E-book
15.75
drukowana A5
29.49
Na szlaku

Bezpłatny fragment - Na szlaku

— dalsze przygody przyjaciół —


5
Objętość:
69 str.
ISBN:
978-83-8384-233-2
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 29.49

Książkę tę dedykuję Annie i Piotrowi, Beacie i Arkowi oraz znajomym i przyjaciołom.

I

Sobol bez żalu zakończył pracę z instytucji charytatywnej w której go zatrudniono. Ot tak jak na początku z dnia na dzień przyszedł do pracy tak teraz z dnia na dzień pozostał bez tego zajęcia. Nie przejął się tym w ogóle. Opuszczając mieszkanie służbowe, którym dysponował nie zastanawiał się gdzie pójdzie. Miał przecież swoje własne mieszkanie kwaterunkowe w swym rodzinnym mieście. Teraz mieszkał tam jego brat z rodziną. Umówili się, że ten nie będzie mu za to płacił, tylko będzie opłacał wszelkie należności za czynsz, media itd. Grzegorz kontrolował co jakiś czas, czy nie ma zadłużenia. Nie było. Pod tym względem jego brat okazał się konsekwentny. Zatem nie było powodów do obaw. Sobol mieszkał w stolicy i z tym miastem wiązał swoją przyszłość. Zawsze jednak miał gdzie wrócić, gdyby mu coś tu nie wyszło. Inaczej przedstawiała się sytuacja Arkadiusza Biłlo. Ten generalnie nie miał dokąd wrócić, więc trzymał się kurczowo Sobola. Grzegorzowi to nie przeszkadzało. Już dawno zdał mieszkanie służbowe i na gorącą prośbę swej koleżanki, przeniósł się na warszawski Ursynów, do niej do mieszkania. Anna Gaj — bo tak się Ona nazywała — mieszkała na pierwszym piętrze w jednym z bloków. Zajmowała trzypokojowe mieszkanie wraz z synem Piotrkiem. Chłopak był chory intelektualnie, więc musiała się nim opiekować. Ze względu na swoją tuszę — jak to u cukrzyków bywa — było jej coraz trudniej wykonywać obowiązki domowe jak i opiekuńcze względem syna. Pomocną dłoń w tych sprawach wyciągnął do niej właśnie Sobol. Pomagał jej w sprawunkach, corocznych remontach i generalnie był na każde jej zawołanie. Jeszcze jak pracował w instytucji charytatywnej zapewnił jej pomoc pracownika socjalnego. To jednak się skończyło. Anna została sama ze swoimi problemami. Zwyczajnie nie radziła sobie już. Kiedy dowiedziała się, że Sobol odchodzi z pracy, zaproponowała mu jeden z pokoi w swoim mieszkaniu w zamian za pomoc w codziennych sprawach. Sobol się na to zgodził i ulokował się u niej. Nie oponowała, gdy Grzegorz poprosił, aby na pewien czas — dokąd czegoś sobie nie znajdzie -wspólnie z nimi zamieszkał Biłlo. Tak więc obaj przenieśli się do niej. Zajęli wspólnie jeden pokój, który udostępniła mu Anna. Sobol spał na łóżku a Arek na rozkładanym fotelu. Mebel ten trzeba było codziennie składać po nocy i rozkładać do spania. W dzień bowiem pełnił On rolę fotela do siedzenia. Biłlo nie narzekał. I tak był wdzięczny Sobolowi, że ten do tej kobiety się za nim wstawił. Mieli tam pozostać tylko do czasu, objęcia przez Grzegorza posady Wice Prezesa w Spółdzielni Socjalnej oddalonej od stolicy około trzystu pięćdziesięciu kilometrów. Miało to nastąpić lada chwila. Prezes Zarządu Spółdzielni zadzwoniła do Grzegorza i poinformowała go, że nie nastąpi to jednak teraz tylko za dwa lata. Na tę wiadomość czekała też Anna, która nie była przekonana co do dobrych intencji Pani Prezes. Nie wtrącała się jednak, ale w duchu swoje myślała. Sobol siłą rzeczy, wraz z Arkiem musiał ten czas przeczekać u swej koleżanki. Piotr Gaj nie ukrywał swej radości z takiego przebiegu sprawy. Anna Gaj stwierdziła tylko, że Sobol i Biłlo mogą u niej mieszkać tak długo jak tylko chcą.

