Czy można pisać o erotyce? Jak widać — można.
A czy można o niej czytać? Spróbuj.
Autorka
Wiersze
BAŁWAN W SWETRZE
Czegóż to pragnie kobieta
tak na co dzień? Podnieta?
Gdy wyciera kurze z szafki?
Cieszyć się rolą przystawki?
Z podziwem znosić nastroje?
Nie własne. Jakby we dwoje.
Samotnie? Choć razem przecież.
Ech, życie! Tylko się nie ciesz
z mirażu. Myśli się wiją,
a oczy jej blaskiem biją,
gdy otwiera drzwi radosna.
Może dziś? Czy dziś jest wiosna?
Dalej! Niech hamulce puszczą!
Ejże! Niech klapki się złuszczą!
Niech od dziś się wszystko zmienia,
niechaj dziś wrócą marzenia!
Nie będzie więcej już znosić,
nie będzie już o nic prosić!
Rzucać się w łóżku nocami
mokra. Chciwymi biodrami
zgarniać zgęstniałe powietrze.
Jak na wiosnę bałwan w swetrze,
gdy przecieka czas przez ręce.
Ona marzy o sukience,
dłoniach gotowych na całość,
o ustach, bo się nie dało
ich skusić. Marzy nieładnie.
Czy tego kobieta pragnie?
Czego pragnie dziewczyna?
Lampki czerwonego wina,
przygody niespodziewanej,
skradania się tuż przed ranem,
wolności, która nie boli,
ciszy, gdy nikt nie biadoli.
Chciałaby być już kobietą.
Spokojnie. Zdążysz z tą dietą.
CIARKI
Czujesz, jak się wzbiera?
Czujesz to gorąco?
Nie mów do mnie teraz,
bo się myśli mącą.
Daj pomarzyć chwilę,
myślą nie podrapię.
Po co gadać tyle?
Stop, bo oddech łapię.
Twój dotyk, jak ostrze,
kładzie się oddechem
na pierś lub jej siostrze,
z obłędnym uśmiechem.
Nie bój się tego,
co się nie zdarzyło.
W marzeniach nic złego.
Chcesz, by więcej było?
Więc zamknij oczy,
poczuj niespełnione,
a w ciebie się stoczy
to, co utajone.
Rano, gdy podniesiesz
z ciała swego ducha,
duch już ciarki niesie.
On już nie chce słuchać.
FRASZKA NA STEFANA
Gdy moje piersi szaleją
Stefan rusz się
Ty gapo
Nie żeby zaraz łapą
Z wyczuciem
Pomału
Nie chciałbyś spłoszyć motyla
Który usiadł na kwiatku
I skrzydła swoje rozchyla
Gdy moje piersi szaleją
Stefan rusz się
Ty ciołku
Nawet na tym stołku
Zrób to
Po prostu zrób to
Jakbyśmy jeszcze nie robili
W szaleństwie
Takiej chwili
Gdy moje piersi szaleją
Stefan rusz się
Ty zbóju
I nie myśl o swym kroku
Daj spokój
Odważnie
Otwórz się na nowe
Niemoralne wizje
Choć nieco niezdrowe
Gdy moje piersi szaleją
Stefan rusz się
Fujaro
Czy to dla ciebie karą
Czy pracą
No dalej
Już oddech ledwo łapię
Trudno
Nawet gdy cię podrapię
Gdy moje piersi szaleją
Stefan rusz się
Żonkilu
Facetów wkoło tylu
Czarownie
No ściągaj spodnie
I nie martw się o dzieci
Spokojnie
Nasz bocian bokiem leci
Gdy moje piersi szaleją
Stefan rusz się
Ty leniu
Igraszki nasze
W cieniu
A chęć się znów wyrywa
Cierpliwość już stuka
Bo potem
Czegoś może poszukam
GDY PATRZĘ
Patrzę na ciebie w pościeli —
zasnęłaś wyciszona.
Czy ranek nas rozdzieli
i ta chwila skona?
Wczoraj, gdy razem z kawą
podałaś mi dużo radości,
stanąłem żwawo.
Pełen dziwnej młodości.
Zatopić się w twoich ustach.
Posiąść myśli twoje.
I widzieć, niczym w lustrach,
w twych oczach nas dwoje.
Patrzę i dech mi zapiera,
miarowo twa pierś się unosi.
Znów ciebie wzrok mój rozbiera,
o chwilę obłędu prosi.
Przesuwam drżącą ręką
po obłych częściach ciała.
Naturo, chcę krzyczeć z udręką,
że takie ciało jej dałaś.
Ściągam kołdrę powoli,
już głaszczę je moja ręka.
I słyszę: głowa mnie boli.
A mi serce pęka.
