drukowana A5
45.29
Na morzu uczuć

Bezpłatny fragment - Na morzu uczuć


5
Objętość:
181 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-8273-354-9

Dedykuję tę książkę wszystkim tym, których kochałem, i tym, którzy choć cząstkę serca dla mnie mieli, w szczególności zaś swojej córce oraz synom:

Monice, Krzysztofowi, Jakubowi i Michałowi.

Prolog

Kiedy rodzimy się, nie wiemy, co nas w życiu spotka. Najpierw rodzice występują w roli kreatorów naszej przyszłości, następnie sami się nimi stajemy. Odkąd zaczynamy stawiać pierwsze kroki; kiedy wypowiadamy pierwsze w życiu słowa, to wszystko, co dzieje się każdego, kolejnego dnia od naszych narodzin, nazywamy: przyszłością. Dzień wczorajszy zaś przechodzi do historii. Nas samych budują nie tylko doświadczenia, lecz także sukcesy i porażki, z jakimi zostaliśmy skonfrontowani przez los. Ludzie, których poznajemy, stają się nieodłączną częścią naszego życia, czy tego chcemy, czy też nie. Pozostawiają w nas ślad i nieświadomi tego uczą nas przeżywać kolejne doświadczenia. To oni występują w roli naszych nauczycieli, przewodników, bohaterów; również ucząc nas, jak radzić sobie z bólem. Niejednokrotnie Ci sami ludzie dostarczają nam zarówno radość, jak i smutek. Jednak nas samych kształtuje nie tylko własne doświadczenie, lecz także historie innych, czasem nam bliskich, a czasem obcych osób, obok których nie sposób przejść, nie zatrzymując się choćby na chwilę. Niemal każdego dnia poznajemy nowych ludzi. Każdy człowiek, spotkany na naszej drodze: starszy pan w pociągu podczas wakacyjnej podróży, ekspedientka w sklepie, miłość sprzed lat ze szkolnych czasów, a także ci wszyscy, których poznaliśmy przed rokiem czy dwoma dniami oraz ci z dnia jutrzejszego (czego nie sposób przewidzieć, budząc się rano) wywierają istotny wpływ na nas samych. Wszyscy, których spotykamy, w połowie kształtują nas przez naszą wrażliwość, drugą połowę odziedziczyliśmy zaś po rodzicach. Czas płynie, a my — z dnia na dzień — jesteśmy coraz starsi, bardziej doświadczeni i odporni na ból (a może właśnie przez wybaczanie, doświadczanie radości, smutku i troski o innych stajemy się silniejsi). Tak silni, by mieć wpływ na innych — jak inni mają na nas; abyśmy sami kształtowali ludzi poprzez nasze doświadczenia oraz żeby i oni czuli radość ze spotkania nas na swojej drodze.

Poznanie

Zaczęło się, tak po prostu, dla zabicia nudy, towarzyszącego smutku oraz poczucia zniechęcenia. Kiedy nie wiemy, co mamy ze sobą zrobić, gdzie szukać i jak odnaleźć radość z życia, wówczas robimy różne rzeczy, które — mamy nadzieję — że sprawią choć chwilowe poczucie szczęśliwości. Jerzy zamieścił ogłoszenie w portalu dla zagubionych i samotnych, odpowiedziała na nie nieznajoma. Korespondencja rozpoczęła się nieśmiało. Nieznajoma uznała, że warto na początku wspomnieć o różnicy wieku, jaka występowała między nimi.

Jerzy uważał, że dla dbającej o siebie kobiety wiek nie istnieje. Mimo iż była starsza o kilka lat, dla niego nie było to przeszkodą w celu nawiązania znajomości. Widocznie z jakiegoś, nie do końca zrozumiałego powodu, ich drogi miały się spotkać.

Swoją relację w domu przedstawiała jako dwoje samotnych, nierozumiejących się ludzi. Jak twierdziła — nie przechodzi kryzysu, jej małżeństwo takie po prostu jest, codzienna wymiana informacji i różne spojrzenia na te same sprawy. Dwa zupełnie różne światy. Wydawało mu się, że do końca nie była szczera, czy też sama nie wiedziała, czego chce. Twierdziła, że szuka tylko przyjaciela, nie kochanka, jednak z korespondencji wynikało, że ma wielu przyjaciół, ale oni nie zastąpią odczuwanej pustki. Jerzy nie zastanawiał się wówczas nad ich przyszłą relacją; potrzebował kogoś, z kim można porozmawiać, wypić kawę i pójść do kina. Z czasem korespondencja nasiliła się, wirtualne spotkania zaczęły nabierać innego zabarwienia. Już mniej koleżeńskie, bardziej przypominały spotkania kochanków. Odkąd zapewniała go o tym, że staje się jedynym mężczyzną w jej otoczeniu, z którym coś ją łączy, wszystko stawało się dla niego prostsze.

W interesach układało się nieco lepiej, w domu nie dawał się prowokować, tak jakby jakaś niewidzialna moc roztoczyła nad nim parasol ochronny. Odporny na wszystko, co mogłoby zaburzyć jego spokój; zupełnie tak, jakby ktoś nad nim stanął, poklepał po ramieniu i powiedział: „Teraz już będzie dobrze”.

Wymieniali się spostrzeżeniami na różne tematy. Godzinami rozmawiali o gustach kulinarnych i o ulubionej lekturze, a także o tym, jaki gatunek filmów im odpowiada. W przypływie szczerości Jerzy powoli obnażał swoją osobowość i przyznał, iż lubi lekturę i film romantyczny. Szczególnie upodobał sobie powieści Jane Austen. Przyznał to z pewną dozą niepewności, jeśli chodzi o reakcję jego rozmówczyni. Nie był pewny, w jaki sposób zareaguje na to, że mężczyzna lubi „Dumę i uprzedzenie”. Postanowił też wyjawić sympatię do dawnych czasów, a przynajmniej do tego, jak je sobie wyobrażał i z czym się utożsamiał. Z jednej strony wrażliwy i romantyczny, z drugiej — na co dzień walczący o przetrwanie zarówno swoje, jak i bliskich. Praca, jaką wykonywał, nie była pozbawiona ryzyka i wymagała rzetelności.

Kończyły się wakacje, a ich rozmowy nabierały na sile. Nie wyobrażali sobie poranka bez: „dzień dobry”, popołudnia bez: „jak mija Ci dzień” oraz wieczornego powiedzenia sobie: „dobranoc”.

Najgorsze były — jak się okazuje — weekendy. Jerzy szukał spokoju w niewielkim mieszkaniu, Kinga zaś kąta w swoim domu, gdzie przed oczami widziała męża wpatrzonego w komputer — wiecznie czegoś tam szukającego.

Korespondencja była dla nich obojga czymś ważnym, jakby substytutem realnego życia. Stała się ucieczką przed szarą codziennością, która zewsząd ich otaczała; zaspokojeniem potrzeby rozmowy, by móc podzielić się uczuciami i tęsknotą za tym, czego im brakuje. Nie potrafiła uwolnić się od nieszczęśliwego związku, a i Jerzemu nie było dobrze w otaczającym go świecie.

Kinga wyznała, iż kieruje się zasadą: „Czyń dobro, a wróci”. — Ciekawe, ile w tym jest prawdy — zastanawiał się czasem Jerzy. Czy płynęło to z głębi serca, czy to tylko puste słowa wypowiedziane na potrzebę chwili. Samotność we dwoje nie ułatwia życia i skłania do szukania małych radości. Raz odnajduje się ich źródła wspólnie z drugą osobą, innym razem niepostrzeżenie gdzieś umykają. Czasem po prostu brakuje przyklejonego uśmiechu, jak twierdziła Kinga.

W trakcie regularnej korespondencji, która wypełniała im miło czas, pojawiło się wreszcie pytanie: „Może moglibyśmy się spotkać?”. Z propozycją wyszła Kinga. Naturalnie, z nieskrywanym entuzjazmem, Jerzy przyjął propozycję, traktując ją jakby swoją. Poszukiwali stosownego miejsca, aż wreszcie udało im się ustalić czas i miejsce. Spotkanie miało się odbyć w kawiarni — niezobowiązująco i bez podtekstów. Tak miała rozpocząć się ich znajomość, przechodząc ze świata wirtualnego do rzeczywistego.

