E-book
26
drukowana A5
Kolorowa
59.85
Morsowanie jest sexy

Bezpłatny fragment - Morsowanie jest sexy


1
Objętość:
191 str.
ISBN:
978-83-8369-147-3
E-book
za 26
drukowana A5
Kolorowa
za 59.85

Mojemu tacie

Józefowi Aleksandrowskiemu



BO PIĘKNO NA TO JEST, BY ZACHWYCAŁO…

CYPRIAN KAMIL NORWID

SEXY CZY KICZOWATO?

Współczuję ci. To w ogóle nie jest sexy temat. Morsy kojarzą mi się z hałaśliwym stadem grubych bab w śmiesznych czapkach. Estetyka jak z NRD — mówi mi kolega, gdy mu się zwierzyłam z pomysłu napisania książki o morsowaniu. Kolega nie byle głupi, bo były naczelny bardzo poczytnej gazety, a przede wszystkim wzięty dziś pisarz. Dla mnie jednak morsowanie jest sexy. Działa i pobudza wszystkie zmysły, nie tylko zmysł dotyku. Wyostrza widzenie, zwiększa wrażliwość na zapach i dźwięk, ujędrnia skórę, odmładza, dodaje energii i optymizmu. I to staram się w mojej książce pokazać. Stąd też wziął się tytuł. Estetyka NRD też jest stereotypem. Są owszem morsy, które podchodzą kiczowato do zimowych kąpieli: głośno, ze śmiechem, wiele grup traktuje to jak okazję do imprezowania, niektóre jak warszawskie Morsświry przebierają się za choinkę, jednorożca czy krowę. Ale ci, z którymi ja się kąpię, traktują zimne kąpiele jak medytację, wyciszenie, a co najmniej relaks. Są też tacy jak Łukasz Szpunar, wicemistrz Polski czy Jarosław Komorowski, mistrz Polski, którzy mają do zimna stosunek wręcz sportowy. Lubią przekraczać własne granice, bić rekordy. Bo morsowanie ma wiele oblicz. Jedno jest wspólne — daje radość, odprężenie, poczucie szczęścia. Jednym słowem — jest sexy.

fot. Marcin Rogoziński

WSTĘP

JAK NIE ZOSTAŁAM MURZYNEM

Jestem morsem i dziennikarką, od kilkunastu lat zajmującą się show-biznesem. Pewnego dnia dostałam propozycję od menadżmentu pewnej znanej aktorki, by napisać za nią książkę o morsowaniu. Aktorka też morsuje, ale nie ma czasu, a raczej chęci pisać. Chce więc, by ktoś napisał za nią, ale się nie podpisał. Czyli był po prostu ghostwriterem, czyli murzynem.

Gdy wyszuka się w Google synonim tego anglojęzycznego wyrażenia, wyskoczy nam „pisarz widmo” oraz właśnie ten niepoprawny politycznie: „murzyn”. To osoba, która pisze książkę za kogoś nie dla sławy i prestiżu, lecz tylko dla pieniędzy. Częste zjawisko w naszych czasach.

Ponieważ kocham morsowanie, postanowiłam zagłębić się w temat. Od menadżmentu gwiazdy dostałam konkretny draft, jak książka ma wyglądać. Wstęp, opinie lekarzy, aspekty zdrowotne, wzmocniona odporność i inne korzyści. Nuda, panie dzieju, nuda! Ileż to razy tak o morsowaniu pisano? Wystarczy wpisać w Google hasło „morsowanie korzyści”, a wyskoczy kopa artykułów. Ja zaś uważam, że w książce papierowej powinno być to, czego nie ma w Internecie.

Zmieniłam więc koncepcję. Wgryzłam się w temat i zadałam sobie pytanie: „A właściwie dlaczego mam być ghostwriterem?”. Odrzuciłam propozycję gwiazdy, postanowiłam napisać książkę sama. Po drodze było, oczywiście, parę problemów. Dla mnie najważniejszy to ten, że morsowanie jest o wiele przyjemniejsze niż czytanie o nim. Starałam się więc pisać tak, by słowem oddać całą zmysłową rozkosz zimowych kąpieli. Czy mi się to udało? Oceńcie sami.

NOCNE WILKI

Styczeń, minus 10 stopni. Wisła skuta na całej swej szerokości. Pokryta bielą. Cały praski brzeg nad rzeką, drzewa, krzaki przyprószone bielą. Jak w bajce. Tylko w jednym miejscu Rusałki wykuta przerębel. W kształcie prostokąta. Wygląda jak lodowa wanna. Jacuzzi — mówią na to koledzy. Jest cudnie, tylko jak tu się rozebrać do naga. Prócz mnie sami mężczyźni. To grupa morsujących nago, dlatego umawiają się nad Wisłą późnym wieczorem. Zapisałam się do niej, bo jej filozofia brzmiała intrygująco, ale kto przypuszczał, że wtedy, gdy przyjdę po raz pierwszy, będą sami mężczyźni?!

Ja to muszę mieć zawsze pecha — myślałam sobie, zwlekając ze zdjęciem strategicznych części ubrania. Zwłaszcza, że zaraz przyplątał się jakiś adorator i bacznie mnie obserwował. Ale cóż, jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. Zdejmuję ubranie, cała w stresie i wchodzę do przerębli. Siadam na brzegu lodowego jacuzzi i ostrożnie, żeby się nie pokaleczyć, zsuwam do wody. Siedzę tylko kilka minut, bo to moje pierwsze prawdziwe morsowanie, więc wolę być ostrożna. Teraz już wiem, że mogłabym siedzieć w wodzie dużo dłużej i nie żałować sobie lodowego jacuzzi. Wiem, że człowiek jest odporniejszy niż myśli. Ale tego wszystkiego dowiem się z czasem.

Uczucie obmywania ciała wodą z każdej strony, każdego centymetra skóry jest niepowtarzalne. Po chwili wychodzę z lodowego jacuzzi, nie czuję ciała. Wszystko zmrożone. Tak się chyba czuje mrożony kurczak w lodówce — myślę sobie. A teraz sauna. Akurat tego wieczora chłopaki wynajęli bowiem mobilną saunę. Stoi w głębi krzaków. Ukryta przed światem i policją. Jest środek lokdałnu, sauny więc nielegalnie zakazane. Na szczęście działa cały podziemny ruch oporu. To tzw. sauny wyklęte, a korzystamy z nich my, kryminaliści, bojownicy walki o wolność i zdrowie. W malutkiej mobilnej saunie siedzimy zatem w osiem osób. Ja i 7 facetów. Wszyscy jak nas Pan Bóg stworzył. Oni mają na sobie śmieszne spiczaste czapki z filcu. Jeden czerwoną, drugi niebieską, trzeci szarą. Jak królewna Śnieżka i 7 krasnoludków — myślę sobie i chce mi się śmiać z całej tej sytuacji. Scena jak z filmu — myślę sobie.

Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje. Środek kowidiozy, a my siedzimy jedno na drugim. Żadnych dedeemów i maseczek. Minister Niedzielski dostałby zawału — mówię do chłopaków. Ktoś jeszcze wierzy w te głupoty? — odpowiada Paweł. My nie tylko nie wierzymy, ale i z nimi walczymy. Na szczęście, cały lokdałn (okropne słowo, nigdy wcześniej nieistniejące w dziejach naszej dwutysiącletniej cywilizacji) dało się tak przetrwać. Policji do głowy nie przyszło, by szukać sauny na kółkach w krzakach nad Wisłą. W ten sposób, w centrum miasta dochodziło regularnie do naszych kryminalnych czynów. Dzięki nim nikt z nas morsujących — jako te wilki nocne — nie zachorował na wirusa celebrytę. Taka jest moja historia morsowania. A jak to było po kolei?

BOSO ALE PO ŚNIEGU

Tę historię znam z opowieści mojej mamy. Miałam wtedy niewiele ponad rok, spałam sobie w łóżeczku, gdy mama musiała wyjść do pompy po wodę (na warszawskim Wawrzyszewie kanalizacja zawitała dopiero na początku XXI wieku, tuż przed wejściem Polski do UE).

Środek zimy, nasza ulica Rokokowa ośnieżona. Mama zostawia więc mnie śpiącą w ciepłym domu, uznając, że za chwilę wróci. Ja jednak szybko się budzę i przeczuwając, gdzie poszła, jak stoję, tak ruszam na jej poszukiwanie. Boso i w piżamce. Mama przecież najważniejsza, ważniejsza niż śniegi i mróz, nie mogę być dłużej bez mamy. Maszeruję więc dzielnie, nie czując zupełnie zimna. Mama u schyłku ulicy Rokokowej z wiadrem w ręku, szybko dostrzega maleńką postać na horyzoncie. Rzuca wiadro i podbiega ku mnie. Przerażona, bierze na ręce i zaczyna rozmasowywać czerwone z zimna stópki. Zanosi mnie biegiem do ciepłego domu, bojąc się, że zachoruję. Nie dostanę nawet kataru. Tak wyglądało moje pierwsze w życiu morsowanie — suche, nieświadome i nieplanowane. Ale dziś myślę, że pokazało, że jestem stworzona do obcowania z zimnem.

Klementynka, moja pierwsza lalka też nie bała się mrozu

MORSOWANIE ZAWDZIĘCZAM … AWARII WODOCIĄGÓW

O tym, by zacząć morsować, myślałam kilka lat. Ale wciąż jakoś nie mogłam się zmobilizować. Zawsze były inne atrakcje czy wymówki. Chyba w 2018 roku zapisałam się do grupy morsujących w Jeziorku Czerniakowskim. Ale nadal nie morsowałam. W 2020 roku władze zamknęły świat i pozbawiły nas wszelkiej rozrywki. Zaczęłam myśleć o morsowaniu intensywniej. Ale nadal tylko myślałam. W końcu zmobilizowała mnie… awaria.

Trzecia w nocy. Idę do łazienki. Zwykle kąpię się o tej godzinie, bo jestem całe życie sową i piszę zwykle nocami. Odkręcam kran nad wanną i… sucho. Ani kropli! Dzwonię do pogotowia ciepłowniczego. Jest awaria w pani dzielnicy, rura pękła. Na całej Saskiej Kępie nie ma wody. Nie wiadomo, kiedy to naprawimy. Ekipa jeszcze nie dojechała, bo tyle zgłoszeń awarii w całej Warszawie. W styczniu to normalne przy takich mrozach — mówi mi męski głos w słuchawce. Jak to nie wiadomo?! Przecież ja jestem nieumyta! — krzyczę zrozpaczona. To co ja pani zrobię? Naprawimy najszybciej jak się da, ale nie wiem, kiedy — dopowiada głos. Co robić? — myślę szybko.

Przypomina mi się z dzieciństwa jakiś radziecki film wojenny, w którym żołnierze, nie mając wody, nacierali się śniegiem. Po chwili w kostiumie bikini i kusej kurtce zjeżdżam więc windą, modląc się, by nie spotkać na klatce jakiegoś sąsiada. Byłby zdziwiony moją stylówą. Pod blokiem rzucam się w śnieg. W tle majaczy Pałac Kultury, nad głową świeci księżyc, a ja rozebrana do bikini energicznie nacieram się białym puchem. Po kilku chwilach czuję, jak przybywa mi energii, a skóra jest pięknie zarumieniona. Wracam do domu ożywiona, szczęśliwa i pełna energii jak nigdy! Następnej nocy awaria wciąż trwa, więc z ochotą zjeżdżam na dół i powtarzam śnieżną kąpiel. I w kolejne noce też, choć woda w kranie już się pojawiła. Tak mi się spodobało to wspaniałe samopoczucie tuż po. Tydzień później poszłam wreszcie morsować w Jeziorku Czerniakowskim. To było zaledwie kilka sekund w wodzie. Ale tak to się zaczęło. Warszawskim wodociągom zawdzięczam więc fakt, że zostałam morsem, a w konsekwencji autorką książki.

ROZDZIAŁ I MŁODOŚĆ

GENERAŁOWA ZAJĄCZKOWA I MŁODSZY KOCHANEK

Portret Aleksandry z Pernetów Zajączkowej, Louis Francois Marteau, Zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie.

Ta arystokratyczna piękność urodzona w połowie XVIII wieku była nie tylko prekursorką morsowania, ale i zdrowego stylu życia, dzięki czemu długo zachowała młodość oraz urodę. Generałowa Zajączkowa. Na dodatek wzór niezależności i indywidualizmu. Przyznaję: to moja idolka. Choć zamężna, nie miała problemów z przyciąganiem mężczyzn i to dużo od niej młodszych. Gdy skończyła siedemdziesiąt siedem lat, jej ukochanym był trzydziestotrzyletni Wojciech Grzymała, przyjaciel Fryderyka Chopina.

Stało się tak, dzięki jej atrakcyjnemu i młodemu wyglądowi, który miała zawdzięczać regularnemu wystawianiu się na zimno. Księżna Aleksandra de Pernett, jeszcze zanim wyszła za wojskowego, Józefa Zajączka dbała o urodę, umiejętnie wykorzystując zimno. W swojej komnacie miała poustawiane miski z zimną wodą i lodem, również pod łóżkiem. Nigdy nie pozwalała służbie ogrzewać pomieszczeń, a zimą spała przy otwartym oknie. Nacierała się lodem, jadła wyłącznie zimne oraz surowe potrawy. Prócz tego — codziennie jeździła konno i chodziła na 10-kilometrowe spacery. Wszystko po to, by zachować młodość.

