E-book
10.29
drukowana A5
26.04
Myśląc o nich

Bezpłatny fragment - Myśląc o nich


Objętość:
119 str.
ISBN:
978-83-8351-991-3
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 26.04

Ten typ który… zbajerował i uciekł

1.

Miałem już 19 lat. Czas znaleźć chłopaka! — stwierdziłem pewnego październikowego wieczoru w 2017 roku. Tylko jak to zrobić? W pobliżu mnie nie było nikogo, kto mógł być gejem lub biseksualny. (przynajmniej o tym nie wiedziałem).

Mamy XXI wiek, era internetów, więc myślę sobie — no jasne! Poszukam cię w internecie! I tak znalazłem grupę na Facebooku pod nazwą „LGBT+ Poznajmy się Lubelskie”. Dołączyłem do niej, a w treści posta napisałem kilka zdań o sobie:

*Patryk

*19 lat

*Gej

*Lubię książki, muzykę i filmy

*W wolnej chwili udzielam się w wolontariacie

Wybrałem swoje najładniejsze zdjęcie, jakie tylko udało mi się zrobić. Opublikowałem post w grupie. W krótkim czasie dostałem sporo lajków i serduszek, ale żaden chłopak nie napisał. Czekałem tak około ośmiu godzin, aż w końcu ktoś napisał. To był on A. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

A.: Hej

Ja: Cześć :)

A.: Trochę odstraszył mnie ten wolontariat: p

Ja: No tak. To straszne zło

A.: Miałem napisać wcześniej, ale jestem trochę chory i się zdrzemnąłem.

I tak to się zaczęło. Pomyślałem, że miło będzie się nam rozmawiać i nie myliłem się, bo już po paru zdaniach pisaliśmy jak starzy przyjaciele.

2.

Pisaliśmy i pisaliśmy, a ja nie myślałem o niczym innym, tylko o nim i naszych rozmowach. Wydawało mi się, że tylko on jedyny mnie rozumie. Zwierzałem mu się ze wszystkiego i po paru dniach, wiedział o mnie bardzo dużo. Wydawał się być taki otwarty, wyluzowany, cierpliwy i (co najważniejsze) miał dla mnie czas. Może to głupie, a może ja byłem głupi, naiwny, ale zauroczyłem się w A. Był taki doskonały. Taki książę na białym koniu, tyle że niewidoczny dla moich oczu. Mieszkał 90 km ode mnie i trochę mi to przeszkadzało, byłem jeszcze bez prawa jazdy, mieszkałem w Opolu Lubelskim, ale to był dopiero początek znajomości. Później mogłem martwić się spotkaniami i odległością. Wtedy chciałem narzucić szybkie tempo, najlepiej od razu być razem, spontanicznie zaryzykować i wejść w związek.

W naszej znajomości to A. dolewał słodkości. Po tygodniu zaczęły się serduszka, buźki i takie tam słodkie kłamstewka. Dla mnie zaczynało znaczyć to coś więcej.

3.

Pamiętam jak poszedł z kolegą na piwo. Ja malowałem wtedy swój pokój. Co chwilę zerkałem na telefon. Zero wiadomości od niego. Pomyślałem, że za bardzo pochłonęło go spotkanie z kolegą, więc nie miałem wyjścia i musiałem czekać.

Napisał po dwóch godzinach od ostatniej wiadomości. Przywitał mnie serduszkami i napisał, że tęsknił. Pokazałem zdjęcie mojego pokoju, pochwalił moją zdolną rękę i zaczął swoje flirty.

Pisał, że jestem dla niego ważny i nie może doczekać się naszego pierwszego spotkania. Że liczy na coś więcej, że chce być ze mną bliżej…

Cieszyłem się jak głupi. Wierzyłem w to co pisze.

W końcu udało mi się namówić A. na pierwszą rozmowę telefoniczną. Stresował się bardziej niż ja. Długo musiałem go namawiać, ale w końcu mi się to udało. Wyszedłem na ogródek. Przecież wszystko wtedy było sekretem, nie byłem jeszcze wyoutowany w domu, więc wolałem żeby nikt niczego nie usłyszał. Podał mi swój numer i kliknąłem przycisk ZADZWOŃ. Już nie było odwrotu. Telefon zaczął dzwonić.

Odebrał i usłyszałem cudownie ciepły głos, był trochę nieśmiały, tak jak przypuszczałem. Było podobnie jak z pisaniem, na początku trudno, a potem jakoś poszło. Rozmowa wychodziła nam całkiem dobrze i znowu miałem wrażenie, że znamy się od lat.

Opowiedział mi o swojej pracy, hobby, planach na przyszłość, rodzinie, wyjeździe do Londynu, o tym co byłoby jakbyśmy razem zamieszkali…

Rozmawialiśmy prawie godzinę. Nie chciałem kończyć, ale do jego mieszkania wrócił starszy brat i nie chciał rozmawiać przy nim. Ładnie mnie pożegnał i się rozłączyliśmy.

Po chwili znowu zaczęliśmy pisać ze sobą, ale to już nie było to samo co wcześniej. To już była wersja ulepszona. Level Up!

4.

W końcu podpuściłem go, żeby zorganizować pierwsze spotkanie. Wspólnymi siłami ustaliliśmy najbliższą sobotę w Puławach. (To miasto znajdowało się mniej więcej w połowie drogi ode mnie do niego.) Strasznie się cieszyłem, że zobaczymy się w realu. Choć wymienialiśmy się zdjęciami, to nie było to samo co spotkanie na żywo.

Był piątek, a ja byłem w szkole, cieszyłem się na nasze sobotnie spotkanie, do którego pozostało kilkanaście godzin. Uwierzyłem, że nic ani nikt nie popsuje nam planów.

Była długa przerwa między lekcjami. Nagle napisał mi, że ma smutną wiadomość i już wiedziałem o co chodzi. Nadchodziła katastrofa w przeddzień cudownego spotkania.

