E-book
20.48
drukowana A5
56.4
Momenty pełne ciszy

Bezpłatny fragment - Momenty pełne ciszy


5
Objętość:
325 str.
ISBN:
978-83-8369-676-8
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 56.4

Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w stworzeniu tej książki.

W szczególności mojemu kochanemu mężowi za cierpliwość do mnie oraz moim dzieciom za (na szczęście) nieskuteczne przeszkadzanie w pisaniu.

Ewa Wyszyńska

Wstęp

Szkocja jest idealnym tłem dla zdarzeń niezwykłych, magicznych i pełnych tajemnic, a wiara jedynym rozwiązaniem. Gdybym na początku wiedziała, dokąd to wszystko zmierza i jak wiele będę musiała poświęcić, by utrzymać równowagę Zamkniętych z zaświatami, zastanowiłabym się dwa razy. Moje przemyślenia i tak nie powstrzymałyby mnie przed dotarciem do miejsca, w którym poznałam siebie, przekroczyłam własne granice i znalazłam prawdziwą miłość. Bo miłość jest najpotężniejszą magią w całym wszechświecie i tylko dzięki niej mogłam poznać swoje prawdziwe moce. A najodpowiedniejszym narzędziem, by to uczynić, była właśnie wiara.

Może gdybym wiedziała wcześniej, że będę zmuszona pozbawić tę piękną krainę wszystkiego, co magiczne, zastanowiłabym się jeszcze wiele razy. Po czasie ciężko powracać mi do niektórych wydarzeń, ale moja historia musi ujrzeć światło dzienne. Dlaczego? Po to, by miłość nigdy nie przeminęła, a wiara w magię nie osłabła.

Prolog

Cisza, oplatająca i pochłaniająca, wkradała się w moje wnętrze i podsycała wiarę w ratunek. Cisza dająca schronienie i nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Cisza to dar, łaskawy i pełen spokoju. Cisza to również ból, który przeminął. Lęk, który ustąpił miejsca bezpieczeństwu. Cisza to niepewność, skrytość i wątpliwości. Cisza jest nieustannym poszukiwaniem dźwięku, który nie nadchodzi. Jest trwaniem w skupieniu i w oczekiwaniu, w gotowości, która już się nam nie przyda. Nie słyszałam żadnych dźwięków, tylko ciszę, którą przepełniały zarazem smutek, jak i wściekłość. Ciszę, która oderwała mnie od świata i unosiła gdzieś daleko poza postrzeganie.

Cisza bywa przyjemna, może być przedłużeniem chwil błogości, zaś źle dobrane słowo wypowiedziane w nieodpowiednim momencie przecina ją niczym miecz i odbiera poczucie szczęścia. Cisza pozwala zastanowić się nad swoimi uczuciami. Jest pustym miejscem wymagającym zapełnienia, odzwierciedleniem tego, za czym tęsknimy i czego pragniemy, co straciliśmy. Czeka na dźwięk, bodziec, który pozwoli nam ponownie odnaleźć się w sytuacji. Śmiech, krzyk, westchnienie, słowo, ruch, działanie — to wszystko odbiera nam ciszę, choć potrafi dać wiele więcej.

Cisza tajemnicza w każdej swojej cząstce, przecinająca moje uszy i powodująca w nich nieznośny szum. Cisza, która podarowała mi nagły i przyjemny spokój, otulała moje wnętrze i zapowiadała najgorsze. Cisza bardziej jednoznaczna niż dziesiątki słów, które wypływały z ust kata, niż mój ból i śmierć.

— Ile to jeszcze potrwa? Chyba że się wycofujesz? — szepnął młody mężczyzna, a wielka blizna na środku jego klatki piersiowej rozpaliła się na czerwono.

— Wszystko idzie w dobrym kierunku, muszę tylko sprawić, by mnie pokochała.

— Wtedy się uda?

— Tak, prędzej czy później się dowie i pewnie na początku nie będzie mogła z tym żyć, ale mam nadzieje, że zaakceptuje. Chcę tylko, żeby była szczęśliwa, nawet jeśli jej szczęście nie będzie częścią mojego życia. Szczęśliwa beze mnie… to już bez różnicy, ja przestałem się liczyć. Nie myślałem, że po dwustu latach jeszcze ją spotkam. Muszę tylko mieć pewność, że mnie kocha.

— Dziękuję. Dziękuję, że to robisz. Bardzo bym chciał już tam być.

— Niedługo plan się ziści, zobaczysz. A teraz muszę wracać.

Rozdział 1

Życie układa się różnie, szczególnie jeśli jest się częścią świata dużo bardziej skomplikowanego i złożonego niż przeciętny Zamknięty. Magia, moce i groźne istoty nie pozwalały mi zapomnieć, że miałam swoje obowiązki, a w momentach zwątpienia nie mogłam sobie pozwolić na chwilę relaksu czy oderwania od mojej specyficznej rzeczywistości. Każdy dzień był dla mnie pełen pracy, pracy nad sobą, nad moją Księgą i nad magią.

Kiedy byłam jeszcze mała, wyobrażałam sobie, że jako dorosła kobieta będę podróżować i odkrywać nowe lądy. Może od zawsze byłam typem podróżnika, odkrywcy i uparciucha, ale te dziecinne marzenia nijak się miały do aktualnych wydarzeń. A to, że zawsze dopinałam swego, nie doprowadziło jednak do osiągnięcia celu wymarzonego przez tą niewinną dziesięciolatkę, którą wtedy byłam. Jeśli w przyszłości miałabym gdzieś jechać, to tylko w sprawach „zawodowych”, o ile moją pozycję i misję na tym świecie można tak nazwać. Jedyne, bardziej odpowiednie słowo, które przychodzi mi do głowy to „magicznych”, bo i z magią bezpośrednio łączyły się wszystkie zadania, jakich się podejmowałam.

Biegłyśmy przez las chroniący przed nami w mroku swoje zakamarki. Gałęzie uginały się pod ciężką mgłą pozwalającą nam widzieć ledwie na parę metrów.

Dwa dni wcześniej miałam wizję potężnego i przerażającego potwora — Lamii. Świdrowała mnie ona swoimi przeszywającymi, czerwonymi oczami i groziła wyniosłą postawą tak, jakby była gotowa w każdej chwili zaatakować i zmiażdżyć moje wątłe ciało.

Potem, przypadkiem czy też nie, przez moje okno wpadła dziesięcioletnia dziewczynka, która, mimo że była jeszcze małym dzieckiem, okazała się ogromnym zaskoczeniem — miała takie zdolności jak ja. Właśnie to sprawiło, że po prostu musiałam jej pomóc. Ktoś chciał ją zamordować, więc bez zbędnych pytań, postanowiłam jak najszybciej zaprowadzić ją do Magów.

Niewinność dziecka powinna być świętością, niepodważalnym prawem do życia i ochrony. Nawet jeśli to dziecko należy do Otwartych, nie mieściło mi się w głowie, że mogło znaleźć się w tak wielkim niebezpieczeństwie. Istoty z zaświatów nie mają sumienia, to prawda, zarzynają wszystkich, jak leci, by poczuć zapach krwi i usłyszeć przeraźliwy krzyk rozpaczy ofiary.

Miałam świadomość, że tylko ja mogłam pomóc tej dziewczynce, biegłyśmy więc dalej, nie zważałyśmy na ostre krzaki kaleczące nasze ramiona. Jedna z wąskich, wątłych gałązek narysowała Mii na czole krwistą kreskę. Mała pisnęła. Złapałam ją za rękę i ciągnęłam dalej. Nie mogłyśmy się zatrzymywać. Gdzieś za nami zabrzmiał wibrujący ryk wściekłości, a każdy z moich mięśni spiął się, przygotowując do nadludzkiego wysiłku. Gdyby nas dopadli… Gdyby nas dogonili, zginęłybyśmy zapewne obie i to w sposób przekraczający moją wyobraźnię, choć nieraz już słyszałam straszne opowieści o czynach demonów czy potworów.

Sami Otwarci też nie zawsze są honorowi, potrafią wykorzystać, omotać i zmanipulować. Ja jednak nigdy nie używałam swoich mocy do niegodnych czynów, wierzyłam głęboko i prawdziwie, że nie bez powodu przeżywam wszystko bardziej i mam możliwości, o których Zamkniętym się nawet nie śniło. Czynię wszystko dla dobra innych, bez szkody dla nikogo, chyba że tym kimś jest akurat istota, która zagraża mi lub innym ludziom.

Czy zaliczałam się do rodzaju ludzkiego? Z pewnością tak, tutaj nie mogłam mieć wątpliwości. Miałam matkę, ojca i serce. Myślałam jak ludzie i żyłam jak oni, przynajmniej przez większość czasu. Czy czułam się człowiekiem? Zdarzało się, ale zawsze z tyłu głowy coś mi przypominało o magii i niebezpieczeństwie, mój wewnętrzny głos, który mówił, że nie powinnam zbyt mocno skupiać się na przyziemnych sprawach.

— Są blisko — wyszeptałam. Dziewczynka ścisnęła moją rękę i z drżącymi ustami obejrzała się. — Szybko.

Las był coraz gęstszy, a ostre gałęzie krzewów co chwilę nakazywały nam skręcać i zawracać. Przez głowę przemknęła mi nawet myśl, że nie damy rady, że kręcimy się w kółko, że Matka Natura właśnie tego dnia postanowiła nas zdradzić. Zazwyczaj nie czułam silnej więzi z przyrodą, była oczywiście bardzo, bardzo ważnym elementem mojego życia, jak każdej czarownicy, ale ufność pokładałam jedynie w sobie i w swojej mocy.

Kiedy drzewa stawały murem i osaczały nas coraz bardziej, prosiłam w myślach, by nam pomogły, bo to nie nas powinny uwięzić, tylko te potworne istoty, które pragnęły śmierci małej Mii. Nie przychodził mi również do głowy żaden prawdopodobny powód, dla którego ktoś chciał skrzywdzić tę niewinną dziewczynkę, a patrząc na jej trud i wysiłek, zapragnęłam złapać ją w ramiona i zniknąć albo przenieść się w jakieś bezpieczne miejsce.

Pomyślałam o Magach. Rezydowali oni z dala od cywilizacji. Korony drzew niczym sito rozpraszały delikatne światło wiosennego księżyca. Nie miałam nawet pewności, że podążamy we właściwym kierunku, jednak się nie poddawałam. Musiałam być silna, silna za nas obie. W szaleńczym pościgu nie potrafiłam stworzyć planu dalszego działania, a Magowie wydawali mi się jedyną deską ratunku, tym bezpiecznym azylem, w którym Mia otrzyma należytą pomoc i opiekę, ja zaś z ulgą odetchnę. Z labiryntu wysokich pni i ostrych krzewów wypadłyśmy na jasną polanę otoczoną żywopłotem, a przed naszymi twarzami wyrósł gruby mur.

— Cholera — syknęłam przez zęby. Jak mogłam zapomnieć o ogrodzeniu?

Siedziba Magów z pewnością nie przypominała chatki starej wiedźmy z lasu, na moje oko była stworzona na wzór posiadłości szefa mafii albo kogoś naprawdę ważnego i niebezpiecznego. Nic zresztą nie wykluczało, że Magowie byli dużo bardziej rozbudowaną siatką, niż byłam świadoma. Mieli naprawdę olbrzymie wpływy, mogli robić, co chcieli i z kim chcieli, a dodatkowo tuszowali to wszystko w sposób tak idealny, że nawet ja, jako Otwarta, zauważałam może jeden procent ich działalności.

Szarpnęłam za stalowe kraty bramy zamkniętej na cztery spusty i poczułam, jak ściska mnie coś w brzuchu. Zerknęłam na małą, jej oczy błyszczały od łez. Nasz ratunek nagle stał się nieosiągalny i byłam o krok, o jeden malutki kroczek od utracenia nadziei i poddania się.

— Jesteś silna, damy radę. Muszę tylko znaleźć wejście — pocieszałam Mię, sama jednak nie wierzyłam do końca, że ktoś mógłby przypadkiem zapomnieć o zamknięciu którejś z bram.

— Ja znam sposób — oznajmiła niepewnie Mia i złapała mnie za rękę.

Jej malutka dłoń była gorąca. W tym momencie poczułam jeszcze większą potrzebę, by ją chronić, ale tak naprawdę to ona nas ocaliła. Blask bijący z jej serca otoczył nasze ciała, rzucając poświatę na zimną stal bramy. Nagle uniosłyśmy się, zakręciło mi się w głowie. Gdy ponownie znalazłyśmy się na ziemi, byłyśmy już za murem, Mia cicho zachichotała. Zdałam sobie sprawę, że moc tego dziecka była o wiele większa od mojej, lecz jeszcze nie potrafiło ono w pełni nad nią panować. Jeśli mogłabym tylko przekazać tej dziewczynce swoją wiedzę i doświadczenie, na pewno nie musiałybyśmy już dłużej uciekać.

Mia uśmiechała się z lekką dumą i dziecinną radością, w końcu dokonała właśnie czegoś, czego ja nie potrafiłam — wyciągnęła nas z sytuacji podbramkowej, a tak naprawdę „podbramowej”.

— Chodź — wyszeptałam i ruszyłyśmy w kierunku wielkiego, białego budynku unoszącego się bez ruchu na morzu szarej kostki chodnikowej.

Zatrzymałyśmy się przed prowadzącymi do środka wysokimi, wąskimi drzwiami, a po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz. Ostatnim razem byłam tutaj lata temu, kiedy rodzice zabrali mnie na darmowe zajęcia taneczne. Oczywiście nie był to przypadek, że zaproszenie trafiło akurat do naszej skrzynki na listy. To tutaj dowiedziałam się, kim jestem i poznałam ludzi takich jak ja. Od kiedy pamiętam, mogłam robić różne rzeczy, niektóre naprawdę dziwne, ale to od Magów otrzymałam jasną informację, że jestem inna, moje życie jest wyjątkowe i ważne. Nie przyjęłam tego, jak bohater filmowy, który w jednym momencie akceptuje nowy stan rzeczy, traktuje nowinę jako coś normalnego i otwiera się na wszelkie doznania. Po owej wizycie czułam się nieswojo, w pewien sposób obawiałam się samej siebie i tego, co kryło się pod określeniem „niespotykana moc”.

Szarpnęłam pewnie za klamkę, w końcu od tego zależało nasze życie, byłam gotowa na opór, jednak drzwi swobodnie i bezdźwięcznie się otworzyły. W środku panowała zupełna cisza. Cisza, oplatająca i pochłaniająca, wkradała się w moje wnętrze i podsycała wiarę w ratunek. Cisza dająca schronienie i nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Uśmiechnęłam się do Mii i odgarnęłam włosy z jej mokrej, spoconej twarzyczki, pogładziłam po skórze przeciętej aż po szyję delikatną, rozmazaną smugą krwi. Ile to dziecko musiało wycierpieć, zanim tu dotarło? Wśród ciemności nocy samotnie pokonała nieznaną mi odległość, wierząc, że to właśnie ja będę w stanie ją ochronić. Teoretycznie, tego dokonałam, praktycznie, największe wyzwanie jeszcze przede mną. Cóż, mogłabym przecież powiedzieć Magom, by zechcieli otoczyć Mię swoją opieką. W głowie bębniło mi jednak najgorsze pytanie, które dręczyło mnie już podczas naszego szaleńczego biegu w lesie: „Czy Magowie w ogóle będą w stanie jej pomóc?”.

