E-book
17.33
drukowana A5
34.43
Mój nieokrzesany charakterek

Bezpłatny fragment - Mój nieokrzesany charakterek

Z pamiętnika katechetki


Objętość:
136 str.
ISBN:
978-83-65543-70-7
E-book
za 17.33
drukowana A5
za 34.43

ZAMIAST WSTĘPU


Drugoklasista pyta katechetkę: — Czy mogę zaliczyć u pani akt miłosny? Inny uczeń rozbiera się na lekcji. Chłopak poproszony o wyjście z klasy na przerwę mówi „spier…!”. Ale to nie z uczniami katecheci mają największe problemy…


Kiedy Iwona mówi, że jest katechetką, zwykle słyszy: „Naprawdę? Nie wyglądasz!”. Rzeczywiście — drobna, dziewczęca, kolorowo ubrana, z modną fryzurą. — Staram się wyglądać kobieco, dbać o siebie — mówi. — Pamiętam moją nauczycielkę religii z liceum — od lat taka sama fryzura, długie przedpotopowe spódnice, wełniane kamizelki. Modliłam się, żeby nie być taka jak ona. Czasem obserwuję koleżanki katechetki na różnych spotkaniach i jest trochę prawdy w tym stereotypie — większość z nich jest zaniedbana. Może nie mają czasu, bo ta praca tak je pochłania, a może za bardzo utożsamiają się ze swoją rolą? — zastanawia się.

Afro, też często słyszy, że nie wygląda i nie zachowuje się jak katechetka. Kiedy spotykała się z pewnym mężczyzną, na początku nie mówiła, jakiego przedmiotu uczy. Nie chciała, żeby się źle nastawił. — Bo z czym kojarzy się katechetka? Nawiedzona stara panna, w oazowych długich czarnych sukienkach, wiecznie z różańcem w ręku i wodą święconą zamiast herbaty — uśmiecha się.

Ludzie czasem reagują dziwnie. Przy katechetce zaczynają się od razu inaczej zachowywać, nie przeklinają, gaszą papierosa. Przy sklepie na mazowieckiej wsi, gdzie Afro uczy, panowie na jej widok chowają piwo za plecy. Standardem jest, że ludzie zaczynają z nią rozmawiać o Kościele, wylewają swoje żale na księży…

Obydwie kobiety, jak mówią, nie są typowymi katechetkami. Poza pracą mają swoje pasje, Afro fotografię, Iwona… uwielbia samoloty i latanie. Chciałaby być stewardessą, ale — jak mówi — to tylko marzenia. Łączy je to, że piszą blogi, na których pokazują, że katechetki to normalne kobiety. Zawód katechetka. Według informacji MEN w Polsce jest obecnie 31 625 nauczycieli religii, a sam przedmiot w ubiegłym roku był prowadzony w ponad 27 tysiącach szkół. To 72 procent wszystkich placówek.

Iwona nigdy nie sądziła, że zostanie katechetką, zwłaszcza że w jej rodzinie, choć katolickiej, nie chodziło się do kościoła. Zawsze chciała robić coś dobrego, znajomi śmiali się, że chciałaby zbawić świat.

Marzyła o pracy w poprawczaku. Wiedziała, że chce pomagać dzieciom i młodzieży. Nie dostała się na psychologię, zaczęła studia teologiczne, by nauczyć się mówić o Bogu. I już po pierwszym roku wiedziała, że to najlepszy wybór, jakiego mogła dokonać. Na praktykach poczuła się jak ryba w wodzie i było dla niej jasne, że to właśnie chce robić. Uczy od trzech lat, w tej samej szkole podstawowej. Afro wiedziała, kim chce zostać już od szóstej klasy, kiedy spotkała wspaniałą katechetkę. Wcześniej nie przepadała za religią i często wagarowała. Po maturze wybór był dla niej oczywisty — teologia. Pracę w szkole dostała po pierwszym roku i uczy już od dziewięciu lat.

Obydwie kobiety są wymagającymi nauczycielkami. Iwona nie lubi krzyczeć na uczniów, ale wie, że czasami musi. — Nie akceptuję luźnych lekcji religii, na których można robić sobie piknik z chipsami i colą z automatu — mówi. Na jej na lekcjach nie ma odrabiania zadań z innych przedmiotów, za to jest odpytywanie na każdej lekcji. Nie uznaje tłumaczenia, że ktoś nie przygotował się, bo nie ma w domu Biblii. Mówi uczniom: — Wszyscy jesteście na Naszej Klasie, macie w domu internet, więc możecie sobie w nim znaleźć Pismo Święte. Kiedyś wychowawca jednej z klas powiedział: — Aaa, odpyta ich pani z „Ojcze Nasz” i postawi piątki na semestr. — Nie po to studiowałam pięć lat — oburzyła się.

Afro nie czyta gazety na lekcji, nie zajmuje się niczym innym, poza prowadzeniem danej lekcji. Jej uczniowie wiedzą, że muszą wiedzieć, umieć, znać, że na dobrą ocenę muszą zapracować. Ale, jak przyznaje, przede wszystkim ma być sympatycznie i fajnie, bo przecież po latach nie będą pamiętać, czego ich uczyła, tylko jaka była.

Lekcje religii, choć obecne w szkole od 20 lat, wciąż budzą kontrowersje i wciąż powraca pytanie, czy nie powinna odbywać się w parafiach. Według sondażu przeprowadzonego we wrześniu tego roku przez TVN Warszawa 85 procent pytanych opowiada się za wyprowadzeniem religii ze szkół.

Jak mówią obydwie katechetki, dzieci niechodzące na religię to sporadyczne przypadki. Afro miała jedną uczennicę, której rodzice byli świadkami Jehowy i nie wyrażali zgody na udział dziecka w katechezie. Ania przychodziła jednak na każdą lekcję, razem z innymi uczyła się, była aktywna. Nigdy nie przyznała się do tego rodzicom. — Prosiła mnie, żeby się nie wydało. I nie wydało się.

Według Afro religia w szkole to dobre rozwiązanie: — To bardzo dobry pomysł, bardzo dobra droga do Boga — właśnie przez szkołę. Podejrzewam, że w salkach połowa uczniów zwyczajnie nie przychodziłaby na religię. To również odskocznia dla uczniów podczas lekcji — nie, nie godzina relaksu, ale utwierdzenia się w tym wszystkim, że są rzeczy ważne i najważniejsze.

Podobnie myśli Iwona: — Same dzieci wolą mieć religię w szkole, choć powody nie są zbyt inteligentne — chcą mieć to z głowy, nie włóczyć się gdzieś po lekcjach. Ale na religię w szkole mają szansę chodzić wszyscy — wierzący lub nie. W ten sposób poszukujący mogą odnaleźć swoją drogę, a dzieci, nawet jeśli rodzice nie są praktykujący, mają możliwość poznania Boga.

Nie boję się, że się zgorszę. Kiedy Iwona była jeszcze w liceum, jeden z uczniów przyniósł na lekcję religii prezerwatywę. Katechetka rozpłakała się wtedy. Iwona nie boi się, że sobie na lekcji nie poradzi, choć przyznaje, że bywają trudne sytuacje. Dzielnica, w której uczy, nie ma dobrej opinii, ciągnące się blokowiska cieszą się złą sławą wylęgarni patologii. Już w pierwszym tygodniu pracy miała „chrzest bojowy”. Na lekcji w jednej z klas dwóch chłopców pokłóciło się o jakąś mało istotną rzecz. Jeden z nich zareagował bardzo agresywnie, zaczął rzucać krzesełkami. Trudno było go uspokoić. Chwyciła go, żeby go powstrzymać, była cała pokopana i podrapana. Od pani dyrektor usłyszała potem: — Trzeba było uważać, kiedy pani go trzymała, żeby mu siniaków nie narobić. Miała później lekcje z tym chłopcem, był trudnym uczniem, ale bardzo inteligentnym jak na swój wiek. To jego sytuacja w domu sprawiała, że musiał jakoś odreagować.

Najtrudniejsza klasa, jaką przyszło jej uczyć, to 13-latki, większość chłopców. Po raz pierwszy wtedy usłyszała od ucznia, prosząc o wyjście na przerwę, „spier…”. Zrobiła aferę, nie pozwala się tak traktować. Zawsze robi aferę. Oczywiście potem musi odsłuchać swoje, że niepotrzebnie się unosi, że to tylko religia. Ale chce, żeby uczniowie wiedzieli, że nie mogą sobie na wszystko pozwolić i żeby nauczyli się szacunku do drugiego człowieka, bo taka postawa często nie jest im znana. Inna sytuacja — uczeń rozebrał się na jej lekcji do połowy, popisywał się przed klasą. — Po pierwsze, nie mam aparatu, żeby zrobić ci sesję zdjęciową — powiedziała z uśmiechem. — Po drugie, proszę, ubierz się, bo będę miała koszmary. Obróciła to w żart, ubrał się i wrócili do lekcji.

Takie sytuacje bywają czasem pretekstem do rozmowy. Kiedy np. uczeń powie do drugiego „ty daunie” albo „ale się podniecasz”. — Co to znaczy podniecać się? — zapytała. Po dłuższej chwili ciszy i stłumionych chichotów, jeden z uczniów powiedział: — Podniecać się, to być pijanym ze szczęścia. Zamurowało ją. — Muszę zapisać sobie twoją definicję, bardzo mi się podoba — odpowiedziała.

