E-book
7.88
drukowana A5
37.36
Moje wszystko

Bezpłatny fragment - Moje wszystko

Z Tobą

Objętość:
113 str.
ISBN:
978-83-8431-624-5
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 37.36

(Część 1: Spotkanie w poradni)

To był upalny lipcowy dzień. Miałem kilka wizyt pod rząd, ale mimo tego dnia pełnego pacjentek i badań, miałem w sobie dziwny spokój. Tak, jakby coś wisiało w powietrzu. Dni w szpitalu mijały mi zwykle podobnie: gabinet, pacjentki, diagnozy, rozmowy, notatki. Ale dziś — dziś coś się zmieniło.

Wszedłem do swojego gabinetu chwilę przed kolejną wizytą. Zanim zamknąłem drzwi, spojrzałem przez te łączone drzwi do sąsiedniego pomieszczenia. I wtedy ją zobaczyłem. Siedziała w gabinecie obok.

Dziewczyna w szarych, wygodnych dresach i za dużej bluzce w bajkowe postacie. Wyglądała… inaczej niż wszystkie. Autentyczna. Swobodna. Miała w sobie coś — nie wiem co dokładnie — jakąś naturalność, coś ciepłego, takiego… swojskiego. I ten kontrast: dziecięca bluzka i dojrzała kobieta, która siedzi jakby trochę z boku tego całego świata.

— Poproszę dokument pani Anitko — powiedziała pielęgniarka, zachowując ten jej typowy serdeczny ton.

Spojrzałem w jej dane, przejrzałem kartę. Anita Jaworska. Mieszka we Wrocławiu od siedmiu lat. Regularne badania. Przeniosła się z Łodzi.

Nie wiem dlaczego, ale ucieszyłem się, że to nie była jej pierwsza wizyta. To znaczyło, że wracała tutaj regularnie. Że jest świadoma. Mądra. Dbająca o siebie.

Zatrzymałem się w drzwiach. Może tylko na kilka sekund, ale dla mnie czas wtedy jakby zatrzymał się. Zobaczyłem ją i pomyślałem: Jeśli jej dziś nie poznam, będę żałował.

— Może pani usiąść i przygotować się do badania. Proszę się rozebrać, pani Anitko. Lekarz już idzie — powiedziała pielęgniarka, a ja starałem się opanować to dziwne uczucie w żołądku.

— Dzień dobry — odpowiedziałem, ale już wtedy czułem, że jestem dziwnie poruszony. Zawiesiłem wzrok na niej. Niby zwykła wizyta, ale serce zaczęło bić szybciej.

Podszedłem do niej. Siedziała już na leżance, gotowa do badania. Moje dłonie były pewne, dokładne. Pracowały automatycznie, ale umysł miałem rozproszony. Czułem każde miejsce, które dotykałem, nie tylko jako lekarz, ale jako mężczyzna. Ona była wyraźnie onieśmielona. Unikała kontaktu wzrokowego. Ale ja go szukałem.

Czułem dziwną energię między nami. Chemia, której nie potrafię wyjaśnić. Coś przeskoczyło.

— Skończone badanie, pani Anito, może się pani ubrać. Dziękuję bardzo — powiedziałem spokojnie, choć serce waliło mi szybciej niż powinno.

Patrzyłem jak zakłada tę bajkową bluzkę i… było w tym coś pięknego. Bezpretensjonalnego.

Wróciłem za biurko, ale nie potrafiłem przestać się uśmiechać.

— Pani Anito, o tej wydzielinie… co w tej Łodzi mówili o niej jak ją badali?

— Że to jakieś makrofagi, czy coś takiego, panie doktorze — powiedziała. Głos miała trochę roztrzęsiony. Ale była urocza. Paplała, próbowała robić dobre wrażenie.

I robiła. Cholera, jak bardzo robiła.

— A jak się pani przeprowadzi z powrotem do Łodzi? — zapytałem. Nie wiem dlaczego. To było idiotyczne pytanie. Ale chciałem się dowiedzieć więcej. Czy zostanie tutaj?

— Nie! Nie! Panie doktorze, mnie się tu we Wrocławiu bardzo podoba! Jeżdżę na rowerze, jest dużo ścieżek, po wałach jeżdżę, po parkach. Super tutaj jest!

Uśmiechnąłem się szeroko. Była… prawdziwa. To słowo wracało do mnie ciągle.

— Tak. Ja też znam dużo fajnych miejsc we Wrocławiu.

— Z resztą na stare lata fajnie już zostać we Wrocławiu — dodała.

— Na stare lata? Ja jestem tylko trzy lata starszy od pani, a nie czuję się staro — rzuciłem z uśmiechem.

— Przepraszam panie doktorze, trochę mnie poniosło — zażartowała.

— Często tak panią ponosi? — odpaliłem z uśmiechem zapominając trochę gdzie jesteśmy.

Śmialiśmy się razem. Była rozluźniona. A ja czułem, że jeśli teraz czegoś nie zrobię, to drugi raz taka okazja może się nie zdarzyć.

Wstałem. Wziąłem kartkę i długopis. Zastanawiałem się przez sekundę. Czy to etyczne? Czy to mądre? Ale nie potrafiłem się powstrzymać. Coś mnie pchało do przodu.

— Proszę zadzwonić na ten numer — powiedziałem spokojnie, ale z nadzieją w głosie. Zaznaczyłem go w kółko. Chciałem, żeby go zauważyła.

Widziałaś, że miałem iskierki w oczach, Anito? Bo ja widziałem Twoje.

— Do zobaczenia, pani Anito. Wszystkiego dobrego! — pożegnałem ją, a kiedy zamknęły się za nią drzwi, zostałem sam z bijącym sercem i nadzieją, że to nie koniec tej historii.


(Część 2: Czekanie, nadzieja i zaproszenie)

Kiedy wyszła, przez chwilę stałem bez ruchu w pustym gabinecie, trzymając długopis, którym zapisałem numer. Moje serce waliło jak szalone. Poczułem, że się uśmiecham do siebie.

— Max, Ty idioto — powiedziałem w myślach. — Lekarz nie daje numeru pacjentce. Co Ty w ogóle robisz?

Ale nie żałowałem. Ani przez sekundę.

Nie mogłem jej przestać widzieć. Kolorowa bluzka, dresy, plecak. Tak normalna, tak swobodna… a jednak była w niej jakaś energia, która mnie porwała. Nie była wymuskana, wystrojona. Była sobą. Może właśnie dlatego zrobiła na mnie takie wrażenie?

Kiedy dotykałem jej ciała podczas badania — zachowałem oczywiście profesjonalizm — ale czułem każdy centymetr jej skóry. Nie cieleśnie, lecz jakby… duchowo. Była obecna. Autentyczna. I była piękna. Dla mnie — bardzo.

Długo nie mogłem wyrzucić jej z głowy. Mijały dni. Czasem w pracy zdawało mi się, że widzę ją w poczekalni. Zaglądałem bez sensu w dokumentację, byle tylko trafić na jej nazwisko. Ale wiedziałem — jeśli nie napisze, nie zadzwoni — trudno. Może to był impuls. Może zrobiłem głupstwo.

Minął tydzień. Potem drugi. Nic.

Zacząłem myśleć, że pewnie mnie nie zapamiętała. Albo uznała, że lekarz, który podaje pacjentce swój numer, nie zasługuje na kontakt. Może ją speszyłem. Może była w związku? Może śmiała się z tego ze swoją koleżanką. Wszystko sobie wyobrażałem.

I wtedy, po dwóch tygodniach, SMS. Krótki, prosty, a jednak serce mi się zatrzymało, kiedy przeczytałem:

„Dzień dobry Panie Doktorze. Dziękuję za wizytę dwa tygodnie temu w poradni. Jest Pan prawdziwym lekarzem z powołania. Podał mi Pan numer telefonu, dlatego mogę napisać i podziękować. Pozdrawiam serdecznie. Anita Jaworska.”