— Wszystko będzie dobrze, mała — powiedziałam i kucnęłam, dziewczynka mocno mnie objęła. — Każdy się czasem boi, ale to nas nie zatrzyma, prawda?

Szłam pierwsza długim korytarzem, prowadząc Mię za rękę. Chowała się za mną i mocno trzymała moją dłoń. Odniosłam wrażenie, że budynek jest pusty. Będziemy musiały zamienić go w fortecę, jeśli postanowimy się bronić, zamiast dalej uciekać.

Nagle ciemne drzwi po prawej uchyliły się i zastawiając nam drogę, stanął przed nami wysoki mężczyzna. Spojrzał mi głęboko w oczy, delikatnie zacisnął usta. Mała zmarszczka na jego czole zdradzała zaskoczenie. Wydawał mi się zimny i bezlitosny, poczułam się przy nim taka malutka, bezbronna, mimo to nie cofnęłam się ani o krok. Zbliżył się jeszcze bardziej, na tyle, że patrzył już teraz na nas z góry. Milczenie podniosło mi każdy włos na ciele, a intuicja włączyła alarm. Mia mocno przywarła do mnie z tyłu i zaczęła łkać. Rozstawiłam nogi szerzej i przygotowałam się na przyjęcie ataku, lecz napastnik stał bez ruchu i wpatrywał się w moje oczy.

— Pomóż nam, proszę. — Mój głos był szorstki i zachrypnięty, do oczu napłynęły mi łzy.

Czułam się całkowicie zależna od jego decyzji, a on nie okazywał żadnych uczuć. Może analizował sytuację, może zastanawiał się, jak postąpić, jednakże idealnie krył swoje emocje. Z reguły bardzo dobrze odczytywałam uczucia innych, ktoś mógłby mnie nazwać empatką, ale ja nie lubiłam takiego szufladkowania. W każdym razie zwykli Zamknięci nie mieli przede mną sekretów, każde ich zawahanie, kłamstwo czy niechęć wyczuwałam, zanim jeszcze zdążyli otworzyć usta. Cóż, ten mężczyzna był inny, na pewno miał jakieś moce, nie miałam tylko pojęcia jakie. Właściwie nic o nim nie wiedziałam, mimo to złożyłam przed nim całą przyszłość — moją i Mii.

— Chodźcie — odezwał się w końcu i ruszył dalej korytarzem.

Posłusznie za nim poszłyśmy. Otaczająca nas biel oślepiała i ogłupiała. Mijałyśmy wiele zamkniętych pokoi, aż dotarłyśmy do końca holu. Nieznajomy nakazał nam czekać, wskazując krzesła stojące pod ścianą, a sam zniknął za drzwiami. Przez chwilę miałam wrażenie, jakbym znajdowała się w bardzo ekskluzywnym szpitalu albo klinice. Wszystkie ściany były idealnie białe i gładkie, tak samo jak meble. Obrazy w białych ramach przedstawiały jedynie czarne kontury nierozpoznawalnych kształtów. Ta sterylność i surowość wprowadzała w lekkie zakłopotanie. Inaczej zapamiętałam to miejsce. A może to jedynie w moich wspomnieniach zatarły się niemiłe doznania?

— Wszystko dobrze, Mio? — spytałam, gdy tylko zostałyśmy same.

Mała pokiwała głową, jednak nie puszczała mojej dłoni ani na chwilę. Czekałyśmy i emocje powoli zaczęły opadać. Rozluźniłam spięte mięśnie, a moje ciało przeszyły ostre, gorące igły. Myśli zaczynały znów płynąć w swoim normalnym, zwykłym tempie, nic nie zmuszało mnie już do korzystania z wyrzutów adrenaliny, zbawiennych chwilę wcześniej. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio musiałam tak szybko biec ani czy kiedykolwiek tak bardzo się bałam. Jeśli już przed kimś uciekałam, grożono mi śmiercią czy bólem, zawsze w grę wchodziło tylko moje życie, teraz było inaczej. Byłam odpowiedzialna za tę małą dziewczynkę, dla niej byłam wybawicielką i obrończynią, która bez żadnych trudności uchroni od wszystkiego co złe. Kiedy mężczyzna ponownie wyszedł na korytarz, Mia spała oparta o moje ramię.

— Pomożemy wam. Chodź, położysz ją w moim mieszkaniu. Później zaprowadzę cię do Przewodniczącego. Opowiesz mu wszystko i zobaczymy, co da się zrobić — wyszeptał niskim głosem, który wzbudził moje zaufanie, a może nawet sympatię.

Gdy wchodziłam do ogromnego gabinetu, nie miałam pojęcia, kogo spotkam. Obawiałam się, że ten ktoś nie będzie chciał nam pomóc, co gorsza, odda Mię w ręce istot, które chciały ją zabić. Może i mnie skarze na śmierć albo ciężkie obrażenia. W pewnym sensie byłam jedną z nich. Nigdy nie zastanawiałam się, czy Magowie należą do Otwartych. Kiedy się o nich rozmawiało, co zdarzało się niezwykle rzadko, nikt nie określał ich w ten sposób. Do mnie tytuł „Otwarta” przywarł natomiast tak mocno, jak za mała czapka do głowy.

— Witaj! — powiedział niski, łysy mężczyzna stojący przy biurku i szeroko się uśmiechnął. — Co was do nas sprowadza i, co najważniejsze, jak możemy wam pomóc?

— Dzień dobry, ktoś nas ściga i chce zabić tę małą dziewczynkę — odparłam bez owijania w bawełnę.

Może trochę zbyt nerwowo, bo głos mi zadrżał, ale odczuwałam też ogromne zmęczenie, a intuicja podpowiadała mi ciągle, że czeka nas jakieś niebezpieczeństwo i nie chodziło tutaj wcale o potwory z lasu. Czułam pod skórą, że dzisiejsza noc nie skończy się dobrze. Wydarzy się coś, co zmieni mój świat i sprawi, że nie będę już taka sama.

— Rozumiem. Tu jesteście bezpieczne. Jestem Zachary Curtis White — przedstawił się, kłaniając w pół i wskazał na wysokiego bruneta, który mnie tu przyprowadził. — Bakchusa już poznałaś.

Zerknęłam na stojącego obok mężczyznę, ten uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Nie wyglądał już tak lodowato jak wcześniej.

— Moira Brodie — przedstawiłam się również i wysłałam Zacharemu nieśmiały uśmiech.

Pomyślałam, że nazwisko White bezsprzecznie pasuje do siedziby Magów. Kiedy odwiedziłam to miejsce pierwszy raz, wszystko było bardziej szare, z drobnymi akcentami złota. Teraz biel wypełniała każdą płaszczyznę. Wcześniej nie miałam okazji poznać ani Zacharego, ani Bakchusa. Przewodniczący podniósł słuchawkę telefonu i wyszeptał coś, delikatnie, zasłaniając usta dłonią. Po chwili do gabinetu wszedł młody mężczyzna, wyglądający na asystenta. „Męska sekretarka” — przeszło mi przez myśl i rzeczywiście właśnie taką funkcję tu pełnił.

— Panna Brodie potrzebuje naszej pomocy i chciałbym, żebyś wezwał lekarza. Chcemy mieć pewność, że nic się dziewczynce nie stało — nakazał Zachary.

— Coś duża ta dziewczynka — odparł jego podwładny i zmierzył mnie wzrokiem.

Bakchus parsknął śmiechem, co pozostałych obecnych prawdziwie zaskoczyło, po czym wyjaśnił nieporozumienie.

— Sebastianie, to jest Moira Brodie i przybyła do nas z podopieczną, która aktualnie śpi w moim mieszkaniu. To tamto dziecko miał na myśli Zachary. — Ponownie się zaśmiał. Tym razem i Przewodniczący zaczął się trząść ze śmiechu.

Bez znaczenia czy Bakchus był jednym z Magów, czy jakąś inną istotą, było w nim coś niesamowitego i przyciągającego — jego uśmiech, oczy, czarne włosy. Cała jego postać magnetyzowała mnie i czułam, jakby otaczał swoją opieką całą moją duszę. Co chwilę nieśmiało zerkałam w jego stronę i wstrzymywałam oddech, kiedy moje spojrzenie spotykało jego bezgraniczne, granatowe tęczówki.

— Cóż za faux pas, drogi Sebastianie! Czy lekarz już do nas zmierza? — rzucił Zachary.

Stałam oniemiała, a asystent pospiesznie opuścił pokój ze skwaszoną miną. O tak! Pan White lubił podkreślać swoją pozycję. Od momentu, kiedy weszłam do jego wybielonego gabinetu, plecy miał nienaturalnie proste, jego twarz była ciągle napięta, choć starał się to ukryć pod życzliwym uśmiechem. Widocznie jego podwładni nie grzeszyli inteligencją albo po prostu mieli specyficzne poczucie humoru. Zabawna pomyłka nie wywołała uśmiechu na twarzy Sebastiana, wprawiła go w zakłopotanie. Nie byłabym zaskoczona, gdyby zaraz za drzwiami jego policzki rozpalił rumieniec wstydu, a oczy zalałyby się łzami upokorzenia.

Bakchus jednak wydawał się bardzo inteligentny, więc podejrzewałam, że wcale nie pracował dla White’a, przynajmniej nie traktował go jak swojego szefa. Wielki Przewodniczący zaś nie patrzył na niego z góry. Możliwe nawet, że Zachary darzył Bakchusa dużym szacunkiem lub sympatią. Szeregi Magów rzeczywiście musiały być bardziej skomplikowane i złożone, niż się spodziewałam i teraz, stojąc jak na przesłuchaniu na dywaniku u dyrektora, zupełnie nie mogłam odgadnąć, kto tak naprawdę ma tu władzę, a kto jedynie zachowuje pozory.

Śmiech Zacharego i Bakchusa całkowicie odmienił atmosferę, nagle cała otoczka tego wyrafinowanego i tajemniczego miejsca opadła. Ujrzałam przed sobą dwóch zabawnych mężczyzn, którzy doskonale się znają. Wymieniali szybko najśmieszniejsze pomyłki ostatnich miesięcy i chichotali do łez. Całkowicie zapomnieli o mojej obecności, ja zaś poczułam się, jakbym im przeszkadzała. Nie chciałam wchodzić z butami do ich życia czy brać udziału w nie moich sprawach. Jedyne, o co prosiłam, to opieka nad Mią. Cały czas miałam nadzieję, że psując plany istotom, które ścigały tej nocy dziewczynkę, nie stałam się ich kolejnym celem.

— Wybacz — szepnął Bakchus, zorientowawszy się, że stoję jak słup soli i powrócił do swojej poważnej miny. — Pozwól, Moiro, że zaprowadzę cię do pokoju, gdzie będziesz mogła odpocząć. Wszystko już będzie dobrze.

— A Mia? — spytałam.

— Teraz już pewnie jest u niej lekarz. Przyprowadzę ją, gdy skończą — zapewnił i otworzył przede mną drzwi.

Szarmancki i jednocześnie jasny gest z jego strony — pośmialiśmy się, teraz wyjdź i się nie wtrącaj. Gdyby potraktował mnie tak w innych okolicznościach, z wielką satysfakcją odburknęłabym mu coś w stylu „Panie przodem” albo „Ty pierwszy, bo masz zgrabny tyłek”, aktualnie jednak takie zachowanie byłoby mocno nie na miejscu. Kiwnęłam głową w stronę Zacharego, co miało wyrazić moją wdzięczność, ale on już w skupieniu przeglądał jakieś dokumenty, obracając zręcznie pióro w palcach. Bez sprzeciwu ruszyłam w kierunku korytarza. Gdy przechodziłam obok Bakchusa, odczułam jego dziwną energię, pulsowała i wręcz dotykała mojej skóry. Nigdy wcześniej nikt, z kim miałam bezpośredni kontakt, nie posiadał tak silnej aury jak on.

Co to aura? Najogólniej mówiąc, każdy z nas ma własną aurę i energię, która w pewien sposób emanuje na zewnątrz. Można ją zobaczyć, ale w sytuacji stresowej i przy tak wielu rozproszeniach jest to praktycznie niemożliwe. Ja często wyczuwałam energię innych osób, zazwyczaj była ona delikatna i ciepła. Czasami odnosiłam wrażenie, że przechodzę przez cieniutką pajęczynę albo aksamitne piórko ociera się o moją dłoń. Jednak aura Bakchusa objawiała się w tak mocny i namacalny sposób, jakby ktoś upuścił na mnie prześcieradło albo zawinął w dywan. Ten mężczyzna chyba musiał być istotą z zaświatów, bo zwykli ludzie nie są w stanie emanować mocą aż tak intensywnie.

— Proszę, nie pozwól jej skrzywdzić — szepnęłam smutno.

Chwile samotności pozwoliły na zebranie myśli i uspokojenie się. Magowie udostępnili mi miejsce bardzo przypominające hotelową kwaterę o wyższym standardzie. W wielkiej łazience ogromna wanna, wypełniona prawie po brzegi pianą, zapraszała do relaksującej kąpieli. Zastanowiłam się, jak to możliwe, że woda nadal była ciepła, skoro od dobrych piętnastu minut byłam w pokoju sama. Szybko wszak doszłam do wniosku, że skoro znajdowałam się w siedzibie Magów, to wszystko mogło być prawdopodobne.

Uległam pokusie i zanurzyłam się w gorącej wodzie. Moje ciało rozluźniło się bardzo szybko, ale lęk o Mię nie pozwalał mi w pełni korzystać z tej chwili błogości. Zaczęłam myśleć o całej sytuacji: Kto dziewczynkę ścigał i dlaczego pragnął jej śmierci? Czy Magowie są w stanie ją uratować? Dlaczego uśmiech Bakchusa wydawał mi się tak bardzo znajomy, mimo iż byłam pewna, że nigdy wcześniej mężczyzny nie widziałam? Wciąż odczuwałam delikatne łaskotanie na ramionach. Energia tego człowieka, czy też istoty, ogromnie na mnie wpłynęła, a jej wspomnienie właściwie mogłoby błyszczeć na mojej skórze jak magiczny pył. Tylko że pył byłby stosunkowo łatwy do usunięcia, tego denerwującego łaskotania zaś nie mogłam się pozbyć nawet mocnym szorowaniem i drapaniem. Jeszcze chwila, a zaczęłabym się szczypać, ten pomysł wydał mi się jednak kiepski.

Drzwi pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Biorąc pod uwagę, że na pewno nikt obcy nie odważyłby się wejść bez pukania do apartamentu czarownicy, pomyślałam, że to moja mała podopieczna. Ucieszyłam się, że wreszcie będziemy mogły wspólnie się uspokoić, a jej obecność przerwie dręczące mnie myśli.

— Mia? Jestem w wannie — krzyknęłam radośnie i sięgnęłam po szlafrok.