Wysiłki opłaciły się, księżna była słynna w całej Europie ze swojej urody i nieprzemijającej młodości. Mówiono, że wygląda na młodszą o 40 lat. Gdy skończyła 82 lata, zachwyciła swą urodą Honoriusza Balzaka. Podrwiwa ze śmierci, śmieje się z życia. Niegdyś zadziwiła Aleksandra (Aleksander I), dziś prześciga Mikołaja (Mikołaj I) wspaniałością przyjęć. Zaprawdę to jest bajka o wróżce, jeśli to nie jest w ogóle żywa wróżka z bajki — madame Zayonscek” — tak pisał o księżnej autor „Komedii ludzkiej”. Balzak podobno ocenił wiek księżnej najwyżej na trzydzieści pięć lat.

Arystokratkę zawsze otaczał wianuszek wielbicieli, na ogół dużo od niej młodszych. A tolerancyjny i wyrozumiały mąż pozwalał jej na romanse. Generałowa do końca zachowała młodzieńczy wygląd. Zmarła w wieku prawie 100 lat, historycy do dziś nie są w stanie podać dokładnego wieku arystokratki.

A co o zimnie jako sposobie na zatrzymanie młodości mówi nauka? Zimno powoduje zwężenie naczyń skóry a następnie reakcję przekrwienia — niezwykle dla skóry korzystną, bo dokrwienie to jednocześnie odżywienie i dotlenienie skóry, a naczynia z wiekiem doprowadzają do skóry coraz mniej potrzebnych składników. Poza tym, zimno poprawia kondycję immunologiczną organizmu i skóry, a te procesy, jak wiemy, z wiekiem także są coraz słabsze — uważa dr nauk medycznych Maria Noszczyk (Emilia Kunikowska, Aleksandra Zajączkowa — lodowa kobieta, portalwiedzy.onet.pl, styczeń 2011). Dobroczynne działanie niskich temperatur jest wręcz nieocenione w zachowaniu młodości.

Zimno spowalnia także ogólną przemianę materii, co z kolei opóźnia procesy starzenia się. Generałowa stosowała zimno umiarkowane, ale przewlekłe. Wtedy naczynia krwionośne pozostają przez dłuższy czas zwężone, ukrwienie jest gorsze, a metabolizm jest o wiele słabszy. I w tym upatrywałabym „tajemnicy” generałowej, bo wolniejszy metabolizm — na co się coraz częściej zwraca uwagę i na co jest coraz więcej dowodów naukowych — spowalnia procesy starzenia się. Tłumacząc bardziej obrazowo — zimno konserwuje organizm podobnie jak lodówka. Po nocy w lodówce generałowa dostawała „zastrzyk” składników odżywczych — pewnie miała wtedy lekko zaróżowioną w związku z tym cerę, może nawet trochę podpuchniętą. Jednak w pewnym wieku mały obrzęk jest korzystny, bo na chwilę wypełniają się zmarszczki — uważa dr Noszczyk.

ANNA POPEK

Prezenterka, dziennikarka, prowadząca „Pytanie na śniadanie”, a przede wszystkim fanka zdrowego stylu życia

PRZECHYTRZYĆ CZAS

Źródło: instagram Anny Popek. Dziennikarka wykorzystuje każdą okazję, by korzystać z uroków zimy.

Aniu, podobno dzień zaczynasz od masażu twarzy kostkami lodu?

Owszem. To najlepszy sposób, by wstać o czwartej rano i o szóstej wyglądać dobrze na antenie. Prowadzę poranne pasmo w Telewizji Polskiej. Masaż lodem obkurcza naczynia krwionośne i powoduje, że worki pod oczami po całej nocy znikają. Wchłania się limfa, a skóra ujędrnia. Polecam każdej kobiecie.


A skąd się wzięło morsowanie w twoim życiu? Dlaczego morsujesz?

Lubię przełamywać własne ograniczenia. Zimno? To dlaczego tego nie spróbować? Dużą zachętą dla mnie było wzmocnienie odporności, o którym mówią wszyscy, którzy morsują. Poza tym zimno odmładza, a to jest dla kobiety najlepszą zachętą. Zwłaszcza dla prezenterki. Od zawsze działała mi na wyobraźnię postać i legenda generałowej Zajączkowej, żony jednego z dowódców insurekcji kościuszkowskiej i kompana Kościuszki. Aleksandra Zajączek, urodzona w połowie XVIII wieku, zasłynęła z wiecznie młodego wyglądu i znakomitej formy, którą zawdzięczała niskiej temperaturze. W czasach, gdy nikt nie słyszał o krioterapii, ona z powodzeniem ją stosowała. Jadła wyłącznie potrawy chłodne i jarskie, spała w zimnym, wręcz lodowatym pokoju, codziennie myła się w zimnej wodzie i spacerowała około dziesięciu kilometrów. Miała wspaniałą figurę do późnych lat oraz cerę młodej kobiety. Spoczywa w Warszawie, w kościele kapucynów przy Miodowej. Przeczytałam kiedyś o niej w książce, a że w moim zawodzie młodość jest obowiązkiem, pomyślałam, że warto wziąć z generałowej przykład. Tak więc któregoś dnia, a było to podczas zdjęć do programu „Ukryte skarby”, spróbowałam! Kręciliśmy akurat felieton o łebskich morsach i w zasadzie nie wypadało nie wejść z nimi do chłodnego Bałtyku. Okazało się, że nie było to nic wstrząsającego. Przeciwnie! W grupie raźniej! Od tej pory już śmiało próbowałam swoich sił, gdy tylko nadarzała się okazja do morsowania.

Źródło: instagram Anny Popek. Prezenterka kocha Bałtyk o każdej porze.

Słyszałam, że stanęłaś nawet na podium w zawodach w pływaniu zimowym.