GRZECHEM PISANE
Grzechem jest brać za dużo,
chociaż to bardzo względne,
bo kiedy w zębach z różą
przed tobą z rana klęknę
i powiem o miłości,
o naszych przyszłych czasach,
dasz mi wszystko z radości.
Już rozkosz po nas hasa.
Miodem ciała płynące.
Grzechem nie brać, gdy dają.
A w nich żądze gorące
w lubieżne pląsy grają.
I chwała tym swawolom —
bez nich nie będzie jutra.
Niektórzy dumać wolą —
to taka czynność smutna.
Zdrożność jest nieodzowna.
Grzechem nie myśleć o niej.
Jest piękna i szykowna
i w trudach czasem broni.
Czy pisać o tym można?
Ruszać temat skrywany?
Można, ale z ostrożna,
bo takie czasy mamy.
JAK MOTYLE
Czasem takie chwile
Zwiewne jak motyle
Zaskakują nieraz
Taka przyszła teraz
Patrzysz na mnie właśnie
Niech mnie piorun trzaśnie
Ciało jak anioła
Chyba już nie zdołam
Zbliżę się na chwilę
Pozwól że się schylę
Leżysz w miękkiej trawie
Jak śmietanka w kawie
Jak w cieście brzoskwinie
Już się nie wywiniesz
Głowę już przytulam
W gardle rośnie gula
Czuję jak zadrżałaś
Jakbyś tego chciała
Twój oddech mnie wchłania
Mam dość już czekania
Po omacku ruszam
Szukam gdzie jest dusza
Lecz nie mogę znaleźć
A więc szukam dalej
Coś ze mnie się zdarło
Coś do mnie przywarło
Coś mnie opętało
Coś oddech zabrało
Teraz mruczę w środku
Gdy mówisz mi kotku
Drapiesz mnie za uszkiem
Będę twym kopciuszkiem
Czochrasz mnie po włosach
Widzę już niebiosa
I mógłbym już skonać
Ale przyszła żona
KIELICH WINA
Czemu jestem więźniem roli
Jaką pisze mi natura
Czemu nawet przeciw woli
Rodzi kwiaty jak datura
Przecież miłość wznosi skrzydła
Daje moce i motyle
Drżenie łona i powidła
By jak łyżką czerpać chwile
Czy ją można zamurować
By namiętność trwała długo
Zdrowa była i gotowa
Gdy gorącą spływa strugą
Spijać krople czar nektaru
Wyciskane z mocą ciału
Rwie zasłony nie do wiary
Potem wraca choć pomału
Czemu mimo wielkich chęci
Trudno czasem to utrzymać
Zadrą między coś się wkręci
Trzeba nowe znów zaczynać
Chcę wyrywać wszystkie włosy
By zrozumieć moją rolę
W głowie klekot w duszy głosy
Kielich wina chyba wolę
KUSZENIE
Naprawdę to jestem subtelna z natury.
Czujesz to. Dlatego patrzysz na mnie z góry.
Twój wzrok — jakby nienaturalnie zamglony.
Czy to przez mój dekolt trochę rozchylony?
Ups! Moja torebka na ziemię upadła.
Czekasz? Podniosę. Czyżbym twe myśli zgadła?
No popatrz! Nie włożyłam dzisiaj stanika.
Łapię twe spojrzenie. Och, co za panika.
Widzę twój rumieniec i zadowolenie.
W oczach masz błyski i niemoralne cienie.
Co dalej? Wiesz przecież. Gra jest rozpoczęta.
Gładzę sukienkę, jakby była pomięta,
trochę po brzuchu, potem w dół, wzdłuż uda.
To żywa natura, to są moje cuda.
Podążasz nieśmiało tam, gdzie palce drżące
odgarnęły włosy, jakby tak niechcący.
Jeszcze ruch rzęsami. Poczułeś me spojrzenie?
Jesteśmy złączeni i tego nie zmienię.
Nic się nie liczy, jakbyśmy byli w studni.
Słyszę twoje serce. Ależ ono dudni!
Idę krok dalej. Mój język zwilża usta.
I to wystarczy? W twych oczach już rozpusta?
Rozchylam je zalotnie, a westchnień kilka
zmienia twój świat. Wystarczyła tylko chwilka.
Twe oczy jak piłki skaczą po mym ciele.
Spokojnie, oślepniesz, mój męski aniele.
Bo zrobisz mi krzywdę ostrymi myślami.
Rozejrzyj się wkoło, nie jesteśmy sami.
Zamknij oczy, zrób przerwę, nie zniknę może.
Daj szansę wyobraźni, choć o tej porze.
Czy taka historia przytrafia się komuś?
Wystarczy, chłopcze, spadaj, idę do domu.