Kilka słów od autorki
Drogi Czytelniku/Czytelniczko,
właśnie masz przed sobą piąty wydany przeze mnie romans historyczny. Podczas pracy nad tego typu książkami bardzo ważna jest czujność „historyczna”. Każdy detal związany z XIX wiekiem może mieć tutaj znaczenie, dlatego chciałabym, zanim przejdziesz do tej lekkiej lektury, sprecyzować kilka spraw.
Przed napisaniem książki oraz podczas dokonywania korekty niejednokrotnie sprawdzałam różne fakty i detale odnośnie drugiej połowy XIX wieku. Wielokrotnie czytałam różne teksty źródłowe, aby jak najwierniej oddać realia epoki. Tym razem sięgnęłam między innymi po „Historię XIX wieku” Jurgena Osterhammela. To, co mnie uderzyło, to fakt, jak bardzo ten wiek wydaje się współczesnemu człowiekowi zacofany, podczas gdy jest zupełnie odwrotnie. Wiele współczesnych udogodnień było już wtedy dostępnych, z tym, że może nie były tak technicznie dopracowane jak współcześnie.
Jestem zdania, że romans historyczny to nie jest książka typowo historyczna, i taką zasadę zastosowałam w tej powieści. Romans to przede wszystkim opowieść o miłości, a jeśli jest dodatkowo historyczny, powinien dziać się na tle ważnych epokowo przemian lub po prostu odnosić się do realiów życiowych dawnych czasów. W tej książce nie ma wydarzeń historycznych, są za to niuanse ważne dla tej epoki. Moją intencją było, aby Czytelnik wczuł się bardziej w akcję romansu, nie zaś dręczył się datami czy wydarzeniami historycznymi. „Narzeczona bez zobowiązań” to lekki romans historyczny. Wszelkie niejasności dotyczące detali charakterystycznych dla XIX wieku wyjaśniam w przypisach, opierając moją wiedzę na wcześniej przeczytanych źródłach historycznych, takich jak:
„Historia XIX wieku, Przeobrażenie świata” Jurgen Osterhammel
„Dziecko i dzieciństwo na ziemiach polskich” Krzysztof Jakubiak i Monika Nawrot-Borowska.
Podczas pisania powieści sięgałam także do zasobów archiwum Cyfrowej Biblioteki Narodowej. Cennym źródłem informacji stały się zamieszczone tam zdjęcia.
Inspiracją był także blog znanej polskiej autorki książek historycznych Agnieszki Lisak –www.lisak.net.pl/blog
Biorąc pod uwagę powyższy wstęp, serdecznie zapraszam wszystkich Czytelników do lekkiej lektury, którą stworzyłam z myślą o tych, którzy chcą przyjemnie spędzić czas, zrelaksować się i udać w dawne czasy, aby przeżyć literacką przygodę miłosną.
Przyjemnej lektury :)
Ewelina C. Lisowska
1. Panna Elena
„Panienko, proszę o przysługę następującej treści…”
Zerwał się wczesnym rankiem, aby załatwić sprawunki na mieście. Idąc spokojnym krokiem po zatłoczonym chodniku, mętnym spojrzeniem przyglądał się mijającym go parom zakochanych oraz pędzącym powozom i dorożkom. Była godzina ósma trzydzieści, jesień w pełni, a życie jakby nie chciało zwolnić nawet na sekundę. Dalebor czuł się bardzo samotny, ale nigdy nikomu o tym nie mówił. Traumatyczne przeżycia sprzed lat doskwierały mu pozostałą po nich frustracją oraz rozczarowaniem.
„Dokąd właściwie zmierzam w tym podłym życiu?” Pytał samego siebie, gdy stawiał kolejne kroki na brukowanej powierzchni chodnika. Ubrał się jak zwykle w ciemnobrązowy garnitur i czarny płaszcz. Na głowę założył jeden ze swoich ulubionych kapeluszy, który chronił go przed chłodem październikowego poranka. „Dokąd ja to szedłem?! Ach! Tak, miałem wstąpić do sklepu z materiałami!” Przypomniał sobie i skierował kroki w pierwszą przecznicę na lewo.
Gdy tylko przestąpił próg sklepu, powitał go głośny dźwięk dzwonka zawieszonego nad drzwiami. „Czy zasłużyłem na takie fanfary?” — zastanowił się przez moment. Ściągnął kapelusz i rzekł:
— Dzień dobry!
— Dzień dobry, panie hrabio! — Ukłoniła się mu śliczna ekspedientka. W stosunkowo ciemnym, jak na taki elegancki lokal, wnętrzu dojrzał jeszcze kilka osób. Znał doskonale ten sklep, przecież założył go jakiś czas temu. Rozejrzał się dookoła: ruch wydawał się mu dziś umiarkowany.
Jego wzrok zatrzymał się na młodej, smutnej dziewczynie o bladej cerze. Niziutka brunetka była ubrana w bardzo znoszony choć elegancki strój, świadczący o niegdysiejszym wysokim urodzeniu. Podszedł trochę bliżej, aby posłuchać, o czym tak żywo dyskutowała z drugą z ekspedientek. Wiedział, że to bezczelne: podsłuchiwać cudzą rozmowę, ale twarz dziewczyny wyglądała mu na tak udręczoną, że postanowił poznać tego przyczynę. Dziewczyna o coś najwyraźniej prosiła.
— Proszę, chociaż o niepotrzebne ścinki! Ja to sobie wszystko pozszywam… — prosił delikatny, dźwięczny głosik.
— Nie, przykro mi, ale nie mogę pani dać materiałów za darmo! — ekspedientka kręciła głową, marszcząc surowo brwi.
— Błagam, to dla babci! Umarła kilka dni temu i nie mam jej w co ubrać do trumny. Wszystko straciliśmy — nalegała młoda dziewczyna. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia lat, ale jej buzia nosiła oznaki wielu ciężkich przeżyć, które postarzały jej wyraz.
Nieugięta sprzedawczyni w końcu straciła cierpliwość, więc wzruszywszy ramionami, odeszła w drugi kąt sklepu. Dziewczyna spuściła nos na kwintę. Poczuł współczucie dla tej żebraczki tkanin. Podszedł do ubogiej nieznajomej i zapytał:
— Przepraszam łaskawą panią! Nie orientuję się w tkaninach, a chciałbym kupić czarny materiał dobrej jakości, który starczyłby na uszycie sukien dla dwóch dam pani wysokości i… gabarytów. Czy mogłaby mi pani doradzić? — zapytał sprytnie.
Zaskoczona Elena przyjrzała się z góry na dół postawnemu, obcemu mężczyźnie. Ubrany był w bardzo porządne tkaniny: po ich jakości domyśliła się, że ma do czynienia z kimś znacznym. Struchlała, wyobrażając sobie, że stoi przed samym księciem.
Spojrzała na upragniony materiał, dotknęła jego gładkiej faktury i rzekła cichutko:
— Ten będzie idealny, proszę pana… Wystarczą cztery metry tej szerokości.
— Dziękuję i przepraszam za moją śmiałość. — Ukłonił się jej, po czym skinął na ekspedientkę.
Tylko udawał, że skupia się nad zakupem niepotrzebnego mu kawałka materiału. O wiele bardziej ciekawiła go ta nieznajoma, której brązowe oczy spoglądały na świat z takim strachem, że aż serce krajało się mu na myśl, że taka dziecina nie posiada odpowiedniej opieki ojca czy męża. „Niestety, nie leży to w mojej gestii. W końcu świat pełen jest takich panien. Wiele z nich wyląduje w domach publicznych i umrze na jakąś straszną chorobę weneryczną.” A jednak jego dobre serce chwilę później skłoniło go do zapłaty za tkaninę, którą wybrała ona, następnie kazało mu za nią podążyć…
Odeszła kilka kroków w stronę sąsiedniej półki, skąd z zaciekawieniem przyjrzała się nieznajomemu. Nie należał do przystojnych mężczyzn, lecz miał w sobie coś wyjątkowego, choć jeszcze nie wiedziała co. Jego wiek oszacowała na około trzydzieści pięć. Miał na głowie jasnorudą czuprynę ułożonych w nieładzie włosów, wyglądał jakby dzisiejszego ranka nie sięgnął po grzebień. Gdy rozmawiali, dostrzegła, że tęczówki jego oczu są koloru zielonego. Starannie przystrzyżona broda oraz zakola na głowie dodawały mu powagi i surowości. Wyglądał na bardzo nieprzystępnego i chłodnego arystokratę. Kiedy ich oczy ponownie się spotkały, szybko spuściła wzrok. „Nic tutaj po mnie.” Skierowała swoje kroki w stronę wyjścia, była przecież intruzem w tym świecie, który właśnie wyrzucił ją za swój margines.
Na odchodne usłyszała jeszcze jak dziewczyna, która tak niemile ją potraktowała, słodko i uprzejmie zwraca się do tamtego nieznajomego:
— Czy to wszystko, panie hrabio?
Był więc hrabią! Właśnie tak sądziła.
Chłodne powietrze jesiennego dnia trochę otrzeźwiło jej głowę. Słabość, jaką czuła od wczesnego ranka, wciąż nie dawała jej spokoju. Była taka głodna… Nie miała nic w ustach od wczorajszego popołudnia. Ojciec znów przegrał wszystkie pieniądze w karty. Pogrzeb babci miał odbyć się na kredyt zaciągnięty u lichwiarza. Niestety i z tej sumy udało się ojcu uszczknąć odrobinę na grę, przez co teraz babcia miała zostać pochowana niczym najuboższa z ubogich, w tym, w czym przyjechała do miejskiego szpitala. Westchnęła ciężko — nie wiedziała, gdzie właściwie ma się udać. „Boże, pomóż mi!” Rozpaczała w duszy.
Właśnie miała ruszyć przed siebie, gdy zatrzymał ją głos nieznajomego dobiegający od strony sklepu.
— Proszę pani! Proszę zaczekać!
Obejrzała się i zobaczyła podchodzącego w jej stronę arystokratę. Zatrzymał się przed nią, po czym spojrzał na nią z wysoko uniesioną głową.
— Tak? — zapytała i grzecznie ukłoniła się. Przecież był hrabią i należały się mu wszelkie uprzejmości.
— Proszę — rzekł i podał jej pakunek — to dla pani.
Zaskoczona spojrzała na zawartość papierowej paczki i oniemiała.
Zakryła usta dłonią pozbawioną rękawiczki. Ten szczegół, nie wiedząc czemu, dotknął do głębi jego głęboko skryte, wrażliwe nuty serca. Nagość tej jakże filigranowej rączki ukazała mu ślady świadczące o ciężkości pracy, którą musiała wykonywać. Delikatna, niczym płatki róży, skóra przybrała odcienia czerwoności. „Musiała kiedyś odmrozić sobie te drobne rączęta.” Od razu pomyślał o tym, że trzeba by jej było zakupić rękawiczki. „Przecież robi się coraz chłodniej, a w zimie ta biedaczka być może odmrozi je do tego stopnia, że konieczna będzie amputacja…”
— Ja nie mogę tego przyjąć! — Jej cichy protest przerwał wizje, które roił w swoich myślach. Wyglądała na bardzo poruszoną.
„A gdybym to właśnie jej zaproponował pracę?” — pomyślał w następnej chwili.
— Proszę to wziąć! Musi to pani przyjąć, zwłaszcza ze względu na to, o co zaraz panią poproszę.
Elena wsunęła pakunek pod pachę i nie ukrywając największego wzruszenia, schyliła się, aby ucałować dłoń swojego łaskawego darczyńcy. Dalebor z niesmakiem pochwycił ją za ramiona i odgiął jej plecy do pionu.
— Nie trzeba aż tak! — zaprotestował stanowczo. Dziewczyna może i była uboga, ale nie chciał, aby przed nim tak nisko chyliła czoła. Nie chciał w żaden sposób jej poniżyć.
— Proszę mi wybaczyć — strapiła się swoim brakiem ogłady.
— Wszystko w porządku. — Westchnął, zmarszczył surowo swoje rudawe brwi, po czym przeszedł do sedna. — Szanowna pani, chciałbym prosić panią o przysługę… — Widząc, jak dziewczyna zaciera ręce z zimna, pożałował, że nie wziął ze sobą swoich rękawiczek. „Chętnie bym je podarował tej biedaczce.” Nagle przypomniał sobie o konwenansach. — Zacznijmy od tego, że się w końcu przedstawię! Nazywam się hrabia Dalebor Drohojowski. — Podał jej dłoń jako pierwszy — ze względu na wyższy stan urodzenia.
— Elena Krajewska — odpowiedziała i podała mu swoją drobną rączkę, którą ledwie musnął swoimi palcami. Gdy dotknął jej drobnej dłoni, poczuł, że faktycznie jest zimna.
— Panno Eleno… czy też Pani Eleno?
— Panno.
— Panienko, proszę o przysługę następującej treści… — zakaszlał. — Otóż proszę o zaopiekowanie się moją ciotką, hrabiną Walerią Milecką, która jest obłożnie chora. Pilnie potrzebuję załatwić jeszcze jedną sprawę, a ona tam od kilku godzin jest sama. Nie mogę znaleźć dla niej odpowiedniej opieki. Wszystkie służące odeszły, a ciotka upiera się, żeby nie wykorzystywać ludzi… Ach! Długo by mówić! Jest trochę ekscentryczką, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czy zgodzi się panna nią zająć?
— Czy tylko dzisiejszego dnia, jaśnie wielmożny panie hrabio? — dopytała.
— Być może na dużo dłużej niż dziś… — zapatrzył się w rysy jej twarzy. Łagodny owal jasnej cery naznaczony był wyraźną linią czarnych brwi oraz punktami ciemnobrązowych oczu. Sińce okalające jej oczy oraz zapadnięte policzki były oznaką wielotygodniowego zmęczenia oraz wyczerpania. Czy wydała się mu ładna? W chwili, gdy zaczął się nad tym zastanawiać, zaczął czuć się niekomfortowo w jej towarzystwie. Dyskomfort ten wzmógł się, gdy dostrzegł w jej rysach urodę, która od zawsze podbijała jego serce na salonach. Od razu przyjął maskę surowości, którą zwykł zakładać przy atrakcyjnych pannach.
— Dokąd mam się udać, jaśnie wielmożny panie hrabio? — zapytała, odczuwając boleśnie, jak żołądek skręca jej się z głodu. Mężczyzna zauważył grymas jej twarzy.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
— Tak, jaśnie wielmożny panie — skłamała. Uczuła mdłości, które spowodowały zimne poty na całym jej ciele.
— Wystarczy: „panie hrabio”. Proszę udać się na ulicę Willową, gdzie pod numerem czwartym zastanie panna duży, biały dom, otoczony zdziczałym ogrodem. Wygląda trochę na opuszczony, ale zapewniam, że tętni w nim życie. — Na wspomnienie bałaganu, jaki zastał w kuchni ciotki, gdy przyszedł do niej o szóstej rano, stwierdził, że potrzeba tam kobiecej ręki.
— Natychmiast tam idę, tylko muszę wiedzieć, gdzie jest ta ulica. Mieszkam tutaj zaledwie kilka dni.
Dalebor wyjaśnił jej, jak najprościej dostać się na ulicę Willową, po czym szybkim krokiem udał się w kierunku ratusza. Potrzebował tam załatwić sprawunki, które były niezbędnym elementem ku temu, aby mógł powrócić za granicę.
Osłabiona głodem i zmęczona miejskim ruchem, dotarła na miejsce po dwudziestu długich minutach. Dom faktycznie wyglądał na opuszczony, ale jego wielkość pasowała do nazwy ulicy. Ogromna, biała willa z dużymi oknami i wielkimi drzwiami prezentowała się niczym gmach Opery. Przeszła przez wysoką, żelazną bramę i wkroczyła na szeroki podjazd, ciągnący się dookoła klombu zarośniętego chwastami. Aż dziw, że spomiędzy gęstwiny traw i pokrzyw wystawały wdzięcznie z klombu główki czerwonych róż. Weszła po równie okazałych jak sam dom schodach i zatrzymała się przed drzwiami frontowymi. Pukała kilka razy, ale nikt jej nie otworzył. Czy ta staruszka nie miała nawet jednego służącego, który zająłby się domem?
Nie zastanawiała się ani chwili dłużej, tylko weszła do środka. W szerokim korytarzu było ciemno, więc musiała uważać, aby przypadkiem nie potknąć się o spoczywający tam, długaśny chodnik. Weszła do obszernego, zimnego holu, skąd można było udać się na piętro lub do pokoi usytuowanych po bokach szerokich, zaokrąglonych schodów.
— Dzień dobry! Jest tutaj ktoś?! Proszę pani!!! — Dźwięk jej głosu potoczył się echem po całym domu. Gdzieś niedaleko przed nią odezwał się cichy, stłumiony głos staruszki.
— Tutaj, dziecinko! — usłyszała Elena. Podążyła za głosem. — Tutaj! Jestem na dole! W pokoju na prawo od schodów!
Uchyliła drzwi. Jej oczom ukazał się duży pokój z wielkim łożem zwieńczonym białym baldachimem. Poszukiwania dobiegły końca. W białej, dwuosobowej pościeli leżała drobnej budowy staruszka. Jej pomarszczoną twarzyczkę okalał biały czepeczek z falbanką. Na nosie miała binokle, a na jej kolanach leżał zwinięty w kłębek, czarny kocur.
— Dzień dobry, pani hrabino! — rzekła Elena, po czym dygnęła nisko.
— Moja Złota! Proszę wybacz mi, że nie zacznę od konwenansów, ale tak bardzo chce mi się siku, że zaraz nie wytrzymam! — zajęczała. — Podaj mi proszę nocnik! Jest pod łóżkiem! — Wskazała trzęsącą się dłonią.
Dziewczyna rzuciła się w stronę łóżka i czym prędzej zajęła się oporządzaniem staruszki.
— Ależ ulga — westchnęła kilka minut potem. — Teraz mogę zapytać o twoje imię, kochana! — Dodała z miłym uśmiechem.
— Nazywam się Elena Krajewska. Pan hrabia kazał mi przyjść tutaj, abym się panią zaopiekowała. Niebawem sam się zjawi — mówiła powoli, walcząc ze słabością.
— Moje dziecko, aleś ty blada! Koniecznie musisz coś zjeść! — Milecka rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu sakiewki. — Tam na komodzie jest moja sakiewka — wskazała dłonią. — Wyciągnij z niej drobne i zajdź, proszę, do piekarenki na rogu. Może jeszcze załapiemy się na świeże pączki z różą i maślane bułeczki! — Na samą myśl pociekła jej ślinka, a Elena poczuła wilczy głód.
Otworzyła sakiewkę. Jej oczom ukazał się gruby plik papierowych banknotów. „Drobne?! Dobre sobie!” Od razu wyobraziła sobie, co jej ojciec zrobiłby z tymi pieniędzmi, gdyby przypadkiem dostały się w jego ręce. Następnie wyobraziła sobie, co sama mogłaby zdziałać dla siebie, mamy i babci, gdyby tylko miała odwagę… ukraść te pieniądze.
— Weź, proszę, z kuchni koszyk na pieczywo i wracaj czym prędzej na śniadanie. Dalciu też pewnie chętnie z nami zje. — Staruszka zatarła ręce na samą myśl, że tego ranka nie będzie sama. Często doskwierała jej samotność, której nie mogły zapełnić nawet jej ukochane koty.
Gdy tylko weszła do kuchni, jej oczom ukazał się bałagan, jakiego nigdy nie spodziewałaby się znaleźć w tak zacnym domu! Porozbijane naczynia, otwarte pułki, rozsypana mąka… Po śladach zostawionych na podłodze domyśliła się, kto był sprawcą tego bałaganu. Uciekające przez okno, koty, narobiły łomotu i znikły niczym kamfora.
— No pięknie! Ale będzie sprzątania! — Podparła sobie boki i rozejrzała się w poszukiwaniu koszyka na pieczywo. Odnalazła kobiałkę, lecz była ona pełna kociej sierści — jeden z kotów musiał tam mieć swoje legowisko. Zrezygnowana stwierdziła, że lepiej będzie poprosić o zapakowanie pieczywa w papier.
Kolejka w piekarni była długa i tłoczna. W środku panował zaduch, który zdawał się być nie do wytrzymania. Na szczęście ktoś co pewien czas wchodził lub wychodził, wpuszczając świeże powietrze do wnętrza piekarni. Czuła smrodliwy zapach czosnku, przetrawiony wczorajszy alkohol oraz mieszający się z nim zapach świeżego pieczywa. Rozpięła swoją pelerynę, po czym wzięła kilka głębszych oddechów. „Muszę wytrzymać! Jeszcze chwila i stąd wyjdę!”
Kiedy w końcu nadeszła jej kolej, wymamrotała niewyraźnie kilka zdań. Ekspedientka zrozumiała ją mimo trudności. Dziewczyna wyciągnęła banknot o dużym nominale i wtedy odezwał się ktoś za nią:
— Patrzcie! Dzisiaj rano nie miała, żeby mi zapłacić za materiał! A teraz takie grube pieniądze wyciąga! Pewnikiem kogoś okradła! — usłyszała znajomy głos ekspedientki ze sklepu z materiałami. Odezwały się pomruki innych ludzi. Elenie zrobiło się słabo, poczuła, że zaraz zemdleje. Wsparła się o blat… I gdyby ktoś nie przytrzymał ją z tyłu za ramiona, upadłaby na podłogę.
— To moja służąca! Wykonuje dla mnie zakupy! — odezwał się głos Dalebora. Mężczyzna jednym ramieniem podtrzymując ją wpół, drugim pozbierał wydaną przez sprzedawczynię resztę, po czym zabrał zapakowane pieczywo. Zamknąwszy oburzonej gawiedzi usta, wyszedł, prowadząc słabą dziewczynę pod ramię.
Jak tylko wyszła na zewnątrz, od razu zaczęła odzyskiwać siły. Była niezwykle wdzięczna swojemu pracodawcy za uratowanie jej z opresji. Na ulicy stała dorożka, do której pomógł jej wsiąść.
— Teraz na Willową! — rozkazał dorożkarzowi, gdy usiadł naprzeciwko dziewczyny. — Zaraz będziemy u cioci i w końcu coś panna zje! — odezwał się stanowczym głosem. Domyślił się od razu, co było powodem jej zasłabnięcia. — To niedaleko, zaraz będziemy.
Woźnica popędził konia. Elena tylko kiwnęła głową, gdyż nie miała siły, aby cokolwiek powiedzieć. Podczas jazdy hrabia starał się jej przesadnie nie osaczać swoim wzrokiem. Dyskretnie zlustrował jej bladą twarz i worki pod oczami. Strój damy był mocno sfatygowany. Gdy przyjechali pod bramę, Dalebor zwinnym ruchem zeskoczył na ziemię, aby pomóc Elenie zejść na chodnik.
— Dziękuję, panie hrabio — rzekła chwilę po tym, jak mężczyzna pomógł jej zejść. Zachwiała się, a on odruchowo przytrzymał ją za ramiona. — Już mi troszkę lepiej — zaprotestowała, broniąc się przed jego silnym uściskiem.
— Przepraszam, nie chciałem się narzucać — rzucił pospiesznie i odstąpił o krok.
— Chodzi o to, że czuję się trochę silniejsza i sama dam radę zajść — wytłumaczyła, gdy dostrzegła jego zawstydzenie. Lecz to była tylko chwilka, ulotna emocja, bo hrabia prędko przywdział znów swoją maskę chłodnej, arystokratycznej obojętności.
„Znów wysunąłem się przed szereg!” — zganił samego siebie. Puścił ją przodem, aby mieć chwilę na zrozumienie swojego zachowania. Zawiesił oko na jej biodrach i w mig ocenił sposób jej poruszania się na godny samej księżnej. „Gracja, zgrabne niezbyt długie kroki… Co mi też po głowie chodzi!?” Wrócił myślami do opresji, z której ją wybawił. W piekarni omal nie zemdlała; wyglądała na równie słabą, gdy jechali powozem, a gdy postawiła nogę na chodniku przed willą, nagle odzyskała siły. „Nie będę się więcej narzucał. Zresztą, to tylko troska o słabszych. Nic więcej!” Mimo wszystko poczuł, że się wygłupił, a swoje myśli o jej atrakcyjności uznał za niestosowne.
— Jak to dobrze, że już jesteście! Umieram z głodu! — powiedziała rozpromieniona pani Walercia. W jej sypialni, nieopodal łóżka, w którym leżała, stanęła drobna, może dwudziestoletnia kobietka o subtelnej, dziewczęcej urodzie, a niedaleko niej stanął Dalebor, który nie mógł oderwać od niej oczu. Dziewczyna dygnęła wdzięcznie, w zamian za to hrabia nawet nie drgnął. Dopiero słowa ciotki przywróciły mu przytomność. — Dalciu, idź z Elenką do spiżarni i weźcie ser, dżem, ogórki kiszone… i szynkę! — wymieniała z radością. Szykowała się wspaniała uczta.
