E-book
3.94
drukowana A5
49.52
Mord w sądzie

Bezpłatny fragment - Mord w sądzie


Objętość:
275 str.
ISBN:
978-83-8384-316-2
E-book
za 3.94
drukowana A5
za 49.52

Piękniś i bestia

I

Hotel leżący tuż przy autostradzie E4 na północ od Linköpingu wygląda na opuszczony. Trzypiętrowy budynek jest w stanie wymagającym remontu i nigdzie nie widać żywej duszy. Okna zieją pustką, ogród jest zarośnięty, basen bez wody, a na podjeździe widać tylko jeden samochód — Citroen właścicielki. Owszem, jest droga do hotelu, ale pierwsze, co spotyka przybysza to szyld, który obwieszcza wielkimi literami, że droga jest prywatna i prowadzi wyłącznie do hotelu Svunnen Tid co znaczy miniony czas. Wszelkie parkowanie na i przy drodze jest absolutnie zabronione. Kiedy mimo to uparty gość będzie posuwał się dalej napotka na ciężką, żelazną bramę, zaopatrzoną w szpikulce, aby ewentualny intruz mógł się na nie nadziać przy próbie sforsowania zapory. Przy bramie stoi wielka, żółta tablica, która wzywa, aby nie podjeżdżać pod „corps de logis”. Użycie francuskiej nazwy w szwedzkim tekście dla określenia głównego budynku sugeruje, że posesja aspiruje do miana dworu lub nawet pałacu i niech hołota nawet nie próbuje dostać się na dziedziniec albo i do ogrodu. Nie dla psa kiełbasa.

Jak na hotel nie jest to specjalnie miłe przyjęcie. Czy taka niegościnna placówka ma w ogóle klientów? Czy ktoś chce się tam zatrzymać? I po co? W okolicy nie ma niczego ciekawego do zwiedzania. Hotel leży „in the middle of nowhere” i nie ma strony internetowej. Żeby zarezerwować pokój trzeba dzwonić do właścicielki. Kiedy ta zaakceptuje kandydata na gościa trzeba ufać, że zjawi się o umówionej porze przy żelaznej bramie ażeby daną osobę wpuścić. Gość nie wie, kogo ma oczekiwać — czy będzie to upiorna biała dama, czy elegancka lady w stroju z dawnych lat czy też zasuszona starowinka. A może nowoczesna bizneswoman?


Nic z tych rzeczy — do bramy zbliża się korpulentna kobieta dobrze po sześćdziesiątce o pospolitej twarzy i rzadkich, wypłowiałych włosach, ubrana w bezkształtną kurtkę i dżinsy, i skrzekliwym głosem wita gościa. Zachęcony gość posuwa się za gospodynią i stara się nie zrażać kolejną tablicą, która ostrzega przed psem stróżem i następną, która oświadcza, że osoby, które nie mają zamiaru zamówić posiłku, a tylko chcą obejrzeć posesję nie będą wpuszczane. Kiedy nareszcie gość dotrze do „corps de logis” i nie spojrzy w okno z szyldem „Guard dog on duty” oraz „Psom (i na smyczy, i bez) wstęp do parku wzbroniony” zostaje łaskawie wpuszczony do środka. Kiedy wejdzie do hallu i rozejrzy się dookoła poczuje się jak Alicja w Krainie Czarów. W tym budynku czas stanął w miejscu. Hotel zachował antyczne meble, chińskie dywany, obrazy, ręcznie malowane kaflowe piece, kryształowe żyrandole i świeczniki. Tapety są z XVIII wieku, wazony z dynastii Ming, wszędzie rzeźby, porcelanowe figurki w serwantkach, portrety olejne w złoconych ramach, malowane talerze na ścianach. Przepych i bogactwo.


Właścicielka oprowadza po pokojach i rzuca od niechcenia: „W tym pokoju nocował książę Bertil z księżną Lilian”. Naciska na klamkę do drugiego, w którym znajduje się wspaniałe łoże z portretem króla Oskara II na ścianie. „Musieliśmy zamówić specjalne łóżko długości 2 m 20 cm dla króla Oskara. Król miał ponad dwa metry wzrostu. A w tym pokoju obok nocowała królowa Sofia”. A tu jest koszyk, w którym w roku 1911 przyniosła kwiaty księżniczka Ingeborg”. Na ścianie wisi kartka w folii z tekstem:

„Na tym gwoździu wisiał unikalny talerz porcelanowy z Drezna, dziedziczony przez trzy pokolenia. Został skradziony. Jestem wściekła i życzę złodziejowi wszystkiego najgorszego.”


W każdym pokoju widnieją resztki dawnej świetności — serwantki z zastawą, obrazy, talerze na ścianach, sekretery, rzeźbione skrzynie i wszędzie napisy: „Nie dotykać! Uwaga: dotyczy wszystkich.” W jednym z pokoi stoi niewielki stolik z dwoma talerzami i świecznikiem. „W każdą Wigilię zostawiam posiłek dla moich zmarłych rodziców. Rano jest wszystko zjedzone” oświadcza właścicielka. Gościowi ciarki przechodzą po skórze, bo nagle zdaje sobie sprawę, że taki stary dom ma swoje duchy i nie wiadomo, czy nie zechcą mu złożyć nocą wizyty! Ale cóż — zamówił pokój i posiłki — odwrotu nie ma. Właścicielka mieszka w tym domu od urodzenia i chce się pochwalić, że w pokoju na strychu ma swoje wszystkie zabawki. Prowadzi lekko oszołomionego gościa na górę i otwiera drzwi. Z rupieciarni łypią oczami stare lalki, pluszowe misie i koń na biegunach. Gość chce zdecydowanie zejść na dół. Po drodze wpada na psa bernardyna i potknąwszy o niego ląduje na podłodze. Pies, osiemdziesiąt kilo żywej wagi, obwąchuje nieszczęśnika, a właścicielka zaśmiewa się do rozpuku.

„Fido, do nogi!”. Pies posłusznie zostawia gościa i podbiega do swojej pani.

„To jest Fido numer sześć!” informuje właścicielka. Jak łatwo się domyśleć, poprzednie pięć sztuk bernardynów udało się już dawno do psiego raju.


„Proszę usiąść, zaraz podam kolację” oświadcza właścicielka. „Będzie sandacz smażony na maśle” i idzie do kuchni. „Jakie wino podać?” — gospodyni wychyla głowę z kuchni, przystrojona już w roboczy fartuch. „Jakiekolwiek” mówi z westchnieniem gość i zastanawia się po cichu, co go jeszcze czeka w tym domu.

Właścicielka nazywa się Berta Knutsson. Imię pasuje doskonale do sylwetki. Urodzona w hotelu spędziła w nim dzieciństwo, młodość i tkwi tu nadal na starość. Nigdy nie wyszła za mąż.


II

W roku 1957 małżeństwo Gösta i Astrid Knutssonowie przypadkiem dowiedzieli się, że posesja jest na sprzedaż, kupili ją wraz z antykami i założyli hotel. Ojciec był kucharzem w Linköpingu, matka bufetową. Gösta Knutsson w młodości był lokajem króla Gustawa V i wiedział, co to maniery i szyk. Zatrudnili personel. Hotel wkrótce zasłynął ze świetnego jedzenia i trunków, i goście zjawiali się hurmem. Poza szwedzkimi osobistościami przyjeżdżali też Anglicy, Niemcy, Włosi i Amerykanie. Interes kwitł. Kiedy parze urodziło się dziecko ojciec był bardzo rozczarowany, że jest dziewczynką i postanowił temu zaradzić — wychował ją na chłopca. Berta nie była poskramiana i robiła, co chciała. Kiedy w hotelu zjawiały się inne dzieci zwykła je gryźć po to, żeby więcej nie przychodziły.

Dziewczyna była szorstka i opryskliwa. Od początku wszakże była przyuczana do wszelkich prac w hotelu, nauczyła się gotować, podawać, dobierać wina do dań, słać łóżka i sprzątać, ale nie nauczyła się być kobieca. Jako dziecko była pulchna i zawsze krótko ostrzyżona, jako młoda dziewczyna tak samo. Matka nie ubierała jej w sukienki tylko zawsze w spodnie.


W szkole była przezywana i przedrzeźniana. „Wyglądasz jak chłopak” powiedział jej raz najprzystojniejszy chłopiec w klasie i rozwścieczona dziewucha trzasnęła go w twarz. Rodzice chłopca pozwali ją do sądu o przemoc i piętnastoletnia Berta dostała wyrok warunkowy, nadzór kuratora i grzywnę. Rodzice zapłacili, a świeżo upieczona kryminalistka musiała co tydzień stawiać się u kuratora. Od tamtej pory znienawidziła mężczyzn, z wzajemnością. Przez hotel lata całe przewijała się masa gości, w tym oczywiście masa mężczyzn, ale żaden z nich nie zainteresował się Bertą. Nie zwracali po prostu na nią uwagi, kiedy podawała do stołu czy też zbierała brudne naczynia. Ot, jakiś garkotłuk, babochłop nie warty uwagi myśleli ci, którzy nie wiedzieli, że to córka właścicieli. Ci, którzy wiedzieli, uśmiechali się półgębkiem, ale patrzyli na nią jak na krzesło. I tak mijały lata.


Hotel prosperował świetnie aż zachorował ojciec Berty i po krótkiej chorobie zmarł. Wkrótce w ślad za nim podążyła nie dająca się utulić w żalu matka. I Berta została sama. Miała już pięćdziesiąt pięć lat. „Kiedy to zleciało?” myślała posępnie. „Co robić dalej?”

No jak to co — prowadzić hotel. To było jedyne, co znała. Bez rodziców w pobliżu Berta poczuła się nagle potwornie samotna. Poprzednie psy, pięć sztuk, które przez lata hołubiła rodzina Knutssonów dawno już opuściły ziemski padół. Postanowiła kupić kolejnego psa. I tak zrobiła. Wybrała znowu bernardyna, bo są to psy duże, silne i Berta liczyła, że taki pies ją obroni w razie czego. To tak oficjalnie, ale naprawdę to chciała się mieć do kogo przytulić.

Kobieta potrzebowała ciepła i bliskości jak każdy człowiek, ale tłumiła tę potrzebę. Zresztą nie miała czasu na tęsknoty, goście przybywali, pracy w hotelu było moc. I tak zbiegło piętnaście lat nie wiedzieć kiedy. Wtedy nagle uświadomiła sobie, że jeśli nic nie zrobi, to do końca życia będzie sama i umrze sama. Z pewną zazdrością spoglądała na pary, które przyjeżdżały do jej hotelu i trzymały się za ręce, a po kolacji spieszyły do swoich pokoi. Późnym wieczorem wchodziła na górę i podsłuchiwała pod drzwiami. Odgłosy, jęki i stłumione okrzyki, które przedzierały się przez drzwi wprawiały ją w stan oszołomienia. Czuła, że coś ją w życiu ominęło.


Postanowiła stworzyć profil na stronie randkowej na Match.com i znaleźć kogoś do życia razem. Ba. Ale co napisać? Nie miała kompletnie doświadczenia w sprawach męsko-damskich. Zwróciła się do starej przyjaciółki rodziców, Ingrid, której mówiła ciociu. Ingrid była już w podeszłym wieku i zupełnie nie miała pojęcia o szukaniu miłości przez internet, ale poradziła Bercie, żeby znała swoją wartość i nie brała byle kogo. „Kobieta musi się cenić” oświadczyła Ingrid, popijając herbatę w salonie.

Berta była trochę niepewna, czy aby nie jest trochę za stara, ale Ingrid, który miała koło dziewięćdziesiątki szybko rozwiała jej wątpliwości. „Moja droga, kobieta jest jak wino — im starsza tym lepsza. Wiek to tylko cyfra! Spójrz na mnie — gdyby nie artroza to jeszcze bym poszła tańczyć i kogoś bym poderwała!”

„Ciasteczko?” spytała Berta. „Chętnie” zgodziła się Ingrid i wzięła z talerzyka ciastko ozdobione czekoladową podobizną króla Gustava II Adolfa. Był akurat dzień 6 listopada, rocznica śmierci króla w roku 1632 i wtedy Szwedzi wypiekają tradycyjne ciastka poświęcone jego pamięci.

„Nie zapominaj, że jesteś właścicielką wspaniałego hotelu, moja droga. Możesz przebierać w mężczyznach jak w ulęgałkach”. I właścicielka, utwierdzona w swojej wartości przez przyszywaną ciotkę, wypichciła następujące ogłoszenie:


„FidoBerta, lat 65 z Linköpingu, własna firma, niepaląca, bezdzietna, szuka mężczyzny w wieku od lat 40 do 60.

Jestem spontaniczna, pozytywna, szalona, impulsywna. Gorące serce, ale nie próbuj mnie wykorzystać bo będę wściekła.

Nie kłam, mów zawsze prawdę nawet jeśli jest gorzka. Prędzej czy później i tak się dowiem; umiem odczytywać ludzi. Byłoby miło, gdybyśmy mogli się poprzytulać.

Jeśli nie odważysz się zadzwonić to jaki z ciebie mężczyzna? (Tu podany został numer telefonu).

Ten, który nie lubi śliniących się psów o wadze 80 kg niech się nie fatyguje; pies jest na pierwszym miejscu.

Napisz uczciwie kogo szukasz. Jeśli mnie rozczarujesz to masz przechlapane.

Tylko poważne zgłoszenia będą brane pod uwagę.”

