Cena (o)błędu
I
„Hello, thank you for your mail. My name is Magnus Klintvall. I live in a big house by the lake near Stockholm and I am a reliable person”.
„Halo, dziękuję za mejl od pani. Nazywam się Magnus Klintvall. Mieszkam w dużym domu nad jeziorem w pobliżu Sztokholmu i jestem osobą godną zaufania.”
Magnus przeczytał jeszcze raz tekst, sprawdził, czy jest prawidłowo napisany po angielsku i kliknął na przycisk „Wyślij”. Był ciekaw, co będzie dalej.
Mejl był odpowiedzią na niesamowitą ofertę, jaką otrzymał od niejakiej Mrs. William. Miał odziedziczyć 11.500.000 dolarów. Jak można dziedziczyć po kimś, z kim się nie jest spokrewnionym ani nie widziało się go na oczy? Nad tym się nie zastanowił…
Magnus miał sześćdziesiąt cztery lata i był dyplomowanym inżynierem, absolwentem renomowanej politechniki Kungliga Tekniska Högskolan w Sztokholmie, ekspertem od cyberbezpieczeństwa. Jego specjalność to było wykrywanie manipulacji psychologicznych w sieci w celu wyłudzenia danych, ochrona systemów komputerowych przed hakowaniem i odpieranie ataków hybrydowych.
Dobrze zarabiał, miał duże oszczędności i mieszkał w wygodnym domu pięknie położonym nad jeziorem w Ekerö pod Sztokholmem. Był od roku rozwiedziony i miał dwie dorosłe córki. Zostawił żonę ponieważ na jego horyzoncie pojawiła się nowa miłość — młoda Niemka, którą poznał na urlopie. Magnus był cały w skowronkach, otwarty na świat i ludzi. Kiedy jest się zakochanym kolory wydają się silniejsze, ptaki śpiewają głośniej i ludzie wydają się lepsi. Nie zdziwił się, kiedy w jego skrzynce mejlowej pojawił się list następującej treści:
„Hello, I am Mrs. Chelsea William. Peace and love of God with you. Please, can I trust you? Because God directed mig to you in my dream after the seventh day of fasting and prayer. I’m dying of cancer, I can die any moment according to my doctor. I will a reliable person to inherite me when I die: 11.500.000 dollars. I want this money to go to charity. Can I order to send my money to you after my death?
God bless you! I’m waiting for a message from you.
Regards
Mrs. Chelsea William”
W przekładzie:
„Halo, nazywam się pani Chelsea William. Pokój i miłość Boga z tobą. Czy mogę ci zaufać? To Bóg skierował mnie do ciebie w moim śnie na siódmy dzień postu i modlitw. Umieram na raka. Mój lekarz mówi, że mogę umrzeć w każdej chwili.
Chciałabym, żeby rzetelny człowiek odziedziczył mój majątek: 11.500.000 dolarów. Chcę przeznaczyć te pieniądze na dobroczynność. Czy mogę wydać dyspozycję wysłania ci tej sumy po mojej śmierci? Niech Bóg cię błogosławi!
Czekam na wiadomość od ciebie.
Z wyrazami szacunku
Pani Chelsea William”
Magnus słyszał o tzw. listach z Nigerii, które były masowo wysyłane do mieszkańców Szwecji w latach siedemdziesiątych w celu wyłudzenia pieniędzy. Media i policja ostrzegały ludność przed odpisywaniem na tego rodzaju mejle. Magnus też był zresztą ostrożny i zwykł szukać informacji na Google, sprawdzał, czy nie była to masowa wysyłka. Czasem takie same sformułowania pojawiały się w mejlach, o których pisano na necie, zmienione tylko były adresy odbiorców.
Tym razem żadna Mrs. Chelsea William nie oferowała gigantycznego spadku komuś innemu. Magnus wysnuł wniosek, że sprawa jest uczciwa i postanowił odpisać. Dlaczego jakaś nieznana osoba z nie wiadomo jakiego kraju, z którą nigdy wcześniej nie miał kontaktu, chce darować fortunę właśnie jemu, obcemu człowiekowi ze Szwecji, uznał za mało istotny detal. Był rok 2016, listy z Nigerii należały do przeszłości i trzeba być otwartym na nowe propozycje.
Życie jest jak pociąg, który jedzie po określonym torze. Można zmienić bieg swego życia zmieniając tor. Człowiek jest dróżnikiem, który przestawiając zwrotnicę kieruje pociąg na inny tor. Magnus klikając na komendę „Wyślij!” skierował pociąg swego życia na tor ku przepaści.
Ekspert od systemów komputerowych był zawsze idealistą. Chciał zmieniać świat na lepsze. W wieku dwudziestu lat zapisał się do Związku Rewolucyjnych Marksistów (Det Revolutionära Marxisters Förbund). Organizacja ta powstała na przełomie roku 1970/71 w Sztokholmie i zdecydowanie opowiedziała się po stronie rewolucji październikowej, Lenina i Trockiego oraz nawiązała współpracę z czwartą Międzynarodówką. W roku 1975 organizacja zmieniła nazwę na Robotniczy Związek Komunistyczny (Kommunistiska Arbetarförbund).
Aleksander Sołżenicyn otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie literatury za swoje trzytomowe dzieło Archipelag Gułag w roku 1970. Arcydzieło to opisuje zbrodniczy, komunistyczny system zniewolenia i terroru oraz gehennę życia niewinnych ludzi w radzieckich łagrach. Nagrody Nobla przyznaje Akademia Szwedzka i jest to wydarzenie światowej rangi, trzeba być ślepym i głuchym, żeby nie wiedzieć kto dostał tę prestiżową nagrodę i za co. Pokazanie prawdziwego oblicza komunizmu nie zmieniło światopoglądu Magnusa. Nadal był przekonany, że jest to najlepszy, najsprawiedliwszy system na świecie, który został może trochę wypaczony w Związku Radzieckim, co wszak nie oznacza, że sam system jest zły. Dał się oszukać z taką samą łatwością jak później w życiu, kiedy odpowiedział na mejl fikcyjnej Mrs. William. Członkostwo w partii żeglującej pod sztandarem komunizmu uważał za przyczynianie się do skierowania świata ku świetlanej przyszłości.
Magnus był z gruntu uczciwy i wierzył, że ludzie są dobrzy. Jest to powszechne przekonanie wśród starszych Szwedów, którzy żyją w bańce mitów i złudzeń zaszczepionych im przez dziesiątki lat rządów socjaldemokracji. Magnus należał też do typu tzw. godhetsknarkare co można by z grubsza przetłumaczyć jako narkoman dobroci. Czuł nieodpartą chęć pomocy i czynienia dobrze. Taka szwedzka Pollyanna.
Młodzieniec był zainteresowany nową techniką i komputerami, zapisał się więc na politechnikę, skończył studia i otrzymał dyplom magistra inżyniera. Na jednym z wieców zorganizowanych przez swoją partię poznał przyszłą żonę, Birgittę. Świeżo upieczony inżynier założył prywatną firmę, co zupełnie nie szło w parze z jego komunistyczną ideologią. To było niesamowite, że skończył studia techniczne, oparte na logice, ale zupełnie nie umiał włączyć logicznego myślenia w innych dziedzinach.
Wzbogacił się, ożenił się, powołał na świat dwie córki i tak zbiegło życie. Nie całe — najbardziej dramatyczne wydarzenia były przed nim. Na wakacjach na Majorce poznał Niemkę Gizelę.
II
Gizela wróciła skonana z pracy i przyrządziła sobie kanapkę i gorącą herbatę. Miała już dosyć tego uczenia sfory krnąbrnych dzieciaków w jednej ze szkół podstawowych w Chemnitz w byłej NRD. Połowa uczniów była z krajów Bliskiego Wschodu. Nie chcieli się uczyć niemieckiego, na przerwach rozmawiali po arabsku, nie chcieli jeść wieprzowiny w szkolnej stołówce i przeszkadzali na lekcjach. Kiedy zwracała im uwagę, chłopcy tylko śmieli się pogardliwie i dalej zaczepiali dziewczynki, które nie nosiły hijabu. Wyzywali je od kurew. Nauczycielkę traktowali z góry, była przecież kobietą. Zrozpaczona zwracała się do dyrektora szkoły o pomoc, ale ten bezradnie rozkładał ręce.
— Nie mogę ich ukarać, oskarżą mnie o rasizm. Musisz być dla nich wyrozumiała, im jest trudno pogodzić dwie kultury.
Gizela miała dosyć. Rok szkolny kończył się niedługo i wykończona nauczycielka postanowiła wyjechać do ciepłych krajów naładować baterie. Wykupiła dwutygodniowe wczasy na Majorce. Słońce, ciepło i zmiana otoczenia, to jest to, czego potrzebowała teraz najbardziej. Jechała sama, nie miała ani męża, ani partnera. Jej ostatnia relacja skończyła się cztery lata temu. Mąż był alkoholikiem i kiedy raz uderzył Gizelę postanowiła nie czekać, aż zbije ją na kwaśne jabłko. Spakowała swoje rzeczy i wyniosła się do rzeczonego jednopokojowego mieszkanka. Kontrakt na obecne mieszkanie miał mąż więc nie mogła go wyrzucić. Od tamtej pory była sama, no bo gdzie miała kogoś poznać? W szkole wszystkie nauczycielki to były kobiety, a jedyny mężczyzna, dyrektor, był żonaty. Przystawiał się do Gizeli, ale ona zbywała jego końskie zaloty uśmiechem.
— Dieter, nie podrywaj mnie bo nic z tego nie będzie, ja mam sympatię — mówiła z uśmiechem, ale stanowczo.
— Tak? A gdzie on jest? Nigdy nie przyszedł po ciebie do szkoły — wypytywał niezadowolony z odmowy dyrektor, pulchny, świński blondyn o lubieżnych ustach i z mocno zarysowanym brzuchem.
— Często wyjeżdża służbowo za granicę — odparła Gizela.
Na szczęście dzwonek ogłaszający koniec przerwy przerywał tę dyskusję. Dyrektor nie podobał jej się, a poza tym był żonaty. Nie miała zamiaru pakować się w romans z żonatym facetem. Wolnych, atrakcyjnych mężczyzn nie było w jej otoczeniu. Nauczycielka nie chodziła na tańce ani nie odpowiadała na ogłoszenia na Tindrze, wiedziała, że grasuje tam masa oszustów. I tak mijały lata.
Hotel w Magaluf to był jeden z tych betonowych bunkrów, które masowo zbudowano dla rosnącej masy turystów. Ale nie siedzi się przecież w hotelu! Gizela spędzała dni na plaży, a wieczory w barze. Nie chodziło jej o alkohol, musiała przecież gdzieś być, a nie patrzeć w ścianę w pokoju. Siadała z drinkiem przy stoliku i obserwowała gości. W miarę jednak, jak ubywało alkoholu w szklance, kobieta zapadała się w sobie i nie myślała o niczym. Po prostu była. Dyskretna muzyka pogłębiała uczucie komfortu.
Magnus wszedł rześkim krokiem do baru i od razu skierował się do lady. Siedziało już tam paru zawianych gości, obściskujących dziewczyny, które chichotały głupio. Nie wiadomo czy im się to podobało i podnosiło ich poczucie własnej atrakcyjności czy też usiłowały pokryć zdenerwowanie.
— Co podać? — spytał barman, młody chłopak w żółtej koszulce polo. Uwijał się jak mucha w ukropie.
— Podwójne whisky z lodem — zamówił przybysz.
— Już się robi!
Magnus chwycił szklankę i rozejrzał się po sali. Od razu zauważył młodą, opaloną blondynę w skąpej, białej bluzce, dumającą nad pustą szklanką. Rozpuszczone włosy opadały na nagie ramiona.
— Czy można się przysiąść?
Zapytanie wyrwało Gizelę z odrętwienia. Podniosła wzrok i spojrzała na mężczyznę, który nagle wyrósł przy jej stoliku. Był wysoki, dobrze zbudowany, ale mocno starszy. Siwizna na skroniach i zmarszczki wokół oczu mówiły swoje. „Pewnie jest po sześćdziesiątce” pomyślała. „Ale co tam, pogadać można”. Skinęła potakująco głową. Magnus usiadł i spojrzał na kobietę ciepłym wzrokiem. Tego właśnie potrzebowała — ciepła, akceptacji, zrozumienia. Uśmiechnęła się do niego.
— Magnus jestem — przedstawił się.
— Gizela — odparła i podniosła na niego wzrok. Spod długich rzęs spoglądały na niego duże, zielone, lekko zamglone piña coladą oczy.
— Co pijesz? — spytał wskazując na jej pustą szklankę.
— Pina colada.
Magnus wstał, poszedł do baru i wrócił z drinkiem ozdobionym kolorową parasolką. Postawił na stoliku, usiadł i podniósł swoją szklankę do góry.
— Cheers!
— Cheers!
No i kto powiedział, że alkohol jest szkodliwy? Alkohol przełamuje lody, zbliża ludzi, zajmuje ręce i oszałamia głowy. Cheers! Kto tam myśli o konsekwencjach.
Jak ktoś nie umie postawić granicy, to sam sobie winny.
— Skąd jesteś? — spytał Magnus i upił kolejny łyk whisky.
— Z Chemnitz w Niemczech, a ty?
— Ze Sztokholmu w Szwecji.
„Szwed! A to ci heca!” pomyślała Niemka.
— Długo tu jesteś?
— Tydzień. A ty?
— Dopiero przyjechałem.
— Ile jeszcze ci pozostało wakacji?
— Tydzień. A tobie?
— Też tydzień. Jeszcze piña coladę? — spojrzał na jej pustą szklankę. Sam też już osiągnął dno. W szklance.
— Chętnie.
Magnus pożeglował do baru po kolejne drinki.
— Może pójdziemy potańczyć? — zaproponował. — Siedzimy i siedzimy, trzeba się ruszać!
— Racja — zgodziła się.
Opróżnili szklanki do dna i wyszli w ciemną, upalną noc. Dyskoteki nie trzeba było długo szukać, wystarczyło iść za dźwiękiem muzyki. Weszli na salę i od razu zanurzyli się w wir tańczących.
„Upside, inside out, livin’ la vida loca!” — DJ puścił słynny hit Ricky Martina. Ten przebój nigdy się nie zestarzeje. Trzeba żyć tu i teraz, szalone życie — to jest to! Nie da się być młodszym, ale da się być szalonym! Magnus szalał na parkiecie. No, szalał to może za dużo powiedziane — skończył właśnie sześćdziesiąt cztery lata. Szalał we własnym pojęciu, podrygiwał — w oczach Gizeli. „She will make you take your clothes in the rain!” — darł się.
— Does it rain much in Germany? — krzyknął w ucho Giseli, pracowicie kręcąc biodrami.
— Sometimes! — odkrzyknęła. Doprawdy, zabawny był ten staruszek. Gizela miała trzydzieści siedem lat, wyglądała na dwadzieścia siedem więc wszyscy powyżej pięćdziesiątki to byli dla niej starcy.
Koło północy wyszli z baru i poszli na spacer nad morzem. Było ciepło i pięknie. Magnus schylił się, podniósł wygładzony wodą kamień i wręczył swej damie.
— To jest magiczny kamień. Zachowaj go, a twoje życie się odmieni.
— Jak? — spytała.
— Na lepsze!
„Na lepsze. Chciałabym móc zostawić tę pracę. Chciałabym wyjechać z Niemiec.
Może do Szwecji?” przemknęło jej przez głowę. Spojrzała na swego towarzysza wieczoru. „Trzeba go lepiej poznać”. Uśmiechnęła się i włożyła kamień do torebki.
— Wiesz, chciałabym już wrócić do hotelu — powiedziała.
— Oczywiście, jeżeli tego chcesz. Spotkamy się jutro? — zapytał z nadzieją, ale i ze strachem, że odmówi.
— Owszem. Przyjdź na plażę przy hotelu „Flamingo”. Będę na leżaku.
Magnus odprowadził Gizelę do hotelu i na pożegnanie cmoknął ją w policzek. Nie pchał się na górę do pokoju, co spodobało się Gizeli. Wjechała windą na dziesiąte piętro i tak jak stała runęła na łóżko i od razu zasnęła. Magnus wrócił do swego hotelu, ale nie mógł zmrużyć oka. Obecność młodej kobiety tak go podkręciła, że leżał i obmyślał różne scenariusze. Owszem, był żonaty, ale to jest przecież do załatwienia. Wróci do Szwecji i wystąpi o rozwód. Od dawna już nie sypiał z Britt i byli bardziej jak rodzeństwo niż małżeństwo. Może przeniesie się do Niemiec? Nudził się się już w Szwecji, chciałby zamieszkać w innym kraju. Dlaczego by nie Niemcy? Z taką kobietą u boku można mieszkać gdziekolwiek. „Jest sama na wakacjach to znaczy nie ma nikogo. Dobra nasza!”. W końcu zasnął. Kiedy się obudził była jedenasta. Spojrzał w popłochu na zegarek. Gizela jest już na pewno dawno na plaży! Wziął prysznic, wbił się w kąpielówki, wrzucił na siebie T-shirt i krótkie spodnie i wypadł z hotelu.
