Dzień dobry, mam na imię Myszka. Ale niech to imię Was nie zmyli — tak na prawdę jestem kotem rasy europejskiej, czyli zwykłym — niezwykłym dachowcem. Mam około trzech miesięcy, z których półtora spędziłam w domu, gdzie moja kocia mama mieszkała wraz z siedmioma innymi kotami. Było nam tam dobrze, ale trochę ciasno, zwłaszcza, kiedy pojawiłam się ja oraz moje rodzeństwo. Dlatego nasi opiekunowie postanowili dla nas maluchów znaleźć nowe domki. I tak trafiłam do moich obecnych ludzi. Tutaj mam dużo miejsca, bo mieszkamy w domku. Mam też mały ogródek, po którym hasam z moim przyszywanym „starszym bratem” Aleksem i ogromny ogród sąsiadów, gdzie nie za bardzo wolno mi chodzić, ale i tak się tam czasem wymykam. Moja pani mówi, że jestem małym łobuziakiem, ponieważ bardzo lubię szaleć z różnymi pluszowymi myszkami albo piłeczkami. Biegam wtedy po całym domu mocno tupiąc (panele wydają taki miły dźwięk pod pazurkami…) i skaczę na wszystkie meble, na które potrafię wskoczyć. Ostatnio udało mi się nawet wskoczyć na szafkę pod telewizorem!!! Ogólnie całe dnie spędzam na bieganiu po domu albo po podwórku z Aleksem, spaniu, jedzeniu a koniecznie rano i wieczorem na mizianiu, które lubię najbardziej na świecie. A Oto mój „starszy brat” Aleks. Tak naprawdę nie jest moim prawdziwym bratem, ale pani mówi, że opiekuje się mną, jakby był. Aleks ma rok i trzy miesiące i też jest kotem rasy europejskiej, ale ma bardzo dużo cech kota rasy turecki van. Tak naprawdę nie wiadomo, skąd się taki wziął. Pani i pan długo śmiali się, że jest taki brzydki, że aż ładny. Aleks trafił do domu pana i pani dwa miesiące przede mną. Jego ulubionym zajęciem jest wylegiwanie się na słoneczku pod krzaczkiem albo na dachu samochodu, albo na nagrzanej kostce brukowej. Drugim jego ulubionym zajęciem, podobnie jak moim, jest mizianie. Jest też dużo większy ode mnie, więc mogę się przed nim chować w różnych zakamarkach podczas zabawy, a on nie może mnie złapać. A do tego ma długi i puszysty rudy ogon, którym uwielbiam się bawić. Czasami trochę go to denerwuje, ale ogólnie pani mówi, że Aleks jest „ostoją spokoju”. Nie za bardzo wiem, co to znaczy, ale to na pewno coś dobrego, bo rzadko się zdarza, żeby mnie przeganiał. W ogóle bardzo się mną opiekuje i kiedy na przykład pani mówi mu, żeby mnie przyprowadził do domu, bo jest już późno i chce zamykać drzwi, to on zawsze mnie znajduje i przyprowadza. Oto właśnie mój „starszy brat” Aleks.Postanowiliśmy przybliżyć ludziom nieco nasze kocie spojrzenie na otaczający nas świat i relacje kocio-ludzkie. Posłuchajcie…
O tym dlaczego warto się przyjaźnić
Koty tak samo jak ludzie potrzebują przyjaciół. I tak jak ludzie mają ludzkich przyjaciół, tak koty potrzebują kocich. Oczywiście że człowiek też może być kocim przyjacielem, ale to nie to samo co drugi kot. Człowiek nie będzie razem z Tobą szalał po podłodze z pluszową myszką, nie będzie Ci wyjadał z miski (bo Ty jemu z talerza możesz, jeśli tylko nie widzi), nie będzie z Tobą skakał po wszystkich możliwych meblach, no i najważniejsze — ludzie nie potrafią mruczeć w duecie. Dlatego szczęśliwy kot powinien mieć przyjaciela. W domu, gdzie się urodziłam, było kilka innych kotów, ale były ode mnie dużo większe i głównie mnie przeganiały, a nie bawiły się ze mną. A w moim obecnym domu mam Aleksa, z którym bawimy się fantastycznie!!! Możemy razem biegać po podwórku, chowając się przed sobą w trawie, możemy razem polować na ćmy i muchy, możemy sobie wzajemnie wyjadać z miseczek, mimo że mamy w nich to samo. Posiadanie przyjaciela jest dla kota naprawdę fantastyczną sprawą. Taki kot z drugim kotem nigdy się nie nudzą! Czasami się ze sobą troszeczkę poszarpią i nawet może to wyglądać groźnie, ale to zawsze jest z czystej kociej przyjaźni. Posiadanie kociego przyjaciela jest dla każdego kota naprawdę fantastyczną sprawą!
