E-book
7.88
drukowana A5
37.35
Molestowanie w garniturach

Bezpłatny fragment - Molestowanie w garniturach


Objętość:
146 str.
ISBN:
978-83-8351-459-8
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 37.35

Słowo do Czytelnika

Oddaję w Twoje ręce swego rodzaju relację z prawdziwych zdarzeń, które miały miejsce parę lat temu w pewnej międzynarodowej korporacji. Przeczytanie jej raczej nie będzie należeć do syzyfowych prac, jednakże stanowi pewne wyzwanie, jako że relacja nie jest sielankową romantyczną opowieścią o spełnionej miłości, w której wszystko kończy się dobrze i “żyli długo i szczęśliwie”, nie jest również historią, która mogłaby być scenariuszem bajeczki dla dorosłych, jaką jest wiele współczesnych filmów sensacyjnych, w których jeden czy dwóch bohaterów pokonuje kilkoma ruchami całe szwadrony przeciwników i w rezultacie wychodzi na tym bez większego szwanku. Moja opowieść przypomina mroczny thriller, w którym dzieją się rzeczy nadal (mimo drastycznej zmiany obyczajowości ludzi) “nie do przyjęcia”, nadal szokujące i na które nadal nie ma, i mam nadzieję, że nigdy nie będzie przyzwolenia. Przy czym bohaterka, prowadząc prawie (!) samotną i bardzo przykrą walkę o szacunek dla siebie, godność i zachowanie dobrego imienia, katastrofalnie ją przegrywa, mimo że prowadzi ją do końca i wszystkimi siłami. Ot, po prostu samo życie, które przecież nie zwykło rozpieszczać i głaskać. Niemniej, tak jak w najbardziej pesymistycznej historii, jest tutaj coś optymistycznego ­­­­– na koniec jest ukazany również pozytywny skutek tej przegranej, jako dowód na to, że zawsze warto prowadzić walkę o siebie.


To także jeden z celów książki — mentalne wsparcie dla ofiar wszelkiego rodzaju nadużyć w miejscu pracy — czy to mobbingu, czy to jakiejkolwiek dyskryminacji, czy to procederu molestowania seksualnego. Ukazanie heroicznej wręcz walki, jaką prowadziła główna postać ma za zadanie zmotywować innych do poszukania i odnalezienia w sobie sił, jakich wymaga przeciwstawienie się krzywdzącemu postępowaniu i przede wszystkim do pokonania poczucia winy oraz lęku przed konsekwencjami takiego postawienia veto. Bo to właśnie te odczucia często towarzyszą ofiarom i to one są najczęściej głównym blokerem działania. Dotyczy to prawdziwych poszkodowanych — osób, które nie zgadzają się na akty przemocy swoich dręczycieli i nawet mimo doświadczania nieprzyjemności czy zagrożenia nimi, nie ulegają niedopuszczalnym żądaniom nawet w formie żadnego kompromisu. Takie jednostki zawsze trzeba wspierać i utwierdzać w przekonaniu, że robią dobrze. Ich cierpienia, których doświadczają tylko dlatego, że mają odwagę płynąć pod prąd, potrafią ograbić ze wszelkiej radości. Tymczasem istnieją jeszcze osoby na “drugim końcu kija” — takie, którym złe traktowanie od początku, delikatnie rzecz ujmując, nie przeszkadza oraz takie, które mu w końcu ulegają. W obu przypadkach nie prowadzi to do niczego dobrego — z jednej strony jeszcze bardziej ośmiela to sprawców i upewnia ich, że są bezkarni, a z drugiej sprawia, że to nie prawdziwe kompetencje i zdolności pracownika, ale jego chęć do seksualnej uległości są kartą przetargową. Prowadzi to do paranoicznych sytuacji, w których stratny staje się ten, kto ma swoje zasady i nie chce pozwolić, aby jego życiem rządziła chora zależność seksualna. Książka ma więc niejako zdemaskować i potępić te nieprawidłowości. Kolejnym celem jest zmiana częstego nastawienia osób postronnych, często chowających głowę w piasek albo z drugiej strony obwiniających ofiary molestowania czy mobbingu (jeśli mowa o tych prawdziwych ofiarach). Zmiana nastawienia musi być zawsze poprzedzona ujrzeniem szerszego spektrum danej kwestii, opisana przeze mnie historia stara się więc ukazać taki przekrój. Dopiero to może przyczynić się do złamania utartych, często im głębiej zakorzenionych, tym bardziej krzywdzących stereotypów.


Jakim kolejnym celom przyświeca napisanie tej książki? Na pewno jest to również wykazanie, że prawo pracy niechroniące należycie pracowników, np. poprzez dawanie pracodawcom możliwości ich zwolnienia czy nieprzedłużenia zatrudnienia często praktycznie bez powodu, jest prawem generującym wiele problemów, wśród których jest już nie tylko łamanie praw pracowniczych, ale łamanie praw człowieka. Takie sytuacje jak deprecjacja pracy, bezkarna dyskryminacja, mobbing, a nawet molestowanie nie miałyby przecież miejsca albo byłyby za każdym razem zgłaszane i rozliczane, jeśli podwładny nie byłby przerażony utratą pracy do tego stopnia, że przestaje je widzieć, wmawiając sobie, że nie mają miejsca. Nie byłoby tych absurdów, w których na jednym biegunie mamy pracownika, który musi przymykać oczy na wszelkie zło a z drugiej jego przełożonego, który na wszelkie zło może sobie pozwolić i może sobie “szafować” zasobami ludzkimi jak mu się podoba. I chociaż ostatnimi czasy rzeczywiście nastąpiło wiele zmian na plus w dziedzinie różnorodności i ilości ofert, warunków pracy, możliwości rozwoju itd., to w niektórych krajach jeszcze daleka droga do optimum. Takim krajem jest niezaprzeczalnie nadal Polska. Oczywiście książka jest daleka do generalizowania tego aspektu, są bowiem w naszym kraju pracodawcy, którzy nie nadużywają swojej pozycji i należycie szanują pracowników, a z drugiej strony są “leserzy”, cwaniaczki i inni, których dewizą życiową jest “co robić, żeby się nie narobić”. Jednakże niestety nadal wielu przełożonych pozostaje nie fair w stosunku do rzetelnych pracujących dla/na nich ludzi, stwarzając relacje z nimi bardziej wpisujące się w XVIII-wieczną pańszczyznę niż nowoczesne stosunki w miejscu pracy. A co można rozumieć pod pojęciem nowoczesne stosunki w miejscu pracy? Przynajmniej takie, żeby podwładny sumiennie wykonujący swoje obowiązki był równie sumiennie traktowany, żeby czuł się bezpiecznie, wiedząc, że jeśli zostanie zwolniony to na pewno nie z powodu złego humoru czy preferencji płci kierownika.


Idąc dalej, ta historia ukazuje prawdziwe oblicze wielu wielkich korporacji, w których, z jednej strony szeregowych pracowników traktuje się niczym maszynki do robienia pieniędzy czy marionetki, tresuje (nie obawiam się użyć słowa), podżega do ciągłego wyścigu szczurów i odmawia się im nawet prawa do wyrażania własnego zdania, a z drugiej strony jakże często kadrę zarządzającą obsadza się bardzo nieodpowiednimi ludźmi, tylko dlatego, że należą do rodziny czy bliskich znajomych kogoś z najwyższego szczebla. Zawsze kiedy dochodzi do kierowania zespołem ludzi przez takie osoby — często całkiem pozbawione kompetencji, wiedzy, doświadczenia, również jeśli chodzi o tzw. umiejętności miękkie, a niejednokrotnie nawet o skłonnościach psycho/socjopatycznych, wcześniej czy później ktoś na tym ucierpi a najlepsze nawet założenia, obietnice i deklaracje stworzenia wspaniałego miejsca pracy, pozostaną tylko w sferze werbalnej, nie mając nic wspólnego z rzeczywistością.