— Zaprowadzę pannę — rzekł hrabia, gdy dostrzegł zakłopotanie na twarzy dziewczyny. Położył pieczywo na stole pod oknem, po czym ominąwszy Elenę szerokim łukiem, skierował się ku drzwiom. — Proszę za mną.
Ściągając po drodze pelerynę, podążyła za obcym mężczyzną, którego trochę się bała. Przyjrzała się dokładnie jego posturze: był znacznie wyższy od niej, barczysty i miał wąskie biodra. Przypomniała sobie, jak jedną ręką podtrzymał jej omdlałe ciało, jakby ważyła mniej niż pieczywo, które wziął do drugiej swojej ręki… Był naprawdę silny.
Przystanęli na chwilę w holu. Zapalił wiszącą na ścianie lampę gazową, po czym wziął ją do ręki. Milcząc jak głaz, skierował swoje kroki do bocznego korytarza, gdzie znajdowały się pomieszczenia gospodarcze oraz kuchnia. Klapa do piwnicy znajdowała się na samym końcu długiego korytarza. Doszli tam w zupełnym milczeniu. Hrabia zahaczył palcem o żelazny uchwyt, po czym z łatwością podniósł drewnianą klapę. Okazało się, że do spiżarni prowadzą drewniane stopnie. Powolnym krokiem mężczyzna zaczął schodzić w dół. Elena poczuła dreszcze grozy. Nie wiedzieć czemu, zejście do spiżarni skojarzyło jej się z wejściem do krypty.
Stanęła w ciasnym wnętrzu. W środku było wilgotno i ciemno. Hrabia odwrócił się w jej stronę, po czym rzekł:
— Ja się wszystkim zajmę, proszę tylko potrzymać lampę.
Przejęła źródło światła, a on wziął do ręki kobiałkę leżącą na jednej z półek i zaczął wkładać do niej jedzenie. Na drewnianych regałach poustawiane były zaprawy, sery, konfitury… co tylko dusza zapragnie. Elena miała ochotę rzucić się do pierwszego z brzegu słoiczka, aby wepchnąć do siebie całą jego zawartość, nie używając do tego celu niczego prócz własnych palców. Opanowała jednak swoje zapędy, a potem przyjrzała się mimice Dalebora oświetlonej jedynie światłem lampy.
Był smutny, a jego twarz nosiła znamiona przeżytych utrapień. Wyglądał na niedostępnego i surowego człowieka, ale to jak dziś stanął w jej obronie i ta jego opiekuńczość w stosunku do niej, gdy pomagał jej wsiadać i zsiadać z powozu, zrobiły na niej miłe wrażenie. I ten podarunek — materiały na suknie pogrzebowe! Teraz też wyręczał ją z ciężkiej pracy, dźwigając koszyk pełen jedzenia. Okazał jej tyle dobra, więc dlaczego spoglądał na nią w tak niemiły sposób? Nie zdążyła się nad tym zastanowić, gdyż chwilę później skinął jej głową na znak, że należy już opuścić to ciemne miejsce.
Wrócili do sypialni ciotki, która zdążyła ściągnąć czepek, uczesać włosy i ubrać szlafrok. Zastali ją siedzącą na skraju łóżka.
— Będziesz musiał, kochany, przysunąć stół do mnie — poprosiła ciepłym głosem swojego ulubionego siostrzeńca. Dalebor bez słowa i najmniejszego wysiłku przeniósł stolik i ustawił go na podłodze przed ciocią.
— Czy tak dobrze, ciociu? — zapytał, zdradzając swoim głosem czułość w stosunku do Mileckiej.
— Tak, kochany!… Hmm, jedzenie już jest… — Zapatrzyła się na Elenę siłującą się z noszeniem krzeseł. Jak tylko zobaczył to Dalebor, czym prędzej ruszył jej z pomocą. Ciotka wprost nie mogła go poznać! Nigdy nie wyręczał żadnej z jej służących. — Kochana, możesz zaparzyć nam herbaty? — rzekła do Eleny, aby przekonać się, co zrobi jej siostrzeniec.
— Ja się tym zajmę! Trzeba napalić w piecu — odparł i pospiesznie wyszedł z sypialni. Milecka zaśmiała się pod nosem i przyjrzała chudej i mizernej osóbce, która stała nieopodal. Dalebor był nią najwyraźniej zainteresowany. „Może stworzyliby razem udaną parę?” Z zadowolenia zatarła dłonie.
— Pomogę panu hrabiemu. Będzie szybciej. — Dygnęła, po czym wyszła z pokoju.
— Tak, moje dzieci! Pasujecie do siebie jak ulał! Hi, hi! — zaśmiała się. W jej głowie zaczęły kłębić się myśli dotyczące planu połączenia tych dwojga nieszczęśników.
Poczuła nagłą potrzebę fizjologiczną, więc odszukała miejsce, gdzie mogła ją zaspokoić. Gdy myła dłonie w porcelanowej umywalce, poczuła się niemal jak w utraconym domu. Tak, to był luksus, którego potrzebowała. Przypomniała sobie, jak myła dziś dłonie w wiadrze z lodowatą wodą, dopiero co wyciągniętą ze studni. Potem skierowała myśli ku swojemu panu. „Dziwny ten człowiek. Z jednej strony tak wyniosły, z drugiej okazuje współczucie i troskę. A ten podarunek, który mi dziś wręczył, musi świadczyć o szczodrości jego serca. Oby na świecie było więcej takich przyzwoitych panów.”
Weszła do kuchni kilka minut później i stanęła się jak wryta. Jej oczom ukazał się niespotykany widok. Arystokrata ubrany w białą koszulę, z podwiniętymi do łokci rękawami, zamiatał podłogę. Z wrażenia zatkała usta.
— Panie hrabio! Ja to zrobię! — popędziła z pomocą. Przecież to ona była tutaj od sprzątania! Złapała za kij od miotły, ale ten ani drgnął w jego dłoniach.
— Woda już grzeje się na piecu. Może panna poszukać filiżanek? — zabrzmiała chłodna odpowiedź skierowana do niej z wysoka.
„W dodatku uparty jak osioł! I pracowity!” — pomyślała, po czym ruszyła za jego rozkazem.
Elena działała na niego dziwnie przyciągająco. Myślał o niej od chwili, gdy spotkał ją dziś w sklepie z materiałami. Kiedy załatwiał dokumenty u urzędnika, nie potrafił się skupić. A gdy ciotka powiedziała mu, żeby poszedł do piekarni, bo martwi się o dziewczynę, którą jej przysłał do pomocy, ruszył tam bez zastanowienia. Po drodze zatrzymał dorożkarza, co było z jego strony dobrym posunięciem, bo nowa służąca ledwie trzymała się na nogach. W spiżarni była tak blisko niego, że poczuł, jak nachodzi go niekontrolowane podniecenie. Zganił siebie, następnie — gdy tylko znalazł okazję, aby uciec spod jej kobiecego uroku — wyszedł do kuchni, aby zająć czymś ręce. Byle odwrócić choć na chwilę swoje myśli od niej.
Nie chciał, żeby się do niego zbliżała. Dlatego gdy zobaczył, że wchodzi do kuchni, zagryzł zęby. Wyprostował się i zadarł wysoko głowę. „Już nigdy żadna kobieta się do mnie nie zbliży! I na pewno nie będzie to ta kobieta!” Podeszła, aby odebrać mu jedyne sensowne zajęcie, które uzasadniało jego obecność w tym miejscu, z daleka od niej. Nie oddał jej swojej „broni”, tylko rzucił jej kilka suchych słów. Posłuchała go od razu, choć była zaskoczona jego zachowaniem — wszak był hrabią, który sięgnął po miotłę!
Podeszła do półek ze szkłem i zaczęła się im przyglądać.
— Są trzy ładne filiżanki, ale nie wiem, czy mogę ich użyć. Wyglądają na bardzo drogie — stwierdziła i spojrzała z zapytaniem na hrabiego, który nie przestawał zamiatać. Podgięte rękawy koszuli ukazywały jego silne mięśnie, na których spoczął na dłużej jej wzrok.
— Rzeczy są po to, aby ich używać. Proszę wziąć również imbryk z malowanymi kwiatami — rozkazał jej. Nawet nie zerknął w jej kierunku. Był jakby rozdrażniony. Nie chciała go denerwować kolejnymi wątpliwościami, więc odpowiedziała posłusznie:
— Oczywiście.
Przetarła filiżanki z kurzu, wypłukała imbryk zimną wodą i poszukała łyżeczek oraz cukru. Obserwował dyskretnie jej bladą twarz, trzęsące się dłonie i chwiejny krok. Nie potrafił nie litować się nad tą chodzącą biedą. „Od jak dawna nie miała nic w ustach? Gdyby była moją kobietą, nie pozwoliłbym…” Przerwał nowo rozpoczętą myśl i powrócił do przytomności umysłu. „Nigdy więcej żadnych kobiet!”
Gdy wszystko było już przygotowane, a Dalebor skończył zamiatać, Elena wzięła w swoje dłonie tacę.
— Ja to wezmę! Jest pani zbyt osłabiona. — Przejął od niej tacę, przy czym omal nie dotknął jej dłoni. Wyszedł i skierował kroki prosto ku sypialni ciotki.
Elena po raz kolejny pomyślała, że ten arystokrata ma dobre serce — szczerze przejmował się jej stanem. A jednak zionęło od niego chłodem. Te dwie sprzeczności sprawiały, że nie rozumiała go. Lecz nie jej rolą było ocenianie pracodawcy, a już tym bardziej nie — dobrze urodzonego mężczyzny, którego nie znała.
Dziwnie było siedzieć z wielkim Państwem przy jednym stole. Obydwoje mieli tytuły hrabiowskie i nienaganne maniery. Hrabina Waleria Milecka zajadała z prawdziwą radością słodkie bułeczki. Pan hrabia Drohojowski elegancko mieszał łyżeczką herbatę i przygryzał małe kęsy bułki z szynką. Zdawał się jej nie zauważać, jakby nagle stała się przezroczysta, dlatego tym bardziej zdziwiła się tym, co uczynił później.
Zerknął na Elenę i stwierdził, że dziewczyna zjadła tylko pół kromki chleba.
— Nie smakuje panience? — zapytał szczerze zdziwiony. „Przecież dziś zasłabła z głodu! Dlaczego więc nie je!?”
— Dziękuję, było bardzo dobre — odparła, skrępowana sytuacją. Występowała tutaj w roli służącej, a siedziała z Państwem przy jednym stole, jakby była im równa stanem. Od dawna nie zaliczała się do bogatej elity. Nie wypadało jej opychać się za dziesięciu, nawet jeśli czuła wilczy głód.
— Było?! — Dalebor zrobił wielkie ze zdziwienia oczy. — Przecież panna nic nie zjadła! — Podgiął rękawy swojej koszuli i rzekł: — Zaraz się tym zajmę! — I faktycznie zajął się przygotowaniem posiłku dla chudej i wygłodniałej dziewczyny. Po kilku chwilach na talerzu przed nią znalazły się: bułka z szynką, drożdżówka oraz dwie suto przystrojone pajdy chleba z dżemem. — Jeśli to panna zje, wtedy uwierzę, że się najadła — odparł i uśmiechnął się podstępnie do ciotki, która zatarła dłonie z radości.
— Och! Strasznie tego… dużo — powiedziała speszona Elena. Taka hojność z rąk tego człowieka, którego uznała za niedostępnego, po raz kolejny pokazała jej, że ukrywał przed światem dobre serce. — Dziękuję, panie hrabio. — Uśmiechnęła się delikatnie, po czym zaczęła jeść, uważając, aby nie wydać się przy tym zbyt łapczywą.
Milecka miała dzisiejszego rana świetny teatrzyk i to bez wychodzenia ze swojego własnego lokum. Jej siostrzeniec wydawał się speszony obecnością młodej damy. Choć udawał obojętność, widziała, że dziewczyna przykuła jego uwagę. Zerkał na nią dyskretnie, tak aby nie zorientowała się, że jest obiektem jego obserwacji. Z kolei młoda dziewczyna tak ślicznie i z gracją udawała najedzoną, że ciotka wręczyłaby jej chętnie laur zasługi za opanowanie. Co stało się w życiu tej biednej osóbki, która szczerze przypadła jej do gustu? Dlaczego dotarła dziś do jej domu w tak nędznym stanie? „Bieda potrafi zabić wszystko to, co piękne.” Posmutniała na chwilę. Ale zaraz później znów przyszła jej do głowy myśl, że Dalebor i Elena stanowiliby świetną parę. Postanowiła się nad tym zastanowić.
Panna Krajewska skończyła jeść. Teraz naprawdę wyglądała na sytą. Siostrzeniec Walerii wyglądał na zadowolonego z siebie, choć starał się zachowywać maskę obojętności, którą zaczął zakładać w obecności dam już jakiś czas temu. Waleria wiedziała dlaczego, lecz tym razem wspomnienia przerwał jej cichy głosik zwracający się ku niej i ku jej krewnemu.
— Proszę państwa, czy byłby to dla państwa problem, żebym opuściła willę wcześniejszą porą? Jutro… — westchnęła ciężka z przejedzenia — pogrzeb mojej babci. Chciałabym uszyć dla niej strój do trumny. — Poczuła ścisk w gardle, lecz zdławiła w sobie narastającą falę łez.
— Och, tak mi przykro — powiedziała staruszka. „I jeszcze jedna bieda dla tej nieszczęsnej.” — Oczywiście, możesz iść, kiedy zachcesz. Prawda Dalciu? — Spojrzała porozumiewawczo na siostrzeńca. Mrugnął do niej i lekko się uśmiechnął, co oznaczało zgodę — zawsze rozumieli się bez zbędnych słów.
— Tak panno… Eleno — zrobił przerwę, aby poczuć w ustach jej słodkie imię. Czuł się doprawdy dziwnie, walcząc z uczuciami, które w nim wyzwalała. Prędko odgonił je precz, po czym rzekł chłodno: — Zawiozę pannę do domu, kiedy tylko wyrazi taką chęć.
— Dziękuję, panie hrabio! Czy będzie to problem, jeśli będę chciała zrobić to niezwłocznie? — Miała nadzieję, że dobrzy Państwo zrozumieją jej sytuację i… nie przeliczyła się.
Jadąc dorożką u boku Drohojowskiego, obmyślała plan dnia. „Jest godzina dwunasta. Być może uda mi się coś ugotować na obiad. Tata miał coś załatwić u rzeźnika. Później będę musiała posprzątać trochę tę ruderę, w której mieszkamy. Wilgoć, która dochodzi do wnętrza domu z pobliskich stawów, bardzo szkodzi mamie na oskrzela. Biedaczka choruje już prawie miesiąc, a teraz jeszcze ta wilgoć… Będę musiała pomóc jej się umyć, przebrać… A do tego babci strój. Mam nadzieję, że starczy mi nocy na uszycie sukni chociaż dla niej.” Nie myślała w tej chwili o stroju dla siebie, byle tylko babcia była porządnie ubrana na tę ostatnią podróż.
Spojrzała na swoje brudne od kurzu, znoszone ubranie. Koronka czarnej, żałobnej sukni była postrzępiona, lewy but miał dziurę, a podeszwy obydwu zaczynały się odrywać. Jej dłonie nosiły ślady prania ręcznego oraz szorowania podług chałupy — najgorszego mieszkania w jakim przyszło jej żyć.
Jutro, z rana miał odbyć się pogrzeb. Babcia leżała w kaplicy kościelnej. Nie było przy niej nikogo, kto mógłby się przy niej pomodlić, poczuwać. Wczesnym rankiem spędziła jedną godzinę na czuwaniu, ale gdy zauważyła w jakim stanie są ubrania babci, powzięła decyzję, że musi uszyć jej coś eleganckiego. „Gdyby nie on, babcia nie miałaby sukienki.” — pomyślała, po czym spojrzała ukradkiem na surowy wyraz twarzy swojego pana.
— O której się panna jutro zjawi? — zapytał, spoglądając przed siebie. Nie odrywał wzroku od ruchu ulicznego.
— Przyjdę zaraz po pogrzebie. Nie mamy tutaj rodziny, ani znajomych, którzy przyszliby na stypę…
— Postaram się do tego czasu, aby była jakaś osoba na zastępstwo przy cioci. Czy byłby to problem w przyszłości, aby zamieszkała panna w willi?
— Tak, gdyż mama rozchorowała się poważnie, a ojciec… — omal nie wygadała się, że Krajewski jest hazardzistą i alkoholikiem — nie jest w formie. To ja zajmuję się domem. Mogę przychodzić wczesnym rankiem i kończyć około osiemnastej albo tuż po kolacji… — mówiła, jednocześnie prosząc. „Czy nie jestem zbyt bezpośrednia?” Bała się, że ten wielki pan zaraz ją zruga za śmiałe warunki jakie mu stawiała. Ale mężczyzna odparł:
— Dobrze. Będą odwoził pannę wieczorami do domu. O tej porze czają się tutaj zgraje nikczemnych oprychów. — Podczas podróży zauważył, jak bardzo zmienia się otoczenie. Wszak to już ostatnie zabudowania na pograniczu cywilizowanego miasta. — Czy na pewno dobrze jedziemy? To już prawie bagna.
— Tak. Proszę zatrzymać się tutaj, u końca drogi brukowanej. — Nie chciała, aby taki zacny Pan wjeżdżał powozem, choćby i wynajętym, w bajora i dziury. Szkoda byłoby jej również konika, który mógłby sobie nie poradzić w ciągnięciu powozu po nierównościach. I do tego ten wstyd: dom sypał się z każdej strony. Nie chciała, aby to zobaczył.
— Dobrze — odpowiedział prawie obojętnie. Dorożkarz zatrzymał konia, a Dalebor zeskoczył na bruk i podał rękę dziewczynie. Ludzie mieszkający w tamtejszych ruderach powychodzili z domów, aby przyjrzeć się zjawisku. Osłabiona emocjami, Elena wpadła wprost w ramiona swojego wybawcy. Ich oczy spotkały się na chwilę dłużej niżby to wypadało. Dalebor poczuł podniecenie, o którym już dawno zapomniało jego ciało. Pospiesznie odsunął się od niej, wskoczył do powozu i kazał natychmiast ruszać dorożkarzowi. Zawstydzony i zły na samego siebie, obejrzał się przez ramię na Elenę i zaklął w duchu. Zauważyła jego dziwne zachowanie.
„Co mu się stało?” Zapytała samą siebie i jeszcze chwilę patrzyła za odjeżdżającym. „Nawet się nie pożegnał.” Odwróciła się w stronę, skąd przyzywała ją szara rzeczywistość. Ruszyła po błocie, kierując się ku polom, gdzie na parujących moczarach unosił się zapach stęchlizny. „Och! Żeby tak to wszystko już mróz ściął.”
Weszła na niewielkie, błotniste podwórko otoczone spróchniałym, walącym się płotem. Bielone ściany chałupy oraz dziurawy dach domu przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Niska chatynka była spuścizną po zmarłej starowince, która pozostawiła dom w strasznym stanie. Obok chałupy stała szopa z gnijącym od wilgoci sianem. „Niegdyś musiała tutaj być krowa, kury, gęsi…” — wyobrażała sobie. „Teraz pozostały tylko szczury, myszy i wszy.”
W domu, przy kominku zastała śpiącego na krześle ojca. Jego nie do końca zapięta koszula poplamiona była czerwonym winem. W powietrzu unosił się zapach palonego cygara oraz odór przetrawionej wódki. Czym prędzej uchyliła okno w izbie, aby wpuścić do środka odrobinę świeższego powietrza. Wyminąwszy śpiącego pana tego sypiącego się lokum, weszła do sypialnego pokoju, który sąsiadował z główną izbą. Zajmowały go razem z matką. Pani Krajewska leżała w dwuosobowym łożu. Na widok córki odrobinę się ożywiła.
— Jesteś w końcu — jęknęła i zakaszlała boleśnie. — Udało się?
— Tak. Dostałam materiał. I nawet mam pracę — rzekła zadowolona, myśląc, że mama się ucieszy. Siwa, blada i zapłakana kobieta koło pięćdziesiątki odparła:
— A kto zajmie się domem, ojcem i mną?! — to zabrzmiało jak pretensja. — Co to za praca, u kogo i za ile? — zapytała w następnej chwili. Otarła łzy i znów zaniosła się kaszlem.
— Będę zajmowała się starszą panią, hrabiną Milecką. Jest to obłożnie chora osoba.
— Jaka stawka? — dopytała się. Elena spuściła wzrok. Nie zapytała hrabiny, ile jest w stanie zapłacić za jej usługi. — No tak!!! — warknęła wściekła kobieta. — Jak zwykle nieuważna! Żeby tylko cię ta hrabianka nie oszukała! Za półdarmo nie będziesz robiła!
Nagle do środka wpadł z impetem pan Krajewski.
— Co tu się wyprawia?!
— Idź zrób ojcu obiad. Przyniósł mięso od rzeźnika — zarządziła matka, przerywając rozmowę na temat pracy.
— Ktoś tu o pracy mówił?! Czy mi się, psia krew, zdawało?
Elena pomyślała sobie, że jego cienkie uszy usłyszałyby słowo „ile” z drugiego końca świata.
— Elena idzie do pracy i…
— A kto będzie dom sprzątał i robił obiad i matkę opiekował?! A kto pranie zrobi?! — oburzył się. — Chociaż… — machnął ręką, jakby wszystko o czym powiedział, nagle przestało się liczyć. — I tak za kilka dni rozwiąże się ten cały problem! Jutro pogrzeb, a we czwartek przedstawię cię twojemu przyszłemu mężowi! — Zatarł ręce z zadowolenia, a jego siwiejące wąsy odsłoniły szereg zepsutych zębów.
„To grzech nie lubić swojego ojca.” — pomyślała Elena, po czym spuściła wzrok. Czyż miała jeszcze cokolwiek do powiedzenia w temacie swojego zamążpójścia?
— Co to za jegomość? — zapytała z nadzieją pani Halina Krajewska. Poczuła w tej chwili, że nadchodzą lepsze czasy. Marian nie wybrałby dla Eleny biednego chłystka bez grosza przy duszy.
— Baron Karol Kurski! — wyprostował się, a jego wielki od picia brzuch, zmniejszył się o połowę.
— Ten stary flirciarz?! — oburzyła się matka. — On ma ponad sześćdziesiąt lat!
Pospiesznie wyszła z domu. Nie patrząc pod nogi, pomaszerowała prosto przed siebie po mokrej, wysokiej trawie. Na zewnątrz zaczęło padać. Jeszcze kilka godzin temu siedziała przy stole z wielkim Państwem, a słońce świeciło jak w lecie, oświetlając złociście przebarwione liście drzew. Teraz było szaro, zimno i do tego zerwał się wiatr.
— Babciu… — załkała i uklękła pośród suchych, mokrych badyli zielska wszelkiego kalibru. Gdyby babcia Krysia tutaj była, nie pozwoliłaby na to, żeby jej syn wydał swoją córkę za byle kogo. Elena nie miała grosza przy duszy, co oznaczało, że jej jedynym posagiem była jej młodość oraz uroda. Tata nigdy nie szanował babci. Kobieta próbowała go nawrócić, naprostować. Modliła się za niego bardzo dużo, dawała na Mszę… ale w efekcie zmarła na zawał serca — utrapiona zmartwieniami, biedą oraz nieczułością swojego jedynego syna. Wywodziła się ze szlacheckiej rodziny. Mieszkała niegdyś w pokaźnym dworze otoczonym sadami i polami. Później przeniosła się z mężem do miasta, do pewnej willi. Spędziła z nim wiele szczęśliwych lat, ale po jego śmierci majątek zubożał przez hazardowe zapędy jej syna.
Zawsze mawiała: „Jakoś trzeba żyć, dziecko. Pan Bóg nigdy nie daje nam cięższego krzyża niż możemy udźwignąć.”
