Moje leczenie wodą
...na podstawie przeszło 40-Ietniego doświadczenia Sebastian Kneipp, prałat papieski i proboszcz w Worisliofen, dla leczenia chorób i utrzymania zdrowia. Przetłumaczył J. A. ŁUKASZKIEWICZ
Wstęp
„Idź i omyj się siedmkroć w Jordanie, a wróci się zdrowie ciału twemu i będziesz oczyszczon”
Podróżny, który przed sześciu laty idąc przez Worishofen i ucząc jego domy, pomyślał sobie, że przecież to wioska porządna i duża, bo liczy tak wiele domów murowanych, przeważnie piętrowych, — gdyby dziś, z początkiem 1894 roku, przeszedł się po Worishofen i przeliczył stare domy, które dawniej stały, a potem nowe, które wybudowano od tego czasu, zawołałby wówczas zdziwiony: Cóż się tu stało? Dlaczego liczba nowych domów okazałych, prawie jest większą, aniżeli domów starych? Co wpłynęło tak potężnie na ten lud, co go spowodowało do budowy tak wielu kamienic? Na pytanie tego człowieka jedynie prawdziwą byłaby odpowiedź następna: ks. Kneipp napisał książkę pod tyt.: „Moje leczenie wodą i puścił ją w świat szeroki, jak ojciec, który wysyła w podróż syna. Książka ta opowiadała młodym i starym, wielkim i maluczkim, bogatym i ubogim, jak należy używać wody, pouczała, jak rozmaitymi zabiegami z wody, można się wyleczyć z chorób, uwolnić od wielu cierpień lub przynajmniej złagodzić je, gdy już usunąć ich nie można. Słysząc takie wiadomości, chorzy poczęli zjeżdżać do Worishofen co roku w większej liczbie, a tak tłumnie, że dawne pomieszczenia nie starczyły wcale na ich pomieszczenie — i to jest przyczyna właściwa, dlaczego tak dużo zbudowano kamienic.
Książka „Moje leczenie wodą” doczekała się w niemieckim języku 50-go wydania, po sześć tysięcy egzemplarzy każde. Obchodząc więc dziś swój jubileusz śmiało może zawołać do wszystkich ludzi, a w szczególności do chorych: „Nauczcie się poznawać skuteczność wody i jej zabiegów, a ona przyniesie wam pomoc zawsze, gdy ta pomoc jest jeszcze możliwą“. Ja ze swej strony ciesząc się powodzeniem książki, życzyłbym sobie z całego serca, aby i nadal wszyscy chorzy znaleźli w niej pomoc i ulgę w swych cierpieniach. W szczególności zaś jest moim życzeniem, aby lekarze starali się jak najczęściej zastosowywać w słabościach wodę, ów znakomity dar Stwórcy, a w medycynie, jak i w skarbnicy leczniczych środków, aby i temu pasierbowi łaskawie udzielili miejsca. Pięćdziesiątemu wydaniu takie daje polecenie: zajmij się chorymi tak troskliwie i skutecznie, aby odzyskali zdrowie. Dla zdrowych bądź dobrym przyjacielem, aby nie zapadali w choroby! A ponieważ, jako kapłan, odprawiam codziennie mszę św., więc polecam Najwyższemu przy tej św. ofierze tych, którzy przyjeżdżają do Worishofen, a i tych także, którzy według mej metody leczą się w domu, aby błogosławieństwo Boże i wyzdrowienie stało się ich udziałem.
Przedmowa
Sądzę, że oddam społeczeństwu polskiemu przysługę, przekładając na język ojczysty książkę niniejszą. Kraj nasz w ostrym położony klimacie, powietrze ma zmienne, długie zimy, potrzebują więc jego mieszkańcy silnego zdrowia i hartu, aby nie tylko żyć, ale i skutecznie pracować można wśród trudnych warunków. „Moje leczenie wodą“ cenne w tym względzie zawiera wskazówki, ucząc hartować ciało w sposób łatwy, każdemu przystępny; a człowiek zahartowany, obojętnym jest na zmiany klimatu, zimno i upał jednakowo znosi, i nie tak łatwo nabawi się choroby. Pierwszym bowiem obowiązkiem naszym jest zapobiegać chorobom, drugim dopiero — leczyć je, gdy nas nawiedzą. Nieocenionym doradcą jest książka niniejsza, dla mieszkańców wiosek i miasteczek, w których pod ręką nie ma lekarza. Kto zna stosunki naszych wsi i miasteczek wie o tym doskonale, że połowa ludzi umiera nie z powodu ubóstwa, lecz przez niedbalstwo i brak lekarzy. Na początki choroby mało kto zwraca uwagę; „jakoś to przejdzie” powiadają. Kiedy choroba powali na łoże, wtenczas radzą coś kumy i partaczą każda na swój sposób. Choroba tymczasem wzmaga się. W końcu przywołują lekarza, a ten oświadcza, że wezwano go za późno. Jak to dobrze w takich nagłych wypadkach mieć w domu książkę, która poucza w sposób jasny i łatwy co czynić potrzeba, aby przerwać chorobę! Wielu wreszcie pomiędzy nami jest chronicznie chorych. Leczyli się rok jeden i drugi, rozmaitych używali leków — wszystko nadaremnie. W cichej rezygnacji znoszą więc swe dolegliwości i nie starają się ich usunąć. Dla nich ulgę przyniesie woda. Rozmaite zabiegi używane przez czas dłuższy, wzmocnią organizm i dopomogą mu do zapanowania nad cierpieniem. Tylko nie należy żądać od wody cudów lub nagłego polepszenia. Długiego potrzeba czasu zanim człowiek przewrotnym życiem zdrowie swoje zrujnuje. I uzdrowienie podobnież powoli następuje. Woda działa zwolna ale pewnie. Trzeba tylko wiernym pozostać jej przyjacielem. A więc i zdrowi i chorzy znajdą w „Mojem leczeniu wodą“ praktyczne rady i wskazówki rozumne, z których korzystać będą mogli z pożytkiem: jedni lecząc swe choroby, drudzy hartując i utrzymując w czerstwości swe zdrowie. Autor nie tylko zimnej wody używa do swych zabiegów, ale także wody ciepłej i pary. O ich użyciu poucza dokładnie część I. niniejszej książki.
W części II., zatytułowanej „Apteczka domowa” podane są zioła, proszki, olejki do użytku wewnętrznego. Taką apteczkę domową każdy może sobie urządzić, bo nie kosztuje wiele, a ziół mamy w lasach i ogrodach pod dostatkiem. Dawniej w każdym polskim dworku miały rozumne gospodynie aptekę podręczną dla siebie i udzielały z niej leków wieśniakom w potrzebie. Oby ten dobry zwyczaj powrócił nam na nowo! Dla ludzi dobrej woli część II. będzie nieocenionym podręcznikiem, pouczając ich jakie zbierać zioła, jak i na jakie używać je choroby.