Na plaży było mrowie ludzi. Jak ją znaleźć? Magnus zaczął pracowicie przemierzać szlak między leżakami i rozglądać się. Wszędzie leżały ciała — młode, starsze i zupełnie stare, i wystawiały się do słońca. Turyści z północy zupełnie nie myśleli o tym, że słońce w środku dnia jest niebezpieczne, niektórzy jednak zdawali sobie z tego sprawę i chronili się pod kolorowymi parasolami. Dzieci biegały między leżakami albo budowały zamki z piasku, sprzedawca lodów i napojów głośno zachwalał swój towar. Idyllę zakłócali Murzyni, którzy jeden po drugim stawali przed leżącymi i podtykali im pod nos okulary słoneczne, rzekomo markowe portfele i torebki. Personel hotelowy przeganiał ich, ale po jakimś czasie znowu wracali. Każdy raj ma swego węża.
Magnus przeszedł całą przyhotelową plażę wzdłuż brzegu, zawrócił i zaczął obchodzić drugi rząd. Kiedy był przy piątym ktoś pomachał do niego słomkowym kapeluszem. To była ona. Uff!
— Dzień dobry, jak się masz! Nareszcie cię znalazłem! — Magnus usiadł na leżaku obok, który Gizela przezornie zarezerwowała wcześniej. — Długo tu jesteś?
— Od dziesiątej.
— No, to poopalamy się, a potem zapraszam na lunch! — oświadczył i rozłożył się na leżaku, całkowicie szczęśliwy. Czego trzeba więcej? Słońce, lazurowe niebo, zielonkawe morze i zielone oczy blondyny. „Muszę ją zdobyć” pomyślał. To, że chciała się z nim spotkać to był dobry znak.
Zakochał się w tej Niemce, nawet nie wiedział kiedy. Tydzień na Majorce był magiczny — Magnus czuł się jak młody chłopak. Z tą różnicą, że młodzi chłopcy na ogół nie mają pieniędzy, a starszy mężczyzna miał ich więcej niż potrzebował. Spędzali większość czasu razem, Magnus zapraszał swoją flamę na obiady i kolacje.
Wieczorem mieszali się z tłumem spacerowiczów, który płynął deptakiem w Magaluf. Wszystkie butiki były otwarte. Gizela przystanęła przed wystawą zapatrzona w manekin, na którym pyszniła się niebieska, jedwabna sukienka z dużym dekoltem.
— Podoba ci się? — spytał Magnus.
— Ogromnie!
— No to chodź, wejdziemy i przymierzysz.
Weszli. Sprzedawca zdjął suknię z wystawy i Gizela weszła do przymierzalni. Kiedy wyszła ubrana w kreację Magnus nie mógł nacieszyć oczu.
— Chcesz tę kieckę? — spytał.
— Chciałabym! Jaka jest cena? — spytała sprzedawcy. Ten usłużnie podał sumę.
— Och! — wykrzyknęła mimowolnie. — Nie mogę jej kupić, jest dla mnie za droga.
— To prezent ode mnie — oświadczył. — Bierz ją, jak ci się podoba. — I zapłacił w kasie.
Starą sukienkę sprzedawca zapakował do papierowej torby.
— Dziękuję! — kobieta cmoknęła swego nowego kawalera w policzek i poszli dalej. Na kolejnej wystawie uwagę Gizeli przykuła elegancka, żółta torebka na pasku i z wypracowanymi detalami, a jeszcze dalej fantastyczne, białe sandały na słupku. Magnus zapłaciła za wszystko bez zmrużenia oka.
— Teraz masz na sobie szwedzkie kolory — oświadczył z zadowoleniem.
— Szwedzkie kolory? — powtórzyła Gizela.
— No, żółty krzyż na niebieskim tle to są kolory szwedzkiej flagi — wyjaśnił.
— Ach tak, oczywiście — roześmiała się perliście. — A wiesz, że flaga Chemnitz też jest w kolorze żółtym i niebieskim?
— Co ty powiesz? — zdziwił się Magnus — To mamy coś wspólnego.
„Szwecja” pomyślała Niemka w duchu. „Tam chcę pojechać”. A głośno powiedziała.
— A jak jest w Szwecji?
— Dobrze. Spokojnie — odparł Magnus.
— A gdzie tam mieszkasz?
— W dużym domu nad jeziorem, niedaleko od Sztokholmu.
— Nad jeziorem? To pewnie jest i las?
— W Szwecji wszędzie jest blisko do przyrody.
Gizela westchnęła. Sama mieszkała w jednopokojowym mieszkaniu z wnęką kuchenną przy głośnej, ruchliwej ulicy w Chemnitz. Spaliny ze starych Trabantów, które jeszcze jeździły po mieście, wdzierały się do pokoju. Na noc musiała zamykać okno, chociaż wolałaby spać przy otwartym. Balkonu nie było, ale i tak nie dałoby się na nim wysiedzieć. Mieszkanie bez balkonu jest jak karton do butów, Gizela dusiła się w swoim lokum. Wychodziła z niego z ulgą, ale codziennie w drodze do pracy mijała upiora z przeszłości: trzynastometrowy, czterdziestotonowy pomnik Karola Marksa, usytuowany na tle długiego, brzydkiego, bezdusznego budynku z lat sześćdziesiątych. W ścianę domu tuż za pomnikiem wmurowana była olbrzymia tablica z osławionym napisem „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” w czterech językach: niemieckim, angielskim, francuskim i oczywiście rosyjskim.
„Der Nischel” czyli głowa w dialekcie saksońskim przytłaczała swoją wielkością i topornością, i była ponurym przypomnieniem czasów, kiedy kłamstwo było prawdą,
a obłęd normą.
Czas mijał szybko i była pora na kolację. Zjedli ją w którejś z licznych restauracji. Gizela czuła się w nowej sukni i sandałach jak miss Majorki. Magnus podziwiał jej długie, opalone nogi i stopy oplecione paskami sandałów i pękał z dumy, że ma taką atrakcyjną laskę. „Laska” przechwyciła jego spojrzenie i sięgnęła do nowej torebki po puderniczkę i szminkę, żeby umalować sobie usta.
— Nie maluj — szepnął Magnus, przyciągnął do siebie i pocałował ją namiętnie. Wyszli trzymając się za ręce jak nastolatki. Kiedy stanęli pod hotelem Flamingo mężczyzna spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę. Nie musiał formułować pytania słownie, pociągnęła go za sobą do windy. W pokoju hotelowym odegrali scenę jak w hollywoodzkim filmie: po zatrzaśnięciu drzwi zaczęli się oboje gorączkowo rozbierać i padli na dywan przy łóżku. Tam rzucili się na siebie jak głodny na kawałek chleba albo jak pies na kość.
Gizela była w miarę zadowolona z wysiłku seksualnego swego nowego kochanka, on sam zaś był wniebowzięty. Tego właśnie potrzebował. A Gizela potrzebowała sponsora. Ten niedawno poznany „staruszek” był jej biletem do nowego życia, które miała nadzieję zacząć w Szwecji. Miała dość arabskich, rozwydrzonych dzieciaków, hałasu z ulicy, przy której zmuszona była mieszkać i nie mogła już dłużej patrzeć na gigantyczny, toporny pomnik Karola Marksa. Chemnitz od roku 1953 do upadku muru berlińskiego w 1990 nazywało się Karl-Marx-Stadt, ale potem, w wyniku referendum, miasto powróciło do swojej starej nazwy. Dlaczego więc nie zburzono tego widma komunizmu?
— Are you happy? — spytał Magnus, kiedy wstał (z trudem) z dywanu i podał jej rękę, żeby też wstała.
— Very happy! — Gizela roześmiała się uwodzicielsko. Magnus odczytał to jako zachętę do dalszych ćwiczeń erotyczno-gimnastycznych. Pchnął Gizelę na łóżko, ale kobieta natychmiast wstała i szepnęła:
— Muszę iść do łazienki.
— Of course, my dear, take your time — i rozciągnął się wygodnie na hotelowym łożu w rozmiarze king size. „Świetnie idzie!” pomyślał zadowolony. „Alleluja i do przodu!”.
Gizela zmyła makijaż, wzięła prysznic i przebrała się w negliż, który wzięła ze sobą z Niemiec w razie, gdyby trafiła się jakaś przygoda. W Niemczech żyła w celibacie, ale na urlopie chciała to sobie odbić. Kiedy wróciła do pokoju jej towarzysz nocnych uciech już spał zasłużonym, mocnym snem. Gizeli to wcale nie przeszkadzało. Wiedziała już, że go ma. Położyła się na drugiej połowie łoża i również zasnęła.
Tydzień minął szybko. Samolot Gizeli do Berlina odlatywał w południe i już rano musiała jechać na lotnisko.
— Chcesz być ze mną? — spytał Magnus ostatniej nocy przed wyjazdem. Podparł się łokciem i spojrzał Gizeli głęboko w oczy.
— Być może — odparła. Kobieta nie może okazywać się zbyt chętną, bo obniża swoją cenę. Tego nauczyła ją matka. — A ty?
— Absolutnie tak. Jesteś kobietą mego życia — oświadczył Magnus i pocałował ją w usta.
— Muszę ci zadać jedno pytanie.
— Pytaj.
— Czy jesteś żonaty?
— Tak. Ale rozwiodę się. Chcę ożenić się z tobą.
Ożenić się. Magiczne słowo, na które nabrało się już wiele kobiet. Gizela postanowiła być ostrożna.
— Cieszę się. Załatw rozwód, a będę twoja.
Sprawa była jasna.
— Masz to załatwione — oświadczył Magnus. Usiadł na łóżku i wyjął coś z szuflady stolika nocnego. Podał Gizeli ozdobne puzderko. Spojrzała na niego zdziwiona.
— Otwórz! — polecił.
Otwarła. W pudełeczku leżał potrójny sznur pereł z Majorki. Magnus nie wiedział, że istnieje przekonanie, że perły oznaczają łzy i nie powinno się ich dawać w prezencie.
— Thank you — wyszeptała Gizela. Magnus wyjął perły i zapiął je na szyi swojej flamy. Była teraz jak słynna skandalistka Margaret Campbell księżna Argyll, której zdjęcia w intymnej sytuacji, gdzie jest ubrana tylko w potrójny sznur pereł, wywołały skandal stulecia w Wielkiej Brytanii.
Kochali się potem jak wariaci, a rano Magnus pożegnał swą damę pod hotelem. Długo patrzył za taksówką, która ruszyła wolno aleją pod palmami, a potem przyspieszyła i zniknęła z oczu. Magnus poczuł lekkie ukłucie w sercu i przez chwilę zastanawiał się, czy Gizela istniała naprawdę? Poprzedni tydzień był jak film, jak sen. Natychmiast wysłał SMS-a:
— Darling, are you real?
Gizela siedziała w taksówce i też zastanawiała się, czy cała przygoda z tym Szwedem zdarzyła się naprawdę czy to był sen. I wtedy kliknął jej telefon. Odczytała SMS-a i zaśmiała się. Natychmiast odpisała:
— I’m real, are you?
A więc przygoda miała wielkie szanse na dalszy ciąg.
Samolot Magnusa do Sztokholmu odlatywał po południu. Spakował się i pojechał na lotnisko.
III
Sztokholm przywitał go świeżym, chłodnym powietrzem. Poważny nastrój. Ludzie spieszący po bagaż i do domu. Jaki kontrast z Majorką, gdzie powietrze było rozgrzane i wibrowało, nikt się nie spieszył i „love was in the air”. Magnus wsiadł w taksówkę i pojechał do Ekerö. Otwarł drzwi i wszedł do środka. Birgitta leżała już w łóżku, ale słysząc zgrzyt klucza w zamku wstała i wyszła na powitanie.
— Jesteś?
Cmoknął ją lekko w policzek.
— Zrobię kawę — powiedziała Britt i poszła do kuchni. Szwedzi zwykli pić kawę o każdej porze dnia i nocy, a potem dziwili się, że cierpią na bezsenność.
Magnus zdjął kurtkę, umył ręce i usiadł przy stole. Patrzył na żonę, która postarzała się i przytyła. Włosy miała ufarbowane, ale zmarszczek na czole i wokół ust nie dało się zamalować. I te stare, pomarszczone dłonie. O tym, że sam był młody czterdzieści lat temu, nie myślał. „Jak jej to powiedzieć?” zastanawiał się.
— Jak było? — spytała. — Odpocząłeś?
— Tak — odparł krótko.
„Najlepiej wziąć od razu byka za rogi” pomyślał.
— Britt — zaczął i zawiesił głos.
Podniosła na niego wzrok, ale zaraz opuściła, ponieważ nalewała kawę.
— Chcę rozwodu.
Britt potrąciła filiżankę i rozlała kawę. Najpierw myślała, że przesłyszała się, ale kiedy spojrzała na poważną twarz męża zrozumiała, że on nie żartuje.
— Dlaczego?
— Poznałem kogoś. Chcę z nią być.
Birgitta zaniemówiła.
— Co mówisz?
— To, co słyszysz. Chcę się rozwieść — powtórzył.
A więc dobrze usłyszała. Czterdzieści lat małżeństwa rozsypało się w proch na jej oczach. Była jednak zbyt dumna, żeby płakać, prosić i upokarzać się. Chce się rozwieść, proszę bardzo.
— Co powiemy dzieciom? — spytała rzeczowo.
— Są dorosłe, zrozumieją. Nic nie trwa wiecznie.
— Wiesz co? Prześpij się z tym, porozmawiamy jutro — zakonkludowała Britt i wróciła do sypialni, ale Magnus nie podążył za nią. Posłał sobie na kanapie w salonie.
Na drugi dzień rano małżeństwo (jeszcze dotąd) zaczęło dzień od kawy. Za oknem po niebie przepływały ciemne, ponure obłoki. Siedzieli w kuchni w milczeniu, aż Birgitta zapytała:
— Czy zmieniłeś zdanie?
— Nie — odparł Magnus.
— Kto zostanie w domu?
— Ja. Ten dom jest w mojej rodzinie od pokoleń. Dostaniesz połowę pieniędzy, będziesz mogła sobie kupić mieszkanie.
— Ale część mebli zabieram.
— OK. Zabierz, co uważasz.
Szwedzi nie lubią konfliktów. Każdą sprawę trzeba załatwić na spokojnie. Britt nie robiła awantur. Magnus złożył do sądu pozew o rozwód, który został szybko orzeczony, ponieważ druga strona nie sprzeciwiała się i dzieci były dorosłe. Birgitta znała swego męża od podszewki i uważała, że jeszcze przyjdzie po rozum do głowy i wróci. A wtedy ona zastanowi się, czy go przyjmie z powrotem. I tak będą w kontakcie ze względu na wspólne dzieci. Zresztą Magnus nadal lubił swoją żonę, a ona jego i pozostali najlepszymi przyjaciółmi.
Wkrótce po rozwodzie szczęście uśmiechnęło się szeroką gębą do Magnusa — jego stryj zszedł z tego świata i pozostawił mu 4.000.000 koron. Niebagatelna suma. Magnus postanowił zainwestować te pieniądze w różne fundusze i akcje, aby pomnożyć majątek. Miał dwa cele: kupić dom w Niemczech ażeby być blisko Gizeli oraz uczynić dobro dla świata — nawodnić Afrykę. Jak to jeszcze nie wiedział, w końcu był specjalistą od komputerów, a nie od nawadniania pustyń.
Gizela otworzyła szeroko oczy, kiedy otrzymała mejl od Magnusa:
— Kochanie, chcę kupić dom w Niemczech, żeby być blisko ciebie. Co ty na to?
„Jak to, to on chce się przenieść do Niemiec? Przecież ja chciałam do Szwecji! I co to znaczy — blisko mnie? To ja miałabym zostać w tej norze? Muszę to wyjaśnić!”
— Kochanie, jak mam rozumieć — dom blisko mnie? To znaczy gdzie? — wysłała natychmiast mejl.
— No gdzieś w Chemnitz albo w okolicy, jeszcze się nie rozejrzałem.
— Mówiłeś, że w Szwecji wszędzie jest blisko do natury, czy nie byłoby lepiej, żebym ja przeniosła się do ciebie?
Magnusa zatkało. Jak to, Gizela chce do Szwecji? Owszem, planowali być razem, ale jedno nie chciało spłoszyć drugiego więc nie rozmawiali o konkretach w czasie pobytu na Majorce, i teraz wyszło, że każdy chce co innego! Tego się nie spodziewał.
Zaczął rozmyślać nad całą sytuacją. Pożądał jej, to fakt, przy niej odżył, znów czuł się młody i pełen energii, ale żeby ona miała zamieszkać w Szwecji? Tu gdzie są jego córki i była żona? Magnus obawiał się komplikacji. A poza tym chciał całkowitej odmiany, życia w innym kraju. Postanowił poczekać z odpowiedzią, zajęty był teraz pomnażaniem majątku.
Niestety, fundusze okazały się bluffem, giełda zjechała w dół i Magnus w popłochu sprzedał akcje ze stratą zamiast spokojnie poczekać, aż giełda znowu pójdzie do góry. Stracił wszystko. Dom w Niemczech i studnie w Afryce odpłynęły w siną dal. I wtedy do skrzynki mejlowe wpadł list od Mrs. William. Magnus, jak wiemy, odpisał i natychmiast przyszła odpowiedź.
Suma spadku została odrobinę zmniejszona do 9.700.000 milionów dolarów z zastrzeżeniem, że Magnus dostanie 20%, a reszta ma być wykorzystana na cele dobroczynne. Słowo charity miało na niego magiczny wpływ. Mrs. William wiedziała, na jaki guzik nacisnąć.
