Od Autorki
Moje opowieści wigilijne to zbiór opowiadań dotyczących tradycji, tajemnic, które składają się na ten jakże uroczysty czas świąt Bożego Narodzenia. Nie będę ukrywać, że inspiracją dla mnie były opowiadania bożonarodzeniowe angielskiego pisarza Karola Dickensa. Jego twórczość sięga XIX wieku i w takich realiach się obraca. Nie jest przypadkiem, że epoka wiktoriańska w tradycji wielkobrytyjskiej ma swoisty posmak, a szczególne upodobanie do świata nadrealnego jest czystym elementem wypływającym ze sztuki ludowej. Dickens jako człowiek swojej epoki oddał talent tradycji i kulturze, wspierając i opisując sprawy ludzi będących na krawędzi, zmagających się z problemem życia w budzącym się kapitalizmie. Dla współczesnych czytelników prace z XIX wieku mogą być trudne z powodu opisowego i kunsztownego języka czy pozbawione szybko płynącej akcji, posiadają jednak ową magiczną moc opowiadania o troskach „małych” ludzi, które można przełożyć na język współczesny na przykład kinematografii. Zetknęłam się z tymi utworami Dickensa kilka lat temu, kupując mojemu bratu na Gwiazdkę właśnie Opowieść wigilijną o duchu. Opowiadanie to doczekało się adaptacji filmowej i animowanej, wystawiane jest też na scenach teatralnych. Ta urocza, a zarazem wzruszająca opowieść nigdy się nie starzeje, a w erze komputeryzacji, chronicznego braku czasu na życie rodzinne nadal nie traci na aktualności.
Moje opowieści wigilijne powstawały przez lata. Prawie wszystkie pomysły pojawiły się po spotkaniach z różnymi ludźmi: echa jakichś zdarzeń stały się ich wątkami. Moim celem jednak nie było stworzenie opowieści tradycyjnych, lecz sięgających do wyobraźni, dodających uroku zwyczajnym zdarzeniom. Chciałam obudzić w nich atmosferę świąt Bożego Narodzenia jako czasu nadziei, która zawsze się we mnie pojawia, kiedy jest coraz bliżej do Wigilii. O tym uroczystym czasie można opowiadać bez końca, mnożyć postacie i sytuacje, począwszy od chwili ubierania choinki po nastrój budzący duchową przemianę w czasie śpiewania kolęd.
Święta Bożego Narodzenia to okres, w którym dotykamy pewnego misterium narodzin świata, naszej głębi. Z wielu powodów jest to czas łączący tradycję chrześcijańską z ludowymi dekoracjami i niekiedy przesądami. Przestrzeń otoczona śniegiem i kolorowymi światełkami zamyka się nie tylko w postaci gwiazdki, która zaprasza, by usiąść do stołu na wieczerzę wigilijną, lecz jest także symbolem przeniesienia życia, naszej świadomości w przestrzeń kosmosu w postaci spadającej gwiazdy zapowiadającej ważne dla świata zdarzenie — narodziny Pana. Na sam koniec chciałabym jeszcze dodać, że w czasie pisania człowiek się zapomina. Obrazy ubierają się w słowa, a słowa składają w długie teksty. Mam nadzieję, że tych parę chwil spędzonych na czytaniu Moich opowieści wigilijnych pomoże odnaleźć tę samą magię świąt, która trwa w mojej wyobraźni.
Z pozdrowieniami
Sylwia Nawrat
Opowieść pierwsza.
Dobranoc, Święty Mikołaju!