Spotkanie I

Po wielu dniach korespondencji, wreszcie nastał dzień spotkania. Jerzy zamówił stolik w odległym kącie kawiarni, tak by nikt im nie przeszkadzał podczas rozmowy. Na miejsce przybył kwadrans przed spotkaniem, co też było jego zwyczajem. Nie spóźniać się, a być przed czasem. Usiadł więc i czekał.

Po chwili podeszła kelnerka.

— Czym mogę służyć? — zapytała, ubrana w białą bluzkę i spódniczkę do kolan, młoda dziewczyna.

— Dziękuję, czekam na kogoś — odparł Jerzy.

Zostawiła więc kartę z menu i odeszła. Jerzy czekał, a czas mu się dłużył. Pomyślał: „Niedobry mam zwyczaj z przychodzeniem przed czasem, mniej byłoby napięcia z wyczekiwania”.

Wówczas na schodach prowadzących do górnej części lokalu pojawiła się ona. Weszła pewnym, zdecydowanym krokiem, ale tak, jakby coś unosiło ją nad ziemią. Majestatycznie i dostojnie stawiała krok za krokiem. Kiedy podeszła do stolika, Jerzy wstał i — udając pewnego siebie — przywitał się.

— Dzień dobry jestem Jerzy — powiedział niemal z drżeniem głosu.

— Kinga — odpowiedziała nieznajoma.

Wpatrzony w jej oczy, nie potrafiłby opisać, w co była ubrana. Zapewne po spotkaniu nie byłby w stanie określić, czy miała na sobie cienką bluzkę, rozpinaną na guziki, z delikatnym dekoltem i spódniczkę lekko za kolana, czy może była w sukience równie lekkiej i zwiewnej?

Był tak zajęty wpatrywaniem się w jej oczy, że za żadne skarby po spotkaniu nie potrafiłby przypomnieć sobie jej stroju. Jej oczy przypominały perły odnalezione na dnie oceanu, w które chce się spoglądać, nie odrywając wzroku.

Oczy, które wabiły niczym syreny marynarzy na morzu, prowadząc ich ku zatraceniu. Jej aksamitny, ciepły głos sprawiał, że chciało jej się wciąż słuchać. Już nie była taką twardo stąpającą po ziemi, jakby się mogło wydawać w momencie, kiedy stawiała pierwsze kroki, wchodząc przed paroma minutami po schodach.

Teraz stała się delikatną kobietką o wyrazistych oczach i szlachetnym głosie, do którego chciałoby się dostroić wszystkie dźwięki, a przynajmniej jego łamiący się głos.

Zazwyczaj dzieję się tak, kiedy coś chwyta nas za krtań, gdy człowiek boi się powiedzieć coś niestosownego, banalnego, nieodpowiedniego dla tych szlachetnych uszu, dla których mają być dedykowane słowa. Na szczęście ponownie pojawiła się kelnerka.

Jerzy zdołał „powrócić” na ziemię.

— Czym mogę służyć? — zapytała ponownie.

— Poproszę espresso macchiato — powiedziała Kinga w taki sposób, jakby posługiwała się ojczystym językiem.

Jerzemu zaś z trudem wychodziły lingwistyczne popisy w kawiarni, dlatego też odpowiedział:

— Dwa razy to samo — ­po czym zwrócił się znów do kelnerki: — Jakie ciasto pani poleci?

Po wysłuchaniu propozycji przedstawionej przez obsługę lokalu, dokonali wyboru: Kinga — tort bezowy wypełniony kremem karmelowym, Jerzy zaś — sernik z brzoskwiniami.

Pierwszy etap poznania, pierwsze spojrzenia i pierwsze gesty mieli już za sobą. Jako że ich spotkanie poprzedzone było obfitą korespondencją, wiedział, czego szuka Kinga i czego oczekuje on sam — niepoprawny marzyciel, szukający drogi ku szczęśliwości.

Kilka dni przed spotkaniem zakupił książkę „Sekret” i ofiarował swojej, coraz to milszej z każdą chwilą, rozmówczyni. Miał nadzieję, że jeżeli sam nie potrafi, to książka pomoże odnaleźć jej drogę i sprawi, by mogła cieszyć się z życia nie na pozór, lecz od wewnątrz, prawdziwie i namacalnie, zachowując przy tym wewnętrzną równowagę. Przesłanie z lektury wypływało jedno: wiara czyni cuda. Każdy człowiek potrzebuje czasem pewnego drogowskazu. Wiedział, że jest zamężną kobietą, której serce szuka ukojenia i szczęścia. Można by się pokusić o pytanie, czego tu szuka, skoro mąż czeka na nią w domu? Komuż jednak oceniać innych, na pewno nie jemu, skoro również poszukuje ścieżki do raju innej niż ta, którą dotychczas prowadził go los.

Jakże często, wymarzony raj staje się z czasem zwykłą walką o przetrwanie.

Każde z nich miało nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Na początku rozmowa przypominała dialog ucznia z nauczycielką, która wywarła na nim niemałe wrażenie.

Po chwili Jerzy — z pilnego ucznia wsłuchującego się w słowa nauczycielki — stał się sam nauczycielem, którego nie sposób było nie słuchać.

Towarzyszył mu słowotok. Był to swoisty mechanizm obronny. Rozmawiali o sprawach przyziemnych, a wszystko zmierzało do odpowiedzi na pytanie, dlaczego się tu znaleźli.

— Czego oczekujesz? — zapytał wprost Jerzy.

Wcześniejsza korespondencja pozwoliła im nieco naświetlić wzajemnie oczekiwania i położenie. Padło jednak pytanie.

— Jestem tutaj, ponieważ nie czuję się dobrze w związku, w którym jestem. Nie czuję się kochana, zauważana, brakuje mi ciepła — niemal jednym tchem powiedziała Kinga.

Jakże znane mu było to uczucie, kolejne pytania na ten temat okazały się zbędne. Kinga kontynuowała.

— Poznałam jakiś czas temu mężczyznę, był sporo młodszy, ale to już zakończone.

Jerzy poczuł ulgę, gdyż zrozumiał, a przynajmniej tak mu się wydawało, że ma otwartą drogę do jej serca.

Spotkanie nowych znajomych trwało około dwie godziny. Jerzy odnosił wrażenie, że minuty nieubłaganie uciekają między słowami. Może wydawać się to dziwne, jak dojrzały mężczyzna może tak po prostu ulec urokowi dopiero co poznanej kobiety. Chociaż wcześniejsza korespondencja powinna wyjaśnić wszystko, jednak to dźwięk jej głosu sprawiał, iż wszystkie pisane słowa nabierały innego wydźwięku. To tak, jakby zobaczyć na żywo obraz znanego artysty, a wcześniej tylko o nim słyszeć. Kinga nie była wylewna w trakcie rozmowy, ale we wszystko, co mówiła, zauroczony mężczyzna chciał wierzyć. Jak można było nie wierzyć aniołowi, trzepoczącemu skrzydłami, których ruch sprawiał przyjemny chłodny powiew w upalny dzień. Do takiej refleksji doszedł Jerzy po niedługim pobycie w kawiarni, siedząc tuż obok niej. Kiedy oboje uznali, że pierwsze spotkanie dobiegło końca, odprowadził Kingę do zaparkowanego na podziemnym parkingu samochodu.

— Dziękuję za miłe spotkanie i do zobaczenia. Mam nadzieję — powiedział Jerzy, chcąc uniknąć oficjalnego tonu.

— Do widzenia — odpowiedziała, nie chłodno, ale powściągliwie Kinga.


Po pierwszym spotkaniu, Jerzy wyobrażał sobie, jakby to było, gdyby mógł ją pocałować. Jego wyobraźnia zaczęła pracować na pełnych obrotach. Czy komuś w ogóle wolno naruszać jej prywatność, sferę intymną, której to naruszenie z minuty na minutę stawało się coraz to bardziej pożądane?

Wracając do domu, w głowie układał słowa, jakie chciał wystukać na klawiaturze, pisząc do niej list.