************

Arkadiusz Biłlo i Grzegorz Sobol już kilka miesięcy mieszkali u Anny Gaj. Wszyscy wzajemnie traktowali się jak członkowie rodziny. Pewnego dnia do Sobola zadzwonił telefon. Kiedy ten go odebrał okazało się, że dzwoni Prezes Zarządu Ogródków Działkowych w stolicy. Zaproponował On Sobolowi pracę w wewnętrznej służbie ochrony tych ogródków. Prócz umowy o pracę zaproponowano mu mieszkanie w samodzielnym domu, przeznaczonym właśnie na taki cel. Grzegorz miał dbać o skuteczność ochrony i zarządzać jej pracownikami. Za ostatecznym przyjęciem posady przemawiało wynagrodzenie i swoboda w działaniu. Anna i Piotr, gdy to usłyszeli nie kryli smutku. Sobol jednak ich zapewniał, że nie zostawi ich bez pomocy. Chciał aby w mieszkaniu do pomocy gospodarzom pozostał Arek. Ten jednak zaprotestował, stwierdzając, że razem tu przyszli i razem pójdą. Gajowie byli przygotowani na taką sytuację, więc od razu aprobując decyzję Sobola zapewnili go, że kiedy na prawdę nadejdzie kryzys, to pozostając z nim w kontakcie powiadomią go, ale na dzień dzisiejszy dadzą sobie radę. Grzegorz zaproponował Biłlo, że może iść z nim. Tym bardziej sam Prezes działek mówił, że jeszcze jeden człowiek się przyda. Przeszłość Arka też nie stanowiła przeszkody. Decyzja zatem zapadła — idą tam razem.

II

Dom w którym zostali zakwaterowani nowi pracownicy wewnętrznej służby ochrony niczym szczególnym się nie różnił od pozostałych w rejonie ogródków działkowych. Tylko nieliczni wiedzieli, że jest to jednocześnie posterunek ochrony jak i mieszkanie służbowe jej dowódcy.