Należy Ci się tutaj drogi Czytelniku małe wyjaśnienie odnośnie mojego stylu pisania — raczej niewybrednego, niepozbawionego sformułowań dosyć wulgarnych oraz bezpośrednich, żeby nie użyć słowa prostackich, opisów zdarzeń, postaci i ich wypowiedzi. To nie tak, że chciałam się popisać inwektywami, bo jest wręcz odwrotnie — w rzeczywistości w celach estetycznych musiałam zastąpić wiele słów ich łagodniejszymi odpowiednikami. Nie miałam łatwego zadania, bo z drugiej strony chciałam jak najwierniej oddać oryginalny charakter, nastrój i wymowę postaci oraz ogólny klimat. Prościej mówiąc “Molestowanie w garniturach”, to nie “Makbet” a ja nie jestem Williamem Shakespeare’em, ale mogę Cię zapewnić, że cała historia, którą zaraz przeczytasz jak najbardziej odpowiada temu, co się zdarzyło w rzeczywistości.

Zamiast wstępu

Zadziwiające jak osobowość destrukcyjna, taka z tych hard level, a więc z licznymi elementami ciemnej triady (makiawelizmu, psychopatii i narcyzmu), potrafi ze swojej świadomości wyprzeć właśnie tę swoją destrukcyjność.

Kiedy Piotr zaczął czytać aktualną prasę i natrafił na artykuł o przypadkach molestowania seksualnego w znanej firmie, cisnął ze złością gazetą o podłogę.

— Nie do wiary jak oni to nakręcają. Molestowanie, mobbingowanie, znęcanie się. Wygląda na to, że nie ma już innych tematów! A co mnie to obchodzi, jeśli mnie to nie dotyczy? — zaczął mówić do siebie podniesionym głosem. — Człowiek po pracy chce poczytać o zwyczajnych sprawach, a tutaj masz, coś takiego! Chyba nie będę już kupował żadnego takiego chłamu!

W tej samej chwili włączyło się przypomnienie w telefonie, zmuszając Piotra do zajrzenia w wirtualny kalendarz.

— “Zadzwonić do Karoliny”. He, he, he. No to już mi się poprawił humor. — Piotr szybko wykręcił numer dziewczyny i z niecierpliwością czekał.

— Halo, skarbie, to ja — powiedział jak najsłodszym głosem umiał. — No to, o której się dzisiaj spotykamy?

Najwidoczniej usłyszana odpowiedź nie była taka, jakiej się spodziewał, bo wywołała u niego furię, która zdawała się wzrastać wraz z każdym ułamkiem sekundy.

— Jak to znowu nie możesz?! — krzyknął. — Wiesz co, mam cię dosyć, po prostu dosyć, nie jesteś znowu nie wiadomo jaką pięknością, żebym musiał się ciągle ciebie prosić. Jesteś zwykłą, przeciętną suką, z tych jakie mogę mieć i mam na pęczki, rozumiesz?! Rozumiesz?! Chciałem z tobą po dobroci — komplementy, błagania, kwiaty, czego to ja nie robiłem! — tutaj nastąpiła znacząca przerwa, podczas której Piotr wziął głęboki oddech i udało mu się zmienić ton głosu na grobowy. — Ale ty wolisz wojnę. Będziesz ją więc miała, wedle życzenia! Teraz ci pokaże, co znaczy zadrzeć z Piotrem! — rozłączył się i rzucił telefon na kanapę.

Narcystyczna kreatura nerwowo podeszła do lustra i spojrzała w swoje odbicie. Niesłychane było to w jak szybkim tempie stała się opanowana i zaczęła się uśmiechać z wielką pewnością siebie.

— Jaki z ciebie przystojniak. Tobie nawet złość nie szkodzi! — powiedziała do siebie i przeczesała włosy.

Potem poprawiła krawat i wciąż uśmiechnięta, powoli i pewnie podeszła do okna, gdzie zaczęła snuć swoje chore rozważania. Miasto zaczął już pochłaniać półmrok, a kreatura go uwielbiała, co dodatkowo więc poprawiło jej nastrój. W końcu sama była niejako z ciemności.

— Daję jej dwa, góra trzy dni. Zwykle wymiękają już nazajutrz, ale to chyba nieco twardsza sztuka. No ale nie taka, żebym nie mógł jej złamać.

W tym momencie drzwi do pokoju powoli się otworzyły i do środka ostrożnie zajrzała twarz pięknej, zadbanej kobiety.

— Kochanie, czy coś się stało?

Kreatura w jednej chwili z powrotem stała się Piotrem, a przynajmniej tę jego maską udającą męża, ze stratą dla kreatury, bo zadowolenie zamieniło się w zaskoczenie i zakłopotanie. Maska musiała jednak się szybko opanować.

— Jak przez tę lafiryndę mogłem się tak zapomnieć — pomyślała, wciąż mając w podświadomości to, że najważniejszą rzeczą na świecie jest opinia o niej.

Spowodowało to, że przybranie cukierkowej barwy głosu nie było żadną trudnością.

— A nic, nic żabciu. To Kuba, coś znowu wymyśla. Projekt już prawie gotowy, a jemu zmian się zachciało. Ale jutro mu je wyperswaduję, spokojnie. A zdenerwowałem się, bo musielibyśmy zaczynać właściwie od zera. Już mi przeszło skarbie — maska/Piotr namiętnie pocałowała żonę, po czym teraz już tonem żartobliwym dodała — Spokojnie, mój ty aniele! Twój mężuś jak zawsze ma wszystko pod kontrolą.

— No to dobrze kotku, bo już się zmartwiłam. Idę zrobić kolację — Anna odwzajemniła pocałunek i spojrzała na męża pełnym miłości wzrokiem, po czym wyszła z pokoju tak szybko, jak się zjawiła.

O dziwo maska męża, która powinna się cieszyć z tak oddanej jej osoby, nawet będąc tylko maską, szybko przemieniła się w maskę złości i urażonego ego. Dla tak ciężkiego narcyza nigdy prawdziwe uczucie nie będzie tak ważne, jak spełnianie jego chorych ambicji i celów. Piotr zacisnął zęby i pięści i jeszcze raz wziął do ręki gazetę. Otworzył na poprzednio czytanym artykule.

— Jakieś bzdury! Pewnie panienka wszystko zmyśliła, żeby wyłudzić odszkodowanie. Albo najpierw prowokowała, a potem się wycofała tak jak ta dziwka Karolina. Takie to powinni rozbierać do naga i obwozić po mieście. No ale już ja dopilnuję, żeby tamtą spotkało coś jeszcze “lepszego”…

Rozdział I — Pierwszy atak narcyza

Karolina leżała na wznak na łóżku i nie mogła ruszyć żadną częścią ciała. Ból przypominający porażenie prądem przeszywał ją od samych koniuszków palców stóp do cebulek włosowych. Wydawało się, że świat wiruje, jednak nie były to zwykłe zawroty głowy, a raczej przypominało to efekt, jaki zostałby wywołany ustawieniem tuż za gałkami ocznymi projektora wyświetlającego obrazy z prędkością dźwięku i dodatkowo spotęgowanie go migotaniem.