Iwona ma bardzo dobry kontakt z uczniami, wie, że zawsze znajdzie z nimi wspólny język. Raz miała uczennicę, z gatunku tzw. trudnych — wszyscy nauczyciele na nią zawsze narzekali. Kiedyś poprosiła ją o zaniesienie do biblioteki Pisma Świętego. Dziewczyna zaczęła popisywać się, mówiąc coś o szatanie, seksie… Zapytała: — Słuchaj, czemu ty się tak zachowujesz? Przecież nie jesteś ani głupią, ani złą dziewczyną. Uczennica była w szoku: — Jak to nie jestem?! A wie pani, że jest pani pierwszą osobą, która mi coś takiego mówi? Od tej pory nigdy na lekcji nie było problemów, dziewczyna była zawsze przygotowana, zachowywała się poprawnie, może tylko niestosownie się ubierała. Ale zadania odrabiała, miała zawsze zeszyt. Coś do niej trafiało, choć przez chwilę zastanawiała się nad sobą i nad swoim zachowaniem. A nawet wysyłała Iwonie zdjęcia z wakacji. — Kupiłam ją — uśmiecha się — choć nie zrobiłam tego specjalnie, tak wyszło. Zawsze jest jakaś droga, żeby znaleźć sposób na porozumienie. Nie ma złych dzieci. Nie obawiam się, że sobie nie dam rady. Raczej bym się obawiała problemów, z którymi dzieci mogą się zmierzyć w ich jeszcze niewinnym świecie. Już się z takimi problemami spotkała, będąc animatorką — miała dziewczynkę, której mama była w szpitalu psychiatrycznym, chłopca, który w wieku 14 lat był uzależniony od alkoholu.

Na religii porusza się tematy trudne. Bo jak wytłumaczyć dziecku, które pyta: „Skoro Bóg jest dobry, to dlaczego ta pani choruje na raka?”. Nie wystarczy przecież to, co zwykle się powtarza w takiej sytuacji: „Widocznie Bóg tak chce”.

Dzieciom w podstawówce, jak przyznaje Iwona, można niektóre rzeczy wytłumaczyć w prosty sposób, choć czasem ją zaskakują swoją dojrzałością. Czasem poświęca całą lekcję na rozmowę sprowokowaną pytaniem i nie uważa tego za czas stracony.

Czy mogę zaliczyć u pani akt miłosny? Afro pracuje w przedszkolu, w starszych klasach podstawówki i w technikum. Jak twierdzi w przedszkolu trzeba umieć się bawić, w podstawówce mieć cierpliwość, a w szkole średniej… wiedzę. Ma dobry kontakt z uczniami, rozmawia z nimi nie tylko o szkole, idąc korytarzem zagaduje, uśmiecha się. — Na przerwach sami uczniowie przychodzą, ot tak pogadać, przychodzą na moje dyżury, dzieciaki się przytulają, biegną do mnie, jak się pojawiam na korytarzu, mówią, że mnie kochają. A do wszelkich wygłupów swoich uczniów podochodzę z humorem. I chyba to dobra metoda, bo nie mam problemów z prowokacjami, czy wybrykami podopiecznych. Naprawdę nie zdarzyła mi się żadna sytuacja, gdzie ktoś by pozwolił sobie na więcej niż mu pozwolę.


Dzieci, zwłaszcza te młodsze, zaskakują ją swoimi pytaniami. — Czy w niebie jest wiaterek? — zapytała ją jedna z uczennic. Inna nie chciała iść do nieba, bo… bała się, że spadnie z chmurki. Na katechezie o grzechu pierworodnym i o owocach z drzewa poznania dobra i zła, których Bóg zakazał zrywać, z klasy padło pytanie: — A czy te, które spadły z drzewa, można było zjeść? Zdarzają się pytania to, skąd się wziął diabeł i czy Pan Bóg kocha diabły, kto urodził Pana Boga, po co Panu Bogu anioły albo jak wygląda Pan Bóg i po czym go poznamy w niebie. Afro nigdy nie śmieje się z zadawanych pytań, ale stara się na nie odpowiedzieć i wybrnąć z uśmiechem. Najbardziej rozbrajająca sytuacja, jaką pamięta, miała miejsce przed komunią. Dziecko z drugiej klasy przyszło zaliczyć modlitwy pacierzowe i spytało: — Czy mogę zaliczyć u pani akt miłosny? (oczywiście chodziło o Akt miłości).

Niektóre pytania zmuszają ją samą do refleksji, do tego, żeby poszukać odpowiedzi, pogłębić swoją wiedzę. Tak, jak kiedy dziewczynka z drugiej klasy dociekliwie pytała, co stało się z kamiennymi tablicami Dekalogu. Nie satysfakcjonowała ją odpowiedź, że zaginęły. Albo kiedy uczeń z szóstej klasy analizował wygląd całunu turyńskiego, dopytując, dlaczego nie ma na płótnie śladów Jezusowego… pępka. Czasem wchodząc do szkoły, boi się. Niby zawsze jest przygotowana, wie co mam mówić, ale katecheza to nie matematyka, albo polski, gdzie ma się pewną teorię do przekazania. Są chwile, kiedy sięga po Pismo Święte i prosi w duchu o pomoc i mądrość, by dobrze przekazać Słowo Boże.

Katechetka i ksiądz proboszcz. Obydwie katechetki przyznają, że ich zawód nie należy do łatwych. Oprócz wszystkich obowiązków nauczyciela w szkole — posiedzenia, rady, konferencje, szkolenia, dyżury na dyskotekach, imprezach szkolnych, takich jak choinka czy andrzejki, katecheta ma dodatkowo te kościelne — spotkania, msze z dzieciakami, przygotowania do komunii, bierzmowania i spotkania katechetów z parafii. — Mamy nad sobą trzech szefów — dyrekcję, kurię i księdza proboszcza — mówi Iwona. — I każdy ma swoje wymagania. Uczniowie są najlepszą stroną pracy katechetki. Gorzej z całą resztą.

Jak wynika z sondy miesięcznika “Katecheta”, katechetom najtrudniej współpracuje się z księdzem proboszczem — taką odpowiedź wskazała blisko połowa odpowiadających na pytania. — Relacje z księżmi rzeczywiście są najtrudniejsze — potwierdza Iwona. Sama miała ostry konflikt z księdzem, na szczęście jego już nie ma w parafii. — Ale to nie przeze mnie — zastrzega się. — Było na niego zbyt dużo skarg. Teraz jest nowa osoba i zapowiada się, że wszystko ułoży się dobrze. Duchowni, choć nie wszyscy, zastrzega Iwona, zwykle nie potrafią zrozumieć, że świeccy katecheci mają swoje obowiązki, rodziny i najzwyczajniej w świecie swoje życie. Ona jest zwykłą młodą dziewczyną, która od czasu do czasu wyjdzie z przyjaciółmi do kina czy do pubu. Musiała być na każde zawołanie tamtego księdza, nawet w środku wakacji. Nie przyjmował tłumaczenia, że ma jakieś swoje plany. Pracować zaczęła jeszcze na studiach. Była sesja, miała dwa trudne egzaminy następnego dnia, uczyła się. Zadzwonił proboszcz o 17, że za dwie godziny jest spotkanie i ona musi na nim być. Tłumaczyła, że musi się uczyć. — Ale to jest przecież pani obowiązek! — krzyczał.

Iwona chciała wyjechać na święta Bożego Narodzenia do domu rodzinnego. Ksiądz proboszcz nalegał, by została, bo przecież musi chodzić na spotkania, msze. — Czy ja mam sama tu spędzić święta, czy przygarnie mnie ksiądz proboszcz do siebie? — zapytała. Postawiła na swoim. Wymagał też, żeby chodziła na niedzielne msze do konkretnego kościoła, daleko od miejsca swojego zamieszkania, żeby widziały ją dzieci. Afro obecnie ma nad sobą trzech proboszczów i współpracuje z dwoma wikariuszami. — Każdy robi to, co do niego należy, nawzajem sobie pomagamy i nie utrudniamy sobie życia — mówi. Ale przez rok pracowała z proboszczem, przez którego była gotowa się zwolnić. Na szczęście został przeniesiony do innej parafii. — Strasznie nerwowy, gubił się w obowiązkach, utrudniał wszystko, co tylko było możliwe, uważał się za nie wiadomo kogo, nie panował nad emocjami, używał wulgaryzmów…

Potem okazało się, że ten ksiądz przyjmował leki psychotropowe.

Czy oni nie mogliby mniej pisać na tej religii? — Relacje z rodzicami? Generalnie — nie ma takich! — mówi Afro. — Tylko przed komunią się pojawiają, zainteresowani, ile składka i kiedy próby. Bywają wtedy też problemy, zwłaszcza z tymi antykościelnie nastawionymi. Ale poza komuniami czy bierzmowaniem, rzadko rodziców interesuje religia, a tym bardziej katechetka. Raz zdarzyło się, że mama leworęcznej dziewczynki przyszła zbulwersowana, bo upomniałam jej córkę, że nie można żegnać się lewą ręką. Zdarzają się też miłe sytuacje, na przykład zaproszenia na komunię. Kiedyś jedna z mam prosiła, żebym pojechała z nimi na pielgrzymkę do Lichenia — taki wyjazd rodzinny.

