Z czeluści czarnego worka spoglądało na nią oko. Było martwe… W kompletnych ciemnościach narastała kawalkada dźwięków. Hałas otaczał ją zewsząd, wciskał się pod oczodoły, wbijał się w podstawę czaszki. Metaliczny, rytmiczny dźwięk przypominał szczęk łopaty uderzającej systematycznie w stalową beczkę. Otworzyła oczy i wówczas sygnał alarmu w komórce zaczął docierać do jej świadomości. Zaczerpnęła głęboko powietrza, uświadamiając sobie, iż prześladująca ją od kilku miesięcy wizja jest niczym więcej, niż koszmarnym snem. Nie potrafiła znaleźć w nim sensu ani dopatrzyć się ukrytego znaczenia, lecz mimo to koszmar budził w niej strach i niejasne poczucie nadciągającej katastrofy. Odrzuciła ciężką kołdrę, opuściła bose stopy na podłogę, po czym powoli powlokła się w stronę łazienki, by zmyć z siebie przerażenie, pot i resztki snu.
Godzinę później zatłoczony autobus toczył się przez zakorkowane ulice, ona zaś układała w głowie listę spraw do załatwienia na nadchodzący weekend. Musi tylko przetrwać dzisiejszy dzień w pracy. Byle do jutra.
Patrzyła w wylęknione oczy starszej kobiety, równocześnie usiłując znaleźć jakieś rozwiązanie.
— Czy ma pani przy sobie mapy geodezyjne lub wyciąg z ewidencji gruntów? — spytała z rezygnacją w głosie.
Kobieta podała jej szarą kopertę, wypełnioną dokumentami. Po chwili odnalazła ten jeden, który mógł rozwiać wątpliwości dotyczące działki numer 1/97. Z druku wynikało, że powierzchnia działki to zaledwie 47 arów, a na wniosku wpisano powierzchnię kilkukrotnie większą.
— Zadeklarowała pani powierzchnię przekraczającą hektar, natomiast z dokumentów wynika, że działka jest kilkukrotnie mniejsza.
Kobieta poruszyła się niespokojnie na krześle.
— Możemy spisać oświadczenie, w którym sprostuje pani błąd, nie ponosząc żadnych konsekwencji z tego tytułu — kontynuowała Justyna.
— Jeżeli jednak będzie się pani upierać przy danych z pierwotnego wniosku, będziemy musieli wysłać do pani kontrolę, która na miejscu pomierzy powierzchnię i sprawdzi stan faktyczny. Gdyby jednak okazało się, że będzie on różnił się od zadeklarowanego, zostanie pani ukarana. Wykrycie nieprawidłowości może skutkować zmniejszeniem lub nieprzyznaniem płatności w bieżącym roku, wieloletnimi sankcjami lub całkowitym wykluczeniem z ubiegania się o pomoc. Jaka jest pani decyzja?
Kobieta patrzyła zdezorientowana.
— Co mi pani radzi? — spytała cichym głosem.
— Nie mogę nic sugerować. Nie wiem, jaka jest rzeczywista powierzchnia tego kawałka gruntu. To pani jest jego właścicielką. Ja opieram się jedynie na dokumentach, mapach i pani deklaracji.
— To ja zastanowię się i przyjadę z synem. Dobrze? — spytała z nieśmiałym uśmiechem na strapionym obliczu.
— Oczywiście. Proszę się zastanowić. Tylko nie za długo. Do widzenia.
Za kobietą zamknęły się drzwi. Justyna zamknęła oczy i odchyliła głowę na twardy zagłówek fotela. Było jej żal tych ludzi, którzy przewijali się przez biuro. Przychodzili niezorientowani i nieprzygotowani. Często prosto z pola w ubłoconych butach i ubraniach pachnących oborą. Niektórzy wystrojeni, jak „na niedzielę”, bo przecież wezwanie z urzędu przyszło. Niektórzy przestraszeni, inni aroganccy i agresywni. Ile ludzi, tyle typów. Ile charakterów, tyle postaw.
Pukanie do drzwi wyrwało ją z rozmyślań.
— Można? — zapytał mężczyzna stojący w progu.
— Oczywiście. Proszę wejść — odpowiedziała, obdarzając go równocześnie zawodowym uśmiechem.
— Jestem Nowakowski. Miałem przyjść, bo coś się wam nie zgadza.
Po przeszukaniu sterty wniosków wyciągnęła jeden i podsunęła mężczyźnie przed oczy.
— Czy to jest pana wniosek? — zapytała. Mężczyzna popatrzył na druk.
— Tak. Mój, a czyj ma być? — odpowiedział zaczepnie.
Justyna westchnęła cicho na myśl o użeraniu się z awanturnikiem.
— Chodzi o działkę ewidencyjną numer 48/88, na której zadeklarował pan owies, lecz ze zdjęć satelitarnych wynika, że na tym kawałku gruntu stoją zabudowania. Jaki więc jest stan rzeczywisty? Zboże czy budynki? — odpowiedziała beneficjantowi tym samym tonem, jakim on zwracał się do niej.
Nowakowski poruszył się niespokojnie. Kiedy w końcu przemówił znikła gdzieś jego buta.
— No, jest tam stodoła, ale wokół niej rośnie owies.
— Panie Nowakowski, jeżeli nawet jest to prawda, to tego zboża jest kilkakrotnie mniej, niż wynika to z pana wniosku. Może pan napisać oświadczenie, w którym przyzna się pan do niezamierzonego błędu pisarskiego albo wyślę panu kontrolę, która na miejscu sprawdzi stan rzeczywisty. Jednak wówczas poniesie pan konsekwencje finansowe. Po raz dziesiąty od rana wygłosiła stałą regułkę i czekała na decyzję kolejnego delikwenta.
— Dobra, napiszę, co pani chce i będzie spokój — powiedział zrezygnowanym głosem, chwytając za długopis.
— Napisze pan, jaki jest stan faktyczny, a nie to, co ja chcę — odpowiedziała zdenerwowana.
Westchnął i napisał kilka zdań wyjaśnienia, podpisał się pod nowym drukiem wniosku, wstał i wyszedł, a jedynym odgłosem pożegnania było głośne trzaśnięcie drzwiami.
Osiągnęła cel i zyskała sobie kolejnego wroga. Jakby to była jej wina, że nie może dowolnie interpretować przepisów. Na biurku piętrzył się stos dokumentów. Każda teczka to inna sprawa, za którą kryje się człowiek. Do każdej trzeba podejść indywidualnie, sprawdzić z bazami danych, sprawdzić na ortofotomapach, w ostateczności wezwać wnioskodawcę celem wyjaśnienia. Popatrzyła z niechęcią na stosik dokumentów, po czym chwyciła za słuchawkę służbowego telefonu. Zdawała sobie sprawę, że rozmowy w prywatnych sprawach z telefonu służbowego były zakazane, lecz musiała usłyszeć w tej chwili jakiś przyjazny głos.
— Magda? — zapytała, lecz właściwie było to pytanie retoryczne.
— Oczywiście, że ja. Widzę na wyświetlaczu twój służbowy numer. Znowu problemy w pracy?
— Za dobrze mnie znasz — zaśmiała się nerwowo — Chyba będę musiała zmienić nawyki.
— Dobra, mów! Co tym razem?
— Jak zwykle petent, któremu nie podobało się, że musiał się do mnie pofatygować. Mało brakowało, a pokazałby mi środkowy palec.
— Za bardzo wszystko bierzesz do siebie. Wyluzuj, zrelaksuj się. Pogadamy później, bo właśnie zupa kipi mi na kuchenkę… Pa! — krzyknęła i rzuciła słuchawką.
Justyna odłożyła słuchawkę telefonu i uśmiechnęła się do siebie. Jak dobrze mieć taką przyjaciółkę. Znały się od dzieciństwa. Często, tak się mówi, ale one naprawdę znały się od czasów, gdy jako kilkulatki okupowały tę samą kupę piachu, zwaną powszechnie piaskownicą. Poznawały wspólnie najbliższe okolice swojego małego, sennego miasteczka oraz wspólnie odkrywały uciechy nastoletniego życia. Ich drogi rozeszły się w momencie dokonywania wyboru studiów i chociaż od tamtej pory niewiele miały ze sobą wspólnego, to jednak łączyła ich jakaś niewidzialna więź. Mogły zawsze do siebie zadzwonić, zwierzyć się, ponarzekać, a w razie losowych zawirowań znaleźć wspólne rozwiązanie. W późniejszym życiu poznała jeszcze wielu ludzi, związała się z kilkoma koleżankami serdecznymi więzami, lecz ze wszystkich znajomych, to właśnie Magda była i pozostała jej najbliższa.
Kolejne pukanie do drzwi. Kolejny przypadek. Uśmiechnęła się na widok wchodzącego mężczyzny, lecz widząc zdenerwowanie na jego twarzy, ledwo wykrztusiła słowa powitania. Scenariusz wizyty nie różnił się wiele od wszystkich odbywających się ostatnio w jej pokoju. Po zainicjowaniu rozmowy zamilkła i pozwoliła wygadać się zdenerwowanemu petentowi. Zawsze tak było. Najpierw nerwy i frustracja wylewana na jej głowę jak wiadro z pomyjami, następnie uspokojenie, refleksja, wspólne szukanie rozwiązania, kończące się często przeprosinami. Dlaczego ludzie nie mogą zrozumieć, że nie każdy urzędnik jest ich wrogiem, który tylko czyha na uchybienie w przepisach, na jakiś błąd, aby tylko ukarać, zgnębić i zniszczyć. Nic bardziej mylnego, a urzędnicy to też ludzie. Zdarzają się uprzejmi, pomocni, cierpliwi. Oczywiście nie brak złośliwych frustratów i to po obu stronach biurka. Niekiedy odnosiła wrażenie, że niektórzy petenci przychodzą tylko po to, aby się z nią pokłócić. Rozumiała tych ludzi, lecz ostatnio zachowanie spokoju w sytuacjach konfliktowych przychodziło jej coraz trudniej.
Gdy za mężczyzną zamknęły się drzwi, otworzyła szufladę biurka i łyknęła spory łyk Neospasminy. Równocześnie pomyślała, że zabawnie musi to wyglądać z boku. Urzędniczka pociągająca ukradkiem jakiś płyn z butelki ukrytej w szufladzie służbowego biurka. Jej skojarzenie od razu skierowało się w stronę napojów wysokoprocentowych. Uśmiechnęła się do swoich myśli i pochyliła nad papierami.
Ten dzień był wyjątkowo trudny dla jej wrażliwej psychiki, ponadto dłużył się w nieskończoność. Z ulgą wracała do domu, ciesząc się na myśl o spokojnym popołudniu i wieczorze. Przekraczała właśnie próg mieszkania, kiedy zadzwonił telefon.
— Cześć złotko! — usłyszała głos swojej drugiej najlepszej koleżanki, Agnieszki, którą los rzucił kilka lat temu do odległych Aten. — Co słychać u ciebie? Nadal taka zapracowana?
— Wiesz, że praca to sens mojego istnienia — zażartowała.
— Dzwonię, żeby złożyć ci urodzinowe życzenia. Chyba nie zapomniałaś staruszko, że kończysz dzisiaj czterdziestkę! — wykrzyknęła rozentuzjazmowana.
„Właściwie o tym chciałabym zapomnieć” — pomyślała, jednak głośno powiedziała
— Oczywiście, że pamiętam, jak mogłabym zapomnieć. W końcu to taki piękny wiek, początek reszty życia.
— Nie dramatyzuj kochana. Ja mam to już za sobą i żyję. Właściwie to dopiero teraz żyję. Czego i tobie, moja droga z całego serca życzę, a także spełnienia wszystkich życzeń.
Justyna podziękowała i pożegnawszy się, usiadła ciężko w fotelu. Czterdzieści lat, cóż to jest? Dlaczego ludzie przywiązują taką wagę do liczb? Przecież to tylko kolejne urodziny, a nie żaden przełomowy moment w życiu. Chociaż gdyby miała jakiś wybór, wolałaby znowu mieć najwyżej dwadzieścia kilka lat. Z niewesołych rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu.
— Halo? — zdyszana dopadła telefonu.
— Cześć, Justa — usłyszała w słuchawce głos Magdy.
— Witaj ponownie — ucieszyła się. — Tym razem nic ci się nie przypala?
— Nie tym razem jestem cała dla ciebie. — zaśmiała się Magda. — Wiesz, jak to jest z dziećmi, z mężem. Cały dzień zabiegana. Dopiero teraz znalazłam chwilę dla ciebie i dla siebie.
Justyna pomyślała, że niekoniecznie wie, jak to jest z dziećmi, gdyż takowych nigdy nie posiadała, a co do męża, to osobna historia.
— …oraz spełnienia najskrytszych marzeń! — Magda kończyła recytować życzenia, które umknęły Justynie z powodu jej dzisiejszego roztrzepania.
— Dziękuję i niech się spełni. — odpowiedziała, myśląc równocześnie, że jeżeli ktoś jeszcze zadzwoni z życzeniami, to się rozpłacze.
— Jak masz zamiar świętować dzisiejsze urodziny? Jakiś wypad? Kolacja? Ach, jak ja żałuję, że mieszkamy teraz tak daleko od siebie. Mogłybyśmy zrobić sobie babski wieczór, jak za dawnych czasów. — rozmarzyła się przyjaciółka.
— Przestań. Jestem skonana i nie mam ochoty nigdzie wychodzić ani nikogo spotykać. Marzę o ciepłej kąpieli, gorącej herbacie, dobrej książce i o śnie.
— Przestań gadać jak stara baba. Wyciągnij jeszcze druty i wydziergaj szalik. — ironizowała.