Karolina pomyślała, że zaraz zwariuje i albo dostała padaczki lub udaru, albo i tego, i tego jednocześnie i że to koniec. W sumie to był koniec, a przynajmniej koniec czegoś bardzo ważnego — dla niej poczucie bezpieczeństwa w tej firmie legło w gruzach. Wczoraj ten palant Piotrek zaczął jej grozić, tylko dlatego, że odmówiła mu spotkania. Od razu wiedziała, że odmówi a przy nim zgodziła się tylko dlatego, żeby jej dał spokój. Podejrzewała, że się zdenerwuje, nie spodziewała się jednak, że aż do tego stopnia. Zastanawiała się, dlaczego ją wciąż spotyka coś złego, czy jej życie czasem nie jest naznaczone jakąś klątwą i w ogóle co ma teraz robić. Nie czuła się na siłach w ogóle wstać a co dopiero iść do pracy i walczyć z tym dupkiem. Niemniej trwał właśnie najważniejszy etap wdrażania aktualnego projektu i jeśli wzięłaby teraz zwolnienie lekarskie, raczej nie miałaby co myśleć o powrocie do firmy po jego zakończeniu. A więc utrata pracy, a więc znowu długie szukanie następnej, a więc znowu problemy z płynnością finansową, a więc ….. Tysiące czarnych scenariuszy zdawało się mnożyć i mnożyć. Karolina wiedziała, że ta droga nie prowadzi do niczego dobrego, chcąc się więc opanować, zaczęła stosować techniki relaksacyjne takie jak wyobrażanie sobie leżenia na plaży czy wtopienia się w las oraz zmusiła się do wolniejszego i głębszego oddechu. Efekty nie przyszły jednak wcale szybko, minęło dobre pół godziny, zanim zaczęła normalnie łapać powietrze, jej tętno zmalało, a ból troszkę ustąpił.

Kiedy to pokonywanie dolegliwości zaczęło ją trochę cieszyć, do pokoju wszedł jej syn.

— Mamo, dlaczego jeszcze leżysz i nie szykujesz się? Nie idziesz dzisiaj do pracy? — zapytał zatroskanym głosem. Jak na trzynastolatka był nie tylko wysoki, ale niezwykle dojrzały emocjonalnie. — Jest już 7:30, a ty nie masz do pracy tak blisko, jak ja do szkoły.

— Tak, tak, już wstaję synku. Zaspałam trochę. — Karolina najsilniej jak mogła starała się, żeby jej uśmiech wyglądał jak uśmiech. Nie mogła dać cokolwiek po sobie poznać, bo nie chciała, żeby Mateusz znowu się martwił. — Wszystko jest w porządku, idź spokojnie do szkoły synku.

Wstała najszybciej, jak tylko obecny stan jej pozwolił i pocałowała syna w czoło.

— Masz tutaj parę złotych, nie zdążę ci nic zrobić, kup coś sobie. Tylko proszę, coś to nie znaczy chipsy.

— Dobrze, mamo, oczywiście, że nie kupię chipsów. Nigdy ich nie kupuję. — Mateusz puścił mamie oczko i zaczął się ubierać.

— Och ty, co ja bym bez ciebie zrobiła, moje ty podstępne słońce?

— Chyba niewiele mamo, bo nie można żyć bez słońca, nawet podstępnego — powiedział z uśmiechem Mateusz i zaczął wkładać kurtkę.

Karolina uśmiechnęła się, tym razem prawdziwie i pomyślała, że dziecko, które przed nią właśnie stoi, jest obecnie jej jedyną radością życia. Jednocześnie poczuła też przypływ sił, bo pomyślała sobie, że chociażby dla niego warto walczyć nawet jeszcze więcej niż dotychczas.

Dlatego już teraz w szybkim tempie się naszykowała i pojechała do pracy. Podczas drogi myślała, co powie kierowniczce — dzisiaj to było już kolejne spóźnienie i tym razem godzinne. Ostatnio różne dolegliwości, zapewne na tle nerwowym, nie dawały Karolinie spokoju i odbijało się to też na efektywności w pracy. Jednak nie wynikało to z typowego lenistwa i Karolina za wszelką cenę starała się niwelować te negatywne skutki do minimum. Wychodziło to różnie.

Na kierowniczkę natknęła się w samym wejściu (Monika miała częsty zwyczaj chodzenia do sklepu w godzinach rannych). Jak tylko Karolina ją zobaczyła, w jej głowie pojawiła się dziura wielkości gejzera Waimangu i prawdopodobnie w takim tempie, w jakim wydobywa się z niego gorąca woda, wszystkie myśli ulotniły się z mózgu Karoliny.

— Ty to masz tupet dziewczyno — kierowniczka nie kryła nawet niezadowolenia — godzinne spóźnienie? Nasza firma i tak jest bardzo liberalna, możemy przychodzić do 9:00. Ale ty nawet tego nie potrafisz uszanować! Dwa tygodnie temu też coś było, czekaj, czekaj. Migrena, miesiączka czy ciąża? — Monika zawsze z wielką satysfakcją obrzucała Karolinę złośliwościami.

Nie tylko zresztą Karolinę, Monika bowiem uwielbiała poniżać pracowników przy niemal każdej okazji. Stosowała przy tym różne metody — od drobnych kąśliwych uwag do publicznego wyśmiewania się, gdzie już “szła na całość”. Jednak robiła to wszystko wybiórczo — tylko wobec płci żeńskiej, a zwłaszcza spokojnych, mniej przebojowych jednostek. Płeć męska mogła się czuć całkiem bezpiecznie.

— Monika, eee…., przepraszam bardzo, wiesz, mam ….. — “bardzo ciężki okres w życiu” — chciała powiedzieć Karolina, jednak Monika jej nie pozwoliła.

— Mało mnie obchodzi, co masz. Za to wiem, czego już na pewno nie masz. Nie masz już premii w tym miesiącu. — ostatnie słowa Monika już właściwie wykrzyczała, po czym z całych sił waląc obcasami o podłogę, poszła do swojego gabinetu.

Karolina zacisnęła zęby, a łzy napłynęły jej do oczu. Owszem, Monika miała we wszystkim rację — firma była naprawdę liberalna, jeśli chodzi o godziny przyjścia, a notoryczne spóźnienia się niedozwolone, przecież nikt nie chce pracownika, który zdaje się nie szanować swojej pracy. Jednak sposób w jaki Monika to przedstawiała, był chyba najgorszy z możliwych, poza tym Karolina już na rozmowie wstępnej uprzedziła, że cierpi na dosyć częste migreny i może się spóźniać a kiedyś nawet nie zjawić się w pracy. Monika jednak zapewniła wtedy, że to nic nie szkodzi, że firma jest nowoczesna i elastyczna i ewentualne późniejsze przyjścia będzie można nadrobić dłuższym zostawaniem. Jak widać były to tylko puste słowa. Karolina znowu więc poczuła bardzo nieprzyjemną kombinację złości, bezradności i rozpaczy. Właściwie to chciało jej się wyć i wrzeszczeć, ale, ponieważ musiała to stłumić w sobie, ból głowy, przyspieszony oddech i nierówne bicie serca powróciły. Tylko łzy znalazły swoje ścieżki na policzkach jako jedyna ekspresja tych silnych emocji. Kiedy jednak Karolina ponownie zaczęła mieć wrażenie, że zaraz postrada zmysły, odebrała to jako znak ostrzegawczy i udało jej się uspokoić. Tłumaczyła sobie, że nie będzie przecież dawała jeszcze większej satysfakcji ani Monice, ani innym “przyjemnym” osobom w tej firmie. Tym bardziej Piotrowi, z którym nie mogła przecież uniknąć spotkania. Pracowała z nim w jednym zespole, nad tym samym projektem i w jednym pokoju. Kto jak kto, ale on jest ostatnią osobą, która powinna wiedzieć, że Karolina ma zły dzień. Wytarła więc pospiesznie twarz chusteczką, sprawdziła w lusterku czy wszystko w porządku z makijażem i dziarsko poszła do swojego pokoju.

