Ja: Nadżołnierz
Rozdział 1
Christina
Moja historia jest jak każda inna… A przynajmniej tak chciałabym powiedzieć.
Urodziłam się w Polsce, w dość sporym mieście, choć skąpanym bardziej w cieniu drzew niż ulicznym smogu. Wychowywała mnie mama i dziadkowie — mój biologiczny ojciec porzucił mamę, gdy dowiedział się o ciąży, a jego rodzice poparli tę decyzję.
Mama miała siedemnaście lat, gdy przyszłam na świat. Do tej pory, w głębi serca, dziękowałam jej za to, że mnie nie usunęła, że wychowali mnie wszyscy z miłością, a potem -gdy spotkała mojego ojczyma — i on obdarzył mnie tym samym uczuciem.
Tak więc, w wieku sześciu lat, miałam pełną, choć młodą rodzinę albowiem ojciec był tylko o rok starszy od mamy. Jak od początku mówił, pierwsze pokochał mnie, a potem mamę — kiedyś się z tego cieszyłam, lecz z biegiem lat zaczęłam się zastanawiać czy to wyznanie nie sprawiło, że mamie było przykro. Gdy po latach ją o to zapytałam, popłakała się i wyznała szczęśliwa, że gdyby tak nie było — gdybym mnie nie zaakceptował, a ja jego — nigdy by się nie pobrali.
Moje życie tak naprawdę zmieniło się dopiero wtedy, gdy poszłam do szkoły.
I zrozumiałam, jak bardzo nie pasuję do otaczających mnie ludzi.
Pierwsze przyjaźnie, pierwsze miłości… pamiętam, że jeszcze na początku było dobrze, lecz gdy skończyłam czternaście lat wszystko zmieniło się diametralnie.
Jak wspominałam nie odnajdywałam się pośród otaczających mnie ludzi. Wychowywałam się pośród dorosłych i wiele zachowań dzieci dookoła mnie było — mówiąc prosto — dla mnie dziwne.
Po co ciągnąć kogoś za włosy? Po co podstawiać nogę? Po co się z kogoś śmiać tylko dlatego, że był trochę inny i lubił jakąś rzecz?
Broniłam tych skrzywdzonych — chciałam by wszyscy byli szczęśliwi, by wszyscy się dogadywali.
Ale poza mną chyba nikt tego nie chciał.
Nim się zorientowałam, zostałam odsunięta od grupy i przestano się ze mną liczyć — co więcej, okres ten kojarzy mi się tylko z niekończącym bólem, stresem i płaczem. A potem alienacją by ochronić samą siebie.
Problem polegał na tym, że — choć chciałam być niewidzialna — wszyscy mnie widzieli, i chcieli patrzeć na to, jak załamana płaczę po kątach. Lub czekali na chwile, aż się postawię i by mogli wtedy zmieszać mnie z błotem. Teraz sądzę, że czuli się od tego silniejsi.
Tak więc — w wieku czternastu lat — zamknęłam się w sobie. Dopóki nie spotkałam pewnego chłopaka o imieniu Rey.
Doszedł do naszej klasy i od początku zwrócił moją uwagę. Był przystojny, miły i bardzo przyjacielski.
Jako jedyny wyciągnął do mnie rękę, ratował z trudnych sytuacji. Nie bał się jak inni, że zostanie odtrącony.
Nie obchodziło go to, co bardzo mi imponowało.
Do tej pory pamiętam, jak jednego dnia zaprosił mnie przy wszystkich do siebie, bym poznała jego rodziców.
Wszyscy byli w szoku, ja też — jednak zgodziłam się, bo część mnie wiedziała, że mimo iż jest przystojny i bardzo sympatyczny, to jest także bardzo silny i nic mi przy nim nie grozi.
To zaufanie zaskakiwało mnie, bo od lat nie ufałam nikomu — nie wierzyłam ludziom w swoim wieku.
Jedynie jemu.
To zaufanie sprawiło, że przyszłam do niego do domu, a on przedstawił mnie jako swoją najlepszą przyjaciółkę. Nie wiem dlaczego, ale wcale nie czułam się rozczarowana tym, że określił mnie tym słowem — jakaś część mnie doskonale wiedziała, że nie mam co liczyć na więcej.
Jednak tamtego dnia odkryłam, że wcale nie trzeba kochać by ufać bezgranicznie. Ani kochać by oddać komuś swoje życie.
Szczególnie wtedy, kiedy od dawna pragnęło się właśnie tego.
Umrzeć i nigdy nie wracać do tego świata.
Rozdział 2
Christina
Pamiętam to jak dziś. Odbywało się u niego spotkanie rodzinne — było tam ponad dwadzieścia osób, w tym my.
Bawiliśmy się świetnie. I to właśnie tam spotkałam mężczyznę, który odmienił moje życie na zawsze.
Samuel General — kiedy usłyszałam jego nazwisko zapytałam czy jest prawdziwym Generałem. Zaśmiał się na to, roztrzepał mi włosy i wyznał, że to świetna ksywka i chyba ją sobie przyswoi.
Obiad minął spokojnie — potem jednak wszyscy zaczęli rozmawiać, a że byłam jedyną obcą pośród nich to zasypywali mnie pytaniami.
Z powodu swojego wycofania bardzo się stresowałam i czerwieniłam, jednak Rey cały czas przychodził mi z pomocą i jakoś to poszło. Później słyszałam parę razy, że jestem słodka taka zawstydzona, przez co rumieniłam się zażenowana jeszcze bardziej.
Tak naprawdę nie wiem kiedy to cudowne spotkanie zmieniło się w horror.
Ktoś został niechcący pchnięty i upadł na szklany stół — ten rozbił się pod jego ciężarem, raniąc aż do krwi.
Od razu rzucono się by mu pomóc, lecz zdziwiło mnie to, że niektórych trzeba było siłą odciągać od rannego.
Nagle jedna z tych odciąganych osób wyrwała się trzymającemu… i rzuciła na rannego, wbijając mu zęby w szyję.
Przez moment stałam skamieniała, lecz wtedy pan Samuel potrząsnął mną i kazał uciekać jak najdalej.
W powstałym chaosie patrzyłam za Reyem, lecz mężczyzna spojrzał mi w oczy i ostrzegł, bym teraz się za nim nie oglądała i zwyczajnie uciekała.
Popchnął mnie do drzwi wyjściowych i powstrzymał kogoś przed podążaniem za mną.
Wybiegłam z budynku i — gdy byłam już kawałek od bloku — usłyszałam wyraźne strzały z broni, takie jak w filmach, ale o wiele głośniejsze.
Mieszkałam niedaleko, lecz bałam się iść do domu — nie wiem czemu, ale wbiegłam do lasku niedaleko ulicy, szukając w nim schronienia.
Siedziałam tam chwilkę, skulona przy drzewie, kiedy nagle usłyszałam znajomy głos:
— Znalazłem cię.
— Rey! — obróciłam się ucieszona… lecz moja radość zmieniła się w przerażenie.
Rey miał czerwone oczy i wielki kły.
— Uciekaj — poprosił mnie płacząc. — Nie zbliżaj się do mnie — lecz to on podchodził do mnie.
— Rey…
Obróciłam się, chcąc uciec, lecz nagle potknęłam się, padając kolanami na trawę i raniąc je aż do krwi.
Wtedy nie wytrzymał i rzucił się na mnie.
— Przepraszam — płakał. — Nie chcę tego… — złapał mnie za szyję. — Błagam, wyrywaj się!
Sama także zaczęłam płakać — zrozumiałam, że jego wampirza strona zwycięża, choć ten desperacko z nią walczy.
— Rey… jest dobrze — uśmiechnęłam się przez łzy i dotknęłam jego ręki. — Zabij mnie.
— Idiotka! — krzyknął, lecz nagle zaczął dyszeć, chyba od zapachu krwi. — Proszę… Proszę!
Jednak w tej chwili wbił zęby w moją szyję.
Ból był tak silny, że od razu straciłam przytomność.