Do Iwony rodzice czasem zwracają się „siostro”. W szkole pojawiają się rzadko, ostatnio było większe spotkanie z rodzicami, kiedy jedna z nauczycielek „uświadomiła” uczniów, że wcale nie muszą chodzić na religię, co miało swój widoczny skutek na lekcjach. Czasem tylko rodzice zainteresują się i mówią, że katechetka za dużo wymaga i oni woleliby, żeby lekcja religii była w formie rozmowy. Albo pytają, jak jedna z mam: — Czy oni nie mogliby mniej pisać na tej religii?

Wierzę w to, co robię. Afro mówi, że kocha swoją pracę. Bez tego wykonywanie tego zawodu byłoby pozbawione sensu. Jest wiele sytuacji, które ciągle przekonują ją, że warto być katechetką. — Pamiętam, kiedy pierwszy raz w życiu przygotowywałam dzieciaki do spowiedzi i do komunii świętej. Pamiętam próby w kościele, samą ceremonię, dekoracje, mnóstwo ludzi, dzieciaki śliczne, wzruszone… Kwiaty, podziękowania, zachwyty ludzi, proboszcza… A ja… a ja się zwyczajnie popłakałam ze wzruszenia. Następne komunie były równie piękne, ale tę pierwszą przeżyłam najmocniej. Najprzyjemniejsze chwile to te, kiedy uczniowie docenią jej pracę. Kiedy jedna z uczennic po latach namalowała dla niej obraz, kiedy od Darii z szóstej klasy dostała plik wierszy napisanych specjalnie dla niej, w podziękowaniu za katechezę. Albo kiedy Mariusz na koniec szkoły podstawowej powiedział: — Chciałbym, żeby moje dzieci kiedyś miały taką katechetką, jaką ja miałem szczęście mieć.

Największym komplementem dla Iwony były słowa koleżanki: — Gdybyś Ty mnie uczyła religii, to byłabym wierząca. Lubi uczyć, stara się, by jej lekcje były ciekawe, nie korzysta tylko z podręcznika. W końcu to pokolenie internetu i wiedzę przekazaną „multimedialnie” łatwiej przyswajają. Prowadzi też kółko religijne, na którym prowadzą dyskusje, oglądają filmy albo zwiedzają kościoły innych wyznań, by uczniowie mogli nauczyć się tolerancji i szacunku. I sprawia jej ogromną satysfakcję, że uczniowie nie chcą z tych wycieczek wracać do domu. Na jej lekcjach dzieci robią różańce z kulek Nesquika, a chłopcy grają dla Pana Boga w piłkę, żeby podziękować mu za talent do sportu. Najważniejsze dla niej jest to, że robi coś dobrego i może, choć przez ten krótki czas spędzony z uczniami sprawić, że świat jest lepszy, odrobinę bardziej przyjazny.

Na początku swojej drogi zawodowej była w euforii, teraz może ten entuzjazm trochę ostygł. — Ale to nie przez uczniów — uśmiecha się. — I nie wpadłam jeszcze w rutynę, dalej mam siłę i wiarę w to, co robię. Proszę tylko Boga o dużo mądrości i siły oraz oto, że kiedy już się nie będę nadawać, to żeby dał mi wyraźny znak. Na razie tego znaku nie dostałam.


(Wywiad dla onet. blog przeprowadziła Jolanta Przygoda)


POCZĄTKI


Afro… Marzyła, by kiedyś uczyć religii. Nim skończyła teologię rozpoczęła pracę w małej wiejskiej, i drugiej nieco większej szkole. Pierwsze spotkania z uczniami, pierwsze lekcje, pierwsze radości i smutki uczniów. Marzenia się spełniają! A idąc na pierwszą w życiu lekcję, weszła wraz z klasą do sali i zapędziła się do ostatniej ławki! Zapomniała, że… od teraz biurko pod tablicą jest jej miejscem w sali lekcyjnej! Mijały lata. Nowe placówki. Nowi uczniowie. Można rzec — nowe przygody! Niektóre z nich można poczytać na kolejnych kartach książki, którą właśnie zaczynasz…


4 lipca

Dziś pierwszy czwartek miesiąca, jutro pierwszy piątek — warto może wybrać się na Eucharystię, na Adorację Najświętszego Sakramentu? Pobyć z Nim sam na sam. Podzielić się swoimi przeżyciami, radościami, może troskami i niepokojem… Porozmawiać z Nim — jak Przyjaciel z Przyjacielem. Szczerze, otwarcie, z miłością… Warto też na tej Adoracji dać mówić Panu Bogu! Trzeba DAĆ Bogu mówić — inaczej nigdy nie usłyszymy tego, co On chce nam powiedzieć… No, chyba, że ktoś woli nie wiedzieć.


20 lipca

Od rana Msza święta, potem cmentarz. Postawiłam świeże kwiaty, zapaliłam znicze… Kilka słów, nie tylko modlitwy a w odpowiedzi tylko zimna marmurowa płyta. Życie… Tyle po nas zostanie — napis na nagrobnej płycie i pamięć w sercach innych. Warto zatem dobrze się zapisać!


21 lipca

Piękna dziś Ewangelia. Marta, Maria i Jezus w domu Łazarza. Nie będę powtarzać dzisiejszego kazania — a było naprawdę świetne, ale warto zwrócić uwagę na relacje tych trzech osób. Są takie zwyczajne. Normalne spotkanie Przyjaciół. Rozmawiają. Cieszą się swoją obecnością. Chcą się spotykać. Tak zwyczajnie, normalnie, po ludzku. A my często traktujemy Jezusa jak nie wiadomo kogo! Udziwniamy te spotkania, ubogacamy modlitewkami w ogóle nieświadomie wypowiadając wiele słów — albo w ogóle o nie nie dbamy! A wystarczy przecież tak niewiele — zwyczajna rozmowa, codzienne troski, niepokoje, małe i większe radości — jak Przyjaciel z Przyjacielem — siąść i pogadać. Tak zwyczajnie, normalnie. On naprawdę słucha! On jest! On chce się z Tobą spotkać! A Ty?


25 lipca

Jak go pamiętam? Właściwie nigdy z kościoła, a z naszego domu. A i on sam nie raz wspominał wieczory, z gorącym mlekiem i pajdą świeżego chleba. Bezcenne chwile, kiedy z troską słuchał, żył życiem każdego z nas. Właściwie do końca. Łagodny, ciepły, serdeczny, życzliwy. Z troskliwym gestem, poczuciem humoru i spokojem. I później już, mimo podeszłego wieku — zawsze 6 grudnia nas odwiedzał i, jak przystało na św. Mikołaja — obdarowywał upominkami. Zawsze pamiętał w modlitwie, często we Mszy świętej. Do dziś mam wiele kartek świątecznych, z życzeniami, a i z informacjami o Mszy św. w naszej intencji. Cóż wartościowszego można komukolwiek podarować? Widywaliśmy się, właściwie do końca, często tam u Sióstr, gdzie był Kapelanem. I tam też nasza ostatnia rozmowa kilka miesięcy przed odejściem. Nie należał do zamożnych, a raczej lubiący skromność i taką zwyczajną normalność — bo taki sam był. Kapłan mojego dzieciństwa — ks. Edmund. Dziś kolejna rocznica odejścia [*].


28 lipca

Uf! Skończyłam! Co? Czytać Encyklikę „Lumen Fidei”. Naprawdę niezła! Ok, przyznaję — nie zrobiłam tego z własnej nieprzymuszonej woli — bo w ramach pokuty to było (tak, moi spowiednicy potrafią mi podsunąć ciekawą lekturę) — ale polecam, bo poza tymi wszystkimi, które musiałam przeczytać w ramach studiów — ta daje się nawet czytać. Mądre, jasne przemyślenia. Ciekawe porównania, cytaty znanych świętych, powrót do źródeł Starego Testamentu, ładnie wkomponowane treści Nowego Testamentu. Mądrze Papież to ujął: „Wiara jawi się jako droga, jako szlak, który trzeba przemierzyć, a który zaczyna się od spotkania z Bogiem żywym” — a wakacje to dobry czas na Spotkania — również z Bogiem, obecnym także, a może przede wszystkim w drugim człowieku. Bo przecież „Wiara dąży do tego, by się rozpowszechniać, zapraszać innych do swej radości” — zatem, nie bójmy się, bo, jak pisze dalej Papież Franciszek: „Ten, kto wierzy, nie jest nigdy sam!”


29 lipca

Byłam dziś na Mszy żałobnej za jednego z kapłanów. Poprzez słowa celebransa przelatywały wspomnienia ostatnich 3 lat. Niemal na każde z tym wspomnień — uśmiechałam się.