Był skąpy i ledwo zasłaniał mi pośladki. Najwyraźniej Magowie doceniali moją figurę, choć dużo swobodniej czułabym się w babcinej koszuli prawie do ziemi. Byłam dość zgrabna, choć nie grzeszyłam idealnie kształtnym ciałem ani dużym biustem. Mimo wszystko uważałam, że nie powinno się proponować takiej wyzywającej kreacji dziewczynie, którą tej samej nocy goniły potwory przez ciemny las i która przybyła z prośbą o pomoc dla dziecka. Nie, to zresztą nie byłoby właściwe stwierdzenie, bo nikt mi nic nie proponował, postawiono mnie przed faktem dokonanym. Ale z dwojga złego wolałam już ten szlafrok niż nagi marsz do łóżka, na którym nieroztropnie zostawiłam swoje ubrania.

Wyszłam z łazienki, moje usta otworzyły się szeroko ze zdziwienia. Na środku pomieszczenia stał Bakchus. Czułam na sobie jego wzrok i nie mogłam się zdecydować — zostać czy uciekać. A może rzucić się biegiem do łóżka i zakryć kołdrą? Tak więc i ja stałam, patrząc na niego otępiała. Sytuacja robiła się z każdą sekundą coraz bardziej niezręczna.

— Przepraszam, że ci przerwałem — powiedział po chwili.

— Nie przepraszaj, myślałam, że to Mia. Gdzie ona jest?

— Z Zacharym — odparł i dopiero teraz odwrócił wzrok.

— Co się dzieje? — zapytałam i zrobiłam dwa kroki w jego stronę.

Bakchus uczynił to samo. Jego bliskość i roztaczająca się wokół silna, aczkolwiek trudna do określenia energia były trochę przytłaczające. Chwycił mnie za ramiona i delikatnie się schylając, spojrzał w oczy.

— Ona nie jest taka, jak myślisz, Moiro.

— Jak to? Natychmiast powiedz mi, o co chodzi! — rozkazałam i włączył mi się błyskawiczny tryb działania. — Gdzie ona jest?

— Ona jest kluczem. Moiro, nic nie możesz już poradzić — wyjaśnił pobieżnie, jednak zauważył, że to mi nie wystarczy. — Jej matką nie była kobieta i dziewczynka też nie jest człowiekiem. Za to w połowie demonem. Kiedy zakończy się Rytuał Przemiany, Mia stanie się jedynym ratunkiem przed Lamią. Magowie muszą to zrobić.

— Lamią? — zdziwiłam się na wspomnienie potwora z moich wizji, ale szybko oprzytomniałam. — Nie! Zabierz mnie do niej!

— Lepiej nie. Moiro, proszę, zaufaj mi. Pójdę zobaczyć, jak się czuje i czy wszystko w porządku.

Kiwnęłam niepewnie głową, mężczyzna wyszedł. Oczywiście mogłam się rzucić w pogoń i samodzielnie odnaleźć moją podopieczną, później najpewniej czekałaby mnie walka z kilkoma Magami albo innymi osobami zamieszanymi w ten cały Rytuał Przemiany. Jeśli bym ich pokonała, na co szanse były niemal zerowe, musiałabym zabrać stąd Mię, a przecież na zewnątrz mogło się czaić coś o wiele groźniejszego.

Usiadłam na idealnie zaścielonym łóżku. Zdawało się, że moje serce stanęło, czas zamarł i przygniatał mnie swoim ciężarem. Nic nie mogłam poradzić, przecież bym z nimi nie wygrała, nie miałam żadnych szans. Jednak poczucie winy zazgrzytało niczym piasek w zębach. Jak mogłam ją tu przyprowadzić? Zaczęłam sobie tłumaczyć, że nie było innego wyjścia. Gdyby małą dopadła Lamia, na pewno zadałaby jej niewyobrażalny ból, a potem zabiła. Tę słodką, bezbronną dziewczynkę, która mi zaufała i którą, niestety, chyba zawiodłam. Kiedy przemiana dobiegnie końca, to dziecko stanie się dla Zacharego White’a kimś bardzo ważnym. Dzięki uświadomieniu sobie tego wszystkiego, trochę mi ulżyło. Miałam nadzieję, że Przewodniczący nie pozwoli Mii skrzywdzić.

— Moiro… — Bakchus i tym razem wszedł bez pukania.

Jego oczy były smutne, ale dostrzegłam też w nich złość. Przygryzł dolną wargę i usiadł koło mnie. Złapał moją dłoń. Był bardzo bezpośredni, nie lał wody, nie wspominał o szlachetnych chęciach, o ryzyku czy wydumanych powodach. Choć mógłby przecież zamydlić mi oczy i odwracać kota ogonem. Magowie działali dla dobra ludzi, chronili ich i walczyli za nich, gdy wymagała tego sytuacja. Jednak nie tym razem. Bakchus wypowiedział bardzo powoli i cicho zdanie, które spowodowało trzęsienie ziemi, odebrało mi tlen i zamknęło moją nadzieję w za małym, szklanym słoiku.

— Nie udało się.

— Jak to się nie udało?! — krzyknęłam stanąwszy na równe nogi.

— Tak mi przykro, jej organizm nie przetrwał Rytuału Przemiany.

Wielkie, słone rzeki wypłynęły z moich oczu, a nogi bezwiednie się pode mną ugięły. Opadłam na kolana i zaczęłam głośno szlochać.

— To nie może być prawda, przecież nie mogli tak po prostu pozwolić jej umrzeć — szeptałam.

Zakryłam oczy dłońmi, Bakchus klęknął naprzeciwko i mocno mnie objął. Płakałam i zaprzeczałam, nie chciałam uwierzyć, że to koniec. Koniec mojej akcji ratunkowej, koniec mojego działania i koniec Mii. Choć spędziłam z nią tylko jedną, trudną noc, która polegała na ucieczce i poszukiwaniu pomocy, wytworzyła się między nami niesamowita więź, zakotwiczona we mnie mocniej, niż mogłam się wcześniej spodziewać. W jakiś sposób czułam, że ona to ja sprzed wielu lat, niemogąca zrozumieć swojej mocy, zagubiona i zdezorientowana, i że musiałam jej pomóc. Nie udało się.

Klęczeliśmy we dwoje dłuższą chwilę, dopóki mój atak rozpaczy nie zelżał na tyle, bym mogła znów mówić normalnie. Chociaż nogi nadal miałam jak z waty, a myśli mieszały się niemiłosiernie.

— Zabiorę cię do domu, dobrze? — zaproponował Bakchus.

— A co z Mią? Zajmiecie się jej ciałem?

— Skremujemy ją. Niestety, jej rodzice nie żyją. Dlatego pewnie trafiła do ciebie, ale na razie dosyć pytań.

Wstał i wziął mnie na ręce, na nagich udach poczułam jego gorącą skórę. Wrażenie naszych łączących się energii sprawiło, że zaczęłam ciężko oddychać i całkowicie się temu mężczyźnie poddałam. Mógłby zrobić ze mną, co mu się tylko zachce — zabić, wykorzystać, zmusić do rozmowy — a ja i tak na to wszystko bym się zgodziła, bo w tej chwili utraciłam kontakt ze zdrowym rozsądkiem.

Bakchus otworzył wysokie okno i wszedł na parapet. Czy naprawdę mówiąc, że zabierze mnie do domu, miał na myśli wyrzucenie przez okno? Magowie mogliby chcieć pozbyć się jedynej osoby z zewnątrz, która stała się przypadkiem świadkiem niefortunnego rytuału. Przecież istniały dziesiątki, jeśli nie setki innych sposobów, by kogoś skutecznie uciszyć. Sposobów, które bardziej pasowałyby do wysokiego i dobrze zbudowanego wysłannika, jakim był Bakchus.

— Co ty robisz? — pisnęłam z przerażenia, ostatnie odruchy instynktu i woli przeżycia odezwały się mimowolnie, zmuszając, bym zacisnęła ręce na jego szyi.

Nagle za plecami Bakchusa rozłożyły się ogromne, czarne skrzydła. Chociaż na co dzień obcowałam z rzeczami paranormalnymi, duszami i magią, jeszcze nigdy nie widziałam czegoś tak niesamowitego i nierealnego. „Jesteś aniołem” — pomyślałam. Turmalinowe pióra mieniły się w delikatnym świetle lampki nocnej przy każdym, nawet najdelikatniejszym ruchu. Bakchus zrobił krok i przez sekundę spadaliśmy. Nieprzyjemne odczucie nieważkości ogarnęło moje ciało, które zaczęło drżeć. Dzięki rozpostarciu skrzydeł, wzbiliśmy się w powietrze. Nie byłam do tej chwili świadoma, że mój tymczasowy pokój znajdował się na samej górze budynku i od ziemi dzieliło nas dobre siedem metrów. Ta wysokość przeraziła mnie, Wszechogarniający strach okazał się jeszcze bardziej paraliżujący, kiedy siedziba Magów zaczęła się oddalać, a my unosiliśmy się coraz wyżej. Zacisnęłam powieki i otworzyłam oczy dopiero przed moim domem.

— Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? — Zachwiałam się, gdy mężczyzna postawił mnie na ziemi.

Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że Bakchus był bez koszulki i za nic w świecie nie byłam w stanie sobie przypomnieć, czy w ogóle wcześniej ją miał.

— Magowie cię zapamiętali, no i mają twoje dane w papierach — uśmiechnął się.

— Zapomniałam moich rzeczy — westchnęłam.

— Wyślą ci je pocztą, nie martw się.

— I tak pewnie nie będą się już do niczego nadawać. Wiesz, las nie był zbyt łaskawy. A co z Lamią?

— Miejmy nadzieję, że nie nadejdzie, przynajmniej zanim nie znajdziemy klucza. Magowie nie odpuszczą, dopóki go nie zdobędą.

— Lepiej już pójdę. — Pocałowałam go w policzek i weszłam do swojego pokoju przez okno.

Kolejne miesiące pozwoliły mi zapomnieć o śmierci Mii. No może niezupełnie zapomnieć, ale przynajmniej nie myślałam już o niej codziennie i nie obwiniałam się tak bardzo. Nie przeżywałam żałoby ani wszystkich jej etapów, więź z tym dzieckiem była bardziej na poziomie duchowym niż emocjonalnym. Mimo to wyrzuty sumienia dały mi naprawdę ostro w kość, czasami uniemożliwiając normalne funkcjonowanie. Rzeczywiście, pierwsze tygodnie po jej śmierci powodowały we mnie jedynie wyparcie i zaprzeczanie. Rano, budząc się w swoim łóżku, zastanawiałam się, czy to wszystko było prawdą, czy tylko złym snem. Później jednak nie było rozpaczy, nie płakałam i nie wspominałam. W sumie nie miałam nawet czego wspominać, a ciągłe zastanawianie się, co poszło nie tak, doprowadziłoby najpewniej do obłędu. Lecz wciąż miałam poczucie, które chodziło za mną krok w krok, że ją zawiodłam. W lustrze widziałam jedynie, jak bardzo naiwna i słaba jestem. Gdyby ktoś wtedy zapytał mnie, czy mam jakieś zdolności magiczne, na pewno nie odważyłabym nazwać siebie Otwartą, bo Otwarci mieli za zadanie chronić ludzi, a nie prowadzić ich na rytualną rzeź.

Kiedy w końcu nauczyłam się odpędzać wyrzuty sumienia, starałam się najzwyczajniej w świecie zapomnieć. Wiedziałam, że to, iż będę wciąż cierpiała, nie przywróci dziewczynce życia, za to może zniszczyć moje. Gdy odzyskałam choć częściowo poczucie własnej wartości, postanowiłam rozwijać swoje umiejętności i skupić się trochę bardziej na sobie. Wizje o nadchodzącym niebezpieczeństwie odpuściły, znów mogłam cieszyć się życiem zwykłej „zamkniętej” siedemnastolatki.

Lato nadeszło wcześnie i ciepłe promienie słońca ogrzewały odradzającą się ziemię. Korzystałam ze spokoju, a powoli rosnące poczucie bezpieczeństwa znów pozwalało mi spać jak dziecko, którym zresztą sama jeszcze byłam. Cieszyłam się wolnym od szkoły, wypadami z przyjaciółmi, czasem spędzonym z mamą. Nocami dopieszczałam moją Księgę Cieni, by potem calutki dzień to odsypiać. Niczego nie planowałam, nie ustalałam celów, działałam pod wpływem chwili. Jeśli czułam, że chcę obejrzeć film, po prostu go oglądałam, jeżeli naszła mnie wena, by popracować nad formułami magicznymi, wyciągałam kartki i długopis. Robiłam też więcej rzeczy, które pozwalały mi osiągnąć satysfakcję i radość, wiedziałam, że w jednej chwili jestem tu i siedzę z mamą w kuchni, pałaszując jej pyszne ciasto czekoladowe, w drugiej zaś mogę niespodziewanie zniknąć.

Wakacje skończyły się, jak co roku, zbyt szybko, a na myśl o powrocie do nudnej szkolnej rutyny aż miałam mdłości. Pogodziłam się ze świadomością, że rozdział Mii, potworów i Bakchusa jest już zamknięty. Przynajmniej na razie, dopóki nie przyjdzie nam zmierzyć się z Lamią. Ufałam moim wizjom i przeczuciom, z których jasno wynikało, że mistyczna postać pragnęła mnie znaleźć. Pomimo to w duchu miałam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.

Dzień zaczął się spokojnie, wstałam dopiero o dziewiątej. Niedziela… Cieszyłam się, że mogę zostać w domu i wskoczyłam pod gorący prysznic. Na koniec polałam całe ciało zimną wodą, co dodało mi niesamowitej energii. Pamiętam początki tego kąpielowego rytuału. Piszczałam i skakałam, kiedy lodowate strumienie stykały się ze skórą, ale za każdym razem to odczucie mrowienia i orzeźwienia było coraz przyjemniejsze. Aż któregoś ranka, kiedy zakręciłam ciepłą wodę, a ciało znów zostało oziębione, mój organizm przestał się bronić, nie trzęsłam się, nie spinałam mięśni, po prostu delektowałam się chwilą.

Nie miałam ochoty związywać włosów, więc delikatnie podkręciłam ich końce i zostawiłam rozpuszczone. Moja fryzura to zwykłe, proste włosy do ramion. Zazwyczaj kojarzy się czarownicę z kobietą, która nigdy nie chodzi do fryzjera, zaplata długi warkocz ciągnący się za nią po podłodze. Albo wręcz przeciwnie, ma ona wygolone pół czaszki z wytatuowanymi tajemniczymi znakami. Ja nie stroniłam od fryzjerów, ani nie miałam tatuaży, starałam się być naturalna i czuć się swobodnie w swoim ciele, to wszystko.

— Mój śpiochu, co zjesz na śniadanie?

— Mamo, może ja dzisiaj zrobię coś dla ciebie do jedzenia? — spytałam i szeroko się uśmiechnęłam.

— To ja muszę dbać o ciebie. Kanapki?

— Dobrze. Dziękuję, mamo.

Lubiłam rozmawiać z nią o wszystkim i o niczym. Może problem polegał właśnie na tym, że nie miałyśmy żadnych konkretnych tematów do rozmów? Zajmowałyśmy więc milczenie gawędzeniem o rzeczach prostych i codziennych, zupełnie nic nieznaczących. Mimo to naprawdę lubiłam nasze rozmowy.