Część I
Podaje rozmaite choroby i sposób ich leczenia według 30 i kilkuletniego doświadczenia autora. Przy każdej chorobie podanych jest nieraz kilka przypadków, w których, jednemu to, drugiemu owo pomogło. Przeciw tej samej chorobie różnych nieraz używa się środków odpowiednio do sił, usposobienia i konstytucji pacjenta. Rozsądny czytelnik oceniając swój stan, wybrać więc może zabiegi, jakie dla siebie uzna za odpowiednie. Kto leczyć się chce według metody Kneippa, ten powinien przeczytać z uwagą część I., przeglądnąć II, a z III. wybrać te ustępy, które do jego odnoszą się choroby. Zanim zrobisz jakiś zabieg wodoleczniczy, zobacz w części I. jak go robić należy i jak zachować się przed nim i po nim; przez nieostrożność łatwo sobie zaszkodzić możesz. Aby przyswoić sobie tę metodę, trzeba czytać z zastanowieniem cenne uwagi i zapatrywania rozumne autora, rozsypane po całej książce, według tego, przy którym ustępie nasunęły mu się pod pióro.
„Moje leczenie wodą“ ogromne, fenomenalne prawie ma w Niemczech powodzenie. W 4 latach książka rozeszła się w 90.000 egzemplarzach a doczekała się 15 wydań! Nie potrzebuję rozpisywać się o niej z pochwałami, powyższy fakt najlepiej świadczy o jej istotnej wartości. Nadmienię tylko, że powodzenie swoje zawdzięcza ona nowej metodzie, jaką postawił Kneipp na podstawie długoletniego doświadczenia, a potem praktycznemu i jasnemu wykładowi, jak należy robić zabiegi w celach leczniczych lub dla utrzymania zdrowia w czerstwości. Znane mi książki polskie i niemieckie o wodolecznictwie, są zazwyczaj albo zbyt ogólnikowe, lub ściśle naukowe. Kto nie jest lekarzem nie wiele z nich skorzysta, a chcąc się sam leczyć wodą w domu, napotka na tyle trudności, że zmuszonym jest udać się do zakładów hydropatycznych. Że spotyka się tam ze szablonem nieraz, doznaje zawodu, rozczarowania i traci zaufanie w skuteczność wody, umieliby o tym wiele opowiedzieć ci, którzy szukali już pomocy w takich zakładach. Zrażonym może wrócić zaufanie do wody niniejsza książka. A że jest z rozmysłu napisana popularnie, aby i lud ją zrozumiał, więc każdy z łatwością może się według niej hartować i leczyć wodą w domu, bez kosztów i z niewielkim zachodem. Kącik na ustawienie wanny znajdzie się w każdym domu, a wody nawet w mieście za parę groszy można mieć pod dostatkiem. Jeżeli ściśle według przepisu wykonasz zabiegi, nie możesz sobie nigdy zaszkodzić. Za drugim, trzecim razem, nabierzesz wprawy i możesz ubiegać się o lepsze ze sławnymi zakładowymi „kąpielowymi“, których z predylekcją nazywają geschulte Badediener. W Niemczech nawet wieśniacy mają po domach oddzielne pralnie, tzw. Waschzimmer Waschkiche, w których znajduje się także wanna do kąpieli. Przy dobrej woli i u nas można by znaleźć miejsce do jej ustawienia, bodaj w drewutni, szopie itp. I dla zdrowia trzeba przecież cos uczynić. Wysoką szkołą ich jest tylko wprawa nabyta przez ciągłe powtarzanie tych samych zabiegów. Początkującym i lękliwym przypominam to, co Kneipp powtarza często swym pacjentom: „kto robi najmniej zabiegów, ten postępuje najrozumniej, najłagodniejsze zabiegi są najlepsze. Dwie rzeczy wprawiają z początku czytelników w kłopot: „Nie mogą sobie wystawić, jak to można kąpać się, polewać wodą itd., i nie osuszając się ubierać”; „to musi zaszkodzić, powiadają — a potem, jak można chodzić boso i nie nabawić się kataru.” — Słyszałem wielu otwarcie wyznających, że nie mogąc sobie tych rzeczy wyperswadować, umyślnie pojechali do Worishofen, aby się przekonać czy rzeczywiście robią tam tak pacjenci. Widząc naocznie, że wszyscy tak robią i nikomu to nie szkodzi, zerwali tez i sami natychmiast z przesądami i poddali się temu przepisowi. Autor objaśnia w uwagach ogólnych dla czego tak czynić każe. Lękliwym przypomnę, że nasi wieśniacy idąc do kąpieli nie biorą ze sobą ręcznika; a i studenci po kąpieli Wyszedłszy na brzeg otrząsną się tylko z wody i nie osuszając, ubierają się w koszulę. I nie przyniosło im nigdy szkody postępowanie takie. Kneipp żąda stanowczo, aby po kąpieli ubierać s ę w zgrzebną koszulę, gdyż ta nie przylepia się. do ciał i i nie staje się mokrą szmatą, jak koszula z cienkiego płótna; a że jest szorstką i tarcie na skórę wywiera, ma stąd wielkie zalety hartujące. Po kąpieli koszuli spoconej nie ubieraj, powinna ona być sucha. — Także chodzenie po rosie, po wodzie itd., nie nabawi nikogo kataru, owszem uwolni go od katarów. Jest 7 hartujących zabiegów, każdy więc może wybrać sobie taki, który mu łatwiej zrobić i lepiej jego organizmowi odpowiada. Osłabieni ciężkimi chorobami mogą z pożytkiem hartować się pierwszym zabiegiem, tj. chodząc boso po trawie już oschłej, po gościńcu wygrzanym od słońca, po ścieżkach, pastwiskach itp. Nie potrzebują biegać prędko, lecz odpowiednio swym siłom przechadzać się zwolna i odpoczywać; rozkosz to prawdziwa dla nóg taki słoneczny spacer. Metoda postawiona przez Kneippa zainteresowała żywo świat lekarski w Niemczech. Profesorzy medycyny Uniwersytetu Monachijskiego powiadają: że „ma ona swoje dobre strony“. Lekarze z Bawarii, Wurtembergii przyjeżdżają często do Worisnofen, aby się praktycznie zapoznać ze sposobem wykonywania zabiegów. Autor chętnie daje im objaśnienia, pozwala się wyręczać w ordynacji, stosowaniu zabiegów itd.
