. To nie on, lecz ta moc… tak podobna i tak inna zarazem…” — rozmyślała nad tym chwilę i nagle zorientowała się, że stoją pod drzwiami jadalni.

„Przygotujcie się” — powiedziała do mężczyzn mentalnym głosem, nazywanym też telepatią, a kiedy pokiwali głowami otworzyła drzwi jednym podmuchem…

Rozdział 3

Niespodziewani goście i wiadomość zmieniająca życie


Kiedy drzwi walnęły o ścianę Lina wkroczyła do pomieszczenia. Jednak osoby, które tam zastała… Rozwiała szczęśliwa swoją osłonę i rzuciła ku nim, tak naprawdę nie wierząc, że tu są, choć mogła się tego spodziewać.

Ujrzała za stołem swego wuja Marika, który był władcą Elfów Północy oraz trójkę innych gości, wśród których rozpoznała swoją kuzynkę i jego córkę: Katrinę, a także jej narzeczonego Alana. Ostatnia osoba była dla niej całkowicie obca, co tłumaczyło jej problemy z zorientowaniem się, kto tu był — to on był właścicielem tej silnej mocy duchowej, tak podobnej do tej, którą posiadał jej Mistrz.

Mężczyzna miał duże, ciemno-zielone oczy i srebrne włosy mające czarny poblask- nosił się jak Kapłan, lecz trzymał w ręku długą, drewnianą laskę zwieńczoną białym kryształem, co musiało oznaczać, że był też Najwyższym Magiem, bo tylko ci nosili tego rodzaju „berła”. Miały różne barwy, kształty i dodatki w zależności od posiadanego typu mocy, lecz zadanie dokładnie to samo: były naczyniem pomagającym w magazynowaniu i panowaniu nad ogromem mocy, który Najwyżsi Magowie posiadali. Ona także powinna takie mieć, lecz to już była osobna sprawa i na chwilę obecną mało istotna.

Spojrzała mężczyźnie w oczy i zorientowała się, skąd to dziwne wrażenie na temat jego magii — a gdy spojrzała na jego berło tylko się w tym utwierdziła. Facet był Druidem — te istoty czerpały moce z natury, stąd widać laska wykonana z drewna. Biel kryształu oznaczała zaś, że mieli do czynienia z osobą używającą magii prosto ze źródła „dobra”, czyli magii Białej.

Gdyby kryształ miał inny kolor oznaczałoby to, że jego moc ma ścisły związek z jakimś określonym żywiołem lub nurtem. Tymczasem on był idealnie biały, więc jego właściciel był przedstawicielem Białej Magii.

Nigdy nie sądziła, że spotka Najwyższego Maga mającego biały kamień, ponieważ znaczyło to, że facet oddał się w pełni dobru i nie korzysta z innych możliwości. Rzadko się to spotykało, ponieważ bardzo wielu chociaż próbowało zaznajomić się z innymi typami magii, „zgarniając” zaklęcia, które mu odpowiadały — stąd większość magów umiała panować nad różnymi źródłami i dzięki temu używała zaklęć z różnych dziedzin.

Ona również należała do tych „wszechstronnych” i ze swobodą używała nawet zaklęć Czarnej Magii.

Świadomość tego wszystkiego uspokoiła ją, zresztą wiedziała, że wuj nigdy nie naraziłby jej świadomie na niebezpieczeństwo.

— Wujek Marik! — podbiegła do niego, a on przygarnął ją do siebie mocno. — Tak się cieszę, że was widzę. Co wy tu robicie? — zapytała tuląc go mocno, a on nagle pogłaskał ją po plecach w znanym geście.

Poluźniła trochę uścisk, lecz wuj nie odsunął się, tuląc ją z prawdziwą miłością.

Elfy były bardzo silne i wytrzymałe, lecz kiedy się zapominała, jej emocje trochę dodawały jej animuszu, czyniąc silniejszą — kiedy wuj głaskał ją w ten sposób po plecach oznaczało, że używała zbyt wiele siły.

