Kilka słów od autorki
Minęło już trochę czasu, odkąd ostatni raz w ogóle myślałam o tej historii. Proza życia robi swoje. W natłoku spraw człowiek zupełnie zapomina o tym, co kiedyś było jego codziennością. Ale może tak właśnie wygląda proces leczenia z traumatycznych wydarzeń — któż to wie?
Doskonale wiecie, że ta opowieść jest dla mnie ważna. Nie tylko dlatego, że znajdziecie w niej wiele wątków, które zostały zaczerpnięte z realnego świata. Cała reszta to fikcja, ale jakże ważna fikcja. Za całkiem zabawne uważam swoje własne słowa „Jeśli ktoś poczuje się urażony tą historią — niech wróci do tego momentu, bo nie mam zamiary przepraszać”. Mam na myśli, iż faktycznie nadal nie mam zamiaru przepraszać, ale… Tylko dlatego, że największa kara za to wszystko została wymierzona właśnie mnie. Długo zajęło mi pogodzenie się z tym i gdy względnie czułam spokój, jakiś czas temu ta historia postanowiła mnie dogonić raz jeszcze.
Człowiek robi się naprawdę miękki, gdy nocami nie może zasnąć i w łóżku przewraca się z boku na bok. A nasz umysł tylko podsuwa nam to, czego najbardziej w życiu żałujemy. Jakbyśmy o to prosili… Załóżmy więc, że tamta sierpniowa noc właśnie taka dla mnie była. Ignorowanie tematu i nakręcanie spirali nienawiści do samej siebie nie może wiecznie trwać. Właśnie chyba dlatego zdecydowałam się podczas kolejnej, tym razem grudniowej nocy, na to, by zamknąć ten temat raz, a porządnie. Podczas KOLEJNEJ, grudniowej nocy pomyślałam o sobie z czasu, gdy miałam te naście lat. Poczułam nagłą potrzebę przytulenia tej małej, zagubionej nastolatki, którą byłam. Chciałabym jej powiedzieć, że w żadnym stopniu to, co się wtedy wydarzyło, nie zdefiniowało jej jako osoby. Może tylko wzmocniło jej charakter, a może sprawiło, że dzisiaj jest osobą, którą powinna się stać.
Tak więc znowu tutaj jestem. We wspomnieniach, które dzisiaj już wyblakły, a przecież kiedyś sprawiły mi wiele bólu. W urwanych rozmowach. W gorących łzach. W nieprzespanych nocach. Jestem w miejscu, w którym kiedyś nie chciałam się znaleźć.
Cytując samą siebie — może czasem powinnam się zamknąć, ale pisania nikt mi nie odbierze.
I
1. Jak zostałam frajerką?
Chora od gadania tych wszystkich ludzi
Chora od całego tego hałasu
Zmęczona tymi fleszami kamer
Zmęczona byciem pewną siebie
Teraz moja szyja jest wyciągnięta wysoko w górę
Błagając o dłoń, która się wokół niej zaciśnie
Udusiłam się już swoją dumą
Więc nie ma nad czym płakać
Halsey „Castle”
październik 2014
Michalina
— Ale coś tu wali — wypalił Rafał, gdy podeszłam do grupki moich szkolnych znajomych. — Ach, to ty Michasia. To ty tak walisz. — spojrzał mi w oczy.
Skończyłam właśnie angielski i miałam iść na matmę. Popatrzyłam na niego oszołomiona. Popatrzyłam na twarze moich znajomych. Oni patrzyli na mnie, ale zlali temat i po chwili ciszy kontynuowali rozmowę. Tak, jakby Rafi właśnie mi nie dowalił. Odczekałam, aż się rozejdą i szarpnęłam go za łokieć.
— Dlaczego? — szepnęłam. — Co ty sobie myślisz?
Roześmiał się głośno.
— Zaraz spóźnisz się na matmę. — syknął i też sobie poszedł.
Poczułam, jak pieką mnie policzki. Siłą zmusiłam się, by dogonić swoją klasę i jak zawsze usiąść w ostatniej ławce pod oknem. Dupek. Skurwiel. Kiedyś będzie tego żałował. Próbowałam się uspokoić, ale siedziałam z posępną miną, wpatrując się w podłogę.
Zamknęłam oczy, czując, że zaraz się rozpłaczę. Metoda trzech wdechów i czterech wydechów nie skutkowała. Nic nie skutkowało. Chciałam już być w domu, by zatopić się w kołdrze i kocach i wyć. Wyć głośno, jak każdego wieczoru. Jak każdej nocy. Wyć tak żałośnie, ale cicho, by nikt nie słyszał.
Skończyłam lekcje i z kopyta ruszyłam na autobus. Nie chciałam, by ktokolwiek mnie zaczepiał. Nie miałam siły walczyć, nie tylko tamtego dnia.
Od czego to się zaczęło?
Tamtego dnia miałam jakieś trzynaście lat. Byłam w pierwszej gimnazjum. Właśnie przyszłam na lekcję wf-u. Nie lubiłam wf-u. Nigdy. Byłam wysoką osobą, miałam potężne uda, wielki tyłek i małe cycki. Okay, miałam trzynaście lat i mogłam liczyć na to, że mój los się nade mną zlituje i to się zmieni, ale przecież to były jakieś głupie życzenia, które nigdy się nie spełniły. Zawsze coś było ze mną nie tak. Byłam za wolna, za wolno się ruszałam, miałam beznadziejne poczucie humoru, ubierałam się w za luźne dżinsy, nie malowałam się, miałam za dobre serce.
I tłuste włosy. Nie zrozumcie mnie źle — nie miałam problemów z higieną. Ale nie widziałam problemu w tym, by nie myć włosów dwa razy dziennie. Myłam je trochę rzadziej. Zawsze były długie i gęste, blond grzywa przysłaniała mi oczy.
Nauczycielka podzieliła nas na dwie grupy. Jak zawsze trafiłam do tej gorszej. Tam, gdzie nie było ciebie, Adrianno.
— Umyłabyś w końcu te kudły — burknęłaś w moją stronę. — Nie wstyd ci, że tak łazisz?
Zatkało mnie. Zawsze myślałam, że jestem osobą, która jest dla każdego miła (ok, poza żenującym wybrykiem z czwartej klasy, kiedy to podrzuciłam jednej z moich znajomych liścik z wyzwiskami, podpuszczona przez inne koleżanki) i nie sądziłam, że w tamtym momencie mój świat runie. To mnie kurewsko zabolało. Tak bardzo, że pamiętam o tym do dzisiaj. Popatrzyłam na ciebie, Adrianno, czując łzy w oczach. Nie rozumiałam tego. Zrobiłam coś nie tak? Dlaczego musiałam tego słuchać? Usiadłam pod drabinkami, roniąc łzy tak wielkie jak grochy, próbując ukryć to przed resztą uczniów z sali gimnastycznej. To właśnie wtedy coś po raz pierwszy we mnie pękło.
Aczkolwiek, być może pierwszy raz był wtedy, gdy mama kupiła mi pod szkołą watę cukrową. Miałam mieć jeszcze jedną lekcję, a pan rozstawiał swoje stoisko i robił watę dla uczniów za drobne pieniądze. Prawdopodobnie to była jesień, miałam może z osiem lat. Mama kupiła mi tę watę. Dzwonek zadzwonił i tłum uczniów ruszył w stronę wejścia do budynku. Tak się cieszyłam z tej waty. Moja mama cieszyła się moim szczęściem. To nie potrwało długo. Wchodząc do szkoły, straciłam tę watę. Nic wielkiego, powiecie. Zabrał mi ją brat mojego rówieśnika, młody, szkolny chuligan. Przestałam się uśmiechać, wpadłam w taką histerię, że nauczycielka długo uspakajała mnie na lekcji.
Nie wiem dlaczego, ale poczułam się tak, jakbym zawiodła moją mamę. Widziałam jej uśmiech, gdy stałyśmy w kolejce. Do dzisiaj go widzę. Nigdy jej o tym nie powiedziałam, ale ta myśl wraca do mnie co jakiś czas i burzy mój spokój. Byłam słabsza.
Wiele razy. Wtedy, gdy mama szykowała mi owoce do szkoły — śliwki, jabłka, mandarynki, a potem ten sam szkolny chuligan mi je wyrywał z opakowania na drugie śniadanie i z nimi uciekał. Pamiętam te przeklęte śliwki węgierki zbierane przez mamę wieczorami spod drzewa. Zawsze myślała, że je zjadłam, a tymczasem ten śmieć mi je zabierał. Wiecie, ile razy w pierwszej gimnazjum się ze mnie śmiali? Trzy tysiące. Codziennie, kilka razy dziennie. Nie wiem z jakiego powodu. Być może dlatego, że miałam dobre oceny. Być może dlatego, że byłam raczej cichą osobą. Nie wiem. Wtedy naprawdę myślałam, że jestem frajerką, która zwyczajnie sobie na to zasłużyła. Codziennie musiałam patrzeć na ligę szyderców, która bezlitośnie wyrzucała na mnie kubeł śmieci. Nie dosłownie, w przenośni. Zawsze było coś nie tak.
Właśnie przez to moja osobowość i wiara w siebie upadła. Starałam się to ignorować, ale oni nie ignorowali. Śmiali się ze mnie. Czułam się samotna. Nie miałam bliskich przyjaciół, poza moją kuzynką Julką. Ale nie mówiłam jej o tym. Po co? Nikomu nie mówiłam. Już wtedy uśmiechałam się na pytania o szkole i udawałam, że jest w porządku, chociaż w środku ściskało mnie z rozpaczy. Swoje smutki topiłam w książkach wypożyczanych z biblioteki.
Otworzyłam oczy. Skoro streściłam wam połowę mojego żałosnego wchodzenia w bycie nastolatką, mogę pójść o krok dalej. Otarłam łzy. Była w mojej klasie jedna osoba, którą lubiłam. Nazywała się Marcelina. Była dobrą uczennicą i mądrą dziewczyną. Wiedziałam w głębi ducha, że chciałabym mieć taką przyjaciółkę jak ona, ale nigdy jej tego nie powiedziałam. Czasami tego żałuję, być może moje życie wyglądałoby teraz inaczej.
