Dziękuję mężowi — pierwszemu recenzentowi
— za wsparcie na każdym etapie powstawania tej publikacji
Dziękuję Krzysiowi i Darkowi — przewodnikom krakowskim
— za cenne uwagi, merytoryczne wskazówki i motywację
w chwilach zwątpienia
(…) Bo ja kocham, kocham mój Kraków,
Te uliczki we mgle jak ze snu
I ten Rynek z setką dziwaków,
Co im duszę skrzydlatą dał Bóg.
Kraków znalazł mi miejsce w swych dłoniach,
Zwiodły mnie tu szczęśliwe manowce,
Bo poezja jest tutaj jak Błonia,
A poetów to tutaj na kopce (…)
(… ) Są Dubaje i inne Paryże,
Gdzie i więcej, i szybciej, i modniej.
I co z tego?! Ja wolę Kazimierz,
Co niespieszny i cichy ma oddech (…)
Rafał Kmita
Wstęp
Kolejna książka o Krakowie… no ileż można?!?
W gąszczu przebogatej literatury i tysięcy przewodników na temat tego królewskiego miasta, moje małe co nieco… szumnie dumnie nazwane „książką”. Niemniej jednak bardzo się cieszę, że sięgnąłeś Drogi Czytelniku po tę publikację, w którą włożyłam swoje poznańsko-„krakoskie” serce.
Chcę oprowadzić Cię po „moim Krakowie”, opowiedzieć o miejscach mi bliskich, ważnych, wyjątkowych. Miejscach, do których zawsze wracam. Swoją wiedzę o Krakowie zdobywałam (i ciągle zdobywam) sukcesywnie, czytając zarówno książki naukowe, jak i przewodniki czy artykuły w Internecie. Jednak aby Cię nie zanudzać, zrezygnowałam z przypisów oraz odwołań do literatury naukowej i z ogromu dat, które i tak zawsze się „ulatniają”.
Zapraszam zatem do lektury i wędrówek po ścieżkach Krakowa. Spacer, na który pragnę Cię zaprosić za pośrednictwem tej książki obejmować będzie Stare Miasto, Kazimierz oraz Podgórze. Nie ukrywając, że najbliższy memu sercu jest Kazimierz.
W publikacji wykorzystałam zdjęcia swojego autorstwa (oraz 7 fotografii dzięki uprzejmości Darka Kuchty) celem zobrazowania miejsc, o których piszę. Jak słusznie zauważysz, wszystkie fotografie pokazują opisywane miejsca z zewnątrz. Jest to efekt zamierzony, by skłonić Cię do osobistego ich zwiedzenia.
***
Śmiem przypuszczać, że prawie każdy wzmianki o Krakowie zaczynał od legendy o królu Kraku, jego córce Wandzie i oczywiście smoku wawelskim. Legenda legendą lecz archeolodzy szacują, że zalążki miasta należy datować na VII wiek, czyli jakieś 1,4 tys. lat temu — a właśnie prawdopodobnie wtedy wzniesione zostały kopce Kraka (Krakusa) oraz Wandy, czyli legendarnego fundatora miasta i jego córki.
Pierwsze podania o Krakowie przedstawia w „Kronice polskiej” Wincenty Kadłubek — niezwykle wykształcony jak na XII wiek kronikarz. Kadłubek Kraka nazywa Grakch, a miasto, które założył na wzgórzu to Gracchovia — czyli Kraków. Kronikarz sugeruje jednak, że nazwa miasta mogła wziąć się od „krakania kruków”, które zleciały się do truchła potwora (smoka wawelskiego) pokonanego przez jednego z synów Grakcha.
Kopce Krakusa i Wandy istnieją do dzisiaj. Kopiec Kraka znajduje się w dzielnicy Podgórze i można z niego podziwiać panoramę Krakowa oraz magiczne zachody i wschody słońca. Natomiast Kopiec Wandy usytuowany jest w Nowej Hucie, według legendy w miejscu gdzie rzeka wyrzuciła ciało królewny, która utopiła się w Wiśle nie chcąc poślubić germańskiego księcia.
Spotkałam się również z inną wersją wydarzeń dotyczącą Wandy — otóż piękna królewna miała stanąć ze swoim wojskiem naprzeciw księcia Rydygiera (który ogłosił, że jeżeli Wanda nie przyjmie jego zalotów, on napadnie na Kraków) i swoją odwagą spowodowała u niego ogromne wyrzuty sumienia. Porzucony przez swych żołnierzy (którzy w obliczu urody Wandy odmówili walki), miał nabić się na swój miecz.