Była to jedna z tych rzeczy, nad którymi nie zawsze panowała — bardzo lubiła się tulić, było to dla niej pozytywne uczucie — właśnie dlatego jej moc nie zawsze ją ostrzegała przed konsekwencjami, szczególnie gdy wiedziała, że ktoś jest silny. Zdarzało się, że emocje górowały nad świadomością posiadanej przez kogoś siły myśląc, że „trochę więcej siły pewnie nie zaszkodzi”.

Był to także jeden z powodów, przez których trudno było jej znaleźć faceta — aż za dobrze wiedziała, że musiałaby spotkać takiego, który byłby lub umiałby być od niej silniejszy. Pytanie jednak brzmiało: Czy taki w ogóle istniał?

— Jutro kończysz siedemnaście lat — odezwał się wuj z dumą w głosie. — Do tego… — myślała, że powie o pasowaniu na Wyższą Kapłankę, lecz on wyznał: — Jutro będziesz mogła bez przeszkód ruszyć w podróż.

Zamrugała na to zaskoczona, czując osobliwy niepokój.

— Jaką podróż? — zapytała i odsunęła się, by spojrzeć na wuja.

Wyglądał praktycznie tak samo, odkąd tylko sięgała pamięcią — długie i proste jak spod igły białe włosy oraz mądre, niebiesko-zielone oczy, w które by spojrzeć musiała unieść trochę głowę. Był bratem jej matki, która odeszła z krainy Elfów, by móc żyć z jej ojcem. Nie została wygnana, lecz nie pozwolono im obojgu mieszkać w krainie Elfów — podobno chodziło o to, czym zajmował się jej ojciec, zanim ją poznał. Gdy była malutka, tata obiecywał jej, że gdy dorośnie opowie jej swoją historię… niestety nie dożył tej chwili.

Zamknęła gwałtownie furtkę do tych wspomnień, skupiając na chwili obecnej.

— Tę, dzięki której będziesz mogła wypełnić swoje przeznaczenie — powiedział wuj, patrząc na nią… ze smutkiem.

Lina milczała, zaskoczona takim obrotem spraw, kiedy nagle wyczuła znajomą moc w domu i po chwili do jadalni wszedł Mistrz Nyon.

— Bardzo przepraszam za spóźnienie — powiedział do Marika, lecz ten od razu go uspokoił:

— Nic nie szkodzi, dopiero zaczęliśmy rozmowę — i zaczął poważnie: — Lina, Kieł, Sunny — pozwólcie, że przedstawię wam Sajrana — wskazał siedzącego z boku stołu Druida. — Jest Najwyższym Magiem dworu królestwa Zarmii.

— Zarmii? — zapytała w szoku.

Zarmia była głównym królestwem Fantazji i to w niej znajdowała się Księga Przepowiedni — jej władca był prawdziwym rządzącym ich świata i podlegali mu inni przywódcy, w tym jej wuj czy nawet ojciec Kła.

Tymczasem wspomniany odezwał się, kiedy ona próbowała dojść do siebie i przejść z trybu „nadchodzące urodziny” do „czekająca podróż”.

— Czego Najwyższy Mag z serca Fantazji tutaj szuka? — zapytał Kieł, mrużąc oczy. — Lina nie zrobiła niczego, co by wymagało obecności Stróżów.

Stróże byli wysłannikami z Zarmii, zajmującymi się poważnymi zadaniami.

— Nie należę do Stróżów. Moim zadaniem jest porozmawiać z wcieleniem Giga Smoka — odpowiedział Sajran melodyjnym, brzmiącym jak dzwoneczki głosem, dość charakterystycznym dla Druidów.

Kieł jednak nie dał się nabrać.

— Jest pan Druidem — skrzyżował ręce na piersi. — Nigdy nie słyszałem, by Druid pełnił inną funkcję — jesteście istotami, które nie pchają się do rządów, wolicie łagodzić spory.

— To prawda — przyznał, widocznie zaintrygowany. — Jednak ja trochę różnię się od swych pobratymców — stuknął laską o ziemię, a kamień rozjaśnił się czystą bielą. — Widzę, że rozpoznałeś moje pochodzenie bez problemu — zauważył. — Czy mogę zapytać jak?

