E-book
10.38
drukowana A5
21.54
Na bis — wiersze wybrane

Bezpłatny fragment - Na bis — wiersze wybrane


Objętość:
71 str.
ISBN:
978-83-8273-065-4
E-book
za 10.38
drukowana A5
za 21.54

SEN

„Stan nieważkości”

Za krótki jest sen,

by opowiedzieć tobie o mnie.

Noce takie niespokojne

nie dają zapomnieć.


Świt nadchodzi spóźniony

i sen zdyszany, znużony

nie potrafi zapanować

nad wschodem i zachodem słońca.


Gdy już nadejdzie nieunikniony dzień

i słowa zaczną wybrzmiewać.

Niby stanie się prościej.

Niby stanie się łatwiej.

Do następnego wieczora…


Chciałbym opowiedzieć tobie o mnie,

ale sen jest zbyt krótki.

A żeby pokazać ci szczęście,

muszę wpierw pokazać smutki.

[wracając do początku]

„za horyzontem”

Wracając do początku,

gdzie wszystko nie nastręczało problemów,

gdzie jedyne zmartwienie to codzienne czynności,

wszak i te sprawiają trudność.

Pośród nienagannie wyprasowanych koszul,

pośród karków ściśle skojarzonych z krawatem

i wreszcie pośród ludzi,

którymi tak naprawdę nie jesteśmy.


Jak wiele sprawia, że tam wracamy?

W przeszłość, zamiast szukać jutra?

Jak wiele sprawia, że wspominamy?

We śnie wracamy do początków,

gdy wszystko się zaczęło.

Jak daleko sięga nasza pamięć?

Co jeszcze się do niej wedrze,

a ile zdarzeń odciśnie na niej swoje piętno?


Wracając do początku,

uzbrój się w gruboskórność,

by nie polec pod ciężarem spraw, które zamknąłeś.

Pozwól, by ciało odrętwiało,

by nie czuć przyspieszającego bicia serca

i w końcu odwlecz cały ten stan

do pierwotnej wersji samego siebie

i stań się,

by od nowa wcisnąć niebieską pętlę na szyję

pod nienagannie wyprasowany kołnierzyk.

DLA CIEBIE

„Stan nieważkości”

Już nie mam siły walczyć

i choć jestem silniejszy niż kiedyś,

nie podniosę dziś rękawic,

nie stanę ponownie do walki,

nie będę od nowa tłumaczył,

nic wyjaśniał,

nic prostował.

Dzisiaj po prostu będę sobą

ze swoimi słabościami

i wątpliwościami,

ze swoim bałaganem w głowie.

Dziś odpuszczam.

Poddaję się.

Dla ciebie.

JEDNEJ Z MATEK

„Jeszcze nie pora…”

Co by nie było

Walczył w słusznej sprawie.

Co by nie było

Rozstrzelali za wolność

Co by nie było

Był taki odważny

A żeby była

Wolność i wiara na wieki

Poszedł z innymi

Poszedł by coś zmienić

A kiedy rosa oblała krwią zroszoną trawę

Co by nie było Walczył za „Sprawę”

Zawsze powtarzał:

Nie martw się mateńko

Wrócę nim zrobisz śniadanie

No więc zrobiłam kochany mój synku

Gdzie jesteś?

Wyczekiwanie…

Nie pomyślałam, że nie wrócisz

Przecież tak bardzo wierzyłam

Lecz teraz na krwistej polanie

Diabeł moją wiarę zatrzymał

Znienawidziłam cały ten świat

Co zabrał mi mojego syna

Pamięci jemu ten czerwony mak

I zaniedbana zbiorowa mogiła

Co by nie było, czekam syneczku

Co by nie było — powrócisz

I chociaż łza spływa z powieki

To nic, gdy mój żal tak wielki

PO WESELU

„Stan nieważkości”

Pani złem jest przesiąknięta

Ale się wydaje święta

Choć zasypia w tej komnacie

Pani nie ma wad w tej szacie

Ino spokojem nie grzeszy

Mój to brat tam na podwórzu

Szuka wiatru, złość nim miota

Ach mój brat tak pogubiony

Równa panią z sztabą złota

Nagle dostał panią w darze

Wiem, że los go zań ukarze.