Powoli otworzyła drzwi do pomieszczenia, które było właściwie obszernym przejściem urządzonym na zasadzie współdzielonych biurek (tzw. open space). Wewnątrz ujrzała odwróconych przodem do okna Piotra oraz ostatniego członka swojego zespołu — Kubę. Pozostałe cztery osoby (Paweł, Norbert, Jacek i Wojtek) należeli już do innego zespołu i najpewniej byli teraz na kawie. Najwyraźniej wesoła konwersacja Piotra i Kuby nagle ucichła i obaj spojrzeli na Karolinę. O ile spojrzenie Kuby ukazywało rozbawienie, to spojrzenie Piotra po prostu zabijało.

— Witajcie, przepraszam za spóźnienie — Karolina udawała, że wszystko jest w porządku.

— Nie ma sprawy, zdarza się — z uśmiechem powiedział Kuba.

— Nie powinnaś czasem powiedzieć tego Monice, a nie nam? — z udawaną troską w głosie zapytał Piotr. W jego spojrzeniu tym razem pojawiła się satysfakcja.

— “Jeśli chcesz wiedzieć, to już jej powiedziałam, obleśny, zboczony ciołku” — Karolina miała te słowa na końcu języka, ale z zaskakującym dla siebie spokojem powiedziała tylko: — Masz rację!

Przez pierwsze pół dnia Piotr zręcznie udawał (jak się później okazało), zachowując się tak, jakby ich wczorajszej rozmowy w ogóle nie było. Co prawda, rzadko mieli okazję wymienić jakieś zdania, ale nawet jeśli, nie można było wyczuć nie tylko cienia złości, ale nawet żadnej pretensji w jego głosie.

— Chyba nie zapomniał? — zastanawiała się Karolina.

Wszystko zmieniło się po przerwie obiadowej, która zawsze trwała nie mniej niż pół godziny i musiała się zacząć między 13:00 a 14:00. Kiedy Karolina z niej wróciła, na firmowym komunikatorze już czekała na nią wiadomość.

— Możemy pogadać? Proszę! Pilne! (i tutaj szereg ikon kwiatków) — pisał Piotr.

— Ale o co chodzi? Nie jesteś zły? — odpowiedziała Karolina.

— A za co? Na Ciebie? No coś Ty!

— No ok. A o czym chcesz pogadać?

— O tym, o czym powinniśmy już dawno — o naszych relacjach. Czas najwyższy je naprawić.

— Zgadza się, nie są prawidłowe. W końcu to zrozumiałeś?

— Nie są prawidłowe, ale żeby się poprawiły, obie strony muszą chcieć!

— “Ty imbecylu’ — pomyślała Karolina. — “Narzucasz mi się, odkąd zaczęliśmy razem pracować, a teraz mówisz, że to obie strony muszą chcieć to poprawić? W jaką grę ty grasz? No dobrze, pogadam z tobą, ale w ten sposób, że powiem ci w końcu, co naprawdę o tobie myślę. I nie będzie mnie obchodzić czy poskarżysz się Monice jak to masz w zwyczaju.”

— Niech będzie, to gdzie mielibyśmy pogadać? — napisała.

— Możemy iść na kawę do tej kawiarni w centrum handlowym naprzeciwko. Zajmie nam to tyle samo czasu co wypicie jej w jadalni, a przynajmniej nikt nie będzie nas słyszał.

— No ok. To teraz?

— No może za pięć minut, ok?

— Ok.

Karolina miała jakieś dziwne przeczucie, że to nie najlepsza decyzja, ale zagłuszyła je, tłumacząc sobie, że przecież nie może się stać nic złego. Po chwili wyszła z pokoju i zaczęła się kierować w stronę drugiej, wewnętrznej klatki schodowej. Lubiła nią chodzić, bo była rzadko uczęszczana, a poza tym tutaj miała okazję zażyć trochę ruchu (na głównej klatce można było tylko zjechać windą). Nieco przestraszyła się, kiedy dosłownie po sekundzie zjawił się za nią Piotr.

— Widzę, że chodzimy tymi samymi drogami — powiedział z uśmiechem, po czym nonszalanckim ruchem otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.

Karolinie wydawało się przez moment, że czuje na sobie rozbierający ją wzrok niebezpiecznego drapieżnika, a atmosfera stała się mroczna, ale odpędziła od siebie te myśli, mając gdzieś w głębi ducha nadzieję, że Piotr przemyślał sobie swój stosunek do niej i chce ją przeprosić. Przecież ona swoim zachowaniem nigdy nie dała mu przepustki poza tę oczywistą granicę. A Piotr ma przecież wspaniałą, piękną żonę, małe dziecko. Kiedy wiele razy przychodzili do niego do pracy, był z nich bardzo dumny. Uspokojona, początkowo nie pomyślała o niczym złym, kiedy na półpiętrze złapał ją za rękę.

— Poczekaj chwilę — wyszeptał dziwnie podekscytowanym głosem. Jednak to również nie zaniepokoiło wtedy Karoliny.

— Coś się stało? — zapytała, na razie nie wyjmując swojej ręki z jego.

— Wiesz, myślałem wiele. Wiem, że moje zachowanie nie jest właściwe… Wiem i bardzo cię przepraszam.

— No w końcu. Teraz naprawdę wszystko się ułoży, skoro zmieniłeś podejście! — Karolina naprawdę się ucieszyła, myśląc, że ten problem ma już za sobą.

— Ale co ja mam zrobić, skoro ty na mnie tak działasz?! — nagle wycedził przez zęby i zaczął sapać.

Natychmiast lekkie trzymanie dłoni Karoliny zmieniło się w silny uścisk. Drugą ręką Piotr rozpiął rozporek i wyjął swoje przyrodzenie, najwidoczniej nie mając majtek. Położył dłoń zastygłej w szoku Karoliny na swoim członku. Wszystko działo się tak błyskawicznie, że nie miała ona szans zareagować od razu.

— Zobacz! Poczuj, co ze mną robisz! — krzyknął.

Dopiero kiedy Karolina poczuła ogromny wzwód oprawcy, niemal odskoczyła. Niemal, ponieważ ten, chyba przewidując tę próbę wyzwolenia się, uniemożliwił ją poprzez popchnięcie Karoliny na ścianę ręką, którą dopiero co rozpiął spodnie. Po czym przycisnął ją całym ciałem i zaczął na siłę wciskać język w jej usta. Oprócz tego Karolina nie mogła zmienić pozycji dłoni, która wciąż tkwiła na penisie Piotra.

— Ciągnij, go ciągnij! Nie mów, że tego nie pragniesz! — wciąż sapiąc, Piotr mamrotał między próbami dostania się do języka Karoliny.

— Przestań, proszę! — próbowała krzyknąć ofiara, jednak nachalny ozór agresora jej to uniemożliwiał.

Kobieta zaczęła się wyrywać, jednak na niewiele się to zdało — Piotr był z natury silny, a teraz potęgował to przypływ adrenaliny. Karolina próbowała się oswobodzić ponad minutę, to jednak przyniosło tylko jeszcze większy nacisk gwałciciela.

— Zrób mi laskę, kurwa, otwórz usta!

W końcu atakowana nie widząc innego wyjścia, rozchyliła wargi i wpuściła do swoich ust język napastnika. Odczekała moment, a potem ze wszystkich sił, które w tym momencie również nie były nikłe, go ugryzła.

— Ty dziwko!!! — Piotr momentalnie wycofał się z ust Karoliny, zwolnił uścisk i wrzasnął z bólu.

Karolina tylko na to czekając, błyskawicznie wyrwała się całkiem z jego objęć i wbiegła na schody.