Kieł wskazał swój nos.

— Jestem Wilkiem czystej krwi. Potrafię wyczuć po zapachu praktycznie każde stworzenie. A pan — mimo licznych osłon, by pana nie rozpoznać — ominął ten mały szczegół.

— I berło — dodała Lina, ciągle skołowana. — Ma kolor drewna, a wasze moce pochodzą od natury.

Sajran przyjrzał się obojgu — podejrzewał, że ta młoda dama wyczuwała znacznie więcej, lecz chłopak… Zamrugał, przyjrzawszy mu się.

— Rozumiem — aż wstał zaintrygowany. — Rozumiem też, że masz chłopcze dużą moc — musisz mieć, skoro wybrano cię na jej strażnika. Jednak przyznaję, że patrząc na ciebie widzę trochę inną twarz…

— Zapewne widzisz przed sobą rysy Wolthanga — odezwał się Marik, a Sajran spojrzał na niego zaciekawiony. Nim się jednak odezwał, ten wyjaśnił: — Kieł jest jednym z jego najmłodszych synów… i jednym z najbardziej podobnych.

Mag spojrzał znów na Kła i nagle jego oczy zajaśniały na złoto.

— Tak — przyznał. — Widzę to. Widzę też… — nagle zachwiał się, dotykając głowy i spojrzał na chłopaka dziwnie.

W tym momencie odezwał się Sunny:

— Czy to pan jest kapłanem z proroctwa?

Sajran spojrzał na niego już normalnymi oczami i zapytał:

— Skąd ten pomysł?

— Widziałem już to, co się stało panu u kogoś innego. Miał pan wizję.

— Tak — przyznał i spojrzał na stojącą przed nim trójkę. — Posiadam silny dar wizji… a dzięki nim także wskazówki przeznaczone dla Giga Smoka i jego ludzi. Nie widzę jednak wyników swoich widzeń — wyjaśnił. — Dlatego wszystko zależy już tylko od pani decyzji — mówiąc to spojrzał na Linę, która zapytała od razu:

— Jak to moich? Zaraz, zaraz — otrząsnęła się w końcu. — O co tu chodzi? Jakie zaś proroctwo? — spojrzała na swego Mistrza wiedząc, że on zna odpowiedź. — Mistrzu Nyon… czego nie powiedziałeś mi na temat mojej osoby?

Zamrugał i spojrzał na nią dziwnie nieobecnym, pustym wzrokiem. Jego słowa wbiły ją w podłogę:

— Księgi już wiele lat temu przewidziały, że za życia jednej z reinkarnacji Giga Smoka odrodzi się także jego drugie „ja”, które tak jak kiedyś będzie dążyło do zniszczenia świata. Podobno miało to się wydarzyć w chwili, kiedy odrodzony Biały Smok będzie posiadał kwintesencję swojej mocy: Mocy Boga — jego wzrok stał się bardzo poważny. — Mocy zdolnej do niszczenia i dawania życia.

Popatrzyła na niego bez słowa, a jej serce zaczęło głucho obijać się w piersi — umysł zasnuła mgła, a myśli stały się pustą kartką.

Nyon widząc to przełknął ślinę, niezdolny mówić dalej.

Na szczęście wyręczył go Marik:

— Ten czas nadszedł — powiedział, lecz i jemu było z tym trudno — każdy w pokoju wyczuwał jego miłość do siostrzenicy i ból, który niosły jego słowa. — Kochanie… przykro mi to mówić, jednak to na ciebie spadła odpowiedzialność bycia reinkarnacją Boga Smoka… — zacisnął dłoń w pięść i zamknął oczy. Nie wiedział co powiedzieć, by choć trochę jej to ułatwić, co więcej — takie słowa nie istniały. — Przepraszam cię — powiedział jednak, jakby to była jego wina.

Wszyscy w pokoju spojrzeli na Linę, która wpatrywała się w wuja pustym wzrokiem. Nie miała pojęcia, że Szatan może się odrodzić — i nie rozumiała, dlaczego nikt wcześniej jej tego nie powiedział, skoro widać było to wiadome już od wielu lat. Na dodatek… czy oni powiedzieli właśnie, że miała moc Boga? Nie tylko jego umiejętności i możliwości, lecz także panowała nad kwintesencją jego mocy, która mogła ratować i niszczyć?