Do ogłoszenia było dołączone kilka zdjęć Berty na tle domu, na tle basenu, z psem i przy samochodzie. Na każdym zdjęciu była ubrana w T-shirt i w szorty, ale nie przybierała żadnych kuszących pozycji. Nawet jej to nie przyszło do głowy. I na żadnym zdjęciu nie uśmiechała się.


Kobieta opłaciła członkostwo za trzy miesiące, utworzyła profil i zamieściła ogłoszenie. Pierwszy raz w życiu odczuła co to znaczy czekać na coś, czego bardzo się pragnie. Codziennie sprawdzała czy przyszły jakieś odpowiedzi. Nic. Po dwóch tygodniach pojawiło się wezwanie: „Pokaż trochę ciała! Czy już nie masz co pokazać?” Berta była wstrząśnięta. Potem przyszło kilka tzw. dickpics, co ją niesłychanie zdenerwowało. Ona chciała zobaczyć twarze, a nie organy płciowe! Czy ci faceci mają olej w głowie? Najwidoczniej nie.

Kiedy okres trzech miesięcy dobiegał końca Berta musiała zdecydować czy przedłuża członkostwo czy się wypisuje. Nie wiedziała, co robić. Chyba to wszystko nie ma sensu. A może spróbować inny portal? Rozważała ElitSinglar. Portal był drogi, ale gwarantował wysoki poziom członków. Niestety, wymagano wyższego wykształcenia.


I wtedy pojawił się wpis: „Samotny, kulturalny Europejczyk szuka kobiety, która go zrozumie. Czy ty nią jesteś? Zainteresowało mnie twoje ogłoszenie i chętnie cię poznam. Kocham psy!”. I tu dołączone było zdjęcie. Bertę zatkało.

Ze zdjęcia spoglądał na nią (to znaczy nie wiadomo gdzie patrzył bo miał ciemne okulary) wysoki, przystojny „brunet wieczorową porą” nonszalancko oparty o starannie wypucowany samochód. Nie wyglądał na więcej niż czterdzieści pięć lat. Wow! Ciacho! Taki facet i chce ją poznać! W kobiecie zawrzało. Krew uderzyła jej do twarzy i natychmiast odpisała:

„To miłe, że się odezwałeś. Chętnie się z tobą spotkam. Gdzie mieszkasz?”

Odpowiedź nadeszła po kwadransie.

„Mieszkam w Sztokholmie, ale mogę do ciebie przyjechać jeśli podasz mi adres”.

I tu dołączono trzy serduszka.

Hm. Berta planowała, że spotka się najpierw w jakimś neutralnym miejscu, na przykład w kawiarni w Linköpingu, ale człowiek miał przyjechać aż ze Sztokholmu to musi przenocować. W końcu jest właścicielką hotelu, może go przyjąć! Dobrze by było jednak, żeby nie była sama. Poprosiła Ingrid, która zgodziła się bez wahania. No i na tle Ingrid pani właścicielka będzie wyglądać młodziej!


Podała adres i umówili się na 14 lutego na popołudnie około 17.00. W końcu „człowiek” będzie jechał ze Sztokholmu więc trudno sprecyzować godzinę. Berta nie zabukowała żadnych gości na ten dzień ani na następny. Zamówiła wizytę u fryzjera i u kosmetyczki w Linköpingu, a w przeddzień pojechała do butiku z odzieżą pod nazwą „The look”. Chciała kupić jakąś twarzową sukienkę. Nigdy nie nosiła sukienek więc nie miała pojęcia, co byłoby dobre. Właścicielka butiku przyszła z pomocą.

— Na jaką okazję potrzebujesz suknię? — spytała.

Berta odchrząknęła i powiedziała odważnie:

— Na randkę!

— A w jakim rozmiarze?

— Nie wiem… — przyznała się zakłopotana klientka.

Właścicielka butiku nie dała po sobie poznać, że jest w lekkim szoku, przyjrzała się kobiecie i zdjęła z wieszaka suknię w kolorze butelkowym z wąskimi, długimi rękawami i pod szyję w rozmiarze 48.

— Spróbuj to. Tam jest przymierzalnia — wskazała pomieszczenie za zasłoną w rogu sklepu.

Klientka wzięła suknię i poszła przymierzyć. Ale nie była zadowolona. Wyszła zza zasłony i powiedział:

— Nie czuję się w niej dobrze. Jest za ciasna. I wolałabym inny kolor.

— Poszukam — odparła usłużnie właścicielka i poszła na zaplecze. Przyniosła stamtąd wydekoltowaną suknię w kolorze indygo do połowy łydki w rozmiarze 50. Suknia miała bufiaste rękawy, które świetnie zakrywały grube ramiona.

— Spróbuj tę.

Berta wbiła się w suknię za zasłoną. Spojrzała w główne lustro i zerknęła w boczne, gdzie mogła zobaczyć się z tyłu.

— Tak, ta jest dobra! Biorę! Potrzebuję jeszcze rajstopy.

— W jakim kolorze? — spytała właścicielka.

— Cieliste błyszczące. Ale nie wiem, jaki rozmiar będzie dobry.

— Proponuję XXL, wtedy nie będzie niespodzianek. I dobrze mieć dwie pary w razie gdyby oczka poszły.

— OK — zgodziła się Berta.


Właścicielka zapakowała suknię, dwie pary rajstop i zainkasowała 4.995, — koron. Zadowolona klientka poszła wymachując polakierowaną na czerwono ozdobną torbą z napisem „The look” do sklepu z butami. Tu sprawa wyglądała dużo gorzej. Jakie buty kupić? Powinna była wystąpić w pantoflach na wysokich obcasach, ale nie umiała w takich chodzić. Nie mogła ryzykować, że się przewróci. Chodziła wzdłuż półek i nie umiała wybrać. W końcu zdjęła z półki czarny but z prawej nogi na trzycentymetrowym obcasie i włożyła na stopę. No nie, tak to nie wie, musi mierzyć oba pantofle. Poprosiła w kasie o lewy. Przeszła się po sklepie. Podłoga była wysłana miękkim dywanem ażeby klienci myśleli, że buty, które przymierzają, są wygodne. Niestety, pantofle były w rozmiarze 39 i cisnęły.

— Poproszę rozmiar 40.

— Niestety, nie mamy w tym modelu — odparła ekspedientka. — Ale tu są podobne w rozmiarze 41. Proszę przymierzyć — wyjęła z kartonu parę czarnych pantofli na płaskim obcasie i podała klientce. Berta włożyła je i przeszła się po sklepie.

— Tak, te są dobre. Biorę!

Zapłaciła 895, — koron i wyszła z butami w torbie. Po chwili wybiegła za nią ekspedientka.

— Zapomniałaś coś! — i wręczyła jej torbę z suknią i z rajstopami.

— Oj, jaka jestem zapominalska! Dzięki! — wykrztusiła czerwona jak burak klientka.

Tak, zdecydowanie była zestresowana czekającym ją spotkaniem. Ale przecież sama tego chciała. Teraz czekało najgorsze — butik z bielizną. Trzeba się przecież przygotować…


Kiedy podeszła do butiku z bielizną oniemiała. Na smukłych manekinach wąskie biodra opinały minimalne, koronkowe majteczki, a z koronkowych staników wychylały się biusty w różnych rozmiarach. Czy ona tu znajdzie coś dla siebie?

Z wahaniem weszła do sklepu.

— Potrzebujesz pomocy? — spytała usłużnie ekspedientka jak to w szwedzkich sklepach jest w zwyczaju.

„O tak — pomyślała Berta — chciałoby się stanąć na środku sklepu i krzyczeć: pomocy!”.

— Potrzebuję ładny, dobrze trzymający biust stanik i do tego majtki — zażądała.

— Zaraz czegoś poszukamy — powiedziała ze sztucznym uśmiechem ekspedientka i zniknęła na zapleczu. Po chwili wyszła stamtąd z naręczem staników i majtek.

— Proszę przymierzyć tam za zasłoną. Desusy przymierzamy tylko na bieliznę własną, nie na gołe ciało.

— Tak, oczywiście — przytaknęła kandydatka na gorącą amantkę i ruszyła dzielnie do przymierzalni. Teraz czekało ją najgorsze — rozebrać się do gołej skóry i spojrzeć na siebie w lustrze. Normalnie nigdy tego nie robiła. To znaczy rozbierała się do snu, ale nie oglądała się w lustrze. Wprawiało ją to w zły humor.

Z westchnieniem zaczęła się rozbierać. Zdjęła podkoszulek, bluzę, wysupłała się z dżinsów i wypuściła biust ze stanika. Opadł prawie do pasa. Wzięła pierwszy z brzegu stanik i spróbowała go zapiąć. Za mały. Wzięła drugi. Owszem, dał się zapiąć ale miseczki były za małe. Zmierzyła sześć staników aż natrafiła na taki, który pasował. Był w kolorze czerwonym, ozdobiony różyczkami. Teraz majtki. No, z tym to było jeszcze gorzej. Wszystkie były za małe. Berta wychyliła głowę zza zasłony i spytała z zażenowaniem:

— Przepraszam, czy są majtki w większym rozmiarze?

— Zaraz zobaczę — uśmiechnęła się znowu ekspedientka. Ponownie zniknęła na zapleczu i przyniosła stamtąd dwie pary obszernych desusów w kolorze czarnym. Jedne były koronkowe, a drugie miały z tyłu wykrojoną łezkę zakończoną różyczką. Berta z wysiłkiem wbiła się w desusy. O dziwo, obie pary pasowały. Jedna była ociupinkę za ciasna, ale dało się to znieść.

— Biorę obie pary! — oznajmiła triumfalnie. — I te dwa staniki.

Ekspedientka przedzieliła wszystkie sztuki bielizny bibułką, zapakowała do papierowej torby, na której widniał malunek uwodzicielskiej kobiety w samej bieliźnie i zainkasowała 3295, — koron. Z nadal sztucznym uśmiechem wręczyła sprawunki rozgorączkowanej klientce. Berta wyszła ze sklepu zupełnie wykończona. Po chwili wybiegła za nią ekspedientka.

— Halo, zapomniałaś torby! — wyciągała w jej kierunku ręce z dwoma torbami.

Znowu. Nie, musi zanieść zakupy do samochodu bo inaczej wszystko zgubi. Ale to jeszcze nie koniec. Perfumy. Na szczęście nie musiała szukać daleko. Tuż obok znajdował się butik z neonem „Pistill”. Tam weszła Berta i spytała, czy mają jakieś dobre perfumy. Zza lady wyszła obszerna dama o wyglądzie bajzelmamy.

— A na jaką okazję, kochaniutka? — spytała słodkim głosem nie bardzo pasującym do wyglądu.

— Na randkę — oświadczyła Berta.

— Masz na myśli dejt?

— Tak, dejt.

— Pierwszy dejt?

— Tak.

— No to musisz mieć perfumy z feromonami — sięgnęła pod ladę i wyciągnęła dwa flakoniki. Berta powąchała oba i stwierdziła:

— Nic nie czuję.

— Bo to twój partner ma czuć, nie ty! — roześmiała się dama.

— A które lepsze?

— Masz na myśli skuteczniejsze? Oba dobre. Lakshmi są bardziej subtelne, a Twilight Feromone Woman bardziej, powiedziałabym, nachalne. Przekonywujące.

— Biorę te przekonywujące.

— Proszę bardzo. Przepraszam za niedyskretne pytanie, ale czy to twoja pierwsza randka od długiego czasu?

— Można tak powiedzieć…

— Polecam w takim razie lubrykant. Użyj go przez zbliżeniem, a nie pożałujesz. W naszym wieku to jest niezbędna rzecz.

— Jak to, lubrykant? Niby gdzie go mam użyć?

Bajzelmama spojrzała na, jak widać, zupełnie niedoświadczoną kobietę starając się ukryć politowanie.

— Na starość błony śluzowe wysychają i może cię boleć przy stosunku. Nie masz już dwudziestu lat. Posmaruj się przedtem lubrykantem to wszystko pójdzie jak po maśle!

Berta poczerwieniała, czego nie było specjalnie widać bo zawsze miała czerwone policzki, szczególnie w okolicy nosa.

— Feromony działają, ale nie pachną. Jeżeli chcesz oszołomić swojego kawalera to polecam Eau de Parfym Rejouissance, podkreśla indywidualność i osobowość.

— O, to coś dla mnie — oświadczyła Berta. — Ja nie zrezygnuję ze swojej osobowości dla żadnego mężczyzny.

— Oczywiście, że nie — podchwyciła dama sklepowa. — Ale jeśli chcesz go uwieść to musisz pachnieć. Feromony nie pachną, jak już mówiłam. Te perfumy są wyjątkowe, posiadają zmysłowy zapach na bazie lime oraz lilii, jaśminu i kadzidła. Przechodzą w nutę chili, szafranu, imbiru i mandarynki, i zostawiają smugę słodkiej wanilii i suszonej śliwki.

— A gdzie mam się popsikać perfumami? — spytała kandydatka na ognistą kochankę.

— Poperfumuj się za uszami, dekolt i przeguby dłoni — poradziła dama. — Polecam jeszcze olejek do masażu. Pobudza libido i stwarza cudowny, magiczny nastrój. Jeżeli wymasujesz nim partnera — będzie twój na zawsze.

— Ach! — pisnęła uszczęśliwiona klientka. — Biorę!

— No to podliczamy.

Twilight Feromone Woman 599, — koron

Rejouissance Eau de Parfym 998, — koron

lubrykant — 279, — koron

YesforLove Oil — 329, — koron

Razem 2205, — koron. A tu dorzucam czerwoną podwiązkę na szczęśliwy dejt!