— Dobrze, zrobię go dla ciebie, żebyś miała czym ogrzać te stare kości. — odgryzła się Justyna.
— Dobra, to wydziergaj od razu dwa, dla mnie i dla siebie — Magda jak zwykle wybrała kompromis. — A teraz zmykaj do kąpieli. Odpocznij, odpręż się i zadzwoń w najbliższym czasie.
— Oczywiście, tak właśnie zrobię. A ty dbaj o siebie.
— Do usłyszenia!
— Trzymaj się. Pa!
Odłożyła słuchawkę i zamyśliła się nad losem koleżanki. Kiedy po szkole średniej ich drogi się rozeszły, nadal pozostawały w kontakcie. Justyna poszła studiować na Akademię Krakowską, Magda ukończyła Akademię Sztuk Pięknych. Zawsze miała talent, więc każdy wróżył jej świetlaną przyszłość. Niestety na ostatnim roku poznała Wojtka, przeciętnego chłopaka, o nieprzeciętnej urodzie, który nie ukończył żadnej porządnej szkoły, nie zdobył żadnego zawodu, lecz parał się drobnymi naprawami oraz dorywczo pracami budowlanymi.
Czym zawrócił Magdzie w głowie? Justyna przez kilkanaście lat nie znalazła na to sensownej odpowiedzi. Nasuwała się jej tylko jedyna prawdopodobna. Seks! Jak na tym wyszła niegłupia przecież, a poza tym piękna i zdolna przyjaciółka? Jak Zabłocki na mydle. Talent się zmarnował, ona zaś została bezrobotną żoną faceta bez przyszłości, którego nie interesuje nic poza pracą, piwem, hazardem i kolesiami. Jej mąż nie czyta nawet gazet, uważając, że w ten sposób chroni lasy. Magda podchodzi do wszystkiego z takim spokojem i optymizmem, że czasami Justyna podejrzewa ją o łykanie jakichś prochów. Jako posiadaczka trzech córek w wieku lat pięciu, dziesięciu i piętnastu, śmieje się i żartuje, że realizuje plan pięcioletni. Taka scheda po komunizmie. Wprawdzie Justyna nie widzi w tym nic śmiesznego, ale nawet pod względem poczucia humoru mocno się od siebie różniły. Często zastanawiała się, co spowodowało, że pozornie tak różniące się od siebie, potrafiły znaleźć wspólny język i to przez bez mała, trzydzieści lat. Pozwalała jednak innym ludziom na dokonywanie przez nich samodzielnych wyborów, nie wnikając w intencje, którymi się kierowali. Takiego samego szacunku oczekiwała również od innych, przy ocenie jej postępowania. Ponieważ sama także nie uchroniła się od popełniania błędów, więc nie czuje się upoważniona do wytykania ich innym. Nawet najbardziej kochanym osobom.
Pierwszy raz wyszła za mąż z wielkiej miłości, w tak młodym wieku, że nie mogła mieć pojęcia, co znaczy prawdziwe uczucie. Jej wybrankiem był chłopak, z którym tworzyli parę przez cały okres nauki w liceum. Ot, taka szczeniacka miłość. Nikt nie wróżył im długiej i szczęśliwej przyszłości, lecz kto może zmienić poglądy przekonanych o własnej nieomylności nastolatków. Uczucie, które miało przetrwać, aż po grób, jak szybko przyszło, tak też szybko się wypaliło, pozostawiając po sobie gorzki smak porażki. Ich dozgonna miłość przemknęła przez ich dwuletni staż małżeński z szybkością pędzącej po nieboskłonie komety, by roztrzaskać się o blat sędziowskiego stołu w Sądzie Rejonowym. Z początku nic nie zapowiadało tak dramatycznego końca. Wszystkie wolne chwile spędzali razem, ciesząc się swoją obecnością, wyznając sobie miłość lub kochając się do utraty tchu. W pewnym momencie, którego nie umiała sobie przypomnieć, wszystko zaczęło się psuć. Żarliwe wyznania i namiętne noce zastąpiły nie mniej gorące kłótnie. Tak więc sądowy finał tego związku był przewidywalną konsekwencją zbyt pochopnie podjętej decyzji. Patrząc z perspektywy czasu, wyszła z tego obronną ręką, nadal młoda, atrakcyjna, bez zbędnego przychówku, za to bogatsza o nowe doświadczenia, które nakazywały jej zamknąć serce oraz otworzyć rozum.
Niestety takie podejście nie uchroniło jej przed kolejną małżeńską klęską. Jej drugi mąż był spokojny, zrównoważony i zapobiegliwy a przy tym nudny jak przysłowiowe flaki z olejem. Ich małżeństwo przetrwało prawie siedem lat, w których czasie żyli raczej jak przyjaciele lub jak partnerzy biznesowi. On potrzebował reprezentacyjnej żony, ona zrównoważonego, majętnego mężczyzny, który zapewniłby jej finansowy spokój i bezpieczeństwo. Przez lata układ ten sprawdzał się znakomicie, zaspakajając potrzeby obu stron. Jednak po latach zaczął ją uwierać ten związek. Mąż widocznie też miał już dość pozorowanego małżeństwa, gdyż z właściwym sobie spokojem zgodził się na rozwód za porozumieniem stron, z zachowaniem dotychczasowego stanu posiadania, tak jakby przeżyte wspólnie lata nic nie znaczyły. Najcenniejszą rzeczą, jaką wyniosła z tego związku, poza małym, przytulnym mieszkankiem, było życiowe doświadczenie. Na kolejne podejście nie miała już ochoty, została więc odludkiem, który najlepiej bawił się we własnym towarzystwie, ewentualnie w gronie przyjaciółek. Na facetach postawiła krzyżyk, nie miała bowiem ochoty na kolejne rozczarowania.
Wstała z fotela i przeniosła się do łazienki, by zrelaksować się w ciepłej kąpieli. Ledwo odkręciła kurek z gorącą wodą, gdy ponownie rozdzwonił się telefon. Odebrała kolejne życzenia urodzinowe. Podziękowała, nawet szczerze i aby już nic nie zakłócało jej spokoju, po skończonej rozmowie, wyciągnęła kabel telefoniczny z gniazdka. Przezornie wyłączyła też komórkę. Naprawdę nie chciała, aby ludzie przypominali jej o upływającym czasie.
Zanurzyła się w gorącej wodzie z pianką i zamknęła oczy. Nie chciała myśleć już o niczym ani o urodzinach, ani tym bardziej o pracy. Zaczęła marzyć o urlopie, o ciepłym morzu, słońcu i plaży. Chciałaby czuć powiew wiatru na rozpalonej skórze i … W marzenia brutalnie wdarł się sygnał gongu przy drzwiach wejściowych. „Kogo diabli nadali w taką porę” — myślała Justyna, wycierając się pospiesznie ręcznikiem. Podeszła do drzwi i wyjrzała przez wizjer. Nie dowierzając, zaczęła otwierać zamki.
— Mamuś! A co ty tu robisz?
— Jak to, co — mama uśmiechnęła się promiennie. — Nie mogłam przecież pominąć urodzin mojej córeczki.
— Mamo, nie jestem już dzieckiem, tylko starą babą. Skończyłam czterdzieści lat. Idzie mi czterdziesty pierwszy.
— Po pierwsze moje dziecko to dla mnie zawsze będziesz dzieckiem bez względu na wiek. Po drugie, jeśli ktoś jest stary, to szybciej już ja, niż ty. Po trzecie, rusz tyłek, zejdź mi z drogi i wpuść mnie w końcu za próg.
— Przepraszam — bąknęła, usuwając się na bok.
Wprawdzie szybciej by się ducha spodziewała zobaczyć, niż własną matkę, która mieszkała ponad dwieście kilometrów od niej, jednak jak zwykle jej nie doceniła.
— Proszę kochanie, to dla ciebie. — powiedziała, podając Justynie niewielkie, kwadratowe pudełko z pogniecionym wieczkiem.
— Co to takiego? — spytała, równocześnie zaglądając do środka.
— To był tort urodzinowy, który dla ciebie zrobiłam, ale niestety ktoś nieopatrznie usiadł na nim w pociągu, więc trochę się zdeformował.
— Nieważne mamo. Usiądź, a ja zaparzę herbatę.
Poszła do kuchni, niosąc resztki ciasta i myśląc o swojej mamie. „Zawsze była taka radosna, nieważne co ją w życiu spotykało. Była taka sama jak Magda. Dlaczego ja jestem taką malkontentką? Denerwuje mnie moje życie, wkurza rutyna, dobija poczucie bezsensu” — myślała.
— Mamo — zaczęła nieśmiało. — Jak ty poradziłaś sobie po czterdziestych urodzinach, kiedy uświadomiłaś sobie, że pewnych rzeczy już nie zrobisz, że coś cię ominęło, nie wróci już młodość, a ty sama masz już z górki.
— Dziecko, co ty wygadujesz? Jakie z górki. Przed tobą jeszcze wiele lat życia, wiele niewykorzystanych szans. Czterdzieści lat to najlepszy czas w życiu kobiety, wreszcie ma czas i środki, by zadbać o siebie oraz by zrobić coś z myślą tylko o sobie. Po czterdziestce masz większą wiedzę o życiu, mężczyznach, relacjach międzyludzkich, a także odpowiednią pozycję towarzyską, zawodową i społeczną. Nie musisz nikomu nic udowadniać, możesz spokojnie zacząć być sobą. Wreszcie znasz swoją wartość. Korzystaj z tego!
— Masz rację mamo. Nie powinnam panikować — odpowiedziała, zastanawiając się równocześnie, czy matka mówiła o niej, czy o sobie samej. Wiedziała jednak, że nie ma sensu wdawać się w dyskusje. Dla mamy żadne argumenty, które przychodziły jej do głowy, nie byłyby wystarczające.
— Może zaczniesz jakieś studia albo wybierzesz się na kurs? Zrealizuj dawne marzenia! — mama nie zamierzała rezygnować.
— Proszę cię mamo. Jestem skonana i nie jestem w stanie logicznie myśleć. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem dziś dobrym towarzystwem dla ciebie. Może skończymy teraz tę dyskusję i wrócimy do niej innym razem.
— Jeżeli tak wolisz Justynko — zgodziła się mama — Możemy wrócić do naszej rozmowy jutro. Śpij dobrze, kolorowych snów. — dodała jeszcze. „Jakbym była dzieckiem” — pomyślała Justyna na odchodnym.
— Dobranoc mamo.
Powoli, noga za nogą przesuwała się naprzód. Wszystko wokół spowijały ciemności. Nagle potknęła się o jakiś przedmiot, omal nie wpadając na niego. Chwyciła pion i spojrzała. Czarny worek. Nie chciała go otwierać. Bała się tego, co ujrzy w środku, jednak pokusa była silniejsza niż strach. Odchyliła kawałek sztywnej folii i wpatrzyła się w ciemną głębię. Gdy wzrok przyzwyczaił się do czerni, ujrzała to. Białe, wręcz zwierzęce oko…
Usiadła na łóżku, ciężko dysząc. Przez zasłony zaglądał nowy, pogodny dzień. Pierwsze promienie słońca opierały się o przeciwległą ścianę. Panująca wokół atmosfera była tak odmienna od tej z jej snu, że senny zwid wydawał się czymś zgoła nierealnym. Jednak gdy śniła, zdawał się pozostawać częścią jej życia.
Wstała z łóżka i pierwsze kroki skierowała do kuchni. Miała ochotę na słodką, mocną kawę z odrobiną mleka. Nalała wody do czajnika i zaczęła przetrząsać szafki w poszukiwaniu mielonej kawy. Mama nie uznawała rozpuszczalnej, uważając ją za substytut kawy. Według niej kawa musiała być mocna, co oznaczało dwie kopiaste łyżeczki, zalane wrzątkiem i parzone pod przykryciem. Wreszcie znalazła resztki w przegródce z przyprawami. No cóż, mama nie odwiedza jej na tyle często, aby mogła liczyć na świeżą torebkę.
„Mam nadzieję, że nie zwietrzała” — pomyślała Justyna, wciągając w nozdrza kawowy aromat. Wkrótce po całym mieszkaniu rozpłynął się zapach świeżo zaparzonej kawy. Receptory zapachowe mamy zadziałały natychmiast, przyciągając ją do kuchni.
— Och, kawa — westchnęła mama z lubością, wdychając zapach w nozdrza — jesteś kochana.
— Zrobić ci śniadanie? — spytała.
— Zależy, co zaproponujesz? I pozwól mi się najpierw obudzić.
— Z tego, co widzę mamo, to masz już otwarte oczy — zaśmiała się Justyna — Czym mogę cię nakarmić? Hmm… — mruknęła, zaglądając w ziejącą pustką przestrzeń lodówki.
— To może wrócimy do naszej wczorajszej rozmowy? — zagaiła mama.
— Poczekaj, najpierw zrobię ci śniadanie — odpowiedziała — Może być jajecznica na cebulce?
— Jeżeli ty też zjesz, to dlaczego nie.
— Mamo, ja nie jadam o takiej wczesnej godzinie. Później coś wrzucę do żołądka.
— Właśnie! — wykrzyknęła triumfalnie mama — O to mi chodzi!
— Nie rozumiem. O co?
— Nie jesz, jak należy, nie dbasz o siebie, a przecież człowiek jest tym, co je.
— Mamo, nie gadaj jak jacyś nawiedzeni dietetycy!
— A ty mi nie przerywaj! Dieta ma na nas duży wpływ, poczytaj sobie o tym, a może spojrzysz innym okiem na to, co wrzucasz w siebie. Nie jesteś śmietnikiem!
— Mamo…
— Dobra, już dobra. Usmaż tę jajecznicę.