— Chyba odgryzłaś mi język — Piotr seplenił, ale mimo to nie zamierzał przestać krzyczeć. — Wracaj tutaj, podła suko, wracaj i dokończ to, co zaczęłaś! Wracaj, bo jeśli nie to jesteś skończona w firmie!!! Skończona, rozumiesz? Już ja znajdę sposób, żeby cię udupić. Tym razem nie będzie już zmiłuj się! Wracaj!!!

Karolina była w takim szoku, że skakała po dwa stopnie schodów i w niespełna minutę znalazła się z powrotem na piętrze firmy. Gdzieś z tyłu głowy wiedziała, że Piotr już teraz nie zawaha się ani chwili spełnić swoje wszystkie słowa, jednak miała nadzieję, że ktoś z innych firm na pewno słyszał te krzyki i w razie czego znajdzie świadka, który potwierdzi prawdziwy przebieg zdarzeń.

Rozdział II — Kobiecy potwór

— Co też mnie podkusiło, żeby tak zagrać? Przecież miałem cierpliwie czekać aż się szmata sama złamie — Piotr w pośpiechu zapinał rozporek. Teraz już było dla niego oczywiste, że musi wdrożyć plan B jako zabezpieczenie się przed ewentualnym podjęciem kroków prawnych przez Karolinę.

Kiedy wrócił do pokoju, był w nim tylko Kuba. Kiedy spojrzał na Piotra tym swoim typowym wzrokiem „od niechcenia”, było dla Piotra oczywiste, że Karolina nie pożaliła mu się jeszcze. Damski dręczyciel wrócił więc spokojnie do pracy i już nawet zaczął myśleć, że wszystko „rozejdzie się po kościach”, kiedy zadzwonił telefon na biurku Kuby.

— Tak, już idę. — Kuba pospiesznie wstał i bez słowa wyszedł z pokoju.

Po chwili zadzwonił też telefon Piotra.

— Piotr, przyjdź do mnie — mimo że ton głosu Moniki był dość chłodny i o ile dla osób płci przeciwnej raczej nie wróżyłby nic dobrego, w przypadku Piotra nie stanowił żadnego zagrożenia. On bowiem trochę domyślał się, że chodzi o Karolinę i prawdopodobnie Monika udaje, żeby zrobić dobrą minę do złej gry.

W gabinecie kierowniczki była już nie tylko Karolina, ale i Kuba.

— To on tutaj poszedł? No, teraz to zdziro przesadziłaś! — pomyślał Piotr.

— Powiedz mi, jak to z wami w końcu jest. Karolina twierdzi, że od początku waszej współpracy molestujesz ją seksualnie i to na różne sposoby. Podobno było to kilka razu w obecności Kuby — i tutaj Monika skierowała wzrok na rzekomego świadka.

W głosie i wzroku Moniki wyraźnie dało się usłyszeć i ujrzeć drwinę. Kuba pod takimi środkami nacisku od razu się zmieszał i wyglądał, jakby w tym momencie brakowało mu tylko jednej rzeczy — muszli na plecach, do której mógłby się schować.

— Właściwie to ja nie słyszałem wielu rozmów ani nie widziałem wielu sytuacji. — zdawało się, że się nawet jąka. — No, może kilka razy coś tam Piotrek palnął, ale przecież ojej, to tylko niewinne żarty, których nikt chyba nie traktuje poważnie. Raz kiedyś tam dał kwiaty, ale to chyba dobrze?

Karolina nie mogła uwierzyć własnym uszom i mimo że coś jej radziło się nie odzywać, nie umiała się od tego powstrzymać:

— Ostatnio jak rozmawialiśmy na osobności, to sam stwierdziłeś, że Piotr przesadza i że musisz z nim porozmawiać.

— A pytał cię ktoś o zdanie? — szorstko ucięła kierowniczka. — Przerwałaś Kubie, Kuba kontynuuj.

— No więc w mojej opinii żadne molestowanie nie miało i nie ma miejsca. Rzeczywiście powiedziałem tak jak mówi Karolina, ale tylko dlatego, żeby ją uspokoić. Jak o tym mówiła była tak nakręcona, że dopóki nie przyznałem jej racji, nie mogłem pracować. — Kuba nie patrzył Karolinie w oczy.

— No to pięknie! A teraz masz coś do powiedzenia? — Monika utkwiła przeszywający wzrok w Karolinie.

— Tak, właśnie przed chwilą Piotr na wewnętrznej klatce schodowej próbował… — Karolina czując, że się jej robi słabo, bardzo ściszyła głos.

Monika nerwowo przewróciła oczami:

— Co próbował, wymamroczesz wreszcie? Co się z tobą dziewucho dzieje?

„Dziewucha” wzięła dwa głębokie wdechy i najwyraźniej jak mogła powiedziała:

— Próbował zmusić mnie do całowania i do....doprowadzenia go do wytrysku ręką.

Zapadła bardzo ciężka cisza.

— Ooo, to ciekawe. Na tej naszej klatce schodowej? — Monika wskazała ręką wewnętrzne schody.

— Tak.

— Przed chwilą? — kto wie, czy taka kierowniczka nie nadawałaby się na funkcjonariusza Gestapo.

— Tak.

— A ty co zrobiłaś? Stawiałaś opór?

— Oczywiście, że stawiałam, a przynajmniej na początku próbowałam, bo np. trudno jest mówić a co dopiero krzyknąć, kiedy ma się wciśnięty cudzy język do buzi. Tak czy inaczej, dawałam wyraźne znaki, że się nie zgadzam na nic, co ten człowiek robił czy chciał zrobić. W obliczu jego znacznej przewagi siłowej nie miałam szans wyrwać się normalnie, więc rozchyliłam usta — tylko po to, żeby go jak najmocniej ugryźć w język, zaraz po tym, jak mi go chamsko w nie wsunie. Możemy to łatwo sprawdzić — niech pokaże, czy nie ma rany na języku i niech coś powie, zobaczymy, czy nie sepleni.

— O tym, czy pokaże i, czy ma coś powiedzieć, ja zadecyduję. Co było dalej? — chłód Moniki stał się arktyczny.

— Zaczął krzyczeć z bólu, rozluźnił uścisk, a ja uciekłam. Oczywiście żądał, żebym wróciła i groził, że jeśli nie, to — cytuję — „mnie udupi i jestem skończona w firmie”.

— I nikt tych wszystkich krzyków nie słyszał. — to było raczej ironiczne stwierdzenie, a nie zapytanie.

— Wiedziałam, że to poruszysz. Byłam oczywiście w paru firmach, które mają tam siedziby, ale, przynajmniej podobno, nikt niczego nie słyszał. Być może drzwi prowadzące na schody są zbyt grube… — Karolina czuła się coraz bardziej fatalnie, jej głos się zaczął załamywać. Nie dość, że padła ofiarą próby gwałtu (bo tak trzeba to nazwać), to ona czuła się winowajcą.

— I…?! I co?!! Kobieto, opanuj się! — krzyknęła Monika. — Nie widzisz, że zabrnęłaś w ślepy zaułek? Co ty chcesz w ten sposób zyskać? Czy myślisz, że twoje oczernianie Piotra coś da, że twoja opinia o nim w ogóle się liczy? To bardzo dobry pracownik i wszyscy to wiedzą. A zaszkodzić możesz tylko sobie.

— Ale…

— Już ani słowa więcej. Piotr chcesz coś powiedzieć?

Karolina ledwo powstrzymując płacz, patrzyła, jak jego dotychczasowe zaskoczenie (widocznie nie spodziewał się, że Karolina to zgłosi) ustępuje miejsca tak często widzianej szelmowskiej pewności siebie i pychy.