Historycznie, najstarsza wzmianka o Krakowie pochodzi z roku 965, kiedy to żydowski kupiec i podróżnik Ibrahim-Ibn-Jakub w swej relacji o państwach słowiańskich wymienia Kraków (Karako) jako bogaty gród leżący na skrzyżowaniu handlowych szlaków (m.in. szlaku bursztynowego), pośredniczący w handlu nawet z Konstantynopolem. Najpierw przebywała tu ludność, która trudniła się myślistwem (łowcy mamutów i niedźwiedzi), później — prymitywnym rolnictwem i hodowlą. Osadnicy na tych terenach zmieniali się. Po ludności pochodzenia celtyckiego, w VI wieku po Chrystusie pojawili się pierwsi Słowianie. Na terenie obecnego Krakowa przybywało siedzib ludzkich, gdyż sprzyjały temu dogodne warunki naturalne (żyzne nadwiślańskie obszary).
Kraków, który przez pięć wieków był stolicą Polski, skupia aż ¼ zasobów muzealnych naszego kraju. Podróż do królewskiego miasta to spotkanie z najświetniejszym okresem naszej historii. Warto nadmienić, iż w roku 1978, Krakowskie Stare Miasto wraz z Wawelem i Kazimierzem znalazło się na pierwszej Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Wówczas to prestiżowe wyróżnienie otrzymało zaledwie 12 najcenniejszych obiektów na świecie, w tym Chiński Mur oraz egipskie piramidy.
Stare Miasto
Niewątpliwie pierwszym skojarzeniem z Krakowem jest Wawel. Wawel, którego nazwa wywodzi się od staropolskiego słowa „wąwel”, oznacza suche wzniesienia nad mokradłami — takie usytuowanie zamku dawało możliwości skuteczniejszej obrony. Zamek Królewski na przestrzeni wieków przebudowywany był wielokrotnie. Prezentuje sumę stylów: romańskiego, gotyckiego oraz renesansowego.
Do wawelskiego wzgórza dochodzi się ulicą Kanoniczą. Nie mogę nie napisać paru słów o tej ulicy — jest tak malownicza, że będąc w Krakowie, po prostu musisz ją zobaczyć. To jedna z najstarszych ulic miasta, o renesansowych korzeniach, mogąca poszczycić się bogatą i długą historią, sięgającą pierwszej połowy XIV wieku. To m.in. tą ulicą spacerowali Kazimierz Wielki, Władysław Jagiełło, Jan Długosz, Wit Stwosz, Mikołaj Kopernik czy Stanisław Wyspiański.
W Domu Dziekańskim pod nr 21 mieszkał w latach 50. i 60. XX wieku Karol Wojtyła (najpierw jako kapłan, później jako biskup pomocniczy diecezji krakowskiej).
Pod nr 25 zobaczymy Dom Długosza pochodzący z XIV wieku. Sam średniowieczny polski historyk — Jan Długosz — zamieszkiwał tę kamienicę w XV stuleciu. Pod koniec XIX wieku mieszkanie i pracownię miał tam utalentowany krakowski rzeźbiarz Franciszek Wyspiański. Synem Franciszka był sławny artysta Stanisław Wyspiański, który w młodości znany był przede wszystkim z… łobuzerki — czego dowodem jest jedna z jego przygód.
Młody Stanisław w 1882 roku razem z trzema (nie mniej później sławnymi) kompanami: Józefem Mehofferem, Henrykiem Opieńskim i Stanisławem Estreicherem zakradli się na katedralną wieżę i rozkołysali dzwon Zygmunta. Dostojny dźwięk dzwonu, słyszany bez żadnej okazji, przykuł oczywiście uwagę krakowian i katedralnych świątników, którzy bez trudu ujęli samozwańczych dzwonników. Młodzież postawiono przed samym biskupem Albinem Dunajewskim. Na szczęście biskup znany był z łagodnego usposobienia. Zapytał więc Wyspiańskiego, który okazał się głównym prowodyrem, dlaczego namówił kolegów do poruszenia Zygmunta. Wyspiański odrzekł, że chciał, aby dzwon zadzwonił tylko dla nich. Na to biskup odrzekł: A czy wiesz, że na to trzeba być znakomitym mężem?, i tym pouczeniem duchowny zakończył sprawę.
I tak oto po latach okazało się, że Stanisław Wyspiański „znakomitym mężem” był. Dzwon Zygmunt zadzwonił tylko dla niego podczas pogrzebu, który miał miejsce 2 grudnia 1907 roku (w uroczystościach pogrzebowych uczestniczyło aż 40 tys. osób). Należy wspomnieć, iż sam Wyspiański nie życzył sobie mów pogrzebowych. Nad jego trumną „przemawiał” tylko Zygmunt. Po raz drugi tylko dla niego.
