Emil był przystojnym, wysportowanym blondynem o bujnej, lśniącej fryzurze, gładkiej, męskiej twarzy i powabnym ciele, które skrupulatnie budował na siłowni od szesnastego roku życia. Natura obdarzyła go hojnie wielkimi, produktywnymi jajami, prężnym, zdolnym do silnych wytrysków drągiem oraz zdrową, krągłą pupą otwartą na wszelkie przygody. Kończył właśnie studia z fizjoterapii i miał głowę pełną szalonych pomysłów na życie. I gdy już miał opuścić mury uczelni i wyruszyć na podbój świata — otrzymał tajemniczy list.
A w nim… powołanie do wojska.
Przeraził się. Rozdygotał. W oczach stanęły mu łzy. W wyobraźni przewinęły mu się najgorsze możliwe wizje tego, jak może wyglądać wojsko.
Końcem czerwca stanął na rozpalonym dziedzińcu za murami koszar numer 69 i wszystko się zmieniło.
Ujrzał potężny, militarny gmach pełen szatni, pachnących męskim potem sal treningowych, siłowni, wilgotnych łaźni, basenów, saun i wspólnych sypialni.
Upchnięto w nim setki jurnych, umięśnionych i tryskających energią młodych mężczyzn. Mężczyzn, którzy nagle zmuszeni zostali do przebywania ze sobą 24 godziny na dobę — do wspólnych ćwiczeń, pryszniców i spania.
I do uprawiania mnóstwa wspólnych aktywności, które wyciskały z nich ostatnie poty…
Do tego czerwcowe upały kazały im się obnażać coraz śmielej — porzucać przepocone koszulki, ściągać grube spodnie moro, chodzić boso, a czasem wręcz tylko w samych mokrych bokserkach — gdzie tylko się dało. Konkretne jaja tych gości ciążyły im już od nadmiaru niewystrzelonego nasienia, a testosteron oraz kompletny brak kobiet uderzał im do głów każdego dnia coraz bardziej i bardziej.
I w sam środek tego nęcącego gniazda zajebiście cudownych samców trafił Emil — którego długi, smukły kutas na samą myśl, co może się tu za moment wydarzyć, aż wierzgnął jak niespokojny, spętany rumak. Wystarczył jeden wdech tych męskich feromonów, by miał ochotę uwolnić drągala i pozwolić mu na wszystko — by ruszyć na podbój, kierując się tylko jego wskazówkami. Jego wyobraźnia zapłodniła się tym samczym aromatem i zaiskrzyła od zboczonych i wilgotnych domysłów, co tam może się dziać w murach tego tajemniczego męskiego kompleksu.
Na korytarzach panował gwar. Dziesiątki świeżych, pachnących przystojniaków krzątało się tu i tam. Emil czuł, że — jako ten nowy — przyciąga ich ciekawskie spojrzenia. Powietrze zabarwione było czymś ekscytującym. Była to jakby fenomenalna zapowiedź wielkich ekscesów, które jeszcze się nie zmaterializowały — ale już było czuć ich zboczony aromat, który za moment aż skropli się czystą spermą z powietrza.
Wszedł do pokoju, do którego go przydzielono. Znajdowały się w nim dwie prycze. Na jednej z nich leżał wysoki, potężny facet. Także blondyn. Oszałamiająco umięśniony, niesamowicie szeroki w barach, męski do obłędu i bardzo zadbany — o typowo nordyckiej urodzie.
Spał, jakby miał kompletnie wywalone na to, co dzieje się dookoła niego. Dlatego też Emil mógł się mu spokojnie przyjrzeć. A im dłużej mu się przyglądał — tym bardziej był przekonany, że lepiej nie mógł trafić ze współlokatorem.
Wszystko wydawało się w nim idealne. Obfita, aksamitna i kusząca muskulatura, nad którą musiał pracować długimi latami, uderzała doskonałością podniecających proporcji i mamiła zmysły ekscytującą wielkością nabrzmiałych mięśni. Dopracowana w każdym calu, jędrna i nieskazitelna — rozkochiwała, pobudzała fantazje i zapraszała, by nago oddać się temu urzekającemu samcowi.
Nagle facet otworzył oko i ich spojrzenia się spotkały.