Kilka minut później siedziały przed talerzykami z parującą potrawą. Justyna niechętnie dłubała widelcem wśród żółtej masy, patrząc na matkę, która z apetytem zjadała swoją porcję. Czekała, kiedy mama powróci do przerwanego wątku. Tak, jej matka nigdy nie zostawiała niezałatwionych spraw, ani niedokończonych wypowiedzi. Wczesna godzina oraz perspektywa kontynuowania niewygodnego dla Justyny tematu odbierały jej resztki apetytu.
— To teraz porozmawiajmy o tym kryzysie, który cię dopadł — głos mamy wtargnął w sam środek jej rozważań.
— Jaki znowu kryzys?
— No, kryzys wieku średniego.
— Mamo, kryzys wieku średniego to przechodzą mężczyźni, w dodatku ci, którzy są zmęczeni swoimi żonami.
— Nic bardziej mylnego moja droga! Dotyczy to również całej rzeszy kobiet. Jednak kobiety w inny sposób reagują na tykanie biologicznego zegara.
— Tak to teraz udzielisz mi rad, jak żyć, gdy mam już z górki, kiedy stanęłam na drugim odcinku życiowej drogi — zapytała Justyna z odrobiną sarkazmu.
— Jeżeli chcesz patrzeć na życie jak na drogę, to zauważ, że drogi zwykle nie są proste. Od każdej odchodzi wiele dróg i ścieżek. Są one jak nasze wybory, które nie wiadomo dokąd nas doprowadzą, ale nie oznacza to, że nie należy zmieniać kierunku. Wręcz przeciwnie, może za zakrętem nic ciekawego na nas nie czeka, ale może się okazać, że nowa dróżka, odkrywa nowe możliwości — podekscytowana mama nie dawała Justynie dojść do głosu. — Co robisz, gdy ulubiona sukienka cię ciśnie w pasie?
— Nie rozumiem — zdezorientowana nagłą zmianą tematu Justyna, patrzyła nierozumiejącym wzrokiem na matkę.
— Pytam, co robisz ze swoją ulubioną kiecką, kiedy staje się niewygodna? — powtórzyła.
— Staram się schudnąć, by znowu dobrze się w niej czuć.
— A gdy nie możesz dopasować się do sukienki?
— To ją oddam przyjaciółce lub przerobię tak, aby pasowała. Ostatecznie mogę ja wyrzucić. Dlaczego pytasz?
— Bo nie rozumiem, dlaczego nie robisz tak ze swoim życiem — kontynuowała mama. — Jeżeli źle się czujesz w swoim życiu to dlaczego czegoś nie zmienisz, nie podążysz nową drogą. Nie ma sensu przedzierać się przez krzaki, byleby tylko iść dalej. Tylko masochiści lubią się umartwiać. Ty przecież nie jesteś taka. Zrób coś z sobą dziecko! Zmień coś w sobie lub w najbliższym otoczeniu, zmień swoje myślenie. Pamiętaj, że nigdy nie jest późno na zmiany. Nigdy, dopóki żyjesz, dopóki oddychasz! — zakończyła z mocą.
— Zastanowię się mamo. Obiecuję — przytaknęła ugodowo.
— Zacznijmy zmiany już teraz — mama nie dawała za wygraną — Musimy zapełnić pustkę w twojej lodówce. Z pełnym żołądkiem myśli się lepiej. Poza tym zasługujesz na dobry obiad — dodała już w innym tonie.
Dopiero wieczorem, gdy odprowadziła mamę na pociąg, znalazła chwilę dla siebie. Przygotowując kolację, zastanawiała się nad słowami matki, która nie rezygnowała ze swojego mentorskiego tonu aż do końca. Pociąg nabierał prędkości, gdy mama wychyliła się z okna, krzycząc: — Weź dużą łyżkę i smakuj życie córciu!
Krojąc warzywa, Justyna rozważała słowa matki. Jako dwudziestolatka była pełna optymizmu i marzeń dotyczących przyszłości. Marzyła o wspaniałej miłości, ciepłym domu i dzieciach oraz ciekawej pracy, która jest również pasją. Co pozostało z jej marzeń? Zamiast wymarzonego domu ma mieszkanie, praca ją nudzi, zabrakło zarówno partnera, jak i dzieci. Co może z tym zrobić? Odpowiedź nasuwa się sama: może się załamać lub zmienić coś na lepsze. To pierwsze wychodzi jej nieźle, w końcu walczy z narastającą frustracją od dłuższego czasu. Zmiana wymaga chęci i energii, których Justyna nie może wykrzesać, prawdopodobnie z powodu wyczerpania jej zasobów na walkę z depresją.
W nagłym odruchu oderwała się od kuchennego blatu i przeszła do przedpokoju. Wisiało tam jedyne w całym domu lustro. Jedyne, w którym mogła obejrzeć całą swoją powierzchowność.
Z lustra spoglądała na nią kobieta, którą trudno byłoby nazwać starą lub chociażby przypisać do grupy pań w średnim wieku. Była jedynie strasznie smutna. W jej szaroniebieskich oczach czaił się strach, a wokół nich pojawiło się kilka poziomych zmarszczek, podobnie zresztą jak wokół ust. Były to jedyne ślady, które pozostawił na twarzy upływający czas. Z ciałem również nie obszedł się źle. Chociaż miała kilka kilogramów nadwagi, to zachowała proporcje. Kondycyjnie, też nie mogła sobie nic zarzucić. Prawdopodobnie spacery i wchodzenie po schodach utrzymywały ją w formie, gdyż nie umiała poddać się modzie na fitness czy jogging. Wystarczył jej bieg za odjeżdżającym autobusem, gdy zaspana i spóźniona szła rano na przystanek. „Co mam zmienić? Włosy nigdy mi się nie podobały, ale co z nimi zrobić? Kolor myszowaty i nijaki, ale przecież mój, nie odważę się go ufarbować. Tak, jestem tchórzem i nie lubię zmian! Zresztą to i tak nic nie zmieni, nie stanę się kimś innym, gdy zmienię fryzurę. Może przyciąć? Boże, jak ja nie cierpię chodzić do fryzjera. Zawsze potem wypłakuję oczy, nigdy nic mi się nie podoba. Dlaczego nie mogę porozumieć się z fryzjerką w sprawie uczesania? Nic dziwnego, że nie umiałam porozumieć się z mężczyznami w swoich związkach, skoro nawet prosta komunikacja z inną kobietą, w sprawie tak prostej, jak fryzura, sprawia mi trudność. Może pójść na jakiś kurs podnoszący zdolności interpersonalne? Nie, to zły pomysł. Teorię przecież znam, mam tylko problemy z praktyką”
Z rozmyślań wyrwał ją zapach przypalonego posiłku. Biegiem rzuciła się w kierunku kuchni, myśląc w tej chwili jedynie o ratowaniu kurczaka. Po oczyszczeniu ze zwęglonych części oraz dodaniu warzyw nadawał się do spożycia. Podlany butelką wina stał się nawet znośny. Włączyła płytę z przebojami z dawnych lat, jak gdyby mogła w ten sposób przenieść się w czasy, gdy była młoda i nie miała jeszcze problemów natury egzystencjalnej. W trakcie posiłku starała się odprężyć i nie myśleć o niczym, a po jego zakończeniu przeniosła się do sypialni. Zapaliła nocną lampkę i sięgnęła po książkę, jednak po kilku stronach odsunęła ją na bok. Dzisiaj lektura z kanonu tak zwanej literatury kobiecej, nie przynosiła jej odprężenia. „Wolałabym przeczytać instrukcję obsługi spawarki” — pomyślała w ostatnim przebłysku świadomości. Tej nocy nie dręczyły jej koszmary. Właściwie, nie śniła o niczym.
Ranek przyniósł silny ból głowy, który minął wraz ze wchłonięciem podwójnej porcji kofeiny. Za oknem prawdziwie letnia pogoda skłaniała do spacerów, z czego Justyna postanowiła skwapliwie skorzystać. Szybko założyła dres i tenisówki, chwyciła croissanta i wybiegła z mieszkania. Cieszyła się, że blisko jej mieszkania znajduje się ta oaza zieleni ukryta wśród szarzyzny wielkiego miasta. Tam skąd pochodziła, zieleń biła po oczach i nie była czymś niezwykłym, lecz tutaj musiały jej wystarczyć nieliczne plamy zieleni na topografii miasta.
Szła szybko, wdychając woń kwiatów i ciesząc się samotnością. Za dwie godziny park zaroi się od spragnionych kontaktu z naturą ludzi. Dzieci będą biegać i krzyczeć, staruszkowie okupować ławki, a nastolatki zielone zarośla. Jednak w tej chwili mogła liczyć jedynie na przypadkowe spotkanie spacerowicza z psem.
Kiedy wróciła do domu, była zrelaksowana i pełna optymizmu. Zrobiła sobie kolejną kawę i zasiadła przed ekranem monitora. „Nie mogę być przecież jedyną kobietą z takimi rozterkami. Sprawdzę, jak to widzą inne kobiety” — myślała, przeszukując internetowe fora. „To może być to” — pomyślała, trafiwszy na dyskusję na forum kobiecym. Zaczęła czytać.
Kobiecy kryzys wieku średniego?
zagubiona 15.08.10, 08:04
Jest coś takiego? W jakim wieku?
Która z Was to przechodzi lub przeszła? Czy mija?
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
koktail_cytrynowy 15.08.10, 08:39
Przekwitanie słodziutka, przekwitanie. A przynajmniej z tym mi się kojarzy.
Wtedy niejednej odbija. Ja mam jeszcze czas, ale pamiętam, jak moja mama to przechodziła. W domu było piekło …
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Kwiatostan 16.08.10, 09:55
Kryzys wieku średniego nie jest związany z przekwitaniem, tylko z pierwszym poważnym bilansem życia, który każdy wcześniej czy później robi.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Pięćdziesiątka 16.08.10, 10:46
Masz na myśli menopauzę czy kryzys dopadający kobietki powyżej trzydziestki i starsze?
Pytam, ponieważ to problem wielu ludzi.
I to niezależnie od płci.
Pewnie nie mają innych problemów do rozstrzygania. Możliwe też, że zbyt szybko się starzeją i to zarówno fizycznie, jak i mentalnie.
W moim przypadku nie przeżywałam żadnego z nich.
Wprawdzie przez jakiś czas dziwiłam się, że przestali do mnie mówić „panienko”. Minęło mi to jednak równie szybko, jak przyszło, tym bardziej że powinni zaprzestać dwadzieścia lat wcześniej.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Kwiatostan 16.08.10, 13:58
Ha, ha, dobre. Jednak to okrutne, że w niektórych krajach stosuje się różnice w nazewnictwie, które boleśnie uprzytomniają kobiecie zmiany fizjonomiczne i upływ czasu.
Zwłaszcza że facetów taki podział nie dotyczy!
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
zagubiona 16.08.10, 16:56
Mam na myśli ten bilans życia. Jakiś poeta napisał innemu poecie, że w życiu trzeba mieć za czym pędzić. Z jednej strony taki ciągły pęd głupi się wydaje, z drugiej spokój i wyciszenie brzmią może dobrze, lecz dla mnie są ciężkie do strawienia. Nie wyobrażam sobie pracować kolejne 15 lat w tym samym miejscu, a rzucenie w miarę dobrze płatnego miejsca też mnie nie pociąga.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
mamuśka35 16.08.10, 20:55
Ja sobie właśnie dzieciaka zafundowałam.
Znaczy się, rozwija się dopiero w brzuchu, więc o kryzysie wieku średniego z pewnością mogę zapomnieć na ładnych parę lat :)
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Dzidzia7 16.08.10, 20:58
Gratulacje!
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
mamuśka35 16.08.10, 21:05
A dziękuję, dziękuję! Innym też polecam.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Dzidzia7 16.08.10, 21:10
Ja nie skorzystam. Ten etap mam już za sobą.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
mniemasz 16.08.10, 21:15
Jak nie będziesz oczekiwała ochów i achów, jak to pięknie wyglądasz i nie będziesz gapiła się ciągle w lustro, używając przeróżnych kosmetyków, to w ogóle nie będziesz miała takiego kryzysu.
Wcześniej dopadnie cię starcza demencja, lecz uważaj, bo czuję, że masz tendencje do wdzięczenia się, a to dobrze nie wróży.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Dzidzia7 16.08.10, 21:20
Mniemasz, lansuje się na znawcę kobiet ;)
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
mamuśka35 16.08.10, 21:24
Tak się mu tylko wydaje. Jeszcze się taki nie narodził, co by babę do końca rozgryzł: P
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Dzidzia7 16.08.10, 21:20
A kanibale?
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
mamuśka35 16.08.10, 21:33
Mnie wystarczają zachwyty mojego ślubnego: P
A kryzys mi raczej nie grozi, Nie należę do tych, co to każdą zmarszczkę na tyłku sobie oglądają… chociaż prawdę mówiąc, większość kobiet lubi się trochę powdzięczyć.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
mniemasz 16.08.10, 21:35
nie przejmuj się, to w końcu Ciebie nie dotyczy.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
zielonka20 16.08.10, 22:02
Wydaje mi się, że kryzys zaczyna się wówczas, gdy kobieta zaczyna wydawać na kremy, zabiegi upiększające i inne cuda więcej niż naprawdę ją stać tj. jest skłonna zaciągnąć kredyt na drogi zabieg. Albo, kiedy znajduje sobie kochanka, albo zaczyna podrywać młodszych, ogólne żenujące to się robi.