Bajzelmama włożyła podwiązkę do torby z wizerunkiem kobiety o wypuczonych, wściekle czerwonych ustach i wybiła na kasie sumę. Klientka włożyła kartę bankową do terminalu, wybiła kod, chwyciła zakupy i skierowała się do wyjścia.

— Zapomniałaś kartę! — rzuciła za nią dama.

Berta zawróciła, wzięła kartę i schowała ją do portfela. Nie, to jest katastrofa, co się z nią dzieje. Szybko do samochodu.


Swojego Citroena Picasso zaparkowała spory kawałek drogi stąd, nie było rady, trzeba było tam dojść jak najszybciej. Objuczona jak wielbłąd kobieta ruszyła krokiem perszerona. Kierunek — parking. Kiedy dotarła była już u kresu sił. To było niesamowite, więcej pracy przewalała codziennie w hotelu, a nie była tak zmęczona jak teraz zakupami. Emocje wyczerpują bardziej niż jakakolwiek praca, pomyślała. Włożyła torby do bagażnika i ruszyła z miejsca. Prędzej do domu, tam odpocznie.

Jutro czeka ją wizyta u fryzjera (musi ufarbować włosy) i u kosmetyczki: oczyszczenie i nawilżenie cery oraz wytatuowanie brwi i przylepienie sztucznych rzęs. A wieczorem — dejt. Hura!

III

Wojtek leżał na kanapie i leniwie skrolował profile na stronie randkowej Match.com.

Nie miał nic lepszego do roboty. Właściwie nie miał w ogóle nic do roboty — był bezrobotnym muzykiem. Przyjechał do Szwecji dziesięć lat temu i zatrudniał się w różnych knajpach jako grajek. Grał, jak to się mówi, do kotleta. Nie narzekał, praca była, dostawał za darmo kolację i podochoceni goście często stawiali mu piwo, jeśli zagrał „podchodzącą” melodię. Wojtek nie tylko grał na syntezatorze, ale i śpiewał. Kiedy ciepłym barytonem prosił „Be mine tonight” kobiety lepiły się do niego jak muchy do miodu. Miał ciemne włosy i szafirowe oczy. Do tego jeszcze był wysoki, dobrze zbudowany, o mocno zarysowanej szczęce i kiedy się uśmiechał robiły mu się na policzkach rozkoszne dołeczki. Po prostu lawstorant! Ale restauracje lubiły zmieniać muzyków, właściciele trzymali takiego nie dłużej niż rok i angażowali nowego. Wojtek musiał szukać nowej knajpy i nie miał z tym problemu. Niestety, w kolejnej knajpie wdał się w bijatykę i właściciel zakończył współpracę, mówiąc elegancko, a konkretnie — wylał go na zbity pysk. Ale Wojtek był jak Wańka Wstańka, znalazł pracę na promach, które kursowały do Finlandii. Tam to dopiero było używanie! Alkohol lał się strumieniami, a Finki ustawiały się w kolejce pod drzwiami do jego kabiny. Miał każdą, którą chciał. Jednym słowem — żyć nie umierać! Niestety, to wspaniałe życie miało swoją ciemną stronę — Wojtek uzależnił się nie tylko od przelotnych związków ale przede wszystkim od alkoholu. Pił coraz więcej i nie mógł (i nie chciał) przestać. W końcu zaczął się mylić, kiedy grał i zapominał teksty przebojów. Paru podpitych Finów przyłożyło mu zdrowo, kiedy obściskiwał ich dziewczyny. Same właziły na niego, co miał robić? Odrzucić? Był dżentelmenem, nie odmawia się kobiecie. Taka argumentacja jednak nie przemawiała do ich facetów, stłukli go na kwaśne jabłko. I stracił pracę.


Teraz leżał na kanapie w małym, obskurnym pokoju wynajmowanym z trzeciej ręki na przedmieściu Sztokholmu, popijał piwo i zastanawiał się, co robić dalej. Do Polski nie miał po co wracać, tam był spalony. Był dwukrotnie rozwiedziony i miał długi. Wierzyciele znaleźliby go natychmiast. Nie, nie ma co, trzeba jakoś żyć dalej w Szwecji. Ale jak się urządzić nie mając pracy? Kobieta! Trzeba znaleźć kobietę! W tym Wojtek był dobry. Zaczął przeglądać portale randkowe. Potrzebował kobiety starszej, z zasobami i z mieszkaniem. Młode były najczęściej zapożyczone na studia albo pracowały na wikariatach i mieszkały z drugiej ręki. Jego uwagę przykuł profil starszej Szwedki, która miała własną firmę.

Tekst ogłoszenia był wręcz bezczelny, ale to tylko go rozbawiło. Proszę, jaka zadziorna! Jeszcze nie poznała mężczyzny, a już go stawia do pionu. Kto jak kto, ale Wojtek wie jak podejść kobietę, da sobie z nią radę. I nie będzie drugi po psie, o nie! Będzie pierwszy. Przyjrzał się zdjęciom. Nie da się ukryć — stara i brzydka. Ale to nic, tym bardziej ją rozkocha. Chce dużo młodszego. OK. Dostanie. Ale zobaczymy, czy jej to wyjdzie na zdrowie.


Napisał do niej. Krótko, nie ma co być wylewnym na początku, trzeba wzbudzić zainteresowanie. Odpowiedziała. Dobra nasza. Gdzie mieszka? Przy E4 przed Linköpingiem. Nie ma sprawy, ma samochód, dojedzie. Samochód Volvo to był już, co prawda, rzęch, ale jeszcze na chodzie. Nie kupi teraz nowego. Może potem? Zobaczymy. Wojtek łyknął piwa, zapalił papierosa i zamyślił się. Spojrzał znowu na ogłoszenie: nie ma dzieci. Dobrze. Niepaląca. Oj to już gorzej. Będzie musiał wychodzić na papierosa. No, trudno. Trzeba się poświęcić.


14 lutego ubrał się w co najlepszego miał (elegancka koszula, dżinsy i kurtka Canada Goose), spakował do torby dwie pary bokserek, skarpetki, dwie koszule na zmianę, wodę po goleniu Karl Lagerfelt, ogolił się i kupił pudło pralinek w kształcie serca. To przecież był Valentine Day. Zapakował też do bagażnika syntezator. „Zatańczy mi jak zagram” pomyślał i uśmiechnął się sam do siebie. Wypił kawę i ruszył w drogę.


Autostrada Europejska E4 ciągnie się od Tornio w północnej Finlandii do Helsingborga w południowej Szwecji; 1590 km. Jechało się szybko i przyjemnie. Kiedy już prawie dojeżdżał do Linköpingu zobaczył, że kończy mu się benzyna. Trzeba było zatankować. Podjechał na stację benzynową i przy okazji spytał o adres.

— A, do hotelu jedziesz? — spytał starszy pracownik w kombinezonie.

— To to jest hotel?

— Jak to, to nie wiesz dokąd jedziesz? — zdziwił się pracownik. — To znany hotel, dobre żarcie i pełno antyków w środku tylko właścicielka stara dziwaczka.

— Jak to — dziwaczka? W czym?

— Ano całe życie tam mieszka i nigdy za mąż nie wyszła. Chłopa jej trzeba bo już zupełnie wariuje. A forsy to ma jak lodu, ho, ho, ho! — rozgadał się stary.


Wszyscy, którzy znali właścicielkę hotelu Svunnen Tid sądzili, że siedzi ona na pieniądzach. Prawda była taka, że Berta przyjmowała teraz mniej gości i dochody z hotelu ledwie starczały na pokrycie wydatków i utrzymanie siebie i psa. Owszem, antyczne meble, żyrandole i obrazy były dużo warte, ale żeby dostać pieniądze trzeba je było sprzedać. A tego Berta nie chciała zrobić. Hotel i wszystko, co w nim się znajdowało to był jej dom, jej życie. Nie miała zamiaru sprzedawać niczego.


— A to ciekawe — powiedział Wojtek do pracownika i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

„Tego mi trzeba było się dowiedzieć” pomyślał ucieszony. Zapłacił za benzynę, włączył GPS, skręcił w las i podjechał do żelaznej bramy ze szpikulcami. Wyjął telefon i zadzwonił do właścicielki.

— Jestem! — oznajmił. — Możesz otworzyć bramę?

— Już idę — zaskrzeczała jego „dejt”. Nie wiedział, że ma taki skrzeczący głos; nie rozmawiał z nią przedtem przez telefon.

Wojtek przejechał włosy palcami oraz wytarł ręce i przetarł twarz zabójczo pachnącą wodą po goleniu. Zaczyna się nowy rozdział w jego życiu.

IV

Od domu zbliżała się nieforemna postać. To była ona. Niestety, ona przez małe „o”. Wojtek nie miał złudzeń co do atrakcyjności pani na włościach. Postać podeszła do bramy i otworzyła ją, Wojtek wysiadł z samochodu.

— Wojtek jestem — przedstawił się.

— Berta — powiedziała postać i podała mu rękę, szorstką jak cała ona. — Jesteś z Rosji?

— Nie, z Polski — odparł Wojtek hamując budzącą się w nim wściekłość. Nienawidził jak Finowie czy Szwedzi mylili Polskę z Rosją. Finowie w ogóle nie odróżniali tych dwóch narodów i ciągle brali Polaków za Rosjan, ale w Szwecji zdarzało się to dużo rzadziej. — Napisałem przecież, że jestem Europejczykiem. Rosja nie jest Europą.

— Ach tak — powiedziała Berta. Jej znajomość geografii, historii i kultury była bardzo ograniczona. — To nie ma znaczenia, proszę wjedź na podjazd i zaparkuj samochód tam kawałek dalej.

Wojtek wjechał na posesję. Wiedział, że liczy się pierwsze wrażenie i że z tej mąki chleba nie będzie. No, ale skoro już przyjechał taki świat drogi to trzeba robić dobrą minę do złej gry. Zaparkował samochód obok stojącego tam Citroena, wziął torbę ze swoimi rzeczami i pudło czekoladek.

— Happy Valentine! — powiedział i wręczył pralinki zaskoczonej kobiecie.

— Ale my przecież my nie jesteśmy parą?

— A może będziemy? — wystrzelił swój uwodzicielski uśmiech.

Berta też się uśmiechnęła i przyjęła pralinki. Lody zostały przełamane. W tym czasie z domu wyszła bardzo stara kobieta i przystanęła w progu.

— To jest Ingrid, poznajcie się — powiedziała właścicielka. Wojtek ukłonił się, podszedł i pocałował szarmancko starszą panią w rękę. Ingrid omal nie zemdlała. Uśmiechnęła się szeroko bezzębnymi ustami i wygdakała:

— Bardzo mi przyjemnie!

— Ingrid właśnie wraca do siebie. Zaraz przyjedzie taksówka — oznajmiła Berta i spojrzała znacząco na swoją przyjaciółkę. Ta zrozumiała, że jej obecność nie jest już konieczna ani pożądana. Istotnie, pod bramą stała już taksówka. Ingrid poczłapała w kierunku bramy, a za nią Berta, żeby otworzyć.

— Zaraz będę! — rzuciła gościowi. Za chwilę była z powrotem. — Zaprowadzę cię do twojego pokoju — poinformowała i poszła otworzyć drzwi wejściowe.

Wojtek poszedł za nią, wszedł do środka i oniemiał. Rany Boskie, toć to pałac! Ile to wszystko musi być warte! Nie, stanowczo musi być miły.

— Proszę, rozgość się. W tym pokoju nocował książę Bertil i księżna Lilian — powiedziała z dumą — powinno być ci wygodnie. Tam jest łazienka.

Wojtek pojęcia nie miał kto to był książę Bertil i księżna Lilian, ale wystarczyło mu, że to byli książęta. Nigdy nie spał w książęcym łóżku, teraz spróbuje.

— Kolacja będzie za godzinę — oznajmiła właścicielka i zniknęła za drzwiami.


Wojtek rozejrzał się po pokoju. Nad kominkiem wisiał obraz olejny przedstawiający starszego, dystyngowanego pana o piersi pokrytej medalami. — „To pewnie ten Bertil” pomyślał Wojtek. Na drugim portrecie była postać pięknej kobiety w wydekoltowanej błękitnej sukni, przepasanej czerwoną szarfą ozdobioną miniaturowym portretem mężczyzny. To była podobizna króla Karola XVI Gustawa, ale Wojtek tego nie wiedział.

„Hm, niezła była ta księżniczka. Chętnie bym się z nią przespał. Ale pewnie już nie żyje”. ” Zażartował w duchu. Umył się po podróży, przebrał i czekał, co będzie dalej.

Punktualnie o 19.00 właścicielka zapukała do drzwi. Otworzył. Była zmieniona nie do poznania. Miała na sobie elegancką suknię i pachniała tak silnie aż zakręciło mu się w głowie.

„Chyba wiadro perfum na siebie wylała!” — pomyślał w duchu.

— Zapraszam na kolację! — powiedziała swoim skrzekliwym głosem Berta. No tak, głosu nie mogła ubrać ani uperfumować.

Gość zszedł za nią na dół do jadalni. Stół był nakryty do kolacji. Biały obrus, elegancka zastawa, na półmisku leżała pokaźna ryba i patrzyła na niego martwo wyłupiastymi oczami.

— Sandacz smażony na maśle — odpowiedziała na niezadane pytanie właścicielka i kelnerka w jednej osobie. — Moje paradne danie.

