„Na łamach Czasu” to zwieńczenie lirycznej trylogii (I – „Frazy Księżyca”, II – „Soneciarnia”) Mateusza Połuszańczyka. „Czas jest także żywiołem” – mawiał J. W. Goethe. Myśl autora „Fausta” znajduje odzwierciedlenie również w najnowszym zbiorze sokólskiego poety. Podmiot „Na łamach Czasu” całkowicie oddał się we władanie czasowi. Nie tylko śledzi jego upływ oraz znajduje wiele mówiących znaków tegoż w sobie, to nawet z Czasem rozmawia. Żali się, że zbyt szybko mija życie, które Połuszańczyk ubiera w metaforę nieustannej wędrówki (a nawet wspinaczki). Wiele utworów porusza ten temat – ulotności i kruchości, jakie wpisane zostały w biografię człowieka. Każde intymne wyznanie podmiotu, przyznanie się do lęków, niepewności, chwili wahania tworzą uniwersalny obraz ludzi w ogóle. Pojawia się tu także refleksja o współczesności – podmiot „Na łamach Czasu” spogląda na nasze tu i teraz przez prymat przeszłości. Zauważa jak bardzo ubożeje nasze życie (szczególnie wewnętrzne). Mężczyzna nie ma litości dla ludzkiej głupoty, naiwności, pazerności czy obłudy – skrzętnie notuje każdy ich przejaw i w typowy dla siebie sposób kpi oraz przestrzega. Nie da się mówić o zmieniających się czasach bez wspomnienia o coraz większej ekspansji technologii w naszej codzienności. W „Z duchem czasu” w nieco żartobliwy sposób Połuszańczyk punktuje ludzi, którzy absolutnie każdą dziedzinę swojego życia potrafili przenieść już do sieci. W kończącym trylogię tomie autor naprzemiennie ukazuje nam szeroką i wąską perspektywę. Lawiruje między osobistymi przeżyciami podmiotu (jego lęków, nadziei, planów, zasobów pamięci itp.) a łapaniem oznak mijającego czasu – znajduje je w sytuacjach, postaciach, relacjach, przedmiotach, modach, śmierci itd. Mając świadomość, że to ostatni tom wierszy Połuszańczyka (co autor sam zapowiedział) możemy doszukać się tu swoistego rozrachunku poety z samym sobą, ze „swoim czasem”, co zresztą daje wyraźnie do zrozumienia w utworach wspomnieniowych, szczególnie poświęconych bliskim. Przede wszystkim jednak zdaje się to wyrażoną poetycko tęsknotą za wymienianymi w lirykach spotkaniami, relacjami, emocjami, wartościami itd. Poza stylizacjami Połuszańczyk chętnie wplata w liryczną opowieść rozmaite przysłowia, powiedzenia, teksty (pop)kultury. Często to właśnie różne wyrażenia stają się pretekstem do refleksji o świecie i człowieku. Jednak dominuje tu wypracowany już od pierwszego tomu tej swoistej trylogii oryginalny styl autora – cechami charakterystycznymi są m.in. lekkie pióro, inteligentna gra słowna (znaczenia, skojarzenia, odwołania, aluzje), drwina oraz humor. Jednak pod maską żartu, subtelnej kpiny często kryją się rozważania raczej gorzkiej natury. Połuszańczyk z niezwykłą starannością skonstruował swój tom – całość to spójny obraz, w którym lejtmotywem jest, rzecz jasna, czas. Ale zwróćmy uwagę także na formę – autor narzucił sobie pewien rygor i konsekwentnie spisuje wersy według ustalonego porządku, dbając o rytm, rym, liczbę zgłosek itp. Jako bonus dołączył zaś „Aforyzmy tymczasowe” – niekoniecznie ściśle związane z kategorią czasu oraz „Dzień z życia poety”. Już przy pierwszym tomiku autora pisałam, że to „poezja z duszą” – mało kto dziś decyduje się na klasyczne rozwiązania, na pisanie piórem maczanym w kałamarzu pełnym atramentu z minionego wieku. Mateusz Połuszańczyk to poeta co się zowie. Jego wiersze mają unikalny klimat, przywodzący na myśl właśnie jakieś dawniej, jakieś wtedy. Przy czym w swojej wymowie to liryka na wskroś współczesna, a może precyzyjniej: uniwersalna, nawet w portretach konkretnych osób, pejzażach konkretnych sytuacji. Lektura „Na łamach Czasu” sprawia ogromną przyjemność!