Będąc w drugiej klasie gimnazjum, miałam tak serdecznie dosyć, że postanowiłam się poddać. Co zrobiłam? Zamiast urządzić raban stulecia z powodu tego wyżywania się na mnie, zaprzyjaźniłam się z Adrianną. To oczywiście dosyć wyolbrzymione stwierdzenie. Myślałam, że w ten sposób polepszę swoje frajerskie życie. Nie myliłam się. Adrianna przestała mi ubliżać, a nawet broniła mnie kiedy było trzeba. Ale ja nigdy jej nie lubiłam, bo ciągle pamiętałam o jej raniących słowach. Spędzałam z nią czas, ale każdą pieprzoną chwilę udawałam. Udawałam, że interesuje mnie to, co mówi, jak się śmieje i była pomiędzy nami ściana. To właśnie przez nią nauczyłam się udawać i dzisiaj mogę udać każdego, kogo sobie wymarzę. Mogę być zimna i kochana i sukowata i wspaniała. Zależy od tego, jaka chcesz bym była.
Nasze drogi rozeszły się po gimnazjum. Poszłam do liceum, ona do technikum. W dwóch różnych miejscowościach. Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. Uwolniłam się od niej.
Nie na długo.
Ale zawsze.
2. Jak zbudowałam nową siebie na kłamstwach
październik 2014
Michalina
Urywki tych wspomnień dosyć często mi towarzyszyły. Były jak ropiejąca rana, której nie umiałam zaleczyć. A jak wiadomo — nieleczona i w takim stanie — po jakimś czasie zaczynała gnić i choć początkowo nie było to uciążliwe, to po kilku miesiącach zamieniało się w coś, czego musisz się pozbyć, zanim ogarnie cały twój organizm i doprowadzi do jeszcze większych komplikacji. Tylko że ja byłam nastolatką i nie miałam pojęcia, co z tym zrobić. Prawdopodobnie wielu moich rówieśników przechodziło przez podobne piekło każdego dnia, nikt się nimi nie interesował albo nie wiedzieli, jak prosić o pomoc. Ja też nie byłam tego pewna. Bałam się, że cała sytuacja obróci się przeciwko mnie. Bałam się mówić o tym głośno, bo przecież moje problemy i wszystkie te przykre sytuacje były niczym przy prześladowaniu wyższej rangi. Nikt mnie przecież nie bił, a słowne docinki… no cóż, będę ze mną przez całe życie, prawda? Musiałam tylko nabrać odporności, wykształcić w sobie jakąś siłę, która sprawi, że wcale nie będę się tym przejmować.
Ale ja nie umiałam tego zrobić, więc tkwiłam w tym gównie przez kilka następnych miesięcy, czując zmęczenie tak duże, że brakowało mi sił.
Ale na wycie w poduszkę to już znajdowałam energię. Była to jedyna rzecz, która trzymała mnie wtedy przy życiu i sprawiała, iż mogłam poczuć siebie. Ten ból, gdy płakałam, przybierał fizyczną postać i to taką, która sprawiała, że czułam się, jak człowiek, a nie jak duch, który tylko egzystuje, a nie żyje.
Obudziłam się, bo usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Tata stał w drzwiach.
— Wstawaj — powiedział. — Już piąta czterdzieści.
Co? Dałabym słowo, że dopiero się położyłam. Westchnęłam i wyszłam z łóżka. Musiałam szybko zasnąć, wykończona płakaniem. Jak to możliwe, że ci ludzie nic nie słyszeli od dwóch lat? Tak właśnie wyglądała większość moich dni. Zjadłam śniadanie, wypiłam kawę i mogłam ruszyć do szkoły. Padał deszcz, była połowa października.
— Jak się trzymasz? — zapytała Klara, gdy zmieniałam buty.
— Okay. — mruknęłam.
Popatrzyła na mnie.
— Ale ci dowalił wczoraj, padalec jebany. — warknęła zdenerwowana.
Machnęłam ręką. Nie umiałam się bronić. Nienawidziłam swojej wrażliwości. Byłam tak styrana, że mogli mi nawrzucać najgorszych obelg, a ja nie walczyłam. Nigdy nie walczyłam. Byłam słaba. Bez końca zastanawiałam się, czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie, ale nie umiałam tego pojąć.
Poszłyśmy na lekcje. Nie byłam zbyt lubianą osobą w klasie. Nie wiem czemu. Być może byłam lekko dziwna, a może po prostu nadal byłam frajerką. Któż to wie?
Zauważyłam u siebie dziwną przypadłość. Nigdy nie było przy mnie zbyt wielu ludzi. Nie takich, za którymi mogłabym bez wahania wskoczyć do ogniska. Dlatego, gdy coś mi nie wychodziłom w głowie wymyślałam sobie przyjaciół — nie robiłam tego celowo, ale mimowolnie. Przecież nikt nie mógł mi tego odebrać. Mogłam być, kim chcę i robić, co chcę. Milion razy wyobrażałam sobie, jak wyrzucam Adriannie to, co o niej myślę. Chociaż w życiu nigdy bym jej tego nie powiedziała, bo to oznaczałoby wojnę i mnóstwo raniących słów.
A kto sam z siebie skazuje się na poligon?
Myślę, że właśnie od tego to się zaczęło. Od tworzenia w głowie światów, postaci i wydarzeń, które nigdy nie istniały. Początkowo były to tylko krótkie i urwane scenki. Miałam stały zestaw bohaterów w mojej głowie. Miałam też swoje alter ego — które, choć wyglądało tak, jak ja — było ulepszoną wersją mnie. Było kimś odważniejszym, bardziej pyskatym, oczywiście bardziej lubianym. Było wersją mnie, którą chciałam zawsze być, a którą nie byłam. I to tak dobrze zakorzenioną w mojej głowie, tak dobrą w udawaniu lepszej, iż czasami te moje nocne przemyślenia mieszały mi się z tym, co działo się w prawdziwej rzeczywistości. Człowiek, gdy doświadcza tak dużej dawki bólu każdego dnia, chce uciekać w miejsca, które są mu przyjazne. Chce otaczać się ludźmi, którzy będą go lubić i akceptować. Nic dziwnego, że spędzałam w swojej głowie więcej czasu, niż powinnam. Traktowałam to jak świat, do którego nikt nie ma dostępu. Jak swoją odskocznię od szarego i gównianego świata, w którym żyłam. Traktowałam to jak swoją świątynię. Tylko że… po jakimś czasie nawet to stało nieco męczące. Chciałam, by ta wymyślona rzeczywistość stała się tym, co naprawdę się dzieje, a nie była tylko urojeniem. Pewnego wieczoru, pierwszy raz od dłuższego czasu, zamiast płakać, po prostu usiadłam przy biurku w swoim pokoju i postanowiłam, że to najwyższa pora, by ten swój wymyślony świat wcielić w życie.
I choć wydawało mi się to genialnym pomysłem, nigdy nie pomyślałabym, iż będzie to miało dla mnie dokładnie odwrotne skutki, niż sobie to założyłam.
Zaczęło się tam, gdzie z pozoru było to najłatwiejsze, czyli w internecie.
Lata pokazywania swojej wymyślonej rzeczywistości nauczyły mnie, iż ludzie są w stanie uwierzyć w wiele rzeczy o tobie. Nawet jeśli nie było w tym ani krzty prawdy.
Musiałam jakoś urzeczywistnić swój wymyślony wizerunek. Musiałam zrobić to, by uwierzyli mi w to, iż jestem prawdziwa. Zaczęło się niewinnie — od założenia Tumblra i Instagrama. Na czasie były wszystkie te zdjęcia w stylu aesthetic, kolorowe włosy, jakieś romantyzowanie życia. Wszystko podszyte nutą dramatu, rozpaczy i smutku.
Tak więc, w trzeciej klasie liceum, gdy moją kompanką w niedoli stała się niebiesko-włosa Klara, ja do niej dołączyłam z farbowaniem i dosyć szybko stałam się dziewczyną z lawendową grzywką. Nie przeszło to bez echa — zwłaszcza w szkole. I tak uważali mnie za dziwaczkę, więc chyba nie robiło mi to większej różnicy. Jak się bawić, to na całego. Zresztą, po jakimś czasie przestało mnie to interesować. Liczyło się tylko to, by wrzucić na Insta nowe zdjęcie, które było dowodem na to, iż żyję i mam się dobrze. A że rzeczywistość była nieco inna — kogo to obchodziło?
Tak więc, w kilka miesięcy, stworzyłam nową, internetową siebie. Nie spodziewałam się, iż może być to takie proste. Wystarczyło dać ludziom zdjęcie swojej pięknej buźki, podzielić się jakimś ckliwym cytatem i proszę — śledziło mnie niemal dwadzieścia tysięcy osób. Było to niemałym szokiem dla osób ze szkoły. No bo jak to, ktoś patrzył na takiego dziwaka, jak ja i jeszcze to lubił? Och, ile mi to dodało odwagi. Parszywe śmiecie, i co? Tak długo wmawialiście mi, że jestem zerem, a okazało się, iż prawda chyba jest nieco inna. Taką miałam nadzieję i motywowana swoimi osiągnięciami, brnęłam w to dalej.
Tylko że nikt mi wtedy nie powiedział, iż nie da się zbudować nowej siebie na urojonych wyobrażeniach, zakłamywaniu rzeczywistości i na dodatek z gnijącą raną w środku.
To w jakiś sposób mnie definiowało. Lubiłam robić szum wokół siebie w sieci. Nieważne gdzie, ważne, że się udawało. Ktoś z boku mógłby nazwać mnie atencyjną suką, ale prawda jest taka, że ja po prostu potrzebowałam ludzi. Chociaż ich nienawidzę. Ale chciałam, by na mnie patrzyli i mi zazdrościli. Tak, jak ja zazdrościłam im, gdy byłam zrozpaczona. Bo tak było — zazdrościłam innym, że nie są mną i nie muszą babrać się w tym całym gównie, którego byłam bohaterką. To pojebane, wiem. Ale jestem pełna takich sprzeczności.