I, tak sobie właśnie myślę — tyle po nas zostanie… Nie to, co mieliśmy, ani to jakie mieliśmy i ile tego było — ale to co daliśmy innym. Bo zakurzony bibelot z jego półki zostanie usunięty, a ten, który być może komuś ów kapłan ofiarował — właśnie z chwilą jego odejścia nabiera jeszcze większej wartości… Tyle po nas zostanie, co zostawiliśmy po sobie w innych — wspomnienia, ofiarowane dobro, ciepłe słowo, wsparcie, poświęcony czas…

Warto zatem postarać się, by po naszym odejściu — ludzie uśmiechali się, a nie zaciskali pięści i zgrzytali zębami złorzecząc. I wcale tu nie chodzi o tak poważne odejście, jak śmierć — ale zwyczajną zmianę miejsc, małe powroty i odejścia — z domu, pracy, szkoły, z parafii…


15—16 sierpnia

Tak sobie właśnie myślę — łatwo jest być katolikiem w kościele. Łatwo modlić się wśród modlących się. Łatwo być chrześcijaninem w miejscach kultu religijnego. Łatwo być wierzącym wśród wierzących…

Ostatnie dni — oblężenie Jasnej Góry. Obserwowałam tydzień temu ludzi w Jasnogórskim klasztorze. Wyciszeni, rozmodleni, z różańcem w dłoni, na klęczkach przed obrazem i wokół niego. I tak się czasem zastanawiałam — ciekawe, jacy są na co dzień? Czy tę modlitwę przekładają na życie? Czy zarażają na co dzień swoją pobożnością?

Nie trzeba szukać Jasnej Góry — wystarczy popatrzeć w swoim kościele. Zdarza się, że bywa inaczej. Znamy konkretne osoby, a może i my sami tak mamy? Tak sobie właśnie myślę — czy Jezus był inny — wobec Boga i ludzi? Nie. Taki sam! Zatem może warto Go naśladować w swoich codziennych spotkaniach?

A w najbliższych dniach garść wspomnień z Jasnej Góry…


6 sierpnia

O 13.30 Msza św. Przed chciałam pójść do Spowiedzi. Kiedy zobaczyłam kolejki w Kaplicy Sakramentu Pokuty, stwierdziłam, że może jutro… W Kaplicy Cudownego Obrazu mnóstwo ludzi, wiadomo, duszno, ludzie chodzą, kręcą się, wychodzą. Jedyne spokojne miejsce, to schodek pustego konfesjonału. Rozpoczęła się Msza św. Było mi przykro, że bez Komunii św. ale — trudno. Czytanie. Psalm. Kazanie się zaczyna, a z przeciwka idzie kapłan. O lasce, kuli. Powolutku posuwa się z trudem. Zrobiłam miejsce, by przeszedł, a on… siada w „moim” konfesjonale! Niesamowite! Bardzo dobra spowiedź! Mądra nauka, wzruszająca cała sytuacja. Dla obu stron, bo powiedziałam o pragnieniu Komunii św. Co ciekawe, on wcale nie planował spowiadać, po prostu wychodził z kościoła.


7 sierpnia

Na wczorajszą Mszę — w Uroczystość Przemienienia Pańskiego, w Jasnogórskim Sanktuarium — wybrałam kaplicę Najświętszego Serca Pana Jezusa. Siadłam w pierwszej ławce, za mną może ze 30 osób? Więcej pewnie tam by się nie zmieściło. Msza, jak Msza — ale celebrans niecodzienny! Starszy zakonnik… W kilku słowach kazania mówił o tym, ażeby na wzór Jezusa modlić się i wyjść do ludzi z rozpromienioną twarzą. Nie budować Kościoła przymusem, nakazem, rozkazem, a spokojem, radością i pokorą. Modlić się, modlić i jeszcze raz modlić — a potem dopiero iść do ludzi… W sumie — mądrze. A później była modlitwa Ojcze nasz… Wiadomo, jak to ludzie: Ojczenaszktóryśjestwniebieświęć sięimięTwoje… A on z krzykiem: WOLNIEJ! Niby zwolnili, ale… No i było następne kazanie — dłuższe, na temat Modlitwy ze zrozumieniem! Na koniec — zamiast komentarza, też fajnie — bo powtórka obu kazań- z końcowym zawołaniem: BÓG CHCE W WAS DZIAŁAĆ, TYLKO POZWÓLCIE MU NA TO! OTWÓRZCIE SIĘ NA BOGA! Niech Was błogosławi…

Może warto przy tym wpisie chwilkę zatrzymać się nad swoją modlitwą — czy to nie jest właśnie potok słów wyrzucany bezmyślnie w trybie: Ojczenaszktóryśjestwniebie święćsięimięTwoje. Każde słowa zawierają głębię, zatem warto zanurzyć się w niej i zasmakować prawdziwej modlitwy.


8 sierpnia

Jasna Góra. Dziś. Ktoś rano poprosił mnie o pożyczenie pieniędzy. Miałam inny plan, ale ok pożyczyłam, mając nadzieję na bankomat gdzieś w drodze. Kiedy ostatnio byłam na Jasnej Górze był tuż za rogiem, więc pobiegłam i… okazuje się, że nie ma, a najbliższy na tyle daleko, że nie ma możliwości, by tam dotrzeć. Cóż — trudno. Zostało mi 20 zł plus jakieś drobne. Bardzo chciałam zamówić za kogoś Mszę świętą. Licząc pieniądze, które pożyczyłam — była dość przyzwoita ofiara. Staję w kolejce do okienka: Przyjmowanie Mszy św. Ogromne pragnienie zamówienia tej Mszy św. ale i wstyd, że więcej nie mam. Ale, w końcu ofiara to ofiara, tak? Napisałam na kartce intencję, podałam do okienka. Siostra zakonna tam siedząca pyta mnie: zbiorowa, czy indywidualna? Ze wstydem mówię: nie wiem, mam tylko 20 zł… A ona do mnie: nie ma takich Mszy co 20 zł kosztują! Najtańsza 30 zł! Mówię: więcej nie mam. Na co ona, z totalną łaską — no jak pani nie ma to już zapiszę pani tę Mszę! Wypisała dzień, godzinę. Wysypałam z portfela wszystko, co miałam — i dziesięciogroszówki i pozostałe grosze. Nie mam pojęcia ile tego było — do tych 20 zł, może jakieś 3 zł z kawałkiem. Poczułam się, jak uboga wdowa — dając ostatni grosz… Chciało mi się płakać. Nie, nie, że nie mam pieniędzy, ale że tak zostałam potraktowana. Kazała mi zabrać te drobne! Odeszłam…


10 sierpnia

Podczas dzisiejszego duchowego „wędrowania” wraz z pielgrzymami na Jasną Górę wpadło mi w ucho to zdanie: (…) Kościół wypełniony ludźmi zgromadzonymi na niedzielnej Mszy św., czy ten sam kościół pusty w dni powszednie? (…)

No właśnie. Jak to jest, że ten sam kościół w niedziele tętni życiem, wciąż przesuwającymi się wiernymi, szeptanymi modlitwami i śpiewem — a w tygodniu, jakby nikomu nie potrzebny, albo bardzo niewielu… Jak to jest, że jesteśmy w stanie wykrzesać czas na komputer, telewizor, wspólne grillowanie, siedzenie na plaży, czy zupełne nic nie robienie — a nie mamy czasu na Mszę w tygodniu? Czas zapewne mamy, ale…

Tak sobie myślę, jak to ze mną było? W sumie zawsze lubiłam być w kościele. Pamiętam swoją pierwszą świadomą wizytę tam. Miałam trzy lata i do dziś pamiętam to niezwykłe spotkanie z kościołem. Każda następna Msza była odkrywaniem nowych rzeczy, poznawanie zachowań, smakowanie ciszy… Też bywałam zwykle tylko w niedzielę, dopiero pod koniec szkoły podstawowej w codzienność wpisane były nabożeństwa — szczególnie Drogi Krzyżowej, różańcowe, majowe no i pierwsze piątki miesiąca. Często też zaglądałam do kościoła w tygodniu — przed/po szkole. Na krótko, bo biegłam na autobus.

W szkole średniej zaczęłam kilka razy w miesiącu chodzić w tygodniu — na ile dałam radę — rano. Miałam na 9.00, więc mogłam iść na 7.30 (z domu musiałam wychodzić najpóźniej o 6.45!) W trzeciej klasie szkoły średniej już miałam schemat: poniedziałek/środa/piątek + niedziela. Z czasem, gdy otrzymałam prawo jazdy i samochód było częściej — ale też nie codziennie. Dziś widzę, że do wszystkiego trzeba dorosnąć. Nie da się kogokolwiek nakłonić, a tym bardziej zmusić do chodzenia do kościoła. To trzeba samemu chcieć!

W tym roku mija dokładnie 5 lat odkąd codziennie jestem na Mszy świętej. Ktoś zapyta — dlaczego? Od czego to się zaczęło? Ano… Pojechałam 5 lat temu na Rekolekcje. Tam codziennie była Msza św. Konferencje i właściwie niemal namacalne Spotkanie z Jezusem — w Ewangelicznych przypowieściach, Medytacji, Modlitwie, w Sakramencie Pokuty i Eucharystii. Zobaczyłam też wiele ludzi — pięknie modlących się, adorujących Najświętszy Sakrament, mających w sobie to coś… Na koniec rekolekcji o. Tadeusz Hajduk zaznaczył, że te rekolekcje nie kończą się, ale dopiero zaczynają! Mówił też, że kto kocha ten jest! Jest blisko Jezusa! Chce się spotykać z Nim jak najczęściej — nie tylko przy okazji niedzieli… Zaprosił nas do codziennej obecności na Eucharystii… No i tak jakoś wyszło… Po powrocie — nie było łatwo, ale zaczęłam się przyzwyczajać, wraz ze mną inni.

Nie jest tak, że codziennie mi się chce. Czasem zmęczenie, obowiązki — ale im bardziej się nie chce — tym bardziej warto! I idę. I jestem. I nigdy nie odczułam, że to strata czasu. Nigdy nie odczułam, że to marnowanie czasu, bo w tym czasie mogłabym zrobić to, to i tamto… Nie. Bo wiem, że dzięki temu, że tu jestem — wszystko inne pójdzie mi sprawniej.