Sobol codziennie rano szedł do swoich ludzi w rejony na działkach i sprawdzał ich czujność. Potem wydawał dyspozycje na cały dzień i kontrolował ich wykonanie. Tak samo działo się przy zmianie ochroniarzy z dziennych na nocnych i odwrotnie. Na tym w zasadzie polegała jego praca. Konsekwentnie egzekwował od pracowników dokładność w pracy i tego się trzymał. Zleceniodawcy wydawali się być zadowoleni. Z biegiem czasu nowi lokatorzy służbowego lokum zapoznawali się z sąsiadami wokół. Z niektórymi się nawet zaprzyjaźnili. Robili z nimi wspólne grillowania. Czasem wzajemnie sobie pomagali. Słowem normalność w samym tego słowa znaczeniu. Nadeszła zima. Mroźne powietrze i siarczyście zimne noce dawały się wszystkim we znaki. Któregoś dnia Arek poczuł się senny. Grzegorz też szykował sobie spanie. Nagle obaj jednocześnie usłyszeli ujadanie psa z sąsiedztwa. Wyjrzeli przez okno, nie wiedzieli co się działo. Nikogo przed furtką nie widzieli. — Co się dzieje -zdenerwował się Sobol — czemu On tak jazgocze. Grzegorz w ułamku sekundy się ubrał. Doszedł do drzwi wejściowych. Przez małe okno, obok tych drzwi zobaczył, że z domu obok, oddalonym o około trzydzieści metrów od granicy z jego działką, unosi się czarny gęsty dym. Już wiedział co było powodem tak chrapliwego psiego ujadania. Zadzwonił na numer alarmowy i pobiegł do sąsiadów. Zobaczył, że Ci stoją w piżamach. Byli przemarznięci. Z oddali słychać już było syreny straży pożarnej. Kantem oka zobaczył biegnącego Arka. Pies sąsiadów zdążył już Arka i Sobola poznać, więc gdy Ci biegli z pomocą, nawet ich nie atakował. Biłlo przyniósł ze sobą koce. Szybko sąsiadów nimi nakryli a następnie zabrali ich do siebie aby się ogrzali. Zabrali ze sobą również przerażonego psa. W tym samym czasie straż gasiła już pożar. Grzegorz rozmawiał z sąsiadami o tym co się stało a Arek w tym czasie zrobił im gorącej herbaty i kanapki. Ci jednak prócz gorącego napoju nie tknęli niczego. Opowiadali tylko Sobolowi przebieg zdarzenia. Wtedy Grzesiek dowiedział się, że sąsiedzi mają stary piec do centralnego ogrzewania. Że to ten piec wyrzucił z siebie iskry, którymi zajął się błyskawicznie leżący obok papier. Tę wersję potwierdził również inspektor ze straży pożarnej. Pożar udało się szybko ugasić to i dużych szkód nie narobił. Całe szczęście — mówił potem Sobol — że nic nikomu się nie stało. U obu mężczyzn uczucie senności znikło bezpowrotnie. Kiedy sąsiedzi wyszli ocenić straty i nie wrócili było wiadomo, że poszli spać. Wtedy Arek zapytał Sobola, dlaczego jest sam. Nie ma żony, dzieci itp. Grzesiek milczał chwilę, ale w końcu zaczął opowiadać. — Widzisz — mówił — kiedy miałem dwadzieścia cztery lata, to po dłuższej przerwie zobaczyłem dawną koleżankę z klasy. Kiedyś była piękną kobietą. Miała długie do pasa blond włosy, piękne oczy. Była zgrabna i w ogóle wtedy wszystko miała na miejscu. Podkochiwałem się w niej — mówił dalej Sobol — zresztą nie tylko Ja. Gdy ją jednak po tej przerwie zobaczyłem to daleko jej było do tej piękności sprzed lat. Nie mniej jednak tak w szkole jak i później była dla mnie ideałem. Zobaczyłem, że ma małego synka, generalnie mi to nie przeszkadzało. Bardzo dużo ze sobą rozmawialiśmy. Spotykaliśmy się. Powiedziała mi kiedyś, ze dziecko, które wychowuje pochodzi z gwałtu. Było mi jej szkoda. Nie wnikałem w szczegóły, wiedziałem jakie to jest dla kobiety bolesne. Jakiś czas jeszcze randkowaliśmy ze sobą. Później się z nią ożeniłem. Moja niemalże cała rodzina była temu przeciwna — tu Grzegorz się zatrzymał. Napił się kawy, po czym mówił dalej — ale ja byłem głuchy na ich argumenty. Skoncentrowany na rozmowie Arek patrzał na Sobola z otwartą buzia i szeroko otwartymi oczami. Milczał i czekał na dalszy ciąg historii. Grzegorz Sobol po krótkiej przerwie opowiadał dalej. — Mówi się, że w kwietniu związani ludzie szczęścia nie zaznają. Rzekomo ma tu znaczenie fakt że w nazwie miesiąca nie ma litery „R” jak rodzina. Ja w takie rzeczy nie wierzę i wtedy też nie wierzyłem — wyjaśnił. Biłlo nadal nie odezwał się nawet pół słowem. Słuchał z coraz to większą ciekawością. Po chwili Sobol mówił dalej. — Tak wiec ożeniłem się. Po ślubie i małym przyjęciu w gronie jedynie rodziny mojej żony cieszyliśmy się swoim szczęściem. Nie trwało to jednak długo. Arek patrzał na swego rozmówcę z wyczekiwaniem. W myślach próbował nawet zgadnąć co będzie dalej, ale nie śmiał mu przeszkadzać. Wreszcie się doczekał. Grzegorz bowiem opowiadał dalej. — Kilka tygodni po tym na schodach klatki kamienicy, w której mieszkaliśmy z żoną i jej rodzicami spotkałem Naszą dawną nauczycielkę od języka polskiego, ta opowiedziała mi pewną historię, którą natychmiast musiałem skonfrontować z moją żoną. Okazało się że to co usłyszałem od tej nauczycielki to prawda. — Jaka to historia? -zniecierpliwiony już Biłlo spytał — co się stało? Grzegorz milczał ale po chwili doszedł do wniosku, że skoro Arek opowiedział mu o sobie to i On musi się tym samym odwdzięczyć. Zresztą sam poczuł chęć wyrzucenia z siebie tego co go gryzło. Zaczerpnąwszy głębokiego powietrza zaczął mówić. — Powiem Ci — rozpoczął Sobol — ale nie może nikt się o tym dowiedzieć. Arek podniósł dwa palce do góry jakby składał przysięgę i drugą ręką zrobił charakterystyczny gest jakby zszywał usta. Grzegorz chwilę odczekał a następnie rozpoczął opowiadać. — Otóż wyobraź sobie, że moja żona mnie okłamała mówiąc, że jej syn pochodzi z gwałtu i to właściwie było głównym powodem Naszego rozstania. Dziecko powstało bowiem ze związku kazirodczego. Ojciec mojej żony był jednocześnie ojcem jej syna. Arek w tym momencie się zachłysnął herbatą a zaraz potem spadł z fotela na którym siedział. Natychmiast się podniósł. -Ten sk....syn zgwałcił swoją córkę? — krzyknął z przejęciem. Sobol temu zaprzeczył — Nie — odpowiedział — moja żona przyciśnięta do muru przyznała, że sama tego chciała. Rozumiesz! Historię o gwałcie wymyśliła, aby matka nie zorientowała się co łączy ojca z córką. Policja i prokuratura po kilku miesiącach umorzyła postępowanie z braku wykrycia sprawcy. Było przecież pewne, że prawdy nie powiedzą. Ojciec też milczał więc na tym się to skończyło. — O kuźwa! — wykrzyknął Biłlo — ale patologia. Sobol jeszcze dokończył swą historię. — jeszcze w tym samym roku co się pobraliśmy dostaliśmy rozwód. Ona wróciła do swego nazwiska rodowego więc nikt nic nie wie. I tego się trzymajmy -zakończył Grzegorz. — Przykro mi — odrzekł Arek-ale lepiej jak to się tak skończyło niż jak miałbyś dalej cierpieć. Sobol tylko spojrzał na rozmówcę, a ten już wiedział, że jego przyjaciel ni chce na ten temat dalej mówić. Od jakiegoś czasu rozumieli się bez słów. Nabrali do siebie takiego zaufania, że właściwie o wszystkim mogli rozmawiać, a wiadomym było, że co słyszą to zachowują dla siebie. Arkadiusz poczuł się senny. Poszedł do swego pokoju i zasnął jak dziecko. Kilka minut później to samo zrobił Grzegorz.