Nasuwa się jednak pytanie, jak czterech nastolatków mogło rozkołysać Zygmunta tak, by zadzwonił? Przecież do jego uruchomienia potrzeba kilkunastu dzwonników. Aby to sprawdzić, w 2011 roku w katedralnej wieży przeprowadzono eksperyment. Czterech gimnazjalistów, pod czujnym okiem proboszcza katedry i starszego dzwonnika chwyciło za liny i mimo wszystkich sił, Zygmunt nawet nie drgnął. Jedynym sposobem, aby wydobyć dźwięk było poruszanie samym sercem dzwonu, co podczas eksperymentu udało się przy pierwszej próbie. I zapewne tę możliwość wykorzystał Wyspiański z kolegami ponad sto lat wcześniej.
Według legendy w XIV wieku w budynku przy ulicy Kanoniczej mieściła się także łaźnia królewska. Ponoć właśnie tam dworzanin młodziutkiej królowej Jadwigi Andegaweńskiej podglądał przyszłego króla Polski — Władysława Jagiełłę. Zrobił to na polecenie królowej, która nasłuchała się, że Litwin był gburem, dzikusem i obrośniętym futrem potworem, bardziej przypominającym dzikie zwierzę aniżeli człowieka.
Gdy wspominam królową Jadwigę, przypomina mi się historia pewnych jabłek.
Młoda księżniczka węgierska, wyjeżdżając z rodzinnej Budy by objąć tron w Krakowie, podróżowała bardzo długo, więc orszak zatrzymywał się na noclegi i strawę w różnych miejscach. Nocowano w magnackich zamkach, dworach, w klasztorach a także w karczmach. Zdarzenie, o którym chcę napisać miało miejsce właśnie w jednej z karczm. Gospoda była w biednej okolicy, na wykwintny posiłek dwór wraz z królową nie mógł liczyć. Chcąc wynagrodzić w jakimś stopniu niedogodności, na deser podano miejscowe jabłka (niektórzy twierdzą, że mogło to być w Łącku słynącym po dziś dzień ze swych sadów). Okazało się, że tak pachnących, smacznych i dorodnych królowa nigdy nie jadła. Poleciła zatem dworskiemu ogrodnikowi, aby zabrał szczepki tychże owoców i po przyjeździe do Krakowa posadził je w wawelskich ogrodach. Tak też się stało.
Po dłuższym czasie, będąc już na Wawelu, królowa przypomniała sobie o jabłkach, które jadła w drodze do Krakowa i poprosiła służbę, by przyniesiono jej jabłka z ogrodu. Podano nieduży koszyk jabłek, które w ogóle nie przypominały tamtych dorodnych owoców z karczmy. Były nieduże, wyglądały biednie, niezdrowo — jedynie zapach był ten sam. Zdziwiona królowa z niedowierzaniem zapytała z polska po węgiersku, gdyż jeszcze myliła się jej ta mowa: „Kosz telo?” — co miało oznaczać: Tylko koszyk? Dworzanin odpowiedział jej, że to wszystko co urosło, jeden koszyk. Andegawenka poleciła by szczepy jabłoni wyrzuć z zamkowego ogrodu. Wycięte drzewka trafiły w ręce wawelskiej służby, która rozdała jabłonie krewnym i przyjaciołom. Ci, sadząc je w swoich ogrodach doczekali się po jakimś czasie niezwykle smacznych i pachnących owoców.
Od słów królowej Jadwigi nazwano je kosztelami, i pod tą nazwą znane są w Polsce aż po dziś.
Wracając jednak do Wawelu.
Na wzgórzu polecam zwiedzić katedrę z grobami królewskimi, które są dowodem naszej tożsamości narodowej. To jedna z największych w świecie nekropolii królewskich. Pierwszym z władców, który spoczął na Wawelu był Władysław Łokietek, zmarły w 1333 roku. Poza nim, na Wawelu pochowani zostali niemal wszyscy polscy monarchowie.