Rozdział 3
Christina
Następne wspomnienie odkryłam dopiero niedawno. Przez tamto zdarzenie specjalnie zablokowano je w mej pamięci.
Obudziłam się w szpitalu. Pamiętałam leżącego obok mnie Reya i to, jak robiono mi transfuzję z jego krwi. Widziałam jak przez mgłę, ale dostrzegłam, że stoją obok nas jacyś dziwni lekarze, nadzorując cały proces.
I to, że pan Samuel patrzy na nas oboje — strach i nadzieja mieszały się na jego twarzy tak wyraźnie, że teraz, kiedy znów to pamiętałam, widziałam przed oczami każdą zmianę w jej rysach.
To było wspomnienie, które mnie zmieniło, zakopane w mojej głowie do czasu, aż się przebudziłam.
Pierwotnie pamiętałam, że obudziłam się normalnie, jak zwykle we własnym łóżku, we własnym pokoju — by potem w szkole usłyszeć przerażona, że Rey i jego rodzice nagle się wyprowadzili.
Zostałam sama, a moje cierpienie po stracie przyjaciela było nie do opisania.
Każdy dzień był dla mnie męką — nim skończyłam gimnazjum byłam wrakiem człowieka, który bał się ludzi w swoim wieku.
W liceum miałam nadzieję, że mi się uda, że poznam ludzi, którzy zmienią mój sposób myślenia o innych.
Lecz byle przytyk mnie ranił i pewnego dnia zwyczajnie się załamałam — miałam wtedy ledwo siedemnaście lat.
I, jak się okazało, tamten okres — czas mojego załamania — nie tylko zadecydował o mojej przyszłości…
Lecz i moim życiu.
Ponieważ był to ostatni test. Ostatni test mający na celu stwierdzić czy się nadaję, czy też umrę jak wszyscy moi poprzednicy poddani eksperymentowi.
Eksperymentowi o nazwie „Nadżołnierz”.
Rozdział 4
Christina
Moja psychika została mocno wyniszczona przez innych jeszcze zanim spotkałam Reya — zanim mnie zaatakował.
To przez to włóczyłam się z rodzicami od psychologa do psychiatry, którzy — mówiąc szczerze — nie potrafili mi pomóc.
Jednak tamto wydarzenie — wydarzenie, kiedy miałam zaledwie czternaście lat -sprawiło, że nie tylko nie mogli mi pomóc.
Lecz i nie byli wstanie.
Jak dowiedziałam się po ostatecznym „wybudzeniu”, Rey oddał mi swoją krew dobrowolnie — krew Wampira. Autentyczny lek w uzdrawianiu ludzi z najgorszych chorób i ran. Jednak tylko dobrze przygotowana potrafiła nas ratować bez ryzyka uśmiercenia nas.
Jak się okazało Rey, wbijając mi tamtego dnia kły w szyję, niemal mnie zabił, trafiając w najgorsze możliwe miejsce. Generał, który go ze mnie zrywał po mojej utracie przytomności, zatamował ranę właśnie dzięki spreparowanej Wampirzej krwi.
Lecz straciłam jej zbyt wiele, a że moja krew była dość rzadkiego oznaczenia, nie było czasu do stracenia.
Rey, wybudzony z głodu krwi, błagał go by pozwolił mu oddać mi krew.
Nie mieli wyboru. I tak otrzymałam krew prosto ze źródła — krew, która mogła mnie zabić tak samo jak innych lub sprawić, że zwyczajnie oszaleję od niej.
Jednak mój umysł i tak był wyniszczony — w pewien sposób całkowicie inny niż zwykłego człowieka.
Od zawsze inaczej patrzyłam na świat — wyobraźnia była moją najsilniejszą bronią. Przez to wszystko, co mi się przydarzyło od pierwszego dnia szkoły, miałam dość silne skłonności autystyczne, nad którymi w pewien sposób potrafiłam nawet zapanować. Teraz wszyscy podejrzewamy, że był to decydujący element, dzięki któremu — po podaniu nieprzygotowanej do tego Wampirzej krwi — zwyczajnie nie oszalałam.
Od tamtego dnia, nawet o tym nie wiedząc, byłam monitorowana i kontrolowana przez rząd oraz człowieka, który zajmował się eksperymentem o nazwie „Nadżołnierz”.
Byłam jedyną i najmłodszą dziewczyną, jaka została temu poddana. Napojenie mnie krwią wampira, na dodatek po przebudzeniu bez oznak szaleństwa, sprawiło, że postanowiono poddać mnie dalszym próbom.
Nie miałam o nich pojęcia — wszystkie były dla mnie snem.
I to dosłownie.
Jak się dowiedziałam, każdej nocy wprowadzano mój mózg w różne fazy, rejestrując zachowanie zarówno ciała, jak i umysłu.
Potem, gdy się budziłam, pamiętałam te dziwne sny, lecz tak naprawdę nie pamiętałam najważniejszego — tego, jaki był ich cel.
W ten sposób przeszłam prawdziwe szkolenie wojskowe. Wpojono mi działanie maszyn i to, jak łamać komputerowe kody. Jak trzymać broń, pilotować różne maszyny.
W ciągu dnia czułam się jak każda, wyobcowana nastolatka, pogrążona w coraz większym mroku — jednak nocą wpajano mi i mojemu ciału zachowania do oporu… aż nawet ten przestał istnieć.
W ten sposób odkryto prawdę na temat ludzkiego umysłu.
Prawdę, że jego umiejętności, ilość przyswajanych danych… tak naprawdę nie ma żadnych granic.
Kiedy mój umysł przeszedł i tę próbę, znów zaczęto obstawiać, jak długo wytrzymam.
Czy dotrwam do końca zaplanowanego szkolenia? Czy dam radę wytrzymać wszystko?
Jak się potem dowiedziałam, Generał w pewnej chwili chciał przerwać cały proces, obawiając o mój umysł. Byłam coraz słabsza i lękał się, że z powodu przeciążenia mogę zwyczajnie umrzeć i wszystko pójdzie na marne.
Ludzie z rządu jednak nalegali — chciano by istniał choć jeden Nadżołnierz, istota zdolna właściwie do wszystkiego. I oczywiście taka, nad którą będę mogli panować, kierując jej zachowaniem.
Jednak, kiedy w końcu poszłam do liceum, załamałam się i Generał wpadł w rozpacz — nadzorował mnie od początku, sam stworzył cały proces. Jednak ja nie byłam nawet w planach — byłam słabą nastolatką, która pragnęła tylko być potrzebna i by ktoś ją kochał.
Moje załamanie tak naprawdę doprowadziło do tego, że zniszczył całą dokumentację na temat projektu i upozorował to w taki sposób by myślano, że Musiał to zrobić. Raport, który po latach poznałam mówił, że inne nacje chciały infiltrować i przejąć recepturę. Generał zniszczył wszystko w obawie, że inne narody stworzą własnego Nadżołnierza i każą mu zniszczyć bądź przejąć nasze państwo.
Teraz to wiedziałam, lecz wtedy nie.
Byłam strzępkiem człowieka, który nie wierzył w siebie, był niedowartościowany i mimo że kochał bliskich to nie mógł pogodzić się ze swoim życiem.
Moje załamanie trwało dwa tygodnie.
Dwa tygodnie… po których mój umysł zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał.
Bo zwyczajnie się pozbierał.
Rozdział 5
Christina
Minęło kilka lat, a ja coraz lepiej sobie radziłam. To, co było dla mnie nieosiągalne jako nastolatce, w końcu stało się dla mnie możliwe. Brakowało tylko jednego.
Nie miałam przyjaciół, przez co nie miałam zbyt wielu powodów by wychodzić. Nienawidziłam imprez, więc to też odpadało.
Pewnego dnia, z czystych nudów, wybrałam się do miejscowej biblioteki. Zazwyczaj pochłaniałam książki masowo i uwielbiałam je szukać w sieci i kupować, ale tak się nudziłam w domu, że uznałam, iż wyjdę — choćby tylko po to by się przejść.
