E-book
10.29
drukowana A5
23.31
drukowana A5
Kolorowa
43.58
Na zakręcie

Bezpłatny fragment - Na zakręcie


3.5
Objętość:
57 str.
ISBN:
978-83-8189-410-4
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 23.31
drukowana A5
Kolorowa
za 43.58

Motto:

Codziennie podążamy za czymś mistycznym, wyimaginowanym obrazem kogoś lub czegoś, co mogłoby nas bardziej uszczęśliwić, jednocześnie gubiąc po drodze to, co najcenniejsze — własną tożsamość. Pragnienie bycia szczęśliwym absorbuje nas tak bardzo, że go nie dostrzegamy, omijając jego promienny dotyk dzień po dniu, godzinę po godzinie gdy, mamy je na wyciągnięcie własnej dłoni. Nasuwa się zasadnicze pytanie: czym jest to niezmącone niczym szczęście? Pięknym obrazem zachodzącego słońca, życzliwością ludzką nieskażoną wyrachowaniem i wyższością osobistych korzyści? Posiadaniem pozycji najwyższego szczebla na drabinie hierarchii społecznej, czy umiejętnością bycia sobą bez względu na otaczające nas czynniki zewnętrzne? Odpowiedzi powstanie tyle, ile zrodzi się istnień na ziemi. Kochamy, nie zdając sobie z tego sprawy. Jesteśmy podziwiani, szanowani, uwielbiani w każdym geście, słowie, spojrzeniu, lecz nie doceniamy tego, a wszystko dlatego, że za bardzo kombinujemy…


Aneta Jakubowska

Znalazłam się w dziwnym miejscu nieznanego mi miasta. Uliczny gwar oplatał moje ciało niczym pajęcza sieć. Stałam wpatrzona w pędzących niczym szarańcza ludzi, potrącających się wzajemnie. Za czym oni tak gonią? To i setki innych pytań bombardowało mój umysł. Słońce drobnymi promykami wdzierało się w zranione serca, na pozór szczęśliwych przechodniów. Nagle za plecami usłyszałam męski, znajomo brzmiący głos:

— Tomasz dzwonił do ciebie kilka razy. Musisz się zdecydować. Odwróciłam głowę. Metr za mną stał Grzegorz, kolega z uczelni i kumpel kogoś, kto kilka lat wcześniej wywrócił moje skromne życie do góry nogami. Dzisiejszy poranek skrywał w sobie wiele tajemnic. Świadomość minionych dni powracała niczym bumerang.

— On nie ma już zbyt dużo czasu. Nie możesz dłużej zwlekać z decyzją? — usłyszałam. Na co nie ma czasu i co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Zdziwienie ogarnęło mnie jeszcze bardziej.

— Teraz to ja nie rozumiem. Zgodziłaś się przyjechać, tak? Zdaję sobie sprawę z tego, że nasza rozmowa telefoniczna nie wypadła najlepiej i jestem skłonny wiele wyjaśnić.

Rany, oberwałam czymś w głowę podczas podróży czy co? Krew krążąca spokojnie do tej pory, nabrała teraz zawrotnego tempa. Czułam uciekający grunt spod własnych stóp.

— Źle się czujesz? Niedaleko jest miła kawiarenka. Zapraszam cię na świetną kawę, zwłaszcza, że wyglądasz na przemęczoną.

Grzesiek opowiedział mi o prywatnym życiu i chorobie Tomka, po tym jak odszedł z naszej rozgłośni radiowej. Nigdy bym nie przypuszczała, że tacy faceci jak on mogą nagle przewartościować to, co do tej pory było mottem ich szalonego życia. Zwłaszcza, że to Tomek szedł przez nie niczym czołg, wydeptując jego kolejne ścieżki. Pojedyncze elementy zaczęły układać się w całość. Życie nabierało barw, tylko jakich?


— Nieuleczalnie chory, nasilające się objawy, lekarze twierdzą, że zostały mu tylko dwa miesiące — usłyszałam wybudzona z jakiegoś dziwnego letargu.