— Nie Moniko, chyba już wszystko zostało powiedziane. — Piotr rzeczywiście seplenił i to bardzo, ale oczywiście to nie wydało się Monice podejrzane.

A nawet gdyby o to zapytała, Piotr nie miałby skrupułów, żeby skłamać, np. że ugryzł się przy jedzeniu i oskarżycielka o tym się dowiedziała. Karolina coraz mocniej uświadamiała sobie, że co by nie robiła, już jest na straconej pozycji.

— Wszystko, a nawet więcej, wiele niepotrzebnych rzeczy, delikatnie mówiąc. Ale odpuszczam Karolinie, może jej tylko dam radę, żeby znalazła sobie chłopa, a wtedy nam wszystkim będzie o wiele łatwiej — roześmiał się fałszywie, a Monika mu zawtórowała. Po czym z typowym dla niego niezdrowym zapałem dodał — To możemy wracać do pracy?

— Pewnie, jeśli tylko nie zgłaszasz żądania wyciągnięcia konsekwencji za pomówienia — Monika zrobiła słodkie oczy i uśmiechnęła się chyba po raz pierwszy naprawdę szczerze dzisiaj.

— Dajmy sobie spokój, kto ma na to czas? Przed nami kupa roboty. A może dam w ten sposób przykład mojej dobrej koleżance. — Piotr tak, żeby nikt nie widział, posłał całusa Karolinie.

— Och, żeby wszyscy pracownicy byli tacy jak ty! — wydawało się, że „odczuwanie słodkości” u Moniki osiągnęło taki poziom, że zaraz uleci pod sufit, a potem roztopi się i będzie kapać wielkimi kroplami.

Tymczasem w Karolinie aż wrzało, nie mogła jednak dać po sobie nic poznać, więc z udawanym spokojem zebrała się do wyjścia. Wtedy usłyszała:

— A ty uważasz, że to koniec i zamierzasz wyjść bez słowa przeprosin? — ton Moniki niczym nie różnił od tonu tresera strofującego bardzo niesforne zwierzę.

— Nie Moniko, nie przeproszę, bo nie mam za co. Przeciwnie — ja nic nie zmyśliłam i to Piotr powinien przeprosić. Może to jeszcze kiedyś wyjdzie. — Karolina zastanawiała się, skąd się wzięła u niej taka stanowczość w tej chwili.

— Jak chcesz, ale w takim razie lepiej dla ciebie żeby takich sytuacji więcej nie było. Uprzedzam ostatni raz! — sposób wypowiadania słów przez kierowniczkę pokazywał, jak ważna się w tym momencie czuje. Okazywanie poczucia władzy w taki właśnie sposób zapewne pomagał jej zapominać o własnej wewnętrznej pustce może nie tylko uczuciowej, ale również innej — np. o brakach w wiedzy. Można powiedzieć, że ten (kolejny) narcystyczny potwór żył dla takich chwil.

Karolina wyprostowała się i wyszła pewnym krokiem.

Na korytarzu dogonił ją Piotr.

— No to co? Zgoda?

Karolina nic nie odpowiedziała, tylko resztką sił powstrzymywała się, żeby nie uderzyć zuchwalca w twarz.

— No i?! — nie dawał za wygraną.

— Słuchaj, dobrze wiesz, że ja to sobie mogę chcieć, ale tak naprawdę to wszystko zależy od ciebie — powiedziała najspokojniej, jak umiała. — No wszystko nie, bo jeśli będziesz chciał zgody, to na pewno jej nie będzie, bo dla ciebie zgoda oznacza przyjęcie twoich warunków, czyli przekraczanie granic mojej sfery osobistej i intymnej. Twoja chora psychika tak właśnie to postrzega. Czyli właściwie w tym przypadku w grę wchodzi jedynie rozejm lub wojna — jeśli chcesz rozejmu, będzie rozejm, jeśli będziesz chciał wojny, będzie wojna. Zdecyduj!

— Kotku, licz się ze słowami, poza tym wojnę wcześniej czy później przegrałabyś z kretesem. — Piotr przestał się głupio uśmiechać. — Naprawdę nie zdajesz sobie z tego sprawy? Więc nie fikaj zbytnio, bo tylko sobie zaszkodzisz. Tak naprawdę nie masz żadnych świadków ani dowodów na nic, łącznie z dzisiejszą sytuacją. Poza tym tak to z reguły w korporacjach jest, że głosu w nich nie mają ani rybki takie jak te w naszych ładnych akwariach, ani kobiety. Następna rzecz — jak będę chciał pełnej zgody, to będzie pełna zgoda, rozumiemy się? No ale na razie niech ci będzie — mamy rozejm. A teraz zmiana tematu — sprawdziłaś już te pliki, które ci przesłałem?

— Dobrze wiesz, że nie miałam kiedy, wysłałeś mi je wczoraj. Właśnie mam zamiar się za to wziąć, ale ktoś mi wciąż przeszkadza.

Karolina wcale nie miała, ani flirciarskiego tonu ani wzroku, jednak mimo to zwyrodniały mózg Piotra tak to najprawdopodobniej odebrał.

— Oj, już się tak nie złość, kochanie.

— Kochanie czeka na ciebie w domu, rozumiemy się?

Piotrowi nie spodobała się ta odpowiedź, ale ponieważ najwidoczniej miał już na dzisiaj dość, bez słowa usiadł przy biurku.

Pozostała część dnia przebiegła w miarę spokojnie, nie licząc może charakterystycznych spojrzeń, wciąż posyłanych Karolinie przez jej natrętnego adoratora. Zajęła się ona pracą, więc chwilowo nie dręczyły jej myśli w stylu co z tym wszystkim zrobić.

Kiedy tylko jednak opuściła budynek firmy, poczuła, jak ogarnia ją dziwne, bardzo nieprzyjemne uczucie niepokoju i niepewności jutra. Przytłaczający ciężar wszystkich dzisiejszych wydarzeń, zdawał się zwiększać z każdym krokiem. Ledwo szła do tramwaju, ledwo w nim siedziała, a potem ledwo dotarła do domu. Wydawało się jej, że na dworze zrobiło się ciemno, co o godzinie 17 w połowie września było niemożliwe. Miała już tylko ochotę się położyć, a przecież wiedziała, że trzeba będzie jeszcze pomóc Mateuszowi w odrabianiu lekcji.

— Jesteś synku? — zapytała zaraz po wejściu.

— Tak, mamo. Robię lekcje.

— Świetnie, kochanie. Zaraz ci pomogę, tylko coś przekąszę, dobrze?

— Dobrze.

Przekąszenie Karoliny nie było jednak niczym więcej niż zjedzeniem kawałka chleba i popiciem połową szklanki wody. Stres wywoływał u niej nie tylko brak apetytu, ale również brak łaknienia.

— Mamo, źle wyglądasz. Nie gniewaj się, że tak mówię, ale martwię się o ciebie. Masz takie podkrążone oczy i jesteś taka blada. Dobrze się czujesz? — Mateusz delikatnie pogłaskał Karolinę po głowie.

— Dziękuję za troskę kochanie. Nie jest tak źle, pokaż te lekcje.

— Ale może poradzę sobie jakoś sam, a ty lepiej się połóż?

— Nie synku, jakoś dam radę.

Mimo najlepszych chęci Karolina z trudem siedziała, a nawet zasypiała i budziła się kilka razy podczas robienia zadań ze szkoły. W końcu jakoś dobrnęli do końca, jednak nie wyglądało to tak, jak powinno.