Dr med. Stitzle założył w roku 1888 zakład na wielką skalę w Jordansbad w Wirtembergji, gdzie zupełnie według metody Kneippa leczy. W Monachium istnieje także zakład podobny, a jak donosi „Aerztlicher Central-Anzeiger” i w Berlinie mają urządzić wkrótce zakład taki. Radca sanitarny Dr Bilfinger ze Stuttgardu przyjechał do W. i z zajęciem przyglądał się sposobowi, w jaki tu leczą. Zapytany co o nim myśli odrzekł: „Wielu chorych ze Stuttgardu wyjechało do W. i wrócili uzdrowieni. To mnie najlepiej przekonało o wartości tej metody. A teraz jestem zdziwiony, że w tak pojedynczy sposób, tak skuteczne osiąga się rezultaty. Obecnie sam leczy tą metodą. — Dr Bernhuber był dłuższy czas w W. i objął posadę lekarza w Rosenheim, gdzie gmina koniecznie żądała doktora leczącego według metody Kneippa. Dr Kotz odbywszy praktykę w W., osiadł w N. Ulm. Powiada on: „cieszę się, że nauczyłem się sposobu leczenia chorób, w których uzdrowienie wątpiono”. W Pradze prof. Jeżek udziela rad według tej metody. Kneipp wcale się nie gniewa o to. Nie masz w nim zazdrości albo chęci zysku. Prawdziwy to przyjaciel ludzkości. Owszem cieszy się, że lekarze stawiają zakłady i szerzą umiejętnie jego metodę. On nie chce, aby zjeżdżali się do niego chorzy i mówi to każdemu otwarcie. Mimo to od rana do wieczora drzwi jego oblężone. Zjeżdżają się tu z rozmaitych stron i krajów a w czasie mego pobytu nawet Afryka i Ameryka miała swych przedstawicieli w r. 1889. Cisnących się do niego, nie odpycha, udziela im chętnie swej rady a natarczywym sam aplikuje zabiegu w łazienkach. Człowiek ten, milionowy mógłby zrobić majątek, gdyby brał tylko to co mu chorzy z własnej dają chęci. Ale on bierze bardzo niewiele, z czego pokrywa wydatki za łazienkę, kąpielowego, a resztę daje na ubogich i na kościół. Sam byłem naocznym świadkiem kilku wypadków, w których ks. Kneipp zwrócił ofiarowane mu wysokie sumy, zatrzymując sobie tylko maleńką kwotę. Kto by miał ochotę jechać do Worishofen, dla tego najbliższą będzie droga przez Wiedeń, Salzburg, Monachium, Buchloe, Turkheim. Stąd pocztą do Worishofen. Zwracam jednak uwagę na to, że Kneipp nie ma zakładu urządzonego z wszelkimi wygodami, komfortem itd., bo go mieć nie chce. Pacjenci mieszkają w chatach wieśniaków (za pokoik płaci się 60—90 fenigów dziennie), stołują się w restauracji, a zabiegi biorą w jego łazience 2—4 razy dziennie. W Galicji zainteresował się tą metodą wodoleczniczą dr A. Tarnawski, w Kosowie. Po próbach uznał, że zmodyfikowana przez Kneippa metoda leczenia wodą jest łatwą a szybką w skutkach, i obfituje w szczęśliwe pomysły, dlatego stosuje ją u chorych. Zbadawszy ją na miejscu, obecnie urządził zakład dla chorych w tamtejszej klimatycznej stacji. Kossów (stacja kolei Kołomyja), ze względu na ciepły klimat południowo-górski zalicza się do najcelniejszych miejsc klimatycznych w Galicji. W ten sposób chorzy mogliby znaleźć pomoc i w domu, nie szukając jej daleko po za granicami kraju i nie narażając się na wielkie koszta i podróż daleką, która dla osłabionych może być szkodliwą. Tłumaczenia dokonałem według niemieckiego wydania; niektóre wyrażenia, w porozumieniu z autorem złagodziłem — inne objaśniłem — dla lepszego zrozumienia. Wielu chorym przyniosła ta książka ratunek i ocalenie, zdrowym otworzyła oczy i do racjonalnego zachęciła życia. Nic nie ma lepszego na świecie nad zdrowie. Człowiek zdrów jest szczęśliwym, bo może pracować z pożytkiem dla siebie, dla drugich i dla narodu. Życzeniem więc moim jest, aby i ziomków mych pouczyła ona jak czerstwe zachować zdrowie, a leczyć choroby wodą zimną lub ciepłą, stosownie do rodzaju cierpienia.
Przedmowa do dwunastego wydania
Otóż rozeszło się po świecie do tej chwili 11 wydań „Mego leczenia wodą“, niosąc radę i pomoc ludziom w chorobach i rozmaitych dolegliwościach ziemskiego żywota. Sprawia mi to wielką pociechę, że cierpiąca ludzkość znajdzie pomoc w wodzie, która jest leczniczym środkiem znajdującym się wszędzie. Szczególniej jednak cieszy mnie to, że nowe zakłady wodolecznicze powstały i powstają w rozmaitych okolicach, a chorzy szukając pomocy we wodzie nie potrzebują teraz długich odbywać podróży. Najpierw otworzono zakład w Jordansbad obok Biberach; wielu chorych tam podążyło i bardzo wielu z szczęśliwym skutkiem odbyło kurację. O zakładzie tym wyrażają się wszyscy pochlebnie i z uznaniem, jest więc ugruntowana nadzieja, że na przyszłość coraz więcej rozwijać się będzie. Trzeci zakład wodoleczniczy otworzono w Ulm, i, jak to już nieraz słyszałem, będą go powiększać z wolna. Nie stawiano dużych, wspaniałych budynków, zamierzając w małym zakresie pracować dla bliższej i dalszej okolicy. W Rosenheim na ogólne żądanie miasta otworzono niedawno zakład według mego systemu. Słyszałem już o pomyślnych rezultatach. Kierownik zakładu Dr Bernhuber był dłuższy czas w Worishofen lekarzem kąpielowym i posiada znakomity talent do swego zawodu; nie tylko jest dobrym lekarzem, lecz i wybornym operatorem. Mówił on mi nieraz: „Wodą leczy się choroby, gdzie już inne środki żadnej nie przynoszą pomocy“. Spodziewam się słusznie, że zakład jego rozwinie się bardzo pomyślnie. Dr G. Wolf otworzył zakład w Traunstein, gdzie już gotowe objął budynki po dawniejszych kąpielach. Lekarz ów, człowiek spokojny, rozważny i szlachetny studiował moją metodę wodoleczniczą i ćwiczył się dłuższy czas w Worishofen. Mogę z całym spokojem polecić go chorym jak najgoręcej, gdy zechcą się leczyć według zasad „Mojego leczenia wodą“. Liczni moi przyjaciele i goście z bliska i z daleka a szczególniej z Austrii mają doskonałą sposobność poznać zalety „Mojego leczenia wodą“ pod jego światłem kierownictwem. Właśnie chorzy z Austrii i Węgier, tak daleko od Worishofen mieszkający, odwiedzali z wielkim zapałem mój zakład, a powróciwszy do domu, z wdzięcznością wspominali osiągnięte rezultaty i polecali innym mój sposób leczenia. Otóż obecnie tuzin już wyszło wydań „Mego leczenia wodą“ i mogę dołączyć tę pocieszającą wiadomość, że się zapoznaje jeszcze znaczna liczba lekarzy z moją metodą. Z wolna przejdzie więc cała sprawa w ręce fachowców a wtedy największą będę miał pociechę. Niech więc i to wydanie dwunaste idzie w świat z Bożym błogosławieństwem, szukając chorych za przykładem swych 11 braci i niosąc im pomoc w boleści; zdrowym zaś niechaj ono będzie ochroną przeciw słabościom.