— Wiem, że jego pragnieniem jest spędzenie z tobą tych kilku chwil. Myślę, że macie sobie wiele do wyjaśnienia. Bardzo mu na tym zależy. Tu masz jego komórkę i adres, pod którym obecnie przebywa. Wyciągnęłam dłoń po skrawek białej kartki. Szumiało mi w głowie, uszach, nie potrafiłam znaleźć sensownego wyjścia z tego cholernego impasu. Nie chciałam dawać nadziei, nie byłam na to jeszcze gotowa.

Wiosenny wiatr otulał delikatnym powiewem.

Radość ciepłych, słonecznych promieni, dźwięki ptasich melodii sprawiły, że przestałam słuchać głosu rozsądku. Setki pytań nękających mój umysł wciąż pozostawały bez racjonalnych odpowiedzi.

Postać Tomasza siedzącego tyłem na ławce została wrysowana w ogólny parkowy krajobraz. Podeszłam bliżej. Lęk ogarniał mnie z coraz większą siłą. Nie wiem, czego obawiałam się bardziej, czy tego co podaruje mi los, czy powrotu gorących uczuć, które pomimo upływu lat i przykrych zdarzeń, wciąż żywiłam do niego. Odwrócił twarz. Stałam bezradna, przestraszona, głęboko wierząca w słuszność podjętych decyzji. On sam nie wierzył, że mnie jeszcze kiedykolwiek zobaczy, że spełnią się jego pragnienia sprzed lat. Blaskiem bijące, oczy podkreślały jego promienny uśmiech.

Czymże jest chwila radości w obliczu dogasających dni i czymże jest koniec drogi w obliczu miłości? — Tamtego dnia nie umiałam znaleźć właściwej odpowiedzi. Wstał z ławki, podpierając się laską. Objął mnie ramieniem, czule tuląc do swego boku. Nic się wtedy nie liczyło. Ja i on. On i ja… Spacerowaliśmy parkowymi alejkami, podziwiając cuda natury. Wpatrzeni w piękno tryskających fontann, zastanawialiśmy się, dlaczego los podarował nam kolejną szansę. Uświadomiliśmy sobie, jak wiele utraciliśmy przez te wszystkie samotnie spędzone dni.

— Ania, mam ci tak wiele do powiedzenia.

— Tomek, proszę nie rozdrapujmy starych ran. To nie ma najmniejszego sensu. Nie cofniemy czasu i tego, co się wydarzyło. Dajmy krok naprzód, nie robiąc jednocześnie dwóch w tył.

— Posłuchaj, nie pozostało mi wiele czasu.

Przeszczep może zostać odrzucony przez mój organizm.

— Może, ale nie musi. Nie możesz się poddawać, nie teraz! –Aneczko, to szpiczak mnogi. Chemioterapia zawiodła, pozostała mi wiara, nadzieja i… Lekarze twierdzą, że po ostatnich badaniach wyjście z choroby to jak wygrana w totka. Chwile, które mi zostaną dane, pragnę spędzić razem z tobą.

Słowa te zabrzmiały niczym oświadczyny i jednocześnie jak zapowiedź kończącego się związku. Jedyną rzeczą, na którą mnie było stać to delikatny pocałunek lądujący na jego wargach. Świat zawirował. Ziemia zaczęła drgać pod naszymi stopami. Było w tym coś magicznego

i przerażającego. Bałam się go ponowni kochać, a potem utracić. Bałam się kolejnych ran, ponieważ ostatnie zabliźniały się kilka lat. Pomimo lęku, nie potrafiłam powiedzieć „nie.”

„Magiczne ognie tej jesieni, płomyki w sercach naszych jasne, była w nich ziemia rozgwieżdżona i noc uczuciem rozjaśniona…”

Słowa piosenki płynącej z samochodowego radia nabierały dla mnie na chwilę obecną innego wymiaru niż dotychczas. Wracałam do rodzinnego miasta, nie dając Tomkowi ostatecznej odpowiedzi. Świat zza szyb pędzącego auta wydawał się obcy.