O tym, że koty — nawet te czarne! — nie przynoszą pecha
Ludzie często uważają, że czarne koty przynoszą pecha, podobnie jak przejście pod drabiną, liczba 13 czy, co gorsza, trzynasty dzień miesiąca wypadający w piątek. Pani mówi, że takie coś nazywa się przesądem i że są ludzie, którzy bardzo w to wierzą. I że kiedyś jak ktoś miał czarnego kota to znaczyło, że zajmował się czarną magią. Na szczęście my koty jesteśmy mądre i nie wierzymy w takie rzeczy. Jest nam obojętne, czy jest akurat piątek trzynastego, czy coś jest na trzynastym miejscu, a drabina służy nam tylko do świetnej zabawy. No i przede wszystkim nie uważamy, że czarni ludzie przynoszą pecha. Pani mówi, że tacy ludzie, którzy zwracają dużą uwagę na kolor skóry drugiego człowieka, nazywają się rasistami. Więc mogę śmiało powiedzieć, że nam kotom do rasizmu bardzo daleko — nie robi nam różnicy w jakim kolorze inny kot ma futerko ani jaki kolor skóry ma nasz człowiek. Pani powiedziała, że to znaczy, że jako koty jesteśmy bardzo, ale to bardzo mądre i tolerancyjne. Więc ja, Myszka ale mimo to kot, w imieniu wszystkich kotów, a zwłaszcza tych czarnych, proszę ludzi o tolerancję. Bo wszystkie koty, bez względu na kolor, są najcudowniejsze na świecie i kiedy ktoś o nie dba i okazuje im miłość, to one się odwdzięczają.
O tym dlaczego koty są, a potem ich nie ma
Zanim pojawiliśmy się z Aleksem w domu pana i pani, był tam inny kot o imieniu Pedro. Ale jak tu zamieszkaliśmy, to jego już nie było. Pani mi powiedziała, że Pedro był już starszym kotem, bardzo chorym na nerki i nadszedł dzień, kiedy odszedł za Tęczowy Most. To ja od razu zapytałam, czy mógłby do nas wrócić, bo we troje byłoby nam jeszcze weselej. Na to pani mi odpowiedziała, że stamtąd już się nie wraca. Nie rozumiałam za bardzo dlaczego, bo przecież jeżeli pójdziemy z Aleksem do ogrodu sąsiadów, to zawsze możemy stamtąd wrócić. Nawet jeśli drzwi do domu są zamknięte, bo pan i pani musieli gdzieś na chwilkę wyjść (bo jak idą na dłużej, to zawsze nas szukają i zamykają w domu), to wiadomo, że zaraz będą i do domu też można wrócić. I nawet jak sami wyjechali bardzo, bardzo daleko (na straszliwie dla nas kotów długo) na urlop, to też przecież wrócili. To dlaczego Pedro nie może do nas wrócić zza tego całego mostu, skoro tak byłoby o wiele weselej? I wtedy Pani mi powiedziała, że tam za Tęczowym Mostem jest takie miejsce, gdzie trafiają kotki, które już nie żyją, dlatego nie mogą do nas wrócić się pobawić. Ale że zawsze są w naszych wspomnieniach, tak samo jak ludzie. Pedro też trafił do naszych ludzi dlatego, że jego poprzedni pan umarł. I już nie wrócił, i nie miał się kto kotem opiekować. Myślę, że to bardzo smutna sprawa z tym umieraniem, bo koty bardzo się przyzwyczajają do swoich przyjaciół, a tym bardziej do ludzi, którzy są dla nich dobrzy i na pewno jest im strasznie smutno, kiedy ci nie wracają.