Worishofen, w Grudniu 1889
Drugi wstęp
Liść nie jest zupełnie podobny liściowi, chociaż oba na drzewie, tym niemniej jedno życie człowieka niepodobne drugiemu. Gdyby każdy przed śmiercią napisał swój żywot, mielibyśmy tyle rozmaitych żywotów, ilu ludzi. Zawikłane są drogi krzyżujące się w życiu człowieka, podobne nieraz do nierozgmatwanego kłębka, w którym nici wiją się bez planu i myśli. Tak wydaje się czasami; w rzeczywistości nigdy się tak nie dzieje. Światło wiary rzucając swój jasny promień w niezbadaną tę ciemność, pokazuje nam, że te pogmatwane ścieżki wyższej myśli służą, a wszystkie od początku, wiodą do celu wytkniętego przez stwórcę. Dziwne są drogi opatrzności. Dziś już starzec, skoro spoglądam na przebyte lata i patrzę na pokrzyżowane ścieżki mego żywota, widzę jak kilka razy wiją się one pozornie nad brzegiem przepaści; w końcu jednak zmieniły kierunek i przeciwko wszelkiej nadziei zwróciły się na słoneczną wyżynę właściwego mego powołania. Mam wiele powodów do uwielbiania mądrych rządów opatrzności, a to tym więcej, ile że owe złe i do śmierci wiodące ścieżki wskazały mnie i niezliczonej liczbie innych nowe źródło życia. Miałem lat 21, gdym z książeczką służbową w kieszeni opuścił wioskę rodzinną. W książeczce stało napisane, że jestem czeladnikiem tkackim, lecz na kartkach mego serca już od młodości napisane było co innego. Długie, długie lata czekałem z upragnieniem bez granic na tę podróż, która miała wreszcie spełnić me marzenia, urzeczywistnić ideały. Chciałem zostać księdzem. Nie poszedłem sterować dalej czółenkiem, jak mniemano, lecz idąc z miejsca na miejsce szukałem kogoś, kto by im pomógł do nauki. Zajął się mną wtenczas ks. prałat Mateusz Merkle (zmarł r. 1831), wówczas wikary w Gronenbach, uczył mnie lat dwa z tak nieznużonym zapałem, że już po tych 2 latać zostałem przyjęty do gimnazjum. Praca moja me była łatwa i według wszelkich pozorów nadaremną. Po latach o największego niedostatku i natężenia nadmiernego, byłem złamanym na ciele i na duchu. — Ojciec wiózł mię raz z miasta do domu. Jeszcze dziś słyszę słowa właściciela zajazdu, gdzieśmy stanęli: „Tkaczu — rzekł do ojca — tym razem wieziesz swego studenta po raz ostatni. W mieście naszym był sławny lekarz wojskowy, wielki przyjaciel ludzkości, który wspaniałomyślnie niósł pomoc biednym chorym. W przedostatnim roku moich studiów gimnazjalnych odwiedził mnie 90 razy, w ostatnim przeszło 100 razy. Z całej duszy chciał mi dopomóc, ale wzmagające się charłactwo zwyciężało jego lekarskie wiadomości. Sam od dawna straciłem wszelka nadzieję i z cicha rezygnacją oczekiwałem końca. Dla roztargnienia i rozrywki czytywałem z chęcią książki. Przypadkiem — używam tego powszechnie używanego ale bezmyślnego wyrazu, gdyż nic się przypadkiem dzieje — dostała mi się w ręce maleńka książeczka, otworzyłem ją, traktowała o wodolecznictwie. Czytam raz i drugi i dowiaduje się o rzeczach niepodobnych do wiary. A może — pomyślałem — znajdę tu coś o mej słabości. Rzeczywiście, zgadza się, jota w jotę to samo. Co za radość, co za uciecha! Nadzieja poczyna elektryzować wiotkie ciało a jeszcze więcej zwiędłego ducha. Książka ta była źdźbłem ratunku, którego się z całą uchwyciłem siłą;, w krótkim czasie stało się ono laską, na której podpierał się chory, dziś uważam ją za łódkę ocalenia, którą mi zesłała opatrzność litościwa w odpowiednim czasie, w godzinie najwyższą. Książeczkę tę o wodolecznictwie napisał lekarz. Próbowałem leczyć się jego metodą kwartał roku, czułem żadnego polepszenia, ale i znowu dodało mi otuchy. Nadeszła zima w r. 1849, byłem znowu w Dillingen. 2 — 3 razy w tygodniu szedłem do Dunaju i szukałem sobie jakie samotne miejsce i kąpałem się chwil kilka. Do wody szedłem prędko, jeszcze prędzej wracałem do domu, do ciepłej izby. Kąpiele te zimne nie szkodziły mi; pożytku, jak uważałem, nie przynosiły wiele. W r. 1850 wstąpiłem do Georgianum w Monachium. Był tam także biedny student, któremu szło jeszcze gorzej niż mnie. Lekarz zakładu nie chciał mu wystawić świadectwa zdrowia, potrzebnego do otrzymania tytułu stołu przed święceniami; orzekł, że długo żyć nie będzie. Znalazłem teraz towarzysza boleści. Wtajemniczyłem go w misteria mojej książeczki i zaczęliśmy obaj leczyć się według niej na wyścigi. Mój przyjaciel otrzymał wkrótce od lekarza potrzebne świadectwo i żyje do dzisiaj. Ja znów zwolna nabierałem sił, zostałem kapłanem i żyję i pracuję w swym zawodzie już przeszło lat 89. Moi przyjaciele podchlebiając mi mówią, że jeszcze dziś, kiedy 71 lat liczę, podziwiają siłę mego głosu, i siłę ciała. Woda była mi wiernym przyjacielem; któż weźmie mi za złe, że i ja jej wiernie dochowuję przyjaźni. Kto sam biedę i nędzę cierpiał, ten potrafi ocenić biedę i nędzę drugiego. Nie wszyscy chorzy nieszczęśliwymi są w równym stopniu. Kto ma się za co leczyć, ten łatwo w krótkim czasie uzdrowienie znajdzie. Takich chorych oddalałem od siebie setkami i tysiącami. Otaczałem zaś współczuciem biednych, opuszczonych i tych, których porzucili lekarze i apteka. Ludzi takich w wielkiej liczbie liczę do mych przyjaciół. Biedaków i tych, którzy nigdzie już nie znajdowali pomocy, nie odepchnąłem nigdy. Zdaje mi się, że byłoby nieludzkością, niesumiennością i niewdzięcznością, gdybym przed takimi zamknął źródła ratunku, które mi w mej nędzy ratunek i uzdrowienie przyniosły. Wielka liczba cierpiących, jeszcze większa rozmaitość ich cierpień zachęcała mnie do wzbogacenia swego doświadczenia w zakresie wodolecznictwa, do udoskonalenia metody wodoleczniczej. Mojemu pierwszemu doradcy, owej małej książeczce hydroterapeutycznej, wdzięcznym jestem z serca całego, za początkowe wskazówki. Wkrótce poznałem, że niektóre wskazane zabiegi są za ostre, gwałtownie i odstraszająco działają na organizm ludzki. Leczenie wodą nazywano dawniej uparcie „końską kuracją“ (…). Za wyjątki nie należy potępiać ogółu.