Co dziwne, kiedy doszłam na miejsce, okazało się, że biblioteki już tam niema. Za to jak przeczytałam szyld…
Co tu się stało u licha!?
— Strzelnica? — aż rozdziawiłam usta. — Ona w ogóle była w planach? — zapytałam sama siebie na głos.
Zawsze chciałam iść na strzelnicę. Uwielbiałam kryminały i filmy policyjne — na równo co romanse paranormalne — i marzyłam by móc chociaż raz strzelić.
Niestety, choć miasto było spore, takich rzeczy w nim nie było.
A przynajmniej do tej pory…
— Wchodzi pani? — usłyszałam i spojrzałam w bok, na drzwi wejściowe.
Ujrzałam faceta — ponad dwa metry wzrostu z okładem — w ciemnych okularach i kapeluszu z szerokim rondem w kolorach moro.
Kiedy go ujrzałam, w mojej głowie ukazało się jakieś niewyraźne wspomnienie… ale te zaraz znikło, aż wplotłam rękę we włosy.
Mężczyzna przechylił głowę i spytał:
— Wszystko dobrze?
— Tak. Poczułam tylko kłucie w głowie. Sam pan wie, jak to jest — rzekłam z uśmiechem, a ten podszedł do mnie…
Zaskoczona poczułam, jak czochra moje długie do ramion, ciemnoblond włosy.
— Wiem — odparł i zapytał nagle: — Co powiesz na to by spróbować swoje siły?
— Ale że ja?
Uśmiechnął się serdecznie.
— Innej ślicznotki tu niema.
Kiedyś na takie zaczepki reagowałam nieufnością, ale po tamtym załamaniu zaczęłam patrzeć na siebie inaczej. Dalej nie uważałam się za piękność, jednak sądziłam, że pomalowana wyglądam całkiem-całkiem i że mogłam się podobać.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
— Dzięki za komplement, ale nie sądzę…
— Cykasz się?
Gwałtownie się wyprostowałam. Zwykle tego typu zaczepki mnie nie ruszały — miałam w nosie opinie innych i nawet nie raz odpowiadałam na nie bez lęku „może i tak” by potem zwyczajnie odejść.
Duszy hazardzistki też nie miałam — rywalizacja i zakłady… Głupota. Nigdy nie rozumiałam, jak można być tak durnym i dawać się wkręcać w coś takiego.
Jednak kiedy on to powiedział i to w takim kontekście… cholernie mnie to ubodło.
— Nie boję się — skrzyżowałam ramiona na piersi. — Zawsze chciałam spróbować.
Uśmiechnął się i wszedł do środka ze słowami:
— To zapraszam.
Stałam chwilkę zirytowana. Czemu tak mnie to wkurzyło? Nawet jako nastolatka z takich sytuacji wychodziłam zwycięsko, nie dając nikomu satysfakcji — tymczasem teraz miałam ochotę coś mu udowodnić.
Tylko co? — zamyśliłam się i ten nagle wyjrzał za mną, wychylając głowę z wnętrza budynku.
— Chodź mała. Mamy dziś spory ścisk, ale coś dla ciebie znajdę — i wrócił do środka.
Chwilę się wahałam… ale w końcu wzruszyłam ramionami i poszłam za nim. Raz kozie śmierć… no i w końcu wezmę broń do ręki, jak jakiś glina.
Czekał na mnie w środku, gadając z kimś z obsługi.
— Wpuśćmy tę małą do strzelnicy numer siedem.
„Siedem”? — pomyślałam i ucieszyłam się w duszy. Siódemka była moją liczbą szczęścia — może i teraz przyniesie mi coś dobrego?
Tamten jednak zaczął niepewnie:
— Siódemka? Ale szefie…
Zaraz. Szefie?
— Da sobie radę. Coś czuję… — i spojrzał w moja stronę. — Że ta mała da nam niezłe widowisko.
Tamten wtedy spoważniał, wpisał coś do komputera i powiedział:
— W siódemce są teraz Astro, Kiba i Shadow.
— Idealnie — stwierdził „Szef” i powiedział do mnie: — Chodź maleńka.
Ruszył korytarzem, a ja zaraz zrównałam się z nim, pytając z ciekawością:
— Co jest takiego wyjątkowego w siódemce?
— Zobaczysz — wyznał z uśmiechem. — Co do tamtej trójki to nie martw się w razie czego ich opinią. Są dość nieufni wobec obcych.
Zamrugałam zaskoczona i nagle poczułam, że muszę zapytać:
— Czy te trzy nazwy to ksywki?
— Tak. Oznaczają…
— Podejrzewam, że „Shadow” to z angielskiego „Cień”, Kiba to po japońsku „Kieł” a Astro… hmm… kojarzy mi się Disneyem.
Od razu wybuchł śmiechem.
— Tak, to ten. Choć my traktujemy tę ksywkę odrobinę inaczej….
— Jakby… Z astronomii? — zapytałam, a ten wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Mądra dziewczyna.
Zaprowadził nas do jakichś drzwi i otworzył je, wpisując kod.
— Niezłe zabezpieczenia jak na starą bibliotekę — zauważyłam, na co ten przyznał:
— Tak. Sporo zainwestowałem w ten budynek.
Przechyliłam głowę.
— Czyli na serio jest pan właścicielem.
— Tak. Właścicielem i szefem. Choć preferuję inną ksywkę.
— Jaką?
Drzwi otworzyły się i ujrzałam uśmiech. Wchodząc wyznał mi:
— Powiem ci jak lepiej się poznamy.
Czy on mnie podrywał?! Ale był chyba z piętnaście lat starszy!
Otrzepałam się lekko — to w sumie tłumaczyło, dlaczego tak swobodnie się przy nim czułam. Nie przepadałam za bardzo za ludźmi w swoim wieku…
— Chłopaki, mamy tu damę, która chce nauczyć się strzelać.
Z boksów wyszło trzech facetów… a ja poczułam się tak, jakbym połknęła język.
Jeden miał ciemnokasztanowe włosy do ramion, które — u innego faceta — chyba bym znienawidziła, bo według mnie faceci wyglądają koszmarnie z długimi włosami.
Jednak — na jego widok — miałam ogromną ochotę zmienić zdanie.
Drugi był niemal tak wysoki jak mój przewodnik — był mocniej zbudowany niż ten z długimi włosami, choć ten także był pięknie umięśniony pod białą koszulą. Ten wyższy miał za to krótkie, kręcone, czarne włosy i wyraźnie uśmiechające się piwne oczy.
Trzeci był blondynem, a jego widok….
Moja myśl urwała się, gdy na mnie spojrzał.
Ja… byłam pewna, że go skądś znam…
— Maleńka chciałbym ci przedstawić stałych bywalców siódemki. Ten w białym to Kiba.
— Hej — wychrypiał, przechylając lekko głowę.
Był wyraźnie zaintrygowany, a jego ruch skojarzyło mi się z… Cóż, z psem. „Kiba” było moim zdaniem idealnym przezwiskiem.
— Ten szczerzący się jak idiota to Astro.
— Sam jesteś idiotą — rzekł z uśmiechem i podszedł do mnie, wyciągając dłoń. — Witam mademoiselle.
Nie wiem czemu, ale prychnęłam śmiechem i złapałam jego dłoń.
— Nie jesteś francuzem — stwierdziłam, a ten, nadal szczerząc zęby, zapytał:
— Nie?
Pokręciłam głową.
— Brakuje ci akcentu.
— Znasz francuski? — zapytał nagle właściciel, a ja wyjaśniłam:
— Uczyłam się go od czwartej klasy podstawówki. — Zaraz jednak dodałam, lekko zażenowana: — Jednak po szkole w ogóle go nie używałam i nie pamiętam niczego.
— Może i nie jestem Francuzem — wyznał wtedy Astro i skłonił z galanterią. — Ale takiej słodkiej piękności z chęcią poprzypominam to i owo.
Znów zachichotałam.
— Rozważę to, dzięki.
Kiedy się odsunął ujrzałam tego trzeciego.