W pewnym momencie uszczypnęłam się mocno, myśląc, że to tylko sen, z którego zaraz się obudzę i nie będzie tylu pytań bez odpowiedzi. Wieczór spędziłam w samotności, otulona ciepłem własnego domu i dźwięków muzyki. Kiedy jesteś blisko, zapiera mi dech. Nie ma nic, czego bym się bała, kiedy otulasz mnie swoim ramieniem. Nikt nie mógł być blisko mnie do czasu, aż pojawiła się twoja miłość. Cokolwiek miałabym poświęcić będę dla ciebie, będę podążać za swoim sercem, jeśli tylko mnie o to ponownie poprosisz.


Tak pragnęłam wyszeptać mu te słowa, poczuć się jak nastolatka kochająca szczerą i czystą miłością. Wpatrując się w rozgwieżdżone niebo, starałam się uciec od skomplikowanej rzeczywistości. Los ma dla nas ciekawe wątki. Łzy napłynęły mi do oczu. Czułam ogromny ból. Z jakiegoś powodu nasze drogi rozminęły się przed laty i z jakiejś przyczyny połączyły się dziś ponownie. Dlaczego?

Przerażające konary drzew rozwidlały się jeden po drugim, ukazując kolejny kilometr drogi. Zaczęłam się zastanawiać, kto komu ma pomóc odnaleźć szczęście i właściwą drogę. Z godziny na godzinę

czułam, jak wielka pajęczyna życia oplata mój umysł. Ktoś kierował losem nas obojga, ale po co?


— Cześć. Pamiętasz, mam u ciebie pewną przysługę, chodzi o kobietę.

— Kochankę?

— Nie, wspólniczkę. Musisz mi pomóc pozbyć się pewnych niewygodnych tajemnic sprzed lat.

— A co konkretnie masz na myśli?

— Chcę wiedzieć, z kim się spotyka nasza pani vice i z jakiego powodu. Wiem, że w jej życiu ponownie pojawił się tamten facet. Koleś coś chyba węszy. Wystarczająco już namieszał. Nie zamierzam po raz drugi popełnić tego samego błędu. Wolę mieć rękę na pulsie. Ona nie może się dowiedzieć o tamtej sprawie. Wybór środków należy do ciebie. Nie interesuje mnie, czy zaciągniesz ją do łóżka, czy podrzucisz pluskwę w jej domu, bądź wymyślisz coś równie obrzydliwego. Masz być skuteczny i szybki w działaniu! Jasne?!

— Ok. Bez obaw. Po znajomości wezmę połowę tego, co do tej pory. Dla mnie liczy się tylko kasa.

— W przyszłym tygodniu organizujemy huczną imprezę w Wiśle. –Hotel Gołębiewski. Tu masz zaproszenie.

— Dla mnie liczy się tylko kasa.

Marcin nie uznawał porażek zarówno na płaszczyźnie zawodowej, jak i prywatnej. Był wierną kopią własnego ojca, którego zawsze potępiał za jego egoizm i wyrachowanie, a teraz stawał się klonem własnego przodka. Mając wiele na sumieniu, nie potrafił rozstać się z popapraną przeszłością. Ciemna strona Marcina, hołdującego zasadzie kto silniejszy ten żyje, coraz częściej wychodziła na światło dzienne.


— Dobra, jak ją rozpoznam?

— Pamiętasz kobietę towarzyszącą mi podczas ostatniej konferencji prasowej?

— To ta szczupła szatynka o fascynującym spojrzeniu? Elegancka babka. Widać, że wie czego od życia oczekuje.

— Ty się nie masz nią ekscytować jak jakiś smarkacz, tylko wybadać jej zamiary.

— Spokojnie. Masz to u mnie jak w banku.

— Obym się nie pomylił. — Wycedził, znikając za szklaną ścianą studia.


Cztery lata wcześniej…


Wierny przyjaciel potężną obroną, kto go znalazł, skarb znalazł. Mój obecny skarb czuwał przy mnie od kilku dni, nieustannie przytrzymując mą rozszarpaną duszę nad krawędzią zwątpienia.