Teraz była okazja odzyskać stracone miliony. Magnus, jako komunista, co prawda nie wierzył w Boga, ale nie przeszkodziło mu to uznać, że to Bóg zesłał mu Mrs. William. Zresztą napisała to w swoim mejlu. Podzielił się całą historią z byłą małżonką, która ostrzegła go, że to może być list z Nigerii. Magnus był innego zdania. Tak bardzo chciał odzyskać stracone miliony i zatrzymać swoją miłość, że był gotów na wszystko. Desperacja jest, niestety, złym doradcą. Wierzymy w to, w co chcemy wierzyć. Chcemy, żeby nas ktoś pokochał, chcemy, żeby ktoś darował pieniądze i jesteśmy gotowi na wszystko, żeby to dostać.
Oferta od Mrs. William to był dar nieba. W kolejnym mejlu umierająca kieruje go do swego adwokata. Magnus natychmiast zadzwonił na podany numer.
— Hello! This is Magnus Klintvall from Sweden. I want to talk to Mr. Uben Bungawunga.
— Hello, Mr. Bungawunga speaking — zaskrzeczał chropawy głos z drugiej strony.
— What can I do for you?
— I would like to talk to Mrs. William. Can you give me her number?
— Unfortunately it is not possible. Mrs. Williams suffers from lung cancer and is in the clinic in Heidelberg in Germany. She is dying and is not able to talk. You can talk to me, I am her lawyer.
— Can you verify this?
— Of course. I shall send you a copy of my identity card and a copy of my passport.
No tak, nie można żądać rozmowy z umierającą na raka płuc Mrs. William, i to jeszcze w Heidelbergu. Jej adwokat oświadczył to wyraźnie i na żądanie Magnusa zobowiązał się poświadczyć swoją tożsamość. I faktycznie, za chwilę w skrzynce pocztowej w komputerze pojawił się mejl z załącznikami: kopia dowodu osobistego oraz paszportu adwokata Mrs. William. Ze zdjęć spoglądał ciemnowłosy i siwobrody mężczyzna w białej koszuli i czarnej marynarce, pod krawatem. Kopie dokumentów okraszone były fotografią siedziby kancelarii adwokackiej w okazałym budynku Infinity Tower w luksusowej dzielnicy Dubaj Marina. Mr. Bungawunga, co prawda, urodzony był w Pakistanie, ale prowadził kancelarię adwokacką w Dubaju.
Magnus obejrzał kopie dokumentów i fotografię, ale mimo to chciał skontaktować się z Mrs. William. Obdzwonił wszystkie szpitale w Heidelbergu, ale nigdzie nie chcieli udzielić mu informacji zasłaniając się tajemnicą służbową. Magnus pragnął również zweryfikować tożsamość adwokata i wysłał kopie dokumentów do Ambasady Pakistanu w Sztokholmie. Po bardzo długim czasie przyszła odpowiedź:
„The name of a person Uben Bungawunga does not exist in our file. The copies of the passport and the identity card you provided are not authentic.”
„Osoba o nazwisku Uben Bungawunga nie figuruje w naszym spisie. Kopie paszportu oraz dowodu osobistego nie są autentyczne.”
Magnus podzielił się tą informacją z Britt. Byli już po rozwodzie, ale nadal mieszkali razem. Była małżonka nie mogła znaleźć odpowiedniego mieszkania, a dom był na tyle duży, że mieli oddzielne sypialnie i łazienki.
— Magnus — zaczęła Britt — zadajesz sobie sprawę, że nie ma na świecie osoby, która oddałaby swój majątek komuś zupełnie obcemu?
— Teoretycznie tak, ale zdarzają się przecież ludzie o wielkim sercu, którzy chcą przekazać swój majątek na cele dobroczynne, zwłaszcza, jeśli to jest spadek. Mrs. William jest właśnie taką osobą.
— A ten jej cały adwokat to co za jeden? Mówiłeś, że Ambasada Pakistanu nie potwierdziła autentyczności jego paszportu i dowodu osobistego.
— Wiesz, oni tam mają bałagan. Strasznie długo trwało, zanim mi odpisali i to złą angielszczyzną. Pewnie w ogóle nie sprawdzali i odpisali na wariata, żeby się odczepić. — Pomyśl — tu Magnus dolał sobie kawy — ile dobrego można by zrobić za te pieniądze! Ile na przykład można by wybudować studzien w Afryce! —
O projekcie kupna domu w Niemczech, żeby być blisko Gizeli taktownie nie wspomniał.
Britt westchnęła. Magnus był jak teflon — wszystkie próby przemówienia mu do rozumu spływały po nim jak woda po gęsi. Kiedy się na coś uparł to leciał w tym kierunku jak nawiedzony.
W międzyczasie Mr. Bungawunga zaczął bombardować go telefonami. Nie było dnia, żeby nie dzwonił co najmniej dwa, trzy razy i nie opowiadał mu o dobrym sercu Mrs. William i o jej ciężkim stanie. Mrs. William mieszkała w Republice Południowej Afryki. Przez moment przemknęła mu przez głowę myśl, że dlaczego jest w takim razie w klinice w Niemczech. Chciał o to zapytać adwokata, ale nie mógł mu wpaść w słowo, ponieważ tamten terkotał bez przerwy.
Któregoś dnia Mr. Bungawunga zaproponował mu przyjazd do Dubaju. Magnus nie widział takiej potrzeby i odmówił. Wtedy chytry adwokat oświadczył, że wyśle pieniądze z Dubaju do Brukseli i opłaci przelot klienta po odbiór spadku po śmierci Mrs. William, która jest spodziewana w każdej chwili. Magnus złapał przynętę.
— Pojadę i zobaczę, co jest grane. Nic nie ryzykuję — oświadczył przerażonej Britt.
Mr. Bungawunga zażądał opłaty w wysokości 140.000 koron za to, żeby klient mógł zobaczyć fortunę Mrs. William i przekonać się, że istnieje ona naprawdę.
— You don’t risk anything — przekonywał. — You will decide on the spot whether you want this money. If not I shall pay you your deposit back.
Magnus nie ryzykował więc niczego. Na miejscu zdecyduje, czy chce ten spadek. Jeśli nie to depozyt zostanie mu zwrócony.
Klient uznał zapewnienie za wystarczające. Przelał żądaną kwotę na podane przez adwokata konto, zabukował samolot i hotel na dwa dni, spakował się i 7-go września 2016 roku pojechał na Arlandę.
W samolocie opadły go nagle wątpliwości, czy dobrze zrobił. Było już jednak za późno, nie mógł przecież wysiąść w powietrzu.
„W końcu mam do czynienia z poważną osobą, to jest adwokat” uspokajał sam siebie. Wysłał SMS-a do Gizeli, że jest na tropie wielkich pieniędzy i wkrótce kupi dom w Niemczech, i będą razem.
— Jadę do Brukseli po wielkie pieniądze. Mógłbym wpaść do ciebie w drodze powrotnej. Co ty na to?
Gizela odpisała:
— Mam bardzo dużo pracy w szkole, a wieczorem poprawiam klasówki, nie będę więc miała czasu dla ciebie, ale napisz, jak poszło w Brukseli.
Zakochany ucieszył się, że jego wybranka w ogóle odpisała. Wysłał jej emotikony z masą całusów i serduszek. Otrzymał z powrotem jedno serduszko. Dobre i to.
IV
W Brukseli zakwaterował się w hotelu. Następnego dnia miał zobaczyć się ze współpracownikiem adwokata Bungawunga, panem Rolandem Vigas. Spotkanie zostało naznaczone na godz. 10.00 pod Pałacem Sprawiedliwości, który jest siedzibą Sądu Najwyższego. Była to olbrzymia, imponująca budowla w neoklasycznym, eklektycznym stylu, zwieńczona stumetrową kopułą. Wejście u szczytu schodów ozdabiały okrągłe, rzeźbione kolumny. Tam miał czekać Mr. Vigas. Magnus z biciem serca wspinał się na schody. Stało tam już kilku mężczyzn. Który z nich był tym właściwym? Nie musiał się długo zastanawiać, od kolumny odlepił się wysoki, czarny jak heban mężczyzna w eleganckim garniturze z czarną, skórzaną aktówką ze złotymi okuciami, którą postawił na ziemi między nogami.
— Mr. Klintvall? — spytał.
— Yes — ucieszył się Magnus i wyciągnął rękę, która zawisła w powietrzu. Mężczyzna skinął tylko głową i powiedział:
— We shall go to the place where you can see the money. Follow me! — wziął swoją teczkę i zaczął zstępować ze schodów.
Magnus posłusznie poszedł za swoim nowo-poznanym przewodnikiem. Wsiedli do samochodu, który czekał zaparkowany na bocznej ulicy. Po około dwudziestu minutach jazdy samochód zatrzymał się przed jakiś budynkiem, który wyglądał na biurowiec. Wjechali windą do pokoju umeblowanego jedynie w stół i dwa krzesła. W pokoju znajdowało się dwóch ciemnoskórych mężczyzn w garniturach i białych koszulach. Na stole leżała pokaźna waliza. Mężczyźni przywitali się uprzejmie i jeden z nich otwarł walizę — była cała wypełniona banknotami studolarowymi, powiązanymi w pliki.
— This is 9.700.000 American dollars — oświadczył wyższy z biznesmenów z uroczystą miną.
Inżynier w życiu nie widział naraz tylu pieniędzy.
— Please, examine it — zachęcił Afrykańczyk oniemiałego Szweda.
Magnus wziął do ręki paczkę banknotów. Zanurzył rękę w kufer — wszędzie, aż do dna, było pełno banknotów. Wierzył, że jest to 9.700.000 dolarów. Nie będzie przecież ich liczył, zajęłoby to masę czasu. Zresztą nie chciał okazać braku zaufania. Zakręciło mu się w głowie.
— Take your time — mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie i ukazał garnitur białych zębów.
„Czy ja śnię?” pomyślał Magnus.
— Mrs. William will you to inherit this money.
Magnus miał uczucie nierzeczywistości. Wolą wspaniałej Mrs. William miał odziedziczyć tę fortunę. Czuł się, jakby grał w amerykańskim filmie.
— I could buy a house near my girl friend — szepnął. To było pierwsze, co wykrztusił: nareszcie będzie mógł kupić dom w Niemczech blisko swojej dziewczyny!
— Of course — potwierdził mężczyzna. — You will get the money as soon as Mrs. William passes away and the paper work will be completed. Otrzyma pan te pieniądze z chwilą zgonu Mrs. William i przekazania dokumentów.
Po tych słowach zamknął walizę dając do zrozumienia, że wizyta jest zakończona.
Mr. Vigas, który cały czas stał nieporuszony przy boku Magnusa skłonił się obu panom i skierował się do wyjścia. Ten zrobił to samo i podążył za swoim przewodnikiem jak dziecko za matką.
— I am hungry, are you? — spytał Mr. Vigas.
— Me too!
— Let’s have some lunch.
Magnus poczuł teraz jak bardzo jest głodny. Cała energia została zużyta przy oglądzie fortuny i był zupełnie wyczerpany. Potrzebował jedzenia i piwa jak zbawienia. Niestety, nie dane mu było teraz posilić się. Kiedy stanęli przed znaną piwiarnią „La mort subite” (co znaczy nomen omen „nagła śmierć”) podszedł do nich jakiś mężczyzna. Przedstawił się jako Harrison Brown, adwokat.
— This is a little problem, you know — zwrócił się do Magnusa. — The money you saw came by flight from Dubai and has not been declared in European Union. Please follow to my office. It is in the Palace of Justice, not far from here.
Pieniądze przyleciały samolotem z Dubaju i nie zostały zadeklarowane w Unii Europejskiej. Trzeba to załatwić w Pałacu Sprawiedliwości, gdzie adwokat ma swoje biuro.
Magnus był zdumiony, skąd nagle zjawił się adwokat u wejścia do piwiarni, w której mieli zjeść obiad i skąd wiedział, że właśnie wracali z oglądu pieniędzy. Nie było jednak czasu na pytania, Mr. Brown skierował się energicznym krokiem w stronę biura i dał znak, żeby szli za nim.
Przy wejściu do Pałacu trzeba się było wylegitymować i strażnik wpuścił adwokata i jego towarzystwo bez problemów. Magnus uznał, że skoro Mr. Brown ma swoje biuro w sądzie, i to najwyższym, to jest absolutnie wiarygodny.
Weszli marmurowymi schodami na trzecie piętro. Szli długim korytarzem i na jego końcu Mr. Harrison otwarł ostatnie drzwi. Magnus nie zdążył przeczytać tabliczki z nazwiskiem i funkcją ponieważ Mr. Harrison zaprosił go do środka. Pokój adwokata był wyłożony brązową boazerią, na półkach przy ścianie stała masa książek, biurko było zawalone papierami. Mr. Harrison był równie czarny jak Mr. Vigas, trochę tylko niższy i bardziej przysadzisty, obaj w wieku koło pięćdziesiątki.
— We are both from Kongo but live and work in Belgium for many years– wyjaśnił Mr. Harrison. — Kongo was Belgian colony before. Now this is Democratic Republic of Kongo. Jesteśmy obaj z Konga, ale mieszkamy i pracujemy w Belgii — i gestem zaprosił gości, żeby usiedli.
Mr. Harrison zaczął wyjaśniać, jakich to opłat żądała Unia Europejska za wwóz pieniędzy. Im dłużej wyjaśniał, tym Magnus mniej rozumiał. Na koniec padło żądanie: trzeba zapłacić półtora miliona koron za dostęp do spadku.
Magnus poczuł ucisk w piersiach i brak powietrza. Rozluźnił krawat i złapał się za serce. Mr. Vigas rzucił się do okna i otwarł je na całą szerokość, Mr. Harrison nalał wody do szklanki ze stojącego dzbanka i podstawił przyszłemu (niedoszłemu?) spadkobiercy pod usta. Magnus łapczywie wypił wodę.
— I don’t have this kind of money — wykrztusił. — Nie mam tylu pieniędzy!
Tu przyszedł z pomocą Mr. Vigas.
— Don’t worry. I have a friend who can borrow you money. Nie ma problemu. Mam przyjaciela, który pożyczy panu pieniądze.
Zdenerwowanie i stress zostały zastąpione przez uczucie ulgi.
— Thank you! — Magnus spojrzał z wdzięcznością na swego przewodnika.
12 września 2016 roku Magnus wpłacił półtora miliona koron na konto w holenderskim banku. Numer konta przekazał mu Mr. Bungawunga za pośrednictwem pana Vigas.
W domu w Szwecji nie powiedział Britt, że przelał taką sumę na zagraniczne konto. Birgitta na pewno uważałaby, że został oszukany, co było nieprawdą w jego pojęciu. Przecież widział pieniądze na własne oczy i był w biurze adwokata w Pałacu Sprawiedliwości. Poważni ludzie, nie ma się czego obawiać.
Fortuna znajdowała się teraz w Amsterdamie. Magnus został zaproszony przez pana Vigasa na ogląd. Pojechał nic nie mówiąc Britt ani córkom. Córki w ogóle nie były wprowadzone w sprawę od początku i nie wiedziały, w co wpakował się ich ojciec.
W Amsterdamie wszystko przebiegło podobnie jak w Brukseli z tą różnicą, że pieniądze zostały zafarbowane w transporcie i trzeba je było wyprać. Dosłownie. Magnus został wezwany do zapłaty czterystu tysięcy koron za środek do
odbarwiania banknotów. Ekspert od cyberbezpieczeństwa wyprał nie tylko pieniądze, ale też i swój mózg; teraz był już tylko marionetką w teatrze kryminalnej mafii. Wrócił do Szwecji. Nie na długo. Zaraz po powrocie zadzwonił do niego Mr. Bungawunga i poinformował, że ażeby uzyskać dostęp do spadku Mr. Klintvall musi przyjechać do Dubaju po ważny dokument. Ani słowem nie wspomniał, czy śmiertelnie chora Mrs. William zeszła już z tego świata.
Magnus nie zdążył nawet wyprać swych rzeczy z podróży i odpocząć, kiedy znowu musiał się spakować. Dubaj czekał, a w nim obaj panowie z Brukseli — Mr. Vigas i Mr. Harrison.
Fala upału uderzyła w Szweda, kiedy wylądował w Dubaju. „Chyba mam za ciepłe rzeczy, muszę kupić coś lekkiego” pomyślał. Wziął taksówkę i pojechał do uprzednio zarezerwowanego hotelu. To miasto to było coś ekstra — niebotyczne budynki o śmiałych liniach, palmy, fontanny, bezustannie prażące słońce, masa robotników z Filipin i innych azjatyckich krajów, i eleganckie SUV-y, w których pędzili po ulicach mieszkańcy. W tle widać było Zatokę Perską. Nocą miasto było wspaniale oświetlone i wyglądało jak pałac z tysiąca i jednej nocy.
Na drugi dzień przyszły spadkobierca fortuny spotkał się z panami z Brukseli na dwudziestym trzecim piętrze luksusowego wieżowca, do którego wstępu pilnowali uzbrojeni strażnicy. Apartament był skąpo umeblowany — tylko stół i dwa krzesła, kanapa pod ścianą. Wszystko, jak zwykle, poszło gładko: Magnus podpisał podsunięty mu dokument nie zagłębiając się w jego treść i poprosił o zrobienie mu pamiątkowego zdjęcia na tle panoramy widocznej z okna. Zadowolony pojechał do hotelu na popołudniową sjestę. Kiedy się położył i zasnął zbudził go telefon.
— Mr. Klintvall, this is Mr. Vigas speaking.
Mężczyzna zbudzony ze snu w pierwszej chwili nie wiedział, gdzie się znajduje. Widok hotelowych ścian i palma zasłaniająca pół okna przywołały go do rzeczywistości.