Czasem bywa, szczególnie podczas wyjazdów — że kościół daleko, Msze nie wiadomo jak, czy podczas pracy, kiedy rada jakaś, albo gdzieś być trzeba, ale bardzo często i tak jakoś się składa, że jestem.

Szczególnie doceniam ten czas bycia przy Eucharystycznym podczas choroby, kiedy być nie mogę. Po wypadku, kiedy dwa tygodnie nie wiedziałam kościoła, ani Komunii świętej — to było gorsze niż ból fizyczny. Dlatego nie lubię tego czasu, kiedy być nie mogę — ale i doceniam też wtedy, jak warto być — kiedy można.

Zachęcam do codziennej Eucharystii, to naprawdę pożytecznie spędzony czas. Jest kilka osób w mojej parafii, które są każdego dnia, w tych samych miejscach, tych samych godzinach. Są tacy, którzy już odeszli do Pana, ale wciąż patrząc na „Ich” miejsce — czuje się obecność. Szczególnie radością napawa obecność dzieci i młodzieży, a naprawdę są tacy, którzy bardzo często w tygodniu pojawiają się na Mszy świętej. Nawet nie wiecie, jacy pięknie wtedy jesteście! Czy to stojąc przy ołtarzu, czy gdzieś na kościele. Jestem z Was dumna!

A Ty? Jak wspominasz swoją pierwszą „przygodę” z kościołem? Pamiętasz ten dzień? Jak dziś przeżywasz swoje Eucharystyczne Spotkania? Jesteś — bo chcesz, czy musisz?


12 sierpnia

Czytam kolejną dość ciekawą książkę „Na czacie z Panem Bogiem” — opowiada o nastolatkach. Takich zwyczajnych — ciągle niewyspanych i spóźniających się do szkoły! Szukają przyjaciół, z którymi mogliby poklikać… Spotykają nie tylko siebie, ale i tajemniczego Gościa, który twierdzi, że jest… Panem Bogiem. Blake, Jenn, Lorri i A.C. Weszli na czat, żeby się trochę pośmiać i może też trochę sobie ulżyć, rozmawiając na temat życia. Ale tajemniczy Gość sprawia, że ich życie staje na głowie. Fajnie się czyta, daje do myślenia w wielu kwestiach. A i zastanawiające jest też to, że o tak wielu rzeczach tu rozmawiamy — wymieniamy relacje, komentarze, a rzadko, albo wcale nie dzieliśmy się swoim doświadczeniem wiary, ni Boga… Wstydzimy się, czy raczej...boimy?


17 sierpnia

Biegałam dziś po sklepach — niby nic wielkiego, ale tu i tam. Gdzieś tam między półkami zaszedł mi drogę ks. W. — mój katecheta ze szkoły średniej. Pogadaliśmy kilka chwil, jak to my. Gdyby nie moje: Szczęść Boże, pewnie nikt by się nie zorientował, że to ksiądz. I tak sobie później myślałam — ksiądz na zakupach to ksiądz? Czy może jednak zamiast: Szczęść Boże — powinno się mówić: Dzień dobry? No, skoro w „cywilu” to może i po „cywilu” witać?

I jeszcze historia sprzed tygodnia — kilka dni w i po Krakowie. Mnóstwo ludzi, gdzieniegdzie siostry zakonne mignęły, ale księdza… widziałam tylko jednego! Było już przed 23.00 — Rynek tętnił życiem. I w tym obrazku — uśmiechnięty, emanujący radością z kilkoma innymi osobami z przeciwka idzie KSIĄDZ! W sutannie, koloratce. Widok ujmujący! Spontanicznie podeszłam pogratulować mu odwagi. Popatrzył na mnie dziwnie… po czym wyjął notatnik i z angielskim akcentem powiedział: nie rozumiem. No, ja z angielskim nijak — ale… w migowym zrozumiał nawet on! Powiedział, już bez pomocy słownika: Dziękuję.

Przypomniało mi się wspomnienie ks. Pawlukiewicza, ktoś go zapytał — jak rodziło się księdza powołanie? Ze mną było, jak z apostołami. Na początku Jezus nie opowiedział im o krzyżu, cierpieniu, tylko zabrał ich do Kany Galilejskiej i dał 400 litrów wina. I chłopaki powiedzieli — to jest Pan!

Umieć być wszędzie — sobą. Takiej radości, kochani księża Wam dziś trzeba! Nie tylko w kościele i sanktuarium pełnym pielgrzymów — ale wszędzie tam, gdzie są ludzie. Nie dlatego — co oni powiedzą, ale dlatego, że tam też poszedłby Jezus. Bo, jeśli kapłan, idąc gdzieś zastanawia się, czy założyć koloratkę — to… trzeba się zastanowić, czy w ogóle jest to odpowiednie miejsce, by tam szedł?


19 sierpnia

Byłam na porannej Mszy. Siadłam w ostatniej ławce — jakoś tak. Przypomniały mi się słowa gdzieś kiedyś zasłyszane: po przyjęciu Komunii świętej stajesz się Żywym Tabernakulum. Mocne!


25 sierpnia

Dziś już ostatnia niedziela wakacji…


26 sierpnia

Dzieło Duchowej Adopcji Kapłanów to modlitwa za wybranego przez siebie księdza na wybrany również przez siebie czas — można: na zawsze, na miesiąc, dwa, trzy, pół roku, rok… Podejmując się modlitwy — podejmujemy się modlitwy codziennej. Tak, jak — nie da się najeść raz a dobrze, nie da się wyspać raz a dobrze, więc i pomodlić też się nie można raz a dobrze, ale — każdego dnia. Każdego dnia „karmisz” modlitwą „swojego” księdza.

26 sierpnia przed dwoma laty podjęłam się duchowej adopcji ks. M. — najpierw na rok, potem przedłużyłam na kolejny rok. Dziś jest rocznica — dokładnie 730 dni modlitwy, 60 Mszy świętych i przyjętych w Jego intencji Komunii…(pewnie było dużo, dużo więcej — ale te w ramach DDAK to zawsze 12 i 13 dnia miesiąca — dzień urodzin i święceń kapłańskich). Można rzec — dużo i mało, bo cóż to jest na 15 lat kapłaństwa?

Może i niewiele, ale jednak coś… Adopcja ks. A. — też rocznica dziś, od 26 sierpnia 2010 i 1095 dni modlitwy!

Czy było trudno? Nie. Chociaż, może czasem… Kiedy między nami były jakieś zgrzyty lub niedomówienia — a ja miałam akurat Mszę i Komunię ofiarować… To bywało trudne! Ale może właśnie to ratowało nas, jako ludzi — modlitwa… I, nawet jak czasem nie chciało mi się modlić za samą siebie — to za niego się modliłam.

Ktoś powie — bez sensu. Może. Ale ja wierzę, że ta modlitwa wiele dawała i daje. Że może nie namacalnie, ale jednak pomagała, jemu — jako kapłanowi, może nie raz spojrzeć — nie oczyma człowieka, a samego Boga, na niejedną z ludzkich spraw.

Zachęcam więc — do podjęcia się tego dzieła (ja się modlę dalej!). Macie przecież w swoich kościołach tylu księży. Oni się modlą — ale modlitwy też potrzebują! Takiej właśnie cichej towarzyszki dnia codziennego…


27 sierpnia

Segreguję książki i próbuję je gdzieś poupychać. Czasem zastanawiam się — po co one? Przecież wszystko i szybciej znajdę w internecie… Co za czasy? Kiedyś się czytało lektury, szukało cytatów, zapisywało jakieś mądre wypowiedzi. Dziś? Nawet Pismo Święte i wszystkie interesujące słowa i określenia można znaleźć w moment. Pamiętam, w trzeciej klasie szkoły średniej była praca domowa z religii — napisać na podstawie wybranych przez siebie cytatów z Pisma Świętego o roli pieniądza w życiu. Ile ja nad tym się nasiedziałam!! Znalazłam 27 cytatów, opisałam je. Dostałam 6! Gdybym dziś zadała taką pracę? Ktoś z księży podsunął mi pomysł na dodatkową pracę i 6 z religii: zadaj do przeczytania jakąś książkę religijną i niech ci ją opiszą. Tak, sobie pomyślałam: to będzie jedno z kolejnych streszczeń internetowych — przepisanych, bądź kopiuj-wklej. Komu by się chciało?


28 sierpnia

Byłem wczoraj w Częstochowie. Pamiętałem o Tobie” — najpiękniejsze zdanie, jakie dziś usłyszałam. Bo można ofiarować wiele prezentów, dać nie wiadomo jakie upominki — ale podarować komuś modlitwę — to jest coś! A jeszcze mieć odwagę o tym komuś powiedzieć — to dopiero czad! Tym razem to ks. W., ale zdarza mi się to słyszeć od innych, może nie codziennie, ale wiem, że modlą się za mnie. I to jest fajne. Też się za wielu modlę — czasem o tym mówię, czasem nie. Czasem ta modlitwa ot tak, a czasem w jakiejś konkretnej sprawie. Często w pakiecie: Modlitwa + Msza św. i Komunia św. ofiarowana w intencji tej osoby. A Ty? Za kogo się modlisz?