Miał na sobie czarną koszulę i czarne spodnie z materiału. Był dość elegancki… Ale z całej trójki sprawiał najgroźniejsze wrażenie.
Jednak… dlaczego nie czułam niepokoju, pomimo bycia w tej małej salce z czterema, naprawdę wielkimi, przystojniakami?
— Shadow — przedstawił się, wyciągając do mnie dłoń.
Złapałam ją… i ujrzałam zmianę w jego oczach.
— Czy my… — zaczęłam, nim się połapałam. — Nie poznaliśmy się kiedyś?
Na moje słowa zamrugał jakby w zwolnionym tempie, po czym wyznał:
— Cóż… jeśli się poznaliśmy…. — nagle spojrzał na właściciela. — To z pewnością sobie o tym przypomnimy.
Rozdział 6
Christina
Przez pewien czas obserwowałam, jak chłopcy strzelają. Byli świetni, a obserwując to, co się dzieje, zrozumiałam, czemu ta sala jest tak nietypowa.
Choć, jeśli miałam być szczera, o czymś takim czytałam jedynie w książkach, na dodatek dość futurystycznych.
— Myślałam… — zaczęłam w pewnej chwili, gdy właściciel usiadł naprzeciw mnie przy stole, który znajdował się zaraz przy ścianie. — …że tego typu sale istnieją tylko w książkach lub filmach.
— Cóż… Przedstawia się je jako bardzo nowoczesne, prawda? Wirtualne postacie pojawiające się znikąd i strzelające do osoby w pomieszczeniu… Wyznam ci, że rząd od dawna ich używa, lecz od pewnego czasu postanowiono zacząć je wprowadzać to użytku publicznego. To, co widzisz, to pierwsza taka strzelnica w Polsce, przeznaczona dla ludzi z zewnątrz.
Zamrugałam zaskoczona.
— I zrobiono ją tutaj zamiast w stolicy?
Ujrzałam lekki uśmiech.
— Zrobiono ją tutaj z konkretnego powodu. Nasz rząd szuka uzdolnionych ludzi — chcą ich zwerbować do pracy… jednak — zaczął nagle. — Ja już nie pracuję dla nich.
— Nie?
— Nie — przyznał. — Przestało mi się to podobać. Dlatego stworzyłem coś własnego.
Milczałam, obserwując go.
— Nadal współpracuję z rządem, a właściwie rządami — wyznał mi. — Uważam, że mamy dość waśni na świecie. Zbyt wielu ludzi cierpi przez niesnaski władców, którzy pragną więcej władzy niż dobra ogółu.
Zapytałam:
— Czy pan… mówi o ludziach, którzy wywołują wojny?
Patrzył przed siebie, na to, jak strzela tamta trójka… lecz moje oczy, skryte za okularami korekcyjnymi, widziały coś innego.
Cień jego tęczówki przesuniętej za ciemnymi okularami w moją stronę.
— Tak. Opinia publiczna niby o tym mówi, jednak ludzie to bagatelizują mając nadzieję, że pokój będzie trwać. Są jednak rzeczy, które pchają ludzi do walk między sobą. Wiesz, co to może być?
— Władza. Pieniądze… Powiedziałabym też seks, ale — jak ma się pierwsze lub drugie — to trzecie zwykle przychodzi z łatwością.
— Tak… zawsze znajdzie się ktoś, kto odda duszę diabłu, jeśli to ustawi go do końca życia.
— „Wszystko jest na sprzedaż” — zacytowałam. — To słowa z jednej z moich ulubionych, starych piosenek. Mówi ona o tym, że nieważne, jak bardzo ludzie pragną by było inaczej, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał płacić.
— To prawda. Bo taka, niestety, jest ludzka natura. Ludzie przekupują się. Sprzedają innych, kupują pozostałych. To ciąg… którego nie można przerwać.
— Tak — przyznałam mu rację, choć jej nie znosiłam. — Ludzie to w zasadzie bardzo ograniczone istoty — zauważyłam, patrząc, jak tamci strzelają. — Większość nie widzi niczego poza sobą i własnymi pragnieniami. Udają, że robią coś dla kogoś, lecz ich pomoc rzadko jest bezinteresowna.
— Nie pochwalasz tego? — ujrzałam, że siada przodem do mnie, opierając łokcie o stół i podpierając brodę rękoma.
Musiałam się chwilkę zastanowić.
— Kiedyś… powiedziałabym, że nie.
— A teraz?
— Teraz…
To było takie dziwne. Zawsze miałam analityczny umysł, lecz nikt nie lubił, gdy się włączał — zwykle twierdzono wtedy, że „zaczyna się wywód” i zamykano mnie, nim choćby zaczęłam mówić.
To miłe, kiedy ktoś — tak jak ty — lubi rozmawiać w ten sposób… i na dodatek chce wysłuchać twojego zdania.
— Teraz uważam, że jest to coś, od czego nie można uciec. Bezinteresowność według mnie istnieje, ale prawda jest taka, że wywołuje ona często coś w rodzaju łańcucha, nad którym ta osoba nie ma panowania. Jeden uczynek cięgnie za sobą nie tylko jakiś efekt, lecz i wiele konsekwencji pobocznych, które często zmieniają życie osoby bezinteresownej. Innymi słowy, to co dajesz, może do ciebie wrócić. W ten sposób stajesz się interesowny nawet o tym nie wiedząc, przyjmując konsekwencje swoich dawnych działań.
Ujrzałam, jak ten zaczyna się uśmiechać.
— Jesteś fascynująca.
Zamrugałam zaskoczona i lekko się zarumieniłam.
Uśmiechnęłam się jednak mimo tego i wyznałam z uśmiechem:
— Nie przeczę.
Parsknął śmiechem.
— To co — zaczął nagle. — Gotowa do swojej pierwszej próby?
Spojrzałam do pokoju projekcji.
— Raczej nie chcę tam wchodzić. Ja naprawdę nigdy nie trzymałam broni w ręku, a co dopiero w czymś takim. Zrobię z siebie debilkę.
— W takim razie… — wstał. — Zaczniemy od czegoś innego.
Zaprowadził mnie do boksów z boku pomieszczenia, które wcześniej zajmowali tamci trzej.
Każdy zawierał inny rodzaj „tarczy”, a w ostatnim była zwykła, okrągła, taka jak chyba w każdej podstawowej strzelnicy.
— Sądzę, że ten model jest dobry na pierwszą próbę — wyznał i podał mi niewielki pistolet.
Wzięłam go do ręki i — chyba machinalnie — zważyłam w dłoni.
— Coś nie tak?
— Yyy — zaczęłam zmieszana. — Myślałam…
— Co? — Spojrzałam na broń niezdecydowana.
— No dobra, powiem panu. To coś… — uniosłam broń dwoma palcami jak szmatę do podłogi. — Jest cholernie lekki, czuję się jakbym trzymała powietrze. Wolałabym chyba coś trochę konkretniejszego…
O dziwo uśmiechnął się.
— To może sama sobie coś wybierzesz? — i wskazał kilka włożonych w półeczkę modeli.
Widziałam tylko kolby… jednak — trochę zdziwiona sama sobą — poczułam, jakby moje ciało ruszyło się samo, wyciągając drugi pistolet od prawej.
O cholera.
— I jak leży? — zapytał, a ja wyznałam, uśmiechając się szeroko:
— Idealnie — i jednym ruchem wycelowałam w tarczę. — O cholera. Ale super — stwierdziłam podjarana.
— Skoro to takie super, to śmiało — zachęcił, na co stwierdziłam:
— No dobra, ale coś podejrzewam, że nawet nie trafię w tarczę.
I strzeliłam. Bez wahania, co mnie odrobinkę zaskoczyło. Wszędzie, gdzie czytałam, ci, co pierwszy raz trzymają w ręku broń, mają zwykle chwilę zawahania, tymczasem ja czułam się tak, jakbym trzymała spluwę od maleńkości.
Zmarszczyłam brwi i strzeliłam jeszcze trzy raz, po czym zaskoczona spojrzałam na broń.