Wojtek wolałby schabowego z kapustą albo pieczeń, ale przecież nie powie tego głośno. Trudno, zje rybę.

— A co jest do picia? — spytał rzeczowo.

— Co tylko chcesz — piwo, wino.

— Piwo poproszę — powiedział i zasiadł za stołem.

— A nie wolisz białego wina do ryby? — spytała gospodyni.

— Do ryby, tak. Ale na początek piwo, jeśli można.

Berta przyniosła Heinekena w butelce. Wojtek wprawnym ruchem otwarł i nalał sobie do szklanicy. O, tego potrzebował. Od rana nie pił piwa bo prowadził samochód, nie mógł się już doczekać. Dolał. Po paru minutach butelka była pusta.

— Można by jeszcze? — spytał i popatrzył przymilnie na właścicielkę.

— Oczywiście — odparła i nie dała po sobie poznać, że zadziwiła ją szybkość, z jaką jej kawaler wypił piwo. Zanim sięgnął po sandacza wypił trzy butelki. Berta przyniosła białe wino do sandacza i również nalała sobie kieliszek.

— To za naszą znajomość! — podniosła kieliszek do góry. Wojtek podniósł również i wypił wino jednym haustem. Berta upiła mały łyczek. Ani się obejrzała jak w butelce wina widać było dno. Trzeba było pójść po następną. Jeszcze nie widziała tak spragnionego mężczyzny. Jej goście, owszem, pili alkohol, ale z dużo większym umiarem. Może dlatego, że ceny trunków w luksusowym hotelu były luksusowo wysokie.


Kiedy sandacz został zjedzony właścicielka zaproponowała kawę i deser. Propozycja spotkała się z przychylnym przyjęciem. Wojtek wypił kawy żeby trochę otrzeźwieć ponieważ był już porządnie wstawiony.

— Zjesz ciasta?

— Może później — odparł ponieważ nie przepadał za słodkim. — A teraz ci zagram! — oznajmił i zanim Berta zdążyła zareagować poszedł do samochodu po instrument. Przyniósł, rozstawił tam gdzie było miejsce i zaczął śpiewać.

„It’s now or never”, „Save the last dance for me” i „Forever young” przeplatał szwedzkimi przebojami muzyki tanecznej. Im dłużej śpiewał tym bardziej kobieta była zachwycona. Całe życie ciągle robiła coś dla innych, gotowała, piekła i obsługiwała gości. Teraz ktoś coś robił dla niej. Zaczęła klaskać i uśmiechać się, i podśpiewywać swoim skrzeczącym głosem. Wojtek zrobił przerwę ponieważ w gardle mu zaschło i chciał nalać sobie wina, ale butelka była pusta. Spojrzał z niemym zapytaniem na Bertę i ta skoczyła po drugą butelkę. Nastrój był wyśmienity.

Wojtek nastawił syntezator na podkład muzyczny, skłonił się przed właścicielką i poprosił ją do tańca. Berta nie umiała tańczyć, ale wstała i dała się poprowadzić. Nogi jej się plątały, ale Wojtek się tym nie zrażał ponieważ jemu nogi plątały się też.

Rodzice właścicielki spoglądali zdumionymi oczami z portretów. Nigdy swojej córki nie widzieli tańczącej z przystojnym mężczyzną i głupio się uśmiechającej. Ich dziecko pierwszy raz w życiu było szczęśliwe.


Nagle Wojtek potknął się i wylądował na dywanie pociągając za sobą swoją partnerkę. Natychmiast zjawił się pies i zaczął groźnie warczeć, widocznie uznał, że jego pani grozi niebezpieczeństwo ponieważ znalazła się w pozycji horyzontalnej. Pani wylądowała na gościu. Jeszcze nigdy nie czuła męskiego ciała tak blisko. Leżała i nie miała zamiaru wstawać. Niestety, Wojtek czuł się przygnieciony i przyduszony stukilowym ciężarem i z trudem wygramolił się spod kobiety.

— Muszę iść spać — wybełkotał.

— Pomogę ci pójść na górę — zacharczała. Nie była pijana od alkoholu, ponieważ wypiła tylko jeden kieliszek wina, ale była pijana NIM!

Zarzuciła sobie jedno ramię swego (chyba już jej?) kawalera i z trudem zaczęła wspinać się z nim po schodach. Wojtek cały wisiał na niej. Otwarła drzwi do jego pokoju i od razu runął na łóżko. Po chwili już spał. Berta zdjęła mu buty i rozpięła koszulę. Zastanawiała się, co robić dalej. Po krótkim namyśle rozebrała się i położyła obok niego, ale nie mogła zasnąć. Leżeć koło mężczyzny to było dla niej zupełnie nowe, niesłychane przeżycie. I to jeszcze koło takiego mężczyzny! Była zmęczona, ale równocześnie podekscytowana. O trzeciej w nocy adonis obudził się i spojrzał na nią ze zdumieniem. W pierwszej chwili nie wiedział, gdzie jest. Co to słoń morski leży koło niego?

— Wyspałeś się? — spytał szeptem słoń, a właściwie słonica.

— Nie, jeszcze nie — odburknął i zamknął oczy. Może jak poleży z zamkniętymi oczami to ten koszmar zniknie? I znowu zasnął. Faktycznie, kiedy znowu się obudził kobiety nie było. Światło słoneczne wpadało przez okno i oświetliło pokój. Wojtek spojrzał na pociągającą twarz księżnej Lilian na portrecie i od razu otrzeźwiał. Nie wytrzeźwiał, ale przypomniał sobie gdzie jest i po co. „Musisz byś miły, idioto!” upomniał sam siebie. „To twoja szansa!”


Zapukano do drzwi i skrzekliwy głos poinformował, że śniadanie czeka w jadalni. Wojtek przeciągnął się, wstał i poszedł do łazienki. Spojrzał w lustro i uderzył się w twarz. Potem się ubrał i zszedł do jadalni.

Berta w roboczym fartuchu ustawiała na stole pieczywo, masło, sery, szynkę, powidła i dzbanek z kawą oraz dzbanuszek ze śmietanką.

— Zaraz podam jajecznicę na boczku — poinformowała.

— Dzień dobry, słoneczko! — zapiał Wojtek i cmoknął ją w policzek. Berta poczerwieniała nie wiadomo, czy z zażenowania czy ze szczęścia i nalała mu kawy.

— Wyspałeś się?

— Cokolwiek — odparł i sięgnął po jajecznicę na boczku, którą właśnie przyniosła gospodyni.

— Po śniadaniu oprowadzę cię po domu — oznajmiła właścicielka.

— Spędziliśmy wczoraj miło wieczór, nie uważasz? — powiedział Wojtek smarując sobie bułkę masłem i nakładając plaster szynki. — Mm, jak dobra bułeczka! — powiedział obracając w ustach kawał bułki. — Sama piekłaś?

— Oczywiście — odparła z dumą gospodyni. — Pieczywo i ciasta piekę sama, i wszystko robię sama.

— Dzielna jesteś. No chyba nie uprawiasz kawy w ogrodzie? — zażartował.

— Próbowałam, ale nie wyszło — podchwyciła żart.

„Ma poczucie humoru, to dobrze” pomyślał.

V

Kiedy zjedli śniadanie Berta tak jak obiecała oprowadziła go po domu. „To musi być niezły majątek” pomyślał Wojtek oglądając obrazy, meble i dywany. „Spieniężyć to musi być warte miliony”.

— Mieliśmy włamanie kilkanaście lat temu kiedy jeszcze rodzice żyli — wyrwał go z zamyślenia głos właścicielki. — Złodzieje skradli unikalny naszyjnik ze złotą monetą z czasu rzymskiego cesarza Nerona, złote i srebrne monety z XVI i XVII wieku, wynieśli nawet srebrne kandelabry. Włamali się przez okno na parterze i przecięli kable telefoniczne. W hotelu było piętnaścioro gości i nikt nic nie słyszał; żaden z trzech psów nie szczekał ponieważ włamywacze dali im kurczaki nafaszerowane środkami nasennymi. Przypuszczam, że złodzieje musieli zakwaterować się przedtem w hotelu jako goście i dobrze rozejrzeć — opowiadała Berta. Pomimo upływu lat nadal przeżywała stratę. — Ojciec tej nocy pierwszy raz od siedemnastu lat zgasił zewnętrzne oświetlenie, strasznie potem pluł sobie w brodę. Ale ja myślę, że z oświetleniem czy bez i tak by się włamali.

— To straszne — powiedział z udanym współczuciem Wojtek. — Czy ich złapano?

— Tak. Był proces i dostali karę wiezienia.

— To dobrze. Sprawiedliwość musi być — zakonkludował.


Zwiedzanie zajęło im całe przedpołudnie. Potem gospodyni podała doskonały lunch, a po południu poszli na spacer do ogrodu.

— Wiesz, w 1965 roku przecięli nam ogród na pół i puścili przez działkę E4, cały sad z drzewami owocowymi i wytwórnią przecieru jabłkowego został po drugiej stronie szosy. Martwiliśmy się, ale nie mieliśmy nic do gadania, szosa musiała tędy biec. I co się okazało? Na dobre wyszło, mieliśmy coraz więcej gości, bo przejeżdżając widzieli nasz hotel i potem zamawiali noclegi.

— No widzisz? Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło — powiedział Wojtek i poklepał psa, który szedł przy nim jak strażnik.

— Ale teraz kroi się inna sprawa — powiedziała posępnie Berta. — Państwo chce przez nasz grunt przeprowadzić linię kolejową.

— Kiedy?

— Nie podali. Nie mogę sprzedać posesji bo nikt w tej sytuacji nie kupi. Muszę czekać, aż się zgłoszą i wykupią ode mnie posiadłość. Ale co będzie z domem? I ze mną?

— Nie martw się, jakoś to się rozwiąże. Jeszcze nigdy nie było żeby jakoś nie było — próbował pocieszyć ją Wojtek.

— Mam drugie wyjście. Mogę nie czekać. Mogę sama zaproponować państwu kupno posesji już teraz i za te pieniądze kupić dom w mieście.

— A co zrobisz z antykami?

— Część sprzedam na aukcji, część zabiorę do nowego domu.

— Bardzo dobry pomysł — pochwalił Wojtek.

— Tak, tylko że ja tu spędziłam całe życie. Ten dom i wszystko, co w nim jest to jest część mnie. Jeśli sprzedam to jakbym sprzedała duszę. To jest potworne. — I rozpłakała się.

„No chłopie, teraz musisz wejść w akcję, a będzie cała twoja”.

— Nie płacz, jeśli chcesz, to ja będę przy tobie i pomogę ci we wszystkim — tu objął ją ramieniem i zajrzał głęboko w oczy.

— Naprawdę? — Berta spojrzała na niego z niedowierzaniem. — Zrobiłbyś to?

— Oczywiście. Mogę pakować, przenosić, wozić, naprawić jak coś zepsute.

— No z nieba mi spadłeś! — wykrzyknęła uszczęśliwiona kobieta. — Ale jeszcze nie teraz. Nie dostałam żadnego terminu od Trafikverket. Czuję się jakbym siedziała na wulkanie, który w każdej chwili może wybuchnąć i zniweczyć moje życie — otarła łzę i już weselszym głosem dodała: — Wracamy, pora na kawę.

Gospodyni podała kawę z ciastem, oczywiście, a po południu ucięli sobie drzemkę. Wieczorem była suto zakrapiana kolacja i znowu muzyka i taniec. Berta była wniebowzięta, a Wojtek w myśli obliczał, ile ona może dostać za sprzedaż domu i gruntu, a ile za antyki.

Wojtek wiedział, że teraz musi ją pocałować. Magia romansu tkwi w pocałunku. Ale jak to zrobić? Nie mógł się przemóc. Kiedy spojrzał na wąskie, spierzchnięte wargi Berty i jej żółte, nierówne zęby pomyślał, że na trzeźwo nie jest w stanie tego zrobić. Sporo już wypił, ale nadal był trzeźwy. Wojtek rozwinął taką tolerancję na alkohol, że mógłby wypić wiadro alkoholu i nadal byłby trzeźwy jak gwizdek. Zamówił kolejną butelkę wina i widział jak kobieta zbliża swoją twarz do jego i składa usta w dzióbek. „Trudno, raz kozie śmierć!” pomyślał dzielny Polak i — pocałował ją. Z zamkniętymi ustami. Berta rozdziawiła swoje usta i Wojtek poczuł jej język. Szybko cofnął się i powiedział:

— Słuchaj złotko, jest późno, odłóżmy te igraszki na jutro, dobrze?

Ale kobieta tak łatwo nie dała za wygraną. Halo, facet jest u niej już drugą noc i nic?

— Może pójdziemy do mojego pokoju? — spytała. Nie, nie zalotnie, bo tego nie potrafiła.

Nie było rady. Polak potrafi! Cała naprzód. I poszedł za nią do jej pokoju. Zdziwił się, że jest tak skromnie urządzony w porównaniu z wyposażeniem innych wnętrz. Stało tam tylko niezbyt szerokie łóżko, komoda, stół, krzesło i deska do prasowania.

Wszędzie leżały stosy pościeli i obrusów. Na półce na ścianie siedziały rzędem rozczochrane lalki i wytrzeszczały przed siebie oczy.


Berta rozebrała się i stanęła przed swoim (?) mężczyzną w całej krasie. Przed kolacją wykąpała się, włożyła na siebie nową, seksowną bieliznę i skropiła się feromonami za uchem, przy dekolcie i piętro niżej. Na to nałożyła perfumy. Ta mieszanka powinna zadziałać.