W katedrze i jej podziemiach znajdują się groby królów, królowych, dzieci monarszych oraz książąt kościoła, wielkich poetów i bohaterów narodowych. Warto zobaczyć także — wspomniany wcześniej — ogromny dzwon Zygmunta bijący tylko z okazji najdonioślejszych dla miasta oraz kraju wydarzeń. Odlany w XVI wieku z przetopionych armatnich luf olbrzym waży ponad 12 ton. Do jego uruchomienia potrzeba 12 dzwonników (Bractwo Dzwonników Wawelskich liczy ok. 30 osób a przynależność do bractwa to wielki zaszczyt. Na co dzień, osoby te są architektami, dyrektorami przedsiębiorstw, historykami sztuki, uczniami i studentami), a głos niesie się w promieniu 12 km od Krakowa.
Zamkowe wnętrza to przede wszystkim wystawy: kolekcja wschodniej sztuki i trofea wojenne, królewskie komnaty, unikalny zbiór flamandzkich arrasów oraz archeologiczne odkrycia świadczące o ponad tysiącletniej obecności chrześcijaństwa na ziemiach polskich. Arrasy na Wawel sprowadziła z Włoch księżniczka mediolańska Bona ze Sforców, późniejsza królowa Bona. Następnie Zygmunt Stary zakupił w Antwerpii 18 kolejnych tkanin. I tak, od czasu swojego panowania, czyli od roku 1549, zaczął zamawiać w brukselskich zakładach nowe, przepiękne — jak wówczas je nazywano — tapiserie lub opony flandryjskie. Pasjonatem arrasów oraz kupcem był również ich syn — Zygmunt August. Cała kolekcja liczyła 356 gobelinów, do dziś pozostało 136 sztuk. Mimo tego, krakowska kolekcja wyszywanych złotem i srebrem tkanin jest jedną z największych na świecie.
Godny uwagi jest także wawelski dziedziniec, na który prowadzi przejazd bramny umieszczony w zachodnim skrzydle. Dzięki takiemu usytuowaniu wejścia, zwiedzający mogą zobaczyć najbardziej okazałą i dekoracyjną część dziedzińca. Przechodząc przez długi, zacieniony tunel bramy wjazdowej, zobaczysz piękne, oświetlone słońcem ażurowe krużganki otaczające rozległy dziedziniec.
Od lipca 2020 roku uruchomiono nową trasę plenerową obejmującą m.in. zwiedzanie zachodniego skrzydła Zamku Królewskiego, który w swych podziemiach kryje relikty Kościoła pw. św. Gereona. Według legendy właśnie w tych reliktach znajduje się czakram, czyli cudowny, „kosmiczny” kamień będący tajemnym źródłem energii, budującym harmonię w umyśle człowieka, wzrost wiedzy oraz błyskotliwość myślenia i rozumowania. A skąd wziął się cudowny kamień na Wawelu? Ponoć umieścił go tam mag Apoloniusz, filozof pitagorejski, który uważał się za pośrednika między ludzkością a bogami.
Na świecie jest siedem czakramów i każdy jest przypisany do innego ciała niebieskiego. W Jerozolimie (Izrael) — Słońcu; w Mekce (Arabia Saudyjska) — Merkuremu; w Delhi (Indie) — Księżycowi; w Delfy (Grecja) — Wenus; w Velehrad (Czechy) — Saturnowi; w Rzymie (Włochy) — Marsowi, natomiast w Krakowie — Jowiszowi.
Schodząc z Wawelu nad brzeg rzeki Wisły, zobaczymy rzeźbę smoka wawelskiego i wejście do Smoczej Jamy. Rzeźbę smoka wykonał w 1972 roku Bronisław Chromy, krakowski artysta, uczeń Xawerego Dunikowskiego. Odlany z brązu smok osadzony jest na wapiennej skale, a dzięki wbudowanej instalacji gazowej zionie ogniem z otwartego pyska. Artysta miał jednak inną koncepcję rzeźby smoka — chciał aby rzeźba znajdowała się w nurcie Wisły, jakieś 30 m od brzegu. Smok miałby mieć wówczas głowę buchającą ogniem, a na bulwarze pod Smoczą Jamą miałyby znajdować się olbrzymie smocze łapy odnosząc się do wyobraźni turystów, jaki był ogromy. Pomysł ten jednak nie doczekał się realizacji, gdyż uznano, że rzeźba w Wiśle zatrzymywałaby płynące rzeką zanieczyszczenia.
Wielu turystów myśli, że olbrzymie kości, które można zobaczyć pod zachodnim wejściem do katedry wawelskiej należały do legendarnego smoka wawelskiego. Kości te prawdopodobnie zostały w Średniowieczu wyłowione z Wisły i mogły należeć do wielkiego zwierza epoki lodowcowej typu mamut, waleń czy nosorożec włochaty a umieszczenie ich w najważniejszym wówczas miejscu w Krakowie miało odstraszać od niego złe moce — podobnie jak w katedrach nadreńskich.