Z drugiej strony, trudno starzeć się z godnością, kiedy współcześnie na piedestale stawia się dobry, czyli młody wygląd, a pomija inne wartości w człowieku. Ile ładnych, głupich dup
robi karierę w TV, nie prezentując sobą NIC poza wyglądem.
Dzisiaj mieć zmarszczki na czole to grzech, fałdki na brzuchu to wstyd, a siwe włosy na głowie to już grób.
Smutne. Nikt nie upada tak nisko, jak starzejąca się kobieta.
Za młodu ubóstwiana, a w wieku średnim traktowana jak godna pogardy starucha.
Prymitywne to współczesne społeczeństwo…
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
kocianka 16.08.10, 21:50
Strach przed starością można poznać u kobiety po ilości kosmetyków.
Na twarzy, też!
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
zielonka20 16.08.10, 21:52 zarchiwizowany
strach nie bierze się z niczego.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Kwiatostan 16.08.10, 22:00
Zielonka20 wybacz, proszę, ale stworzyłaś najpłytszą próbę określenia kryzysu wieku średniego, z jaką się spotkałam.
Nie obraź się, ale to dotyczy postrzegania kryzysu wieku średniego wyłącznie przez pryzmat wyglądu.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
zielonka20 16.08.10, 22:12
Oczywiście, że jest ograniczone i dotyczy postrzegania kryzysu wieku średniego wyłącznie przez pryzmat wygląd, lecz w żadnym innym aspekcie życia, nie spotkałam się z problemem kryzysu średniego u kobiet.
Pod innymi względami wiek średni wydaje się czynnikiem pozytywnym.
W wieku średnim jest się przeważnie i majętniejszym i mądrzejszym.
Więc o jakim kryzysie mówimy? Problemem jest przeważnie tylko wygląd.
Oczywiście, jak ktoś chce może doszukiwać się tysiąca innych problemów.
W porządku, wyplułaś krytykę pt. „nie obraź się, ale jesteś płytka”, ale sama jakoś się nie wypowiedziałaś w wątku.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
zagubiona 16.08.10, 22:29
Ech, mi tam wcale o wygląd nie chodziło.
Po przeżyciu pewnego okresu życia tak mężczyźni, jak i kobiety dokonują bilansów: czy dobrze wybrali? Czy mieli inne możliwości? Wykorzystały wszystkie atuty, nie popełniły błędów, czy cofnęłyby czas?
Mówicie, że majętność i mądrość chroni przed kryzysem? Czyli muszę popracować i nad jednym i nad drugim: znowu iść do roboty, ubrać się jak babo chłop i zapomnieć o kwasie hialuronowym, bo to takie głupie.
Chociaż, co do pracy to się zgodzę. Jak się intensywnie pracuje nie w głowie kryzysy. Czyli powróciłam do punktu wyjścia: znowu wstawić motorek w tyłek i zaiwaniać, cudnie! Jednak chyba lepsze to niż kryzys.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
zielonka20 16.08.10, 22:31
Myślę, że tego rodzaju kryzys może dotknąć każdego, bez względu na płeć.
A panaceum na ów kryzys jest rozwój swoich zainteresowań czy umiejętności. Nie musi to być przykrym obowiązkiem, ganianiem z wywieszonym jęzorem i motorkiem w tyłku, lecz przeciwnie, może sprawiać ogromną przyjemność.
Zwykle dzieci są już samodzielne, niepotrzebujące ciągłej opieki i uwagi.
Ma się więcej czasu na ten rozwój (języki obce, sporty, ogród, podróże, czy co kto lubi).
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Kwiatostan 16.08.10, 22:43
Dobra podam przykład, przykład: Moja koleżanka, troje dzieci.
Życie oparte tylko na dzieciach. Bardzo inteligentna, błyskotliwa, ładna, atrakcyjna, zadbana, bogata. Nagle dociera do niej, że nic w życiu nie osiągnęła, nic sensownego nie zrobiła, zajmuje się tylko i wyłącznie dziećmi. Totalna deprecha.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
zielonka20 16.08.10, 22:50
Nie uznałabym tego za kryzys wieku średniego. Pani się po prostu obudziła na szczycie szklanej góry.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
mniemasz 16.08.10, 22:53
Wielu mężczyzn przechodzi kryzys wieku średniego.
A wiesz dlaczego? Ponieważ przez większość dorosłego życia żony wymuszały na nich swoją własną wizję szczęśliwego życia (czytaj: najpierw ona, potem ona i znowu ona, później dziecko i dom), nie zważając na to, że ich cele niekoniecznie równają się celom mężczyzn.
Potem, w pewnym momencie życia okazuje, że nigdy nie było się sobą, tylko tańczyło, tak jak zagrali inni. Wówczas nie trudno o kryzys.
Szczególnie kiedy człowiek uświadomi sobie, że więcej życia za nim niż przed nim. Tak samo może być z twoją koleżanką.
To, o czym piszesz to nie kryzys, to zaburzenia.
Re: Kobiecy kryzys wieku średniego?
Kwiatostan 16.08.10, 23:01
Lepiej pójdę spać, bo dyskusja schodzi na jakieś poboczne tory.
Dobranoc.
Zamyśliła się, wpatrując w ekran. Dobry nastrój gdzieś się ulotnił, po głowie latały jej pytania, jak zagubione w ciemnościach nocy ćmy. Szukała światła a znalazła jeszcze więcej niewiadomych. „To nie był najlepszy pomysł” — pomyślała –„Lepiej zadzwonię do Magdy” — postanowiła, zastanawiając się równocześnie, dlaczego przyjaciółka od dwóch dni nie dawała znaku życia. Odpowiedź przyszła natychmiast, gdy jej wzrok spoczął na ciemnym wyświetlaczu komórki. „No tak, sama przecież wyłączyłam oba telefony, by zyskać trochę spokoju i zapomniałam włączyć je z powrotem. Oj głupia, głupia!” — zganiła się w myślach.
Po chwili wykręcała już numer koleżanki.
— Magda? Cześć, nie obudziłam cię? — zapytała.
— Rany boskie Justyna co się z tobą działo?! Próbowałam się do ciebie dodzwonić przez cały wczorajszy dzień. Już myślałam, że zwariowałaś od tych pytań i, że zrobiłaś coś głupiego! — krzyczała do słuchawki.
— Słuchaj, naprawdę cię przepraszam, ale przyjechała mama i …
— Co! Twoja mama cię odwiedziła. To dlaczego nie powiedziała mi, że się do ciebie wybiera. Podałabym ci coś przez nią.
— Wiesz, jaka jest moja mama. Spontaniczna i nieprzewidywalna. Pewnie wpadła na to w jednej chwili, a w drugiej siedziała już w pociągu — zaśmiała się Justyna.
— Ty też mogłabyś tak spontanicznie wsiąść do pociągu i odwiedzić starą koleżankę.
— Wiesz przecież, że nie mam czasu.
— A co cię trzyma — spytała — dzieci płaczą? — dodała ze złośliwością w głosie.
— Proszę cię. Nie zaczynaj. Wiesz, że mamy teraz w biurze urwanie głowy i nie mogę się stąd wyrwać.
— Justyna, zastanów się! Jesteś pracoholiczką. Przychodzisz do biura pierwsza, wychodzisz ostatnia, bierzesz robotę za wszystkich, którzy cię o to poproszą. Z tego, co pamiętam, to nie wykorzystałaś nawet zaległego urlopu.
— Nie mam, kiedy go wykorzystać.
— A pytałaś kierownika, czy ci da urlop? Jak nie, to zapytaj. Inaczej się nie dowiesz. Poza tym przyda ci się odpoczynek. To z przepracowania przychodzą ci te wszystkie głupoty do głowy. Proszę cię, posłuchaj mnie raz i poproś kierownika o urlop.
— A jak się nie zgodzi? — zaprotestowała.
— To świat się nie zawali, ale nie dowiesz się tego, jeśli nie zapytasz. Justyna zamknęłaś się w czterech ścianach swojego mieszkania i boisz się wyjść do ludzi, do świata.
— Masz rację. Zapytam! Tylko już nie praw mi kazań.
— W porządku. Jutro czekam na telefon. Pa!
— Pa! Ucałuj dzieciaki.
Odłożyła telefon i uśmiechnęła się do siebie. „Ach! Ta Magda. Jej osobisty kapral. Zawsze stawia ją do pionu”.
Po leniwie spędzonej niedzieli Justyna niechętnie wychodziła do pracy. Zły nastrój pogłębiała wizja rozmowy z kierownikiem. Nie chodziło zresztą o osobę szefa, lecz o jej osobiste podejście do pracy. Nie biorąc urlopu oraz pracując „za dwóch”, chciała pokazać, że jest niezastąpiona. Nigdy nie brała zwolnienia lekarskiego. Nawet gdy źle się czuła, to łykała jakieś leki dostępne bez recepty. Właściwie to bała się właśnie tego, że gdy zacznie chorować czy weźmie urlop, to okaże się, że świetnie radzą sobie bez niej i zlikwidują jej stanowisko lub zastąpią ją kimś młodszym i wydajniejszym. Do biura dotarła jak zwykle pierwsza i od razu zabrała się za porządkowanie papierów. Zaledwie zdążyła przygotować stanowisko do pracy i usiąść, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
— Proszę! — zawołała.
W szparze utworzonej przez uchylone drzwi ukazała się głowa starszej kobiety, która stawiła się na wezwanie w piątkowe przedpołudnie.
— Dzień dobry — powiedziała staruszka — Mogę wejść?
— Oczywiście, proszę wejść. Przyszła pani z synem?
— Nie, nie mógł się zwolnić z pracy, ale powiedział, żebym napisała co potrzeba, bo on nie potrzebuje więcej kłopotów.
Justyna nie skomentowała usłyszanej wypowiedzi, lecz bez słowa podsunęła kobiecie czysty arkusz papieru.
— Proszę więc o napisanie oświadczenia o stanie faktycznym.
Ponieważ kobieta nie wiedziała dokładnie, jak ma wyglądać takie oświadczenie, Justyna wyciągnęła wzór z załącznika do ustawy i podsuwając kobiecie, poprosiła o napisanie w takiej samej formie oraz zastąpienie wzorcowych danych, jej własnymi. Kobieta pisała powoli, trzęsącymi się rękoma, widać nienawykła do tworzenia biurowych pism. Kiedy skończyła, złożyła koślawy podpis pod dokumentem, który Justyna ostemplowała i odłożyła do akt osobowych petentki. Uśmiechnęła się na pożegnanie do wychodzącej staruszki. Kiedy za kobietą zamknęły się drzwi, postanowiła odwiedzić gabinet szefa. Niestety nie było jej dane w tej chwili z nim porozmawiać, gdyż otwierając drzwi, natknęła się na kolejnego interesanta. Mężczyzna był gadatliwy i nastawiony raczej przyjaźnie. Justyna odetchnęła z ulgą. Ostatnia rzecz, jakiej dzisiaj potrzebowała to konfrontacja z aroganckim furiatem.
— W czym mogę pomóc, panie…
— Kowalewski jestem — uśmiechnął się szeroko.
— Panie Kowalewski, został pan poproszony, aby złożył pan wyjaśnienie dotyczące dwóch działek, które zadeklarował zarówno pan, jak i inny wnioskodawca. Niestety, nie mam tutaj pańskich dokumentów, dlatego prosiłabym pana, aby przeszedł pan do pokoju numer trzy, gdzie zajmie się panem mój kolega.
— Ja to bym wolał, żeby pani się mną zajęła — odpowiedział kusicielsko, puszczając oko.
— Miło mi, ale trzymajmy się obowiązujących procedur. Pańską sprawą zajmuje się pan Dębski z pokoju numer trzy. Proszę więc tam się udać — poprosiła grzecznie.
Bezpośredniość petenta rozbawiła ją, a próba komplementowania połaskotała jej ego. Zdawała sobie sprawę, że takie łatwe i przyjemne pogawędki dobre są na gruncie towarzyskim, ale już zupełnie nieodpowiednie w urzędzie. Widocznie mężczyzna był innego zdania, gdyż wychodził z pokoju z miną pokrzywdzonego dziecka.
Kolejna próba udania się do przełożonego zakończyła się sukcesem. Stojąc przed drzwiami gabinetu pryncypała, wzięła głęboki oddech i zapukała.
— Proszę wejść — dobiegło za drzwi.
— Dzień dobry, panie kierowniku — zaczęła niepewnie, wsuwając głowę w szparę drzwi.
— Ach, pani Justynka! Dobrze, że panią widzę, właśnie chciałem z panią rozmawiać. To chyba telepatia — uśmiechnął się pod wąsem.
— Chciał mnie pan widzieć? W jakiej sprawie? Czy coś się stało?
— Niech się pani nie zachowuje jak przestraszony petent, przecież nie gryzę. Chciałem tylko porozmawiać o pani zaległym urlopie.
— To dobrze się składa, panie kierowniku, gdyż ja też przychodzę w tej sprawie.
— Niech mi pani nie mówi, że chce pani iść na urlop?
— Dobrze, nie powiem — zaczęła w tym samym żartobliwym tonie — lecz właściwie, chciałam prosić o urlop.
— To bardzo dobrze się składa — szef rozpłynął się w uśmiechu. — Widzi pani, na mnie też naciskają z góry, żebym wysłał pracowników na zaległe urlopy, bo niedługo kończy się kolejny rok, a tu jeszcze zeszłoroczne nie zostały wykorzystane.
— Ile dokładnie zostało mi tego urlopu? — zapytała.
— Zeszłorocznego dwa tygodnie… — zawiesił głos.
— A bieżącego trzy — uzupełniła Justyna.
— Dokładnie. Więc gdyby pani chciała wykorzystać całe pięć tygodni…
„Teraz jest czas na decyzje. Nie odkładaj nic na jutro. Bierz ten urlop. Pamiętaj, możesz zrobić naprawdę wszystko” — upominała się w myślach.