Wojtek patrzył na nią jak skamieniały. Przez pijaną (jednak!) głowę przelatywały różne dzikie myśli. „Teraz! Muszę! To moja jedyna szansa. Co, nie dam sobie z nią rady? Jak ją zadowolę to z ręki będzie mi jeść i cała chałupa moja”. Kiedy to sobie wypunktował w głowie powiedział:

— Poczekaj, tylko się rozbiorę.

Zdjął z siebie odzież i kobieta jęknęła. Położył się obok niej na łóżku i zaczął całować ją po twarzy. Berta podała mu usta, ale on odwrócił swoje i przystąpił do kwestii zasadniczej. Niestety, jego pan i władca odmówił współpracy. Teraz to Wojtek jęknął i położył się zrezygnowany na plecach.

— Wiesz, to się mężczyznom czasem zdarza jak za dużo wypiją. Ale nie przejmuj się, spróbujemy innym razem — powiedział i chciał podnieść się z łóżka, kiedy pani domu pchnęła go z powrotem na plecy i wychrypiała:

— Może cię wymasować?

I zanim obiekt jej miłosnych zapałów zdążył odpowiedzieć wyjęła z szuflady nocnego stolika magiczny, zakupiony w Pistillu, olejek do masażu. Zaczęła go masować i Wojtek nie musiał nic robić. Było mu przyjemnie. Olejek pachniał wspaniale i mężczyzna się odprężył, a potem przewrócił się na bok i zasnął. Berta leżała całą noc z policzkiem przytulonym do jego pleców. Nad ranem musiała jednak wstać i wyprowadzić psa. Niefortunny kochanek od razu się obudził i czmychnął do swojego pokoju.

VI

Był piątek i po południu zaczęli się zjeżdżać goście na weekend. Gospodyni musiała wrócić do swoich obowiązków: przyjąć gości, zakwaterować, podać kolację, upiec bułki na śniadanie. Nie miała już czasu na amory i Wojtek odetchnął. Zaoferował swoją pomoc w kuchni, ale pani domu ofuknęła go:

— Jesteś przecież gościem, idź pobaw się z Fido.

Czyli z psem. Nie było to trudne zadanie, pies się oswoił i biegał za rzucanym mu kijkiem, przynosił w zębach, Wojtek mu rzucał, pies aportował. Mężczyzna pobawił się z psem, a potem wrócił na obiad. Po obiedzie znów latał z psem po parku, a potem wrócił na kolację.

— Jak chcesz możesz podać gościom kolację do stołów. Ja muszę zejść do piwnicy po wino — powiedziała gospodyni.

— Już się robi! — zameldował dziarsko, czuł już się domownikiem. Zaczął ostrożnie nosić półmiski z sandaczem na stoły. Do obsłużenia były cztery stoły po cztery osoby przy każdym. Goście to było towarzystwo żądne nowych przeżyć, nocowania w hotelu pełnym antyków i duchów, i oczekujących na wybicie północy ze zjeżonymi włosami i z gęsią skórką na ciele.


Przy jednym stole siedziały dwie starsze pary, emeryci odrabiający tzw. bucket list, przy drugim stole siedziały dwa młode małżeństwa widocznie z krótkim stażem ponieważ wpatrywały się cielęco sobie w oczy. Trzeci stół to było czterech studentów, którzy wyczytali na Facebooku, że niektórzy goście hotelowi widzieli duchy i w popłochu uciekali taksówką w środku nocy. Studenci założyli się, że o północy zejdą do piwnicy i tam wytrzymają przez pół godziny. Ten, który stchórzy stawia pozostałym tyle piwa, ile tamci sobie zażyczą. Przy czwartym stole siedziały trzy młode dziewczyny i jeden facet. Najwidoczniej przyjaciele, z tym, że to była jedna para i dwie singielki. Dziewczyny strzelały oczami za Wojtkiem, chichotały i coś szeptały do siebie; chwilowy kelner nie słyszał, co mówiły, ale mógł się domyśleć. Dziewczyny były zadbane, umalowane i rozbawione. Jedna była blond z dużym biustem, a druga szatynka z długimi nogami. Wojtek postanowił dać im profesjonalną obsługę i dolewał wina do kieliszków elegancko chowając lewą rękę za plecami (zaobserwował, że kelnerzy tak robią). W pewnym momencie blondyna schwyciła go za rękę, a szatynka położyła rękę na udzie. Wojtek przystanął.

Blondyna wstała i szepnęła mu do ucha:

— Gdzie jest twój pokój?

— Zaprowadzę — odparł Wojtek i poszedł przodem. Na górze, w jego pokoju, blondyna zaczęła gorączkowo rozpinać mu koszulę, a Wojtek zamknął drzwi nogą równocześnie zdzierając z niej sukienkę. W sekundę wylądowali w łóżku. Wszystko szło jak z płatka. Za chwilę otwarły się drzwi i weszła … szatynka. Wprawnie wysupłała się ze spodni i dołączyła do pary. „Kelner” nie miał nic przeciw temu, w końcu przyjaciółki. Był w swoim żywiole; życie znowu było piękne. Nie wiedzieli, ile czasu upłynęło, kiedy drzwi otwarły się znowu i w progu stanęła … pani domu.

Z początku jej nie zauważyli ponieważ byli bardzo zajęci, ale zmitygowało ich głośne sapanie, które nie pochodziło od żadnego z tej trójki. To Berta sapała z wściekłości.

— Wynocha stąd! — wrzasnęła. — Wy dwie — wskazał palcem na dwie nagie bachantki, które szybko podkuliły nogi — zabierać bagaże i won!

— Zaraz, zapłaciłyśmy za dwudniowy pobyt, dlaczego mamy się wynosić? — zaoponowała blondyna.

— Zostajemy — oświadczyła szatynka. — Zresztą nie będziemy wychodzić stąd w środku nocy. To jest nasze życie prywatne i tobie nic do tego!

— Życie prywatne, ale nie z personelem! A z tobą jeszcze porozmawiam — rzuciła do skamieniałego swojego niedoszłego kochanka.


Dziewczyny niechętnie wstały z łóżka i powlokły się do swoich pokoi. Wojtek, już zupełnie trzeźwy zaczął szukać kalesonów i spodni, które walały się na dywanie. Kiedy je wkładał zdał sobie sprawę, co zrobił. Nie miał już czego tu szukać — zaprzepaścił swoją szansę.


Rano dziewczyny zmieniły zdanie i oświadczyły, że wyjeżdżają. Właścicielka zwróciła im pieniądze za jeden niewykorzystany nocleg. Reszta gości nie wiedziała, co zaszło, ale czuła ciężką, nieprzyjemną atmosferę. Gospodyni oświadczyła, że jest chora i nie może przygotować posiłków i zwraca pieniądze za drugi, niewykorzystany nocleg. Goście jeden po drugim pakowali się i wyjeżdżali z hotelu. Wojtek spakował się również i szedł już do samochodu, gdy Berta zastąpiła mu drogę.

— Nie wyjeżdżaj jeszcze, musimy porozmawiać — powiedziała stanowczo.

Wojtek zawahał się. Włożył torbę oraz instrument do bagażnika i przystanął niezdecydowany.

— Wejdź do domu, porozmawiajmy jak dorośli ludzie. Chcesz uciekać jak tchórz?


Tchórz? Nie, Polak nie jest tchórzem, niech ta Szwedka sobie nie wyobraża, że może go obrażać. On jej pokaże! Zatrzasnął drzwiczki samochodu i wszedł za nią do domu. Wskazała mu miejsce przy stole w kuchni. Usiadł. Berta siadła po drugiej stronie stołu i wpatrywała się w niego nic nie mówiąc. Cisza przeciągała się i Wojtek czuł, że musi ją przerwać. Atmosfera była tak ciężka, że Wojtek obawiał się, że przytłoczony nią nie będzie w stanie wstać.

— Berta, ja cię bardzo przepraszam. Byłem pijany i sam nie wiem, co mnie napadło. One mnie zaciągnęły do pokoju.

— Co ty powiesz. Jakie nachalne zdziry. A ty, bezwolny, dałeś się zaprowadzić jak dziecko do przedszkola.

— Ja rozumiem, że jesteś oburzona, ale weź poprawkę na alkohol. Pijany człowiek nie wie, co robi.

— Biedny ty, że musiałeś się upić.

— No wiesz przecież, że jestem muzykiem występującym w restauracjach, a tam trudno uniknąć alkoholu. Jak człowiek nie będzie pił to go wyleją. Alkohol wchodzi w pakiet.

— Jakoś przy nich nie zasnąłeś tak jak przy mnie. Dziwne… — powiedziała szyderczo niedoszła kochanka.

— Wiesz, wtedy byłem po prostu bardzo zmęczony. Czy możesz mi wybaczyć? Dać mi szansę? Nie pożałujesz…

Kobieta wiedziała, że takiego faceta więcej w życiu nie spotka i chociaż czuła się zraniona, łaskawie zgodziła się. Dzień minął na sprzątaniu, gotowaniu i porządkach i znowu nadeszła noc. Wojtek przyszedł do pokoju Berty i zaczął ją obcałowywać, staranie unikając ust, ale do niczego więcej nie doszło.

Rano kobieta była w złym humorze i ostentacyjnie przytulała się do psa. Zaczęła wygłaszać kąśliwe uwagi pod adresem swego nieudanego kochanka.

— Co z ciebie za mężczyzna? Ty chyba jesteś impotentem? Z tymi dziwkami też pewnie nie mogłeś chociaż dwie nad tobą pracowały, co? — i zaniosła się śmiechem.

Wojtek był dotknięty do żywego.

— Co, ja impotent? Przy tobie każdy facet będzie impotentem, ty stara klępo! Do seksu trzeba mieć młode ciało! I urodę! Trzeba było szukać osiemdziesięcioletniego grzyba, ale ty chciałaś młodego! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, że ktoś cię będzie chciał?!

Wojtek wylał z siebie całą wściekłość jaka się w nim nagromadziła. Berta znieruchomiała. Nie, takiej obrazy nie zniesie. Co, on będzie ją tu poniżał, jakiś gołodupiec z Europy Wschodniej? Ta zniewaga krwi wymaga! I jak w transie chwyciła ciężką, żeliwną patelnię, która stała na piecu, zamachnęła się i trzasnęła Wojtka w głowę. Zachwiał się i osunął na krześle. Uderzyła jeszcze raz i wtedy zjechał na podłogę. Z ust poszła mu krew. Tył głowy był zupełnie zmiażdżony. Ciało, które jeszcze przed chwilą było Wojtkiem, leżało bezwładnie na posadzce. Berta przysiadła ciężko na krześle i wpatrywała się tępo w zwłoki. Czuła zmęczenie i pustkę. Co ona właściwie zrobiła? Przecież go nie zabiła, chciała go tylko ukarać. Dotknęła ciała palcem i w końcu do niej dotarło, że ten oto młody i piękny mężczyzna nie żyje. NIE ŻYJE!


Zaczęła gorączkowo myśleć, gdzie ukryć ciało. Musi je ukryć, nie zgłosi przecież się na policję. Taka sprawa to smakowity kąsek dla mediów, dziennikarze rzuciliby się na nią jak psy na kość, jest przecież osobą znaną. Nie raz prasa o niej pisała i robiła z nią wywiad. Przyzwoita, szanowana właścicielka hotelu morderczynią! Długoletnia kara więzienia była pewna jak amen w pacierzu. Może nawet dożywocie? Nie, nie może do tego dopuścić.

Kobiecie pot wystąpił na czoło. Wiedziała, że Wojtek był w Szwecji sam, nie miał tu żadnej rodziny więc nikt nie powinien go szukać. Chyba że jakiś kolega, ale czy mówił komuś, dokąd jedzie? Nie wiedziała. W ogóle nie mówił dużo o sobie, to Berta opowiadała o sobie i o hotelu. Wyjęła z kieszeni jego spodni telefon i sprawdziła, czy ktoś dzwonił albo wysłał SMS-a. Niczego nie zauważyła. Dobrze. To pewnie nikt nie wie gdzie on jest. Teraz trzeba ukryć zwłoki. Berta zakasała rękawy i wzięła się do dzieła. Trzeba ściągnąć ciało do piwnicy. Bezwładne zwłoki były ciężkie, ale kobieta była silna i przywykła do wysiłku. Ściągnęła po schodach ciało, otwarła drzwi piwnicy i zastanawiała się, gdzie je schować. Nikt tam poza nią nie wchodził, ale strzeżonego pan Bóg strzeże.


W rogu piwnicy stała pokaźna skrzynia. Leżały w niej jakieś stare obrusy, serwety i makatki. Wyjęła to wszystko i próbowała upchać tam zwłoki, ale nie mieściły się. Wojtek był wysokim mężczyzną. „Nie ma rady, trzeba go poćwiartować” powiedziała sama do siebie i poszła do warsztatu obok piwnicy po piłę. Zabrała się do dzieła. Niestety, piła okazała się za słaba, ażeby przepiłować kości. Co robić? Poszła na górę do swego biura do komputera i zaczęła szukać na internecie czy są piły do przecinania kości. Owszem, były różne piły ręczne masarskie do kości i mrożonek. Wybrała taką z z brzeszczotem ze stali węglowej i zamówiła. Dostawa za trzy dni.

