E-book
12.6
drukowana A5
12.84
Monologi umarłych

Bezpłatny fragment - Monologi umarłych

Objętość:
36 str.
ISBN:
978-83-8104-030-3
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 12.84

Aktualizacja tekstu z 2016 roku.

Nie Bóg,

nie człowiek, lecz sztuka

wybawi Cię od wszystkiego,

ale człowiek jak i sztuka

są od jednego Boga.


Na naszych zajęciach (z Profesor Ewą Łubieniewską) przyszło mi poznać gatunek literacki, jakim są rozmowy zmarłych. Tym samym ta książka mogła powstać.

Znaczenie napisanych tekstów

odkrywa się często w głosie jego twórcy,

kiedy wybrzmiewa w słowach,

ale w ustach innych,

bo jego zaniemówiły na wszystkie pozostałe epoki ziemi.

Plotyn

Tam, gdzie kończy się wrażliwość człowiecza

umiera państwo.

Wspólnota rozdrabnia się na grupy, pod grupy,

nic wreszcie z niej nie zostaje.


Wrażliwość ludzka obumiera.

Ludzie budują siedziby, które są jak pałace,

odgrodzone od siebie murem.

Wokół biegają złe psy. Zwierzęta stają się nawet milsze

ludziom niż oni sami, bowiem zachowują naturę plemienną,

mimo zindoktrynowanej tresury.

Zamieszkują obok siebie, ludzie, już nie ze sobą.

Widok mają na nicość. Okala ich tylko własna skorupa

z kamienia. Wymrą jak dwa gatunki ludzkie,

jakie zamieszkiwały ziemię w jednym czasie.

Zginą w pojedynczym stadzie. W grupie A i w grupie B.

Silni i słabi. Wrażliwi i obojętni na siebie.

Zginą obie grupy, bo potrzebują siebie.

Ludzie potrzebują ludzi, by mieć po co oddychać.

By mieć po co budować. By mieć po co ogień rozniecać.

Ludzie umierają z przesytu. Obok ludzie giną z głodu.

Rozproszone, bezdomne stada okupują świątynie

z kamienia,

które pokryły trawę i zabetonowały niebo.

Dzieje się spektakl pogardy.

Człowiek szuka człowieka z latarnią zgaszoną nocą, aby go

nie spotkać. Ludzie, mordujecie siebie, by mordować.

Igrzyska śmierci. Człowiek jak mięso pada na arenie.

Dziwna to rzecz — martwy byt. Przyglądają mu się inni.

Nikt nie spieszy z pomocą. Ludzie są głusi na mowę ludzką.

Człowiek umiera obok człowieka. Nie ma kromki chleba.

Na śmietniku gnije wszystko. Zarosły nawet nasze sumienia!

Wszystko stało się teatrem, sztucznym bytem.

Nawet, kiedy umieram — staję się śmieszny, jak z komedii.

Nikt mi nie wierzy. Jestem człowiekiem. Nikt mnie nie słucha.

Jestem. Nikt mnie nie widzi. Ja, Plotyn, zaniechany przez

świat przez fakt robienia się zmarłym.


Spożywam samotnie swoją miłość. Do świata, do ludzi.

Wstyd mi. Wstydzę się siebie. Swojej martwej skorupki

czaszki. Zagrzebuję kostki palców swoich. Coraz głębiej.

Nie widać, że jestem. Żyję. Trwam. Wpływam na świat,

obcy mi. Mówią Plotyn — oto więc jestem. Staję się.

Stwarzam od nowa. Jestem tylko sobą, choć nie.

Jestem tym w świecie, co poznano we mnie.

Nie mogę nikim więcej się stać.

Człowieczy los jest snem. Nie mogę obudzić się ze swojego.

Nie mam ciała, a wstydzę się nadal, jakbym je posiadał,

bo dla świata jestem wciąż tylko ziemskim Plotynem.

Jestem Plotynem, który dotarł do swojego punktu

ostatecznego na ziemi. Nie jestem już Plotynem z plam krwi

i kości.