— To ja poproszę o miesiąc — powiedziała odważnie. — Jeśli można, to od jutra.
Wracając z pracy, wciąż roztrząsała sytuację, która miała miejsce w pokoju szefa.
„Boże, jaka jestem szalona! Nie, nie wolno się samej obrażać. Jestem spontaniczna! Kiedy ostatnio podjęłam jakąś decyzję bez dokładnego przemyślenia wszystkich za i przeciw? Musiało to być bardzo dawno temu, gdyż nic nie przychodzi mi na myśl”.
Przeszła powoli przez park, w zamyśleniu, nie zauważając uroku tego miejsca. Zatrzymała się dopiero na ulicy sąsiadującej z jej własną, przed szyldem biura podróży.
„Co ja tutaj robię?” — pomyślała, wpatrując się w kolorowe plakaty. — „Nie rób nic nagle, najpierw pomyśl, potem działaj” — upomniała się w myślach. Odezwało się stare przyzwyczajenie, jak niektórzy twierdzą, druga natura człowieka.
Po wejściu do domu rzuciła torebkę na fotel i chwyciła za telefon, wykręcając numer Magdy.
— Cześć! Tu Justyna. Nie uwierzysz, co zrobiłam… — zawiesiła głos.
— Wygrałaś w totka?
— Nieee… ale dostałam urlop! Cały miesiąc!
— Super! — wykrzyknęła przyjaciółka. — To może teraz wreszcie się do mnie wybierzesz?
— Wiesz — zaczęła niepewnie — jeszcze nie wiem, co zrobię z tym nadmiarem wolnego czasu. Myślałam o jakiejś wycieczce zagranicznej. Chciałabym zmienić klimat, chociaż na tydzień, może na dwa.
— Oczywiście jedź, ale zarezerwuj sobie kilka dni dla mnie. OK?
— No jasne!
— Ale wiesz, co mi przyszło do głowy?
— Nie siedzę w twojej głowie.
— Jak masz ochotę na zmianę klimatu, to jedź do Agi, do Grecji. Złapiesz dwie sroki za ogon!
— Może masz rację — zastanowiła się Justyna. — Zadzwonię do niej i pogadam.
— To nie trać czasu, dzwoń teraz. Kończę. Pa!
— Co tak nagle?!
— A na co czekać? Czas ucieka. Tik-tak — zaśmiała się Magda.
— Dobra, dobra. Cześć!
Justyna odłożyła słuchawkę tylko po to, by w notesie znaleźć numer drugiej koleżanki. Po chwili wykręcała jej numer domowy. Cierpliwie odczekała kilka sygnałów, a potem odłożyła słuchawkę. „Zadzwonię później. Widocznie nie wróciła jeszcze z pracy” — pomyślała.
Wstała z fotela i przeszła do kuchni, postanawiając, że najpierw coś zje. Jak to mama zawsze mówi: „z pełnym żołądkiem myśli się lepiej”. Zajrzała do lodówki, która od czasu ostatniej wizyty mamy zaczęła wreszcie spełniać swą funkcję i po krótkiej chwili zdecydowała się na fileta z kurczaka. Rozbiła kawałek mięsa tłuczkiem, posypała ziołami i oprószyła solą. Następnie przygotowała panierkę z płatków kukurydzianych, w której otoczyła kawałki kurczaka. Podczas gdy mięso smażyło się na oleju, szybko pokroiła pomidora i kawałek cebulki. Sok pomarańczowy z kartonu stanowił dopełnienie letniego posiłku. Po obiedzie ponownie sięgnęła po telefon.
— Słucham? — Agnieszka odebrała już po pierwszym sygnale.
— Cześć Aguś.
— Justyna?! To ty! Cześć.
— No ja, ja. A kogo się spodziewałaś?
— No, na pewno nie ciebie — zaśmiała się do słuchawki. — Dzwonisz z taką częstotliwością, że spodziewałam się telefonu od ciebie za jakiś miesiąc. Wszystko w porządku? — dodała z niepokojem.
— Dobrze. Dzięki za troskę, kochana. Jestem trochę przemęczona pracą.
— Przydałby ci się odpoczynek. Weź kilka dni urlopu.
— Właściwie to już wzięłam i właśnie pomyślałam, czy nie przyjęłabyś pod swój dach zbłąkanej duszy? — spytała. Na kilka dni tylko — uzupełniła szybko.
— Ależ oczywiście, kobieto! — wykrzyknęła Agnieszka z zadowoleniem w głosie. — To kiedy możesz przylecieć?
— Samolot jest pojutrze — odpowiedziała, ponownie zaskoczona własną spontanicznością.
— To do zobaczenia pojutrze! Strasznie się cieszę!
— Ja też.
Odłożyła słuchawkę i pogrążyła się w marzeniach. Oczyma duszy widziała się spacerującą wśród antycznych budowli, wsłuchaną w opowieści przewodnika i wygrzewającą kości w południowym słońcu. „Zaraz” — upomniała się w myślach — „przecież gdybym potrzebowała przewodnika, to gdzie znajdę lepszego niż Aga” — uśmiechnęła się do siebie na myśl o przyjaciółce.
Agnieszkę poznała dawno temu, podczas krakowskich Juwenaliów. Następne spotkania, również należały do przypadkowych i ograniczały się do zabaw na jakichś studenckich imprezach. Do pewnego dnia, gdy przypadkiem wpadły na siebie w Sukiennicach. Dzień nie należał do przyjemnych. Ołowiane chmury przetaczały się po niebie i od rana kropił kapuśniaczek. Nie zrażało to Justyny do spacerów po mieście, które nawet w niepogodę zachowywało swój urok. Jednak, gdy deszczyk przeszedł z formy łagodnej mżawki w ostrą formę oberwania chmury, czym prędzej czmychnęła pod najbliższy dach, czyli pod arkady Sukiennic. Stała tam również ociekająca wodą Agnieszka, która też załapała się na publiczny prysznic. Roześmiana pomachała do niej, podeszła więc, a po chwili zajęte rozmową czekały na zmianę aury. Rozgadały się tak bardzo, że nie zauważyły momentu, gdy zza chmur nieśmiało wyjrzało słońce, a deszcz przypominał o niedawnym występie obecnością kałuż i zalanych chodników. Podczas tej rozmowy dowiedziały się wiele o sobie i o swoich wspólnych zainteresowaniach. Agnieszka okazała się wspaniałą gawędziarką, która z zamiłowaniem opowiadała o zabytkach Krakowa oraz o miejscu, w którym się znajdowały. Wypiły jeszcze niejedną kawę, spotkały się niezliczoną ilość razy przez cały okres studiów. Jednak gdy Justyna wyszła za mąż i zdecydowała się za namową męża wyjechać do stolicy, ich kontakt pozostawał głównie telefoniczny. Po kilku latach Agnieszka opuściła Polskę, jeżdżąc po świecie, jako pilot wycieczek i przewodnik, aż do czasu, gdy trzy lata temu osiadła w Atenach, pracując w charakterze fotografa w jednej z tamtejszych redakcji. Justyna niejednokrotnie zastanawiała się, co skłoniło koleżankę do bardziej osiadłego trybu życia. Miała nadzieję, że wkrótce się tego dowie. Tymczasem przeszła do kuchni i zaparzyła sobie aromatyczną herbatę. Następnie usiadła w swoim ulubionym fotelu i wyciągnęła notes. „Tak mało czasu, a tyle trzeba zaplanować” — pomyślała spanikowana.
— Po pierwsze ciuchy — mruczała cicho pod nosem — potem zakup biletu. Nie! To jutro. Dzisiaj nie zdążę. Hmm… prezenty dla gospodarzy… to też załatwię jutro. Mapy i plan podróży, to najważniejsze.
Opróżniła filiżankę, po czym przeniosła się do biurka w swojej sypialni, gdzie włączyła komputer. Spoglądając na kolorową mapę Grecji, która wyświetliła się jej przed oczyma, nadal rozmyślała nad kierunkiem swojej podróży.
„Punkt pierwszy, polecę do Aten, ale nie chcę siedzieć Adze na głowie. Posiedzę dzień, dwa i popłynę promem na…” — poczucie nieskrępowanej swobody powodowało, że nie mogła zdecydować o kierunku własnej podróży. „Kurczę, nie wiem gdzie mam płynąć, na południe, wschód czy zachód. Czasu mam nadto, gorzej z kasą. Tyle rzeczy jeszcze nie widziałam w Grecji… Help! Czy ktoś pomoże mi wybrać kierunek? Może będę rzucać monetą?”
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu, który dzwonił i dzwonił. Natarczywy odgłos dochodził z drugiego pokoju. Justyna pobiegła w stronę źródła dźwięku, lecz zanim zdążyła odebrać, sygnał umilkł. Za chwilę ponownie się rozległ, wypełniając pomieszczenie. Szybko uniosła słuchawkę.
— Halo?
— Cześć, kochanie — usłyszała głos mamy.
— Dzień dobry! — ucieszyła się Justyna.
— Co u ciebie? Co słychać?
— Wszystko w porządku, dziękuję. Wybieram się na urlop.
— To dobra nowina. A poinformujesz starą matkę, w którą stronę skierujesz swe kroki? — zażartowała mama.
— W tym rzecz mamo, że dokładnie nie wiem. Spadło to na mnie zaledwie kilka godzin temu i na razie jedyną decyzję, jaką podjęłam, jest odwiedzenie Agi, a potem nie wiem.
— Zmiana klimatu dobrze ci zrobi i nie martw się na zapas. Potraktuj to lekko jak ciekawą przygodę. Nie musisz kochanie mieć zawsze doskonałego planu na wszystko.
— Dobrze ci mówić mamo, ale znasz mnie, boję się nieprzewidzianych sytuacji.
— To wykup ubezpieczenie, a potem ruszaj po przygody.
— Może i masz rację…
— Wiesz, że mam rację.
— A u ciebie wszystko w porządku? — spytała Justyna, chcąc zmienić temat.
— W jak najlepszym, kochanie.
— To dobrze. Zadzwonię do ciebie później. Może być?
— W porządku. Idź, spakuj się i nie rób żadnych planów.
— Dobrze, mamo. Spróbuję — zaśmiała się do słuchawki.
Z zapałem zabrała się za pakowanie. Wrzuciła zapas koszulek, kilka szortów i dwie spódniczki. Z szafy wyciągnęła dwie letnie sukienki, które wymagały lekkiego odprasowania. Dorzuciła klapki, dwie pary letnich sandałków i trampki. Spojrzała krytycznie na swój bagaż, który z powodzeniem zmieścił się w małym neseserze. „O czymś zapomniałam” — dumała. Po chwili przyszło olśnienie. „Boże, gdzie ja mam głowę! A strój kąpielowy?”. Poza ulubionym bikini wrzuciła jeszcze małą czarną z krótkimi rękawami, dżinsy i lekką, bawełnianą bluzę. Kiedy zdecydowała, że bagaż jest gotowy, przeszła do łazienki, aby odprężyć się w kąpieli. Następnie czekało ją jeszcze sprzątanie i prasowanie. Musi również zastanowić się nad prezentem dla przyjaciółki.
Wokół panowały ciemności, słyszała głosy i wesoły śmiech, lecz ona sama nie mogła wydobyć głosu. Czuła jak ciemna folia oblepia jej twarz, nie dając dostępu świeżemu powietrzu, jak zaciska się na jej szyi niczym pętla, jak ją tłamsi, dusi, jak…
— Nieeee! — wrzasnęła, zrywając się z łóżka na równe nogi i zrzucając sobie z twarzy mokre prześcieradło.
Nieprzytomnym wzrokiem omiotła pomieszczenie, które zdawało się jej własną sypialnią. Zapaliła światło i spojrzała na zegarek. Pokazywał piątą trzydzieści. „Normalni ludzie o tej godzinie jeszcze śpią” — pomyślała Justyna, postanawiając, że jako osobnik najwyraźniej niezrównoważony, pożegna wcześniej ciepłą pościel i zacznie dzień wcześniej niż słońce.
Dwie godziny później siedziała przed ekranem laptopa i przeszukiwała strony, w poszukiwaniu pasującego lotu. Niestety nie miała dużego wyboru, z powodu zbyt bliskiego terminu wylotu. W dniu kolejnym odlatywał jedynie samolot polskiego LOT-u, a bilety nie należały do tanich. Jednak jak powiedziała A, powinna powiedzieć też B. Nie namyślając się długo, stukała w klawiaturę i po chwili stała się posiadaczką jednego z ostatnich wolnych biletów do krainy wiecznego słońca. Po dopełnieniu formalności z zakupem biletu postanowiła poszukać prezentu dla swoich gospodarzy.
Pół godziny później kierowała swe kroki do znajomego sklepiku z rękodziełem. Wybrała dla Agnieszki piękny, ręcznie haftowany obrus z kompletem sześciu serwetek. Dobrze wiedziała, że koleżanka uwielbia naturalne tkaniny i proste wzory. Po drodze wstąpiła do delikatesów po ostatni upominek, czyli butelkę wyborowej dla przyjaciela Agnieszki. Nie wiedziała, czy obdarowany pija mocne alkohole, a właściwie to nie była pewna czy w ogóle spożywa alkohol, lecz wybór ten uważała za swoistą promocję krajowego przemysłu spirytusowego. Ostatecznie do dokonania zakupu przekonała ją sprzedawczyni utrzymująca, że jest to sztandarowy produkt eksportowy Polski.