— Anka! Nie możesz obwiniać się tylko dlatego, że jakiś nieposkładany prymityw postanowił sprzedać własną duszę diabłu. Zyskałaś wiele: otworzyłaś własne imperium medialne, w którym audycje nadawane na żywo zyskały w ostatnich czasach ogromny szacunek wśród słuchaczy. Masz piękny, wymarzony dom z zaprojektowanym przez siebie ogrodem, a przede wszystkim oddanych przyjaciół.

— Do tej pory nie umiem wyjść z podziwu jak Tomek mógł postąpić tak bezdusznie, sprzedając siebie wraz z częścią naszych pomysłów w tak trywialny sposób. Pracowałam z nim wcześniej w „Naszym radiu nocą”. Nigdy nikomu nie wadził, konflikty załatwiał drogą dyplomatyczną. Zwykły, spokojny, nad wyraz uprzejmy facet.

— Tacy cichutcy, milutcy, mający niewiele do powiedzenia posiadają przeważnie ogromne uszyska, a jęzory długie niczym kameleon. Patrzą chytrze, czekając na jakiekolwiek potknięcie z twojej strony. Osobiście nie znam go długo, ale od samego początku wydawał mi się na swój sposób cwany i fałszywy. Cyniczny drań!

Ostre słowa Igi nie polepszyły mojego samopoczucia. Wiedziałam, że zawsze mogę na niej polegać. Nie ważne, czy miałam rację, czy nie. Ona w każdej sytuacji broniła mnie jak lwica. Była dla mnie kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Była dla mnie jak siostra. –Obserwowałam go od dłuższego czasu i coś przestało mi nagle pasować do całości. Podczas ostatnich audycji nad morzem zaczął się podejrzliwie zachowywać. Mnie, jak wiesz podświadomie włącza się w takich sytuacjach sygnał ostrzegawczy i zaczynam mimowolnie analizować zachowanie gościa. Zbyt dużo kierował pytań, stawiając je przy tym w nieodpowiedniej formie, niemalże wymuszając ode mnie natychmiastowych odpowiedzi. Odebrał o jeden telefon za dużo i tym samym utwierdził mnie w przekonaniu, że sypie „górze”, czyli jednemu z moich wspólników, informacje na mój temat. Co robię, co zamierzam stworzyć w następnym sezonie, co myślę i czuję, pełen pakiet. Wygląda na to, że „ukochany kolega” nie ma pojęcia z kim zadarł. Analiza jego osobowości nie była zbyt skomplikowana, tylko że podświadomie długo nie chciałam dopuścić do siebie takich „rewelacji”.

— Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zastępstwo Marcina okazało się bezcenne…


Hm… Szczęście, że nie wszyscy, z którymi pracuję są konfidentami i gruboskórnymi mendami. Ostrzeżenie Marcina otworzyło mi oczy na cały wcześniejszy ciąg wydarzeń. — Wiesz Iguś mam pewien pomysł — oczy zaiskrzyły dzikością spojrzenia. –Pan perfidny dostanie nauczkę, wpadając we własne sidła. Wykręcę mu taki numer, że z własnych butów wyskoczy.

— No wreszcie dostrzegam pozytywne oznaki. Anna Prajs przebojowa i walcząca o swoją pozycję jak dawniej. Kobieto, to ty dobierasz sobie pracowników i ty rozdajesz karty w tej grze.

— Nienawidzę, jak ktoś podcina mi skrzydła, działając z czystą premedytacją. Boli mnie, że mu zaufałam, traktując go jak przyjaciela, więcej niż przyjaciela, ale teraz to on będzie mnie błagał o litość. Ma niejeden grzeszek na swoim koncie, a jak się postaramy, to przybędzie mu ich jeszcze odrobinę. Miałam nosa, co do tego urlopu w otoczeniu twoich ukochanych fal i piasku na wydmach — Iga wyszczerzyła zęby w szczerym uśmiechu.

— Piasku? Chyba śniegu. Nieważne serdecznie dziękuję, że mnie namówiłaś na parę dni odpoczynku. To pozwoli mi się zdystansować do pewnych spraw.

— No to zmieniamy temat.