Czyżbym była jeszcze bardziej walnięta niż myślałam?
— Teraz drugi boks — i pociągnął mnie, nim choć spojrzałam na tarczę.
— Ej, co pan…. — ustawił mnie przed tarczą z sylwetką człowieka.
— Teraz tutaj.
— Mam strzelać… do tego?
— Aha — przyznał. — Celuj w dwa najważniejsze miejsca witalne — poinstruował, a ja pomyślałam zwyczajnie „no dobra”.
Wykonałam dwa strzały, a ten od razu obrócił mnie i wcisnął do ostatniego boksu.
Zamrugałam na widok tarczy… po czym spojrzałam na niego, próbując ukryć irytację. Czułam jednak, że mój uśmiech zmienia się w jakiś grymas.
— Mam strzelać do tej uśmiechniętej buźki?
— Tak — przechylił głowę. — Przyjrzyj się jej i strzelaj.
Czując, że drga mi powieka, spojrzałam na uśmiechniętą mordę przed sobą.
— Co ty na to… — nagle wyszeptał mi do ucha. — By poprawić jej ten zadowolony uśmiech?
Moja ręka zadziałała sama.
Wykonałam pięć strzałów, aż nagle tamci trzej wyrwali mnie z jego łap.
Astro trzymał mnie mocno, przyciśniętą do swojego wielkiego ciała, Shadow przypierał właściciela strzelnicy do ściany, a Kiba… Wybałuszyłam oczy, gdy zaczął mnie wąchać.
— Generale wystarczy — stwierdził Shadow, a mi na dźwięk tej ksywki zamarły wszystkie zmysły. — Co to ma być? Przecież to niemożliwe — kim ona jest?!
— Znasz odpowiedź równie dobrze, jak ja — powiedział znudzony i gdy Shadow spojrzał na mnie z niedowierzaniem ten odepchnął go i poprawił kołnierz koszuli.
Shadow patrzył na mnie jak na jakąś zmorę albo ducha.
— O co wam chodzi? — zapytałam, próbując się wyrwać. — Czemu trzymacie mnie jak jakiegoś stwora?
Wtedy odezwał się Kiba, który obwąchał chyba każdy fragment mojego ciała.
— Ona nie jest Wampirem ani Zmienną. Pachnie jak zwykły człowiek.
Wybałuszyłam oczy.
— Jestem człowiekiem do cholery — wkurzyłam się. — Za to ty zachowujesz się jak jakiś wilk albo coś.
Zesztywniał okropnie.
— Jak mnie nazwałaś?
— Zachowujesz się jak jakiś wilk — powtórzyłam, a ten nagle nachylił się mocno do mojej twarzy.
— Czemu nie pies?
Prychnęłam zniesmaczona.
— „Kiba” to po japońsku Kieł. Poza tym… oglądałam anime z wilkiem o takim imieniu, także samo mi się nasuwa — wymamrotałam końcówkę czerwona.
— Anime… — powtórzył i wtedy trzymający mnie Astro zaczął się śmiać jak idiota.
— O matko! Rozgryzła cię w trzy sekundy! — i rżał dalej.
— Stul mordę ty chodzący nastraszaczu włosów.
Kiedy tu usłyszał zamilkł, a ja zaskoczona poczułam, jak włosy na ciele stają mi dęba.
Poczułam od niego dziwną energię — nie umiałam tego inaczej nazwać. I nagle — bez jakiegokolwiek ostrzeżenia poza tym uczuciem — na jego trzymającej mnie ręce zaczęły pojawiać się widoczne dla oka wyładowania elektryczne.
— Jezu, wyłącz się! — spanikowałam, a ten od razu zamarł i zdołałam się wyrwać. — Kim wy jesteście u licha i czego ode mnie chcecie? Nic nie zrobiłam!
— Zrobiłaś więcej niż sądzisz — usłyszałam i spojrzałam na właściciela… na Generała, który podał mi trzy tarcze, do których musiałam strzelać.
Kiedy je przejrzałam wypadły mi z rąk.
— To niemożliwe — powiedziałam zszokowana. — To nie te tarcze!
— Możesz wierzyć lub nie… lecz to one — stwierdził poważnie. — Co więcej… stać cię na znacznie więcej.
— Kim ty jesteś? — zapytałam cicho. — Kim wy wszyscy jesteście?
— To, tak naprawdę, sprawa drugorzędna — wyznał mi spokojnie. — Prawdziwe pytanie brzmi… Kim jesteś Ty?
— Ja? — zapytałam. — Jestem Christina Dark, pisarka i osoba pytająca, co tu się do cholery dzieje?
— Wiem, że to ja powinienem ci powiedzieć, jednak… — obrócił się i ujrzałam, że patrzy na tego blondyna, który zaciskał dłonie w pięści, mając na twarzy wyraźne oznaki poczucia winy. — Jest tu ktoś, kto sam chce ci wszystko wyjaśnić.
Wtedy Shadow podszedł do mnie… I nagle padł na kolana ze łzami w oczach.
— Przepraszam Chris — powiedział, a ja poczułam się tak, jakbym walnęła łbem o beton.
Cofnęłam się gwałtownie, lecz — nim padłam na tyłek — podtrzymał mnie Astro.
— Czyli ty na serio ją znasz? — zapytał go Kiba, a tamten wyznał:
— Tak — jego głos drżał. — Znam… bo to przeze mnie jest taka jak teraz.
Zamrugałam i w mojej głowie ukazał się chłopak… bardzo mi bliski… który zniknął z mojego życia wiele lat temu.
Stanęłam na własnych nogach i wypowiedziałam imię, które nie mówiłam od lat:
— Rey?
Nie patrząc na mnie pokiwał głową.
— Nie wierzę… to na serio ty!
I — tak jak kiedyś — padłam przed nim na kolana i przytuliłam z całego serca.
Wyczułam jego szok i nagle pojęłam, że zapadła kompletna cisza.
— Ja… — zażenowana puściłam go i nie patrząc w jego stronę wyznałam: — Wybacz, dawno cię nie widziałam i… tak samo wyszło.
— Jak? — zapytał nagle i ujrzałam, że patrzy na Generała. — Mówiłeś, że jej ciało będzie wyczuwać zagrożenie!
— Bo wyczuwa.
Ledwo to powiedział, a ja poczułam na karku paskudny dreszcz — nawet nie wiem kiedy odskoczyłam.
W miejscu, gdzie stałam, pojawiła się kula po pocisku — ktoś do mnie strzelił!
— Odbiło ci?! — pisnęłam, patrząc na Generała, który o dziwo uśmiechnął się.
— Tak jak sądziłem. Wystarczyło dać ci do ręki broń by twoje ciało sobie przypomniało.
— O czym ty…
Poderwałam się i błyskawicznie znalazłam w pokoju z hologramami.
— Sam sobie robisz dziury w pokoju — zauważył Astro i ujrzałam, że tamten pokazuje im trzymany w ręku pilot.
— Chciałem jej pokazać, że wyczuwa zagrożenie. No i Reyowi.
— Nie masz lepszych sposobów? — zirytował się Rey, lecz tamten rzucił mu pistolet.
— Podaj jej to, zaraz zobaczymy czy przebudzenie nadal trwa.
O czym on pieprzy? I czemu… — spojrzałam na samą siebie. — Robię rzeczy, których nigdy nie umiałam?
— Chris? — ujrzałam, jak Rey wkłada broń do pokoju. — Lepiej to weź, bo on cię nie wypuści, póki cię nie przetestuje.
Wzięłam broń, lecz spytałam go przez szybę.
— O co tu chodzi? Czego nie wiem?
Spuścił wzrok.
— To wspomnienie wróci… — zaczął. — …kiedy się przebudzisz. Oczywiście jeśli wierzyć jego słowom.
— Ale… — nagle poczułam, że muszę się obrócić.
Zrobiłam to i z automatu strzeliłam.
Jednak to nie był koniec.
