Kot i mysz
Siedział kot przy murze
na mysz oczekując
W okrągły otworek
ciągle się wpatrując
Zacierał swe łapki
myśląc o kolacji
Ma na oczach klapki
już z tej desperacji
Pół dnia prawie minęło
a tu ani słychu
Gdzie tą myszkę wzięło
nie ma jej na strychu?
Przymknął kotek oko
jedno ze zmęczenia
Zdrętwiał ogon- tyłek
boli od siedzenia
Mysz po drugiej stronie
z za dziury zagląda
Jak się pozbyć kota
by się tu nie plątał
Przecież soli na ogon
jemu nie nasypię
On na moje życie
tu oczami łypie
Wystawiła przed dziurę
bielusieńką flagę
W drugiej łapie trzymając
dosyć dużą lagę
Kot dostaje po łbie
gwiazdozbiór zobaczył
W takim stanie myszką
nie będzie się raczył
Balonik
Baloników jest wiele
jak się zastanowić
Dmuchane na wesele
aby salę zdobić
W radiowozie razem
z panem policjantem
Gdy jedziesz pod gazem
swoim nowym autem
W wesołym miasteczku
strzelasz z wiatrówki
Nie trafiasz w balonik
i tracisz złotówki
Latasz też balonem
napełnionym gazem
Z koszem podwieszonym
i zbędnym balastem
Są jeszcze baloniki
których nikt nie dmucha
Zakładasz na siebie
i udajesz zucha
Gorzej kiedy pęknie
lub zsunie się z główki
Wtedy pot na czole
i brak okresówki
Kto mieczem wojuje
ten od miecza ginie
Balonik poniekąd
z tego również słynie
Wolna sobota
Cały tydzień na obrotach
myślisz o sobocie
Że odpoczniesz w czterech kontach
wśród żony i pociech
A tu koło piątku
chodzą zapisują
Mówią o rozsądku
lub zwyczajnie szczują
Chcą byś swój dzień wolny
zamienił na pracę
A zapłacą tobie
jak księdzu na tacę
Trują o potrzebie
byś zakład swój wspierał
Liczą tu na ciebie
choćbyś dziś umierał
Nie ważne tłumaczenia
że nie dajesz rady
Jak nie — do widzenia
takie są zasady
Jak się ktoś wyłamie
tworzy czarną listę
Podwyżka go minie
to jest oczywiste
Chorobowe przyniesiesz
premia już nie twoja
Ciesz się że pracujesz
usłyszysz od gnoja!
Ludzi jak na lekarstwo
ale norma w górę
To zwyczajne chamstwo
choć trochę kultury
Kobieta lekkich obyczajów
Stoi przy drodze tuż przy wylocie
gdzie ruch ogromny bywa
Futro na plecach jak młode kocię
klientów chce pozyskiwać
Macha torebką w prawo i lewo
blond włosy przeczesze palcami
Nie jeden przez nią zaliczył drzewo
bo się zachwycił nogami
Jak młoda zgrabna to powodzenie
ma raczej przez dzień cały
Nikt tu nie kłóci się z nią o cenę
bo jest na co zawiesić gały
Różni zdarzają się klienci
pachnący i zaniedbani
Rolnicy jak też producenci
seks nie zna żadnych granic
Gumki walają się po krzakach
jednorazowe chusteczki
Alfons opodal stoi na czatach
pilnuje swej dzieweczki
Ciężka to praca niedoceniana
na dworze lato czy zima
W kusej spódniczce zasmarkana
ogrzać się nawet gdzie nie ma
Robi na czarno więc co odłoży
na starość będzie miała
Bo też chce pewnie starości dożyć
wiecznie nie będzie dawała
Puzzle
Puzzle to nasze życie
wielka układanka
Chowane przed kimś skrycie
jak jakaś zagadka
Jedni chcą życie proste
z kilku elementów
Bez zbytnich drobnostek
i wielkich zakrętów
Inni zaś komplikują
chcą ułożyć dużo
Nawet gdy nie pasują
na siłę wciskane nie służą
Nie można zbyt nerwowo
podchodzić do tematu
Zniszczysz je daję słowo
już nie uzyskasz rabatu
W spokoju i z uczuciem
więcej zdołasz ułożyć
Pomyśl więc o pokucie
chcesz coś na później odłożyć?
Puzzle da się poskładać
chyba że brak elementów
Ale jak to zbadać
cofnąć się do fundamentów?
Takie patrzenie wstecz
to jak życie przeszłością
Nic z tego nie będziesz mieć
zajmij się teraźniejszością!