— Taak, a na jaki? — spytałam ze zdziwieniem na twarzy. –Twojej książki słoneczko. W jakim tempie posuwa się promocja? Ostatnio mówiłaś, że to kwestia paru tygodni? — Rzeczywiście, obecnie sytuacja wygląda troszeczkę inaczej, niż sobie początkowo to wyobrażałam. Pierwotny szkic prze- widywał dwa wejścia antenowe i kilka spotkań autorskich w księgarniach. Renata szykuje ciąg wyjazdów promocyjnych, mających odbyć się w kilkunastu miastach. Program będzie napięty i z tego powodu przesunęłyśmy całą zabawę jeszcze o dwa miesiące. Sama wiesz, że teraz moja nieobecność w radiu nie wchodzi w grę. Musimy zakończyć cykl programów, w przeciwnym razie rozgłośnia nasza poniosłaby kolosalnie duże straty.

— Wiem, będę trzymać kciuki.

— Idziemy na spacer po plaży? Szum fal i zapach morskiego powietrza zawsze koił w moim sercu największe smutki. Odzywał się do ciebie nadkomisarz Lubecki? — zawadiacko zagaiłam. — Telefonował kilka razy, zapewniając mnie, że podejrzany o włamanie do mojego lokum „odpoczywa” bezpiecznie za kratkami. Przedwczoraj złapali drania. Podobno nie mam się czego już obawiać. –To świetnie. Odstawiając całą sprawę na boczny tor, może byś się z nim w końcu umówiła?


Malutkie, dotąd niczym szpareczki, oczka Igi przybrały postać ogromnych pięciozłotówek.

— A czemu nie. Posłaniec przyniósł ci dwa dni temu piękny bukiet z bilecikiem. Co wam stoi na przeszkodzie? Widać, że facet kombinuje jak może, żeby się z tobą spotkać nawet w najbardziej przedziwnych okolicznościach.

— Nie mieszaj w to nieprzewidzianych zdarzeń. Ja ostatnio mam ich w nadmiarze. Chociaż patrząc na to z innej strony, może jest w tym coś intrygującego.

— Sama widzisz. Facet ustawiony, zawodowo nie będzie próbował wykorzystać twojej pozycji, aby się gdzieś wybić. Duży plus. Po drugie z tego, co wiem, nie jest związany z żadną kobietą, no i byłabyś przy nim bezpieczna 24 godziny na dobę.

Uśmiech na twarzy przyjaciółki był w istocie zapowiedzią ciekawostek.

— Niby tak, ale ma syna i to niewiele młodszego ode mnie.

— I co z tego? Syn synem, a ty nie marnuj takiej okazji. Wiek jest pojęciem względnym, ważne są chwile, które możemy przeżyć. Kogo obchodzą jakieś chore dane statystyczne? Naprawdę, nie bądź głupia! Nie goń za czymś, co jest niedoścignione, czy wyimaginowane.


— Taką specjalistką jesteś w związkowych sprawach? –Porozmawiaj z Tomkiem, na pewno jest jakieś wytłumaczenie tego całego nieporozumienia.

— Kochana, na pewno to umarł Kopernik, a Tomcio sprzedał mój osobisty projekt, podpisując się pod nim własnym nazwiskiem. Tylko swoim! Szkoda, że sam zapominał mi wspomnieć, o tym drobnym fakcie, zanim poszedł z nim do Marcina. Pracowałam nad nim bez wytchnienia. Zarwałam kilkanaście nocy w ostatnim kwartale, a on z zimną krwią przywłaszczył sobie cudze zasługi! Wiesz co, nie trzeba mieć wrogów, mając takich „przyjaciół”.

— No dobrze, a jak Marcin zorientował się, że ma przed sobą plagiat? –Kiedyś napomknęłam mu o moich pomysłach, potem widział szkic i stąd wiedział, że rzucony mu na biurko projekt jest moim dziełem. Zatelefonował do mnie jeszcze tego samego dnia. Nie ma nad czym deliberować.

— Człowiek jest tylko człowiekiem, istotą chwiejną. Porozmawiaj z nim.

— Wiesz, zadziwiasz mnie. A gdyby chodziło o nas, rozmawiałabyś po takim incydencie ze mną?

— Widzisz, sama nazwałaś to incydentem, więc… — Nie łap mnie za słowa.