Kiedy wróciła, ojca już nie było. „Pewnie wróci za kilka godzin, jeszcze bardziej pijany niż przedtem.” Przepił jej posag i przegrał jej marzenia, gdy grał w karty. Z wyprawy ślubnej, którą pozostawił jej dziadek, pozostała tylko bogato zdobiona książeczka do modlitwy — ojciec przed przyjazdem do miasta obdarł ją z bogato wysadzanej kamieniami oprawy i wyniósł te kosztowności z domu — domyśliła się, że musiał ją spieniężyć w wiadomym celu. Babci udało się jedynie przechować maszynę do szycia, dzięki której mogła teraz uszyć jej sukienkę. Przypomniała sobie czasy, gdy babcia jeszcze dobrze się czuła — jak nieraz szyły ubrania dla koleżanek babci i mamy. Czasem zarabiały drobne, wykonując poprawki. Elena pamiętała z dzieciństwa dom pełen gości, pięknie urządzony salon, służbę i wyjścia do teatru. Potem musiała umieć coraz więcej różnych rzeczy, które niegdyś wykonywały za nią służące…
Weszła na strych, dzierżąc w dłoni kij od miotły oraz lampę oliwną. Poświeciła po podłodze, aby sprawdzić, czy nie czai się tam przypadkiem jakiś szczur, który mógłby ją zaatakować. Już w pierwszy dzień mieli z tym problem, dlatego ojciec przyniósł skądś dwa duże kocury, które w mig zajęły się polowaniem na te wielkie gryzonie. Po tym jak spełniły swoją rolę, tata wywiózł je tam, skąd je pożyczył. Przez chwilę miała nadzieję, że koty zostaną — kiedyś marzyła o tym, żeby mieć koteczkę, ale nie udało się.
Wyglądało na to, że zwierzęta wykonały swoją pracę wzorowo. Strych był czysty. Wyciągnęła ze skrzyni stojącej w kącie strychu maszynę do szycia. Maszyna na szczęście nie wymagała użycia specjalnego stołu, posiadała korbkę, którą kręciło się, aby igła pod stopką poruszała się i wbijała nici w materiał. Była sprawna. Ale coś innego zmartwiło dziewczynę. „Jak można uszyć sukienkę, bez możliwości zrobienia wykroju? Nie stać nas nawet na papier.” Po zastanowieniu stwierdziła, że będzie to cud, jeśli tego dokona. Zniosła maszynę do ciepłej izby i postawiła ją na rozchybotanym stole. Pamiętając gabaryty babci Krysi i porównując je ze swoimi, przystąpiła do pracy. Rozłożyła materiał i z pamięci zaczęła ciąć pierwsze elementy sukni…
W przerwie od krojenia przygotowała obiad, następnie pomogła mamie w codziennych czynnościach. Nie wymagała ona jednak już tak wiele pomocy jak jeszcze godzinę temu. W kobiecie, tak samo jak w jej mężu, narodziła się nadzieja na lepsze życie, dzięki małżeństwu córki z bogatym człowiekiem.
Nigdy nie widziała barona Karola Kurskiego, ale wiedziała, że jako mężczyzna w tym wieku na pewno nie był zbyt urodziwy. Przestraszona perspektywą nocy poślubnej spędzonej ze starcem, poczuła skurcz w żołądku. Gdy zaczęła wyobrażać sobie codzienne życie z tym człowiekiem, przestraszyła się. Znów zachciało jej się płakać, powstrzymała się jednak od nadmiernej ekspresji emocjonalnej i poszła szyć. Kończąc sukienkę późną nocą przy świetle świecy, czuła, że zbliża się nieuniknione. „Moje życie stanie się jeszcze gorsze niż dotąd.”
2. Dama do towarzystwa
„Ciocia jak się uprze, to i torturami nie przekonasz!”
Zjawiła się w domu hrabiny Mileckiej o jedenastej. Wstrząśnięta pogrzebem babci, była małomówna i blada. Za to pani Walercia niezmiernie ucieszyła się, że w końcu u jej boku znalazła się osóbka, z którą można by porozmawiać. Wspominając wczorajsze zachowanie jej siostrzeńca, postanowiła niezwłocznie przejść do działania.
— Moja Droga, chciałabym, żebyś była tylko i wyłącznie moją damą do towarzystwa — rzekła, gdy Elena podawała jej herbatę na eleganckim stoliku herbacianym.
— Ale dla mnie to przyjemność przygotowywać dla pani hrabiny jedzenie i herbatę, a sprzątanie to nie problem — powiedziała spokojnie.
— Gotowaniem i sprzątaniem zajmie się służąca, którą ma sprowadzić tutaj Dalciu. Chcę, abyś mi czytała, grała ze mną w szachy i… — zastanowiła się przez chwilę. — Usiądź, bo mam dla ciebie propozycję.
Panienka posłusznie usiadła i spojrzała na staruszkę. Walerii wydała się smętna, a jej smutne oczy były zgaszone bólem.
— Nalej sobie, Złotko. Ta druga filiżanka jest dla ciebie. — Uśmiechnęła się ciepło, aby trochę ją rozweselić.
— Dziękuję. Zmarzłam odrobinę. — Z prawdziwą przyjemnością wychyliła kilka łyczków gorącego napoju. „Dawno nie piłam czegoś równie pysznego.” — pomyślała.
— Czy umiesz grać na fortepianie? — zapytała Milecka.
— Nie, proszę pani hrabiny.
— Chciałabyś nauczyć się tej umiejętności?
— Nigdy nie miałam okazji grać… — Przypomniała sobie w tej chwili o zasadach jakie panowały w jej rodzinnym domu. Tuż po śmierci dziadka, ojciec kazał usunąć fortepian z domu. Nie znosił muzyki. — Nie chcę nadużywać pani dobroci.
— Ależ ja z prawdziwą przyjemnością nauczę cię grania na fortepianie! Kiedyś uczyłam małe dziewczynki grania na różnych instrumentach! Muzyka to mój konik! Aaa czy potrafisz haftować, malować lub rysować? Uczyłaś się może języków?
Pytania hrabiny były uzasadnione. Chciała, aby wykształcenie Eleny nie odbiegało zbytnio poziomem od tego, które otrzymał Dalebor. Jeśli mieli stanowić zgraną parę, ten szczegół nie powinien im był utrudniać życia.
— Potrafię szyć — oznajmiła ogarnięta wstydem z powodu swojego niedouczenia. W obliczu badawczego oka wysoko urodzonej kobiety, poczuła się niegodna przebywania w jej towarzystwie.
— Moja Droga, wszystkiego cię nauczę! — Milecka aż zatarła dłonie z zadowolenia. — Będziemy miały dużo pracy… — i już zaczęła obmyślać plan zajęć dla przyszłej pani hrabiny.
— Nie chcę wykorzystywać pani dobroci. Jestem tutaj na służbie — wstała, dopiwszy pospiesznie herbatkę.
— Eleno! — zajęczała staruszka błagalnym tonem.
W tej chwili do pokoju ktoś zapukał.
— Proszę, Dalciu! Możesz wejść! — odpowiedziała Milecka, po czym utkwiła oczy w spłoszonej twarzy dziewczyny. Na widok jej ulubionego siostrzeńca, Elena zareagowała trochę strachliwie.
„Czy zaszło między nimi coś, o czym nie wiem?” — pomyślała hrabina.
Wszedł do pokoju z kapeluszem w dłoni. Dziś także był nienagannie ubrany. Panienka poderwała się z krzesła i czym prędzej dygnęła przed swoim panem.
— Dzień dobry — ukłonił się nieznacznie — widzę, że zjawiłem się zbyt późno, aby wypić z ciocią herbatę.
— Herbata jeszcze będzie Dalciu, będzie! Ale, ale! Musisz mi pomóc, kochany! Elena nie chce przyjmować moich lekcji! — poskarżyła się.
Zielone, chłodne niczym morska woda, oczy hrabiego, spoczęły na twarzy służącej. Wyczytał z niej każdą łzę i ból dzisiejszego dnia. Spokojnym, poważnym tonem skierował swoje słowa ku nieznajomej, która działała na niego równie mocno, jak wczorajszego dnia:
— Proszę pozwolić cioci na tę odrobinę szczęścia. Ona uwielbia dawać lekcje.
— Chcę nauczyć ją grać na fortepianie!
— Ciociu… — spojrzał na nią zdziwiony. Nie rozpoznawał w tej wesołej osóbce swojej chorej krewnej. Jeszcze wczoraj zdawała się być umierająca! — Ale w tym celu będziemy musieli odświeżyć salon, co zajmie nam kilka dni. Fortepian musi być okropnie zakurzony.
— I co z tego?! — wzruszyła ramionami. — Masz tę służącą?
— Tak. Przyjdzie jutro. Panna Elena dojdzie w tym czasie do siebie. — Spojrzał znacząco na staruszkę, która najwidoczniej zapomniała, że dzisiejszego ranka dziewczyna pochowała babcię.
— Ach, tak, tak — przypomniała sobie pani Waleria. — Racja, Dalciu. Przepraszam Elenko za moją nieuważność. Po prostu lata nie te, a ja chciałam jakoś cię rozweselić.
— Proszę się nie tłumaczyć, proszę pani — odpowiedziała posępnie, stojąc w bezruchu i czekając na rozkazy. W końcu postanowiła wysunąć się nieco przed szereg. — Czy przynieść panu hrabiemu filiżankę?
— Poproszę — odpowiedział i zaczekał, aż Elena opuści pokój. Nie śmiał usiąść, gdy ona stała.
Dalebor sięgnął po krzesło stojące pod oknem i przystawił je do stołu, aby zrobić miejsce dla damy do towarzystwa, którą zaledwie wczoraj przyjął do pracy w imieniu ciotki. Stanął na moment przy staruszce, która zdawała się być zachwycona pomysłami, jakie najwidoczniej roiła w swojej główce pokrytej przerzedzoną siwizną. Postanowił czym prędzej sprowadzić ją na ziemię. Nie chciał, aby kolejne wariacje Walerii sprawiły Elenie przykrość. Gdy wychodziła, sprawiała wrażenie, jakby miała się zaraz rozpłakać.
— Obawiam się, że popełniliśmy poważny nietakt, ciociu. Poza tym jest jeszcze jeden problem.
— O czym ty mówisz? — ciotka utkwiła wielkie, błękitne oczy w swoim siostrzeńcu.
— Co do nietaktu: Elena dzisiaj pogrzebała ukochaną babcię. Nie może na razie uczyć się gry na fortepianie, co najmniej przez jakieś dwa tygodnie, albo nawet trzy miesiące.
— Och! Masz rację! Żałoba trwa długo! — Milecka zakryła usta dłonią.
— Po drugie: nie omówiliśmy z nią kwestii wynagrodzenia.
— Och! Tak to jest, jak człowiek stary! Ale ty mogłeś od razu się zorientować! — zganiła go. — Pięknie się zaprezentowaliśmy, nie ma co! Idź po nią, bo coś długo jej nie ma! — pogoniła Dalebora, a ten od razu poszedł śladem Eleny.
Zastał ją płaczącą przy stole kuchennym. Na ten widok coś ścisnęło go w gardle. Nie chciał, żeby tak bardzo cierpiała. Podszedł powoli i podał jej chusteczkę, którą przyjęła z drżeniem rąk. Starała się uspokoić, żeby zachować fason, ale rozpacz była silniejsza. Usiadł przy niej, na krześle, po czym położył pocieszającą dłoń na jej ramieniu. Szybko ją jednak cofnął.
— Przepraszam za ciocię i za siebie — powiedział cicho, jakby próbował ułagodzić głosem jej stargane nerwy. — Ciocia kiedyś uczyła młode, biedne dziewczyny grać na fortepianie i udzielała im korepetycji z innych przydatnych młodym damom czynności.
— To chwalebne. — Wyprostowała się. Dłoń mężczyzny podziałała na nią kojąco, ale zbyt szybko ją zabrał. Przez chwilę czuła, że nie jest sama na tym świecie.
— Wrócimy do tego tematu, gdy będzie panienka na to gotowa. A tymczasem proszę wybaczyć mi jeszcze jedną kwestię… — Spojrzała na niego zaskoczona, po czym otarła łzy jego chusteczką. — Kwestia wynagrodzenia. Będzie dostawała panna tygodniówki. Dziś pierwsza wypłata.
— Ależ ja jeszcze nic nie zrobiłam! — zaprotestowała od razu.
— Wiem, że potrzebuje panna pieniędzy. — Położył banknoty przed dziewczyną, na blacie stołu kuchennego. — To taka mała premia ode mnie. Proszę kupić sobie odpowiednie do pracy ubranie. A już ciotka zajmie się tygodniówką…
Dał jej do zrozumienia, że ma o siebie zadbać. Dobrze wiedziała, jak wygląda — jak prawdziwa żebraczka. Ze wstydu spuściła wzrok.
Aż korciło go, żeby ją przytulić. Była taka załamana, krucha, rozbita jak porcelanowa filiżanka — na drobny mak. Już wczoraj chciał zaproponować jej małą premię na początek, aby mogła odpowiednio się ubrać. Jeszcze nigdy nie widział tak nieporządnie ubranej damy. Jej czarna, żałobna sukienka zdawała się rozpadać w oczach! Odepchnął z całej siły tę czułość, którą do niej w tej chwili pałał, powstał i rzucił chłodno:
— Proszę teraz ze mną do pokoju cioci. Pozwolę jej samej wycenić panny umiejętności. Ja nigdy nie zajmowałem się wypłatami dla służby — podkreślił ostatnie słowo, aby zrobić między nimi dystans, który przez chwilę za bardzo się zatarł.
Jego arystokratyczna oziębłość przywróciła ją do pionu. „Jestem tutaj służącą. Muszę spełniać swoją rolę jak należy.” Wstała i idąc za jego rozkazem, wzięła z półki filiżankę dla hrabiego, po czym razem udali się do pokoju chorej. Dalebor zachował względem niej należne damie grzeczności, otwierając jej drzwi.
Zupełnie nie czuła się jak służąca. Ten mężczyzna okazywał jej zbyt wiele grzeczności, nawet jak na damę do towarzystwa jego ciotki. Kiedy znaleźli się w pokoju, odsunął dla niej krzesło, aby zajęła miejsce przy stoliku kawowym.
— Proszę, niech panna spocznie — rzekł łaskawie.
Gdy siadała, podsunął jej krzesło. Lecz najwidoczniej jeszcze było mu mało. Zanim usiadł, samodzielnie nalał sobie herbaty do filiżanki, następnie zapytał:
— Czy życzy sobie panna herbaty?
Nie wypadało odmówić, więc zgodziła się, uznawszy jego zachowanie za przejaw współczucia.
— Dziękuję — odparła cichutko, gdy zaczął nalewać napój do jej filiżanki.
Ukrywając przed światem powód jego usłużnego zachowania względem służącej, usiadł przy stole. „To tylko współczucie, nic więcej.” — zdawały się mówić jego oczy w odpowiedzi na tajemniczy uśmieszek jego ciotki. „Co może jej chodzić po głowie? Chyba nie myśli sobie, że jestem zainteresowany tą damą!?” Uznał, że sytuacja wymaga sprostowania.
— Proszę ciociu, abyś oszczędziła dziś Elenie nadmiaru wrażeń. To dla niej trudny dzień. — Miał nadzieję, że te słowa położą kres wszelkim domysłom ciotki. Ale ona zdawała się wiedzieć swoje.
— To zbyt wiele! — zaprotestowała panienka, gdy pani hrabina przedstawiła jej proponowaną sumę wypłaty tygodniowej.
— Bez protestów! — Staruszeczka skrzyżowała ramiona na piersi.
— Ciocia jak się uprze, to i torturami nie przekonasz! — zażartował Dalebor i uśmiechnął się jednostronnie do ukochanej krewniaczki.
— Tak, Moja Droga! — przytaknęła, patrząc na skrępowane oblicze dziewczyny. — Dziś dostaniesz pierwszą wypłatę! — Wstała z trudem, ale podeszła do swojej sakiewki, którą lubiła trzymać na wierzchu.
— Pani hrabino! Ale jaśnie pan już dał mi wypłatę! — Elena ruszyła w ślad za staruszką, która omal nie upadła, gdy odwracała się z impetem w kierunku Dalebora. Dziewczyna podtrzymała ją.
— Dałem Elenie na odpowiedni strój — wytłumaczył się.
Teraz Milecka wiedziała na pewno, że jej siostrzeniec był zainteresowany Eleną. Nigdy nie dawał jej służącym pieniędzy na ubrania, choćby nie wiem jak biednie były ubrane.
Dalebor spuścił wzrok pod badawczym spojrzeniem ciotki. Zrozumiała go bez słów.
— Bardzo dobrze zrobiłeś! A teraz należna wypłata, moje dziecko. — Sięgnęła po sakiewkę i wyciągnęła z niej pięć banknotów o dużym nominale. — I bez żadnego „ale”! Mamy o siebie wzajemnie dbać, Eleno!
Skinęła w odpowiedzi głową, po czym schowała pieniądze za stanik. Na ten widok Dalebor przełknął ślinę i natychmiast odwrócił oczy od jej dekoltu. Natomiast Waleria wpadła na świetny pomysł. „Trzeba kuć żelazo, póki gorące!”
— Czuję się tak dobrze, że bardzo chętnie wybiorę się z tobą i Dalciem na zakupy, abyś już dziś mogła sprawić sobie odpowiednie suknie.
Dama do towarzystwa nie może nosić fartuszka służącej, aby nie odstawać zbytnio od swojej pani. Suknia dla takiej damy musi posiadać pewną subtelną dozę elegancji, jednak nie przesadnej, która na ulicy nie wyda się śmiesznie prostą czy niestosownie bogatą. A już stworzenie takiej kreacji dla damy do towarzystwa pogrążonej w żałobie, jest nie lada wyczynem.
— Dalebor ma wyśmienity gust — zapewniała ją hrabina. Siedziały obok siebie na sofie, w salonie mody — właśnie zakończył się pokaz kreacji, zorganizowany prędko przez damę zarządzającą pracownią krawcową. W mig znalazły się tam modelki, które zaprezentowały modną kolekcję sukien codziennych. Hrabia stał obok swojej ciotki i wybierał stroje stosowne dla damy do towarzystwa. Wśród nich znalazły się zarówno te żałobne, jak i kolorowe, jakby hrabia był pewien, że za kilka miesięcy Elena nadal będzie pełniła tę samą rolę w życiu jego ciotki, co w tej chwili. A Elena? Ona czuła się dziwnie, patrząc jak obcy mężczyzna, który w dodatku wywodził się z arystokracji, wybiera dla niej strój do pracy.
Waleria natomiast była rozbawiona skrępowaną minką swojej nowej podopiecznej. Obydwoje, ciotka i jej siostrzeniec, przemilczeli fakt, że właśnie w tej chwili znajdują się w jednym z kilku salonów należących do Dalebora Drohojowskiego.
Wybrał dla niej kilka sukien i poprosił krawcową, aby pomogła Elenie je przymierzyć — wyglądały na niej, jakby zostały idealnie skrojone na jej miarę. Sam też zajął się doborem odpowiednich dodatków, w tym celu wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia. Buty, palto, rękawiczki i kapelusz — wszystko musiało do siebie idealnie pasować. Gdy Dalebor na moment opuścił swoje towarzyszki, Elena odetchnęła z ulgą. Dobrze zdawała sobie sprawę z wartości wybieranych przez hrabiego materiałów i dodatków. Przerażona tym, że nic jej nie zostanie z wypłaty, rzekła do swojej pani:
— To zbyt wiele rzeczy na raz!
— Moja Droga, wybacz, ale to konieczne — szepnęła do niej Milecka.
— Proszę więc potrącić mi to z przyszłej tygodniówki — poprosiła z nadzieją, spoglądając błagalnie na starowinkę. Bała się sprzeczać w salonie z siostrzeńcem swojej pani, co więcej: bała się cokolwiek do niego powiedzieć. Miała nadzieję, że hrabina stanie po jej stronie, lecz nie mogła przewidzieć tego, że przyczajony za kotarą mężczyzna podsłucha ich rozmowę.
Wyjrzał zza kotary, aby jej się przyjrzeć. Widział zakłopotanie i wyraz jej twarzy — bała się, że nie będzie mogła się wypłacić. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że potrzebowała pieniędzy z wypłaty na znacznie bardziej przyziemne potrzeby. Ale kto zabroni bogatemu?! Poczuł się w obowiązku zakupić dla niej suknie na swój koszt.
— Panno Eleno, biorę ubiór pani na swój koszt — powiedział po ujawnieniu swojej obecności. Stanął naprzeciwko ciotki i jej damy do towarzystwa. — To przecież uniform, w którym będzie panna służyła mojej cioci — powiedział sprytnie mężczyzna. Pomyślał sobie, że w przyszłości postara się, aby dziewczyna zapomniała o spłacie tego długu, który — jak sądziła — właśnie u niego zaciągała.
Panna skinęła w milczeniu głową. Nie śmiała sprzeciwiać się arystokracie, u którego pracowała. Musiała przystać na te warunki, lecz obiecała sobie, że spłaci należne co do grosza, lecz w stosowniejszym czasie.
Ubrana niczym dama, kompletnie pozbawiona możliwości decydowania o swoim wyglądzie, pokornie opuściła salon mody jaśnie wielmożnego pana hrabiego Dalebora Drohojowskiego. Pod grubą warstwą skrępowania i naruszonej dumy panny służącej, czuła jednak wdzięczność. Od dawna nie miała na sobie czegoś równie pięknego, przyjemnego w dotyku i ciepłego. Gdy wtedy tam, w pracowni krawieckiej spojrzała na swoje odbicie w lustrze, przypomniały jej się stare, dobre czasy — gdy jeszcze żył dziadek. Była wtedy podlotkiem, któremu w głowie była zabawa. Nigdy nie sądziła, że mogłaby stracić to wszystko. A później z wysokich lotów i pełnego dostatku życia zaczęła spadać coraz niżej… Teraz wszystko wróciło na swoje miejsce — z tym, że była jedynie damą do towarzystwa, która musiała słuchać swoich państwa.
Przeszła ulicą pod ramię ze staruszką, która z drugiej strony wspierała się na ramieniu swojego siostrzeńca. Kobiecinka uśmiechała się od ucha do ucha, bo właśnie planowała dalsze spotkania dwójki młodych ludzi, lecz oboje przecież nie mogli zdawać sobie z tego sprawy. Złowili przypadkiem swoje spojrzenia. On odczuł wyraźne podniecenie, a ona — strach, który kazał jej spojrzeć w dół, na chodnik. Miała nadzieję, że zdoła spłacić zaciągnięty dług, a on miał nadzieję, że dziewczyna w krótce o tym długu zapomni.
— Jutro jedziemy do leśniczówki! — zdecydowała Milecka i nikt nie śmiał się jej sprzeciwić. „Młodzi potrzebują trochę pobyć sam na sam, jeśli coś ma z tego wyjść. Pozostanę w leśniczówce, a Dalebor pójdzie oprowadzić Elenę po okolicy…” — taki był plan pani Walerci. Gdyby nie to, że staruszka stanowiła teraz łącznik między tymi dwoma światami — Eleny i Dalebora — zatarłaby z radości dłonie. Miała jednak ręce pełne roboty…
3. Książęcy jeleń
„Gdybyś wiedziała, nie dotknęłabyś mnie nawet kijem, Eleno.”
Przekroczyła linię brukowanej drogi oddzielającej jej brudny świat od luksusowego świata hrabiego Dalebora Drohojowskiego. Czekała na nią wielka, czarna kareta, zaprzężona w cztery siwe konie. Ludzie z okolicznych chatynek powychodzili na ulicę, aby przyjrzeć się lśniącej politurze powozu. Na koźle siedział stangret ubrany w elegancki uniform. Powoli zbliżyła się w kierunku tego dziwowiska, a dostrzegłszy wysiadającego z powozu postawnego mężczyznę, zatrzymała się. Podszedł ku niej jako pierwszy.
— Dzień dobry, panie hrabio! — przywitała się, po czym głęboko dygnęła.
— Dzień dobry, panienko! — Ukłonił się nisko. Jego głos miał całkiem inny wyraz niż dnia wczorajszego, był jakby miękki i ciepły. Wprost nie mogła go poznać. Hrabia wyglądał na zadowolonego! Podał jej ramię, a ona położyła na nim swoją dłoń ubraną w jasnobrązową, skórzaną rękawiczkę. Poprowadził ją w stronę powozu, jakby była mu równą stanem, a nie zwyczajną służką. Później pomógł jej wsiąść do wytwornego pojazdu, który pasował do jego właściciela swoją surową wytwornością. W chwili, gdy podtrzymywał ją, aby nie przechyliła się do tyłu podczas wsiadania, poczuła się dziwnie zawstydzona — poczuła na swoich plecach jego dłoń. W końcu dotykała ją osoba znaczna, niepozbawiona należnej dystynkcji stanu.
Zajęła miejsce obok hrabiny, która wyglądała dziś równie elegancko jak wnętrze karety. Z otwartymi ustami rozejrzała się po złoceniach, białych aksamitach i koronkach wyściełających wnętrze.