Chętnie przyznaję, ze niektóre zastosowania rozwijającego się dopiero wodolecznictwa, odpowiednimi są raczej dla grubokościstego konia o silnych muskułach, a nie dla ludzkiego szkieletu odzianego miękkim ciałem i delikatnymi nerwami. W żywocie słynnego ojca Ravignan T. J. znajduje się następujący ustęp: „Choroba jego, cierpienie gardła, pogorszyła się wkrótce z powodu natężenia i wnet przeszła w stan chroniczny. (Ravignan był słynnym kaznodzieją. W Paryżu, Londynie i wielu wielkich miastach kazywał z apostolską żarliwością). Cała krtań jedną była raną, a głos zamilkł jakby wyczerpany. Lat dwa (1846—48) upłynęło w cierpieniu i nieczynności. Leczył się w rozmaitych miejscach kąpielowych, pojechał na południe — wszystko daremnie. W czerwcu r 1848 udał się do zakładu doktora K. R. i zamieszkał w jego domu w dolinie R. Pewnego poranku po mszy św., w godzinie, w której zgromadzali się zwyczajnie wszyscy mieszkańcy domu, oznajmił zgromadzonym doktor z miną troskliwa, te ojciec Ravignan ma się gorzej i dla tego me przyjdzie na śniadanie. Po czym zniknął… udał się do chorego i rzekł mu: „Wstań i pójdź za mną“. „Dokąd mię prowadzisz?“ zapytał chory. „Wrzucę cię do wody. „Do wody! — zawołał Ravignan — w gorączce, z kaszlem. Ale mniejsza o to, zgoda, jestem w twoich rękach i muszę cię słuchać.” Chodziło o spadówkę (Sturzbad); gwałtowny ale skuteczny środek, jak powiada biograf. Skutek był natychmiastowy. Do obiadu przyprowadził lekarz z triumfem swego chorego w dobrym stanie, opowiadał wieczorem historię swego uzdrowienia. Takie leczenie i ja nazywam maleńką końską kuracją, a pomimo dobrego skutku, jaki przyniosła, nie naśladowałbym jej, ani naśladować nie zalecał. Na tym miejscu muszę powiedzieć, że nie pochwalam wszystkich zabiegów używanych po istniejących zakładach wodoleczniczych, niektóre zaś potępiam stanowczo. Wydają mi się one gwałtownymi, i — darujcie to wyrażenie — „jednostronnymi”. Wiele w nich robi się na jedno kopyto, a za mało, zdaniem moim, uwzględnia rozmaite usposobienia chorych, ich większe lub mniejsze osłabienie, słabiej lub silniej zakorzenioną chorobę, jej skutki, postępy i spustoszenia, jakie mniej lub więcej dokonała itd. A w tym właśnie, w rozmaitości zabiegów i w różnorodnym zastosowania tego samego zabiegu do potrzeb pacjenta, powinien swą biegłość okazać mistrz. Przychodzili do mnie chorzy z rozmaitych zakładów leczniczych z gorzką skargą mówiąc, że ich formalnie stamtąd wyrzucono. Przecież tak się dziać nie powinno. Raz przyszedł do mnie człowiek tęgo zbudowany skarżąc się, że zaszkodził sobie przy myciu. Jakżeś się mył — zapytałem — „trzymałem głowę przez kwadrans pod rurką studni — odpowiedział — z której płynęła zimna jak lód woda“. Cud doprawdy, że ta lekkomyślność nie sprowadziła ciężkiej choroby. Tak nierozumne i głupie postępowanie słusznie wyśmiewamy i wyszydzamy. A jednak wieluż to z tych, o których sądzić należy, że wiedzą jak należy rozumnie używać wody, zastosowując ją równie nierozważnie, odstraszyli wielu pacjentów na zawsze od wody?! Zdaniem moim jeszcze nierozsądniej działają oni, niż powyżej wspomniany lekkomyślnik. Że tak się dzieje, mógłbym przytoczyć wiele przykładów ilustrujących moje twierdzenie. Ostrzegam przed zbyt gwałtownym i zabiegami i przed zbyt częstym używaniem wody. Zamiast pożytku, odniesiesz szkodę — twa ufność pełna nadziei zamieni się w bojaźń i odrazę.
Przez lat 30 badałem, doświadczałem, i każde zastosowanie próbowałem na sobie. Trzy razy — wyznaję to otwarcie — zmieniałem moje postępowanie. Zbyt naciągnięte strony zwolniłem nieco, od surowości przeszedłem do łagodności, od łagodności do jeszcze większej łagodności. (…) W jakiej formie używam wody jako środka lekarskiego, podaje część pierwsza tej książki, — o zabiegach, zastosowaniach wody; — część trzecia poucza, jakich zabiegów w rozmaitych chorobach używać należy. W części drugiej (przeczytaj położone na początku uwagi ogólne) zestawiłem szczególniej dla wieśniaków niektóre lekarstwa, z których urządzić sobie mogą tak potrzebną na wsi apteczkę domową. Mają one spełniać to zadanie na wewnątrz, jakiego woda dokonuje na zewnątrz: rozpuszczają, albo wydzielają, lub wzmacniają. Na tym miejscu podam w krótkości na kilka pytań odpowiedź, która każdemu się przyda.
Postawy teoretyczne
Co to jest choroba i z jakiego wspólnego źródła powstają wszystkie choroby?
