E-book
10.29
drukowana A5
45.98
Na zawsze

Bezpłatny fragment - Na zawsze


Objętość:
186 str.
ISBN:
978-83-8155-441-1
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 45.98

Rozdział I
„ARYTMIA”

Nieład i rozgardiasz był potworny. Po pokoju walały się sterty papierów. Wśród nich: dokumenty, rozliczenia, notatki, zdjęcia a nawet skrawki artykułów z gazet bankowych. Wszystko niezbędne i przygotowane do wykonania jednego z najważniejszych zadań, jakie przed nią postawiono. Wykonanie prezentacji swojego banku do połączenia w fuzję z jednym z najlepszych banków w Polsce. Nie żeby to był jej bank, ale pracowała w nim już od trzech lat i stopniowo, ciężko harując, często ponad siły pięła się w hierarchii awansów. Zdawała sobie sprawę, że teraz, gdy podoła zadaniu, droga do pozostania asystentem prezesa już nie tylko jednego, ale dwu połączonych banków stanie przed nią otworem. Monika usiadła wygodnie w fotelu i przysunęła się do biurka z laptopem. Podniosła monitor i odpaliła go. Obok lapka, stał jeszcze energetyk i tabletka izotoniczna z kofeiną by dodać energii, gdy odejdą jej moce przerobowe. Rozprostowała się naciągając kręgosłup, uniosła ręce jak by w geście tryumfu, po czym położyła dłonie na klawiaturze. — No Monia do roboty — zagadnęła uśmiechnięta do siebie i przystąpiła do pracy. Czas na spisywaniu danych i łączenie ich w całość upływał momentalnie. Minuta po minucie, godzina po godzinie, aż nastał późny wieczór. Razem z czasem ginęły jej siły i motoryka, ilości zagadnień, które musiała połączyć w sensowną całość doprowadziły do totalnego zmęczenia. Nie pozostało nic jak skorzystać z dobrodziejstw chemii. Wzięła tabletkę i popiła ją mocnym energetykiem, który wciągnęła do końca. Jednak po chwili zamiast efektu dopalacza dawki dodatkowej energii, odezwało się jej serduszko i dawno zapomniana arytmia. Czuła jak jej serce wali, mocno coraz mocniej. Pojawiły się zawroty głowy i oznaki strachu a to nie było dobre. Panika tylko potęgowała skurcze, w gardle zrobiło się sucho, bezdech zaczął paraliżować ją już prawie całkowicie. Chwiejąc się niczym pijana wstała z fotela i desperacko ostatkiem sił, wzięła komórkę i wybrała numer alarmowy sto dwanaście. — Centrum ratownictwa. W czym mogę pomóc? — Spokojny męski głos brzmiał rutynowo w telefonie. — Pomocy! Chyba Mam zawał, duszę się, pomocy! Proszęęę przyj… dź… ciee. — Powtórzyła bełkocząc, ale dalej już nie dokończyła. Zapadła cisza, upadła nieprzytomna na podłogę.


Światło cmentarnych latarni było liche, dawało ledwie poświatę półmroku i tylko pełnia księżyca dodatkowo doświetlała go tak, że cały cmentarz był wzrokowo do ogarnięcia. Szła główną asfaltową drogą, po obu stronach alei zauważalne były duże masywne nagrobki. Niektórych oświetlenia zniczy pokazywały przepych zamożności, jaki za życia musieli mieć pochowani pod nimi. Jednak coś kierowało ją w inne miejsce. Do miejsca gdzie pomniki a raczej ich stan odbiegały od klasy a nawet przyzwoitości zadbania. Stanęła przed starym zniszczonym grobem. Betonowy krzyż był przekrzywiony a postać Jezusa, która kiedyś była mosiężnym dziełem teraz stała się zaśniedziałym paskudztwem i znacznie bardziej odstraszała niż dawała wiarę. Płyta nagrobna ze starości przerosła mchem. Napisów czyj to grób już dawno nie było widać. Tylko po wielkości tego monstrualnego mini monumentu wiadomo było, że to grób dziecka. Stojąca obok niego ławka również przymierała od rdzy. Stanęła naprzeciw grobu, zastanawiała się, co tu robi? I co to za cmentarz? Jedną odpowiedź ogarnęła. To był cmentarz w Kamieniu Pomorskim. Z miasta, w którym się urodziła i spędziła dzieciństwo. Spoglądała na grób szukając wytłumaczenia. Czyżby umarła i to był jej grób?, Czy może coś innego się dzieje? Dalej stała w bezruchu, jej spojrzenie skierowało się na księżyc, nie był już jasny. Nabrał czerwono-krwistej barwy a jego poświata w połączeniu z chmurami i wiatrem budziły grozę. Nagle usłyszała głos. Dziewczęcy przytłumiony śpiew:


„Jestem tutaj sama

I sama tu zostanę

Już zawsze

Na wieki wieków amen

Jestem tutaj sama

I sama tu zostanę

Już zawsze

Na wieki wieków amen”

Skierowała wzrok na resztki zardzewiałej ławki. Siedziała na niej dziewczynka, twarz zasłaniała dłońmi i w tej pozie śpiewała. Miała jasne, krótkie włosy a na sobie tylko białą, ale mocno zniszczoną koszulę nocną. Wystające blado-szare kościste nogi i takie same ręce wskazywały na straszliwy obraz dziewczęcej biedoty. Wpatrywała się w nią i słuchała. Dziewczynka odjęła dłonie z twarzy, podniosła ją i skierowała głowę ku Monice. Twarz dziewczynki była jak pozostałe części; blado-szara cera, oczy wyraźnie zakrwione i ten wyraz: Twarz potężnie zniszczona i mimika okazująca grymas bolesnego zawistnego smutku. Monika chciała coś powiedzieć, lecz w tym momencie bolesny ból ukłucia przywrócił ją do realnego rzeczywistego świata.


Pielęgniarka wbiła w rękę dziewczyny igłę strzykawki by pobrać krew do badania a z naprzeciwległego końca szpitalnego łóżka dobiegł głos lekarza. — Pani Moniko!, Pani Moniko! Proszę otworzyć oczy jest już Pani z nami wśród żywych — Poważny głos lekarza zdawał się wydawać rozkaz, który z ulgą wykonała. Spojrzała wokół siebie. Była w sali szpitalnej. Leżała na wygodnym nowoczesnym szpitalnym łóżku, podłączona do monitora, z którego wydobywał się dźwięk pracy jej serca. Wbity velfron do podłączania strzykawek zakłuwał ją, ale nie przeszkadzało jej to, bo zdawała sobie sprawę, że dzięki temu jest wśród żywych. Miejsce gdzie leżała odgrodzone dwoma białymi przesuwnymi kotarami nie dawało komfortu intymności a wręcz przeciwnie powodowało dyskomfort wstydu. Wstydziła się tego, że mając zaledwie dwadzieścia siedem lat, leży tu na kardiologii w szpitalu po zawale. — Na całe szczęście, koordynator ze sto dwanaście nie zignorował telefonu i wysłał pod adres, z którego nadawany był sygnał komórki karetkę. Inaczej byłoby krucho. Sprawdziliśmy Pani kartotekę pacjenta i wiem, że ma Pani arytmię. Zrobiliśmy badania i diagnoza wskazuje na coraz większe anomalie na sercu. Droga Moniko — kontynuował doktor — nie będę ukrywał; ale musimy coś z tym zrobić. Bo jeśli nie, koniec będzie następną rzeczą, która się przytrafi. W tym momencie cały spokój i radość z powrotu do realiów prysł. Co teraz ma zrobić z pozostawionym w domu nieskończonym materiałem? Masakra! Masakra! W głowie kłębiła się druzgocąca wizja życiowej porażki. Bo tylko tak mogła nazwać sytuację, gdy przez jej stan i niedokończoną prezentację wszystkie prace spełzną na panewce i dojdzie do totalnej kompromitacji nie tylko jej, ale całego banku, który teraz miała zaprezentować. Jej oczy zaszkliły się, spojrzała na doktora ze łzami i zapytała błagalnie. — Jejkuuu; Panie doktorze ja wiem, że źle zrobiłam ale to nic, to tylko przemęczenie. Nie moglibyśmy tego inaczej? Ja muszę pracować, dokończyć najważniejszą sprawę w swoim dotychczasowym życiu. Jeśli zawalę to i tak po mnie. Panie doktorze; błagam. Łkała niczym mała dziewczynka, której zabrano ulubioną lalkę. — Puki, co podamy leki i proszę leżeć i się nie stresować, bo to tylko pogarsza stan zdrowia. Na tę chwilę jedyne, co możemy to obserwować czy leki pomagają. Razem z obsługującą ją wcześniej pielęgniarką wyszli. Została sama. Leżała bez wyrazu.