Nie mam wpływu na dzieło życia. Istnieje na ziemi

już nie mną. Rozwijam się dalej. Zmieniam poglądy,

ale mam wpływ na świat tylko poprzez martwą materię.

Ślady po niej — decydują tam o tym, kim jestem.

Żyję w rozdwojeniu. O głupoto ludzka!

Zaglądają w skorupę ślimaczą!

Czego tam szukacie?

Ślimak zostawia dom swój, by podążać dalej!

Oto dziś jestem ślimakiem. Zwijam się jego nicością,

ale żadna próżnia nie nastaje.


Wstydzę się. Chodzę dalej w ukryciu.

Wstydzę się natury ludzkiej, pełnej żądzy.

Gdyby mogła — podbiłaby całą ziemię jednostka,

choćby ideologią bez materii.

Wprowadziłaby swoje prawa, usuwając ze świata Boga.

Runęłyby wszystkie świątynie, kultury, kulty.

Zagłada świata, społeczności! Każdy wypracował to,

wg swoich potrzeb, co pozwala trwać.

Nie każdy jest w stanie żyć wierząc w to samo.

Przekonanie determinuje życie.

Wiara w życie, to jedyna słuszna wiara.

To sposób na śmierć. Szekspirze, oto jesteś.

Zabierz głos. Twórco Hamleta, Makbetów,

Kochanków z Werony! Nie jestem godny,

by prawić dysputy nad kondycją współczesnego bytu!

Jestem jak apostoł małej wiary!

Zza delikatnej materii powstałem, by wytrzymać próbę

Absolutu! Nic we mnie z pełni, nic z siły i całości!

Prochem jestem i w proch wciąż się obracam.

Szekspir

Zwiedziłem nocą Luwr. Czym jest Luwr wobec zbiorów

watykańskich muzeów! Czym one są

wobec potęgi jednej duszy ludzkiej,

jaka błądzi we Wszechświecie!

Umysł ludzki to jaskinia bez dna.

Można iść i iść. Prędzej się zatracisz niż zobaczysz

słońce oko w oko. Nie wytrzymasz tego!

Błogosławiony obłęd artysty, albowiem on pozwoli

uwierzyć, by uwierzyć w człowieka

i dostąpić roli, którą dla niego przewidziano w świecie —

istnego szaleńca!

Naszym przeznaczeniem są pół-cienie.

Nasz gatunek nie jest dostosowany

do życia w pełni. Do życia

z kometą słońca

przez wszystkie pory roku

i dnia

jasną jak biegun północny.


Hamlet to objawienie człowieka dziś.

Hamlet żyje w ludziach. Przebudził się już!

Hamlet roni krew ze strachu nad swym losem!

Zostanie przybity do drzewa życia, niezależnie od zdrady.

Hamlet zachowuje się jeden racjonalnie — odchodzi

od zmysłów i wraca, bo nie może żywy odłączyć się

od ciała.

Każdy kończy tak samo, by trafić do wspólnej groty,

istnieć razem w nieokreślonej materii.

Stworzymy wtedy dopiero stado zdolne przetrwać,

będziemy planetą dla siebie, której nie zniszczy

nagłe zrządzenie Przyrody.

Na ziemi pisana nam ciągła zagłada!

Spojeni bytem trwamy jak jedna bryła,

której już nic nie jest w stanie powstrzymać!

Nie będziemy uciekać od padołu

do padołu.

Pisane nam życie wśród gwiazd,

nawet jeśli okazać się ma

pozą zastygłą w geście

ku wieczności.


Nie ma na nas sposobu.

Trzeba nas obedrzeć ze skóry,

byśmy siebie nie zabijali!

Ale i tak umieramy na duszy!

Duch męczy się podróżą w głąb natury swojej ciemnej,

nim zobaczy światło.

Dusza krwawi jak ciało, ale zbrodnia to doskonała.

Nie sposób udowodnić plam, więc cierpienia Platoplotynie!