Wiedział, że aby w spokoju móc przelać na ekran monitora te wszystkie emocje, jakie teraz mu towarzyszyły będzie musiał poczekać do wieczora, kiedy domownicy pójdą spać.

Chciał napisać o swoich odczuciach, jednak czuł, że musi zachować powściągliwość, by nie stać się nachalnym i nie zniechęcić do siebie nowopoznanej przyjaciółki.

Codzienność

Powrót Jerzego do domu trwał nieskończenie długo, przynajmniej tak mu się wydawało, a może po prostu chciał, żeby chwile, które przeżywał przed paroma minutami, trwały nadal. Zaparkował samochód przed domem, w którym znajdowało się jego mieszkania. Ta chwila kojarzyła mu się z powrotem do więzienia, gdzie chwilą oddechu od szarej rzeczywistości był kilkuminutowy spacerniak.

Żona, na którą nie może liczyć, dzieci kochane, aczkolwiek krzykliwe, nie pozwoliły mu nadal trwać w tamtej, chwilowo innej (lepszej) rzeczywistości. Otaczający go aktualnie świat nie pozostawiał złudzeń — realne życie jest czymś zupełnie innym, niż to, co przeżywał jeszcze przed godziną.

Wszedł do mieszkania, spojrzał na rzeczy, które jakby do niego przemawiały i pytały: „Czego chcesz? Po co tu przyszedłeś?”. Jednak były jego własnością. Puste, martwe przedmioty przemawiały do niego, gdyż od domowników nie mógł usłyszeć żadnego głosu. Chyba że w dźwiękach ukryte były żądania, nie prośby, jakby obowiązywała niepisana zasada, że wszystko tu się każdemu należy. Tylko on, jakby niepotrzebny, kiedy potrzeby innych są zaspokojone.

Gdy gwiazdy na niebie zaczęły zwiastować nadchodzącą noc, oznaczało to jedno: zbliżała się pora snu. Gdyby dzieci same mogły o tym decydować, pewnie co najmniej do północy szalałaby po mieszkaniu, mając zawsze coś ważnego do zrobienia. Kiedy maluchy położyły się do łóżka po całodziennej wojnie między sobą (choć zdarzają się również momenty, kiedy, jak zgodne rodzeństwo, odnajdują radość w wspólnej zabawie), Jerzy słyszy wołanie:

— Tatoooo… chodź — woła Kacperek.

Jerzy czekał na to zawołanie. Już przywykł do wieczornej lektury o Kogutku Ziutku, Kocie w butach czy Panu Twardowskim.

Oczekiwanie na tatę wydłużało się nieco, młodszy więc postanowił podkraść się do drzwi salonu, żeby zaznaczyć swoją gotowość do wykonania wieczornego rytuału, w którym Jerzy brał czynny udział. Podszedł cichaczem i zerkał, co też tata jeszcze porabia. Jerzy dostrzegł niecierpliwe spojrzenie i uśmiechnąwszy się udał do pokoju dzieci, podążając za najmłodszym, teraz już biegnącym do łóżka.

Najpierw tradycyjne 5 minut negocjacji, co ma być w ramach wieczornej czytanki.

Ustalono więc komisyjnie tytuł opowiadania. W komisji zasiadali dwaj małoletni słuchacze i jeden dorosły negocjator pełniący za dnia rolę rozjemcy, wieczorem zaś lektora.

Tym razem wysłuchana będzie przygoda o Kogutku Ziutku — bajka, którą kiedyś starszy otrzymał od wujka Józka.

W ogóle nie przeszkadza nikomu fakt, że ów Ziutek powinien mieć swoje łóżko w pokoju, gdyż tak często gości wieczorami w ich domu.

Kiedy ostatnie wersy opowiadania zostają wchłonięte przez małych pożeraczy przygód Kogutka Ziutka, zupełnie tak, jakby znaleźli się w środku wydarzeń, proszą swojego tatę o kolejną historię.

Jerzy nie potrafi odmówić maluchom kolejnej przygody na dobranoc. Właściwie książka niemal nie byłaby potrzebna. Znając każde słowo, można pokusić się o samodzielne cytowanie opowiadań pisanych wierszem, co powoduje, że jeszcze łatwiej wpadają w ucho. Czasem celowo zmienia wyraz w bajce, a tu zaraz poprawki biegną z łóżka. Dowodzi to tego, że zarówno słuchacz, jak i lektor są jednakowo ukryci w świecie bajek. Jakby byli kamieniem na drodze czy listkiem na drzewie i podążali za bohaterami po śladach, kartka po kartce. Kiedy wieczorna przygoda z książką dobiegała końca, nadeszła pora pożegnania z maluchami, pogłaskania ich po głowie i powiedzenia: „dobranoc”.

Kiedy dzieci śpią „snem sprawiedliwego”, tak, że nic ich nie jest w stanie obudzić, tylko na chwilę kończy się wachta Jerzego. Wachta często kilkugodzinna, niczym na statku, by zapewnić dobry kierunek łodzi, a w tym przypadku spokojny sen swoich pociech. Kiedy sen zmorzy i Jerzego, a jego świadomość ocknie się z chwilowego nocnego zamroczenia, wówczas wstaje niczym w śnie lunatycznym i idzie sprawdzić, czy wszystko u dzieci jest dobrze.

Najczęściej jeden przykryty kołdrą po uszy, drugi zupełnie odkryty. Każdy jest inny i mają różne potrzeby, do których należy podchodzić w sposób indywidualny.

Czasem, kiedy puchowa kołdra okalająca małe ciałko młodszego, zbyt dobrze odegra rolę, grzejąc go podczas snu, zachodzi konieczność przebrania malucha z powodu zapocenia piżamy. Ów zabieg w ogóle mu nie przeszkadza. Rano, kiedy się budzi, mówi: „Jak to się stało, że zasypiałem w piżamce z misiem, a budzę się z tygryskiem. To chyba jakieś czary”! Dzieci są spostrzegawcze i nic się przed nimi nie ukryje. Starszy zaś lubi nocne pogawędki o statku kosmicznym, naturalnie sam ze sobą, w trakcie snu. Szczęśliwie nastał poranek, tak jak dzieci, tak też ich matka nie miały pojęcia, co w nocy wyprawiają chochliki.

Jaką walkę Jerzy musiał stoczyć z nimi, by sen pociech był dla nich miłym odpoczynkiem.

Poranek witał zwykle matkę dzieci w łóżku i trudno jej było się z niego wydostać, jakby cienka, letnia kołdra przemieniła się gruby kawał betonu.

Czas zacząć kolejne negocjacje — pomyślał Jerzy.

— Chłopaki, co jemy dzisiaj na śniadanie? — pyta Jerzy swoje wypoczęte dziatki.

Kacperek mówi:

— Ja chcę mleko z kulkami. Chyba każdy rodzic zna język właściwy dla swoich pociech. Starszy zaś, Mariusz, powiada:

— Kanapkę z szynką, serem i pomidorem.

Właściwie wszystko mogłoby się na niej znaleźć, ponieważ Mariuszek lubi urozmaicenie i eksperymenty kulinarne. Kiedy dzieci zostały odpowiednio zaopatrzone w pokarm dla ciała, nadszedł czas na strawę dla duszy. Zaczyna się więc wędrówka po kanałach telewizora.

Teraz budzi się matka dzieci. Dotychczas niczym niezmącony jej spokój został zaburzony dźwiękiem bajek.

— Ciszej proszę — powiedziała Laura, jakby dźwięk dobiegający do uszu miałby sprawić jej ból.

— Mamo, ale jest cicho — odpowiada Kacperek.

— Proszę ciszej — mówi rozespana jeszcze Laura.

Tak właśnie wygląda poranek w domu, w którym brak właściwie wszystkiego (oprócz materialnych rzeczy) tego, co powinni ofiarować sobie kochający się ludzie. Może tylko Jerzy stara się sprostać oczekiwaniom innych, zapominając o sobie.

W tym domu łóżko przestało być spoiwem, a stało się tylko meblem zajmującym przestrzeń. Jednak jako mebel znalazło i swój kawałek podłogi.