Uśmiechnąłem się jak głupi do telefonu. Czytałem to kilka razy. Miała klasę. I wrażliwość. Była delikatna.

Nie czekałem ani chwili. Wiedziałem, że jeśli teraz nie zadzwonię, to znowu się schowa. Wziąłem głęboki wdech i wybrałem numer.

— Dzień dobry! — powiedziałem wesoło, z radością w głosie — Już się martwiłem, że pani do mnie się nie odezwie. Ale cieszę się bardzo i dziękuję za te miłe słowa. W obecnych czasach to bardzo cenne. A tym bardziej napisane od pani.

Zacząłem mówić dalej, zanim w ogóle miała szansę odpowiedzieć. Chciałem jej zaproponować spotkanie.

— Czy ja mogę zaproponować pani spotkanie?

Serce waliło mi jak u nastolatka.

— No tak. Pamiętam, że pan doktor mówił, że zna dużo fajnych miejsc we Wrocławiu — odpowiedziała.

Była zaskoczona, ale wyczułem też radość.

— Chętnie zabiorę panią do Restauracji Magdalena. Może być piątek o 18.00?

— Tak. Będzie super! Pasuje mi jak najbardziej! — odpowiedziała od razu.

— Umówmy się zatem na miejscu o 18.00 w piątek.

— Okay. Cieszę się! Do zobaczenia!

— Ja jeszcze bardziej! Do zobaczenia! — zakończyłem rozmowę z sercem rozpalonym jak piec.

Odłożyłem telefon i przez dłuższą chwilę siedziałem w milczeniu, patrząc w jeden punkt. Czy to się naprawdę dzieje? Umawiam się z pacjentką. Ale… to już nie była pacjentka. To była Anita. Kobieta, która poruszyła coś we mnie od pierwszego spojrzenia.

Nazajutrz miałem wolne popołudnie. Poszedłem kupić mały bukiecik. Taki nieoficjalny, lekki. Nie chciałem, żeby myślała, że ją przytłaczam. Ale chciałem, żeby wiedziała, że to spotkanie coś znaczy.

Wiedziałem, że jeszcze chwila… i zobaczę ją znowu.


(Część 3: Randka z Anitą — Restauracja Magdalena)

Było kilka minut przed osiemnastą, kiedy szedłem na spotkanie. Serce waliło mi w piersi. Bukiet — delikatny, niezobowiązujący — trzymałem trochę niepewnie, ale z nadzieją, że wywoła uśmiech.

Miałem na sobie białą koszulę z podwiniętymi rękawami i jasne spodnie przed kolano. Z pozoru casualowo, ale elegancko. Nie chciałem wyglądać jak z pracy. Chciałem wyglądać… normalnie. A może bardziej — jak ktoś, kto przychodzi na randkę.

Zobaczyłem ją.

I zamarłem.

Była przepiękna. W jasnej dżinsowej spódniczce, czarnym topie, białej kamizelce i sandałkach na obcasie. Z włosami ułożonymi z taką dbałością, że przez sekundę zapomniałem oddychać.

Miała w sobie tyle świeżości, wdzięku i takiej… niedzisiejszej kobiecości. I jednocześnie była tą samą dziewczyną w bajkowej bluzce. I to mnie właśnie pociągało najbardziej — nie grała nikogo. Była sobą.

Uśmiechnęła się do mnie szeroko, a ja od razu poczułem spokój. Tak jakby wszystko było dokładnie na swoim miejscu.

— Dzień dobry, panie doktorze — powiedziała zadziornie, ale z ciepłem.

— Hej! — odpowiedziałem rozpromieniony. Podałem jej kwiatki. — Proszę, dla Ciebie zerwałem. Cieszę się, że przyszłaś i że napisałaś, chociaż już się bałem, że się nie odezwiesz.

Naprawdę się bałem. Ale teraz… teraz trzymałem ją chwilę za rękę. Poczułem ciepło, dreszcz, iskrę. I wszystko stało się jasne.

— Dziękuję — powiedziała, wąchając kwiatki z uśmiechem.

— Chodźmy — dodałem spokojnie, ale z przejęciem, i delikatnie położyłem dłoń na jej plecach, prowadząc do wejścia.

I wtedy… potknąłem się o jakiś pieprzony dywan.

Prawie wpadłem do środka jak idiota, zahaczając o róg, jakbym chciał zrobić ukłon do ziemi. Zatrzymałem się w pół obrotu, prawie uderzając czołem w kolumnę.

Ona patrzyła na mnie rozbawiona.

— To się nazywa wejście! — rzuciła, śmiejąc się.

— Z przytupem! — odpowiedziałem przez śmiech. No trudno, miałem nadzieję, że uzna to za urocze, a nie kompromitujące.

Zostaliśmy zaprowadzeni przez kelnera do oszklonego patio. Widok na rzekę, światła miasta, a przede wszystkim — ona po drugiej stronie stołu. Usiadła, a ja odsunąłem jej krzesło. Była wdzięczna, to czuć było w jej spojrzeniu.

Podał nam karty.

Patrzyła w menu jakby to była książka po chińsku. I to był moment, który mnie rozczulił — była naturalna, nie udawała, że zna wszystkie dania.

— Wiesz, może napijmy się czegoś mocniejszego — zaproponowałem.

— Co dla Ciebie? Co powiesz na whisky z tonikiem i limonką?

— Tak. Brzmi nieźle — odpowiedziała.

Zamówiłem drinki, wino, a kelner już dobrze wiedział, że z nami nie pójdzie szybko.

— Czy będą państwo zamawiali coś do jedzenia?

— Tak. Tylko prosimy dać nam chwilę — odparłem.

Patrzyliśmy sobie w oczy. Uśmiechała się delikatnie, nerwowo, ale uroczo.

Było coś między nami. To nie było tylko napięcie. To była chemia.

— Max? Ty nie masz problemu jak mieszasz alkohole? — zapytała po chwili.

Uśmiechnąłem się.

— Nie. Wystarczy, że teraz mam zakręcenie w głowie. Wybacz moją bezpośredniość — nachyliłem się — kiedy przyszłaś na wizytę i usiadłaś, ja wszedłem właśnie do gabinetu obok i widziałem Cię przez drzwi łączące oba pomieszczenia. Zatrzymałem się. Od razu się mi spodobałaś. Masz coś takiego w sobie co mnie przyciągnęło. Taką energię. Pomyślałem: teraz albo nigdy. Nie daj jej odejść.

Nie chciałem bawić się w gierki. Powiedziałem prawdę. Jej oczy zrobiły się większe. Czułem, że ją to poruszyło.

— Ja nie wiedziałam co się działo. Dopiero jak wyszłam, to do mnie dotarło, że dałeś mi swój numer telefonu.

— Dlaczego tak długo się nie odzywałaś?

Spojrzała na mnie trochę niepewnie.

— Myślałam, że nie będziesz mnie pamiętać…

— Żartujesz…?

Chciałem dodać coś więcej, ale przerwał nam kelner, przynosząc sałatkę z krewetkami i ricottę. Złożyliśmy zamówienie praktycznie na ślepo, ale i tak nic nie smakowało lepiej niż jej obecność.

— Max, moje związki to były katastrofy — powiedziała szczerze — chyba wybierałam niewłaściwe osoby. Teraz chcę, żeby było tak jak powinno być. Boję się, ale chcę zobaczyć co będzie. Bo… też mi zawróciłeś w głowie.

Poczułem ciepło w sercu. Chciałem ją pocałować, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze chwilę.

— Wiesz, ja też miałem pecha do związków — zacząłem, poważniejąc — Jestem po rozwodzie, chcę żebyś od razu to wiedziała…

Opowiedziałem jej swoją historię. Bez lukru, bez upiększania. Chciałem być szczery.

Słuchała uważnie, z empatią. Nie przerywała.