Nikt nie ma na rękach naszej krwi!

Więc skąd ona się wydziera?


Hamlet dziś roni krople krwi w duszy.

Boi się jak Bóg przybijany do krzyża.

Popada w obłęd. Ziemskie używki

usypiają czujność. Nie czuwaj, nie wiedz,

kiedy śmierć przychodzi i jak bywa straszna i okrutna.

Rozkosze świata potęgują ból istnienia!

Gromadzi się jak lawa pod skorupą ziemską!

Wybucha! Zalewa świat ból, pali cierpieniem,

nienawiścią, pogardą.

Niech każdy dziś będzie Hamletem!

To jedyny sposób na życie. Bać się losu i umrzeć

na śmierć.

Tańcz, pij, skacz,

ale nie pal cywilizacji drugiego człowieka.

Rzuć nóż Hamlecie, kiedy plecami się do Ciebie obraca!

Nie morduj we śnie! Zrobisz i tak, co zechcę na papierze.

Nie morduj śniąc!

Czym różni się zbrodnia mniej doskonała od lepszej

w planach?

Norwidzie!

Norwid

Słowa kaleczą jak pustka, są jak otwarta rana.

Jak z krzesiwa iskra wioski podpala —

milczmy nad sobą w spokoju.

Martwa cisza ludzką naturę obłaskawia.

Umieramy, aby pełniej żyć.

Oderwani jak planeta od swego równika —

kołyszemy się ponad układem komet i gwiazd.

Dostrzegamy stąd siebie. Widzę człowieka,

słyszę, czuję. Boli mnie słowo. Kiedy odrzeknę —

ujrzę duszę jego jak swoją.

Nagą przede mną. Patrzy we mnie jak oko.

Bok krwawi, oto słowo, jego moc.

Przenikamy siebie nawzajem.

Nic już dla nas nie staje się usprawiedliwieniem.

Jesteśmy obdarci z pazurów, kłów, szponów,

dziobów. Wyżeramy siebie mimo to nawzajem.

Boska to tragikomedia.

Uczyć się będziemy świata dłużej od końca świata.

Szepcze mi do ucha — Plotynowa Artystka!

We śnie zapomniała Szymborska oddychać.

Kiedy oddawałem swojego ducha —

jęczałem nad cmentarzem swojego serca

aż cały umarłem, by obudzić się w koronie

cierniowej swoich słów.

Przesiąknąłem obrazem nędzy.

Moje wiersze czują bólem rzeczywistym.

Umieram śmiercią realną do szpiku moich kości.

Chłód wciąż mnie tamten przenika.

Nic z losu ludzkiego nie zostało mi oszczędzone!

Losem tułacza, człowieka wyklętego

z raju swojego uciekłem!

Można spytać Mickiewicza,

skąd dokąd droga wiodła…

Jest zmienny na ten temat w swych poglądach

jak pierścień królewskiej lipy

zakorzeniony koroną w ziemi ojców.

Jadwigo… Berło od ręki odpadło.

Obraca się w proch od stuleci.

Wygina w bok jak tułów istnienia,

które martwe za życia

nie jest w stanie skonać

raz i natychmiast!

Jadwiga

Król przybyć miał z puszczy…

Wody wartkie Wisły obmyły me myśli.

Trwać to rzecz ludzka.

Nie godzi się uciekać,

w nicość wyborem swym przyszłość narodu przemieniać.

Wówczas czym żywot nas różny od popiołu,

kiedy boimy się odegrać swą rolę

i umieramy za młodu?

Jagiełło mówił w swoim języku,

gawędy długie prowadził w zamku do świtu.

Porozumienia i rozmów żadnych nie było.

To tyle, co nas łączyło.

Kochanowski Janie,

który z tragedii córki uczyniłeś swoje konanie!

Spójrz na mnie!

Więcej życia bije od szmaragdowych brył

niż z oczu mych, kiedy w czarną wody toń

ze skał białych patrzyłam,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 12.84