Emil przełknął ślinę i przedstawił się. Odpowiedziała mu cisza. Gość mruknął coś, zamknął oczy, jakby chciał, by dano mu spokój. Zmieszany Emil zaczął rozpakowywać swoje rzeczy na sąsiedniej pryczy.
— Sven — odparł mężczyzna, po czym przewrócił się na drugi bok i poszedł spać dalej.
Może nie był zbyt wylewny, ale nadrabiał aparycją tak bardzo, że Emila zaczęły atakować dzikie, erotyczne wyobrażenia.
Wyobraził sobie przez sekundę, jak tryska rozpalonym nasieniem temu gościowi na jego umięśnioną klatę, a potem przed nią klęczy i zlizuje z niej swoje wytryski. Jak służy z wdzięcznością temu mężczyźnie w uwalnianiu fizjologicznych napięć, w obsłudze kutasa i wszelkich jego potrzeb.
Momentalnie podniecił się tak, że fiut ledwo chował mu się w gaciach. Popuścił śluz.
Żeby odetchnąć od pokus — postanowił zwiedzić koszary. Przypominały komunistyczną szkołę podstawową, ale odnowioną — z nowymi budynkami dobudowanymi na potrzeby armii. Mnóstwo sal wykładowych, gimnastycznych, pokoje dla żołnierzy, parę większych wspólnych sypialni i kompleksy łazienek, pryszniców, szatni i ubikacji.
Emil wyobrażał sobie wszystko, co mogło się tam dziać po zmroku i potajemnie rozmarzył się o męskiej demoralizacji, jaka mogła tu tryskać każdej nocy. Przecież ci wszyscy młodzi faceci, którzy tu urzędują, muszą gdzieś się rozładowywać — pomyślał Emil. Nie było możliwe, by w tak młodym wieku zatrzymać chuć w tych pięknych, muskularnych ciałach. Na pewno ktoś tryska to tu, to tam co parę minut — wyobrażał sobie Emil i na samą myśl ronił świeży miód w gaciach.
Na drugim piętrze swój gabinet miał komendant z USA — Jack O’Connor — który stacjonował tu od paru lat. Typ przypakowanego, wysokiego tatuśka przyprószonego siwizną, z zadbaną brodą i wąsami. Przystojny, postawny i silny. Miał w sobie pewność siebie i powagę amerykańskich dowódców, które zna się z filmów. Wybujałe spodnie moro i obcisła, brązowa koszulka przylegająca do jego muskularnej, owłosionej klaty, uwydatniała jego seksowną sylwetkę.
Emil położył na jego biurku pakiet dokumentów potrzebnych do zameldowania. O’Connor właśnie czytał gazetę. Opuścił ją i spojrzał na młodziaka.
— Jest coś ważniejszego od dokumentów — powiedział i zaciągnął się cygarem. — To są zasady.
Emil przytaknął. O’Connor odłożył gazetę i kontynuował:
— Zero picia. Zero ekscesów. Zero dziwnych akcji. Rozumiemy się?
— Tak…
— Przyleciałem tutaj zrobić z wami porządek. I zamierzam tego dopilnować.
— Tylko… — zaczął Emil — … zastanawiam się, czym są te „dziwne akcje”.
O’Connor wskazał srebrny krzyżyk, który spoczywał mu na klacie zaraz obok nieśmiertelników:
— Znasz ten symbol, chłopcze? To symbol moralności. Masz się tu prowadzić zgodnie z nim. Zawsze.
No i już było jasne, co się tu odwala. Emil przez moment chciał spytać, czy to koszary czy może klasztor — ale ugryzł się w język, po czym opuścił gabinet komendanta i wrócił do swojego pokoju.
Sven nadal spał. Emil dokończył rozpakowywanie, po czym położył się w swojej pryczy i bawił się komórką. Po jakimś czasie zauważył, że Sven już nie śpi.
— Sven… rzadkie imię — postanowił przełamać niezręczną ciszę i zagadał. — Skąd jesteś?
— Ze Szwecji — odparł.
— Dobrze mówisz po polsku — stwierdził Emil. — Długo tu jesteś?
— Od paru lat.
— Sądząc po twoim ciele to pewnie jesteś jakimś sportowcem czy trenerem.
— Drwalem — odparł Sven.
— To musisz dobrze rąbać — zaśmiał się Emil.
Ale odpowiedziała mu cisza.