A.: Niestety, ale nie będę miał za co pojechać do Puław. Musiałem pożyczyć kilka stów młodszemu bratu, który jest w Holandii i nie ma na powrót. Tak mi przykro. Ale na pewno się spotkamy Tygrysku ;)

I tak zepsuł mi się humor. Byłem mega wkurzony na niego, na cały świat i na wszystko. W końcu zakręcił się obok mnie jakiś fajny facet, a umówionego spotkania nie będzie? Szlag mnie trafił, ale jakoś to przeżyłem.

5.

Mimo, że nie spotkaliśmy się w sobotę, to wybaczyłem mu to odwołane spotkanie. Bolało mnie jedynie, że znów nasze spotkanie przeniosło się w odległą przyszłość. Nie wiem dlaczego się przejmowałem aż tak.

A coś się stało, nie wiedziałem co. Cały dzień się do mnie nie odzywał po skończeniu swojej pracy. Cierpliwie czekałem, aż w końcu około osiemnastej napisałem pierwszy:

Ja: Hej. Co się dzieje?

A.: Cześć. Nie jest dobrze. Właśnie się dowiedziałem, że moja mama ma raka.

Sparaliżowała mnie ta wiadomość. Poczułem ten ból i chciałem jakoś pomóc.

Ja: Tak mi przykro. Jeżeli chcesz to mogę do ciebie przyjechać.

A.: Nie nie trzeba. Poradzę sobie.

Ja: Na pewno?

A.: Tak.

Ja: Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć

A.: Wiem. Umówiłem się z kumplem na piwo. Muszę to na spokojnie przetrawić. Przepraszam.

Podobnie wyglądały kolejne dni. Mało pisał, mało się odzywał, przestał wysyłać serduszka. Choroba mamy kompletnie go załamała, a ja próbowałem jakoś go pocieszyć. Niestety moje starania były na nic.

Poczułem się przez to odtrącony, ale postanowiłem, że dam mu trochę czasu i przestrzeni.

6.

Postanowiłem także, że na pewno się nie poddam i zrobię wszystko, żeby się chociaż na chwilę uśmiechnął. Próbowałem go pocieszać, dawać wsparcie. Chciałem, żeby wiedział, że jestem obok i zawsze może na mnie liczyć.

W najbliższy weekend miał być na wykładach na WSEI w Lublinie. Pomyślałem, żeby znowu go podpuścić i wymyśliłem bardzo perfidny plan. Pierwsza wersja była taka, że pojadę do Lublina, niby po to, żeby kupić sobie książkę w Empiku. Napiszę do niego, że jestem w Lublinie, a on może zechce się spotkać. Plan był dość ryzykowny i mogłem bezcelowo tam pojechać i szybko wrócić.

Zmieniłem swój pomysł i postanowiłem mu o nim powiedzieć. Wysłał mi swój plan zajęć. W sobotę miał skończyć o 18:30. Jednoznacznie dał mi do zrozumienia, że… Jesteśmy umówieni! Strasznie się cieszyłem i wierzyłem, że naprawdę tym razem się spotkamy. Przez dwie godziny wybierałem kreację na to cudowne spotkanie. Będzie cudownie! — powtarzałem sobie.

7.

Cieszyłem się, że z każdą minutą było bliżej do naszego spotkania.

Ekscytacja tym spotkaniem sprawiła, że w Lublinie byłem już o piętnastej. Nie mogłem się po prostu doczekać! Od kilku tygodni pragnąłem, żeby zobaczyć A. na żywo, a tego dnia miało to się wydarzyć naprawdę, bez żadnego „ale”, bez żadnych przeszkód.

Mieliśmy się spotkać w Tarasach Zamkowych (aktualne VIVO!), więc tam poszedłem i chodziłem przez kilkanaście minut.

Później napisał: Na WSEI będzie jakaś integracja wieczorem.

Serce mi się zatrzymało. To znaczy, że zamierzał mnie wystawić i pójść na piwo z kolegami z uczelni? Napisałem do koleżanki, która też tam studiowała i potwierdziła, że faktycznie jest to dzień integracji. A A. nie odpisywał, zniknął. Przestraszyłem się, że też pójdzie się zabawić, a mnie zostawi.

Nie czekałem ani chwili dłużej, tylko wyszedłem z galerii i szybkim krokiem ruszyłem w stronę WSEI.

Z każdym metrem, co raz bardziej się denerwowałem. A. nie odpisywał mi, a czas uciekał i już za 50 minut miał skończyć zajęcia. Prawie biegłem te kilka kilometrów z nawigacją w dłoni. Musiałem go zobaczyć na żywo, byliśmy umówieni, nie mógł iść na żadną integrację!

Do WSEI zostało mi jakieś 30 metrów. Zawibrował telefon i dostałem wiadomości od niego:

— Spokojnie. No pewnie, że wolę się spotkać z tobą, niż iść na jakąś integrację.

Kamień z serca. Odetchnąłem z ulgą, ale i tak byłem na niego wściekły, że przez prawie godzinę trzymał mnie w niepewności.

Ja: Ty cholero! Myślałem, że pójdziesz na integrację, a mnie wystawisz. Jestem już pod WSEI. Praktycznie tutaj przybiegłem.

A.: Przepraszam :( Poczekaj przy wejściu.

Wszedłem na teren WSEI. Było już kompletnie ciemno, jedynie latarnie dawały odrobinę światła. Miasteczko akademickie tętniło życiem. Studenci spacerowali po terenie uczelni. Wchodzili do sklepów, albo siedzieli na ławkach. Ja czekałem na A. przy centrum medycznym. Tak na uboczu, żeby go łatwiej znaleźć wzrokiem. Ciężko mi było wytłumaczyć gdzie jestem, ale jakoś domyślił się.

W końcu się pojawił. Jeszcze bardziej przystojny niż na zdjęciu. Z kolczykiem w uchu, z krótką bródką, ciemnymi włosami i tym czarującym uśmiechem. Ruszyłem w jego kierunku.