Kości umocowane są na żelaznym łańcuchu, a według jednego z przesądów, jeśli spadną — katedra wawelska się zawali. Według innej legendy — gdy łańcuchy pękną a kości spadną na katedralne schody, zakończy się historia Krakowa.
Rynek Główny to największy wytyczony w średniowieczu plac w Europie (210 m x 212 m). Jeśli spojrzymy na niego z lotu ptaka, zobaczymy, że jest w kształcie… gruszki. „Gruszka” ma swój początek na Wawelu (to niejako liść owocu), szypułką jest ulica Grodzka, natomiast miąższ stanowią budynki i ulice, a okalające go Planty to skórka.
Należy w tym miejscu wspomnieć, iż krakowski Rynek zajął pierwsze miejsce w pierwszym globalnym rankingu „Najlepszych Rynków Świata” organizacji Project for Public Spacer, która od ponad 30 lat prowadzi działania na rzecz rewitalizacji miejskich przestrzeni publicznych.
Krakowski Rynek to przede wszystkim: Kościół Mariacki, Sukiennice, Pomnik Adama Mickiewicza, Kościół św. Wojciecha, wieża wyburzonego w XIX wieku ratusza oraz urocze kamienice. Nie wspominając już o otoczeniu Starówki, czyli Barbakanie, Plantach czy ulic: Floriańskiej, Mikołajskiej, Siennej, Grodzkiej, Brackiej, Wiślnej, św. Anny, Szewskiej, Szczepańskiej, Sławkowskiej i św. Jana.
Idąc na Rynek Główny, zacznijmy od Bramy Floriańskiej. Jej nazwa pochodzi od pobliskiego Kościoła św. Floriana i była główną spośród ośmiu bram wiodących do miasta, usytuowanych w linii murów obronnych. Otwierała ona bowiem Drogę Królewską (Via Regia), przez którą do miasta wkraczali królowie po zwycięskich bitwach, dyplomaci, znane osobistości odwiedzające miasto. Przez bramę prowadziła także trasa pochodów koronacyjnych i pogrzebów monarchów.
Bramę nazywano również „Porta Gloriae” czyli Bramą Chwały, poczujmy zatem tę atmosferę, spacerując po Porta Gloriae, której o mało co byśmy nie mieli…
W 1806 roku cesarz Józef II zlecił wyburzenie murów miejskich Krakowa (które budowane były od końca XIII wieku). Austriackiemu władcy chodziło oczywiście o zniszczenie fortyfikacji, które mogłyby jeszcze kiedyś zostać wykorzystane przez Polaków. Jednak jako swój argument na wyburzenie podał, iż zależy mu na zdrowiu i higienie mieszkańców, a w mieście zamkniętym murami powietrze jest przecież stęchłe.
W obronie murów, które symbolizowały niegdysiejszą potęgę I Rzeczpospolitej, stanął krakowski profesor Feliks Radwański. Gdy do senatu nie docierały argumenty „architektoniczne”, użył argumentu, którym posłużyli się sami Austriacy — czyli troską o zdrowie mieszkańców. Profesor pisał: Chronią one (mury) przed wiatrami wiejącymi pod Kościół Mariacki od Kleparza. Niedobre to wiatry, bo smrody i śmieci znosić będą, a także bezbożnie podwiewać spódnice paniom Matkom i Żonom. I tak oto, 13 stycznia 1817 roku, Radwański wywalczył w Senacie Rzeczypospolitej Krakowskiej decyzję o pozostawieniu dla potomnych fragmentów średniowiecznej fortyfikacji: Bramę Floriańską i Barbakan. Mury dawnych fortyfikacji upodobały sobie na „miejsce pracy” panie lekkich obyczajów, nazywane wówczas „murwami”.
Z profesorem Radwańskim związana jest także historia plant. Planty krakowskie powstały w miejscu miejskich fortyfikacji — murów oraz baszt, które zajmowały krakowskie cechy (baszty zajmowali m.in. piekarze, ślusarze czy murarze). Ogółem baszt było 47, a baszt tzw. „bramnych” było 8 (Brama Grodzka, Floriańska, Mikołajska, Nowa, Poboczna, Sławkowska, Szewska i Wiślna).
Radwański zgłosił projekt, by w miejscu dawnych murów obronnych, które zaczęli rozbierać Austriacy — w miejscu fos, kanałów oraz błota otaczających miasto — stworzyć wygodną komunikację, z drzewami, krzewami i trawnikami. I tak właśnie powstały Planty, które obecnie mają 21 ha powierzchni i 4 km obwodu i są jednym z ulubionych miejsc spacerowych turystów i mieszkańców Krakowa.