Laurę i Jerzego nie łączyło już prawie nic, co miałoby wskazywać, jak w wyliczance: kocha, lubi, szanuje. Jedynie dzieci były łączącym ogniwem, tylko czy aby wystarczająco silnym?

Uczucia między Laurą a Jerzym dawno uległy degradacji, a może tak naprawdę nigdy ich nie było?

Jerzemu już trudno było stale dawać, nie otrzymując nic w zamian; a może nie w zamian, a tak po prostu. Na domiar wszystkiego Laura zrobiła pierwszy krok do zburzenia tego, co jeszcze miało szanse się odrodzić, uwikławszy się przed laty w historię miłosną z nią w roli głównej.

W momencie, kiedy jej nieczyste zamiary wyszły na jaw, zaczęła Jerzego adorować i ubierać w komplementy. Dowiadywał się wówczas z jej ust, co było swoistym kamuflażem, jaki to jest rozsądny, zaradny, zapobiegawczy oraz zarzucała go całą masą innych komplementów, jakie w tamtym momencie przychodziły jej do głowy. Gdyby tylko zechciała postarać się i dostrzec w Jerzym człowieka z uczuciami, ale też i słabościami. Kogoś, kto wcale nie musi być stale silny i niezłomny, ale może też oczekiwać wsparcia od bliskich. Być może wówczas ich wspólne życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Zapomniawszy, jaką historie ma za sobą, stała się coraz bardziej pewną siebie i jeszcze bardziej roszczeniową.

Spotkanie II

Nastał dzień kolejnego spotkania. Po przeprowadzeniu kilkudziesięciu godzin rozmów, Jerzy — zapewniwszy Kingę, że nie stanie się nic, czego sama sobie nie będzie życzyła — umówił się z nią w hotelu. Sprawdziwszy wcześniej, na co można liczyć w takim miejscu, zarezerwował stolik i pokój.

Tłumiąc w sobie radość, by nie emanować nią na zewnątrz i z duszą na ramieniu, oczekiwał na Kingę na parkingu. Wcześniej odebrał klucz z recepcji, żeby nie wprawić ją w zakłopotanie, stojąc twarzą w twarz z obsługą recepcji hotelu. Po wejściu do budynku udali się do restauracji na obiad, jako że pora była odpowiednia na tego rodzaju posiłek. Nie zauważywszy nikogo z obsługi, poprowadził swoją towarzyszkę do z góry upatrzonego stolika, w nadziei, że jej będzie odpowiadał.

Po dotarciu na miejsce Jerzy zapytał:

— Czy może być ten stolik?

Kinga uśmiechnęła się porozumiewawczo, akceptując wybrane miejsce.

— Mogę pomóc? — zapytał, widząc, że rozpina powoli płaszcz.

Spoglądając porozumiewawczo i subtelnie, odpowiedziała mu:

— Poproszę — sygnalizując, że chętnie skorzysta z uprzejmości gospodarza ich spotkania.

Jerzy pomógł jej zdjąć płaszcz i powiesił go na w pobliżu znajdującym się wieszaku. Sam również zdjął swój i sprawnie umieścił obok. Stolik znajdował się nieopodal, co było pewnym ułatwieniem. Podekscytowany spotkaniem Jerzy sprawnie odsunął wyścielane atłasem krzesło, przypominające raczej fotel, z którego znajdował się lepszy widok na salę i pozwolił swojej miłej towarzyszce wygodnie się w nim usadowić.

Uczynił to samo, siadając po jej lewej stronie — jak wymaga etykieta. Nie wiadomo, skąd taką wiedzę posiadał, chyba intuicyjnie, a może wynikało to z obycia czy też zwykłej umiejętności obserwacji. Zdarzało mu się bowiem niejednokrotnie w sprawach biznesowych spotykać z klientami w podobnych miejscach. Jednak to miejsce i okoliczności były dla niego wyjątkowe.

Po chwili podeszła kelnerka.

— Czym mogę państwu służyć? — zapytała, zachowując miły ton.

— Poprosimy kartę — odpowiedział Jerzy, zachowując dedykowaną mu rolę gospodarza spotkania.

Po chwili wróciła kelnerka, podając dwie karty w skórzanej oprawie z sygnaturą hotelu „C”.

— Proszę — podając najpierw kartę Kindze, która niemal szeptem odpowiedziała.

— Dziękuję.

— Proszę — tym razem skierowała wzrok na Jerzego.

— Dziękuję — odpowiedział zdecydowanie i chyba dosyć głośno. Jakby dziękował nie tylko za kartę, lecz także za wszystko to, co go w tej chwili otacza.

Za piękne wnętrza, za obsługę, a przede wszystkim za obecność Kingi. Jakby kelnerka miała na to jakikolwiek wpływ.

Po krótkim zastanowieniu, Kinga wybrała lekkie danie przewidziane zapewne dla osoby dbającej o swoją nienaganną zresztą sylwetkę.

Jerzy skupił się na czymś treściwym. Uznając, że emocje ze spotkania są na tyle silne, że dodatkowe kalorie mu się przydadzą. Po ustaleniu menu z partnerką, zamknął kartę, dając tym znać kelnerce, iż są gotowi złożyć zamówienie.

Minęła krótka chwila, kiedy w ich stronę zmierzała znów kobieta w białej bluzce i bordowej kamizelce, sygnowanej znakiem miejsca, w którym się znajdują. Czarna, lekko dopasowana spódniczka idealnie podkreślała jej figurę. Zarówno odpowiednio dobrany do pory dnia strój personelu, jak i standard lokalu świadczyły o trosce, jaką przykłada się tu w sposobie reprezentowania tego miejsca. Ubiór obsługi nie wyglądał na przypadkowy. Podeszła kelnerka.

— Słucham państwa — rzekła, zachowując miły ton, jak poprzednio.

Nie bawiąc się w lingwistyczne potyczki, Jerzy skierował wzrok w kierunku Kingi, sugerując, żeby złożyła zamówienie, co też uczyniła.

Po chwili zrobił to samo.

Kelnerka, przyjąwszy zamówienia, ukłoniła się i odeszła.

W czasie, jaki pozostał do otrzymania zamówionego posiłku, wymienili kilka zdań na temat lokalu i miłej obsługi. Nie było to miejsce właściwe do poruszania osobistych tematów. Skądinąd miłe, lecz niedostatecznie intymne, by zachować swobodę poruszanych przez nich tematów, jakie towarzyszyły ich rozmowom telefonicznym, czy też obficie wymienianej korespondencji.

Po sprawieniu sobie przyjemności w postaci zaserwowanego posiłku i uregulowaniu rachunku, zachowując standardy procentowego napiwku dla kelnerki, Jerzy wstał od stołu z zamiarem odsunięcia krzesła swojej partnerce. Po chwili zdjął płaszcz z wieszaka i pomógł jej go założyć. Prawdą jest, że wybierali się do hotelowego pokoju, jednak — zachowując pewną powściągliwość — pomógł założyć Kindze płaszcz ukrywając to, że najchętniej zdjąłby z niej wszystko — tu i teraz.

Udali się do windy, która zawiozła ich na drugie piętro. Na karcie widniał numer pokoju: 208. Po wejściu od razu rzuciło się w oczy duże łóżko z białą pościelą, wszystko było nienagannie czyste, idealnie zasłane. Na stoliku znajdowały się dwie filiżanki, czajnik oraz kawa i herbata do samodzielnego zaparzenia.

W tym miejscu już nie było obsługi, znajdowali się sami.

Zaścielone duże łóżko niczego nie sugerowało, ten temat mieli omówiony. Mogli po prostu usiąść i rozmawiać, jak nigdy dotąd. Miejsce, w którym się znaleźli, pozwalało na luźniejszą rozmowę niż w restauracji i bardziej intymną niż rozmowa telefoniczna.

Krzesło jednak było jedno. Po zdjęciu płaszczy, Jerzy pokierował Kingę tak, by usiadła na brzegu łóżka, sam zaś postąpił identycznie.

Teraz siedzieli obok siebie niewinnie, a jednak można było wyczuć szybsze bicie jego serca, kiedy dotknął jej włosów. Delikatnie, jakby dotykał czegoś kruchego, czegoś bezcennego, nieosiągalnego, niemal eksponatu wystawionego dotychczas tylko do podziwiania.