Ciało ludzkie jest jednym z najcudowniejszych utworów, jakie wyszły z ręki Boga. Jeden członek pasuje do drugiego, wszystkie połączone w harmonijną jedność, a każdy z członków odpowiada przedziwnie całości. Jeszcze cudowniejszym jest wewnętrzne połączenie narządów ciała i ich wewnętrzna czynność. Nawet przyrodnik lub lekarz bez wiary, chociaż powiada, że skalpelem jeszcze nie doszukał się duszy, nie może odmówić najwyższego a słusznego uwielbienia dla ustroju człowieka niemożebnego do naśladowania. Ta harmonia i porządek w ustroju nazwana zdrowiem bywa często zaburzoną rozmaitymi przypadkami. Imię ich choroba. Choroby wewnętrzne, choroby zewnętrzne, oto chleb codzienny, jaki ludzie dobrowolnie lub mimowolnie spożywać muszą. Wszystkie słabości, jakiekolwiek miałyby imię, mają swą przyczynę, źródło i zarodek we krwi lub raczej w zaburzeniu krwi, które może być spowodowanym albo przez zboczenie w prawidłowym krążeniu krwi, albo przez zepsucie złymi sokami części składowych krwi. Podobnie do porządnie urządzonych nawodnień rozpościera się po całym ciele sieć żył napełnionych czerwonym sokiem życia, użyźniając i żywiąc każdą cząstkę, każdą drobinę ciała. Gdzie miara, tam porządek; jeżeli tempo krążenia krwi jest za szybkie lub za powolne, albo jeżeli wcisną się do niej obce pierwiastki, wtedy pokój, porządek zostaje zburzonym; miasto zgody, mamy niezgodę, zamiast zdrowia chorobę. W jaki sposób następuje uzdrowienie? Po śladach w śniegu poznaje wprawny strzelec zwierzynę. Chcąc upolować jelenia, gemzę, lisa, idzie za śladami. Dzielny lekarz szybko rozpozna, gdzie tkwi choroba, gdzie jej źródło, jakie przybrała rozmiary. Symptomata wskazują mu chorobę; znając ją, wie, jakie zastosować środki. Postępowanie, procedura to bardzo pojedyncza. Czasem, jednak tak nie jest. Jeżeli kto przyjdzie do mnie z odmrożonym i uszyma, natenczas wiem, że sprawcą jest tu mróz; komu młyński kamień rozmiażdży palce, tego nie będę pytał, gdzie go boli. Nie tak łatwa sprawa z innymi chorobami. Zwykły ból głowy, lub cierpienie serca, nerwów, żołądka nie tylko mogą pochodzić z jednej, kilku lub kilkunastu przyczyn, lecz nieraz z choroby sąsiednich narządów, które cierpienie serca, nerwów, żołądka wywołują, niekorzystnie na nich oddziałując. Źdźbło słomy jest w stanie zatrzymać wahadło największego zegaru. Najmniejsza drobnostka może spowodować najboleśniejszy niepokój serca. Znaleźć natychmiast tę drobnostkę, w tym leży sztuka. Badanie może być dlatego nieraz bardzo skomplikowanym i zawikłanym a różnorodne złudzenia wcale nie są wykluczonym.
W III. części tej książki, znajdziemy tego przykłady. Gdy uderzę nogą lub siekierą o pień młodego dębu, drży pień, chwieją się gałęzie, porusza się listek każdy. Jakżesz błędne wydałbym orzeczenie, gdybym powiedział: liść drży, porusza się, musi go więc ktoś potrącać. Tymczasem rzecz ma się przeciwnie; ponieważ drży pień, więc drży gałąź i liść, jako części i cząstki pnia. Nerwy są takimi gałęziami w drzewie ciała ludzkiego. „On cierpi na nerwy, nerwy są zaatakowane“, cóż to znaczy? Czy same nerwy są chore? Nie, ale cały organizm jest zaatakowanym, osłabionym, więc cierpią, drżą i nerwy. Przetnij ostrożnie nożyczkami nitkę pajęczej siatki idącą od środka ku brzegowi (peryferii). Cała ta sztuczna tkanina zepsuje się; z cudowną dokładnością przędzone i niby cyrklem odmierzane czworoboki i trójkąty tworzą naraz nieporządne, najnieregularniejsze figury. Jakże byłoby nierozsądnie, gdybym rzekł: to pogmatwana, zepsuta robota, pająk z pewnością pobałamucił tą razą, i snując swój jedwabisty domek narobił masę błędów. Nawiąż przeciętą niteczkę na nowo, a pierwotny, cudowny porządek natychmiast powróci! Odszukać i odnaleźć tę maleńką, jedną niteczkę, w tym leży sztuka. Kto zamiast tego maca, grzebie w pajęczej tkaninie, popsuje ją zupełnie. Zastosowanie tego porównania zostawiam każdemu i kończę odpowiedzią na nasze pytanie: pojedynczym, łatwym, nieskomplikowanym — i że tak powiem wykluczającym prawie każdy błąd, wszelkie złudzenie — jest leczenie, skoro wiem, że przyczyną każdej słabości jest zaburzenie krwi. Lecząc, mam tylko dwojakie przed sobą zadanie: albo muszę nieprawidłowo krążącą krew zmusić do prawidłowego, normalnego krążenia, albo muszę starać się wyprowadzić ze krwi złe soki i zarodki choroby, które zdrową krew psują i jej proporcjonalny skład burzą. Innego zadania — wyjąwszy wzmocnienie organizmu — nie ma wcale.
W jaki sposób leczy woda?
Plamę atramentu na ręce szybko wymywa woda, krwawiącą ranę wyczyszcza także. Gdy w lecie po całodziennej, znojnej pracy obmywasz zimną wodą zaskorupiały pot z czoła, odżyłeś na nowo: to cię ochłodziło, wzmocniło. Matka spostrzega na głowie dziecka łuski i brud stwardniały. Bierze ciepłej wody lub ługu, rozpuszcza nim i zmywa nieczystości. Właściwością wody jest więc rozpuszczać, wydzielać (równocześnie zmywać) i wzmacniać: otóż twierdzimy, że woda leczy wszystkie słabości, jeżeli w ogóle są uleczalnymi, gdyż rozmaite zabiegi wodne mają na celu zniszczyć zarodki, korzenie choroby: a) rozpuszczają one materię chorobotwórczą we krwi; b) rozpuszczoną wydzielają, usuwają; c) oczyszczonej krwi wracają prawidłowe krążenie; d) osłabiony organizm ujędrniają, wzmacniają. 4. Skąd pochodzi wrażliwość dzisiejszej generacji, skąd ta uderzająca łatwość nabawiania się wszelkich możliwych chorób, których dawniej po części nie znano nawet z nazwiska? Pytanie to jest szczególniejszej doniosłości, aby go pominąć można. Odpowiadam więc na nie krótko, że powodem tego złego stanu zdrowotnego jest brak hartowania. Rozpieszczenie i zniewieściałość dzisiejszej generacji dosięgły wysokiego stopnia. Ogół stanowią osłabieni, słabowici, niedokrewni, nerwowi, chorzy na żołądek lub serce; silni i zdrowi należą do wyjątków. Czujemy dziś bardzo dotkliwie każdą zmianę powietrza; przejściom z jednej pory roku do drugiej towarzyszy zwykle zaziębienie, katar; nawet nagłe wejście z zimnej ulicy, do ciepłej izby nie pozostaje bez złych następstw itd., itd. Przed 50, 60 laty, było przecież inaczej. I dokąd zajdziemy, jeżeli, jak ogólnie skarżą się ludzie myślący, ludzka siła i życie ludzkie tak gwałtownie upada, i w rażący sposób marnieje? Charłactwo się zaczyna, zanim rozpoczęło się silne życie. Już wielki czas, abyśmy się nad tym zastanowili. Dla usunięcia tego nędznego stanu i zaradzenia złemu potrzeba koniecznie hartować się.