Spojrzenie moje samo mówiło za siebie. Iga wycofała się. Hm, co za widok. Bezkres wody unoszącej swe czoło ponad wierzchołkami drzew, by niespodziewanie paść nam do stóp; wiatr otulający nasze ciała i niecodzienne piękno nadmorskiego krajobrazu. Lubię smutek pustych plaż zimą…

Nim się spostrzegłyśmy dokąd zaprowadziła nas nasza wyprawa i gdzie aktualnie się znajdujemy, pokonując kilkanaście kilometrów w tej harcerskiej wędrówce, było grubo po 12.00.

— Cholercia, powinnyśmy wracać, bo w przeciwnym wypadku przypływ zgarnie nas z tego suchutkiego lądu.

— Anka, a może wyrwiemy się gdzieś wieczorem? Mam namiar na fajny klub nocny. Rozerwiemy się, zapomnisz o kłopotach, powygłupiamy się jak dawniej. Co ty na to?

Pomimo błagań nie miałam najmniejszej ochoty na nocne potańcówki i ścisk przy zatłoczonym barze. Odmówiłam.

Dzisiejsze fale przybrały inny kształt, niż dotychczas, przemawiając swą tajemniczością w połączeniu z dzikością ekstremalnych doznań.

Zanosi się na sztorm. Wieczór spędziłam w otoczeniu ciszy własnego pokoju, spoglądając przez tarasowe okno na szalejący żywioł. Milczenie — przyjaciel, który nigdy nie zdradza, jak mawiał jeden z greckich filozofów. Zawsze wiernie nam towarzyszący w oczekiwaniu na nasze pięć minut. Zastanawiam się, czy powiedzieć Tomaszowi o wszystkim, o tym, że od samego początku wiedziałam, jakim jest cynicznym draniem, czy pozostawić go w tej nieświadomości i odpłacić pięknym za nadobne? Chaos wdzierający się pomiędzy setki kłębiących się myśli jest niczym krzyk dziecka rozdzierający serce matki. Mam ochotę wydrapać mu te ogromne, na pozór szczere oczka! Z drugiej strony wiem, że prawdziwa siła człowieka tkwi nie w uniesieniach, lecz w niewzruszonym spokoju. Przymknęłam zmęczone i opuchnięte oczy, wtulając głowę w mięciutką poduchę. Zegar wybił drugą nad ranem.


Dzień zapowiadał się miło i spokojnie. Ciepłe promienie zimowego słońca nadawały iskrzącego blasku śnieżnej, puchowej otulinie. Diamentowy połysk prowadził nas ku własnemu przeznaczeniu. Filiżanka mocnej, czarnej kawy delikatnie zaprawionej odrobiną mleka budziła mnie swym kunsztownym smakiem. Lubię ciche poranki, zapach świeżych rogalików cynamonowych, dźwięki muzyki instrumentalnej, wtapiającej się w każdy zakątek mojej sypialni. Niestety, coś, co jest pięknem samym w sobie, nigdy nie trwa wiecznie. Z tego niebiańskiego błogostanu wyrwał mnie, niczym bombowy alarm, telefon od Marcina.

— Witaj. Wiadomość z ostatniej chwili. W Sopocie przebywa osoba, z którą usiłuję się spotkać od kilku tygodni.

— Jestem aktualnie na urlopie, gdybyś na moment zapomniał. –Moja pamięć nie jest gorsza od twojej. To poważny inwestor. Być może problem naszych nowych edycji programów na żywo zniknie raz na zawsze. Jako jedna z nas powinnaś zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji, w której się obecnie znajduje nasza firma. Wszystko jest w twoich rękach wspólniczko.

— Wiem, nie musisz mi o tym przypominać. Masz na niego jakieś namiary: telefon, miejsce ulubionych spotkań, cokolwiek? –Dziś przed południem ma spotkanie w restauracji hotelu „Sofitel Grand Sopot”.

— I co? To wszystko! Żadnych konkretów?! Zirytowana postawą mojego wspólnika miałam ochotę zakończyć tę niezwykle pasjonującą pogawędkę.