Potem zaczęła opowiadać o sobie. O swojej pracy na produkcji, o czepkach i białych fartuchach, o maszynach…

— A widzisz, jakie nasze prace są podobne? — powiedziałem, śmiejąc się.

Opowiedziałem jej anegdotkę o pacjentce z mężem, który siedział przy badaniu jak cerber. Śmialiśmy się jak dzieci.

I tak — nie wiem kiedy — przyszła noc.

Zaproponowałem spacer nad Odrę. Szliśmy blisko siebie. Delikatnie wziąłem ją za rękę. Poczułem prąd przechodzący przez całe ciało.

Zatrzymaliśmy się. Spojrzałem jej głęboko w oczy.

— Pewnie Ci zimno?

— Nie, nie czuję — odpowiedziała cicho.

Patrzyłem na nią i… wiedziałem, że to właśnie ta chwila.

Ona złapała mnie za szlufki i pociągnęła do siebie.

Pocałowałem ją. Mocno. Głęboko. Prawdziwie. Świat zniknął. Nie było ludzi, miasta, rzeki. Tylko nasze usta. Nasze ciała. Nasze oddechy.

Trzymałem ją za twarz, a ona mnie za ramiona. Czułem, że drży. Ja też. Ale to było to. To było prawdziwe.

— Jesteś niesamowita. Cudownie mi z Tobą. Zakręciłaś moim światem — powiedziałem jej z całym sercem.

— Max, ja czuję to samo. I… całujesz niesamowicie. Uczą tego na medycynie?

Śmiałem się. Była niesamowita.

Wracaliśmy taksówką. Trzymałem ją objętą. Oddychałem szybko. Serce mi waliło.

— Jesteś zmęczony? — zapytała.

— Nie — odpowiedziałem i dodałem: — Wiesz, że mózg, żeby się zakochać, potrzebuje tylko niecałej sekundy?

Spojrzała na mnie z uśmiechem.

— Pewnie dlatego, że serce mu podpowiada szybko i mózg już wie, tak jak serce, że to ta osoba.

Zaniemówiłem. Trafiła w sedno.

— Dziękuję za spotkanie! I do jutra! Zadzwonię rano — powiedziałem pod jej blokiem, nie chcąc jeszcze kończyć wieczoru.

Złapałem ją za rękę, kiedy wysiadała.

— Jesteś wyjątkowa. Cieszę się, że Cię spotkałem.

— Dobranoc. Dzięki! Było super, ja też się cieszę!

Odjechałem.

I przez całą drogę się uśmiechałem.


(Część 4: Porwanie pod gwiazdami)

Obudziłem się po nocy, której długo nie zapomnę. Jeszcze czułem na ustach smak jej pocałunków. Czułem pod palcami gładkość jej skóry, ciepło jej dłoni. I chociaż obiecałem, że zadzwonię rano, życie — jak to często bywa — miało inne plany. O 5:30 zadzwonili ze szpitala. Pilna sprawa. Nowa pacjentka, podejrzenie nowotworu, pełna diagnostyka.

Nie miałem nawet kiedy usiąść. Wszystko działo się w biegu. Wiedziałem, że nie powinienem zostawiać Anity bez wiadomości, ale każda sekunda była wypełniona działaniem. Próbowałem w myślach ułożyć treść wiadomości — ale nie chciałem jej obudzić. Myślałem: napiszę, jak tylko zrobi się luźniej.

Dopiero po dziesiątej miałem chwilę. Sięgnąłem po telefon i wiedziałem, że jeśli nie zareaguję teraz, wszystko się popsuje.

Zadzwoniłem. Bałem się, że nie odbierze.

— Halo? — usłyszałem jej głos.

— Hej… Przepraszam Cię… — zacząłem. Głos miałem zmęczony, ale mówiłem szczerze. — Wyciągnęli mnie z domu o 5:30. Było pilne. Dopiero teraz się uspokoiło. Przepraszam, że nie napisałem. Mogłem to zrobić rano. Ale nie wiedziałem, czy Cię nie obudzę, czy Twój telefon nie był wyciszony…

— Wyciszony… A nawet jakbyś mnie obudził, to byłaby to miła pobudka — odpowiedziała. W jej głosie było trochę smutku. I zawodu.

— Jestem durniem, naprawdę. Dasz się porwać dziś wieczorem? O 20:00? — zapytałem z nadzieją.

— No nie wiem… — zawahała się.

— Proszę… Wybacz. Głupio mi.

— No dobrze. Ale będę musiała Ci jakąś karę wymyślić — powiedziała w końcu z uśmiechem w głosie.

Uff. Ulga. To spotkanie musiało być wyjątkowe. Chciałem, żeby było inne niż kolacja w restauracji. Coś bardziej… intymnego. Naszego. Wysłałem jej wiadomość:

Anita, nie jedz wieczorem. Ja Cię porywam, ale nie do restauracji. To będzie niespodzianka :):*

Zabrałem się za przygotowania. Sushi, Wino bezalkoholowe — bym mógł prowadzić. Koce, poduszki, kieliszki. Pakowałem wszystko z emocjami w sercu. Czułem, że to będzie wieczór, który zapamiętamy na zawsze.

Czekałem na nią punktualnie. Kiedy zeszła, zobaczyłem ją w tej dżinsowej sukience i zaparło mi dech. Znowu. Za każdym razem. W ręce trzymałem czerwoną różę z różową wstążką w groszki.

— Hej! — przywitałem się radośnie i pocałowałem ją w policzek.

— Proszę, to dla Ciebie — podałem jej kwiat.

— Piękna — powiedziała. — Ty też wyglądasz sexy.

Zbliżyłem się.

— Tęskniłem — powiedziałem cicho.

Chwyciłem ją za rękę i powiedziałem z uśmiechem:

— Chodź, porywam Cię.

Kiedy zobaczyła samochód, była pod wrażeniem.

— Łał! Max! To statek kosmiczny? — śmiała się. — A jakie tu masz basy!

Jej entuzjazm był zaraźliwy. Ruszyliśmy. Jechałem za miasto. Muzyka grała, a ona nuciła i śpiewała razem ze mną. Była w swoim żywiole. Beztroska, prawdziwa, wolna. Czułem, że przy niej ja też jestem… sobą.

— Jesteśmy — powiedziałem, zatrzymując auto na uboczu, w miejscu gdzie niebo zdawało się być bliżej niż zwykle.

Rozłożyłem koce, sushi, wino, kieliszki. Jej mina, kiedy to zobaczyła… bezcenna.

— Niesamowite — szepnęła. Pomogłem jej wejść na maskę auta i usiedliśmy razem.

— Cholera, ale ze mnie idiota — powiedziałem nagle — Nawet nie zapytałem Cię, czy lubisz sushi!

— Uwielbiam! — zaśmiała się.

Jedliśmy, piliśmy, rozmawialiśmy. Patrzyliśmy w gwiazdy. Trzymałem ją w ramionach. Oddychała szybko. Czułem jej ciało, jej ciepło.

Spojrzałem jej w oczy.

Ująłem jej twarz i pocałowałem. Mocno. Namiętnie. Z pasją, jakiej jeszcze nie znałem. Odpowiedziała mi tym samym. Rozpinałem jej sukienkę, a ona zdzierała ze mnie koszulkę. W mroku, na masce samochodu, między niebem a trawą, złączeni, kochaliśmy się. Z siłą, jakiej nie znałem. Z czułością, jakiej nie pamiętałem.

Była moją galaktyką. Moim epicentrum.

A potem… ona… oddała mi wszystko. Patrzyliśmy sobie w oczy, aż niebo zniknęło i została tylko ona i ja.

Zbieraliśmy rzeczy, śmiejąc się jak dzieci. Jej tekst o grzybobraniu rozwalił mnie totalnie. Śmiałem się, aż bolał mnie brzuch.

— Max… słuchaj… emocje jak na grzybobraniu! — rzuciła.