Droga do Nieba
Mowa jest tutaj o książeczce
co na komunię każdy dostał
Nosiło się ją chcąc czy nie chcąc
kiedyś to była sprawa prosta
Jak dziecko w domu zapomniało
ksiądz wziął za ucho i wygonił
By drugi raz zapamiętało
wbijał do głowy bo to lubił
Co miesiąc spowiedź i komunia
grzechy na pamięć wyklepane
Farosza nie zrobiłeś w durnia
bo miał we wszystkim rozeznanie
Stary ksiądz na emeryturze
przyszedł zaś nowy na plebanię
Czy tu zagrzeje miejsce dłużej?
Ludzi jest mało żyje się marnie
Książeczek na mszę nikt nie nosi
Śpiewy z pamięci lub w ogóle
Na tacy brzęczy marny grosik
każdy w kieszeni trzyma komórkę
Książeczki kurzem pozarastały
nie odwiedzane przez lata całe
Do nieba prowadzić nas miały
a darmo leżą — koniec świata!
Degustator
Prawdziwy degustator bierze
do ust- potem wypluje
A ja wręcz przeciwnie łykam
bo trunek słono kosztuje
Szkoda by bukiet wina
marnował się w rynsztoku
Dopiero gdy pusta butelka
to daję jej spokój
Na salonach nie bywam
nie wiem czym raczy się władza
Jakie trunki spożywa
bo tego nam nie zdradza
Ja jestem z ludu więc piję
to co przeciętny Kowalski
Nawet gdy ceny w górę
nie robią mi żadnej łaski
Ale wszystko z umiarem
przecież w końcu pracuję
Jak cały lud pracujący
na fajrant się odstresuję
Czasami dla odmiany
kupię coś z górnej póki
Lecz po tym nie jestem pijany
bo to wymaga kulturki
A tak na marginesie
degustacja jest dobra
O winach co nieco wie się
praktyka poparta teorią
Geny
Nad wózkiem niemowlaka
nachylone głowy
Obserwują wciąż biedaka
z sąsiedztwa matrony
Każda z nich się zastanawia
co z niego wyrośnie
Czy rodzicom kłopot sprawia
lub bywa z nim znośnie
Po kim odziedziczył geny
po ojcu czy matce?
Jakie buzią robi miny
lub wyczynia harce
A może się wdał w dziadziusia
będzie pił i palił
Już do majtek przecież siusia
a co będzie dalej
Chyba że to cała babcia
z moherem na głowie
Po mieszkaniu wiecznie w kapciach
przesadza ze zdrowiem
Lub też wdał się w listonosza
bo często tu bywał
W końcu biedak dostał kosza
lecz coś poużywał
Zobaczymy jak podrośnie
teraz darmo gdybać
Ważne żeby było zdrowe
nie ma co wydziwiać
Szafa
Jednego dnia zauważyłaś
że twoja szafa się nie domyka
Przez zimę troszeczkę przytyła
tak mają szafy- kwestia ryzyka
Trzeba coś zrobić z tym tematem
przejrzeć ubrania coś odłożyć
Może odsprzedać z dużym rabatem
na nowe ciuchy kasę pomnożyć
Więc wywaliłaś na podłogę
wszystko ze środka jak leciało
Są spodnie w które nie włożysz nogę
myślisz o rany- co się stało?
Niby biegałaś po pracy w parku
nieregularnie- ale co z tego
Może się zbiegły przez twoją pralkę
woda za twarda czy coś z takiego
Trudno nie szukaj teraz winnych
za małe rzeczy? Pakuj do worka
Czas był dla ciebie nieprzychylny
nie rób scen jak jakaś aktorka
Już luźniej w szafie drzwi domknięte
czeka cię szoping z koleżankami
Weź debet w banku na zachętę
nie mieszkasz przecież już z rodzicami
Transplantacja
Kiedyś to było w sferze marzeń
by móc przeszczepić ludziom narządy
Człowiek nie zdążył się postarzeć
serce wysiadło i masz dzień sądny
Nerki wątroba przestały działać
czekasz więc tylko na panią z kosą
Rodzina zacznie się przyzwyczajać
Że wnet odejdziesz lub cię wyniosą
Na szczęście czas nie stoi w miejscu
nauka szybko się rozwija
Wystarczy że się znajdzie dawca
by dłużej żyć już jest nadzieja
Jednak nie każdy na to się godzi
dla ludzi to bezczeszczenie zwłok
Ta nieświadomość bardzo szkodzi
w ten sposób stawiamy w tył krok
To że ktoś zginął w skutek wypadku
daje nadzieję dla chorego
Może dać życie komuś w dodatku
Żyć w jego ciele z sercem zmarłego
Samochód także ludzie złomują
a części z niego jeżdżą po drogach
Niech się narządy nie marnują
w tej kwestii pytał ktoś już Boga?