Cóż — rozmowa się nie kleiła. Najwyraźniej Sven nie podzielał takiego poczucia humoru.
Zasnęli.
W nocy jednak Sven obudził się i niespodziewanie podszedł do leżącego na pryczy Emila. Ściągnął koszulkę, ujawniając swój boski tors. Chłopak otworzył oczy i dotarło do niego, co się dzieje. Serce zaczęło mu walić jak oszalałe. Usiadł na pryczy. Wtedy Sven chwycił go za głowę i przycisnął do swojej klaty. Kazał się lizać po sutach i po mięśniach. Wylizać jego sześciopak. Przerażony Emil posłusznie wykonywał zadanie — pozostawiając po swoim języku mokre pasma na gołej klacie oprawcy. Była taka ciepła, napięta, jedwabista.
Tymczasem ten potężny chłop drugą ręką zaczął rozpinać swój rozporek. Szybko przechodził do konkretów. I gdy już miał wywalić swoją armatę — nagle zatrzymał się i zamarł.
Serce jego biło tak głośno, że słychać było je chyba w całych koszarach.
Puścił Emila, a ten opadł z powrotem na swoją pryczę.
— Przepraszam — powiedział i wrócił do swojego łóżka.
Zdyszany Emil nie wiedział, co ma myśleć. Przerażenie mieszało się z dzikim podnieceniem. Dyszał.
To było dziwne — stwierdził w myślach. Czuł, że w tym facecie drzemie coś potężnego i nieprzewidywalnego.
***
Pobudka była o 5:00 rano, a jakże. Svena już nie było w pokoju. Zaspany Emil dowlókł się do pryszniców, gdzie całe stada nagich samców w kłębach pary i gwarze rozmów zażywało pryszniców. Co to był za widok! Poranne promienie słońca wlewały się błogo w kubaturę wilgotnych obłoków pary, w rezonans szumu wody i fermentu rozmów męskich. Wszyscy byli tak bezwstydnie roznegliżowani, otwarci, kuszący, zaskakująco oswojeni ze swoją piękną golizną. Rzędy krągłych pośladów, potężne uda i klaty, na których spływająca woda formowała ciemne kosmyki włosów. Twarde, wielkie, odstające suty, na który perliła się woda. Masywy muskuł pokrytych setkami lśniących kropli. Bose stopy z plaskiem spacerujące po posadzkach. Parujący podnieceniem mężczyźni — zanurzeni w ekscytującym rytuale kąpieli, w półśnie, w gwarze śmiechów i wścibskiej pianie. Zażywali pryszniców tak podejrzanie blisko siebie — wręcz ocierając się o siebie, trącając się po udach nabrzmiałymi kutasami. Ktoś komuś mył plecy, a czasem nawet klatę. Ktoś kogoś dla żartu klepnął siarczyście w pośladki. Jak szczeniaki, które od rana chcą się bawić i hasać. Przekomarzać się ze sobą i czochrać się.
To wszystko momentalnie obudziło młodziaka. Wręcz za bardzo. Aż ucieszył się, że jest tu tak parno — bo nikt może nie zauważy jego budzącego się do życia kutasa.
Wskoczył pod prysznic w rogu łaźni i zaczął się kąpać. Woda była ciepła i miła.
Wtedy nagle faceci wokół wyciszyli się, rozstąpili i przerzedzili. Emil poczuł na plecach, jak ktoś łaskocze go spojrzeniem z oddali. Odwrócił się. Obserwowali go dwaj potężni, owłosieni bruneci z gęstymi, czarnymi brodami i zmrużonymi oczami. Takie wojskowe wilki z potężnymi klatami, srebrnymi nieśmiertelnikami na szyi i stalowymi mięśniami pokrytymi bluszczem żył. Stali kompletnie nadzy, mokrzy, rozgrzani i milczący. I patrzyli na Emila jak myśliwi na bezbronną, niczego nieświadomą sarnę jedzącą trawkę na łące.
Serce Emila zaczęło bić szybko.
Podeszli do niego pewnym krokiem — jeden od przodu, drugi od tyłu. Ciapania ich bosych stóp brodzących w wodzie roznosiły się pogłosem po łaźni. Jeden z nich wsunął swoją masywną dłoń we włosy Emila i odciągnął jego głowę do tyłu. Byli silni i bezwzględni.
