*
nie jestem
poetą
plotę tylko
słowa
bym mógł
usłyszeć
szept
liści
które jesień
pocałowała
szronem
*
najtrudniej jest latem
gdy blask przelewa się
przez zamknięte powieki
a słowa rodzą się
samotnie
*
niczego
jeszcze nie wiem
wiec łowić
muszę
nieuchwytne
słowa
nie trzeba
ich wielu
by zapytać
o ciebie
paradoks
przychodzą parami
siadają na parapecie
machając nogami
wystukują rytm
marsza
możesz im
otworzyć
*
tego ranka
zanurzyłem nogi
w odbitym
błękicie
a głowę
oparłem
na twoim ramieniu
zorza
zanim jeszcze
błękit poukrywał
gwiazdy
usłyszeliśmy
śpiew ptaka
czerwienią
przyzywał
słońce
*
wiem już
dlaczego
szarość pokryła się
zielenią
i rozgwieździła
bielą żółcią
i błękitem
nie wiem tylko
którędy
przyleciał
ptak jaki śpiewa
dla ciebie
szkic
lubię chwile
jasne i ciepłe
pachnące
kwiatami
i rosnącą trawą
nawet jeśli
po nich
przychodzi
jesień
odwaga
czasem można
zobaczyć
okruch lęku
przed świtem
czasem można
usłyszeć
szmer bojaźni
przed nocą
ale dzień
i tak się
zacznie by skończyć
szczęście
przyszła do mnie
rano
śmiejąc się
perliście
usiedliśmy na chwilę
ale nie zdążyłem
zaparzyć
herbaty
*
dziś rano
go poznałem
nie wiem
jak długo
jeszcze tu
będzie
oczekiwanie
razem liczyliśmy
gwiazdy
czekaliśmy
na blask
świtu
w kroplach
rosy
*
najbardziej lubię
tę chwilę
przed świtem
gdy pierwsze
nieśmiałe
zachrypnięte
nuty zapraszają
na wiosenny
koncert
*
w trzech
słowach zakreślam
blask słońca
i smak kropli wody
o poranku