Kiedy byłam małą dziewczynką, zimową porą najbardziej ze wszystkich rzeczy na świecie podziwiałam śnieg. Uwielbiałam biegać po zasypanych białym puchem polach, a wieczorami patrzeć, jak iskrzy się w blasku ulicznej latarni. Często wmawiałam sobie, że to jakaś dobra wróżka czy mały duszek chce mi zrobić niespodziankę i dlatego specjalnie rozsypuje po ziemi śniegowe diamenty. Kiedy indziej przypisywałam rzeźbiarzowi mrozowi powstawanie sopli lodowych zwisających z dachu mojego domu. Podobało mi się, gdy odbijało się w nich słońce. Lubiłam zimę, ale chyba szczególnie ze względu na trwające w jej czasie święta Bożego Narodzenia. Pamiętam, że podczas jednych z nich nie mogłam doczekać się pojawienia na niebie pierwszej gwiazdki i z tego powodu przez całe popołudnie siedziałam przylepiona do kuchennej szyby.
— Skarbie, znalazłaś już swoją gwiazdkę? — spytała mnie mama, krzątając się koło pieca.
— Nie — smutno odpowiedziałam, patrząc na czarne niebo.
— To w takim razie chodź tu na chwilkę, pomożesz mi przenieść serwis.
— A jak do tego czasu pojawi się gwiazdka?
— To zaraz usiądziemy do wigilijnego stołu — odparła mama.
— Mamo, a co będzie, jeśli ta gwiazdka nie zaświeci? — denerwowałam się.
— Zaświeci, kochanie.
— A jeśli nie, to nie będzie świąt? — podniosłam się z klęczek i podeszłam do mamy.
— Owszem, będą — uspokoiła mnie mama i pogłaskała łagodnie dłonią po głowie. Tego wieczora długo szukałam na niebie mojej gwiazdki, ale jej nie znalazłam. Siedziałam zmartwiona przy wigilijnym stole i niecierpliwie mieszałam łyżką w wigilijnym daniu. Nie byłam pewna, czy bez mojej gwiazdki można było rozpocząć uroczystą kolację. Kiedy nastała głęboka noc, mama ułożyła mnie do łóżka i jak zwykle wieczorem szepnęła mi do uszka kilka miłych słów:
— Śpij, kochanie. Jutro też jest dzień, a ty musisz się wyspać.
— Mamo — spytałam cicho — czy ta gwiazdka obraziła się na mnie, bo nie chciała się zaświecić?
— Nie, z pewnością nie. Wiesz, co myślę? — zadumała się przez chwilę moja mama. — Takie gwiazdki czasami mogą zmęczyć się swoim świeceniem i muszą odpocząć. Jutro na pewno znajdziesz ją na niebie. A teraz już śpij, kochanie. Zaśpiewam ci kołysankę.-Zawsze lubiłam dźwięczny głos mamy, który każdego wieczora utulał mnie do snu. Często wsłuchiwałam się w śpiewaną przez nią piosenkę, choć dzisiaj nie potrafię przypomnieć sobie jej słów.
To działo się tej samej nocy około godziny jedenastej, bo — o ile dobrze pamiętam — wcześniej kukułka wychyliła się z zegara dziesięć razy. Nie potrafiłam zasnąć, więc wierciłam się w łóżku, przewracając się z boku na bok. Nagle usłyszałam jakiś szmer w sąsiednim pokoju. Pomyślałam, że to może mój kot rozpakowuje bożonarodzeniowe prezenty, dlatego też wyszłam z łóżka i wkroczyłam do pokoju, z którego dochodziły odgłosy. Od razu w oczy rzuciła mi się choinka, na której paliły się wszystkie lampki. Srebrne, zrobione z papieru gwiazdki migotały w ich blasku, a zza stojącego za choinką kominka wydobywały się kłęby dymu i sadzy. Po czasie ukazały się w nich dwie nogi w skórzanych butach i czerwonych spodniach. W pierwszej chwili przestraszyłam się, bo przecież mógł to być złodziej, ale kiedy uświadomiłam sobie, że w kominie