— Cześć! — powiedziałem szczęśliwy. Rzuciłem się na niego. Przytulił mnie i już wiedziałem, że jestem nim zauroczony. Czułem to coś. Wystarczyło, tylko jedno jego spojrzenie.

8.

Później poszliśmy piechotą do Tarasów Zamkowych.

Na żywo również był nieśmiały, tak jak przez telefon i to ja próbowałem go zachęcić do rozmowy. Otworzył się bardzo szybko. Rozmawialiśmy, bez żadnego skrępowania. Patrzyłem na niego cały czas. Co on ze mną zrobił? Jego czarujący uśmiech miał w sobie coś nadzwyczajnego.

Opowiadał mi o studiach, pytał o moje hobby, życiowe sprawy i o szkołę. Wydawało mi się, że naprawdę jest mną zainteresowany.

Nawet nie wiem kiedy przeszliśmy te dwa kilometry do Tarasów. Tak pochłonęła mnie rozmowa z A., że nie zwracałem uwagi na czas, ani na to gdzie jesteśmy. Tuż przed przejściem przy Tarasach zerknąłem na niego, a on na mnie. Przeszył mnie tajemniczy prąd, którego nigdy nie zapomnę. Poczułem radość, uniesienie i szczęście. Był księciem z bajki, choć poszliśmy do niemieckiej knajpy z kebabami, a nie do pałacu.

Zamówiliśmy sobie po kebabie i usiedliśmy w pobliżu, czekając na realizację zamówienia. Obaj przyglądaliśmy się paragonowi z numerkiem 54 i rozmawialiśmy. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Zamówienie było gotowe do odbioru. Cały czas zerkałem w jego stronę, w obawie że ucieknie, ale nie zniknął. Też patrzył na mnie. Nie wiem jakim cudem udało mi się donieść kebaby i kubki z colą do stolika bez potknięcia się.

Przesiedliśmy się na kanapę i oczywiście ja usiadłem najbliżej niego, jak tylko się dało. Stykaliśmy się kolanami. Zaczęliśmy jeść, ale wychodziło nam to z trudem. Ja ledwo co mogłem połykać smacznego kebaba, Jego obecność była dla mnie czymś niezwykły. Jedliśmy, ale ja nie mogłem zjeść wszystkiego z nerwów, więc dokończył za mnie.

Później skoczył po dolewkę napojów i po chwili poszedł do łazienki. Cały czas patrzyłem na niego, uśmiechał się. Cóż to był za cudowny uśmiech!

Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy. Powiedział mi wtedy coś co na chwilę zabrało mój uśmiech. Jego babcia, podmieniła perfidnie leki jego ojcu. W skutek tego zmarł, a teściowa dopięła swego. To przerażająca historia. Zamroczyło mnie i nie wiedziałem jak go pocieszyć. Czasami w życiu usłyszymy przerażające historie, które ciężko skomentować.

9.

Zaproponowałem, żebyśmy wyszli na taras widokowy galerii. Zgodził się i poszliśmy. Było tam cudownie. Przepiękne widoki, pomimo ciemności robiły wrażenie. Gdzieniegdzie przewijała się jakaś osoba, albo para. Chciałem chwycić go za dłoń, ale bałem się jego reakcji. Zeszliśmy trochę niżej i tam oparliśmy się o barierki.

Patrzyliśmy na siebie z magią zauroczenia. To było cudowne uczucie. Mógłbym stać z A. na tym tarasie cały czas, ale wieczór był długi, a jeszcze tyle mogło się wydarzyć.

Działaliśmy spontanicznie. To była spontaniczna randka, a więc spacer po starym mieście, też był spontaniczną decyzją. Przeszliśmy przez ścieżkę przy zamku, później Bramą Grodzką weszliśmy na przepiękną część miasta. Tuż przed Bramą Krakowską spotkaliśmy jego kolegę z gimnazjum. Pogadali chwilę i ruszyliśmy dalej.

Na deptaku podeszła do nas jakaś kobieta zapraszając do klubu tańca z kobietami. Burdel czy jak to nazwać… Spojrzałem na niego i powiedziałem do dziewczyny:

— Nie, dziękujemy!

Poszliśmy dalej. Zerknął na zegarek i stwierdził, że czas już wracać, bo robi się późno, a nie chce budzić cioci. Nie mieszkał u niej, tylko zatrzymywał się tam, gdy przyjeżdżał na zajęcia, niedaleko uczelni. Trochę zrobiło mi się smutno, że trzeba przerwać magię tego wieczoru.

Tak więc przy Placu Litewskim zawróciliśmy i znowu szliśmy obok zamku, ciemnymi ścieżkami obok drogi. Zaskoczył mnie wtedy. Zaczął mówić o swojej mamie i nagle usłyszałem taki tekst:

— Ciekawe jak mama zareaguje jak dowie się, że mam chłopaka.

— A masz? — spytałem zdziwiony.

— Jeśli chcesz…

— No pewnie!

Ucieszyłem się, że nazwał mnie swoim chłopakiem. To było dla mnie bardzo ważne wydarzenie. Teraz już byłem pewien, że nic złego się nie wydarzy. Będziemy żyć długo i szczęśliwie.

10.

Dotarliśmy pod blok jego ciotki. Napisałem SMS-a do mamy, żeby po mnie przyjechała, ponieważ nie było już o tej porze busów do Opola Lubelskiego. Za jakąś godzinę miała być. Powiedział, że poczeka ze mną. Spacerowaliśmy po ciemnej uliczce. Wokół było pusto i ciemno. Raz na jakiś czas pod WSEI podjechał jakiś samochód. Nie wytrzymałem napięcia i powoli wsunąłem swoją dłoń w jego. Chwycił mnie i tak chodziliśmy przez dłuższą chwilę. Byłem mega szczęśliwy! Dłoń A. dawała mi tyle energii i nadziei. Wierzyłem, że za jakiś czas będziemy super parą. Stanęliśmy przy ogromnym krzewie i dalej gadaliśmy na temat różnych spraw. Zaproponował żebyśmy spędzili wspólnie Sylwestra. Cudownie!