— Jadę do Katty, wrócę pewnie późnym wieczorem, a tata… — przerwała i nalała mi herbaty. — Tata jest jak zwykle w pracy.

— Poradzę sobie — odparłam szybko. Objęła mnie czule i pocałowała w głowę, po czym wyszła.

Postanowiłam wykorzystać samotny czas na lekturę i dopracowanie magicznego rytuału, którym ostatnio bardzo się zainteresowałam. Zamykanie portali nigdy nie było moją mocną stroną, chciałam więc trochę się nad tym pochylić, opracowałam nawet swoje własne magiczne działanie. Nie miałam jednak jeszcze szansy go wykorzystać i naprawdę mnie to cieszyło. Zamykanie portali wcale nie było łatwe, nawet z odpowiednim przygotowaniem magicznym. Z tego, co udało mi się odszukać w literaturze, portale służą różnym celom i przez to do każdego trzeba podchodzić bardzo indywidualnie, a nawet zmieniać treść formuły. Ale prawdą jest, że gdyby nie umiejętności Otwartych, świat dawno zalałaby już krwista fala demonów i potworów podobnych do Lamii.

Pozmywałam po śniadaniu, podreptałam na taras i zamiotłam z niego wszystkie liście. Jesień nieuchronnie się zbliżała, natura jasno to okazywała. Coraz więcej drzew mieniło się na pomarańczowo i żółto, trawa powoli traciła intensywny kolor, a zmierzch nadchodził coraz wcześniej. Często też padało, dużo częściej niż zazwyczaj, chociaż deszcz jest nieodłącznym elementem krajobrazu Szkocji. Przez ten cały czas nie myślałam o Magach, przecież nic nas ze sobą nie łączyło. W swoich działaniach magicznych starałam się zawsze pozostawać samodzielna i niezależna, co dawało mi ogromną satysfakcję i na pewno spokój.

Niektórzy Otwarci podobno zrzeszali się w różne grupy, mnie nie ciągnęło do ludzi, mój wewnętrzny świat miał mi o wiele więcej do zaoferowania niż durne rozmowy, dyskusje i kłótnie. Właściwie ludzie ciągle się o coś sprzeczają, walczą ze sobą o totalne głupoty i rzadko przyznają się do błędu. Gdybym mogła sobie wybrać, którą istotą ze świata lub z zaświatów miałabym zostać w kolejnym życiu, z pewnością nie byłoby to ludzkie wcielenie. Człowiek potrafi zniszczyć wszystko, zrównać z ziemią, wykorzystać do ostatniej kropli, a później porzucić. Może nie znałam zbyt wielu demonów, ale bardzo dużo o nich czytałam i nawet te okrutne istoty mają swoje zasady, których trzymają się w każdej sytuacji.

Jakieś trzy lata temu interesowałam się mieszkańcami zaświatów, niestety, w dostępnych mi książkach niewiele było informacji. Jeśli już natrafiłam na wartościową literaturę, czytałam ją minimum dwa razy, robiłam dokładne notatki i zapisywałam swoje wnioski. Dzięki temu powstała moja osobista Księga Demonów, ale rzadko z niej korzystałam.

Ostatnio przerzuciłam się na lżejsze lektury, bardziej dostępne i ludzkie. Czytałam właśnie wciągającą książkę o zastosowaniu ziół w magii ceremonialnej, więc niechętnie ją odłożyłam, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.

— Witaj, Moiro.

— Cześć. Mogę w czymś pomóc?

Za drzwiami stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, którego od razu rozpoznałam. Zastanawiałam się, czy przyleciał tu na swoich skrzydłach, czy skorzystał z komunikacji dla ludzi. I właściwie, co tu robił?

— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. — Uśmiechnął się uroczo i spojrzał mi w oczy tak głęboko, jakby chciał w nich znaleźć potwierdzenie swoich słów.

— Nie, właściwie to czytałam, ale wejdź.

Usiedliśmy w salonie na kanapie i przez chwilę trwaliśmy w ciszy. Poczułam skrępowanie i niepokój, przez moment nawet pożałowałam, że nie wykręciłam się jakąś wymówką i że w ogóle zaprosiłam go do środka. Widzieliśmy się raz w życiu, więc był dla mnie obcy. Może wykazałam się znów tą przeklętą naiwnością, wpuszczając go do domu, kiedy jestem zupełnie sama? Nie zdołałabym przed nim uciec ani z nim walczyć, dlaczego zdecydowałam się na tak ryzykowny krok? Czy przeważyła tu ciekawość, a może coś innego?

— Napijesz się czegoś? Kawa, herbata? — zaproponowałam.

Ucieczka do zwykłych zasad kulturalnego zachowania delikatnie rozluźniła atmosferę.

— Herbata, jeśli to nie problem — odpowiedział, kiedy zaś wychodziłam do kuchni, czułam na sobie jego wzrok. Dlaczego tak mnie obserwował?

— Przychodzę w pewnej sprawie — usłyszałam nagle za swoimi plecami i aż podskoczyłam. Szklanka uderzyła o blat. Na mojej dłoni pojawiła się wielka kropla krwi.

— Och, Bakchusie, nie strasz — syknęłam i wsadziłam dłoń pod kran, mężczyzna złapał za mój nadgarstek.

— Tak się tego nie robi. Pozwól, że ci pomogę.

Nic już nie powiedział, tylko w łazience opatrzył mi małą ranę, dokładnie ją oczyszczając i przyklejając plaster z Myszką Miki.

— Moja mama czasami zapomina, że nie mam już dwunastu lat — rzuciłam w ramach wytłumaczenia postaci z bajki, ale Bakchus zupełnie nie zareagował.

W końcu zaproponował, że sam zrobi herbatę, by uniknąć groźniejszych wypadków. Gdy przyniósł dwa gorące kubki do salonu, poczułam się już dużo swobodniej w jego towarzystwie. Usiedliśmy obok siebie, a on niespodziewanie się zaśmiał. Jego śmiech wzbudził we mnie dziwne uczucia, był bardzo przyjemny. Przyjrzałam się aniołowi z zaciekawieniem.

— Wybacz, tam w kuchni nie chciałem cię przestraszyć, choć przynajmniej teraz wiem, że pamiętasz, jak mam na imię.

— Pamiętam. Co ty tu w ogóle robisz?

— Chciałem sprawdzić, jak się trzymasz. Dużo przeszłaś ostatnio.

— Gdybym się jakoś nie trzymała, pewnie byłoby już za późno na ratunek.

Uśmiechnęłam się nieśmiało i sięgnęłam po herbatę. Kubek okazał się jednak zbyt gorący, zupełnie zapomniałam, że aby się nie poparzyć, wystarczy złapać za ucho. Bakchus chwycił mój kubek i odstawił z powrotem na stolik.

— Rzeczywiście, trochę czasu minęło — dodał cicho.

Zdawał mi się chłodny, choć uprzejmy, z jego oczu niewiele mogłam wyczytać. Byłam pewna, że przeżywa wszystko inaczej niż ludzie. W jednym momencie się śmiał i żartował, lecz dosłownie po minucie wpatrywał się we mnie, jakby czytał mi w myślach. Było to onieśmielające i zawstydzało. Kiedy opowiadał o swoich zadaniach, które powierzyli mu ostatnio Magowie, położył mi rękę na kolanie, a ja gwałtownie się odsunęłam. On w ogóle jakby tego nie zauważył, uznał swój gest wyłącznie za przyjacielski.

— Teraz częściej współpracuję z Radą Upadłych niż z Magami, tam bardziej czuję się częścią czegoś ważnego.

— Czy Magowie nadal mają mnie w swoich aktach?

— Zapewne tak. Nie pomyślałem, aby ci je oddać — zmieszał się.

— Oddać? Czemu?

— Lepiej nie mieć z nimi za dużo wspólnego, nie trzymają wszystkich danych tak po prostu. Często wzywają kogoś do siebie w celu… w jakimś celu.

— Mówiłeś, że jesteś tu w konkretnej sprawie.

— Tak, chciałem cię prosić o pomoc. Rada Upadłych zajmuje się pewną rzeczą, niestety nie mogę powiedzieć więcej. Dostałem dokumenty do przetłumaczenia, zupełnie nie wiem, o co w nich chodzi. Może będziesz mogła pomóc?

Nie do końca mu wierzyłam, że po tylu miesiącach przypomniał sobie o mnie tylko z powodu jakichś papierów, w dodatku przecież nie miał całej wiedzy o moich umiejętnościach. Przez moment wydał mi się ludzki. Znał dokładnie całą historię próby ratunku Mii, wiedział, że tak mocno to przeżyłam i pewnie domyślał się, iż wyrzuty sumienia były trudne do zniesienia. Martwił się może i chciał sprawdzić, jak sobie daję radę. Pretekstem stały się te dokumenty.

— Mam je ze sobą, zerkniesz? — dodał i wyciągnął ze skórzanej torby teczkę.

— Dobrze, przenieśmy się do mojego pokoju. i jeśli mogę cię prosić, żebyś nie przychodził tutaj… w sensie, nie drzwiami. Mieszkam z rodzicami, oni nie wiedzą, że jestem Otwartą.

— Och, rozumiem. Nie ma problemu, Moiro. — Podkreślił moje imię i zbyt długo trwał w bezruchu.

Jego ludzkie pozory wyparowały, raczej nie starał się ich nawet zachować. Zastanowiłam się przez parę sekund, czy kiedykolwiek udaje człowieka, a może od razu da się poznać, że coś jest z nim nie tak. Wstałam i poszłam do siebie, Bakchus podążył za mną.

— Fajny pokój — stwierdził, gdy zamknęłam za nami drzwi.

— Dzięki, można powiedzieć, że to taka moja świątynia.

Stanął przy otwartym oknie i popatrzył na mnie porozumiewawczo. Byliśmy sami w domu, ale z nieznanych mi przyczyn ciągle mówiłam szeptem, jakbym obawiała się, że ktoś nas usłyszy. Być może schadzki z aniołem nie były traktowane przez moją podświadomość jako sytuacja normalna.

— Tak, możesz wchodzić po drzewie — wyjaśniłam. — Jeśli będziesz wchodzić, a nie… — urwałam, bo poczułam lekkie zażenowanie.

Znów się zaśmiał i zapytał, cały czas się uśmiechając:

— Chyba nie za często masz styczność z upadłymi, co? — Pokręciłam głową. — Nie martw się, niewiele różnimy się od ludzi, jak widzisz zresztą.

Faktycznie, fizycznie przypominał zwykłego mężczyznę, wysokiego i umięśnionego. Nie miał na sobie koszulki, lecz wychodzę z założenia, że de gustibus non est disputandum (o gustach się nie dyskutuje). Cóż, swoim zachowaniem ciągle mnie zadziwiał. Jego spojrzenie przeszywało, oddech był inny, dłuższy i głębszy niż u człowieka. Cały czas przypominałam sobie jego skrzydła i zastanawiałam się, gdzie się podziały. Czy wyrastały mu z pleców i czy go to bolało? Właściwie był pierwszym upadłym aniołem, którego poznałam. Nie byłam pewna też, czy jestem w stanie mu pomóc i czy na tym nasza znajomość aby się nie zakończy.

Podał mi teczkę, a ja usiadłam na fotelu i wyjęłam z niej dokumenty — kserokopię jakiejś księgi, trochę zniszczonej i nadgryzionej przez czas. Niektóre fragmenty były nieczytelne, ale inne nie pozostawiały wątpliwości. Przejrzałam jednak wszystko bardzo dokładnie, chciałam, by mój gość dostrzegł wysiłek, jaki w to wkładam. Cmokałam, wzdychałam i mrużyłam oczy niczym dziewięćdziesięcioletnia babcia czytająca gazetę. Miałam nadzieję, że wyglądam profesjonalnie i inteligentnie. Szkoda, że nie nosiłam okularów, bo one z pewnością ułatwiłyby mi zadanie. Mogłabym je poprawiać na nosie lub zdjąć i przez moment przygryzać ich zausznik, jak nauczycielka sprawdzające pracę najlepszych uczniów.

— Chyba wiem, co to jest — powiedziałam po dłuższej chwili, a anioł kucnął przy mnie. — Widać tutaj sporo odniesień do magii enochiańskiej — przesunęłam palcem po symbolach — to Sigillum Dei, znaczy pieczęć boga.

Bakchus spojrzał na mnie z niekrytą radością i ciekawością, choć nie do końca wierzyłam mu, że sam nie mógł zająć się tymi papierami. Czyżby siedemnastolatka okazała się mądrzejsza i sprytniejsza od anioła? To prawda, zajmowałam się magią i chyba zagłębiałam się we wszystkie tematy z nią związane, poszukując tych, które staną się moją pasją, ale Bakchus przecież o tym nie wiedział. W takim razie zaryzykował, że go wyśmieję albo zamknę mu drzwi przed nosem, będę rzucać szeptem zaklęcia i ciskać w niego piorunami? Było to trochę zastanawiające. Szczerze mówiąc, w kwestii tej starej księgi niewiele więcej mogłam mu pomóc, bo nie udało mi się zrozumieć ani jednego zapisanego w niej zdania. Doszłam do wniosku, że intencje anioła nie były jasne, więc też nie zamierzałam wypruwać sobie żył i zgłębiać tego tematu.

— Magia enochiańska, no cóż, niewiele mi to mówi — przyznał.

— Magia, która powstała na podstawie Księgi Enocha, skupia się na mocy aniołów i ich przyzywaniu w celach magicznych. Mniejsza o to… Nie jest to zupełnie magia enochiańska, język jest niezrozumiały. Enochiański ma swoją gramatykę, a ten tutaj — zamilkłam i przyjrzałam się dokładnie — z pewnością nim nie jest, choć był na nim wzorowany i to mocno.

— To taka magia anielska — uśmiechnął się i oparł ramię na moim udzie, by bliżej widzieć kartki. — Zajmujesz się nią? Bo wiesz, możesz mnie przyzywać, kiedy tylko chcesz.

— Nie, niestety, nie wiem o niej zbyt wiele, kiedyś próbowałam, ale zupełnie się w tym nie odnalazłam. Dla mnie magia to intuicja, nie gotowe schematy.

Schował papiery do teczki, którą umieścił z powrotem w torbie. Usiadł na łóżku i cały czas wodził za mną wzrokiem. Wzięłam z szafki dwie książki związane z tą magią i mu je podałam.

— Może się wam przyda do tłumaczenia, niektóre słowa pochodzą z enochiańskiego.

— Dzięki, zwrócę jak najszybciej. Wszystko w porządku? Jesteś jakaś smutna — spytał cicho.

Był bardzo dobrym obserwatorem i miał rację. Odczuwałam znaczne obniżenie nastroju spowodowane jego wizytą. Jednak nie przez Bakchusa się smuciłam, tylko przez Mię. Wspomnienia nie dawały mi spokoju bardzo długo. Gdy wydawało się wreszcie, że sobie z nimi poradziłam, zjawia się osoba, która brała bezpośredni udział w mojej nieszczęsnej próbie ratunku małej. Zajrzałam w jego granatowe oczy i przez chwilę się w nich zapomniałam. Kolor był intensywny i zarazem zimny. Jeśli miałabym wskazać jedną cechę, która zdradzała to, że Bakchus nie jest człowiekiem, poza jego specyficznym zastyganiem w bezruchu, wybrałabym właśnie tęczówki.