— Mam przez Ciebie głupawkę — parsknąłem.

Potem spoważniała.

— Jasna dupa! Jak my teraz wrócimy? Piliśmy przecież!

— Miśka… — powiedziałem spokojnie. — To było wino bezalkoholowe. Nie czułaś?

— Nie… ale jak Ty do mnie ładnie powiedziałeś — szepnęła i pocałowała mnie.

W drodze powrotnej milczeliśmy, ale serca mówiły głośno.

— Cudownie mi było i jest z Tobą, wiesz? — powiedziałem. — Jesteś niesamowita. Tylko teraz się zastanawiam, czy ktoś przejeżdżał tamtędy…

Roześmialiśmy się.

— Przecież wiedziałem, że nie będę mógł Ci się oprzeć — wyznałem.

— Ale przyjdziesz jutro do mnie na kolację? — zapytałem z nadzieją.

— Jutro mam nocki — odpowiedziała smutno. — I chcę odwiedzić rodziców, dawno u nich nie byłam.

Westchnąłem.

— Jasne… idź do rodziców. Zobaczymy się w weekend.

— To będzie bardzo długi tydzień — powiedziałem.

Pod jej blokiem powiedziałem ostatnie, najważniejsze słowa:

— Miśka… ja będę czekał na Ciebie. Nie znikam. Odnalazłem Cię i nie mam zamiaru uciekać.

Pocałowałem ją. Długo. Czułem, że drżymy oboje. Trzymałem ją za twarz, a ona trzymała mnie za nogę i przedramię.

— Za późno — rzuciła z uśmiechem, kiedy życzyłem jej „leć!”. — Bo polecieć, to ja już z Tobą poleciałam.

Odjeżdżałem. A w lusterku widziałem ją, jak stoi z tą różą. I wiedziałem jedno: jeszcze wiele wspólnych zachodów słońca przed nami.


(Część 5: Pragnienie i prawda)

Tydzień, który nadszedł, był długi. Czułem to w każdej godzinie pracy, każdym pustym poranku bez wiadomości od niej. Czekałem, by znowu ją zobaczyć. Tęskniłem za jej spojrzeniem, za głosem, dotykiem. Czekałem jak dzieciak, który pierwszy raz zakochał się naprawdę.

W niedzielę napisała, że odwiedza rodziców. Odpisałem jej krótką wiadomość:

Spotkałem wyjątkową kobietę. Nie ma drugiej takiej na całym świecie. Tęsknię!:* Zadzwoń jak wrócisz od rodziców.

Nie musiałem długo czekać — zadzwoniła. Odbierając telefon, serce mi przyspieszyło.

— Hej! — powitałem ją pogodnie. — Jak było u rodziców?

— Fajnie, rodzice są super. Mama robi pyszne kotlety schabowe. Nażarłam się — zaśmiała się.

— To będziesz teraz dobrze spać — rzuciłem ze śmiechem.

— A Ty Misiek, co robisz? — zapytała radośnie.

— Pracuję cały dzień. Robimy badania ze Szwajcarami z Uniwersytetu w Genewie — o szybszym wykrywaniu i leczeniu raka trzustki.

— O rany Max, nieźle! Będę mogła je zobaczyć?

— Oczywiście! Pokażę Ci je jak będziesz u mnie — odparłem z radością.

— Wiesz, to jest bardzo sexy… — powiedziała — Twoja pasja do medycyny.

— Kręci Cię to? — zażartowałem.

— Tak. Bardzo.

Zaniemówiłem. Nikt nigdy mi tak nie powiedział. Potem dodała, że moja empatia starczyłaby na dwudziestu lekarzy, że jest ze mnie dumna. Powiedziałem tylko jedno:

— Dziękuję… bo Ty jesteś zupełnie wyjątkowa.

— I musisz już iść się położyć — dodałem — napisz tylko wieczorem, jak dojedziesz do pracy.

— Dobranoc Max, buziaki!

Jej koleżanki z pracy, pisała mi, żartowały, że się zakochała. I miały rację. Między nami z każdym dniem było coraz więcej czułości. Pisaliśmy do siebie codziennie — o pracy, o pogodzie, o tym, że tęsknimy. Prosiłem ją, żeby zakładała ciepłe rzeczy. Ona pisała, że dotarła do pracy. Codzienne rytuały.

W końcu nastał piątek. Miałem wolny wieczór i wiedziałem, że chcę go spędzić tylko z nią.

— Hej! Czekałem! Ale nareszcie mamy piątek! — powiedziałem, dzwoniąc do niej.

— W końcu! — odpowiedziała z radością.

— Jesteś wolna wieczorem o 19:00? Przyjdę po Ciebie.

— Jasne! Ale jak to przyjdziesz? Na pieszo?

— Tak. Mieszkam blisko. Z resztą zobaczysz.

Byłem punktualnie. Gdy się nieco spóźniałem, zobaczyłem ją wychodzącą z klatki. Podszedłem od tyłu, złapałem za rękę i obróciłem ku sobie. Zanim zdążyła coś powiedzieć, zatopiłem usta w jej ustach. Namiętnie. Mocno. I wtedy otworzyliśmy oczy jednocześnie. Zobaczyłem w jej oczach wszystko. Kosmos. Pragnienie. Siebie.

— Hej… — szepnęła.

— Podglądałaś — uśmiechnąłem się, trzymając jej dłonie na biodrach.

— Ty też!

— Cudowny widok. Szkoda, że nie możesz widzieć swoich oczu kiedy mnie całujesz — powiedziałem i chwyciłem ją za rękę. — Chodźmy!

Szliśmy szybko, za ręce. Ona na obcasach, ja w trampkach.

— Misiek, gdzie Ty mieszkasz? — zapytała zdyszana.

— Bo my tak lecimy, jakby nam mieli zamknąć jakiś sklep z super promocją na majtki za dwa złote — dodała.

Wybuchnąłem śmiechem. Tak autentycznie, że aż musiałem się zatrzymać.

— Masz niesamowite powiedzonka! — powiedziałem, śmiejąc się do łez.

Chwyciłem ją na barana i tak doniosłem aż pod drzwi mojego apartamentowca. Wpuściłem ją do środka. Patrzyła jak w muzeum. Pokazałem jej widok z 42. piętra. Była zachwycona.

Potem były drinki, zapiekanka, śmiech i rozmowy. Wreszcie kąpiel w wannie z jacuzzi. Truskawki, czekoladki, szampan. I jej wzruszenie.

— Za nas. I za łzy tylko ze szczęścia — powiedziałem.

W wannie kochaliśmy się powoli, czule, głęboko. Prosiłem ją, by założyła mi prezerwatywę. Było w tym coś niezwykle intymnego. Zjednoczyliśmy się całkowicie.

Potem była sypialnia, pocałunki w półmroku i kolejne uniesienie. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, sprzątaliśmy razem rozlaną wodę z jacuzzi.

A potem… wszystko się popsuło.

Zapytała, kto sprząta mieszkanie. Powiedziałem żartem o serwisie, że jest tu wszystko, że mogą nawet zrobić ci loda — i o tym, że kiedyś, będąc samotnym, zamawiałem kobiety. Nie chciałem kłamać. Chciałem być szczery.

A ona… uciekła. Wybiegła boso na ulicę. Gdy ją dogoniłem, krzyczała. Płakała. Ja też płakałem. Założyłem jej buty klęcząc na ulicy.

Wróciliśmy. Usiadła na kanapie. Powiedziałem wszystko, co czułem. Jak od pierwszej chwili coś mnie do niej przyciągało. Jak zakochałem się już wtedy, gdy ją badałem. Jak nie mogę przestać o niej myśleć.

— Anita, ja… Cię kocham. Proszę, nie odchodź — powiedziałem.

A ona… zmiękła. Zobaczyłem łzy, uśmiech. Przeprosiła. Wyjaśniła, że się przestraszyła tego uczucia. Że nie znała czegoś tak silnego.