nie zmieściłby się żaden człowiek, serduszko powiedziało mi, że to może być tylko ten dobry, świąteczny pan, którego dzieci nazywają Świętym Mikołajem. Ale czemu wchodził kominem? Spojrzałam pod choinkę. Nie było pod nią prezentów. Pewna swojego podejrzenia i uradowana z tego, że uda mi się przyłapać Świętego Mikołaja, kiedy roznosi prezenty, schowałam się za fotelem i prawie z bliska nadal patrzyłam na te dwie zwisające nad paleniskiem nogi. Po chwili ukazał się nad nim ubrany w czerwoną, obszytą białym futrem kurtkę tułów i należąca do niego głowa. Wiem, że wszystkie dzieci chciałyby dowiedzieć się, jak naprawdę wygląda Święty Mikołaj, a ja muszę przyznać, że wtedy rozczarowałam się jego widokiem! Miał wielką, na czubku nieco łysawą głowę, z której sterczały porozrzucane we wszystkie strony niczym sprężynki siwe włosy, a śnieżnobiała broda sięgała mu pierwszego guzika czerwonej kurtki. Na jego nosie spoczywały, krzywo leżąc, okulary z prostokątnymi soczewkami. Po chwili ten dziwny, siedzący w moim kominku człowiek rzucił okiem na pokój, po czym westchnął głęboko. Podrapał się po swojej łysinie i spojrzał nad siebie, do góry — w stronę wylotu komina. Zapukał dłonią o jego ścianę i zaraz po tym na głowę spadł mu wypchany czymś worek. Ale jakby tego było mało, spadło jeszcze coś świetlistego! Odbiło się od worka, potem od głowy Mikołaja, zatoczyło w przestrzeni pokoju kilka okręgów i usiadło na podłodze koło choinki. To był prześmieszny mały ludek w brązowawym ubranku, ze ślicznymi oczkami i wystającymi ze zbyt długiej, spiczastej czapeczki, odstającymi uszkami. Był tak sympatyczny, zwiewny i wesoły, że wysunęłam się zza fotela, by przyjrzeć mu się z bliska. Nie wiem, jakim cudem mnie zauważył, ale odwrócił błyskawicznie w moją stronę swoją główkę:
— A to co, chodząca lalka? — zapytał, wytrzeszczając na mnie swoje oczy.
— Nie, człowiek! — roześmiałam się i wysunęłam rączkę, by go dotknąć, ale on zwinął się w kłębek, niczym ostry błysk pofrunął w kierunku Świętego Mikołaja i skrył się za jego plecami.
— Oj! Nie wolno przyłapać Świętego Mikołaja, kiedy przynosi prezenty! — powiedział ów człowiek siedzący w moim domowym kominku.
— Czemu? — spytałam, podchodząc bliżej.
— Bo widzisz, moje dziecko, Święty Mikołaj nie lubi być podglądany! Zawstydziłam się, ale pod ciepłym spojrzeniem tego człowieka uśmiechnęłam się i powiedziałam:
— A ja się cieszę, że pana spotkałam!
— To bardzo dobrze i dobre z ciebie dziecko! Dzisiejszej nocy tylko twoja rodzina wygasiła ogień w kominku, aby Święty Mikołaj nie spalił się, przechodząc przez komin. Ale wiesz co? Musisz już iść do swojego pokoju, bo nie możesz widzieć, w jaki sposób kładę pod choinką prezenty.
— Dobrze, ale czy mogę, Święty Mikołaju, jeszcze przez chwilę na pana popatrzeć? — zapytałam, bo ów człowiek wydał mi się być nad wyraz miły.
— Możesz, ale krótko. — Na ramię świątecznego pana wysunął się chochlik. Przyjrzałam się mu uważniej: był prześmieszny. Miał zadarty nos i tylko dwa zęby z przodu, które połyskiwały niczym dwie perełki, kiedy mówił.
— Myślę, że wiesz, kim jest to małe stworzenie, co siedzi mi na ramieniu? — spytał Mikołaj, wskazując dłonią na patrzącą z trwogą istotkę.