Po godzinie mama podjechała pod WSEI. Napisała do mnie, że już czeka, więc odprowadziłem go pod blok. Przytuliłem i dałem buziaka w policzek. To było ciężkie pożegnanie.

Wsiadłem do auta i zacząłem płakać ze szczęścia. Pisaliśmy jeszcze przez chwilę smsy. Było już późno, a A. rano miał zacząć niedzielne wykłady. Pożegnaliśmy się i liczyłem, że następnego dnia też się spotkamy. Mam chłopaka!

Zmieniłem status na Facebooku W ZWIĄZKU.

Przed snem wspominałem naszą pierwszą randkę. Pamiętałem każdy detal i co chwilę odtwarzałem sobie w głowie wspomnienia z tego wieczoru. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Obudziłem się przeszczęśliwy. Pierwszy raz w życiu, chciało mi się wstać i żyć. Nie wiadomo dlaczego, ale dostałem ataku płaczu ze szczęścia i mama musiała mnie uspokajać. Opowiedziałem jej tą cudowną historię.

Razem z mamą i prababcią pojechaliśmy do Nałęczowa, aby odwiedzić pradziadka w szpitalu. Miał operację na serce. Ciężko było mi się skupić, na tej wizycie, ale jakoś wytrzymałem. Cały czas zerkałem na telefon, czekając na jakąś wiadomość od A. No i napisał, że dzisiaj też możemy się spotkać!

11.

W domu szybko się przebrałem i znów znalazłem się w busie do Lublina. Ponownie zamierzałem być wcześniej na miejscu. Pisaliśmy trochę ze sobą po drodze. Cieszyłem się, że znowu zobaczę A. Dzisiaj mieliśmy mieć mniej czasu, bo o 18 miał ostatniego busa do swojego Radomia, a wykłady miał skończyć o 16.

O 15 byłem pod blokiem jego cioci i chodziłem w kółko po osiedlu.

W końcu wyszedł z budynku WSEI i pojawił się pod blokiem ciotki. Rzuciłem mu się w ramiona. Znowu byłem szczęśliwy. Powiedział, że na chwilę wejdzie do cioci na herbatę, bo wyjeżdża i chce jej podziękować za kolejny nocleg. Wszedłem z nim do bloku i czekałam na dole, a on poszedł na górę.

Czekałem i czekałem, aż w końcu mi napisał, że wychodzi z ciocią i mam się ewakuować. Wyszedłem z bloku i schowałem się za drzewem. Ciocia poszła w swoją stronę, a A. odnalazł mnie za drzewem i znowu poszliśmy naszą trasą do centrum miasta. Magia wczorajszego wieczoru powróciła, tyle że było mi smutno. Kolejne spotkanie mogliśmy zorganizować dopiero za dwa tygodnie, po jego powrocie z Londynu, gdzie planował pojechać na kilkanaście dni.

Tym razem to A. zabrał mnie na kebaby do budki przy busach na ul. Ruskiej. Była to ta sama sieciówka co wczoraj. Usiedliśmy przy stoliku i zaczęliśmy wcinać moje ulubione kebaby. Nie wiem co się działo, ale obaj byliśmy smutni. Może dlatego, że za 40 minut miał ostatniego busa do domu?

Pospacerowaliśmy jeszcze przez kilkanaście minut po ul. Ruskiej. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, które od razu ustawiłem na tapetę telefonu. Podeszliśmy na przystanek, z którego miał odjeżdżać bus do Radomia. Zostało tylko kilka minut. Chciało mi się płakać, ale nie poddawałem się. Przecież już się umówiliśmy na spotkanie w Puławach za dwa tygodnie. Szybko zleci. Pożegnaliśmy się tym samym czułym uściskiem co poprzedniego dnia i wsiadł do busa. Nie przypuszczałem, że to będzie ostatni raz kiedy się widzimy w tamtym czasie…

12.

Po powrocie do domu zmieniłem się kompletnie. Miniony weekend uszczęśliwił mnie. Zauroczyłem się i nie byłem w stanie się na niczym innym skupić. Tylko A. się liczył. Olałem wszystko, a mój świat kręcił się jedynie wokół wspaniałego A. Człowiek głupieje jak się zauroczy, a mój przypadek był szczególnie beznadziejny.

Ciężko było mi opanować emocje, które dopiero poznawałem.

Czar prysł po trzech dniach tak zwanego związku. Nie miał dla mnie czasu. Zajęty był pracą, która ostatnio strasznie zaczęła go drażnić, jeszcze w domu musiał pomagać. Wszystko było na jego głowie i nie znalazł nawet chwili na rozmowę ze mną. Nie tak to sobie wyobrażałem. Liczyłem na prawdziwą miłość.

Czy tak się traktuje swoją drugą połówkę? Myślałem, że jeśli obie strony chcą się zaangażować w relację, to przede wszystkim poświęcanie czasu dla drugiego jest kluczowe. Próbowałem mu to wytłumaczyć. Nagle doznałem szoku. Napisał że na czas wyjazdu zablokuje mnie, żebym mu nie przeszkadzał w pracy i w próbie ułożenia sobie wszystkich swoich problemów w głowie. Odstawił mnie na boczny tor i to kilka dni po dwóch, cudownych randkach.

Dzień później nie mogłem napisać smsa ani wiadomości w Messengerze.

Cholernie mnie zranił odcięciem mnie od siebie. Przecież nic złego nie zrobiłem, że musiał mnie tak potraktować? Co nim kierowało? Co było powodem takiego zachowania?