Po chwili zbliżyli się ustami, choć jeszcze niedawno nie wierzył, że to może kiedyś nastąpić. Kiedy dotknął jej ust, poczuł narastające pożądanie. Rozbudzało się ono w nim od dawna, od dnia, kiedy ujrzał Kingę, a może nawet od dnia, w którym usłyszał jej głos.

Nie miał pojęcia jednak, z czym będzie musiał się zmierzyć. Dotykał jej tak, jakby nikt wcześniej tego nie robił, jakby właśnie to on robił to jako pierwszy i jakby pierwszy raz miał poczuć smak kobiecych ust. W jego głowie budziła się świadomość, że właściwie wszystko, co było, jest za nim, a każdy gest i dotyk, którego teraz może doświadczyć, będzie tym jedynym, niepowtarzalnym. Pierwszy raz odczuwał to, co sprawia, że dostrzega inny, lepszy świat. Narastało w nim pożądanie, a w głębi serca czuł, jak z każdą chwilą staje się innym człowiekiem. Już nie tylko pragnienie zbliżenia, jakie odczuwa mężczyzna do kobiety, ale serce, które nakazuje wykonać kolejny krok, nie ingerując w cielesność tego anioła, chcąc zagłębić się w jego duszy. Wiedział jednak, że do jej duszy nie ma dostępu, gdyż jest jej własnością i tylko ona potrafi otworzyć do niej drzwi, a stanie się tak dopiero wówczas, kiedy sama tego zechce.

Mając świadomość, że może zrobić to, na co pozwoli mu Kinga, niepewnie wykonał kolejny krok. Delikatnie rozpiął jej guzik przy bluzce, następnie kolejny, obserwując jej reakcje i tak, aż do samego końca. Po chwili odsłoniły się jej piersi, odziane delikatnym koronkowym biustonoszem w kolorze czerwieni.

Sprawiała wrażenie, jakby była świadoma, co za chwilę nastąpi, zresztą dojrzała kobieta musiała wiedzieć, co może się stać w takim miejscu i w takich okolicznościach.

On zaś czuł całym sobą, co się za chwilę wydarzy i to za zgodą tej jedynej kobiety, którą pragnie bezgranicznie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby ją do tego zmusić. Rozpiął jej stanik i już po chwili doświadczył ciepła jej piersi. Sutki były nabrzmiałe, jakby piersi prosiły o więcej. Delikatnie, dotykając jej ramion, położył ją na łóżku, zdjął jej eleganckie czerwone buciki.

W czasie licznych rozmów, dał jej słowo, iż nie stanie się nic, na co sama nie będzie miała ochoty. Czyż mogło być inaczej, skoro pozwoliła na to, co się właśnie działo?

Zsunął jej spódnice i odsłoniły się przed nim jej ponętne, jeszcze spięte uda, jakby oczekujące kokieterii. Okoliczności, w jakich się znajdował, jeszcze bardziej wzbudzały w Jerzym pożądanie. W jego świadomości budziło się przekonanie, że chcą tego samego, że i ona tego pragnie. Zdjął z siebie szybkim ruchem koszulę, po chwili resztę garderoby. Pragnął ją teraz każdym kawałem swojego ciała, jak dotąd żadną inną kobietę. Delikatnie dotykał jej piersi, czując, jak sutki stały się nabrzmiałe z podniecenia, zsunął się niżej, całując jej brzuch. Podążając po nizinach i wyżynach jej ciała, poznawał ją centymetr po centymetrze, delektując się widokiem i dotykiem. Miał wrażenie, że zna już nie centymetr, a każdy milimetr jej ciała.

Zdjął jej czerwoną, doskonale komponującą się z resztą garderoby, dolną część bielizny. Czuł, że jest gotowa, że sam jest gotów dostąpienia zaszczytu posiadania wytęsknionej kobiety, już nie tylko w swoich marzeniach, a po chwili i ramionach. Mężczyzna roztapiał się w poczuciu jedności. Dotykał i pieścił swoją wybrankę delikatnymi pocałunkami. Podążając do miejsca, do którego każde muśnięcie warg, języka czy dotyk dłoni wskazują mu drogę. Sam był gotów do spełnienia, sprawienia jej i sobie przyjemności z obcowania ze sobą nawzajem. W trakcie poznawania jej ciała położył lewą rękę na brzuchu, przesuwając dłoń ku jej kroczu. Chciała jeszcze pieszczot, chciała dotyku, co dało się zauważyć po jej reakcjach, kiedy to robił. Słysząc jej szybszy oddech i czując jej uległość, upewnił się, że otrzymał przyzwolenie na kontynuację wędrówki po meandrach cielesnej bliskości.

Była już przesycona pieszczotami i każdy dotyk sprawiał jej poruszenie, sygnalizując, że więcej nie jest w stanie znieść. Po chwili połączyli się w jedno ciało, a jemu wydawało się, jakby coś ponad nimi połączyło i ich dusze. Kolejne sekundy przyniosły coraz to większe podniecenie, które pozwoliło im odnaleźć jeszcze większą przyjemność i oddać się bez reszty w uniesieniu miłosnym. Gdy nastąpiło spełnienie jego marzeń i nabrał pewności, że i jego ukochana osiągnęła już pełną przyjemność z połączenia tego, co męskie z tym, co żeńskie, położyli się obok siebie.

Kiedy tuliła się w niego, nie mógł wyobrazić sobie większego szczęścia. Teraz już w spokoju leżeli, regulując i uspokajając oddech. Pytania, jakie czasem zadaje się w takiej chwili, okazały się zbędne. Było im po prostu dobrze. Jerzy odniósł wrażenie, że dostąpił czegoś wyjątkowego, jakby połączenia dwóch ciał i dusz jednocześnie. Teraz trwali w bezruchu, czując tylko ciepło swoich ciał. On czuł jej zapach i smak — doznania, z którymi nie chciał się rozstać.

Ona kontemplowała spokój, jakby byli jednością.

Niestety, po kilku godzinach wylegiwania się w łóżku, nastąpił czas, kiedy to kochankowie musieli się rozstać i udać każdy w swoją stronę.

Ona do męża, do gotowania obiadów, porządków, a on do nieustającego gwaru, hałasu i niemiłego wzroku żony.

Powrót do domu był zawsze czymś, co sprowadzało ich na ziemię. Wszystko to, biorąc pod uwagę wcześniejsze rozkosze, było bardzo trudne.

Mijał dzień za dniem, zbliżała się jesień, ich spotkania nabierały intensywności.

Raz była to kawiarnia, innym razem restauracja czy hotel. Kinga nie lubiła tego ostatniego miejsca. Nawet najbardziej wyszukany i niebudzący żadnych wątpliwości co do jakości pokój hotelowy budził w niej niemiłe skojarzenia.

Nie mając jednak innego miejsca do spotkań bez wzroku obcych ludzi, godzili się z tym. Jerzemu trudno było walczyć z potrzebą poczucia bliskości, zapachu kobiety, która w nim wzbudzała pożądanie. Niemniejszą przyjemność jak bliski, cielesny kontakt, sprawiało mu każde wyjście z Kingą.

Miał nadzieję, że i w niej narodziło się poczucie przynależności do niego. Przynależności ciałem i duchem. Świadomość, iż jego ukochana odczuwa to samo, co on, dodawała mu skrzydeł. Spotkania w restauracji miały swój niepowtarzalny urok. Ze spotkania na spotkanie stawali się sobie coraz bardziej bliscy, i przy okazji rozpoznawalni. Kelnerzy uśmiechali się do nich, jak do kogoś znajomego; rozmowa wyglądała zupełnie inaczej, niż ze zwykłymi gośćmi.

— Czego tym razem życzą sobie państwo? — pytał uśmiechnięty pan w eleganckim uniformie, charakterystycznym dlatego miejsca, wyczekując momentu, w którym oboje zasiądą przy stoliku.

Rozmowa z kelnerem stała się dla nich już miłą konwersacją pozbawioną sztywnego tonu.