Nigdy jeszcze nie miałam wrażenia, że znałam kogoś wcześniej. I nie chodziło o to, że poznałam tego upadłego w noc, kiedy zmarła Mia. Coś w środku podpowiadało mi, że łączy nas silna więź. Nie miałam tylko pojęcia, skąd to uczucie się bierze i co mogło nas łączyć. Z pewnością owa wcześniejsza relacja nie pochodziła z obecnego życia albo wymiaru. Skoro więc nasze drogi spotkały się we wcześniejszym wcieleniu, dlaczego ponownie zeszły się właśnie teraz, jaką misję musieliśmy wspólnie wypełnić, jaki dług karmiczny przepracować?

Gdyby Bakchus był człowiekiem, zapewne w podstępny sposób poznałabym jego datę urodzenia i sprawdziła numerologicznie, czy tworzymy związek karmiczny, ale że nie należał do rodzaju ludzkiego, numerologia i tak okazałaby się nieskuteczna. Związki karmiczne nie zawsze są złe, bywają jednak szybkie, gwałtowne i pełne silnych emocji oraz kłód pod nogami. Choć też niosą ze sobą wartościową naukę, z której zawsze warto skorzystać.

Rozdział 2

Dni leciały szybko jak kolejne liście z drzew. W końcu, po wielu tygodniach zmagań i spędzania każdej wolnej chwili w pokoju, ukończyłam mój Rytuał Zamknięcia Portalu. Jeśli Lamia, pojawiająca się jeszcze co jakiś czas w moich wizjach, zechciałaby wykorzystać takie przejście do naszego świata, zapewne pokrzyżowałabym jej plany. Czułam niesamowitą satysfakcję i ulgę, kiedy zapisałam ostatnie słowa w Księdze Cieni i zamknęłam ją.

— Niezła robota — pochwaliłam siebie i głęboko odetchnęłam.

Ręka bolała od pisania, kręgosłup wysiadał. Nie mam pojęcia, jak niektórzy mogą pracować całymi dniami na siedząco, ja nie dałabym rady. Nawet mówi się, że siedzący tryb życia jest przekleństwem naszych czasów, z czym całkowicie się zgadzam. Od dawna wiadomo, że ruch to zdrowie, a podczas przebywania w jednej pozycji nasza krew ma problem, by odpłynąć z nóg. Wykonałam więc parę skłonów, pajacyków i przysiadów. Choć nie przepadałam za sportem i ćwicząc, wyglądałam naprawdę komicznie, od czasu do czasu lubiłam przypomnieć sobie, że mimo wszystko moja forma fizyczna nie odbiega od normy.

Jesień oddychała na zewnątrz pełną piersią, noce były chłodne, deszczowe chmury właściwie nie schodziły z nieba. Zbliżała się Pełnia Myśliwych. Każda pełnia księżyca była dla mnie ważnym wydarzeniem, ale akurat tę chciałam celebrować wyjątkowo mocno. Może ze względu na tragiczny finał z Mią, bo nasza ucieczka przez ciemny las kojarzyła mi się właśnie z polowaniem. Nieszczęśliwie to my byłyśmy zwierzyną, a prawdopodobnie Lamia nas ścigała. Niestety, skojarzenia kierują się własnymi zasadami, nic na to nie mogłam poradzić.

Swoją nazwę Pełnia Myśliwych zawdzięcza okresowi, kiedy ludzie polowali na zwierzęta po letnim okresie urodzaju. Poza tym księżyc w tym czasie jest dużo jaśniejszy niż zazwyczaj, co dawało myśliwym możliwość działania również w nocy. W świecie magii pełnia ta łączy się akurat z magią początków, wspiera nowe plany i czyny, wspomaga przemianę wewnętrzną i rozwój. Z tej szczególnej okazji zaplanowałam Rytuał Dziękczynny i z pomocą Żywiołu Ognia chciałam podziękować wszechświatowi za spokój i bezpieczeństwo, którym pozwalał mi się cieszyć oraz oczywiście prosić, z nadzieją w sercu, o pomyślność na kolejne miesiące.

Kiedy księżyc pojawił się na niebie, zapakowałam wszystkie niezbędne przedmioty do torby i wyszłam z domu. Rytuał chciałam przeprowadzić w miejscu odosobnionym, aczkolwiek wyjątkowym i wspaniałym, dlatego wybrałam mały las na końcu ulicy. Bardzo często przychodziłam tutaj pomyśleć lub medytować, to była taka moja enklawa, mój azyl. Rosnące tu niskie drzewa umożliwiały doskonałe oświetlenie blaskiem Luny polany, na której nie było żadnych krzaków czy gęstwin, więc spokojnie mogłam dostrzec dzikie zwierzęta. Najczęściej obserwowałam w oddali polującą kunę.

To małe, ale doskonale radzące sobie zwierzątko jest w zasadzie dobrym znakiem od wszechświata, zwiastuje pomyślność w zmianach, osiągnięcie swoich celów, powodzenie w zaplanowanych działaniach. Gdybym była w związku, mogłaby ona zapowiadać wszelkiego rodzaju kłótnie, niedopowiedzenia czy nawet kłamstwa oraz wykorzystywanie mojej dobroci i otwartego serca. Na całe szczęście byłam singielką i nic nie zapowiadało, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić.

Na miejsce dotarłam w mniej niż pięć minut. Ustawiłam na ziemi mosiężny kociołek i wrzuciłam do niego: gałązki suszonych ziół, liście dębu, konwalie, piołun, wrzos i żywotnik oraz parę takich moich osobistych roślin, których zawsze używałam przy magicznych działaniach. Świece wbiłam w ziemię, a pośrodku nich nakreśliłam sztyletem pentagram. Energia płynęła swobodnie, kumulowałam ją i przesyłałam dalej pełną mocy. Przeżywałam każdy powiew wiatru jak zapowiedź dobrych, bezpiecznych czasów. Zamknęłam krąg magiczny i usiadłam na obumierającej trawie, by obserwować spokojne, wysokie płomienie i wąskie strużki unoszącego się dymu.

Niesamowite, jak wiele współczesnych czarownic zapomina o kumulowaniu energii. Ten prosty zabieg wzmacnia siłę rytuału, a dodatkowo podnosi nasze wibracje, przez co po czynieniu nie czujemy się wyssane. Przeciętna Otwarta, która praktykuje magię rytualną, nie jest świadoma, że wszystko zależy właśnie od tego, czy zbierzemy i wzmocnimy swoją moc. Później należy ją wysłać, ale bez skumulowania przekazujemy zaledwie ułamek tego, co mogłoby się uwolnić. Malutki okruszek prawdziwej siły, którą każda czarownica osiągnęłaby, gdyby tylko jej się zachciało. Gdyby rozwijała się cały czas, a nie wyłącznie na pokaz. Gdyby zamiast internetowych webinarów na temat dopieszczania swojego wewnętrznego dziecka, przeczytała jakąś porządną księgę magiczną. Gdyby postarała się zrozumieć, o co w ogóle chodzi w pracy z energią.

Ja zdobywałam wiedzę bardzo długo, byłam typowym samoukiem. Samoukiem nie do końca z własnego wyboru, bardziej przez to, że mało kto tak naprawdę chce się uczyć czarownictwa. Można powiedzieć, że latami przeszukiwałam biblioteki i internet, by znaleźć wartościowe źródła do nauki. Wszystko, co ważne, spisywałam w Księdze Cieni i to chyba dlatego miała ona już ponad pięćset kartek. Dzięki, intuicjo, że wykonałam ją przez połączenie ze sobą zeszytów, więc bez problemu mogłam doszywać kolejne, a to opasłe tomiszcze stawało się coraz grubsze i cięższe.

Kiedyś myślałam, że przeznaczone mi będzie uczyć inne Otwarte, być ich przewodniczką i przyjaciółką. Wieczorami wyobrażałam sobie, jak odprawiamy wspólnie rytuały przy płonących ogniskach, wypowiadamy razem zaklęcia i tańczymy w blasku księżyca — sceny jak z filmu, ale w niektórych kręgach świętuje się tak na przykład przesilenia. Później jednak odpuściłam sobie poszukiwania znajomych wśród Otwartych, wszystkie bowiem wydawały mi się puste i naiwne, uważały, że mają ogromną moc, silniejszą niż ktokolwiek inny, w rzeczywistości zaś więcej czasu spędzały na malowaniu paznokci i prostowaniu swoich spalonych rozjaśniaczem włosów niż na magii. Nie rozumiałam wtedy jeszcze, że jest istotna różnica między czarownicą, która jest nią dla siebie i by pomagać, a pseudowróżką, co to najchętniej prowadziłaby jakiś przesączony efektami specjalnymi program rozrywkowy w telewizji. Jeśli taka kobieta skupia się wyłącznie na tym, co inni o niej sądzą i na tym, czy uważają ją za kogoś ważnego, wybranego przez los do wielkich rzeczy, to oznacza tylko jedno — ściemniara z niej, a nie Otwarta.

Usłyszałam kroki z lewej strony, obróciłam się i zobaczyłam, że w moim kierunku zmierza Bakchus. Przemknęło mi natychmiast przez myśl: „Jak mnie tu znalazł?”.

— Moiro, nie przeszkadzaj sobie. Chętnie popatrzę — powiedział cicho i usiadł obok. — Mogę tutaj przebywać, czy lepiej zachować dystans?

— Już skończyłam czynienie, teraz tylko zaczekam, aż świece się wypalą.

— To chyba potrwa — zaśmiał się, po czym zdjął swój płaszcz i zarzucił mi na ramiona.

Noce naprawdę były coraz chłodniejsze, wyczuwało się nadchodzącą wolnymi krokami zimę. Jednak Bakchusowi to nie przeszkadzało. Siedział teraz z nagim torsem, a światło świec delikatnie rozjaśniało jego oliwkową skórę. Miał rację, świece palą się długo, czasami nawet parę godzin. Lubiłam siedzieć i je obserwować, nie tylko ze względu na niesamowity widok płomieni, było to też pewnym rodzajem medytacji i skupienia.

— Chętnie z tobą posiedzę. Oczywiście, jeśli chcesz.

— Bakchusie, lubię twoje towarzystwo, ale jak mnie tu znalazłeś?

— No tak… Odludne miejsce w lesie, które zdaje się idealne na czary? — Kiwnęłam głową, a anioł się zaśmiał. — Miejsce tak idealnie widoczne z okna mojej sypialni.

Objął mnie ramieniem i przysunął się blisko do mojej twarzy, wskazał ręką na ogromny, opuszczony dom na końcu ulicy.

— Myślałam, że nikt tam nie mieszka.

— Załatwiam jeszcze formalności. Wprowadziłem się parę miesięcy temu. Ciężko było przekonać właściciela do sprzedaży, ale w końcu się udało i jutro oficjalnie odbieram klucze. Drzwi już od dawna były otwarte, więc pomyślałem, że wcześniej zajmę się urządzaniem domu. — Wzruszył ramionami i zapatrzył się w ogień.

Zapadła znów cisza. Nie zareagowałam na nią tak dużym skrępowaniem, jak ostatnio, kiedy zaskoczył mnie w moim domu. Było nawet przyjemnie, wręcz błogo Trwanie z kimś i nieodczuwanie potrzeby wiecznej rozmowy o niczym jeszcze bardziej wzmocniło we mnie wrażenie, że kiedyś się już spotkaliśmy. Musiało to być bardzo dawno temu, może nawet zanim Bakchus stał się upadłym. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko się odbywa. Czy po śmierci trafiamy od razu do zaświatów, czy musimy w nich przebywać określony czas, a później ponownie wracamy na ziemię, tylko już jako ktoś inny? Nie wiedziałam również, czy moja teoria o naszej więzi z poprzedniego wcielenia była w ogóle prawdopodobna, bo może anioły w ogóle nie inkarnują, a kiedy ktoś je zgładzi, znikają i nigdy się nie odradzają.

— Moiro — przerwał milczenie i spojrzał mi w oczy. — Może kiedyś wpadniesz na herbatę?

Doszłam do wniosku, że jednak z mojej medytacji nici. Bakchus chyba naprawdę lubił ze mną przebywać. Przyszło mi do głowy, że być może odczytuje on moje zachowanie zupełnie odwrotnie. Może niepotrzebnie dopisywałam do pewnych sytuacji nową historię, inne znaczenie, ale zauważyłam, że zawsze w jakiś sposób zabezpieczał się przed utratą kontaktu ze mną. Ostatnim razem zaaranżował tłumaczenie dokumentów, no i pożyczyłam mu książki. Teraz po prostu postanowił mnie zaprosić na herbatę. Chciałam być miła i pokazać mu, że wcale nie zamierzałam go unikać. Dobrze mi się z nim rozmawiało i był tak naprawdę jedyną osobą, w której towarzystwie czułam się zupełnie swobodnie.

— Na herbatę? Może na coś mocniejszego? — zażartowałam, nie ukrywając wcale, że lubię alkohol, choć do gustu przypadało mi jedynie wino, czasami miałam ochotę na zimne piwo z sokiem lub drinka z whisky — Wino?

— Alkohol z niepełnoletnią? Ty myślisz, że kim ja jestem? — Jego ramiona zatrzęsły się od śmiechu, a mięśnie na barkach wyraźnie zaznaczyły. — Co lubisz robić w wolnym czasie?

Dociekliwy ten Bakchus. Zastanawiałam się, czy zapyta mnie za chwilę o ulubiony kolor albo znak zodiaku. Choć może jednak wcale by go to nie interesowało, bo z tymi całymi horoskopami to ciężka sprawa. Przez tyle lat ludzie zrobili sobie z nich niezły biznes. Są już chyba w każdej gazecie i pełnią funkcję głównie rozrywkową. Ja nigdy gwiazdami i planetami się nie zajmowałam. Oczywiście mogą mieć na nas jakiś wpływ. Na przykład księżyc ma wpływ na ludzkie ciało, oddziałuje na przypływy i odpływy, to i na wodę w organizmie również. Byłam jednak pewna, że żadna Wenus nie przyniesie mi powodzenia u mężczyzn, a Merkury nie ześle braku cierpliwości, bo akurat jest w retrogradacji. I nikt mnie nie przekona, że właśnie w tym tygodniu wszystkie osoby spod znaku Barana będą spokojne i melancholijne, każdy Lew zaś odnajdzie swoją ścieżkę do sukcesu zawodowego. W sumie to horoskopy niewiele różnią się od wróżek przez telefon, które tylko napędzają zyski, leją wodę i manipulują, wmawiając klientom jak najbardziej uniwersalne prawdy.

— W wolnym czasie? — zadumałam się na chwilę. — Lubię czytać i tworzyć formuły magiczne.

— No, w czarach nie śmiem z tobą konkurować, czarodziejko Moiro, ale książki to akurat nieodłączna część mojego życia. Co powiesz na wieczór z winem przy książce? — zaproponował, a to, w jaki sposób wymawiał moje imię, nieco mnie zaniepokoiło i zarazem zaciekawiło.

— To już brzmi bardziej niewinnie, proszę pana.