**************************

Czas mijał nieubłagalnie. Po mroźnej zimie nastały już coraz dłuższe i cieplejsze dni. Sobol otrzymał dodatkowe zajęcie. Został zatrudniony przez jeden z portali internetowych jako specjalista ds. organizacji pozarządowych. Pracę tę wykonywał przed komputerem, gdzie tylko chciał i tyle godzin, na ile miał ochotę. Wynagrodzenie otrzymywał za doradzanie w tych sprawach. Nigdzie nie musiał jeździć czy spotykać się z klientami. Pracował też dalej na stanowisku dowódcy zmiany służby ochrony. Nie narzekał na brak zajęcia. Biłlo pracował również; obaj stracili poczucie czasu.

III

Sobol jechał z duszą na ramieniu. Biłlo, oczywiście, nie ustąpił i jechał z nim. W autobusie było duszno i tłoczno. Ta podróż ich nużyła. Kiedy Grzegorz dowiedział się, że został wybrany na Wiceprezesa nowo utworzonej spółdzielni socjalnej, był zaskoczony. Przyjął jednak ten wybór bez wahania. Dziś właśnie jechał pierwszy raz jako Wiceprezes Zarządu Spółdzielni. Od miasta, w którym mieszkał do tej pory, dzieliło ich dwieście kilometrów. Wcześniej dowiedział się już, że czeka na ich przyjazd Prezes Spółdzielni i reszta jej członków.


Podróż przebiegała spokojnie. Dłużyło im się strasznie. Wiedzieli jednak, że po spotkaniu z wszystkimi otrzymają klucze od mieszkania służbowego. Arkadiusz Biłlo towarzyszył Sobolowi bez słowa. Wiedział, że będzie to spotkanie, po którym jego towarzysz podejmie decyzję nieodwracalną na dwa lata. Nie chciał zatem mu przeszkadzać w przemyśleniach. Głos autobusu majaczył jeszcze chwilę. Po chwili Biłlo usnął błogim snem, oparty o szybę w samochodzie. Obudził się dopiero, kiedy dojechali na miejsce. Gdy wysiedli, dokonano wzajemnej prezentacji. Grzegorz Sobol przywitał się z kobietą niskiego wzrostu o krępej budowie ciała. Następnie przedstawił Arkadiusza Biłlo. Ten teraz dowiedział się, że ta kobieta to Bożena Sieczko — nowo wybrana Prezes Spółdzielni Socjalnej. Następnie przedstawiono pozostałym nowego Wiceprezesa. Wszyscy udali się na obiad, a później do biura Spółdzielni. Sobol poznał wszystkie zakątki hali produkcyjnej, a następnie wszedł do swego nowego gabinetu. Było tam wszystko, co w biurze jest niezbędne: komputer, kserokopiarka, telefon z faxem, odpowiednie biurko i fotel skórzany. Szereg regałów z poukładanymi segregatorami i teczkami osobowymi członków spółdzielni. Pokój pomalowany był na kolor jasny. Zapach świeżości unosił się jeszcze w pokoju. Nowy rezydent gabinetu otworzył okno, a następnie rozsiadł się w fotelu i, głęboko wzdychając, rozmyślał o przyszłości, jaka go tu czeka. Miał mieszane uczucia. Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi.


— Proszę! — odezwał się Sobol. W drzwiach pojawił się Arkadiusz Biłlo. — Wszędzie Cię szukam — mówił, a Ty proszę, ukryłeś się w gabinecie — powiedział, po czym spytał: — Co tak myślisz?