— Proszę coś zaproponować — odpowiedział Jerzy.

Kelner, znając już ich gust, celnie potrafił wybrać coś dla niej i jej towarzysza.

Kinga, niewątpliwie bardziej obeznana w kuchni europejskiej, w szeroko pojętym znaczeniu tego słowa, była lepszym partnerem do dyskusji z kelnerem na tematy kulinarne. Jej podróże po świecie musiały przynieść efekt.

Siedząc i delektując się swoim towarzystwem oraz smakowicie przygotowanym posiłkiem, spędzali od czasu do czasu popołudnia i wieczory razem.

W miłej atmosferze, począwszy od wejścia do zaprzyjaźnionej restauracji, do samego wyjścia, upływały im chwile, które mijały nieubłaganie szybko.

Rozłąka i powroty

Nastał czas, w którym, by móc usłyszeć się nawzajem, jedyną możliwością była rozmowa telefoniczna. Powodem tych okoliczności był wyjazd Kingi do jej córki, która to znalazła swój kawałek miejsca na ziemi w odległym skrawku Europy.

Rozmawiali ze sobą tak często, że Jerzy czasem zastanawiał się, czy ma ona inne zajęcia; pod słońcem na piaszczystym brzegu wszak łatwo oddać się uciechom tego miejsca. Przechadzający się ludzie, podziwiający wzburzone, innym zaś razem spokojne fale na morzu, w czasie urlopu stają się innymi niż na co dzień. Bardziej otwarci na kontakty, bardziej skłonni do ucieczki od rutyny dnia codziennego.

Ludzie, którym drzwi do innego świata zostały na chwilę uchylone, zapominają czasem, co ich łączy ze światem po drugiej stronie, bardziej codziennym, nierzadko mniej kolorowym i przyziemnym. Będąc w takim miejscu, nietrudno zapomnieć, że ktoś na nich czeka.

Jednak, jaka przyszłość jest komu pisana, pomimo starania, walki ze swoimi słabościami i wszystkim dookoła, nie wie nikt. Jerzy miał nadzieję, że jego ukochana nie zapomni, jaka więź ich łączy, jakim darzy ją uczuciem i to powinno wystarczyć, by czuł się bezpiecznie.

Nie rób niczego, czego i ja bym nie uczynił — nasuwa się na usta powiedzenie i z tą myślą rozstawał się za każdym razem z Kingą. Kiedy nie rozmawiali, myślami prowadził ją po nieznanej dla siebie piaszczystej plaży. Po powrocie z wyimaginowanej dla niego podróży pisał do niej listy. Miał świadomość, że wyszedł z wprawy, jednak silniejsza była chęć podzielenia się z Kingą tym, co mu w jego sercu gra i jaką walkę toczy.


„Moja droga, dowiadujemy się o sobie coraz więcej, poznajemy własne marzenia. Dostrzegamy w nich i własne tęsknoty za miłością, jaką mógł dać nam los, a jakiej dotychczas nam oszczędził, gdyż był zbyt mało łaskawy dla każdego z nas.

Wierzę, że nasze przeznaczenie, jako zaplanowane z góry, jest inne, aniżeli to, jakiego dotychczas doświadczaliśmy, okupione smutkiem, płaczem, rozczarowaniem.

Ufam, iż otrzymasz od życia to, na co czekałaś, za czym tęskniłaś i marzyłaś; życzę też i sobie, bym miał w realizacji tych marzeń swój udział. Powiedziałaś kiedyś: „Może nie każdy ma to szczęście kochać i być kochanym”.

Zapytałem wówczas, a dlaczego nie doświadczyć takiej miłości chociaż przez chwilę, niczym bohaterowie romantycznych powieści? Cóż jest piękniejszego, jak myśleć o kimś, czekać na spotkanie, a potem czuć smak tego jedynego wymarzonego i wytęsknionego pocałunku? Przytulić tę jedyną ukochaną osobę i już tęsknić za kolejną z nią chwilą. Niedawno zastanawiałem się, czy potrafię jeszcze kochać, czy kiedykolwiek kochałem. Każdy zapewne ma swoją definicję miłości, w mojej jest miejsce dla Ciebie. W mojej definicji jest tęsknota, jaką odczuwam, czekając na spotkanie z Tobą, chęć chodzenia Twoimi ścieżkami, które chciałbym poznawać.

Wstawać rano i robić Ci kawę, by jej miły zapach budził Cię ze snu, ale też rozpalić ogień w kominku przed wyjściem do pracy w mroźny poranek, by wstawanie z łóżka było dla Ciebie czymś przyjemnym.

Kochać to dotykać Twych włosów, kiedy śpisz, okryć puchową kołdrą, kiedy kulisz się z zimna i stanąć na drodze rozpryskiwanej kałuży spod kół samochodu, by uchronić Cię od nieprzyjemnej, nieprzewidzianej kąpieli. Jesteś moją gwiazdą na niebie, powiewem wiatru na morzu i światełkiem, które, mam nadzieję, że pozwoli mi odnaleźć drogę do domu wśród ciemności.

Widzę Cię oczami wyobraźni wypatrującą mojego powrotu z dalekiej podróży. Jesteś dziewczyną z moich snów, wyczekującą mnie na ławce w parku, ale i dojrzałą kobietą moich marzeń, tym jedynym obrazem, który chce się zapamiętać. Być może nie jestem chłopcem z Twych snów, nie mam tych oczu ani tych dłoni. Nie potrafię śpiewać jak głos, który gra w Tobie; potrafię jedynie Cię kochać, niepowtarzalnie, tak nieudolnie, ale z głębi serca.

Piszę ten list i ciągle czuję smak Twych ust oraz ciepło Twoich dłoni, pozostałości z ostatniego spotkania. Z takim smakiem na ustach dzisiaj zasnę. Dobranoc, Najdroższa”.


Następny dzień nie pozwolił ani na chwilę Jerzemu zapomnieć o Kindze, a motyle tak wierciły dziurę w brzuchu że zmusiły go do tego, by znów chwycił za pióro i napisał kolejny list.


„Gdybym umiał pisać wierszem, napisałbym, jak kosmyk Twoich włosów odsuwam z czoła, jak kradnę spojrzenie i Twój pocałunek.

Gdybym umiał śpiewać, wyśpiewałbym wszystkie nuty w kształcie serca.

Gdybym tylko umiał śpiewać, biegałbym boso po deszczu z piosenką na ustach, a krople wystukiwałyby rytm do mojej piosenki.

Gdybym zaś umiał malować, namalowałbym Ciebie — piękną, rozmarzoną dziewczynę o kryształowych oczach w zwiewnej sukience i kolii na szyi utkanej z porannej rosy, boso biegającej po trawie wśród świerszczy grających ku Twojej uciesze i chwale.

Gdybym tylko miał talent, wyznałbym, jak serce moje bije na tle kolorowej tęczy w rytm muzyki przeznaczonej tylko dla Twoich uszu. Nikt jednak, prócz Ciebie, nie usłyszy tego, co gra w moim sercu dla serca Twojego.

Moja najmilsza, piszę ten list w nocy; gwiazdy mówią za oknem, że zaraz i one pójdą spać, by poranek przywitać mogło słońce. Pora i na mnie zatem. Zadam jeszcze tylko kilka pytań, na które zapewne przyszłość da mi odpowiedź:

Czy potrafisz mnie pokochać, jakbyś wcześniej nie kochała nikogo?

Czy możesz całować tak, jakby nikt wcześniej nie dotykał Twych ust?

Czy pragniesz, jakbyś miała pożądać pierwszy raz?

Czy może wolałabyś mnie zapomnieć, czy może powinnaś?

Moja najdroższa, do czego jesteśmy zdolni, jaką drogę wyznaczyło nam przeznaczenie — pokaże czas; często słowa nie są odzwierciedleniem tego, co zawiera serce, ale oczy są zwierciadłem naszej duszy. Muszę więc głębiej spojrzeć w Twoje oczy.

Wyczekuję Twojego powrotu z nieskrywaną tęsknotą i radością, że będę mógł Cię zobaczyć na jawie. Do zobaczenia, Najdroższa, i niech gwiazdy wskażą Ci powrotną drogę, właśnie do mnie”.