„Jestem tutaj sama

I sama tu zostanę

Już zawsze

Na wieki wieków amen”

Mimowolnie zanuciła słowa piosenki, które usłyszała po drugiej stronie. Wydawało się jej to kompletnie szalone, ale je zapamiętała. Zasnęła, ale nie śniła, po prostu najnormalniej spała.

Siedział przy niej, gdy się ocknęła. Ujrzała go spojrzała i obdarzyła szczerym wdzięcznym uśmiechem, który odwzajemnił. — Hej Monia — zagadnął pierwszy — Hej Maks — Maks a raczej Maksymilian, facet a raczej mężczyzna stu procentowy. Wysoki przystojny brunet niczym islandzki wiking z równo przystrzyżoną brodą, do tego wysportowany i jeszcze ta ciemna karnacja. Wykształcony i równo ułożony. Jak dla niej ideał. To on prowadził ją od początku zatrudnienia w banku. Jemu zawdzięcza wiedzę, doświadczenie i całą filozofię realnej bankowości. Nie tej teoretycznej, którą wykładają profesorowie na uczelniach i studiach. Dziś wspólnie z nim tworzyli jądro wyznaczonego celu i nie mogła dopuścić by cokolwiek zniweczyło ciężką pracę, jaką włożyli w realizację fuzji. Zresztą miała nadzieję, że gdy dotrą do celu to ich relacje zejdą na bardziej prywatny tor. To jak się do niej odnosił dawało ku temu spore nadzieje, w co bardzo wierzyła. Jeśli ktoś miałby być jej partnerem to jego właśnie widziała u swego boku. Nawet pozwoliła sobie na gest i dała mu klucze od swojego mieszkania, tylko on jedyny ze znajomych miał swobodny dostęp do niego. — Słuchaj dziewczyno, wiem, co się stało i jestem przerażony. Byłemu Ciebie w mieszkaniu. Monia; Ty się zaharowujesz! Chcesz się chyba wykończyć?! — Oponował stanowczym, ale zrównoważonym tonem. — Prosiłem Cię byś spokojnie podeszła do tego zadania, jesteśmy w tym razem i nie ma potrzeby byś sama wszystko ogarniała. — Mówiąc te słowa patrzył wprost na nią. Widać było zmartwienie i troskę w wypowiadanych słowach. — Zależy mi na współpracy z Tobą, więc gdy tylko stąd wyjdziesz masz zwolnić. Zresztą zrobisz tak: z tego, co mi powiedział doktor to, mimo, że Twoje serduszko jest mocno zdegradowane i arytmia może spowodować kolejny atak to dostaniesz leki i jutro Cię wypuszczą. Ale broń Boże byś wzięła się znów za fuzję. Masz ode mnie kategoryczny zakaz; teraz zamiast bank musisz się odizolować i odpocząć. Zbliża się długi weekend, więc najlepiej będzie, gdy pojedziesz do mamy czy gdziekolwiek i zregenerujesz się. Po powrocie spokojnie zakończymy razem nasze dzieło. Razem! — Podkreślił podniesionym głosem grożąc jej jednocześnie palcem jak małemu dziecku. Uśmiechnął się i puścił jej oczko. Lubiła, gdy to robił, dawało jej to dodatkowy power. Zawahała się przez moment, po czym zagadnęła ze smutkiem w głosie.—Ale ja prosiłam lekarza by wypuścił mnie ze względu na niedokończoną pracę. Muszę ją zakończyć. – Nie ma mowy, wyjdziesz ze szpitala, ale nie do pracy zrozumiano! – Dyskretnie na nią nakrzyczał. Po raz drugi pogroził jej znacząco palcem. – Masz się słuchać. - Maks;  przepraszam. — Ty nie przepraszaj, bo nie masz, za co. Tylko zrób jak mówię. Odpocznij, i nic więcej. — Dobrze. Tak zrobię. Już będę grzeczna. — Uśmiechnęła się do niego. — No myślę. — Zaintonował potwierdzającym tonem — Teraz zmykam. Masz tu kilka rzeczy, które przyniosłem Ci z domu. Jutro, gdy będziesz wychodzić zadzwoń przyjadę po Ciebie. — Podniósł się z krzesła podszedł do niej i niczym ojciec pocałował w czoło. — Dziękuję Maks, jesteś kochany. — Patrzała jak odchodzi a jego postać niknie za białą kotarą. Została sama, leżała i rozmyślała nawet nie zwróciła uwagi, gdy jej powieki opadły.

„Jestem tutaj sama

I sama tu zostanę

Już zawsze

Na wieki wieków amen”

Znów ten sam głos i to samo miejsce. Stała przy mocno zniszczonym grobie wpatrując się w postać dziewczynki. Zimno, ciemno i ten powiew stęchłego cmentarnego powietrza, który przypominał smród trupiego jadu wzmagały jej strach. Dziewczynka obróciła się w jej stronę wyprostowała się. Blado — szara zniszczona twarz i mimika okazująca grymas bolesnego zawistnego smutku wpatrywała się w Monikę zakrwione oczy wyrażały bóli tęsknotę. Podniosła prawą rękę kierując w jej stronę. Koścista ręka wyrażała gest zaproszenia.


Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii — długi natarczywy sygnał wyrwał ją z letargu. Dochodził z za kotary. Słychać było jak w pośpiechu do pacjenta obok zbiegają się pielęgniarki i lekarze. Nie wie ile trwała akcja reanimacyjna, ale jedno było pewne pacjent zmarł.. Na oddziale mimo nocnej pory zrobiło się gwarno. Personel medyczny nerwowo reagował na zejście pacjenta. Gdy zabrano jego zwłoki i zrobiło się w miarę spokojnie; dwie salowe posprzątały kwaterę po nim. Pozostało czekać tylko, gdy wolne łózko zajmie inny potrzebujący. Nie mogła doczekać się poranka. Mimo wielu emocji i sytuacji ponad normalnych, jakich doświadczyła była bardzo spokojna. Puls na monitorze wskazywał równo wybijający rytm a ciśnienie nie dawało oznak do niepokoju. Z pewnością zawdzięcza to zapodanym lekom i podpiętej kroplówce z jakimś kojącym specyfikiem. Zasnęła i mimo obaw, spała spokojnie. Obudziła się, była siódma trzydzieści a poranny obchód lekarzy o dziewiątej, więc teraz musiała cierpliwie czekać na wizytę doktora. Ponownie spojrzała na monitor. I tym razem wykres pokazywał równo wybijający rytm a ciśnienie było normalne. Ten stan dawał nadzieję na rychłe opuszczenie szpitala. Tak też się stało; po porannej wizycie lekarz zdecydował o wypisaniu Moniki do domu. Przepisał leki antyarytmiczne — grupy IV dokładniej jakiś Werapamil. Zapisał też dawkowanie i nakazał kontrolę po dwóch tygodniach. Po jego zachowaniu widać było, że wczorajsza strata pacjenta zadziała negatywnie; nie tylko na niego, ale i na cały personel. Nic przyjemnego, ale też po tym, co w międzyczasie opowiedziała jej jedna z sióstr, która podawała jej rano leki; facet był na wykończeniu od dawna. To był już jego kolejny rozległy zawał, którego tym razem nie udało się zaleczyć. Szkoda gościa jak i każdego, co tu trafia i nie wychodzi o swoich własnych siłach. Życie a raczej śmierć; stwierdziła. Pomyślała, że jeszcze pół biedy, gdy umiera starszy człowiek, który swoje w życiu przeżył gorzej, gdy odchodzi młody. Miała też niestety na myśli siebie. Zadzwoniła do Maksa. Przyjechał bez problemu. Pomógł jej się ogarnąć, przed wyjazdem do domu wykupili receptę w przyszpitalnej aptece. Pojechali do jej mieszkania. Tam zobaczyła bałagan, jaki panował przez zapracowanie. — Maks ja Cię przepraszam za ten bałagan.- Popatrzała na niego z błagalną miną. — Spoko Monia, jest ok. U mnie wcale nie jest lepiej. — Wiedziała, że tymi słowami chce ją wesprzeć. Prawda była inna. U niego w mieszkaniu panował idealny wręcz porządek. Gdy parę razy zdarzyło jej się być u niego widziała, że ma wszystko w nienagannym ładzie. Zresztą sam jej kiedyś o tym mówił, pamięta jak śmiała się, gdy opowiadał, że leżąca na ławie łyżeczka może go zabić i nie obejrzy przez nią w spokoju filmu — Taaa akurat — zaśmiała się. — Zostaniesz na kawie? — Zaproponowała. — Nie mogę, muszę jeszcze wrócić do firmy. Mam kilka rzeczy do zrobienia; więc wybacz. Tobie też nie wolno kawy, więc nic nie stracisz. — Znowu się uśmiechnął — Ty sobie ogarnij i odpoczywaj. Powiedz mi tylko; wyjeżdżasz odpocząć czy odpoczywasz tutaj? — Jeszcze nie wiem zastanowię się w trakcie porządków. Maks wyszedł, została sama w tym nieładzie. Posiedziała chwilkę, zamiast kawy zaserwowała sobie zwykła herbatę z cytryną i słuchając radia pomału ogarnęła bajzel. Gdy skończyła był już środowy wieczór. O dwudziestej pierwszej przypadał czas na wzięcie lekarstw, więc miała jeszcze trochę czasu. Leki przepisano, co dwanaście godzin; rozplanowała je na dziewiątą rano i dwudziestą pierwszą wieczorem. Jak dla niej najodpowiedniejsze godziny na leki. W kuchni zrobiła sobie lekką kolację, po czym siadła do laptopa by zobaczyć połączenia PKP z Wrocławia do Kamienia Pomorskiego. Długi weekend wypadał od piątku jednak faktycznie nie miało to dla niej znaczenia, bo lekarz wystawił jej obowiązkowe dwa tygodnie zwolnienia. Nie było nakazu leżenia, więc spokojnie mogła zdecydować się na wyjazd w rodzinne strony. Decyzja zapadła, obiecała sobie, że rano po pigułach zadzwoni do Maksa i powie mu o tym. Teraz szukała odpowiedniego połączenia. Znalazła idealne: wyjazd z Wrocławia o czternastej czterdzieści siedem, w Wysokiej Kamieńskiej o 21 tam szybka przesiadka na pociąg do Kamienia i około dwudziestej pierwszej trzydzieści na miejscu. Zrobiła przelew, zabukowała bilet na fonie i teraz już tylko spakować się na wyjazd. Nie było sensu rwać się teraz z pakowaniem, więc przełożyła to na czwartkowe przedpołudnie. Dochodziła właśnie godzina dwudziesta pierwsza, czas na piguły. Poszła do kuchni i wzięła leki jak jej nakazano. Wiedząc, że jutro będzie męczący dzień w podróży, położyła się wcześniej niż zwykle. Zazwyczaj jej pora to między dwudziestą trzecią a północą, ale nie tym razem. Odpoczynek najważniejszy a sen to najlepsza forma regeneracji. Łóżko a raczej łoże miała ogromne, sypialnia dwu osobowa dla niej samej to czysta profanacja luksusu. Ale ciężko pracowała na to, więc miała gdzieś takie mniemania. Gdy tylko ją było stać na choćby kawałek luksusu nie żałowała sobie. Zaległa wygodnie w pościeli zamknęła oczy i zamiast próbować zasnąć zanuciła cichutko:

„Jestem tutaj sama

I sama tu zostanę

Już zawsze

Na wieki wieków amen”