Owszem. Było to jakiś czas po moim pierwszym morsowaniu w Łebie. Zawody w Pływaniu w Zimnej Wodzie w 2020 roku w Gdańsku. To był dopiero chrzest bojowy! Organizator, Lech Bednarek, zapewniał mnie, że zanurzenie się w zimnej wodzie nie jest niczym strasznym i że lęk przed zimnem i odczucie zimna to kwestia psychiki. Na pewno tak jest, ale wolałam zbyt długo tego nie próbować. Chciałam mu pomóc rozreklamować ten sport, który uważam za zdrowy, jednak nie czułam się na siłach, abym sama mogła wystartować. Jednak czasem życie porywa nas swoim nurtem i ucieczka jest trudniejsza niż poddanie się sytuacji. Gdy przyjechałam, przebrałam się w kostium i poszłam zobaczyć zawodników. Lech powiedział, żebym weszła do wody i wystartowała, bo już jestem na liście. W tej kategorii było niewielu zawodników i bardzo bym się przydała. Weszłam, woda miał 4 stopnie. Przed startem trzeba zanurzyć jedno ramię — taki jest regulamin — było to bardzo nieprzyjemne, zaczęłam marznąć od razu, więc na sygnał „start” naprawdę ruszyłam bardzo szybko. Płynęłam kraulem, najszybciej jak się dało, bo po prostu było mi potwornie zimno. Gdy wyszłam, któryś z sędziów powiedział, że jestem pierwsza, ale sądziłam, że to kurtuazja. Jednocześnie, co ciekawe, przestało mi być zimno i potem, w tym mokrym kostiumie, stałam jeszcze dłuższą chwilę na nabrzeżu i rozmawiałam z ludźmi. Potem poszłam do sauny, w której siedział mistrz olimpijski sprzed kilkunastu lat z Rosji. To było jeszcze przed wojną na Ukrainie. Rozmowy w saunie i towarzystwo były bardzo miłe, ludzie połączeni wspólną, wymagającą pasją są wobec siebie zupełni inni: serdeczni, pomocni, otwarci. Wieczorem poszłam na ceremonię rozdania nagród i — o dziwo — wyczytali moje nazwisko! Stanęłam na najwyższym podium ze złotym medalem! Zdobyłam mistrzostwo w tych zawodach, co do dziś jest dla mnie powodem do dumy. Morsowałam też w przerębli, wykutej w lodzie na jeziorze razem z Hanią Bakunik — polską pływaczką zdobywającą medale w światowych zawodach w pływaniu w zimnej wodzie na długość mili morskiej. To już jest prawdziwy wyczyn! Potem jeszcze kilkukrotnie morsowałam, najczęściej przy okazji, z kimś lub nawet w przydomowym basenie w okolicach Warszawy.

Źródło: instagram Anny Popek. Kąpiel z Hanną Bakuniak, mistrzynią świata w lodowym pływaniu.

Widzisz jakąś różnicę w ciele lub duszy, odkąd morsujesz?

Na pewno mniej choruję i jestem bardziej odporna na zimno. Mogę chodzić zimą bez czapki. Nie mam problemów z zatokami, nie pamiętam, kiedy chorowałam na grypę czy anginę. Moja skóra też jest jędrna. Myślę, że to zasługa zimnych kąpieli.

Źródło: instagram Anny Popek. Nic tak nie wyzwala endorfin jak zimna kąpiel.

Udało ci się może namówić jakąś koleżankę lub kolegę do morsowania?

W życiu każdego są wzloty i upadki. W moim też. Po okresie fascynacji morsowaniem jakoś odechciało mi się i wtedy z zachętą do mnie, starego morsa, przyszła znajoma. Monika zaproponowała wspólny wyjazd do Łomianek, gdzie także jest prężne środowisko morsów. Pojechałyśmy we trzy i był to bardzo miły, babski wypad. Na miejscu spotkałam Joasię Moro, która także regularnie morsuje.

Źródło: instagram Anny Popek.

Masz ulubione miejsca do morsowania w Polsce?

Morsuję tam, gdzie akurat jestem i wtedy, gdy jest okazja. Lubię naturę, więc im bardziej odludne i dzikie jest miejsce, tym chętniej spędzam tam czas. Ale lubię także bałtyckie plaże i nasze morze. Czasem, gdy jestem tam poza sezonem, chętnie wchodzę do zimnej wody.


TOMASZ STOCKINGER

Aktor, znany z takich produkcji jak serial „Klan”, a także „Znachor”, „Lata dwudzieste, lata trzydzieste”

BŁOGOSTAN WYPEŁNIA DUSZĘ I CIAŁO

fot. Robert Gauer

Pan morsował na długo, zanim to stało się modne…

Tak. Zacząłem około czterdziestki od zimnych pryszniców. Zawsze to lubiłem. Stawiało mnie na nogi od razu, nawet po zarwanej nocy. A trzeba wiedzieć, że w młodości nie oszczędzałem się, żyłem pełną piersią. Aż zdarzyło się, że miałem okazję wziąć udział w prawdziwym morsowaniu. Przyjechałem na Sylwestra 2014/2015 do Kołobrzegu. Pamiętam, że w sobotę był bal, a w niedzielę zorganizowano bicie rekordu Guinnessa w morsowaniu. Konkretnie, zorganizował to Ryszard Woźniak, który namówił mnie, bym też spróbował. A ponieważ byłem wysportowany, bez żadnych problemów ze zdrowiem, nie trzeba mnie było długo namawiać. Wtedy do Kołobrzegu przyjechały kluby morsujące z całego kraju, a nawet z zagranicy. Rozgrzaliśmy się na plaży, a potem szybko do wody. W sumie w jednym czasie kąpało się 1350 osób. Pobiliśmy wcześniejszy rekord o 300 osób. Pamiętam, że wszystko skrupulatnie liczyli i odnotowywali przedstawiciele Biura Rekordu Guinnessa, po czym papiery trafiły do sejfu w Londynie, gdzie są przechowywane do dziś. Po kilku tygodniach nasz wynik został oficjalnie potwierdzony. Także dziś jestem dumnym posiadaczem certyfikatu Rekordu Guinnessa, który wisi u mnie w domu na ścianie.


Co panu najbardziej się podoba w morsowaniu?

Ten efekt krio, który następuje po wyjściu z zimnej wody. Fala ciepła i błogostan, który wypełnia całe nasze ciało i duszę. Ten wyrzut endorfin i adrenaliny, ukrwienie ciała, ujędrniona skóra, lepsza praca serca. To jest i przyjemne, i zdrowe. Nie do uzyskania w inny sposób. To lepsze niż najlepsza kawa.


Nadal pan morsuje?

Niestety, od kilku lat nie mogę. W 2020 roku zachorowałem poważnie na serce, doszło u mnie do uszkodzenia zastawki mitralnej. To był stan bezpośredniego zagrożenia życia. Musiałem mieć natychmiast operację w Aninie. Na szczęście udała się, ale morsować nie mogę. Do tego trzeba mieć serce jak dzwon. Także niestety, choć morsowanie jest bardzo zdrowe, to jednak nie dla wszystkich. Organizm sam mi podpowiada, co dla mnie dobre i wiem, że teraz nie mogę ryzykować i kąpać się w przerębli. Wszystko w życiu trzeba robić z umiarem, w tym morsować.


Ale rasowemu morsowi chyba brakuje takich kąpieli?

Bardzo brakuje, ale jestem wdzięczny Bogu, że odzyskałem możliwość normalnego funkcjonowania. I mogę uprawiać inne sporty, np. tenis. Staram się doceniać to, co mam i cieszyć się codziennym dniem, kontaktem z rodziną, pracą. Na wszystko w życiu jest odpowiednia pora.

fot. Robert Gauer

ROZDZIAŁ II DUSZA

PEŁNIA W ZNAKU OGNISTEGO LWA

Dziś jest wyjątkowo zimno. Chyba minus pięć stopni mrozu. To sporo jak na dzisiejsze czasy. Zwykle w zimie w Warszawie temperatura oscyluje wokół paru stopni na plusie. Plaża Rusałka cała zasypana śniegiem. Biało, jasno. Na niebie okrągły, jasny księżyc. Aż dziwnie jest. Tak jasno — śmieje się Łukasz. No tak, zwykle morsujemy spowici w ciemnościach. A tu wszystko widać, jak w czasie białych nocy w Petersburgu — odpowiadam ze śmiechem. Boso, po lodzie idziemy w kierunku wody. Ja szybkim, energicznym krokiem. To mój sposób, by pokonać własny opór. Wchodzić szybko, nie zastanawiać się. Jak się zacznę zastanawiać, to w ogóle nie wejdę. Przecież nikt normalny nie lubi marznąć.