— My mamy kategorię A — powiedział jeden z nich. — Wiesz, jaką ty masz?
Emil nic nie odparł. Poddawał się im, rozumiejąc, że w starciu z taką męską potęgą nie ma żadnych szans na opór.
— Kategorię P — odparł drugi i zaśmiali się.
Zaczęli go namiętnie całować po szyi. Wzięli go między swoje wielkie klaty, w imadło swojej bezwstydnej nagości męskiej, i ścisnęli w żelaznym, ciepłym uścisku. Emil poczuł na swoim ciele szorstkość ich mokrego owłosienia i bród, a także ich masywne, wilgotne i prędko twardniejące drągi, które kapały już śluzem — jednego na swoim brzuchu, drugiego między swoimi mokrymi pośladkami.
Wielbili go po męsku — twardo, namiętnie, momentami wręcz brutalnie — ale wielbili. Coś w nim wywąchali, co ich zwabiło z końca koszar — i pragnęli dorżnąć się dziś do tego, wycisnąć to z niego lub sprawić, by tym trysnął.
Emil drżał z przerażenia i podniecenia — bo czuł, że za moment poddadzą go konkretnej, głębokiej penetracji i nie będą pytać o zgodę. Wiedział, że nikt tutaj nie będzie protestował przeciwko tak bezceremonialnemu pogwałceniu norm pożycia społecznego. Będą mogli go jebać na środku łaźni, a reszta nie zareaguje — a może wręcz będzie czerpać z tego przedstawienia dzikie zadowolenie. Buchał od nich tak stężony testosteron, że było jasne, że tutaj rządzą.
Dotykali go wszędzie jak swoją własność. Jeden wsadził mu dłoń między pośladki, drugi — macał jego klatę, a po chwili już genitalia. Pulsowali pożądaniem. Wili się i sapali.
— Chcemy ucztować na tobie — wyszeptał jeden z nich.
— Nakarmić cię — dodał drugi.
I zatonęli w niedopuszczalnym uścisku — w mokrej, owłosionej namiętności. Czuł, jak ich ciała tętnią sokami, którymi bardzo chcieliby się rozbryzgać. Nie ukrywali, że chcą utopić go w swoim nasieniu i czerpać z tego radość. Bić go swoimi tęgimi pałami do czerwoności i do wytrysków.
W głębi duszy Emil sam nie był pewien, czy nie chciałby poczuć tych dwóch tytanów w sobie. To w końcu wielki zaszczyt zostać wybranym przez tak dorodnych mężczyzn — poczuć w sobie ich mocne, długie orgazmy. Takie doświadczenie może zdarzyć się raz w życiu.
Wtedy ktoś chwycił jednego z tych wilków za kark i odciągnął go od Emila.
Drugi też niespodziewanie odstąpił pieszczot.
— Zostawcie go — usłyszeli za sobą męski, potężny głos, który rezonował po wykafelkowanych ścianach i posadzkach.
To był Sven. Stał tam nagi i wilgotny. Cała jego fantastyczna muskulatura prężyła się. Był przez to większy, niż wcześniej. Widok tego nagiego drwala był po prostu oszałamiający. Bóg seksu — którego seksowna potęga dopiero teraz wyszła w pełni na jaw. Demonstrował swoją podniecającą wielkość — przygaszając tym impet głodnych wilków.
I ta armata między nogami… Choć w uśpieniu, jeszcze nie naładowana, ale i tak gruba, soczysta, aksamitna — wyborna i kusząca do obłędu. Mogła zrobić geja z każdego faceta jednym wzwodem.
Wilki zacisnęły szczęki, warknęły i zmrużyły oczy w złości. Kutasy im się skurczyły. Zapanowała chwila nerwowości, ale ostatecznie uznali wyższość Svena i odpuścili. Odeszli wolnym krokiem, jakby nic nie robiąc sobie z tego incydentu. Zniknęli w oparach łaźni, z trudem godząc się, że muszą oddać swój łów.
Emil głęboko dyszał i oparł się o ścianę. Poczuł ogromną wdzięczność i porażającą siłę tego samca. Jak potężny musiał być, że bez walki, samym tylko wyglądem, gestem, swą masywnością, odstraszył tych dwóch sukinsynów i że poddali się jego woli bez dyskusji.
— Trzymaj się blisko mnie — odparł Sven.