— Jak ci się podoba powóz Dalebora? — zapytała Milecka, gdy mężczyzna usiadł na przeciwległym siedzeniu i rozparł się na nim wygodnie.
Specjalnie wybrał jeden z najlepszych powozów należących do pałacu, aby zadziwić dziewczynę, która nie była mu tak obojętna, jak starał się to sobie wmówić. Jego jednostronny, zadziorny uśmiech zdradzał dobry nastrój. Wlepił oczy w spłoszoną Elenę, oczekując odpowiedzi. Póki nie odpowiedziała, czuł się dziwnie niepewny swego. „Może ma inny gust? Albo nie przepada za tego typu powozami? Mogłem wybrać coś skromniejszego albo…”
— Piękny… to znaczy: kareta jest piękna — wydusiła z siebie.
Dalebor odetchnął z ulgą i odzyskał pewność siebie.
— Ale czy to wypada jaśnie państwu, żeby pokazywać się ze służącą w otoczeniu takiej oprawy? Nie chciałabym, żeby ludzie roznieśli państwa dobre imię na językach…
— Ha, ha! — zaśmiał się Dalebor. — Panno Eleno, prędzej ucierpi panny dobre imię niż nasze! Prawda ciociu?
— Tak! On wie, co mówi! — Ona też uśmiechnęła się rozbawiona.
Była kompletnie zdezorientowana. Chciała zapytać, dlaczego jej imię miałoby ucierpieć, ale nie śmiała nic rzec, aby nie wydać się bezczelną.
— Uprzedzając panny zapytanie… — spoważniał na nowo. Poprawił się na siedzeniu i przyjął bardziej elegancką pozę. — Moja ciocia oraz ja nie cieszymy się w towarzystwie zbyt dobrą opinią. Proszę się nie przejmować jakimikolwiek plotkami i spędzić ten dzień miło.
Skinęła głową bezsłownie. Nie chciała być wścibską, więc spojrzała za okno na wolno przesuwający się krajobraz. „Co mogli mieć na myśli?” Przecież to ona uchodziła za mało pożądaną w ich towarzystwie osobę. Była uboga i w dodatku była służącą! „Powinnam jechać z tyłu powozu, na zewnątrz lub zająć miejsce u boku stangreta na koźle.” Tymczasem hrabina zajęła ją opowieścią o miejscu, do którego się kierowali, więc dała spokój rozważaniom na temat spraw, na które nie miała wpływu. Podczas podróży raz po raz łowiła spojrzenia pana Drohojowskiego, który przyglądał się jej zagadkowo. „Och! Proszę, niech on już tak na mnie nie patrzy!” Nie wiedzieć dlaczego, czuła się przy nim osaczona i skrępowana. „To pewnie przez to, że jest hrabią. Obym potrafiła się zachować na tyle porządnie, aby nie narobić mu wstydu przed światem.”
„Jak zwykle zakłopotana, skrępowana pod naciskiem mojego spojrzenia, płocha… Elena jest dzika, albo zwyczajnie nie wie, jak się zachować.” Te myśli na jej temat zupełnie nie przeszkadzały mu w odczuwaniu czegoś z goła innego niż współczucie dla biednej dziewuszki, która nie miała grosza przy duszy. Patrzenie na nią, na jej łagodne gesty, słuchanie jej dźwięcznego głosu — wszystko to sprawiało mu przyjemność. Zupełnie nie interesowały go widoki za oknem. „Jak dobrze, że nie wie, o czym myślę. Gdyby wiedziała jakie uczucia we mnie wzbudza…” A później nagle przypomniały mu się stare czasy. Te dni, gdy był tak bardzo szykanowany, te spojrzenia pełne pogardy… I potępienie w oczach tej, którą kochał najbardziej. „Nigdy więcej kobiet!” Zmusił swoje oczy do spoglądania na krajobrazy, zmusił swoje ciało do nieczucia, a swoje myśli wrzucił do worka pełnego myśli o nieznajomej i z całych sił zacisnął na nim supełek zapomnienia. „Nigdy więcej miłości!” A mimo wszystko po tym całym wysiłku, jaki włożył w to, aby nad sobą zapanować, przyłapał się na tym, że znów patrzy jej w oczy…
Nie minęło pół godziny, a znaleźli się na miejscu. Mała leśniczówka położona w malowniczej okolicy w środku lasu, była zbudowana z drewna o jasnym odcieniu brązu. Niska chatynka posiadała jedynie piwnicę, parter oraz poddasze. Pokryty ceglaną dachówką dach, wyglądał na całkiem nowy. Otaczające domek klomby roślin oraz niewysoki, drewniany płotek wprowadzały miły sielski klimat.
Z domku wyszła im naprzeciw para osób w wieku około pięćdziesięciu lat. Średniego wzrostu, szczupły mężczyzna z jasnym zarostem na twarzy, nie odznaczał się niczym specyficznym, podobnie jak jego niższa o kilka centymetrów żona. Jasnowłosa gospodyni, ubrana na modłę wiejską, serdecznie uśmiechnęła się na widok przybyłych gości. Od wielu lat nie widziała tutaj karety państwa.
— Dzień dobry, Marylo! — rzekł Dalebor, który wyszedł jako pierwszy z powozu. Odwrócił się, aby podać rękę swojej cudownie ozdrowiałej cioci, która samodzielnie zaczęła gramolić się z powozu.
— Dzień dobry, kochani! Dzień dobry! — przywitała się serdecznie Milecka.
Gospodarz tej skromnej zagródki podbiegł w kierunku powozu, aby pomóc swojemu panu sprowadzić staruszkę na ziemię. Wymagała większej pomocy, niż można by się było spodziewać. Mimo gorszego samopoczucia i niepewnej aury wróżącej opady deszczu, uparła się, aby jechać. W drodze jej stawy zesztywniały i zaczęły boleć, lecz przemilczała swoje cierpienie w imię wyższej idei, która była dla niej motywacją do działania.
— Dziękuję, Januszu! — powiedziała Milecka, gdy w końcu stanęła na ziemi.
Dalebor odwrócił się w kierunku Eleny — właśnie podjęła decyzję o samodzielnym zejściu z powozu. Podał jej rękę, z której nie chciała przyjąć.
— Dziękuję panie hrabio, dam sobie radę.
Niestety, nie wszystko poszło po jej myśli. Miała szczęście, że arystokrata nie posłuchał jej protestu! Tak niezgrabnie postawiła pierwszy krok, że w efekcie musiała skorzystać z obydwu jego ramion. Upadłaby, gdyby w porę jej nie złapał. Zamknięta w silnym uścisku jego dłoni, dała się sprowadzić na ziemię. W przelocie spojrzała w zielone oczy hrabiego i mocno się zawstydziła. Nigdy jeszcze nie była tak blisko mężczyzny, który nie był jej krewnym.
— Dziękuję panu — niemal szepnęła, po czym podążyła za pracodawczynią idącą pod ramię z panem Januszem.
Stał jeszcze chwilę przed powozem, spoglądając za odchodzącą panienką. „Trochę niezdarna, ale za to ma klasę. I te ruchy…” Zacisnął swoje powieki, aby odciąć się od czucia, które rządziło się swoimi zasadami. Było w niej tyle skromności, cichości i niewyszukanej elegancji. „Kiedyś pewnie pomyślałbym, że chciałbym, żeby moja żona była właśnie taka.” To gdybanie wydało się mu na tyle abstrakcyjne, że aż parsknął pod nosem. „Jesteś naiwny, Dalebor, zupełnie jak wtedy.”
W środku dom był równie skromny i sielski, co na zewnątrz. Drewniane meble były misternie rzeźbione i zdobione koronkowymi dodatkami. Białe firanki w oknach oraz kolorowe, doniczkowe kwiaty sprawiały, że chciało się tam pozostać na dłużej. Niestety Elena zmagała się z nieznośnym poczuciem, że nie pasuje do tego towarzystwa. Wesołe rozmowy, wspomnienia oraz oglądanie zdjęć skłaniały ją do smutnych refleksji dotyczących jej własnej rodziny.
— Julek wyjechał do pracy do miasta, bo mu inne zajęcia po głowie chodziły — mówił gospodarz o starszym synu. — A Krzysiek dba o zwierzęta w zagrodzie i konie państwa. — Skinął głową w kierunku hrabiny oraz Dalebora.
— Janusz! Nie bądź taki oficjalny! — zaśmiał się hrabia. — Przecież to ja! Wasz Dalek!
— Bo to tak nie przystoi przy służbie… — odparł cicho mężczyzna. Spojrzał niepewnie kątem oka na siedzącą obok Mileckiej Elenę.
Panna teraz jeszcze bardziej poczuła, że jest intruzem w tej radosnej, pełnej ciepła rozmowie.
Starsza kobieta w mig zrozumiała, że jej dama do towarzystwa czuje się nieswojo.
— Dalciu, weź proszę Elenkę na spacer, dobrze jej to zrobi — rzekła, udając obojętność. W duchu jednak cieszyła się, że w końcu znalazła sposobność, aby wysłać tych dwoje na długie sam na sam w miłym i pięknym miejscu, które pozwoli im poznać się bliżej.
Dalebor wstał niezwłocznie i podał młodej damie swoje ramię. Tym razem przyjęła je z ulgą i, mimo dziwnych spojrzeń gospodarzy, opuściła z nim ten ciasny pokój pełen rodzinnych wspomnień. Wyszli na zewnątrz. Panowała pochmurna ale ciepła aura, a kolorowe liście jesiennych drzew falowały delikatnie na wietrze, cicho szepcząc swoją melodię. Uspokojona tą przyjazną atmosferą, która zachęcała do spaceru, Elena odetchnęła z ulgą. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie towarzystwo arystokraty. Przypomniała sobie, jak spoglądał na nią w powozie — raz się uśmiechał, to znów był poważny, jakby coś w sobie trawił. Czym prędzej uwolniła się spod jego ramienia. Hrabia poczuł się odepchnięty.
„Jak zmniejszyć ten okropny dystans między nami? To napięcie staje się nie do zniesienia!” — pytał siebie w myślach.
— Zaprowadzę panienkę do dzikich zwierząt i do koni — oznajmił nagle.
Oddaliła się na odległość kilku kroków od niego, aby zrobić między nimi stosowny dystans. Kręcący się dookoła koni, stangret, łowił każdy ruch jej i hrabiego, jakby doszukiwał się między nimi czegoś niestosownego.
— Dobrze, jaśnie wielmożny panie hrabio — dygnęła zgrabnie.
Dalebor zbliżył się ku niej i rzekł prawie szeptem:
— Czy byłaby panienka skłonna mówić do mnie po imieniu, gdy jesteśmy na osobności?
Ta dziwna prośba w ustach tak dumnych i chłodnych, skłoniła ją do spojrzenia mu w oczy. Chciała upewnić się, czy aby na pewno powiedział to do niej pan hrabia. Drohojowski zamarł w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
— Nie wypada mówić do pracodawcy po imieniu, zwłaszcza gdy jest o wiele wyżej urodzony — odparła grzecznie. Czuła, że z niewiadomych względów ten mężczyzna pragnie się do niej zbliżyć, lecz nie tylko społecznie. Nawet zbliżył się do niej o kilka kroków.
— Nie jestem panny pracodawcą — odparł trochę speszony jej protestem. Nie spodziewał się odpowiedzi odmownej.
— Przeszkadzałoby mi to w pracy, jaśnie wielmożny panie hrabio — wyjaśniła zręcznie, po czym znów zwiększyła między nimi dystans.
Dalebor zrozumiał, że Elena nie chce, aby się do niej zbliżał. Cała jej postawa i mimika zdawały się mówić mu NIE! Wyprostował się i przybrał dumną pozę, która dodała mu arystokratycznej powagi. Przywdział swoją typową maskę obojętności, uniósł głowę, po czym spojrzał na nią chłodno. Poczuł się urażony.
— Rozumiem — odparł chłodno. — Mimo to zapraszam na przechadzkę po leśnych włościach mojej mamy. — I ruszył w kierunku leśnej ścieżki, którą okalały kaskady spadających z drzew, złotych liści.
Nie miała innego wyjścia, musiała pójść jego śladem. Po jego zachowaniu wywnioskowała, że poczuł się urażony. „Zupełnie nie rozumiem. Po co te poufałości? Przecież jestem tylko służącą jego ciotki.” Po chwili zrównała z nim krok. On szedł jedną stroną drogi, a ona drugą. Tak było dobrze — dzieliła ich odległość dwóch stosownych i eleganckich dla hrabiego metrów. Przynajmniej ona tak myślała, bo jemu ta odległość ciążyła — wolałby iść z nią pod rękę, co jednak wykraczało daleko poza jego arystokratyczne możliwości.
Szli obok siebie w milczeniu, pozornie spokojni, lecz pełni sprzecznych myśli. Ona szukała powodu, dlaczego hrabia miałby być dla niej aż tak przesadnie miły, żeby zaproponować jej mówienie sobie po imieniu. On zastanawiał się, dlaczego był na tyle głupi, żeby zalecać się tak otwarcie do kobiety. Nie przeszkadzało mu jej ubóstwo i to, że była damą do towarzystwa. W gruncie rzeczy wcale nie miał zamiaru się do niej zalecać! Chciał tylko trochę ocieplić swój wizerunek… „Człowieku, kogo ty okłamujesz?! — pomyślał. — Przecież ona ci się podoba! I czy tego chcesz czy nie, czujesz do niej pociąg! I czy ci się to podoba czy nie, ona jest dobrze wychowaną panienką, która nie przestąpi granicy przyzwoitości oraz kultury nakazującej jej powściągliwość. Granica między wami będzie szeroka do czasu, aż ona sama poczuje to, co ty.” Ale on nie liczył na nic. Przecież był skreślony w oczach kobiet całego świata. I to tak bardzo, że nawet tytuł go nie rehabilitował.
Po piętnastu minutach uporczywego milczenia spotkali na drodze jeźdźca. Był nim drugi syn gospodarza Krzysztof. Zeskoczył z impetem z konia, po czym dziarsko przywitał się ze znajomym. Miał około dwudziestu pięciu lat i był niepoprawnym optymistą. Zawsze potrafił rozbawić Dalebora.
— Cześć, stary! — rzekł odważnie chłopak, po czym bez żadnego skrępowania podał mu dłoń i potrząsnął nią energicznie.
Na jego widok arystokrata zrzucił swoją maskę wszelkiej obojętności.
— No! W końcu ktoś traktuje mnie tak, jak dawniej! — Zaśmiał się serdecznie. — Krzychu, co u ciebie?!
— Wszystko gra! Ale co to za pani? Czyżby twoja narzeczona?! Przedstawisz mnie! — ściągnął czapkę i wyprostował się niczym salutujący żołnierz.
— Ty zgrywusie! — zaśmiał się Dalebor. — Panna Krajewska jest damą do towarzystwa mojej babci.
— Achaa! — Palnął się w głowę czapką. — Jestem Krzysiek Pająk. — Podał jej rękę, po czym ucałował niczym prawdziwy gentelman.
— Zachowuj się! — ponaglił go, gdy nie chciał puścić jej dłoni. Speszona Elena odsunęła się o krok.
— Płocha jakaś. Panienka wybaczy mi tę śmiałość! — Ukłonił się z przeproszeniem. — Muszę lecieć, bo zaraz do miasta jadę. Podobno jakiś list na mnie czeka od Julka w domu. — Wskoczył na konia i założył czapkę. — Do zobaczenia Dalek! Niebawem cię odwiedzę w tym twoim pałacyku, bo mam ogromne poroże dla twojej księżnej!
— Nie żartuj sobie z mojej matki! — udał, że się z nim przekomarza. Miał nadzieję, że słowo „księżna” Elena uzna za dobry żart.
— Przepraszam pana jaśnie hrabiego! — zażartował i uśmiechnął się błazeńsko. — Uszanowanie dla panny Eleny! — Ukłonił się dziewczynie, po czym ruszył z kopyta. Pech chciał, że jeden z kamyków, który z impetem wyrzuciło w powietrze końskie kopyto, zranił policzek Eleny. Dziewczyna cicho jęknęła, po czym złapała się za bolące miejsce.
— Wariacie! Uważaj, jak jeździsz!!! — krzyknął, po czym przystąpił do niej. — Proszę mi to pokazać!
— To nic… — Cofnęła się o krok.
Delikatnie acz stanowczo pochwycił jej dłoń i odciągnął ją od twarzy. Panienka miała zakrwawiony policzek i ubrudzoną krwią rękawiczkę. Była oszołomiona tym nagłym zajściem, więc postanowił całkowicie przejąć inicjatywę.
— Pani krwawi! Tutaj nieopodal jest źródełko. Musimy przemyć tą ranę, żeby nie wdało się zakażenie.
Przystawiła do policzka swoją chusteczkę, wtedy on podał jej ramię i ruszył z nią na przełaj przez dziki las. Brnąc do przodu, uważał, aby nie prowadzić jej po błocie. Odsuwał gałęzie krzewów, aby nie zraniły jej delikatnej cery. Omijał powalone drzewa, aby ułatwić jej przejście. Była całkowicie zdana na jego łaskę. To było coś nowego dla nich obojga. Ona miała okazję przekonać się, jak troskliwy potrafi być ten dziwny mężczyzna, który wydawał jej się taki surowy i nieprzystępny. On był przejęty tym, że pod jego opieką młoda dama miała wypadek, któremu nie potrafił w żadnym stopniu zapobiec. Ufnie podążała za nim. Trzymał ją za rękę i prowadził… a przecież jakieś dwadzieścia minut temu tak bardzo starała się zachować między nimi stosowny dystans. Tutaj, gdy znaleźli się sam na sam, gdzie nie było żadnych świadków, w końcu poczuł, że przepaść między nimi zmalała. Przyniosło mu to ulgę, a nawet przyjemność. I gdyby nie to, że jej buzia wciąż krwawiła, byłby nawet skłonny pomyśleć, że czuje się szczęśliwy.
Po pięciu minutach byli już na miejscu. Zwilżył swoją chusteczkę w krystalicznie czystym źródełku i wziął się za opatrywanie rany szpecącej policzek panienki. Elena przysiadła na pobliskim powalonym pniu drzewa i poddała się jego zabiegom. Gdy przyłożył zimny okład do jej policzka, syknęła z bólu. Odkrył, że w ranie jest niewielki okruch, który należałoby usunąć. Rąbkiem tkaniny, najdelikatniej jak tylko potrafił, usunął z rysy drobny kamienny okruszek.
— Teraz już nie będzie boleć — rzekł troskliwie, po czym spojrzał ze współczuciem na kilkucentymetrowej długości czerwoną rysę, przecinającą jej śliczny, gładki policzek.
— Dziękuję — odparła i lekko się uśmiechnęła. Znów musiała przyznać, że mimo jego hrabiowskiej dumy i arystokratycznej sztywności, Dalebor Drohojowski był dobrym człowiekiem.
— Jak przyjdziemy do leśniczówki, to dostanie Krzysiek burę! — powiedział gniewnie i pomyślał o mancie, jakie chętnie sprawiłby temu nieokiełznanemu urwisowi. Nieraz robił matce psoty, nieraz dobrego konia prowadził po wertepach.
— Przecież to tylko przypadek. Proszę dać mu spokój — poprosiła Elena. Nie chciała, aby ta miła rodzina miała jakieś nieprzyjemności z jej powodu.
— Pani jest za dobra, Eleno. — W przypływie zapomnienia ucałował serdecznie jej dłoń. Po chwili znów przywdział maskę obojętności. „Nazbyt wiele sobie znów pozwalam!” Powstał, aby zdystansować się do niej uczuciowo. Lecz gdy spojrzał z góry w jej brązowe oczy, takie zapatrzone w jego oblicze, poczuł się zakłopotany. Odstąpił więc, aby jeszcze spotęgować dystans. Niestety i to nic nie dało. Jego serce przyspieszyło i nie chciało zwolnić. Zapragnął ją pocałować. Odwrócił się więc do niej tyłem, po czym rzucił przez ramię:
— A teraz prosto do zwierząt. Może uda się nam zobaczyć jelenia.
Za płotem zrobionym z witek brzozowych przechadzał się dostojny jeleń. Jego głowa osadzona była na smukłej, elegancko wygiętej szyi i przyozdobiona ogromnym porożem, które nosił dumnie niczym koronę. Patrząc na tego jelenia, pomyślał, że mają z sobą wiele wspólnego. Zawsze, gdy dostrzegał w tym królewskim zwierzęciu brak tylnej nogi, cierpła mu skóra. Przypominał sobie wtedy moment, gdy znalazł go w potrzasku. „Tak kolego, ciebie pozbawiono nogi, a mnie tytułu. Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Arystokraci pozbawieni należnej władzy.”
Z zamyślenia wyrwał go cichy dziewczęcy głos. Obejrzał się i ujrzał stojącą za nim Elenę.
— Kto mu to zrobił? — zapytała, po czym zakryła usta dłonią. — Biedulek.
— Kłusownik zastawił wnyki, a on w nie wpadł. Noga była nie do odratowania, bo był długo uwięziony. Ledwie przeżył — wytłumaczył, zapatrzony w jej współczujące oblicze. Nie mogła oderwać wzroku od zwierzęcia.
— Mam nadzieję, że kłusownik poniósł za to karę! — rzekła gniewnie. Chwilę później skierowała ku niemu swój wzrok.
Ich oczy spotkały się. Elena dostrzegła w jego spojrzeniu coś więcej niż zwykle. To był ból, który skrywał przed całym światem. Była to chwila, gdy Dalebor przestał udawać kogoś, kim nie był. Jego spojrzenie zmiękło, a ona onieśmielona odwróciła głowę w drugą stronę. Współczuła mu. Chciała go jakoś pocieszyć, lecz nie wiedziała, na ile może sobie pozwolić.
Dalebor otrzeźwiał, po czym zbliżył się do płotu, aby zwiększyć między nimi dystans.
— Niestety, nigdy nie dopadłem tego łotra. — I choć na usta cisnęły się mu najgorsze wulgaryzmy, zachował kulturę.
Był jak ten jeleń bez nogi. Arystokratyczne dziecię pozbawione godności, tytułu księcia oraz możliwości poruszania się bez problemów po otaczającym go świecie. Dlaczego spotkał go ten sam los? Złamany na duszy, ze złamanym sercem, utopił wzrok w czarnej, wilgotnej ziemi, pokrytej rozkładającymi się strzępkami złotych liści. Wspomnienia minionych wydarzeń cięły go od środka niczym ostrze noża. Wsparł się rękoma o płot. Zacisnął pięści na brzozowych patykach i zaczął walczyć z cisnącymi się do oczu łzami.
— Panie hrabio, czy wszystko w porządku? — zapytała cicho panienka. Widziała, że mężczyźnie coś dolega.
— Wracajmy do domu, Eleno — odpowiedział do niej poufale. Zapomniał na moment, kim była dla niego ta dziewczyna, która wzbudzała w nim niekontrolowane drgnienia serca. Ba! Nawet się nie zorientował, że nie zastosował przed jej imieniem stosownej formułki.
— Mogę jakoś pomóc? — zapytała i zbliżyła się do niego o krok. Przez chwilę miała ochotę położyć dłoń na jego ramieniu, aby tym gestem pokazać mu, że nie jest sam. On tak właśnie ją pocieszał, wtedy gdy zastał ją płaczącą w kuchni.
Zakrył swoją zrozpaczoną twarz przed światem. Łzy popłynęły bezgłośnie z jego oczu, lecz była to jedynie chwilka, gdy nie musiał udawać, że wszystko jest w porządku. I pewnie rozsypałby się na milion kawałków, gdyby nie dotyk czyjejś dłoni na jego ramieniu. Elena dobrze wiedziała, że cierpiał. Chciała dodać mu otuchy, choć nie wiedziała, jak straszną tajemnicę przed nią skrywał. „Gdybyś wiedziała, nie dotknęłabyś mnie nawet kijem, Eleno.” Lecz jej dłoń nie ustępowała.
Była mu w tej chwili pocieszeniem, którego nigdy nie zaznał. Po raz pierwszy nie czuł się samotny w swoim cierpieniu.
— Dziękuję, że jesteś… — zaczął. — Że jest panna tutaj ze mną — sprostował, po czym otarł prędko łzy. Z żalem odczuł, że jej dłoń zsunęła się z jego ramienia. Odwrócił się i zakrywszy przed nią swoją twarz, poszedł przed siebie z nisko pochyloną głową.
— Chodźmy, dzień szybko się skończy! — rzucił jej przez ramię tak dobrze jej znanym, arystokratycznym i chłodnym tonem.