Pierwsze sekundy są trudne, ale po jakiejś minucie jest lepiej. Organizm uspokaja się, wycisza jak w medytacji. Po paru minutach ma się nawet wrażenie ciepła. Ale to złudzenie, trzeba na nie uważać. Zanurzona w wodzie po szyję, patrzę na oświetlone Stare Miasto na drugim brzegu. Zamek Królewski, katedra św. Jana, bardziej na prawo widać zarys kościoła Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, gdzie brał ślub wujek Józiek, a dalej wieża Kościoła Stygmatów, gdzie z kolei „tak” powiedziała Elwira, moja siostra cioteczna. Z parku fontann dobiegają dźwięki muzyki klasycznej. Nad głową świeci perfekcyjnie okrągły księżyc. Jestem sama, koledzy po paru minutach wyszli na brzeg i się ubierają. Wiem, banalnie brzmi, ale kocham ten romantyzm. Dla takich chwil warto żyć. Pełnia sprawia, że czuję mocniej niezwykłość tego doświadczenia. Wytrzymałam w tym mrozie 20 minut w wodzie. Rekord, zważywszy na temperaturę na dworze. Po wyjściu z wody mam problem z trafieniem nogą w but. Zaburzenia równowagi są normalne po tak długim morsowaniu. Nie mogę się utrzymać na jednej nodze, kolega musi mnie podtrzymać, żebym mogła założyć buta. W końcu się udaje. Jest sukces! Trafiłam w buta! — śmiejemy się wszyscy. I jest ten upragniony haj. Endorfiny wystrzeliwują w powietrze. Wybucham śmiechem bez powodu. Zarażam nim kolegów. I teraz już śmiejemy się wszyscy. To jest ten stan, dla którego opisania nasi przodkowie wymyślili wyrażenie „śmiać się, jak głupi do sera”.

Dla niego właśnie morsuję. Naturalny stan narkotyczny. Okazuje się, że podobną motywację mają himalaiści. Z powodu niedotlenienia mózgu na dużej wysokości doświadczają zaburzeń widzenia, mają specyficzne widzenie świata, zaburzenia świadomości. Są one spowodowane wysokościowym obrzękiem mózgu. To dla tego stanu himalaiści ryzykują życie. Morsowanie jest bezpieczniejsze. Po powrocie do domu czytam post Agnieszki Maciąg na Instagramie. Nie możesz zacząć nowego rozdziału, jeśli nadal czytasz poprzedni. Dzisiejsza pełnia księżyca w znaku ognistego Lwa to dobry czas, aby połączyć się z autentycznymi pragnieniami serca i znaleźć w sobie odwagę, aby za nimi podążać. To również dobry czas na oczyszczenie ciała, umysły i duszy ze wszystkiego, co ogranicza przed doświadczeniem pełni potencjału, szczęścia i spełnienia. Jeśli czujesz, że blokują Ci żale, urazy, lęk czy inne emocje, dzisiaj jest dobry czas, aby przyjrzeć się im z uważnością i ocenić, które z nich warto jest nadal w sobie utrzymywać, pielęgnować lub zasilać własną energią (uwagą, myślami), a które spełniły już swoją rolę i warto je puścić. Nie możesz zacząć nowego rozdziału, jeśli nadal czytasz poprzedni — dlatego dzisiaj jest dobry dzień, aby coś zakończyć, oczyścić, usunąć (na przykład przekonania, stereotypy myślenia, przedmioty, papiery, szkodliwe nawyki itd.), aby zrobić miejsce dla czegoś nowego, świeżego, cennego, autentycznego — dla czegoś, co warto pielęgnować w sobie jak skarb. To jest Twoje życie, a Ty jesteś tu po to, aby doświadczać pełni swojego potencjału, radości oraz tego, co najlepsze — pisze Agnieszka Maciąg.

Fot. Łukasz Walczak. Morsowanie w czasie pełni jest niezwykłym doznaniem

KOCHAM… GDY MOJE NAGIE CIAŁO

To nie moje klimaty. Wolę pisać wiersze, do tego piwo i serial „Ranczo” — mówi mi kolega Artur Słowiński, poeta i dziennikarz. Absolutnie twoje! — przekonuję go.

Ja naprawdę wierzę, że w głębi duszy każdy jest morsem. Każdemu może to zrobić przecież dobrze. Trzeba tylko człowieka do tego przekonać, pokazać mu jego morsową duszę. Jestem pewna, że jeśli ktoś raz poczuje te endorfiny, będzie do tego wracać. Chyba, że ktoś morsował zbyt krótko i nie zdążył ich poczuć…

Widzisz, lubisz piwo, a morsowanie daje podobnego kopa. A nie niszczy zdrowia. Bo to są zdrowe endorfiny — tłumaczę Arturowi. Kolega zgadza się, ale na razie woli zostać przy piwie i wierszach. I pisze o morsowaniu pierwszy szkic, ja wygładzam.

Kocham… gdy moje nagie ciało

tak zimna woda otula

I oni wokół mnie

Niby razem

A każdy w swoim

Niebie

Kocham… gdy ten chłód sprawia

że czuję barwy białej mocy

Dobro wtedy na skrzydłach niesie mnie

Przez kolejne chwile, dnie

I zawsze czekam

Tęsknię

Żeby tam wrócić

Gdzie chłód wody

Otula moje nagie

Ciało…

NA HAJU

Ciemno, pada deszcz, plucha. Jak pomyślę o błocie nad Wisłą, aż nie chce mi się wychodzić. To o takiej pogodzie mówi się, że ciężko psa byłoby wypędzić z budy. Zastanawiam się, czy iść na umówione morsowanie. Nie chce mi się, kanapa z kocem kusi. Ale umówiłam się z grupą, nie mogę nawalić. Ostatkiem sił zbieram się, ubieram i wychodzę z parasolką na deszcz. Niebo w kolorze ścierki od podłogi tuż po jej umyciu. Morsowanie to jedyny plus naszego klimatu o tej porze roku — myślę sobie.

Docieram na miejsce, na naszą plażę Rusałka z widokiem na starówkę. Choć z początku miałam siedzieć w wodzie krótko, czas tak szybko mijał na pogawędce z przyjaciółmi, że ani się nie obejrzałam, jak minęło 30 minut. Po tak długim morsowaniu jesteśmy z przyjaciółką — Izabellą przemarznięte do szpiku. Ruchy nieskoordynowane, niezborne, język nam się plącze, seplenimy. Za to wzrok wyostrzony. Zobacz, jakie te światła jasne! — zauważa zachwycona Izabella, gdy stoimy na światłach przy Wybrzeżu Helskim, niedaleko ZOO.