Widzę, że pan mnie nie lubi

Czy to ważne? Pana troska!

Niechaj się pan tak nie trudzi

Nie dla pana tu zostaje

Może i nie wszystko w losie

Poskładane według prawa

Ja dla niego dałam słowo

A pan tu z tą pełną głową

Nagabuje, wypytuje


Co też pani opowiada?

Ja? Nie lubię?

Toż to zwada.

Ja się pani przypatruję

I co czuje, no to czuję

Pani mego brata dama


A pan mnie oczami zjada…

[na przydrożnym kamieniu]

„za horyzontem”

Na przydrożnym kamieniu,

pośród gęstych traw

w cieniu

usiadł zmizerniały Strach

w milczeniu.

Maluteńki wielki Strach pośród wielu.

Wszyscy go omijali,

wszyscy wyśmiewali,

pogardą w niego rzucali,

przestali się go bać.

Tak siedział przygarbiony Strach.

Mała dziewczynka z oddali

przyglądnęła się mu, gdy wszyscy spali

i bosymi stópkami dreptając

grzeczniutko się z nim przywitając

przysiadła obok na kamieniu

ze spokojem, w milczeniu.

Objęła w pasie Strach,

wtem westchnął ospale „ach”.

Tak jakby od niechcenia

zajrzała głęboko we wspomnienia.

Spojrzała mu prosto w oczy,

szeptając, że jest uroczy

i że jest jej całym światem.

Na to Strach ze zdziwieniem

z głębokim przygnębieniem

objął maleńką kruszynkę,

filigranową dziewczynkę

przytulił ją i klękając,

pokornie się jej kłaniając,

zapragnął być jej własnością,

najsłodszą przyjemnością

by miała go tylko dla siebie,

by był jej całym niebem,

by nie był już omijany,

by wrócił do łask i był doceniany.

Na co ona cichutko stwierdziła,

że jest zbyt malutką,

ale będzie go odwiedzała

i będzie go wypatrywała.

Na co on się zadumał

i choć niczego nie umiał,

powiedział jej szybciutko,

że jest zbyt malutką

i że to nie wypada,

gdy Strach z dziewczynką się zada.


Na przydrożnym kamieniu

przysiadł znów Strach w cieniu

i chociaż to nie wypada, do każdego zagada.

Dziewczynki zaś już nie widziano,

chociaż jej długo szukano.

Zniknęła, jak się pojawiła

i zapomniana dziecina

już się tu nie pojawia.

Strach został sam, czy tak wypada?

ROZMOWA BEZ SŁOWA

„za horyzontem”

Witaj, już się o ciebie bałem.

Co się zadziało u ciebie?

Opadły liście, przepadał śnieg

i znów zielono na drzewie,

a ty się błąkasz, niby turysta,

zwiedzając cud tego świata.

Gdzie wędrowałeś?

Co przeskrobałeś?

Jak tak zostawiać brata?

No już nie gniewam się na ciebie.

No już bez takiego grymasu.

Ja tu rozmyślam co mogło się stać?

No przecież nie robię hałasu!

Przecież ja nie śpię po nocy,

zastanawiając się miły,

gdzieś mnie opuścił w ten wrzawy czas?

Bez ciebie ja nie mam siły.

A tam, wystarczy trudnych tematów.

Siadaj, kawę zaparzyłem.

Oj mój ty Smutku dobrze, że jesteś.

Już się o ciebie martwiłem.

O MYŚLENIU

„Stan nieważkości”

Przestałem palić i zacząłem myśleć

i przyszło mi do głowy,

że bez z kimkolwiek rozmowy

życie płynie jakby prościej.

Bez zadyszki i kaszlu,

bez rumianych policzków

i bez odważnika na mostku.

A gdy już tak przestałem myśleć,

to zacząłem pisać

i tak sobie piszę i piszę,

aż zacząłem myśleć

i tak mi przyszło na myśl,

że pośród sam na sam bycia,

bardziej jesteśmy sprawniejsi

w myśleniu i przemyśliwaniu.


I tak usiadłem przy oknie,

skoro przestałem palić

i przyszło mi do głowy,

że niebo wszędzie jest inne

i tak sobie pomyślałem,

że trzeba to chyba zapisać.


