E-book
10.29
drukowana A5
22.74
Myśli niesforne

Bezpłatny fragment - Myśli niesforne

Objętość:
85 str.
ISBN:
978-83-8221-309-6
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 22.74

Pierwszy pocałunek

Radosny wczoraj był dzień,

Spotkało mnie wielkie szczęście.


Lecz dziś głuchy jestem jak pień

I czekam znowu na tę chwilę, kiedy wreszcie


Usłyszę Twój głos, a dotyk Twoich ciepłych warg

Znowu przywróci mi słuch.

21.01.1996

Hymn o chirurgu

Jest w szpitalu, w mieście mym,

Człek o duszy niczym słońce.

Wielka mądrość mieszka w nim,

Serce tętni w nim gorące.


Żywot swój poświęcił tym,

Co żyją nieostrożnie.

Fachem im pomaga swym,

Zdecydowanie i ostrożnie.


W tłumie ludzi posturą swą

Budzi podziw — przerażenie.

Lecz gdy nogę zszywał mą,

Jego głos miał ciepłe brzmienie.


Chorym ludziom on pomaga,

Oni znają go z nazwiska.

Żona czasem go wspomaga,

To fachowiec, specjalista.


Coś cię boli w kręgosłupie?

Masz problemy z odnóżami?

Gdzieś tam w karku coś cię łupie?

Czy pokułeś się widłami?


Nic się nie martw, chory panie,

Doktor Zygmunt cię wyleczy.

Nic ci złego się nie stanie,

Gdy ma ciebie w swojej pieczy.

Wiosna 1996

Otrzęsiny

Pierwszy września, pierwszy dzionek,

To dla kotów pierwszy dzwonek.

Koty w szkole się panoszą,

O kocenie, aż się proszą.


Lecz niestety jak co roku

Dyro wszystko ma na oku.

Że o spokój darmo prosił,

To ustawę wnet ogłosił.


Dnia szóstego listopada

Uchwaliła Szkoły Rada.

Wszelki kotek z resztą szkoły

Będzie chrzestem połączony.


Niech pamięta, kto się lęka,

Choć to będzie wielka męka.

Kto do niego nie przystąpi,

Ten za rok w nim nie wystąpi.


Blady strach wnet padł na koty,

Starsi wezmą was w obroty.

Będzie magia, będą sznury,

Rozciąganie i tortury.


Od łamania będą koła,

Będzie śmiała się z was szkoła.

Nikt wam więcej już nie powie,

Kto nie stchórzy, ten się dowie.

Wrzesień 1997

Myśli

Pada deszcz, deszczyk pada, krople lecą wciąż,

A ulicą pod mym domem płynie wodny wąż.

Lecą krople, krople lecą, biją w Ziemi skroń.

Dookoła się unosi mokrej gleby woń.

Biją krople, krople biją, toczą wodne boje,

Między nimi krążą cicho myśli me i Twoje.

Listopad 1997

Dla Joanny

Kiedy się wszystko nagle wali,

Kiedy sens życia zgasł mi w oddali,

Kiedy ma dusza cierpi katusze,

Kiedy się czystym powietrzem duszę,

Kiedy mój świat dla mnie zwariował

I kiedym pod ziemią się właśnie chował.


Tyś się objawił! O blond Aniele!

Tyś rany zagoił na duszy i ciele!

Tyś światu przywrócił normalne barwy,

Tyś czarną strunę wyrwał z mej harfy,

Tyś mnie pokochał miłością szczerą,

Do Ciebie me myśli teraz należą.


Teraz ma dusza, niegdyś przybita,

Nie wiem, czy teraz ziemi dotyka,

Skrzydłami tnie czyste powietrze,

Białe jej pióra furkoczą na wietrze.

I jak Romeo zginął za Julię,

Tak ja za Tobą w ogień pójdę!


O mój Aniele! Tak Ciebie kocham,

I ze słów tych nigdy się nie wycofam.

Gryfino, 18.11.1998

Plotka

Ciepły ranek na przystani,

Żaba się z bocianem smali.