Po uwagach ogólnych umieściłem kilka niewinnych, na żadne niebezpieczeństwo nie narażających środków do hartowania skóry, całego ciała i jego części. Wiele osób rozmaitych stanów kiwało głowami z początku i uśmiechało się dwuznacznie — później jednak pochwalali je i praktykowali i widocznym pożytkiem. Vivant sequentes! Potrzeba by również osobne rozdziały napisać o pożywieniu, ubraniu i powietrzu. Ale o tym inną razą; tu tylko stów kilka pokrótce. Wiem o tym, że moje zapatrywania separatystyczne, odosobnione, natrafią na opór. Mimo to stanowczo silnie trwam przy nich, gdyż dojrzały po długoletnim doświadczeniu. Nie są to grzyby, które przez noc wyrastają w głowie; są to szlachetne owoce, przykre i nieprzyjemne dla zakorzenionych przesądów, ale zdrowe i pożyteczne dla rozumnych ludzi. Go do pożywienia stawiam następną regułę: wikt domowy, prosty, pożywny, bez sztucznych wymysłów, nie zepsuty ostrymi korzeniami, i niesfałszowany napój, który w każdym znajdziesz źródle, oba w dostatecznej użyte ilości — oto pożywienie dla ludzkiego ciała najlepsze i najpożyteczniejsze. (Nie jestem purytaninem i chętnie pozwalam po obiedzie szklankę piwa lub wina, ale nie przyznaję im takiej wartości, jaką im powszechnie przypisują. Z punktu lekarskiego zapatrując się, odgrywają trunki pewną rolę po przebytych słabościach; w zdrowym stanie natomiast owoce mają większe znaczenie). Ubranie, które sobie sam uprządłeś i zrobiłeś w domu jest najlepszym dla ciebie, wieśniaku. Wielką dla zdrowia szkodę przynosi, szczególniej w zimie, niejednostajne ubranie, tj. okrywanie jednych części ciała mniej, drugich więcej. Na głowie futrzana czapka; szyja ściśnięta opaską, okręcona na metr długim, wełnianym szalem; na ramionach jakieś ciepłe w czworo złożone okrycie; wychodząc bierze się jeszcze pled lub kołnierz futrzany, nogi tylko, biedne nogi — ubrane w skarpetki, trzewiki lub buty, podobnie jak w lecie. Jakież skutki tej nierozsądnej stronniczości? Górne otulenia i okręcenia ciągną krew i ciepło ku górze a dolne części ciała ziębną pozbawione krwi. I oto rozwiązana zagadka, skąd pochodzi ból głowy, kongestia, rozszerzenie żył w głowie i setki innych cierpień i niedomagam. Dalej jestem przeciwnikiem noszenia wełnianej odzieży na gołym ciele a zwolennikiem bielizny lnianej, lub konopnej, suchej, grubej, zgrzebnej. Ostatni przymiot jest dla skóry najodpowiedniejszym, bo jej nie rozdelikaca. Miękka, włosista, delikatna tkanina wełniana okrywając gołe ciało zda mi się ssać ciepło i soki i być współprzyczyną niedokrewności trawiącej naszą słabą i nędzną generację. Nowy system wełnianych ubrań w poprawnej edycji nie zapobieży niedokrewności, ani krwi nie poprawi.
Powietrze
Rybom złowionym w źródlanej wodzie i pstrągom górskim dajemy pierwszeństwo przed innymi. Ryby ze strumyków odsuwamy, a ryby z bagien i błot mające smak nieprzyjemny; chętnie darujemy każdemu. Kto oddycha powietrzem bagien i błot, karmi swe płuca zarazą, i samo powietrze wdychane po raz trzeci, działa trująco, powiada pewien sławny lekarz. Gdybyż ludzie chcieli to zrozumieć i starali się o możliwie czyste, świeże, kwasoród zawierające powietrze w swym pomieszkaniu a szczególniej w sypialni, uniknęliby wielu dolegliwości i chorób. Powietrze czyste psuje się przez oddychanie. Wiemy o tym dobrze, że 1—2 ziarnka kadzidła rzucone na żar napełniają swym zapachem cały pokój. I o tym wiemy także, że 15 — 20 pociągów cygara lub fajki wystarczy, aby w wielkiej przestrzeni czuć było dym tytoniowy. Czasem rzecz drobna, nieznaczna, wystarczy do zepsucia powietrza w sposób taki lub inny, przyjemny lub nieprzyjemny. Czyż oddychanie nie jest do takiego dymu podobne? … Ile oddechów czynimy w 1 minucie, w 1 godzinie, ile w dzień, w nocy? Jakżesz zepsute musi być potem czyste powietrze jakkolwiek dymu nie widzimy? A jeżeli pokoju nie przewietrzam, czyli, jeżeli nie odnawiam złego, przez kwas węglowy zepsutego powietrza, ileż to zepsutych i zepsucie szerzących miasmów, dostaje się do piersi? Skutki mogą i muszą być złymi i szkodliwymi. Jak oddychanie i wyziewy, podobnie działa szkodliwie na czyste zdrowe powietrze za wielkie ciepło, w szczególności wielkie ciepło pokojowe. I ono psuje powietrze, a że pochłania i niszczy kwasoród, pierwiastek ożywiający powietrze, jest więc do oddychania szkodliwym, do utrzymania życia niezdolnym. 12 — 14°C ciepła wystarcza w pokoju, 15 stopni nie należy nigdy przekroczyć. Staraj się o dokładne przewietrzanie całego pomieszkania i dokonuj go codziennie z konsekwencją i wytrwałością w ten sposób, aby nikomu nie sprawiało przykrości a służyło dla zdrowia każdemu. Szczególniejszą zaś troskliwość zwracaj na sypialnie i przewietrzanie łóżek. Powiedziałem to, co uważałem za stosowne powiedzieć na tym miejscu. To co powiedziałem wystarcza do wytworzenia sobie obrazu pukającego obcego przybysza; możesz go po przyjacielsku przyjąć, lub niewysłuchawszy od drzwi odprawić. Na oba rodzaje przyjęcia jestem przygotowany, i oświadczam, że z obydwóch będę zadowolony.
Część II
Zabiegi wodolecznicze
„Aquae omnes… laudent nomen Domini!“
Wody wszystkie… błogosławcie imię Pana.