Mamy problem z poruszaniem się. Idziemy, machając niezgrabnie rękami, nad nogami też nie panujemy, same stawiają kroki, gdzie chcą. Wyglądamy jak paralitycy — śmiejemy się. Energia tak nas rozpiera, że nie możemy iść, rzucamy się więc biegiem główną alejką przez Park Praski, śmiejąc się w głos. Przechodnie oglądają się za nami. Ludzie pewnie myślą, że się czegoś naćpałyśmy. Zwłaszcza że w tych ubłoconych butach, rozciągniętych dresach wyglądamy jak kloszardzi — mówię. Izabella przytakuje i śmiejemy się jeszcze głośniej. Tak działa naturalny narkotyk, endorfiny w nas aż buzują. Świat jest piękny. Nie zwracamy już zupełnie uwagi na pluchę, ciemności i nasze ubłocone buty. Ważniejszy jest jasno świecący księżyc nad nami, kiedy tak biegniemy uchachane po uszy przez park. W tle majaczy już neon na wieżowcu. Tu zaczyna się Praga — głosi żółty napis.

Mijamy katedrę św. Floriana. Co to za pomnik? — pyta Izabella, gdy zmarznięte biegniemy z Rusałki, mijając pomnik Praskiej Kapeli Podwórkowej. Izabella nie jest z Warszawy, tłumaczę więc jej genezę postumentu. Muzycy z orkiestr podwórkowych to ważny element warszawskiego folkloru. Przed wojną tacy muzycy amatorzy pasjonaci chodzili od kamienicy do kamienicy i śpiewali. Akustyka na podwórkach studniach była świetna i sprzyjała występom, a sąsiedzi rzucali kapelom grosze do czapek. Jeszcze długo po wojnie była ta tradycja — opowiadam i zaczynam nucić. O muzyce lepiej nie gadać.

Jesteśmy z tamtej strony Wisły z naprzeciwka

Mamy swój fason i swój własny szyk

Gdy nam na wódkę brak lubimy popić piwka

Wtem nie dorówna nam warszawski żaden łyk

Rzuć bracie blagie i chodź na Pragie

Weź grube lagie melonik tyż

Zobaczysz w trawie dziewczynki nagie

Każda na wagę ma to, co wisz

Byle łamagie i Babe Jagie

U nasz się bierze pod żeberko i za kark

Więc ponieś flagie weź na odwagie

I chodź na Pragie pod lunapark.

To jest piosenka śpiewana typową gwarą warszawską: Pragie, łamanie, lagie… — tłumaczę, a Izabella, która nie jest z Warszawy, chętnie słucha. Tym się Warszawa różni od Krakowa choćby, że ma swój uliczny folklor, kapele podwórkowe to warszawska specyfika. W ogóle piosenki o Warszawie. Są ich setki, o Krakowie nie znam ani jednej.

Dobiegamy do naszej knajpki. W Procesie Kawki cudowne ciepło. Wreszcie. Już czuję zapach kawy i ciasta z cynamonem. Ciekawe, czy kawa, którą zamawiamy na rozgrzanie po morsowaniu, wyrosła w Argentynie? — zastanawiam się.

Pod modrym niebem Argentyny

Gdzie zmysły poją cud dziewczyny

Rozkoszy składa się daniny

Śniąc tanga boski czar…

JESTEŚ MOJĄ HEROINĄ

Ekscytacja i energia jak po niczym innym. Kojarzy mi się z euforią jak po narkotykach. Nie próbowałam wprawdzie, ale tak sobie ten stan upojenia wyobrażam. Skąd się on bierze po morsowaniu? Zimna woda powoduje wydzielenie się w mózgu beta-endorfiny, nazywanego hormonem szczęścia. To właśnie ten hormon powoduje nastrój euforyczny. Beta-endorfiny mają bowiem najmocniejsze działanie spośród całej rodziny endorfin. Uśmierzają ból podobnie jak morfina! Działają uspokajająco, powodują uczucie szczęścia i błogostanu. Moje skojarzenie z narkotykami jest zatem zasadne. Ich poziom podnosi się, gdy jesteśmy szczęśliwi. Uśmierzają ból i pomagają walczyć ze stresem. W sytuacji choroby oddziałują na układ odpornościowy człowieka, stymulując go do walki z chorobą — zauważa w wywiadzie dla Programu I Polskiego Radia dr Katarzyna Kamińska z Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie. Beta-endorfiny wzmacniają działanie układu odpornościowego, a nawet przyczyniają się do zwalczania komórek rakowych. Z tego powodu swego czasu amerykańscy uczeni mieli nawet pomysł leczenia nowotworów poprzez przeszczepianie do mózgu komórek nerwowych odpowiedzialnych za wydzielanie beta-endorfin.

Zanurzenie się w lodowatej wodzie to dla organizmu stres. Ma on jednak charakter wprost przeciwny do tego codziennego — psychologicznego. Gdy regularnie się nań wystawiamy, zwiększamy naszą odporność również na stres psychologiczny. Poprzez wzrost odporności na jeden rodzaj stresora, w tym wypadku lodowatej wody, zwiększamy odporność, czy inaczej tolerancję na inne stresory, w tym te psychospołeczne znane z życia codziennego. Stajemy się na nie mniej reaktywni. Można powiedzieć, że jak stal hartują się nasze nerwy — pisze psycholog Łukasz Warchoł na blogu pro-psyche.pl.

To dlatego regularne morsowanie działa antydepresyjnie. Przypomnijmy, że regularne zimne kąpiele pozytywnie wpływają na regulację i stabilizację szeregu procesów biochemicznych, stojących za odpornością organizmu. Jeśli zatem prawdą jest, że do rozwoju niektórych objawów depresji może przyczynić się nieprawidłowo działający układ odpornościowy, to jego regulacja poprzez morsowanie może wspomagać leczenie depresji. Morsując, działamy niejako na podniesienie wydajności szeregu procesów komórkowych stojących za na naszą odpornością. Gdy są zaburzone, mechanizmy te mogą sprzyjać rozwinięciu się depresji (Gałecki, Talarowska, 2018). Nie od wczoraj wiadomo przecież, że w zdrowym ciele, zdrowy duch. Ba! Zdrowy duch, siła za dwóch! — pisze Łukasz Warchoł. A zatem morsowanie to naprawdę narkotyk. Zdrowy narkotyk.

CZY ISTNIEJE OSOBOWOŚĆ MORSA?