— Nazywa się Maciek Starnawski. Poznasz go od razu. Wysoki, metr dziewięćdziesiąt szatyn, o niezwykle pogodnym spojrzeniu i szczupłej sylwetce. 11:15 Pamiętaj. To nasza jedyna szansa.

— Załatwione! Coś wymyślę. — Taak! Tylko co?

Miało być spokojnie, a czuję się prawie jak na linii ognia. Szybki prysznic, niedokończone śniadanie, flakonik indywidualnie dobranych perfum. Wszystkie drobiazgi nadawały ton przyszłych zdarzeń. Mam przynajmniej pretekst, aby go bliżej poznać. Zmierzając do jednej z najbardziej ekskluzywnych lokali, zastanawiałam się, jakiego rodzaju mężczyzną okaże się mój rozmówca: czarujący i niezwykle uwodzicielski, a jednocześnie sprawiający wrażenie zwykłego człowieka, czy nowobogacki biznesmen dorabiający się pozycją tatusia, czyli nudny i

arogancki? Śnieg padał coraz to większymi płatkami, rozbijając się o przednią szybę mojego auta.

Hotel jak zwykle pełen exclusive. Ogromne, żywe palmy dekorowały stylową secesyjną recepcję. Przechodząc pod arkadami, trafiłam prosto w denerwujące spojrzenie recepcjonisty.

— Słucham. W czym mogę pani pomóc?

— Szukam Macieja Starnawskiego. Byliśmy umówieni na śniadanie. –Pani nazwisko? Reprezentuje pani gazetę… — pytanie to zwaliło mnie z nóg i jednocześnie błysnęło nowym pomysłem w głowie — Słucham?! Pan sobie kpi ze mnie? Maciej Starnawski jest moim wspólnikiem, ale nie sądziłam, że w takim prestiżowym hotelu jak ten, pracują tacy dyletanci. Jak może mnie pan nie znać?! –Przepraszam… — wtapiając się w moją nową rolę, nie pozwoliłam skończyć temu biedakowi.

— Dosyć! Pauperyzacja pańskiej mentalności, nie obliguje mnie do dalszych wyjaśnień ani konwersacji z panem!

— Proszę tędy — czerwony jak burak pracownik recepcji zaprowadził mnie dokładnie tam, gdzie sobie życzyłam. Otwierając kolejne drzwi, ujrzałam przepiękną salę, poprzedzoną in antis.

— Najmocniej przepraszam, że zakłócam pański spokój, ale pana wspólniczka nie dawała za wygraną. — Oczy Macieja błysnęły w zwierzęcym spojrzeniu. Zdziwienie, które usiłował ukryć pod maską iście chłodnego faceta, dodało mi sił.

— Dziękuję. Hm, być może moja koleżanka stosuje niekonwencjonalne metody w działaniu, ale zawsze osiąga cel.

— Słysząc te słowa odetchnęłam z ulgą. Mógł mnie wyrzucić, wyjawiając prawdę. Nie uczynił tego. Odesłał recepcjonistę, wkładając mały bonus do kieszeni jego marynarki.

— Zapraszam panią na śniadanie. Będziemy mogli lepiej się poznać. Więc co panią do mnie sprowadza?

Uśmiechnęłam się w geście wdzięczności. Przedstawiłam mu naszą propozycję.


Hm, jak cudownie jest wylegiwać się w ciepłym łóżku, nie zwracając uwagi na biegnący czas. Bosko jest nie gonić za niczym, nie odbierać telefonów… Kto o tak wczesnej porze usiłuje się do mnie dobić?

— Witam Pani Aniu — ze słuchawki wydobywał się baryton Macieja S. O ho, wycofał się z wczorajszych obietnic. Ze strachu milczałam jak grób.

— Nadmienię, że tym razem nie interesują mnie nasze sprawy zawodowe. Zafascynowała mnie pani swoją kreatywnością i spontanicznością. Spotkajmy się, powiedzmy na prywatnym gruncie. Proponuję wycieczkę, a raczej poranny spacer nad brzegiem morza. –Nie jestem pewna… — wtykając swoje przysłowiowe trzy grosze, nie pozwolił mi dokończyć.