Dobrze wiedziała, że jest silna, jednak z ich słów wynikało, że była prawdziwą śmiertelną Boginią o sercu człowieka. Ale to przecież nie mogła być prawda…

„A jednak” — coś w niej mówiło. — „Wiesz o tym od dawna — nigdy nie byłaś normalna, nawet tak się nie czułaś. I wiesz, że nigdy tego nie poczujesz…”.

Zadała sobie jednak jedno pytanie: Skoro była Boginią, to dlaczego spotkało ją aż tyle złego?

— Rozumiesz swoje zadanie, prawda? — odezwała się nagle Katrina, wyrywając ją z czarnych myśli. Spoglądała na nią złośliwie, nawet nie udając współczucia. — Musisz odnaleźć Pradawne Smoki i ich artefakty, a potem uwolnić świat od pana „Wielkie Zło”.

Lina zamrugała, całkowicie wyrwana z otępienia i przyjrzała się swojej kuzynce z niekrytą złością.

Katrina była piękną Elfką z długimi do ramion hebanowymi włosami i zielononiebieskimi oczami, bardzo podobnymi do oczu jej ojca. Jednak jeśli chodziło o charakter, to w niczym nie przypominała Marika.

Jej ulubionym zajęciem było dyrygowanie i wkurzanie wszystkich naokoło — była potwornie rozpuszczona, szczególnie przez matkę i sądziła, że wszystko jej wolno. Nie znosiły się, odkąd spotkały się po raz pierwszy, kiedy Lina odwiedziła Elfie Królestwo w wieku czterech lat.

— Dziękuję Katrino — powiedziała w końcu słodkim głosem, którego ta nie znosiła. — Nikt nie potrafi być tak delikatny w słowach jak ty, a twoje wyczucie jest wręcz…

— Dziewczęta — napomniał je Nyon, gdy Katrina niemal wybuchła ze złości i te zamilkły, odwracając od siebie zirytowane spojrzenia.

Użył na nie swojego bardzo specyficznego tonu, którego rezerwował zwykle dla krnąbrnych dzieci.

— Panno Lino — powiedział w końcu Mag Zarmii i podszedł do niej. Był dość niski jak na mężczyznę, bo niższy od niej o jakieś pięć centymetrów. — Szatan powrócił i nie ma co do tego już żadnych wątpliwości. Wybucha coraz więcej wojen, szczególnie domowych, lecz macki zła poszerzają się coraz bardziej. Rodzą się coraz potworniejsze istoty, których zadaniem nie jest żyć, lecz zabijać wszystko dookoła. Do tego… mamy namacalny dowód tego, że żyje.

Lina zamrugała i spytała:

— Co zrobił?

Spojrzał na nią poważnie i wyznał:

— Jeszcze nic, lecz nasz Władca dostał od niego ostrzeżenie. To właśnie dlatego przybyłem tu teraz, prosząc o pomoc twego wuja. Wiedziałem, że zbliżają się twoje urodziny — przyznam jednak, że nie sądziłem, że czas okaże się taki, a nie inny. Siedemnaście lat i status Wyższej Kapłanki — zauważył. — Jeśli mam być szczery bałem się, że będę zmuszony powiadomić cię o wszystkim, gdy będziesz młodsza i…

— I mniej doświadczona — uzupełniła, a ten spojrzał jej w oczy, zdziwiony tym, jak dobrze się pozbierała.

— Tak — przyznał. — Dotąd dawaliśmy radę odpierać jego zapędy, lecz zaczyna kończyć nam się czas. Skoro Szatanowi udało się przedrzeć przez bariery magiczne zamku — nawet w tak małym stopniu, by przedarła się wiadomość — oznacza to, że jego siła rośnie. I to bardzo — uzupełnił, a Lina zamknęła oczy, czując, jak powoli ogarnia ją strach.