Chyba tylko działające leki nie doprowadziły jej w tym momencie do kolejnego zawału, który sama sobie by zaserwowała. Leżąc myślała; jakim cudem te słowa przechodzą przez jej gardło? Próba wyjaśnienia sobie tego i pozostałych wizji, jakie ją ostatnio nawiedziły doprowadziły jednak do rychłego zaśnięcia. Była znów siódma trzydzieści, gdy się obudziła, przeciągnęła się mocno dla rozprostowania kości i w pierwszej myśli pomyślała o kawie. Jednak szybko ta myśl prysła, bo puki, co od kawy wolała się wstrzymać przynajmniej do czasu, gdy będzie po kontroli lekarskiej. Nie było wymogu zażywania leku na czczo, więc po porannej toalecie, zamiast kawy przygotowała sobie śniadanko. Owsianka, za którą przepadała jak zwykle smakowała wyśmienicie z dwoma kromkami niestety już troszkę czerstwego pieczywa. Dziwiła się ludziom nielubiącym tego przysmaku i tym, co wręcz na samą myśl o owsiance dostawali palpitacji serca. Ona palpitacje serca miała zaserwowane w spadku schorzeń dziedzicznych po genach od matki. Owsianka budziła u niej pozytywne emocje szczególnie te smakowo kulinarne i dawało jej to nie mała satysfakcję. Czas do dziewiątej upłynął i wzięła zestaw leków zgodnie z harmonogramem. Teraz przyszedł czas na pakowanie i telefon do Maksa; postanowiła też, że zadzwoni do matki. Nigdy nie musiała jej informować o swoim przyjeździe i tak też robiła. Wpadała do domu bez zapowiedzi, lecz tym razem zdecydowała się na rozmowę przed przyjazdem. Sięgnęła z szafy podróżną walizkę, ułożyła w niej kilka nowszych ubrań na jesienną porę, dodatkowy płaszcz, potem buty. Zapakowała jedną dodatkową parę butów trakingowych, one idealnie sprawdzają się nie tylko w trudnym terenie, ale są super do noszenia w listopadową pogodę, która potrafi być kłopotliwa. Do pociągu ubierze jednak wygodne pantofle. Dorzuciła kilka kosmetyków, po czym zamknęła walizkę, gdy coś jeszcze sobie przypomni to zdąży dorzucić. Przyszedł czas na wykonanie fona. Pierwszy numer wybrała do Maksymiliana. Sygnał, jeden, drugi, trzeci…..piąty i już myślała, że usłyszy znienawidzony dźwięk poczty głosowej, gdy w słuchawce zabrzmiał jego głos. — Hej Moniu. Co tam? Jak się czujesz? Wyjeżdżasz? — Zadawał pytanie za pytaniem. — Hej Maks. Tak dzwonię Ci przekazać, że zdecydowałam się wyjechać. Jadę na weekend, w poniedziałek będę z powrotem. Czuję się jak na tę chwilę wyśmienicie, aż trudno uwierzyć w to, co się wydarzyło chciałabym normalnie być z Tobą tam w banku. — Wiem, również bym chciałbyś tu była z nami, ale wiesz, że to, że, teraz się czujesz wyśmienicie niczego nie znaczy. Dostałaś zwolnienie i musisz je wykorzystać tak jak Ci zalecono i tego się trzymaj. Cieszę się, na Twój wyjazd, przyda się odskocznia od tego całego bajzlu. Wrócisz szybko a ja tu czekam na Ciebie. Z resztą w razie, co jesteśmy w kontakcie. Po za tym wiedz, że teraz tu się nic nie dzieje.- mówił to lekko ściszonym głosem — wszyscy błąkają się jak jakieś zombi i czekają na długi weekend. — Zaśmiał się — Jasne, masz rację. Szybko zleci. — potwierdziła z chłodem, jego wypowiedź. — to jakby, co to narka. W razie, co to na fonie. — No narka i miłego. — odpowiedział z euforią i się rozłączył. Przez chwilkę siedziała w bezruchu, myślami była tam z nim w banku. Rozmarzyła się. Westchnęła pełną piersią, po czym wróciła do realiów. Teraz przyszedł czas na telefon do matki. Jeszcze raz zastanowiła się czy dzwonić? Wybrała numer. Połączenie; jeden sygnał, drugi. Tu nie bała się o pocztę głosową już po drugim sygnale w telefonie odezwał się kobiecy stanowczy, ale przytłumiony głos. — Dzień dobry Moniko. Co się stało, że dzwonisz? — Mogła i może nawet powinna jej powiedzieć, co się stało. Jak wylądowała w szpitalu hospitalizowana na zawał przez cholerną arytmię, ale skupiła się tylko by przekazać informację o przyjeździe. — Jutro będę w domu, jadę do Ciebie. Będę około dwudziestej drugiej. — Chciała coś jeszcze dodać, ale jak zawsze jej chłód, którym epatowała ze swojej osobowości spowodował, że na tej lakonicznej informacji zakończyła rozmowę. Usłyszała jeszcze tylko zdawkowe mimowolne przyjęcie wiadomości. — Dobrze przyjeżdżaj. Twój pokój jak zawsze czeka na Ciebie — po czym rozłączyły się. Monika wstała z fotela, podeszła do okna. Za oknem panowała jesienna zimna plucha. Wiał wiatr i zacinał deszcz. Poczuła się samotna bardzo samotna i wtedy znów zanuciła:

„Jestem tutaj sama

I sama tu zostanę

Już zawsze

Na wieki wieków amen”

— Nosz do jasnej cholery!!! — krzyknęła z wyrzutem sama do siebie. — Co się ze mną dzieje? — zadała sobie w głos pytanie. Jednak nie wiedziała. Wszelkie próby wyjaśnienia zagadki ostatnich wizji i objawień małej dziewczynki na nic się zdały. Chodziła wściekła po mieszkaniu, myśląc czy nie wycofać się w ostatniej chwili z tego wyjazdu i spędzić ten czas tu we Wrocławiu. Tylko czy pozostając na miejscu odpocznie? Nie było gwarancji, więc wróciła myślami do wyjazdu, który szybko zbliżał się do realizacji poprzez upływający czas.