Jestem pewna, że tak. Morsy to ludzie otwarci, ciekawi świata, nowych wyzwań. Jest wśród nich dużo artystów, malarzy, muzyków, aktorów. Ale są też informatycy. Tak jakby bycie nerdem potrzebowało przeciwwagi — kontaktu z naturą, człowiekiem, ruchu i aktywności. Moje obserwacje potwierdza Łukasz Szpunar, wicemistrz Polski w morsowaniu sprzed kilku lat i rekordzista Guinnessa z listopada 2023 r. (4 godziny i 2 minuty w lodzie). Morsowanie to przecież wyjście poza strefę komfortu. Pociąga ludzi, którzy lubią wychodzić poza schematy. Morsy to otwarci, pozytywni ludzie. Są bardzo towarzyscy i szukają nowych doświadczeń — przyznaje Łukasz. Moją intuicję potwierdzają obiektywne badania naukowe, przeprowadzane przez psychologów. Morsy na tle osób nieuprawiających żadnej aktywności fizycznej wykazują się wyższym poczuciem dobrostanu, zdrowiem psychicznym i samooceną. Ponadto, częściej wykorzystują aktywne sposoby radzenia sobie ze stresem niż nieaktywni fizycznie. Co więcej, morsy cechują się wyższą motywacją do przekraczania granic, co odpowiada na zadane pytanie badawcze. Badania własne pokazały, że morsy charakteryzują się wyższym poziomem transgresji niż osoby nieaktywne fizycznie — pisze Agata Maślanka w swej pracy magisterskiej „Próba stworzenia psychologicznego portretu morsujących osób”, obronionej w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego, w 2023 r. Transgresja, jak ją rozumiał wybitny psycholog Józef Kozielecki, polega na zdolności przekraczania siebie, przekraczania własnych granic. To właśnie dzięki takiej umiejętności, my Europejczycy stworzyliśmy zachodnią cywilizację.

Nastał czas katedr

Świat wszedł w nowe tysiąclecie

Człowiek chciał sięgnąć gwiazd

Wyryć własną historię

W szkle lub kamieniu

Dzień po dniu

Kamień po kamieniu

Wiek za wiekiem

Widział jak wznoszą się wieże

Wzniesione jego rękami

Poeci i trubadurzy

Obiecywali zawsze ludziom

swych miłosnych pieśniach

Lepsze jutro.

Zawsze wzrusza mnie ta piosenka „Les temps des cathedrales” z musicalu „Notre Dame de Paris”, na podstawie powieści Victora Hugo. Nasza kultura jest transgresyjna i progresywna w przeciwieństwie do kultur regresywnych — potwierdza filozof dr hab. Andrzej Korczak. My nieustannie przekraczamy siebie. Żadna forma nie może się zakorzenić na dłużej, żaden rytuał ani schemat, bo ledwo powstanie, a już je porzucamy. Płacimy za to dużą cenę, mamy utrudniony kontakt z duchowością, ale osiągnęliśmy jako cywilizacja ogromny sukces, co widać choćby w rozwoju technologii. Zupełnie inaczej jest w kulturach regresywnych, jak np. w egipskiej, w których to, co nowe, nie burzy rytuału. Religie, symbole trwają mimo upływu wieków, ale za to jednostka nie czuje tego ciągłego przymusu poszukiwania i przekraczania siebie, ciągłej transgresji — mówi dr Andrzej Korczak.

CIEMNA NOC DUSZY

Mówi się, że ciepła woda jest dla ciała, zimna zaś dla duszy. Ciepła doskonale nas myje, zimna zaś dodaje energii i radości życia.

Ciemno, listopad, pada deszcz i ogólnie do d… y. W takich chwilach można zastanawiać się, czym się różni depresja od ciemnej nocy duszy tak, jak ją rozumiał Jan od Krzyża. Jestem umówiona na morsowanie, ale zastanawiam się, czy wyjść. Resztką siły woli podnoszę się z kanapy. Zmuszam się do wyjścia przez pamięć i świadomość, że po morsowaniu nastrój będzie zdecydowanie lepszy. Nad brzegiem Wisły, na Rusałce już czeka czterech kolegów.

Nadwiślański pejzaż o tej porze w listopadzie nie prezentuje się pociągająco. Nadal pada, przemycam się ku rzece po błocie, usiłując ominąć co większe kałuże. Ale i tak zawsze po powrocie przynoszę do domu tonę błota na butach. Koledzy też. Efekt? Każdy stara się zakładać jak najgorsze buty, ubranie też nie jak na wyjście, taki smoking do filharmonii. Wyglądamy jak kloszardy — Łukasz śmieje się, gdy jesteśmy już w komplecie.

Wchodzimy — szybka decyzja. Inaczej się nie da. Inaczej byśmy w ogóle nie weszli. Zrzucamy więc ubrania i szybkim krokiem wchodzimy. Stoimy po szyję w wodzie, dookoła czarna toń. Wciąż pada. Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby coś takiego robić — rozmawiam z kolegami. Po kilku minutach pierwsza osoba wychodzi na brzeg. Gdy już się ubieramy, jest śmiech, radość, euforia. To jest ten moment, dla którego to robimy. Po morsowaniu jestem tak pełna pozytywnego myślenia i radości, wprost rozpiera mnie energia. Często biegnę na przystanek, by dać jej ujście. Świat jest znowu piękny, kolorowy, a ja pełna entuzjazmu na przekór aurze polskiego listopada.

ADAM I EWA W SŁOWIAŃSKIM RAJU

To daje wolność, poszerza granice „ja”, przynosi ulgę. Oswabadzamy się z więzów. Stajemy się wolnymi elektronami. Na chwilę oddajemy się we władanie szaleństwu. To łamie tabu, graniczy z transgresją, uczy pokory. Wychodzenie z domu — poszczenie — śpiewanie dla samego siebie — rozmawianie ponad granicami gatunków — modlenie się — dziękczynienie — wracanie — pisał amerykański poeta, Gary Snyder w „The practice of the Wild”. Ja dodałabym do tego morsowanie. Bo morsowanie jest medytacją. W trakcie warto skupić się na oddechu. Staram się wtedy, choć to trudne, nie uciekać mentalnie, lecz odnaleźć w tej ekstremalnej sytuacji i sobie w niej poradzić. Doskonały trening życia.

Chłonę zatem rzeczywistość. Środek nocy, ja i kilku kolegów (wśród morsów jak w polityce dominują faceci, dlaczego tak się dzieje, to temat na odrębną publikację). Wszyscy zanurzeni po szyję w Wiśle. Woda, powietrze, wiatr dotykają ciała z każdej strony. Brutalne zimno szczypie skórę, jak miliony igiełek. Po chwili, na szczęście, to uczucie ustępuje na rzecz uspokojenia. Sprzyja temu cisza, woda, w której odbijają się gwiazdy i światła przeciwnego lewego brzegu. Zamek Królewski ze Starym Miastem w tle. Co godzinę rozbrzmiewają dzwony z archikatedry św. Jana. To zaleta morsowania na plaży Rusałka, na prawym brzegu Wisły. Tu jest nasza nieoficjalna siedziba, warszawskich wielbicieli morsowania saute. Tak wygląda nasza północno-słowiańska wersja raju.