Po załatwieniu najpilniejszych spraw postanowiła odprężyć się na łonie natury. Wybrała się do swojego ulubionego parku, by w cieniu kasztanowców i topoli oddać się lekturze. Po raz czwarty zagłębiła się w „Smaku ryzyka” jak na razie jej ulubionej lekturze z Grecją w tle. Nie liczyła na tak burzliwe przygody, jakie stały się udziałem głównego bohatera, chciała jedynie wciągnąć się w klimat nadchodzącej wyprawy. Piękna letnia pogoda nie sprzyjała skupieniu uwagi. W parku o tej godzinie było zbyt wielu spacerowiczów oraz rozbrykanych kilkulatków, których rozkoszne wrzaski przyprawiały o ból głowy. Wstała więc z ławki i podążyła jedną z dróżek przeznaczonych dla biegaczy w stronę środka parku i znajdującej się tam małej, uroczej cukierni, która nie raz już gościła ją w swych progach. Idąc, spoglądała na bujną zieleń parkowej roślinności, wśród której zdarzało się dojrzeć biegające wiewiórki. Małe strumyki i szumiące wodospady, wlewające się do niewielkich jeziorek, nadawały temu miejscu niezwykłego uroku, a wiszące nad wodą mostki — uroku romantyczności. Z paczką zakupionych ciastek oraz książką pod pachą, udała się w poszukiwaniu ciszy do ogrodu różanego. W tym miejscu, barwnym od kolorowych kwiatów, nie było hałaśliwych dzieciaków ani miłośników sportu. Nieliczni zaś zakochani, ukrywający się w tym zakątku, nie przeszkadzali jej ani w kontemplowaniu uroków przyrody, ani w odpoczynku. Cudownie było siedzieć wśród odurzającego zapachu róż, koić oczy soczystą zielenią oraz sycić uszy ciszą. Dopiero zbliżający się wieczór zdołał skierować jej myśli oraz kroki w stronę domu.
Leżała na łóżku w sypialni, patrząc w sufit. Położyła się wcześniej, chcąc porządnie się wyspać przed czekającą ją podróżą. Jednak sen nie nadchodził. „Morfeuszu, zamknij mnie w swych ramionach” — pomyślała, uśmiechając się w ciemnościach. Przewracała się z boku na bok coraz bardziej rozdrażniona. W końcu powoli przeciągnęła się i wstała. Strasznie chciało jej się pić. Ze szklanką zimnej wody przeszła na balkon, usiadła i zapatrzyła się w szare niebo. Zanieczyszczenia przemysłowe uniemożliwiały podziwianie gwiazd. W oddali słyszała cichnące odgłosy miasta, które późno chodziło spać. „Dobrze, że nie mieszkam w ścisłym centrum” — pomyślała. „Omija mnie większa część tego hałasu”. Siedząc w ciemnościach, rozświetlanych jedynie przez nikły blask księżyca, rozmyślała o czekającym ją urlopie, o tym, co zrobi, gdzie pójdzie i co zobaczy. „Podchodzę do tego, jak do zadania” — uśmiechnęła się do swojej ostatniej myśli przed zaśnięciem.
Natarczywy dźwięk alarmu z trudem przedzierał się do świadomości Justyny. Powoli otworzyła oczy i wyciągnęła rękę w stronę stolika, strącając z niego filiżankę. Dopiero dźwięk rozbijanej porcelany przywrócił ją do pionu. Rozejrzała się dookoła, uświadamiając sobie, iż spędziła noc w ogrodowym fotelu na własnym balkonie, położonego na czwartym piętrze, mieszkania. „Dobrze, że nie mam skłonności do lunatykowania” — uśmiechnęła się. Przechodząc przez przedpokój, rzuciła okiem na wiszący tam zegar, by z zadowoleniem odnotować wystarczająco wczesną godzinę. Posprzątała balkon, wypiła mocną kawę, zagryzając kawałkiem rogalika. Chwyciła podróżną torbę, podręczną torebkę i omiatając wzrokiem po raz ostatni mieszkanie, zatrzasnęła drzwi.
Przed terminal zajechała zaledwie godzinę przed odlotem. Z bijącym mocno sercem pobiegła do stanowiska odprawy, które właśnie kończyło pracę.
— Przepraszam — wysapała — ja na ten lot do Aten!
— Odprawa zakończona — wyjaśniła celniczka.
— Ależ proszę… To przez te korki… To miały być moje wymarzone wakacje — dodała.
— No dobrze — zrezygnowanym tonem powiedziała urzędniczka. — Ma pani dziś dobry dzień.
— Dziękuję! Bardzo dziękuję!
— Proszę paszport i bilet.
Reszta odprawy przebiegła bezproblemowo i godzinę później Justyna oglądała już tylko chmury. Ostatnie zdarzenia wyczerpały ją na tyle, że zmęczona zasnęła i przespała cały ponad dwugodzinny lot. Z marzeń sennych wyrwał ją dopiero głos z głośników: „Witam Państwa. Mówi kapitan. Za kilka minut rozpoczniemy podchodzenie do lądowania na lotnisku Elefteriosa Wenizelosa w Atenach. Pogoda jest dobra, na zewnątrz trzydzieści cztery stopnie Celsjusza. Dziękujemy za wspólny lot”. Po opuszczeniu samolotu, kierując się zbiorowym instynktem, podążyła za tłumem współpasażerów do taśmy bagażowej, która niebawem wypluła jej neseser. Następnie, kierując się napisami, podążyła w stronę szklanych, rozsuwanych drzwi, po których drugiej stronie miała czekać na nią dawno niewidziana koleżanka. Bała się, że nie pozna jej po dziesięciu latach niewidzenia. Jednak Agnieszka odznaczała się tak charakterystyczną urodą, że trudno było ją przeoczyć nawet w sporym tłumie oczekujących. Jej wysoka sylwetka i czerwono-rude włosy stanowiły znak rozpoznawczy jak samotna boja kołysząca się na wodzie. Ze śmiechem padły sobie w ramiona. Agnieszka była pełna radości życia, energiczna jak za dawnych czasów i wciąż zjawiskowo piękna.
— Aga, co za radość móc cię zobaczyć!
— Wzajemnie, moja droga!
Jadąc samochodem z lotniska, rozglądała się wokół, szczęśliwa, że tu jest. Nie była pierwszy raz w tym mieście, ale od jej ostatniego pobytu minęło niemal ćwierć wieku i teraz wszystko zdawało się inne, nowe i zaskakujące. Ruch samochodowy na pewno wzrósł kilkukrotnie, podobnie jak związany z nim smog. Innych wad na razie nie dostrzegała.
Z lotniska skierowały się na północny wschód, w kierunku Attyki Odos, potem na drogę A 6 i zjazdem numer jedenaście wyjechali na Leoforou Kifisias. Następnie zaczęły skręcać to w lewo, to w prawo, aż Justyna całkowicie straciła orientację. Po czterdziestu minutach jazdy stanęły na miejscu, na osiedlu Politia, usytuowanym na przedmieściach Aten. Osiedle to składało się z mniejszych i większych willi oraz kilkunastu dwupiętrowych budynków, mieszczących po kilka mieszkań. Do jednego z takich budynków Agnieszka skierowała swe kroki, a za nią poszła Justyna, wciąż z zaciekawieniem rozglądając się po okolicy. Ulica należała do cichych i sennych. Poza nimi nie dało się zauważyć innych ludzi. Być może odstraszała ich wysoka, popołudniowa temperatura powietrza. Po wejściu do budynku weszły do windy, która wywiozła je na pierwsze piętro. Były tutaj tylko jedne drzwi, jak się okazało, prowadzące do mieszkania Agnieszki.
— Nie masz sąsiadów? — zapytała z niedowierzaniem Justyna.
— Ależ mam! — zaśmiała się Aga. — Pode mną właściciele budynku oraz nade mną ich córka z rodziną.
— To jak udało ci się wynająć to mieszkanie? W takiej okolicy! Musi być strasznie drogo?
— Tanie nie jest, ale mam zniżkę rodzinną — mrugnęła okiem. — No dalej, ruszaj swoje cztery litery do środka, zaparzę nam kawę i pogadamy.
Justyna już bez przeszkód weszła do mieszkania, zamykając za sobą ciężkie, drewniane drzwi. Ponownie przystanęła i rozejrzała się po pomieszczeniu, które miało być chyba przedpokojem, lecz jego rozmiary zdawały się temu przeczyć. Na prawo znajdowała się kuchnia z jadalnią, na wprost salon, ukryty za przesuwnymi drzwiami, na lewo zaś dwoje drzwi prowadziło do dwóch sypialni z łazienkami przy każdej z nich. Kobiety skierowały swe kroki do kuchni, która okazała się bardzo przytulnym miejscem. Justyna zasiadła przy dużym stole, patrząc, jak przyjaciółka krząta się, parząc kawę i przygotowując talerz z ciastkami.
— Usiądź wreszcie! — odezwała się zniecierpliwiona.
— Jeszcze momencik — odpowiedziała Aga. — Nie mogę przecież pozwolić, żeby ci poziom cukru i kofeiny spadł.
— Nie ma obawy. Przy życiu trzyma mnie wysoki poziom adrenaliny.
— Dobra, opowiadaj — powiedziała przyjaciółka, opadając na sąsiednie krzesło.
— To ty opowiadaj. Ja zwykle wypłakuję ci się w słuchawkę tak, że dla ciebie już czasu nie starcza, a od ostatniej rozmowy nie zdarzyło się nic ważnego. Więc mów!
— Niech będzie! Tylko od czego zacząć…
— Jak to od czego? Zaczynaj od początku.
— A gdzie jest początek?
— Przestań! Kiedy ostatnio rozmawiałyśmy przez telefon, to nawet słowem nie pisnęłaś, że mieszkasz na Kifisii.
— Chciałam, żebyś miała niespodziankę, jak już przyjedziesz.
— No to mam. Udało ci się, ale o ile mnie pamięć nie myli, ostatnio mieszkałaś z tym muzykiem gdzieś przy Alei Syngrou.
— Zgadza się, ale teraz zarówno mieszkanie, jak i muzyk to już zamierzchła historia.
— Taaak… To kto jest teraz na tapecie?
— Kostas. Poznasz go wieczorem. Jest w naszym wieku, przystojny i na poziomie — rozmarzyła się Agnieszka.
— A czym się zajmuje? — Justyna sprowadziła przyjaciółkę na ziemię.
— Jest dziennikarzem i właśnie w redakcji go poznałam. Podryw w stylu biednej kobietki, która to nie umie sobie poradzić — zaśmiała się.
Justyna zawtórowała jej. Doskonale wiedziała, że nie ma chyba sytuacji, z którą koleżanka by sobie nie poradziła.
— To jak go poderwałaś? — spytała zaciekawiona.
— Podeszłam i spytałam, czy mógłby mi pomóc wyjechać, bo ktoś mnie przystawił tak, że nie mogę sobie poradzić, a nie chcę uszkodzić samochodu.
— A on poczuł się jak bohater gotowy pomóc ci w potrzebie…
— Dokładnie. Połaskotałam go jeszcze komplementem w stylu, że od razu widać, że dobry kierowca, że prawdziwy facet itp. I już nie mogłam się od niego opędzić.
— To jego mieszkanie?
— Tak, jego. Cały ten budynek należy do jego rodziny. Dlatego się śmiałam, że mieszkam po znajomości.
— To ładnie się urządziłaś!
— Wiem — błysnęła zębami — ale wiesz, co jest najciekawsze? To, że czuję się, jakbym dopłynęła do jakiegoś portu. I to do takiego, z którego nie chce się już płynąć dalej — dodała w zamyśleniu.
Wieczorem, punktualnie o ósmej, do domu wszedł Kostas. Wysoki, szpakowaty mężczyzna po czterdziestce. Zza okularów spoglądały łagodnie ciemne oczy. Justyna polubiła uprzejmego i inteligentnego partnera swojej przyjaciółki. Wiedział, jak przyjmować gości i nie przeszkadzało mu, że właściwie się nie znają. Był cudownym rozmówcą i prawdziwym erudytą. Justyna rozumiała zauroczenie przyjaciółki, sama zaczęła ulegać czarowi gospodarza. Do kolacji zasiedli w salonie. Był to przestronny i wysoki pokój. Kremowe kolory jego ścian współgrały z czekoladowym kolorem zasłon. Drewniane, rzeźbione meble wyglądały jak żywcem przeniesione z innej epoki, a ich ciemna barwa wspaniale kontrastowała z bielą marmurowej posadzki. Piękne, mosiężne lampy rzucały ciepłe światło na rozstawione na komodzie bibeloty. Nad kanapą wisiał ładny obraz przedstawiający wzburzone morze podczas sztormu. Mieszkanie było urządzone elegancko i z dobrym smakiem. Widać było zamożność jego właściciela. Także stół prezentował się wspaniale. Centralne miejsce należało do miski z horiatiki, czyli sałatką grecką. Pozostałe półmiski zajęte były przez ryby pieczone w piekarniku, keftedakia oraz bryzole, będące niczym innym jak pieczonymi kotletami. Do tego aromatyczne tzatziki, pachnące świeżym ogórkiem oraz ostre, czosnkowe skordalia. Z głośników sączyła się muzyka, a świece ustawione na stole dodatkowo podkreślały uroczysty nastrój wieczoru. Justyna czuła się szczęśliwa. Odprężona, siedziała z kieliszkiem czerwonego wina w ręku i spoglądała na rozgadaną parę. Przekomarzali się jak dwoje dzieci o jakiś nieistotny szczegół. „Zachowują się jak para zakochanych nastolatków” — pomyślała Justyna i poczuła lekkie ukłucie zazdrości.
— Przepraszam, Agnieszko — zaczęła. — Nie gniewaj się, ale poszłabym już spać. Jestem trochę zmęczona.