29 sierpnia

Praktycznie już odliczam dni końcówki wakacji. Pewnie nie tylko ja. Ale i widzę, jak już niektórym tęskni się za szkołą. W sumie — mi też, bo ileż można „nicnierobić”? :-)


31 sierpnia

Ja już gotowa do pracy! Umowy podpisane. Plan ułożony. Informacje od dyrekcji, proboszczów — przyjęte. Zatem teraz tylko zakasać rękawy, zrobić znak krzyża i brać się do roboty!

+

Niech BÓG udziela Pani i Pani uczniom wszelkich potrzebnych łask w tym nowym, kolejnym roku pracy i poprzez Pani posługiwanie niech prowadzi Panią do pełni chrześcijańskiej doskonałości. Życzę powodzenia i pozdrawiam. Każdego też dnia wszystkich katechetów i z nimi związane intencje polecam BOGU (zazwyczaj w litanii do Serca JEZUSA). Niech BÓG Panią prowadzi. Ślę braterskie uściśnienie ks. Janek B.

+


3 września 2013

Dwa przedszkola i sześć grup dzieci 5/6 letnich. W szkole podstawowej mam klasę 2 i 4, no i cały przedział gimnazjalny. Dziś pierwszy dzień i od razu cztery grupy przedszkolaków. O mój Bożeeee… Wszystko nowe. Dzieci nowe, panie nowe, sale nowe i ja nowa. Ale chyba będzie fajnie — nie wiem na ile dla dzieci, ale mi się tam podoba!

Miły akcent dnia, jedna z pań przedszkolanek: Ty pewnie nie wiesz, ale uczyłaś mojego syna. Tak, a gdzie? W technikum. Imię i nazwisko? Pamiętałam. No i dalej mama K. opowiada rożne zdarzenia z religii i… kartkówkę! Kamil dostał z niej 6! Jej, mówię, to naprawdę musiał nieźle napisać. Okazało się, że mama pamiętała nawet pytanie z tej kartkówki! A było to trzy lata temu! I tak sobie pomyślałam — to, co dla nas jest drobiazgiem, codziennością u kogoś może utkwić na lata. I, zarówno nasze dobre, jak i złe zachowania. No, ale dla takich chwil, jak to wspomnienie, warto być nauczycielem!


4 września

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą /ks. Jan Twardowski/. Każda chwila może być ostatnią. Każda rozmowa może być ostatnia. Każde spotkanie może być ostatnie. I, trzeba starać się, ażeby nie zostawić po sobie niesmaku i nie mieć później wyrzutów sumienia. Tak, wiem — brzmi nieswojo. Może, ale zawsze czyjeś odejście wzbudza do refleksji: jaki/jaka byłam dla tej Osoby? Jaka była nasza ostatnia rozmowa? Czy chciałbym może coś cofnąć? Czegoś nie powiedzieć? Za coś przeprosić? Może być za późno… Myślę, że warto tak żyć, by nie wstydzić się samemu sobie spojrzeć w oczy… A, jeśli już coś się wydarzyło, co budzi niepokój mojego sumienia — jak najszybciej naprawić. I, nie czekać nadarzającej się okazji, czy świątecznego opłatka, ale zrobić to — bez okazji… J. żyła lat 71. Do wczoraj. Rozmawiałyśmy w sobotę… [*]


10 września

Szkoły w których uczę są pozbawione krzyży. W jednej na gwoździu obok godła, gdzie kiedyś wisiał krzyż — dziś wiszą zegary. W drugiej na przestrzeni ostatnich lat, w miarę remontów sal też krzyże poznikały. Na szczęście w przedszkolu krzyże są, a salach, gdzie nie ma — organizuję i cieszę się, że i panie wyrażają zgodę, ażeby krzyż powiesić. Cóż, już nie proszę o pieniądze. Cena 8.60 — bo tyle kosztuje, niewielki drewniany krzyżyk z Jezusem, a chcę, żeby dzieciaki uczyły się wartości chrześcijańskich od najmłodszego — nie tylko w wyobrażeniu sobie krzyża, ale w spoglądaniu na niego, zawsze wtedy, kiedy zajdzie potrzeba, i nie tylko na religii.

Pamiętam czas, kiedy krzyże się wieszało. Pamiętam, kiedyśmy wszyscy przed pierwszą lekcją wstawali do modlitwy i płynęły słowa: Duch Święty, który oświecasz serca i umysły nasze, dodaj nam ochoty i zdolności, aby ta nauka była dla nas pożytkiem doczesnym i wiecznym. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen. I, niezależnie od tego, czy był to język polski, plastyka, czy biologia. Tylko pani od matematyki nigdy nie wstawała zza biurka, kiedyśmy się modlili. To były te chwile, kiedy chyba wolała nas nie widzieć…

Tydzień temu Jasio w 6-latkach powiedział, że… chciałby mieć krzyż. Zdziwiona zapytałam: a nie masz? Nie. Nieśmiało podszedł później i zapytał, czy kupię mu krzyż? Obiecałam, że tak. Dziś, tylko weszłam, pytanie — czy mam? Tak. Nie dowierzał, że to naprawdę dla niego, i że na zawsze. Zapytałam tylko, gdzie go powiesi? W swoim pokoiku… Cena krzyża 6.30. Ale, jak patrzyłam, z jaką troską brał go w swoje malutkie rączki — wartość tego krzyża znacznie przekroczyła swoją cenę!


15 września

Twoje życie, jest być może jedyną książką, jaką przeczytają Twoi uczniowie… — to słowa, jakie dziś usłyszałam w konfesjonale! Ambitne i niełatwe zadanie. Na pewno patrzą, na pewno oceniają. Czy uczą się? Nie wiem… Można by się teraz zastanowić — czego mogą się ode mnie nauczyć? Oni sami najlepiej by się na ten temat wypowiedzieli…

Czego ja się uczyłam od swoich nauczycieli? Pewnie najmniej wiedzy, którą mi przekazywali… Miałam specyficznych nauczycieli, większość bez pasji i na wielki dystans. W szkole podstawowej — jedynie pani Dorotka — katechetka uczyła, jak żyć pięknie, radośnie, darzyć innych samą sobą. Może też ks. Jerzy katecheta — uczył dawać swój czas, za darmo — zawsze i każdemu! Dobra to szkoła była! Wcześniej jeszcze s. Jadwiga katechetka, też bezcenna nauka — pięknej pokornej modlitwy. I skromności bycia. Już jako 8—9 letnie dziecko bacznie obserwowałam i mocno zakorzenił się w pamięci ten właśnie obrazek — skromności, pokory i modlitwy siostry.

W szkole średniej? Hm… kto? Co? Intensywnie myślę, ale… Smutne to, bo właśnie w szkole średniej kształtuje się postawę i świadomość młodego człowieka i tu powinno być najwięcej wzorców! Szkoda, że moja szkoła była tak uboga…

Studia? Tu niesamowita postawa, pełna radości, mądrości — nie tylko naukowej, ale przede wszystkim życiowej ks. profesora Henryka! Później był recenzentem mojej pracy magisterskiej. A potem tak się poskładało, że razem jechaliśmy na Beatyfikację Jana Pawła II i już wyjeżdżając wyjął z kieszeni swój różaniec i go dał. Na zawsze! Któż więcej? Nie miałam z nim bliższych relacji, ale ks. Ireneusz — od teologii moralnej. Równie mądry i pokorny kapłan, profesor, ale i pełen ciepłego spojrzenia i wrażliwości wobec nas — studentów. I to pewnie na tyle — na niemal 20 lat mojej edukacji. Słabo…


17 września

Próbuję okiełznać przedszkolaków. Rety co tam się dzieje! I siadamy, i klękamy, i kładziemy się, i turlamy! Ostatnie zajęcia były o Stworzeniu świata a dziś o Adamie i Ewie. Dzieciaki słuchały z otwartą buzią. Potem śpiewałam im piosenkę

Na początku Bóg stworzył niebo, ziemię i gwiazdy,

Porozdzielał toń wód i sklepienia niebieskie,

Dał rośliny, zwierzęta i błyszczące planety,

Potem był człowiek.

Pierwszy dzień pracował, drugi dzień,

Trzeci dzień pracował, czwarty dzień,

Piąty dzień pracował, szósty dzień,

W siódmym odpoczywał.

Fajnie liczyły, śpiewały, a najlepsze było na koniec jak Bóg odpoczywał to i my się kładliśmy na dywanie — a ja z nimi!

Nie wszystkie jeszcze dzieci udało mi się zainteresować. Piotruś zero reakcji. Robił wszystko tylko nie to, co prosiłam. Dałam sobie spokój. Porażka. Wiem. Trudno. Siadłam z resztą, rozdzielałam prace i zadania. W końcu sam podszedł i mówi: no dobra, będę już grzeczny. Jaka byłam szczęśliwa! W międzyczasie, któryś z chłopców podszedł do zabawek, a tamten: Ej, nie bawimy się! Teraz pracujemy! Pytanie na koniec: A Pan Bóg to się nie zmęczył tym stwarzaniem?


19 września

No i czwartek niemal minął. Jak ja lubię końcówkę tygodnia! Dzieciaki mam fantastyczne! Świetnie mi się z nimi pracuje. Dziewięć grup nowych uczniów i szczerze to nie ogarniam kto jest kto, ale niektórzy już dali się zapamiętać! Na szczęście — pozytywnie!