— Yes? I was sleeping.
— Sorry to wake you up but there is a little problem.
— Yes?
— European Union demands 3.000.000 Swedish crowns for the document which gives you an access to the legacy.
— What? — ryknął Magnus w telefon. — I payed already a lot of money, isn’t it enough?
Inżynier zapłacił w ciągu paru miesięcy 140.000 koron za możliwość oglądu pieniędzy, następnie 1.500.000 koron za dostęp do spadku, 400.000 koron za środek do odbarwiania banknotów plus 80.000 koron na łapówki dla urzędników w Brukseli.
— I’m sorry. But I have a solution. You can meet a sheik who will help you. I shall call you back — i rozłączył się.
Spadkobierca najpierw dostał obuchem w łeb żądaniem zapłaty trzech milionów koron, a teraz okazało się, że z pomocą może przyjść szejk. „Boże, miej mnie swej opiece” pomodlił się w duchu ateistyczny konsultant do spraw bezpieczeństwa w sieci.
Opłukał twarz zimną wodą i poszedł na plażę. Usiadł na piasku i patrzył na morze. Było piękne, ale zarazem groźne. „Co skrywa przyszłość? Boże, jak ja potrzebuję tych pieniędzy! Ja chcę móc napisać Gizeli, że mam już te miliony! I chcę kupić dom! Jak pieniądze będą już na koncie to pojadę do Chemnitz zobaczyć się z nią i poszukać odpowiedniego domu” postanowił. To był jego plan. Ale — człowiek strzela, a Pan Bóg kulę niesie. Wieczorem zadzwonił Mr. Vigas i z żalem poinformował go, że szejk, który miał załatwić dokument umożliwiający bezpłatny dostęp do spadku, zmarł nagle na zawał. Mr. Klintvall musi wracać do Szwecji i przeprowadzić wpłatę żądanej kwoty trzech milionów koron.
Mężczyzna z ciężkim sercem wrócił do kraju. Dom był pusty, ponieważ Birgitta wyniosła się do Elin, młodszej córki, która mieszkała sama. Starsza Sara była zamężna i miała dwójkę dzieci. Siadł w ogrodzie i patrzył na swój dom, który zbudował jego dziadek. Willa miała starodawny czar i była przepiękna — drewniana, żółta z zielonymi okiennicami, pięć pokoi, oszklona, umeblowana weranda, sad i kawałek plaży z własną przystanią. Jego miejsce na ziemi od dzieciństwa. Posiadłość warta była jakieś 12,5 miliona koron.
Ledwie usiadł zadzwonił telefon. To Mr. Bungawunga dopytywał się, kiedy Mr. Klintvall przeleje pieniądze. Fortuna jest w zasięgu ręki, trzeba tylko uiścić opłatę za dokument dla Unii Europejskiej.
— I am on my way to do it.
— OK. I call you later.
„Nie, nie sprzedam domu. Parcela jest duża, sprzedam część” postanowił. I tak zrobił. Nie było problemu znaleźć nabywcę w tej atrakcyjnej okolicy. Sprzedał parcelę i sad za 6 milionów. Nie powiedział o tym Birgitcie ani córkom, chociaż to była część ich przyszłego spadku. Teraz posiadłość warta była tylko 6,5 miliona.
Niewyjaśnioną do końca zagadką jest, dlaczego Magnus robił wszystko, czego zażądały osoby podłączone do przyszłego spadku po Mrs. William. Teraz stawką był nie tylko dom, stawką była wolność i życie. Spec od cyberbezpieczeństwa był w rękach międzynarodowej mafii z siedzibą w Afryce Zachodniej.
W 2008 roku pewien mieszkaniec Szwecji odpowiedział na tzw. list z Nigerii, oferujący mu olbrzymi spadek. Naiwny Szwed pojechał do Johannesburga i już na lotnisku został porwany, związany i zamknięty w obskurnym domu na przedmieściu. Mało tego, w Szwecji porwano jego żonę i dziecko, i gangsterzy zażądali milionowego okupu. Media grzmiały na ten temat, ale Magnus nie pamiętał (lub nie chciał pamiętać) tej historii. Wystarczyło od początku włączyć logiczne myślenie, kiedy jednak chciwość jest większa niż rozsądek, logika wysiada. „Kiedy mózg śpi, budzą się demony”. Poza tym, a właściwie przede wszystkim, Magnus wspominał dni i noce spędzone z Gizelą. Szczególnie noce. Wiedział, że jeśli nie kupi domu w Niemczech i nie przeniesie się tam romans z Gizelą będzie należał do przeszłości. A tego nie chciał. Był gotów się z nią ożenić, jeśli będzie sobie tego życzyła, ale jego największym atutem były pieniądze. Nie miał ich już, wszystkie fundusze, zarówno z prywatnego konta jak i z konta swojej firmy, wpakował już w pogoń za fata morganą. Wziął również pożyczkę w banku na pół miliona. Pożyczka była wysoko oprocentowana i suma do zwrotu stale rosła.
V
Pewnego wrześniowego poranka jesienią 2017 inżynier spał głębokim snem, w który zapadł po nieprzespanej nocy. Zbudził go telefon.
— Hello, is it Mr. Klintvall? — spytał męski głos z silnym, obcym akcentem.
— Yes, who is it? — spytał ochrypłym głosem wyrwany ze snu.
— I am Mr. Julio Fernando, bank chief in the Santander Bank in Madrid.
No tak, stąd ten obcy akcent. Szef banku w Madrycie dzwoni do niego! Wow, jaka szycha!
— I opened a bank account in my bank for you on instruction of Mr Bungawunga. The money is at your account already — obwieścił męski głos.
— Really? — ucieszył się Magnus. Pieniądze są nareszcie na koncie w banku!
— Yes. The money is yours but my commission is 5% of the sum. You have to send commission to my bank account, I shall mail you the number, OK?
— OK — wykrztusił Magnus, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi. Jego mózg jeszcze spał i nie przyjął do wiadomości, że 5% żądanej przez dyrektora prowizji to było pięć milionów.
Wstał, poszedł do kuchni i zrobił sobie mocną kawę. Z kubkiem w ręku podszedł do komputera i wygooglał pana Julio Fernando. Istotnie, señor o tym imieniu i nazwisku figurował na Googlu. Funkcja — dyrektor banku Santander w Madrycie. Było nawet zdjęcie — poważny pan koło pięćdziesiątki w okularach i w garniturze. Wszytko w porządku.
Magnus jako dziecko, w przeciwieństwie do innych dzieci, chciał nosić okulary. Uważał, że wtedy będzie uważany za mądrego chłopca, którego należy respektować. To była główna rzecz, której pragnął: szacunku otoczenia. Któregoś dnia przyszedł do szkoły w okularach, których wcale nie potrzebował, wzrok miał dobry. Jakież było jego zdumienie, kiedy dzieci zaczęły śmiać się z niego i wyzywać od okularników. Zamiast respektu spotkała go drwina i przezwisko, które przylgnęło do niego na stałe — profesor. Ale nie było wymawiane z szacunkiem, tylko z ironią i ze złośliwym uśmiechem. Mały Magnus boleśnie przekonał się, że to, co on uważa, niekoniecznie jest zdaniem innych. Poczuł się obco i nieswojo. Postanowił, że będzie prymusem, dostanie się na studia i wtedy zdobędzie szacunek. I tak zrobił.
Dorosły Magnus cieszył się szacunkiem wśród klientów swojej firmy i wśród sąsiadów. Klienci otrzymywali dobry serwis za swoje pieniądze, a sąsiadom często pomagał za darmo.
Börje Svensson mieszkał w willi kawałek dalej. Nie zdziwił się, kiedy sąsiad stanął w progu w rozchełstanej koszuli i w dżinsach.
— Hej Magne, coś taki poranny ptaszek? Stało się coś? Chcesz kawy?
— Nie, już piłem. Słuchaj, stary, mam sprawę.
— Siadaj, no, słucham.
Börje był właścicielem dużej firmy notowanej na giełdzie i członkiem zarządów rozmaitych spółek akcyjnych, ale był już na emeryturze i spędzał większość czasu na werandzie swego domu albo w ogrodzie. Żona jeszcze pracowała, dzieci były dawno dorosłe i na swoim.
— Potrzebuję pożyczyć pieniądze. Na krótki termin.
— Aha? A ile?
— No, dwa miliony…
— Co? — Börje zakrztusił się kawą, którą właśnie upił z kubka. — Chyba żartujesz!
— Nie, nie żartuję. Mam pewien biznes na oku, który przyniesie ogromne pieniądze, Otrzymasz pożyczkę z powrotem z nawiązką w ciągu dziesięciu dni.
— O, mój drogi, to ja się muszę zastanowić. Daj mi tydzień do namysłu.
— Börje, ja nie mam tygodnia czasu, ja potrzebuję te pieniądze już.
— Już? A dlaczego?
— No bo inaczej stracę tę ofertę.
— Hm — Börje wstał i wyszedł do ogrodu. Zaczął zbierać jabłka, które spadły z drzew owocowych. Niespokojny Magnus patrzył za nim i czekał, kiedy wróci. Ale sąsiad nie spieszył się. Po mniej więcej kwadransie wrócił z koszem jabłek i postawił go na stole.
— Proszę, poczęstuj się — powiedział do spłoszonego Magnusa. Sam wziął jabłko, ugryzł kęs i zaczął głośno przeżuwać.
— Börje, ja nie mam czasu teraz jeść jabłek, ja potrzebuję załatwić sprawę! Możesz mi pożyczyć te pieniądze?
Börje znał swego sąsiada jako na wskroś uczciwego człowieka. Wiedział, że jak coś przyrzeknie to słowa dotrzyma. Nie było powodu, żeby mu nie wierzyć. Ale jednak musi mieć zabezpieczenie.
— OK. Pożyczę ci, ale musisz mi dać dom i parcelę pod zastaw.
— Dobrze.
— No to zrób to.
— Jasne. Dzięki, stary! — i ekspert od cyberbezpieczeństwa lekkim krokiem opuścił dom sąsiada. No może niezupełnie lekkim, ale lżejszym.
Starszy człowiek patrzył za nim i zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Nie mógł jednak zostawić przyjaciela w potrzebie, tamten nieraz pomagał mu w jego tarapatach z komputerem bezpłatnie, usuwał wirusy i reinstalował system, kiedy zaszła tego potrzeba. Börje był starej daty, nauczył się obsługiwać komputer, ale tylko tyle ile musiał, żeby móc funkcjonować i załatwiać sprawy. Nie wiedział, że część parceli sąsiada już była sprzedana, dom zaś był już zastawiony na poczet pożyczki od innego sąsiada, multimilionera i właściciela dwóch Ferrari, od którego Magnus był pożyczył trzy miliony.
Inżynier wracał teraz do domu z niejasnym przeczuciem, że coś wisi w powietrzu. Otwarł drzwi swojej willi i jak lunatyk podszedł do komputera. W skrzynce listowej widniał mejl z załącznikiem od pana Fernando. W załączniku znajdowała się kopia wydruku z konta, należącego do niego, Magnusa Klintvalla. Suma opiewała na 9.700.000 dolarów! 104.469.000 koron! Ekspert, poczuł jak serce podskoczyło w nim ze szczęścia. Natychmiast napisał do Gizeli.
— Darling, mam te pieniądze, o których ci pisałem. Przyjadę do ciebie w przyszłym tygodniu, OK? I kliknął na „Send”.
Dopiero teraz przeczytał mejl od dyrektora banku. Zimny prysznic to było mało, żeby określić treść mejla; Magnus poczuł się, jakby gilotyna spadła mu na kark. Konto zostało zablokowane na żądanie sądu w Republice Południowej Afryki. Niejaka Mrs. Winns, która była żoną tego samego mężczyzny co przedtem Mrs. William twierdziła, że ma prawo do 325.000 dolarów czyli 3.500.000 koron. Magnus musi przelać tę sumę na jej konto w banku południowo-afrykańskim, ażeby jego konto w hiszpańskim banku zostało odblokowane. Nieszczęsny inżynier jęknął z rozpaczy. Piętrzyły się przed nim coraz większe przeszkody coraz trudniejsze do pokonania. Fortuna była jak fata morgana na pustyni — wydawałoby się, że oaza jest tuż tuż, jednak droga przez mękę była coraz dłuższa. Miraż, który był tuż przed nim — znikał i pojawiał się ileś dni i miesięcy dalej. Wędrowiec chce zwilżyć spieczone wargi, w gardle mu zasycha, stopy bolą od marszu, a grzbiet od ciężaru długów. Kieszeń jest pusta, a oaza z pieniędzmi majaczy na horyzoncie, nadal niedostępna.
Mr. Fernando polecił przelać pieniądze jak najszybciej, ażeby konto nie zostało zablokowane na stałe. 5.000.000 prowizji dla niego i 3.500.000 dla Mrs. Winns. Tak. Nieszczęsny spadkobierca fortuny zamknął komputer i poszedł do łazienki. W głowie mu szumiało, nie mógł złapać oddechu, pocił się i drżał na całym ciele. Nie miał nikogo, komu mógłby zwierzyć się. Owszem, przedtem opowiadał Britt, że jest na tropie wielkich pieniędzy, ale teraz zamknął się w sobie i dźwigał cały ciężar sam.
Magnus przelał 5.000.000 koron na konto dyrektora Fernando. To były jego ostatnie pieniądze. Brakowało 3.500.000. Nie miał już od kogo pożyczyć. Położył się i zasnął ciężkim snem. Nie wie, jak długo spał. Obudził się z gorączką. Zmierzył — 39 stopni. Wydawało mu się, że dzwoni telefon, ale nie był pewien. Może dzwoniło mu w uszach? Nie, to jednak telefon. Odebrał.
— Hello, Mr. Klintvall, this is Mr. Fernando speaking. I am calling from the hospital in Madrid. I fainted of shock that you did not send a document which is necessary for the court in South Africa.
Mr. Fernado wylądował w szpitalu z powodu szoku. Szok był spowodowany tym, że Mr. Klintvall nie wysłał dokumentu wymaganego przez sąd w Republice Południowej Afryki.
— A document? What document? You didn’t tell me that I have to send a document!
— Od course I did, you don’t remember, do you?
Inżynier był przekonany, że nie było mowy o żadnym dokumencie.
— What document?! — krzyknął do telefonu, ale połączenie zostało przerwane. Na miękkich nogach poszedł do kuchni napić się wody, po czym położył się z powrotem na kanapie w salonie. Właściwie sypialnia mieściła się na piętrze, ale osłabiony nie miał siły wejść po schodach na górę. Patrzył w okno, za którym zmierzchało i gałęzie drzewa tłukły w szybę, biczowane silnymi podmuchami wiatru. A więc był już wieczór. Chory stracił rachubę czasu. Nagle zobaczył cień kobiety za oknem.
— Gizela, to ty? Przyjechałaś do mnie? — ucieszył się i usiłował wstać, ażeby pójść do drzwi wejściowych i wpuścić panią swego serca do domu, ale nie miał siły stanąć na nogi. Znowu zadzwonił telefon.
— Hello, this is Mr. Fernando speaking. I talked to the judge in Johannesburg. He is willing to take the case against payment of 4.000.000 Swedish crowns.
Genilany Mr. Fernado załatwił, że sędzia w Johannesburgu zajmie się sprawą za opłatą czterech milionów koron.
— Nooo! I don’t have so much money any more! — zaryczał Magnus do telefonu.
Ja nie mam pieniędzy!
— Take it easy, take it easy — uspokajał go Mr. Fernando — we shall find a solution.
Spokojnie, tylko spokojnie, znajdziemy rozwiązanie.
I rozłączył się.
Chory leżał sztywno na kanapie i nagle poczuł, że sofa opada, przebija podłogę i zapada się w ziemię, a on razem z nią.
— Ratunku! — wydawało mu się, że krzyczy, a to był tylko szept. Nikt go nie słyszał. Był sam w domu i sam w matni, w którą się zaplątał. Leżał w malignie, niezdolny do zebrania myśli. Znowu dzwoni telefon.
— Hello, Mr. Klintvall? Mr. Fernando speaking. The situation has changed. Mrs. Winns has been shot in a drive by and killed. The judge drops her case but still demands 1.000.000 Swedish crowns in order to release the money.
Sytuacja się zmieniła. Mrs. Winns została zastrzelona i sędzia umorzył sprawę, ale nadal żąda miliona koron za dostęp do spadku.
— Why? — wykrztusił Magnus. — She is dead!
— You haven’t provided him whith the document, that’s why.
Inżynier czuł się jak Józef K. w „Procesie” Kafki. Ciągle coś od niego żądano, sprawa przeciągała się, a on sam czekał u otwartych drzwi, przez które nie mógł wejść. Otwarte drzwi były w rzeczy samej zamknięte, w jego odczuciu były otwarte, ale kiedy tylko próbował przez nie przejść, zamykały się natychmiast. W głowie miał mętlik. Nie umiał ocenić całej sytuacji ani wyciągnąć logicznych wniosków. Był jak pies, który galopując ciągnie wózek ze swoim panem, który macha przed nim kiełbasą uwiązaną na końcu długiego kija. Biegnie coraz szybciej, ale kiełbasa, która dynda przed nim, oddala się. Pies-Magnus bardzo chciał chwycić zębami kiełbasę. Niestety, okazywało to się niemożliwe.