Bariery otaczające Zarmię były legendarne — nikt pragnący czyjejś krzywdy nie mógł nawet wejść do miasta, a co dopiero…

— Ja… — zaczęła ochryple — …nie wiem nawet, od czego miałabym zacząć. Gdzie iść, co tak naprawdę robić…

— Po pierwsze musisz odnaleźć Pradawne Smoki oraz należące do nich artefakty — wyjaśnił Sajran. — Według Księgi są to kluczowe elementy, by go pokonać.

— A ilu ich tak naprawdę jest? — zapytała niepewnie, czując, że jest to bardzo ważne pytanie. — Muszę to wiedzieć zanim cokolwiek zrobię. Każda legenda podaje zupełnie inne liczby.

— Jest ich dokładnie dwudziestu — powiedział Nyon, a ona zrozumiała, że legenda, którą jej zawsze opowiadał o Białym Smoku jest najbliższa oryginałowi.

To jednak w żaden sposób jej nie uspokoiło. Jak miała odnaleźć dwadzieścia osób, kiedy świat był tak duży?

— Jak niby mam ich odnaleźć? — zapytała lekko drżącym głosem. — Świat jest przecież ogromny…

— Tego nie musisz się obawiać — rzekł Sajran, a ona spojrzała na niego przejęta. — Pradawni są tutaj — wyznał. — W naszym królestwie. Ich przeznaczeniem jest być z tobą i cię strzec, narodzili się więc nie tak daleko od ciebie, by móc cię spotkać. Każde z nich jest jednak zupełnie inne i ma inny tok myślenia, ponieważ inne były koleje ich losu.

— Czy wiesz, kim oni są? — zapytała.

— Nie — przyznał. — Mimo mych wizji jedyną osobą, którą potrafię jakoś „dostrzec” jesteś Ty Pani. Zwykle moje wizje na temat jakiejś osoby ukazują się dopiero wtedy, gdy ujrzę kogoś na własne oczy. Pani jest wyjątkiem od tej reguły

— Jak wiele widzisz? — zapytała, czując w sercu lęk, on jednak wyznał:

— Tylko tyle, na ile pozwala mi Bóg Ojciec.

Westchnęła cicho, ciesząc się, że nie znał żadnych szczegółów, lecz po chwili zagryzła dolną wargę, bijąc się z myślami, co z tym wszystkim zrobić. Spojrzała na Sunna i Kła, którzy od dłuższego czasu po prostu milczeli patrząc na nią… i nagle jej ciało, jej umysł podjęły decyzję. Wszystko jednak zależało od jednego pytania, które im zadała mentalnym głosem:

„Czy ruszycie ze mną, jeśli się zgodzę?” — oni jednak, jeszcze zanim skończyła pytać, pokiwali głowami, przez co miała ochotę zwyczajnie się popłakać, widząc, jak bardzo im na niej zależy.

Pozbierała się jednak i zamknęła oczy — odetchnęła głęboko i powiedziała, kierując w miarę spokojny wzrok na przybyłych:

— Dobrze. Chociaż wydaje się to beznadziejne, zgadzam się. Kiedy mamy wyruszyć? — zapytała i nagle odezwał się cichy dotąd Alan, który siedział obok ciągle naburmuszonej Katriny:

— Jak to „mamy”?

W tym czasie Sunny i Kieł stanęli po jej bokach niczym prawdziwi Strażnicy.

— Chłopcy ruszają ze mną. Kieł jest na tyle duży, że może bez problemu służyć mi jako transport, a Sunny… — w końcu poczuła, że się lekko uśmiecha. — Sunny w końcu jest reinkarnacją Pradawnego Smoka Piorunów.

— No pewnie siostrzyczko — odparł ubawiony chłopak, widząc zdumienie na twarzach zgromadzonych.

— Jesteś Pradawnym Smokiem? — wykrztusił zszokowany Marik, na co ten odparł zadowolony:

— Jestem. — Uśmiechnął się szeroko i poklepał miejsce nad swoim przegubem. — Dowiedziałem się o tym w czasie mojej wędrówki. Wróciłem ledwo się tego dowiedziawszy, czyli tydzień temu.