— Dobrze. — Skinęła swoją główką i ruszyła w ślad za swoim panem.
Do głębi poruszona widokiem płaczącego mężczyzny, chciała dać mu jeszcze więcej wsparcia. Jednak zapatrzona na prędko oddalającego się hrabiego, postanowiła dać mu tę chwilę samotności, aby mógł dojść do siebie. Przystanęła i zaczekała, aż się ku niej odwróci. Zrobił to dopiero po dziesięciu metrach. „Tak, teraz mogę do niego dołączyć.” Niespiesznie ruszyła w jego stronę. Przez chwilę wyglądał jak wrak człowieka. Jednak gdy w końcu zbliżyła się do niego, wyprostował się i spojrzał na nią z góry. Lecz to już nie był ten sam lodowaty wyraz oczu, którym czasem ją obrzucał. Zachował swoją hrabiowską dumę, którą tym razem zdominowało łagodne, przyjacielskie spojrzenie.
Podczas powrotu do leśniczówki oboje czuli, że atmosfera między nimi trochę się ociepliła. Zastali ciotkę na grze w szachy z Marylą. Ojciec zabrał Krzyśka do miasta, więc zostały same.
— No! Jak tam spacer, dzieci? — zapytała Milecka. Gdy tylko zjawili się w saloniku, natychmiast zapomniała o grze.
— Nie wiem jak panna Elena, ale ja jestem zadowolony — odparł, nie zdradzając jednak żadnych emocji. — Gdyby nie mały wypadek…
— Mnie także podobał się spacer — weszła mu w zdanie dziewczyna. Miała nadzieję, że Milecka nie zauważy rysy na jej policzku, wszak jej oczy niewiele już widziały. Nie chciała jej martwić, więc zachowała pogodną twarz. — I ten jeleń bez nogi. — Przypomniała sobie jaki był piękny i dostojny, mimo utraty ważnej części jego ciała.
— Bo to książęcy jeleń! — oznajmiła Maryla. — Nie bez powodu nosi imię Dalebor!
— Tak się nazywa? — zapytała zdumiona, kierując swoje oczy ku stojącemu nieopodal trzydziestopięciolatkowi.
— Tak — odpowiedział jej hrabia, zapatrzony w innym kierunku.
— To jeleń Dalebora z czasów, gdy…
— Marylko! Daj mi jeszcze tej naleweczki, Złociutka! — przerwała jej natychmiast Milecka, zmieniając szybko temat rozmowy. — Och, jak późno! Może dasz mi jedną flaszeczkę do domu? Wracamy już, prawda? Zaczyna się ciemno robić! — Spojrzała na okno. — Zanosi się na deszcz! Aż dziw dzieci, żeście nie zmokły podczas tego długiego spaceru!
Dalebor z wdzięcznością kiwnął głową w stronę ciotki — swojej jedynej obrończyni. Elena nic nie musiała wiedzieć na temat jego przeszłości. Zresztą byłoby to teraz niewskazane. Chciał zdobyć jej sympatię, zanim panna dowie się o jego problemach. Jej empatia w stosunku do niego wskrzesiła w nim ostatnie okruchy nadziei. „Może dzięki niej uda mi się zapomnieć o przeszłości i zacząć życie od nowa? Może ona jedna nie oceni mnie tak, jak cała reszta świata?”
4. Harce w hrabiowskim salonie
„Nie chcę przynieść panu wstydu tą poufałością.”
Następnego dnia ciotka Drohojewskiego zamarzyła o tym, aby spotkać się ze starymi koleżankami. Niegdyś grywały razem w karty, tańczyły i spacerowały wspólnie po miejskim parku, lecz sielankę tę przerwała choroba, która odsunęła Walerię od zabaw towarzyskich. Staruszka zapragnęła powrotu do aktywnego trybu życia. Leżenie w łóżku wykańczało ją psychicznie, a wykonywany przez nią wysiłek, mimo odczuwanego przez nią bólu, pomagał jej myśleć pozytywnie. Kluczowym bodźcem do zmian okazali się dla Walerii Dalebor i Elena, oraz jej wyobrażenia o ich przyszłym związku.
Panna Krajewska opuściła dom wczesnym rankiem i udała się do willi hrabiny piechotą. Dalebor miał do załatwienia ważną sprawę na mieście, więc nie mógł po nią przyjechać. Przed wyjściem założyła nowe buty, zarzuciła na siebie nową pelerynę, a na głowę wdziała kapelusz. Wyglądała dziś bardzo elegancko, do tego stopnia, że wzbudziła podziw i sentyment w swojej matce. Obydwie pamiętały dobre czasy, które odeszły już w niepamięć. Tylko ta żałobna suknia przypominała obu damom, że dopiero co straciły bliską osobę.
Spacer szybkim krokiem zajął jej pół godziny. Spodziewała się zastać hrabinę śpiącą w łóżku. Jak tylko weszła do holu, zobaczyła dwie nieznajome kobiety, ubrane w uniformy służących. Jedna z nich myła podłogę, a druga właśnie znosiła z górnego piętra zasłony do prania. Zdumiona tymi zmianami, przywitała się i poszła szybko do Mileckiej. Przez chwilę przestraszyła się, że coś jej się stało, i oto właśnie dom przechodzi w obce ręce…
Zastała ją ubraną w elegancką, kremową sukienkę i czarne perły. Na jej głowie misternie uformowano krótkie loczki, które mieniły się różnymi odcieniami starczej siwizny. Gdy Elena przypomniała sobie leżącą w łóżku starszą panią, którą kilka dni temu zastała w tym pokoju, była pod wrażeniem ogromnej zmiany jaka w niej zaszła.
— Jesteś, Moja Droga! — rzekła ucieszona, jak tylko ją ujrzała. Wstała od swojej wystawnej toaletki i zbliżyła się ku niej z szerokim uśmiechem. — Będziemy miały gości!
— Ojej! Dlaczego mi wczoraj nic pani nie powiedziała? Przyszłabym wcześniej!
— Ach, kochana — machnęła ręką — wczoraj jeszcze nie było takiego planu. Dziś rano postanowiłam zaprosić moje stare przyjaciółki!
Waleria była bardzo podekscytowana. Powróciła do swojej toaletki i zaczęła grzebać w szkatułce w poszukiwaniu naszyjnika, który Elena mogłaby założyć do swojej czarnej sukni. Ta skromna i stonowana kreacja potrzebowała odpowiedniego upiększenia. Niestety nie mogła znaleźć niczego dla ładnej, młodziutkiej dziewczyny. — Dalebor będzie musiał kupić ci coś ładnego — szepnęła do siebie pod nosem.
Stojąca obok niej dama do towarzystwa nie zrozumiała kontekstu jej wypowiedzi.
— Proszę?
— Nie, nic kochana! Przyjęcie będzie na górze, w saloniku, gdzie stoi fortepian! — Podniosła się i pokazała jej rubinowy wisiorek w kształcie prostokątnej bryłki, oprawiony w złoto. — Załóż to, będzie pasować. Tylko bez wybrzydzania! — uprzedziła protesty, jakie spodziewała się usłyszeć wprost z rozchylonych w akcie sprzeciwu ust Eleny. Dziewczyna pokornie założyła świecidełko.
— Dziękuję, pani hrabino. Jest pani bardzo łaskawa — odparła z przymusem. Nie chciała nosić na sobie niczego, co sugerowałoby, że jest o wiele majętniejsza niż w rzeczywistości była. Lecz nie chciała sprawić staruszce przykrości.
— Jeśli chcesz, możesz go sobie zabrać.
— Nie, nie śmiałabym.
— Zatem użyczam ci go dożywotnio! Hi, hi!
Dziewczyna wymusiła na sobie uśmiech i pomyślała: „Odniosę go przed powrotem do domu.”
Obydwie weszły po schodach na górne piętro. Milecka, wsparta na ramieniu swojej damy do towarzystwa, pokonała dwadzieścia schodków, a później uradowana podążyła już bez jej opieki w stronę salonu, wspierając się na drewnianej lasce oprawionej w złoto na rękojeści. Niegdyś spędzała w saloniku długie wieczory z świętej pamięci mężem. Nie była tam od bardzo dawna, właściwie od dnia jego śmierci.
Wytworny salon przypominał Elenie ten, który miała zapisany w swojej dziecięcej pamięci. Biała, marmurowa posadzka, delikatne złocenia, efektowne i owalne lustro, tapicerowane kremowe meble, czarny fortepian o błyszczącej politurowanej powierzchni. Gdyby jej świętej pamięci babcia mogła w takim miejscu dożyć swoich ostatnich dni… Posmutniała znowu, ale opanowała cisnące się do oczu łzy.
— Jak ty się czujesz, Elenko? — zapytała Waleria, gdy dostrzegła szklący się wzrok dziewczyny.
— Dziękuję, dobrze — skłamała, spoglądając na swoje dłonie.
— Wiem, że to wciąż świeże dla ciebie, dlatego muszę cię zapytać, czy będzie to problemem, jeśli dziś w twojej obecności pomuzykujemy na tym fortepianie? — Stanęła przy konsoli i otworzyła wieko. Nacisnęła pierwszy klawisz, który dźwięcznie odezwał się w głuchej ciszy tego wytwornego miejsca.
— Nie, proszę pani hrabiny, proszę się mną nie przejmować — odparła. — Ja lubię muzykę, ale… W domu nie mogłam grać. Tata nienawidził muzyki, zresztą do dziś nie chodzi do kasyn z muzyką — za późno ugryzła się w język. Po co ktokolwiek miał wiedzieć coś o jej życiu osobistym?
— Rozumiem. — Skinęła głową staruszka, po czym usiadła na szerokiej ławce przed klawiszami i zagrała spokojną melodię. Uwaga na temat ojca Eleny zapisała się jednak w jej pamięci. — Och! Gdybyż był tutaj z nami teraz mój Ludwik! — westchnęła tęsknie, nie przerywając grania. „Zatem pan Krajewski jest hazardzistą.” — pomyślała i zrozumiała, skąd wynika bieda, w jakiej znalazła się ta urocza panna. Nie wypadało jednak pytać. Zamyśliła się, mając nadzieję, że uda jej się jeszcze ten temat poruszyć.
— Czy ktoś dostarczył zaproszenia dla tych dam? — zapytała Elena. Właśnie planowała rozłożenie filiżanek i talerzyków na niewielkim, okrągłym stole.
— Już wszystko jest załatwione, kochana! — odparła jej pani.
— Pójdę więc po zastawę… Dla ilu osób mam nakryć?
— Dla… — zamyśliła się — sześciu! Jesteście oboje z Daleborem zaproszeni, a moje koleżanki to tylko trzy osoby więcej, chyba że nakłonią jeszcze Barską, aby się zjawiła… To raczej niepewne. Wszystkie jesteśmy w podobnym wieku. Nie martw się, Elenko! Będzie fajnie! A w przyszłym tygodniu pojedziemy do mojego dworku na wieś!
Elena zwiesiła głowę. W niedzielę miały odbyć się jej zaręczyny z baronem Kurskim. A niedziela była pojutrze!
— Co cię trapi? — zapytała domyślna staruszka.
— Chodzi o to… że w przyszłym tygodniu nie będę mogła przyjść, ani w każdym kolejnym tygodniu — odpowiedziała posępnie i wyciągnęła chusteczkę opatrzoną inicjałami K.D.D. Milecka zdała sobie sprawę z tego, że to chusteczka jej siostrzeńca. Tajemnicze K było dla Eleny zagadką, o którą bała się pytać.
— Dlaczego? Nie strasz mnie! Jak ja sobie bez ciebie poradzę?! — próbowała żartować, ale twarz dziewczyny była poważna. Otarła łzy rąbkiem chusteczki.
— W niedzielę zaręczam się… — wykrztusiła w końcu z siebie te słowa, a chwilę później zaszlochała w chusteczkę Dalebora.
— O nie! To niemożliwe! — oburzyła się i zasępiła jednocześnie. — Ale dlaczego ty płaczesz, dziecinko?!
— Bo moim mężem ma zostać baron Kurski! A on jest taki stary! — usiadła ciężko na sofie. Wstrząsana płaczem, panienka, nie mogła opanować dogłębnej rozpaczy.
— Z tym starym piernikiem?! A kto cię w to wpakował?! Bo nie wierzę, że sama na to poszłaś! — Przysiadła się do niej i zaczęła gładzić ją po ramieniu.
Elena poczuła się przez chwilę, jakby była z nią kochająca ją babcia — ona zawsze stawała w jej obronie.
— Ojciec mi oznajmił…
— Wytłumacz mu, że to niemożliwe, żebyś teraz wychodziła za mąż i to za kogoś takiego!
— Jak on się uprze to… — w tej chwili do salonu wszedł Dalebor. Elena zerwała się z miejsca i wyminąwszy go, opuściła pomieszczenie. Zdziwiony mężczyzna, na widok drogiej mu kobiety pogrążonej w stanie rozpaczy, chciał pobiec za nią, aby dowiedzieć się, co zaszło.
— Dalebor! — zatrzymał go stanowczy głos ciotki. Odwrócił się w jej kierunku i już chciał zrugać ją za to, co powiedziała Elenie, gdy ta rzekła: — Ona ma problem. Musimy coś postanowić.
— Co tu zaszło? — zapytał niecierpliwie.
— W niedzielę są zaręczyny Eleny z baronem Kurskim.
Po tych słowach hrabia usiadł ciężko na miejscu, które zagrzała wcześniej jego ukochana.
— Czyli wszystko skończone — westchnął na głos.
— Wiedziałam, że coś do niej czujesz — zabrzmiał ukontentowany głosik ciotki.
— Kocha tego podłego knura?! — zapytał oburzony.
— Dalciu! — zganiła go. — Chyba nie sądzisz, że w takim wypadku płakałaby z rozpaczy?!
— Ciociu, czy to już pewne?
— W niedzielę wszystko się rozstrzygnie, ale tutaj decydujące słowo ma jej ojciec. Najwidoczniej jest hazardzistą… — domyślała się. — Jak mniemam jedynym posagiem Eleny będzie jej młodość, uroda i dziewictwo. Trzeba ją uchronić przed tym mariażem!
— Tylko co my możemy zrobić?
— Uratuj ją! Weź ją za żonę! I tak ją kochasz!
— Ale ona nie kocha mnie — powiedział smutno.
— Dla niej milszym będzie życie z kimś, kto ją uszanuje, niż z tym podłym wyzyskiwaczem! — zapędziła się staruszka.
— Hrabino Milecka! Nie poznaję Pani! — zaśmiał się.
— Teraz książę będziemy mieli gości, ale wieczorem zbieramy się na naradzie i decydujemy co dalej! — zarządziła.
— Nigdy nie sądziłem, że ktoś jeszcze użyje w stosunku do mnie tego tytułu — westchnął posępnie.
— Dla mnie zawsze będziesz księciem! — oznajmiła pewna tego, co mówi.
— Nie mów tego głośno przy Elenie. Nie chciałbym się jej tłumaczyć z przeszłości.
— Możesz zawsze na mnie liczyć.
Uścisnęli sobie dłonie, a sekundę później Dalebor zaczął rozmyślać nad tym, co powiedziała mu ciocia.
Grupa pięciu staruszek bawiła się świetnie pod opieką Eleny oraz Dalebora, którzy grali z nimi w karty oraz inne gry. Elegancko ubrane starsze panie, mimo swojego sędziwego wieku, przypominały stado rozhukanych podlotków. Wynajęta specjalnie w tym celu służąca obsługiwała gości, przynosząc im ciastka i herbatę. Podała także obiad i zaniosła brudne naczynia do mycia. Panna Krajewska wiele dałaby, aby zamienić się z nią rolami. Potrzebowała zająć ręce czymś konkretnym, a nie zabawą, która była jej w tej chwili ciężarem na sumieniu. Nie mówiła nic, pogrążona w swoich rozmyślaniach.
Dalebor obserwował ją dyskretnie, widział, że jest jej ciężko. W jego sercu rodziły się różne uczucia, a w myślach powstawały plany ocalenia dziewczyny przed nieszczęśliwym żywotem. Młoda dziewczyna u boku starca — to nie mieściło mu się w głowie. Pewnie przeszedłby obok tego obojętnie, wszak w tych czasach to było powszechne, ale sprawa tyczyła się damy jego serca, która nie była posiadaczką fortuny.
— Zagraj nam, Eleno! — poprosiła jedna ze staruszek. Cztery pozostałe zawtórowały jej radośnie. Rozbawione kolorowymi trunkami kobietki zapragnęły tańców. Tylko Waleria i Dalebor wiedzieli, że Elena nie potrafi grać. Hrabia był pewien, że dziewczyna nie zagra na fortepianie nawet jednej nutki, mimo to podał jej ramię, po czym zaprowadził ją do instrumentu. Szalone staruszki poprzesuwały sofę, stolik oraz krzesła pod okno i ustawiły się na środku salonu, gotowe na pierwsze akordy wesołej melodyjki.
Na ławeczce przed fortepianem usiadła z przeświadczeniem, że zaraz spotka ją przykre upokorzenie. U jej boku usiadł dostojny pan hrabia, lecz nie zmusił jej do gry nawet jednym gestem czy słowem. Otworzył delikatnie wieko konsoli i po prostu zaczął grać. Była pod wrażeniem jego zdolności. Miał świetny słuch i poczucie rytmu. Przez chwilę myślała, że jest zawodowym pianistą, ale przypomniała sobie słowa Mileckiej na temat jego pracy. Nie mogła pomieścić w swojej głowie faktu, że ktoś taki dotyka swoimi dłońmi jakiegokolwiek zajęcia, które przynosi mu dochód. On jednak był w innym położeniu, choć Waleria nie do końca chciała jej wytłumaczyć, o co chodzi. Przypomniała sobie, że była mowa o fizyce i wynalazkach, których nazw nie była sobie w stanie teraz przypomnieć. Był więc wynalazcą, kimś kto swoim bogactwem starał się posiąść wiedzę na rzecz tych, którym się w życiu nie poszczęściło. Nagle poczuła podziw dla tego mężczyzny, prędko jednak powróciła do rzeczywistości, bowiem melodia ustała.
Skończył grać pierwszy utwór. Spojrzał ukosem w jej stronę i stwierdził, że jest bliżej niej, niż sądził. Popatrzył na jej piersi, tak skrzętnie zakryte czarną tkaniną sukni — wyraźne odznaczały się swoim kształtem na jej zgrabnej sylwetce. I ta alabastrowa, smukła szyja… Podniecony tym odkryciem, czym prędzej zaczął grać następną melodię. Staruszki wciąż tańczyły i śpiewały. Tym razem melodia była nieco wolniejsza. Musiał czymś uspokoić swoje zapędy. Jednak uśpione od dawna męskie ciało dało o sobie znać. Gdy dochodził do drugiej zwrotki, miał już dosyć dyskomfortu zbyt ciasnych spodni. W myślach miał tylko jej ponętne usta, piękne oczy i falujące pod wpływem oddechów piersi. „Jakby to było Cię pocałować Eleno?” Przy trzeciej zwrotce przypomniał sobie, że niedługo ją straci i ogarnął go lęk, a później wściekłość. Nie doszedł do czwartej zwrotki…
— Przepraszam! Może panie na chwilę odpoczną? — rzekł pospiesznie, podniósł się z ławki, po czym wyszedł z salonu. Zgodny chórek jęków rozczarowania potoczył się po pomieszczeniu. Stare, dobre przyjaciółki musiały, póki co, poustawiać krzesła, sofę oraz stolik na swoje miejsca. Poza tym i tak były nieźle zmęczone harcami.
Zmartwiona nagłym wyjściem hrabiego, Elena, poszła jego śladem. Nie mogła znaleźć go w holu, kuchni oraz pokoju ciotki, więc wyszła na zewnątrz. Przeszła na tyły obszernej willi i doszła do ogrodu, który od dawna nie był uprawiany. Tam, w niejakim oddaleniu stała komórka na narzędzia oraz stosik drewna. Gdy dostrzegła robiącego drewno Dalebora, przystanęła zdumiona i zapatrzyła się na niego. Hrabia rąbiący drewno!? W każdym razie na pewno był mężczyzną o dużej sile, gdyż szerokie szczapy drewna rozpadały się pod wpływem jego uderzeń niczym zapałki. Stała tak dłuższą chwilę i patrzyła na tę walkę, którą w sobie toczył. „Skąd w nim taka złość? Może coś źle zrobiłam albo powiedziałam?!” Nie miał na sobie surduta, lecz tylko kamizelkę oraz koszulę z podgiętymi rękawami. Najwidoczniej nie przeszkadzał mu jesienny chłód pochmurnego dnia, wręcz przeciwnie — było mu gorąco.
Poczuł, że jest obserwowany, dlatego odwrócił się. Stała tam i patrzyła na niego, ta która zmąciła jego spokój. Choć na zewnątrz było chłodno, w jego ciele buzował ogień namiętności. Zapragnął podbiec do Eleny i pocałować ją z całego serca. Jednak wiedział, że nie może. Wiedział też, że musi coś wymyślić, aby ją uratować. To ona pierwsza zbliżyła się w jego stronę, z miną zatroskanej matki.
— Panie hrabio… — zaczęła łagodnie.
— Wszystko w porządku, Eleno — odpowiedział poufale, po czym odłożył siekierę na swoje miejsce. Przy niej cała złość mu przechodziła, miękł niczym masło na patelni.
— Jest zimno, przeziębi się pan — powiedziała troskliwie.
Sama nie miała na sobie choćby ciepłego szala — pocierała swoje ramiona, jakby rękawy czarnej suknie nie stanowiły żadnego zabezpieczenia przed chłodem. Nieopodal na trawie dostrzegła jego surdut, więc sięgnęła po niego i podała mu.
— Ja nie, ale panienka na pewno — rzekł i odetchnął głęboko. Powoli gasił swoje zapędy, aby przegrupować siły na taktyczne myślenie. — Proszę się okryć, ja nie potrzebuję… — Nałożył na jej częściowo odsłonięte ramiona swój surdut.
— Dziękuję, panie hrabio. — Dygnęła zgrabnie.
— Idziemy? Bo faktycznie robi się chłodno — powiedział zakłopotany.
— Tak.
Elena odwróciła się w kierunku domu i poszła przodem. Po chwili oboje zrównali krok.
— Zaparzę panu hrabiemu zioła na rozgrzanie. Ciocia pije je zawsze na wieczór i jej pomagają… — zapomniała, że Waleria nie jest jej ciocią. — Przepraszam. Po prostu lubię panią hrabinę.
— Myślę, że nie obraziłaby się, gdyby mówiła panienka do niej ciociu. A mnie byłoby miło gdybyś mówiła do mnie po imieniu — spróbował znów szczęścia, którego nie miał ostatnio.
— To nie przystoi…
— Przyjaciołom nie wypada mówić sobie per pan i pani — przekonywał ją łagodnym głosem.
Skinęła głową na zgodę.
— Ale tylko na osobności. Nie chcę przynieść panu wstydu tą poufałością. Przecież w domu kręcą się także inne służące.
— Dobrze, jak sobie życzysz, Eleno — położył nacisk na jej imieniu. Mimowolnie westchnął, lecz bardzo cicho, a ona delikatnie się uśmiechnęła. Razem poszli do willi, aby spędzić jeszcze chwilę w wesołym towarzystwie.
Po odejściu gości Dalebor odwiózł pannę Krajewską swoim osobistym kabrioletem — do którego zaprzężony był kary koń — do wskazanego przez nią miejsca, czyli tam, gdzie kończyła się brukowana droga. Choć siedzieli blisko siebie, przez całą drogę oboje milczeli. Każde z nich miało bowiem do przemyślenia tak wiele.
— Chciałbym zaprowadzić cię pod sam dom. Jest już ciemno — zwrócił się ku niej, gdy zatrzymał konia. Zeskoczył z powozu i podał jej dłoń. Podczas zsiadania dziewczyna po raz kolejny nie zapanowała nad własnym ciałem. Cierpiała biedulka na lęk wysokości, lecz wstyd było jej się do tego przyznać. Choć bardzo się starała, a wysokość między stopniem a ziemią była niewielka, źle stanęła nogą i zachwiała się do przodu. Na szczęście wpadła w ramiona hrabiego, który objął ją mocno, aby nie upadła. Musiał wytężyć wszystkie siły, aby nie wpić się w końcu w jej kuszące usta. Była teraz tak blisko niego, czuł jej oddech na swojej twarzy… A jednak opanował się i grzecznie postawił ją na bruku.
— Skoro nalegasz — wzruszyła ramionami. Poczuł się dziwnie, gdy po raz pierwszy zwróciła się do niego bez tytułów. To była dla niego miła odmiana.