O moim pierwszym spotkaniu z naturą
Koty, nawet te domowe, mają instynkt. Tak mówi moja i Aleksa pani. I ja podobno już od małego ten instynkt mam. Może to dlatego, że moja mama była kotem piwnicznym, czyli takim, który mieszkał w piwnicy i polował na myszy i czasami przychodził do dobrych ludzi, żeby coś zjeść i trochę się ogrzać. W każdym razie już drugiego dnia, kiedy zamieszkałam z moim obecnym Panem i Panią, stałam pod drzwiami i bardzo piszczałam, żeby mi je otworzyć. Bo kto to w ogóle widział, żeby przed kotem zamykać jakiekolwiek drzwi, których nie potrafi sobie otworzyć sam… Miauczałam tak i miauczałam z małymi przerwami na jedzenie, mizianie i spanie na kolanach Pana albo Pani przez dwa dni, aż Pan powiedział „Wypuszczamy tego miauczocha, bo żyć nam nie da — i otworzyli drzwi… Co to było za tymi drzwiami!!!!! Taka przestrzeń, że ja cię, wiatr wiał, latały muchy i ćmy i trawa była… Na początku trochę się bałam i biegałam tylko po tarasie w kółko, ale wtedy wyszedł Aleks i mnie poprowadził. Pokazał mi trawę — to strasznie dziwne coś, które co chwila miziało mnie w pyszczek albo w boczki. A potem pokazał mi oczko wodne — wszystko byłoby dobrze, gdybym nie zaczęła polować na pływający listek i nie skąpała się w wodzie. W ogóle to wody koty nie lubią chyba bardziej niż psów… Jest taka paskudnie mokra i nieprzyjemna… Jedynie Aleks jest jakiś dziwny, ale to dlatego, że ma coś w sobie z tych rasowych kotów, które lubią pływać. W ogóle nie rozumiem, jak można lubić wodę — ja nawet piję tylko mleko, tak bardzo nie lubię wody. Ale trzeba przyznać, że świat za drzwiami jest dużo ciekawszy niż dom. Zwłaszcza, że na zewnątrz mogę wychodzić tylko w dzień i tylko jak Pan albo Pani też tam są, bo jestem jeszcze za mała. Chciałabym być już taka duża jak Aleks i móc biegać za drzwiami w nocy…
O kocich figlach i zabawach
Mówi się, że koty to tylko jedzą i śpią, jedzą i śpią… A to absolutnie nie jest tak! Bo są koty, które tak właśnie postanowiły spędzić swoje życie, ale to tylko dlatego, że strasznie, ale to strasznie musiały się nudzić. Bo tak naprawdę, kto chciałby tylko jeść i spać, kiedy dookoła ma mnóstwo ciekawych rzeczy! My z Aleksem mamy to szczęście, że mamy ogródek, gdzie możemy hasać w trawie, polować na muchy i dżdżownice (ostatnio upolowałam jedną taką!). No i mamy siebie. A mimo to w salonie stoi duży wiklinowy koszyk wypełniony przeróżnymi zabawkami. A jakie tam się kryją cuda! Są różnej wielkości myszki do zabawy, są małe pluszaki, piłeczki, ping-pongi, duża mysz na sprężynce, żeby mogli się z nami bawić pani albo pan. Jest nawet taka wielgachna pluszowa sowa, którą pani zakłada na rękę i wtedy ta sowa rusza się, jak by była prawdziwa! No i najfajniejsza z zabawek — laser, za którym uwielbiamy z Aleksem biegać po całym domu. Co prawda te wszystkie zabawki stają się ciekawe dopiero, kiedy musimy wracać na noc do domu i nie chce się nam akurat ani spać, ani biegać skacząc po meblach. Ale gdybyśmy nie mieli siebie wzajemnie, tylko byli samotnymi kotami, gdybyśmy nie mieli podwórka, tylko siedzieli w domu, to takie zabawki zdecydowanie by nas cieszyły. Kotu do dobrej zabawy potrzeba niewiele — wystarczy zwinięty papierek i odrobina zainteresowania ze strony człowieka, który go rzucił. Bo tak w ogóle to najfajniej bawi się z kimś -zabawa jest dużo ciekawsza, kiedy można się pochwalić, że potrafi się już na przykład wskoczyć na półkę, na którą jeszcze tydzień temu się nie umiało. No i frajdę mają wtedy obie strony i to zbliża.