Oj tak, Emil chciał się trzymać bardzo blisko niego — to było pewne.
Było też pewne to, że trafił do dzikiego świata wzajemnej męskiej rywalizacji — gdzie trą się wielkie interesy różnych potężnych samców; gdzie spinają się bicepsy, ściskają pięści, nakładają się ich strefy wpływów, a antagonizmy wciąż szczerzą do siebie kły. Gęste, męskie feromony wisiały w powietrzu, skraplały się i odurzały. Samce znaczyły nasieniem swe terytoria i ostro broniły swoich zdobyczy.
Na stołówce Emil i Sven usiedli niedaleko siebie. Sven skończył jeść owsiankę i poszedł. Emil jeszcze jadł, gdy przysiadło się dwóch kolesi. Jeden był rudy — przystojny, wysoki i mocno przypakowany. Miał jasną, jednobarwną skórę i twarz nieco przyprószoną urokliwymi piegami. Typ słodkiego łobuza. Przedstawił się jako Krystian. Drugi koleś zaś był łysy, poważny, z kamienną miną i bardzo męską szczęką pokrytą krótką, czarną brodą — też mocno nabrzmiały mięśniowo. Miał na imię Dawid.
— Wszyscy gadają o tym, że Sven ochronił cię pod prysznicami — zaczął Krystian.
— Jesteś z nim w pokoju? — spytał Dawid.
Emil przytaknął i skończył jeść owsiankę. Była nijaka.
— Masz szczęście koleżko — dodał Krystian.
— Kim są ci dwaj goście, co mnie napadli?
— To kaprale Roman i Tytus. Dwie miejscowe legendy — odpowiedział Krystian. — Nazywają ich wilkami.
— Czemu legendy?
Krystian opowiedział mu całą historię. Okazuje się, że trafili do tych koszar już wiele lat temu i od razu wdali się ze sobą w konflikt o nowe zdobycze. Strefą Romana było skrzydło północne jednostki wojskowej, a Tytusa południowe. Jeśli do jednostki trafiał jakiś młody, ładny koleś — uwodzili go i znaczyli.
— Znaczyli?
— Jeśli któryś z wilków przeleciał go pierwszy, to zostawiał po sobie spermę i feromony. Tak intensywne, że drugi ustępował. Zostawiał łów rywalowi, który pierwszy wbił… flagę — zaśmiał się Krystian.
Kiedyś jednak w jednostce pojawił się tak seksowny chłopak, że żaden z wilków nie chciał ustąpić. W końcu się o niego pożarli. Wyszli z tego poturbowani, ale dogadali się. Przelecieli tego kolesia obaj naraz, na dwa baty, i zawarli tym samym jakby pakt o nieagresji. Teraz polują wspólnie i wspólnie pieprzą swoje ofiary — umacniając swój wilczy sojusz.
— I to samo chcieli ze mną — odparł Emil.
— Ponoć ruchają swoje ofiary tak konkretnie, że mdleją — dodał Dawid. — Wiec dobrze, że przygarnął cię Sven. Twoja dupa mogłaby nie wytrzymać takich kolesi.
Emil przestraszył się nieco, bo do tej pory miał w swojej pupie tylko parę koleżeńskich kutasów — ale jeszcze nigdy koledzy nie brali go na dwa baty. Szczególnie, że wilki noszą między nogami coś tak masywnego, że aż uginają się nogi. Porażające fiuty te mogłyby do szczętu zniszczyć go od środka. Przyjęcie takich drągów wymaga praktyki, otwartości, analnego treningu, którego Emil nie posiadał.
— Tylko ile potrwa ta jego ochrona? — spytał Emil. — Przecież nie będzie mnie pilnował non stop.
— Wiesz… zależy — odparł Krystian z tajemniczym uśmiechem.
— Zależy, co będzie z tego miał — dodał Dawid.
Powiedzieli mu, że Sven jest — nazwijmy to — mało przystępny. Milczący, mrukliwy, zamknięty w sobie. Ale jeśli zdobędzie się jego względy — roztacza silną ochronę nad swoimi podopiecznymi. Dodali, że to powszechna praktyka w tych koszarach. Każdy młody i ładny chłopak powinien mieć tutaj swojego opiekuna. Inaczej takie wilki go rozszarpią.
Emil wiedział już, co ma robić.