Siedzieliśmy blisko, jego płaszcz niesamowicie pachniał — męskie perfumy z zapachem skóry. Zastanawiałam się, czy to, co zaczęło nas łączyć, ma szansę na przerodzenie się w jakieś głębsze uczucie. Szybko odrzuciłam tę myśl. Był przecież upadłym aniołem, ja natomiast nastolatką, która jeszcze nigdy nie była w prawdziwym związku.

Miałam paru chłopaków, którzy szybko jednak okazywali się płytcy i skupieni wyłącznie na fizyczności. Jeden wpadł w szał, kiedy przypadkiem ochlapałam mu podkoszulkę sokiem, bo przecież była markowa i bardzo droga. Tak naprawdę mógł ją schować w foliowy pokrowiec i powiesić na ścianie, choć w jego mniemaniu, kiedy ją nosił, wyglądał cool i czuł się lepszy od innych. Związek z Bakchusem na pewno też okazałby się niewypałem i jednym wielkim zawodem. Poza tym anioł zupełnie nie okazywał mi zainteresowania o takim charakterze. Traktował jak kogoś, kim trzeba się opiekować, a nie kogoś, o kogo warto zabiegać. Przy jego wyglądzie mógł mieć każdą, ale czy upadłe anioły w ogóle interesowały się ludzkimi kobietami? Z pewnością nie.

— Miałbym też do ciebie prośbę, wydaje mi się, że jakaś dusza została w tym domu i chciałbym ją odprowadzić do zaświatów. Nie mam tylko pojęcia, jak to zrobić.

— Jasne, akurat w tym jestem dobra.

No i jednak… znów nasze spotkanie nie było przypadkowe, a Bakchus nie zapraszał mnie do siebie bezinteresownie. Rozważałam dwie opcje — albo ma on taki charakter, że wyciąga od innych, ile się da i zagarnia pod siebie, albo wszystkie jego prośby są jedynie wymówkami, by bliżej się poznać. Miałam tylko nadzieję, że drugi wariant nie okaże się próbą wykorzystania mojej osoby lub manipulacją. W końcu coś musiał przeskrobać, by stać się upadłym.

Umówiliśmy się na przyszły tydzień. Rozmawialiśmy jeszcze trochę o samym Rytuale Odprowadzenia, o meblach i zasłonach, choć takie banalne tematy zupełnie do niego nie pasowały. Upadłe anioły głównie kojarzyły mi się z postaciami w czarnych kapturach, stojącymi na straży jakiejś świątyni czy miejsca kultu. Bakchus mógłby trzymać w dłoniach wielki miecz i wyglądałby dla mnie bardziej normalnie, niż teraz opowiadający jak ciężko było mu znaleźć trzyipółmetrowe zasłony, bo przecież za krótkie wyglądałyby źle.

Świece powoli się wypalały. Nagle płomienie zaczęły szaleć i skakać, aż iskrzyły. Poczułam, że po plecach przeszedł mi zimny dreszcz.

— Co się dzieje? — spytał Bakchus i podał mi rękę, kiedy wstawałam. — Przecież nie wieje.

Wręcz przeciwnie, atmosfera się zagęściła, wszelkie odgłosy natury umilkły, powietrze stanęło, drzewa przestały szumieć. Otoczyła nas zupełna cisza i chłód.

— Coś przerwało rytuał — oświadczyłam.

W jednej chwili wszystkie świece zgasły, a ich knoty nawet się nie żarzyły. Coś zakłóciło przepływ energii. Wyjęłam z torby Księgę i dokładnie sprawdziłam, czy wykonałam wszystkie kroki poprawnie. Nie popełniłam błędu, więc powodem niepowodzenia musiało być coś innego.

— To się zdarza? — zapytał cicho i złapał mnie za rękę, kiedy szliśmy już w kierunku ulicy.

— Tak, zdarza się, rzadko, ale jednak — przyznałam. — Cały Rytuał Dziękczynny przeprowadziłam prawidłowo, nie mam pojęcia, czemu tak się stało. Teraz nie mam czasu już na jego ponowne odprawienie, bo Księżyc rozpoczyna niedługo pusty bieg, spróbuję za miesiąc.

— To dobrze. Już się bałem, że to przeze mnie. Nie znam się zbytnio na czarach, wszystko wyglądało bardzo niebezpiecznie. — Uspokoił się, jednak moją dłoń puścił dopiero pod moim oknem.

— Wejdziesz? — spytałam niepewnie, sama nie wiedziałam czy z grzeczności, czy naprawdę chciałam przedłużyć nasze spotkanie.

— Dziękuję za zaproszenie, ale muszę jeszcze coś załatwić. Spokojnych snów, Moiro.

— Nawzajem.

Oprócz bycia Otwartą, odprawiania rytuałów i spotkań z upadłymi aniołami czy innymi istotami, prowadziłam również zwykłe, ludzkie życie. Chodziłam do szkoły, spotykałam z przyjaciółmi, miałam konto na Facebooku, chociaż rzadko kiedy coś na niego wrzucałam. Miałam dwa oblicza. Pierwsze — jako zwykła siedemnastolatka — nie przyciągałam zbytnio uwagi, nie sprawiałam problemów, ani nie szalałam na imprezach. Rówieśnicy nie postrzegali mnie jako dziwaka ani odmieńca, ale trudno było mi się przed nimi otworzyć. Drugie — to magiczne — kręciło się głównie wokół rytuałów, rozwoju wewnętrznego i odprowadzania napotkanych dusz w zaświaty. Właściwie to one same do mnie przychodziły po pomoc, ja jedynie wypełniałam swoją powinność.

W szkole czułam się jakoś nieswojo, za każdym razem, kiedy z kimś rozmawiałam, ogarniał mnie dziwny niepokój. Zastanawiałam się, dlaczego mój rytuał się nie powiódł, tym bardziej że nie rzucałam przecież żadnego poważnego uroku, a jedynie dziękowałam wszechświatowi za spokój i bezpieczeństwo. Może jednak powinnam przeczytać ten horoskop na najbliższy tydzień? Nie, raczej nigdy się nie skuszę.

— Hej! Moira! Jesteś jeszcze tutaj? — Wesoły chłopak pogłaskał moje włosy.

— Alan, tak, zamyśliłam się trochę — odparłam i serdecznie uściskałam przyjaciela.

— Czy dzieje się coś, o czym mi nie mówisz? Bo jakby co, to nie była moja wina — zażartował. — Na marginesie, dobrze ci w rozpuszczonych włosach.

Zaśmialiśmy się oboje i poszliśmy do sali. Alan był bardzo ładnym chłopakiem ze smukłą twarzą o delikatnych rysach. Z łatwością, przy odpowiedniej charakteryzacji, mógłby udawać kobietę, a jego płynne ruchy rąk, kiedy coś zawzięcie tłumaczył, z pewnością utwierdziłyby obserwatorów w tym, że jest niewiastą. Wiele osób podejrzewało, że był homoseksualistą, ale w naszej szkole nikt nie przywiązywał do tego zbytniej wagi.

Przyjaźniliśmy się od lat i wiedzieliśmy o sobie wszystko, no może oprócz tego, że nigdy nie zdradziłam mu swojej drugiej natury. Cóż, o tym, żeby gustował w płci męskiej, nie wiedziałam, więc uznawałam wszystkie plotki za całkowitą nieprawdę. Zresztą podobał się dziewczynom i się z nimi umawiał. Kiedyś nawet zadurzył się na poważnie w jednej starszej koleżance, miała na imię Candy albo jakoś tak. W każdym razie, kiedy o niej wspominał, zastanawiałam się, jak można było tak nazwać córkę.

Nie mogłam się skupić na zajęciach, co nikogo nie zaniepokoiło, gdyż zawsze wyglądałam na kogoś, kto odpływa gdzieś daleko i myśli o niebieskich migdałach. Jednak wcale nie one pojawiały się w moich myślach, tylko drżące płomienie świec z rytuału sprzed paru dni. Czyżby ten rok szkolny miał przynieść jakąś katastrofę albo apokalipsę? Czasami odnosiłam takie wrażenie, że cały mój spokój może w jednej chwili się skończyć i zamienić w burzę z gradem trudnych do zniesienia uczuć. Nie byłam czarnowidzką, ale wierzyłam w intuicję i wiedziałam, że nieraz ostrzegała mnie ona przed zdarzeniami, które rzeczywiście mogły mieć w moim życiu niebagatelne znaczenie.

Dzwonek kończący ostatnią lekcję zabrzmiał w gmachu wielkiej szkoły i uwolnił mnie na chwilę od dręczących myśli. Opuszczając teren placówki, uśmiechnęłam się nieświadomie. Nie zamierzałam iść do domu, lecz na koniec mojej ulicy, do Bakchusa. Czekały tam książki i wino, a ja całą sobą pragnęłam spędzić trochę czasu z kimś, przed kim nie musiałam niczego ukrywać i przy kim mogłam się wygadać. Nie byłam dla niego zwykłym człowiekiem, dlatego nie obawiałam się odsłaniać mojej odmienności.

Zbliżyłam się powoli do drzwi i delikatnie w nie zapukałam. Niesamowita ciekawość wypełniła moje wnętrze, bo nigdy nie byłam w tym domu. Chciałam przekonać się, w jakim stopniu moje wyobrażenia wystroju zgadzały się z rzeczywistością. Budynek wiele lat stał opuszczony, więc jego remont na pewno musiał być nie lada wyzwaniem.

Drzwi otworzyły się, Bakchus miał na sobie tylko spodnie, zaczynałam się już powoli do tego przyzwyczajać. Gołymi stopami stał na zimnym, marmurowym gresie, który miał tak wysoki połysk, że zdawało się, iż był pokryty warstwą nieskazitelnego szkła. To, jak wyobrażałam sobie wnętrze tego budynku, nijak miało się do stanu faktycznego. Pomieszczenia były jasne i przytulne, wykończone bardzo profesjonalnie. Najwyraźniej anioł przywiązywał sporą wagę do szczegółów. Duże okna tworzyły niemal niewidoczne ramy dla zapierającego dech w piersiach krajobrazu wzgórza za nimi. Żywe drewno, z którego były wykonane drzwi i podłogi, lekko dotknięte ludzką ręką, nadawało niesamowitego charakteru, a całość dopełniała fikuśna, bordowa kanapa w salonie, pokryta włochatym materiałem. Bakchus miał bardzo wyszukane poczucie piękna, musiałam mu to przyznać i całkowicie się tego po nim nie spodziewałam. Spojrzałam na niego i ujrzałam delikatnego, uroczego mężczyznę, który ze swoimi czarnymi, kręconymi włosami, umięśnionym torsem, wyraźnie widocznymi kośćmi bioder wystającymi nad pas spodni i rękami w kieszeniach, idealnie pasował do tego miejsca. Stał i przyglądał mi się w ciszy, oczekując mojej reakcji.

— Jak ty to zrobiłeś? — wydukałam ze zdumienia.

— Przez tyle lat nabrałem wprawy w pewnych rzeczach. Poza tym lubię przebywać w fajnych pomieszczeniach.

Nazywając te wnętrza „fajnymi” mocno siebie nie doceniał, mój pokój przy nich wydawał się być zapuszczoną meliną starej czarownicy.

— Wybrałem dla ciebie książkę, pomyślałem, że dzisiaj sobie trochę poczytamy. — Powiesił moją kurtkę na fotelu i usiedliśmy na kanapie, na małym stoliczku przy niej stały kieliszki i butelka czerwonego wina. — Nie wiedziałem, jakie lubisz, więc postawiłem na półsłodkie.

— W tym momencie każde będzie smakować wybornie.

Podał mi książkę i od razu przeszliśmy do naszej gry, która okazała się w pierwszej chwili bardzo zawstydzająca.

— Proszę, przeczytaj pierwszy akapit — poprosił cicho i rozluźnił się, a ja zaczęłam czytać:

Jasny powiew łez przykuł mnie do krzesła silnie metalicznego i pozbawionego kształtu. Słowa stanęły w ustach w poprzek jak wielkie, krwawe gwoździe. Odgarnąłem spocone włosy, zyskując niemal pewność, że są przesiąknięte moją krwią, lepką i brudzącą do nicości. Chciałem wstać, nie mogłem. Chciałem się położyć, również nie mogłem. Siedziałem więc na metalicznym krześle bez kształtu wśród kolejnych wichrów łzawych wyznań niepoznanej kochanki diabła.

— Piękne — odparłam, gdy skończyłam — ale dziwne.

— Dziwne? — wzburzył się i spiął mięśnie na brzuchu. — Przecież to jest genialne, te opisy, znaczenia i bezsens. Wspaniałe.

Uśmiechnęłam się, a Bakchus nalał wina. Podając mi kieliszek, musnął moją dłoń.

— Dosyć lektury na dzisiaj. Przejdźmy do konkretów — zaśmiał się i wyrwał mi książkę z ręki.

— Naprawdę mi się podobała, Bakchusie — zaprotestowałam.

— Słuchaj, jeśli nie przypadł ci do gustu pierwszy akapit, nie czytaj więcej, bo dalsze opisy są jeszcze gorsze. A tak na poważnie, pewnie jesteś głodna?

— Trochę tak, ale nie rób sobie problemu — odparłam speszona, w końcu nie miałam pojęcia, czy upadli w ogóle coś jedzą.

Bakchus wstał i podał mi sałatkę w małej, ozdobnej miseczce, sam jednak nic nie zamierzał jeść.

— Moiro, jesteś gościem, smacznego. Mam nadzieję, że jest do zaakceptowania, chciałem, żeby było naprawdę miło. Nie zdarza mi się za często przyjmować gości — uśmiechnął się i obserwował, jak pierwszy widelec trafia do moich ust.

— Nie gap się tak, bo się zakrztuszę — powiedziałam z pełnymi ustami. — Bardzo smaczna.

— Zadziwiasz mnie, Moiro.

Łosoś, oliwki, ser feta, czerwona i zielona papryka, sałata i chyba maleńkie grzanki lub opiekane kawałki chleba — sałatka naprawdę była pyszna i skojarzyła mi się z Morzem Śródziemnym. Ostatni kęs popiłam winem i nawet nie zorientowałam się, kiedy opróżniłam cały kieliszek. Oparłam się o miękkie poduszki na kanapie i poczułam, jak alkohol zaczyna działać. Rzadko kiedy piłam, dlatego i głowę miałam słabą, a cała atmosfera naszego wieczoru z książką dodatkowo pomagała mi się bardzo zrelaksować. Rozejrzałam się po pokoju i dostrzegłam wiszącą na ścianie gitarę akustyczną. Jej pudło zdobiły delikatnie namalowane pióra w odcieniach pasteli.

— Ty też mnie zadziwiasz. Grasz na gitarze?

— Tak, staram się, jak mogę. — Wstał i zdjął instrument z wieszaka, zagrał parę akordów, po czym odwiesił go ponownie na ścianę.

— Ja nie mam takich talentów, lubię rysować i mam króliki.

— Króliki? — zdumiał się.

— Tak, króliki. Co w tym dziwnego?

— Nie wyobrażam sobie ciebie jako hodowcę królików. — Doskonale wiedziałam, do czego zmierzał i z czym skojarzyły mu się te biedne zwierzęta.

— Nie zabijam ich! Z mamą trzymamy je dla czystej przyjemności, obserwujemy, karmimy, dbamy o nie. Nawet mają swoje zabawki i posłanka — wyjaśniłam.