— Max… ja też Ciebie kocham! I ufam Ci. Na maxa! — powiedziała.

Ścisnąłem ją w ramionach. Byliśmy znowu jednością. Energia naszych ciał i dusz połączyła się.

W nocy, gdy chrapałem, obudziła mnie. Zamiast złości — był śmiech, całusy i kolejna wspólna rozkosz. Tak bardzo się kochaliśmy.

Zasnęliśmy przytuleni. Spełnieni. Kochani. W sobie.

I wiedziałem, że teraz… już wszystko będzie inaczej.


(Część 6: Zatrzymane kadry szczęścia)

Obudziłem się wcześnie. Nie mogłem spać, więc postanowiłem przygotować śniadanie. Włączyłem ulubioną składankę disco — wiedziałem, że jej też poprawia humor. Byłem w świetnym nastroju. Tańczyłem, krojąc pomidora i szykując tortille, gdy nagle usłyszałem za sobą znajomy śmiech.

— Hej! — zawołałem, widząc ją w progu, tańczącą i uśmiechniętą.

— Hej! — odpowiedziała i podeszła do mnie, całując mnie w usta.

Zwinąłem plasterek sera i podałem jej:

— Chcesz? Zanim skończę śniadanie? A nie! — przypomniałem sobie nagle — Musisz najpierw wziąć tabletkę.

Ściszyłem muzykę, sięgnąłem do białego regału i podałem jej opakowanie.

— Proszę. Chodź, popijesz. — Dałem jej szklankę wody i gdy połknęła tabletkę, schowałem opakowanie do szafki.

— Tu będą. — Upewniłem się, że patrzy, gdzie je chowam.

— Miśku… o wszystkim pomyślałeś — powiedziała wzruszona.

— To nie wszystko — uśmiechnąłem się, krojąc pomidora. — Mam dla Ciebie nawet majtki! Tamte wrzucę do prania — Halinka upierze z moimi.

Zrobiłem tortille i zaniosłem wszystko do stołu. Odsunąłem jej krzesło:

— Zapraszam!

Usiadła, a ja poszedłem po kawę.

— Z mlekiem, tak jak lubisz. Trafiłem?

— Zawsze trafiasz — powiedziała cicho, z tym spojrzeniem, które znałem już na pamięć.

— Cieszę się — odparłem, patrząc jej w oczy.

Jedliśmy śniadanie w ciszy, którą wypełniało nasze porozumienie. Pytając o godzinę mojej pracy, potwierdziłem:

— O 10:30 muszę wyjść. Na 11:00 do kliniki, ale dziś krócej. O 16:00 wrócę. Chcesz zobaczyć badania?

— Jasne! Ciekawa jestem!

Kiedy skończyliśmy, powiedziałem:

— Ja zmywam. Ty się umyj spokojnie. Mi to zajmie z goleniem piętnaście minut. Ale już się kąpałem.

— Rany, to kiedy Ty wstałeś?! Spałeś w ogóle?

— Oj spałem, spałem… — odpowiedziałem z uśmiechem i zabrałem się do zmywania.

Gdy ona była w łazience, pościeliłem łóżko i usiadłem do biurka. Założyłem szary t-shirt i dresy. Pracowałem przy badaniach. Gdy wróciła, spojrzałem na nie. Stała w ręczniku. Usiadła mi na kolanach.

— To te badania? — zapytała.

— Tak. Tu są dane z ostatnich lat… — tłumaczyłem, a ona przytulała się do mnie.

— Max! To są wielkie rzeczy! Jestem taka dumna!

— Wiem… Widzę to w Twoich oczach — uśmiechnąłem się szczęśliwy.

Zawiozłem ją do domu, choć mogła zostać. Zostawiłem jej zapasowe klucze, kartę do windy i… kartę do mojego konta. Nie chciała jej, ale powiedziałem:

— Jak będzie trzeba na taksówkę albo coś innego, po prostu korzystaj.

Wieczorem, kiedy zadzwoniła spod budynku, śmiałem się, słysząc jej głos:

— Max, zostawiłam kartę i klucze w tej małej torebce…

— Anita, gdzie jesteś?

— Pod termosem — rzuciła.

— Miśka, pod jakim termosem?! — zapytałem zdezorientowany.

— No pod wieżowcem. Czy on Ci nie przypomina termosu? Albo wiesz… — urwała.

— Już jadę po Ciebie — śmiałem się, zjeżdżając na dół.

Kiedy się zobaczyliśmy, rzuciłem się jej w ramiona:

— Jesteś wreszcie!

Całowaliśmy się w windzie, w korytarzu, przy drzwiach. W mieszkaniu upadła jej torba, rozbieraliśmy się w biegu. Kochaliśmy się na kanapie — namiętnie, intensywnie, szybko. Kiedy opadła na mnie, wyszeptałem:

— Jesteś piękna… i cudowna.

— Napalona byłam jak piec — odparła.

— Jak cała huta raczej! — parsknąłem śmiechem.

Telefon przerwał nam moment — Bartek z Anką mieli wpaść z sushi i winem.

Przygotowałem stół, talerze, świeczki. Gdy ją zobaczyłem w sukience, aż serwetki wypadły mi z rąk:

— Jesteś zjawiskowa…

Potem wszystko potoczyło się szybko. Spotkanie, toast, śmiechy, rozmowy. Widziałem, że Bartek i Anka ją polubili. Ona — ich też. Bartek śmiał się, że kazałem jej się rozebrać na pierwszym spotkaniu, że byłbym nadal na portalu "jestemwiernyalezboczony.pl”, gdyby nie napisała.

A ja… tylko patrzyłem na nią i myślałem:

To wszystko naprawdę się dzieje. To ona.


(Część 7: Cała Ona)

Obudziłem się przeciągając się leniwie, a ona, budząc się obok mnie, naśladowała moje odgłosy i powiedziała z uśmiechem:

— Cześć niedźwiedziu — po czym dała mi długiego buziaka. Zaśmiałem się i zakryłem głowę kołdrą.

— Wracam do jaskini — mruknąłem spod niej.

Chwilę później ściągałem z niej koronkowe majtki, które dla niej wcześniej wybrałem. Miała ich u mnie całą kolekcję. Pieściłem ją powoli, z czułością, całując jej brzuch i uda. Lizałem ją językiem, zmieniając rytm i nacisk. Gdy zasysałem jej łechtaczkę, a potem znów lizałem i kręciłem językiem kółka, jęknęła przeciągle i krzyknęła moje imię.

Jej palce wplatały się w moje włosy. Całowałem jej brzuch, potem piersi, szyję. Dotykałem jej twarzy, przeczesywałem jej włosy, patrzyłem na nią, szczęśliwy, że mogę jej to dać.

— Max, ja pierdzielę, masz zdolności językowe! — powiedziała przez śmiech.

— Podobało Ci się? — zapytałem z uśmiechem.

— Bardzo! Było cudownie!

Zawołała mnie do łazienki. Gdy wszedłem, śmiała się:

— Wyglądamy jak szaleni chemicy!

Śmiałem się razem z nią, poprawiając jej włosy. Trzymaliśmy swoje twarze w dłoniach, patrzyliśmy sobie w oczy. Cisza między nami była intymna i głęboka.

Telefon zadzwonił w sypialni. Odszedłem odebrać — mówiłem po niemiecku z kolegą z Genewy. Gdy wróciłem, była już gotowa. Pracowałem chwilę przy komputerze, a ona podeszła do mnie w ręczniku, stanęła blisko. Jej noga znalazła się między moimi, zaczęła się lekko ocierać.

— Max — wyszeptała mi do ucha — podniecasz mnie.

Objąłem ją, ściągnąłem ręcznik. Całowałem jej piersi, rozebrałem się w pośpiechu. Z pomocą założyła mi prezerwatywę. Położyłem ją na łóżku i wszedłem w nią, powoli, potem szybciej. Rytmicznie. Mocno. Była cała moja, a ja jej. Doszliśmy razem. Leżeliśmy potem objęci. Gładziłem jej włosy.