Stali kilka metrów od ostatniej latarni, oświetlającej ulicę. Dalej światłem był już tylko blask księżyca. Podał jej ramię i powolnym krokiem wkroczyli w strefę ciemności. Elena była wdzięczna Bogu za to, że wymyślił noc, bo gdy zatrzymali się przed płotem chałupy, hrabia nie mógł dojrzeć niczego poza jedną zapaloną w oknie lampą oliwną.
— Dobrej nocy i do jutra — rzekł z maskowaną czułością. W ciemności odnalazł jej dłoń i ucałował ją. Drgnęła, jakby sprawił jej niesmak tym gestem. W odpowiedzi na swoje zachowanie usłyszał jedynie ciche:
— Dobrej nocy.
Musiało mu to starczyć do następnego dnia. Elena prędko ruszyła w stronę domu, a po chwili zniknęła za drzwiami. Odczuł tęsknotę. „Och! Gdybyż dało się przyspieszyć lub spowolnić czas!” Westchnął, po czym odszedł wypełniony po brzegi żalem. Ich pożegnanie trwało zbyt krótko. Gdy wsiadł do powozu, był już zdecydowany. „Choć wiem, że ona mnie nie kocha, nie oddam jej Kurskiemu! Uratuję ją dla niej samej!” „A jeśli pokocha innego?” — usłyszał w swojej głowie. Tak, bał się tego, ale to było ryzyko, na które był dla niej gotów.
5. Nieszczęśliwa narzeczona
„Ludzie mogą sobie pomyśleć, że jesteśmy sobie bliscy.”
Uparł się, aby ją osaczyć? Czy też był to spisek obojga? Spacerowała po parku u boku swojego pana i podtrzymywała staruszkę, która powoli przebierała swoimi nogami po brukowanej alejce. Milecka zdawała się być z siebie bardzo zadowolona, uśmiechała się od ucha do ucha i kłaniała się każdej napotkanej osobie. Ludzie dziwnie im się przyglądali — pewnie wszyscy dobrze wiedzieli, kim byli ci wielcy państwo, którzy pokazywali się publicznie z damą wątpliwego pochodzenia. Wyglądała dobrze, prawie tak samo dystyngowanie jak jej państwo, lecz z pewnymi różnicami. Cieszyła się w tej chwili z faktu, że ma na dłoniach rękawiczki. Gdyby któraś dama dostrzegła, że nie ma na palcu pierścionka zaręczynowego, niewątpliwie puściłaby plotkę, że Drohojowski ma utrzymankę i jeszcze się z tym publicznie obnosi. Na samą myśl poczuła niesmak. „Nigdy nie posunęłabym się do czegoś tak niegodnego!” Póki miała na swoich dłoniach rękawiczki, nikt nie mógł zgadnąć, kim była dla tych dwojga.
Hrabina Milecka kazała podprowadzić się do ławeczki znajdującej się naprzeciwko dużej fontanny, która o tej porze roku jeszcze radośnie chlupała wodą. Elena nie śmiała zająć miejsca na ławce, gdy Drohojowski stał. Musiała przecież okazać mu szacunek właściwy jego tytułowi. On zaś nie miał zamiaru siadać, gdy w jego towarzystwie stała dama. Stali więc oboje naprzeciwko siebie i słuchali paplania cioci. Dostrzegłszy fotografa, który robił zdjęcia ludziom w parku, Walercia poprosiła swojego siostrzeńca, żeby go do nich przywołał.
— Chcę mieć pamiątkę — poprosiła, błagalnie uśmiechając się do Dalebora.
Elena widziała, że mężczyzna niechętny był tej prośbie krewnej, jednak pokornie spełnił jej życzenie.
— Państwo staną obok siebie, o tak… — mówił fotograf, gdy chwilę później ustawiał damę do towarzystwa obok hrabiego. — Starsza pani może siedzieć. Ale pan niech chociaż weźmie małżonkę pod rękę! — biadolił zgryźliwy, krępy czterdziestolatek. — I proszę się uśmiechnąć! To będzie pamiątka na całe życie!
Ujął jej dłoń, położył ją na swoim przedramieniu i już nie odsunął się, lecz zakrył jej drobną rączkę swoją szeroką, dużą dłonią i podtrzymał uścisk. Nie zaprzeczył, że łączy ich poważny związek. Poczuła się dziwnie, jakby ten nieznajomy arystokrata chciał objąć ją swoją opieką wbrew jej woli. Nie chciała tego, jednak dziś wyróżniał ją w sposób szczególny, okazywał wszelkie uprzejmości. Bała się, co pomyślą sobie ludzie, gdy rozniesie się po mieście wieść, że oto hrabia Drohojowski pozował do zdjęcia pod rękę ze służącą. Nie chciała być winna ujmie, która widniałaby na jego nazwisku, gdyby ktoś uznał ich za kochanków!
— Uwaga! Zaczynamy! Niech się państwo nie ruszają!
Stali tak dłuższą chwilę. Ciepło jego ręki czuła przez tkaninę jego surduta, podobnie jak temperaturę męskiego ciała, które ogrzewało ją swoją bliskością. I ta druga dłoń, co tak opiekuńczo nakrywała jej rączkę z góry; i do tego uścisk, który trwał nieprzerwanie… „Dlaczego nie zaprzeczył, że jesteśmy razem?” Nie ruszała się, tak jak kazał fotograf, i roiła w swojej głowie najróżniejsze scenariusze i powody jego zachowania.
Zapewne nie domyślała się, dlaczego artysta nazwał ją jego żoną. Skąd mogła wiedzieć, co powiedział temu człowiekowi?
— Proszę pana o zrobienie zdjęcia mojej cioci oraz małżonce — poprosił sprytnie fotografa. Chciał, żeby w mieście aż huczało od plotek na ich temat! Chciał, żeby zaczęto go kojarzyć z nią. Nieważne było to, że jest jedynie damą do towarzystwa. Od chwili gdy zdecydował, że jej pomoże, wszystko zaczął stawiać na jedną kartę.
Stała teraz obok niego, tak blisko jak prawdziwa żona, i musiała znieść jego dotyk. „Czy jest on jej niemiły?” Nawet nie mógł tego sprawdzić, gdyż musiał stać w miejscu, nie ruszając się. Chętnie postałby jeszcze dłużej w jej bliskości, trzymając tak czule jej dłoń, jednak fotograf w końcu pozwolił im się ruszyć.
— Och! Jak cudownie, moje dzieci! — mówiła podekscytowana ciotka Waleria. — Będzie taka piękna pamiątka! Dalciu, zapłać panu!
Niechętnie puścił jej dłoń, z przykrością żegnając się z jej dotykiem. „Czyż jeszcze kiedyś będzie mi dane jej dotknąć?” — pomyślał, wciąż czując na sobie wspomnienie jej uścisku. Podszedł do fotografa.
— Dziękujemy panu. Proszę o trzy odbitki i wysłanie ich na adres Willowa 4, do pani hrabiny Walerii Mileckiej. — Zapłacił mężczyźnie, po czym odwrócił się w stronę swoich dam. Teraz mógł dokładnie obejrzeć efekt swojego postępowania.
Dopiero teraz Elena poczuła, że jej policzki są rozgrzane skrępowaniem, które napełniło ją po same brzegi, gdy Dalebor stał tak blisko niej. Ciotka żywo gestykulowała i opowiadała, jak kiedyś portretowano ją w pięknych kreacjach u boku nieżyjącego męża, ale ona nie potrafiła się skupić na jej słowach. Spojrzała na swojego pana i wtedy po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach czułość — nie potrafiła jej niczym wytłumaczyć. Szedł w jej stronę, nie odrywając od niej swoich zielonych oczu — zupełnie jakby nie widział świata poza nią. Spuściła głowę, aby ukryć swoje głęboko skrywane emocje, wzbudzone jego zachowaniem. „To niemożliwe. Pan hrabia nie mógłby się we mnie zakochać!” Na samą myśl odczuła mieszaninę uczuć, które przemknęły przez jej serce tak szybko, że nie zdążyła ich nazwać.
— A teraz idziemy na herbatę! Bardzo zmarzłam na tym spacerze. Wy się przynajmniej zagrzaliście od siebie, a ja! Jak ta kurka na ławce, sama… — żartowała się Milecka, spoglądając to na jedno, to na drugie. Aż serce się jej radowało, gdy słyszała i widziała, jak odważnie Dalebor zachował się względem Eleny. Te ukradkowe spojrzenia obojga, rumieńce na jej twarzy i czułość w jego oczach. „Tak, jeszcze chwila i będą sobie bardzo bliscy. Ale to dobrze, bo czasu jest mało! Jej zaręczyny lada chwila!”
Popijali herbatę w milczeniu, tylko ciotka wciąż opowiadała o swoim zmarłym mężu.
— Eleno, mój mąż był bardzo podobny do Dalcia. Też był taki wysoki, barczysty i przystojny — zachwalała siostrzeńca z nadzieją, że uda jej się wyeksponować jego zalety przed młodą damą. Ona jednak zdawała się być nieobecna. Spoglądała wszędzie, byle nie patrzeć na mężczyznę, który siedział teraz naprzeciwko niej.
— Kochana, podasz mi album ze zdjęciami? Jest tam, na stoliku pod oknem… — wskazała jej dłonią. Gdy dostrzegła, że Dalebor wstaje, aby ją wyręczyć, prędko dała mu znak mrugnięciem, aby został. Dobrze wiedziała, że znalezienie albumu zajmie dziewczynie nieco więcej czasu, ale to dawało jej chwilę na przekazanie wiadomości siostrzeńcowi.
Panienka podniosła się z krzesła i powoli udała się we wskazane miejsce. Niestety, nie znalazła albumu.
— Przykro mi, ale nie ma go tutaj…
— Poszukaj, kochana, na półce z książkami! — rzekła głośno, po czym szeptem zwróciła się do Dalebora: — Odwieź ją dziś dłuższą drogą. Wymyśl coś! Byle byście tylko dłużej byli sami.
— Nie mogę się aż tak narzucać — rzekł chłodno, jakby brakowało mu ikry.
Chciała mu jeszcze coś powiedzieć, ale obejrzała się przez ramię i dostrzegła, że jej dama do towarzystwa znalazła to, czego szukała.
— Cicho, wraca — szepnęła.
Elena podała staruszce upragniony przedmiot.
— Proszę, czy to ten, proszę pani hrabiny?
— Tak, Złotko. Och! Ale zgłodniałam! Moglibyście pójść razem po te powidła z róży, które jedliśmy ostatnio? Powinien być jeszcze jeden słoiczek!
— Ja zajdę sama, już wiem, gdzie to jest. Proszę siedzieć panie hrabio, dam sobie radę! — dodała pospiesznie, gdy zobaczyła, że mężczyzna wstaje. W jego oczach dostrzegła zawód. Tak, był zawiedziony tym, co powiedziała. Chciał znów się do niej zbliżyć, była tego pewna. Miała mieszane uczucia.
— Chętnie posłużę pannie wsparciem, mogę trzymać lampę — podjął jeszcze tę jedną próbę.
— Nie, poradzę sobie! — rzuciła i czym prędzej wyszła z pokoju.
Zrozumiał, że jego bliskość była jej niemiła. Uciekła przed nim. Nie chciała, żeby przebywał w jej towarzystwie, nawet w roli stojaka na lampę gazową. Poczuł się tym do głębi dotknięty. Znajomy ból serca dał o sobie znać.
— Nie poddawaj się! Ona mięknie. Tylko nie odpuszczaj — dopingowała go ciocia.
Spojrzał w pełne wiary oczy krewniaczki i powziął decyzję.
— Już czas na mnie. Za długo tutaj siedzę. Ona musi czuć się skrępowana moją obecnością.
— Dalebor! Nie odpuszczaj! Walcz! To twoja szansa na normalne życie!
— Ciociu! Proszę! — przerwał jej stanowczo. — Już zbyt wiele razy to przeżywałem…
— Nie bądź tchórzem, książę! — wzięła go pod włos.
— Nie nazywaj mnie tak, bo ona to usłyszy! — warknął cicho.
— Przecież nim jesteś! Dla mnie zawsze będziesz księciem!
Odwrócił się, aby wyjść, ale ona rzuciła jeszcze:
— Jesteś tchórzem!
Odwrócił się w jej kierunku. Dobrze wiedział, że wcale tak o nim nie myślała. Chciała go sprowokować do walki, ale on już podjął decyzję.
— Do widzenia, ciociu — rzekł spokojnie.
— Dalebor! — krzyknęła za nim, gdy wychodził. Po chwili już go nie było. — No i uciekł! To już po wszystkim — zasępiła się.
Ujrzał ją, gdy zakładał surdut w holu. Właśnie wychodziła z korytarza od strony pomieszczeń gospodarczych. Zdumiona tym nagłym spotkaniem, lekko rozchyliła swoje usta, jakby chciała o coś zapytać. Powoli zbliżyła się w jego kierunku. Miał ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie, jednak nie potrafił trafić drugą ręką do rękawa, więc kilka razy idiotycznie okręcił się dookoła swojej osi.
— Pomogę panu hrabiemu. — Złapała za rękaw, do którego nie mógł trafić. Mimo to musiał ściągnąć płaszcz, aby pomogła mu go założyć po raz kolejny. — Myślałam, że zostanie pan na powidła.
W jej głosie wyczuł coś w rodzaju żalu. I tylko ta słodko brzmiąca nutka sprawiła, że odwrócił się w jej stronę. Gdy ujrzał te brązowe, zatroskane oczy, skierowane wprost na niego, zmiękł i już nie potrafił od tak odejść. Jej rozchylone wargi zapytały z troską:
— Czy coś się stało? Mogłabym jakoś panu hrabiemu pomóc?
— Eleno, proszę… Zwracaj się do mnie po imieniu. Ranisz moje uszy tymi zbędnymi tytułami — usłyszał swój głos, jakby spoza siebie. Lecz za późno było na cofnięcie tych słów.
— Przepraszam, po prostu… służba kręci się po willi i nie chciałabym, żeby ktoś opatrznie zrozumiał naszą relację.
„Relację? Jest więc jakaś relacja między nami?” — w jego sercu zaświtała nadzieja.
— Co masz na myśli?
— Ludzie mogą sobie pomyśleć, że jesteśmy sobie bliscy. — Spuściła wzrok i zaczerwieniła się po same uszy.
Tak, właśnie na to czekał. Była onieśmielona, lecz nie był jej niemiły.
— Niech sobie ludzie myślą, co chcą. Nie obchodzi mnie to. Najważniejsze jest to, co ty myślisz, Eleno. — I postanowił ją podejść z innej strony. — Co ty właściwie o mnie myślisz?
Zdumienie, później niepewność, strach… ale nie niechęć. Tego mu trzeba było.
Zastanowiła się, dobrze wyważyła słowa, po czym odpowiedziała cicho:
— Jesteś dobrym człowiekiem, Dalebor. — Uśmiechnęła się i po raz kolejny spuściła wzrok.
„Jeszcze tylko to jedno pytanie…”
— Czy twoim zdaniem byłbym dobrym mężem?
„Och! Dlaczego on mnie o to pyta? Przecież to nie może być prawda! Nie mógłby się we mnie zakochać i poprosić mnie o rękę! Choć milej byłoby mi wyjść za kogoś, kto mnie kocha niż za tego Kurskiego.” Jeszcze chwilę rozważała wszelkie za i przeciw swojej prawidłowej odpowiedzi, a później orzekła w zgodzie ze swoimi przekonaniami:
— Tak, twoja żona będzie kobietą szczęśliwą.
Zaczekała na jego reakcję, na to pytanie, które aż się napraszało. Lecz on rzekł jedynie:
— Dziękuję ci za odpowiedź. Do widzenia! — Odwrócił się, aby wyjść. Po chwili jednak zawrócił, ujął jej dłoń i ucałował ją. Z zadowoleniem spojrzał na przechodzącą obok nich służącą. „A niech sobie myślą, że jest dla mnie ważna!” Później zerknął jeszcze na moment w oczy swojej wybranki. — Do szybkiego zobaczenia!
Odszedł, pozostawiwszy ją bez słowa. Była rozczarowana. „Pomyliłam się. To jednak nie to… A myślałam, że poprosi mnie o rękę, że moje życie nagle się odmieni. Ale życie to nie bajka.” Przypomniała sobie o tym, że już niedługo stanie się żoną starca, który obróci całe jej życie w ruinę. „Będę żoną, lecz nie będę kochała. Będą kochanką, lecz nie ukochaną.”
„Tak, twoja żona będzie kobietą szczęśliwą.” — cały przepełniony był jej słowami, które kazały mu wierzyć w to, że to może się wydarzyć! Chciał dać jej odrobinę wytchnienia od swojego towarzystwa. Postanowił nie zawozić jej tego dnia do domu, ale zjawić się dopiero jutro rano, tak jakby miał o wiele więcej do zrobienia niż jedynie przebywanie w jej towarzystwie. Jednak nie potrafił pozbyć się chęci zobaczenia jej, dlatego jeszcze tego samego dnia zajechał do willi swoim kabrioletem, gdy miała już wychodzić do domu.
Spotkał ją przy drzwiach. Właśnie wychodziła na schody.
— Witaj Eleno! Przyjechałem po ciebie, aby zawieźć cię do… — przerwał, dostrzegłszy, że dziewczyna ociera łzy. — Co się stało?
Przyjrzał się z góry jej skulonej postaci, jakby pogrążonej w bezkresnym cierpieniu. Była taka drobna i krucha. Poczuł, że chciałby ochronić ją przed całym światem.
— Powiedz, co się stało? — Położył ręce na jej ramionach. Cała drżała z emocji. — Powiedz mi, a ja już wszystkim się zajmę.
To zabrzmiało jak obietnica, lecz ona nie śmiała wyznać mu powodu swojej rozpaczy. Dziś rano dowiedziała się, że jeszcze tego wieczora zostanie jej przedstawiony przyszły mąż. Bała się, umierała ze strachu. Przez cały dzień dręczyły ją wyobrażenia jej przyszłego życia u boku starca. Baron zapewne zechce ją wykorzystać. I to nie raz!
Hrabia był dla niej taki dobry. Ujął ją pod ramię i powoli sprowadził po schodach. Nic nie widziała na oczy, które po brzegi wypełnione miała łzami. Pomógł jej wsiąść do kabrioletu zaprzężonego w czarnego konia, a później ruszył, nie zapytawszy już więcej o powód jej rozpaczy.
— Pojadę dłuższą drogą, żebyś mogła trochę odetchnąć — wytłumaczył i skręcił w inną stronę niż zwykle. Nigdy tamtędy nie jechała. To była miła odmiana, która zaowocowała w niej minimalną dawką spokoju. Zdołała się uspokoić na tyle, aby móc przejrzeć na oczy. On wciąż milczał, a ona nie chciała mówić. „Bo po co? I tak już nic nie zmieni mojej przyszłości.” — rozpaczała w sercu.
Ulżyło mu, gdy w końcu przestała płakać. W pewnej chwili nawet jemu samemu zachciało się uronić kilka łez — tak był przejęty jej stanem. Nie chciał tak prędko się z nią rozstawać, dlatego wybrał dłuższą drogę. Wspólnie spędzony czas miał sprawić, że zbliżą się do siebie jeszcze bardziej niż tam, w parku. Milczenie trwało, lecz nie było ono nieznośne. Dostrzegał w nim nutkę subtelnej intymności, która przyniosła ulgę także i jemu. Z każdą chwilą coraz bardziej zbliżali się do celu, i z każdym momentem pragnął przedłużyć tę bliskość między nimi. Lecz nie potrafił zatrzymać czasu. W chwili, gdy zajechał na znajomą mu brukowaną drogę, przechodzącą w polną drożynę wyściełaną błotem, poczuł ogromną tęsknotę. Siedziała tuż obok niego jego droga Elena, a po jej policzkach znów spływały łzy.
Nie potrafiła dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Nie wyznała Mileckiej, że widzi ją dziś po raz ostatni. Postanowiła także nie mówić tego Daleborowi, bo ten zapewne zechciałby jej pomóc. „Lecz tutaj już nic nie pomoże. Jestem stracona na zawsze.” Gwałtownie wstrząsnął nią płacz. Później poczuła, że w objęcia biorą ją czyjeś ramiona. To Dalebor przytulił ją do siebie i zaczął gładzić po plecach pocieszająco. Wtuliła się w niego jak w ostatnią deskę ratunku. „Błagam zabierz mnie stąd! Nie pozwól mi wyjść za tego człowieka! Dalebor, ratuj mnie!” — krzyczała w swoich myślach, nieprzerwanie łkając.
— Eleno, powiedz mi to, wyznaj mi to, co cię tak dręczy — zwrócił się ku niej współczującym tonem, pełnym silnych emocji, które ledwie trzymał na wodzy.
— Nie będę już mogła opiekować się pańską ciocią. Proszę znaleźć dla niej dobrą damę do towarzystwa — odpowiedziała i powoli się od niego odsunęła.
Zrozumiał, o czym mówiła.
— Czy jeszcze jutro zjawisz się?
— Nie.
Otarła łzy. Wiedziała, że rozmawia z nim po raz ostatni. Spojrzała na niego błagalnie. „Ratuj mnie, Dalebor!”
Lecz on nie zrozumiał jej niemego krzyku. Pomógł jej zsiąść, po czym przytulił ją do siebie ponownie.
— Czy to już naprawdę koniec? — zapytał cicho.
— Dziś ostatecznie stracę moje życie — wyznała w końcu.
— Pojedź ze mną, ucieknijmy! — Przytulił ją jeszcze mocniej. Nie chciał wypuszczać jej z rąk. Zrozumiała to, lecz nie śmiała go o to prosić.
— Nie. — Odsunęła się, z żalem rezygnując z ostatniej szansy jaką dawał jej los. Ruszyła przed siebie. A on długo stał i patrzył za nią, aż w końcu zniknęła mu z pola widzenia. „To już dziś! Dziś mogę ją ostatecznie stracić. Nie, to się tak nie skończy!”
6. Wystawiona na sprzedaż
„Kobieta to nie przedmiot, który można sprzedać na targu!”
Ubrała suknię, którą przyniósł jej tego dnia ojciec — był to prezent od barona Kurskiego. Kreacja była jasna, niczym tkana złotem, szeroka, z wieloma warstwami zwiewnej organzy. Dół sukni był zdobiony białymi motywami koronki, która zdobiła także krótkie rękawy, niewiele przykrywające jej szczupłe ramiona. Szeroki dekolt oraz gorset eksponowały wdzięki dwudziestoletniej panienki. Matka upięła jej włosy i pożyczyła perły, które jakoś udało jej się ukryć przed pazernym wzrokiem ojca.
— Oddasz mi je po ślubie — szepnęła córce do ucha, gdy na moment zostały same. Halina cieszyła się, że los ich rodziny w końcu się odmieni. Nawet przez chwilę nie spodziewała się tego, co planował jej mąż.
Krajewski, który wszedł do pokoju chwilę później, łypnął łapczywym okiem na perły spoczywające na szyi córki, po czym rzekł:
— Wyglądasz jak księżna! — Poprawił swój garnitur i wciągnął brzuch. Wyglądał dziś jak normalny, porządny obywatel, choć jego pijacki brzuch nie mieścił się w ramach jego stroju wierzchniego.
Elenę zupełnie nie obchodziło zdanie ojca na jej temat i miała gdzieś to, co pomyśli sobie baron Kurski, gdy w końcu ujrzy ją po raz pierwszy. Zbliżała się jej egzekucja. Zakryła przed całym światem swoją rozpacz, przyjmując maskę obojętności. Przez chwilę jeszcze miała nadzieję, że stanie się jakiś cud. Lecz gdy wsiadła do powozu, który specjalnie na tę okazję wynajął jej ojciec, zrozumiała, że już nie ma odwrotu — tata musiał zaciągnąć kolejny dług, aby podać baronowi swoją córkę na wystawnym „talerzu”, co oznaczało, że bardzo liczył na ten związek. „To koniec, teraz już nigdy nie uwolnię się od Kurskiego.” — pomyślała zrozpaczona. Przesłoniła twarz wachlarzem wykonanym z białej koronki, aby zakryć cieknące jej z oczu łzy.
— Ładna ta suknia od Drohojowskiego — powiedział nagle ojciec, wyrywając Elenę z zamyślenia.
— Od kogo? — pomyślała, że się przesłyszała.
— Ten hrabia Drohojowski, krewny księżnej, ma w mieście salon mody. Można u niego kupić materiały i uszyć suknię, taką jak prezentują na sobie modelki. Świetny interes! Może sam otworzę sobie coś takiego? — zaczął roić w swojej głowie wizje wielkiego sukcesu oraz pieniędzy, które mógłby zarobić dzięki temu.