W tym momencie uświadomiłam sobie, że Bakchus traktował mnie właśnie w taki sposób, jak ja moje króliki i rozczarowanie napłynęło mi do serca, zacisnęłam usta.

— Rozumiem, rozumiem. Dla przyjemności, nie na mięso — podsumował i dolał mi wina.

Obserwował mnie, próbował rozgryźć, wypytywał i zawstydzał, a kiedy trzeba było, dawał mi jeść i zapewniał rozrywkę. Czy naprawdę byłam dla niego jedynie nową istotą, której zwyczaje chciał poznać?

— Chyba nie masz zbyt dużej styczności z ludźmi, co? — zadrwiłam, przywołując jego własne słowa, Bakchus doskonale zrozumiał moją aluzję.

— Do tej pory każdy człowiek, którego poznałem, był taki… — przerwał, szukając odpowiedniego słowa — …płytki. Ludzi pociąga głównie bogactwo, są zapatrzeni w siebie i w swoje sprawy, ale ty, Moiro, wydajesz się inna. Jakbyś była bardziej wartościowa od reszty. Z tobą mógłbym się zaprzyjaźnić. Chciałbym.

Zastanowiłam się chwilę nad jego słowami i doszłam do wniosku, że nie było sensu doszukiwać się drugiego dna. Czas pokaże, czy mówił prawdę, a wiedziałam, że kłamstwo i dwulicowość ma krótkie nogi.

— Jestem Otwartą, stąd pewnie ta różnica.

— Znam wiele Otwartych i uwierz mi, niczym nie różnią się od Zamkniętych, przynajmniej fizycznie i mentalnie.

Te porównania przypomniały mi o jego prośbie, o której najwidoczniej zupełnie zapomniał pochłonięty celem, aby ten wieczór był miły.

— A kim miałam się zająć? — spytałam, Bakchus delikatnie się uśmiechnął.

— Nie tutaj — odparł. — W ogrodzie.

Wyszliśmy przez wielkie, podwójne drzwi tarasowe i znaleźliśmy się w ciemnym, ponurym miejscu. Właściwie bardziej przypominało ono las niż ogród. Drzewa zasłaniały nocne niebo, tworząc osaczający baldachim nad naszymi głowami. Z prawej strony swoimi wielkimi, szarymi oczyskami łypał na mnie kamienny gargulec, szczerząc zębiska w diabelskim uśmiechu. Wszędzie leżały złociste liście i powalone konary starych drzew porośnięte już mchem.

— Nic dziwnego, że myślisz, że tu straszy — zażartowałam, jednak Bakchus wyglądał naprawdę poważnie.

— Chcę mieć pewność, Moiro. Ja wiem, jak to jest tkwić w miejscu, w którym nie chce się być. To bardzo — rozejrzał się — męczące. Jeśli możemy jakoś pomóc, to tak należy zrobić.

— Dobrze, choć nie wyczuwam tu żadnej agresywnej energii.

Usiadł w progu domu. Wyjęłam z torby białą świecę, odpaliłam ją i wysoko uniosłam.

— Jeśli tu jesteś, daj mi jakiś znak.

Nagle zerwał się ogromny wiatr i z drzew spadło mnóstwo liści, miałam wrażenie, że ktoś je z góry zsypuje specjalnie. Jednak płomień ani drgnął.

— Jeśli tu jesteś, pokaż się! — rozkazałam, świeca wypadła mi z rąk.

Dokładnie poczułam, że ktoś mi ją wytrącił, więc podniosłam ją szybko i ponownie zapaliłam. W najdalszym punkcie ogrodu ujrzałam delikatną, białą postać, która wolniutko zmierzała w moim kierunku. Kiedy podeszła już dosyć blisko, bym mogła się jej przyjrzeć, zauważyłam, że to mała dziewczynka. Jej blada cera i czarne oczy nie wzbudziły we mnie strachu, a jedynie smutek i żal. Jestem bardzo wrażliwa na nastroje innych, szczególnie jeśli to dusza chcąca nawiązać ze mną kontakt. Nie poznałam historii tej dziewczynki, ale byłam pewna, że spotkało ją coś bardzo złego.

— Możesz już odejść, to światło cię poprowadzi. — Podałam jej świecę, spojrzała na mnie swoimi przerażonymi oczami. Nie bój się, tam jest twoje miejsce, nie tutaj. Weź ją i idź.

Gdy odeszła, poczułam dużą ulgę, a kiedy Bakchus dotknął mojego ramienia, ponownie wypełniła mnie radość. Nigdy nie zdarzyło mi się nie skłonić duszy do przejścia, jednak tym razem miałam nieco obaw, czy mi się powiedzie, przecież już wystarczająco mocno skompromitowałam się nieudanym Rytuałem Dziękczynnym. Nie byłam kimś, kogo interesuje opinia innych ludzi, ale zależało mi, by Bakchus miał o mnie dobre zdanie, przynajmniej jako o czarownicy i Otwartej.

— Odeszła? — zapytał, gdy wchodziliśmy do środka.

— Tak, udało się. — Moja intuicja ponownie włączyła alarm. — Ej, a skąd wiesz, że to była dziewczynka, widziałeś ją?

— Tak, upadli widzą dusze zmarłych, tak jak ty — odparł i delikatnie się uśmiechnął, jednak jego oczy zalały się smutkiem — i wiem, kim była.

Zupełnie zaskoczyło mnie to, że Bakchus ujrzał tę dziewczynkę. Do tej pory żyłam w przeświadczeniu, że każdy, kogo znałam, nie dostrzegał tego, co ja. Całkowicie zapomniałam, że mój nowy przyjaciel był aniołem i zaczęłam przez chwilę postrzegać go jako zwykłego człowieka. Teraz ponownie stał się na moment tym zimnym i nieobecnym upadłym. Opowiedział mi historię dziecka, którego nie dał rady uratować. Mała zginęła, mając zaledwie siedem lat, została wyssana przez demona, którego Bakchus ścigał i miał unicestwić. W końcu udało mu się go dopaść, mimo to dziewczynka nie przeżyła.

— Widzisz, oboje mamy dziecko na sumieniu — wyznałam smutno i mocno go przytuliłam, może nawet trochę za mocno, bo szybko zmienił temat.

— Jesteś niesamowita, kiedy czarujesz, moja czarodziejko.

Osobiście nie lubię określenia „czary” czy „czarować”, wolałabym, aby nazywano moje działania „czynieniem”, ewentualnie „odprawianiem”. Ale cóż poradzę, podobało mi się, kiedy mówił do mnie w ten swoisty, wyjątkowy sposób.

— Po prostu robię swoje — odpowiedziałam, anioł delikatnie przygryzł dolną wargę, zaglądając mi głęboko w oczy.

— To nie zmienia niczego — rzucił po chwili i sama nie wiedziałam, czy mówił o magicznym rytuale, czy o naszej relacji. Tak czy tak poczułam się odepchnięta.

Gdy weszliśmy ponownie do salonu, Bakchus od razu wyjął z lodówki i otworzył drugą butelkę wina. Bardzo zmarzłam, prawdopodobnie dlatego, że wyszłam do ogrodu bez kurtki. Wypiłam pół kieliszka na raz i spojrzałam na Bakchusa.

— Czytamy dalej?

Wyciągnęłam nogi na kanapie i otworzyłam książkę. Te żałosne narzekanie autora i sposób, w jaki opisywał swoją rzeczywistość, intrygowały mnie. Poza tym uważam, że bardzo dużo dowiadujemy się o człowieku na podstawie tego, co lubi czytać, a ja naprawdę chciałam poznać Bakchusa bliżej. Nagle wibrujący dźwięk dzwonka do drzwi zakłócił naszą romantyczną chwilę.

— Nie odbierałeś, myślałem, że coś się stało — usłyszałam drżący głos w przedpokoju.

— Jestem zajęty — odpowiedział szorstko Bakchus.

Wstałam i postanowiłam pójść się przywitać. Kiedy byłam już obok gospodarza, zielone oczy mężczyzny stojącego w progu zareagowały zdziwieniem, po chwili na policzkach przybysza pojawił się bladoróżowy rumieniec.

— To jest Alex, współpracuje z Radą tak jak ja. A to moja przyjaciółka Moira — przedstawił nas Bakchus.

— Bardzo mi miło, będę musiała się przyzwyczaić, że Bakchus nie jest jedynym aniołem w okolicy. — Podałam rękę Alexowi, jednak on nie odwzajemnił mojego gestu.

— Zaprosiłbym cię do środka na herbatę, ale jesteśmy trochę zajęci — wtrącił półnagi upadły i wzruszył ramionami.

Rumieniec przybysza zniknął, ustępując miejsca minie pełnej złości. Z pewnością nie potrafił w tak profesjonalny sposób ukrywać swoich emocji, jak mój ciemnowłosy przyjaciel. Alex nie wyróżniał się aż tak bardzo, nie był umięśniony ani wysoki, miał chude i delikatne ciało. Przynajmniej na pierwszy rzut oka nie potrafiłam określić, czy jest upadłym aniołem, czy jednak tylko chłopakiem z sąsiedztwa. Nosił grubą, puchową kurtkę w kolorze srebra, szyję oplatał mu żółty szalik o grubym splocie. Beżowe futerko przy kapturze sprawiało, że wyglądał, jakby wybierał się na Syberię, a jaskrawe rękawiczki idealnie pasowały do całego stroju. Byłam prawie pewna, że gdyby przewrócił się w śniegu, wystarczyłoby tylko, żeby uniósł dłoń i każdy przejeżdżający obok nie przegapiłby jej. Spod równie oślepiającej czapki wystawały mu cienkie, rude włosy, a szpiczasty, mały nosek zdobiły niezdarnie rozrzucone pomarańczowe piegi.

— Pójdę już — rzucił rudzielec i kryjąc swoją twarz w cieniu, spojrzał na Bakchusa. — Nie chcę wam przeszkadzać, ważne, że jesteś cały.

Zachowanie Alexa wzbudziło we mnie ciekawość, zupełnie nie pasował do świata Rady i upadłych. Właściwie był jeszcze chłopcem, może w moim wieku, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Bakchus stał niewzruszony jego spojrzeniem i delikatnie się uśmiechał.

— Nie dramatyzuj, Alexie, przecież to, że jestem upadłym, nie oznacza, że codziennie walczę z demonami.

— I to raczej o demony trzeba by było się martwić — dodałam i zaśmiałam się serdecznie.

— Demony są niebezpieczne — oburzył się Alex. — Nieważne, wracam do domu. Miłego wieczoru.

Odwrócił się na pięcie i odszedł. Kiedy drzwi się zamknęły, Bakchus wybuchnął śmiechem. Cała ta sytuacja była dziwna i zabawna, ale anioł nie śmiał się z niej, tylko ze mnie.

— I to raczej o demony trzeba by było się martwić — przedrzeźniał mnie. — Chyba przeceniasz moje możliwości, czarodziejko. Jestem pewien, że nieraz będziesz musiała ratować mnie z opresji.

— Ogarnij się — odburknęłam, choć jego radosny nastrój bardzo mi się udzielał. — No to powiedz teraz, kim jest Alex.

— Alex jest upadłym, choć bardzo dziwnym upadłym… Chyba się do mnie przyczepił. Rzeczywiście dzwonił dzisiaj parę razy, lecz nie miałem najmniejszej ochoty spowiadać mu się z moich zajęć. Poza tym byłem z tobą.

— Ach, no tak — przyznałam. — Naprawdę dziwny chłopak. Taki… Nie wiem sama, wyglądało, że się złości.

— A niech się wścieka do woli.

Doczytaliśmy rozdział ulubionej książki Bakchusa i wypiliśmy do końca butelkę wina. Specyficzna opowieść okazała się jeszcze bardziej osobista i osobliwa, może nawet zawstydzająca, ale podołałam zadaniu i z pełną powagą przeczytałam na głos każde słowo. Anioł wyglądał na zadowolonego, a kiedy skończyłam, głęboko się zamyślił. Ja rozważałam jedynie nieodgadnione emocje naszego dzisiejszego gościa i nie mogłam ich zrozumieć. Był to naprawdę niespodziewany punkt naszego spotkania.

Mimo to wieczór z Bakchusem, książką i winem można zaliczyć do udanych. Pomógł mi się zrelaksować i oderwać myśli od ciągłego przeczucia zbliżającego się zła.

Anioł odprowadził mnie do domu krótko przed północą. Namawiał jeszcze na spacer, odmówiłam. Na drugi dzień musiałam wstać wcześnie do szkoły i zachować ogólną koncentrację na zajęciach, bo po nieprzespanej nocy mój umysł zawsze odmawiał posłuszeństwa. Wino szumiało mi jeszcze w głowie, gdy położyłam się do łóżka, ale dzięki temu, że odzyskałam względny spokój, usnęłam niczym dziecko i obudziłam się krótko przed budzikiem.

Kolejne tygodnie w szkole były ciężkie, mimo że zawsze dobrze się uczyłam i miałam świetne oceny. Skumulowało się wiele testów, prezentacji i projektów, dlatego nie miałam czasu, aby spotykać się ze znajomymi. Zresztą nie przepadałam za ludźmi, zawsze czułam się wśród nich obca i niechciana. Wyjątek stanowili Alan i Gladys, z którymi przyjaźniłam się od początku szkoły. Byli dla mnie niemal jak rodzeństwo. Między nimi też wytworzyła się niesamowita więź. Kiedyś podejrzewałam nawet, że się w sobie podkochują. Najwyraźniej nic z tego nie wyszło i pozostali na stopie przyjacielskiej.

— To co? Ciacho po szkole? — zaproponował uśmiechnięty Alan.

— Z chęcią, a ty Gladys? — odparłam i ucieszyłam się, że mimo natłoku nauki, spotkamy się w miłym miejscu i na spokojnie porozmawiamy.

— Dobra, spotkajmy się przed cukiernią, bo muszę jeszcze po lekcjach skoczyć na chwilę do sekretariatu — zgodziła się dziewczyna, ale w jej oczach dojrzałam zmieszanie.

Ostatnia lekcja dała mi naprawdę w kość, nie dosyć, że musiałam prezentować przed całą klasą moje wypociny na temat najczęściej występujących wirusowych chorób zakaźnych w ostatnich latach, to jeszcze wszyscy zadawali mi mnóstwo pytań. Na całe szczęście, przygotowując się do mojego wystąpienia, rozszerzyłam zakres materiału o podręczniki medyczne, które znalazłam w internecie i udzielałam odpowiedzi z pełnym profesjonalizmem.

— Czy ospa powoduje bezpłodność? — zapytał z ostatniego rzędu niski, rudy chłopak o imieniu Chad.

Jego jasne oczy wpatrywały się przez chwilę w moją twarz, po czym nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, a za nim cała klasa.

— Nie, nie powoduje. Pomyliłeś chyba ospę ze świnką. Z tego, co pamiętam, w podstawówce przeszedłeś obie te choroby, a nawet zaszczyciłeś nas swoją spuchniętą, kropkowaną osobowością w szkole i zaraziłeś połowę z nas — odpowiedziałam poważnym tonem. Uczniowie zaczęli wręcz rechotać.

Pani Tompson postukała swoim zeszytem w biurko.

