Część I
Chichotki
Fraszka — onko — logiczna
Na co dziewicy cyc?
Czy dziewica ma coś z cyca?
Nic!
Bobasa nie napaja,
małżonka nie nasyca.
Żadnych pociech nie ma z cyca dziewica!
A jak się co zalęgnie!
Ile strachu, roboty!
Czy dziewica ma coś z cyca?
Kłopoty!
Depresja, albo zrywne życie konia pociągowego
Biegną mi lata
od bata do bata
Korekta
Usnął raz nad kielnią
Pan Bóg utrudzony.
Zaraz zły wiatr przywiał
diabła w tamte strony.
„Przeciem ja nie gorszy —
ulepię człowieka!”
Raźno wziął się do pracy —
lecz wyszła … kaleka!
Tutaj czegoś brakuje,
tam czegoś nie stało —
tak diabeł-beztalencie
zepsuł ludzkie ciało.
Wygrażał czartu pięścią
Pan Bóg gniewny srodze!
„Czymże ja teraz ciału
braki wynagrodzę?”
I łzę żalu uronił,
i pełen frasunku
zaczął tkać ciału duszę
w najlepszym gatunku.
Wziął ptaków lot, bzu zapach,
letnim wiatrem owiał,
a na koniec duszyczkę
szczerze ucałował.
Boskiego pocałunku
nic z duszy nie zetrze!
Pała w kalekim ciele —
jak płomień na wietrze!
Nauka
W czasach mojej młodości
dalekiej, pryszczatej,
po południu, gdy dom cały
zbierał się na herbatę,
na szklanym naszym ekranie
pojawiał się pan
i zachęcał: Zrób to sam!
Zrób to sam!
Zrób to sam!
(Nie było nic zdrożnego
w owym zawołaniu —
pan ten mówił po prostu
o majsterkowaniu.)
Ucz się, dziecię! — rodzina
zachęcała cała,
pilnując, bym coraz więcej
sama robić umiała.
Dopadła mnie dorosłość.
Garb rozpaczy noszę.
Uwiera, więc też często
o śmierć Boga proszę.
Wykręca się, że zajęty …
Udaje, że nie może,
że teraz nie ma czasu …
Nie szkodzi, Panie Boże!
Pamiętam przecież dobrze
dewizę pana Adama.
Nie przejmuj się mną.
Ja świetnie umiem to zrobić sama…
Pocieszyciel
Wiesz czym się karmi poezja?
Nie wiem…
Bólem, tęsknotą i cierpieniem. Patrz, moja
muza z głodu kona odkąd poznałam twe
ramiona.
Przeznaczenie
Od sklepu do sklepu
szukałam koszyka.
Rzekł przyjaciel:
wiesz, koszyk ten wart jest
wierszyka.
Dlaczego?
Bo czerwony.
W czerwieni miłość siedzi.
A mnie smutno się zrobiło.
Bo to był kosz na śmieci.
Wiersz do wykorzystania dla każdego kto ma przyjaciela
Markowi
Czym morze bez wody
ciało bez urody
wanna bez kąpieli
a czym czerń bez bieli
czym nitka bez igły
a bez zębów widły
czym gawron bez dzioba
Warszawa bez snoba
usta bez uśmiechu
penitent bez grzechu
czym panna bez wianka
baba bez kochanka
gałąź bez wisielca
łyżka bez widelca
długopis bez wkładu
sjesta bez obiadu
bez Erosa seks
a bez budy Reks
czym tory bez szyn
a Francja bez win
doktor bez pacjenta
bez suczki szczenięta
czym tęcza bez słońca
początek bez końca
kosmos bez rakiety
a zaś start bez mety
pędzel bez malarza
piłka bez piłkarza
czym piwo bez pianki
a bez śniegu sanki
Dziewiąta bez chórów
oficer bez ciurów
małpa bez banana
Paryż bez kankana
czym lipiec bez lip
czym..ty bez. i.
czym biegun bez fok
bez miesięcy rok
czym sad bez owoców
a Budda bez jaźni
tym byłoby życie
bez naszej przyjaźni!
Ab calendas
Złączył przeszłe i przyszłe dni
i otworzył
księgę dobrych spełnionych życzeń
to STYCZEŃ
Białe drzewa śnieżną bajkę śnią
leśny staw srebrnym lodem skuty
w swe zwierciadło patrzy pani Zima
to LUTY
Wytęskniony MARZEC
pierwszy miesiąc wiosenny
natura woła „wio”!
a Tyś jest taki senny
Górskie hale całe w piegach lila
na te piegi pada śnieg co chwila
teraz już wiecie
to KWIECIEŃ
Nie lubię MAJA
w maju
z gałęzi ciała zwisają
najchętniej pędzą do raju
źle zakochani — w maju
tak statystyki podają
W kielich kwiatu pszczółka pracowita
wkłada miękko włochaty tyłeczek
a Ty kichasz i kichasz i kichasz
bo nie służy Ci CZERWCOWY pyłeczek
Już wieczór, upał zelżał
namiętne tony pasikońskich skrzypiec
to LIPIEC
Gwiazda spada
pająk tka pajęczą tęczę
Ty smutny. Bo to SIERPIEŃ
czas zadumy i miłosnych cierpień
W łagodnej ciszy
czy słyszysz?
lato przechodzi w jesień
to WRZESIEŃ
Drzewa jak słodkie ciasteczka
tam miód złoty
ówdzie rudy piernik
to PAŹDZIERNIK
Nawałnica gnie akację i dąb
tańczy wicher, tańczy zamieć i ziąb
w zimny kalosz obuta stopa
to LISTOPAD
Smukłe sople jak piszczałki organów
zaśpiewają kolędę o Panu
już się bieli opłatek, pachnie kutia
ta makowo-miodna
słodycz GRUDNIA
Tempus fugit
Główka siwieje,
brzuszek tłuścieje,
tu coś się marszczy
tam coś wiotczeje!