Używam następnych zabiegów wodoleczniczych, które podaje część pierwsza niniejszej książki:
1. Okładów,
2. Kąpieli,
3. Pary,
4. Polewań,
5. Omywań,
6. Opasek,
7. Picia wody.
Część pierwsza obejmuje podpodziały wymienionych powyżej zastosowań. Mniej znane zabiegi wyjaśnione są szczegółowo i rzeczowo na właściwym miejscu. Wszelkie choroby powstają przez zaburzenie krwi; albo obieg krwi jest nieprawidłowym, niedokładnym, błędnym, albo są we krwi domieszki zepsutych, obcych składników, zawierających zarody choroby (materie chorobotwórcze). Odpowiednio temu zadaniem jest zabiegów wodoleczniczych:
1. Rozpuszczać,
2. Wydzielać (usuwać, wydalać) materię chorobotwórczą,
3. Wzmacniać organizm.
Można powiedzieć w ogólności, że pierwszą usługę rozpuszczania dokonują wszelakie pary i ciepłe kąpiele z ziół; — drugą usługę wydzielania oddają nam wszystkie opaski, a w części polewania i okłady; — trzecią usługę wzmacniania sprawują zimne kąpiele, polewania, w części omywania i cały arsenał środków hartujących. Nie wchodzę w szczegóły na tym miejscu, aby nie dać powodu do złego zrozumienia rzeczy.
Uwagi ogólne
Ponieważ każda choroba ma swoje źródło w powyżej wspomnianym zaburzeniu krwi, jasna więc rzecz, że w każdym pojedynczym wypadku choroby, wszystkie trzy rodzaje zabiegów, albo innymi słowami: rozmaite zabiegi muszą być użyte, które mniej lub więcej rozpuszczają, wydzielają i wzmacniają; dalej, że nie leczy się tej tylko części ciała, która chorą jest, np. głowę, nogę, rękę, lecz zawsze całe ciało, które wtenczas chora krew obiega: — chore miejsce uwzględnia się przede wszystkim i szczegółowo, resztę ciała, jako współcierpiącą. Byłoby jednostronnym i błędnym inaczej postępować i działać w tych dwóch ważnych punktach. Kilka przykładów w III. części tej książki usprawiedliwią moje twierdzienie. Kto używa wody, jako lekarskiego środka, tak jak ja myślę i życzę sobie, dla tego sam zabieg nie jest nigdy celem, tj. ten nie będzie używał jakiegoś zabiegu, dlatego że mu on podoba się właśnie teraz; ten jak błazen, nie będzie szukał w tym rozkoszy i chełpliwości, że może brać ile chce polewań, pary, opasek itd. Dla rozumnego są zastosowania zawsze tylko środkiem do celu. Jeżeli go osiągnie przez najmniejszą ilość wody, będzie już szczęśliwym, gdyż jego zadaniem jest, pomagać domagającej się zdrowia naturze do samodzielnej, swobodnej czynności, rozwiązać więzy choroby i łańcuchy boleści, aby bez przeszkody, krzepko, i z rozkoszą mogła sama spełniać swą pracę. Po dokonaniu tego zadania ustępuje lekarz z przyjemnością. Uwaga ta jest ważną, jeszcze ważniejszą następna. Nic tak nie dyskredytuje i nie zniesławia wody, jako lekarskiego środka — jak użycie jej niedyskretne, bezrozumne, bez miary, i obchodzenie się ostre, odstręczające, dzikie. Tacy ludzie i jedynie tacy, którzy się mają i sprzedają za znawców w leczeniu wodą a ciągłymi opaskami, prawie krew wypędzającymi parami itp. odstraszają każdego pacjenta, tacy mówię, wyrządzają bardzo wielką szkodę wodolecznictwu, którą tylko z wielką trudnością można potem naprawić. W ten sposób nie używa się wody w leczniczych celach, takie okropności — darujcie mi to wyrażenie — nazywam hańbą wyrządzoną wodzie. Kto zna działanie wody i umie jej w rozlicznych używać sposobach, ten posiada leczniczy środek. Żaden nie jest w działaniu różnorodniejszym, i że tak powiem, wszechstronniejszym. W naturze okazuje się jako niewidzialna kuleczka powietrza lub pary, zbiega się w kroplę i jako morze zapełnia największą część ziemi. To powinno być dla każdego hydropaty wskazówką i pouczyć go, że każdy zabieg wodoleczniczy, czy to w formie lotnej czy płynnej, można podwyższać od najniższego do najwyższego stopnia, i że w każdym pojedynczym przypadku nic chory do opaski, pary itp. lecz odwrotnie, zabiegi wodne stosują się do chorego. Mistrza poznasz po wyborze odpowiednich zabiegów wodoleczniczych. Obowiązkiem lekarza jest dokładnie zbadać chorego. Najpierw wpadają w oczy cierpienia drugorzędne, tj. choroby uboczne, które, jak grzyby zaraźliwe z wewnętrznej, głównej wyrastają choroby. Ściśle mówiąc, one to szybko prowadzą nas do źródła choroby czyli do choroby głównej. Należy więc zbadać, jak daleko słabość postąpiła, jakie już wyrządziła szkody. Potem obserwuje się chorego, czy młody lub stary, słaby lub mocny, chudy czy tłusty, nerwowy, niedokrewny itd. Wszystkie te znamiona i wiele innych jeszcze stwarzają w umyśle właściwy obraz choroby, a gdy ten dopiero gotowym jest i jasnym, wtedy należy sięgnąć do apteki wodoleczniczej i zastosowywać ją według reguły: im łagodniej i ostrożniej, tym lepiej i skuteczniej. Podaję na tym miejscu jeszcze kilka uwag ogólnych, które wszystkich dotyczą zabiegów. Żaden zabieg wodoleczniczy, jakkolwiekby się on nazywał, nie może szkodzić, skoro tylko jest zrobionym w sposób przepisany. Większość ich dokonuje się wodą zimną — studzienną, źródlaną, rzeczną itp. W każdym wypadku, jeżeli specjalnie nie jest przepisaną woda gorąca, wyrażenie „woda“ oznacza zimną wodę. Przy tym hołduje z doświadczenia zasadzie: im zimniej, tym lepiej. W zimie mieszam śnieg z wodą przeznaczoną do polewania zdrowych. Proszę mi nie zarzucać przesady, zważywszy, że czas trwania moich zabiegów wodoleczniczych jest krótkim bardzo. Kto raz odważył się spróbować, ten zyskał raz na zawsze — pozbył się wszelkich uprzedzeń. Zresztą nie jestem znowu tak nieubłaganym. Początkującym w kuracji wodnej, słabowitym, a szczególniej bardzo młodym, starym, latami obarczonym.
Leczenie wodą
Chorym, lękającym się wody, posiadającym mało naturalnego ciepła, niedokrewnymi nerwowym, pozwalam z przyjemnością z początku używać wody letniej do każdego zabiegu, w szczególności w zimie, w ogrzanej łazience lub w pokoju (14 — 15° R). Muchy wabię miodem, a nie solą lub octem. Ciepłe zabiegi mają w każdym wypadku dokładne, specjalne przepisy, dotyczące stopnia ciepłoty, trwania itd. Stopnie ciepła oznaczone literą R, oznaczają skale Reaumura.