Podeszła do komody i wzięła do ręki zdjęcie w ramce. Zdjęcie, które przedstawiało czwórkę przyjaciół: ona, Roksana, Maks i Daniel zrobili je w Szklarskiej Porębie; gdy byli na wypadzie w górach. Widok; ich szczęśliwych i radosnych zawsze poprawiał jej humor, ale teraz oglądanie zdjęcia nie pomogło zbyt wiele. Pomyślała też o spacerach nad Zalewem Kamieńskim, od molo potem wzdłuż mariny aż do Żółcina przez kładkę. Spacery tą trasą tuż przy wodzie, szczególnie przy zachodzącym słońcu zawsze działały na nią rewelacyjnie odprężająco. Obiecała sobie, że gdy tylko będzie w domu nie omieszka skorzystać z uroku tych spacerów. Usiadła jeszcze na chwilę przy laptopie, włączyła internet i weszła na swoje konta mediów społecznościowych. Gdyby chciała znalazłaby pewnie jakieś sensacje i super newsy, ale nie ciągnęło jej do awanturniczych wiadomości. Jeszcze raz sprawdziła stan konta by upewnić się, że jej finanse są w dobrej kondycji i wyłączyła wszystko. Zamknęła sprzęt zwinęła kabel i zapakowała go między ciuchy do walizki. Małymi krokami zbliżał się czas do wyjazdu. Chciała zadzwonić do Maksa by ją wspomógł w dostaniu się do dworca PKP, odstąpiła od tego pomysłu. Po porannych telefonach do niego i matki poczuła, że musi dać sobie znów radę sama i tak też postąpiła. Zadzwoniła po taksówkę, umówiła się na czternastą piętnaście. Przejazd na dworzec to około piętnaście minut, więc spokojnie bez gonitwy zdąży wsiąść do pociągu. Stojący na szafce zegar wskazywał trzynastą czterdzieści pięć, pół godziny do taksi. Toaleta, makijaż, oględziny mieszkania i teraz już czekać na umówiony telefon od kierowcy. Było punktualnie piętnaście minut po trzynastej, gdy odezwał się dzwonek, a raczej zagrała muza w smartfonie oznajmiająca połączenie przychodzące. Kierowca nie czekał, odebrała natychmiast. — Dzień dobry, zamawiała Pani taksówkę, już czekam pod domem. — Chwileczkę za moment schodzę. — odpowiedziała zdawkowo. Złapała za walizkę i torebkę, ubrała buty, zarzuciła na siebie płaszcz. Wychodząc przekluczyła zamek zamykając drzwi i zeszła do stojącej przed domem taksówki. Taksówkarz; facet niskiego wzrostu w czarnej czapeczce z jaskrawożółtym logo firmy taksówkowej, czekał obok auta. Spojrzał na nią. — To Pani na dworzec PKP? — zapytał — Tak to ja. Witam serdecznie. — potwierdziła Podszedł do Moniki wziął walizkę zapakował do bagażnika żółtobiałej taksówki. — Zapraszam- gestem dłoni wskazał na samochód. Wsiadła do tyłu, usadowiła się wygodnie, zapięła pasy, na kolanach trzymała torebkę. Kierowca odpalił silnik i ruszyli. — Co wyjazd na długi weekend? — Zagadnął z uśmiechem — Tak dokładnie — Odpowiedziała bez entuzjazmu. Nie miała ochoty na dłuższą konwersację. Jednak taksiarz był dość upierdliwy i zarzucił następnym pytaniem. — Daleko w podróż? — Nad morze. — OOOOO. Teraz nad morze w listopadzie? Na plaże to się latem jeździ. Teraz to najlepiej w domku pod kocykiem, filmik, książka, ale nad morze? Chce się Pani? — Tak, jadę odwiedzić rodzinne strony. — Skwitowała dość stanowczo. — Aaa; to rozumiem. To Pani, nietutejsza? — Zarzucił dość zgryźliwie. — Od dawna tutejsza, niech się Pan nie martwi. Po za tym radzę skupić się na jeździe. — Odparła zgryźliwie. Chyba do niego dotarło, że nie ma ochoty na jego dywagacje. Jej wzrok ogarniał przestrzeń na zewnątrz i w aucie. Dojrzała w lusterku na przedniej szybie jego oczy, które przez chwilę się w nią wpatrywały. Przez myśl jej nie przeszło, że jego wzrok skupił się na jej wyglądzie; mimo wcześniej wykonanego makijażu; była blada a oczy były podkrążone i zaczerwienione. Taksówkarz chciał ją zapytać czy dobrze się czuje; bo wygląda jak duch, ale odstąpił od tego, bo czuł jej niechęć do siebie. Zrezygnował z dalszej rozmowy. Zauważyła nad lusterkiem wiszący medalion; z jednej strony przedstawiał patrona kierowców, z drugiej liczby ułożone w datę: 11.11.2011.. Nie zdecydowała się jednak o nie zapytać bo nie miała ochoty na kolejną rozmowę. Na dworzec dojechali od strony głównej. Był okazały lubiła ten gmach. Taksówka zatrzymała się, kierowca skasował za przejazd, po czym oboje wysiedli. Z bagażnika wyciągnął walizkę i podał ją Monice. — Proszę i spokojnej podróży. — Powiedział uśmiechając się do niej — Dziękuję serdecznie, Do Widzenia — odpowiedziała tak jak wymagała tego kultura osobista. Odwróciła się w stronę wejścia do dworca i ruszyła. Weszła do środka i znalazła się w potężnym holu dworca kolejowego. W najbliższym sklepiku kupiła kilka gazet, wodę do picia, do tego mały sok w kartoniku dwa hermetycznie pakowane rogale i ciastka. Tak zabezpieczona w prowiant skierowała się na peron czwarty, gdzie na tor drugi miał wjechać pociąg relacji Przemyśl — Świnoujście. Ten, który w swojej trasie zawierał drogę do jej domu z dzieciństwa. Znalazła się w wyznaczonym miejscu i będąc wśród tłumu pozostałych pasażerów czekała na pociąg. — Pociąg relacji Przemyśl — Świnoujście przez Leszno, Poznań, Szczecin, Wysoką Kamieńską, wjedzie na tor drugi przy peronie czwartym. Planowany odjazd pociągu o godzinie: czternastej pięćdziesiąt sześć. Prosimy pasażerów o odsunięcie się od krawędzi peronu. — Z megafonów i raczej ukrytych głośników popłynął informujący głos spikerki. Wśród zgromadzonych na peronie ludzi nastąpiło poruszenie. Ci, którzy siedzieli na ławkach momentalnie powstawali. Ci, którzy stali automatycznie chwytali stojące obok walizki i inne bagaże. Podobnie zachowała się Monika, mocniej zacisnęła rękojeść walizki a drugą ręką pasek torebki. Niemal wszyscy skierowali spojrzenia w stronę, z której miał nadjechać, wypatrując świateł nadjeżdżającego pociągu. Niczym zmarli wypatrujący upragnionego światełka w tunelu wiecznego spoczynku. Wzdrygnęła się, gdy to skojarzenie przebiegło przez jej myśli. Tym bardziej, że aura miejsca; szaruga, oświetlony lampami halogenowymi peronowy półmrok i dobiegające z zewnątrz dworca odgłosy wichury połączonej z zacinającym deszczem sprawiały dość apokaliptyczne mroczne wrażenie. Najpierw wszyscy usłyszeli charakterystyczne skrzypiące dźwięki taboru kolejowego, potem ujrzeli upragnione światła i na tor wjechał wyczekiwany pociąg. Wszyscy niczym wojskowa tyraliera zrobili krok w tył, gdy maszyna się zatrzymała i odtworzyły się drzwi ruszyli do przodu. Część osób rozbiegła się na boki w poszukiwaniu swojego wagonu. Również ona musiała przejść kawałek drogi by znaleźć swój wagon numer jedenaście. Gdy doszła do drzwi przedziału spojrzała na wprost i wtedy ją ujrzała. Dwa wagony dalej stała obok wejścia do pociągu. Mała dziewczynka, ubrana tylko w białą zniszczoną koszulę nocną sięgającą powyżej kolan, patrzała się w kierunku Moniki. Mimo dzielącej je odległości przez ułamek sekundy, patrzyły sobie prosto w oczy. Zakrwione lica dziewczynki, smutnym tępym wzrokiem niczym uderzenie pioruna przeszyło jej ciało. Stała wryta w betonową posadzkę peronu. Zobaczyła tylko jak mała zmora odwraca się, wsiada do pociągu i znika. To, co kłębiło się teraz w głowie dziewczyny to jeden wielki chaos i trwoga. Już chciała cofnąć się i uciec od drzwi, gdy głos konduktora prawie wepchnął ją do środka. — Proszę Pani; niech Pani wsiądzie. Blokuje Pani wejście a za chwileczkę ruszamy. Stanowczym głosem i gestem wprowadzającym nakazał jej wejść do wagonu. Bez krzty oporu wsiadła, ale była przerażona. Automatycznie odnalazła swoje miejsce w przedziale. Wrzuciła walizkę na półkę bagażową i nawet nie usiadła a padła na swoje miejsce. Dopiero, gdy poczuła pod sobą miękkość wygodnego siedzenia zobaczyła lekko zażenowane spojrzenia współpasażerów, z którymi przyszło jej dzielić czas podróży. — Dzień dobry — Przywitała się stłumionym lekko zawstydzonym przez swoje zachowanie głosem. Spojrzeli na nią z widocznym politowaniem i widoczną dozą zniesmaczenia, ale odpowiedzieli. — Dzień dobry — Chórem, bez zawahania jakby czekali najpierw na jej przywitanie. Spojrzeli zdawkowo po sobie i każdy wrócił do zajęć wokół siebie. W przedziale pierwszej klasy siedziało sześć osób. Za oszklonymi drzwiami widać było kilku krzątających się pasażerów. Dworcowy spiker zapowiedział odjazd maszyny i pociąg ruszył. Całe szczęście, że wykupiła sobie miejscówkę przy oknie, dzięki temu nie była skazana na ciągły widok i oglądanie współpasażerów a mogła wpatrywać się w to, co za oknem. Wiedziała, że szybko zapadający zmrok nie dawał możliwości oglądania zbyt wielu zaokiennych widoków. Wpatrzyła się w mijający wraz rozpędzającym się pociągiem, krajobraz. Paskudna pogoda za oknem przedziału i to, co zdarzyło się tuż przed odjazdem negatywnie wpłynęło na jej psychikę. Nie mogła jednak okazywać a już tym bardziej uzewnętrzniać swoich emocji będąc wśród obcych sobie ludzi. By uciec od złych myśli sięgnęła po pierwszą lepszą z kupionych wcześniej gazet. Rozpostarła czarno białą oprawę lokalnej gazety i przeglądała strona po stronie czytając, co niektóre, wybrane artykuły. W końcowej części wydania w ramówce „KULTURA” natknęła się na „Wiersz dnia” a w nim zaprezentowano wiersz: „PORY ROKU”

„Pory roku”

Jak w zegarze, jak czas karze

pory roku mkną do zmroku.

Pierwsza zimą się zaczyna:

Śniegu nic tu nie powstrzyma,

mrozem swym otuli Ziemię

by wnet wiośnie oddać brzemię.

Wiosna budzi do życia swe dary

Czarodziejską różdżką czyni czary

gdy rozkwitną wszystkie plony.