O tym, że dobrze mieć dom
Pani mówi, że jesteśmy z Aleksem ogromnymi szczęściarzami, że mamy dom, w którym nas karmią, przytulają i dbają o nas. I że nie wiemy, co to jest schronisko. Najczęściej mówi tak, kiedy narozrabiamy albo nie chcemy jej słuchać i miauczymy strasznie. Zwłaszcza Aleks, który często krzyczy w nocy, że chce wyjść. A te koty żyją w schroniskach w takich małych pomieszczeniach albo klatkach. I tych kotów może w takim pomieszczeniu być kilka. To nie to, co nasz duży dom, podwórko i ogromny ogród sąsiadów, gdzie często z Aleksem przesiadujemy. I taka wielgachna przestrzeń jest tylko dla nas dwojga! I my mamy po jednym człowieku na jednego kota! Czyli po dwa kolana, na których można się wylegiwać i po dwie miziające ręce! A w schronisku jest jeden człowiek na całe mnóstwo kotów i nie każdy kot zdąży dostać swoją porcję czułości. I dlatego koty w schronisku żyją krócej — bo są smutne i niedomiziane (bo wiadomo, że do porządnego miziania trzeba przynajmniej jednego człowieka dla jednego kota!). I do tego jak jest więcej kotów, to wzajemnie się zarażają różnymi kocimi chorobami, na przykład katarem. I kiedy pani mi tak opowiada o tych kotach, to ja naprawdę bardzo się cieszę, że od zawsze mam dom i że nie poznałam, co to jest schronisko. Ale tak sobie myślę, ze kotów w schroniskach jest co prawda dużo, jednak ludzi jest jeszcze więcej, więc gdyby każdy adoptował po jednym kotku, to już by nie było tych smutnych schronisk…
O naszej dalekiej kuzynce fruzi
W domu rodziców naszej pani mieszka sobie nasza daleka kuzynka Fruzia. Jest dużo starsza od nas, bo ma już ponad dziesięć lat. I prawie cały ten czas mieszka z rodzicami naszej pani. Znaleźli ją przypadkiem, a właściwie to sama się znalazła, jak miała kilka miesięcy. I tak jakoś została. Fruzia jest kotem bardzo spokojnym. Nie lubi żadnych nowości w domu ani zmian. Jest bardzo strachliwa, przez co nie wychodzi sobie pobiegać tak jak my z Aleksem. Większość czasu spędza na spaniu, jedzeniu albo obserwowaniu świata przez okno. Albo chowaniu się, ale to tylko kiedy w domu pojawia się ktoś obcy. Kiedyś nasza pani przywiozła ze sobą do swoich rodziców Pedra (kota, który mieszkał w naszym domu przed nami) i myślała, że może uda mu się z Fruzią zaprzyjaźnić. Ale nic z tego nie wyszło, bo Fruzia się go bardzo bała i tylko prychała i fuczała albo chowała się w kanapie. My byśmy chcieli się z nią zaprzyjaźnić, bo we troje byłoby się o wiele weselej bawić, ale nasza pani mówi, że to się raczej nie uda. I że Fruzia jest niereformowalna, co znaczy, że nie ma najmniejszych szans, żeby się przekonała do poznania nowych kotów, zwłaszcza tak niesfornych i rozbrykanych jak my. A szkoda…
O znaczeniu kociego ogona
W kocich próbach porozumienia się z ludźmi ( co wbrew pozorom nie jest wcale takie proste, bo ludzie są straszliwie oporni!) dużą rolę, obok przeróżnych rodzajów miauków i pomiaukiwań, odgrywa ogon. Bo to wcale nie jest tak, jak myślą niektórzy, że kot ma ogon tylko po to, żeby za nim biegać albo żeby bawić się z innym kotem (chociaż są to równie ważne sprawy). Za jego pomocą my, koty, próbujemy rozmawiać z ludźmi jak z równymi sobie (bo inny kot już na pierwszy rzut oka wie, o co nam chodzi — po naszej posturze, po oczach czy po zapachu). Tyle że ludzie nie zawsze nas rozumieją. Pewnie wynika to z tego, że sami nie mają ogonów, przez co nie potrafią wyrażać tylu emocji co koty. Nasza pani wytłumaczyła mi, że to jest tak, jakby ludzie mówili do siebie w dwóch różnych językach — wiedzą, że do siebie mówią, ale nie bardzo wiedzą, o co chodzi. Na całe szczęście my koty rozumiemy się zawsze i wszędzie — bez względu na to z jakiego kraju pochodzimy czy jakiej jesteśmy rasy. Dlatego ludziom potrzebny jest tłumacz, który przełoży im na ludzki język to, co my próbujemy wyrazić za pomocą ogona. Na przykład kiedy nim machamy, to wcale nie znaczy, że się cieszymy. Tak robią psy, które w ogóle strasznie