— Spokój — powiedziała. — Spokój! No już. Jeśli nie ma więcej pytań, to proszę, Moiro, usiądź.

— Ja mam jeszcze pytanie, Pani Tompson — odezwał się Connor, kumpel Chada. — Czy świnka przenosi się przez pocałunek? — Spuścił wzrok i w oczekiwaniu na odpowiedź zaczął bawić się swoją linijką.

— Jak już twoja koleżanka dobrze wytłumaczyła, tak. Ale widzę, że ostatnio interesujecie się z Chadem innymi zajęciami niż nauka — skwitowała nasza nauczycielka, uśmiechając się delikatnie, a kolega Connora z ławki zatkał usta, by nie parsknąć.

Po zajęciach poszliśmy z Alanem do cukierni, gdzie spotkaliśmy się z Gladys. Najwyraźniej nie miała jednak ochoty na rozmowy z przyjaciółmi. Posiedziała z nami jedynie dziesięć minut, powiedziała, że boli ją brzuch i poszła.

— Nie myślisz, że dziwnie się zachowuje? — spytał Alan, kiedy Gladys z nami już nie było.

Pokiwałam głową, zgadzając się z jego spostrzeżeniem i zamyśliłam się na chwilę. Analizowałam ostatnie tygodnie i szukałam podstaw, które wpłynęłyby na odmienne zachowanie przyjaciółki. Gladys to naprawdę urodziwa dziewczyna o jasnych, szarych oczach. Uśmiechała się zawsze całą twarzą, odsłaniając wszystkie zęby, co zazwyczaj było odbierane przez otoczenie jako bardzo pozytywne. Lubiła dużo mówić, głównie o sobie, ale jej przemyślenia rzadko były głębokie i wartościowe, ot zwykłe nastoletnie paplanie. Mimo iż to totalna materialistka, wiedziałam, że mocno odczuwa emocje i nie zawsze potrafi nad nimi zapanować.

— Mam nadzieję, że to nie jakiś koleś. Pamiętasz Cedrica? — zachichotał Alan, a jego oczy zabłyszczały.

Wspomniany przez niego mężczyzna był ostatnim chłopakiem Gladys, starszym od niej o jakieś siedem lat. Bawili się razem świetnie, ciągle chodzili na imprezy i spotykali w barach, dopóki Cedric nie zajął się jeszcze młodszą dziewczyną, która była, powiedzmy delikatnie, lżejszych obyczajów niż moja przyjaciółka. Gladys mocno to przeżyła, nawet zrywała się ze szkoły przez tydzień, bo nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Od tamtej pory coraz trudniej było się z nią dogadać, coraz bardziej się od nas odsuwała. Oczywiście jej rodzice niczego nie zauważali i pewnie spędzali jeszcze więcej czasu w pracy.

— Nic mi ostatnio nie mówiła o swoich podbojach, ale kto wie — powiedziałam i szybko pociągnęłam łyk herbaty.

Nie lubiłam ani plotek, ani obgadywania, za to Alan je wręcz uwielbiał. Tym razem tylko posmutniał i nie odpowiedział nic. Martwił się o Gladys albo zastanawiał nad tym, co tak bardzo zajmuje jej głowę. Ja miałam tylko nadzieję, że nie wpakowała się w jakieś kłopoty. W ciszy zjedliśmy do końca pączki.

— Jesteście dla mnie jak siostry. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby spotkało was coś złego — rzucił, otwierając mi drzwi cukierni.

— Wy też jesteście dla mnie bardzo ważni, Alanie.

— Trzymaj się i uważaj na siebie. I na Gladys, obiecujesz?

— Tak. Dam znać, jak uda mi się coś od niej wyciągnąć, i nie martw się. — Rozeszliśmy się każde do swojego domu.

Weszłam do pokoju, wyciągnęłam stary notes i naszkicowałam parę symboli, które wcześniej widziałam w wizji. Zawsze starałam się wszystko sobie zapisywać na wszelki wypadek. Może kiedyś coś się przyda. Moje skupienie przerwało pukanie w okno.

— Cześć, jak się dzisiaj czujesz? — Bakchus zeskoczył z parapetu i objął mnie.

— Zmęczona. Długo się nie odzywałeś.

— Ty też się nie odzywałaś, droga Moiro — uśmiechnął się i zaplótł ręce na piersi.

— Ja mam dobrą wymówkę, szkołę, a ty? — zażartowałam.

— A ja Radę Upadłych i sprawy powstałe w konsekwencji mojego bardzo długiego życia. — Zaśmiał się i rozsiadł w fotelu. — Słuchaj, mamy problem, pewne sprawy się skomplikowały.

— No powiedz wreszcie, o co chodzi? — odparłam po chwili ciszy.

— Docierają do nas informacje o zaginięciach dzieci w okolicy. Rada wysłała już swoich ludzi, by ustalili, co się dzieje, obawiam się, że to coś złego. Uważaj na siebie po prostu, dobrze?

Jego słowa wzbudziły we mnie niepokój, kiwnęłam jednak głową i nie dopytywałam o szczegóły. Już druga osoba z mojego otoczenia poprosiła, abym na siebie uważała.

— Może chcesz obejrzeć jakiś film albo — przerwał na moment — poczytam ci książkę?

— Ty mi dzisiaj poczytasz, ale ja wybieram — zgodziłam się i wyciągnęłam z szafy starą księgę z baśniami.

Położyliśmy się na łóżku. Bakchus czytał. Wsłuchiwałam się w jego idealny, niski głos, który w niektórych słowach aż wibrował.

— Dawno, dawno temu we wspaniałej krainie…

Jego ciało niesamowicie promieniowało ciepłem, czułam bijący od niego spokój i rozmarzenie. Nie zorientowałam się nawet, kiedy zmęczenie zawładnęło mną zupełnie i zasnęłam. Gdy się obudziłam, była już pierwsza w nocy, a mojego anioła nie było. Na szafce nocnej leżała książka ze wsadzoną w środek karteczką. Pięknie wykaligrafowane pismo zdradzało staranność jego autora: Ślicznie wyglądasz, jak śpisz. Słodkich snów, kochanie. B.

Odłożyłam kartkę do szuflady, gdzie zawsze chowałam ważne rzeczy, wzięłam prysznic i położyłam się znów do łóżka. Około szóstej rano zadzwoniła Gladys i z płaczem poinformowała mnie o tragicznych wydarzeniach ostatniej nocy. Poczułam, jakby wszystkie moje najgorsze przeczucia właśnie zaczynały się spełniać.

Rozdział 3

Spotkałam się z Gladys przed domem Alana. Idealny ogród wyglądał na nietknięty nadchodzącą zimą. Kwiaty w kamiennych kwietnikach mieniły się soczystymi, pomarańczowymi odcieniami, a jaskrawozielona trawa oszałamiała świeżością. Gdyby nie szare, ciężkie niebo, mogłabym uwierzyć, że dopiero zbliża się jesień. Na ogrodzeniu przysiadł na chwilę kukawik żółtodzioby i żałośnie zaskomlał. Kiedyś z Alanem obserwowaliśmy tego rzadkiego ptaka, nie mieliśmy wówczas pojęcia, że nasze drogi nagle się rozejdą, a codzienność skomplikuje. Nie miałam też wtedy tak dużej świadomości swojej mocy, nie współpracowałam z żadnymi radami czy upadłymi i życie wydawało się prostsze.

Teraz była tu też policja, rodzice Alana zaś stali na ganku i rozmawiali z funkcjonariuszami. Co chwilę jego matka wybuchała płaczem i chowała się w białej koszuli męża. Panowało zamieszanie, mieszkańcy okolicznych domów stali wzdłuż ulicy i cicho ze sobą rozmawiali, wymieniając przerażone spojrzenia. Również oczy Gladys przepełnione były lękiem i łzami.

Kiedy się do niej zbliżyłam, rzuciła mi się na szyję, potrzebowała dobrych paru minut, by się uspokoić i przestać płakać. Ja nie potrafiłam w taki sposób wyrażać uczuć — otwarcie i wylewnie — co czasami sprawiało, że ludzie postrzegali mnie jako osobę zimną i nieczułą. Poza tym emocje, które ukrywałam i tłumiłam w sobie, stawały się ogromnym ciężarem, a ja nie mogłam znaleźć sposobu, by się go pozbyć. Gladys, tak jak wiele osób, odreagowywała płaczem, krzykiem lub po prostu obrażała się i milczała jak typowa nastolatka. Ja zazwyczaj nie mówiłam nic, ale nie dlatego, żeby kogoś tym do czegoś zmusić lub zranić. W stresujących sytuacjach trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, więc wolę w ogóle się nie odzywać, niż na siłę próbować sklecić zdanie, zmieniając je w myślach pięć razy, by jak najdokładniej wyrażało to, co czuję.

Alan zaginął. Nie wrócił po szkole do domu, a przecież ostatniego popołudnia siedzieliśmy razem w cukierni. Nie przychodził mi do głowy żaden szczegół, który mógłby wskazywać na to, że coś się stanie. Nikt nas nie obserwował, nie śledził ani nie zaczepiał. Nad ranem rodzina zaczęła obdzwaniać jego znajomych, zadzwonili też do Gladys, która od razu skontaktowała się ze mną.

— Proszę, znajdź go — wyszeptała, na co ja nie mogłam ukryć zdziwienia. –Podejrzewam różne rzeczy i różne rzeczy zauważam, Moiro. Jeśli masz jakąś kosmiczną moc, proszę, po prostu odnajdź Alana.

— Dobrze, chodźmy gdzieś, gdzie jest spokojniej — zaproponowałam.

Do skorzystania z mapy i wahadełka z prostym zaklęciem lokalizującym nie potrzebowałam dużo. Wystarczyły moje uczucia wobec przyjaciela. Często medium proszą o jakąś rzecz osoby zaginionej, ale Alan był dla mnie jak brat, bez problemu mogłam się skupić na jego energii. Wyciągnęłam z torby małą, mosiężną łezkę na sznurku i mój kalendarzyk, na szczęście na ostatniej stronie znajdowała się mapa Szkocji i świata. Skupiłam się, aby przywołać najbardziej pozytywne wspomnienia związane z przyjacielem. Przed oczami stanęła mi jego uśmiechnięta, delikatna twarz, dwa rzędy śnieżnobiałych zębów wyrażające radość i ekscytację. Wtedy właśnie postanowiliśmy wspólnie zwiedzić cały świat, od Neapolu, do którego tak bardzo chciał jechać, aż po Transylwanię, to z kolei wymysł Gladys zafascynowanej w tamtym czasie historiami o wściekłych wampirach. Z planów tych nic nie wyszło, ale nasze szczęście, związane z samą myślą o prawdopodobieństwie przemierzenia całej ziemi razem, było realne i gorące.

Delikatnie rozkołysałam wahadełko. Zatrzymało się i nie chciało współpracować. Gladys przyglądała mi się, zapewne oceniając nasze szanse. Za wszelką cenę starałam się nie pokazać po sobie żadnego niepokoju, żadnych wątpliwości. Usta jednak samoistnie mi się zacisnęły, a moja przyjaciółka na moment zasłoniła twarz dłońmi.

— Może nie jest już w Szkocji? — wyszlochała.

Wykonałam to samo działanie nad mapą świata, ale i tutaj magiczna łezka nie wskazała żadnego miejsca. Wiedziałam, że w pięćdziesięciu procentach oznacza to zbyt duże emocje u osoby sprawdzającej, w pozostałej połowie przypadków… Nawet nie chciałam o tym myśleć. Wmawiałam więc sobie, że jestem za bardzo rozbita i osobiście zaangażowana. Tymczasem moja mądra intuicja nie pozwala mi przeżywać w pełni trudnych uczuć po to, żebym była w stanie jakoś pomóc, a nie chować się pod kołdrą i płakać, analizując w nieskończoność nasze wyjście na pączki.

Wspólnie z rodziną Alana oraz sąsiadami przeszukaliśmy w asyście policji niewielki lasek za jego domem, nie znaleźliśmy jednak nic, co mogłoby wskazywać, że chłopak tam był. Funkcjonariusz obiecał, że zrobią wszystko, by go znaleźć, Gladys wpadła na pomysł porozklejania plakatów w okolicy. Ja miałam nadal próbować go zlokalizować „na swój sposób”, jak to ładnie określiła przyjaciółka. Niestety żadne działania, żadne obietnice nie przyniosły pożądanych rezultatów.

Któryś już raz z kolei przedzierałam się przez szaro-złoty las, szukając jakiejkolwiek pozostałości energii mojego przyjaciela. Być może robiłam to tylko dla spokoju sumienia, bo natrafienie na ślad energetyczny, bez wiedzy o ostatnich emocjach i otoczeniu osoby poszukiwanej, graniczyło z cudem. Doszłam do miejsca, gdzie pnie tworzyły okropne, równe rzędy. Niedaleko stąd stał olbrzymi głaz narzutowy, na którym często, gdy chodziliśmy jeszcze do podstawówki, przesiadywaliśmy z Alanem. Dotknęłam zimnej, szorstkiej powierzchni w nadziei, że chłopak tutaj był, ale się zawiodłam. Żaden człowiek od długiego czasu nie odwiedzał tego kamienia, a aura miejsca była spokojna i niczym niezakłócona. Serce przeszył mi lodowaty dreszcz, tak bardzo pragnęłam odnaleźć Alana, że zupełnie zapominałam o zdrowym rozsądku. Przeceniałam swoje możliwości i dawałam sama sobie złudną nadzieję, która bolała dużo bardziej niż jej brak.

Szłam dalej, powoli się już jednak poddawałam i rezygnowałam. Gdybym bardziej się rozwijała, bardziej starała, na pewno bym go teraz odnalazła. Słońce schodziło coraz niżej, a cienie drzew słaniały się przede mną, uciekając przed mrokiem po miękkim mchu i zeschniętych liściach. Usiadłam na chwilę na ścieżce i zapatrzyłam się w odcienie brązu i szarości. Ponure kolory oddawały stan mojego wnętrza i czułam z nimi niesamowite połączenie. Gdyby tylko potrafiły przemówić i pomóc, ale zawzięcie milczały, skazując mnie na ciszę.

Nagle zza krzaków usłyszałam skomlące kukanie — to kukawik, który najwyraźniej nadal śledził moje działania. Jego jaskrawy, żółty dzióbek mocno kontrastował ze stonowanym otoczeniem. Jednak i on nie potrafił udzielić mi żadnej odpowiedzi. Zamknęłam oczy i oddychałam tak głęboko, że zaczęło mi się delikatnie kręcić w głowie.

W zawrotnym tempie pojawiła się we mnie cała paleta uczuć, w tym gniew i smutek, który szybko przemienił się w rozpacz. Miałam wrażenie, że te emocje nie są moje. W głowie ujrzałam Alana, który przedzierał się przez krzaki i obijał o drzewa. Zataczał się i co chwilę upadał. Był pijany, ze łzami spływającymi po policzkach szedł w mroku. Wizja przeraziła mnie, ale też rozpaliła malutki płomyk nadziei. Podążając za intuicją, mijałam grube pnie drzew, a emocje mojego przyjaciela zdawały się przybierać na sile — gniew, rozczarowanie i ta przejmująca rozpacz.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 56.4