Lata wpłynie, mir szalony,

morze, plaża, piękno słońca,

i zabawy czas bez końca.

Lecz wesołe dni opadną,

pierwsze liście wtedy spadną

i wśród próżnych ludzi cieni,

dojdzie życie do jesieni.”

Przeczytała go aż dwa razy; za drugim razem każdy czytany fragment wbijał jej się w skołatane myśli i jeszcze bardziej doprowadzał do nostalgii, która osaczyła ją już całkowicie. Odłożyła gazetę, wpatrzyła się znów w okno i rozpłynęła w rozmyślaniach o swoim zaledwie dwudziestosiedmioletnim życiu. Matka urodziła ją w wieku trzydziestu jeden lat. Ojca nie znała, bo jak wynikało z ich oziębłych relacji; Monika była dzieckiem z przypadku i w dokumentach, jakie wielokrotnie musiała przedstawiać w rubryce „ojciec” wpisywała „nieznany”. Odkąd pamięta mama zawsze żyła z nią, ale jakby obok. Skupiona na pracy, którą wielokrotnie zmieniała nigdy nie poświęcała córce większej uwagi niż wynikało to z ram obowiązków rodzica. Dlatego też, w wieku siedmiu lat, gdy tylko przekroczyła próg szkoły poświęciła się nauce. Uwielbiała się uczyć, sprawiało jej to ogromną frajdę. Zawsze miała świadectwa z czerwonym paskiem i mnóstwo nagród z konkursów tematycznych. Szkoła podstawowa, potem gimnazjum i ucieczka z Kamionki do Szczecina. W liceum ekonomicznym też była prymusem, gdy je ukończyła z wyróżnieniem studia były już tylko formalnością. Wybrała Uniwersytet Wrocławski, z profilem nauk prawnych. Studia skończyła po pięciu latach z tytułem magistra, pracę w banku znalazła przypadkiem dzięki swojej obecnie najlepszej koleżance, prawie przyjaciółce, z którą na studiach dzieliła pokój w akademiku. Najgorsze w tym wszystkim było i o oto miała żal, że matka nigdy nie wykazała entuzjazmu i radości z jej dokonań i tym, co ona jej córka sobą pozytywnego reprezentowała. Smutne. Pamięta tylko ten jeden moment, gdy okazała uczucia wobec niej. Było to, gdy miała dziewięć lat i zbliżała się I Komunia Święta. Obie były potwornie zmęczone przygotowaniami; ona dodatkowo skupiona na nauce i przygotowaniach w kościele nie wytrzymała i nagle znalazła się na oddziale intensywnej opieki medycznej, z którego natychmiast przewieziono ją na kardiologię do Gryfic. Wtedy potwierdzono u niej wrodzoną arytmię. Pamięta jak mama była przy niej naprawdę blisko; widać było jej strach przed możliwą stratą jedynej córki. Lecz kiedy opuściła szpital i doszła do siebie, czar prysł i życie potoczyło się jak dawniej albo jeszcze bardziej w zimnych odrębnych relacjach. Kiedyś zastanawiała się, jaki byłby tata gdyby z nimi był? Może będzie kiedyś czas by spróbować go jakoś odszukać w końcu to dwudziesty pierwszy wiek, więc kto wie. Po przyjeździe porozmawia z matką na poważnie o tym. Jest na tyle dorosła by podjąć to wyzwanie jednak na pewno zrobi to po zakończeniu pracy nad fuzją. Czas na rozmyślaniach mijał, bo też było, o czym. Następnym problemem był ten, z dziewczynką, małą zmorą, która nagle pojawiła się w jej życiu. Zastanawiające i zarazem przerażające skąd te wizje. Najgorsze było to, że nie miała żadnego, absolutnie żadnego skojarzenia i pomysłu połączenia tej istoty ze swoim życiem. Niespełna dwa tygodnie temu był pierwszy listopada Święto Zmarłych, ale czy to może mieć jakiś związek? Ona sama nie przywiązywała większej wagi do tego dnia. Na cmentarz nie chodziła. Może sporadycznie była z koleżankami z podstawówki parę razy no i te uroczystości na cmentarzu wojskowym, gdy uczestniczyła cała szkoła. Nawet, gdy umarła babcia nie pojechała na pogrzeb do odległego o kilka kilometrów Dziwnowa. Więc skąd, skąd do cholery się to wzięło? Może ma to związek z Maksem? Postanowiła do niego jeszcze raz zadzwonić. Chwyciła telefon, wybrała numer i czekała. Jeden sygnał, drugi, trzeci…. następny; znów brał na przetrzymanie. Przy dzwonieniu do niego naprawdę trzeba być cierpliwym. W końcu odebrał. — Hej! Co tam Monia? — zupełnie wyluzowany głos, sprowadził ją na ziemię. — Słuchaj Maksymilian muszę Ci zadać poważne aczkolwiek dziwne pytanie. — Powiedziała z pełną powagą. Ale bardzo cicho, ze względu na miejsce i ilość osób, wśród, których przebywała. Pomyślała nawet o wyjściu z przedziału, ale puki, co nie widziała sensu takiego zachowania. Dlatego mimo wszystko kontynuowała. — Czy w Twojej rodzinie albo Tobie znana jest postać małej dziewczynki około dziewięć, jedenaście lat, która umarła? — Zapytała ze stoickim spokojem; czym się sama zdziwiła. — Monika?! Ty pytasz poważnie? — Zdziwiony odreagował pytaniem na pytanie. — Tak Maks. Jak najbardziej poważnie na świecie. — Nie, nie kojarzę nikogo takiego. Nigdy o takiej dziewczynce nie słyszałem ani też nie było mowy gdziekolwiek bym w ogóle mógł usłyszeć. Dlaczego o coś takiego pytasz? W tym momencie szklane drzwi przedziału rozsunęły się i wszedł konduktor do sprawdzenia biletów. — Dzień dobry, poproszę państwa o okazanie biletów do kontroli. — Maks; muszę kończyć. Jak coś odezwę się jeszcze. — Rozłączyła się a w telefonie odnalazła kod z aplikacją biletu. Podała telefon konduktorowi, ten przyłożył go do czytnika kodów i potwierdził jego autentyczność. Po sprawdzeniu pozostałych pasażerów przedziału spokojnie podziękował i poszedł dalej. Czas podróży systematycznie upływał. Każdy z pasażerów zajęty był sobą. Dwóch najspokojniej w świecie drzemało, trójka wpatrzona w swoje multimedialne smartfony. Monika na przekór wszystkim zajęła się wcześniej zakupionym prowiantem. Zjadła jednego z zakupionych rogali, dopchała go kilkoma ciastkami i zapiła sokiem. Potem wyciągnęła słuchawki do smarfona, podłączyła je i zapuściła sobie swoją ulubioną muzę. Oparła się wygodnie w siedzeniu, wpatrzyła w okno i znów rozmyślała. Myśli plątały się jej w głowie nieustannie. Jedne o domu rodzinnym, drugie o wizjach, jakie ją nawiedzały, kolejne o pracy i kolegach i koleżankach. Powinna poodpisywać na ich smsy i wiadomości, które otrzymała, gdy przez ten krótki czas przebywała w szpitalu. Jednak nie miała teraz parcia na bawienie się w pisanie z kimkolwiek i czegokolwiek. Droga jeszcze daleka, więc może później to zrobi. Właśnie w słuchawkach zabrzmiał dźwięk jej ulubionej piosenki. Cichutko bezgłośnie zanuciła sobie: I’ Know I’m not alone I’ Know I’m not alone Znała angielski i wiedziała, że w dosłownym tłumaczeniu znaczyło to: „Wiem, że nie jestem sama…”. Ale teraz czuła się na bardzo samotną i zadrżała na myśl o innej źle brzmiącej muzyce i słowach. Wpatrzona i wsłuchana w dźwięki ze słuchawek nie spostrzegła, że widok za oknem przybrał złowieszczą barwę. Księżyc, który co jakiś czas przebijał się z za chmur był krwisto czerwony, drzewa w lasach, które dostrzegła w ciemności z za okna pędzącego pociągu budziły grozę swoimi monstrualnie koszmarnymi kształtami. Wpatrywała się w to jak zahipnotyzowana. Światła w przedziale i w pozostałej części wagonu prawie nie było, jedynie niewiadomego pochodzenia poświata wyznaczała kontury miejsca. Skierowała wzrok na pozostałych pasażerów. Siedzieli w komplecie, ale ich twarze i sylwetki nie były tymi samymi, które siedziały na swoich miejscach wcześniej. Wszyscy wpatrywali się w nią swoimi przeklętymi zakrwionymi oczami a ciała mieli bladoszare. Nic nie mówili, nie było żadnych ruchów ani gestów; siedzieli i wpatrywali się w nią. Stała za zamkniętymi szklanymi drzwiami przedziału z dłońmi opartymi o szybę i jak tamci wpatrywała się jej oczy. Mała zabiedzona dziewczynka w białej koszuli nocnej nad kolana z bladoszarą cerą. Jej krwiste oczy wyrażały złowrogi smutek i żal. Po chwili jej koścista mała dłoń złapała za klamkę drzwi przesunęła je, wejście do przedziału było wolne. Z korytarza dało się czuć stęchłe zepsute powietrze wypełnione smrodem trupiego jadu. Mała zmora zrobiła krok i przestąpiła próg przedziału kolejowego a oni patrzeli. Strach, czysty naturalny strach, połączony z lękiem ogarnął Monikę widzącą jak ta istota zmierza do niej. Mimo wziętych wcześniej lekarstw serce odezwało się mocniej. Wpatrzona w kroczącą małą postać siedziała sparaliżowana. W tym momencie donośny wbijający się w głowę odgłos gongu z głośnika w przedziale wybił ją z tego koszmaru. Pani spikerka stanowczym głosem informowała o tym, że zbliżają się do stacji Poznań. Jak to się stało i kiedy upłynął jej czas między Wrocławiem a Poznaniem pojęcia nie ma. Siedząc dalej w bezruchu, wsłuchiwała się wypowiadane słowa komunikatu niczym hymnu zwycięstwa. Popatrzyła ukradkiem po współpasażerach, ale nic ich nie wyróżniało, byli zwykłymi najnormalniejszymi ludźmi i do tego w pełni wyglądali na żywych. Troje z nich wstało i szykowało się do opuszczenia przedziału by wysiąść na najbliższej stacji. Zebrali bagaże i wyszli na korytarz wagonu, gdzie zebrał się spory tłum gotowy do wysiadki. Pociąg wjechał na jeden z peronów dworca w Poznaniu. Zatrzymał się, otwarto drzwi i czekający na korytarzu opuścili pojazd. Gdy jedni wysiedli, drudzy pasażerowie wypełnili wagon i rozeszli się po swoich przedziałach. Do nich również weszła dwójka. Matka z córką. Zdyszane przekroczyły próg i z pełną grzecznością przywitały się. Matka zarzuciła walizki na ich miejsce nad siedzeniami ogarnęły podręczne torebki, zdjęły płaszcze i usiadły. Dziecko usiadło przy oknie naprzeciw niej a mama dziewczynki na środkowym miejscu obok Wtedy Monika zobaczyła coś, co było już naprawdę sporym psychicznym jak dla niej przegięciem. Dziewczynka, ubrana była w szare dopasowane do ciała leginsy, czarną bluzkę z długimi rękawami a na to wszystko miała ubraną białą sukienkę sięgającą troszkę ponad kolana. I te jasne krótkie włosy. Tak jakby widziała ją; małą zmorę tylko żywą i wyraźnie szczęśliwą, co uwidaczniał jej szczery uśmiech na dziewczęcej buzi. Tego było w tym momencie za wiele. Wstała zabrała płaszcz i ubierając go wyszła z wagonu na peron. Do odjazdu było jeszcze około dziesięciu minut miała, więc trochę czasu by pobyć na wolnej przestrzeni. Pomyślała o świeżym powietrzu jednak tego tu w bliskości z kolejowym taborem trudno było uświadczyć. — Co tu się do jasnej cholery dzieje?! — zaintonowała szeptem przez zaciśnięte zęby — przecież ja zwariuję, co się cholera dzieje?! — pytała w głos sama siebie chodząc wzdłuż od jednych drzwi wagonu do drugich. Widziała jak niektórzy podróżujący, którzy będą kontynuować jazdę, potajemnie ćmią papierosy. Pewnie gdyby paliła sama by to robiła, ale zawsze była, jest i będzie wrogiem tego obrzydliwego nałogu. Nie była również zwolenniczką przekleństw jednak przy zaistniałej sytuacji poczuła delikatną ulgę, gdy sobie po prostu najzwyczajniej w świecie zaklęła. Miała chęć to wykrzyczeć, ale mądrość umysłu i resztki opanowania pokierowały ją na zdroworozsądkowe zachowanie. Chwyciła telefon i wybrała numer. Dzwoniła do Maksa. Już nawet nie okazywała emocji, gdy liczyła ilość sygnałów do odebrania przez niego połączenia. Czekała. — No hej Moniu. Jak tam w podróży? — Zapytał niczym niezmąconym tryskającym dobrym humorem. — Źle, bardzo źle. Maks coś się dzieje ze mną nie tak. Ciągle mam jakieś wizje, prześladuje mnie ta mała zmora, o której Ci już mówiłam. Mało tego teraz jestem w Poznaniu i wyobraź sobie, że dziwnym zbiegiem okoliczności do mojego przedziału wsiadła matka z dziewczynką, która nie dość, że ubrana jest podobnie jak ta zjawa to jeszcze z wyglądu mi ją przypomina. No przecież to jest jakaś paranoja. — Mówiła to z ogromną frustracją w głosie. — Moniś; moja droga a może te Twoje paranoje to efekt zażywanych leków i zupełnie niepotrzebnie się dodatkowo frustrujesz? Spróbuj się wyluzować a zobaczysz, że będzie ok. Nie powinnaś brać wszystkiego, co Ci się śni na poważnie.- Pouczał ją. — Ale słuchaj mi się to nie śni; to jest jak jakieś pieprzone objawienia. — odparła ze złością. Nagle w słuchawce usłyszała dobiegający z oddali kobiecy głos. Wydał się jej znajomy. Zamiast się starać uspokoić kumulowała się wściekłość. — Maks czy ty z kimś jesteś? — Zapytała wprost — Tak z Roksaną. — Odpowiedział jakby to było nic znaczącego. — Idziemy do knajpy — No pięknie to mnie wysyłasz na odpoczynek do matki setki kilometrów od Wrocławia a sam z Roksanką do knajpy?! Fajnie, super nie ma, co! — brutalnie już bez ograniczania się wykrzyczała mu to do słuchawki. Z oczu polały się pierwsze krople łez. — Ale Monika! Przecież ………. — nie pozwoliła mu dokończyć, rozłączyła rozmowę. Spojrzała na peronowy zegar wybił punktualnie osiemnastą i w tym momencie przez głośniki zapowiedziano odjazd jej pociągu. Zachwiała się, gdy wchodziła na stopnie prowadzące do wagonu. W przedziale pasażerowie nawet nie zwrócili