Aleja Postępu
***
Jeszcze malutki
świecił oczami z mysiej dziury
reagował na dźwięk i szelest
Kiedy się stamtąd wygramolił
zaczął gwałtownie rosnąć
Nie można było już go ukryć
ani oswoić
ani nakarmić
Więc potoczył się ulicą
albo wieloma ulicami
niby śniegowa kula
Coraz szybciej
Ogromniejąc
Gra ciszą
Cisza rzuciła nagle garścią soli w oczy
na policzki spłynęła mokrym widmem światła
oktawami odrętwienia uderzała w kręgosłupy
zmiękczała stawy kolan splatała palce rąk
Strach czuł się panem takiej ciszy
Wiedział że każde jej naruszenie
może tylko przyspieszyć jego wzrost
A on wciąż marzył o wielkości
Lecz chociaż jednym odbierał godność
tych co zdołali go przerosnąć podziwiał
i dał im moc czynienia rzeczy niezwykłych
Tryptyk o słowach
z suplementem
I
Słowa tańczyły jak baletnice
Eleganckie zwiewne w piruetach
nie dotykały prawie ziemi
zmęczenie i zamiary kryły
pod uśmiechami jedwabiem tiulami
Niekiedy próbowały
niby piłeczki w maszynie losującej
obijając się o ściany
z zamieszania wyprowadzać wizje
Te cięższe — zda się skazane na klęskę —
atakując przestrzeń nabierały sensu
W przeczuciu że to czas umiera
koziołkowały po stromiznach
jakby pragnęły zasypywać przepaście
II
Ćwierkały w zaroślach
tężały w zimnie, wrzały z gorąca
sypały iskry w blasku świec
Sączyły się z likierem
Nabierały głębi po winie
wigoru po wódce
Wibrowały z podwyższeń
Wspinały się na kolumny
sztukaterie gzymsy
U kresu sił wtapiały się w tło
albo skamlały spod klamek
Czasem skakały do sadzawek
i łamały kręgosłupy
III
W służbie bukietów-chorągwi-medali-wieńców
Ważone odpowiednie
Nadmiernie rozbuchane albo nazbyt skromne
Czasem ich „po prostu brak”
Dla chwilowej uciechy — konsumpcyjne
Melodyjne, dysonansowe
z przydechem przyświstem przytupem
Bywa — zatrzymane wpół, bywa — celne
Zwyczajne „konstruktywne” obojętne
Kontrowersyjne — nie tym tonem
nie z tym uśmiechem grymasem dystansem
nie w porę nie takie i nie tak
Tłumione czy wykrzykiwane w codzienność
z mównicy spod kołdry z przystołu
te słuszne i te fałszywe dojrzewają
w korzystnym dla siebie klimacie
wspierają się popierają dają odpór
nawzajem się ranią spadają padają
giną. Przeważnie po nic.
Suplement
* * *
Autorytety autoreklama autoportrety
Podział na swoich i wrogów
Dyskurs — kołnierzyki czy mankiety
Słowa na wynos nadmiar słów
Wyrafinowanie wyrachowanie wychowanie
Nieomylność sądów — to złe, to głupie, to najlepsze
Czyszczenie butów, szlifowanie progów
Entuzjazm czcicieli chwilowych półbogów
Pętla
Odcięcie sznura czy może pępowiny różnych znaczeń
poprzedzone śliską ciemnością
Potem zmiana trajektorii lotu, lądowanie
Pospieszna wyprawa po nowe
lub tylko (aż?) po spokój
Odetnij się od przeszłości mówią mędrcy
Czerp z niej (siłę) lecz do niej nie wracaj
Przed tobą zadania wyzwania oblicza
Po tej dobrej stronie pękniętego czasu
czeka cię szczęście albo przygoda
W „odpowiednich warunkach” z nowymi pomysłami
z inną twarzą własną i tą na poduszce obok
ze starymi nawykami i z pamięcią która
na jakiś czas zawiśnie gdzieś pod sufitem
niby zasuszona wiązanka
Relacje
Podarowałam ci moją twarz
moje włosy i ręce
a to cię tylko irytuje
Nie akceptujesz imienia
które dla ciebie wybrałam
W mojej „szkole życia” siedzisz w innej ławce
I tak cię kocham
Niby song
Stale praca — praca — praca
jedna mała tabletka
potem znowu praca — praca
i kolejna tabletka
Później relaks wchłania myślenie
niemyślenie także wchłonie
fajerwerki pustosłowia
rozświetlą bezdusza wnętrz
A na co dzień cieszy zmysły
wymuskana schludność trawników
pastelowa czystość tynków
pejzaż bez much komarów psów
i kotów bezimiennych
Bez ptaków — z tym ich kląskaniem
kołowaniem, zarazkami —
kaleczących bezsensownie
uładzony tryb
Wciąż tak samo pewni siebie