— Wiem — odparłam, uśmiechając się. — To dobry duszek, o jakim ostatnio czytała mi mama. Mieszka w lesie.
— Dobry? To prawda, ale trzeba też dodać, że ten chochlik jest stworzeniem, które bardzo rozrabia, szczególnie gdy jest jeszcze młode jak to tutaj.
— Ile ma lat? — zapytałam zaciekawiona.
— Jutro będzie miał pięćdziesiąt jeden!
— I on nie jest stary? — Otworzyłam usta ze zdziwienia.
— Nie, jest jeszcze bardzo młodziutki i głupiutki. No, chochliku! — Poklepał ludka po główce. — Bierzemy się do pracy. Weź ze mnie ten worek, bo nie mogę się ruszyć!
Po chwili Święty Mikołaj wygramolił się z kominka do pokoju. Strzepnął sadzę ze swojego ubrania, a wiatr z powrotem zabrał ją do komina tak, że na dywaniku nie został po niej ślad.
— Widzisz, dziecko — powiedział do mnie Święty Mikołaj — co roku muszę sobie sprawiać na święta nowe ubranie, bo przez to przechodzenie przez kominy, wytrzepywanie z niego pyłu i kurzu strasznie się niszczy.
— Mama mówi, że najbardziej ubrania niszczą dzieci — stwierdziłam, patrząc na swoją długą aż do ziemi nocną koszulę. — Mówi też, że szybko z nich wyrastamy.
— To prawda, bo co roku dostaję tysiące listów, w których dzieci proszą mnie o nowe spodnie czy kurtki, bo zniszczyły je przez nieuwagę, na przykład przechodząc przez płoty, a boją się, co na to powiedzą ich mamy, kiedy to odkryją. Ale powiedz mi, dziecinko… — Pochylił się w moją stronę i położył mi swoją prawą dłoń na ramieniu. — Dlaczego dzisiaj byłaś przez cały wieczór taka smutna? Obserwowałem cię z nieba i nie widziałem na twojej twarzyczce uśmiechu. Spuściłam wzrok, bo znowu zrobiło mi się ogromnie smutno. — Małe dzieci nie powinny być bez powodu smutne. Przynajmniej w czasie świątecznym, a ty byłaś!
— To dlatego, że nie było gwiazdki na niebie, a ja tak na nią czekałam!
— Wiesz, dziecko, często czekamy na coś, czego nie możemy z różnych powodów mieć, bo po prostu nie jest nam to dane — powiedział Święty Mikołaj, siadając w fotelu i zapalając fajkę, z której dym o przyjemnym zapachu leciutko roznosił się po pokoju. — Czasami Bóg tak kieruje naszym losem, że są w nim osoby, rzeczy, których wartości nie mierzy się materialną miarą i które są dla nas o wiele bardziej wytęsknione, wyczekane niż gwiazdki na niebie, ale nie dostrzegamy tego, bo coś zgoła innego przysłania nam to widzenie. Może teraz tego nie rozumiesz, ale kiedyś? Zresztą popatrz za okno. — I pokazał dłonią, abym odsłoniła firankę. Zrobiłam to i ku mojej największej radości zauważyłam, że za szybą, wysoko w górze, na czarnym niebie świeciły tysiące złotych gwiazdek. Wśród nich, prawie na środku czarnej przestrzeni, błyszczała ta jedna, największa ze wszystkich gwiazda.
— Moje dziecko, to będzie od dzisiaj twoje światełko. Przed chwilą narodziło się dla Ziemi — powiedział Święty Mikołaj. — Pomyśl, że i ty możesz kiedyś tak jak ta gwiazdka najmocniej ze wszystkich świecić, ale pamiętaj, żeby to było zawsze dobre światełko!