— Nie wiem — odpowiedział Sobol — czy dam sobie z tym wszystkim radę — wskazując na regał z segregatorami za sobą. Pierwsze kilkanaście minut w nowej pracy przytłoczyło go. Okazało się, że ta spółdzielnia dopiero się utworzyła, a już ma kłopoty finansowe.


Biłlo spojrzał na mebel i odpowiedział z niekłamaną szczerością.


— Nic szczególnego w tym galimatiasie nie widzę — i dodał — nie z takimi sprawami sobie radziłeś. Wierzę w Ciebie.


Kto jak kto, ale Ty poradzisz sobie z tym, tak samo jak radzisz sobie z wieloma innymi sytuacjami.


— Tutaj — dodał — masz do czynienia z osobami normalnymi, więc nie ma powodów do obaw.


Sobol wiedział, że jego rozmówca ma rację. Wierzył, że nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego bał się jeszcze bardziej. Był świadom swej decyzji i już w wyobraźni rysował się mu obraz nędzy i rozpaczy. Właśnie dlatego stawiał sam sobie dużą poprzeczkę. Mężczyźni w gabinecie nowego Wiceprezesa przesiedzieli niemal dwie godziny. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Przerwała im wchodząca do pokoju Bożena Sieczko. Zaprosiła ich do siebie na kolację. Grzegorz Sobol jednak odmówił, tłumacząc się zmęczeniem. Poprosił tylko o klucz i adres do służbowego mieszkania. Kiedy to otrzymał, wraz z Arkiem pojechali pod wskazany adres. Dojechali do nowego lokum pół godziny później. Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze dziewiętnastoletniego bloku na jednym z nowych osiedli. Było to dwupokojowe lokum. Przestronna kuchnia aż zachęcała do przyrządzania w niej posiłków. Dwa pokoje pełniły role sypialni. Słońce wchodziło do mieszkania praktycznie z południa. Było ciepło i przytulnie. Arkadiusz Biłlo rozgościł się w pokoju od wschodu — bo tam był widok na jeziora, po których pływały żaglówki. Natomiast pokój Grzegorza Sobola był istnym azylem. Okno tego pokoju wychodziło na podwórko. Było tam cicho i spokojnie. Pozwalało to nowemu lokatorowi się skupić i przeanalizować sytuację spółdzielni. Nie rozpraszano go niczym. Telewizor znajdował się w pokoju Arka, więc siłą rzeczy każdy, kto w przyszłości będzie przychodził w gości, podjęty będzie właśnie w tym pokoju. Słowem, było to mieszkanie godne pozazdroszczenia.


Obaj poszli zatem do swych pokoi i się rozpakowywali. Zajęło im to około godziny czasu. Zjedli kolację, którą przygotował Grzegorz. Arek zaproponował, że pozmywa. Sobol w tym czasie się wykąpał i poszedł do swego pokoju odpocząć. Zasnął. To samo zrobił Arkadiusz. Podróż i wrażenia dały się obojgu we znaki. Zasnęli bardzo szybko

IV

Wschód słońca zwiastował ciepły wiosenno — letni dzień. Choć było koło szóstej to już dało się odczuć łagodny powiew wiatru. Arek wstał pierwszy. Obudził Sobola, parząc uprzednio kawę. Grzegorz nie czuł się wypoczęty. Zrobiona przez towarzysza kawa postawiła go na nogi. W prawdzie pierwszy dzień w pracy jako już oficjalny Wice Prezes, Sobol rozpoczynał za dwie godziny, to i tak gorączkowo się przygotowywał. Ogolił się, wykąpał, wyprasował i założył białą koszulę, a następnie krawat. Postanowił marynarki od garnituru nie zakładać, ale na wszelki wypadek zabrać ją ze sobą. Wyszedł do samochodu i trochę go oczyścił. Biłlo w tym czasie przygotował śniadanie. Chłopak się jeszcze nie szykował bo On swą pracę w członka pionu technicznego zaczynał o dwie godziny później od swego kolegi. Nie mniej jednak tak samo jak Sobol obawiał się trochę nowych wyzwań. Nie przeżywał tylko tego tak jak Grzegorz.