Bocian nogi swe opala,

Żabka karczek swój przysmala.

Rozmawiają o jeleniu.

Co ten śpiewa przy goleniu?

I że sroka, ta plotkarka,

Nie ma włożyć co do garnka.

I o czapli, co ta pije.

I jak często jeż się myje.

Rozmawiają i plotkują,

Innych w lesie obgadują.

Wtem ich burza zaskoczyła

I makijaż żabce zmyła.

Wygląd Hydry wnet przybrała,

Naszej żabki główka mała.

Gdy ta w wodzie się przejrzała,

Z przerażenia zbladła cała.

Bocian, śmiejąc się okropnie,

Podarł sobie nowe spodnie.

Żabka krzywo nań spojrzała

I go błotem ochlapała.

Na to bocian w odpowiedzi

Sam do domu w burzę leci.

A że drogę miał daleką,

Chciał przeczekać pod Przesieką.

Niedaleko chata stała,

Taką nazwę właśnie miała.

Obraziwszy się na żabkę,

Wypić sam tam chciał herbatkę.

Ale żabka, chytra sztuka,

Także tam schronienia szuka.

A w gospodzie wielka gala

I zajęta cała sala.

Lisy dzieci urodziły,

Cały las więc zaprosiły.

Nagle drzwi się otwierają,

Bocian z żabką tam wkraczają.

Bocian zmokły niczym wrona,

Żabka błotem oblepiona.

Przerażeni przy tym cali,

Jakby z piekła powracali.

Cisza bardzo krótko trwała,

Wnet wybuchła sala cała.

Śmiech popłynął z każdej strony,

Jakby ktoś uderzył w dzwony.

Tak to powstał obraz nowy,

Żabki-błotki, boćka-wrony.

Ot i już historia cała,

Tylko plotka ta została.

Listopad 1998

Warzywa na wojennej ścieżce

Dzisiaj prąd mi wyłączyli

I lodówkę rozmrozili.

W mej lodówce już od rana

Rzecz się dzieje niesłychana.

Bo warzywa i przetwory

Zaczynają dziwne spory.

Choć w lodówce chłód jest błogi,

Ser topiony pełen trwogi,

Że roztopi się niebawem.

Będzie reszta mieć zabawę.

Mówi ketchup do mić serka:

— Panie, co Pan tak wymięka?

Na to serek się odzywa:

— Panie, ketchup niech Pan spływa!

Wrzasnął ketchup obrażony:

— Ja tu rządzę! Ja, czerwony!

Tu cebula się skrzywiła:

— Ta epoka już przegniła.

Zarechotał groch nieszczerze:

— Ja tak bardzo w to nie wierzę.

A pomidor, a marchewka?

A świeżutka wciąż rzodkiewka?

Nawet burak nieboraczek

Wciąż czerwony ma kubraczek.

— Pana się daltonizm ima,

Czerwonego tutaj nie ma.

Bo jam burak jest cukrowy,

Nie spożywczy, przemysłowy!

Tu pietruszka się włączyła:

— Cały czas w podziemiu żyłam.

Dziś z selerem i rzeżuszką

Porządzimy tą lodówką!

— Hola! Hola! — woła mleko

— sprawy zaszły za daleko.

— Tak nie można, moi mili,

Aby wszyscy tu rządzili.

Trzeba zrobić głosowanie

Albo lepiej — wybieranie.

Tak, wybory tu zrobimy,

Kto zwycięży, zobaczymy.

Każdy może kandydować,

Każdy może też głosować.

Już zaczęły się podziały

I obozy wnet powstały.

Burak burknął coś tam skrycie:

— Są obozy, samo życie.

Ketchup właśnie głos zabiera,

A cebula się rozbiera.

Mleko tak się tym zmieszało,

Że śmietaną wnet się stało.

Kurczak szefem się mianuje

I tym burzę wywołuje.

Atmosfera się gotuje,

Szynka zamach nań szykuje.