Kanibalizm
Myślałem sobie że tylko dzicy
są zdolni do takiego czynu
Upiec na ogniu kawał dziewicy
i nie przyznawać się do winy
My ludzie cywilizowani
krwi na swych rękach mieć nie chcemy
W owocach morza zasmakowani
produkty lekkostrawne jemy
Lecz nic mylnego moi drodzy
bo w skrajnej życia sytuacji
Gdy jeden z drugim na śmierć się głodzi
może dojść nagle do amputacji
Silniejszy przetrwa jedząc słabszego
w przyrodzie co dzień ma to miejsce
Era kamienia łupanego?
Dawniej przypadki były to częste
Mamuta zabić — trudna sztuka
by przeżyć zjadło się sąsiada
Jaka wypływa z tego nauka?
Starego mięsa się nie jada!
Mgła II
Jak rozlane mleko
pośród pełnej głuszy
Nawet zwykłe echo
ma problem się ruszyć
Strach dać krok do przodu
coś umysł blokuje
Jadąc samochodem
dyskomfort się czuje
Nos przy samej szybie
czujność wyostrzona
Licho na nas dybie
śmierci pcha w ramiona
Ciarki przejdą po plecach
jak stado pająków
Zwykła mgła a heca
aż ściska w żołądku
Nie ma wiatru nawet
komar nie zabrzęczy
Mgła ma kilka zalet
wszystkich w koło dręczy
Człowiek mimo wzroku
brnie jak ociemniały
Na przód krok po kroku
na wierzch wyszły gały
Dopiero gdy opadnie
cały świat ożywa
Skąd się bierze — ktoś zgadnie?
No i gdzie przebywa
Wiek niewinności
Tak błogo w łonie matki
że aż żal wychodzić
Jedzenia pod dostatkiem
nie musisz nic robić
Ciepło i przytulnie
jak w stanie nieważkości
Nagle światło przez dziurę
i ciągną za kości
Do tej pory cisza
nagle wrzeszczysz z zimna
Pani akuszerka
szorstka nieprzyjemna
Owineli w becik
przytulili cyca
Jak ciągniesz to leci
to cię nie zachwyca
Pieluszysko w nogach
moczysz je co chwila
Z płaczu zasmarkany
matka otrze gila
Komu przeszkadzało
Że leżałeś w brzuchu
Wrażeń masz za mało
mój biedny maluchu?
Nic już nie zmienimy
jesteś na tym świecie
Tak oczekiwany
berbecik!
Gra na flecie
Przymierzała się do fletu
obiema rączkami
Ciężko przytkać dziurki
przyznacie to sami
Nie tak dmuchniesz nie tak przytkasz
i dźwięk sfałszowany
Z porad innych też korzystasz
kto w tym obeznany
Nie wiem który jest trudniejszy
wzdłużny czy poprzeczny?
Każdy zły na dzień dzisiejszy
komentarz zbyteczny
Może jakiś autorytet
w kwestii tej coś powie
Na cymbałki zmień ten flet
zaoszczędzisz zdrowie
Wiem że trzeba sporo czasu
by efekty były
Nie unikniesz też hałasu
choć nerwy puściły
W końcu słychać już melodię
wytrwałość popłaca
Ciężka bywa — myślisz sobie
dyrygenta praca
Igła
Już nie tańczy igła z nitką
ma dziś lenia powiem brzydko
Owszem szyła długi czas
ale powiedziała pass
No bo ile można szyć
w tej maszynie wiecznie gnić
Spodnie bluzki lub spódnice
wyjdą sobie na ulicę
Zwiedzą świata kontynenty
w pralce kąpiel dla zachęty
Noszone przez długie lata
aż się podrą — zrobi szmata
A igiełka: w te — z powrotem
w końcu pękła przez głupotę
Bo do pracy przyszła szwaczka
co szyła zamek w kozaczkach
A to skóra już nie dla niej
ona cienka w kiepskim stanie
Posłużyła by ciut dłużej
bo to w igły jest naturze
Tak skończyła igła nasza
nikt ją nawet nie przepraszał
Po co — przecież nowych tyle
miała w końcu swoją chwilę …
Matematyka
Nigdy jej zbytnio nie lubiłem
bo umysł ścisły nie mą domeną
Nie raz się w obliczeniach gubiłem
potem płaciłem ogromną cenę
Ale się w życiu bardzo przydaje
bo obliczenia na każdym kroku
Wiesz ile reszty ci wydaje
sprzedawca płacąc w kiosku ruchu
Inżynier kreśląc dany projekt
też tu na liczbach się opiera
By się budowla nie zawaliła
to by dopiero była afera!