Arek myślał jak to będzie. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowa praca. Nie było mu dane nauczyć się radzić sobie w takich sytuacjach i to było to, co go niepokoiło. Postanowił jednak dać z siebie wszystko. Chciał przede wszystkim pokazać Grzegorzowi, że ten nie popełnił błędu zabierając go ze sobą, czy wstawiając się za jego zatrudnieniem w spółdzielni. Było pewne, że nie jest to czas i miejsce na rozczulanie się nad sobą. Sobol dał mu do zrozumienia, że nie chce mieć kłopotów. Biłlo obiecał mu przecież, że go nie zawiedzie. I do tego dążył. Tego się trzymał. Pierwszy dzień miał minąć „jak z bicza trzasnął”. Kiedy zatem zjawił się w warsztacie był pełen entuzjazmu i optymizmu. W ten sposób Biłlo bardzo szybko zjednywał sobie przyjaciół, tak więc cel zamierzony był osiągnięty. Jako nowy pracownik Arkadiusz zapoznawał się ze swoimi obowiązkami. Kierownikiem Warsztatu był mąż Pani Prezes Spółdzielni — Przemysław Sieczko. Był to niewysoki, korpulentny, wiecznie uśmiechnięty mężczyzna. Jego budowa ciała i rysy twarzy zdradzały, że jest niewiele starszy od swej żony. Miał ciemne włosy i wielkie oczy. Arkadiusz w jego wzroku odczuwał jakąś radość z życia. W przeciwieństwie do stanowczego wzroku Pani Prezes, spojrzenie jej męża było łagodne i pogodne. Nowy pracownik poczuł do mężczyzny nić sympatii. Świetnie się dogadywali i rozumieli. Różnica między nimi tak wieku, jak i stanowisk była raczej symboliczna aniżeli znaczna. Rysowała się zatem spokojna współpraca. Oparta bardziej na wzajemnym wspieraniu się, niż na wykonywaniu poleceń. Taki układ Arkadiuszowi odpowiadał. Po doświadczeniach w więzieniu chłopak miał niechęć do jakichkolwiek sytuacji konfliktowych. Wolał mieć swoje zdanie, ale starał się nie narzucać swojej woli. Może właśnie to było tym punktem zaczepienia w osiągnięciu kompromisu sytuacyjnego. Sieczko w wydawaniu poleceń używał zwrotów przypominających bardziej propozycje niż nakazy. Biłlo natomiast wykonywał te zadania bardziej z chęci niż obowiązku. To sprawiło, że obaj w swym towarzystwie czuli się bardziej jak starzy kumple, niż współpracownicy. Wiedzieli zatem czego od siebie oczekiwać. Taka atmosfera pracy była odpowiednia. Wszyscy w warsztacie tworzyli jedność. Ten sposób obejścia odpowiadał wszystkim i każdemu z osobna.

* * *

Do budynku mieszczącego się w centrum miasta wejście było oszklone i oświetlone. Prowadziło ono na piętro dwukondygnacyjnego budynku. Na parterze znajdowała się hala produkcyjna. Na półpiętrze umieszczono gabinety Zarządu Spółdzielni. Na piętrze natomiast znajdowały się biura innych ajentów. Budynek należał do Cechu Rzemiosł Różnych. Hala produkcyjna mierzyła około sto pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Powierzchnie biurowe zajmowały pozostałą część budynku. Na hali w całości wynajmowanej przez Spółdzielnię pracowała linia krawiecka, oraz pakowalnia i segregacja. Wśród członków spółdzielni byli krawcy, pakowacze, oraz inni pracownicy zarówno biurowi jak i gospodarczy. Panowała tu różnorodność wiekowa. Dział techniczny Spółdzielni zajmował się bieżącymi naprawami maszyn i innych sprzętów. Warsztat należący do tego działu mieścił się w podpiwniczeniu. Zajmował on metrażowo połowę wielkości hali produkcyjnej. Drugą połowę piwnicy zajmował dział techniczny Cechu Rzemiosł Różnych. Była tam kotłownia oraz indywidualna oczyszczalnia ścieków. Budynek niemal w całości był oszklony. Właśnie w jednym z pomieszczeń biurowych miał swój gabinet Wice Prezes Zarządu Wielobranżowej Spółdzielni Socjalnej Grzegorz Sobol. Do obowiązków nowo wybranego członka zarządu należała bieżąca działalność spółdzielni. Odpowiedzialny był On za skład osobowy spółdzielni i prawidłowość wywiązywania się z zawieranych kontraktów. Kontrola jakości produkcji i jej zbyt. Prezes Zarządu Spółdzielni w swych obowiązkach miała reprezentowanie jej na zewnątrz oraz zawieranie kontraktów i wywiązywanie się ze wskazanych w nich zapisów. Ten nadmiar obowiązków przerażał Sobola, ale postanowił do końca swego kontraktu należycie, stanowczo i konsekwentnie wywiązywać się z nich. Tym bardziej, że pozostawiono mu swobodę decyzji. To stało się jego priorytetem. Jakkolwiek było to trudne, ale w przekonaniu Wice Prezesa Spółdzielni nie było niewykonalne. Spółdzielnia popadła w tarapaty a On postanowił pomóc jej z nich wyjść. Swój pierwszy dzień w pracy rozpoczął od porządkowania dokumentacji spółdzielni i jej członków. W tym celu zwołał zebranie. Przedstawił raport z audytu dokumentów i nakazał wszystkim uzupełnienie braków w dokumentacji osobowej każdego z członków. Przedstawił swe oczekiwania wobec nich i zmienił sposób odpowiedzialności za wykonaną pracę oraz jej rozliczanie. Wyznaczył osoby funkcyjne w każdej brygadzie oraz sposób ich wynagradzania. Porządkowanie tych spraw organizacyjnych zajęło mu cały dzień. Kiedy skończył przygotowywał się do wyjścia. Gdy zamykał drzwi gabinetu podszedł do niego Arek. Do domu wracali razem. Biłlo widział, że jego przyjaciel jest zmęczony. Podziwiał go jednak za ten ogrom pracy, który wykonał. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Rozmowę zaczął Grzegorz.