Moim zdaniem, osoby morsujące bez skupienia, w hałasie, nie daj Bóg przy jakimś disco, te gromady, wylewający sobie kubły na głowę, przebierające się na tę okazję w jakieś kostiumy i czapki z pomponami, nie rozumieją idei morsowania. Warto, oczywiście, morsować z grupą, ale w sposób świadomy. Morsowanie to poznawanie siebie. Wędrówka w głąb duszy — jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi. Doświadczenie graniczne, rozwijające niczym wyprawa w góry czy odosobnienie w klasztorze buddyjskim. I szukanie własnej granic.

Tak też rozumie je jeden z najsłynniejszych polskich morsów, Polak z Wilna, Walerjan Romanowski. Romanowski organizuje warsztaty, uczące, jak świadomie obcować z zimnem. Pod okiem lekarza i ratownika można wtedy zamorsować do granic hipotermii. I poznać, przy jakiej temperaturze, zaczyna się u nas ten stan. Oficjalna medycyna wskazuje go przy 35 stopniach temperatury ciała. Ale Walery schodził poniżej tej granicy, bez szwanku dla zdrowia. On uważa, że w Polsce trudno morsować, bo w zasadzie nie ma u nas zimy. Wyjeżdża zatem morsować do Jakucji, gdzie zimą temperatura dochodzi do minus sześćdziesięciu stopni, a latem do plus czterdziestu. Jakucja jest krajem o najwyższej amplitudzie temperatur na świecie — sto stopni!

fot. Dzielnica Wisła. Nie ma drugiej stolicy w Unii Europejskiej, w której można morsować z widokiem na siedzibę królów.

KAROL STRASBURGER

Aktor, pamiętny Toliboski z serialu „Noce i dnie”, ale także znany z ról w takich produkcjach, jak „Kolumbowie”, „Czarne chmury” i „Polskie drogi”

LUBIĘ PRZEŁAMYWAĆ SŁABOŚCI

Jakie były początki pańskiej przygody z zimnymi kąpielami?

Zaczęło się od tego, że miałem w „Familiadzie” drużynę morsów. I oni mnie zaprosili na zlot morsów do Polańczyka. Wtedy po raz pierwszy wszedłem zimą do wody. Było ciężko, warunki ekstremalne, bo środek zimy, padający gęsty śnieg. Pamiętam, że jadąc tam, wpadłem w ogromną zaspę. Przyjechałem późno, zostały mi dwie godziny snu. I potem wejść do zimnej wody po takim niewyspaniu nie było łatwo. Gdyby nie wsparcie innych, trudno byłoby się przełamać. Od tej pory regularnie obcuję z zimnem, kiedy tylko mam okazję. Kąpię się w zimnej wodzie, chodzę na bosaka po śniegu, nacieram się lodem, korzystam też nieraz z kriokomory. Ostatnio miałem okazję morsować, gdy byliśmy z rodziną na nartach. Nie robię rzeczy ekstremalnych typu pływanie zimowe, traktuję to raczej jako element zdrowego stylu życia. Zimna woda pobudza krążenie, dobrze robi na stawy, leczy urazy sportowe. Lubię przełamywać moje słabości. Podobnie jest ze sportem, gdy mnie coś boli, to tym bardziej się ruszam, dopóki nie przestanie. Inni wolą unikać ruchu, ja odwrotnie. Staram się być ciągle w ruchu. Niedawno moja córka nawet zauważyła: „Tata, ty ciągle coś robisz”. I to prawda. Nie umiem siedzieć bezczynnie. Niektórzy mają wzór taty, który siedzi z piwem przed telewizorem. A tymczasem to, co wynosimy z domu rodzinnego jest piekielnie ważne, bo dzieci nas naśladują. Z tego też, myślę, wynika to moje morsowanie. Bo to nieustanne mobilizowanie się, pobudzanie. Mam zasadę: im się gorzej czuję, tym bardziej się mobilizuję i przełamuję. A potem czuję się fantastycznie. To nagroda za wysiłek.


Zatem morsowanie w pańskim przypadku to rodzaj pracy mentalnej nad sobą?

Owszem. Wiadomo, że człowiek lubi ciepełko, kocyk, kominek, książkę. Ale nie warto stawiać cały czas na wygodnictwo, bo to potem przekłada się na całe życie. A ono stawia przed nami wyzwania różnego rodzaju. Jeśli wciąż unika się wyzwań, to trudno osiągnąć sukces w życiu zawodowym. Ja od młodości lubiłem podpatrywać tych, którym się udało i to zwykle są osoby, które stawiają sobie wyzwania. Morsowanie tego uczy. Pomaga nie popaść w wygodnictwo, zapaść się w ten przysłowiowy fotel przed telewizorem. Lubię aktywnie zakończyć dzień. Jeśli nie ma okazji do zimnej kąpieli, to idę na basen albo na trening. Od wielu lat jeżdżę też na kempingi. Niektórzy nie wyobrażają sobie takich wakacji, jak w hotelu co najmniej czterogwiazdkowym. Ja natomiast lubię wyzwania.


Tak aktywny ojciec jest z pewnością autorytetem dla córki.

Staram się. Laura patrzy i widzi, jak ja żyję. I chłonie to. Bo przecież dzieci uczą się poprzez przykład nas dorosłych. Nie wymuszanie, tylko przykład. Na tej zasadzie uczę moją córkę pływać. Na początku bała się, nie chciała wejść do wody. Do niczego z żoną jej nie zmuszaliśmy i z czasem odważyła się. Teraz bardzo jej się to podoba, bawi się w wodzie, skacze w dmuchanym kółku i sprawia jej to ogromną radość. Do wszystkiego trzeba dojrzeć, słuchać się siebie i nie przesadzać. A jak się jakieś wyzwanie nie uda, to też się nie załamywać. Dobrze jest patrzeć na świat swoimi oczami, a nie przeglądać się w lustrze innych. Tego nauczył mnie sport i tego staram się uczyć moją Laurę.


Pański Instagram nie jest jednak pełen zdjęć z morsowania czy innych aktywności.

Bo robię to dla siebie, nie dla poklasku czy chwalenia się. Ja, szczerze mówiąc, nie rozumiem tej mody na informowanie świata o wszystkim, co robimy, co jemy na śniadanie, gdzie i z kim spędzamy wieczór itd. Ja morsowałem na długo, zanim to stało się modą. Podoba mi się zdanie, które kiedyś Pudzianowski wypowiedział: Sukces i wszystko, co posiadamy, wymaga ciszy. Lepiej coś robić niż o tym gadać.


MARTA CHODOROWSKA

Aktorka, gwiazda słynnego serialu „Ranczo”, a także „Sprawiedliwi” i „M jak miłość”

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 26
drukowana A5
Kolorowa
za 59.85