Była już bardzo zmęczona, ale myśl, że to dopiero początek wojny z Piotrem i że ma mało szans, żeby wyjść z niej cało w sensie utrzymania posady, nie dawała jej spokoju. Nie zamierzała się teraz poddać, jednak na wszelki wypadek wolała już przeglądać oferty o pracę i wysłać parę CV. Być może inne na jej miejscu by odpuściły, ale nie ona. Bo warto było walczyć dla samej takiej walki — żeby pokazać, że kobieta to nie przedmiot. Żeby przeciwstawić się tym ludziom z tak bardzo spapranymi głowami, że dla nich podłe traktowanie kobiet jest normalnością. Nawet jeśli są silni i decyzyjni. Z drugiej strony zastanawiała się, co musi się dziać w ich głowie, że tacy są. Nie może ich tak psuć poczucie władzy, bo przecież inni sprawujący ją nie są ciemiężcami. Tak więc to kwestia osobowości, tylko czy wrodzonej, czy nabytej? Ta nabyta w dużym stopniu zależy od środowiska, w jakim dany człowiek się obraca.

Karolina nie rozumiała jeszcze wtedy (ta wiedza przyszła do niej znacznie później), że chociaż owszem to stwierdzenie jest słuszne, jednak w znacznie większej mierze to dzieciństwo i sposób wychowania kształtują naturę człowieka. W procesie niewłaściwego traktowania, nieodpowiedniego wpajania (lub jego braku) zasad, nieokazywania ciepłych uczuć, dawania złego przykładu małemu dziecku itd. tworzy się nieprawidłowa psychika, która niejednokrotnie będzie już całe życie stanowić zagrożenie dla innych (np. w postaci socjopatów, psychopatów, narcyzów). Oprócz tego są jeszcze genetyczne predyspozycje — niektórzy po prostu rodzą się z bardzo mocnymi tendencjami do zła i właściwie niewiele tutaj można zrobić, żeby zapobiec powstaniu destrukcyjnej jednostki. Niemniej na tamtym etapie świadomości Karolina widziała przyczynę wszystkich trudności tylko w zależnościach panujących w firmie, tym bardziej że wciąż pamiętała fragment pewnego artykułu: „Zauważalna jest pewna prawidłowość w podziale korporacji pod względem traktowania pracowników. Podczas gdy jedne z nich można nazwać oazą, inne już tylko dżunglą. W tych pierwszych ludzie funkcjonują bez (przynajmniej większych) konfliktów i większość opierają na szczerej, czystej współpracy. Nie ma tzw. wyścigu szczurów — przeciwnie, jeśli ktoś na niskiej w hierarchii pozycji swoimi umiejętnościami, wiedzą, wysiłkiem zasługuje na przejście szczebel wyżej, jest przez ogół wspierany, a nie ciągnięty w dół przez inne osobniki (co ciekawe to zjawisko jest obserwowane np. u niektórych bezkręgowców zamkniętych w słoiku). Takie motywowanie nie jest uzależnione od płci, orientacji seksualnej, poglądów, wyznania, wyglądu itd. pretendującego do awansu, ponieważ te czynniki nie są istotne dla skuteczności tej osoby jako pracownika. Prowadzi to do sytuacji win-win — wykorzystanie swoich zdolności, energii i czasu dla dobra pracodawcy staje się więc dla podwładnych przyjemnością, a to automatycznie zwiększa ich efektywność i owocuje korzyściami dla samej firmy. Tymczasem w przypadku korporacji drugiego rodzaju możliwa jest tylko sytuacja win-lose lub nawet lose-lose. Warunki/relacje, jakie zatrudniający tworzy powodują bowiem, że praca dla niego polega na ciągłej walce o przetrwanie między zatrudnianymi, a nie ich wzajemnej kooperacji. A tam, gdzie jest walka, zawsze będą ofiary. O zgrozo zdarzają się one nawet w obrębie jednego stada — czyli zespołu. Tam, gdzie powinno być współdziałanie, dochodzi do starć, które kończą się eliminacją i naturalną koleją rzeczy jest to eliminacja wszelkich słabszych jednostek. O ile w stadzie jest to uzasadnione (członkowie stada często nie mają tego samego interesu, bo np. rywalizują o samice, teren, zdobycze), to w zespole już nie, gdyż każdy jego członek ma (a przynajmniej powinien mieć) ten sam cel a pozbawianie się nawet nieco »mniej silnych« rąk do pracy jest całkiem bez sensu i w perspektywie długofalowej przynosi tylko straty.”

O tym, że to wszystko to tylko wierzchołek góry lodowej pewnych psychologicznych mechanizmów albo mówiąc inaczej tylko opis objawów pewnych konkretnych zaburzeń osobowości, Karolina miała się dopiero dowiedzieć. Dlatego na razie powiedziała sama do siebie:

— „No to z pewnością firmy, w której pracuję, nie można zaliczyć do oazy. Definitywnie jest to dżungla i to chyba jedna z najdzikszych i nastawiona na wybijanie samic. Robią to i uczą się jedni od drugich zarówno samce, jak i o zgrozo samice. Tym bardziej więc trudno być silnym, ale muszę!”

Minęło dużo czasu, zanim się uspokoiła. Znów naszły ją przykre i dręczące myśli o całym jej życiu: dzieciństwie, małżeństwie a teraz pracy. Nigdy nie chciała być malkontentką, ale czy mogła powiedzieć, że życie ją rozpieszcza? Czy nie można stwierdzić, że to wszystko jest niesprawiedliwe — podczas gdy jedni od samego początku mają życie usłane różami i nie mając zbytnich trudności, dożywają późnej spokojnej starości (i często są to podli ludzie), inni wręcz przeciwnie — od samego początku mają pod górkę, musieli i muszą o wszystko walczyć i wciąż się im rzuca nowe kłody pod nogi. I często są to ludzie wrażliwi i dobrzy. Karolina nawet nie chciała wtedy zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, bo dla niej wszyscy powinni mieć równe szanse, niezależnie od tego, w jakim miejscu i w jakiej rodzinie się urodzili. Owszem — to na co później zapracują zależy od nich, ale start powinien być dla wszystkich z tego samego poziomu.

— „Ale po co ty snujesz te idylliczne mrzonki, jakieś fantasmagorie swoim nonsensem przypominające schizofrenię?” — skarciła się w myślach, po czym w końcu zasnęła.