Popatrzyłam na Świętego Mikołaja, który w tamtej chwili wydał mi się bardzo mądrym człowiekiem, potem spojrzałam na siedzącego na kominku i przebierającego nogami małego chochlika. Zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie czekałam na gwiazdkę na niebie, lecz na same święta, bo lubiłam je za ciepło, jakim obdarza się podczas nich najbliższych. Czekałam na choinkę i prezenty. Ta gwiazdka zawsze była dla mnie sygnałem, że święta się rozpoczęły, a tamtego wieczora nie zaświeciła. Czas jest nieograniczony i może moja mama zgadła, że akurat wtedy moja gwiazdka się zmęczyła i dlatego się nie pojawiła? A może gwiazdki nie wiedzą, że świecą dla ludzi? Czyż Mikołaj nie miał racji, mówiąc, że często czekamy na to, co w rzeczywistości nie jest dla nas takie ważne, a przez to przegapiamy istotne dla nas rzeczy? Dobrze jest mieć w takiej chwili przy sobie Świętego Mikołaja, który w porę nam o tym wszystkim przypomni! Chwilę postałam i popatrzyłam na Świętego Mikołaja, następnie ukłoniłam się i powiedziałam jemu oraz chochlikowi dobranoc.
— Śpij z Bogiem, moje dziecko! — odparł Święty Mikołaj, gasząc swoją fajkę i podnosząc się z fotela. — I już nigdy nie podglądaj Świętego Mikołaja, kiedy przynosi nocą prezenty! Tamtego dnia moje święta jeszcze się nie skończyły…
Opowieść druga. Noc cudów
Zawsze lubiłam święta Bożego Narodzenia, ale najbliższe mojemu sercu są te ostatnie spędzone w starym domu. Miałam wtedy może z sześć lat, okrągłą, rumianą twarzyczkę, szare oczy i dwa długie, złote warkocze, na których co rano mama wiązała czerwone kokardki. Na sobie zwykle nosiłam niebieski jak niezapominajki fartuszek z kolorowym jabłuszkiem wyszytym na kieszonce. Jak już wspomniałam, w tym czasie mieszkałam z rodzicami w starym, murowanym z czerwonej cegły domu z zielonymi okiennicami i niewielkim ogródkiem z przodu. Przed nim rosły świerki, które podczas zimowych świąt stały ustrojone gwiazdkami i prezentami zrobionymi z papieru po czekoladzie, a kiedy oprószył je śnieg, nie było ich widać. Samo tworzenie tych dekoracji stanowiło dla mnie niebywałą frajdę. Mama zawsze robiła długi, złotawy łańcuch, który powiewał zawieszony nad furtką.
Ulica, na której mieszkaliśmy, składała się z samych malutkich domków i z reguły tętniła życiem: kilkanaścioro dzieciaków, maszerując po południu ze szkoły, potrafiło swoimi wrzaskami i zaczepkami powyciągać z domów prawie wszystkich sąsiadów. Zimą zdarzało się, że wyślizgane chodniki utrudniały przejście po nich osobom starszym, co zwykle kończyło się wysypywaniem przez rodziców popiołu na chodnik. Wszyscy nasi emerytowani i ci wiecznie zapracowani sąsiedzi tylko raz w roku zapominali o swoich obowiązkach: w czasie nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Wtedy nie myśleli o niczym innym jak tylko o ustrojonych choinkach, prezentach i przygotowaniu się do konkursu na najładniejszą świąteczną ulicę w naszym mieście oraz celebracji wieczoru wigilijnego. Zawsze odkąd sięgnę pamięcią, moja ulica wygrywała ten konkurs i nie tylko dlatego, że jej małe domki były przeurocze; mieszkańcy z mojej ulicy robili dekoracje, wkładając w nie całą duszę. Zdarzało się, że wzory tworzyli przez cały rok, szkicując je na odwrotnych stronach kartek z kalendarza. Przed samymi świętami jedni kreślili plany, drudzy malowali, wycinali z folii kształty, jeszcze inni wieszali światełka.