Z czasem Tumblr i Insta nie były wystarczające. Szybko uzależniłam się od pozytywnych słów, jakie czytałam o sobie w komentarzach na tych dwóch portalach. Chciałam, by to się rozwijało. Bo gdyby się rozwinęło tak, jak chciałam — mogłabym uwierzyć w to, że ta popularna dziewczyna jest mną. A to wydawało mi się genialnym pomysłem. Lepszym, niż zmierzenie się ze swoimi demonami. Wolałam po prostu udać, iż one nie istnieją i zamienić je nowymi.
Tak powstało moje konto na ask.fm. Myślę, że każdy z was kojarzy co to za strona, ale gdybyście jednak nie wiedzieli — można tam odpowiadać na pytania i zadawać je różnym ludziom. Prawdopodobnie mogłabym napisać oddzielną książkę na temat tej strony internetowej, bo to, co się tam wyprawiało, zasługuje na długą opowieść. I to wcale nie taką przyjemną, jak mogłoby się wydawać. Tylko że ja stałam się jej bohaterką.
To był jeden z moich najbardziej ulubionych portali w tamtym czasie. Akurat skończyłam lekcje i mogłam wrócić do domu. Do swojego popieprzonego, wirtualnego świata, w którym niewiele się liczyło.
Byłam tam niekwestionowaną królową za czasów liceum. Mogłam wypowiadać się na różne tematy, nie tylko te błahe. Ludzie interesowali się moją opinią, co bardzo łechtało moje ego. W końcu gdzieś się liczyłam.
Niestety, oprócz fajnych pytań dostawałam masę anonimowego hejtu, co doprowadzało do niekończących się gównoburz i wodospadu obelg pod moim adresem. Kiedyś próbowałam przeanalizować powody, przez które ktoś nazywał mnie dziwką albo świruską. Wiem, że wiele tych słów pochodziło od moich realnych znajomych, bo niemożliwe wydawało mi się, by ktoś, kto mnie nie zna, bawiłby się w takie rzeczy. A ci, co mnie znali — raczej nie powiedzieliby mi tego w twarz. No, chyba że byliby tacy, jak Rafi. On tam się nie patyczkował w swoich obelgach. Przeszywał moje ciało palącym spojrzeniem i przystępował do ataku. I nie miał żadnych skrupułów. Ale z czasem jego słowa nie były już takie bolesne. Widział, że mam teraz broń w postaci szumu w sieci i zobaczył, iż jestem nieco silniejsza, niż zakładał. Ja też powoli zaczynałam wierzyć w to, że mój plan zadziałał i że każdy może mi po prostu naskoczyć.
Dlatego tamten czas wspominałam całkiem dobrze. Wszystkie moje konta w social mediach roiły się od mnóstwa zdjęć. Wszystkie musiały być w jednym stylu, bo tego się trzymałam. Wszystkie romantyzowały moje życie, choć to nie było ani trochę ładne, a tym bardziej estetyczne. Każdego wieczoru serwowałam swoim obserwatorom nowe posty, które wpadały w viral i krążyły między ludźmi. Moje ego było nakarmione i dzięki temu nic innego nie miało żadnego znaczenia. Ba, ja zupełnie nie żałowałam swojego zachowania. Nie żałowałam tego, że ktoś domyśli się prawdy o moim życiu. Właściwie to byłam całkiem ostrożna i dobrze grałam. Nie chciałam tego stracić. Musiałam planować swój każdy krok tak, by nikt niczego nie podejrzewał.
Ale pod postacią tej odważnej Michaliny, nadal kryła się ta mała, zagubiona dziewczynka, która gdzieś w głowie miała te wszystkie słowa, którymi była karmiona latami. One nie zniknęły. Ba, spychałam je gdzieś w ciemne zakamarki duszy, ale im bardziej starałam się to zrobić, tym bardziej to do mnie chciało wrócić. Przecież „nowa ja” była tylko wymysłem. Nie rozwiązywała moich problemów, tylko je maskowała. A pod maską czasami robi się duszno i ciasno i chcesz ją po prostu zdjąć.
Więc nadal miewałam takie noce, które roiły się od łez, smutnych repostów na Tumblr i rozmyślań na temat chujowego życia. To dawało mi ulgę. Mogłam na Tumblrze znaleźć ludzi, którzy czuli się tak, jak ja i to było pokrzepiające. Nie byłam sama w tym bagnie. Ba, za to mogłam sama dzielić się swoimi smutnymi rozkminami, a tych miałam wiele. I każda z nich lądowała na Tumblr, choć często udawałam, iż to wcale nie są moje słowa. Ale zapisane jako cytat… nie wzbudzały podejrzeń. Więc pasowało to do mojego zmyślonego wizerunku. Stosowanie półprawd wydawało się być idealnym sposobem, by zagłuszyć pojawiające się czasami wyrzuty sumienia. Bo przecież nie kłamałam, ale też nie mówiłam wprost. To wydawało się być świetnym rozwiązaniem na wypadek, gdyby ktoś coś odkrył. Wytrącało to broń z rąk każdego hejtera. Bo łatwiej byłoby mi udowodnić, iż to półprawda, niż że to nie jest kłamstwo, co nie?
Jak widać, całkiem dobrze sobie to wtedy przemyślałam. Miałam plan, którego trzymałam się za wszelką cenę. Myślałam, że to wystarczy, by zażegnać swoje stare, gówniane życie.
Tylko, iż naprawdę — nie da się zbudować nowej siebie na czymś tak fałszywym.
Zawsze pojawi się ktoś, przy kim stracisz kontrolę i chlapniesz za dużo.
A to będzie początek twojego końca.
3. Cobain i kłopoty
Ponieważ wyobrażam sobie ciężkość Twoich żeber
kiedy leżałeś pomiędzy moimi biodrami na tylnym siedzeniu
Wyobrażam sobie łzy w Twoich oczach
Halsey „Roman Holiday”
październik 2014
Michalina
Była końcówka miesiąca. Jak co wieczór, odrobiłam wszystkie prace domowe i rozsiadłam się przed laptopem, by dalej grać niesamowitą Michalinę przed internetową publicznością.
Cóż z tego, że powinnam mieć na imię Depresja, a nie Michalina.
Tamtego dnia przejrzałam swoją skrzynkę na ask.fm i dostrzegłam w niej śmiałą propozycję.
Od PatrykCobain: Ten kok w moich rękach długo by nie przetrwał.
— Że co? — pisnęłam pod nosem.
Rozejrzałam się nerwowo po swoim pokoju, mając wrażenie, że ktoś mnie usłyszy, ale tak się nie stało.
Okay, normalnie kazałabym mu wypierdalać. Nigdy nie pozwalałam sobie na to, by jacyś zboczeńcy albo co gorsza, fetyszyści do mnie pisali. Nie pozwałam sobie na żadne, prywatne spoufalanie się, bo nawiązywanie więzi było ryzykowne, ale wtedy… Przejrzałam jego profil od A do Z, zastanawiając się, czy mój awatar nie jest zbyt wulgarny. Ale nie był. Ja we flanelowej koszuli mojego taty z kokiem, tak samo podkrążonymi oczami jak każdego dnia i moim kolczykiem w nosie.
Niemniej jednak poczułam znaczące ciepło w serduszku i od razu moja zimna natura kazała mi się ewakuować.
Ale nie zrobiłam tego. Jestem pełna sprzeczności i gdy moje serce mówi „Tak, ruchaj go”, a rozum podpowiada „Uciekaj, gdzie pieprz rośnie — ten facet to kłopoty”, wybieram opcję numer jeden.
Dlatego po niecałej godzinie wesoło rozmawiałam z nim na Facebooku. Pochodził z mojego miasta, ale czasowo był na stypendium w Warszawie. To miasto również sprowadzało na mnie diabelskie tarapaty — i wtedy, i później. Po dwóch godzinach wiedziałam o nim prawie wszystko. Obserwował mnie od jakiegoś czasu i był aż za bardzo pewny siebie, bo sądził, że zostanę jego dziewczyną.
Szkoda, że dupek miał rację i już dwa dni później zmieniłam status z wolnej na w związku.
listopad 2014
Michalina
— Ja tam nie wierzę w żaden twój związek — burknął Rafi. — Koleś ma Kurta Cobaina na profilowym. Nikt poważny sobie nie robi takich jaj.
Popatrzyłam na niego spod byka. No dalej, dawaj Miśka.
— Nikt nie prosił cię o zdanie. — odpyskowałam.
Rafi wybałuszył oczy i przez chwilę zastanawiał się nad moją reakcją.
— Wyszczekana się zrobiłaś. — prychnął.
— Spróbuj jeszcze raz się do mnie doczepić jak ostatni cham i prostak, to będziesz tego długo i okropnie długo żałował. — dodałam.
— Nie masz żadnego dowodu na to, by mi zaszkodzić, moja droga. — prychnął znów.
— Jasne — uśmiechnęłam się. — Zwłaszcza, że dwa dni temu jak ostatni pajac, prowadziłeś konferencję po pseudoefedrynie. Stosowne badania i możesz pożegnać się z Uniwersytetem Jagiellońskim.
— Suka — wymamrotał. — Suka. — dodał i odszedł.
— Wow — Klara poklepała mnie po ramieniu. — Nie poznaję cię.
Wzruszyłam ramionami.
— Mam nadzieję, że nie będziesz żałowała tej cudownej przemiany — dodała szybko. — Chodź do Maka, ciepłe fryty nas wzywają.
Był piątek, więc mogłam pójść z moją przyjaciółką coś zjeść.
— Jadę dzisiaj do Wawy. — przyznałam cicho.
Klara spojrzała na mnie badawczym wzrokiem.
— Do tego fagasa? — zapytała ostrożnie.
Pokiwałam głową.
— Wiesz — zaczęła. — Mam kilku znajomych w Kanzas, tak jak ty. Popytałam tego i tamtego o niego. Koleś podobno ma zryty garnek do granic możliwości.
Wywróciłam oczami.
— Nic mi nie będzie, uwierz — mruknęłam. — Nie z takiego szajsu potrafiłam się wygrzebać.