Marik patrzył na niego bez słowa, a chłopak odwzajemnił to poważne spojrzenie. Obaj znali prawdę — to nie był zbieg okoliczności.

Marik zaczął się zastanawiać, od jak dawna koła przeznaczenia tak bardzo kręcą się w życiu jego siostrzenicy?

— Przepraszam — wtrąciła nagle Yura, wchodząc niepostrzeżenie do pokoju i tym samym strasząc niektórych.

— Tak, kochana? — zapytała Lina, przyzwyczajona już do tego, jak cicho kobieta się porusza, a ta wyjaśniła:

— Prosiła Panienka by poinformować, kiedy wybije północ.

To już była ta godzina? Wrócili do domu przed jedenastą.

— Dziękuje moja droga. Idź już do domu i pozdrów swoich chłopców.

Kobieta ukłoniła się z podziękowaniami i wyszła bezszelestnie.

— Już późno — zauważył Kieł, chcąc zakończyć na dziś tę rozmowę.

Lina wyglądała, jakby była u kresu sił.

— Tak — podchwyciła od razu. — A skoro mamy wyruszyć jeszcze jutro, to koniec zabawy.

— Tak, przyda się wam odpoczynek — przyznał Sajran. — Skoro ruszacie we trójkę, musicie być w pełni sił.

— Jutro rano, zanim wyruszycie, będziemy musieli porozmawiać — powiedział do Liny Nyon, a ta spojrzała na niego pokonana i rzekła:

— Dobrze Mistrzu.

Rozdział 4

Pierwsza miłość i złamane serce


Kolejny dzień nastał nim się obejrzała. Do pokoju wpadły dość silne promienie porannego słońca, skutecznie wybudzając ją ze snu. Otworzyła zdezorientowana oczy, mając wrażenie, jakby w ogóle nie spała — w jej głowie od razu zaczęły kołatać się wydarzenia minionego wieczoru i rozmowa, która — miała cichą nadzieję — nigdy nie obrała takiego toru.

Znała jednak prawdę aż zbyt dobrze — nadzieja była matką głupich, lecz nic nie mogła poradzić, że czasem chciała być głupcem.

Usiadła na łóżku, by odsunąć się od promieni słońca i ścisnęła nasadę nosa, by załagodzić pierwsze objawy bólu głowy — samo to, że je miała, świadczyło o tym, że miniona noc nie była snem, ponieważ dostawała go tylko wtedy, kiedy za bardzo przeciążyła umysł. A informacje, jakie „dostała” wczorajszej nocy były aż nazbyt przeciążające.

Westchnęła i przypomniało jej się, że dziś kończy siedemnaście lat, czyli oficjalnie była już osobą dorosłą. Nie miała jednak pojęcia, co teraz się stanie z jej pasowaniem na Wyższą Kapłankę — czy się w ogóle odbędzie?

Tak naprawdę cały dzisiejszy dzień stał pod znakiem zapytania.

Kiedy ona tak rozmyślała, ktoś zapukał do jej pokoju. Kiedy zapytała kto tam, usłyszała głos Yury:

— To ja Panienko. Wzywa Panią Kapłan Nyon — pragnie, by udała się Pani do ogrodu koło świątyni za pół godziny.

— Dziękuje Yura — odparła i wyczuła, że kobieta odeszła.

Wstała z łóżka domyślawszy się, że jej Mistrz — mimo sytuacji — wcale nie ma zamiaru rezygnować z pasowania jej.

Godzinę później była w ogrodzie Świątyni, klęcząc przed swoim Mistrzem, który z pomocą swej Kapłańskiej laski pasował ją na Wyższa Kapłankę Białego Smoka. Przygotowywali się do tego wszyscy już wiele dni wstecz, dlatego wszystko przebiegło gładko, choć o wiele krócej, niż było przewidziane.

Kieł, Sunny, Marik oraz Biały Mag — Sajran, stali pośród innych Kapłanów Świątyni nie przeszkadzając w ceremonii, która — jak się okazało — była dużo ważniejsza, niż Lina kiedykolwiek mogła przypuszczać.