— Proszę nie odmawiać. — Ton jego głosu powoli łagodniał, niosąc ze sobą pewnego rodzaju fascynację.

— To co? Mogę liczyć na odrobinę przyjaźni z pani strony? Milczenie jest dla mnie akceptacją. Przyjadę za godzinę, a pani zastanowi się na spokojnie i podejmie ostateczną decyzję.

Hm, zawodowo uwodzicielski dyplomata, prywatnie dyplomatyczny uwodziciel, interesujące połączenie. Słoneczny, zimowy poranek dostarczał wiele pozytywnej energii. Rozległo się stukanie do drzwi zanim zdołałam wskoczyć pod gorący prysznic.

— Proszę wejdź. — Nogi ugięły się pode mną. W progu zamiast Maćka stał Tomek, a raczej tkwił

bez ruchu niczym kamienny posąg. Masz czelność mnie niepokoić? Co ty sobie u licha wyobrażasz!

— pomyślałam. Myśli nie posiadały koordynacji z wypowiadanymi słowami.

— Wejdź — wysyczałam przez zaciśnięte zęby, zostawiając otwarte drzwi. Odwrócona plecami powędrowałam w kierunku okna. –Koleżanko, nie oceniaj pochopnie faktów, zanim nie ujrzysz dowodów.

No nie! Tego już za wiele! Nie potrafiłam ukryć zdenerwowania, a z rozdygotanej dłoni wyślizgnęła się porcelanowa filiżanka z ulubioną kawą.


W tle słyszeliśmy dźwięk tłuczonej zastawy. Zaczęłam w pośpiechu zbierać ostre kawałki i jak można było przewidzieć pokaleczyłam się na dobre.

— O ile mnie pamięć nie zawodzi, drogi kolego, dowody zostały rzucone wprost pod moje stopy. To twój autograf widniał do cholery czarno na białym pod opracowanym przeze mnie projektem. Zapomniałeś umieścić mnie w tle, a może moja rola w twoim barwnym życiu też była drugoplanowa?! Nie bądź bezczelny! Wściekłość ogarniała mój umysł z coraz większą siłą. Krople

krwi plamiące drewnianą podłogę, utworzyły na niej kosmatą plamę.

— A ty sarkastyczna i w ogóle, o czym ty mówisz kobieto?! Nigdy nie dopuściłbym się czegoś podobnego! Zacznij normalnie myśleć! To nie jest w moim stylu. –Czyżby? –To musi być jakaś pomyłka!

— Pomyłka? Pomyłką było to, że ci ufałam. Zwierzałam ci się z własnych słabości, pomysłów. Pozwoliłam zbliżyć się do siebie i to jak widać było największą niedorzecznością! Zniknij raz na zawsze, słyszysz! A teraz zamknij drzwi z drugiej strony!

— Tak to wszystko widzisz! Przykro mi, że byłem guzem na twojej głowie. — Wyszedł, nie oglądając się za siebie, pozostawiając jedynie woń wody po goleniu unoszącej się w powietrzu.

Jesteśmy krótkowzroczni, nie dostrzegając tego, co znajduje się blisko nas, jednocześnie sięgając wzrokiem dalej i dalej, zagłębiając się w definitywnie bezsensowne fakty. Coś, co pozornie wydaje nam się gładkie, jest w rzeczy samej chropowate i kanciaste. Zima zagościła w moim sercu, powiało wyjątkowym chłodem. Postanowiłam, że nie będę więcej marionetką w rękach pomylonego gracza, tyle, że wtedy nie rozumiałam, kto tak naprawdę nim jest. Wpełzłam pod upragniony prysznic. Pojedyncze krople, spływające po mojej twarzy stopniowo przybierały postać zminiaturyzowanego wodospadu. Chciałam zapomnieć, poczuć się przez moment swobodnie i beztrosko.


„Spadasz gdzieś w dół, na oślep wciąż gnasz,

twą karykaturę naszkicował czas.

Pojawia się noc, po nocy znów dzień,

odnajdźmy w nim słowa i życia sens.”


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 23.31
drukowana A5
Kolorowa
za 43.58