Wytrzymać tydzień bez kontaktu z nim było okropną wizją, ale obiecał, że zadzwoni po powrocie. Tylko dlaczego musiał ode mnie odpocząć? Wtedy tego nie rozumiałem, a tyle pytań kręciło w mojej głowie.

Kolejne dni były okropne. Zacząłem wpadać w smutek i rozpacz. Czułem, że go tracę. Setki pytań i wątpliwości wpędziły mnie w koszmary i stany lękowe. Chciałem tylko z nim porozmawiać, znalazłem jego e-mail, napisałem wiadomość i wysłałem, ale nie odpisał.

13.

Sobotni wieczór — już powinien być z powrotem w Polsce. Wydzwaniałem do niego co chwilę, ale bezskutecznie. Odebrał dopiero za którymś razem. Zmienił się. Jego głos nie był już taki jaki znałem. Oskarżał mnie, że nie mógł w spokoju odpocząć i pracować w Londynie, bo cały czas pisałem do niego maile, albo próbowałem się do niego dobijać w inne możliwe sposoby. Wytłumaczyłem mu jaki to był ciężki tydzień dla mnie i co czułem. Nie chciał tego słuchać, nie chciał się spotkać. To nie był ten sam A.

— Prosiłem Cię, żebyś mi dał spokój na tydzień. Chciałem odpocząć od wszystkich problemów. Nawaliłeś. Po za tym za bardzo się starasz i angażujesz. — powiedział przez telefon.

Dałem się wpędzić w poczucie winy. Nie chciał ze mną rozmawiać. Powiedział, że idzie się spotkać z bratem na piwo. Koniec naszej rozmowy. Nie wiedziałem co dalej będzie. Było mi bardzo trudno w takiej sytuacji.

Wytrzymałem to wszystko jakoś do popołudnia następnego dnia. On poszedł na niedzielne zajęcia i miał skończyć o 18:30 (dobrze że nadal miałem jego plan zajęć), po zajęciach miał wrócić do Radomia. Nie wiedziałem co zrobić, ale w ostatniej chwili zdecydowałem, że nie poddam się i muszę spotkać się z A. Nie chciał gadać przez telefon, trudno. Postanowiłem, że nie odpuszczę i zasługuję na osobiste wyjaśnienia.

Wybłagałem mamę, żeby zawiozła mnie do Lublina. Zgodziła się i chwilę po 17 byłem już pod WSEI. Czekałem na niego i zastanawiałem się czy wyjdzie o czasie, czy nie jest za późno. W głowie układałem sobie co mam mu do powiedzenia.

Była już prawie 19, a jego nadal nie było. Napisałem smsa:

Ja: Gdzie jesteś?

A.: W busie do domu. Zwolniłem się wcześniej z zajęć.

Ja: Czekałem na Ciebie. Pogadamy przez telefon?

A.: Po 20 jak dojadę do domu.

Przyjechałem na marne. Minęliśmy się, a to była ostatnia okazja żeby jeszcze zobaczyć się z A.

14.

Wróciłem z mamą do domu. Wyszedłem przejść się po mieście. Czekałem na 20:00, po której mieliśmy porozmawiać. Nie odezwał się. Założyłem drugie konto na Facebooku i napisałem do niego (nadal byłem zablokowany na swoim koncie).

A.: Nie mam czasu. Robię matmę.

Ja: Chyba po tym wszystkim mam prawo do rozmowy?

A.: Rozumiesz, że jestem zajęty?

Ja: Odbierz ten telefon. Zasługuję na wyjaśnienia!

Zacząłem do niego dzwonić. W końcu odebrał i był dla mnie bardzo nieprzyjemny.

— Powiem wprost. Za bardzo się angażowałeś i w Londynie też mi nie dałeś spokoju. Prosiłem cię o spokój, a ty nachalnie mi dokuczałeś. Poza tym ja jestem takim człowiekiem co wykorzystuje ludzi i zostawia ich. Może to mówię, dlatego żebyś mnie znienawidził.

— Przecież byłem dla ciebie ważny! Zależało ci. Ten cudowny weekend, który razem spędziliśmy. Przecież ci się podobało.

— Trudno. To już koniec.

— W takim razie życzę ci wszystkiego dobrego i dziękuję Ci za te cudowne kilka tygodni znajomości.

— Cześć.

To były jego ostatnie słowa i się rozłączył. Nie było, żadnego przepraszam, ani prawdziwego, konkretnego powodu dlaczego ze mną zerwał.

Coś we mnie pękło po raz pierwszy. Nie wiedziałem co czuję, ciężko było określić emocje. Pustka, żal, smutek, rozpacz, złość…

Kolejne tygodnie były okropne, ciężko było mi się pozbierać, ciągle słuchałem smutnych piosenek. Dołowałem się nieustannie. Potrzebowałem czasu, żeby wstać z kolan i pójść dalej.

15.

Pół roku po zerwaniu z A. napisał niespodziewanie do mnie:

A.: Chciałem cię przeprosić za moje zachowanie. Wiem, że cię zraniłem. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko ok. Ja mieszkam teraz na stałe w Anglii.

Ja: Tak jestem szczęśliwy. Mam kogoś nowego, jest super.

Dzięki tej wymianie kilku zdań można powiedzieć że zamknęliśmy tę historię w dojrzały sposób, tak jak było trzeba to zrobić pół roku wstecz. Przeprosił mnie za to wszystko, wybaczyłem mu. Każdy poszedł w swoją stronę.

Kilka lat później nasze drogi z A. ponownie się epizodycznie przecięły, ale ta historia będzie później.

Ten typ który…
zranił najbardziej

1.

Młody, niedoświadczony, naiwny i ślepo wierzący w romantyczną miłość… Taki wtedy byłem. Wierzyłem mocno w prawdziwą miłość i w to, że w końcu poznam kogoś kogo pokocham, kogoś kto pokocha mnie. Mając bagaż doświadczeń po historii z A.

Pobrałem dwie gejowskie aplikacje: Fellow i Grindr. To ta pierwsza z nich dała mi kogoś interesującego.