często się cieszą, a jeszcze częściej machają ogonem. Osobiście nas koty takie zachowanie dziwi, bo cieszyć warto się tylko z naprawdę ważnych rzeczy, takich jak smakołyki czy mizianie. No i można to wyrazić w łatwiejszy i przyjemniejszy sposób poprzez mruczenie. Ale jeśli już kot macha ogonem, to znaczy że jest naprawdę bardzo zły, ale jeszcze nie na tyle wściekły, żeby chciało mu się wyskakiwać z pazurami. Bo my koty ogólnie staramy się oszczędzać tak skrupulatnie przez nas gromadzoną energię (pomijam kwestie kociej głupawki, która raz na jakiś czas dopada każdego kota i nie ma na to rady). Natomiast kiedy kot jest zadowolony i czuje się pewnie — z dumą nosi ogon wysoko uniesiony. Nasza pani bardzo lubi, kiedy tak robimy, jak nas woła po imieniu. Czasami, kiedy robi to po raz dziesiąty z rzędu, trochę się denerwujemy, więc wtedy, tak dla niepoznaki (żeby nie urazić naszej pani, bo my na prawdę bardzo ją lubimy), lekko poruszamy samą końcówką ogona i pani już wie, że wystarczy tego wołania. No i najbardziej nieprzyjemna dla nas emocja wyrażana za pomocą ogona -strach. Wtedy nasz ogon staje się dwa razy większy i bardzo nastroszony. Wtedy wiadomo, że nie wolno robić żadnych gwałtownych ruchów ani krzyczeć, tylko trzeba kota uspokoić (najlepiej za pomocą smakołyków). A jak nie jest nam ani wyjątkowo dobrze, ani wyjątkowo źle, trzymamy ogon w pozycji naturalnej, czyli w poziomie.
Mam nadzieję, że ludzie zaczną się bardziej zastanawiać nad naszym zachowaniem i zrozumieją, że my koty naprawdę chcemy znaleźć z nimi wspólny język.
O tym dlaczego nie wolno krzyczeć na koty, kiedy coś zniszczą
Każdego kota (nawet czasami naszą daleką kuzynkę Fruzię, która jest straszliwie leniwa) rozpiera mnóstwo kociej energii. W większości udaje nam się ją spożytkować na bieganiu w kółko za własnym ogonem, polowaniu na muchy i ćmy, zabawie z myszką albo piłeczką czy hasaniu po podwórku. Ale czasami kot ma taki dzień, że mimo tych wszystkich czynności energia nadal go bardzo rozpiera i wtedy się zdarza, że niechcący coś zniszczy. Ale nie wolno wtedy na kota krzyczeć-absolutnie! Bo kot nie robi takich rzeczy specjalnie i na złość, tylko dlatego że nie wie, co z tą swoja ogromną kocią energią zrobić i czasem wpadają mu do łebka dziwne pomysły. Bo jak kot się tak już wybiega na wszystkie znane mu sposoby, to musi wymyślić coś nowego. I dlatego jak ostatnio bardzo roznosiła mnie energia, a była już noc i Aleks biegał po podwórku, a ja nie mogłam, bo jestem za mała, to niechcący popsułam lampę. Naprawdę nie chciałam tego zrobić, tylko tak biegałam i biegałam i ta lampa tak fajnie szeleściła, jak koło niej przebiegałam… No i mnie skusiło w nią łapką pac — pac. I lampka się potargała, bo była papierowa… Pan się bardzo zdenerwował i już chciał na mnie krzyczeć, ale Pani powiedziała, że nie wolno na kota krzyczeć, bo on wtedy nie wie, o co chodzi i ma potem uraz. Wzięła mnie na ręce i pokazała mi potargana lampę i powiedział „fuj fuj, tak nie wolno”. I ja już do końca swojego kociego życia będę wiedziała, że to „fuj fuj” i że „nie wolno”. Bo ja jestem mądrym kotem i wiem, co to znaczy „nie wolno”. A przynajmniej dopóki o tym pamiętam…
O kocich „tajemnych mocach”
Nie wiem, czy Wam wiadomo, ale koty mają swoje tajne moce, dzięki którym udaje im się osiągać różne rzeczy. Działa to tylko na ludzi, niestety, ale i tak jest to bardzo fajna sprawa. Ważną mocą kota jest przejmujące miauczenie. Kiedy kot jest na przykład głodny albo bardzo chce wyjść sobie pobiegać, a ludzie nie zwracają uwagi na klasyczne oznaki tego chciejstwa, trzeba uciec się do mocy miauczenia. Siada się wtedy w odpowiednim w zależności od chciejstwa miejscu (miseczka, lodówka, parapet) i miauczy. Ale nie tak zwyczajnie, tylko przeciągle i żałośnie, jakby się kotu działa straszliwa krzywda. U nas działa to bardziej na pana, bo pani się uodporniła i potrafi wytrzymywać to nasze zawodzenie dłużej niż my sami.