— Jak tam w nowym miejscu — spytał Sobol- zaaklimatyzowałeś się już? Arek spojrzał na przyjaciela i odrzekł z uśmiechem.

— Dałem radę — mówił — myślałem, że ten pierwszy dzień będzie ciężki, ale nie było tak źle. Dokończył. Następnie dodał — Przemek okazał się fajnym facetem. Wszystko mi wyjaśnił, pokazał i wytłumaczył.

— Przemek? — spytał Grzegorz — to znaczy, że jesteście per „Ty”

— Tak — odpowiedział szybko Biłlo- wszyscy tam mówimy sobie po imieniu. Zdziwiony Sobol zrobił taką minę, jakby co najmniej usłyszał newsa najmniej oczekiwanego. Rozbawiło to Arka. Nie dał jednak po sobie tego poznać. Wiedział, że jego przyjaciel tak lekko w tym pierwszym dniu nie miał. Zdawał sobie sprawę z tego, że natłok obowiązków nie napawał entuzjazmem. Dlatego też szybko zmienił temat.

— Wiesz — zagadnął chłopak — może masz pomysł na zrelaksowanie się?

Kierujący samochodem Sobol spojrzał na swego rozmówcę pytająco.

Ten niewiele myśląc zaproponował — Może przejdziemy się po mieście, żeby je trochę poznać? Wiem -mówił dalej Biłlo — że miałeś ciężki dzień w pracy, ale tak sobie myślę, że warto by było poznać pobliskie miejsca rozrywki — mówił Arek — przecież życie to nie tylko praca. Sam mi tak mówiłeś — zakończył. Grzegorz przywołał w myślach sytuację, kiedy takie słowa padły z jego ust. Było to jeszcze wtedy, kiedy prowadził redakcję. Wtedy to Arek całym sobą angażował się w jej rozwój. Sobol miał wtedy wrażenie, że ten jakby w ogóle nie spał. Nie odpoczywał. Grzegorz przypomniał sobie, że wtedy pierwszy raz w życiu dopadła go taka jakby ochota na rozrywkę. Chciał pójść do kina, na ryby lub na drinka. Biłlo mu wtedy niechętnie towarzyszył. Kiedy ten się zorientował, że chłopak myślami był w pracy, wtedy mu właśnie powiedział. „Nie myśl tylko o pracy, przecież życie to nie tylko praca”

Rozmawiając tak nawet się nie zorientowali, kiedy dojechali do domu. Weszli na górę, przebrali się w odzież mniej oficjalną i chwilę potem szli już na tak zwany deptak. Znaleźli tam pub i zamówili po kuflu piwa. Nad tym trunkiem siedzieli dobre pół godziny. Wspominali trochę, pośmiali się i tym samym wyluzowani dość późno wrócili do domu. W mieszkaniu zjedli kolację i pół godziny potem byli już w swoich łóżkach. Nie wiadomo kiedy usnęli. Pierwszy dzień w nowym miejscu dobiegł końca