Miłe akcenty dzisiejszego dnia — w klasie pierwszej podchodzi uczeń i mówi na koniec lekcji: dziękuję, zaciekawiła mnie pani. Madzia z klasy trzeciej wkleiła do zeszytu moje zdjęcie wycięte z gazety i wpisała moje wartości chrześcijańskie — w ramach pracy domowej. Nie było zadane pisać o mnie tylko ogólnie wybrać sobie kogoś wierzącego. No i ujęła mnie dziś postawą Aga — miałam wrażenie, że zbuntowana i raczej niechętnie ustosunkowana lekcji religii a dziś mocno pojechała po honorze komuś, kto obnosi się ze swoją miłością szatana, mocno zresztą akcentując to na moich lekcjach. Czytałam też prace domowe i uczennica z pierwszej klasy napisała na 6! Dopracujemy jeszcze drobne szczegóły i ślemy pracę na konkurs! No i jeszcze wpłynęła praca plastyczna o Janie Pawle II na konkurs, więc rozkręcamy się sukcesywnie, mam nadzieję; -)


23 września

Dziś liturgiczne wspomnienie św. o. Pio. Bliski mi od lat, wiele przeczytanych o Nim książek, obejrzanych filmów, a i szczególnie piękne wrażenia po wizycie w San Giovanni Rotondo. Cudownie jest stąpać śladami świętego! Dom Ulgi w cierpieniu, kościół, „jego” okno, krucyfiks na chórze, listy, rękawiczki, a i grób. Każdy 23 dzień miesiąca to dla mnie taki dzień skupienia — często tego dnia umawiałam się z kierownikiem duchowym, spowiadałam — a i tego dnia zawsze modlę się… tylko za siebie! Taki mały akt egoizmu przed Bogiem. I, dziś — miało być podobnie Msza św. u siebie w kościele, chwila adoracji. A było inaczej! Dostałam prezent — całkiem niespodziewanie! Uczestniczyłam we Mszy św. w kaplicy, gdzie są relikwie o. Pio — i dziś tam piękna uroczystość — z kazaniem, z oddaniem czci relikwiom, z modlitwami przez wstawiennictwo św. o. Pio. Byłam też u Spowiedzi. No po prostu — Szczęśliwa!


24 września

Oglądamy dziś w przedszkolu film o stworzeniu świata. Ogólnie dzieciaki zaciekawione — dużo zwierzątek, kwiatków i roślinek. No i oczywiście ludzie! O! Adam z Ewką! Ciociu, oni nie mają ubranek! No, nie mają — bo wtedy nie było. A w raju był wiaterek? No jakoś wytrwały, ale za chwilę była akcja w drzewem poznania dobra i zła. No i wygnanie z Raju, na co jeden z chłopców: O! Mają kłopoty — nadchodzi Władza! A jedna dziewczynka w płacz! Co się stało? Bo ja nie będę już nigdy jadła jabłek — chlipie, a ja bardzo je lubię! A dlaczego nie będziesz jadła jabłek? Bo Pan Bóg będzie się gniewał, jak na Ewę! I pytanie na koniec: A Adam i Ewa byli Polakami? Moi mali patrioci ; -)


27 września

Dziś Koło Fotograficzne. Jesteśmy w plenerze. U jednej z dziewczynek panika — Błąd karty! Biorę aparat, wyłączam — włączam: Błąd karty! Wyjmuję baterie, włączam: Błąd karty! Wchodzę w aplikacje dalej i napis: Wyczyść kartę/Formatuj kartę. Hm? Trudny wybór. Bałam się, żeby nie usunąć zdjęć, więc poradziłam: Wyłączyć i walczyć z tym w domu z rodzicami. Ok, za chwilę: Zrobiłam! Zrobiłam! Zrobiłam! O — patrzę, działa! Jak to zrobiłaś? Normalnie, oczyściłam kartę! Ale jak?! No, wyjęłam, potarłam o bluzkę i działa! Trzeba było widzieć moją minę! Myślenie dziecka jest takie proste!

A w klasie drugiej o stworzeniu świata i grzechu pierwszych ludzi. Pomoce dydaktyczne: wąż — znaleziony gdzieś w klockach w przedszkolu, jabłko, kupione w drodze do szkoły i… odświeżacz powietrza. Wąż, wiadomo, owoc — potrzebny, a odświeżacz? Poranna rosa i zapach kwiatów na zielonej łące! Super dzieciaki słuchały, patrzyły. Te bardziej wrażliwe bały się, jak sięgałam po jabłko! Co tam się działo! Czasem sobie myślę, ciekawie byłoby jak ja psiukam tym odświeżaczem, a dyrektor wchodzi, albo gryzę jabłko, czy z tym wężem po klasie spaceruję… Pytanie dnia: czy te owoce, które spadły z drzewa mogli jeść?


29 września

Tak sobie myślę XXI wiek mieni się barwami. Chcemy żyć kolorowo. Chcemy wyróżniać się i podobać innym. I nie ma w tym nic dziwnego, ani złego. Szczególnie my, kobiety lubimy się podobać, nakładać na siebie modne ubrania, dobry makijaż i biżuterię. Nosimy przeróżne rzeczy, bransoletki, rzemyki, koraliki, plecionki. Wszystko to fajnie współgra z całością, pobrzękuje i mieni się kolorami. Chociaż czasem — nie do końca ani współgra z człowiekiem, ani kolorami, może tylko pobrzękuje innością?

Czerwona nitka na szczęście, talizmany islamskie, pierścień Altanów, Młot Thora, Jin-jang, czy tak modna dziś pacyfka. Amulety, talizmany, które niby mają przynieść szczęście a tak naprawdę nie tylko nam go nie przynoszą, ale jeszcze bardziej je od nas oddalają. Bo czymże są owe znaki? To zwykłe akcesoria działającego w nas szatana. Może i kolorowe, fajne — i to właśnie tak ma działać! Ma przyciągać naszą uwagę i uwagę innych. Czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, co nosimy. Ale czasem świadomie kupujemy, zakładamy — przecież chcemy być modne! Tylko, czy to jest wartościowa moda?

Ktoś powie, to tylko znaki! Znaki, które same z siebie przecież nic złego nie czynią! Ale to właśnie znaki wskazują drogę. A te, wskazują złą drogę! Może warto pomyśleć, nim założysz — koszulkę z odwróconym krzyżem, T-shirt mocno akcentujący swoje „nie”, wisiorek, kolczyki, czy bransoletkę. Warto zapytać samego siebie, czy nosząc takie znaki głośno akcentuję swoje przekonania, bunt, czy może świadomie walczę z krzyżem, wiarą i Kościołem?

Egzorcyści ostrzegają, że nawet nieświadome noszenie talizmanów i amuletów może prowadzić do dręczeń demonicznych. Mogą one wyrażać się np. poprzez niepokój i depresje, koszmary senne, trudności w modlitwie czy niechęć do pobożnych czynności. Zaangażowanie się w różne formy okultyzmu oraz posługiwanie się amuletami może skutkować rozwinięciem tzw. zdolności paranormalnych. To z kolei niesie z sobą opresje diabelskie oraz prowadzi do zniewoleń i opętań demonicznych. Dlatego należy zniszczyć wszystkie talizmany i figurki przedstawiające pogańskie bóstwa oraz zaniechać praktyk, które mają wymiar okultystyczny. Bałwochwalstwu i złu trzeba przeciwstawiać się życiem sakramentalnym i kultywowaniem cnót religijnych.

Za chwilę październik. Nasze Babcie wezmą różaniec i podreptają do kościoła, by na klęczkach modlić się przesuwając paciorki swojego różańca. Ktoś powie — to niemodne! Nie? Dziś byłam świadkiem przemiany, jak licealistka zdjęła swoją pacyfkę, a na jej miejsce założyła piękny, ręcznie wykonany różaniec. Od dziś jej nadgarstek i serce zdobi piękny Znak. A co można znaleźć w Twoich Znakach? Czy znajdzie się tam różaniec? Za chwilę październik…


30 września

Normalność Jezusa polegała na DUMIE z tego KIM jest i CO ROBI. Daje do myślenia, szczególnie w chwili, gdy bycie katechetką wydaje się bez sensu…


1 października

No i się zaczęło! Październik i różaniec! Dziś 5-latki długo kombinowały, żeby zgadnąć do czego służą te koraliki! Niektóre pierwszy raz w życiu widziały takie coś! Ale po godzinie już wszyscy wiedzieli, że to nie koraliki, a różaniec i że to się używa do modlenia do… Pani Bozi! Niech im będzie. Trzeba będzie jeszcze nad tą Panią Bozią popracować…


4 października

W drugiej klasie: Rzeka, w której Pan Jezus przyjął chrzest? WISŁA! Nie. WARTA?


9 października

Do kogo modlimy się w różańcu? — pytam maluchy. Do Pani Bozi!


11 października

W przedszkolu opowiadałam o św. Bernadecie i Matce Bożej z Lourdes, a potem włączyłam film. Dzieciaki oglądały z zaciekawieniem. Na drugi dzień mama Piotrusia opowiada rozmowę z synem: E, to tylko bajka! To nie bajka, to historia prawdziwa — pani na pewno wam tłumaczyła. Ta, akurat, jeszcze powiedz, że Kubuś Puchatek też był prawdziwy!