Zużyłam cały magazynek, skacząc i chowając się za jakimiś osłonami… a w mojej głowie kwitły pytania.
Skąd to umiem? Dlaczego moje ciało reaguje samo? Dlaczego się nie waham, dlaczego z każdym strzałem adrenalina opada i wypełnia mnie coraz większy spokój? Dlaczego…
W końcu symulacja się skończyła, a ja — lekko zataczając — wyszłam z pokoju przez drzwi, które dla mnie otworzyli.
Poczułam jak Generał staje przede mną i mówi:
— Kiedy miałaś czternaście lat wydarzyło się coś, co niemal cię zabiło. Rey… oddał ci wtedy swoją krew. Jest Wampirem, który jednak różni się od legend. Byliście dziećmi i ten, nie panując nad głodem, zaatakował cię. Nie chciał i jak widzisz po dziś dzień ma poczucie winy. Jednak krew Wampira, w żaden sposób nieprzetworzona, zwykle jest śmiertelna dla człowieka. To, co przy sobie miałem, zużyłem by zatamować ranę, jednak umierałaś… i postanowiono, że otrzymasz transfuzję jego krwi.
Wspomnienie szpitala i leżącego obok mnie Reya stanęły mi przed oczami.
— To była loteria — kontynuował. — Wiedzieliśmy, że i tak możesz umrzeć… — jego głos się zmienił i wiedziałam, że on także, tak samo jak Rey, obwiniał się o to, co się stało. — Jednak spróbowaliśmy. Przeżyłaś transfuzję i co więcej, następne kilka dni przyniosły nam nieoczekiwany rezultat. Nie dość, że twoje ciało wytrzymało, to psychika nadal była taka sama. Od tamtej pory monitorowaliśmy cię. A twoje bezproblemowe przyswojenie krwi zmusiło mnie do tego by podjąć dalsze kroki.
— Jakie to były kroki? — zapytałam cicho, na co usłyszałam:
— Przez lata byłaś szkolona do walki. Twój umysł w czasie snu przeszedł setki ćwiczeń, tysiące symulacji, który przyswoiły się również przez twoje ciało.
Nadal na nikogo nie patrząc spojrzałam na swoje dłonie.
— Nie pamiętasz ich, ponieważ te zostały wessane przez twoje komórki. Umysł ich nie pamięta, lecz ciało tak. Miał to być sposób na chronienie twojego umysłu przed przeciążeniem. Jednak, kiedy twoja krew wybudzi się do końca, dopiero wtedy eksperyment zostanie uznany za sukces.
— Jak wiele osób go przeżyło? — zapytałam naturalnym tonem.
— Poza tobą jedna, lecz proces, któremu go poddano, był trochę inny, mniej wyniszczający dla umysłu — usłyszałam, wyczuwając drugie dno jego słów.
Może psychicznie poddano go mniejszemu obciążeniu… lecz nie fizycznemu.
— Do eksperymentu zgłosiło się pełno ludzi, pragnących zostać Nadżołnierzem. Sami silni mężczyźni, pragnący zostać wojownikiem naszych czasów. Niestety ich psychiki nie wytrzymywały obciążenia czystej, Wampirzej krwi. Ledwo ją otrzymywali, a ich umysł ogarniało szaleństwo.
— A ten jeden przypadek? — zapytałam bez emocji.
— Przetrwał tylko dzięki własnym zdolnościom regeneracyjnym — wyznał. — Jednak w trakcie jednego z finalnych testów… uciekł.
Chciałam zapytać czy go znaleźli… ale chyba wolałam tego na razie nie wiedzieć.
Zacisnęłam dłonie i rozwarłam je.
— Czy eksperymenty nadal są przeprowadzane? — zapytałam zamiast tego.
— Nie — wyznał i w końcu wyprostowałam się by na niego spojrzeć. — Wszelki dane zostały zniszczony personalnie przeze mnie. Oficjalnie zniszczyłem je, ponieważ projekt był narażony na kradzież ze strony wrogich Państw. Nieoficjalnie jednak…
— Zniszczyłeś je… — rzekłam i podeszłam swobodnie do krzesła. — Ponieważ masz poczucie winy, że mnie w to wciągnąłeś — to samo tyczy się tego drugiego przypadku. Byłeś bardzo ważną częścią tego projektu, choć — jak widzę — wielu decyzji nie mogłeś podejmować, ani nie miałeś na nie wpływu — powiedziałam. — Byłam dzieckiem, na dodatek mającym problemy emocjonalne. I podejrzewam… — spojrzałam na nich. — …że to właśnie one sprawiły, że przeżyłam. — Sięgnęłam po torebkę i założyłam ją na ramię. — Skoro mnie monitorowaliście oznacza to, że wiecie, iż leczę się psychiatrycznie. Mój umysł od dziecka był spaczony — spojrzałam na Reya. — Wiesz o tym. I dlatego się ze mną zaprzyjaźniłeś.
— Chris… — Podeszłam do niego i — jak kiedyś — roztrzepałam mu włosy.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Nie pamiętam ataku… — uśmiechnęłam się do niego. — Jeszcze nie. Ale pamiętam, jak wiele dobroci mi dałeś. Teraz podejrzewam, że to właśnie przez to się wtedy wyprowadziliście.
— Chris… — nagle schylił się i oparł czoło o moje ramię. — Przepraszam cię.
Spojrzałam na niego i — nawet wiedząc, czym jest — nie poczułam nawet odrobinki strachu.
Uniosłam dłoń i znów go pogłaskałam.
— Już dobrze. Z tego, co słyszę, żyję tylko dzięki tobie.
— Ale ja… — od razu poderwał głowę, lecz ja złapałam go za policzek, ściskając go lekko.
— No już — uśmiechnęłam się, czując, że nie jest to łagodny uśmiech. — Jak na takiego przystojniaka jesteś teraz za słodki.
Podeszłam do drzwi i usłyszałam:
— Kiedy będziesz chciała porozmawiać pytaj o mnie w recepcji.
Spojrzałam na Generała… i nagle coś sobie przypomniałam.
— Generał… To był mój pomysł.
Pokiwał głową i uśmiechnął się szeroko.
— Mówiłem ci, że mi się podoba.
Spojrzałam na wszystkich czterech mężczyzn i wyznałam im:
— Miło było was poznać… Do zobaczenia jutro.
Po tych słowach wyszłam i poszłam do domu.
Nie czułam się zdezorientowana. Nie czułam zdumiona. Nie czułam właściwie nic — nic oprócz jednego.
Miałam poczucie… że wszystko, o czym kiedykolwiek myślałam, każda dziwna myśl, każdy niuans mojej osobowości, którego nie potrafiłam zrozumieć czy zdefiniować…
W końcu znalazłam odpowiedź na każde z tych pytań.
Ponieważ ja naprawdę nie byłam zwykła osobą — i to nie tylko emocjonalnie.
Ponieważ byłam kimś więcej.
Byłam Nadżołnierzem.
To, co jest we mnie
Rozdział 1
Christina
Otworzyłam gwałtownie oczy i usiadłam, lekko dysząc. Po chwili pomasowała skronie, burcząc lekko pod nosem:
— Czemu mi to uciekło ledwo otworzyłam oczy?
Wiedziałam, że śniło mi się coś dziwnego, wręcz strasznego, lecz sen zniknął nim się połapałam — pozostało tylko wrażenie i niesmak w ustach, jakbym jadła bądź piła coś paskudnego, co pozostawiło mnie w stanie jakbym miała wymiotować.
Czy to oznaka, że śniło mi się coś „ponad” moją ludzką naturę? Czyżby zaczęło mi się coś przypominać? A jeśli tak, to czemu pozostało wrażenie, lecz obrazy znikły?
Może… nie byłam na to jeszcze gotowa?
Wstałam z łóżka, dziwnie naładowana energią. Zwykle rano nie byłam aż tak „żywa”, lecz wczorajsze rewelacje nieźle mnie nabuzowały. Zasnęłam jednak normalnie — jakbym wczoraj nie usłyszała i ujrzała tyle „dziwności”, które dla mnie w ogóle nie były dziwne.