— Dobrze wiesz, że nie chodzi o to, by wygrzebywać się z jakiegoś szajsu — prychnęła. — Chodzi o to, by się nie ładować w ten szajs. Jesteśmy w klasie maturalnej. Chyba najwyższa pora ogarnąć dupę i zająć się poważnymi sprawami.
— I mówi to laska, która ciąga mnie po melanżach? — odcięłam się, nieco zbyt pochopnie.
Uniosła dłonie w geście poddania.
Szkoda, że jej wtedy nie posłuchałam.
Z bijącym sercem wysiadłam na dworcu Warszawa Zachodnia. Dochodziła dwudziesta trzecia. Spacerowałam przez kilka minut po peronie, ściskając telefon w dłoni. A potem go zobaczyłam i moje serce prawie stanęło.
Wyglądał jak mój ideał. Był wysoki, był brunetem i w jego oczach dostrzegłam… Nie wiem, co to było, ale przepadłam.
— Kwiaty dla mojej Courtney. — wręczył mi bukiet moich ulubionych stokrotek.
— Wybacz, nie mam dla ciebie Fendera. — uśmiechnęłam się.
— Wystarczysz mi w zupełności. — powiedział, obejmując mnie z całych sił.
Co mogło być w nim złego?
Podczas trwania stypendium mieszkał w jakiejś rodziny. Dzielił dom z jakąś dziewczyną, miała na imię Zuzia i była młodsza od nas o trzy lata. Wyglądała mi na typową kujonkę i byłam pewna, że się w nim podkochuje, co na samym początku wywołało we mnie zazdrość. Czasami po prostu czujesz to, gdy jakaś laska patrzy na TWOJEGO faceta tym spojrzeniem, które sama masz i wykręca cię z zazdrości.
Ale nie tak, jak myślicie. To uczucie było tak silne i niszczące, zakręciło mi się w głowie, gdy tylko zobaczyłam, jak ona na niego patrzy. Byłam pewna, że słyszę jej płacz w poduszkę w nocy z soboty na niedzielę, kiedy to zmęczona po długim kochaniu się z Cobainem, próbowałam zasnąć.
Bruh, dziecinko. To ja tutaj mam kolorowe włosy, kolczyka w nosie, ubieram się jak grunge księżniczka, więc nawet nie próbuj mnie drażnić.
Wcześniej tak bym nie pomyślała.
Ale wtedy czułam się jak najjaśniejsza gwiazda na niebie. W końcu to, o czym śniłam — moje aesthetic życie i mój wymarzony chłopak — należało do mnie. Moje wielotygodniowe wysiłki nie poszły na marne, więc oczami wyobraźni skakałam z radości pod sam sufit. To nareszcie miało jakiś sens. Byłam czymś więcej, niż tylko szkolną frajerką. To było tak wszechogarniające uczucie, którego nie chciałam się pozbywać już nigdy więcej. I musiałam zrobić wszystko, by nikt mnie tego nie pozbawił.
W niedzielę wróciłam do domu i przysięgam, że to był ostatni szczęśliwy dzień w tym związku. Potem było już dużo gorzej.
Zaczęło się niewinnie. Pisałam mu, że idę z Klarą na piwo/zjeść coś/zrobić cokolwiek, a on dostał białej gorączki. Pisał, że okay, ale potem wyżywał się na mnie, cisnąc mnie w dużo gorszy sposób niż Rafi. Powodowało to u mnie mocny dysonans. Przecież mnie kochał. Dlaczego mówił takie rzeczy?
Nie lubił Klary. Nie lubił każdego, kto spędzał ze mną czas, a jeśli słyszał o jakimkolwiek facecie który, chociażby na mnie spojrzał, dostawał takiego szału, że na pewno by mnie rozszarpał, gdybym była obok. Przestałam mu mówić. O kolegach, potem o Klarze.
Kochałam go. Serio, kochałam go bardzo mocno. W mojej głowie utworzył się sprzeczny obraz. On, kochający mnie, spędzający ze mną czas kontra ten, który ze mnie szydził i mnie obrażał. To jasne, że kurczowo trzymałam się tego dobrego jego, z poczuciem humoru i nienagannymi manierami. Problem był tylko taki, że był dla mnie dobry raz w miesiącu, a przez resztę czasu robił ze mnie szmatę. Ale dla tego jednego razu znosiłam całe dnie wyzwisk i docinek. Bo wiedziałam, że nikt nie może być tak dobry, jak on, gdy nagradzał mnie jedynym dniem w miesiącu, jako najukochańszy chłopiec.
Straciłam przez to wszystkie nerwy, znajomych (nawet tych złych) i jakieś osiemnaście kilogramów, tak, że każdy łach na mnie wisiał jak worek na kiju. Nie spałam, nie uczyłam się, próbowałam poświęcać mu każdą minutę, chociaż był dla mnie totalnym bucem.
Potem okazało się, że jego wiecznie obniżony nastrój ma swój powód. Miał depresję, chociaż traktował to jak żart. To nie był żart. Mimo że rozumieliśmy się doskonale, to mi zaczęło się udzielać. W grudniu jedyne, o czym myślałam to to, że umrę. Umrę w zapomnieniu. Nic nie było takie, jak chciałam. Moja wychowawczyni straszyła mnie kuratorem, moi rodzice byli na mnie wściekli i po jakimś czasie sami odpuścili walkę o mnie. Zostałam sama z facetem, który terroryzował mnie psychicznie.
Mogłaś odejść.
Zabawne. Ktoś, kto przez całe swoje życie nie był kochany i każdy z niego szydził i w końcu poczuł się chciany przez drugą osobę, tak łatwo jej nie zostawi. Bałam się, że jak się rozstaniemy, to już nigdy więcej nikt nie będzie mnie chciał.
Sam ze mną zerwał przed sylwestrem, powodując u mnie stan agonii. Wyłam, dosłownie wyłam z rozpaczy. Nie dopuszczałam tej myśli do siebie. Bez końca katowałam się piosenkami Comy i Bring Me The Horizon, czytając nasze rozmowy. Na ulubionych żartach o śwince zamiast się uśmiechać, zanosiłam się kolejną falą płaczu.
Przeprosił mnie. Ale co z tego, skoro już nie byliśmy razem. Zakolegowałam się z Zuzią. Prawda o niej zwaliła mnie z nóg.
Od Zuzia: Nie będę mówiła, że jesteś głupia, bo zachowuję się dokładnie tak samo. Na początku było fajnie, co nie? Gadał ze mną o wszystkim, rozbudził moje zaufanie, a potem zaczął ze mną flirtować. Do diaska, mam 15 lat. Jak mogę myśleć o czymkolwiek poza egzaminami gimnazjalnymi? Potem dostałam chłód. Zimno, lód. Im lepsza dla niego byłam, tym bardziej on był oschły. To jedyny sposób, by go powstrzymać — musisz pokazać mu, że go nienawidzisz i nie potrzebujesz. Wtedy go zaboli. On myśli, że może mieć nas obie, a ostatecznie nie zasługuje ani na mnie, ani na Ciebie. Wiem, że jesteś na mnie wściekła, bo kręciłam się obok Twojego chłopaka, a nie powinnam. Ale żałuję. On jest urodzonym diabłem.
Rozwścieczyła mnie do granic możliwości tą wiadomością.
Od Zuzia: A o resztę się nie martw, postaram się, żeby nie przedłużyli mu tego stypendium tak, żeby zniknął z mojego życia raz na zawsze.
Wtedy uznałam, że jest wariatką. Zmieszałam ją z błotem i kazałam jej wypierdalać, dosłownie. Była dla mnie przeszkodą i gdy tylko o nie pomyślałam, gotowało się we mnie niesamowicie. Szkoda tylko, że jak zwykle nawet ona była rozsądniejsza niż ja.
Nie poznawałam samej siebie. Nie rozumiałam tego. Ktoś, kto był mój, nie mógł tak sobie o, po prostu odejść i to jeszcze do nic niewartej gówniary. Biłam ją na głowę swoim genialnym umysłem, piękną buźką i wszystkim innym, o czymkolwiek nie byłam w stanie pomyśleć. Nawet jeśli Cobain był skończonym psycholem — nadal go chciałam. Może wierzyłam w to, że mogę go naprawić. Nawet jeśli z pewnymi ludźmi nie da się tak zrobić, bo są zepsuci do szpiku kości. Ale widziałam w tym pewnego rodzaju misję. I było to o wiele ważniejsze, niż ja sama, moje krwawiące i gnijące wnętrze, szkoła i matura i cała reszta.
To był pierwszy sygnał, świadczący o tym, że sama wcale nie byłam taka święta, za jaką się uważałam. Wtedy uznałam to za znak mojego geniuszu, a dzisiaj… Dzisiaj wiem, że już wtedy miałam ze sobą problem, tylko go nie widziałam. I choć był to prolog do historii, która złamała mnie jako człowieka, całkowicie to zignorowałam.
Bo przecież nadal miałam „idealny” związek do uratowania, swoją fałszywą tożsamość w internecie i zmyślone życie we własnej głowie. I nie miałam zamiaru tego tracić.
4. Spędzasz mi sen z powiek, Michalino Bloomberg
Dodaj mi siły
Chcę ci pokazać co tracisz
Czy wystarczę
aby pozbyć się twoich
innych kochanków?
Years & Years „Desire”
styczeń 2015
Igor
Trafiłem na nią przez przypadek. Jawiła się jako osoba, którą mogła być zupełnie nierealna. Nikt nie jest w stanie być tak pięknym. Nikt nie miał tak mocno gnijącej osobowości, dosłownie tak, jak ja. Dostrzegałem to w jej wpisach na Tumblr. Widziałem to w jej postach na ask.fm. Westchnąłem. Powinienem już dawno temu pozbierać swoje życie do kupy, zamiast płakać za pomocą tych ckliwych notek na asku. Zaskakiwało mnie to. Nie mogłem przyznać się, że w ogóle wiem, co to za strona. To zupełnie nie pasowało do życia, jakie miałem. Tylko że to wszystko, co we mnie siedziało, musiało mieć jakieś ujście. Inaczej albo zapracowałbym się na śmierć, albo zaćpał, albo co gorsza — nigdy nie ściągałbym maski tego skurwiela, którym byłem dla innych ludzi. A wszystko przez to, że kilka razy w życiu pokochałem o wiele za mocno i za długo. Czasami zastanawiałem się, czym jest miłość, ale moja definicja zapewne była inna od definicji innych ludzi. A to za chuj nie mogło być dobre. Prawda?