„Ja muszę dostać te pieniądze!” majaczył i rzucał się po łóżku. Pić! Pić! Gorączka suszyła mu usta i kaszel, który pojawił się nie wiadomo skąd, zrywał mu płuca.
Znowu dzwoni telefon.
— Mr. Klintvall, I have good news — zaskrzeczał głos dyrektora Fernando. — Chief judge from Johannesburg released the money and the legacy has been transferred to the Santander Bank in USA. I send you the telefon number and the code.
Doskonałe wiadomości! Główny sędzia z sądu w Johannesburgu wydał zezwolenie na przesłanie pieniędzy do Banku Santander w USA. I tu następował numer telefonu.
Chory nie miał nawet siły odpowiedzieć. Otwarł skrzynkę w swojej poczcie i faktycznie, mejl od dyrektora Fernando mrugał do niego porozumiewawczo. Przynajmniej tak mu się wydawało. Wybił podany numer telefonu.
— This is the Santander Bank in New York — zgłosił się mechaniczny głos. — Please give your code.
Magnus podał kod.
— The saldo at your bank account is 11.500.000 USD.
Nareszcie! Mężczyzna odetchnął z ulgą. Koniec udręki — pieniądze znajdują się na koncie w renomowanym banku. Musi je teraz przelać na swoje konto w szwedzkim banku i spłacić długi sąsiadom, inaczej przejmą jego dom i resztę parceli. Zmierzył gorączkę: 37 stopni. Spadła, dzięki Bogu.
Usiadł i zabrał się do dzieła. Wszedł na stronę Santander Bank i na swoje konto, i kiedy próbował przelać część pieniędzy na swoje puste konto w banku szwedzkim pojawił się napis „Error”. Co takiego? Skonfundowany ekspert natychmiast wysłał SMS-a do dyrektora Fernando z żądaniem wyjaśnienia, dlaczego nie może dysponować swoimi pieniędzmi. W odpowiedzi przyszedł SMS, że osoba niepowołana usiłowała wyjąć pokaźną sumę i konto zostało automatycznie zablokowane przez bank.
Magnus jęknął. Szybko wysłał SMS-a z zapytaniem, co robić.
— You have to pay 15.000 USD to unblock your bank account.
Musi zapłacić 15.000 dolarów ażeby odblokować konto.
— Aaaaaa! — ten krzyk wydarł się z krtani nieszczęsnego eksperta. Tysiąc młotków uderzało go w czaszkę. Czy w ogóle jeszcze miał czaszkę? Czy miał ciało? Wyciągnął przed siebie rękę i patrzył na swoje palce. Na końcu każdego palca sterczał włochaty troll i rozdziawiał paszczę w szyderczym śmiechu.
— Ha, ha, ha! Profesor! Gdzie twoje okulary? A gdzie twoje pieniądze? Money, money, money! No money, no honey, no games! Gizela, piękna, wiotka Gizela, na spacerze co niedziela!
„Z kim, z kim chadza na spacery? Dlaczego nie odpowiada na moje mejle?”
Myśli latały w kółko po zmęczonej głowie jak małe wiewiórki i przegryzały jego komórki mózgowe. Już ma ich coraz mniej. Już nie ma czym myśleć… Ale ma jeszcze serce, jeszcze ma czym czuć! I kochać.
„Właściwie — co to znaczy kochać? Pożądać, tak, to rozumiem, ale kochać? Właściwie nigdy nie rozumiałem tego słowa. Britt mówiła, że mnie kocha. No i co z tego. Britt jest stara, a Gizela młoda. Do miłości trzeba mieć ciało, młode ciało…!
I pieniądze!”.
„Zamknijcie się, diablęta!” krzyknął i uderzył ręką w ścianę, po czym nogi ugięły się pod nim i upadł na dywan.
W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi wejściowych.
„Nie, nie chcę nikogo widzieć!” krzyknął sam do siebie. Właściwie nie krzyknął. Pomyślał. Ale zaraz uderzyła go druga myśl: „Może to Gizela?”. Wstał więc, wsunął nogi w kapcie, narzucił swój szlafrok w granatowe paski i powlókł się do drzwi. W progu stała jego córka Sara z mężem Jensem oraz jego starszy brat Bengt. Energicznie weszli do środka.
— Tato, co ci jest? Chory jesteś? — spytała Sara, korpulentna blondynka o szeroko rozstawionych oczach i nogach.
Nie trzeba było pytać, żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie. Magnus wyglądał jak chory na śmiertelną chorobę w ostatnim stadium: pod oczami miał czarne doły, zmierzwione włosy, zapadłe policzki, spieczone usta i nieprzytomne spojrzenie. Był przygarbiony i powłóczył nogami. Zachwiał się. Sara wzięła go delikatnie pod ramię, jej mąż schwycił go z drugiej strony i poprowadzili go na fotel. Bengt poszedł do kuchni i wrócił ze szklanką wody.
— Masz, napij się — podsunął szklankę bratu. Kiedyś, kiedy byli dziećmi, zwykł wyrywać mu zabawki i szarpać za włosy, ale te czasy na szczęście minęły. Bengt fizycznie był podobny do Magnusa, ale miał zupełnie inny charakter. Był podejrzliwy i długo prześwietlał nowe znajomości zanim komuś zaufał. Pracował w urzędzie skarbowym.
Magnus wypił wodę i spojrzał na swoją rodzinę. „Oni nic nie wiedzą” pomyślał. „Oni nie wiedzą, że jestem o krok od wielkich pieniędzy.”
— Co jest z tobą? — spytał Jens, zięć, chudy szatyn. Pracował w banku.
— E nic, przeziębiłem się, przejdzie. Słuchaj Jens, mam wielki biznes na oku, potrzebuję zainwestować trochę forsy, mógłbyś załatwić mi pożyczkę?
— Trochę to ile? — spytał Jens.
— No, 1.150.000.
— Owszem, jeśli dasz zabezpieczenie.
— Jakie?
— Na przykład dom.
— Dobrze — obiecał teść chociaż dobrze wiedział, że hipoteka jest już obciążona pożyczką od właściciela Ferrari.
— To przyślij wyciąg z hipoteki to załatwimy pożyczkę — zakonkludował Jens. Wszyscy siedzieli i patrzyli z niepokojem na swego brata i ojca. Co z nim właściwie jest?
— Tao, może zamówić ci wizytę u lekarza? — spytała Sara.
— Nie trzeba — odparł ojciec. — Nic mi nie jest.
— Jesteś pewien? — dopytywała się zatroskana córka.
— Tak. Słuchajcie, nie wypraszam was, ale mam parę rzeczy do zrobienia.
— Jasne — powiedział Jens, wstał, a za nim Sara i Bengt. I wyszli. Magnus został sam.
Jak lunatyk podszedł biurka z komputerem i zaczął googlać. Jakież było jego zdumienie, kiedy natrafił w sieci na Flashbacku na konwersację, w której zacytowany był mejl o identycznej treści, jak mejl od Mrs. Chelsea William! Z tą różnicą, że teraz była to Mrs. Flora Smith. Jako adwokat i administrator spadku został podany Mr. Uben Bungawunga. Magnus natychmiast zadzwonił do adwokata i zażądał wyjaśnień.
— Mr. Bungawunga? I sent you and your co-workers plenty of money and I still don’t have accesss to my legacy! Now I found the similar mejl on the line which has the same content as a mail from Mrs. William. What is all about? I demand explanation!
— Dear Mr. Klintvall, you don’t have to worry, Mrs. William is dead and your money is safe. I am a lawyer, I have many clients. Mrs. Smith is another dying woman who is my client, that’s all.
— But I want access to my money! I lost everything!
— You didn’t lose anything. Do you understand? Your money is at the safe bank account. You have to follow instructions of Mr. Fernando — i rozłączył się.
Nie, absolutnie nie było powodu do niepokoju. Przecież Mr. Bungawunga jest adwokatem, a umierająca Mrs. Flora jest jego klientką. Spadek po Mrs. William znajduje się na koncie bankowym i jest zabezpieczony. Spadkobierca ma się porozumieć z dyrektorem Fernando.
Magnus ślepo ufał dyrektorowi Fernando. Zadzwonił do niego zaraz po przerwanej rozmowie z Mr. Bungawunga. Ten przypomniał mu, że czeka na brakującą wpłatę. I rozłączył się.
Magnus gorączkowo rozmyślał, skąd wziąć pieniądze. Zadzwonił do matki.
— Dzień dobry, mamo, jak się czujesz? — spytał troskliwie.
— Oj, niedobrze, synku. Nie mogę spać, wszystko mnie boli, serce mi kołacze, czy to już koniec blisko?
Gertrud, matka inżyniera, miała osiemdziesiąt siedem lat. Trudno w tym wieku być okazem zdrowia.
— Ależ mamo, ludzie dzisiaj żyją po sto lat i dłużej, nie masz się czego obawiać. Słuchaj, mamusiu, potrzebuję trochę funduszów, mam dobry interes na widoku, mogłabyś mi pożyczyć?
— Trochę to ile?
— No 1.150.000 koron.
— Co? Ja nie mam tyle na koncie!
— No to może sprzedałabyś swoje akcje?
— Dobrze, synku, spróbuję. Ale teraz muszę wziąć lekarstwa, na razie pa! — i rozłączyła się.
Syn leciwej matki westchnął, przejechał włosy dłonią i poszedł do kuchni. W brzuchu mu burczało, ale był tak spięty, że nie mógł nic przełknąć. Zresztą i tak nie miał prawie nic do jedzenia w lodówce. „Powinienem pojechać po zakupy” pomyślał. W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi. Magnus poszedł otworzyć. W progu stanął właściciel Ferrari, Lars. Elastycznym krokiem wszedł do środka i od razu przystąpił do rzeczy.
— Słuchaj, stary, miałeś przelać na moje konto te dwa miliony, które ci pożyczyłem na krótki termin. Dzisiaj mija termin zwrotu i pieniędzy na koncie nie ma!
Magnus patrzył na Larsa jakby go zobaczył pierwszy raz. Po chwili ocknął się.
— Oczywiście, mój drogi, przeleję pieniądze jak tylko dostanę swój dochód z interesu. Na dniach ma przyjść.
— Nie na dniach, a już! Jeśli moich dwóch milionów nie będzie na koncie do jutra to ja idę do komornika! — Lars podsunął groźnie swój palec pod nos swemu dłużnikowi i wyszedł, trzaskając drzwiami. Magnus opadł na fotel. Nie posiedział w nim długo, ponieważ zadzwonił telefon.
— Słuchaj stary — zadudnił głos Börje. — Miałeś zwrócić mi moje półtora miliona do wczoraj i nie widzę pieniędzy na koncie! Co jest grane?
Magnus przełknął ślinę. Gardło miał suche jak papier ścierny.
— Börje, przyjacielu, nie denerwuj się. Biznes przyniósł wielki zysk, pieniądze przyjdą lada dzień, wtedy ci oddam!
— Bullshit! — zaklął Börje. — Pożyczyłem ci na dziesięć dni, a nie na wieczne nieoddanie. Oszukałeś mnie, draniu! A ja ci zaufałem! Uważałem cię za uczciwego człowieka! Jeśli do jutra nie będzie pieniędzy na koncie to ja idę do komornika! —
I rozłączył się. Trzasnąłby słuchawką, gdyby miał takową, ale niestety telefony komórkowe nie mają słuchawek.
Nieszczęsny dłużnik wyszedł z domu i poszedł na swój kawałek plaży nad Mälaren. Wszedł na mostek i patrzył ponuro na wodę. Zastanawiał się, czy nie skoczyć do wody i nie skończyć z tym wszystkim. Wiedział, że jeśli Lars pójdzie do komornika to on straci dom. Jak powie o tym córkom? Jak wytłumaczy? I co powie Britt? Kiedy tak stanął i rozmyślał poczuł, jak strach chwyta go za gardło. Strach kładzie mu rękę na plecach. Strach obejmuje całe ciało. Ręka była jednak ciepła, to nie mógł być strach, który jest zimny i chwyta człowieka jak w imadło. Obejrzał się. To była Birgitta. Położyła mu dłoń na ramieniu, w drugiej ręce trzymała koszyk.
— Co ty tu robisz, Magne? — spytała. — Wyglądasz okropnie. Chodź do domu, zimno jest! — rozkazała i były mąż poszedł posłusznie za swoją byłą żoną, która była teraz jego jedynym przyjacielem na ziemi. Nie mógł jej przecież powiedzieć, że przed chwilą miał zamiar skoczyć do wody i nigdy z niej nie wyjść.
Weszli do domu.
— Czy ty w ogóle coś jadłeś?
— Ostatnio? Chyba nie.
— Zaraz odgrzeję obiad — oświadczyła Britt i poszła do kuchni. — Umyj ręce! — poleciła jak małemu dziecku.
Magnus posłusznie poszedł do łazienki, przyczesał zmierzwione włosy i umył ręce. Kiedy wrócił, na stole dymiły gorące kotleciki mięsne, obok kartofle. Na talerzyku zieleniła się surówka z sałaty, awokado i ogórka, okraszona wesołym, czerwonym pomidorem. Obok pustej szklanki stała butelka piwa. Magnus poczuł teraz jak jest okropnie głodny. Spojrzał z wdzięcznością na Britt.
— Dziękuję… — wykrztusił i usiadł za stołem. Birgitta siadła na przeciwko, podparła twarz rękami i patrzyła na swego byłego, który w niczym nie przypominał mężczyzny, w którym kiedyś zakochała się i za którego wyszła za mąż. To nie to, że był starszy. Na przeciwko siedział wrak o nieprzytomnym spojrzeniu.
Kiedy wrak skończył jeść, Britt zebrała talerze i poszła sparzyć kawę.
— Nie ma ani kawy, ani mleka — powiedziała. — W ogóle w lodówce nic nie ma. Czym ty żyjesz, powietrzem?
— Nie byłem głodny — odparł.
— Aha. A co się właściwie z tobą dzieje? Przyszły te pieniądze?
— Nie, jeszcze nie, ale są na koncie w banku w Nowym Jorku.
— No to je przelej do Szwecji!
— Nie mogę. Muszę wnieść opłatę, ponieważ konto zostało zablokowane.
Birgitta patrzyła na swego byłego i stwierdziła, że zaszła u niego zmiana osobowości.
Zniknął dawny sympatyczny, otwarty student, potem absolwent Politechniki, przed nią siedział zaszczuty, przestraszony wariat, opętany żądzą otrzymania spadku po kimś, kto nie istnieje. Dla Britt było bowiem jasne, że jej były mąż padł ofiarą gigantycznego oszustwa. Ale jak mu to wytłumaczyć? Próbowała przecież już wcześniej — bez rezultatu.
— Bi, czy twój ojciec mógłby pożyczyć mi pieniądze na wpłatę?
— Ani mi się waż dzwonić do mego ojca! — tu kobieta nie wytrzymała. Jest stary i chory, czeka go teraz poważna operacja, nie możesz go stresować! Uważam, że powinieneś pójść do psychiatry. Zupełnie straciłeś rozum.
— No, jeżeli tak uważasz, to nie mamy o czym mówić — Magnus wstał i stanął przy drzwiach wejściowych dając do zrozumienia, że wizyta skończona. Britt wstała również, włożyła kurtkę i wyszła.
— Dziękuję za obiad — rzucił za nią jej były mąż.
W domu strapiona ex-małżonka zadzwoniła do szpitala psychiatrycznego S:t Görans sjukhus.
— Hej, mam taką sprawę. Mój były mąż jest niepoczytalny i bredzi o spadku, który ma otrzymać i którego nie ma. Stracił już wszystkie pieniądze i mówi od rzeczy. Czy może przyjechać pogotowie psychiatryczne i zawieźć go na oddział?
— Czy jest gwałtowny? Rzuca się na ludzi?
— Nie.
— No to nie możemy nic zrobić. Niech zamówi wizytę w ośrodku zdrowia.
— Aha. Dziękuję — powiedziała mechanicznie Britt i odłożyła telefon. Nie wiedziała, co ma począć. Jej były tkwił uparcie w bańce iluzji i nikt nie mógł go stamtąd wyciągnąć.
W Szwecji jest tak, że osoba w stanie manii, psychozy czy paranoi musi zdawać sobie sprawę z tego, że jest psychicznie chora i zamówić wizytę u lekarza. Musi dzwonić w oznaczony dzień tygodnia o oznaczonej godzinie, podanej przez automat telefoniczny. Jeżeli telefon jest zajęty to nie może stracić cierpliwości i próbować wielokrotnie aż się dodzwoni. Musi potem czekać kilka miesięcy na wizytę i stawić się u lekarza w podanym terminie. Jednym słowem — musi być psychicznie sprawna żeby zamówić i złożyć wizytę u lekarza, który ewentualnie uzna ją za psychicznie chorą.
Po wyjściu byłej małżonki Magnus położył się na kanapie i patrzył w sufit. Nic mu nie przychodziło do głowy, kompletnie nic. Pustka. „Ma iść do psychiatry!” Co ta baba bredzi. Takie pieniądze, kto by to puścił! Próbował zmusić zmęczony mózg do pracy i wymyślenia jakiegoś rozwiązania, ale bez kawy nie mógł ruszyć. A kawy nie było. Rad nie rad wstał i poszedł do garażu, żeby wsiąść w samochód i pojechać po zakupy. Kiedy ruszył z miejsca, zobaczył, że ma bardzo mało benzyny. Pojechał na pobliską stację benzynową, zatankował i poszedł do kasy zapłacić. Niestety, zapłata nie przeszła — kredyt na karcie był wyczerpany.