Po kilkunastu dniach Kinga wróciła wypoczęta, lekko opalona. Zwykle umyka przed słońcem, jednak było ono tym razem chyba nieuniknione. Spotkanie po rozłące było czymś wymarzonym, z taką radością i tęsknotą Jerzy wyczekiwał jej w ich ulubionej restauracji. Czekał już w środku, gdzie zajął ich ulubiony stolik, a zaprzyjaźniony kelner jakby wiedział, że nie ma po co podchodzić, kiedy obok nie ma jeszcze jego towarzyszki. Po chwili zjawiła się i Kinga.

Wstając z krzesła, Jerzy niemal nie wywrócił stolika, tak był podekscytowany spotkaniem. Wyszedł jej o krok naprzód.

— Dzień dobry — przywitał się niemal oficjalnie. Tak, jak zwykle witali się w miejscu publicznym.

— Dzień dobry — odpowiedziała Kinga.

Delikatny pocałunek w policzek był uzupełnieniem powitania.

Ubrana była w czerwoną sukienkę bez ramion, z falbankami po lewej stronie, na prawej ręce bransoletka z błyszczącymi kamieniami, z jednym większym jakby oczkiem.

Włosy rozpuszczone, nieprzypadkowo na nich osadzone były ciemne okulary. Piękny jest to widok, tym bardziej po rozłące, która z każdym dniem stawała się dla niego bardziej bolesna. Miło patrzeć na piękną kobietę, która na domiar jest ze mną — pomyślał Jerzy.

Jerzy był przekonany, że kiedy Kinga weszła, inni mężczyźni wodzili za nią wzrokiem, podobnie jak i kobiety, ale już z innego powodu. Widać było niemal zawistne spojrzenia kobiet przebywających w restauracji i mimo iż również były tu nieprzypadkowo, a lokal zobowiązywał do stroju, to miały jej czego zazdrościć.

Nie dosyć, że wyglądała pięknie, to poruszała się z taką gracją, jakiej nie sposób się wyuczyć. Nie było to nic wyreżyserowanego. Pewnie ktoś obcy zastanawiałby się, gdzie nabywa się takich manier, a może to tylko zakochane serce mężczyzny dostrzega obrazy, na które inni nie zwracają uwagi?

Niewiele jest takich osób, ale Jerzy miał świadomość i jako pewnik mógł to przyznać, że będąc z taką kobietą nie sposób być niezauważonym. Będąc w jej towarzystwie, czuł się jak ktoś wyjątkowy.

Po chwili podszedł kelner i jak zwykle zamówili coś do zjedzenia. Serwowane posiłki były lekkie i smaczne, wybornie przygotowane przez mistrza kuchni śródziemnomorskiej.

Nigdy w tym miejscu nie byli zawiedzeni ani posiłkiem, ani obsługą. Zwykle w tej restauracji siadali naprzeciwko siebie, jednak tak, żeby Jerzy mógł dotknąć jej dłoni, której dotyk symbolizował czułość i namiętność; uczucia, jakimi darzył ukochaną.

Czasem Ona wzbraniała się przed tego rodzaju kontaktem w miejscu publicznym, a to na wypadek, gdyby ktoś ze znajomych znalazł się tu przypadkiem. Nie miałaby wówczas wytłumaczenia, biorąc pod uwagę romantyczne miejsce i dotyk innego mężczyzny niż męża. Właściwie oboje byli pewni, że brano ich tutaj za parę, za małżeństwo doskonale się rozumiejące. Jerzy nie brał ani przez chwilę pod uwagę, że może jego naiwność połączona z marzeniami mogłyby być wytłumaczeniem dla jego postrzegania relacji, jaka ich łączyła. Być może wszyscy tu jednak wiedzą, kto jest kim dla kogo. On sam nie miał jednak żadnych obaw i wątpliwości, że jest to właściwe miejsce i właściwa kobieta, z którą chce spędzać czas.

Nie interesowało go w ogóle otoczenie i ludzie spoglądający na nich. Jak zwykle, po kolacji, Jerzy odprowadził swoją wybrankę do samochodu. Bez żadnych wątpliwości dedykował jej szczególne miejsce w swoim sercu. Właśnie ją wybrał wśród tylu innych kobiet pojawiających się w jego otoczeniu. Może to ona pozwoliła się wybrać jemu? Czasem takie filozoficzne myśli błąkały się po jego głowie.

Odprowadziwszy Kingę na parking, skradł jej całusa na pożegnanie i powiedział.

— Kochanie, do zobaczenia — pozwolił sobie na taką śmiałość. Był przekonany, że skoro wolno mu ją całować, wolno i tak się zwracać.

Kinga odpowiedziała:

— Do zobaczenia — nieco bardziej powściągliwie, ale z namiastką czułości.

Jakby była zawstydzona sytuacją, niemniej z dnia na dzień miała coraz to mniej dystansu do okazywania sympatii czy czułości w miejscu publicznym.

Jerzy pożegnał się z nią i wiódł wzrokiem kiedy odjeżdżała samochodem, jak długo tylko mógł. Był gotów pojechać za nią jeszcze kawałek, żeby tylko mieć kontakt, choćby tylko wzrokowy. Tym razem jednak skończyło się na pożegnaniu na parkingu.

Rozczarowanie

Z każdym spotkaniem, pocałunkiem, z każdą rozmową Kinga stawała mu się coraz bliższa. Wspomnienie wspólnych chwil powodowało uśmiech na jego twarzy i tęsknotę w jego sercu. Budziło się poczucie przynależności duchowej i fizycznej. Chciał mieć ją przy sobie, czuć jej oddech, móc ją objąć, składać na jej ustach pocałunki, tysiące pocałunków, tulić tak, jakby dwie połówki miały się złączyć na stałe. Po zakamarkach jej ciała mógłby wędrować godzinami i czułby niedosyt. Jerzy, dojrzały już mężczyzna, widział w niej uosobienie wszystkich cnót, jakie powinna mieć doskonała kobieta.

Wynosił ją na piedestał, nadał jej prawo rozgościć się w jego sercu, jakby w jedynym schronieniu, w którym mogła się ukryć przed światem, by czuć się bezpiecznie. Światem, który nie był dla niej łaskawy, żyjąc w pułapce uczuć, zobowiązań, zależności; tym, co wypada i czego nie wypada robić, a także tym, co należy.

Piękna klatka, którą sobie wybudowała, bynajmniej nie powodowała, że czuje się wolna. Czuła, że życie gdzieś jej umyka między palcami, pomiędzy kolejnymi dniami tygodnia. Poniedziałek był pierwszym dniem wolności od kłótni, milczenia i złośliwości tego, który powinien dać jej spokój, radość z życia i miłość.

To wszystko, co powinno odnaleźć się w domu, a czego właśnie tam brakowało. Kolejne dni tygodnia zbliżały się do dni wolnych od pracy i znowu powrót na 48 godzin do złotej klatki. Jednak pomiędzy tymi dniami był jego dzień, piątek, popołudniu.

To właśnie w tym dniu, jak wydawało się Jerzemu odnajdywała radość życia, a przynajmniej taką miał nadzieję.

Widywał ją radosną, ale i tajemniczą, uśmiechniętą, ale i błądzącą gdzieś daleko. Czasem budziła się w nim wątpliwość, czy ona jest „jego”, czy tylko z nim.

Każdy zakochany chce wierzyć, że to właśnie za jego sprawą ktoś inny się śmieje i że jest się powodem do zapomnienia tego, co ogranicza. Że to za jego sprawą słońce świeci jaśniej, a księżyc jest bardziej wyraźny. Gwiazdy mrugają, a chmury rozstępują się, jakby chciały utorować drogę ku niebu. Drogę ku szczęściu, bo czym innym, jak drogowskazem dla kogoś zakochanego, mógł być układ gwiazd nocą i padające promienie słońca za dnia?

Takie kołatały się myśli w głowie Jerzego.

Nastał kolejny piątek po długim rozstaniu. Bynajmniej nie z powodu braku kontaktu, albowiem mieli za sobą niemal kilometry spisanych linijek oraz godzinne rozmowy przez telefon. Jak nazwać potrzebę kontaktu z kobietą, ukochaną, wytęsknioną, wymarzoną?