Po nocach, zamiast spać, lądowałem na jej profilu. Ukrywała się pod wymownym nickiem „Dishevel”, ale nie zraziło mnie to. Każdy z nas miał w sobie trochę z wariata. A ona mnie intrygowała. Miała swoje zdanie, często inne, niż wszyscy. Postrzegała świat w dziwny i pokręcony sposób, ale nie było to przynajmniej nudne, tak jak inni ludzie, którzy oferowali swoje przemyślenia internetowi, a to mnie przyprawiało tylko o ból głowy. Nie była głupia. Wręcz przeciwnie. Czułem, że jest całkiem inteligentna, co było absolutną rzadkością na świecie. I na dodatek była taka piękna, jeśli wierzyć zdjęciu profilowemu, które prezentowało ją, siedzącą na schodach jakiegoś starego budynku, z fajką w dłoni, zadziornym spojrzeniem. Miała na sobie dżinsy i jakiś prosty, biały T-shirt, ale ta prostota tak mi się spodobała, że znowu nie mogłem przestać o niej myśleć. Ani o jej lawendowych włosach. Ani o kolczyku w małym, uroczym nosku.
Ani o tym, że do kurwy nędzy, ma chłopaka.
Dosyć miałem kłopotów na głowie.
Nie chciałem pakować się do życia obcej dla mnie osoby, bez pewności, że to odwzajemni. Nie byłem nawet pewien, czy dostrzegłaby moją obecność. Nie chciałem znowu zostać odrzucony i zraniony, chociaż ciężko było mi się do tego przyznać. Tak więc nie wychodziłem z ukrycia. Czytałem jej wpisy i śledziłem ją na Insta. Marzyłem o tym, by kiedyś dowiedziała się o moim istnieniu. Chociaż tego też nie mówiłem głośno. Po prostu uśmiechałem się pod nosem, widząc jej kolejne zdjęcie i post.
I choć nie może być moja, niech będzie szczęśliwa.
Myślę, że w moim kodzie jest błąd
Te głosy nie zostawią mnie w spokoju
Dobrze, moje serce jest złote, ale moje ręce są zimne
Halsey „Gasoline”
marzec 2015
Michalina
Niewiele pamiętam z wczesnej wiosny. Gdy człowiek siedzi w gównie po uszy, po jakimś czasie się do niego przyzwyczaja. Tak było ze mną. Zrobiłam się totalnie obojętna na to, co się ze mną i wokół mnie dzieje. Z czasem nawet dramy z Cobainem przestały robić na mnie wrażenie. Nawet to jak leżeliśmy w ferie zimowe pod kocem, oglądając American Horror Story, spłynęło po mnie jak woda po ścianie. Nie obchodziło mnie już, czy jest dla mnie słodki, tak jak wtedy, czy znowu wyzywa mnie od najgorszych. Tak, miałam uczyć się do matury, ale jeden tydzień spędziłam u Julki, a drugi u niego. Może dlatego, zamiast ogarnąć matmę, żeby ją przyzwoicie zdać, spałam całymi popołudniami i nadal kłóciłam się z Patrykiem. Klara przestała reagować, bo przecież i tak nic nie zrobiłabym sobie z jej słów i ostrzeżeń. Nie było dla mnie ratunku. Byłam pochłonięta przez dół o głębokości siedemnastu metrów i siedziałam w nim z moim facetem i Zuzią.
Przynajmniej było nam w miarę ciepło.
— Kiedy poznam twojego fagasa? — wyszłam ze szkoły i prawie odleciałam na widok Adrianny.
Nie kontaktowałyśmy się ze sobą prawie rok. Co ona tutaj robiła i czego chciała? Mało mi uprzykrzyła życie?
— Cześć? — mruknęłam niezbyt zadowolona z tego, co się tutaj dzieje.
— Słyszałam od chłopaków z kwadratu, że to niezły świr. — patrzyła na mnie zimno.
— Nie twój interes. — wyszeptałam w jej stronę i odeszłam.
Dlaczego wciąż go usprawiedliwiałam przed wszystkimi, chociaż wiedziałam, że jest zły? Naprawdę to było warte tego, że mnie nie odtrąci, chociaż cały czas to robił? Przecież nie byliśmy razem, chociaż wmawiał mi, że nie może beze mnie żyć. Zachowywaliśmy się jak para. Ale to był toksyczny związek.
Potem nadszedł kwiecień. Przełomowy miesiąc. Może dlatego, że Cobain przekroczył granicę. Dotarły do niego zdjęcia z mojej studniówki. Chciałam z nim na nią pójść, ale przecież wielki pan introwertyk się nie zgodził. Wkurzona ja zagrała mu na nosie. Na nerwach. Poszłam z moim kolegą, który od zawsze mi się podobał. Bawiłam się świetnie, ale nie pomyślałam o tym, jakie będą tego konsekwencje.
Wkurzył się. Byłam u niego w Wawie, ostatni raz, jak się okazało. Zwyzywał mnie od puszczalskich, chociaż nie zrobiłam nic złego. Stałam zszokowana w jego pokoju, podczas gdy on wpadł w szał, zrzucając rzeczy z szafek i demolując wszystko wokół.
Stałam jak sparaliżowana, gdy podszedł do mnie i rzucił mnie na łóżko. Chodzenie do szkoły wojskowej i moja chuda sylwetka nie mogły przynieść w takim połączeniu niczego dobrego. Nigdy nie był tak brutalny jak wtedy.
— Kocham cię, ale przynosisz mi zbyt wiele rozczarowania — powiedział po wszystkim, patrząc w moje oczy. — Spędzasz mi sen z powiek, Michalina Bloomberg.
Nie odpowiedziałam.
Następnego ranka świtem wyruszyłam na pociąg. Coś we mnie pękło. Napisałam wiadomość do mojego znajomego, by napił się ze mną wieczorem. Wszystko zaplanowałam szybko. Skoro odebrano mi godność, nie było sensu, bym dalej chodziła po tym świecie.
Piliśmy wino, dużo wina, słuchając Paramore i paląc papierosy. Gdy byłam już wystarczająco pijana, poszłam na górę do łazienki. Wyjęłam z torebki słoiczek z tabletkami.
Nie wiem, jak dużo ich wzięłam i nie wiem, jaką ilością alkoholu je popiłam. Nie wiem po jakim czasie mój kolega mnie znalazł, ale widocznie nie umarłam, skoro cały czas w głowie miałam słowa „Wytrzymasz, bo jesteś twardą suką”.
Wytrzymałam.
Autorem tych słów był Cobain. Człowiek, który jednocześnie doprowadził mnie do ostateczności i który był moją jedyną motywacją do życia.
5. Hell Boy
Ale czy czujesz się jak młody Bóg?
Wiesz, że nasza dwójka jest po prostu młodymi bogami
Będziemy latać ulicami ponad ludźmi
Halsey „Young God”
czerwiec 2015
Michalina
— Jak się trzymasz? — zapytała Klara, wchodząc na podwórko.
Zerknęłam na nią znad ekranu laptopa. Było ultra ciepło, dlatego siedziałam na werandzie, tak by zatapiać się w swoim internetowym życiu bez wyrzutów sumienia. Był wtorek, 9 czerwca. No i na werandzie miałam gniazdko, więc nie musiałam martwić się o brak zasilania dla laptopa.
— Jest okay. — mruknęłam.
— Nawet gdybyś znowu wylądowała na płukaniu żołądka to dalej mówiłabyś, że jest okay — stwierdziła smutno. — Przywiozłam nasz ulubiony sernik na ciemnym spodzie, więc liczę na kawę i plotki.
— Już wstawiam wodę. — uśmiechnęłam się, wstając z wiklinowego fotela zrobionego przez mojego dziadka.
Poszłam do kuchni. Pokroiłam ciasto, a gdy wszystko było już gotowe, wróciłam do Klary.
— Odzywał się do ciebie? — zapytała ostrożnie.
— Nie — przyznałam. — Nie od czasu, gdy dałam mu do zrozumienia, że mam go w dupie i już bardziej mi nie zaszkodzi. Uspokoił się po tym wszystkim, być może nawet jest mu głupio. Ale to już nie mój interes. — wzruszyłam ramionami.
Ostatnie dwa miesiące były dla mnie… ciche. Trudne. Nie tylko spławiłam Cobaina raz, a porządnie, ale też… Odcięłam się od wszystkich złych ludzi, którzy psuli mi krew przez lata. Siedziałam w domu, taplając się w swojej depresji. Taplałam się też na asku, bo dlaczego miałabym sobie tego żałować? Tak, spędzałam całe dnie przed ekranem laptopa, udając w necie, że jestem kimś, a byłam wrakiem człowieka.
Z terapii zrezygnowałam po trzech tygodniach. Z leków po dwóch. Czułam się po nich jak warzywo, nie miałam na nic siły i moje zachowanie tylko frustrowało moją rodzinę.
Wiecie, czego najbardziej żałuję? Że zawiodłam, tysiące razy. Ale te trzy lata to była jakaś porażka. Mam ochotę sobie dać w twarz za to, co wtedy wyrabiałam. Zamiast krzyczeć w poduszkę w środku nocy, tak by nikt nie słyszał i zamiast dusić się własnymi łzami, powinnam dostać w twarz. I to nie raz.
Wyobraźcie sobie, że musicie każdego dnia wstać, ogarnąć się, zjeść śniadanie, wyjść do szkoły, wytrzymać w niej i jeszcze czegoś się nauczyć, wrócić, zjeść coś, zrobić coś dla siebie, pouczyć się, pójść spać.