— Kocham Cię — powiedziałem patrząc jej w oczy.

— Max… Ja też. Od początku — uśmiechnęła się i pocałowała mnie. Miałem łzy szczęścia w oczach. Przewróciłem ją i znów się kochaliśmy.

Zamówiłem jedzenie. Burgery. Jedliśmy w łóżku. Śmialiśmy się.

— Dupa mi urośnie — zażartowała.

— Spalimy! — powiedziałem i mrugnąłem.

Pojechaliśmy nad Odrę. Spacerowaliśmy, śmialiśmy się, rozmawialiśmy. Potrzeba bliskości była silna. Nagle, w bocznej uliczce, szepnąłem jej do ucha:

— Chcę się z Tobą kochać. Teraz.

Zrozumiała bez słów. Weszliśmy we wnękę za drzewem. Uniosłem jej sukienkę, zsunąłem majtki. Rozerwałem prezerwatywę, weszliśmy w siebie namiętnie, dziko, przy murze. Jęki tłumiły nasze usta. Doszliśmy razem. Później opatrzyłem jej plecy w aucie — zdarłem je o mur. Aż mnie samego, to zabolało kiedy, to zobaczyłem. Chociaż ona mówiła, że nic nie czuje.

— Kochanie — powiedziałem bezwiednie.

— Kochanie… — powtórzyła z uśmiechem.

Pojechaliśmy do Galerii. Poprosiłem, żeby chwilę poczekała. Wbiegłem do sklepu, kupiłem nową sukienkę — jej poprzednia się podarła. Była szczęśliwa.

— Jest piękna! — mówiła wzruszona.

Zaprosiłem ją na kolację. Przebrała się w aucie. Wyglądała obłędnie. Gdy zapytała:

— Może być?

Nie mogłem wydusić słowa. Była najpiękniejsza. Zniewalająca.

Usiedliśmy w klimatycznym ogródku na starówce. Lampki, poduszki, pierogi i piwo. Rozmawialiśmy o gotowaniu, o znajomych, o życiu. Byliśmy jednością. Gdy przypomniałem sobie, że przecież prowadzę, oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

— Tramwaj! — zarządziła.

— To przez Ciebie — drażniłem się.

— Ja jestem niewinna! — udawała urażoną.

­

W toalecie zamówiłem taksówkę. Odprowadziłem ją pod sam blok. W aucie trzymałem ją za kolano. Nie chciałem się z nią rozstawać.

— Dzięki mój wariacie za cudowny weekend — szepnęła.

— Kocham Cię — wyszeptałem jej do ucha.

Wróciłem do domu, a telefon zabrzęczał:

„Dobranoc, całuję:*”

Uśmiechnąłem się. Wiedziałem — Ona już jest częścią mnie.


(Część 8: Wśród zwyczajności — szczęście)

Obudziłem się wcześnie rano, jeszcze przed świtem. Telefon zadrżał na szafce. Spojrzałem zaspanym wzrokiem — miałem wiadomość od Niej. Rząd czerwonych serduszek. Uśmiechnąłem się szeroko i od razu poczułem ten znajomy ciepły dreszcz. Byłem wzruszony, że mój krótki wiersz trafił prosto do Jej serca. Ona… rozumiała mnie najlepiej.

Przed oczami miałem Ją — jak krząta się w kuchni, szykując obiad, a potem uśmiecha się czytając moją wiadomość. „Nie szykuj nic na wieczór” — napisałem, bo chciałem zaskoczyć ją kolacją. I zrobiła to znowu. Jej odpowiedź rozbroiła mnie całkowicie: „Mógłbyś przyjść bez niczego, ale mogłoby być Ci trochę zimno wieczorem :)”

Nie mogłem się powstrzymać. Wysłałem jej zdjęcie — naga prawda o mnie, tylko ja i bagietka. Śmiałem się do siebie wyobrażając Jej reakcję. Wiedziałem, że ją rozbawię. I wiedziałem też, że podoba jej się ta moja szalona część.

Po pracy ruszyłem z torbą w ręce i sercem bijącym jak szalone. Czekałem na Nią pod klatką. W końcu nadchodziła. Jej energia uderzyła mnie z daleka, a gdy wpadła w moje ramiona i nasze usta się spotkały — świat przestał istnieć. Wszystko we mnie śpiewało. Byliśmy tylko my.

Kiedy weszliśmy do Jej mieszkania, od razu poczułem się jak u siebie. Śmiałem się, szykowałem kolację, włączyłem muzykę, tańczyliśmy. Była swobodna, piękna, czuła. Wszystko, co robiła — nawet najprostsze rzeczy — miały dla mnie sens i znaczenie. Jej mieszkanie było przytulne, ciepłe, pełne Jej. I poczułem, że chcę tu być. Codziennie.

Wieczór minął nam w śmiechu, dotyku, winie, sałatce i tańcu. Gdy zasugerowała, że może nie pomieścimy się w łóżku i się nie wyśpię, zażartowałem, że najwyżej zaszyję komuś nożyczki w brzuchu. Kochaliśmy się tak, jakbyśmy byli tylko my na świecie. Każdy Jej jęk, każdy mój ruch — były nasze. Byliśmy jednością.

Przyniosłem swoje rzeczy, różę w zębach i poczułem, że robię coś ważnego. Że zamieszkuję nie tylko u Niej — ale i w Jej życiu. W Jej świecie. Gdy rozmawialiśmy rano, śniadanie było jak z filmu. Jej historia, to mieszkanie, Jej tata, Jej remont — chłonąłem to wszystko, jakby było już częścią mnie. Bo było.

Powiedziałem jej, że chcę poznać Jej rodziców. I Jej przyjaciółkę. Chciałem wchodzić w Jej życie coraz głębiej. W całości. Bez lęku.

A wieczorem… znów byliśmy razem. Ciała mówiły wszystko. Nie musieliśmy używać słów. Nasze westchnienia, rytm, spojrzenia — to była nasza mowa. Intymność, której nie da się udawać. Kiedy pieściliśmy się przy komodzie, kiedy kochaliśmy się jakbyśmy robili to po raz pierwszy, ale z duszą, która znała się od zawsze — wiedziałem jedno:

Ja nie tylko ją kochałem.

Ja byłem w niej.

I chciałem być już zawsze.

Kiedy zasypialiśmy razem — wtuleni, wyczerpani, szczęśliwi — moje ostatnie myśli nie dotyczyły pracy, szpitala, świata. Dotyczyły Jej. Że jest. Że jesteśmy. I że to wszystko naprawdę się dzieje.

A rano, kiedy pakowałem się do Torunia, patrzyłem na Nią jeszcze długo. W Jej oczach było wszystko, czego szukałem.

Nie chciałem wyjeżdżać. Ale wiedziałem, że Ona na mnie czeka.

I że wrócę.

Do Niej.

Na zawsze.


(Część 9: Odległość nie istnieje)

Wyjechałem od Niej w środę rano i już po kilku minutach czułem się tak, jakby brakowało mi powietrza. Pożegnanie było ciepłe, piękne, ale kiedy zamknęły się za mną drzwi, w mieszkaniu zapanowała cisza, a we mnie pustka. Wsiadłem do samochodu, odpaliłem silnik, ale jeszcze przez chwilę siedziałem w miejscu, trzymając klucze i patrząc przed siebie.

— Do piątku — powiedziałem sam do siebie, czując, jak ściska mnie w gardle.

W pracy funkcjonowałem jak maszyna. Trzy operacje, jedna naprawdę ciężka. Przez chwilę wydawało się, że nie damy rady, ale ostatecznie się udało. Mimo napięcia i koncentracji, myślami wciąż byłem przy Niej. Zastanawiałem się, czy zjadła, jak Jej minął dzień, czy już tęskni. Sam tęskniłem tak bardzo, że fizycznie mnie bolało.