15 października

Każdego dnia doświadczam wiele życzliwości od ludzi. Najbardziej lubię powitania i ten uśmiech na twarzy — od razu się udziela! Koleżanki, koledzy w pracy, rodzice, księża — miłe to wszystko. A no, i dzieciaki! Każde dzień dobry, przytulenie, uśmiech, pomachanie łapką — wiele znaczy! Obecni uczniowie, ale i wielu z tych, co pewnie już miałabym problem z przypomnieniem sobie imienia. Miłe to. Czasem się zastanawiam — ile razy na dzień odpowiadam: dzień dobry? Na spacerze, w sklepie, a nawet i w kościele! Przedszkolaki są bezkonkurencyjne — potrafią przez pół kościoła przybiec i uwiesić się na szyi! Miny rodziców — bezcenne! Fajny też moment — na znak pokoju, kiedy to prócz skinienia głową pojawiają się rozpromienione twarze. I tak sobie myślę — fajnie mam. Jakie smutne byłoby, gdyby odwracali się na mój widok, zaciskali pięści, albo pokazywali język! Od czego to zależy? Myślę, że od nas samych…

Przypomniała mi się bajka o psie, który znalazł się z pokoju tysiąca luster. Gdy nagle zobaczył przed sobą tysiące „innych” psów, wpadł w szał, warczał, szczerzył groźnie zęby, szczekał. Psy w lustrach robiły to samo. Tysiące przeciw jednemu. Pies przestraszył się takiego świata i zaczął uciekać. Ale nie miał gdzie, zewsząd otaczały go „wrogie” psy. Uciekał tak w kółko, aż zamęczył się na śmierć. A przecież wystarczyłoby, żeby choć raz radośnie na widok swoich pobratymców zamerdał ogonem, a oni odpowiedzieliby mu tym samym. Zatem — warto się uśmiechać!


16 października

Dokładnie dziś — 16 października, kończą mi się trzy Duchowe Adopcje Kapłanów. Jeszcze dziś ostatnia modlitwa, Msza św. i ofiarowana Komunia św. w ich intencji. Bardzo trudno było mi się modlić za jednego z tych księży — już nie raz przychodziła pokusa, by dać sobie spokój! Ale wytrwałam! Mam nadzieję, że naprawdę ten trud mojej modlitwy był/jest/będzie mu potrzebny… Rok! A drugi kapłan, właśnie dziś minęło dwa lata codziennej modlitwy. Gdyby tak policzyć dni, sporo tego! Tu było mi łatwiej, dużo łatwiej i też ufam, że każda z tych modlitw przyda mu się w dziele zbawienia. Nie przedłużam ich i nie podejmuję na chwilę obecną nowych. Nie mówię, że w przyszłości znów się nie podejmę, bo pewnie — podejmę, ale teraz chcę odpocząć od modlitwy za kogoś, a zacząć z Bogiem rozmawiać o sobie, bo chyba się ciut rozminęliśmy w drodze ostatnio…


17 października

Licealistka na przerwie: Jak mi się tęskni już… Za czym? Za Mszą świętą. Chciałabym tak codziennie… Widać było tę tęsknotę wypisaną na twarzy. Jakie to piękne — pośród tych wszystkich na NIE zdarzają się ci prawdziwie tęskniący za Panem Jezusem! Ci, którzy autentycznie wierzą i kochają pełnią serca! Ci, którzy pragną być blisko — nie tylko od święta. Dojrzewamy duchowo w różnym tempie — jedni wcześniej, inni później, a jeszcze inni może nigdy nie zrozumieją o co chodzi tym pierwszym. Wiara jest łaską i trzeba nam za nią Panu Bogu dziękować — za to pragnienie i tęsknotę bycia z Nim. A Ty? Tęsknisz czasem za Jezusem?


18 października

Klasa czwarta — lekcja o Janie Pawle II. Po moim gadaniu, obejrzanym fragmencie filmu o kajakach, nartach i teatrze — uczniowie mieli na zasadzie skojarzeń napisać sześć faktów z życia Ojca Świętego do hasła PAPIEŻ wmontowując oczywiście literki na zasadzie układania krzyżówki. Mądrze pisali: Pielgrzymował, kochał, modlił się, rozgrzeszał, no, ale jak doszliśmy do litery Ż pojawiły się schody. Marzył? Nie — rz… Wierzył? No, też, ale to RZ… Kombinowali dzielnie, ale wciąż to nie to Ż było. W końcu ktoś z końca: — Żartował! — a ktoś inny zaraz dodał: Postrzelony był! No w sumie to, też prawda — 13 maja Papież był postrzelony, ale nie sądziłam, że tak można to odebrać. Jan Paweł II był postrzelony? No czasem, jak wchodził między dzieci i młodych to bardzo!; -)


19 października

Kapłan to Ktoś, dzięki Komu mogę dotknąć Jezusa. Jakie to prawdziwe…


20 października

W minioną niedzielę byłam z dzieciakami na spotkaniu Podwórkowych Kółek Różańcowych Dzieci z Magdą Buczek. Niesamowita osoba. Rozmowa z nią — głębokie przeżycie. Dziewczyna 25 lat, cierpi na wrodzoną łamliwość kości, stąd jej ciało jest jakie jest. Ale radzi sobie wspaniale! Skończyła dziennikarstwo i politologię, napisała książkę dla dzieci, jest spikerką. Niesamowite ciepło i spokój od niej bije. Dzieciaki ogólnie zareagowały litością. Ale Magda tej litości nie potrzebuje! Fajnie sobie radzi. Umie słuchać! I to jest piękne! Podziękowałam jej za to, co robi — choć obie mamy świadomość, że to raczej nie ona — że to… I tak sobie potem myślałam, a gdyby Magda była zdrowa. Piękna 25-latka — czy jej życie tak by się potoczyło? Czy głębia modlitwy i życie duchowe tak by wyglądało? Czy będąc zdrowa zrobiłaby to, co zrobiła, będąc chorą? Boję się, że… nie. Pan Bóg zabrał jej wiele, ale obdarował o wiele większym darem niż zdrowe ręce i długie nogi! Jej choroba, cierpienie — trudne, ale ma sens!


21 października

Pracujemy nad konkursami — obecnie w trzech bierzemy udział. Młodzież świetnie pisze! Czasem łezka zakręci się ze wzruszenia. Dzieciaki pięknie malują. Tematy do łatwych nie należą, ale jak się przełoży „z polskiego na nasze” to szybciutko rodzą się pomysły i każda praca jest inna. Dumna! Dostaliśmy też propozycję udziału w projekcie Lectio Divina w jednym z czasopism religijnych dla młodzieży — super!


23 października

Dziś Spowiedź. Nie umawiałam się, skorzystałam z okazji, że siedzi ten, a nie inny ksiądz — zresztą i tak do niego bym poszła. Dlaczego? Bo spowiedź u niego przynosi, w moim przypadku, owoce — coś daje! On zna mnie — ja znam jego i myślę, że to dobrze. Wiadomo, trudniej spowiadać się u kogoś znajomego, ale ja lubię, bo nie muszę odpowiadać na tysiąc pytań, kim jestem, co robię i z kim (nie)mieszkam. Trzeba mi było tego Spotkania dziś. Niesamowita ulga, radość i wewnętrzny spokój. Kocham ten stan!

Młodzież często podejmuje temat Spowiedzi — czasem pozytywnie, często — negatywnie. Zbuntowani, niedojrzali — potrzebują czasu, by dorosnąć do radości Spotkania z Jezusem w Sakramencie Pokuty, Eucharystii. Ale są też tacy, którzy widać pięknie przeżywają już Sakramenty — poważnie podchodzą do relacji z Panem Bogiem i dbają, aby była ona bliska. I za jednych, i za drugich często się modlę… Lubię z nimi rozmawiać, chociaż nie zawsze jest to łatwe — często pytają o moją modlitwę, moją adorację, moją spowiedź. To dobrze!

Dla tych, którzy odeszli, a źle im z tym — polecam! Dla tych, co upadli, a chcą powstać — polecam! Dla tych, którzy chcą odzyskać radość serca — polecam! Dla tych, którzy pragną dotknąć Miłości — polecam! Wystarczy tylko przyjść… On czeka, by obdarować Ciebie Swoją Miłością i Miłosierdziem… Ale to Ty musisz teraz zrobić pierwszy krok. Odwagi! Warto!


29 października

Jak doprowadzić całe Przedszkole do płaczu? Powiedzieć im, że św. Mikołaj jest w Niebie! Niechcący, ale tak właśnie dziś wyszło. Mówiłam o Wszystkich Świętych i zaniosłam kilka obrazków ze świętymi do pokazania. O niektórych opowiadałam. Wśród nich był św. Mikołaj. Ktoś z dzieciaków: To św. Mikołaj umarł? A ja: y… I szybko inny obrazek… W drugiej grupie, też szybko wyłapali i: Ciociu, św. Mikołaj jest w Niebie?! W trzeciej grupie już nic nie wspominałam o św. Mikołaju, ale sam ktoś zauważył — że, skoro święty, to musi być w Niebie! Jak szłam do ostatniej grupy, już całkiem schowałam Mikołaja — a jak zapytałam, dlaczego w piątek nie idziemy do przedszkola i ktoś powiedział, że będzie — Boże Narodzenie, to zaczęłam się bać, że jednak będzie i św. Mikołaj!


30 października

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.33
drukowana A5
za 34.43