I wyobraźcie sobie, że po prostu na samą myśl o takim długim dniu, nie macie kurwa siły, by w ogóle wstać z łóżka. Nie wstajecie, zostajecie w nim, wychodząc tylko siku. Nie jecie, nie pijecie, płaczecie, użalacie się nad sobą. Znaczy się, z perspektywy czasu to było dla mnie użalanie, bo wtedy nie wiedziałam, że mogę czuć się inaczej. Po prostu leżałam tam, w najbezpieczniejszym dla mnie, miejscu, gapiąc się w sufit i śpiąc na zmianę. Rodzice wracali z pracy, a ja nie byłam w szkole, nie zrobiłam obiadu, więc oni się na mnie wściekali, a ja na nich, bo oni wściekają się na mnie, a ja mam kolejny zły dzień. To wszystko wyglądało, jak błędne koło i zupełnie nie wiedziałam, jak mam się z niego wydostać. Życie straciło dla mnie wszelkie barwy, wypełniała mnie rozpacz i szarość. I być może było mi tam całkiem wygodnie, ale ile można trwać w takim stanie?
Nikt przecież nie zrozumiałby.
Chyba właśnie tak można było podsumować te dwa miesiące.
Klara spaliła ze mną papierosa i wróciła do siebie, a ja mogłam z powrotem zatopić się w swoim fikcyjnym, askowym życiu. Tam przynajmniej nikt mnie nie oceniał, a jeśli już — albo tego nie czytałam, usuwając od razu niewygodne pytania i wiadomości, albo byłam wystarczająco chamska w swoich odpowiedziach. Lubiłam atencję i kontrowersję i szczerze mówiąc — nawet się z tym nie kryłam. Odświeżyłam stronę. Jedno nowe pytanie. Z kategorii, którą lubiłam najbardziej.
Hell Boy: Jaki był Twój ostatni przejaw wrażliwości?
Myślałam przez chwilę nad odpowiedzią, napisanie jej zajęło mi pięć minut.
„W piątek w cztery godziny przeczytałam książkę autorstwa Colleen Hoover pod tytułem „Hopeless” i ryczałam jak potłuczona. Początek zapowiada się jak romans, zwykłej (może nie do końca, biorąc pod uwagę zasady, jakie panują w jej domu) nastolatki Sky wraz z poznanym niedawno Deanem Holderem (który również ma swoją przeszłość, dosyć bolesną). Ich rozmowy, błyskotliwe i burzliwe, subtelne podstępy i próby Sky ukrycia uczucia są bardzo zabawne… ale potem, mniej więcej od połowy książki zaczyna zmieniać się to w niezły kryminał i zaczyna się wyścig z czasem(?). Trudno mi to określić, to trzeba przeczytać. Książka jest pisana z punktu widzenia Sky, ale jest też jakby druga część — „Losing hope” — pisana z punktu widzenia Deana Holdera. Tutaj dopiero można się uśmiać (zwłaszcza z kwestii wypowiadanych przez Daniela, dla mnie i Julki słowo Kopciuszek nabiera teraz innego znaczenia, śmiejemy się z tego głośno i śmiać się będziemy jeszcze głośniej) i wiele się wyjaśnia. Podoba mi się pomysł napisania opowieści z dwóch perspektyw — jej i jego, bo można zajrzeć w ich umysł, wiedzieć, co myślą i z pozoru te same zdarzenia można inaczej interpretować. Pierwszą część zaczęłam czytać po 19, skończyłam o 23, zaraz biorąc się za drugą i zasnęłam nad ranem, tak mnie to wciągnęło.
Nie chcę spojlerować, ale to dla mnie było genialne doświadczenie — akcja zmienia się szybko, zwłaszcza od połowy drugiej części, powodując ciarki na plecach, uwalniając niesamowite emocje. Ta książka jest genialna, polecam ją gorąco, jest warta czasu, jaki jej poświęcicie.
Jest jeszcze trzecia część — „Szukając kopciuszka” pisana z punktu widzenia Daniela, nie ma jej jeszcze w polskich księgarniach, ale jak tylko się pojawi, to ją kupię bez wahania, bo czuję, że nie dość, że nieźle się przy niej uśmieję, to jeszcze pewnie będę płakać.
Mam ciarki, jak o tym myślę, dużo mnie ta książka nauczyła — więc przeczytajcie ją, nie będziecie żałować, ja mam zamiar jeszcze do niej wrócić.”
Gdybym wiedziała, że od odpowiedzi na to pytanie zacznie się nowy rozdział mojego życia, pełen fascynacji, zwierzeń i nauki cierpliwości, nigdy bym tego nie zrobiła.
Igor
Nie korzystałem z aska jakoś bardzo często. Kryłem się ze swoim kontem. Myślę, że było to jedyne miejsce, w którym mogłem w jakiś sposób pokazać swoją twarz. Codziennie mierzyłem się z ogromną ilością stresu i choć bywałem skurwielem bez serca, miałem też słabość do pięknych kobiet, rozkminiania życia, alkoholu i fajek, a to wszystko nie szło w parze z żywotem napiętego jak struna i zimnego dupka, jakim bywałem.
Ale tamtego dnia mnie olśniło. Po prostu zadałem jej pytanie, wychodząc z cienia. Zbyt długo siedziała w mojej głowie, bym mógł ją zignorować. Odpowiedziała na moje pytanie po jakimś czasie. Serce biło mi jak szalone, ale w końcu trafiłem na kogoś, kto sensownie odpowiadał na moje wątpliwości. Szybko zaczęliśmy rozmawiać na GG.
Napisałem do niej całkowicie szczerze, że przydałoby mi się wymienić serce na inne.
A ona napisała: Nie masz gwarancji, że nowe serce będzie lepsze od obecnego.
Tym skradła mnie na dobre.
Wieczorem wiedziałem już, że to dla mnie jedyna tak niezbędna osoba. Chciałem, by była obok, teraz, natychmiast. A dzieliły nas jebane kilometry.
Ciężko znosiłem tę frustrację, którą aż kipiałem. Dlaczego najlepsze osoby są zawsze tak daleko?
Była dziwna, ale szczera. Z każdym dniem poznawałem ją lepiej i bardziej, budziłem się i po chwili łapałem się na tym, że o niej myślę. Rozmawialiśmy o wszystkim. Bez przerwy interesowało mnie, co robi, gdzie jest, z kim, dokładając do tego milion pobocznych wątków o pogodzie, samopoczuciu, sytuacji politycznej Rosji. Po prostu zawsze mieliśmy temat.
Być może właśnie to sprawiło, że chciałem wiedzieć wszystko. Pytałem. Nie zawsze dostawałem konkretną odpowiedź, czasami czułem, że gdybym był obok, wrzeszczałaby na mnie i tupała nóżką. Nie powstrzymywało mnie to. Drążyłem dalej, aż w końcu po jakimś czasie opowiadała mi wszystko. Była pokręconą osobą. Z czasem myślałem nawet, że popieprzoną. Mógłbym jej wiele dać, dlatego, gdy znikała gdzieś na długie godziny — dostawałem kurwicy. Chciałem, żeby zawsze była obok, chciałem mieć ją na wyłączność. O każdej porze dnia i nocy. Nie spieszyliśmy się. Nie było po co. Nawet ze spotkaniem, chociaż czasami zastanawiałem się, jakby to było, móc ją przytulić, tak, by chociaż na chwilę zapomniała o złych rzeczach, jakie jej się przytrafiły.
I jestem w dole, mam depresję
Wszystko czego chcę, to twojej głowy na mojej piersi
Yungblud ft Halsey „11 minutes”
lipiec, sierpień, wrzesień i październik 2015
Michalina
To było zgubne. Nastały letnie, gorące dni i wspaniałe wieczory. Wciąż czułam się jak kupa gówna, ale było mi lepiej. Na duszy, fizycznie. W końcu ktoś dostrzegł mnie w odpowiedni sposób, nie musiałam już błagać o uwagę, zainteresowanie i nie musiałam żebrać o kontakt. Nie było wyzywania, szantażu, grania na emocjach. No dobra, może przesadzam. Trochę grał mi na emocjach, ale na tych pozytywnych. Odkąd wymieniliśmy pierwszą wiadomość, minęło dokładnie pięć dni, a ja już wiedziałam, że wpadłam jak śliwka w kompot. Chodziłam podekscytowana i uśmiechałam się pod nosem. Wiedziałam, że jeszcze trochę i się zakocham, co oczywiście się wydarzyło.
To, co najbardziej mnie urzekło w naszej relacji to zaufanie. Zaufałam mu bardzo szybko. Ja ogólnie szybko przywiązywałam się do ludzi, co mogliście już zauważyć. Nie zawsze do dobrych, ale byłam tak spragniona jakichkolwiek relacji, że lgnęłam do każdego, kto choćby przez sekundę poświęcił mi swój czas. Nawet jeśli finalnie miałam na tym cierpieć, chciałam przez chwilę być w centrum czyjegoś zainteresowania.
Jestem złożoną osobą. Wrażliwą. To znaczy, wtedy byłam wrażliwsza niż przeciętny człowiek. Wielu ludzi zdążyło złamać mi serce swoimi słowami i czasami, wieczorem, gdy leżałam już pod kołdrą, te słowa przychodziły mi na myśl, a ja katowałam się nimi, otwierając raz po raz rany. Stare rany. Ba, powiedziałabym nawet, że wstydziłam się przez to tego kim jestem.
A on mnie nie oceniał. Byłam w szoku. Cobain robił to non stop. Igor nie. Po prostu słuchał, cokolwiek bym nie powiedziała, on przyjmował to do wiadomości i dyskutował ze mną na ten temat albo ze mną milczał.
Chyba nie przerażało go nic, co ze mną związane.
Nawet to, że nie dostałam się na wymarzone studia i opłakiwałam porażkę z Julką, jedząc lody i pyszny obiad. Pamiętam ten dzień zbyt dobrze. Ale przecież spędziłam go z moją najlepszą przyjaciółką i miałam przed sobą całe wakacje. Czym miałabym się martwić?