Pamiętam tamten dzień. Odprowadzałem wtedy swoją kumpelę na busa w Opolu Lubelskim, gdzie wtedy mieszkałem. Po drodze zajrzałem na Fellow i napisał do mnie chłopak o nicku „unilever”. W pierwszej chwili nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, bo na zdjęciu profilowym był, tylko w samych majtkach. Stwierdziłem wtedy, że nie będzie szukać kogoś do poważnej relacji, ale myliłem się. 23-latek z Lublina, pracownik dużego marketu o imieniu B.

Pokazał mi swoje zdjęcie twarzy, spodobał mi się. Bardzo fajnie nam się pisało przez kilka tygodni aż w końcu postanowiliśmy się spotkać.

2.

8 listopada 2017

Wtedy wszystko się zaczęło. Umówiliśmy się w Lublinie na Placu Litewskim przy pomniku Józefa Piłsudskiego, wieczorem.

Pełen stresu i napięcia szykowałem się pół dnia na tą randkę, głupio stwierdziłem, że dam mu pudełko z oreo, które zapakowałem do torby. W końcu wsiadłem do busa i pojechałem do Lublina. Przyjechałem dużo wcześniej, bo chciałem sam pospacerować po Starym Mieście i pomyśleć o życiu, a szczególni zapomnieć o A.

Około godziny siedemnastej B. napisał mi że jedzie autobusem, poszedłem na przystanek, aby na niego poczekać. Numer autobusu, o którym mi napisał przyjechał, ale z niego nie wysiadł. Pomyślałem, że mnie wystawił. Okazało się, że po prostu przyjechał następnym. Napisał, że jest, ale nigdzie go nie widziałem. Wyszło na to, że podszedł w okolice tyłu pomniku Piłsudskiego. Stał tam! Podszedłem do niego, przywitaliśmy się i ruszyliśmy na spacer.

Mowę mi odebrało, nie wiedziałem co mówić, zestresował mnie, bo mi się spodobał. Miał taki fajny głos. Zacząłem go wypytywać jak minął dzień w pracy, opowiedział mi i później gadaliśmy o różnych głupotach. Zacząłem bardziej się przed nim otwierać.

Przeszliśmy przez Stare Miasto i wylądowaliśmy pod ówczesnymi Tarasami Zamkowymi. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy do Pizza Hut na… Pizzę!

Znaleźliśmy wolny stolik, zdjęliśmy kurtki i zaczęliśmy przeglądać menu. Postanowiliśmy kupić jedną dużą pizzę i tu zaczęły się schody. Miał problem z dokonaniem wyboru składników i rodzaju ciasta. Pomyślałem wtedy, że ma problemy z podejmowaniem decyzji i miałem rację jak się okazało później. Rozmawialiśmy, jedliśmy, rozmawialiśmy…

Później bez celu włóczyliśmy się po mieście, aż zrobiło się późno i musiałem wracać na busa. Odprowadził mnie na przystanek autobusowy PKS na ul. Ruskiej, gdzie został czekać już na swój autobus. Pełen podziwu i wrażeń nie znalazłem sposobności, żeby dać mu to oreo, które od kilku godzin leżało w mojej torbie.

Przyjechał jego autobus. Podziękowaliśmy sobie za miłe spotkanie i na pożegnanie go przytuliłem. On odjechał autobusem, a ja poszedłem na busa. Po kupieniu biletu zająłem wolne miejsce i wyciągnąłem telefon. Pisaliśmy do siebie SMS-y, ale najważniejsze były słowa:

Ja: Jesteś super naprawdę.

B.: Dzięki i również jesteś super

Ja: To kiedy następne spotkanie?

I po tej wiadomości zadzwonił do mnie i rozmawialiśmy. Wtedy już wiedziałem, że z tej znajomości może być coś więcej i co najważniejsze, że spodobałem mu się i zrobiłem wrażenie.

3.

Pisaliśmy codziennie, bez przerwy. Rozmawialiśmy dużo przez telefon, nawet kilka godzin. Rekordowa rozmowa trwała pięć godzin! Przez ten czas poznawaliśmy się bardziej, on dowiedział się wszystkiego, co o mnie było najważniejsze i najciekawsze, a ja poznałem jego. Powstała między nami jakaś więź. Niesamowity kontakt, nigdy z nikim mi się tak dobrze nie rozmawiało jak z nim. Nie mogłem się doczekać kolejnego spotkania.

14/15.12.2018

Byłem wtedy dwa dni po drobnym zabiegu, więc miałem trochę wolnego od szkoły. Chwilę przed zabiegiem pisałem z B. i jakoś tak wyszło w tych wiadomościach, że chcemy być ze sobą.

Mój chłopak poszedł wtedy do pracy i wszystko wydawało się okay, aż nagle napisał, że uderzył się wózkiem elektrycznym w palec u stopy i wysłał mi zdjęcie. Palec był cały siny i potłuczony. Wystraszyłem się i napisałem mu, że powinien jak najszybciej pojechać do szpitala. W między czasie mimo swojego zabiegu zacząłem wariować i stwierdziłem, że muszę jechać jak najszybciej do Lublina. Ubrałem się w byle co i poszedłem na busa. Martwiłem się o niego wtedy, bo zaczęło mi na nim zależeć.

Spotkaliśmy się na SOR-ze w Szpitalu Wojewódzkim. Spędziliśmy tam kilka godzin. Szlag mnie trafiał, gdy inni pacjenci z gorszymi przypadkami byli przyjmowani poza kolejnością. Chciałem, żeby ktoś go jak najszybciej obejrzał.

Po około pięciu godzinach?! W końcu został poproszony do lekarza, tamten skierował go na prześwietlenie w innej części szpitala. Poszliśmy i tam również trzeba było czekać, ale znacznie krócej.

Po wszystkim okazało się, że wszystko jest w porządku i to tylko stłuczenie. Kamień z serca!