Idąc Plantami w kierunku Wawelu (przy Wyższym Seminarium Duchownym Franciszkanów) widzimy rzeźbę — to ławka, na której siedzi dwóch mężczyzn, zwana Ławeczką Banacha (matematyk „samouk”) i Nikodyma (nauczyciel matematyki z krakowskiego gimnazjum). Pomnik, odsłonięty 14 października 2016 roku upamiętnia 100-lecie rozmowy obu panów o całce Lebesgue’a. Rozmowę tę usłyszał przechodzący obok dr Hugo Dyonizy Steinhaus — kierownik katedry matematyki na Uniwersytecie Lwowskim. Będąc pod wrażeniem wiedzy Banacha zaproponował mu pracę asystenta na wydziale mechanicznym Politechniki Lwowskiej. Cóż w tym dziwnego? Ano to, iż Banach doktoryzował się, nie mając dyplomu ukończenia studiów wyższych. Mało to, matematyk „samouk” nie miał zamiaru studiów kończyć. Wówczas znajomi uczeni zebrali wszystkie notatki Banacha i na ich podstawie opracowali pracę doktorską, a Banach nieświadomie ją obronił podczas „zwykłej rozmowy” z delegatami z Warszawy. Miejsce ustawienia rzeźby nie jest przypadkowe, bowiem wiadomo, że rozmowa ta odbyła się między Collegium Novum a Wawelem.
Wróćmy jednak z Plant na płytę Rynku Głównego, nad którym górują wieże Kościoła Mariackiego. Bazylika wyłamuje się niejako z liniowego ciągu kamienic dlatego, że powstała ona przed lokacją miasta na prawie magdeburskim w roku 1257. To dowodzi, że jeszcze przed wspomnianą lokacją istniał w tym miejscu gród. A na istniejącą już zabudowę nałożono później najbardziej nowatorski plan urbanistyczny.
Kościół Mariacki to świątynia ufundowana przez krakowskich mieszczan w XIII wieku. Jest jedną z najpiękniejszych gotyckich bazylik w Polsce. We wnętrzu można zachwycić się dziełami Jana Matejki, Stanisława Wyspiańskiego czy Józefa Mehoffera. Warto obejrzeć tablice epitafijne (napisy ku czci zmarłych) znamienitych rodów czy zasiąść w drewnianych, barokowych stallach (ławkach umieszczonych w prezbiterium), w których zasiadali wieki wcześniej krakowscy rajcy oraz możnowładcy.
Jednak zdecydowanie najcenniejszym zabytkiem bazyliki jest ołtarz Wita Stwosza. To największy średniowieczny, drewniany ołtarz w Europie o wysokości 13 m i szerokości 11 m. Tworzony był przez 12 lat (wartość ołtarza była ogromna, gdyż wynosiła ok. 12 rocznych budżetów ówczesnego Krakowa). W ołtarzu dostrzec można 200 figur mierzących od kilku centymetrów do ok. 3 m, wyrzeźbionych z niesamowitą precyzją anatomiczną. Obraz główny przedstawia Zaśnięcie Marii Panny w obecności Apostołów, a na skrzydłach przedstawiono następujące ilustracje: Zwiastowanie, Narodziny Jezusa, Przybycie Mędrców ze Wschodu, Zmartwychwstanie Jezusa, Wniebowstąpienie Jezusa i Zesłanie Ducha Świętego.
Dla wiadomości „czyściochów”, rocznie zbiera się z ołtarza ok. 12 kg kurzu.
Nietrudno zauważyć, że wieże mariackie są różnej wysokości. Czy taki był pierwotny zamysł? Otóż nie. Za panowania księcia Bolesława Wstydliwego postanowiono do korpusu kościoła dobudować dwie wieże. Zadania tego podjęli się dwaj bracia. Kiedy młodszy zorientował się, że jego praca postępuje wolniej, ugodził swego brata śmiertelnie nożem, a budowę przerwano. Wyrzuty sumienia jednak nie dawały mu spokoju i w dzień poświęcenia świątyni wbił nóż w swoje serce, a potem rzucił się ze szczytu kościelnej wieży. Nóż, którym miał się posłużyć, wisi do dziś w Sukiennicach przy wejściu od strony pomnika Adama Mickiewicza.