Jednak… czy ten cały Generał mówił prawdę? Czy ja… naprawdę byłam jakimś Nadżołnierzem?
Nie czułam się inaczej, właściwie cały czas miałam wrażenie, jakby nic niezwykłego się nie wydarzyło.
Może to był sen? Może to spotkanie… i to co robiłam — to, jak strzelałam — było zwykłym odchyłem mojej głowy?
— Chrisi? — usłyszałam głos mamy i spojrzałam na drzwi swojego pokoju. — Czemu nie śpisz? — zapytała zdumiona, stojąc w przejściu. — Dopiero szósta.
— Ja… — aż zamrugałam i sięgnęłam po telefon by sprawdzić godzinę. Faktycznie, punkt szósta. — Wyspałam się — wyznałam w końcu, na co zapytała z uniesioną brwią:
— Czy nie wzięłaś tabletki wieczorem?
Znów zamrugałam i dla pewności sprawdziłam listek, który leżał na parapecie nad moim łóżkiem.
— Wzięłam — i pokazałam jej listek. — Wzięłam go dosłownie wczoraj. Poza tym… czuję się dobrze — wyznałam zdziwiona i wstałam, idąc w jej stronę.
— Nie zakładasz okularów? — spytała zdziwiona, a ja zamarłam w szoku, chcąc dotknąć okulary na nosie… których tam nie było.
W tym momencie mój wzrok stał się taki, jak zwykle bez nich i wróciłam do łóżka, by je unieść i założyć.
Od razu lepiej.
Tyle że co to miało być?
Zjadłam z mamą śniadanie i patrzyłam, jak wychodzi do pracy. Sama w tym czasie — wykorzystując nadmiar energii — siadłam do komputera, ale jakoś… miałam bardziej ochotę się ruszać niż klikać w klawisze.
Wzięłam się za sprzątanie, co nie było dla mnie typowe — raczej tego nie lubiłam, ale po dwóch godzinach ogarniania byłam zadowolona z efektu.
Tak zrobiła się godzina ósma. A ja postanowiłam pójść do biblioteki… która, jeśli to był sen, nadal stała.
Na miejscu jednak…
— Czyli to nie był sen, co? — zapytałam cicho samą siebie i spojrzałam na godziny otwarcia. — Szlag by to — mruknęłam, widząc, że jest otwarte od dziewiątej.
Westchnęłam ciężko i nagle poczułam, że ktoś się zbliża, dosłownie na chwilę przed usłyszeniem czyichś kroków.
Spojrzałam na prawo od siebie i ujrzałam recepcjonistę z wczoraj, który przystanął na mój widok.
— Witam, otwieramy od dziewiątej — przywitał się i podszedł do drzwi by wejść do środka.
— Chciałam się widzieć z Generałem — powiedziałam tylko, na co ten zamarł w pół gestu.
— Generałem? — wyszeptał i po chwili otwierał drzwi, mówiąc:
— Wchodź dzieciaku.
Na to słowo aż drgnęła mi powieka, ale weszłam bez słowa za nim.
Kiedy drzwi zamknęły się za mną byłam niemal pewna, że usłyszałam kliknięcie — wiedziałam, że otworzyłoby je dopiero walnięcie kulą do burzenia budynków, jakie czasem widać w bajkach.
— Ten cholerny cap — zaburczał nagle recepcjonista, wchodząc za kontuar. — Czemu od razu mi nie powiedział, że jesteś inna? Oszczędziłbym sobie kilku rzeczy.
— Um… „inna” znaczy jaka? — zapytałam, na co spojrzał na mnie jak na kosmitkę.
— „Jaka”? — zapytał w szoku. — To ty nie wiesz, jak mówią na takich jak my?
„My”? Czyli to, co poczułam, gdy podchodził… było jego „inną” stroną.
— W zasadzie… to nie — wyznałam, na co przyjrzał mi się podejrzliwie.
— Czyżbyś dopiero wczoraj się dowiedziała? — zapytał w końcu, na co przyznałam:
— Tak.
Nie kłamałam — wiedziałam o innych wcześniej, ale przecież nie pamiętałam tego — wspomnienia miały mi dopiero wrócić.
— No to nieźle — burknął, wyciągając komórkę. — Jestem jego prawą ręką, a on mi tylu rzeczy nie mówi. Cholerny dupek.
Im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej miałam wrażenie… że go znam. Było coś w rysach jego twarzy… coś z przeszłości, co kojarzyło mi się niezbyt dobrze z moją starą klasą. Tyle że… jeśli chodziłam z nim do szkoły, to czy nie powinien mnie poznać? Właściwie niewiele się przez te lata zmieniłam, choć miałam trzydzieści lat. Może to dlatego? On wyglądał na te trzydzieści lat, ja zaś nadal czasami byłam legitymowana, kupując mamie od czasu do czasu piwo.
— Wiesz, kogoś mi przypominasz — dobiegło mnie w pewnej chwili i spojrzałam na niego. Czekał, z komórką przy uchu, aż jego szef odbierze. — Ale tamta musi wyglądać już inaczej, minęło sporo czasu. Generale? — powiedział do słuchawki, a ja skrzyżowałam ramiona na piersi, patrząc na niego bez słowa. — Ta mała przyszła.
„Czyli jednak” — pomyślałam. — To był ktoś z mojej szkoły, może nawet i klasy.
Te rysy twarzy… zaczęłam się zastanawiać, kogo mi przypominają.
I nagle w mojej głowie pojawiło się przezwisko chłopaka — jednego z gnojków, który mi wiecznie dogryzał, choć sam nie był zbyt lubiany w klasie.
Z miejsca, gdzie szło się na piętro budynku, nagle dosłyszałam kroki. Spojrzałam tam i ujrzałam schodzącego ze schodów Generała.
— Witaj maleńka — przywitał się ze mną i powiedział do swojej „prawej ręki”: — Luke, wbij dane tej damy do naszej bazy. Będzie tu często przychodzić — i uśmiechnął się do mnie rozbrajająco, a ja zrozumiałam, że pierwszy raz widzę go bez ciemnych okularów.
Wyglądał… bosko, choć był chyba sporo starszy ode mnie. Nie wygląd o tym mówił, bo wyglądał bez okularów na faceta jakoś po trzydziestce, góra przed czterdziestką, czyli niewiele starszego ode mnie. To jego zachowanie go zdradzało — uzmysłowiłam sobie. — Patrząc na ogół… w mojej głowie pojawiał się wiek jakoś koło sześćdziesięciu lat, ale czemu aż tyle? Przecież to prawie dwa razy więcej, niż pokazywał wygląd!
— Jasne — powiedział Luke, a ja znów na niego spojrzałam.
Miałam rację. Tamten chłopak — chłopak, który, między innymi, przyczynił się do mojego załamania wiele lat temu — stał przede mną, nawet nie myśląc, że tamta dziewczyna, którą gnębił z nielicznymi kolegami, stoi przed nim, prawie w ogóle nie zmieniona na twarzy.
— Masz przy sobie jakiś dokument? — zapytał mnie, otwierając coś w swoim komputerze, a ja poczułam, że się uśmiecham… i to wcale nie miło.
— Mam. Ale w sumie go nie potrzebujesz… Stachu.
Kiedy to usłyszał, uniósł gwałtownie głowę, z szokiem na twarzy.
— Jak mnie… — zamilkł, widząc mój uśmiech.
Obróciłam się na pięcie i wyrecytowałam:
— Christina Dark, urodzona szesnastego września… sam doskonale znasz rocznik.
Wyminęłam zadowolona Generała, idąc do góry schodami.
— Sam? — wybąkał w szoku tamten, na co Generał stwierdził z uśmiechem w głosie:
— Wiesz wszystko, więc po co się pytasz?
Rozdział 2
Christina
Wyglądasz jak kot, który zjadł kanarka — usłyszałam i spojrzałam ciągle uśmiechnięta na Generała.