Po wyjściu ze szpitala było już późno i w sumie nie bardzo miałem jak wrócić do siebie. Zaproponował, że mogę u niego przenocować, jeśli właścicielka mieszkania, u której wynajmował pokój zgodzi się na to. Zadzwonił do niej, gdy byliśmy na przystanku i pomimo marudzenia zgodziła się.

Podjechaliśmy do Tesco, gdzie kupił sobie coś do jedzenia, następnie trochę autobusem, trochę piechotą dotarliśmy na ul. Watykańską.

Pani Bożenka krzątała się po mieszkaniu i sprzątała. Poszliśmy do jego pokoju, gdzie zjedliśmy parówki. Rozmawiał chwilę z właścicielką, która marudziła na temat mojej obecności i powiedziała, że mogę zostać, ale przed siódmą rano mam zniknąć. W pokoju dałem mu w prezencie moje wszystkie dotychczas wydane książki i nową płytę Michała Bajora, którego bardzo lubi.

Zgasiliśmy światło i wtedy nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Leżeliśmy obok siebie, emocje które wtedy czułem są nie do opisania. Przytulaliśmy się do siebie, to było takie cudowne. Później zaczął mnie całować. Powiedziałem głupio „Powoli, bo ja nie umiem się całować”. Ale po chwili już umiałem, nie mogliśmy się od siebie oderwać. Nigdy wcześniej nie byłem tak blisko żadnego faceta, bardzo się zbliżyliśmy do siebie tej nocy. Nie mogliśmy spać, przynajmniej ja długo nie mogłem zasnąć. Tyle się wydarzyło nowych rzeczy, że nie wiedziałem jak w to uwierzyć.

4.

Wstaliśmy bardzo wcześnie rano. Trzeba było się ewakuować z mieszkania, zanim wstanie właścicielka. Niewyspani wyszliśmy na ulicę i bez celu ruszyliśmy w stronę Starego Miasta, gdzie dotarliśmy piechotą. Zaszliśmy do Maka na Krakowskim Przedmieściu i wzięliśmy poranną kawę. Nie wiedziałem co możemy robić cały dzień niewyspani w Lublinie, skoro tego dnia już nie mogliśmy pójść do niego. Nie widziałem innego wyjścia, jak tylko zaproponować mu, żebyśmy pojechali do mnie, do Opola Lubelskiego. Zgodził się i poszliśmy na busa.

Z zaspanymi oczami, dotarliśmy do mojego domu, przedstawiłem go rodzinie (W domu mieszkali wtedy: mama, jej partner, siostra, ciocia, babcia oraz psy: Sonia i Luna.) i szybko poszliśmy do mojego pokoju. Obejrzał go, a później położyliśmy się do łóżka i nadeszła pora na drzemkę, w końcu spaliśmy bardzo krótko ubiegłej nocy.

Jak się okazało miał kilka dni wolnego i mógł u mnie zostać na te kilka dni. Byłem mega szczęśliwy. Żadna chwila nie mogła się zmarnować.

Moja mama wzięła go na poważną rozmowę w cztery oczy, starałem się podsłuchiwać pod drzwiami, ale się nie udało. Chciała się o nim dowiedzieć jak najwięcej. Mam nadzieję, że go wtedy nie wystraszyła.

Zabrałem B. do parku miejskiego, gdzie spacerowaliśmy i robiliśmy sobie zdjęcia. Stwierdziłem, że na ten moment nie było ciekawszego miejsca, żeby mu wtedy pokazać w moim mieście.

Wieczorem zorganizowaliśmy romantyczną kolację na kocu w pokoju, przy świecach zapachowych, mama zasponsorowała nam pizzę. Było cudownie! Taka nasza druga randka, tyle że bardziej romantyczna. W tle było słychać moją romantyczną playlistę.

Płakaliśmy wtedy ze szczęścia, cieszyliśmy się, że siebie mamy i że między nami narodziło się przepiękne uczucie. Było tak pięknie, chciałem żeby ta chwila trwała nieprzerwanie, a nawet gdy się skończy, to żeby była kolejna i kolejna… Zakochałem się.

5.

Tak więc zostaliśmy już oficjalnie parą. Ale musieliśmy ustalić najważniejsze zasady:

1. Jesteśmy sobie wierni.

2. Kasujemy wszystkie apki.

3. Zrywamy kontakty z innymi homo.

4. szczerość.

To było wtedy dla mnie najważniejsze. Nic innego się nie liczyło, po prostu od początku miałem przejawy chorobliwej zazdrości. Nie chciałem, żeby ktoś inny okazał się dla niego lepszy, albo żeby poznał kogoś bliżej. W tamtym momencie nie było to dla mnie problemem, aby dotrzymać „umowy”.

Jednak jemu jakoś, było ciężko dotrzymać punktu o zerwaniu kontaktu z homo znajomymi. Najgorzej było z pewnym S. Później jak byliśmy w Lublinie, to pisał z nim przy mnie i planowali się umówić na kawę czy coś takiego. „To tylko kolega”-usłyszałem. Powiedziałem, że może robić co chce, ale wewnątrz było mi bardzo przykro. Gdy powiedział, że się z nim umówił, to ruszyłem w stronę PKS-u, nie chciałem tu być. Chciałem wrócić do domu. Stwierdziłem, że nie potrafi dotrzymywać danego słowa i bałem się że go stracę. Gdy strzeliłem focha powiedział, że się z tamtym nie spotka. Ale później było jakoś smutno między nami.

Pojechaliśmy wtedy wieczorem do Opola, żeby spędzić razem noc i nie rozstawać się po lekkiej sprzeczce. Emocje opadły.

6.

Spotykaliśmy się prawie codziennie. Maksymalnie było tylko dwa dni rozłąki. Głównie to ja przyjeżdżałem do niego do Lublina, sprzedałem wszystkie książki jakie miałem, żeby mieć na bilety na busa.