Straciłam nad sobą kontrolę. Bujałam w obłokach, wzdychając do mojego internetowego przyjaciela, zaniedbując rzeczywistość. Wiedziałam, że będę w stanie wiele mu poświęcić, ale bałam się wyznać mu swoje uczucia. Bałam się kolejnego ośmieszenia. Wydawałoby się, że jest mu to na rękę, bo przecież, gdy coś robi się oficjalne — zaczyna się szybko psuć.
Niestety, ale i tym razem miał rację.
Pierwsza nasza kłótnia nastąpiła wieczorem, piątego sierpnia. Posprzeczał się ze swoimi przyjaciółmi, a mnie nie było w domu. Wyszłam na spacer z psem i zagadałam się z koleżanką z sąsiedztwa. Gdy wróciłam, dostrzegłam, że mam od niego wiadomość z zapytaniem, czy jestem? Napisałam mu, że owszem, teraz tak. Odpowiedział w sekundę. Nie byłam mu już potrzebna. „Dlaczego ludzi, których potrzebuję w danym momencie, nigdy nie ma?”.
Wstrząsnęło mną to. Zwłaszcza że nie bardzo rozumiałam, o co chodzi. Szybko wyłączyłam komputer i zaległam pod kołdrą ze łzami cieknącymi po policzkach. Całą noc nie spałam, chociaż wiedziałam, że następnego dnia idę z tatą na ważną mszę w kościele z okazji święta w naszej parafii.
„Na Niej. Kiedy Ona w końcu zrozumie, że nie zostawię Jej, choćby nie wiem co. Ufam, że mnie nie skrzywdzi, nie spróbuje nawet, a to daje mi gwarancję, że będę przy Niej zawsze i nie odejdę, jeśli nie powie mi — idź. Kiedy zrozumie, że całe Jej zło wcale mnie nie przeraża i nie boję się stanąć u Jej boku. Kiedy w końcu sama postanowi wytchnąć przy mnie, zyskać tę pewność, że oboje znaleźliśmy się we właściwym miejscu przy właściwej osobie i wcale nie chcemy tego zmieniać. Mógłbym stać się Jej własnością, bo jest odpowiedzialna. Dawno przy nikim nie było mi tak dobrze jak przy Niej.”
Czytałam to miliony razy. Nigdy nie powiedział, że te słowa są o mnie, ale czułam w sercu, iż tak właśnie jest. Za każdym razem, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, czytałam to, zalewając się łzami.
Wiedziałam, że czeka, aż być może powiem mu, że go kocham. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Czułam się tak jak jeszcze nigdy z nikim. To uczucie było wszechogarniające. Nie było minuty w ciągu mojego dnia, w której bym o nim nie myślała. Ba, nawet o nim śniłam. Czekałam na wiadomości.
Coś zaczęło dziać się z moją głową. Zaczęłam się bać, że mnie zostawi. Zaczęłam sama się nakręcać i prowokować sytuacje, w których mnie wychwala. Byłam głodna tych zapewnień, że będzie zawsze i nie odejdzie. Głowiłam się i zastanawiałam, co zrobić, by znów połechtał moje ego. Zaczynałam kierować się desperacją, a jak wiemy, to nigdy nie jest dobre wyjście.
„Jestem nieznośny. Jak przykleję się czasem do jednej osoby, to nie potrafię dać jej spokoju. To znaczy — jej potrafię, ale sobie z nią — nie. W mojej głowie wciąż tylko ona i ona, a ja się zastanawiam, w którym momencie zacznie się to robić chore. Ale to jest takie naturalne, że czasem spotykasz kogoś jakby szytego na miarę i przeżywasz coś na wzór objawienia. Widzisz w niej wszystko, co chcesz widzieć. To jest takie upijające, lubię to. Lubię myśleć o kimś i zastanawiać się co robi, o czym myśli, jak się czuje. Rzadko miewam takie odczucia, rzadko dobrze mi się z kimś rozmawia i rzadko akceptuję kogoś pomimo różnic między nami. A Ona jest taka inna i podobna zarazem. Przy Niej czuję się dobrze i jedno mogę powiedzieć, od Niej nigdzie się nie wybieram.”
Nie był idealny. Dla większości ludzi, bo dla mnie tak. Miał równie bogaty życiorys co ja, a może nawet bardziej. Był osobą stanowczą, chłodną, trzeźwo myślącą. Nie dawał ponosić się emocjom tak, jak ja. Być może podświadomie wyznaczyłam sobie cel — nauczyć go kochać. Nauczyć go czuć. Cokolwiek.
Sam mówił o sobie, że jest perfekcjonistą. Stawiał wysokie wymagania. Sobie i innym. Niestety, to sprawiło, że bardzo nie chciałam go zawieść i wręcz bałam się popełnić błąd.
Oczywiście, nasza relacja byłam w centrum zainteresowania czytelników z ask.fm. Bez przerwy ktoś nam dogryzał albo nas obgadywał i sądził, że nas rozszyfrował. Igor wydawał się niedostępny dla wielu ludzi, a ja miałam go bliżej, niż cała reszta. Niby napawało mnie to dumą, ale czułam się zazdrosna, gdy widziałam, jak inne laski do niego piszą. Pisały, bardzo dużo, chociaż zachowywał dystans. Tak to już jest z babami, im facet dla nich zimniejszy, tym one bardziej do niego lgną.
Często leżałam w łóżku, wyobrażając sobie nasze wspólne życie. Pamiętałam, jak mówił mi, że będzie parzył mi kawę każdego ranka przed uczelnią, chociaż sam kawy nienawidził. Poił się hektolitrami energetyków i zajadał żelkami. Zabawne, bo ja nienawidziłam Redbulli i Rockstarów, a dzisiaj, po pięciu latach, sięgam po nie częściej, niż powinnam.
Sama nie wiem, czy potrafię przekazać wam, co wtedy czułam. Tego nie da się opisać. Kochałam go i otworzyłam dla niego swoje serce. Wcześniej nie zrobiłam tego nigdy i dla nikogo. Cobain był jak zło wcielone i doskonale wiedziałam, że to, co do niego czułam, nie miało nic wspólnego z miłością. Czułam to przez całe tamto lato i jeszcze długo po nim, kiedy to trzydziestego pierwszego sierpnia oficjalnie zostaliśmy parą. Myślałam, że będzie tylko lepiej. Ale to było pobożne życzenie.
Zaczęło uwierać mi to, że jeszcze się ze mną nie spotkał.
No i to, że przecież jeszcze nie usłyszałam od niego „Kocham Cię”.
Nie, żebym naciskała, chciałam, żeby powiedział to, gdy faktycznie będzie to czuł.
Nie doczekałam się takiego momentu.
Wtedy śmiało stwierdziłabym, że to były najlepsze cztery miesiące mojego życia, ale dziś? Gówno prawda. Nie można nazwać czegoś najlepszym, gdy nawet raz nie słyszało się czyjegoś głosu przez telefon. Gdyby ktoś mi wtedy napisał, że to oszust, tylko bym się wściekła i wyśmiała. A dziś? Dzisiaj to wydaje mi się wysoce prawdopodobne, patrząc na to, że nigdy się nie widzieliśmy i nikt z jego znajomych nie kojarzył, kim jest ten cały Igor. Często dochodziłam do takich wniosków, bo nie wiedziałam, o co tak naprawdę chodzi w tym bałaganie. Jak ktoś mógł być tak idealny, a jednocześnie tak zimny i oschły? Czy już zawsze będę trafiała na takich dupków?
Byłam wtedy uzależniona od tych emocji. Chciałam, żeby to trwało wiecznie, bo mój los zdecydowanie poprawił się po miesiącach agonii. Chciałam już zawsze być szczęśliwa, ale jak wiadomo, nic nie trwa wiecznie.
Szybko coś zaczęło się psuć. W październiku miał praktyki ze studiów. Nie mieliśmy dla siebie czasu, rozmowy ustały, mijaliśmy się.
A potem mnie zostawił.
Od Igor: W związku powinienem czegoś nauczyć się od drugiej osoby. Od Ciebie nie nauczyłem się niczego.
Tak mniej więcej to podsumował. Cztery miesiące mojego starania się, moich zwierzeń streścił w jednym, kurwa, zdaniu. Nic z tego nie rozumiałam. Dopiero pisał, że ma kogoś na jesień, na pozostałe pory roku i na całe życie. A potem wyskoczył mi z czymś takim.
Przez pierwsze trzy dni nie ogarniałam, co się dzieje. Myślałam, że może to jakiś ponury żart. Ale tak nie było. Wszystko było poważne. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, co się działo w listopadzie tamtego roku. Nie pamiętałam, czy w ogóle rozmawialiśmy. Głowa podpowiada mi, że owszem, tak, ale nie mogę przypomnieć sobie żadnych szczegółów.
Teraz gdy siedzę i o tym myślę, to zaczynam sobie przypominać listopad tamtego roku. Podświadomość ludzka już taka jest. Czasami tuszuje przed nami pewne kwestie, a czasami w środku nocy wyrzucam nam to, o czym chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć.
I tak oto moja głowa zatuszowała przede mną jedną kwestię — byłam paskudną kłamczuchą.
6. Jesteś kłamczuchą
Myślę, że posunęłam się za daleko
I potykam się pijana, wsiadając do samochodu
Boli mnie niepewność
Halsey „3am”
listopad i grudzień 2015
Michalina
Uważam, że jeśli w miarę kojarzy się polską tradycję, to wie się, że ostatniego dnia listopada obchodzimy Andrzejki.
Tamtego roku ten dzień był dla mnie wyjątkowo bolesny.
Minął prawie miesiąc od naszego rozstania, a ja po całym, ciężkim miesiącu, z wiecznie zapuchniętymi oczami od płaczu, wciąż miałam nadzieję na to, że może jednak zejdziemy się z Igorem. Oczywiście była to tylko złudna nadzieja, ale przecież tonący nawet brzytwy się chwyta.
Nie wiem, co ja wtedy miałam w głowie. Odbiło mi. Totalnie.
Może po prostu nie dopuszczałam do siebie myśli, że… Mogę być sama i zdecydowanie powinnam być. Przynajmniej tak długo, jak nie ogarnę swoich własnych spraw i problemów.