A pan kurczak na spokojnie

Mówi głośno już o wojnie:

— Ja u jajek mam poparcie,

Będzie wojna więc na „żarcie”!

Nie wiadomo, co by było,

Jakby to się zakończyło.

Gdy tu nagle prąd włączyli,

Sytuację wnet schłodzili.

Morał z tego będzie taki,

Hej! Trzymajcie się, rodaki.

Póki mamy zasilanie,

Nic nikomu się nie stanie.

10.12.1998

Pożegnanie

Robiąc porządki w szufladach duszy,

Natknąłem się na stary obraz.

Na nim Twa postać wśród leśnej głuszy,

Spokój wokół jak twarzy Twej wyraz.


Grzebiąc dalej w życia szpargałach,

I segregując przeżyte chwile.

W dwóch ostatnich, najgłębszych szufladach,

Znalazłem w końcu te chwile miłe.


Poukładałem: osobno iskry,

Tuż za nimi ciepło westchnienia.

Troszeczkę dalej uniesień wichry,

Na samym końcu obłok wspomnienia.


Wydzieliłem w mym sercu wnękę,

Aby na marne nie poszły te chęci.

I oprawiłem to wszystko w ramkę,

Ramkę niebieską, ramkę pamięci.

Sobota, 27.03.1999

Rowerzysta

Mam kolegę dwukołowca,

Tak zwanego max sportowca.

Ma wysportowane ciało,

Takich jak on dzisiaj mało.


Gdy w ruch wprawi oba koła,

Świat mu śmiga dookoła.

Wiatr rozwiewa mu czuprynę

I rozmywa na łbie ślinę.


Nogi żwawo mu pracują,

Gdy tak razem pedałują.

W deszczu, w śniegu czy też w piasku,

W górach, w borach albo w lasku.


Za granicą czy też w kraju,

W grudniu, w styczniu albo w maju.

Poznasz łatwo tego mena,

Gdy przez miasto się przedziera.


Sztyca siodła ciągle lśniąca,

Długa, cienka i pachnąca.

Bo niedługo je posiada,

Rzadko także na nim siada.


Nie wdawajmy się w szczegóły,

Bo to nie jest kociak bury,

Tylko men wysportowany,

I mój kumpel zaufany.

Kwiecień 1999

Burza

To w ciepły czerwcowy wieczór,

Za oknem deszcz bez przerwy lał.

W budzie pod szopą leżał mój wilczur,

Przymknął swe ślepia i słodko spał.


A ja patrzyłem, jak chmury płaczą,

Jak woda bije w planety skroń.

Myślałem o tym, co krople znaczą,

Przez szparę czułem wilgoci woń.


W kominku wesoło skakały iskierki,

Bo Prometeusz ogień nam dał.

Na ścianie cień mój kołysał się wielki,

A w kącie pająk sieć swoją tkał.


Na środku izby stało wielkie łoże,

Pod nim skóra ze sztucznego lwa.

Na łóżkiem grało kolorowe morze,

Wieczorna stygła na stole strawa.


Wtem smok trzygłowy zaistniał blaskiem,

Ryk jego straszny z wichrem się zlał.

Stuwieczne drzewo runęło gdzieś z trzaskiem,

A deszcz za oknem bez przerwy lał.

Czerwiec 1999

Koszmar

Z najgłębszych kątów Tartaru

Przychodzą do mnie każdej nocy.

Nie mogę uwolnić się od koszmaru,

Nie wiem, co robić, gdzie szukać pomocy.


Ich czarne członki i straszliwe twarze

Na głowach, które niosą w rękach.

Ich sierść, która tli się jeszcze w żarze,

W jakże straszliwych ma dusza jest mękach!


A ona pragnie tylko wytchnienia,

Chciałbym bez strachu móc przymknąć powieki.

Chcę, by odeszły demony sumienia,

Lecz będę niestety cierpiał przez wieki.


Cierpię, bom zabił — zwierzątko Boże,

Wciąż leży jeszcze na ziemi jej główka.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 22.74