Po pracy ruszyłem do Torunia, gdzie miałem spotkanie z Łukaszem. Przeglądaliśmy dokumentację, analizowaliśmy dane. Wszystko szło sprawnie, ale moje myśli były gdzie indziej. Co chwila zerkałem na telefon. Pisałem do Niej, kiedy wstałem, pisałem, gdy dojechałem, kiedy jadłem, kiedy szedłem spać. Wysyłałem buziaki, meldowałem się Jej z każdego etapu.

W piątek wróciłem wcześniej do Wrocławia. Użyłem kluczy, które od Niej dostałem. Wiedziałem, że Ona kończy pracę i zaraz będzie. Miałem jeszcze chwilę, żeby się przygotować. Zostawiłem torbę w kącie, wyjąłem z niej pierniczki — koniki — które kupiłem specjalnie dla Niej. Ustawiłem je przy świeczkach na blacie. Obok, w wazonie, czerwone róże. Włączyłem muzykę. Cicho, nastrojowo — jazz. Zapaliłem jedną, stojącą lampę przy sofie. Wszystko gotowe.

Byłem w łazience, kiedy usłyszałem, że weszła. Zawołała moje imię? Nie, chyba nie — po prostu była cicho. Wyszedłem i zobaczyłem Ją, jak zdejmuje buty, ogląda pierniczki i uśmiecha się pod nosem.

Objąłem Ją w pasie, a Ona złapała mnie za szyję i ramię. Patrzyła na mnie tym wzrokiem, który zawsze mnie rozbrajał — pełnym szczęścia i pożądania. Pocałowałem Ją, głęboko i gorąco. Poczułem, jak przyspiesza Jej oddech. Ścisnęło mnie w środku. Tęskniłem jak cholera.

Zaczęliśmy tańczyć przy tej muzyce. Cicho śpiewałem do Niej, do Jej ucha, a Ona wtulała się we mnie. W końcu usiadła, a ja zabrałem się do kuchni. Wyjąłem talerze, nałożyłem jedzenie z patelni.

— Mmm… Sam zrobiłeś? — zapytała z uśmiechem. — Nie — przeciągnąłem zadowolony — ale sam nasypałem z torebki — dodałem dumnie.

— Na pewno pyszne, dawaj Misiek!

Podałem talerze. Postawiłem kieliszki i wino.

— Proszę, smacznego Kochanie — pocałowałem Ją w czoło.

— Dzięki mój Ty Czadowy menie!

— Czadowy menie… — powtórzyłem po Niej z dumą. Brzmiało pięknie. Usiadłem. Wznieśliśmy toast:

— Za nas — powiedziałem, zbliżając kieliszek. — Za nas! — odpowiedziała.

Jedliśmy kurczaka z ryżem i warzywami. Patrzyłem w Jej oczy, błyszczące, ciepłe. Czułem, że to właśnie jest moje miejsce — tutaj, z Nią.

Po kolacji podałem Jej pierniczki. — Mówiłaś coś o kuniach, tak…? To proszę, częstuj się. Jest ich nawet więcej jak jeden — zaśmiałem się.

Lizała tego pierniczka tak… powoli. Patrzyła na mnie i robiła to z rozmysłem. Zaczęła oblizywać palec, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco. Kiedy wsunęła stopę między moje nogi i zaczęła masować krocze, oddech mi przyspieszył. Złapałem Ją za kostkę i nie mogłem dłużej wytrzymać.

Wstałem, trzymając Jej nogę. Ściągnąłem z Niej spodnie, potem koszulkę. Pieściłem, całowałem. Ona rozpinała moją koszulę, całowała klatkę, boki. Czułem, że jesteśmy rozpaleni do granic. Zmagając się z paskiem, syknęła:

— Cholera Max, co za…

Pomogłem. Spodnie, bokserki — wszystko poszło szybko. W zębach trzymałem opakowanie z prezerwatywą. Zdjęła mi koszulę. Zsunąłem Jej stanik, majtki. Całowaliśmy się. Prowadziłem Ją do drzwi łazienki. Kiedy złapała mojego członka i zaczęła go masować, zadrżałem. Patrzyliśmy sobie w oczy. Ona nakierowała mnie do środka siebie. Nie było już powrotu. Opakowanie spadło na podłogę. Wszedłem w Nią. Bez bariery. Skóra do skóry. Ruchy coraz mocniejsze, coraz głębsze.

Splecione dłonie. Uderzenia bioder. Jej jęki. Moje oddechy. Przed orgazmem wyszedłem i zacząłem ocierać się o Jej łechtaczkę. Czułem, że jest blisko. Poruszałem się zygzakiem i poczułem, jak wszystko w Niej eksploduje. Krzyknęła. Ja też doszedłem. Spłynęliśmy razem. Trzymałem Ją. Całowałem. Oddychaliśmy szybko.

— Max, jesteś niesamowity — szepnęła, a ja nie mogłem oderwać wzroku od Jej rozpalonej twarzy.

— Chodź Ty moja cudowna. Pójdziemy się myć — powiedziałem cicho.

Pod prysznicem wygłupialiśmy się jak dzieci. Piana była wszędzie. Śmiech odbijał się echem.

W łóżku leżeliśmy spleceni. Opowiadałem o badaniach, o spotkaniu z Łukaszem. Ona mówiła o swojej pracy, o maszynach, lekach. Zapytała o rodziców.

— Mama Cię pozdrawia i wysyła buziaczki — zaintonowałem głosem mamy.

— Nie znam jej, ale chyba jest fajna.

— Niedługo poznasz — zapewniłem Ją.

— Oho! Nastał czas na poznawanie rodziców — powiedziała z lekkim stresem.

— Damy radę. Twoi są w porządku, moi też. Będzie git — powiedziałem, używając Jej słówek.

Uśmiechnęła się. Była szczęśliwa. I ja też.


(Część 10: Egzamin z rodziny)

Wiedziałem, że ten dzień jest dla Niej ważny. Nie mówiła tego wprost, ale widziałem to po Jej gestach, po spojrzeniach, po tym, jak zerkała w lusterko i poprawiała włosy co kilka minut. Czułem, że się denerwuje, i choć Jej rodzice wydawali się otwartymi i ciepłymi ludźmi, wiedziałem też, jak bardzo zależy Jej na tym, żeby wszystko poszło dobrze.

— Misiek, słuchaj… — zaczęła, kiedy jechaliśmy — może lepiej nie mówmy, że jesteś lekarzem, co? Jak się dowiedzą, to zepną się w sobie jak dwie agrafki…

Spojrzałem na Nią z uśmiechem. Miała w oczach autentyczne napięcie.

— Będzie dobrze — odpowiedziałem krótko, ale pewnie. Uśmiechnęła się niepewnie. Wierzyła mi.

Zatrzymałem się jeszcze pod sklepem — kupiliśmy czekoladki i whisky. Kiedy szła obok mnie do samochodu, powiedziała:

— Upijemy się, będzie dobrze.

Zaśmiałem się, rozluźniając się. Wsiadłem i ruszyliśmy dalej.

Miała rację — wyglądaliśmy, jakbyśmy jechali na wesele. Ja w szarej koszuli z podwiniętymi rękawami, czarnych spodniach i eleganckich butach. Srebrny zegarek dodawał formalności. Ona wyglądała jak bogini — granatowa koronkowa sukienka, dopasowana do ciała, i sandałki na obcasie. Złota nausznica i bransoletki dodawały Jej blasku. Patrzyłem na Nią i nie mogłem się napatrzeć.

— Wyglądamy, słuchaj, jak szczury na otwarcie kanału — rzuciła, parkując.

Przez chwilę nic nie mówiłem, zaskoczony metaforą, po czym wybuchnąłem śmiechem. Zaraziła mnie. Śmialiśmy się jeszcze, jadąc windą.