— Dzięki temu tytułowi możesz dostać praktycznie wszelkie informacje dotyczące Smoków, które posiadają Świątynie — wyznał jej Mistrz, kiedy godzinę później stali oboje za jej domem, rozmawiając o tym, co się wydarzyło.

Marik opuścił ich zaraz po pasowaniu. Lina wiedziała, że nie chciał patrzeć na to, jak wyrusza — poza tym Katrina strzeliła takiego focha jeszcze przed pasowaniem, że nie miał wyboru, jak ruszyć z nimi.

Lina wiedziała, że wuj ją bardzo kochał, jednak rozumiała też, że córka zawsze będzie dla niego na pierwszym miejscu. Miała w tym wszystkim tylko jedno pytanie: Dlaczego Katrina właściwie tu przyjechała?

— Od dziś jesteś Wyższą Kapłanką Białego Smoka — mówił Nyon, wyrywając ją z tych myśli. — Przysługuje ci tym samym prawo by wiedzieć wszystko na tematy związane ze Smokami. Jeśli tylko będziesz potrzebować jakiejś pomocy, pokaż w jakiejkolwiek Świątyni Zmiennych ten herb — schylił się delikatnie i przyczepił go do pasa na jej talii. Od razu poczuła rumieniec na twarzy, czując go tak blisko. — Dzięki niemu otworzą przed tobą wszystkie znane im drzwi.

— A więc nie wystarczyłyby moje znaki — domyśliła się, a on spojrzał na nią poważnie, nadal tak blisko, ciągle nachylony…

— Nie — wyznał, będąc dosłownie kilka centymetrów od jej twarzy. — Jesteś Boginią, lecz o sercu i umyśle człowieka. Twoje znaki faktycznie by ci pomogły, jednak Świątynie — jak wiesz — rządzą się swoimi prawami.

— To dlatego, prawda? — zapytała, ciągle zarumieniona. — To dlatego chciał Mistrz, bym została Kapłanką.

Odsunął się trochę i po raz pierwszy ujrzała, jak spuszcza przed nią wzrok.

— W pewnym sensie — przyznał. — Nie chciałem byś — kiedy nadejdzie czas — wyruszyła bez jakiegokolwiek wsparcia.

— … — aż zabrakło jej słów na to wyznanie, a on znów odsunął się odrobinkę. — A więc wiedziałeś — powiedziała, czując jak jej wnętrze ogarnia poczucie zdrady. — Wiedział Mistrz, że Szatan się odrodził. Wiedziałeś, że będę musiała… — nagle odwrócił wzrok, a ona cofnęła się, jakby dostała w twarz.

— Przepraszam cię — powiedział i wyjaśnił: — Dostałem zakaz mówienia ci o tym, jednak chciałem cię do tego przygotować. Chciałem byś otrzymała jak najwięcej, zanim…

— Zanim pójdę w paszczę lwa? — zapytała, na co odparł zdecydowanym tonem:

— Możesz go pokonać. — Jego pewność była tak wielka, że uczucie zdrady zaczęło znikać. — Nigdy w nikogo nie wierzyłem tak, jak w Ciebie. Jesteś tą, która jest w stanie z nim walczyć i wygrać — zrozumieć jego działanie i odpowiedzieć na nie. Musisz… tylko wygrać ze sobą — wyznał, a ona zrozumiała, że mówił o jej krwi… i o ukrytych w niej demonach. — Odnajdziesz pozostałych, a oni dadzą ci siłę, której czujesz, że ci brak.

Spojrzała na niego, zrozumiawszy po tylu latach swoje uczucia — ona go kochała. Kochała jego siłę, jego wiarę w nią… to jak na nią patrzył. Czy istniała szansa, że i on ją kochał? Czy jego wiara w nią była miłością?

Tak bardzo pragnęła by…

— Mam coś dla ciebie — powiedział i wręczył jej prezent.

Zaskoczona rozwinęła materiał i ujrzała bransoletę z białego złota, na której znajdowały się wyryte rysunki, niektóre zabarwione czarnym pigmentem.

Od razu ją rozpoznała.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.58
drukowana A5
za 35.32
drukowana A5
Kolorowa
za 60.26