— Ależ oczywiście. Idź i wypocznij. Jutro poganiamy po mieście.
— Signomi Kosta. Kalinichta — pożegnała się z partnerem przyjaciółki.
Za nic nie przyznałaby się przyjaciołom, że poczuła się jak piąte koło u wozu. Nie chciała się użalać, przecież spędziła naprawdę uroczy wieczór. Przeszła przez wyłożony marmurem przedpokój, kierując się wskazówkami przyjaciółki. Po chwili weszła do niewielkiej sypialni, rozebrała się w ciemnościach i położyła do łóżka. Pięknego, drewnianego łóżka, zbyt dużego dla jednej osoby. Tej nocy spała jak niemowlę.
Oślepiająco białe promienie letniego słońca wlewały się poprzez niedomknięte okiennice, wypełniając pokój jasnym światłem. Justyna usiadła na łóżku, rozglądając się wokół i usiłując ogarnąć rzeczywistość zaspanym umysłem. „Jestem w Grecji. Jestem w Atenach. To nie sen” — powtórzyła w myślach. Następnie wstała i przeszła do przylegającej do sypialni łazienki. Gdy zorientowała się, że w łazience znajduje się jedynie prysznic, szybko zweryfikowała swoje pierwotne marzenie o kąpieli, rozkoszując się chłodną wodą spływającą po jej rozgrzanym, spoconym ciele. Przyrzekła sobie, że kolejnego wieczoru włączy w sypialni klimatyzację. Jak dla niej, temperatura powietrza była stanowczo za wysoka. Kiedy dziesięć minut później zawitała do kuchni, zastała w niej już Agnieszkę, która popijała kawę, zagryzając bułeczką z dżemem.
— Widzę, że spożywasz typowo francuskie śniadanie w środku greckiej dżungli — zażartowała.
— A ja widzę, że ktoś się wyspał i humor mu wrócił.
— Dawno tak dobrze nie spałam.
— Cieszę się, bo dziś mamy napięty program. Pij kawę i spadamy.
— Co? Gdzie? Zaczekaj! Jeszcze się dobrze nie obudziłam, a ty już mnie gdzieś gonisz — udawała rozzłoszczoną.
— A co ty myślałaś, że przyjechałaś na wczasy stacjonarne z leżeniem przy basenie? — odpowiedziała w tym samym, żartobliwym tonie.
— No dobra, to co masz mi do zaoferowania?
— Najpierw pójdziemy oglądać kamienie…
— Co pójdziemy oglądać?! — Justyna o mało nie zakrztusiła się ze zdziwienia.
— Ruinki. Akropol i inne starożytne budowle.
— No wiesz, Akropol to ja już widziałam, jakieś dwadzieścia lat temu i przypuszczam, że od tamtego czasu wiele się nie zmienił.
— A właśnie, że zmienił i to na gorsze. Pójdziemy, zobaczymy. Spacerek dobrze ci zrobi — zaśmiała się złośliwie Agnieszka.
Trzy godziny później stały na szczycie wzgórza, podziwiając pozostałości Partenonu.
— Niedługo nic z niego nie zostanie — stwierdziła filozoficznie Justyna.
— Skąd ten pesymizm? — zainteresowała się Agnieszka.
— Ponieważ kiedy oglądałam go podczas ostatniej wizyty, nie musiał wspierać się na metalowych konstrukcjach, jak teraz. Widzę więcej metalu niż kamienia.
— Nie dramatyzuj. Przetrwał tyle wieków oraz różne kryzysy, że przetrwa i prace konserwatorskie.
— Masz rację, rozkoszujmy się tym, co pozostało.
— I to jest właściwe podejście. Spójrz na te płaskorzeźby — wskazała ręką sceny przedstawiające walkę bogów i tytanów — podobno są dziełem samego Fidiasza.
— Wolę podziwiać kariatydy na Erechtejonie.
— Nic dziwnego, w końcu Erechtejon uważany jest za jedną z najpiękniejszych świątyń w Attyce — odpowiedziała, kierując swe kroki w stronę mniejszej świątyni.
— Podobno wzniesiono ją na cześć króla ateńskiego, Erechteusza?
— Taka jest wersja oficjalna, chociaż istnieje jeszcze legenda o powstaniu Erechtejonu.
— Nie słyszałam jej.
— Podobno w czasach, gdy Ateny były młodym miastem, Posejdon i Atena toczyli spór o patronat nad osadą. Wówczas król Kekrops zaproponował rozstrzygnięcie waśni poprzez przetarg. To bóstwo, które ofiaruje miastu dar cenniejszy, wygra i obejmie patronat nad nim. Spór mieli rozstrzygnąć mieszkańcy, decydując, czyj dar był cenniejszy. Posejdon uderzył swoim trójzębem w skałę, z której wytrysnęło słone źródło, Atena zaś podarowała drzewo oliwne, które mieszkańcy uznali za cenniejszy dar niż woda. W miejscu, gdzie toczył się spór, postawiono świątynię, czyli Erechtejon.
— Uwielbiam takie bajki. Masz jeszcze coś w zanadrzu?
— Może kilka faktów?
— Nie, fakty są nudne.
— Nie zgodzę się z tobą. Czy wiesz, że w szóstym wieku Erechtejon zamieniono na kościół chrześcijański, a następnie używany był przez Turków, jako harem?
— Czy inne budowle też pełniły różne funkcje?
— Oczywiście. Propyleje stanowiące pierwotnie przedsionek prowadzący do świątyni, w czasach bizantyjskich stały się siedzibą biskupa, następnie dzięki staraniom Franków przekształciły się w centrum administracyjne, zaś za panowania tureckiego stały się składem prochu i amunicji.
— Czy to nie w Partenonie Turcy przetrzymywali proch, co stało się przyczyną katastrofy?
— To prawda, lecz wcześniej składowali proch w Propylejach, które również wyleciały w powietrze w 1645 roku. Wówczas przenieśli skład do Partenonu, który podzielił los poprzedniego składu, tylko że czterdzieści dwa lata później. Justyna zamyśliła się nad historią tego miejsca, siadając na murku i spoglądając w dół na znajdujący się nieco niżej Odeon Attycusa. Obeszły jeszcze raz wkoło płaskowyż na szczycie, spoglądając w dół na zabytkowe domki i kościółki na Place, podziwiając małe, kubistyczne domki wzniesione przez robotników z Anafi, wyglądające jak żywcem przeniesione z Cyklad. Dalej widać Monastiraki, plac Syntagma oraz Stadion Olimpijski. Miasto z tej wysokości wyglądało jak obszerna makieta z tysiącami domków i kamienic, rozdzielonych dziesiątkami, jeśli nie setkami ulic. Gdzieniegdzie w tym morzu szarobiałych budynków ukazywała się ciemniejsza, mniejsza lub większa plama zieleni.
Czas mijał szybko, tłum na wzgórzu począł gęstnieć, a temperatura powietrza wzrastać, co skłoniło kobiety do udania się w dół. Zatrzymały się tylko dwukrotnie, podziwiając ekspozycje zebrane w Nowym Muzeum Akropolu oraz kierując swe kroki na teren Teatru Dionizosa. Tam siedziały chwilę na wapiennej ławce widowni, chłonąc atmosferę tego miejsca i odpoczywając.
— Masz ochotę na kawę czy raczej coś zjemy? — zapytała w pewnym momencie Agnieszka.
— Jest tak gorąco, że nie chce mi się jeść, ale zimnej kawy chętnie bym się napiła.
Zeszły w dół i krążąc wśród urokliwych uliczek, szukały odpowiedniego miejsca. W końcu przysiadły w jednej z licznych kafejek na Place, rozkoszując się cieniem i słodką, dobrze zmrożoną frappé.
— Masz ochotę wdrapać się na Pnyks? — spytała Agnieszka.
— Szczerze mówiąc, nieszczególnie.
— To może na Areopag lub na jakieś inne ateńskie wzgórze? Z wysokości najlepiej ogląda się miasto — przekonywała.
— Jeżeli mam podziwiać miasto z wysoka, to chętnie wejdę na Likavitos.
— To dopijaj kawę i idziemy.
— Oszalałaś! — wykrzyknęła autentycznie przestraszona Justyna. — Dzisiaj już nie mam siły!
— No to kochana musisz ją znaleźć, bo wieczorem idziemy na koncert.
— Boże — westchnęła melodramatycznie Justyna — i to ma się nazywać wypoczynek!
Zaśmiały się głośno. Justyna mimo zmęczenia czuła się szczęśliwa i odprężona. Nie wiedziała, czy to zasługa łagodnego śródziemnomorskiego klimatu, miłego towarzystwa, czy może wysiłku fizycznego. Ten ostatni podobno powodował wzmożone wydzielanie hormonów szczęścia. Możliwa była każda z opcji, jak również ich różnorakie kombinacje. Z błogiego nastroju wyrwał ją głos przyjaciółki.
— Ziemia do Justyny! Obudź się śpiąca królewno!
— Przecież nie śpię — zaprzeczyła — tylko chłonę szczęście.
— Ciekawe określenie. A teraz rusz tyłek, bo musimy wracać do domu. Trzeba odpocząć przed wieczorem.
Wstały od stolika, zostawiając na blacie zapłatę za napoje i ruszyły powoli w stronę stacji Monastiraki.
— O której jest ten koncert? — zapytała Justyna.
— O dwudziestej drugiej trzydzieści w klubie Architektura.
— Kto występuje?
— Theodosia Tsatsou.
— Nie znam jej.
— To dzisiaj poznasz — zaśmiała się w odpowiedzi. — Tania wykonuje różne style muzyki blues, jazz, soul. Dla każdego coś dobrego.
— Ale strasznie późno zaczyna się ten koncert.
— Nie marudź. Jutro się wyśpimy.
Dziewczyny weszły na peron stacji Monastiraki, na którą właśnie wtaczał się skład „zielonego” metra w kierunku Kifisia. Po niecałych czterdziestu minutach wysiadły na końcowej stacji, Placu Kifisia. Stamtąd miały dwie opcje dalszej podróży. Pierwszą był marsz, drugą, jazda autobusem. Zbyt zmęczone, aby iść, wybrały jazdę autobusem.
— Na wypadek, gdybyś chciała wybrać się sama do centrum — zaczęła tłumaczyć Agnieszka — musisz zapamiętać numery autobusów i miejsca przystanków.
— Nie odchodzą z jednego przystanku?
— Niestety nie — odpowiedziała. — I pokonują różne trasy. 507, 508, 509, 523 jadą dłuższą trasą, około 35 minut. Jak zobaczysz 524 w kierunku Kefalari to wsiadaj, a zaoszczędzisz dziesięć minut. 526 wywiezie cię na Plac Karamanli, z którego musisz się przespacerować do domu na nóżkach, jakieś osiem minut — tłumaczyła cierpliwie.
— Albo zostają mi nogi — wtrąciła Justyna.
— Jeśli lubisz godzinne spacery…
— … albo taksówka — ciągnęła niezrażona.
— Jak cię gotówka w kieszeń uwiera.
— Dobra, dobra! Przekonałaś mnie — zaśmiała się. — Zapamiętam ten rozkład jazdy.
Wieczorem przed klubem zebrał się mały tłumek, przeważnie młodych ludzi, którzy oczekiwali na wejście do środka. Udało im się wejść od razu, bez większych problemów, gdyż Agnieszka przezornie załatwiła bilety kilka dni wcześniej, zanim dowiedziała się o przyjeździe koleżanki. Justyna miała małe wyrzuty sumienia w związku z zawładnięciem biletu przeznaczonego dla Kostasa. Jednak gorące nalegania z ich strony rozwiały jej wątpliwości. Stała teraz w progu niewielkiej, klubowej sali i rozglądała się ciekawie po pomieszczeniu oraz po zebranej publiczności.
— Aga! — przywołała cicho koleżankę.
— Co jest?
— Dziwnie się czuję.
— Źle się czujesz?
— Nie źle, tylko dziwnie. Popatrz, wokół sami młodzi ludzie, a my jesteśmy paniami w średnim wieku.
— Nie! Ja cię uduszę! Co to za poglądy?! Pogadamy jutro, teraz przyszłam się zabawić i tobie też radzę wyluzować.
— Nie chciałam cię zdenerwować, tylko…
— Daj spokój! Pani w średnim wieku, też coś — prychnęła.
Sprzeczkę przyjaciółek przerwało wejście na scenę artystki, która śpiewała kawałki ze swojej najnowszej płyty. Dla Justyny było to nowością, gdyż nie znała repertuaru piosenkarki. Pomimo wcześniejszych obaw i rozterek, bawiła się świetnie, co było na równi zasługą atmosfery koncertu, jak też wypitego podczas wieczoru alkoholu.
Leżała na łóżku, nie mogąc otworzyć oczu. Podczas każdej próby ich rozwarcia, w sam środek czoła wbijał się ostry ból. Leżała, więc z zamkniętymi oczami i starała się przypomnieć sobie zakończenie poprzedniego dnia. Pamiętała taksówkę, która podwiozła je pod dom, a potem już tylko czarną dziurę. „Boże, mam nadzieję, że Aga nie musiała mnie wciągać po schodach” — rozmyślała. „Jeszcze gorzej, jeśli pomagał jej Kostas. Boże, upiłam się, jaki wstyd!” Nakryła się kołdrą, starając wygonić z głowy natrętne myśli. Jednak ból głowy był na tyle mocny, że uniemożliwiał ponowne zaśnięcie. Powoli wstała z łóżka, uchyliła drzwi, stojąc i nasłuchując. Wyglądało, że inni mieszkańcy również pogrążeni są we śnie. Najciszej jak potrafiła, przekradła się do kuchni po butelkę wody. Za stołem siedziała Agnieszka, ziewając i popijając kawę.
