E-book
5.36
drukowana A5
19.31
Morskie krajobrazy malowane myślami czternastolatki

Bezpłatny fragment - Morskie krajobrazy malowane myślami czternastolatki

Objętość:
66 str.
ISBN:
978-83-8384-531-9
E-book
za 5.36
drukowana A5
za 19.31

Przedmowa

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyście mogli jeszcze raz wejść do swojej czternastoletniej głowy i podejrzeć, co się w niej wtedy kotłowało? Niestety czy stety, w moim przypadku jest to możliwe.

Kiedy miałam czternaście lat, interesowałam się pisaniem poezji współczesnej, pozostawiając za sobą wiele obrazów mojego ówczesnego stanu umysłu. I chociaż nie jestem do końca pewna, czy są to rzeczy, które powinny ujrzeć światło dzienne, to jednak szkoda byłoby trzymać je uwięzione w szufladzie.

Zapraszam więc was wszystkich w podróż kilkanaście lat wstecz, do czasów, w których moim największym wrogiem było lustro, najwspanialszą inspiracją mucha na szybie i ławka na polanie, a dzieciństwo i dorosłość przeplatały się w rytm fal nad brzegiem morza, o których tak lubiłam pisać.

Paulina Agnieszka Rudnicka

Morze i miasto

wzloty

gdy krem rozłożył się na ręczniku

a plecak leniwie oparł brzuch o buty

słońce rozpieszczało piasek

przypływami


można było bez końca

liczyć złamania wody

rzucając się w nie różnymi sposobami —

niegrzecznie na sam szczyt


muszelek nie trzeba się bać

nawet jeśli całymi garściami kaleczą stopy


i cała radość zamknęła się w tej jednej chwili

a potem już tylko poparzenia pachniały

wyjątkowo nieprzyjemnie

9 czerwca 2007

plażowo

tak bywa. stolik z drewna, na którym

ktoś nieostrożnie postawił solniczkę,

panie rozdające przy ladzie frytki

polane czerwonym ketchupem. trzeba

na to czekać całe pięć minut, opierając


ręce na blacie w rogu i licząc sekundy

do odkrycia nowego rodzaju wstydu.

wszystko przez piasek, bo nigdy nie chciał

zachowywać się przyzwoicie. może to

być pewnie alegorią ludzkości, która


z radością oddaje zdrowie

za chwilę uniesienia na pierwszej z brzegu

fali i za ziemniaki ułożone w równe prostokąty,

zjedzone w przypadkowym barze.

10 czerwca 2007

reportaż pt. „świat od poniedziałku”

czasem

chodniki są suche. wtedy buty tak przyjemnie i miękko

uderzają. słychać trzaski obiektywu — to neptun

wbija trójząb w powietrze, bezskutecznie chcąc zrzucić

gołębia z głowy. i jeszcze woda tak ładnie ścieka

po niebie. lecą ptaki. obraz zamiera,


małe „klik” i widzę go na dłoni.

szczęście w górze

słodyczy, które zjadaliśmy, leżąc na gorących

kamieniach lub na gorącym piasku.


chwile od poniedziałku.

24 czerwca 2007

pożegnanie Mariny — hotelowo Gdańsk/Sopot

Na piasku szumią muszle, jak morze

w zaokiennym horyzoncie. Pierwsza mewa

będzie ostatnią osiadłą


w jej pamięci. Torba zapakowana przypadkowymi

kamieniami wyciąganymi spod nóg —

są jak wspomnienia, tylko ciężej

będzie je nosić.


Zgasło światło w przedpokoju. Teraz prognoza

pogody oznajmia — rzęsiście


spadnie deszcz.

23/24 sierpnia 2007

Wrzeszcz

pomarszczone

obnoszą się śladami gołębich pokoleń

wspominają kocie spojrzenia i siwe pajęczyny

i gwóźdź zamiast klucza przekręcony w zamku


ich drzwi zapraszają otwartością

i opowieściami o rzeczach

które podobno są


aż nie wypada tam mieszkać

wjeżdżać rowerem w intymne części ścian

odkrywać je fleszem i brutalnie

deptać prywatność butami


cicho

starość nie znosi hałasu

23 stycznia 2008

kolejne destrukcyjne wzloty

z hukiem, głośno

pustynia rozmywa się na granicach

mętnieje pobita, ucywilizowana

kolorystyka krajobrazu


niebieski niepokój jest tylko fantazją

zdaniem wyczytanym z zapiaszczonej książki

prawda to nienatarczywy smród zielonej wody

i słonecznie białe, bezlitosne łańcuchy


a przecież w morzu dzwonią dzwonki

wystarczy posłuchać

zanurzyć głowę w fikcyjnym niebieskim niepokoju


pustynia znika, rozpływa się, oddaje

w ręce nieromantycznie głośnych motorówek

kolorowe bydło, w ramach pacyfikacji

dokonuje spokojnej destrukcji bałwanów


fale szumią pod powiekami

bezgłośnie

kołyszą się niepewne sny, leniwe poranki

5 lipca 2008

w drodze do domu

kałuże przebarwiają się na złoto

od nadmiaru liści, a ludzie mówią

że już niedługo będą w Gdańsku

święta


tymczasem pociągi niechętnie odjeżdżają

a stacje jak matki zachowują ciszę

stając się coraz bardziej

wyblakłe w oczekiwaniu


podobno teraz w Gdańsku drzewa gubią dzieci

i ławki w parkach uginają się

pod ich ciężarem


nocą w przedziałach powstaje historia

rosną powoli pociechy

na przekór rumieniąc się coraz bardziej jesiennie

do poduszki


za godzinę będziemy w domu

Egipt

dzisiejsze krajobrazy

stada owiec na ulicach, dzieci —

prawdziwe szczęście, a takie brudne

klimatyzowane autobusy

i jeśli góry, to tylko śmieci


i jeśli kolumna, to tylko z alabastru

prze

pyszne świątynie

prawdziwe słońca zamknięte w lampionach

a takie niewinne

egipskie gołębie na głowie Sfinksa, złoto —


— piasek

samotne, suche drzewa i ani śladu wody

głębokie doliny, niebo w kryształach

ziemia na niebie


po prawej stronie morze

szyba

{kropka}

dzień trzeci, 14 lipca 2007

podparasolnie i przybasenowo

zieleń się szerzy

kolory płyną prawie między rękami

złote łuski, wielkie ciała

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 5.36
drukowana A5
za 19.31