— Bo w zasadzie się tak czuję — wyjawiłam zadowolona. — Nigdy bym nie pomyślała, że kiedyś utrę mu nosa.
— Cóż, prosiłbym jednak byś swoje niezbyt przychylne zapędy ograniczyła do minimum — rzekł na to z uśmiechem, lecz wyczułam, że mówił całkowicie serio. — Luke jest naprawdę świetnym pracownikiem i ma łeb na karku, co w tych czasach nie zdarza się aż tak często.
— … — milczałam przez moment, czując, jak moje zadowolenie znika, zastąpione powagą i spokojem. — Cóż, minęło wiele lat… a, skoro go chwalisz, oznacza to, że wyszedł na ludzi.
Obserwował mnie przez moment.
— Widzę, że przyjęcie tego myślenia nie kosztowało cię wiele.
— A ja widzę… — rzekłam od razu. — …że pan doskonale wie, jaki był i co przez niego przeszłam.
Patrzyliśmy na siebie bez słowa.
— Tak — wyznał w końcu, rozwalając się wygodnie na fotelu i odpalając papierosa. — Ale, jak sama doskonale wiesz, ludzie się zmieniają. Szuje mogą stać się dobrymi ludźmi, a aniołki diabłami.
— A co pan powie o mnie? — zapytałam, na co ten uniósł brwi.
— Znowu stoimy na „pan”? Czyżbym cię czymś wkurzył?
— …nie całkiem — wyznałam zamyślona. — Samo mi przyszło, kiedy się zirytowałam — wyjaśniłam, na co ten pokiwał głową i rzekł:
— Widać tryb grzecznościowy włącza ci się w chwili, kiedy jesteś zdenerwowana — powiedział, a ja zrozumiałam, że ma rację.
Tyle że…
— Chyba nie do końca. Kiedy jestem naprawdę wkurzona przeklinam.
Uniósł brwi.
— Ty? Przeklinasz? Jakoś trudno to sobie wyobrazić słuchając, jak się wysławiasz. Ale… — nagle zdusił papierosa w popielniczce. — Mogą to być twoje zdolności przystosowawcze.
— „Mogą”? — zapytałam, patrząc jak wstaje i idzie do lodówki.
Chyba całe piętro zaadaptował sobie na mieszkanie.
— Niby zrobiliście ze mnie żołnierza, a nie wiesz, co potrafię?
— Właśnie dlatego… — zaczął wtedy, wyciągając z lodówki piwo. — Nie jesteś żołnierzem, lecz Nadżołnierzem. Piwa?
Pokręciłam głową.
— Nie lubię.
Zamrugał na to, ale nie skomentował, tylko sięgnął po coś innego.
— Pozwolisz mi zrobić mały test? — poprosił, po czym ujrzałam, jak wyciąga kilka różnych butelek z lodówki i szafek i wlewa po troszku ich zawartość do szklanek.
Ujrzałam też, że do niektórych coś dosypuje.
Postawił je na tacy i po chwili postawił między nami na niewielkim stoliku — od razu poczułam mocny odór alkoholu, aż zatkałam nos.
— Chcę byś wypiła po łyku każdego z nich — powiedział mi, na co ja, ciągle zatykając nos, spojrzałam do szklanek.
— Po co? — dopytałam.
— Chcę coś sprawdzić — wyznał, na co zmarszczyłam brwi i rzekłam:
— No dobra… — odsłoniłam nos, lecz opary aż kłuły mnie w oczy.
Generał obserwował mnie czujnie, lecz o nic nie pytał. Jakim cudem czułam to tak ostro, a on nie?
Sięgnęłam po pierwszą szklankę z lewej.
Kiedy przysunęłam ją do nosa odkryłam, że ta nie ma takiego mocnego zapachu — kolor był żółty, a jak powąchałam ujrzałam w głowie żółtka jajek.
Wzięłam łyczka i byłam pewna:
— Adwokat i to dobry — uznałam, czując znajomy smak, ale bardzo bogaty. — Zanim spytasz lubię słodkie alkohole.
Uśmiechnął się, lecz milczał.
Sięgnęłam po druga szklankę… ale ledwo ją dotknęłam i poczułam w głowie coś na kształt mini wybuchu, przez co gwałtownie zabrałam dłoń.
Generał już się nie uśmiechał.
Sprawdziłam w ten sposób pozostałe szklanki. Było ich siedem — trzy z nich okazały się słodkimi, bardzo dobrymi rodzajami alkoholu, kolejne trzy wywołały we mnie te dziwne reakcje.
A siódma…
Generał przemówił dopiero w chwili, kiedy zrozumiał, że nie tknę tamtych czterech.
— Jakiś problem?
— …tak — oznajmiłam w końcu i spojrzałam mu w oczy. — Chce mnie pan otruć?
— Nie — zaprzeczył, nie zmieniając wyrazu twarzy. — Chcę cię sprawdzić.
— …w takim razie… — bez słowa rozdzieliłam szklanki.
Trzy słodkie alkohole, trzy wywołujące reakcje i siódmy osobno.
Spojrzał na nie, po czym wręcz rozkazał:
— Wytłumacz.
A ja wyjaśniłam takim tonem, który potem skojarzył mi się z raportującym zwierzchnikowi gliną:
— Te trzy są słodkie, czysty alkohol — powiedziałam. — Pozostałe nie są normalne. Te trzy, ledwo je dotknę, a powodują we mnie reakcję odrzucenia, jakby emanowały złem.
Nie skomentował tego, tylko dopytał:
— A ostatni?
Spojrzałam na przezroczysty płyn… który nagle, gdy mrugnęłam, przestał dla mnie taki być.
Zaskoczona, tknięta przeczuciem — zdjęłam okulary, zatkałam nos i uniosłam wyżej szklankę, bardziej pod światło.
— W tej szklance… jest coś innego — stwierdziłam w końcu i odstawiłam ją jak najdalej od siebie. — To ona tak śmierdzi. W życiu nie czułam czegoś takiego, aż mi niedobrze.
— A co ujrzałaś, gdy zdjęłaś okulary?
— Trunek nie jest przezroczysty — wyznałam mu. — Widzę w nim jakieś drobinki… aż jestem zaskoczona, że je w ogóle widzę.
Wtedy zamknął oczy i wyznał:
— W tej szklance… jest czysta wódka, w której rozpuszczono tabletkę gwałtu — aż się wyprostowałam zaskoczona.
— Tabletka gwałtu? Ale ona przecież…
— Jest niewykrywalna — dokończył za mnie. — Praktycznie niewyczuwalna w smaku, a o zapachu nie wspominając, szczególnie w takim trunku — i wskazał na trzy szklanki, które mnie odrzucały. — Tutaj zaś mamy trzy różne alkohole, również słodkie, lecz zabarwione truciznami. Trzema rodzajami, na dodatek w takiej ilości, że człowiek nie byłby w stanie ich poczuć — nawet po wypiciu by się rozchorował, lecz nie umarł. A ty — spojrzał na mnie poważnie. — Wyczułaś je tak silnie, jakby to była sama trucizna.
Spojrzałam na nie spokojnie, ze zmarszczonymi brwiami.
— Gdybym je wypiła…
— Nic by ci nie było — dokończył, aż zamrugałam. — I to dosłownie nic. Twoje ciało jest odporne na trucizny. Nawet dawka dla potężnego słonia nie wyrządzi ci dużej krzywdy, ewentualnie wyłączy na godzinkę czy dwie.
— Żartujesz? — aż uniosłam brwi, lecz ten tylko spytał:
— Chcesz się przekonać?
— …niespecjalnie — wyznałam, na co uśmiechnął się dość ostro.
— To zadziwiające, jaka jesteś spokojna i opanowana. Normalny człowiek byłby przerażony tym wszystkim, a ty okazujesz pełną akceptację. Nie powiem, czekałem dość długo, aż mnie znajdziesz — wiele razy chciałem się przekonać, jaka stałaś się od strony charakteru, ale nie sądziłem, że okażesz się taka.
— „Taka”? Czyli jaka?