Nieświadomi ulotności
W złotym piasku przesiewanym
przez czarne sito nieba
widzą tylko projekcję
własnych małych szczęść
Szyk
Spadły nuty z pięciolinii
W dźwiękowym chaosie potraciły głowy
Z czarnych zrobiły się białe
wymachiwały chorągiewkami
próbowały zbierać kropki
postukiwały kluczami
Z ambicji czy może z nawyku
poprawiały własne
ustawienie w szyku
Chcąc zająć lepsze miejsca w utworze
wspinały się wyżej i wyżej
a tylko niektóre pamiętały o takcie
Ewolucja rewolucji
(streszczenie)
Tłum rósł i rosła jego wrogość
Ramionami drzwi podpierał
kiedy chciano opróżnić świątynie
Burzył się grzmiał szumiał falował
Potem obumierał żałośnie
A gdy ironia zmieszała rezygnację
z ptasim świergotem i z odgłosami budowy
— ożył na widok nowych klocków
z dziwacznej układanki
tandetnych ozdób i baloników
Nie zdejmowano teraz czapek
nie ściszano głosów nad trumnami
Profani okrywali błazeńskimi płaszczykami
jarmarczne stroje albo brak strojów
Sieroty z wyboru punktowi specjaliści od zniszczeń
mogli nareszcie skupić się na rzeczach które lubili
Jedli pili trawili, oklepywali gęby i tyłki
Przyklejali do pysków uśmiechy
Najbardziej dociekliwi
Rozgrzebywali góry śmieci
Badali głębię własnych pępków
wciąż o krok od zrozumienia…
Dystans
I
Doświadczenia niby wbite w ciało kleszcze
nieświadome swej inwazji na czas przyszły
bierne - gdy strach rozciąga sekundy
liczy żebra, a struchlałej jaźni umyka sens
II
Prężył się do skoku z odwagą kamikadze
Wierzył że za chwilę dotknie głową chmur
Powrócił pokonany pozbawiony złudzeń
Co dzień bardziej potulniał przygasał cichł
III
Nowa wiosna przyniosła odnowę
Nie miał już zadr w sercu i pod paznokciami
Stare maski spalono
odrastały nogi ręce głowy
(odzyskanie twarzy też nie było trudne)
On jednak wolał teraz oglądać
albo sobie wyobrażać
solidny spokój sielskich obrazków
ściany zieleni zbyt zielonej
wielobarwne owady i ptaki w bezlocie
i Matkę Boską z przydrożnych kapliczek
z niebem w oczach w uśmiechu w sukience
IV
Pewnego razu droga z obrazka
poprowadziła go dalej a drzewa
ustępowały mu miejsca jakby chciały
żeby znów czuł się szczęśliwy
I to nic, że to był tylko sen
O mnożeniu bytów szczęśliwych
(nieco dydaktycznie)
Sprawy które nas nie dotyczą
Przeważnie są nam obojętne
Takie stwierdzenie swą bezwzględnością
Mało kogo zaskoczy
Natura ludzka jest ułomna
przecież
Nawet gdy się wzruszasz losem tych najsłabszych
nieudaczników nieszczęśliwych chorych
powoduje tobą nieuświadomiony
lęk przed doświadczeniem podobnej inności
Może zbudujesz twierdzę
Zamieszkasz w niej z tymi którzy umieją
odróżnić miłość od tolerancji
nieśmiałość od niemocy
Jednak i oni — duchem samotni
strzegący swego bycia — stopniowo przyjmą
stworzone dla nich wzorce myśli
awangardowych atrakcyjnych obowiązujących
niby modele sukienek albo samochodów
Wierzę, że…
nie będą już musiały zbierać złomu ani
uważać na miny
Nikt ich nie upokorzy ani nie pobije
Nikt do nich nie strzeli bo piasek pochłonie
porzucone na pustyni karabiny
Nie będą wyszukiwać resztek po śmietnikach
Ich rany się zabliźnią, dusze odbudują
W mocne dłonie rodziców małe łapki wtulą
Cukierkiem dorysują uśmiechy na buziach
(zanim skończą się wojny o ziemski raj)
Wywoływanie ducha poety romantycznego
Czy błąka się po chmurach z bagażem wspomnień
Czy jeszcze drwi z miałkości myśli
i śmieszności manier swego otoczenia
sceptyczny zaklinacz piorunów
Bard o oczach błyszczących gorączką
Pora zejść na ziemię krnąbrny wierszokleto
w czasy jakich nawet nie śmiałbyś wywieszczyć
Tu zakres swobody wytyczą ci ściśle
Symbolami wiary pomachasz jak dzidą
Włączysz się w korowód rodziców i dzieci
Nieświadomych — dokąd wędrują i po co
Przewrotność
Chciałabym kiedyś odwiedzić mój czas stracony