— Salon na Kruczej należy do pana hrabiego Drohojowskiego? — zapytała cichutko.
— Tak.
„Podarował mi materiał, bo to był jego sklep, a później to on wybrał dla mnie suknie, bo… to był jego salon mody.” — przypomniała sobie, jak swobodnie zachowywał się Dalebor, gdy przyprowadził ją i hrabinę do tego eleganckiego lokalu. Nie wiedziała tylko, dlaczego nie wyjawił jej prawdy, że zakład należy do niego. „Może wstydził się tego, że pracuje? Przecież to arystokrata.” W gruncie rzeczy wiedziała jednak, że nie musiał pracować, aby coś mieć. Mógł czerpać zyski z cudzej pracy, aby realizować swoje plany za granicą. „Ja cieszyłabym się z takiej pracy. Salon mody, projektowanie nowych modeli…” Nagle zorientowała się, gdzie są. Spadła na ziemię z wysokich obłoków marzeń nie do spełnienia. „Dotarliśmy na miejsce.”
Powóz zajechał przed gmach klubu gentelmanów, mieszczącego się na piętrze dużego budynku nieopodal centrum miasta. Powszechnie jednak wiadomo było, że w miejscu tym regularnie uprawia się hazard, a klub jest przykrywką dla nielegalnego kasyna. Nikt sobie jednak tym głowy nie zawracał, wszak korzystało zeń wielu zamożnych. A kto bogatemu zabroni używać tego, czego ma w nadmiarze? Dookoła budynku kręciło się kilku ubranych elegancko panów, a na parkingu przed budynkiem stało wiele powozów. Gdy Elena weszła do środka, tam gdzie znajdowała się cała ta elitarna gawiedź, zauważyła, że panuje tam atmosfera swobodna i hulaszcza. Między stolikami, służącymi dobrze ubranym gentelmanom do gry, kręciło się także kilka pań wątpliwej reputacji. „Dlaczego po prostu nie umrę?!” — pomyślała, gdy tylko postawiła pierwsze kroki w tym centrum hazardu i rozpusty.
Ojciec poprowadził ją jak na ścięcie przez środek sali. Nie patrzyła na ludzi, zresztą, jej oczy nie widziały niczego poza czarno-białą posadzką — jedyne, co w niej znajdowała, to oparcie dla swoich stóp zdobionych butami, które kupił dla niej Dalebor. Z żalem pomyślała o tym, że już nigdy go nie zobaczy. „Teraz nawet on ci już nie będzie mógł pomóc. Mogłaś błagać go na kolanach, aby cię ze sobą zabrał! A teraz?! Teraz będziesz zdana na łaskę obcego człowieka.” — mówił jej wewnętrzny głos. Ojciec przeprowadził ją przez salę gier, po czym wyprowadził na wewnętrzny, pusty korytarz. Weszli po obszernych schodach na piętro, gdzie mieściły się pokoje gościnne — miejsce schadzek gentelmanów z damami lekkich obyczajów. Wielu przyprowadzało tutaj swoje kochanki — naturalnie w tajemnicy przed niekochanymi i brzydkimi żonami.
Weszła do obszernego, pustego pomieszczenia. Na ścianach pokrytych wytwornymi tapetami, wisiały szerokie lustra zdobione złotymi obramowaniami, i pokaźnej wielkości obrazy. Wysokie okna, sięgające od sufitu do podłogi, luksusowe tkaniny… To musiała być sala balowa — lecz dlaczego była pusta? Na środku parkietu stał elegancki starszy mężczyzna: z pękatym brzuchem, o siwej czuprynie naznaczonej pokaźnej wielkości kolistą łysiną. Trzymał w dłoniach gruby plik banknotów, był całkowicie pochłonięty ich liczeniem. Jak tylko podeszli, jego brązowe oczy łypnęły łakomie na młodą dziewczynę, którą przyprowadził mu Krajewski. Wszystko szło zgodnie z umową. Jego wykrzywione uśmieszkiem usta drgnęły ku górze, łapczywie oblizywane przez język.
Spuściła wzrok, żeby nie widzieć tego człowieka. Baron już od pierwszej chwili, gdy na niego spojrzała, napełnił ją po same brzegi obrzydzeniem i strachem.
— Jest moja Elena — mówił zachrypniętym głosem. — Obróć się, niech ci się przyjrzę!
— No, obracaj się! — ponaglił ją ojciec niemiłym tonem.
Posłusznie zakręciła się wokół własnej osi, czując się upokorzona. Baron oglądał ją jak szynkę na targu, którą zaraz będzie jadł. Zawirowało jej w głowie. „Błagam, chcę umrzeć, zanim to się stanie!”
— A teraz porozmawiajmy o interesach! — powiedział tata, przygważdżając jej ostatnią nadzieję do lodowatego gruntu koszmarnej rzeczywistości.
— Ile pan chce za nią? — zapytał baron. — Oczywiście umawialiśmy się bez ślubu, panie Krajewski. Tylko do czasu, aż znajdę sobie nową.
Dopiero teraz zrozumiała, że nie będzie niczyją żoną, lecz zakupioną nałożnicą. Ojciec sprzedawał właśnie jej młode, nietknięte jeszcze niczyimi dłońmi ciało.
Krajewski nachylił się ku baronowi i zażądał astronomicznej ceny.
— Dobrze, zgadzam się. Jest tego warta — odparł arystokrata, po czym zaczął odliczać stosowną sumę. Doznała szoku, gdy ujrzała sumę, którą jej tata właśnie otrzymał w zamian za to, że jego córka będzie posłuszna baronowi, robiąc w łóżku wszystko to, czego będzie od niej oczekiwał. Czuła, że zaraz umrze z rozpaczy i obrzydzenia…
I wtedy nagle do sali wszedł postawny mężczyzna, który przerwał transakcję swoim donośnym głosem.
— Baronie Kurski!
Obydwaj panowie odwrócili się w kierunku przybysza. Elena rozpoznała w nim swojego pana. Serce zabiło jej mocniej. Cóż mogło oznaczać jego pojawienie się w tym miejscu?
— Książę Drucki! Jakaż niespodzianka! — zarechotał baron. Dalebor zbliżył się ku nim. — Czyżbyś chciał podbić cenę?
Elena spuściła głowę, upokorzona słowami starca. Przez chwilę nawet bała się, że jej pan naprawdę zjawił się, żeby zapłacić za nią więcej niż baron. W tej chwili wolałaby, żeby to on kupił jej dziewictwo… lecz chwilę później przekonała się na własne uszy, jaki jest prawdziwy powód jego pojawienia się.
— Dosyć żartów, Kurski! Czas przejść do konkretów. — Hrabia przelotnie spojrzał na Elenę. Wyglądała tak pięknie, że zaparło mu dech w piersiach. Po raz pierwszy widział ją w jasnej kreacji, która dodała jej nieodpartego uroku. Dama była kompletnie zaskoczona jego nagłym pojawieniem się. Wydała się mu strasznie blada i zrezygnowana. Nie rzekł do niej ani słowa, lecz zwrócił się bezpośrednio do jej ojca:
— Natychmiast zabieram z sobą Elenę. I nie waż się pan jej szukać, jeśli nie chcesz pan spędzić reszty życia za kratami! Jasne?!
Ojciec dziewczyny otworzył szeroko usta, z których wydobył się dziwnie nieskładny zlepek liter.
— Dalebor, ona już została sprzedana! — Baron wskazał na plik banknotów, które trzymał w dłoniach Krajewski.
— Nic mnie to nie obchodzi, baronie! — warknął w kierunku starca. — Jeśli nie chcesz baronie być sąsiadem Krajewskiego za więziennymi murami, lepiej zaniechaj swoich obrzydliwych praktyk. To podłe i niegodne człowieka z takim tytułem! To przecież handel ludźmi! — Pod wpływem jego słów Kurski nagle zrobił się malutki. — Elena idzie ze mną!
— To moja córka! Ja mam do niej wszelkie prawa! — zaczął się stawiać ojciec panienki.
— Panie Krajewski, pan sobie zdajesz sprawę z tego, że handel ludźmi to przestępstwo? — zapytał grzecznie hrabia.
— Ale to moja córka!
— Kobieta to nie przedmiot, który można sprzedać jak na targu! — warknął rozwścieczony bezczelnością tego podłego człowieka. — Eleno, wychodzimy! — zwrócił się bezpośrednio do niej.
To kompletnie nie mieściło się jej w głowie: hrabia Drohojowski przybył, aby ją z sobą zabrać i stawiał się jej ojcu! To wszystko kosztowało ją zbyt wiele emocji. Zdołała jeszcze zobaczyć, jak papa oddaje pieniądze baronowi, a później pociemniało jej przed oczami. W porę została podtrzymana przez swojego wybawcę, który wziął ją na ręce i poniósł w stronę drzwi.
Oprzytomniała dopiero w ciemnym powozie, bujającym się na nierównościach miejskiej drogi. Odgłos stukania końskich kopyt o brukowaną nawierzchnię przerywany był oddechem kogoś, kto siedział intymnie blisko niej… Czuła, że ktoś obejmuje ją w pasie. Otworzyła oczy. Jej głowa spoczywała na ramieniu mężczyzny. „Czy to baron Kurski?!” Przestraszyła się tej myśli i od razu przypomniała sobie, co spotkało ją tego wieczora. Odsunęła się prędko od postaci, która zagadkowo tkwiła w czeluściach ciemnego, krytego powozu, nie ujawniając jej swojej tożsamości.
— Eleno, spokojnie. Już wszystko jest dobrze — usłyszała dobrze znany jej głos.
— Dalebor? — zapytała niepewnie.
— Jestem tutaj.
„Czy to możliwe, że nie są to jedynie rojenia mojej zrozpaczonej kobiecej duszy?”
Poczuła jego dotyk na swojej dłoni. Tak to był on.
— Uratowałeś mnie… — jej usta nie ośmieliły się rzec niczego więcej.
— Teraz zawiozę cię do cioci. Spędzisz tę noc u niej, a jutro porozmawiamy o tym, co będzie dalej.
„Dlaczego to uczyniłeś? Czyżbyś jednak darzył mnie uczuciem?” Jej niewypowiedziane pytania utknęły gdzieś w zakamarkach jej umysłu. „Tylko co będzie dalej?”
— Przywiozłeś ją! — powiedziała z ulgą ciotka, gdy ujrzała ich stojących obok siebie przy jej łóżku. Spojrzenie Walerii mówiło Daleborowi więcej, niż mogłaby mu w tej chwili powiedzieć słowami. — Idźcie spać, dzieci. Jutro trzeba pomyśleć co dalej.
— Odprowadzę Elenę do sypialni, a później jeszcze zajrzę do cioci.
Dziewczyna wyglądała na wstrząśniętą i zagubioną, jednak to w jego oczach Milecka ujrzała strach. „Odwagi chłopcze! Wytrzymaj!”
Poprowadził ją pod rękę po schodach wiodących na pierwsze piętro. Dobrze pamiętał, że ciocia już pierwszego dnia kazała przygotować ten mały pokoik dla swojej damy do towarzystwa. Myślała, że panienka zamieszka razem z nią. Teraz pokój ten miała zająć Elena w całkiem innych okolicznościach. Milczał, układając w głowie słowa, którymi chciałby przekonać ją następnego dnia do narzeczeństwa. Wizja ta wydała mu się abstrakcyjną bajeczką. Bał się odtrącenia już teraz, w tej chwili, gdy wyobrażał sobie jej odmowę.
— Dobrej nocy, śpij dobrze — zabrzmiały w półmroku jego usta, gdy zatrzymali się przed drzwiami do pokoju. W świetle lampy gazowej dostrzegł piękno jej smutnej i zmęczonej traumatycznym przeżyciem twarzy. Rozpoznał suknię, którą Kurski musiał zamówić w jego salonie mody — fason ten idealnie podkreślał atuty panienki. Nie śmiał wyznać jej, jak bardzo cieszył się, że zapobiegł jej „duchowej śmierci”: jak nazywał w myślach transakcję kupna jej młodego ciała. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co taka operacja finansowa mogła uczynić z sercem wrażliwej i delikatnej istoty, jaką była Elena w jego oczach. Wciąż była jeszcze taka młodziutka, mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia lat.
— Panie hrabio… Dalebor — poprawiła się i spojrzała w górę, ku jego zielonym oczom. Dzieliła ją od niego nieduża odległość. Górował teraz nad nią niczym posąg wolności. — Dziękuję, że uratowałeś mi życie. Gdybym została jego niewolnicą… gdyby mnie dotknął, to zabiłabym się z upokorzenia i…
— Ciichooo, nie mów mi takich rzeczy, proszę — przyłożył palec do jej ust. Starał się panować przy niej nad swoimi emocjami. Wciąż wściekał się na myśl, że miałaby zostać chwilową utrzymanką Kurskiego. Później niechybnie trafiłaby do burdelu, jako dokładnie wykorzystana seksualna niewolnica. — Jutro wstanie nowy dzień. Wszystko zaczniesz od nowa…
„Tylko czy ja mam na tyle odwagi, żeby poprosić cię o rękę?” — pomyślał.
— Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle, co ty. Nawet nie wiem, jak mogłabym ci się odwdzięczyć…
— Jutro… Jutro o tym porozmawiamy.
Ujął jej pozbawioną rękawiczki dłoń i ucałował ją dwukrotnie, chcąc przedłużyć czucie jej nagiej skóry na swoich wargach. Pozwoliła mu siebie dotknąć, nie uciekała. „Czy to znaczy, że mam szansę na zdobycie jej serca?” W końcu jednak musiał ją opuścić. Chciał jeszcze coś powiedzieć, pocałować ją prosto w usta, ale powstrzymawszy się przed pochopnym działaniem, odwrócił się na pięcie, po czym uciekł od swoich pragnień, aby dać ukochanej odrobinę prywatności.
— Dobrej nocy — rzuciła jeszcze w jego stronę, zanim znikł na zakręcie korytarza. Nie odwrócił się. „I co nas teraz czeka, panie hrabio? Dlaczego mnie pan uratował?”
Dobrze wiedział, co usłyszy od ciotki. Wiedział, że będzie nalegała na to, aby czym prędzej wyznał dziewczynie miłość. Lecz on nie miał takiego zamiaru. Gdy wszedł do sypialni, Milecka siedziała na łóżku. Zdziwił się, bo wyglądało na to, że ciocia zawzięcie się modli. Złożone dłonie, splecione palce, zamknięte oczy i szepczące niemo usta. Otworzyła oczy i dostrzegłszy go, zrobiła znak krzyża. „O co mogła się modlić?”
— Zbliż się.
Jeszcze nigdy nie widział takiej powagi w jej całej postawie. Posłusznie podszedł i zajął miejsce obok niej, na łóżku.
— Jestem z ciebie dumna, książę! Zachowałeś się jak prawdziwy bohater! — mówiła z błyskiem uwielbienia w oczach, ściskając jego dłonie. — Tylko powiedz mi, co masz teraz zamiar uczynić? Bo nie widzę pierścionka na jej rączce…
Spuścił głowę, jakby spodziewał się bury.
— Powiesz jej jutro, że ją kochasz. Ona nie odmówi. Widzę, że darzy cię szacunkiem, zaufaniem, a nawet sympatią.
— Sympatią!!! — parsknął Dalebor. — Ciocia myśli, że sympatia wystarczy takiej panience, żeby wziąć ślub z niekochanym mężczyzną?! A ja nie zniosę tego, jeśli ona się ze mną zwiąże z przymusu!
— Za szybko się poddajesz! Tutaj trzeba cierpliwości i czasu…
— Którego ja nie mam! Jak mam jej oznajmić, że zakochałem się w niej po kilku dniach znajomości?! Wyjdę na idiotę, bo wiem, że ona mi odmówi! Jest dumna! I chce czegoś więcej niż zakochany, trzydziestopięcioletni głupiec, gotowy na to, żeby jej bronić za wszelką cenę, nawet kosztem…
— Miłości własnej — dokończyła za niego. — To bardzo szlachetne i ona do dostrzeże. Za to cię pokocha, jestem tego pewna! Tylko wyznaj jej jutro miłość i zaproponuj układ.
— Jakiż to? Nie mam zamiaru jej kupować, tak jak chciał to zrobić Kurski. Elena wywodzi się z dobrej rodziny, to nie jej wina, że zubożała w wyniku poczynań jej ojca hazardzisty… ale nie posunę się do czegoś takiego!
Ciotka Waleria zrobiła się purpurowa ze złości. Właśnie zrozumiała, co chciał uczynić Krajewski ze swoją jedyną córką. Jej wyobrażenia poszły na tyle daleko, żeby wygłosić pod adresem barona i ojca dziewczyny kilka obraźliwych uwag.
— Ten łajdak nie cofnie się przed niczym, byle dopiąć swego! Paskudna kreatura! Jakby jej krzywdę zrobił, to bym go sama pobiła! Podły Kurski! Podły Krajewski! Pedli obydwaj!
— No już! Niech się ciocia uspokoi.
Odetchnęła, aby móc skupić się na działaniu. Czuła się już bardzo zmęczona dzisiejszym niepokojem. O mały włos, a umknęłoby im to straszne wydarzenie. Na szczęście Dalebor na czas zasięgnął wiadomości w znanym mu gronie. Waleria powróciła myślami do rzeczywistości. „Byle tylko starczyło mi sił na to, żeby wytrzymać tę ich szarpaninę! Nie zniosłabym myśli, że umieram, a oni nadal nie są razem. Muszę pomóc mojemu siostrzeńcowi. W końcu tylko on jeden, z całej rodziny, się ode mnie nie odwrócił.”
— A teraz słuchaj mnie, książę, bo to co ci teraz powiem, będzie wymagało od ciebie wiele cierpliwości… — i wyjawiła mu cały swój plan działania.
7. Zdyskredytowany pan hrabia
„Przepraszam za moją nieudolnie przedstawioną propozycję matrymonialną.”
Poprosić ją o rękę i zaproponować układ narzeczeński, pozostawiający jej wybór i możliwość wycofania się z zawartej obietnicy. To tak, jakby upiec ciasto, lecz pozostawić mu możliwość wycofania się do piekarnika, żeby mogło rozłożyć się na czynniki pierwsze. On swoje ciasto już upiekł, teraz marzył o tym, żeby je zjeść… Wczesnym rankiem zaszedł do oranżerii matki, aby samodzielnie ściąć dla ukochanej czerwone róże — zrezygnował z pośrednika w postaci posłańca, chciał zanieść jej kwiaty osobiście. Ubrany w najlepszy surdut jesienny oraz kamizelkę odświętną, wsiadł na konia i ruszył w drogę. Z pałacu do willi ciotki było jakieś pięć minut, po drodze jednak chciał przemyśleć kilka spraw, więc wybrał dłuższą drogę. Prowadziła ona przez park. Kiedy tamtędy jechał, spotkał jedną ze znajomych dam, która odbywała spacer powozikiem w towarzystwie narzeczonego. Gdy dostrzegł na jej twarzy bezwzględną pogardę i obrzydzenie, odwrócił głowę w drugą stronę. O tej porze dnia w parku panował spokój, na szczęście więc nie spotkał w nim więcej znajomych. Pozostawiwszy za sobą wspomnienia traumatycznej przeszłości, pogonił swoją kasztankę i pojechał prosto do ciotki.
Ale kiedy stanął przed drzwiami willi, zabrakło mu odwagi. Zaczął roić w swojej głowie różne możliwości i potencjalne odpowiedzi Eleny. Nie spodziewał się niczego dobrego, zwłaszcza, że nie do końca był pewien tego, czy dziewczyna go choćby odrobinę lubi. Być może zyskał w jej oczach dzięki wczorajszemu fortelowi, jednak czy na tyle, żeby zechciała przyjąć jego oświadczyny?
W końcu drzwi same się przed nim otworzyły.
— Jaśnie wielmożny panie hrabio, dlaczego pan tutaj stoi? — zapytała służąca. — Proszę wejść! Nie godzi się trzymać krewnych pani na schodach!
— A, tak… — wszedł do holu, głośno przełykając ślinę. „Gdzie jest Elena?”
— Pańska ciotka już nie śpi, a pani do towarzystwa jeszcze nie wstała. Chyba biedaczka zachorowała — poinformowała go dziewczyna, która czekała tylko na jeden jego rozkaz, aby służyć mu pomocą.
Skinął jej głową na znak, że przyjął informacje do wiadomości. Służąca przejęła od niego płaszcz oraz kapelusz.
— Czy mogę w czymś jeszcze panu służyć? — zapytała.
— Nie, dam sobie radę.
Dziewczyna odeszła i pozostawiła go przed trudnym wyborem. Z jednej strony bał się ujrzeć Elenę przed rozmową z ciotką, z drugiej jego serce rwało się ku niej. Wszedł do willi z zamiarem udania się do Mileckiej. W tej chwili jednak strach o zdrowie Eleny zmienił jego pierwotne zamierzenia. Dziewczyna jeszcze nie wstała — musiała więc być chora. Zamiast do starszej pani, poszedł od razu do młodej damy, która mogła potrzebować jego pomocy. Stanął przed drzwiami do jej pokoju i drżącą ręką zapukał.
— Proszę! — usłyszał ze środka niemrawy głosik. Przezwyciężył swój strach i wszedł.
— Dzień dobry, Eleno! — przywitał się. Spojrzał na łóżko z baldachimem, w którym, przykryta po samą szyję, leżała dziewczyna. Wyglądała na chorą, dlatego zbliżył się ku niej prędko, kompletnie zapomniawszy o tym, że w dłoni trzyma bukiet róż. — Jesteś chora?
Spojrzała na kwiaty zamiast na jego twarz, po czym skierowała głowę w stronę znajdującego się po lewej stronie okna. Od razu zrozumiał, że jest tutaj nieproszonym gościem. I już miał zamiar się wycofać, gdy ona rzekła:
— Źle się czuję. Nie wiem, co mam dalej robić ze swoim życiem — wyznała i zerknęła na niego przez chwilkę.
— Ja wiem, co powinnaś zrobić — powiedziawszy to, przysiadł na skraju łóżka.
— Tak?
— Zaręczyć się ze mną.
Od dłuższego czasu leżała w łóżku, nie wiedząc, którą nogą ma przywitać nowy dzień i zupełnie inną rzeczywistość. Bała się tego, co może ją spotkać. Chciała, żeby w tym pokoju zjawił się ktoś, kto ją uratuje i wyrwie z tego piekła. Pogrążona w smutku, czekała na niemożliwe… Wtedy do pokoju ktoś zapukał. Myślała, że to służąca. Gdy ujrzała, że to jej wybawca, poczuła wzruszenie. W swoich dłoniach trzymał kwiaty. Czyżby przyniósł je dla niej? Bała się tego i cieszyła się na to jednocześnie. Odwróciła oczy, żeby nie dostrzegł tego wzruszenia, które wyzwoliła w niej jego troska. Tylko dlaczego właściwie hrabia miałby przynosić kwiaty zubożałej panience, która za ojca miała hazardzistę?
Jego propozycja przyszła tak nagle i niespodziewanie, że wprost nie mogła w nią uwierzyć. Z wrażenia aż usiadła. Okryła się szczelniej kołdrą i zapytała:
— Słucham? Chyba źle usłyszałam…
— Nie, Eleno, dobrze usłyszałaś.
Wtedy zdała sobie sprawę z tego, że oto właśnie znów zaczyna pakować się w związek bez przyszłości. Przestraszyła się, że jeśli nie przyjmie jego propozycji, nie pozostanie jej już nic innego, jak udać się do domu dla ubogich. Lecz nagle jego słowa stały się jej dziwnie miłe. Hrabia widocznie zakochał się w niej, skoro chciał, aby była jego żoną. Od dawna podejrzewała, że wzbudziła w nim ciepłe uczucia — afekt, który teraz mógł stać się jej błogosławieństwem. Wówczas i w niej wyzwoliły się cieplejsze uczucia w stosunku do niego. Jeszcze tego wtedy nie rozumiała, bo było to dla niej zbyt świeże. Nawet chciała mu odpowiedzieć, że „tak”! Ale to, co rzekł później, przekreśliło jej nadzieje na jako takie szczęście w małżeństwie.
— Nie obawiaj się. Wspólnie z ciotką uzgodniliśmy, że w ramach zaręczyn zostaniesz objęta moją opieką finansową, naturalnie bez jakichkolwiek roszczeń w razie twojej zmiany zdania. Proponuję ci jedynie ochronę, nic więcej. Nie mam zamiaru nastawać na twoją wolność i zmuszać cię do ślubu.