Było to Jerzemu potrzebne jak tlen, jak pokarm, jak coś, bez czego już nie wyobrażał sobie istnienia. Spotkanie było uzupełnieniem — czymś, na co czekał z utęsknieniem.

Jak zwykle zaplanowali spotkanie w hotelu, jakby byli jego mieszkańcami, a nie bywalcami od czasu do czasu. Znali już usytuowanie pokoi, obsługę hotelową i — można by uznać — czuli się jak w domu. Ale w takim, w którym chce się przebywać, przynajmniej dla Jerzego za każdym razem był to wyjątkowy czas i miejsce. Nawet poznawszy już mankamenty organizacji hotelu, kiedy to pewnego razu, po otwarciu drzwi do wyznaczonego pokoju, okazało się, iż pewna młoda kobieta poruszała się po nim zupełnie swobodnie. Chwila konsternacji i krótka rozmowa w recepcji wyjaśniła niezręczną sytuację.

Okazało się, że recepcjonistka źle przydzieliła pokoje, co tylko wydłużyło czas na wyczekiwany przez Jerzego pocałunek Kingi.

Kiedy znaleźli się już w swoim pokoju sam na sam, Jerzy przytulił Kingę do siebie, jakby ta chwila miała mu wystarczyć na dłużej. Po chwili kochali się na dużym, wygodnym łóżku. Może raczej należałoby powiedzieć: uprawiali seks, gdyż Jerzy wyczuł jakby jakiś niewidzialny groszek, ukryty pod grubym materacem, który nie pozwalał odnaleźć się im w tej chwili, inaczej niż do tej pory. Kinga wiedziała, dlaczego tak się dzieje.

Jerzy dowiedział się po jakimś czasie. Znała go i czuła, że pewnych spraw przed nim nie ukryje. Spojrzał jej głęboko w oczy i zapytał z nieskrywanym lękiem.

— Co się stało? — zapytał.

W pierwszej chwili Kinga odpowiedziała wymijająco.

— Nic, po prostu źle się czuję — rzekła.

Jednak ona wiedziała, że Jerzy posiada jakąś niewyjaśnioną zdolność czytania z oczu, ktoś mógłby to nazwać intuicją. On po prostu wiedział.

Najlepszym sposobem na poznanie drugiego człowieka jest spojrzenie w jego oczy i obserwowanie, co one kryją, co ujawniają o jego emocjach. Po spojrzeniu głębiej w jej oczy, wiedział niemal wszystko. Oczy nie kłamią, są jakby oknem do naszej duszy, tym razem do duszy Kingi.

Spojrzenie zdradza, wyraża więcej, niż potrafimy wyrazić słowami.

Wiedziała, że nieważne, jaką przywdzieje maskę, Jerzy odczyta z nich prawdę.

Nie była w stanie już tego skrywać. Jednak nie miała na tyle odwagi, żeby sama zacząć rozmowę na ten temat. Padło więc niewygodne dla niej pytanie:

— Widziałaś się z nim? — zapytał Jerzy, zadając pytanie, na które właściwie znał odpowiedź.

Wiadomo, o kogo chodziło, o jej byłego, jak się okazało — niby byłego kochanka.

Po chwili odpowiedziała.

— Tak, widziałam — na czoło Jerzego wylał się zimny pot, jakby ktoś oblał go kubłem lodowatej wody. Już wiedział, że to nie było spotkanie, której finałem była pogawędka i wypicie wspólnie kawy.

— Poszłaś z nim do łóżka? — to nawet nie było pytanie, a stwierdzenie.

Kinga odpowiedziała twierdząco.

— Tak — nawet nie tłumaczyła się bardzo, ale zaczęła odpowiadać na pytania.

— Po co tam poszłaś? — Jerzy zadawał pytania, jakby chciał ją usprawiedliwić.

— Po prostu poszłam — odpowiedziała.

— Miał świadomość, że jesteś ze mną? Mówiłaś mu przecież o nas wcześniej.

— Tak, miał, i zapytał.

— Skoro masz kogoś, to po co tu przyszłaś?

— Nie potrafiłam odpowiedzieć.

Chyba każdemu trudno byłoby odpowiedzieć na tak postawione pytanie, gdyby znalazł się w podobnej sytuacji.

W jednej chwili życie Jerzego, zakochanego szaleńczo, straciło sens. Poczucie pustki zapanowało w jego sercu. Nadal jednak ją kochał.

Jak się okazuje, miłość nie jest niczym racjonalnym. Jego serce krwawiło, nikt nigdy nie zranił go tak dotkliwie. Ani wrzątek, w którym wylądował, będąc dzieckiem, ani też zardzewiały gwóźdź przekłuwający małą stópkę.

Tamten ból był niczym, w porównaniu z tym, co teraz czuł. Wyszli z hotelu i każdy poszedł w swoją stronę, a przynajmniej tak wydawało się Jerzemu.

Przywoływał w pamięci chwilę, kiedy to, starał się przytulić ją publicznie, z dumą ogłaszając światu: „jesteśmy razem”, nie tylko w geście czułości, lecz także bezpieczeństwa i troski.

Kiedy pisał do niej listy i kiedy dzwonił tylko po to, by powiedzieć, jakim uczuciem ją darzy.

Mężczyznom takie wyznania nie przychodzą łatwo, ale też potrafią długo pielęgnować w sobie miłość do wybranki. Czuł, że była częścią każdego jego dnia, nawet gdy jej nie widział, była obecna w jego życiu. Przypominał też sobie, jak trudno mu było czasem do niej dotrzeć. Nie mógł pozbierać myśli, odnaleźć sensu życia, a marzenia o czystej, odwzajemnionej miłości na ten moment stały się czymś nieosiągalnym; czymś złudnym, nieistniejącym.

Przypominał sobie rozmowy o wcześniejszych relacjach z innymi, byłymi partnerami.

Kiedy to z pełnym przekonaniem tłumaczył, że jeżeli rozstaje się z nim, to powinna unikać jakichkolwiek kontaktów. Nie znał pewnie wszystkich powodów ich rozstania, ale za podjętą decyzją o rozstaniu powinna iść w parze konsekwencja.

Wydawało mu się, że jego argumenty docierały do Kingi, ale okazało się inaczej.

Czymże wyróżniał się od innych, że jego słowa powinny być wzięte pod uwagę?

Pewnie tym, że jest mężczyzną i łatwo mógł wcielić się w postać innego mężczyzny, czuć to, co on czuje, i korzystać z tego, co dostaje od losu. Tym bardziej, że to ona, wbrew logice, przyszła do niego sama. Jeśli dała mu nadzieję, to nie trudno przewidzieć, jakie idą za tym konsekwencje.

Może ją kochał a może tylko wykorzystał sytuację, że to o nim myślała inaczej, niż o kimś byłym.

Trudny nastał czas dla Jerzego, nieustannie błądzącego w chmurach. Kiedy to w jego głowie puzzle układały się tylko w jeden, czy raczej dwa wyrazy: Kinga, dlaczego?

Dlaczego to zrobiłaś? Rozmawiając sam ze sobą, zadawał jej pytania.

W zakochanym i zranionym sercu zawitała pustka. Kiedy w jego sercu była tylko ona, kiedy rozmawiali godzinami, nawet wówczas, gdy była daleko, Kinga utrzymywała kontakt również z byłym (jak twierdziła) kochankiem. Sama była winna tego, co się stało, gdyż trudno winić jego.

Pomimo bólu i smutku, jaki rysował się na twarzy Jerzego, nie mógł zapomnieć o niej.

Raz, wyrzucając losowi, że postawił ich na swojej drodze, innym razem — dziękując za siłę, jaką ma w sobie, by zwalczyć złe emocje, które pustoszyły jego serce.

Musiał na nowo uczyć się żyć. Nie radził sobie z uczuciem bezsilności, pustki i miłości jednocześnie. Taka kombinacja nie była dla niego łatwa do zniesienia. Postanowił szukać pomocy.

Poszukiwanie wsparcia

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.