Adres podała na skrytkę pocztową. Ale co zrobić do tego czasu? Nie było rady, trzeba czekać. Poszła do zamrażarki i przyniosła lód. Obłożyła ciało lodem, żeby się zbyt szybko nie rozkładało. Nie bukowała żadnych gości, owszem, odpowiadała na telefony, ale oznajmiała, że jest chora i prosiła żeby zadzwonić za tydzień. Goście życzyli jej zdrowia i zapewniali, że zadzwonią za tydzień. Za trzy dni Berta pojechała do skrytki pocztowej i faktycznie, przyszło zawiadomienie o przesyłce do odbioru. Odebrała paczkę, wróciła do domu i nareszcie poćwiartowała zwłoki. Ułożyła je w skrzyni, przykryła obrusami, a na wierzch położyła makatkę z wyszytym napisem: „Gość w dom — Bóg w dom”. Skrzynię zamknęła na klucz i wsadziła go do kieszeni fartucha. Potem pomyśli, co z nim zrobić. A teraz spać! Była śmiertelnie zmęczona.


Obudziło ją drapanie psa do drzwi. Fido! Pies nie dostał nic do jedzenia. Jego pani wstała i poszła do kuchni nakarmić swego pupila. Nic dziwnego, że zapomniała, w końcu nie co dzień ćwiartuje się zwłoki. Pies rzucił się do miski i jadł łapczywie, a Berta przysiadła na zydelku. Była nadal niewyspana i zmęczona. Samochód! Zapomniała o samochodzie! Co z nim zrobić? Nalała psu wody do miski i poszła do warsztatu po narzędzia. Trzeba odkręcić tablice rejestracyjne. Kiedy się z tym uporała zaczęła szukać kluczyków do samochodu. W stacyjce ich nie było. Rada nie rada zeszła do piwnicy i otwarła skrzynię. Zdjęła obrusy i makatkę i przeszukała kieszenie spodni i kurtki. Nie było to przyjemne szperać w kieszeniach trupa, ale nie miała wyjścia. Kluczyki były w wewnętrznej kieszeni kurtki. Berta pochyliła się, żeby je wyjąć i wtedy oczy Wojtka spojrzały na nią. Nie pomyślała o tym, żeby zamknąć mu powieki. Każdy w takiej sytuacji przestraszyłby się i uciekł, ale nie ona. To była twarda sztuka. Wyjęła kluczyki i przykryła poćwiartowane ciało obrusami i rzeczoną makatką.

Poszła do drzwi wejściowych, na których widniał ostatni upominający napis, jaki był przeznaczony dla gości: „Opuść ten dom jako uczciwy człowiek!”.


Teraz szybko do samochodu. Berta siadła za kierownicą, pies wskoczył za nią i usiał obok na przednim siedzeniu; wcisnęła sprzęgło i wrzuciła pierwszy bieg. Zatrzymała się, żeby otworzyć bramę i wyjechała. Pojechała daleko w las i tam zostawiła samochód. Wróciła na piechotę. Fido był uszczęśliwiony wyprawą do lasu na długi spacer.


VII

Kiedy podeszła do bramy zobaczyła, że jest otwarta. Kiedy wyjeżdżała samochodem Wojtka tak się spieszyła, że nie zamknęła bramy za sobą. W hotelu paliło się światło. Ciarki jej przeszły po plecach — wiedziała, że nie zostawiła nigdzie włączonego światła. Zamknęła bramę i weszła do domu. Słyszała jakiś hałas — niewątpliwie ktoś tu jest! Właścicielka żałowała, że nie mieszka w USA, bo wtedy miałaby broń i mogłaby od razu zastrzelić włamywacza nie wdając się w dyskusję. Tak cicho jak tylko mogła weszła po schodach na górę i zobaczyła tam niechlujnie ubranego mężczyznę o zmierzwionych włosach, który zdejmował ozdobne talerze ze ścian i figurki z półek i rzucał je na ziemię. Kiedy Berta krzyknęła, odwrócił się i zaśmiał na jej widok:

— To ty tu jesteś panią?

— Co robisz w moim domu? Dlaczego niszczysz moje rzeczy?

— Ja nie niszczę, ja pomagam ci uwolnić się od rzeczy materialnych. Materialne rzeczy i chęć ich posiadania to przyczyna wszelkiego zła na całym świecie. Ludzie są chciwi i tylko gromadzą rzeczy zamiast żyć w prosto i szczęśliwie i cieszyć się tym co Bóg dał.

„O Boże, jakiś szurnięty nawiedzony!” pomyślała. „Pewnie się urwał z psychiatryka. Muszę zadzwonić na policję zanim mi wszystko zniszczy!”

I tu nagle zrozumiała, że nie może wezwać policji. „Ale policja przecież nie zejdzie do piwnicy, bo po co”, pomyślała trzeźwo. Intruz zamachnął się kijem, który miał przy sobie i uderzył w żyrandol raz, potem drugi. Kilka pryzm oderwało się i spadło na ziemię. Mężczyzna zamachnął się i z całej siły uderzył trzeci raz, wtedy żyrandol zakołysał się i spadł na dywan. Nie, nie ma wyjścia, musi wezwać policję.

Zadzwoniła na 112. Mężczyzna zmęczył się swoją niszczycielską działalnością, siadł w fotelu i odpoczywał. Wtedy Berta spostrzegła, że ma na nogach jej domowe kapcie! W tym momencie przybiegł z dołu pies i rzucił się na intruza.

— Zabierz tego psa! — polecił jeden z dwóch policjantów, którzy weszli na górę.

— Fido, do nogi! — wezwała psa właścicielka. Fido posłusznie przybiegł do swojej pani.

— A ty co tu robisz? — zwrócił się do włamywacza policjant. — Dokumenty poproszę!

— Nie mam — odparł pogodnie mężczyzna. — Człowiek nie jest numerem w dokumencie, człowiek jest wolną, nigdzie nie przypisaną duszą!

Policjanci spojrzeli na siebie i drugi z nich powiedział:

— Idziesz z nami!

— Nigdzie nie idę. Ja tu mieszkam! — odparł.

Pierwszy policjant wyjął kajdanki, drugi chwycił go za ręce. Mężczyzna zaczął wierzgać i kopać. W tym momencie wszedł trzeci policjant i zobaczył, co się dzieje. We dwóch przytrzymali intruza, a pierwszy nałożył mu nareszcie kajdanki.

— Zabieramy go. Prawdopodobnie uciekł ze szpitala psychiatrycznego, sprawdzimy z którego i odstawimy go z powrotem. Jak chcesz możesz zgłosić na policję meldunek o włamaniu.

— Ale kto mi wynagrodzi szkody? — spytała zrozpaczona właścicielka.

— Jeśli będzie proces to zostanie ci zasądzone odszkodowanie. Tylko że on na pewno nie ma z czego zapłacić. Poradź się adwokata skąd mogłabyś dostać odszkodowanie — poinformował policjant. Wzięli przeklinającego i szarpiącego się wariata pod ręce i zawlekli go do samochodu.


Spracowana morderczyni wyszła do ogrodu, żeby ochłonąć. Z przerażeniem zobaczyła, że w pustym basenie leżały rozbite urny, figurka cherubina obejmującego dużego ptaka została strącona z obmurowania basenu i też rozbita, a stary zegar słoneczny w ogrodzie jest uszkodzony. Siadła na ławeczce koło basenu i zapłakała. Bardzo rzadko płakała w swoim życiu, ale teraz, na przestrzeni kilku dni, płakała już drugi raz. Nie potrafiła już zapanować nad swoimi uczuciami, zbyt dużo się wydarzyło.

Niefortunny romans nie-romans z pięknym nieznajomym okazał się niewypałem i zakończył się tragicznie. Kobieta wydała ładnych kilka tysięcy na odzież, fryzjera, kosmetyczkę i perfumy — nic nie pomogło. Chciał ją wykorzystać i oskubać z pieniędzy, to jasne. Chciał się wprowadzić i rzekomo pomóc, a właściwie żyć na jej koszt i opanować jej umysł tak, żeby mu wszystko oddała. Nie zdążył. Berta, pomimo zauroczenia, w porę zakończyła „romans”. Usiłowała nie myśleć o zawartości skrzyni w piwnicy.


W tym momencie zadzwonił telefon Wojtka, który zawsze nosiła przy sobie żeby kontrolować czy ktoś chce się z nim skontaktować. Nie odebrała. Za chwilę przyszedł SMS po polsku, więc nie mogła go zrozumieć, ale ponieważ był zakończony znakiem zapytania więc domyśliła się treści. Oj, ktoś go szuka! Niedobrze. Wróciła do domu i zrobiła sobie gorącą herbatę. Herbata jest dobra na wszystko. Kiedy tak siedziała przy stole i obejmowała dłońmi filiżankę zadzwonił telefon domowy. Odebrała.

— Hej, chciałbym rozmawiać z Wojtkiem — powiedział łamaną szwedczyzną męski głos.

— Słucham? Tu nie ma żadnego Wojtka — odparła zaskoczona.

— Jestem jego przyjacielem. Mówił mi, że poznał kobietę na stronie randkowej Match.com i że jedzie do niej, to znaczy do ciebie.

Bertę zatkało.

— Może się rozmyślił? Nikogo takiego u mnie nie było.

— Słuchaj, myśmy razem grali w knajpach i znamy się jak łyse konie. On nie kłamał. I zawsze odpowiadał na SMS-y. Jeżeli nie odezwie się w ciągu dwóch dni to ja dzwonię na policję! — zagroził męski głos.

Na Bertę padł blady strach. Gorączkowo myślała co robić.

— Słuchaj, to zupełnie niepotrzebne. Jeżeli chcesz to przyjedź do mnie i sam zobacz, że twojego przyjaciela tu nie ma i nigdy nie było. Tu jest hotel i ja przyjmuję gości.

— OK. Przyjadę.

— Jak się nazywasz? To zarezerwuję pokój.

— Andrzej.

— W porządku. Kiedy będziesz?

— Jutro.

Berta z ulgą położyła słuchawkę. No, niebezpieczeństwo zażegnane. Na razie.

VIII

Andrzej to był najlepszy kumpel Wojtka. Razem grali, razem jeździli na balangi, razem podrywali dziewczyny. Andrzej nie był aż tak przystojny jak jego przyjaciel, był niższy i krępy, ale wesoły brat łata, skory do wypitki i do wybitki.

Mieli podobne poczucie humoru i łączyła ich męska przyjaźń. Andrzej był z małego miasteczka na Rzeszowszczyźnie, a Wojtek był z Warszawy, ale tu w Szwecji nie miało to znaczenia. Byli nierozłączni. Jeśli nie byli razem to dzwonili do siebie albo wysyłali SMS-y. Andrzej poważnie zaniepokoił się, kiedy Wojtek nie odebrał telefonu ani nie odpisał.

„Co jest grane?” pomyślał. Wiedział, że przyjaciel poznał jakąś zamożną Szwedkę na stronie randkowej i pojechał do niej. Wysłał nawet do niego nawet SMS-a z zapytaniem: „No, stary, jak idzie ci z tą starą klępą? Masz ją?” Na co otrzymał odpowiedź: „Stary, ona ma pałac! Wszystko w nim warte kupę forsy! Jak się uwinę, będzie moja!”.

„Co będzie twoje, forsa czy baba?” I tu następowały śmiejące się emotikony.

„Jedno i drugie. Ale baby się pozbędę!”.

I to była ostatnia wiadomość. Andrzej zadzwonił do właścicielki, która twierdziła, że żadnego Wojtka u niej nie było. Postraszył ją policją i wtedy kobieta zgodziła się go przyjąć, żeby sam się przekonał. Spakował się i ruszył w drogę. Późnym wieczorem był przy bramie.


Właścicielka nieufnie spoglądała na przybysza, który wysiadł z samochodu.

— Andrzej jestem.

— Proszę, wjedź — i otwarła bramę.

Andrzej wjechał i zaparkował. Właścicielka zamknęła bramę i poszła otworzyć drzwi wejściowe. Zaprosiła gościa do środka. Rozejrzał się.

— Pięknie tu u ciebie — powiedział.

— Tak, wszyscy to mówią. Napijesz się kawy? — zaprowadziła gościa do kuchni.

— Poproszę o herbatę, jeśli można.

Gospodyni zaparzyła herbatę dla gościa i przyglądała mu się w milczeniu.

— To mówisz, że Wojtek do ciebie nie przyjechał?

— Nie.

— Ale przecież byliście w kontakcie na portalu randkowym?

— Tak — nie było sensu się wypierać skoro wiedział.

— I umówiliście się?

— Tak. Ale nie przyjechał. Jak chcesz oprowadzę cię po hotelu i sam zobaczysz, że go nie ma.

— Chętnie — zgodził się.

Na szczęście dziś nie było gości i Berta mogła swobodnie pokazać wszystkie pokoje.

Andrzej był zdumiony masą antyków i drogocennych przedmiotów. „Toż to bogactwo! Ale gdzie jest Wojtek?”. Koło schodów wisiał na ścianie obraz przedstawiający nagiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który obejmował niewidoczną postać. Wojtek stanął i zapytał:

— A to kto?

— Model — odparła krótko właścicielka. — To ja namalowałam obraz na croquis na kursie.

Wrócili do kuchni.

— Sam widzisz, że go nie ma. Ale jest już późno, chyba przenocujesz?

— No tak, nie ma sensu, żebym wracał po nocy do Sztokholmu.

— Zrobię ci kolację. Mogą być kanapki i jajecznica?

— Owszem — powiedział.

Gospodyni zaczęła przygotowywać kanapki, a Andrzej przyglądał jej się spod oka.