Z Kościołem Mariackim kojarzy się także hejnał. Tak naprawdę nie wiemy dokładnie kiedy powstała ta melodia i kto był jej twórcą. W literaturze spotkałam się z tezą, iż tradycja hejnału mariackiego przybyła do Krakowa znad Dunaju w drugiej połowie XIV wieku, za czasów panowania króla Ludwika Węgierskiego lub jego córki — Jadwigi Andegaweńskiej. Tezę tę może potwierdzić fakt, że po węgiersku „hejnał” oznacza świt, a pierwotnie była to właśnie pobudka, sygnał do otwarcia i zamknięcia miejskich bram czy znak alarmu w przypadku najazdu wroga lub pożaru. Na dźwięk słyszany z rynku odpowiadali trębacze rozmieszczeni na murach i w basztach.
Co istotne, hejnał nie jest grany jak wielu myśli, na cztery strony świata, lecz wedle tradycji na cztery strony miasta. Na południe, w stronę Wawelu dla króla, na zachód dla burmistrza, następnie na północ w stronę Bramy Floriańskiej dla przybywających gości oraz na wschód, w stronę Małego Rynku dla kupców.
Pod koniec 2017 roku włoska podróżniczka Paola Giacomini, zafascynowana legendą o tatarskiej strzale, która miała ugodzić hejnalistę, wyruszyła konno z Karakorum (dawnej stolicy imperium mongolskiego) do Krakowa. Podróż trwała 15 miesięcy. Zjawiła się w Krakowie 16 września 2019 roku i wręczyła włodarzom miasta replikę strzały, którą wykonali mongolscy rzemieślnicy zgodnie z wzorem strzał, jakich używali XIII-wieczni bojownicy tatarscy. Mongolskie ostrze znajduje się teraz na stałe w wieży Kościoła Mariackiego.
Zwolennikiem hejnału raczej nie był Bolesław Prus, kiedy to na początku dwudziestego wieku odwiedził Kraków. W jego zapiskach czytamy: Przybywszy do Krakowa stanąłem w hotelu nieopodal rynku i byłbym spał spokojnie, ale jakiś wariat co godzinę grał z wieży na trąbie.
Pomiędzy Kościołem Mariackim a Kościołem św. Barbary znajduje się Plac Mariacki. Powstał on na terenie dawnego cmentarza parafialnego, na którym od czasów średniowiecza grzebano całe pokolenia krakowian (dopiero z końcem XVIII wieku austriackie rozporządzenie wprowadziło zakaz pochówku w granicach miasta), a Kościół św. Barbary pełnił wówczas funkcję kaplicy cmentarnej (ufundowanej przez Mikołaja Wierzynka — gospodarza historycznej Uczty u Wierzynka). Wchodząc na plac od strony Rynku Głównego, widzimy fontannę ze stojącą na jej środku rzeźbą żaka.
Dodam jeszcze ciekawostkę, iż w Kościele św. Barbary kazania głosił Piotr Skarga (kaznodzieja pozostawił po sobie bogaty dorobek kazań: 51 niedzielnych, 46 świątecznych oraz 100 przygodnych). Natomiast pod murami kościółka spoczywa pierwszy polski tłumacz Biblii — ks. Jakub Wujek (pierwsza Biblia została przez Wujka ukończona w 1596 roku, a wydana w 1599 już po śmierci tłumacza).
Gustaw Herling-Grudziński wyznał kiedyś, iż plac Mariacki to jego ulubiony plac. Uważał on bowiem, że będąc na tym placu widać wszystkie możliwe epoki i style w architekturze ścisłego centrum Krakowa. Wymienia gotyk Kościoła Mariackiego, renesans Sukiennic, secesyjne attyki (górne elementy elewacji budynku) domu Czynciela (Rynek Główny 4 — warto wiedzieć, że w miejscu obecnej kamienicy znajdował się dom „Na Barszczowem”, gdzie w latach 1898-1901 mieszkał Stanisław Wyspiański i właśnie tam napisał słynne „Wesele”) czy modernizm kamienicy projektu Adolfa Szyszko-Bohusza (budynek „Feniks”, Rynek Główny 41).
Historia Sukiennic jest tak stara jak historia Rynku Głównego. To najstarsze krakowskie „centrum handlowe”. Nazwa „Sukiennice” pochodzi od sukna (wełnianego materiału wytwarzanego w specjalny sposób, dziś rzadko używany; z sukna współcześnie robione są np. blaty stołów bilardowych), czyli jednego z podstawowych towarów jakie można było tam kupić. Książę Bolesław Wstydliwy obiecał wybudować dla mieszkańców kramy sukienne; były one wówczas kamienne. W połowie XIV wieku, Kazimierz Wielki postawił już Sukiennice murowane. Ciekawostką jest to, iż do dziś pod podcieniami Sukiennic można zobaczyć zachowane, zabytkowe i — co najważniejsze — sprawne oświetlenie gazowe. Sukiennice zarówno pierwotnie jak i dziś, pełnią funkcje handlowe. To właśnie w Sukiennicach wielu turystów zaopatruje się w pamiątki z pobytu w Krakowie.