Most co przez rzekę auta jadą
też odpowiedni nacisk wytrzyma
Matematyka na wszystko radą
bez niej zbudować nic się nie da
Więc kiedy dziecko ci odburknie
że mu to w życiu się nie przyda
Rodzic niech kieszonkowe mu utnie
nie umiesz liczyć — to się nie wyda!
Globalne ocieplenie
Od paru dobrych lat
naukowcy straszą
że kończy się świat
pod domeną naszą
Zbytnia eksploatacja
planecie nie służy
Przyrody degradacja
nie wytrzyma dłużej
Wszędzie hałdy śmieci
nie ma czym oddychać
Chorują nam dzieci
poprawy nie widać
Lodowce topnieją
klimat się ociepla
Huragany wieją
usychają drzewa
Człowiek już powoli
ma się tu za Boga
Straszny w swojej roli
że aż bierze trwoga
Jaka przyszłość nasza
tylko można gdybać
Za późno przepraszać
czas już to powstrzymać!
stypia
Jedna z okazji aby rodzina
mogła się wreszcie spotkać
Każdy zmarłego z żalem wspomina
przy grobie z pięć minut mus odstać
A potem każdy już się spieszy
przy stole miejsce zająć
Porospłaszczali się z odzieży
na boki się rozglądając
Ciepły rosołek ukoi nerwy
łzy na policzku osuszy
Polewa wódkę ktoś bez przerwy
od procentów czerwone uszy
Dobrze tak spotkać się z rodziną
co kurczy się z roku na rok
Stypy z frekwencji nadal słyną
wciąż gwarno choć zapadł już mrok
Jedni po drugich się zbierają
jeszcze ostatnie uściski
Niektórzy kawał drogi mają
zostaje ten co ma blisko
Same pogrzeby w ostatnim czasie
wesel i chrzcin nie widać
Coś społeczeństwo wyludnia nam się
kogo o radę tu pytać?
Wiejskie drogi
Kręte i wąskie do przesady
problem ominąć się bez otarcia
Dziury na które nie ma rady
znikąd pomocy ani wsparcia
Latem pobocza zarośnięte
z których wyskoczy jakiś zwierz
Zimą zawiane nieodgarnięte
nieposypane — choć rób co chcesz
Musisz slalomem jeździć autem
bo zawieszenie w mig wybite
Te nasze drogi guzik warte
chociaż podatki płacisz sowite
Wszędzie widnieją tylko znaki
by ograniczać prędkość naszą
Szybciej się nie da wyprujesz flaki
a jeszcze w krzakach suszarką straszą
Czy coś się zmieni tu na lepsze
wątpię bo przecież to prowincja
Po szosie spacerują wieprze
psy nie widziały dawno hycla
Ja jestem stąd więc obeznane
mam wszystkie dziury w całej gminie
Gorzej z przejezdnym obcym panem
co furą swą dziury nie minie
Pusty dom
Kiedyś tętniło w nim życie
drzwi się nie zamykały
A dzisiaj totalne rozbicie
dachówki pospadały
Płot się chyli ku drodze
dawno farby nie widział
Pleśń i kurz na podłodze
myszy grasują w śmieciach
Łóżko niepościelone
dawno pierze ostygło
Tam gdzie mąż kochał żonę
dzielił się z nią modlitwą
Zdjęcia wiszące na ścianie
pragną nam coś przekazać
W pająki poustrajane
chciałyby upadłość zmazać
Piec w którym ogień tańczył
i chleb był wypiekany
Na popiół tylko patrzy
i okopcone ściany
Dlaczego tu nikt nie mieszka
zabrakło dobrej woli?
Praca była za ciężka
dlaczego samotnie stoi?
A może jakieś fatum
zawisło nad rodziną
Brat nie chciał spłacić brata
kłótniami rody żyją
Tego się nie dowiemy
jedynie chaty szkoda
Miałaby gdzie mieszkać
jakaś rodzina młoda
Strugawka
Strugawka jak chomik
lubiła się napychać
Od obierków nie stroni
do kredek wciąż wzdycha
Struga wszystkie kolory
czeka aż się złamią
Ołówek nie był skory
zadzierać z tą panią