Nie liczyło się nic poza tym, żeby do niego wrócić. Sama nie wiem, czy była to już desperacja, czy coś innego, ale zdecydowanie zachowywałam się jak desperatka, będąc na każde jego zawołanie. Nie wiem, czego on ode mnie wymagał — żebym udawała, że nic się nie stało? To oczywiście absurdalna wizja. Bo jak mogłam udawać, że nic między nami się nie wydarzyło, skoro moje serce było zdeptane, zeżarte i wyplute? No właśnie.
W tamtym okresie mojego życia moja umiejętność oszukiwania samej siebie praktycznie nie istniała. Nie umiałam wmawiać sobie, że rzeczywistość wygląda inaczej, niż wyglądała. Być może dlatego byłam kłębkiem nerwów i tylko egzystowałam. Budziłam się każdego dnia, czując się w jak ogromnej bańce mydlanej. To, co mnie otaczało było gdzieś daleko poza moim zasięgiem. Nikt nie umiał tchnąć we mnie życia, a Klara, jeśli tylko pojawiała się w mieście na weekend (studiowała na ASP w Łodzi) to rozkładała ręce. Była bezsilna, bo mówiła coś do mnie, a ja odpływałam myślami do świata, w którym knułam co raz to nowe sposoby na to, by Igor do mnie wrócił. I być może to mnie zgubiło.
Ale za to posłuchałam mojej przyjaciółki i jeszcze we wrześniu zapisałam się do szkoły policealnej. Nie poszłam na studia, ale wylądowałam w klasie, w której wszystkie moje koleżanki miały po trzydzieści parę lat i tak jak ja chciały dowiedzieć się czegoś o uzależnieniach, bo właśnie z tym był związany nasz kierunek.
— Halo — Klara pstryknęła mi palcami przed twarzą. — Jest środek listopada, kiedy ostatnio byłaś w tej szkole?
Oprzytomniałam.
— W październiku. — szepnęłam mechanicznie.
— Boże kochany, co ten facet z tobą zrobił? — warknęła. — Mam ochotę go znaleźć i spuścić mu łomot. To nie może być takie trudne — ciągnęła. — Znalazłabym go w pięć sekund. Nic, tylko do niego napisać…
— Przestań. — syknęłam.
Westchnęła.
— Jutro sobota. Wstaniesz rano i pójdziesz do szkoły. Musisz wychodzić do ludzi, bo inaczej oszalejesz. — zarządziła.
Chyba za późno.
Poczekałam, aż dopije kawę i wyjdzie z mojego domu. Mogłam w końcu sięgnąć po laptopa i zatopić się w swoim świecie rozpaczy. Nie wiem, kim byłam w tamtym czasie. Stalkerką? Być może, patrząc na to, z jaką łatwością przychodziło mi wyszukiwanie nowych informacji o nim. Katowałam się coraz to nowymi wpisami na jego koncie na asku, czytając je w kółko i w kółko, aż w końcu nauczyłam się ich na pamięć.
Myłam zęby, mając w głowie te jego posty.
Brałam prysznic.
Gotowałam, biegałam, wychodziłam z psem, z kuzynem na fajkę, wciąż miałam w głowie jego słowa, dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. Nie spałam, mało jadłam i byłam na granicy nerwowego i fizycznego wyczerpania.
Jedyne co trzymało mnie wtedy przy życiu to te cholerne Winstony jagodowe. I kawa. Litry kawy. I katowanie się jego słowami.
Długo szukałam odpowiedzi na pytania „Dlaczego tak się krzywdziłaś? Dlaczego byłaś tak uparta i nie potrafiłaś odpuścić?”.
Przez lata moja samoocena leżała i kwiczała. Mój system wartości był podkopywany przez cały tabun ludzi. Relacje z nimi były dla mnie trudne, chociaż z czasem sama z nich zrezygnowałam, to człowiek jest zwierzęciem stadnym i potrzebuje towarzystwa.
Potrzebowałam towarzystwa, chociaż zapierałam się, że nie. Czułam się samotna i właśnie wtedy zaczynałam wmawiać sobie pewne rzeczy. Właśnie w tamtym momencie nauczyłam się, że niewypowiedziane słowa nie muszą być prawdziwe, więc w swojej głowie miałam pewien zbiór teorii o ludzkości i właśnie w tamtym momencie, pierwszą rzeczą, jaką sobie wmówiłam było — nie potrzebujesz ich, dasz sobie radę bez niczyjej pomocy. Co oczywiście było ohydnym kłamstwem. Ale przecież niewypowiedziane słowa nie muszą być kłamstwem.
Gdy uświadomiłam sobie, że zaczynam posiadać moc oszukiwania samej siebie, wiedziałam już, że jestem o krok przed wszystkimi. To było doskonałe narzędzie. Mogłam czuć się lepsza tylko dlatego, że mogę się oszukać. A skoro tak mi się to spodobało, później robiłam to non stop. Wmawiałam sobie, że wcale nie jestem samotna, to oni nie byli godni, by zostać moimi towarzyszami. Co z tego, że czasami przychodził moment otrzeźwienia. To było bolesne, dlatego ostatkami silnej woli szybko wmawiałam sobie, że to, co prawdziwe jest kłamstwem.
Co mam na myśli? Odwróciłam sobie fakty. To, że byłam samotna — traktowałam jak kłamstwo, a to, że wcale tak nie jest jak prawdę. Zakłamywałam rzeczywistość, by uspokoić i połechtać swoje ego.
I choć brzmiało to jak plan idealny na przeżycie reszty życia, wiadome było, że prędzej czy później to wszystko jebnie na łeb, na szyję.
Na asku miałam tabuny czytelników.
Ale miałam też miejsce w sieci, w którym starałam się być bardziej anonimowa. Konto na photoblogu założyłam jeszcze w gimnazjum, gdy zrobiła się na to moda. Początkowo swoją nazwę związałam z jedną z bohaterek sagi Zmierzch. Wiadomo, wtedy, gdy w szkole wszyscy się dowiedzieli, kręcili ze mnie bekę, ale byłam już tak pogrążona, że nawet mnie to nie ruszało.
Potem zmieniłam nazwę na swoją datę urodzenia. Nikt nie czaił co to za cyfry, bo jednak żyłam w kręgu idiotów, ale wiedziałam, że mogę tam się wyżyć. Pisałam posty, krótkie, długie, pełne aluzji odnoszących się do mojej obecnej życiowej sytuacji, żonglując słowami. Wylewałam z siebie najgorsze emocje, opisując swoje imprezy, upijanie się i wspominając o swoich dramatach i tym, jak bardzo nienawidzę ludzi.
„Nie wierzcie we wszystko co o mnie mówią.
Prawda jest jeszcze gorsza.”
Zabawne. Chyba nie byłam świadoma tego, co znaczą te słowa.
Wtedy byłam z nich dumna. Dzisiaj mam ochotę napluć sobie w twarz.
No wiecie, nikt nie wiedział, że przechodzę przez emocjonalne piekło każdego dnia na nowo i na nowo. Nie umiałam o tym mówić bezpośrednio. Wrzucałam tylko jakieś urwane wpisy na swoich kontach w mediach, często aranżując je na anonimowe. Bo wiecie, bez twarzy to nie jest takie mocne. Gdyby ktoś wiedział, że to moje słowa, nadałbym im osobisty charakter, a tak to znikały w morzu powszechności internetowego gówna. Ale przynosiły ulgę, a to najważniejsze.
Mogłabym cytować tysiące z tych słów, o mojej rozpaczy i o tym jak bardzo nienawidziłam ludzi i siebie samej, ale obiecuję, zostawię wam najlepsze kąski.
Otóż tamtej soboty poszłam na zajęcia. Tydzień później również. I w następnym tygodniu znowu.
Dlaczego wspominałam o Andrzejkach? Bo to była idealna wymówka do tego co zrobiłam później, by ratować sytuację.
Miałam kontakt z Igorem, ale przecież moja głowa zaczęła ostro fiksować. Z jednej strony nie chciałam go zawieść i stawiałam siebie w najlepszym świetle, a z drugiej wciąż szukałam sposobu na to, by zwrócić jego uwagę i sprawić, że do mnie wróci. No i znalazłam.
Tylko że to był pieprzony strzał w kolano. Okłamałam go i mniej więcej przed Mikołajkami byłam skończona. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że go kocham. Że go potrzebuję. Że jestem słabą istotą. Zablokował mnie i to był koniec mojej marnej egzystencji.
Szczerze to nie wiem, jak przeżyłam te kilka dni. Chciałam zdechnąć i dostawałam mdłości, jednocześnie katując się sposobami na naprawienie tej sytuacji.
Siedząc na zajęciach w szkole, w Mikołajki, rozmawiałam z Klarą na Messengerze. Wpadłam na szalony pomysł. Zarezerwowałam bilety na pociąg. Na najbliższy czwartek.
W mieście, w którym studiował Igor, miałam koleżankę. Wykonałam do niej kilka telefonów i pozwoliła mi u siebie nocować. Wieczorem poszłam do rodziców i skłamałam im, że właśnie ta koleżanka organizuje spóźnione Andrzejki i w czwartek idę na imprezę. Zgodzili się, bo ją lubili. Alibi miałam zapewnione.
Tak więc cały poniedziałek, wtorek i środę chodziłam podekscytowana po domu, ciesząc się sama do siebie, ale mając też pewne obawy. Przecież nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Nie, moja głowa traktowała to zupełnie inaczej. Znowu karmiłam się jakimiś złudzeniami, ale przecież miałam dzięki temu lepszy humor, więc chyba działało. Nie zmrużyłam oka. Wygrzebałam jego adres w starych wiadomościach. W wakacje wysłałam mu pocztówkę, zapisując sobie jego adres jeszcze w notesie na wypadek, gdyby nasze wiadomości zniknęły. Już wtedy czułam, że ten adres może mi się przydać i przybiłam sobie mentalną piątkę za swój geniusz.
Czwartkowy poranek spędziłam na kawie w Maku, z mapą rozłożoną na blacie stolika. Okazało się, że to mieszkanie znajduje się niedaleko dworca. Zaznaczyłam sobie całą trasę kolorowym długopisem. A potem wsiadłam do pociągu.