— Czy masz inną kartę? — spytał sprzedawca, chudy wyrostek o krostowatej twarzy.
— Niestety, nie — właściciel samochodu miał jeszcze kartę bankową, ale ta była podłączona do konta, które aktualnie było puste. — Czy możecie przysłać fakturę?
— Dowód proszę — powiedział sprzedawca i wszedł na internet. Sprawdził dane i adres klienta.
— Muszę jeszcze zrobić trochę zakupów, proszę zafakturować — powiedział klient.
Włożył do koszyka kawę, mleko, parę gotowych dań do odgrzania, chleb i margarynę. Przez następne dni miał co jeść.
Mniej więcej po tygodniu Magne wyszedł z domu się przewietrzyć i w drodze powrotnej zajrzał do skrzynki pocztowej, która była przyczepiona do płotu u wejścia na posesję. W skrzynce były reklamy i jeden list. Spojrzał na nadawcę: Kronofogden i Stockholm stad. To było pismo od komornika. Serce zaczęło mu gwałtownie bić, przeczuwał treść pisma. Wszedł do domu, wrzucił reklamy do kosza na śmieci i rozerwał kopertę.
Urząd informował go, że na żądanie Larsa Winterbäcka, zamieszkałego (tu adres) i zgodnie z kontraktem (kopia kontraktu w załączniku) urząd przejmuje nieruchomość Magnusa Klintvalla (tu adres) celem przekazania jej własności wyżej wspomnianemu Larsowi Winterbäckowi. Magnus Klintvall (tu adres) ma dwa tygodnie na opróżnienie i sprzątnięcie nieruchomości od dnia tego i tego. Tu była podana data.
Ekspert od cyberbezpieczeństwa wpadł w panikę. Nie było rady, musiał powiadomić Birgittę i córki, że stracił dom. Z bijącym sercem wziął ze stołu telefon i wybił numer byłej małżonki.
— Britt, to ja.
— Słyszę. No co, przyszedłeś po rozum do głowy?
— Bi, ja cię bardzo przepraszam, że tak cię ostatnio wyprosiłem z domu. Ja nie byłem sobą.
— Ty już od dawna nie jesteś sobą. Pilnie potrzebujesz pomocy. Musisz zamówić wizytę u psychiatry. Ja nie mogę tego zrobić.
— Bi, posłuchaj, jest inna sprawa. Ja muszę opuścić dom.
— Jak to, opuścić dom? Przecież to jest twój dom i naszych córek. Nie rozumiem. —
Magnus przełknął ślinę. Nie ma rady, musi to powiedzieć.
— No, jest taka sprawa, że pożyczyłem trochę pieniędzy od Larsa i nie oddałem mu w terminie i on zgłosił sprawę do komornika.
— Jak to? To chyba pożyczył ci te pieniądze pod zastaw nieruchomości?
— Właśnie tak.
— Straciłeś dom?! Ty naprawdę postradałeś rozum!
— Bi, ja lada moment dostanę ten spadek, rozumiesz, tylko muszę znaleźć kogoś, kto mi pożyczy na opłatę za odblokowanie konta w banku w Nowym Jorku. To są olbrzymie pieniądze, wtedy odkupię dom od Larsa z powrotem!
Birgitta jęknęła. „Z nim jest gorzej, niż myślałam.”
— Bi, możesz powiedzieć Sarze i Elin? Ja już nie mam siły. Muszę opróżnić mieszkanie z mebli i wszystkich rzeczy. Mogłabyś mi pomóc?
— Zastanowię się — powiedziała. — A pomyślałeś o tym, gdzie będziesz mieszkał?
— No właśnie, jeszcze ten problem…
— Może wyjedź do tej swojej Gizeli w Niemczech — zaproponowała zimno. Wiedziała o romansie swego byłego, przecież dlatego się rozwiedli.
— Nie, to nie jest możliwe… szepnął.
— Dlaczego nie?
— No bo od dawna nie mamy już kontaktu.
— Aha, nie chce cię? — Była małżonka nie mogła sobie odmówić tej uszczypliwej uwagi.
— To nie to. Ona jest bardzo zapracowana i nie ma czasu na korespondencję — Magne jak zwykle tłumaczył postępowanie ludzi na swój sposób. Był niezdolny do stanięcia oko w oko z prawdą.
— Jesteś jak struś, który chowa głowę w piasek! — oświadczyła.
— Nie, to nie jest tak! Pomożesz mi opróżnić dom i wywieźć meble? I powiesz dziewczynkom? Bi? Proszę cię…
Dziewczynki to były już dorosłe kobiety.
— Dużo ode mnie żądasz — oświadczyła Bi. — Zastanowię się. — I rozłączyła się.
Tonący brzytwy się chwyta. Pan inżynier w najdzikszych snach nie sądził, że kiedykolwiek będzie musiał prosić o pomoc w urzędzie socjalnym. Socjal był dla loserów i rozbitków życiowych, dla kompletnych niedorajd. Teraz jednak zmuszony był przełknąć dumę i zadzwonić do urzędu pomocy społecznej dla biedaków.
— Urząd socjalny w Ekerö, słucham.
— Tu Magnus Klintvall. Hm… — zająknął się — jakby tu powiedzieć. To znaczy… To nie moja wina!
— Spokojnie. Co się stało? — spytała rzeczowo sekretarka socjalna.
— Nie z mojej winy straciłem dom i nie mam gdzie mieszkać. Nie mam też dochodów. Czy możecie mi pomóc?
— My pomagamy obywatelom, którzy sami sobie pomagają. Proszę znaleźć mieszkanie z drugiej ręki.
— Ale ja nie mam na czynsz!
— To proszę pójść do pracy.
— Nie mam pracy.
— To proszę szukać. Pomagamy tylko osobom, które szukają pracy. Proszę zgłosić się do recepcji po blankiet, który będziesz regularnie wypełniał — nazwa pracodawcy, do którego zgłaszałeś się o pracę i data kontaktu. Listę musisz przedstawić na koniec miesiąca, a a wtedy urząd socjalny rozważy czy przysługuje ci pomoc i w jakim zakresie.
— Ale ja muszę opuścić mój dom! Ja wyląduję na ulicy!
— Jak już powiedziałam, proszę szukać mieszkania lub pokoju z drugiej ręki. W razie niemożliwości proszę szukać zakwaterowania u krewnych lub przyjaciół.
— Dziękuję za pomoc — powiedział mechanicznie Magnus, chociaż żadnej pomocy nie otrzymał.
— Powodzenia! — powiedziała mechanicznie urzędniczka i rozłączyła się.
Petent stał z telefonem w ręku jak żona Lota zamieniona w słup soli. Po chwili telefon wysunął mu się z ręki i upadł na podłogę, a mężczyzna patrzył tępo przed siebie. Nagle usłyszał szum motoru. Wyjrzał przez okno. Przed domem stanął samochód. Wysiadła z niego Birgitta i obie córki, Sara i Elin. Nadszedł dzień sądu.
Din dong! Zabrzmiał dzwonek u drzwi. Otworzył. Wszystkie trzy weszły i stanęły rzędem przed byłym mężem i ojcem. Nie musiały nic powiedzieć, ich wyraz twarzy mówił wszystko.
— Siadajcie! — powiedział słabym głosem i wskazał kanapę, sam siadł w fotelu.
— Zanim mnie oskarżycie, chcę wam wyjaśnić, że jestem blisko otrzymania olbrzymiego spadku, prawie 10 milionów dolarów, co oznacza ponad 100 milionów koron. Odzyskam nasz dom, który chwilowo muszę opuścić.
— Nikt nie ma cię zamiaru oskarżać, tato — powiedziała Sara. — Padłeś ofiarą międzynarodowych oszustów.
— Nic podobnego! — gorąco zaprzeczył. — Spadek został mi zapisany przez świętej pamięci Mrs. William, która zobowiązała mnie do przeznaczenia jego części na cele dobroczynne. Druga część będzie dla mnie. Dla nas — poprawił się.
Britt szepnęła coś do córek, czego Magnus nie usłyszał i powiedziała:
— Musimy posortować twoje rzeczy i książki — co zabierasz ze sobą, co do wyrzucenia, a co do Mrówek. Mrówki (Myrorna) to była popularna sieć sklepów z używanymi towarami. Pytanie zasadnicze — gdzie będziesz mieszkał?
Magnus spuścił głowę.
— W tym sęk, że nie mam gdzie.
Tu odezwała się Elin.
— Możesz chwilowo zamieszkać u mnie, tatusiu, będziesz mieszkał w jednym pokoju z mamą.
Elin zajmowała mieszkanie dwupokojowe.
Magnus spojrzał pytająco na Birgittę i wypieki wystąpiły mu na policzki. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak podle — zrujnowany, opuszczony przez swoją dziewczynę i wkrótce bezdomny.
— Bi, zgadzasz się?
Birgitta nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy zadzwonił telefon.
— Hello, this is Mr. Fernando speaking. I found the solution how to unblock your bank account in the Santander bank i New York.
— Really? — Magnus nie wierzył własnym uszom. Tyle razy już mu obiecywano dostęp do pieniędzy i zawsze coś stawało na przeszkodzie. — What solution? — spytał.
— You have to travel to Brazil in order to get some very important documents. I have booked a flight on Tuesday next week and a hotel in São Paulo. I shall mail you the plane tickets and the hotel voucher. A person named Mr. Philip Morgan will contact you on the spot.
Magnus był tak oszołomiony, że nawet nie spytał, co to są za dokumenty.
— So I do not have to pay to the bank for unblocking of my account?
— No, I talked to the director at the Santander Bank main office in New York and he agreed to unblock your account against providing him with the documents.
— Oh thank you, thank you, thank you! — wybuchnął Magnus w telefon. — I appreciate what you have done for me. I shall never forget it. God bless you and your family!
— You don’t have to thank you — odparł Mr. Fernando. — It is my job to help my clients. — I rozłączył się.
— Słyszałyście? — zwrócił się do swej rodziny. — Sprawa jest pomyślnie załatwiona! Muszę tylko polecieć do Brazylii po parę dokumentów i zawieźć je do banku w Nowym Jorku i konto zostanie odblokowane. Jesteśmy bogaci! Przecież podzielę się z wami pieniędzmi! I odkupię z powrotem dom! — Magnus chwycił córki za ręce i chciał z nimi odtańczyć taniec radości, ale kobiety nie dały się poderwać z kanapy, tylko patrzyły na ojca rozszerzonymi oczami. Były przekonane, że zupełnie oszalał.
— Magne — powiedziała Birgitta, wbijając w niego wzrok — dlaczego masz jechać na drugą półkulę po jakieś papiery? Dokumenty przesyła się pocztą!
— Ale nie dokumenty tej wagi. Są zbyt drogocenne, ażeby ryzykować, że zaginą w drodze — zaprzeczył spadkobierca fortuny. — Mam zabukowany samolot i hotel. Lecę w przyszły wtorek. Musimy do tego czasu opróżnić dom.
Birgitta i córki przyniosły kartony z samochodu i zabrały się do roboty z ciężkim sercem. Sara i Elin przeglądały i pakowały rzeczy do kartonów.
— Zobacz, mamo, to moja lalka! — Sara podniosła do góry starą, zniszczoną lalkę z wyrwanymi włosami i z wytrzeszczonymi oczami. — Zabieram ją.
— A to moje klocki! — krzyknęła Elin. — Zabieram je.
— Dziewczynki, nie ma miejsca na wszystko. Musicie sortować.
— Magne, twoje kije golfowe wyrzucimy, OK? Nie grasz już przecież w golfa — stwierdziła Britt.
— Och, rób co chcesz, mnie jest wszystko jedno — zdecydowanie nie chciał brać udziału w ponurym procesie wyrzucania rzeczy i opróżniania domu.
I tak bolesny proces sortowania i pozbywania się rzeczy szedł dalej.
We wtorek rano przyjechał zamówiony duży samochód z Mrówek i zabrał meble.
Magnus był już spakowany i gotów do podróży. Spojrzał ostatni raz na dom i wrzucił klucze do skrzynki pocztowej oraz wysłał SMS-a z powiadomieniem do Larsa. Zrobił to z ciężkim sercem, ale z głębokim postanowieniem odkupienia domu. Teraz jechał do Brazylii po ważne dokumenty. Inżynier wsiadł do samochodu i pojechał na Arlandę. Zaparkował samochód w pobliżu lotniska, przecież za parę dni wraca.
VI
Samolot Royal Dutch Airlines KLM wbrew nazwie nie miał królewskiego standardu, długie rzędy foteli i bardzo ciasne przejścia między nimi sprawiały, że pasażerowie siedzieli jak sardynki w puszce. Przesiadka była w Amsterdamie, stamtąd już bezpośredni przelot do São Paulo. Lot zakłócił tylko jeden incydent, jakiś podróżny chciał wysiąść w powietrzu, ale załoga obezwładniła go szybko i posadziła w ostatnim rzędzie foteli, gdzie zazwyczaj transportuje się zwłoki, jeśli ktoś dostanie śmiertelnego zawału czy wylewu.
Magne wysiadł na olbrzymim lotnisku i patrzył na szyldy, dokąd ma iść po bagaż. Wszędzie pełno ludzi, restauracji, kawiarni, sklepów — jak na każdym lotnisku. Był bardzo zmęczony, po przeszło szesnastu godzinach w podróży chciał się już tylko położyć. Różnica w czasie między Brazylią a Szwecją była pięć godzin do tyłu, w São Paulo był nadal dzień, a organizm mężczyzny nastawiony był na noc. Dwa lata ustawicznego stresu w walce o spadek też zrobiły swoje. Nie był już młodzieńcem, miał sześćdziesiąt sześć lat. Chciał jak najszybciej dostać się do hotelu, żeby odpocząć. Ale nie dane mu było.
W telefonie pojawił się SMS z napisem, że ma wziąć taksówkę i natychmiast udać do centrum handlowego Shopping Cidade São Paolo. W centrum ma poszukać statuy czarnego lamparta z różowymi łapami, tam będzie na niego czekał Mr. Phillip Morgan.
„O Boże” jęknął w duchu zmęczony podróżny. Ale nie było rady, trzeba stosować się do poleceń, jeśli ma nareszcie dostać tę fortunę. Rad nie rad wziął pierwszą taksówkę z rzędu samochodów, które stały poniżej wyjścia na przylotach i kazał się zawieźć do wskazanego centrum handlowego. Centrum miało kilka pięter. Jak tu znaleźć tego lamparta? Wjeżdżał ruchomymi schodami, rozglądał się na boki, ale nic nie widział w tym mrowiu ludzkim. Wystawy mieniły się kolorami, neony mrugały, grała muzyka, dzieci krzyczały albo płakały, starsze goniły się po chodach, matki krzyczały za nimi — oszaleć można było. Magnus wysiadł na najwyższym piętrze i zaczął metodycznie przeczesywać teren, ciągnąc oczywiście swoją walizkę na kółkach. Lamparta nie było. Zatrzymał się na chwilę przy mumii egipskiej, rozpostartej na desce wiszącej nad otwartym sarkofagiem. Wzdrygnął się. „Po co tu coś takiego? Straszyć ludzi? Wszyscy kiedyś umrzemy.” Poczuł, że nie ma siły iść dalej. Musi czegoś się napić i coś zjeść. Podszedł do lady w pierwszej z brzegu kawiarni.
— Si, señor? — spytała młoda ekspedientka.
Magnus wskazał talerz z mało mu znaną potrawą, która wyglądała jednak na jadalną, zamówił też kawę i wodę.
— Si, señor — dziewczyna wstawiła talerz do mikro-piecyka i po chwili podała mu na tacy wraz z filiżanką gorącej kawy i butelką wody mineralnej. Magnus poszedł do stolika. Kiedy zakończył posiłek poczuł, że nie wstanie z krzesła. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Skinął na ekspedientkę.
— One more coffee, please!
W zasadzie powinien był podejść do lady, ale akurat nie było klientów i dziewczyna przyniosła mu kawę do stolika.
Kawa była doskonała. Podróżny zapłacił, wstał i powlókł się dalej. Kiedy podniósł wzrok, z postumentu patrzył na niego groźnie wielki, czarny, glazurowany lampart wsparty na różowych łapach. Wbił w niego czerwone oczy nie pozwalając mu iść dalej. „To tu!” pomyślał Magnus i poczuł przypływ adrenaliny. Z fotela w pobliskiej kawiarni podniósł się wysoki, ciemnoskóry mężczyzna w eleganckim, beżowym garniturze i podszedł do niego. Mężczyzna był świeży jakby dopiero co wyszedł spod prysznica, podróżny natomiast w przepoconej odzieży nie czuł się jak równorzędny partner do rozmów.
— Mr. Klintvall? — spytał przybyły i ukazał rząd białych zębów w szerokim uśmiechu. — I am Mr. Phillip Morgan. How do you do?
— How do you do. Oh, I’m fine. Little tired only. Long flight — odparł.
— Do you want anything to eat?
— No thank you, I have eaten already.
— OK. Let’s go then. Follow me, please.
Mr. Morgan skierował się do ruchomych schodów, Magnus posłusznie podążył za nim wraz ze swoją walizką. Zjechali windą w podziemia do garażu.
W garażu, wiadomo, stały samochody. Masa samochodów. Z jednego z nich wysiadł smagły Latynos, który przedstawił się jako Pedro. Podszedł do obu mężczyzn z dużym plecakiem w ręku.
— This is for you — oświadczył Mr. Morgan. — Take it.