— Szczury na otwarcie kanału… — powtórzyłem i pocałowałem Ją krótko. Była cudowna.

Wysiedliśmy. Położyłem Jej rękę na ramieniu.

— Gdzie to? Prowadź — powiedziałem spokojnie.

Nacisnęła dzwonek. Otworzył Jej tata — Marek. Od razu uśmiechnięty, otwarty.

— No cześć! Wchodźcie!

Weszliśmy. Przywitałem się najpierw z Jej mamą — Elą — potem z tatą.

— Dzień dobry, Max jestem — powiedziałem.

— Dzień dobry, Ela — odpowiedziała mama, wyraźnie onieśmielona.

— Dzień dobry, Marek — dodał tata.

— A ja Anita — zażartowała Ona. Wszyscy się zaśmialiśmy.

Podałem torbę z prezentami.

— Proszę, to dla Państwa — powiedziałem.

— Nie, nie, wchodźcie! — zareagowała mama, gdy chcieliśmy ściągać buty. Weszliśmy do salonu. Położyłem rękę na Jej plecach, przesuwając ją lekko niżej, w stronę Jej pupy. Odstawiłem krzesło, usiadła, usiadłem obok.

— Max, czy ja tak mogę mówić? Do nas też mów, proszę, po imieniu. Jeśli to Ci nie przeszkadza… — spytała Ela.

— O jasne! Bardzo mi miło — odpowiedziałem szczerze.

— Będzie tak chyba najwygodniej, sami swoi zresztą — powiedział Marek.

— Proszę częstujcie się — zachęcała mama.

— Bardzo chętnie. Wszystko wygląda bardzo smacznie i na pewno takie jest — odpowiedziałem z uśmiechem.

— To co napijemy się na tę okazję? — zapytał tata.

— Tata, wiesz co, my samochodem przyjechaliśmy… — zaczęła Anita.

— Miśka, to jutro odbierzemy go sobie — powiedziałem z uśmiechem.

— Okay — zgodziła się, też rozluźniona.

— No i to rozumiem! Max, co pijesz? Whisky, wino? Wódka?

— Whisky — powiedziałem.

— A wy dziewczyny?

— Ja też whisky — powiedziała mama.

— Dobra, to ja też — powiedziała Anita.

Wznieśliśmy toast.

— Za spotkanie! — powiedział tata.

— Za spotkanie! — odpowiedziałem.

Zacząłem mówić komplementy — że się cieszę, że ich poznaję, że Anita się stresowała zupełnie niepotrzebnie. Że są świetnymi ludźmi i już wiem, po kim Miśka ma taki charakter i wygląd. Ela się uśmiechnęła, poprawiając włosy.

— Mieszkanie też macie piękne — dodałem — długo mieszkacie we Wrocławiu? Nie tęsknicie za Łodzią?

Opowiedzieli, że przeprowadzili się dla bliskości z Anitą, że lubią chodzić z kijkami. Pochwaliłem ich — byli naprawdę fajni, aktywni ludzie.

— O to świetnie! Często spacerujecie? — Codziennie kilka kilometrów — powiedziała Ela z dumą. — Super! Na zdrowie — wznoszę kolejny toast.

Rozmowa zeszła na pracę. Marek opowiadał o mieszkaniu, Ela o projektowaniu wnętrz, jak się poznali. I wtedy padło pytanie:

— A Wy gdzie się poznaliście? Pracujecie razem?

Widziałem, że Anita zamarła. Zacząłem kluczyć:

— Nie, nie pracujemy razem. Ale też pracuję jakby… na produkcji…

Wtedy Anita przerwała, powiedziała prawdę. Poczułem ulgę. Spojrzałem na Nią z wdzięcznością. Potwierdziłem:

— Jestem onkologiem Anitki.

Chwila ciszy. A potem…

— O kurcze Max, poważnie? Nieźle! — zareagował Marek.

Opowiedziałem, że dałem Jej swój numer. Że nie mogłem Jej tak po prostu puścić. Objąłem Ją ramieniem. Patrzyła na mnie tak, jakby chciała mnie teraz całować.

I wtedy Ela:

— To masz tu specjalistę pod ręką — i zaczęła mówić o nodze Marka. Usiadł. Oglądałem. Podałem kilka pomysłów. Rozmawialiśmy.

To była dobra, spokojna, ciepła wizyta.

Wyszedłem do łazienki. Gdy wróciłem, Ona poprawiała puder. Objąłem Ją w pasie.

— To co, Miśka, zbieramy się?

— Tak, lecimy — odpowiedziała.

— Okay — powiedziałem, łapiąc Ją za pośladek.

Była rozpalona. Czułem to. Gdy wróciła, pożegnaliśmy się z Jej rodzicami. Tata poklepał mnie po plecach. Wyszliśmy.

— Masz świetnych rodziców! — powiedziałem szczerze.

Czekając na windę, złapałem Ją za twarz i spojrzałem głęboko w oczy. Przyciągnęła się do mnie. Całowaliśmy się wzrokiem. W windzie stała blisko, ręce na mojej piersi. Przyciągnąłem Ją do siebie. Czułem Jej ciepło. Dotykałem Ją między udami. Mruknęła:

— Max… pragnę Cię bardzo.

Wyszliśmy. Szliśmy na parking. Wskoczyła do tyłu auta. Zamknąłem drzwi. Całowaliśmy się, rozbieraliśmy. Było intensywnie, namiętnie, głęboko. Wspięła się, trzymała za uchwyt, kiedy doszliśmy razem do orgazmu. Całowałem Ją. Szeptałem, że o tym marzyłem. Śmialiśmy się.

Jej telefon zadzwonił. Odebrała. Udawała, że czekamy na taksówkę.

— Co…? Też się bzykali? — zapytałem. — Chyba tak — śmiała się.

Zbieraliśmy się. Pomadka na koszuli. Uśmiechnąłem się:

— Twoje usta na mojej koszuli to zaszczyt.

Szukaliśmy mojego telefonu. Znalazłem pod fotelem. Podałem Jej dokumenty.

Zamówiliśmy taksówkę. Czekała już.

Przytuliłem Ją, patrząc głęboko w oczy.

— Kocham Cię — powiedziała.

— Ja też Cię kocham — odpowiedziałem, tuląc Ją mocno.

W taksówce panowała cisza. Kierowca: — Aż miło było popatrzeć.

Spojrzałem na Nią i ścisnąłem Jej dłoń.

Nuciłem cicho do radia, nie wstydząc się.

Jej oczy były mokre od wzruszenia. Wiedziałem — ona czuje to samo co ja.


(Część 11: Spotkanie z przyjaciółmi)

Dojechaliśmy na starówkę. Zapłaciłem za taksówkę, gdy Miśka podała mi dokumenty. Objąłem Ją w pasie i poszliśmy w umówione miejsce.

— Hej Kochani — usłyszałem kobiecy głos. Karolina już szła do nas energicznie z uśmiechem od ucha do ucha. Za nią wolniej, ale też z uśmiechem, szedł Mateusz.

— Hej! — powtórzyła Karolina, gdy byliśmy już blisko.

— Hej Kochani! — powiedziała Anita z radością. — Poznajcie się, to jest Max!

Uściskały się, a Karolina szepnęła coś Jej na ucho. Uśmiechnęły się znacząco.

— Hej — podałem rękę Karolinie z szerokim uśmiechem. — Miło mi bardzo.

— Hej! Mnie też, bo się nasłuchałam o Tobie samych wspaniałości od Anity! — odpowiedziała żywo. — A to mój mąż, Mati.

Uścisnąłem dłoń Mateusza.

— To co, gdzie idziemy? — zapytała Anita.

— Słuchajcie, może do „Zaczarowanych”? Znacie ten lokal? — zaproponowałem.

Spojrzeli na siebie z uśmiechem. — Tak, my chodziliśmy tam często w trójkę — powiedział Mati. — Chodźmy.

Ruszyliśmy razem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 37.36