Cóż, wiosna nie trwa
przez roczek cały!
Już wichry życia
jesień przywiały!
Balladka biologiczna
„Człowiek czyni zło, którego nie chce, zamiast dobra, którego pragnie”
Cóż wolna wola?
Chciej, co chcesz!
Lecz czyny i decyzja?
Te zaplątane w genów gąszcz —
złośliwy, musisz przyznać!
Ciągle nam wadzi móżdżek gadzi —
człek temu nijak nie zaradzi!
A chemia mózgu? Gdy szwankuje,
anioła w diabła przenicuje!
Więc gdy coś wścieka —
barkiem wzrusz.
I bliźnich nie oceniaj.
Bo nie ich wola winna tu,
lecz genów głupia chemia.
Fraszka klimakteryjna
sobie
Przyjrzała się swemu ciału
i orzekła: „Do przemiału!”
Do melomana-ateisty
Mężowi
Nie odmawiaj nadziei mej durnej tęsknocie,
niechaj głosy umarłych nie na darmo słyszę.
Wierzę w muzykę spotkań gdzieś po tamtej stronie.
A Ty mi ciągle wmawiasz wiekuistą… ciszę?!
Do melomanki-agnostyczki
Żonie
Nie odmawiam Ci przecież tej durnej tęsknoty
za umarłymi, których głosy ciągle słyszysz
(choć leczą to najlepiej ponoć psychotropy)
a ja wierzę i pragnę wiekuistej ciszy.
Dlatego teraz kocham muzykę doczesną
i naszą wspólną cichą rozmowę codzienną.
Wybór imienia
Mąż najdroższy marszczy nosek psi
i od rana chodzi trochę zły
Zjadł śniadanko, wypił kawkę, lecz
męczy mi Go frustrująca rzecz…
Ona ma już dwa dni! Dni istnienia!
A ja ciągle nie znam jej imienia!
No spójrz, spójrz na uszka mojej córy!
Wiem na pewno: kocha Haendla chóry!
Ale, ale — jęczy dusza ma rozdarta —
może jednak woli słuchać coś z Mozarta?
Bo wiadomo, że organizm maleńki
bardzo lubi jego fletów dźwięki
Albo — tu ogarnia męża wena —
romantycznie? No to tylko z Beethovena!
Więc … Eliza? Albo Muza? Albo Koda?
Wiem! Symfonia! Nic ująć, nic dodać!
Lecz zdrobnienie… Symfka? Głupie! Ach,
najpiękniejszy będzie jednak Bach!
Fuga? Aria? Nutka? Flet?
Mąż od strapień oszaleje wnet!
Jego mistrz Bach motetów był twórcą
Ale dzidziuś nie synek! Jest córcią!
Więc nie Motet, choć cudownie brzmi.
Mąż za chwilę zwariuje mi.
Idźmy dalej. Rok Chopina. Więc — Wariacja.
Nie… to trochę zbyt psychiczna kombinacja.
A współcześniej? Penderecki, Rachmaninow?
Będzie jednak z tym imieniem niezłe kino!
A na męża sennie zerka słodka
biało-czarna mięciutka istotka.
Piano… Piano… ot, posłuchaj jej myśli
teraz właśnie TO imię jej się przyśni.
Jestem — mówi — biało-czarna jak klawisze
i jak one nieraz przerwę smutną ciszę,
umiem śpiewać w każdej tonacji
znam tysiące pieśni i wariacji,
Więc w słoneczne poranki tej wiosny
będę witać Was w A-dur radosnej,
a gdy dżdżysto będzie na polu
to rozpłaczę się w rzewnym g-mollu…
Lecz najczęściej w wasze smutne dni
będę skakać, tańczyć, śpiewać i
nos przytulę do waszego nosa
by nie trwała długo lacrimosa!
I zaśpiewam jak wy mi zagracie,
bo was kocham! A me imię?
Chyba znacie…
Tak! Już wiemy! Że ta śliczna dama
musi przecież mieć na imię GAMA!
Podskoczylim radośnie do góry:
cudne imię dla naszej córy!
Wymarzonej, wytęsknionej psiny,
która wejdzie do naszej rodziny.
Zamiast Prozacu
Pieniądze? Sława? Teka premiera?
Nic nie zastąpi boston teriera!
Forsy niedużo? Mała kariera?
Kup na osłodę boston teriera!
Żal serce ściska? Rozpacz w nim wzbiera?
Spraw na pociechę boston teriera!
Życie jest smutne jak pieśń Mahlera?
Posłuchaj pisków boston teriera!
Czasem nadzieja nawet umiera —
natychmiast pogłaszcz boston teriera!
Tak się zaczyna wesoła era,
że trzeba kupić boston teriera!
Chandra wnet zniknie, całkiem, do zera,
pod wpływem skoków boston teriera!
Głody ni chłody — nic nie doskwiera,
gdy masz przy boku boston teriera!
A gdy Cię życie w ścianę przypiera
spójrz w mądre oczy boston teriera…
Bo gdy nas Bozia z raju wypędzał
tam, gdzie na zewnątrz czekała nędza,
z raju się wymknął, w ślad pierwszych ludzi,
niewielki piesek, by radość budzić.
I tak od wieków boston terierek
w raj nam zamienia dni szarych szereg!
Limeryk — Gameryk