Rozdział III — Powrót do początku

Następne dwa tygodnie upłynęły Karolinie bez większych kłopotów z Piotrem (przynajmniej w porównaniu z tym, co ją spotkało na klatce schodowej). “Kolega” w rozmowach poruszał głównie sprawy zawodowe, a nawet jeśli pozwalał sobie na bardziej osobiste dygresje, nie były one tak impertynenckie, jak zazwyczaj. Mimo to Karolina nie czuła się pewnie i bezpiecznie. Pamiętała, że kiedy już zaczęła się czuć w tej firmie jak w pięknym śnie, nastąpiło bardzo brutalne przebudzenie. To, co wtedy odczuwała, można porównać do szoku termicznego, jaki przeżywa człowiek wskakujący do lodowatej wody wprost z leżenia na rozgrzanej słońcem plaży. Nie chciała i nie mogła sobie pozwolić na kolejny taki wstrząs. W pracy trzymała więc swój umysł niejako na smyczy, hibernowała go pod względem pozytywnych emocji tak dalece, jak tylko mogła, mroziła wszelkie nadzieje, że w końcu nic jej tutaj nie grozi i w końcu znalazła swoje miejsce docelowe. Potrafiła nawet wystudzić do zera swą radość z dobrze wykonanej pracy. Bardzo ją to dużo kosztowało, bo wysiłek, jaki trzeba było włożyć w trzymanie dobrych odczuć w ryzach, wymaga bezustannego napięcia. A napięcie, jak wiadomo, co jakiś czas jest rozładowywane. Organizm Karoliny rozładowywał się więc tak, jak umiał: raz były to stany depresyjno-lękowe, bardzo przykre i zdarzające się zwłaszcza rano i wieczorem, raz ciągłe nudności, innym razem ciężkie migreny z aurą. Karolina po niedługim czasie czuła się jakby pracowała nie w “nowoczesnej”, skierowanej na pracowników korporacji a w kamieniołomach z XIV wieku. Wydawało się, że płacenie tej wysokiej ceny już nie do końca jest jej świadomym wyborem — proces odmawiania sobie dobrego samopoczucia stał się niejako reakcją obronną wywoływaną automatycznie. Gdzieś głęboko w psychice kobiety utkwiło przekonanie, że lepiej wciąż czuć się źle niż znowu poczuć się dobrze, a potem zostać z tego tak brutalnie ograbionym. Zapewne dla utrwalenia efektu “zamrożenia”, pamięć co rusz bombardowała ją wspomnieniami z początków pracy w firmie a zaraz potem tymi z późniejszych negatywnych zdarzeń, tak jakby chciała powiedzieć: “Pamiętaj, że to, że czułaś się świetnie, nie znaczyło, że przyniesie to coś dobrego”. To zjawisko nie należało do najprzyjemniejszych i Karolina nieraz zastanawiała się jak jemu zapobiec. Jednak nie mogła i w końcu stwierdziła, że to też jest jakaś metoda radzenia sobie i to widocznie ją jej podświadomość uznała za najlepszą w tym konkretnym momencie i miejscu. Gdzieś czytała, że w podobny sposób radzą sobie niektórzy żołnierze na wojnie — wyjaławiając się z pozytywnych emocji ani nawet na chwilę nie pozwalając sobie na rozluźnienie. A przecież ona była na swego rodzaju wojnie i tak jak na froncie, tak i tutaj trzeba będzie ponieść ofiary, w tym, tak jak w przypadku żołnierzy emocjonalne (ilość weteranów cierpiących na poważne zaburzenia i zmuszonych do korzystania ze specjalistycznej opieki psychiatrycznej mówi sama za siebie).

Karolina chcąc nie chcąc miała kilka powtórek z historii, która zaczęła się ponad rok temu. Pamięta, jak szukała pracy bardzo długo i już prawie nie miała żadnych oszczędności. Kiedy już właściwie straciła nadzieję, została zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną do firmy. Nie posiadała się z radości, mimo że czekał jeszcze na nią test i to niełatwy. Szła na niego jednak pełna tak rzadkiej u niej ufności, że wszystko będzie dobrze — i rzeczywiście przeszła nie tylko pierwsze podstawowe testy, ale również następne — psychologiczne, wcale nie łatwiejsze. Mało tego, ponieważ jej wyniki były nader dobre, mogła wybrać między stanowiskiem, na które aplikowała a tym wymagającym większych umiejętności, za to z większą pensją. Wybrała to drugie i to kwestie finansowe stanowiły tutaj dla Karoliny sprawę drugorzędną — najważniejsza dla niej była możliwość rozwoju osobistego.

Przez pierwsze dwa miesiące po zatrudnieniu przechodziła liczne szkolenia, którym pod względem merytorycznym nie można było nic zarzucić. Jednak relacje z mentorem przypominały te z Piotrem i Karolina dopiero teraz, z perspektywy czasu to sobie uświadomiła. Przemek, bo tak miał na imię “senior coach” podobnie miał szowinistyczno-seksistowskie skłonności do kobiet i pokazywał je przy każdej nadarzającej się okazji. Jednakże wtedy dla Karoliny zdobycie pracy było niczym rzucenie się na kawał mięsa przez psa, który jest tak głodny, że nie widzi czyhającego na niego hycla z klatką. Zagrywki Przemka były więc dla niej wtedy praktycznie niezauważalne. Wtedy. Teraz na pewno od razu zwróciłaby na nie uwagę, wiedziałaby również, co może być następne. Teraz zauważyła również, że nikomu one nie przeszkadzały.

Po szkoleniach została przydzielona do jednego zespołu z Piotrem, przyjętym do pracy w tym samym czasie co ona, oraz z Kubą, który z kolei pracował w firmie już ponad osiem lat. Monika uprzejmie ją poinformowała wtedy, że co prawda projekt jest trudny dla początkujących pracowników, ale będzie to znakomita okazja do wykazania się, a co za tym idzie do szybkiego awansu. Obiecała też wysoką premię za rzetelne wykonywanie obowiązków. I tak też się stało — co ciekawe wtedy relacje Karoliny z kierowniczką były o wiele lepsze niż obecnie. Nie można ich było nazwać dobrymi, bo o takie trudno z kimś, kto ocenia podwładnego poprzez pryzmat tego, czy “nosi spódniczkę” czy nie (i jak się później okazało tego czy ma takie samo zdanie, czy raczej “śmie” sobie pozwalać na własne opinie). Niemniej ówczesne podejście Moniki do Karoliny o wiele bardziej przypominało ludzkie. Nie umknęło jej wielkie poświęcenie pracownicy w wykonywaniu obowiązków, czemu dała wyraz na co najmniej dwa sposoby. Po pierwsze spełniła obietnicę dotyczącą bonusu w więcej niż w pełni — Karolina dostała jedną z najwyższych premii, jakie nowy pracownik mógł dostać w tej firmie, po drugie w pierwszej zbiorczej ocenie pracowniczej, wystawianej co kwartał kierowniczka we wszystkich punktach przyznała Karolinie sto lub więcej procent pozytywnej oceny. To wszystko w połączeniu z możliwością darmowego korzystania z basenu, siłowni, prywatnej opieki zdrowotnej i wielu innych profitów spowodowało, że Karolina topiła się w euforii. Bez wątpliwości uwierzyła, że to najlepszy okres w jej życiu i że w końcu trafiła na właściwe tory. Zdążyła się przyzwyczaić do tej myśli. Cieszyć się nią, a nawet rozkoszować. Snuć plany. Rozpływała się w tak rzadko u niej odczuwalnym błogim stanie. I wtedy właśnie sytuacja zaczęła się zmieniać. W połowie drugiego kwartału projektu Piotr zaczął zachowywać się coraz bardziej bezceremonialnie. Jego początkowe nieśmiałe i niemal nieodczuwalne umizgi z dnia na dzień przerodziły się w ostre i bezpośrednie aluzje, a nawet propozycje. Karolina przestała w końcu liczyć ile razy znalazła na swoim biurku list w stylu:”Pragnę Cię i wiem, że Ty mnie też! Dajmy sobie odrobinę rozkoszy w tym szarym życiu! To się nam obojgu należy!”. Liściki były napisane na komputerze i nie miały podpisu, ale Karolina nie miała wątpliwości, kto jest ich autorem. Nie brakowało również prezentów w postaci czekoladek i kwiatów, i o ile te pierwsze Piotr dyskretnie chował w szufladzie jej biurka, to te drugie wręczał jej oficjalnie, nie tylko w obecności Kuby. Do kwiatów zawsze były przyczepione ozdobne karteczki, najczęściej z motywami serca albo całujących się gołąbków a treścią podobną do wspomnianej wyżej. Karolina trzymała je wszystkie, tak zresztą, jak wspomniane listy, ale przecież właśnie się okazało, że tak naprawdę chyba nic nie będzie wystarczającym dowodem. Nagle ją tknęło i zaczęła się zastanawiać, dlaczego Piotr od razu po przyjęciu ich do pracy nie przystąpił do ofensywy. Najpewniej powodem był jakiś inny “obiekt” płci żeńskiej, którego zdobycie stało się ambicją tego agresora, być może była to nawet sama Monika. Co tłumaczyłoby, dlaczego Piotr szybko znalazł się na wyższym stanowisku mimo bardzo krótkiego stażu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 37.35