uwagi, gdy zawiesiła płaszcz i usiadła. Jedynie mała dziewczynka bacznie ją obserwowała. Gdy zobaczyła zapłakaną twarz dziewczyny w najbardziej beztroski sposób zapytała. –, Dlaczego Pani płacze? — słysząca to pytanie mama dziewczynki natychmiast zareagowała. — Klara, to nie Twoja sprawa. — Strofując dziecko podała Monice chusteczkę higieniczną. — Proszę. I niech Pani wybaczy córce; ona zawsze była wścibska. — Nic się nie stało. — Odpowiedziała wycierając zapłakane oczy. — Widzisz mała płakałam, bo my kobiety często płaczemy. — To ja jak będę kiedyś kobietą to też będę często płakać? — Gdy zadawała to pytanie wszyscy w przedziale, którzy już od jakiegoś czasu stali się obserwatorami tej sytuacji zaśmiali się chóralnie. — Obyś nie musiała i nie miała powodów do płaczu? — Zaopiniowała — Chyba to raczej niemożliwe w kobiecym życiu. — Zsumowała mama dziewczynki. Spojrzały na siebie porozumiewawczo wymieniły uśmiechy, po czym każda znów zajęła się sobą. Monika wróciła do rozmyślań; teraz doszedł jeszcze jeden problem: Roksana. Od teraz już; była jej najlepsza koleżanka kiedyś prawie przyjaciółka. Znały się od czasów studiów. Wspólnie przebrnęły przez ten czas, gdy mieszkając razem w akademiku wspierały się wzajemnie. Jedna z drugą tworzyły zgrany duet, nie tylko w nauce, ale we wspólnych zabawach i wyjazdach. Gdy przyszedł czas na znalezienie pracy Roksana bez wahania wciągnęła ją w środowisko bankowe, gdzie miała dużo znajomych. Wśród nich Maksymiliana, który dzięki układom i pozycji załatwił im pracę. Jednak, gdy rozpoczęły pracę w banku ich relacje mocno się schłodziły. Nie żeby ze sobą walczyły, ale Roksana była swoistą konkurencją dla Moniki, jeśli chodzi o relacje z Maksem. I chyba obie były o niego wobec siebie zazdrosne. Myślała, że skoro to ona prowadzi z nim pracę nad fuzją bankową to jest tą na lepszej pozycji? Tylko teraz to Roksana była z nim na kolacji a ona w drodze. Spojrzała na zegarek, dochodziła dziewiętnasta, mrok za oknem już całkowicie pokrył listopadowy dzień. Do końca podróży jeszcze dobre trzy godziny a zmęczenie dawało się coraz bardziej we znaki. W przedziale prócz niej, czwórka pasażerów w spokoju znosiła znój podróży. Starszy pan w wieku około sześćdziesięciu lat spał, jego żona wpatrywała się w widok za szklanymi drzwiami. Mama dziewczynki z gorliwością zajęta była pisaniem na smartfonie. Jak dało się zauważyć, pisała z kimś na facebooku. Jej córka wzorcem podobna do małej zmory; tylko żywa i bardziej urokliwa również zajęta była klikaniem w fona. Jednak ona najwidoczniej w coś grała, na co wskazywały żywiołowe odruchy i zachowanie. Spokój totalny niczym niezmącony panował w przedziale. Z zewnątrz dało się słychać rytmiczne bicie taboru o tory. Pociąg mknął do swojego celu. Wpatrywała się w postać dziewczynki; widać było, że mała Klara; urocza, śliczna dziewczynka jest szczęśliwą córką swoich rodziców. Z jej twarzy epatowała radość. Kim więc była i jaki cel miała w swoich wizjach podobna do niej a jakże inna mała zmora? Znów pytanie, na które, w żaden racjonalny sposób nie mogła sobie odpowiedzieć. Czy coś je łączyło? Czy to tylko omam urealniony wybryk jej wyobraźni? Maksymilian sugerował niepożądane działanie leków; ale niemożliwe by aż tak działały. Chciała skorzystać z dobrodziejstw internetu, ale nie lubiła serfować po necie używając smarfona, więc odstąpiła od tego pomysłu. Bardziej wygodne zdawało się wykorzystanie laptopa. Wstała i ostrożnie dosięgła swoją walizkę. Położyła ją na swoim siedzeniu otworzyła i z pośród spakowanych w niej rzeczy wyjęła laptopa. Ponownie zamknęła walizkę i wrzuciła ją na swoje miejsce. Usiadła wzięła sprzęt na kolana, otworzyła i odpaliła. W pozostałych pasażerach jej zachowanie nie wzbudziło absolutnie żadnej reakcji. W XXI wieku pasażer z laptopem na kolanach, z fonem w dłoni lub tabletem to żadna sensacja a praktycznie codzienna normalność. Weszła w połączenia wi-fi, znalazła usługę „Hot spot — pkp mobile”, wpisała poznane wcześniej hasło i połączyła. Otworzyła zainstalowaną u siebie przeglądarkę internetową i…? Blokada umysłu. Jakie słowo, klucz wpisać by ruszyć nurtujący ją problem? Myślała. Jedyne sensowne słowo, które jej przyszło do głowy to: „Zmora”, wpisała w przeglądarkę i wcisnęła wyszukaj. W otwartej zakładce kręciło się buforowe niebieskie kółeczko trwało to dłuższą chwilę, ale wreszcie pojawiła się lista możliwych opcji do analizy. Wybrała dwie notatki: pierwsza; „Zmora nocna czy Demon? Dlaczego przychodzi?”. Przeczytała i po analizie wynikało, że objawienie zmory może być tak zwanym „paraliżem przysennym”. Jego objawy szybko skojarzyła z ostatnim atakiem arytmii, bo objawy tego zjawiska praktycznie pokrywają się z jej zawałem. Ktoś uciska pierś, jesteśmy sparaliżowani, świadomi, oczy są otwarte, ale mięśnie nie poddają się naszej woli. Autor opisuje kilka przykładów, powołując się nawet na naukowe doświadczenie dr Jamesa Cheyne’a z Uniwersytetu w Waterloo. Kliknęła na drugi wątek: „Obrona przed zmorą”. Autorka artykułu skupiła się szczególnie na działaniach istoty, jej ewentualnych ofiarach sposobach przed obroną od niej. Według wierzeń ofiarą zmory padały często młode dziewczyny i młodzi nieżonaci mężczyźni. Przerażające było to, że Monika gdyby wierzyć w te wszystkie wierzenia była potencjalną możliwą ofiarą zmory. Najgorsza zdawała się być uzasadniona wiara w to wszystko, bo przecież, to, czego doświadczała nie było jedynym odosobnionym przypadkiem i jedynie połączenie tego, jak twierdził Maks, z zażywanymi lekami i przebytym zawałem dawały nadzieję, że nie dzieje się nic złego. Po przeczytaniu włączyła jeszcze „You Tub’a” by wyświetlić kilka obrazów ze zmorą. Ilość filmów z tą postacią była zatrważająca. Obejrzała ledwie fragment losowo wybranego i po chwili wyłączyła. Wyłączyła również przeglądarkę i już chciała zgasić laptopa, gdy na ekranie pojawiła się postać. Stała ledwo widoczna w poświacie z wyciągniętym rękoma jej smutna twarz wpatrzona w Monikę zakrwionymi oczami i półgłos płynący z sino szarych ust, dziewczynki ubranej w szarobiałą koszulę nad kościste kolanka.

„Będziesz ze mną

I ze mną zostaniesz

Już na zawsze

Na wieku wieków amen”

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 45.98