Było dużo fajnych randek:

Poszliśmy do Lubelskiej Filharmonii na spektakl muzyczny „La serva padrona”. To było niesamowite doświadczenie i do dziś zostały mi w głowie fragmenty jednej z piosenek — „dabada dabada, dibidi dibidi”.

Lodowisko i łyżwy. Przez godzinę jeździliśmy po lodzie trzymając się cały czas za ręce, bardziej chodziło o to, żeby utrzymać równowagę i się nie wywalić, ale fajnie było trzymać się za ręce publicznie.

Byliśmy w kinie na nowej wersji „Morderstwa w Orient Expressie”.

Kilka dni przed świętami dałem mu breloczek z grawerem „Będę zawsze przy tobie. Twój P.” Był bardzo zadowolony z prezentu.

Umówiliśmy się, że drugi dzień świąt spędzimy razem i z rodzinką zaprosiliśmy go do nas. W Boże Narodzenie byliśmy na obiedzie świątecznym u cioci partnera mamy-Michała niedaleko od nas. Wypiłem wtedy dwa kieliszki wódki. Pisałem z moim chłopakiem i okazało się, że może nawet dziś do mnie przyjechać. Bardzo się ucieszyłem, jednak nie było żadnego busa do Opola. Porozmawiałem z mamą, obiecała że po niego pojedziemy niebawem. Lecz minęło trochę czasu, a mama ciągle to odwlekała. Wkurzyłem się i wyszedłem po angielsku z tego domu.

Piechotą wróciłem do siebie i porozmawiałem z ciocią i poprosiłem, żebyśmy pojechali do Lublina. Powiedziała, że wypiła piwo i jest to niemożliwe. Powiedziałem, że ja nic nie piłem i mogę jechać (skłamałem). Zgodziła się i tak po raz pierwszy od zdania prawka miałem okazję prowadzić auto do Lublina.

Dzięki cioci ta podróż była niezapomniana. Panikowała ciągle, że za szybko jadę, albo źle. Później przyznałem się że piłem. Zaczęła panikować. Śmiałem się z tej całej sytuacji, bo jej reakcja była zabawna. W końcu udało nam się dojechać pod Bricomana. B. tam na nas czekał. Zaparkowałem auto i wyskoczyłem go przytulić. Chwilę musiałem odpocząć, bo ciocia dodatkowo mnie zdenerwowała.

No i wróciliśmy do Opola. Został u nas na resztę świąt.

W drugi dzień świąt siostra, mama i jej partner pojechali do babci, gdzie jak się okazało zaręczyli się. Ja, mój chłopak, ciocia i babcia siedzieliśmy sobie razem przy stole i oglądaliśmy telewizję.

Później we dwóch obejrzeliśmy mój ukochany film „Gwiazd naszych wina”. Wieczorem wrócili narzeczeni i razem spędziliśmy świąteczne popołudnie.

To były najmagiczniejsze i najromantyczniejsze święta zupełnie jak te w filmach „Listy do M.” czy „To właśnie miłość”.

7.

A następnie był Sylwester, pożegnanie 2017 roku, który okazał się najlepszym w moim życiu. Poznałem miłość swojego życia. Kolejny ważny dzień w roku, który mogliśmy spędzić razem. Tego dnia dostałem swoje pierwsze auto — Nissana 100NX. Zabrałem go wtedy na wieś do Zakrzowa, gdzie spędziłem pierwsze 13 lat swojego życia. Chciałem mu pokazać dawny dom i okolicę, później pokazałem mu Szkołę Podstawową w Braciejowicach, do której chodziłem.

Impreza sylwestrowa miała być w pokoju mamy i jej narzeczonego. Goście to: ja, mój chłopak, siostra, ciocia i córka Michała. Babcia nie chciała przyjść na piętro. Mieliśmy jedzonko i alkohol, dobrą muzykę. Tańczyliśmy do utworów z telewizyjnych koncertów. Było bardzo wspaniale. O północy wyszliśmy na balkon z szampanem.

Po mniej więcej miesiącu związku doszliśmy do wniosku, że dystans 50 km nie sprzyja naszej relacji i trzeba coś zrobić. Wpadłem na pomysł, że rzucę szkołę i znajdę pracę w Lublinie. Razem coś wynajmiemy. Nawet wtedy próbowałem pożyczyć kasę od kuzynki i cioci, kłamiąc. Byłem w stanie zrobić wszystko żebyśmy mogli być blisko siebie. Ale mój chłopak później przemyślał wszystko i doszedł do wniosku, że raczej łatwiej będzie, jeśli to on się do mnie przeprowadzi. Wystarczyło tylko złożyć wypowiedzenie w pracy i porozmawiać z właścicielką pokoju. Prędzej czy później znajdzie pracę w Opolu Lubelskim.

Byłem wniebowzięty! Chciał dla mnie wszystko poświęcić. Porozmawiałem szczerze z mamą i ciocią na ten temat i o dziwo zgodziły się, żeby zamieszkał z nami.

Nie czekając dłużej, złożył wypowiedzenie w pracy i powiedział pani Bożence, że się wyprowadza.

Byłem bardzo szczęśliwy. Teraz będę miał go codziennie. Teraz będziemy już zawsze razem!

8.

Miałem duży problem z tym że pali fajki. Wymusiłem na nim rzucenie papierosów, nawet kupował różne tabletki. Kilka razy jak znalazłem u niego fajki, to wyrzucałem do kosza i łamałem na pół. Okłamywał mnie, że już nie pali.

Wyczułem zapach papierosów na jego palcach. Wmawiał, że się mi wydaje i zaprzeczał, że pali. Nie wytrzymałem tego kłamstwa i uderzyłem go z liścia. Nie wiem co wtedy we mnie wstąpiło, ale miałem dość jego małych kłamstw.

Aż w końcu sam zacząłem palić, żeby się na niego nie denerwować.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 26.04