No tak, piękność to nie była. Stara, zniszczona kobieta, toporna i bez krztyny kobiecości. I ten głos!

Berta postawiła przed przybyszem talerz z kanapkami i smażyła jajecznicę, Andrzej zabrał się do jedzenia.

— Słuchaj, to nieprawda, że Wojtek nie przyjechał. Ja dostałem od niego SMS-a, że jest u ciebie. A teraz nigdzie go nie ma. Jak to wytłumaczysz? — spytał między jednym kęsem a drugim.


Gospodyni w skupieniu smażyła jajecznicę. Nagle odwróciła się, zamachnęła patelnią i uderzyła gościa w głowę. Zachwiał się na krześle. Uderzyła drugi raz. Miała już wprawę. Andrzej upadł na podłogę. Berta wyjęła mu z kieszeni telefon.

Powtórzyła wszystko — patelnia, zwłoki na dół do piwnicy, poćwiartowanie i ukrycie w skrzyni. Na szczęście miała jeszcze jedną. Samochód! To samo — odkręciła tablice, wzięła psa i wyjechała samochodem daleko w las. Ale zostawiła go w innym miejscu, nie tam, gdzie porzuciła wóz Wojtka. Wróciła i zupełnie wykończona położyła się spać.

W nocy obudziła się zlana potem. Miała koszmary. Siadła na łóżku i widziała jak przez mgłę zakrwawione postacie Wojtka i Andrzeja. Obaj szli w jej kierunku. Wtedy ona wyciągnęła ręce przed siebie żeby się obronić i usłyszała upiorny, szyderczy śmiech; odebrała przekaz: „Już niedługo dołączysz do nas!”.

IX

Następnego dnia przyjechali zabukowani goście i życie w hotelu biegło utartym trybem. Właścicielka odbierała, jak zwykle, telefony od gości. Po kilku dniach kobiecy głos w telefonie zażyczył sobie łamaną szwedczyzną:

— Hej, chciałam porozmawiać z Andrzejem.

— Z jakim Andrzejem? — spytała Berta przeczuwając już, co się święci.

— Jestem jego dziewczyną. Wyjechał kilka dni temu do twojego hotelu i nie daje znaku życia.

— Tu go nie ma — odparła właścicielka.

— Niemożliwe. To gdzie jest?

— Nie wiem.

— Ja przyjadę i sama go poszukam — powiedział głos.

— Proszę bardzo. Zabukuję ci pokój. Jak się nazywasz?

— Rosita.

„Aha, Latynoska” — pomyślała.

Dziewczyna przyjechała taksówką. Berta w życiu nie widziała tak pięknej kobiety — czarne, długie włosy, czarne, migdałowe oczy, pełne usta, krągły biust, wąska talia, długie nogi — jak modelka. Zaprosiła ją do środka.

— Jestem dziewczyną Andrzeja. Powiedział mi, że jedzie do tego hotelu szukać swego przyjaciela Wojtka i jeśli nie zadzwoni albo nie wyśle SMS-a to mam dzwonić na policję.

— Ale nie zadzwoniłaś?

— Nie. Chciałam przekonać się na własne oczy, czy tu był. Bo może ma na boku inną kobietę i pojechał do niej? Wiesz przecież, że mężczyznom nie można ufać — paplała Rosita.

Berta nie miała doświadczenia z mężczyznami. Poza tym jednym, który ją poniżył i śmiertelnie obraził.

— Owszem, był, ale pojechał dalej — skłamała.

— Tak? Do kogo?

— Nie wiem. Nie mówił mi — kłamała dalej.

— O drań, już ja się z nim porachuję! — zdenerwowała się Rosita. — A gdzie jest Wojtek?

— Pojęcia nie mam.

— Ale był tu? Andrzej mówił, że Wojtek poderwał jakąś starą, bogatą babę na Match.com i jedzie do niej. Wysłał nawet SMS-a, że jest u niej, owinął ją sobie wokół palca i wkrótce cały majątek będzie jego!

„Ta dziewucha za dużo wie i za dużo gada” pomyślała zdenerwowana Berta. „Trzeba ją uciszyć.”

— Słuchaj, moja droga, tu nie było żadnego Wojtka — powiedziała z naciskiem.

— Jakieś to jednak dziwne, że obaj zniknęli — zastanowiła się Rosita i odgarnęła z czoła czarny lok. — Ja chyba zadzwonię na policję — oświadczyła i wyjęła smartfona.


W tym momencie Berta zdała sobie sprawę, że ta głupia dziewucha stanowi dla niej śmiertelne niebezpieczeństwo. Niby przypadkiem stanęła obok osełki z nożami (obie kobiety siedziały w kuchni), wyjęła jeden z nich i dźgnęła Rositę w klatkę piersiową. Dziewczyna nie zauważyła tego ruchu ponieważ miała spuszczoną głowę i patrzyła w smartfon. Rosita chwyciła się za pierś i ze zdumieniem popatrzyła na strużkę krwi, która spływała wzdłuż ciała. Potem głowa jej opadła i zsunęła się na posadzkę.

„Znowu mokra robota” pomyślała morderczyni i zabrała się do dzieła. Pojawił się jednak problem — Berta nie miała trzeciej skrzyni. Rada nie rada zawlokła ciało do ogrodu i wykopała dół. Tam złożyła zwłoki. Uprzednio zabrała telefon. Czy tej dziewczyny też będzie ktoś szukał? No cóż, miejsca w ogrodzie jest dość…


Któregoś dnia przyjechała z wizytą Ingrid. Berta przyjęła ją, jak zwykle, kawą i ciastem. Starsza pani delektowała się przez chwilę zielonym „princesstårta” czyli tortem księżniczki, po czym spytała:

— A jak tam twój narzeczony?

— Dobrze — odparła.

— Pomaga ci?

— Tak. Pojechał właśnie po zakupy.

Ingrid zadowoliła się tym wyjaśnieniem i więcej o nic nie pytała. Jej uwagę pochłonął całkowicie tort.

X

Kilka lat temu właścicielka dostała pismo z Trafikverket czyli z Urzędu Transportowego ze Sztokholmu z informacją, że planowana jest Ostlänken, nowa linia kolejowa ze Sztokholmu na południe. Linia ma biec przez Nyköping, port lotniczy Skavsta, Norrköping aż do Linköpingu, w przyszłości zostanie przedłużona do Malmö i Göteborga. Pociągi będą kursować z prędkością 250 km/godzinę. Kolej będzie przebiegać równolegle z autostradą E4, a więc przez posesję Berty. Właścicielka powinna sprzedać nieruchomość wraz z przyległym gruntem albo państwo przymusowo wykupi od niej posiadłość. Początek budowy jest zaplanowany na rok 2024.


Oczywiście nie sposób znaleźć nabywcę, jeżeli pociąg będzie przejeżdżał pod oknami. Wystarczy, że już jest ruchliwa i hałaśliwa szosa. Poza tym Berta, która całe swoje życie była związana z hotelem nie chciała się zeń wyprowadzać. Hotel i ona to było jedno. Ta sprawa wisiała nad nią jak miecz Damoklesa.


I nagle przyszło pismo z urzędu, że w trybie przymusowym państwo przejmuje posiadłość. Dom zostaje i właścicielka może mieszkać w nim nadal, ale kolej będzie przechodzić przez ogród. Berta dostanie rekompensatę pieniężną za parcelę.

Ta decyzja spadła na nią jak grom z jasnego nieba, pomimo że było wiadomo, że nadejdzie prędzej czy później. Wątpliwe, czy goście będą nadal przyjeżdżać, ale Berta swego domu nie opuści.


Kwietniowego ranka obudził ją potworny hałas. Wyjrzała prze okno — na posesję wjechały maszyny. Jedna z nich zdruzgotała basen i kilka rzeźb lwów, a olbrzymia koparka zaczęła przekopywać ogród. Nagle zatrzymała się i wysiadł z niej robotnik. Podszedł do wykopanego dołu i ze skupieniem patrzył w dół.

— Anders, choć no tu! — krzyknął do kolegi, który właśnie rozwalał altanę w ogrodzie.

— Co jest? — spytał robotnik nazwany Andersem, zatrzymał swoją maszynę i podszedł do dołu.

— Tu coś leży — stwierdził pierwszy.

— Björn, to nie jest coś. To jest ktoś — odparł Anders. — To są zwłoki. Ciało kobiety.

— Co robimy? — spytał Björn.

— Jako to co? Dzwonimy na policję. To nie jest grób. Jakby był grób to byłby nagrobek z nazwiskiem osoby pochowanej, z datą urodzenia i śmierci, a tu nie ma nic! Ktoś został zamordowany i tym się musi zająć policja.

— Jasne. Dzwonię — oświadczył Björn, wyciągnął swój smartfon i wybił 112.


Berta odeszła od okna. Wiedziała, że to koniec. Co będzie, jak policja zrobi rewizję i znajdzie pozostałe zwłoki w piwnicy? Ile lat dostanie? Nie, nie może iść do więzienia. Musi wziąć sprawę w swoje ręce. Zawołała psa i wtuliła się w jego sierść.

— Co robimy, Fido?

Pies patrzył na nią wiernymi oczami ale nic nie powiedział.

Berta poszła do domowej apteczki i przejrzała zawartość. „Wystarczy dla Fido i dla mnie” pomyślała. I zaczęła wsypywać wszystkie środki nasenne, jakie tam były, do dwóch słoiczków.

Sztokholm,
25 lutego 2023

Kiedy Temida nie jest ślepa…

I

Laila zaparkowała srebrzyste Audi niedaleko sądu na wielkim parkingu koło domu towarowego ICA Maxi i poszła zdecydowanym krokiem do swojego miejsca pracy. Od dziesięciu lat była sędzią w sztokholmskim sądzie okręgowym Södertörns Tingsrätt i jej dzień pracy to była rutyna: wstawała przed siódmą, wkładała na siebie co akurat było czystego, ale musiał to być czarny żakiet i najczęściej biała bluzka (jeśli była nieświeża to wyciągała z szafy kolorową), spodnie i pantofle na wysokich obcasach. Zimą botki. Jechała do sądu i tam przez cały dzień orzekała wraz z ławnikami w najrozmaitszych sprawach karnych, najczęściej były to przestępstwa o posiadanie narkotyków, pobicie, posiadanie noża w miejscu publicznym albo prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym. W te dni, kiedy nie przewodniczyła przygotowywała się do wielodniowych, poważniejszych procesów jak np. ciężkie przestępstwa narkotykowe, gwałt czy mord. Potem wracała do swojego ekskluzywnie urządzonego mieszkania przy Fatbursparken na Södermalmie i szykowała sobie coś do jedzenia. Wieczory spędzała przed telewizorem jak emerytka. Laila dobiegała czterdziestki, nie była zamężna ani „sambo” (konkubina) i mieszkała sama. Niedawno zakończyła prawie rok trwającą relację, która, jak każda relacja w jej życiu, okazała się niewypałem. Jej ukochany, Tareq, równolegle z nią miał związek z inną kobietą.


Poznała go w pobliskiej pizzerii na Swedenborgsgatan. Któregoś wieczoru miała po prostu dosyć jedzenia samej w domu. Pizzeria nazwała się „Sorrento” i prowadził ją brązowooki i czarnowłosy pół Fin i pół Arab. Tareq (bo tak się nazywał) był owocem one night stand Pirjo z Helsinek i Khalida z Maroka. Pirjo pojechała tam na wakacje i wróciła do Finlandii niosąc w sobie nowe życie. Kiedy urodziła, nie mogła już mieszkać w rodzinnej Keravie, tak ją wytykali palcami — przeniosła się do Sztokholmu. Pracowała w fabryce Marabou, gdzie pakowała czekoladki i samotnie wychowywała dziecko. Mały udał się nad wyraz, wyrósł na przystojnego mężczyznę. Nie odróżniał się od dzieci ani w przedszkolu, ani w szkole — połowa klasy była ciemniejszej karnacji. Ale nie miał głowy do nauki. Poszedł na praktykę do właściciela pizzerii i nauczył się wypiekać różne margarity, napolitany i vesuvio. Kiedy właściciel przeszedł na emeryturę Tareq przejął jego biznes. Zmienił nazwę z „Aziz pizza” na „Sorrento” bo tak było bardziej romantycznie i po włosku. Włosi już dawno nie prowadzili pizzerii ani w Sztokholmie, ani na przedmieściach, to była teraz domena imigrantów z Bliskiego Wschodu.


Tareq pamięta, kiedy do jego pizzerii weszła jasnowłosa Szwedka w wieku średnim i zamówiła „Quatro stagioni”. Nie była ładna, ale odzież, jaką miała na sobie, wyglądała na drogą — dobrze skrojony, czarny płaszcz, długi, jedwabny szal, eleganckie pantofle na wysokim obcasie i torebka Louis Vuitton. Siadła przy stoliku w rogu. Tareq przyjął zamówienie i zabrał się do pieczenia. Kiedy podawał jej pizzę i Coca Colę, rozświetlił swą twarz szerokim uśmiechem, zajrzał jej głęboko w oczy i życzył smacznego. Nieznajoma podziękowała i zaczęła kroić jego dzieło na małe kawałki i wkładać do ust. Robiła wrażenie jakby otwieranie ust przychodziło je z trudem i najchętniej trzymałaby je zamknięte. Kiedy wychodziła wystrzelił ponownie promienny uśmiech i zawołał „Välkommen åter!” co w wolnym przekładzie oznacza „zapraszam ponownie”.