Magnus wziął plecak nie pytając o nic. Marzył, żeby jak najszybciej znaleźć się w hotelu.
— And here is your plane ticket to Madrid.
— Madrid? — Magnus pomyślał, że chyba się przesłyszał. — I am supposed to go to New York!
— Yes, later. But first you have to go to Madrid to meet Mr. Fernando. He has to check that everything is all right.
— Aha — uspokoił się Magnus. Ma spotkać się z dyrektorem Fernando. Wszystko w porządku.
Mr. Morgan skinął na Pedro, że może się oddalić. Latynos wsiadł za kierownicę swego Porsche i wyjechał z garażu. Magnus zarzucił sobie plecak na ramiona. Był ciężki. Że też papiery tyle ważą…
Wjechali windą na poziom ulicy i Mr. Morgan wezwał taksówkę. Podał kierowcy adres hotelu i pożegnał się z Magnusem.
— Take care of yourself and the backpack. Don’t forget it anywhere, there are thery precious papers in it! Here is some money to the taxi — tu Mr. Morgan wręczył mu 500 realów.
— I know, I know, of course not! — zapewnił Magnus i Mr. Morgan zatrzasnął za nim drzwi taksówki. Inżynier czuł się trochę urażony, że tamten upominał go jak dziecko, żeby nie zgubił plecaka z papierami.
W hotelu spojrzał na bilet lotniczy. Odlot do Madrytu na drugi dzień 12.05. Zdąży się przespać. I tak jak stał runął na łóżko i zasnął. Obudził się po dziesięciu godzinach.
Według czasu miejscowego była 7.00. Magnus wstał, wziął prysznic, przebrał się nareszcie w czystą koszulę i spodnie, i już miał zjechać na śniadanie, kiedy zadzwonił Mr. Morgan.
— Good morning, slept well?
— Yes, very well, thank you.
— I remind you that your plane to Madrid takes off at 12.05. You have to be at the airport at 10.00 o’clock. Don’ t forget your backpack! Keep your eye on it all the time!
„Co on myśli ten Morgan, że ja nie potrafię zadbać o swój bagaż? Ciągle mnie upomina”, a do telefonu powiedział.
— Of course I take care of my luggage. Don’t worry.
— They are very important papers! Mr. Fernando is waiting for them.
— Of course. But I have to have my breakfast now if you excuse me.
— I’m afraid you have to have your breakfast at the airport. São Paulo is a very big city and you have to leave the hotel now to be in time for check-in and security control. Send me SMS later whether everything went well.
Mr. Morgan nie pozwolił mu zjeść śniadania, nie było na to czasu. Ale poinformował go, że przecież może zjeść śniadanie na lotnisku.
São Paulo jest największym miastem w Ameryce Południowej, z przedmieściami liczy sobie około dwudziestu milionów mieszkańców. Potrzeba mieć duży zapas czasu, żeby przebić się przez wszystkie korki i dojechać na lotnisko. Magnus faktycznie nie ma czasu zjeść śniadania w hotelowej restauracji, chociaż wchodzi ono w pakiet. Trzeba ruszyć w drogę. Mężczyzna westchnął ciężko, wziął swoją walizkę, zarzucił sobie plecak na ramiona i zjechał do recepcji. Oddał kartę służącą jako klucz do pokoju.
— Welcome back! — młoda, czarnowłosa recepcjonistka pożegnała go uśmiechem.
„Z powrotem? Nigdy więcej!”. Przed hotelem stał rząd taksówek. Wziął pierwszą z rzędu i pojechał na lotnisko. Samochód posuwał się w ślimaczym tempie i co chwilę stawał w korku. Kierowca klął, trąbił i wygrażał pięścią innym kierowcom. Ci robili to samo. Latynoski temperament. Byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie fakt, że trzeba było zdążyć na lotnisko. Samolot nie będzie przecież czekał.
W końcu kierowcy udało się wyjechać na autostradę i pomknęli na Aeroporto Internacional de São Paulo — Guarulhos. Tu też nie było już czasu na śniadanie, trzeba było się odprawić.
W samolocie Magnus poprosił o kawę i kanapkę, następnie wysłał SMS-a do Mr. Morgana, że odprawa przebiegła dobrze, a on sam siedzi już w samolocie. Plecak umieścił na półce nad swoim fotelem.
— Excellent! Happy landings — przyszła natychmiast odpowiedź od Mr. Morgana.
W tej chwili nadeszła stewardessa z posiłkiem. Magnus wypił łyk życiodajnego płynu i spojrzał przez iluminator startującego samolotu hiszpańskich linii lotniczych Iberia. „Właściwie ja tam nic nie zwiedziłem” uzmysłowił sobie. Samolot był już w powietrzu, a w dole było widać niekończące się dzielnice wieżowców. „Faktycznie, jakie to wielkie miasto” pomyślał i zaraz zasnął. Czekał go długi lot przez Atlantyk.
VII
30 lipca 2018 po piętnastu i pół godzinach lotu samolot wylądował na Aeropuerto Adolfo Suarez Madrid-Barajas. Podróżny zabrał swój bagaż i skierował się do wyjścia. Wszedł do autobusu, który zawiózł go do głównego gmachu. Kiedy przeszedł już długim korytarzem do odprawy celnej nie zdążył nawet położyć swych rzeczy do pudła, które miało przejechać przez rentgen, kiedy do plecaka rzucił się duży owczarek. Pies zaczął energicznie drapać i szarpać. Celnik kazał Magnusowi otworzyć plecak.
Wprawnym ruchem rozciął podszewkę i wyciągnął stamtąd opakowanie zalepione taśmą. Rozciął je — z wnętrza wysypał się biały proszek, który po przetestowaniu natychmiast zabarwił się na niebiesko.
— Cocaine — stwierdził. Wyjął z plecaka pięć książek oraz laptop w futerale — wszędzie była kokaina. Celnik zebrał proszek w jedno opakowanie i położył na wagę:
4956 gram.
— Value is 5.800.000 euro — stwierdził sucho celnik po przeliczeniu na kalkulatorze.
Następnie sfotografował leżący na wadze biały proszek.
Magnus patrzył na wagę z proszkiem i jego zmęczony mózg usiłował uporządkować doznania. Miał silne poczucie nierzeczywistości. Do tego jeszcze miał objawy wynikające z jet lag — ogólne rozbicie, bolała go głowa i żołądek i nie mógł się skupić. „Kokaina? Nie dokumenty? Boże!”
— Is it yours? — spytał policjant, który właśnie podszedł do stołu.
— No, no!
Przerażony muł czyli przemytnik narkotyków przypomniał sobie SMS-a z adresem, pod który miał dostarczyć plecak. Wyciągnął telefon.
— Here is the adress where I should deliver the backpack! Go there and arrest them!
Ale policjant nawet nie spojrzał na telefon, wykręcił pojmanemu boleśnie ręce do tyłu i założył mu kajdanki. Od razu zjawił się drugi policjant i obaj poprowadzili niefortunnego muła labiryntem korytarzy w dół do wyjścia. Tam już czekała biała, więzienna karetka z napisem Guardia Civil. Wepchnęli przerażonego mężczyznę do środka i pojechali. Magnus nie mógł zebrać myśli. Było mu niewygodnie siedzieć z rękami wykręconymi do tyłu, kajdanki uwierały w przeguby i przy każdym podskoku samochodu wrzynały się w ciało. Nie mógł się uszczypnąć, żeby przywołać się do rzeczywistości ponieważ był spętany. Nie mógł się nawet podrapać. Patrzył na obojętne twarze policjantów i czuł jak strach chwyta go za gardło. „Co teraz ze mną zrobią? Dokąd mnie wiozą?” Nie był już panem siebie. Kiedy samochód stanął przed bramą więzienia nie mógł już mieć dłużej żadnych wątpliwości — został aresztowany.
— Where am I? — spytał.
— Soto del Real — odparł policjant.
Więzienie Soto del Real zbudowano w roku 1995 i miało odciąć się od potwornych więzień reżimu Franco. Było nowoczesne i nastawione na rehabilitację więźniów. Więzienie miało boisko piłki nożnej, boisko do siatkówki, korty do squasha, basen, boisko do koszykówki, siłownię, warsztaty i klasę do nauki. Tym niemniej nigdzie nie było tylu ataków na strażników i pobić, co tu. Zakład penitencjarny miał opinię najniebezpieczniejszego więzienia w Hiszpanii.
Kompleks był zaprojektowany na internowanie dwóch tysięcy więźniów i składał się z siedemnastu tzw. modułów, w tym siedemdziesiąt dwie izolatki dla szczególnie niebezpiecznych internowanych. Już z daleka widać było długi, betonowy mur pośród pustkowia. Sponad muru wystawały dachy budynków, a nad wszystkim wznosiła się wysoka na piętnaście metrów wieża obserwacyjna, zaopatrzona w rzędy silnych reflektorów. Ewentualny uciekinier nie miał szans.
W recepcji siedział strażnik przed ścianą kilkunastu monitorów. Z boku wisiał zegar. Na stole stał stacjonarny telefon i komputer. Policjant zgłosił przybycie nowego aresztanta i zdjął Magnusowi kajdanki. Aresztowany miał opróżnić kieszenie, oddać pasek i sznurówki od butów, telefon i zegarek.
Położył na stole paszport, bilet lotniczy, trochę monet. Zrobiono mu zdjęcie, tzw. mug shot, a następnie pobrano odciski palców. Otrzymał komplet plastikowych sztućców w plastikowej torebce i zaprowadzono go do celi. Cela miała około dziesięciu metrów kwadratowych, było tam łóżko, półki na ścianie, stół przymocowany do ściany i krzesło wmurowane w podłogę i telewizor, a także toaleta i prysznic. I zakratowane okno. Teraz miał tu przebywać.
— Excuse me, how long should I stay here? — spytał tęgiego klawisza, który już miał zamknąć za sobą drzwi. Przepraszam, jak długo tu mam być?
— No comprendo ingles — odparł klawisz, wyszedł i zaryglował ciężkie, żelazne drzwi z judaszem pośrodku. Magnus nie zrozumiał, że strażnik powiedział, że nie rozumie angielskiego.
Usiadł na krześle. Usiłował uporządkować myśli, ale nie był w stanie. Siedział tak otępiały aż drzwi otwarły się i klawisz przyniósł tacę z jedzeniem: zupa, chleb, metalowy kubek z wodą i drugi z kawą i jakaś dziwna bryja na talerzu. Magnus nie mógł jeść, wypił tylko wodę i kawę, i położył się na łóżku.
Dni teraz biegły według rutyn więziennych. Magnus był w oddziale dla aresztantów, którzy jeszcze nie mieli procesu. Po śniadaniu drzwi otwierano i Magnus mógł poruszać się po ograniczonym terenie, godzinę dziennie przysługiwał mu spacer po więziennym podwórku. Był to mały wycinek „tortu” i był tam sam. Innych aresztantów nie widział.
Mniej więcej po dwóch miesiącach klawisz oświadczył mu rano, że po śniadaniu jedzie do sądu.
— Vístete, iras a la corte! — wykrzyknął i pokazał na migi, że Magnus ma się przebrać.
Na szczęście nie zabrano mu walizki z jego rzeczami. Włożył na siebie czystą koszulę, spodnie i wymiętą marynarkę. Buty miał te same. Próbował wyczyścić je papierem toaletowym. Strażnik założył mu kajdanki i poprowadził do karetki więziennej Guardia Civil, gdzie już czekało dwóch policjantów. Wepchnęli go do środka i pojechali.
Tribunale de Primera Instancia czyli sąd pierwszej instancji w Madrycie to była okazała budowla, która jeszcze pamiętała czasy Franco. Karetka zajechała na dziedziniec, skąd aresztanta poprowadzono do podziemnego przejścia. Policjanci prowadzili go labiryntem ponurych korytarzy, a potem schodami do małego pokoju, w którym była tylko metalowa ławka, przymocowana do podłogi. Drzwi zamknęły się i tam miał czekać, aż zostanie wezwany.
Nie wie, ile czasu minęło, ponieważ nie miał zegarka. W końcu drzwi otwarły się i strażnik sądowy wprowadził go na salę, po czym zdjął mu kajdanki. Magnus usiadł, ale zaraz musiał wstać, ponieważ strażnik ogłosił:
— Por favor, se levanten ustedes, que viene la corte!
Wśród publiczności były trzy osoby, które wstały, więc Magnus domyślił się, że ma zrobić to samo. Szpakowaty mężczyzna podszedł do Magnusa i powiedział po szwedzku:
— Antonio Sanchez. Jestem pańskim tłumaczem — i stanął obok.
Magnus odetchnął z ulgą. Będzie rozumiał, co mówią.
— Czy nie mam adwokata? — spytał oskarżony.
— Nie, sprawa jest prosta. Nie przydzielono panu adwokata — wyjaśnił tłumacz.
Za podium sędziowskim stała flaga hiszpańska i flaga Unii Europejskiej, a na ścianie wisiał portret króla Filipa VI Burbona. Drzwi za podium otwarły się i wszedł sędzia i dwóch ławników, wszyscy w czarnych togach z białymi fontaziami pod szyją. Weszła również protokolantka i zajęła miejsce przy komputerze. Publiczność usiadła i strażnik dał znak oskarżonemu, że też ma spocząć. Na przeciwko oskarżonego usiadł za stołem prokurator, również w todze.
— Reino de España contra Magnus Klintvall, ciudadano sueco, acusado de tráfico de drogas — wyklepał strażnik, co znaczyło: Królestwo Hiszpanii przeciwko Magnusowi Klintvallowi, obywatelowi szwedzkiemu, oskarżonemu o przemyt narkotyków.
Teraz prokurator odczytał akt oskarżenia. Mówił niesłychanie szybko, trudno było wychwycić jakieś słowo. Tłumacz przetłumaczył i przewodniczący sądu polecił oskarżonemu złożyć zeznania.
Magnus wstał, odchrząknął i zaczął mówić. Opowiedział od początku całą swoją historię począwszy od mejla od Mrs. William. Dodał, że został oszukany przez adwokata Ubena Bungawunga, który usiłował przywłaszczyć sobie odziedziczony przez niego, Magnusa, spadek. Sędzia i ławnicy nie takie już bajki słyszeli, ale historia tego Szweda pobiła rekord.
Prokurator przedstawił sądowi zdjęcia zawartości plecaka oskarżonego, następnie przesłuchano świadków — celnika, który znalazł narkotyki i policjanta z lotniska, który aresztował oskarżonego. Obaj wskazali Magnusa jako pasażera, w bagażu którego znaleziono kokainę.
Po zakończeniu przewodu sądowego cały skład udał się na naradę. Oskarżonemu strażnik założył kajdanki i wyprowadził go do pokoiku, w którym czekał już poprzednio. Znów nie wiedział, ile czasu minęło. Czuł się zawieszony w próżni. W końcu drzwi się otwarły i strażnik zaprowadził oskarżonego na salę.
— Por favor levántate, que viene la corte! — zagrzmiał strażnik. Wszyscy wstali, drzwi w tylnej ścianie za podium otwarły się i wkroczył sędzia przewodniczący i obaj ławnicy. Prokurator stanął również za swoim stołem.
Sędzia wyklepał wyrok z niesłychaną szybkością. Brzmiało to jak salwa z karabinu maszynowego. Oskarżony spojrzał na tłumacza.
— Siedem lat więzienia za ciężkie przestępstwo — przemyt narkotyków do Królestwa Hiszpanii oraz grzywna milion euro.
Skazany jęknął.
Teraz sędzia przewodniczący odczytał uzasadnienie wyroku, również z tą samą prędkością.
— Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom oskarżonego i twierdzeniu, że chciał on spadek przeznaczyć na cele charytatywne. Sąd powziął przekonanie, że oskarżonym powodowała chciwość, która zaciemniła jego zdolność oceny sytuacji i wyłączyła logiczne myślenie.
Skazany będzie odbywał karę w więzieniu o zaostrzonym rygorze — Soto del Real.
Wyrok jest nieprawomocny i skazany ma prawo odwołać się do sądu wyższej instancji w ciągu trzech tygodni i daty wyroku.
Przewodniczący sądu wstał, a wraz z nim ławnicy i protokolantka, i wszyscy wyszli. W tym momencie podeszła do Magnusa gładko uczesana kobieta w czarnym kostiumie, która siedziała wśród publiczności. Przez ramię miała przewieszoną elegancką torebkę domu mody Balenciaga, a w ręku szarą teczkę.
— Nazywam się Gunilla Eriksson. Jestem pracownicą ambasady szwedzkiej.
— Bardzo mi przyjemnie — powiedział machinalnie Magnus, chociaż przyjemność była ostatnim uczuciem, jakie mógł odczuwać w tej sytuacji.
— Zawiadomię Ministerstwo Spraw Zagranicznych o twoim przypadku (Szwedka mówiła mu oczywiście „ty”, a nie żadne tam „pan”), a Ministerstwo zawiadomi rodzinę.
— Rodzinę? Nie! — wykrzyknął Magnus, a urzędniczka uniosła wysoko brwi.
— Jak to, nie chcesz żeby rodzina wiedziała, co się z tobą stało? Przecież na pewno się denerwują.
— Tak, oczywiście — zmitygował się skazany. — Proszę zawiadomić moją byłą żonę, córki i brata.
Nie podał adresu matki. Nie chciał spowodować zawału u staruszki.
— Nazwiska, adresy i numery telefonów poproszę — urzędniczka wyjęła z teczki swój laptop i otwarła go.