Warto wspomnieć, że w Sukiennicach mieści się najstarsza krakowska kawiarnia „Noworolski” datująca swoje początki na rok 1910. Dwa lata później był to najwytworniejszy lokal w Krakowie, do którego zachodzili m.in. gen. Józef Haller, Wincenty Witos, Wojciech Kossak, Jacek Malczewski, Włodzimierz Tetmajer czy nawet sam Włodzimierz Lenin, który ponoć chętnie zachodził do „Noworola” na kawę zawsze w towarzystwie dwóch pań — żony i kochanki. Po wielu — delikatnie mówiąc — kłopotach na przestrzeni lat (okres międzywojenny czy „upaństwowienie” w 1949 roku), od 1992 roku kawiarnia jest ponownie w rodzinie Noworolskich, którzy starają się utrzymać dawny fason i zgodnie z tradycją — w podziemiach Sukiennic — wypiekają swoje ciasta, robią tradycyjne lody i według dawnej receptury wyrabiają nalewki i likiery.
Będąc w Sukiennicach, można nie zdawać sobie sprawy, że pod naszymi nogami, pod ziemią, na głębokości kilku metrów, kryje się prawdziwy skarbiec wiedzy o królewskim mieście Kraków. We wrześniu 2010 roku pod płytą Rynku Głównego otwarto bowiem Podziemne Muzeum Miasta Krakowa. Szlak turystyczny o nazwie „Śladem europejskiej tożsamości Krakowa” to interaktywna wystawa o powierzchni blisko 6 tys. m², dająca możliwość podziwiania odnalezionych skarbów oraz poznania burzliwych dziejów średniowiecznego Krakowa. Można zobaczyć autentycznie zachowaną średniowieczną nawierzchnię Rynku Głównego. Poza tym, odwiedzając tę wystawę, dzięki wspomnianej interaktywności można dosłownie poczuć atmosferę panującą na średniowiecznym rynku, ponieważ w trakcie zwiedzania słyszymy m.in. odgłosy gwaru handlowych transakcji. Ponadto wystawę wzbogacają makiety oraz multimedia w postaci dotykowych ekranów, hologramów czy projekcji.
Przed Sukiennicami mamy swoisty punkt orientacyjny krakowskiego rynku — to pomnik Adama Mickiewicza, potocznie zwanego „Adasiem”. Aż trudno uwierzyć, że pomnik stanął na krakowskim rynku po 17 latach „planowania”. Ogłoszono kilka konkursów na jego wykonanie, do którego przystąpiło ogółem ponad 30 rzeźbiarzy, a niektórzy członkowie Komitetu Budowy Pomnika zdążyli „zejść” z tego świata, nim pomnik stanął. Istotnym jest fakt, iż środki na budowę pomnika pochodziły ze składek społeczeństwa.
Po wielu perypetiach związanych zarówno z projektem pomnika, jak i jego lokalizacją wybrano pracę Teodora Rygiera, a „Adasia” odsłonięto w setną rocznicę urodzin wieszcza, w dniu 26 czerwca 1898 roku w obecności dzieci poety — córki Marii Goreckiej i Władysława Mickiewicza. Adam Mickiewicz otoczony jest czterema postaciami alegorycznymi: postać z lutnią to alegoria Poezji; rycerz to alegoria Męstwa/Patriotyzmu; kobieta unosząca lewą rękę ku górze to alegoria Ojczyzny, natomiast starzec nauczający chłopca to alegoria Nauki.
W 1940 roku pomnik został zniszczony przez okupujących miasto Niemców. Po wojnie zrekonstruowano go z elementów odnalezionych w 1946 roku na złomowisku w Hamburgu. Odsłonięcie rekonstrukcji nastąpiło 26 listopada 1955 roku, w setną rocznicę śmierci wieszcza. Nie da się ukryć, iż pomnik najbardziej upodobały sobie krakowskie gołębie. Sentyment do niego mają także krakowskie kwiaciarki, które co roku — 24 grudnia — w dzień imienin wieszcza, składają u jego stóp kwiaty.
Ciekawostką natomiast jest to, że Adam Mickiewicz tak naprawdę w Krakowie nigdy nie był.