Widocznie zaproszenie i uśmiech poskutkowały, blondyna bowiem zaczęła regularnie przychodzić do pizzerii. Tareq nastawiał wtedy muzykę z Abbą „Gimme, gimme a man after midnight”, przyciemniał oświetlenie i rzucał jej zabójcze spojrzenia. Kolejnego wieczoru nastawił Celine Dion „Power of love”.


Któregoś popołudnia blondyna zamówiła pizzę, jak zwykle, ale poprosiła dostawę do domu na dwudziestą. Spieszyła się; zapłaciła i szybko wyszła. O oznaczonej godzinie Tareq przeciął park przy Studni Afrodyty z tryskającą fontanną i stanął pod drzwiami w długim domu, który szerokim łukiem okalał Fatbursparken. Brama otwierała się po wybiciu kodu, który klientka podała mu przy zamówieniu. Ubrana była w czerwoną sukienkę pod szyję, ale kiedy się odwróciła, żeby położyć pizzę na stoliku przy drzwiach zobaczył, że suknia ma głęboki dekolt na plecach. Miała już zamknąć drzwi, kiedy to Tareq wsadził stopę w drzwi.

— Nie zamykaj, przecież chciałaś, żebym tu przyszedł?

Kobieta znieruchomiała. Tak, chciała, ale jakiś impuls kazał jej zamknąć drzwi. Może to był anioł stróż? Nie zdążyła go posłuchać, ponieważ dostawca pizzy był już w przedpokoju i chwycił ją w pół.

— Jeśli czujesz to samo, co ja to mnie nie wyrzucisz… — wyszeptał jej do ucha. W konsze wisiał kolczyk z perłą. Tareq liznął ucho tuż przy kolczyku i poczuł, jak zesztywniałe ciało kobiety nagle zmiękło.

„Zielone światło!” pomyślał. „Cała naprzód!”

Ta noc trwała do rana. Laila nie pamiętała, kiedy ostatnio miała taki seks; kiedy w ogóle miała seks. Półprzytomna poszła do pracy. Dobrze, że akurat tego dnia nie przewodniczyła, bo nie wie, czy by się nie wsypała i nie wysłała niewinnego za kratki albo winnego wypuściła na ulicę. No, raczej by do tego nie doszło, są przecież jeszcze ławnicy, którzy mogą przegłosować sędziego przewodniczącego.


Tareq nie miał ochoty wracać do swego ciasnego, jednopokojowego mieszkania z wnęką kuchenną w Rinkeby. O 10.00 otwierał pizzerię, a musiał być na miejscu o 9.00 żeby włączyć piece i wszystko przygotować. Wyjaśnił to Laili w nadziei, że kobieta poprosi go, żeby został. Nie wyraził prośby tylko opisał sytuację. I Laila sama zaproponowała mu, żeby sobie jeszcze poleżał, a potem dobrze zamknął drzwi za sobą. I tak potoczyła się ich relacja (bo z one night stand zrobiła się relacja) — Tareq o nic nie prosił, tylko opisywał stan rzeczy, a Laila sama występowała z chęcią pomocy.

Przychodziła teraz do pizzerii codziennie, zjadała posiłek i szła do domu. Tareq zjawiał się wieczorem. Laila czuła, że żyje. Odzyskała swoje ciało, które do tej pory było jak kawałek drewna; teraz czuła każde muśnięcie. Chodziła sprężystym krokiem (przedtem się wlokła). W pracy aplikantka spytała, czy wygrała na loterii, taka wygląda radosna.

— Tak, wygrałam! — rzuciła Laila.

— A można wiedzieć ile? — spytała ciekawska współpracownica, która sama nie miała szczęścia ani na loterii, ani w Bingo-Lotto.

— Dużo! — palnęła Laila, zakręciła się i wyszła tanecznym krokiem z pokoju.

„Niektórzy to mają szczęście. Wygrywają ci co mają” pomyślała zawiedziona koleżanka i ciężkim krokiem poczłapała do automatu z kawą.


Laila nie mówiła nikomu o swojej nowej relacji. Nie chciała pytań ani zazdrosnych spojrzeń samotnych koleżanek. W jej wydziale było pięć kobiet, wszystkie albo przed albo po rozwodzie. Nie zwierzały się ze szczegółów, ale wiadomo było, że są rozstrojone i nieszczęśliwe. Kiedy musiały orzekać w sprawach rozwodowych doznawały ulgi, że w swoim nieszczęściu nie są same. Innym też się nie powiodło.


Któregoś wieczoru kiedy Tareq i Laila odpoczywali po miłosnych zapasach, Tareq spytał:

— Napijesz się wina, kochanie?

— Chętnie — zgodziła się Laila i przeciągnęła się leniwie na swoim luksusowym łożu Tempur z wezgłowiem ozdobionym gobelinem przedstawiającym Wenus i Adonisa w miłosnym uścisku.

Tareq wstał i w całej krasie swej męskości poszedł do barku po wino i kieliszki. Laila westchnęła, kiedy spojrzała na tego adonisa, którym mogła raczyć się do woli. Nie każdemu (a raczej nie każdej) dane… Świat za oknem nie istniał, byli tylko oni dwoje.

Mężczyzna nalał wina do kryształowego kieliszka i podał swej kochance. Sam nie pił, ponieważ był muzułmaninem i Laila respektowała to. Nalał sobie Coca Coli, żeby jego luba nie piła sama i położył się z powrotem do łóżka. Za oknem zerwał się wiatr, latarnia mrugała przerywanym światłem prosto do pokoju.

— Fajnie tu u ciebie — powiedział i spojrzał na nią swoimi brązowymi, głęboko osadzonymi oczami. — Chciałbym, żeby tak było zawsze.

— Noo, nie widzę przeszkód — stwierdziła Laila.

— Ale jest jeden mankament…

— Jaki?

— Wiesz, strasznie to uciążliwe jechać późno nocą ponad godzinę do Rinkeby żeby po dwóch, trzech godzinach snu wracać z powrotem na Södermalm do pracy. Czuję się zmęczony.

Poza tą pierwszą nocą, kiedy to Tareq został do rana Laila pilnowała jednak, żeby wracał do siebie. Nie znali się jeszcze tak dobrze. Teraz to co innego — minęły dwa miesiące i Laila uznała, że czas nadszedł.

— Wiesz co? Przenieś się do mnie! — zaproponowała i przejechała dłonią przez jego czarne, kędzierzawe włosy. — I tak tu spędzasz większość czasu.

— Jesteś pewna, kochanie? Może to jeszcze za wcześnie? — certował się Tareq, gratulując sobie w duchu, że tak łatwo mu poszło. Co ciekawe, nigdy nie zapytał, czym jego kochanka zajmuje się zawodowo. Ważne, że jest dobra w łóżku, a co robi to mało ważne. Kobieta jest tylko dodatkiem do mężczyzny.

— Mój drogi, jest nam razem dobrze, więc po co masz się męczyć tymi dojazdami.

Postanowione!

Tareq odstawił szklankę z Coca Colą i dał swojej kochance taki seks, że rano leżała jak wyżęta ścierka. To się nazywa całkowite odprężenie… Następnego dnia zjawił się z walizeczką.


II

Wszystko to przeleciało jak burza Laili przed oczami kiedy strażnicy więzienni wprowadzili oskarżonego na salę sądową. Miała akta sprawy w ręku dzień wcześniej. Kiedy zobaczyła jego nazwisko na akcie oskarżenia omal nie zemdlała. Wiedziała, że powinna się wyłączyć ze sprawy ze względu na ryzyko braku obiektywności, ale nie musiała tego nikomu raportować, decyzja należała do niej. Nie byli małżeństwem i nikt nie wiedział, że Tareq u niej mieszkał. Swoją garsonierę w Rinkeby wynajął, mimo to nadal był tam zameldowany.


— Dzisiaj mamy sprawę o pobicie i okaleczenie. Oskarżony chlusnął żrącą cieczą w twarz pokrzywdzonemu i pobił jego dziewczynę. Jest jeden świadek, policjant — poinformowała ławników sędzia przewodnicząca za kwadrans dziewiąta. Protokolant, młody mężczyzna w okularach, położył przed każdym akt oskarżenia.

— Dowiedz się, czy dowieziono oskarżonego — poleciła sędzia przewodnicząca.

Protokolant zadzwonił do aresztu.

— Niestety, transport jet spóźniony. Całą E4 zablokowali aktywiści z ruchu ochrony środowiska. Siedzą na szosie i nie dają przejechać samochodom.

— A z którego aresztu? — spytała sędzia.

— W Sollentunie.

— O, to potrwa.


Faktycznie potrwało. Dopiero o 9.50 Tareq został wprowadzony na salę przez aż trzech strażników. Wszedł zgarbiony w bezkształtnym, zielonym kombinezonie więziennym i w kajdankach, ale kiedy zobaczył Lailę na podium sędziowskim stanął jak skamieniały. Jego adwokat, znany obrońca rodem z Bliskiego Wschodu w nienagannym garniturze już siedział na swoim miejscu. Iskra przeleciała z oczu oskarżonego do oczu sędzi przewodniczącej, ale poza tym nie zrobił żadnego ruchu. Laila patrzyła na niego i starała się przybrać obojętny wyraz twarzy. Chwyciła obiema dłońmi boki siedzenia fotela, na którym siedziała żeby nie osunąć się na podłogę.

— Daj ręce! — polecił strażnik. Tareq wyciągnął dłonie i strażnik zdjął mu kajdanki.


Oskarżony usiadł. Ławnicy to byli sami emeryci, jak to zwykle ławnicy. Dwóch mężczyzn i kobieta. Protokolant, młody mężczyzna tuż po studiach, siedział naprężony jak struna, gotów rzucić się na komputer i zapisywać przebieg rozprawy.

Po drugiej stronie sali siedział prokurator, korpulentna kobieta w czarnej, obcisłej sukni, która podkreślała jej nadwagę oraz każdą zbędną fałdę ciała. Była podstrzyżona, a na czoło spadał jej lok ufarbowanych na blond włosów.

Strażnik otwarł drzwi i na salę weszła publiczność (około dziesięciu osób o orientalnym wyglądzie, sześciu mężczyzn i cztery kobiety) oraz powód ze swoim adwokatem i powódka ze swoim. Powód to był szczupły mężczyzna koło czterdziestki, szatyn z wydatnym nosem. Na policzku miał bliznę jakby po poparzeniu i jedno oko pół przymknięte. Powódka to była młoda kobieta, która wyglądała jak karykatura samej siebie. Usta przypominały kaczy dziób, efekt operacji plastycznej, do powiek były przylepione grube, sztuczne rzęsy, które w operze byłoby widać nawet z dwudziestego rzędu, nagie ramiona i szyja były zeszpecone tatuażami. Dłonią z serią pierścionków na palcach odgarniała włosy z czoła. Kobieta była w zaawansowanej ciąży, a tylną część ciała miała monstrualnej wielkości (efekt operacji Brasilian Butt Lift w Turcji). Wyglądała, jakby była w ciąży z przodu i z tyłu.

Na jej widok Tareq zerwał się ze swego miejsca i wybuchnął:

— Jesteś w ciąży! To moje dziecko! To mój syn!

— Oskarżony proszę o spokój! — upomniała lodowatym głosem sędzia przewodnicząca. — Prokurator, proszę odczytać akt oskarżenia.

— Dnia 28 lipca 2022 na Rinkebyvägen 13 w Sztokholmie Tareq Tarvainen zaatakował Rudiego Sternbergera i oblał mu twarz żrącym płynem, następnie kopnął powódkę Leylę Hashim i uderzył ją w twarz. Oskarżony popełnił czyny przestępcze z premedytacją.


Kwalifikacja prawna to było okaleczenie i pobicie. Tu następował szczegółowy opis jak to oskarżony zaczaił się na Leylę i jej partnera, a potem przystąpił do ataku.

Prokurator zażądał kary pięciu miesięcy więzienia oraz grzywny. Adwokat pokrzywdzonego zażądał odszkodowania za zeszpecenie twarzy oraz za ból i cierpienie, adwokat pokrzywdzonej również zażądał odszkodowania za pobicie, ból i cierpienie. Summa summarum około 80.000 koron, oprocentowanych od dnia zasądzenia do dnia zapłaty.

W tym momencie oskarżony szepnął coś do swego obrońcy.

— Proszę o pięć minut przerwy — zażądał adwokat.

Przewodnicząca zarządziła przerwę, wszyscy opuścili salę.

— To nie jest twoje dziecko! — warknęła powódka do oskarżonego wychodząc z sali.

— Cicho, nie gadaj teraz! — upomniał ją jej adwokat. Partner Leyli pogłaskał ją po brzuchu i wziął za rękę. Na ten widok oskarżony rzucił się do przodu, ale powstrzymał go jeden ze strażników.

— Ręce! — zażądał i wyjął kajdanki. Rad nierad Tareq podał mu dłonie, które ten sprawnie zakuł. Strażnik wyprowadził oskarżonego, adwokat podążył za nimi.


Laila wyszła do toalety i spojrzała w lustro. W oczach miała panikę. Wyjęła z torebki Valium, włożyła do ust i popiła wodą. Umyła zimną wodą twarz, zwilżyła skronie po czym upudrowała nos i pociągnęła różem policzki. Na wargi nałożyła błyszczyk. Teraz wyglądała lepiej. Musi tylko zapanować nad sobą. Wróciła na salę i zarządziła dalszy ciąg postępowania. Protokolant wezwał wszystkich na salę.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.94
drukowana A5
za 49.52