Skazany podał dane, urzędniczka wstukała je do komputera i obiecała, że odwiedzi go w więzieniu. Przyniesie mu szwedzką prasę i książki.
— Lubisz kryminały? — spytała. Magnus spojrzał na nią jakby spadła z księżyca i odparł:
— Moje życie to kryminał. Nie chcę czytać kryminałów. Poproszę o szwedzki kawior i bułki z cynamonem jeśli masz możliwość. I podręcznik hiszpańskiego. Przecież ja nie rozumiem, co oni mówią!
— Tak, oczywiście! — zapewniła urzędniczka, pożegnała się i wyszła z sali.
Strażnik założył mu kajdanki i podziemnym korytarzem wyprowadził go na dziedziniec. Tam przekazał go policjantom. Karetka więzienna ruszyła i w życiu Magnusa otworzył się nowy rozdział. Ostatni.
VIII
— Halo, czy to Birgitta Klintvall? — zabrzmiał głos w telefonie.
— Tak, to ja.
— Elisabeth Ekengren z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Otrzymaliśmy informację z naszej ambasady z Madrycie, że twój mąż Magnus Klintvall został skazany za przemyt narkotyków i będzie odbywał karę w więzieniu o zaostrzonym rygorze koło Madrytu.
— Co?! — Birgitta w pierwszej chwili nie zrozumiała, co się do niej mówi. — Magnus w więzieniu?! Za co?
— Za przemyt narkotyków z Brazylii. Szmuglował prawie pięć kilo kokainy.
— Nie, to niemożliwe! On pojechał po ważne dokumenty. Magnus jest porządnym człowiekiem i nigdy nie popełnił żadnego przestępstwa!
— Tak, rozumiem, że jest to dla ciebie szokiem, ale niestety to prawda. Jedyne co możesz zrobić to wynająć adwokata, który starałby się o przeniesienie twojego męża do więzienia w Szwecji.
— O Boże! — jęknęła była małżonka. — A czy ambasada nie mogłaby coś zrobić?
— Szwedzka ambasada nie może spowodować uwolnienia twojego męża. Popełnił przestępstwo i został skazany.
— A jak długą karę mu wymierzoną?
— Siedem lat.
— Siedem lat? — wykrzyknęła. — Tak, dziękuję za informację — powiedziała po chwili mechanicznie i telefon wypadł jej z ręki. Stała na środku pokoju nie wiedząc, co robić. Właśnie była zajęta sprzątaniem swego pokoju, który zajmowała w mieszkaniu Elin. Córka weszła do środka i zobaczyła znieruchomiałą matkę z mopem w dłoni.
— Mamo, co się stało?
— Ojciec siedzi w więzieniu w Hiszpanii. Szmuglował kokainę. Złapali go na lotnisku.
— CO?! Przecież pojechał po jakieś ważne dokumenty, przynajmniej tak nam powiedział.
— Ech, to była bzdura. Ja tam nie wierzyłam w całą tę historię ze spadkiem od początku, ale on nie dał sobie tego wytłumaczyć. Zupełnie zwariował na punkcie tych pieniędzy. Podejrzewam, że ich w ogóle nie ma, cała historia została sfabrykowana przez oszustów i kryminalistów. To oni powinni siedzieć w więzieniu, nie Magnus.
W tym momencie zadzwonił telefon. Numer był nieznany, ale Britt odebrała mimo tego.
— Birgitta — zgłosiła się.
— Hallo, this is Mr. Fernando. I’m looking for Mr. Klintvall.
— Well, he is not here. He’s in jail in Spain — odparła.
— In jail? Why?
— You should know why. He was smuggling your drugs.
Birgitta nie otrzymała reakcji, ponieważ połączenie zostało przerwane.
— Kto dzwonił? — spytała Elin.
— Wiesz, to już szczyt bezczelności — powiedziała Birgitta do córki — jeden z tych oszustów dzwonił i pytał o twego ojca. Powiedziałam mu, że siedzi w więzieniu w Hiszpanii, bo szmuglował jego narkotyki.
— Mamo, on ma twój numer telefonu! Co robić? — spytała Elin i usiadła na kanapie.
— Eh, chyba więcej nie będzie dzwonił. Musimy teraz znaleźć adwokata, który by pomógł nam przenieść Magnusa do więzienia w Szwecji. Mogłybyśmy go wtedy odwiedzać.
— Magnus wspominał kiedyś, że ma znajomego adwokata, zaraz, jak on się nazywał? — usiłowała sobie przypomnieć matka.
— Kenneth Fredriksson, mamo — pospieszyła z informacją Elin.
— O, jak dobrze, że pamiętasz, kochana! Ja tam nie mam pamięci do nazwisk — Britt otarła łzy. Pomimo romansu męża z tą Niemką i rozwodu kobieta czuła nadal silną więź ze swoim byłym. W końcu przeżyli szmat czasu razem.
— Dzwoń do niego, mamo — poleciła Elin.
Matka weszła na internet i poszukała numeru telefonu adwokata. Sekretarka odpowiedziała, że mecenas jest cały dzień w sądzie, ale proszę zostawić numer, to oddzwoni.
Wieczorem zadzwonił telefon.
— Hej, Britt, podobno dzwoniłaś, co się stało?
Strapiona opowiedziała o wszystkim.
— Co ty mówisz? Magnus dał się tak nabrać? Przecież to był rozsądny facet, jak to się stało, że uwierzył w taką bzdurę i odpowiedział na ten list z Nigerii? No bo to był list z Nigerii. Wszyscy wiedzą, że to była mafia, która za tym stała w latach 70-tych. Oni nadal działają!
— Pojęcia nie mam — odparła. — Nie wiem. Może go zahipnotyzowali? Przecież to Murzyni, oni uprawiają czarną magię, woodoo i różne takie.
— Hm, tak uważasz?
— Pamiętasz Paula McKennę, jak hipnotyzował ludzi na seansach? A słyszałeś o Kaszpirowskim, który hipnotyzował całe audytoria? A co zrobił Hitler? On zahipnotyzował cały naród!
— No tak, ale on to robił na wiecach, a ci kryminaliści mieli z nim kontakt przez telefon.
— Nie tylko. On przecież pojechał do Brukseli, Amsterdamu i Dubaju, i tam miał z nimi bezpośredni kontakt. I potem robił wszystko, czego zażądali, nie kwestionował niczego. Kenneth, co robić? Czy można by Magnusa przenieść do więzienia w Szwecji? Mogłybyśmy byś bliżej i odwiedzać go w więzieniu. I w Szwecji jest na pewno mniejszy rygor niż w Hiszpanii. Możesz to załatwić?
— Myślę, że tak. I w Szwecji ma szansę na przedwczesne zwolnienie po odsiedzeniu dwóch trzecich kary. Zrobię, co będę mógł.
— Dzięki, stokrotne dzięki! — i Birgitta odłożyła telefon. „Boże, w co on się wpakował, mój Magne. I to przez własną głupotę i łatwowierność. Ale może jednak został zahipnotyzowany?” pomyślała i wróciła do sprzątania. Najlepszym remedium na złagodzenie cierpienia jest praca fizyczna.
— Mamo, chcę jechać do Hiszpanii spotkać się z ojcem. Sara też chce jechać — oświadczyła Elin. Birgitta myła właśnie okno, zachwiała się i chwyciła futryny. Na szczęście mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze więc nawet gdyby wypadła to by przeżyła. Prawdopodobnie. Ale mogłaby się połamać.
— Kiedy chcecie jechać?
— Jak najszybciej. Biorę wolne z pracy i Sara też.
— Jadę z wami — oświadczyła matka.
— To ja poszukam lotów i hotelu — oświadczyła Elin i wróciła do swego pokoju.
Otwarła komputer i zaczęła żmudne szukanie dogodnego połączenia. W końcu znalazła i zabukowała przelot i hotel w Madrycie dla trzech osób. Kosztowało to niemało, siostry i matka musiały wysupłać oszczędności. Kupiły też szwedzki kawior, ciasteczka z cynamonem, kilka par kalesonów, skarpetek i T-shirtów oraz dresy.
Późną jesienią 2018 wylądowały w Madrycie. Zaraz z lotniska próbowały zadzwonić na telefon komórkowy Magnusa, ale włączała się automatyczna sekretarka z informacją, że abonent jest nieosiągalny.
— Pewnie zabrali mu telefon. Jedziemy do hotelu, a jutro pojedziemy do tego więzienia. Jak ono się nazywa? — spytała matka.
— Soto del Real. Googlałam, co to jest. Więzienie o zaostrzonym rygorze, leży 37,6 km na północ od Madrytu.
— O Boże! — jęknęła Sara. — Wiecie co? Kupię rozmówki hiszpańskie, słyszałam że w Hiszpanii mało kto mówi po angielsku. Nie znają, albo nie chcą mówić po angielsku.
Kobiety spakowały walizki i oznaczonego dnia odleciały Iberią do Madrytu.
W samolocie każda siedziała pogrążona w ponurych myślach. Radość ze spotkania, które, miały nadzieję, dojdzie do skutku, była przyćmiona tragizmem całej sytuacji.
Ostatnia rzecz, jakiej się mogły spodziewać, to było, że ich ojciec (a były mąż ich matki) wyląduje w zagranicznym więzieniu za szmugiel narkotyków. To brzmiało jak bajka o żelaznym wilku.
Na lotnisku zabrały bagaże ze ślimaka, przeszły przez odprawę celną i pojechały do hotelu. Trzeba odpocząć przed jutrzejszym dniem.
W hotelu Sara przygotowała sobie tekst po hiszpańsku i wygooglała numer telefonu do więzienia: 918447700.
— Centro Penitentiario Soto del Real — zgłosiła się telefonistka.
— Good morning — powiedziała Sara — I would like to visit my father Mr. Magnus Klintvall. I am here with my family. When could we come?
— No comprendo ingles — odparła telefonistka.
Sara westchnęła i odczytała tekst z kartki.
— Buen día, mi nombre es Sara Rydén. El nombre de mi padre es señor Magnus Klintvall, el está en vuestra prisión. Yo, mi madre y mi hermana venimos de Suecia. Cuando podemos visitar a nuestro padre?
— Las visitas son los domingos de 14.00 a 16.00 horas.
Aha, wizyty są w niedziele. Był piątek.
— Podríamos venir hoy? Venimos de Suecia! — Sara próbowała załatwić wizytę na dziś powtarzając, że przyjechały ze Szwecji, ale w telefonie zabrzmiał klik i połączenie zostało przerwane.
Nie było rady, trzeba było czekać do niedzieli. Wykupiły zwiedzanie na sobotę. Były pierwszy raz w Madrycie i chciały zobaczyć stolicę Hiszpanii. Były oszołomione urodą miasta i przepychem zamku królewskiego, pomogło im to trochę odegnać myśli od ponurego powodu ich przyjazdu.
W niedzielę już o 13.30 stanęły u bramy więzienia i zajęły miejsce w długiej kolejce do recepcji.
O 14.10 otwarto recepcję i zaczęto powoli wpuszczać przybyłych. Ludzie głośno rozmawiali, niemal krzyczeli, dzieci płakały i wyrywały się matkom, mężczyźni klęli. Wszyscy chcieli jak najszybciej wejść do środka i zobaczyć się ze swoimi uwięzionymi bliskimi. Kiedy Britt, Sara i Elin dotarły do recepcji była 14.40.
— Tarjetas de identificacion por favor — zażądał strażnik.
Kobiety okazały w recepcji swoje paszporty.
— Por favor dejen sus telefonos y computadores portabiles en el casillero. — Tu strażnik wskazał rząd szafek, w których odwiedzający musieli zdeponować swoje telefony i laptopy.
Kobiety otrzymały klucz do szafki nr 18 i włożyły tam swoje smartfony. Następnie zostały zaprowadzone do dużej sali, w której stały długie stoły z boksami i krzesłami. W każdym boksie po obu stronach był telefon. Gruba, szklana szyba oddzielała więźniów od odwiedzających.
Strażnik wskazał jedno krzesło kobietom. Jedno dla trzech… Drzwi otwarły się i masa więźniów weszła do środka. Magnus został skierowany do boksu, w którym tłoczyły się już jego córki i Britt.
Kobiety oniemiały — przed nimi stał starzec. Zgarbiony, posiwiały, postarzały najmniej o dziesięć lat od czasu, jak widziały go przed wyjazdem do Brazylii.
Chciałyby rzucić się, objąć go, uściskać, ale niestety, szklana szyba nie pozwalała na kontakt fizyczny.
Magnus usiadł i wziął do ręki słuchawkę. Elin przytknęła słuchawkę do ucha po drugiej stronie szyby.
— Jak się czujesz, tato?
— Dobrze — odparł Magnus wbrew temu, co mówił jego wygląd.
— Ja też chcę rozmawiać! — wykrzyknęła Sara i wyrwała słuchawkę siostrze. — Jak się czujesz, tato? Mamy dla ciebie parę rzeczy — Sara podniosła do góry torbę i pokazała ojcu przez szybę.
— Teraz ja! — zażądała Birgitta.
— Jak się czujesz, Magne?
— Dobrze — odpowiedział więzień trzeci raz.
— A jak cię tu traktują? — spytała Britt.
— Różnie. Raz lepiej, raz gorzej — odparł.
— To znaczy?
— To jest więzienie, tu są twarde warunki. Nie jestem traktowany lepiej od innych tylko dlatego, że jestem Szwedem.
W tym momencie podszedł strażnik, sprawdził zawartość torby i wręczył ją więźniowi po drugiej stronie szyby.
— Dziękuję! — powiedział więzień, co zrozumiały po ruchu ust.
Magnus skinął na byłą żonę, czy mogłaby wziąć słuchawkę.
— Bi, bardzo ci dziękuję, że przyjechałaś. Że wszystkie przyjechałyście. Jak się czuje babcia?
— Jest na intensywnym w szpitalu po operacji. Nic jej nie mówiłyśmy, że tu jesteś.
— Dobrze. Słuchaj, mam prośbę. Chcę wytoczyć proces Ubenowi Bungawunga o przywłaszczenie sobie należnego mi spadku. Czy możesz załatwić tu adwokata, który podjąłby się prowadzenia sprawy? Mr. Fernando na pewno będzie świadczył na moją korzyść.
Britt zbaraniała. Nie ulegało kwestii — Magnus nadal żył w iluzji. Stworzył tak zwaną rzeczywistość alternatywną. Jej były mąż wierzył, iż spadek istnieje, że ma do niego prawo i że jakiś tam rzekomy Fernando jest jego przyjacielem.
— Magne, nie ma żadnego Fernando ani Bungawunga, to są oszuści i nazywają się inaczej! Nie ma spadku! Kiedy ty to zrozumiesz?! A poza tym my nie mamy pieniędzy na adwokata! I to jeszcze w Hiszpanii!
Więzień poczerwieniał na wychudzonej twarzy i chwycił się za serce.
— To pożyczcie pieniądze! — wykrzyknął i skinął na strażnika:
— Quiero volver a mi cellular!
To znaczyło, że chce wracać do celi. Wizyta była skończona.
IX
Więzień postanowił nie marnować czasu w zamknięciu. Uczył się hiszpańskiego oraz pisał długi elaborat na temat swoich przeżyć z zamiarem przełożenia go na hiszpański i dostarczenia adwokatowi, którego nie miał. Twierdzenie, że jego rodzina nie ma zamiaru wynająć mu adwokata doprowadziło go do szewskiej pasji. Jak to? Nie mają pieniędzy? No to niech pożyczą!
Jego zdrowie znacznie się pogorszyło. Kiedy poprosił o wizytę u lekarza więziennego, ten po zbadaniu stwierdził, że pacjent ma osłabione tętnice i grozi mu pęknięcie aorty. Zalecił mu spokój i odpoczynek. Zabrzmiało to jak szyderstwo.
Pobyt w więzieniu to nie były wczasy w ośrodku wypoczynkowym, to było ciągłe zagrożenie i stres. Magnus jadał teraz posiłki na wspólnej sali i był bezustannie narażony na zaczepki ze strony innych więźniów.
Któregoś dnia rosły Murzyn podstawił mu nogę, ot tak, dla zabawy. Magnus, który właśnie niósł do stołu tacę z posiłkiem, runął z całej siły, a jedzenie i picie rozlało się na kamienną podłogę. Ci, którzy to widzieli, gruchnęli śmiechem. Nie ma to jak dobra rozrywka.
— What have you done?! Do you think you are funny? — krzyknął Magnus i usiłował wstać, ale pośliznął się na rozlanym gazpacho i znowu się przewrócił. Śmiechowi nie było końca.
Murzyn pochodził z Ghany i znał angielski. Siedział za przemyt narkotyków.
— What, Sueco (Magnus dostał ksywę Sueco czyli Szwed), don’t you want to play with us? Do you think that you are better than me?
Nie, Magnus absolutnie nie chciał być posądzony o to, że uważa się za lepszego od Murzyna. To byłby czysty rasizm, a obywatel szwedzki miał wszczepione od dziecka przez socjaldemokrację, że wszyscy ludzie mają równą wartość. W pojęciu szwedzkim nie ma gorszej zbrodni niż rasizm. Szwed wstał i przeprosił Murzyna.
— I’m sorry, I don’t consider myself better than you, absolutely not. I’m really sorry.
— Okej, okej, buddy, it was a joke — Murzyn pomógł mu wstać i poklepał go po plecach. — Do you want to have a joint?
Magne zbaraniał. Jeszcze tego brakowało, żeby przyjął narkotyki od tamtego. I skąd ten Murzyn miał knark w więzieniu?