V

Od przyjazdu Grzegorza Sobola i Arkadiusza Biłlo minęło już kilkanaście tygodni. Sobol wszystkie sprawy spółdzielni uporządkował. Członkowie spółdzielni nabrali jakby większego zaangażowania w pracę. Zintegrowali się w swych zespołach. Czuć było już jakąś chęć zdrowej rywalizacji między zespołami. Spółdzielnia dość dynamicznie wychodziła ze swych problemów finansowych. Wice Prezes zyskał już uznanie w lokalnej gazecie. Spółdzielnia Socjalna — można by było powiedzieć, na nowo zaistniała. Zyskali nowych kontrahentów. Nowe zlecenia. Wszystko miało się ku dobremu. Pewnego dnia na biurku Sobola zabrzmiał dzwonek telefonu. Po tej rozmowie Grzegorz jakby trochę posępniał. Okazało się bowiem, że ktoś poszedł do Państwowej Inspekcji Pracy poskarżyć się na nowe „porządki”. Zapowiedziano kontrolę. Nowy Wice Prezes Zarządu nie bał się kontroli. Wiedział, że wszystko będzie w porządku. Spokoju nie dawało mu jednak pytanie — Kto? I dlaczego? W inspekcji mu tego nie powiedzą a On nawet nie próbował sobie samemu odpowiadać na te pytania. O zbliżającej się kontroli poinformował Bożenę Sieczko i pozostałych współpracowników. Na tę wiadomość w całym biurze zagościła panika. Wszyscy zadawali sobie pytanie: Czego będą szukać? Czego się obawiać? O co chodzi itd. Tylko Sobol wszystkich uspokajał bo był pewien, że wszystkie zmiany przeprowadził jak należy. Nie mniej jednak denerwował się samym faktem kontroli. Nigdy dotąd mu się to nie zdarzało. Nerwy udzieliły się każdemu. Nic więc dziwnego że w biurze panowało zamieszanie. Grzegorz jeszcze raz przejrzał wszystkie umowy, kwestionariusze, listy płac i teczki osobowe spółdzielców. W jego przekonaniu wszystko było w porządku.

***

Do warsztatu technicznego spółdzielni dotarła informacja o zbliżającej się państwowej kontroli. Przemysławowi Sieczko udzieliła się atmosfera panująca w biurze, Był poddenerwowany. Wszystko mu przeszkadzało. Nawet uśmiech zanikł. Podszedł do Arka i zlecił mu naprawę maszyny do szycia. Biłlo potrafił wykonywać takie prace więc zabrał narzędzia i poszedł na halę. Informacja o zbliżającej się kontroli nie zrobiła na nim większego wrażenia, bo doskonale wiedział, że Sobol sobie z tym poradzi. Postanowił zajrzeć do przyjaciela, aby z nim porozmawiać. Kiedy wszedł do jego gabinetu ujrzał Sobola skupionego nad dokumentami. Ten nawet nie podniósł wzroku, tylko wskazał krzesło. Biłlo usiadł. Sobol nie wiedząc, że przyjaciel mu się przygląda zrugał go najpierw, że się puka zanim się wejdzie. Arek nie zdążył się odezwać. Sobol nadal nie podnosząc wzroku rzekł.

— proszę następnym razem najpierw zapukać dopiero potem wchodzić. -powiedział-proszę usiąść i poczekać jak skończę.

— a długo to potrwa? -spytał dowcipnie Arek — bo mam zleconą naprawę. Dopiero teraz Sobol zorientował się, że to Biłlo wszedł do jego gabinetu. Mimo woli obaj zaczęli się śmiać. Grzegorz odłożył papiery. Zaproponował przyjacielowi kawę. Ten nie odmówił. Kiedy wypili napój Biłlo poszedł na halę aby naprawić maszynę. Pół godziny później wrócił. Do końca pracy pozostało kilkadziesiąt minut. Arek i Sobol ten czas spędzili już w swoim towarzystwie. Rozmawiali o tym całym zamieszaniu związanym ze zbliżającą się kontrolą. Grzegorz był spokojny, więc i Arek się nie denerwował. W rozmowie przeszkodziła im Bożena Sieczko, która weszła do gabinetu Sobola. Mimo, że to Ona była Prezesem Spółdzielni to jednak darzyła Grzegorza szacunkiem, gdyż to On pomógł im wyjść z opresji grożącej upadłością spółdzielni. Była mimo wszystko wystraszona kontrolą i powiedziała o tym Wice Prezesowi. Ten uspokoił ją i wskazał czynności, które miały duże znaczenie. Pokazał, że nie ma obaw. Wszystko będzie dobrze. Dzień pracy się skończył. We trójkę opuścili budynek. Udali się na obiad do domu prezeski, na który ich zaprosiła. Sobol i Biłlo nie mieli planów, więc nie było przeszkód, aby posiedzieć w to ciepłe popołudnie w zadbanym ogrodzie Sieczków. Wizyta u Pani Prezes przeciągnęła się. Nawet nie zauważyli, że jest już późno. Samochód Sobola stał na parkingu koło biura. Nie było to daleko od domu Bożeny Sieczko. Kilka minut po północy dwaj sublokatorzy leżeli już w swoich łóżkach.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 29.49