Choć jego intencje były szlachetne i szczere, trafiły ją w sam środek jej kobiecej godności. Proponowano jej rolę utrzymanki bez roszczeń cielesnych w zamian. Narzeczeństwo do chwili, aż znajdzie sobie kogoś innego. To było równie podłe, jak to co chciał zrobić Kurski — z tym, że tym razem to ona miałaby grać rolę wyzyskiwaczki. Poczuła, że jej kobiece serce tego nie zniesie, dlatego uniosła się honorem:
— Panie hrabio, nie potrzebuję pańskiego poświęcenia. Nie skorzystam z pańskiej uprzejmości.
Chłód, jakim powiało od jej słów, zbił go z tropu. „Czyżby poczuła się urażona?! Przecież to doskonała propozycja dla niej!… Tak, tyle że nie dla mnie.” Był gotów się dla niej poświęcić, zaryzykować, postawić wszystko na jedną kartę i… zwyczajnie został odrzucony.
— Nalegam. Pragnę otoczyć panią opieką — podjął ostatnią próbę.
— Przykro mi. — Skrępowana odwróciła głowę w stronę okna, poczuła się zawiedziona. „Co ja sobie wyobrażałam?! Że ktoś pokocha mnie po kilku dniach znajomości?!” Fakt, że rozczarowała się brakiem jego uczuć, dotknął ją podwójnie. Nie miała prawa oczekiwać od niego miłości i sama nie chciała go kochać.
Dalebor powstał i, z bukietem kwiatów, których nie ośmielił się jej podarować, opuścił pokój.
— Przepraszam, pójdę do cioci — oznajmił, po czym zniknął za drzwiami.
— Co jej powiedziałeś?! — zagrzmiała ciotka Milecka. — Czyś ty już całkiem oszalał? — szepnęła w obawie, że ktoś podsłucha ich rozmowę. Dziś kręciły się tutaj aż trzy osoby więcej: dwie służące i Elena.
— Oferta była całkiem dobra, moim zdaniem.
— Dalebor! Bój się Boga! Miałeś jej powiedzieć, że ją kochasz i zaproponować jej korzystny układ…
— I tak zrobiłem.
— Ale nie wyznałeś jej, że wzbudza w tobie uczucia!
— Przecież to dla niej bez znaczenia — wzruszył ramionami. Czuł się w tej chwili jak nieudacznik.
— Skąd możesz to wiedzieć!? Poza tym, to zabrzmiało tak, jakbyś i ty chciał ją kupić, zupełnie jak Kurski! Nie, zaraz! To wygląda tak, jakbyś stawiał ją w roli wyzyskiwaczki! — Ciocia złapała się za głowę. — Mogłam to sama załatwić!
— Miałem przyjść do ciebie, zanim…
— I mogłeś to zrobić.
— Czy da się to jeszcze jakoś uratować?
W tej chwili jej siostrzeniec przypominał jej chłopczyka, który coś zbroił. Po chwili jej złość ustąpiła miejsca współczuciu. Doskonale zdawała sobie sprawę z problemów Dalebora z kobietami. To, że zdobył się po raz kolejny na odwagę, żeby poprosić młodą damę o rękę, było dużym osiągnięciem. Szkoda tylko, że wypadł z wprawy.
— Daj mi chwilę…
Jednak w tej chwili do pokoju ktoś zapukał. Do środka weszła Elena. Na jej widok Dalebora przeszył ostry sztylet bolesnego rozczarowania — wszak ta ładna panna odrzuciła jego ofertę.
Miała nadzieję, że hrabia już wyszedł. Gdy dostrzegła go, siedzącego na łóżku ciotki, odczuła strach. Musiał wyznać ciotce, że odrzuciła jego zaręczyny. Milecka wyglądała na zdenerwowaną.
— Przepraszam, przyjdę później… — chciała się wycofać.
— Nie, duszyczko! Zarządź służącym, żeby podały nam śniadanie i wracaj prędko. Zjemy sobie miłe śniadanko w przyjaznym gronie, prawda Dalciu? — zatrzymała mężczyznę, który właśnie miał zamiar wziąć nogi za pas. Milecka w ostatniej chwili złapała go za rękaw koszuli.
— Tak, ciociu. Chętnie zjem z wa… z tobą śniadanie — o mały włos, a powiedziałby z „wami”. Nie chciał narzucać się Elenie żadnym ze swoich słów, czy osaczać ją swoimi awansami.
— Zaraz się tym zajmę — rzekła panienka. Dygnęła nisko, po czym opuściła sypialnię Walerii.
— Ładnie się narobiło. Dygnęła przed nami, jakbyśmy byli jej całkiem obcy — stwierdziła staruszka tuż po jej wyjściu. — Ciocia zaraz coś zaradzi, kochany, daj mi tylko kilka minut!
Ubrana w koszulę nocną, szlafrok oraz czepek, usiadła na skraju łóżka, i przyjrzała się, jak jej siostrzeniec zasiada do niskiego stolika śniadaniowego. Ledwie mieściły się pod blatem mebla jego długie nogi. „Och, wysoki jak brzoza, głupi jak…” Zaśmiała się cicho, lecz chwilę później zaczęła mu znowu współczuć.
To było wyjątkowo ciche śniadanie. Milecka wydała się jej nadzwyczaj milcząca, wciąż spoglądała to na nią, to na swojego siostrzeńca. Drohojowski siedział nieopodal niej i niezwykle powoli smakował jedną z drożdżówek upieczonych wczoraj przez służącą. Elena zaś nie miała ochoty na jedzenie, dlatego popijała po troszku herbatę.
— Eleno — odezwała się w końcu hrabina — słyszałam, że mój niezdarny siostrzeniec przedstawił ci niezbyt przyzwoitą propozycję.
Dalebor zakaszlał, ciotka właśnie poniżyła go w oczach damy jego serca. Zakłopotany mężczyzna, aby zająć czymś ręce, sięgnął po czajnik z herbatą. Miał zamiar zapić wstyd solidną dawną zielonej herbaty. Jednak gdy jego ręka wracała na swoje miejsce, zahaczył o filiżankę, która była wciąż do połowy pełna, i strącił ją. Wylał herbatę wprost na swoje spodnie.
— A niech to! — warknął na samego siebie.
— Ojej! Eleno! Ratuj mojego siostrzeńca! Oparzył się biedaczek!
Dziewczyna od razu ruszyła mu z pomocą. Sięgnęła po serwetkę, którą miała u swojego boku.
— Proszę, niech pan to wytrze, a ja zaraz zajmę się oparzeniem. Trzeba naszykować zimy kompres… — Elena pognała do kuchni, gdzie spodziewała się zastać czysty ręcznik i zimną wodę.
— Ciociu, przecież ta herbata już prawie wystygła — rzekł Dalebor, przyglądając się zadowolonej cioci.
— Teraz pójdziesz do łazienki i poprosisz ją o pomoc. Będziecie sam na sam. Tam wytłumaczysz jej, że te twoje głupie oświadczyny to była pomyłka i że chcesz ją za to przeprosić. Powiedz jej, że ci na niej zależy i że chcesz wziąć z nią ślub, bo ją kochasz!
— Ciociu… — jęknął biedak. Nie miał ochoty po raz kolejny słyszeć odmownej odpowiedzi.
— Masz coś stracenia?
— Oprócz honoru…
— Honor to ty schowaj do kieszeni i zastanów się dobrze, jak ona mogła się poczuć po tej twojej propozycji! A teraz idź prędko!
Posłuchał ciotki, choć właściwie nie wiedział dlaczego. To jego serce cierpiało, a nie „poparzona” skóra. Miał tylko mokre spodnie, nic więcej. Nie miał niczego do przebrania, dlatego rozejrzał się w poszukiwaniu ręcznika. Jeden wisiał sobie obok umywalki stojącej na szafce. Zsunął spodnie i owinął się ręcznikiem na wysokości bioder.
— I co ja jej mam teraz powiedzieć?
Jak tylko skończył zdanie, usłyszał stukanie do drzwi.
— Proszę.
Do środka weszła Elena, która trzymała w dłoniach mokry ręcznik ociekający lodowatą wodą.
— Przepraszam, ale ciocia tak spanikowała… to znaczy pani Milecka, że straciłam głowę. Jak pan sobie radzi? — Spojrzała na jego dziwaczny strój.
— Jak widać… — wzruszył ramionami.
— Bardzo boli? — zapytała, po czym podała mu mokry i zimny ręcznik. Przejął go bez entuzjazmu.
— Yyy… właściwie to nie.
— Proszę dać mi spodnie, wysuszę je w kuchni nad piecem.
Posłusznie podał jej mokrą część swojej garderoby.
— Proszę zrobić sobie okład, a później zaczekać u cioci w pokoju — zwróciła się do niego na odchodne.
— Eleno, wolałbym zaczekać tutaj. Czy mogłabyś dotrzymać mi… towarzystwa?
— Aaa… yyy… — zająknęła się zakłopotana.
— Jeśli to nie problem, prosiłbym o herbatę. Trochę mi zimno.
Zorientowała się, że to podstęp ciotki Walerii, w chwili, gdy wychodziła z łazienki. Zrozumiała, że Mileckiej zależało na tym, żeby z sobą pobyli sam na sam. Zawsze bardzo zachwalała jej swojego siostrzeńca. Być może to ona go zachęciła, aby poprosił ją o rękę, wyświadczając jej w ten sposób wielką przysługę? Pamiętała, jak bardzo współczuła jej zaręczyn z Kurskim. Poczuła się zakłopotana tą sytuacją i wtedy doszła do jedynego słusznego wniosku: „Nie chcę wprowadzać zamieszania do ich życia. Nie chcę nikomu komplikować spraw. Dlatego odejdę i nigdy więcej tutaj nie wrócę.”
— Jak tam mój biedny siostrzeniec? — zapytała strapiona staruszka, gdy Elena na moment weszła do jej pokoju. Była świetną aktorką, dziewczyna niemal uwierzyła jej zatroskanej mince.
— Poprosił mnie o herbatę. Jego odzież suszy się w kuchni nad piecem.
— Dobrze, dziękuję duszyczko. Dotrzymaj mu towarzystwa. Bardzo przeżył to, że dostał od ciebie odmowną odpowiedź.
— Bardzo mi przykro — odpowiedziała, gdy nalewała herbatę do czystej filiżanki, którą zabrała z kredensu.
— Kochana, wybacz mu. On jest taki nieporadny, jeśli chodzi o kontakty z kobietami. Zakochał się w tobie, ale boi się odtrącenia. Przedstawił ci sprawę nie tak, jak trzeba…
— Rozumiem. — Musiała przyznać, że to odrobinę zmieniało sytuację. Ale tylko odrobinę. Właściwie to skomplikowało ją jeszcze bardziej. Zaręczyć się z zakochanym w niej mężczyźnie, po czym od tak zostawić go dla innego?! To byłoby dwa razy bardziej podłe niż seks za pieniądze z zakupioną specjalnie w tym celu dziewiczą kurtyzaną.
— Kochana, daj mu szansę. To bardzo dobry człowiek — prosiła Milecka.
— Wiem. — „Dlatego nie pozwolę na to, żeby przeze mnie cierpiał i odejdę.”
Gdy wróciła, była jakaś inna. Zajął miejsce na stołku tuż przy oknie, aby móc spoglądać na jesienną aurę słonecznego dnia. Dostrzegłszy jej wejście, wyprostował zgarbione plecy, aby dodać sobie atrakcyjności. Po chwili zganił siebie za tę naiwność. W swoich oczach był nieatrakcyjny.
— Proszę, panie hrabio — podała mu filiżankę na spodku.
— Dziękuję. Już nie mówisz do mnie po imieniu? — zapytał z nutką nieskrywanego żalu.
— To niestosowne, żeby służąca zwracała się do swojego pana po imieniu.
— Nie jestem twoim pracodawcą.
— Ale jest pan osobą z tytułami.
Dalebor zaśmiał się pod nosem.
— Mocno zdyskredytowanym panem… — ugryzł się w język, zanim zaczął opowiadać jej o swoim życiu. Czuł się z nią tak blisko związany, że miał ochotę jej się zwierzyć. Ale pomyślał sobie: „Mamy jeszcze na to czas.”
— Jest pan szlachetnym i dobrym człowiekiem. Zasługuje pan na wszelkie tytuły — oznajmiła, zachowując stosowny dystans między nimi.
— Nie zasługuję na nic. Nawet na przyjęcie moich… — znów ugryzł się w język. — Może lepiej będę milczał.
Zaległa krępująca cisza. Ona wygładziła swoją sukienkę, on upił kilka łyków herbaty.
— Pyszna, dziękuję.
— Wystygła.
— Tak.
— Zrobił pan okład? — przyjrzała się ręcznikowi, który leżał na szafce obok umywalki.
Dostrzegła zakłopotanie na jego twarzy.
— Nie będę cię oszukiwał. Ciotka spanikowała do tego stopnia, że sam dałem się wciągnąć w jej panikę. Nic mi nie jest. Gorzej z moimi spodniami: pewnie zostanie na nich plama.
— Gorzej byłoby, gdyby herbata była czarna. — Poczuła się mile zaskoczona, że hrabia nie udaje. Przekonała się po raz kolejny, że to ciotka jest sprawczynią tego zamieszania między nimi. To ona chciała, żeby się z sobą związali i być może nawet nazmyślała, że Dalebor ją kocha. Nie wyglądał na zakochanego, chyba że potrafił to dobrze ukryć, lub był zwyczajnie nieśmiały.
I wtedy nagle rzekł:
— Przepraszam za moją nieudolnie przedstawioną propozycję matrymonialną — wyznał zakłopotany, zapatrzony w prawie pustą filiżankę.
— Nic się nie stało.
— Stało się! Obraziłem cię. Teraz nie za bardzo wiem, co mam zrobić.
— Wybaczyć mi, że nie jestem na tyle korzystną kandydatką, żeby ofiarować mi nie tylko ochronę… Przepraszam, zapędziłam się.
— Nie, proszę, mów!
W jego oczach dostrzegła nagle odżywającą nadzieję.
— Przecież doskonale zdaje pan sobie sprawę z tego, że jestem córką hazardzisty, który przegrał w jedną noc dom wraz powozem i końmi. Przegrał także mój posag i biżuterię babci. Krążą już zapewne po mieście plotki na nasz temat, po tym jak uratował mnie pan przed Kurskim, i zapewne ludzie mówią także o tym, że hrabia będzie miał teścia hazardzistę, alkoholika i biedaka… — Właśnie postanowiła do końca zdyskredytować się w jego oczach. Chciała, żeby ujrzał w niej najgorszą z możliwych partii. — Pan hrabia zasługuje na kobietę, która obraca się w towarzystwie, ma rodziców o dobrej reputacji i doskonale wie, jak poruszać się wśród elit…
Doskonale rozumiał, do czego dąży Elena. Chciała mu siebie obrzydzić, poniżyć się, aby stracić w jego oczach na wartości. Z każdą jednak chwilą przekonywał się, że zraniona duma i serce damy pragną tak naprawdę udowodnienia jej, że jest warta czegoś więcej niż pieniądze, których nie miała. Wzbudziła w jego sercu jeszcze większe uczucie. Zapragnął rzucić świat do jej stóp.
— Poza tym mam podły charakter, w nocy ponoć chrapię… Acha! I mogę mieć wszy, bo mieszkam w starej chałupie na bagnach.
— Ach, rozumiem — miał ochotę się zaśmiać, ale zacisnął wargi. — W takim razie będę musiał się dwa razy zastanowić, zanim ponownie poproszę cię o rękę.
— Ponownie?
— Być może, za jakiś czas… — zaczął się z nią droczyć, żeby przekonać się, co tak naprawdę skrywa jej serce. Panienka spuściła wzrok. A później dodał jeszcze: — Być może mamy z sobą o wiele więcej wspólnego niż myślisz, ale przekonasz się o tym niebawem, gdy dowiesz się z cudzych ust… — urwał, bo poczuł znajomy strach. Wiedział, że po jego wyznaniu może definitywnie stracić jakąkolwiek wartość w jej oczach.
Przyjrzała się bacznie jego zakłopotaniu. Jego udręczone męskie serce skrywało tajemnicę, którą pragnęło się z nią podzielić. Lecz jeszcze nie nadszedł odpowiedni moment, aby ją wyjawić. Wtedy pomyślała sobie: „Nie dla mnie te jego tajemnice. Wyzna je kiedyś komuś, kto go pokocha. A nie pierwszej napotkanej pannie, która wzbudziła w nim ulotne uczucia…”
8. Zakupiona narzeczona
„Zatem od teraz, wbrew twojej woli, jesteś moją narzeczoną bez zobowiązań.”
Spodziewała się tego, że Milecka będzie próbowała ją za wszelką cenę zatrzymać. Nie miała zamiaru tłumaczyć się jej twarzą w twarz. Postanowiła więc napisać listy pożegnalne z wyjaśnieniami i opuścić dom bez najmniejszego słowa. Musiała poradzić sobie samodzielnie. Nie chciała ofiary hrabiny i jej siostrzeńca. Dlatego też wieczorem, gdy tylko ciocia położyła się do łóżka i zaczęła sennie przymykać powieki pod wpływem słuchania opowieści, którą jej czytała, powiedziała jej „dobranoc” i opuściła sypialnię. Udała się do pokoju, który tak łaskawie został jej użyczony, zasiadła do pulpitu i, korzystając z pozostawionych tam dla niej przyborów do pisania, zaczęła notować pierwsze słowa listu…
„Jaśnie wielmożna Pani Hrabino
Nie zdołam wyrazić żadnymi słowami mojej wdzięczności za to, co dla mnie Pani uczyniła. Bycie damą do towarzystwa dla tak miłej i wspaniałej osoby było dla mnie zaszczytem i nieskrywaną przyjemnością. Zważywszy jednak na zaistniałe fakty, nie mam zamiaru nadużywać dłużej Pani gościnności. Nie mam też zamiaru skazywać Pani siostrzeńca na życie u boku panny, która na niego nie zasługuje. On zasługuje na coś więcej, na osobę dobrą, równą mu stanem i dystynkcją. Ja jestem tylko zubożałą panienką z niezbyt dobrego domu, właściwie pozbawioną przeszłości na poziomie salonów. Być może skończę jako służąca, lecz w innym domu. Jeszcze raz dziękuję i proszę, aby mnie Jaśnie Wielmożni Państwo nie szukali. Nie chcę stać się przyczyną nieporozumień, skandalu lub nieprzyjemności, na które mogliby się Państwo narazić, przebywając w towarzystwie biednej córki nałogowego hazardzisty.
Łączę wszelkie wyrazy szacunku
Elena Krajewska”
Gdy kończyła list, zaczęła wyobrażać sobie smutek na twarzy staruszki. Przypomniała sobie, że gdy pojawiła się tutaj po raz pierwszy — właściwie było to całkiem niedawno — pani Waleria była smutną i opuszczoną damą. I nagle odżyła! Stała się bardzo aktywna, zupełnie jakby jej złe samopoczucie wynikało jedynie z samotności. Nawet Drohojowski to zauważył.
Przyszło jej teraz zmierzyć się z listem do pana hrabiego. Długo zastanawiała się nad jego treścią. Ostatecznie jednak nie mogła się nad nim litować. Musiała dać mu do zrozumienia, że między nimi nigdy nic się nie wydarzy.
„Jaśnie Wielmożny Panie Hrabio
Jestem zaszczycona, że otrzymałam od Pana propozycję prawie matrymonialną i jestem wdzięczna za wszelką pomoc, jaką mi Jaśnie Wielmożny Pan ofiarował. Przykro mi, ale muszę Pana poinformować, że Pańskie wysiłki poszły na marne. Postanowiłam powrócić do rodziców i poddać się ich woli. Nie mam zamiaru narażać Pana i hrabiny Mileckiej na nieprzyjemności, skandale i plotki związane z moją osobą. Jestem tylko ubogą panienką, córką hazardzisty. Nie czeka Pana przy mnie świetlana przyszłość. Mam nadzieję, że znajdzie Pan kiedyś kobietę godną Pańskiego tytułu i dobrego, szlachetnego serca. Będzie ona bardzo szczęśliwą żoną i oby Pan był równie szczęśliwym. Życzę Panu wszelkiej pomyślności i proszę, aby zaopiekował się Pan swoją ciocią. Proszę jej nie zostawiać samej, gdyż samotność jej nie służy.
Z wyrazami szacunku
Elena Krajewska”
Pozostawiła obydwa listy na pulpicie do pisania. Nie chciała, aby któraś ze służących je przeczytała, dlatego zapieczętowała je najpierw laką. Pozostawiła w szafie suknie i pozostałą garderobę zakupioną dla niej przez Dalebora. Rzeczy te miały tam na nią zawsze czekać, przygotowane starannie na jej użytek — miała o to zadbać służąca Mileckiej. Z tego domu miała zamiar zabrać tylko jeden strój. To była suknia, w której poszła na spotkanie z Kurskim: podarunek od barona. Czuła się podle, zakładając na siebie prezent od tego łajdaka — chciał kupić jej dziewictwo, pobawić się nią i porzucić na pastwę losu. Robiła to, bo nie chciała zabierać z tego domu ani jednej rzeczy, która przypominałaby jej o Daleborze. Z sentymentem wspomniała tę chwilę, gdy pomyślała, że przyszedł poprosić ją o rękę, gdyż coś do niej poczuł. Odrzuciła na bok wyznania hrabiny Mileckiej, że hrabia ją pokochał. To nie mogła być prawda. Nie wyglądał jej na zakochanego i nie wyznał jej tego podczas oświadczyn.
— Tak, ale teraz nie powinno mnie to już wcale obchodzić — szepnęła do siebie, po czym opuściła pokój, pozostawiwszy w nim idealny porządek. Wszystko odłożyła na swoje miejsce, tak, jakby nigdy jej tutaj nie było. Gdy przemierzała pogrążony w mroku korytarz, pomyślała sobie, że ojciec pewnie zabrałby przed wyjściem kilka kosztowności — posłużyłyby mu one do zakładów w kasynie… Gorzki uśmiech na jej twarzy i myśl, że tak bardzo różniła się od swoich rodziców, zakończyły pobyt Krajewskiej w willi hrabiny Mileckiej. Elena zarzuciła na siebie pelerynę odziedziczoną po zmarłej babce, po czym wyszła na podwórze z postanowieniem, że nigdy więcej jej noga tutaj nie postanie.
Długi, nocny spacer po zimnych i pustych ulicach miasta otrzeźwił jej zmysły. Była świadoma tego, że przyjdzie jej teraz zmierzyć się z ojcem — po aferze z Kurskim musiał być na nią nieziemsko wściekły. Bała się, co może ją spotkać w domu. Ojciec nigdy jej nie uderzył, lecz dosyć często stosował na niej przemoc psychiczną. Była jedynym dzieckiem Krajewskich, niegdysiejszą dumą dziadków i matki. To straszne jak bieda potrafi upodlić człowieka i zdegradować go do roli nic niewartego śmiecia. Pamiętała ostatnie przyjęcie w domu babci — była wtedy ubrana jak prawdziwa salonowa laleczka. Dystyngowane damy spoglądały na nią z uśmiechami, doceniając urodę słodkiej, niewinnej dziewczynki, która jeszcze nic nie wiedziała o podłym świecie. Śmierć dziadka, żałoba babci. A później zaczęły się długi, awantury, ojciec wracał pijany do domu. Musiały z babcią zarobić na życie. Zabawa w szycie początkowo jej się podobała, bo mogła coś sama dla siebie zrobić. Ale gdy zaczęły do ich domu przychodzić inne damy w sprawie zamówień sukien, zaczęła rozumieć, że tamto życie już nigdy nie wróci, a ona w oczach świata stała się tylko zwyczajną krawcową z dobrego domu.
Po długiej podróży w odmętach przeszłości, dotarła w końcu pod dom. Zanosiło się na deszcz. Wiatr wiał z wzmożoną siłą, przynosząc ku jej wrażliwym zmysłom zatęchłe bagienne powietrze i smród biedy. Wstydziła się tego, że musi mieszkać w tej najbiedniejszej dzielnicy. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie upadła tak nisko.
Weszła na podwórko i zbliżyła się do drzwi chaty. Przez chwilę zawahała się, czy w ogóle pokazywać się rodzicom na oczy, lecz w końcu odważnie zapukała. Długo nikt nie otwierał. Zaczęło padać. Ponowiła pukanie. Wtedy drzwi uchyliły się i stanął w nich nie kto inny jak ojciec Eleny. Na jego twarzy najpierw odmalowało się zapytanie, później zdumienie, a na końcu gniew.