Tak pisze sobie i piszę,

aż w końcu zacząłem myśleć…

[czy idziemy w przód]

„Jeszcze nie pora…”

Czy idziemy w przód,

czy nadal się cofamy?

Chociaż zdobyliśmy wiele

to nadal nic nie mamy.

Świat nasz ułożony

W zgiełku spraw zamiera

Miliony ludzi mijamy

Nie znajdując w nich bohatera

Czas się przed nami rozpłynie

Mgłą świateł rozmyty

Jakże ujrzeć wspomnienie,

jak usłyszeć się w ciszy?

Ile jeszcze przegramy?

Ile uda się wygrać?

Słowa płynące zbyt szybko

Gesty niewypowiedziane

Ze światem w zaświaty prysnąć

W rozmyciu się odnaleźć

Czy nadal w miejscu stoimy?

Czy miejsca nadal te same?

Ilekroć stajemy się sobą

Tylekroć biegniemy w nieznane

Usłyszeć wolne oddechy

Zrozumieć, co oczy widzą

Tylekroć jesteśmy sobą

Ilekroć ludzie z nas szydzą

Stojąc na rozstajach

Drogi wijącej wstęgi

Nie rozumiemy się wokół

Nie znamy życia potęgi

Świat nie jest ten sam

Ludzie inni niż zwykle

Czasu wspólnego nienawiść

Sprawia, że jest wciąż niezwykle

Sami stoimy w miejscu

Rozkołysani wśród zgiełku

Nie rozumiejąc, czym żyjemy

Wśród życia wystrzegać się lęku

WTEDY POWIEDZIAŁA

„Stan nieważkości”

Wyszedłeś zaledwie przed chwilą,

a jakby nie było ciebie już długo.

Wyszedłeś niby normalne,

a jednak tęskno po tobie.

Gdy tak wtuleni w siebie,

przesiąknięci swymi zapachami…

Ty pachniesz jak mrok,

którego się nie boje.

Jak jeden z tych złych chłopców

co to nocami przemykają

przez ciemne ulice.

A przecież jesteś taki czuły,

taki troskliwy i bezgranicznie dobry.

Tylko wobec ciebie mam zaufanie,

że jesteś jedyny,

który mnie nie skrzywdzi.

Tylko tobie wierze.

Tobie jedynie ufam.

Czekam…

Bo przecież wrócisz?

O MAŁŻEŃSTWIE

„Stan nieważkości”

I wtedy poszli razem przed ołtarz…

Rozumiesz?

Nie znając się zupełnie!

Nie wiedząc, jak ze sobą pachną,

jak się układa trawa pod ich stopami.

Powiedzieli „tak”

językiem, którego nie rozumieją

do prawie obcej osoby naprzeciwko.

Nie znali swojego zaufania,

nie wiedzieli, w którą stronę

skierowany jest ich wzrok,

jaki jest jego ulubiony kolor

ani co dostał na pierwszą komunię

(przecież to definiuje związek).

Głupie…

Ale jaka była impreza…

[pewnego dnia]

„za horyzontem”

Pewnego dnia…

Pośród stu tysięcy innych,

pośród bezsilności, bezradności

i pośród wyimaginowanych pragnień…

Zakończy się codzienność.

Po wschodzie słońca nie będzie już nic,

tak na złość i samo sobie.

Niepostrzeżenie wedrze się w moje egzystowanie,

niepozornie strudzone i szare

niedopasowanie, odosobnienie.

Pewnego dnia w sztucznym świetle lamp,

zakończy się moja walka o pokój

i spokój w grze codzienności…

Tego to dnia na metalowym rydwanie,

po raz ostatni

zwiedzę zakamarki Smutnego Domu.

Nie usłyszą o mnie.

Z nikogo się nie dowiedzą.

Brutalnie zasuną suwak mojej egzystencji.

Samoistne, dopełnione, wykonane.

Pewnego dnia…

Pośród stu tysięcy jeden innych,

zamknie się księga na wietrze.

Nie wrócę już w te strony,

nie zadzwonię, nie napiszę,

nie skleję niezdarnie słów.

Pewnego dnia, szczęśliwego,

Postanowi, że już tego wszystkiego wystarczy.

[drogą, wijącą się pod butami]

„za horyzontem”

Drogą, wijącą się pod butami

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.38
drukowana A5
za 21.54