— Dzień dobry — zaczęła Justyna nieśmiało. — Która godzina?
— Dziesiąta. Jak ci się spało?
— Jak kamień — odpowiedziała. — Jak wróciłam wczoraj do domu? — zapytała.
— Normalnie. Na nogach.
— Na własnych? — upewniła się.
— Nie taszczyłam cię, jeśli o to pytasz — uśmiechnęła się Agnieszka.
Justyna odetchnęła z ulgą. Nalała sobie kawy z ekspresu, po czym usiadła naprzeciw koleżanki.
— Gdzie jest Kostas? — zapytała.
— Wyszedł do redakcji.
— Ty nie idziesz do pracy?
— W przeciwieństwie do Kostasa, nie muszę się tam zjawiać co rano — uśmiechnęła się.
— On pracuje na etacie, więc musi, ja zaś jestem sobie sama sterem, żeglarzem i okrętem — mrugnęła porozumiewawczo. — To dokąd dziś idziemy?
— Do łóżka?!
— Nie żartuj! Szkoda życia. Więc co chcesz dziś zobaczyć? Co robić?
— Coś niewymagającego wysiłku.
— W porządku. Więc najpierw metrem na Monastiraki, pójdziemy na targ staroci, następnie obejrzymy sobie Agorę Rzymską i skierujemy się na cmentarz Kerameikos. Wszystko blisko siebie, a jak starczy ci sił i ochoty to wdrapiemy się na Wzgórze Aresa albo na Wzgórze Nimf.
— Co ty z tymi wzgórzami, Aga?
W odpowiedzi usłyszała tylko śmiech.
Po godzinie dotarły na miejsce. Z szybkością błyskawicy przebiegły targ staroci na Monastirakach. W miejscu tym znajdowały się w bliskim sąsiedztwie różne artykuły, zaś obok wszechobecnej tandety i różnych rupieci, można było wynaleźć również piękne przedmioty, niekiedy prawdziwe perełki. Agorę Rzymską obejrzały bez wchodzenia na jej teren, gdyż uważały to za stratę czasu, skoro i tak jest dobrze widoczna z każdej strony z zewnątrz. Dłużej zatrzymały się jedynie na antycznym cmentarzu. Spacer w ciszy, wśród przepięknych nagrobków i świeżej zieleni sprzyjał odprężeniu. Zaskoczeniem dla Justyny były żółwie chodzące swobodnie po całym terenie nekropolii. Wystarczyło kilkanaście minut spędzonych w tym miejscu, aby Justyna zregenerowała siły i wypoczęła.
— Wiesz co, Aga — zaczęła. — Może się skuszę na jeszcze jakąś wycieczkę dzisiaj. Co proponujesz?
— To może, Hefajstejon — świątynia poświęcona Hefajstosowi i Atenie, patronom rzemiosła.
— Czy to daleko?
— Coś ty, to rzut kamieniem stąd. Przez długi czas opisywano ją, jako Tezejon.
— Coś mi świta. To chodźmy, a po drodze opowiedz mi coś o niej.
— Świątynia została zbudowana w porządku doryckim w V wieku p.n.e. Dziesięć wieków później zaadaptowano ją na kościół chrześcijański. W czasach tureckich, gdy cała dzielnica opustoszała, Turcy chcieli dokonać rozbiórki kościoła, aby uzyskać materiały budowlane. Na całe szczęście w 1660 roku Mehmed IV zabronił tego, dzięki czemu można ją podziwiać do dziś.
— Piękna — wykrztusiła Justyna, stojąc przed fasadą ozdobioną sześcioma kolumnami.
— I dobrze zachowana — dodała Agnieszka. — Chcesz wejść do środka?
— Pytanie!
Wewnątrz miały okazję oglądać wspaniale zachowane freski oraz metopy, przedstawiające bohaterskie czyny Tezeusza i Herkulesa. Przeszły po zielonym terenie otaczającym zabytek, by następnie skierować swoje kroki z powrotem ku ulicy Ermou, zamienionej na atrakcyjny deptak. Mniej więcej po przejściu połowy jej długości, natknęły się na mały, uroczy kościółek, zapadnięty poniżej poziomu ulicy.
— To kościółek Kapnikareas — wyjaśniła Agnieszka. — Z XI wieku.
— Piękny i ładnie zachowany.
— Tak, gdyż został odrestaurowany, lecz mało brakowało, a zostałby rozebrany w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia.
— Można wejść do środka? — zapytała Justyna.
— Jeśli tylko jest otwarte, to jak najbardziej. Niestety, drzwi okazały się zamknięte, więc pozostało im oglądanie budowli z zewnątrz.
— Zwróć uwagę na tę piękną mozaikę Madonny z dzieciątkiem — ponownie odezwała się Agnieszka. — Szkoda, że nie mogłaś zobaczyć bizantyjskich malowideł zdobiących wnętrze.
— Mówi się trudno — odpowiedziała Justyna. — Zobaczyłam i tak sporo, jak na dwa dni życia.
— A ile jeszcze przed tobą… — Agnieszka zawiesiła głos.
— Życia, czy oglądania?
Roześmiały się wesoło i usiadły na murku przed kościółkiem. Justyna już dawno nie czuła się tak lekka i szczęśliwa, a przecież pozornie nie działo się w jej życiu nic ekscytującego. Chodzi po przepełnionym mieście, jeździ zatłoczonym metrem, pokonuje kilometry w celu obejrzenia kupy starożytnych kamieni i wygrzewa kości w promieniach południowego słońca.
— Dawno nie czułam się taka szczęśliwa, sama nie wiem dlaczego.
— A kiedy ostatnio się zrelaksowałaś? Tak naprawdę.
— A co to jest relaks? — zaśmiała się niewesoło.
— Widzisz, to twój problem, ale właściwie nie tylko twój, lecz wielu przepracowanych kobiet. Nie potrafią się zrelaksować, odciąć od problemów życia codziennego, znaleźć chwili dla siebie, wyciszyć się i wyluzować.
— Przepraszam cię — zaprzeczyła Justyna — ale ja znajduję sobie takie chwile relaksu.
— Tak? I co wówczas robisz?
— Siedzę w fotelu, popijam kawę, zjadam coś słodkiego, czytam.
— Dobrze, jak na początek, ale dlaczego nie wychodzisz do ludzi?
— To mnie akurat stresuje!
— Więc dlaczego od dwóch dni chodzisz wśród tłumów i nie stresujesz się?
Justyna pomyślała chwilę i znalazła odpowiedź, którą zawsze miała przed nosem.
— Wiesz, chyba za bardzo przejmuję się, co ludzie powiedzą, co pomyślą o mnie.
— A dlaczego tutaj się tym nie przejmujesz?
— Może dlatego, że nikt mnie nie zna…
— A w Warszawie wszyscy cię znają?
— Nie, oczywiście, że nie. Tylko my Polacy mamy taki krytyczny stosunek do wszystkich i wszystkiego.
— Wiesz co, Justa? Nazwij to po imieniu. Jesteśmy hipokrytami, nie widzimy własnych błędów, lecz dostrzeżemy wszelkie niedoskonałości u drugiej osoby, szczególnie gdy nie pałamy do niej sympatią. Krytyka to nasz sport narodowy.
— Więc co mam zrobić? Przenieść się tutaj?
— Jeżeli chcesz — zaczęła — ale zapewniam cię, że wszędzie żyją tylko ludzie i także tutaj znajdą się tacy, którym będziesz solą w oku. Po prostu przestań się przejmować wszystkim i wszystkimi. Naucz się relaksować i pomyśl o sobie, nie o innych, o tym, co sprawia, że czujesz się szczęśliwa, że chce ci się żyć.
Justyna zamyśliła się nad słowami przyjaciółki. Nie usłyszała przecież nic odkrywczego, dlaczego więc tak trudno jest według tych prawd żyć? Problem nie tkwi w innych, tylko w niej samej i jej postrzeganiu świata. Faktem jest, że od dwóch dni żyje według innych reguł, wstaje, kiedy chce, robi, co chce i nie przejmuje się dosłownie niczym. Problemy zostały za powietrzną kurtyną, którą przekroczyła za sprawą samolotu Polskich Linii Lotniczych.
— Justyna! — z zamyślenia wyrwał ją głos koleżanki — idziemy dalej?
— Oczywiście — otrząsnęła się z filozoficznych rozmyślań.
— Chcesz zobaczyć jeszcze dziś Olimpejon, czy masz dość zabytków? — zapytała.
— Idziemy, szkoda czasu!
— No, i takie podejście mi się podoba! — wykrzyknęła Agnieszka.
Po dwudziestu minutach marszu i przejściu wzdłuż ruchliwej Alei Amalias stanęły pod Łukiem Hadriana, wzniesionym przez Ateńczyków dla cesarza w 132 roku. Stanowić miał on symboliczną granicę pomiędzy Atenami antycznymi a rzymskimi. Kontemplowały przez chwilę napisy umieszczone po jego obu stronach, po czym weszły na teren rozległego ogrodu, w którym tkwiło szesnaście kolumn oraz część architrawu, jedyne fragmenty monumentalnej niegdyś budowli. Przekraczając Aleję Vassilissis Olgas, znalazły się w parku Zappeion, wewnątrz którego mogły obejrzeć dziewiętnastowieczny, neoklasycystyczny gmach, ufundowany przez Ewangelisa Zappasa. Współcześnie pełniący funkcję centrum kongresowego. Następnie skierowały swe kroki w kierunku Ogrodów Królewskich, zatrzymując się na chwilę niedaleko ich bramy, by podziwiać ruiny term rzymskich, odkopane przypadkiem podczas budowy metra. Kilka minut później siedziały już na ławeczce przy cienistej alejce Ogrodów Królewskich, odpoczywając, pijąc wodę oraz oczekując na nadejście pełnej godziny, by móc zobaczyć zmianę warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza pod Parlamentem. Siedząc, podziwiały wielobarwny kobierzec z kwiatów, rozciągający się przed ich oczami, wysokie palmy oraz ładnie utrzymane żwirowe alejki.
— Marzę o kąpieli — rozmarzyła się Justyna. — Ale wiesz, takiej w morzu, nie w wannie.
— Dzisiaj już za późno, za to jutro możemy zrobić sobie wagary od zwiedzania i poleniuchować nad morzem — mrugnęła okiem.
— Tylko gdzie tu morze? Ostatnio widziałam je z pokładu samolotu — droczyła się Justyna.
— Wiesz, możemy pojechać samochodem do Rafiny albo do Loutsy, lub wybrać się tramwajem na którąś z plaż miejskich. Na Glifadę, albo wcześniej na Edem.
— A co byś proponowała? Lepiej znasz je wszystkie, mnie te nazwy nic nie mówią.
— Jak nie chcesz tłoku, to lepiej na którąś z podmiejskich plaż. Zresztą rodzina Kostasa ma domek w Loutsy, moglibyśmy tam pojechać na dzień lub dwa.
— Wspaniale, a teraz może już chodźmy. Nie chciałabym przegapić widowiska.
Pięć minut później stały przed zabytkowym budynkiem Parlamentu, oczekując na zmianę warty. Justyna spoglądała na pełniących straż żołnierzy ubranych w barwne stroje, wzorowane na ubiorze górali macedońskich. Kilka minut później postawni mężczyźni rozpoczęli widowiskowy marsz przed frontową ścianą budynku, zamieniając się miejscami z evzonami, którzy przybyli ich zastąpić. Cały pokaz trwał może z dziesięć minut, po czym żołnierze na powrót stanęli na baczność przy budkach wartowniczych, ze stoickim spokojem znosząc fotografujących się z nimi turystów. Justyna nie skorzystała z okazji uwiecznienia swojej podobizny z przystojnym młodzieńcem, nie chcąc wyglądać przy nim jak karzełek. Omiótłszy po raz ostatni wzrokiem historyczny Plac Syntagma, udały się do wejścia na stację metra. Oczekując na przyjazd składu, oglądały niewielką ekspozycję archeologiczną złożoną z przedmiotów wydobytych podczas prac ziemnych przy budowie metra.
Po dwóch godzinach i kilku przesiadkach zmęczone dotarły do mieszkania. Już od progu powitał ich smakowity aromat wydobywający się z kuchni oraz towarzysząca mu, uśmiechnięta twarz Kostasa.
— Witam panie! — zawołał. — Jesteście głodne?
— Bardzo, bardzo, bardzo! — wykrzyknęła Agnieszka, zarzucając mu ręce na szyję.
— To siadajcie, zaraz podam do stołu.
— Tylko nie mów, że ty coś ugotowałeś.
— Nie powiem, bo i nie ugotowałem. Mama podrzuciła nam faszerowane pomidorki, papryki i cebule — odpowiedział, znikając równocześnie za kuchennymi drzwiami.
— Wspaniała ta twoja niedoszła teściowa — zachwyciła się Justyna.
— Nie sądzę, żeby myślała o mnie, raczej bała się, żebym jej synka nie zamorzyła — odparła Agnieszka z cieniem ironii w głosie.
— Daj spokój intencjom. Ważne, że nie musisz dzisiaj gotować.
— Masz rację. Idę się przebrać.
— Ja też. Muszę odkleić buty od podeszew.
Kilkanaście minut później siedziały odświeżone przy stole w przytulnej jadalni, przylegającej do kuchni, w której wciąż krzątał się gospodarz.
— Kosta, usiądź z nami — poprosiła Agnieszka. — Czego ty tam jeszcze szukasz?
— Korkociągu. Czym otworzę wino?
— Druga szuflada od góry, w rzędzie przy kuchence.